Bez cukru. Wypisz się z klubu Anonimowych Cukroholików
- Wydawca:
- Grupa Wydawnicza Relacja
- Kategoria:
- Poradniki
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-64270-07-9
- Rok wydania:
- 2015
- Słowa kluczowe:
- anonimowych
- codziennych
- cukroholików
- cukru
- diety
- dojmującego
- kilka
- klubu
- kuchenne
- obecności
- powoduje
- pozwoli
- słodkości
- wypisz
- zamiennik
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Bez cukru. Wypisz się z klubu Anonimowych Cukroholików”
91 proc. Polaków kupuje słodycze, a dla większości są one stałym elementem diety. Prawie połowa z nas zjada słodkości co najmniej 5 razy w tygodniu, a ponad 10 proc. sięga po słodką przekąskę kilka razy dziennie. Nie jesteśmy świadomi faktu, że cukier ukryty w codziennych produktach spożywczych buduje w nas nałóg, z którym przyjdzie nam stoczyć nierówną walkę lub poddać mu się bez reszty.
Niemal wszyscy znają uczucie dojmującego ssania w żołądku, które każe natychmiast kupić batonik w kiosku i pochłonąć go w trzy sekundy. Nie wyobrażamy sobie popołudniowej kawy bez kawałka ciasta, a na sklepowych półkach ciężko znaleźć produkty bez dodatku sacharozy, glukozy, fruktozy, syropu glukozowo-fruktozowego. A nadmiar cukru w diecie powoduje nie tylko problemy z wagą, ale i huśtawki nastroju oraz kłopoty z koncentracją.
Rewolucyjna książka Martiny Fontany „Bez cukru” pokaże, jak zbudować zdrowy związek z cukrem i innymi substancjami słodzącymi, a także:
- Podsunie pomysły na zerwanie z przesłodzonym nałogiem.
- Zawiera praktyczne wskazówki, które pozwolą czytelnikowi znaleźć cukier ukryty w produktach, w których nikt by się nie spodziewał jego obecności.
- Obali mit o „lepszym cukrze”.
- Zapozna czytelnika ze wszystkimi imionami cukru, którymi etykietowany jest on w codziennie spożywanych produktach.
- Pozwoli uwolnić kosze zakupowe, szafki kuchenne oraz półki lodówki z wysoko przetworzonej i hojnie posłodzonej żywności.
- Odpowie na pytanie, czy istnieje dobry zamiennik dla klasycznego cukru białego.
Słodkiego, miłego życia – ale „Bez cukru”!
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Martina Fontana
Tytuł oryginału:Voll auf Zucker!: Wie Sie die Sucht nach Süßem überwinden
Autorka:
Martina Fontana
© 2012 by Kösel-Verlag,
in der Verlagsgruppe Random House GmbH, München
Tłumaczenie:
Magdalena Kaczmarek
Redakcja:
Elżbieta Głogowska, Kamila Wrzesińska
Fotografia na okładce:
www.istockphoto.pl
ISBN 978-83-64270-08-6
Wstęp
Drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy,
co zjedliście dzisiaj na śniadanie? Czy przypadkiem nie gofry z (bynajmniej nie domowym) dżemem albo bitą śmietaną z puszki?
Wydaje się wam, że takich rzeczy nikt nie je na śniadanie? Cóż, ja jeszcze do niedawna też tak myślałam. Ale teraz już wiem: istnieje całkiem sporo ludzi pochłaniających od samego rana takie (i inne) ekstremalnie słodko-tłuste i pozbawione witamin gotowce spożywcze. Wprawdzie nie każdego dnia, ale tak czy inaczej – często. Oraz takich, którzy ogólnie bardzo słodko jedzą, nie widząc w tym nic złego ani dziwnego. Muszę przyznać: dosyć mnie to zaskoczyło.
Dlaczego? Czyżbym była aż taką orędowniczką zdrowego trybu życia, której nigdy nie zdarza się podżerać słodkości? Bzdura. Po prostu przytłoczyło mnie fatalne nastawienie ludzi (zarówno młodszych, jak i starszych) mówiących: „To nic takiego, smakuje dobrze, a przecież nie szkodzi!”. Nie spodziewałam się aż takiej naiwności (i takiego braku zainteresowania w kwestiach własnego zdrowia). Najwyraźniej jest coraz więcej ludzi, dla których tak koszmarnie przesycone cukrem jedzenie wydaje się być najzupełniej normalne, i którzy oczywiście przekazują to swoim dzieciom (o ile takowe mają).
Stało się dla mnie jasne: niestety cukrowy diabeł ma obecnie o wiele większą władzę, niż to się wydaje większości ludzi (i niż ja sama byłam sobie w stanie wyobrazić!). Już od dawna jesteśmy narodem cukroholików – tylko póki co jeszcze nie wyszło to do końca na jaw.
To słodko-gorzkie spostrzeżenie zaangażowało mnie jeszcze bardziej, coraz częściej zaczęłam zadawać sobie pytania:
dlaczego staliśmy się cukroholikami?
kto
stoi za tym, że się uzależniamy i trwamy w nałogu?
co
robi z nami cukrowy nałóg?
dlaczego
tak
niewielu ludzi widzi związek między wysokim spożyciem cukru a tak szybko rosnącą liczbą ludzi otyłych i z nadwagą?
co
możemy zrobić, aby rozstać się z cukrem?
Udałam się zatem na poszukiwanie odpowiedzi na te pytania. I znalazłam ich wiele. Zarówno tych przerażających, jak i też takich dających nadzieję.
„Gofrowy szok” był oczywiście tylko „kropką nad i” dla pomysłu napisania tej książki. Wprawdzie wcześniej zajmowałam się intensywnie tematem uzależnienia od cukru, jednakże wtedy było to raczej na „domowe potrzeby”, a zatem tylko dla mnie i dla mojego problemu z wagą. Tak, ja też męczyłam się przez wiele lat mego życia, aby schudnąć, być szczupłą, odpowiadać aktualnym wzorcom. I bardzo niechętnie wspominam ten okres. Już jako nastolatka przepoczwarzyłam się w specjalistkę od żywienia, wypróbowałam wiele możliwości, co czasami kończyło się sukcesem, ale równie często porażką. Przez całe dziesięciolecia fazy zdrowotnej obsesji ustępowały atakom kompulsywnej żarłoczności. Wywierałam na siebie coraz większą presję, wątpiłam, odzyskiwałam wiarę i upadałam w tym wszystkim na nowo. Jakoś nie przyszło mi wtedy do głowy, że zachowywałam się jak ćpun; najwyraźniej byłam uzależniona. Ale od czego? Co było moim narkotykiem?
Moje poszukiwania trwały krótko i szybko przyniosły sukces: spojrzałam na to, co jem, przyjrzałam się temu bliżej i zauważyłam, że mój osobisty uzależniacz tkwił w prawie każdym produkcie spożywczym. Moim narkotykiem bez wątpienia był cukier!
A im bardziej zajmowałam się tematem cukru, tym bardziej jasne stawało się dla mnie, jak i ogromny wpływ miał on na moje życie. Byłam tego najzupełniej pewna: nie tylko moje problemy z wagą, lecz także mój (o wiele za częsty) zły humor i kłopoty z koncentracją, z którymi wciąż walczyłam, miały wiele wspólnego ze zjedzonym przeze mnie cukrem! Zauważyłam ponadto, że nie był to bynajmniej tylko mój problem. Bo z kim bym nie rozmawiała – większość reagowała ze zrozumieniem („Też mi się wydaje, że jestem cukroholikiem”) i opowiadała mi swoje „cukrowe historyjki”, które podejrzanie często były podobne do moich. Jednocześnie nikt nie znał wyjścia z tego ślepego zaułka.
Niektóre z tych historii znajdziecie w niniejszej książce. Oczywiście wraz ze wszystkimi odpowiedziami, które znalazłam na „cukrowe pytania”. Ponadto, trzymając w rękach tę książkę, trzymacie narzędzia, które umożliwiły mnie (i innym) ostateczne (!) opuszczenie tego cukrowego kołowrotka.
To, czego nie znajdziecie w tej książce, to konkretne zalecenia dotyczące żywienia i produktów spożywczych. Dlaczego? Bo żadna „dieta” tego świata nie może być czymś tak indywidualnym, jak wy sami! Dlaczego zatem mielibyście się męczyć z jakimikolwiek wytycznymi? Nie zalecam wam także przesiadki na „zastępcze narkotyki” (jak stewia i inne słodziki), bo to nie rozwiąże zasadniczego problemu: wciąż będziecie zbyt słodko jeść i przyjmować zbyt wiele bezwartościowych produktów spożywczych (cukier przemysłowy jest często tylko jednym z wielu zasługujących na krytykę elementów). „Żądza słodkiego” będzie trwać. A gdy żądza pozostaje, wy tkwicie w ciągłym niebezpieczeństwie cukrowej recydywy (i ponownego pochłaniania produktów zawierających cukier przemysłowy). Tylko wtedy, gdy długofalowo uwolnicie się od „żądzy słodkiego”, uniezależnicie się od intryg przemysłu spożywczego!
Mam nadzieję, że każdy z was znajdzie swoją całkiem osobistą i zdrową drogę odżywiania. Dokładnie tak, jak udało się to mnie.
Moje osobiste odejście od cukru miało miejsce już ponad dziesięć lat temu. Od tamtej pory jestem „czysta”, jem ubogo w cukier i dzięki temu czuję się zdrowiej niż kiedykolwiek. Mój problem z wagą rozwiązał się szybko. I już nigdy później nie zdarzyło mi się znacząco przytyć. A chcecie wiedzieć, co jest w tym najpiękniejsze? Nowe nawyki tak weszły mi w krew, że już nie muszę zawracać sobie głowy zastanawianiem się nad swoim jedzeniem i swoją wagą. Wszystko działa zupełnie automatycznie.
Życzę wam, żebyście wkrótce to samo mogli powiedzieć o sobie. Życzę wam dobrej zabawy oraz sukcesu na waszej własnej drodze ewakuacyjnej z cukroholizmu.
Wasza
Martina Fontana
1. NASZE
KATASTROFALNIE
WIELKIE SPOŻYCIE CUKRU
Piękny słodki świat, w którym żyjemy
Cukier manipuluje naszym myśleniem i działaniem
Opium dla ludu: czy cukier faktycznie jest narkotykiem?
„Jestem typem węglowodanowym” – czyli cukroholizm ma wiele twarzy
Uzależnieni i chorzy „dzięki” nowoczesnemu jedzeniu
Cukrowy rollercoaster we krwi
Cukrzyca i spółka: dalsze skutki spożycia cukru
Wkurzeni i bez humoru – to też sprawka cukru?
Piękny słodki świat, w którym żyjemy
Nasz świat jest słodki. Słodki i lepki jak cukier. Cukier jest wszędzie, towarzyszy nam jak cień. Spotykamy go tam, gdzie możemy tego oczekiwać. Ale często przebiega nam drogę w miejscach, w których nigdy byśmy się nie spodziewali się jego obecności.
Wszyscy spożywamy o wiele więcej tej białej słodkiej trucizny, niż by to było dla nas dobre. Czy wiecie, że przeciętny Europejczyk pochłania rocznie co najmniej 40 kilogramów cukru przemysłowego? [1]
Wyobraźcie sobie tę ilość jeszcze raz w formie paczek z cukrem: niewiarygodne 40 sztuk! Gdy dodacie jeszcze do tego w myślach kolejne 22 paczuszki, przed oczami stanie wam spożycie na głowę przeciętnego Amerykanina – niewiarygodna, 62-kilogramowa góra cukru! I gdyby wszystko miało iść po myśli naszego przemysłu spożywczego, powinniśmy także i my możliwie szybko osiągnąć taki wynik. A prawdopodobieństwo tego jest niestety całkiem spore. Jednak już przy 40 kilogramach cukru rocznie można spokojnie mówić o tym, że w przypadku wielu z nas biała trucizna uplasowała się na pierwszym miejscu wśród podstawowych produktów żywnościowych. Świetna kariera produktu, którego w tej rafinowanej formie organizm w ogóle nie potrzebuje! Cukier przemysłowy zamienił się w rozbójnika najgorszego sortu – wślizgnął się w nasze życie, stał nierozerwalnym elementem naszego bytu i zniszczył podstępnie nasze zdrowie.
Pozwalamy się grubo „tuczyć” cukrowi. Bo tylko około 15% z tych niewiarygodnych 40 kilogramów cukru przemysłowego każdy z nas używa w gospodarstwie domowym – do pieczenia, gotowania, słodzenia kawy i herbaty itd. Ogromna reszta jest nam aplikowana przez przemysł spożywczy: całkiem jawnie, na przykład w napojach bezalkoholowych, dżemach i słodyczach wszelkiego typu, ale także nieco skrycie w sokach, gotowych daniach, jogurtach i wielu innych produktach! To ponad 34 kilogramy cukru – tak po prostu, przy okazji. Przerażające, prawda?
Jemy słodko, zupełnie jakby nie istniała żadna inna forma odżywiania się. A każdy dzień oferuje nam ku temu niewiarygodnie wiele okazji. Często zaczynamy już przy śniadaniu: od tradycyjnej bułki z dżemem po płatki i różne wersje muesli, z których wręcz kapie cukier. A ten, kto myśli, że dzierżąc w dłoni swoją poranną kanapkę z wędliną, znajduje się po bezpieczniejszej stronie, bardzo się myli, bo w dzisiejszych czasach mało który rodzaj wędliny nie jest wzbogacany cukrem!
Niektórzy ludzie jedzą rano tylko owoce, myśląc, że dobrze robią. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że faktycznie tak jest („naturalne jedzenie bez dodatku cukru przemysłowego – przecież lepiej się nie da”). Jednak prawda jest inna: organizm niestety nie jest w stanie zbyt dobrze uporać się również i z dużą ilością fruktozy.
Susanne, 43 lata
Na początku lat dziewięćdziesiątych byłam – jak wiele innych osób – zafascynowana teorią „fit for life” [2]. Założenia twórcy były radykalne i rewolucyjne. Obiecywał on najlepsze zdrowie i znaczny spadek wagi w przypadku odżywiania się zgodnie z jego wskazówkami. Należało do nich między innymi jedzenie przed południem wyłącznie owoców. Ponieważ kochałam owoce, robiłam to chętnie i przez pewien czas czułam się nadzwyczaj dobrze. Straciłam całe cztery kilo i fantastycznie nauczyłam się ignorować burczenie w brzuchu. Jednak po kilku tygodniach coraz częściej kręciło mi się rano w głowie, a i moje trawienie zaczęło nagle sprawiać problemy. Rozwinęła się u mnie nietolerancja fruktozy i byłam naprawdę nieszczęśliwa, bo także i ten sposób odżywiania nie przyniósł oczekiwanego sukcesu.
Jeszcze gorszy przypadek niż słodcy śniadaniowicze i owocożercy to ci, którzy wychodzą rano z domu bez żadnego śniadania. I którzy chwilę później ulegają smakowitym zapaszkom najbliższej piekarni (albo punktu piekarniczego przy stacji benzynowej). Organizm jest głodny, wokół pachnie szybką dostawą energii, wszystko razem krzyczy: „Kup mi natychmiast czekoladowego rogalika albo muffinkę z jagodami! Wszystko jedno co, byle słodkie i kaloryczne!”. A razem z tym zostaje zamówiona obowiązkowa kawa na wynos, z możliwie dużą ilością mleka i cukru. Idealnie: zero witamin, ale za to kupa cukru (i tłuszczu)!
Około dziesiątej rano wielu cukroholików mogłoby sobie pozwolić na wyimaginowane spotkanko i małą przerwę – jak to jest sugerowane w reklamie popularnych wafelków. Oczywiście ze słodkim co nieco, które zadba o dobre samopoczucie i podkręci (znowu) poziom cukru we krwi. A dzieci siedzą w tym czasie w przedszkolu lub w szkole i zajadają jogurtowe bomby cukrowe i inne „pyszne” kreacje przemysłu spożywczego, które rzekomo są „taaaaaaakie wartościooowe”, ale – jak wiadomo – słodkie niczym tort.
Gospodynie domowe wychodzą o tej porze na zakupy, aby uzupełnić cukrowe zapasy. Przynoszą chorobotwórcę w ogromnych ilościach do swoich kuchni, z najlepszymi zamiarami, bo przecież ich najbliżsi powinni jeść to, co im tak smakuje (i od czego są uzależnieni)! W biurach często podżera się słodycze przez cały dzień – każdy przynosi ze sobą coś słodkiego, kładzie to na biurku i częstuje kolegów oraz klientów. Oczywiście nikt nie ma wówczas złych zamiarów, wręcz przeciwnie: przecież po prostu chcemy innych (i siebie samych) troszeczkę rozpieścić, zrobić coś miłego. Ale niestety nie jesteśmy przy tym do końca świadomi, że oto właśnie pozwalamy cukrowemu diabłu w nieskończoność tańczyć na naszym stole.
A w przerwie obiadowej? Często całkiem bezwiednie sięgamy po słodki podwieczorek, aby znowu podkręcić poziom cukru we krwi.
Mimo dużej ilości (słodkiej) energii czujemy się jacyś tacy znużeni (popołudniowy „zjazd” pozdrawia!). I właśnie dlatego pożądamy kolejnej słodkiej przegryzki: kawki z ciastem. (Może nawet bez kawki. Tylko proszę, nie bez ciasta!). Wielu z nas w ogóle nie umie przetrwać popołudnia bez tego cukrowego rytuału; wykształciliśmy w sobie prawdziwe łakomstwo, które zmusza nas do tego, aby codziennie (!) pochłaniać ciasta i inne słodycze. Do tego kawka? Bardzo chętnie, bo zestaw: cukier plus kofeina naprawdę działa. I już czujemy się nieco lepiej, tak cudnie pobudzeni. Że to uczucie podkręcenia nie trwa zbyt długo, przekonaliśmy się już wszyscy na własnej skórze. Dobrze, że oto pojawia się kolejna możliwość „zatankowania cukru”. Należycie do tych kierowców, którzy podczas prowadzenia samochodu regularnie stymulują się słodyczami? Ciastka, cukierki, żelki czy drażetki zalegają masowo w schowkach samochodów. W twoim zapewne też, prawda?
A jeśli droga do domu prowadzi przez centrum handlowe, możemy podziwiać krajobraz fastfoodowy w pełnej krasie i znowu oddać się wątpliwej przyjemności zjedzenia zbyt dużej ilości cukru: tutaj wabią nas piekarnie ze swymi wspaniałymi ofertami „na miejscu” (ciasta, pączki, słodkie bułeczki), także (co najmniej jedna) lodziarnia pragnie umożliwić klientom słodkie biesiadowanie.
Poza tym oczywiście w wielu centrach handlowych znajdują się filie znanych restauracji serwujących burgery. Jak większość fast foodów, także te sieci posiadają zmyślną ofertę produktów: obok morza burgerów (w większości z obowiązkowym cukrowo-keczupowym sosem, do tego słodkie napoje w półlitrowych kubkach) znajdzie się oczywiście także coś do podżarcia na słodko: lody z totalnie przesłodzonymi sosami i posypkami, ciastka jabłkowe i inne pełne cukru smakowitości.
Oferta zachęcającego (i słodzonego) „jedzenia od ręki” jest przeogromna. A wy możecie umówić się z cukrowym diabłem oczywiście nie tylko w centrum handlowym, ale także na każdej ulicy, gdzie znajdują się sklepy. Wszystko jedno, czy w dużym, czy w małym mieście – wydaje się, że już wszędzie więcej jest sklepów, które oferują różnego typu jedzenie, aniżeli sklepów mających w ofercie odzież czy inne towary. Najwyraźniej bardzo popłatny interes. Bo my po prostu nie potrafimy stawić temu czoła. Jesteśmy wabieni, uwodzeni, nęceni i przekonywani. Podjudzani do kupowania i oczywiście do jedzenia (i picia). Bez głodu i bez potrzeby. Spożywamy wszystkie te (słodzone) produkty, których właściwie nie potrzebujemy – jakby nas coś zaczarowało i odebrało własną wolę.
Nasza (pozorna) bezwolność oczywiście bardzo odpowiada przemysłowi. Im więcej czasu spędzamy w świątyniach konsumpcjonizmu, tym głośniej pikają kasy! Obroty rosną i rosną – a proporcjonalnie do tego niestety obwód naszych brzuchów i bioder. Nam to przeszkadza, ale przemysł spożywczy nie jest tym ani trochę zmartwiony, bo im więcej grubasów, tym więcej cukroholików. A czego chcą cukroholicy? Konsumować swoje „dragi”!
Żądza cukru dba o to, abyśmy pękali jak ziarenka popcornu na gorącej patelni: plopp! Źle się czujemy, jesteśmy wzdęci i stajemy się coraz bardziej nieforemni. A mimo to ciągle nie udaje nam się pozbyć tego przeklętego cukrowego diabła, większość naszych prób schudnięcia kończy się fiaskiem. Jest to dla nas bardziej niż frustrujące, ale, jak to często bywa, i tutaj istnieje jeszcze ktoś trzeci, kto się nam śmieje prosto w twarz: przemysł odzieżowy. Dlaczego? Ponieważ często zmieniające się rozmiary ubrań wymuszają regularne zakupy odzieżowe! A więc wychodzimy i kupujemy. A gdy już jesteśmy na zakupach, oczywiście pozwalamy się ponownie uwodzić jedzeniu.
Gdy zakupy są załatwione, opadamy w domu (wraz z naszymi torbami pełnymi zakupów) wykończeni na kanapę. I chociaż po drodze tak dużo zjedliśmy, w brzuchu nam znowu burczy. Potrzebujemy szybkiego zastrzyku energii, w przeciwnym razie zaliczymy „zjazd” (tak nam się przynajmniej wydaje).
Ale na szczęście wkrótce przychodzi czas na kolację. Oto szansa na zdrowy (z niską zawartością cukru) posiłek z możliwie naturalnych składników, prawda? Taaaak, to byłoby piękne. Jednakże oczywiste jest to niestety w coraz mniejszej liczbie domów. Zamiast prawdziwej kolacji czy gotowanego z miłością posiłku na talerzach lądują coraz częściej fast foody oraz gotowce i spółka. A wraz z tym często także cukier (i to niekoniecznie w niewielkich ilościach).
Cukrowy diabeł stał się naszym wiernym towarzyszem. Jest przy nas każdego dnia naszego życia. Pełne cukru jedzenie w każdej życiowej sytuacji, przy okazji wszelkich świąt i o wszystkich porach roku. Urodziny, wesela, Boże Narodzenie, Wielkanoc i Dzień Dziecka. Dzień Matki, Dzień Ojca, Halloween i Mikołajki: szereg przewspaniałych okazji do smakowania słodyczy. Piękny, nowy, słodki świat.
Roczne spożycie słodyczy na głowę:
(w Niemczech, dane z 2010 roku):
9,32 kg czekolady
3,60 kg lodów
5,73 kg innych słodyczy (żelki i inne wynalazki tego typu)
Źródło: Federalny Związek Niemieckiego
Przemysłu Produkcji Słodyczy (Bund der Deutschen Süßwarenindustrie, BDSI)
Cukier manipuluje naszym myśleniem i działaniem
Macie auto? A jeśli tak, to czy je lubicie? Tak bardzo, że zawsze pamiętacie o tym, aby nie zatankować niewłaściwego paliwa? Wzdrygacie się na samą myśl o wlaniu oleju napędowego do baku benzyniaka (albo odwrotnie)? Przychodzą wam do głowy same niecenzuralne komentarze, bo wiecie, że silnik nie wyszedłby z tego bez szwanku? Że wasze ulubione auto przestałoby jeździć, odmówiłoby współpracy i już najprawdopodobniej byłoby nie do uratowania? Jeśli wasze żołądki skręcają się ze strachu przy tym scenariuszu niczym z horroru, to zapewne należycie do ludzi przywiązanych do swoich aut (lub przynajmniej mających obawy o stan swojego portfela).
Często uważamy nasze auta za bardzo ważne, za coś, z czego nie sposób zrezygnować. Własny organizm wydaje się być dla wielu ludzi dalece mniej istotny. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że często nie robimy nic (albo bardzo niewiele), żeby naszemu ciału dobrze się wiodło i mogło ono bezproblemowo spełniać swoje zadania? Dlaczego „tankujemy” je często w niewłaściwy sposób? Dlaczego często wymagamy od niego tyle złego? I czemu ciągle zapominamy, jakim jest wspaniałym mechanizmem? Czy nie zasłużył sobie na trochę więcej uwagi i dbałości niż każde auto? Przecież ostatecznie, gdy odmówi działania (być może przedwcześnie), nie będziemy mogli kupić sobie dla niego żadnego organizmu zastępczego!
Jesteśmy nieostrożni. Ale jak mogło do tego dojść? Czy faktycznie ktoś nami manipuluje?
Cóż, słodkie smakuje przede wszystkim niewiarygodnie pysznie. To proste. A poza tym cukier powoduje u nas (rzekomo) pozytywny nastrój i ma wpływ na nasz stan ducha. Jemy często (a zwłaszcza słodkie!), ponieważ nas to odpręża i czasami nawet całkiem skutecznie uszczęśliwia. Jedzenie pomaga także wtedy, kiedy nam się źle wiedzie. I właśnie wtedy, gdy jesteśmy sfrustrowani, źli lub mamy kłopoty sercowe, o wiele skuteczniej pocieszy nas tabliczka ulubionej czekolady aniżeli kromka pełnoziarnistego chleba z pomidorem, nieprawdaż?
Czekolada powinna być prawdziwym „uszczęśliwiaczem” – tak się przynajmniej ciągle mawia. Brzmi dobrze: w czekoladzie znajdują się tajemnicze substancje o trudnych do wyartykułowania nazwach, które potrafią wyciągnąć nas z dennego nastroju. Brednie! Niestety badacze czekolady (cóż za przyjemny zawód!) już dawno odkryli, że to nie te substancje (takie jak serotonina, tryptofan czy fenyloetyloamina) wywołują uczucie szczęścia podczas wgryzania się w czekoladowego batonika – zawarte w nim ilości są mianowicie o wiele za małe, względnie nasz organizm częściowo nie potrafi ich przyswoić.
Czujecie się rozczarowani? I zadajecie sobie pytanie, czemu mimo powyższych informacji dotychczas zawsze lepiej czuliście się po zjedzeniu kostki czekolady niż przed? Cóż, według wiedzy badaczy czekolady jedzenie jej rzeczywiście może nas rozweselać, bo (ha, ha, kto by pomyślał) po prostu ją chętnie jemy! A kiedy robimy coś chętnie i z przyjemnością, rodzi się w nas rozkosznie dobre samopoczucie. Dzięki temu jest nam po prostu dobrze (lub przynajmniej trochę lepiej niż dotychczas)! Cóż więc dziwnego w tym, że tak chętnie i często sięgamy po słodycze (a zwłaszcza po czekoladę), hm?
Manipulujemy się zatem – świadomie czy też nie – tym, co zawiera cukier. Stwarzamy sobie to wytęsknione dobre samopoczucie, wpływamy na swoje emocje, czujemy się pocieszeni, a czasami nawet nagrodzeni. A jeśli praktykujemy to częściej, w naszych mózgach dzieje się coś ciekawego: pocieszaniei/lub