Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Bajki

Bajki

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7895-154-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bajki

W świecie baśni Perraulta wszystko jest możliwe: ten, kto był brzydki, staje się piękny, a głupiec dzięki sile miłości zdobywa mądrość. Królewna podejmuje prace jako służąca, by ukryć się przed złym władcą. Maleńki chłopczyk ratuje swoich braci przed olbrzymem w siedmiomilowych butach. Nad baśniową krainą rządu sprawują wróżki, czarodziejki, ale jest też zła czarownica… Chcesz dowiedzieć się, dlaczego Czerwony Kapturek zawsze zbacza z drogi I w jaki sposób Kot w butach pokonał potężnego czarodzieja Chcesz poznać sposób na uszycie sukni w kolorze pogody – przeczytaj te basnie!

Polecane książki

Harlem – jedna z najsłynniejszych dzielnic Nowego Jorku. W swojej książce Tomasz Zalewski opisuje dzisiejszy Harlem i jego mieszkańców, a także dzieje dzielnicy – od pierwszych dekad XX wieku, kiedy była to ziemia obiecana Afroamerykanów i miejsce rozkwitu ich kultury, przez okres kryzysu, kiedy sta...
W książce zawarto analizę krajowego i zagranicznego systemu polubownego z uwzględnieniem specyfiki polskiego arbitrażu domenowego. Wykazano różnice między rozstrzyganiem sporów domenowych przez krajowe sądy powszechne i arbitrażowe oraz omówiono działalność i orzecznictwo dwóch instytucji krajowych ...
Matematyka po polsku jest podręcznikiem dla trzech grup odbiorców: po pierwsze, dla cudzoziemców, którzy chcąc podjąć w Polsce studia uczą się języka polskiego jako obcego; po drugie, dla osób, które znając język polski w zakresie ogólnym muszą uzupełnić jego znajomość w zakresie matematyki; po trze...
Rory Sinclair przeżyła brutalny atak i wpadła w ramiona milionera Iana Braxtona. Zaopiekował się nią, uleczył i oboje podarowali sobie coś, czego wcześniej nie znali...   Mam na imię Rory i po raz pierwszy jestem szczęśliwa. Znalazłam miłość mojego życia, moją bratnią duszę. Byliśmy brakującymi elem...
Czy proroctwo o końcu naszego świata powinno nas zatrwożyć? Swoistym końcu ma się rozumieć – takim na miarę ludzkości, bo przecież nie Boga… Chociaż – jeśli wziąć pod uwagę ingerencję cywilizacji obcej w nasz rozwój (?), to czy rządzący światem, i nie mówimy tu o marionetkach postawionych na urzęda...
Wierszem można się bawić, nie zawsze trzeba nim zbawiać. Klatki z codzienności to przede wszystkim my – społeczeństwo i otaczająca nas rzeczywistość. To czasami niezauważalne motywy, rozdarte mapy wydarzeń, damsko-męskie igraszki, pociągi zgubnych relacji, zabawy, skoki w przeszłość, dystans, ir...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Charles Perrault

Charles Perrault

BAJKI

Wydawnictwo Zielona Sowa
Kraków

Opracowała:

Halina Kozioł

Redakcja:

Edyta Wygonik

Paulina Małochleb

Ilustracje:

Marek Szal

Ilustracja na okładce:

Zbigniew Seweryn

Projekt okładki:

Mariusz Pająk

Opracowanie graficzne:

Piotr Iwaszko

Joanna Czubrychowska

Adam Lis

© Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Kraków 2008

ISBN 978-83-7895-153-7

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.

30-404 Kraków, ul. Cegielniana 4A

tel./fax (012) 266-62-94, tel. (012) 266-62-92

www.zielonasowa.pl

wydawnictwo@zielonasowa.pl

CZERWONY KAPTUREK

Dawno, dawno temu żyła dziewczynka, która była bardzo urodziwa. Mówiono nawet, że była najpiękniejsza na świecie. Babcia bardzo kochała tę dziewczynkę, swoją wnuczkę. I kochała ją nie dlatego, że była piękna, ale dlatego, że babcie zwykle kochają wnuczki i wnuków.

Była to miłość z wzajemnością. Piękna wnuczka też kochała babcię nad życie, a że mieszkały oddzielnie, często ją odwiedzała. Musiała przy tym pokonywać długą drogę. Babcia bowiem mieszkała na końcu wsi, za lasem, obok starego młyna. Niekiedy starsza pani już od rana wystawiała siwą główkę przez okno i wypatrywała, czy wnuczka nie nadchodzi.

Powiem wam w sekrecie, że dziewczynka – choć śliczna – miała pewne złe przyzwyczajenie. Nigdy nie dążyła do celu prosto i bezpośrednio. Lubiła schodzić z drogi, zatrzymywać się, gawędzić z nieznajomymi ludźmi. A przecież nie tylko dobrzy ludzie mieszkają na świecie. Są też i źli. I na nich można natknąć się, wdając się w pogwarki ze spotkanymi po drodze. A taki zły człowiek może uderzyć, ograbić, skrzywdzić, zwłaszcza jeśli ma przed sobą małe, bezbronne dziecko.

Dlatego mama, wyprawiając dziewczynkę do babci, nie szczędziła jej przestróg:

– Idź prosto i nie schodź z głównej drogi – napominała.

– Dobrze, dobrze mamusiu – przyrzekała dziewczynka. Nie słuchała mamy zbyt uważnie, gdyż zwykle bardzo się śpieszyła. Ale mama dobrze znała swą córeczkę i niezrażona ciągnęła dalej:

– Nie rozmawiaj z napotkanymi po drodze ludźmi. Pamiętaj, że oprócz dobrych, możesz spotkać także i złych.

– Mówiłaś mi już o złych ludziach, mamo – niecierpliwiła się dziewczynka, gdyż zwykle chciała jak najszybciej wyjść z domu i pobiec przez las do babci.

– I będę ci to wiele razy powtarzać, aż zapamiętasz, że nie wolno zbaczać z głównej drogi – kończyła przemowę mama.

– Nie wolno zbaczać z głównej drogi – powtarzała jak echo dziewczynka, ale nie po to, by zapamiętać, lecz po to, by wreszcie wyrwać się do babci.

Niestety, minąwszy furtkę, nie myślała o przestrogach mamy. Uśmiechała się do wszystkich spotkanych ludzi. Jeśli ktoś odezwał się do niej – a prawie wszyscy chcieli porozmawiać z tak śliczną dziewczynką – chętnie zatrzymywała się. Rozmawiała tak długo, że babcia, oczekująca wnuczki na śniadaniu, z ulgą witała ją na kolacji.

Babcia miała złote serce i chętnie by wnuczce nieba przychyliła. Kiedy tak nieraz cały dzień czekała na małą gadułę, postanowiła ten czas wykorzystać. Skroiła i uszyła czerwony kapturek. A że szyła z miłością i zaangażowaniem, kapturek udał się nad wyraz. Dziewczynka nosiła go cały rok, gdyż chronił ją zarówno przed deszczem, jak i przed słońcem. Wyglądała jeszcze piękniej niż przedtem, więc prawie go nie zdejmowała – chyba że do prania. Dlatego wszyscy zwracali się do dziewczynki, mówiąc: Czerwony Kapturku. I tak zostało. Dziewczynkę nazwano Czerwonym Kapturkiem.

Było lato. Raz prażyło słońce, raz słychać było grzmoty. W czasie jednej z letnich burz, babcia – starsza i doświadczona przecież osoba – zapomniała, że podczas deszczu należy nosić kalosze. Przemoczyła nogi i zachorowała na reumatyzm. Gajowy przyszedł do domu Czerwonego Kapturka i przekazał wiadomość jego mamie.

Mama dziewczynki zapakowała do koszyczka lekarstwa: aspirynę, maść do nacierania nóg i sok malinowy oraz smakołyki: pyszny placek, świeże masełko i serek. Zawołała córkę i powiedziała:

– Jestem dziś bardzo zajęta pracą w gospodarstwie. Biegnij więc do babci, zanieś ten koszyk i pociesz w chorobie.

– Oczywiście, mamusiu, już mnie nie ma – Czerwony Kapturek jak zwykle śpieszył się do wyjścia. Ale mama i tym razem nie zrezygnowała z pouczenia niesfornej córeczki.

– A pamiętaj, idź prosto, nigdzie się nie zatrzymuj. Bowiem w lesie kilka dni temu widziano wilka. Jeśli nie zboczysz z głównej drogi, nic ci nie grozi – napominała matka Czerwonego Kapturka.

– Całą drogę będę sobie powtarzać twoje słowa, żeby nie zapomnieć – zapewniła mamę dziewczynka i już jej nie było.

Kiedy weszła do lasu, zobaczyła, że w bok od głównej drogi rosną upojnie pachnące kwiaty, nad którymi krążą pszczoły. Zapragnęła poczuć ich woń, usłyszeć szelest skrzydeł pszczół, motyli i leśnych ptaków. Chciała chłonąć te leśne zapachy, kolory i dźwięki. Zeszła więc z głównej drogi. Zapomniała, że obiecała nigdzie się nie zatrzymywać i iść prosto do chorej babci.

Było tak pięknie. Czerwony Kapturek odegnał nieśmiałe wyrzuty sumienia i pogrążył się w błogiej beztrosce.

– Najpierw sobie uplotę wianek z leśnych kwiatków, a potem zaśpiewam wesołą piosenkę – postanowiła dziewczynka.

I zaśpiewała:

Płyną niebem obłoki

Piękny jest świat szeroki.

Cieszą się ptaki i motyle

Na taką błogą leśną chwilę.

Cieszę się ja, dziewczynka mała

Piosenkę więc o tym zaśpiewałam.

Nagle dziewczynka oprócz swego dźwięcznego głosiku usłyszała towarzyszący jej potężny gruby głos, a właściwie ryk.

– Kto tak… – zaczęła dziewczynka i urwała, nie chciała dodawać słowa „ryczy”, bo była dobrze wychowana – „śpiewa” – dokończyła po chwili.

– To ja – powiedział dziki zwierz. Był to wilk, przed którym przestrzegała ją mama.

Ale dziewczynka nie wiedziała, kto przed nią stoi, bo pierwszy raz widziała tego leśnego drapieżnika.

– Hm, ma pan interesujący głos, nigdy takiego nie słyszałam – rzekła dziewczynka, nie chcąc sprawić mu przykrości.

– Wiem o tym i pragnę właśnie założyć zespół muzyczny – przechwalało się bezczelnie wilczysko, wyjąc przy tym – dla zademonstrowania swych talentów – coraz głośniej.

– Może pan śpiewać odrobinę ciszej – stoję przecież blisko i świetnie słyszę – przestraszyła się dziewczynka.

– Piękny śpiew to głośny śpiew. Jeśli chcesz, mogę cię nauczyć tak śpiewać – zaproponował Czerwonemu Kapturkowi przebiegły wilk.

– Nie, dziękuję. Trochę się śpieszę, bo idę do chorej babci. Niosę jej lekarstwa i kilka przysmaków – trajkotała dalej dziewczynka.

Wilk spojrzał na nią z apetytem, bo od kilku dni zmuszony był pościć. Dziewczynka jednak inaczej zrozumiała to spojrzenie. Sądziła, że wilkowi cieknie ślinka na widok smakołyków w koszyczku. Pośpieszyła wyjaśnić:

– Przykro mi, ale nie mogę się z tobą podzielić tym, co mam w koszyczku. Gdyby te smakołyki były dla mnie, poczęstowałabym cię, ale one są dla chorej babuni.

– Nie ma o czym mówić. Niech babcia zje wszystko na zdrowie – wilk udawał dżentelmena, nie przestając wbijać wzroku w Czerwonego Kapturka.

– Rozmawiamy sobie tak miło, a ja nawet nie wiem, jak ci na imię – zagadnął podstępnie drapieżnik.

– Czerwony Kapturek – odparła dziewczynka, nie domyślając się podstępu.

– A szanowna babcia daleko mieszka? – ciągnął wilk.

– Jeszcze spory kawałek stąd. Trzeba przejść przez las i minąć młyn. W ostatnim domu na drzwiach wisi blaszana kołatka. To jest właśnie dom mojej babci – dokończył objaśnianie Czerwony Kapturek.

– Teraz na pewno tam trafię – mruknęło wilczysko.

– Co mówisz? – nie dosłyszała dziewczynka.

– Mówię do widzenia, Czerwony Kapturku i dziękuję za twoje ciekawe opowieści.

– Proszę – grzecznie odpowiedziała dziewczynka, dalej nic nie podejrzewając. Była zdziwiona, że miła rozmowa tak nagle się urwała.

– Pewnie temu panu coś się nagle przypomniało – pomyślał Czerwony Kapturek.

– … przypomniało, przypomniało… – powtórzyła kilka razy. No tak, teraz to jej się przypomniało, że idzie do chorej babci i obiecała mamie nigdzie się nie zatrzymywać.

Zawstydzona, porwała z ziemi koszyczek i spojrzawszy na słońce, które było już wysoko na niebie, weszła na drogę prowadzącą do babci.

Nie uszła jednak daleko. Zatrzymała się, widząc jadącego na koniu człowieka w wojskowym mundurze.

– Co ja widzę, to pan kapitan Ruszt – krzyknęła, rada ze spotkania i pobiegła w kierunku jeźdźca.

– Przecież to nic złego porozmawiać z kapitanem i dowiedzieć się, co słychać na szerokim świecie – tłumaczyła się dziewczynka sama przed sobą.

I rzeczywiście, nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nie fakt, że czeka na nią chora babcia. A kiedy śpieszymy z pomocą choremu, nie możemy myśleć o własnych przyjemnościach, ale powinniśmy starać się dojść do celu jak najszybciej.

Kapitan Ruszt miał wadę wzroku, a że w tych dawnych czasach nie znano okularów, używał lornetki. Teraz też przytknął ją do oka i zobaczył czerwoną kropeczkę. Była to głowa Czerwonego Kapturka. Ścisnął konia ostrogami i podjechał do dziewczynki.

– Dzień dobry. Skąd pan wraca, kapitanie? – spytał Czerwony Kapturek.

– Wracam z ćwiczeń artyleryjskich. Nie było mnie w garnizonie kilka dni i ciekaw jestem, co się ostatnio zdarzyło. Może mi opowiesz – poprosił dziewczynkę kapitan.

– Chętnie – zgodził się Czerwony Kapturek.

I rozpoczęła się barwna opowieść o tym, co działo się w okolicy. Dziewczynka mówiła o innych, a nie o sobie. Nie powiedziała więc, że idzie do babci i że spotkała wilka. Kapitan jednak dostrzegł schowany za drzewem koszyczek i zapytał:

– Co to za koszyczek? Czy to twój?

– Tak, mój. Jest tam śniadanie dla chorej babci – powiedziała dziewczynka cicho.

– A na co babcia jest chora? – zapytał kapitan, który znał i lubił starszą panią.

– Na reumatyzm. Nie może chodzić. Cały czas leży w łóżku, a ja niosę jej śniadanie… – bąkała coraz bardziej zawstydzona dziewczynka.

– Śniadanie, powiadasz – zdziwił się kapitan, patrząc na słońce, które zbliżało się ku zachodowi. – Jesteś zatem bardzo, ale to bardzo spóźniona. Zbliża się już pora kolacji. Biegnij do babci i przekaż jej życzenia zdrowia.

Kapitan znał Czerwonego Kapturka i wszystkiego się domyślił. Dziewczynka zawstydziła się jeszcze bardziej i szybko pożegnała kapitana. Dzielny wojak ruszył przed siebie, podśpiewując:

Kiedy w dłoni mam lornetę,

Lepiej widzę każdą metę.

I choć niektórzy śmieją się ze mnie,

Z lornetą w dłoni jest mi przyjemnie.

Widzę wszystkich tak dokładnie,

Wyglądają całkiem ładnie.

Raduje się moja dusza,

Gdyż się nieustannie wzruszam.

Z pieśnią na ustach kapitan pomknął do swego garnizonu. Czerwony Kapturek, starając się iść jak najszybciej, zmierzał w stronę domku babci.

Ale przebiegły wilk, wydobywszy od dziewczynki wszelkie potrzebne informacje, dotarł tam wcześniej. Zobaczył charakterystyczne drzwi z blaszaną kołatką i ucieszył się:

– Dobrze trafiłem, wszak wypytałem tę małą dokładnie o wszystko, co trzeba…

Wilk wziął kołatkę do łapy i zastukał.

– Kto tam? – dobiegł go głos babci.

– To ja, Czerwony Kapturek. Przynoszę ci lekarstwa i smakołyki – odparł wilk, naśladując dziewczęcy głosik.

– Czekałam na ciebie od rana, wchodź szybko, wnusiu kochana – zrymowała z radości babcia.

Ale jakże krótko trwała ta radość. Leśny rozbójnik wpadł do pokoju starszej pani i pożarł ją natychmiast. Ale nie zaspokoił swego apetytu, wszak od kilku dni nic nie jadł.

– A teraz poczekam sobie na apetyczną wnuczkę – mlaskając, oblizał się ze smakiem wilk.

Tymczasem postanowił odpowiednio się przygotować. Włożył babciny czepek, okulary i szlafrok. Tak przebrany wsunął się pod pierzynę. Leżał sobie zadowolony i odrobinę tylko jeszcze głodny, kiedy usłyszał stukanie kołatki.

– Kto tam? – zapytał słodkim głosem.

– To ja, babciu, Czerwony Kapturek, niosę ci lekarstwa i smakołyki.

– Wejdź, kochanie, szybciutko, bo bardzo zgłodniałam od wczoraj – kłamało wilczysko, udając babcię.

Kiedy dziewczynka weszła do pokoju, było tam prawie ciemno. Okiennice były zasłonięte. Miały chronić babcię przed ostrym słońcem. Dziewczynka widziała wyraźnie tylko biały babciny czepek.

Z łóżka dobiegł ją głos:

– Wnuczuś, połóż smakołyki na stoliku i usiądź przy mnie.

Czerwony Kapturek położył na stole placek, masło oraz ser i podszedł do łóżka.

– Masz takie wielkie ręce! – wykrzyknęła dziewczynka na widok wilczych łap.

– Mogę cię nimi mocniej uścisnąć – szepnął wilk spod pierzyny, starając się zmienić głos.

– Masz takie długie nogi! – dziewczynka była już przerażona.

– Mogę cię prędko schwytać – dobiegła odpowiedź.

– Masz takie wielkie oczy! – krzyczał Czerwony Kapturek.

– Mogę cię lepiej widzieć – odpowiedział wilk.

– Masz takie wielkie uszy! – krzyknęła dziewczynka z trwogą.

– Mogę cię lepiej słyszeć – syknęło wilczysko.

– Masz takie wielkie zęby! – takie były ostatnie słowa dziewczynki.

– Mogę cię szybciej zjeść – ryknął wilk.

Po chwili dziewczynka, która zamiast iść prosto, zawsze zbaczała z drogi, zniknęła w paszczy zbója.

Tymczasem koło chatki babci przechodził gajowy. Postanowił zajrzeć do chorej. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że w babcinym łóżku wyleguje się bure wilczysko. Natychmiast zastrzelił ludojada. Potem rozciął mu brzuch i oswobodził babcię z wnuczką.

Wdzięczna dziewczynka obiecała mamie, że już nigdy nie będzie zbaczać z drogi i rozmawiać z nieznajomymi.

KOPCIUSZEK

D