Strona główna » Poradniki » Bez cukru. Wypisz się z klubu Anonimowych Cukroholików

Bez cukru. Wypisz się z klubu Anonimowych Cukroholików

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64270-07-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bez cukru. Wypisz się z klubu Anonimowych Cukroholików

91 proc. Polaków kupuje słodycze, a dla większości są one stałym elementem diety. Prawie połowa z nas zjada słodkości co najmniej 5 razy w tygodniu, a ponad 10 proc. sięga po słodką przekąskę kilka razy dziennie. Nie jesteśmy świadomi faktu, że cukier ukryty w codziennych produktach spożywczych buduje w nas nałóg, z którym przyjdzie nam stoczyć nierówną walkę lub poddać mu się bez reszty.


Niemal wszyscy znają uczucie dojmującego ssania w żołądku, które każe natychmiast kupić batonik w kiosku i pochłonąć go w trzy sekundy. Nie wyobrażamy sobie popołudniowej kawy bez kawałka ciasta, a na sklepowych półkach ciężko znaleźć produkty bez dodatku sacharozy, glukozy, fruktozy, syropu glukozowo-fruktozowego. A nadmiar cukru w diecie powoduje nie tylko problemy z wagą, ale i huśtawki nastroju oraz kłopoty z koncentracją.

 

Rewolucyjna książka Martiny Fontany „Bez cukru” pokaże, jak zbudować zdrowy związek z cukrem i innymi substancjami słodzącymi, a także:

Podsunie pomysły na zerwanie z przesłodzonym nałogiem.

- Zawiera praktyczne wskazówki, które pozwolą czytelnikowi znaleźć cukier ukryty w produktach, w których nikt by się nie spodziewał jego obecności.

- Obali mit o „lepszym cukrze”.

- Zapozna czytelnika ze wszystkimi imionami cukru, którymi etykietowany jest on w codziennie spożywanych produktach.

- Pozwoli uwolnić kosze zakupowe, szafki kuchenne oraz półki lodówki z wysoko przetworzonej i hojnie posłodzonej żywności.

- Odpowie na pytanie, czy istnieje dobry zamiennik dla klasycznego cukru białego.

 

Słodkiego, miłego życia – ale „Bez cukru”!

Polecane książki

Do czego porównamy heretyków? Czy do kogoś ich upodobnimy? Gorsi są bowiem od głuchych i ślepych bożków, ponieważ idole są z kamienia i drzewa, nie widzą ani nie słyszą. Heretycy, mając myśli człowiecze, z własnej woli ukamienowali się, nie poznawszy prawdziwej nauki. Lecz czy do demonów ich porówna...
Pewnego razu w zamku wykutym z kamienia dziewczyna planowała morderstwo… Mia to siedemnastoletnia dziewczyna, która trenuje, aby polować na czarownice. Mówią na nie Gwyrach. To kobiety, które potrafią zabijać ludzi przez dotyk. Prawdopodobnie tak zginęła matka Mii, a teraz przyszedł czas na zemstę. ...
Dieta cukrzycowa może stanowić formę zdrowego odżywiania dla każdego człowieka. Różni się od innych diet ograniczeniem łatwo przyswajalnych węglowodanów, przede wszystkim słodyczy i produktów zawierających duży dodatek cukru. Poradnik zawiera praktyczne wskazówki dla cukrzyków, jak poprzez odżywiani...
W poradniku do gry „Battlestations: Pacific” znajdziecie sporo wskazówek taktycznych i map do wszystkich misji z obu kampanii dla pojedynczego gracza, jak również wymagania, które należy spełnić by cieszyć się ściśle tajnymi osiągnięciami. Battlestations: Pacific - poradnik do gry zawiera poszukiwan...
Powieść sensacyjno-obyczajowa z bohaterami znanymi z „Pięknych kłamstw” (W.A.B. VIII 2013). Ridley, nowojorska dziennikarka, odbiera z zakładu zdjęcia, na których jest ze swym chłopakiem. Na fotografiach, robionych w różnych miejscach, zawsze jest też ktoś trzeci. Czy to możliwe, by był to Max, nie ...
Właściciel sieci hoteli Sergio Castellano nieoczekiwanie zostaje bohaterem skandalu. Na przyjęciu, na którym miały zostać ogłoszone jego zaręczyny z angielską hrabianką, zjawia się Kristen Russell. To z nią przed laty przeżył na Sycylii gorący romans. Konfrontacja tych dwóch pań to...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Martina Fontana

Ty­tuł ory­gi­na­łu:Voll auf Zuc­ker!: Wie Sie die Sucht nach Süßem über­win­den

Au­tor­ka:
Mar­ti­na Fon­ta­na

© 2012 by Kösel-Ver­lag,
in der Ver­lags­grup­pe Ran­dom Ho­use GmbH, Mün­chen

Tłu­ma­cze­nie:
Mag­da­le­na Kacz­ma­rek

Re­dak­cja:
Elż­bie­ta Gło­gow­ska, Ka­mi­la Wrze­siń­ska

Fo­to­gra­fia na okład­ce: 
www.istock­pho­to.pl

ISBN 978-83-64270-08-6

Wstęp

Dro­gie Czy­tel­nicz­ki i dro­dzy Czy­tel­ni­cy,

co zje­dli­ście dzi­siaj na śnia­da­nie? Czy przy­pad­kiem nie go­fry z (by­naj­mniej nie do­mo­wym) dże­mem albo bitą śmie­ta­ną z pusz­ki?

Wy­da­je się wam, że ta­kich rze­czy nikt nie je na śnia­da­nie? Cóż, ja jesz­cze do nie­daw­na też tak my­śla­łam. Ale te­raz już wiem: ist­nie­je cał­kiem spo­ro lu­dzi po­chła­nia­ją­cych od sa­me­go rana ta­kie (i inne) eks­tre­mal­nie słod­ko-tłu­ste i po­zba­wio­ne wi­ta­min go­tow­ce spo­żyw­cze. Wpraw­dzie nie każ­de­go dnia, ale tak czy ina­czej – czę­sto. Oraz ta­kich, któ­rzy ogól­nie bar­dzo słod­ko je­dzą, nie wi­dząc w tym nic złe­go ani dziw­ne­go. Mu­szę przy­znać: do­syć mnie to za­sko­czy­ło.

Dla­cze­go? Czyż­bym była aż taką orę­dow­nicz­ką zdro­we­go try­bu ży­cia, któ­rej ni­g­dy nie zda­rza się pod­że­rać słod­ko­ści? Bzdu­ra. Po pro­stu przy­tło­czy­ło mnie fa­tal­ne na­sta­wie­nie lu­dzi (za­rów­no młod­szych, jak i star­szych) mó­wią­cych: „To nic ta­kie­go, sma­ku­je do­brze, a prze­cież nie szko­dzi!”. Nie spo­dzie­wa­łam się aż ta­kiej na­iw­no­ści (i ta­kie­go bra­ku za­in­te­re­so­wa­nia w kwe­stiach wła­sne­go zdro­wia). Naj­wy­raź­niej jest co­raz wię­cej lu­dzi, dla któ­rych tak kosz­mar­nie prze­sy­co­ne cu­krem je­dze­nie wy­da­je się być naj­zu­peł­niej nor­mal­ne, i któ­rzy oczy­wi­ście prze­ka­zu­ją to swo­im dzie­ciom (o ile ta­ko­we mają).

Sta­ło się dla mnie ja­sne: nie­ste­ty cu­kro­wy dia­beł ma obec­nie o wie­le więk­szą wła­dzę, niż to się wy­da­je więk­szo­ści lu­dzi (i niż ja sama by­łam so­bie w sta­nie wy­obra­zić!). Już od daw­na je­ste­śmy na­ro­dem cu­kro­ho­li­ków – tyl­ko póki co jesz­cze nie wy­szło to do koń­ca na jaw.

To słod­ko-gorz­kie spo­strze­że­nie za­an­ga­żo­wa­ło mnie jesz­cze bar­dziej, co­raz czę­ściej za­czę­łam za­da­wać so­bie py­ta­nia:

dla­cze­go sta­li­śmy się cu­kro­ho­li­ka­mi?

kto

stoi za tym, że się uza­leż­nia­my i trwa­my w na­ło­gu?

co

robi z nami cu­kro­wy na­łóg?

dla­cze­go

tak

nie­wie­lu lu­dzi wi­dzi zwią­zek mię­dzy wy­so­kim spo­ży­ciem cu­kru a tak szyb­ko ro­sną­cą licz­bą lu­dzi oty­łych i z nad­wa­gą?

co

mo­że­my zro­bić, aby roz­stać się z cu­krem?

Uda­łam się za­tem na po­szu­ki­wa­nie od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. I zna­la­złam ich wie­le. Za­rów­no tych prze­ra­ża­ją­cych, jak i też ta­kich da­ją­cych na­dzie­ję.

„Go­fro­wy szok” był oczy­wi­ście tyl­ko „krop­ką nad i” dla po­my­słu na­pi­sa­nia tej książ­ki. Wpraw­dzie wcze­śniej zaj­mo­wa­łam się in­ten­syw­nie te­ma­tem uza­leż­nie­nia od cu­kru, jed­nak­że wte­dy było to ra­czej na „do­mo­we po­trze­by”, a za­tem tyl­ko dla mnie i dla mo­je­go pro­ble­mu z wagą. Tak, ja też mę­czy­łam się przez wie­le lat mego ży­cia, aby schud­nąć, być szczu­płą, od­po­wia­dać ak­tu­al­nym wzor­com. I bar­dzo nie­chęt­nie wspo­mi­nam ten okres. Już jako na­sto­lat­ka prze­po­czwa­rzy­łam się w spe­cja­list­kę od ży­wie­nia, wy­pró­bo­wa­łam wie­le moż­li­wo­ści, co cza­sa­mi koń­czy­ło się suk­ce­sem, ale rów­nie czę­sto po­raż­ką. Przez całe dzie­się­cio­le­cia fazy zdro­wot­nej ob­se­sji ustę­po­wa­ły ata­kom kom­pul­syw­nej żar­łocz­no­ści. Wy­wie­ra­łam na sie­bie co­raz więk­szą pre­sję, wąt­pi­łam, od­zy­ski­wa­łam wia­rę i upa­da­łam w tym wszyst­kim na nowo. Ja­koś nie przy­szło mi wte­dy do gło­wy, że za­cho­wy­wa­łam się jak ćpun; naj­wy­raź­niej by­łam uza­leż­nio­na. Ale od cze­go? Co było moim nar­ko­ty­kiem?

Moje po­szu­ki­wa­nia trwa­ły krót­ko i szyb­ko przy­nio­sły suk­ces: spoj­rza­łam na to, co jem, przyj­rza­łam się temu bli­żej i za­uwa­ży­łam, że mój oso­bi­sty uza­leż­niacz tkwił w pra­wie każ­dym pro­duk­cie spo­żyw­czym. Moim nar­ko­ty­kiem bez wąt­pie­nia był cu­kier!

A im bar­dziej zaj­mo­wa­łam się te­ma­tem cu­kru, tym bar­dziej ja­sne sta­wa­ło się dla mnie, jak i ogrom­ny wpływ miał on na moje ży­cie. By­łam tego naj­zu­peł­niej pew­na: nie tyl­ko moje pro­ble­my z wagą, lecz tak­że mój (o wie­le za czę­sty) zły hu­mor i kło­po­ty z kon­cen­tra­cją, z któ­ry­mi wciąż wal­czy­łam, mia­ły wie­le wspól­ne­go ze zje­dzo­nym prze­ze mnie cu­krem! Za­uwa­ży­łam po­nad­to, że nie był to by­naj­mniej tyl­ko mój pro­blem. Bo z kim bym nie roz­ma­wia­ła – więk­szość re­ago­wa­ła ze zro­zu­mie­niem („Też mi się wy­da­je, że je­stem cu­kro­ho­li­kiem”) i opo­wia­da­ła mi swo­je „cu­kro­we hi­sto­ryj­ki”, któ­re po­dej­rza­nie czę­sto były po­dob­ne do mo­ich. Jed­no­cze­śnie nikt nie znał wyj­ścia z tego śle­pe­go za­uł­ka.

Nie­któ­re z tych hi­sto­rii znaj­dzie­cie w ni­niej­szej książ­ce. Oczy­wi­ście wraz ze wszyst­ki­mi od­po­wie­dzia­mi, któ­re zna­la­złam na „cu­kro­we py­ta­nia”. Po­nad­to, trzy­ma­jąc w rę­kach tę książ­kę, trzy­ma­cie na­rzę­dzia, któ­re umoż­li­wi­ły mnie (i in­nym) osta­tecz­ne (!) opusz­cze­nie tego cu­kro­we­go ko­ło­wrot­ka.

To, cze­go nie znaj­dzie­cie w tej książ­ce, to kon­kret­ne za­le­ce­nia do­ty­czą­ce ży­wie­nia i pro­duk­tów spo­żyw­czych. Dla­cze­go? Bo żad­na „die­ta” tego świa­ta nie może być czymś tak in­dy­wi­du­al­nym, jak wy sami! Dla­cze­go za­tem mie­li­by­ście się mę­czyć z ja­ki­mi­kol­wiek wy­tycz­ny­mi? Nie za­le­cam wam tak­że prze­siad­ki na „za­stęp­cze nar­ko­ty­ki” (jak ste­wia i inne sło­dzi­ki), bo to nie roz­wią­że za­sad­ni­cze­go pro­ble­mu: wciąż bę­dzie­cie zbyt słod­ko jeść i przyj­mo­wać zbyt wie­le bez­war­to­ścio­wych pro­duk­tów spo­żyw­czych (cu­kier prze­my­sło­wy jest czę­sto tyl­ko jed­nym z wie­lu za­słu­gu­ją­cych na kry­ty­kę ele­men­tów). „Żą­dza słod­kie­go” bę­dzie trwać. A gdy żą­dza po­zo­sta­je, wy tkwi­cie w cią­głym nie­bez­pie­czeń­stwie cu­kro­wej re­cy­dy­wy (i po­now­ne­go po­chła­nia­nia pro­duk­tów za­wie­ra­ją­cych cu­kier prze­my­sło­wy). Tyl­ko wte­dy, gdy dłu­go­fa­lo­wo uwol­ni­cie się od „żą­dzy słod­kie­go”, unie­za­leż­ni­cie się od in­tryg prze­my­słu spo­żyw­cze­go!

Mam na­dzie­ję, że każ­dy z was znaj­dzie swo­ją cał­kiem oso­bi­stą i zdro­wą dro­gę od­ży­wia­nia. Do­kład­nie tak, jak uda­ło się to mnie.

Moje oso­bi­ste odej­ście od cu­kru mia­ło miej­sce już po­nad dzie­sięć lat temu. Od tam­tej pory je­stem „czy­sta”, jem ubo­go w cu­kier i dzię­ki temu czu­ję się zdro­wiej niż kie­dy­kol­wiek. Mój pro­blem z wagą roz­wią­zał się szyb­ko. I już ni­g­dy póź­niej nie zda­rzy­ło mi się zna­czą­co przy­tyć. A chce­cie wie­dzieć, co jest w tym naj­pięk­niej­sze? Nowe na­wy­ki tak we­szły mi w krew, że już nie mu­szę za­wra­cać so­bie gło­wy za­sta­na­wia­niem się nad swo­im je­dze­niem i swo­ją wagą. Wszyst­ko dzia­ła zu­peł­nie au­to­ma­tycz­nie.

Ży­czę wam, że­by­ście wkrót­ce to samo mo­gli po­wie­dzieć o so­bie. Ży­czę wam do­brej za­ba­wy oraz suk­ce­su na wa­szej wła­snej dro­dze ewa­ku­acyj­nej z cu­kro­ho­li­zmu.

Wa­sza
Mar­ti­na Fon­ta­na

1.  NA­SZE
KA­TA­STRO­FAL­NIE
WIEL­KIE SPO­ŻY­CIE CU­KRU

Pięk­ny słod­ki świat, w któ­rym ży­je­my

Cu­kier ma­ni­pu­lu­je na­szym my­śle­niem i dzia­ła­niem

Opium dla ludu: czy cu­kier fak­tycz­nie jest nar­ko­ty­kiem?

„Je­stem ty­pem wę­glo­wo­da­no­wym” – czy­li cu­kro­ho­lizm ma wie­le twa­rzy

Uza­leż­nie­ni i cho­rzy „dzię­ki” no­wo­cze­sne­mu je­dze­niu

Cu­kro­wy rol­ler­co­aster we krwi

Cu­krzy­ca i spół­ka: dal­sze skut­ki spo­ży­cia cu­kru

Wku­rze­ni i bez hu­mo­ru – to też spraw­ka cu­kru?

Pięk­ny słod­ki świat, w któ­rym ży­je­my

Nasz świat jest słod­ki. Słod­ki i lep­ki jak cu­kier. Cu­kier jest wszę­dzie, to­wa­rzy­szy nam jak cień. Spo­ty­ka­my go tam, gdzie mo­że­my tego ocze­ki­wać. Ale czę­sto prze­bie­ga nam dro­gę w miej­scach, w któ­rych ni­g­dy by­śmy się nie spo­dzie­wa­li się jego obec­no­ści.

Wszy­scy spo­ży­wa­my o wie­le wię­cej tej bia­łej słod­kiej tru­ci­zny, niż by to było dla nas do­bre. Czy wie­cie, że prze­cięt­ny Eu­ro­pej­czyk po­chła­nia rocz­nie co naj­mniej 40 ki­lo­gra­mów cu­kru prze­my­sło­we­go? [1]

Wy­obraź­cie so­bie tę ilość jesz­cze raz w for­mie pa­czek z cu­krem: nie­wia­ry­god­ne 40 sztuk! Gdy do­da­cie jesz­cze do tego w my­ślach ko­lej­ne 22 pa­czusz­ki, przed ocza­mi sta­nie wam spo­ży­cie na gło­wę prze­cięt­ne­go Ame­ry­ka­ni­na – nie­wia­ry­god­na, 62-ki­lo­gra­mo­wa góra cu­kru! I gdy­by wszyst­ko mia­ło iść po my­śli na­sze­go prze­my­słu spo­żyw­cze­go, po­win­ni­śmy tak­że i my moż­li­wie szyb­ko osią­gnąć taki wy­nik. A praw­do­po­do­bień­stwo tego jest nie­ste­ty cał­kiem spo­re. Jed­nak już przy 40 ki­lo­gra­mach cu­kru rocz­nie moż­na spo­koj­nie mó­wić o tym, że w przy­pad­ku wie­lu z nas bia­ła tru­ci­zna upla­so­wa­ła się na pierw­szym miej­scu wśród pod­sta­wo­wych pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych. Świet­na ka­rie­ra pro­duk­tu, któ­re­go w tej ra­fi­no­wa­nej for­mie or­ga­nizm w ogó­le nie po­trze­bu­je! Cu­kier prze­my­sło­wy za­mie­nił się w roz­bój­ni­ka naj­gor­sze­go sor­tu – wśli­zgnął się w na­sze ży­cie, stał nie­ro­ze­rwal­nym ele­men­tem na­sze­go bytu i znisz­czył pod­stęp­nie na­sze zdro­wie.

Po­zwa­la­my się gru­bo „tu­czyć” cu­kro­wi. Bo tyl­ko oko­ło 15% z tych nie­wia­ry­god­nych 40 ki­lo­gra­mów cu­kru prze­my­sło­we­go każ­dy z nas uży­wa w go­spo­dar­stwie do­mo­wym – do pie­cze­nia, go­to­wa­nia, sło­dze­nia kawy i her­ba­ty itd. Ogrom­na resz­ta jest nam apli­ko­wa­na przez prze­mysł spo­żyw­czy: cał­kiem jaw­nie, na przy­kład w na­po­jach bez­al­ko­ho­lo­wych, dże­mach i sło­dy­czach wszel­kie­go typu, ale tak­że nie­co skry­cie w so­kach, go­to­wych da­niach, jo­gur­tach i wie­lu in­nych pro­duk­tach! To po­nad 34 ki­lo­gra­my cu­kru – tak po pro­stu, przy oka­zji. Prze­ra­ża­ją­ce, praw­da?

Jemy słod­ko, zu­peł­nie jak­by nie ist­nia­ła żad­na inna for­ma od­ży­wia­nia się. A każ­dy dzień ofe­ru­je nam ku temu nie­wia­ry­god­nie wie­le oka­zji. Czę­sto za­czy­na­my już przy śnia­da­niu: od tra­dy­cyj­nej buł­ki z dże­mem po płat­ki i róż­ne wer­sje mu­esli, z któ­rych wręcz ka­pie cu­kier. A ten, kto my­śli, że dzier­żąc w dło­ni swo­ją po­ran­ną ka­nap­kę z wę­dli­ną, znaj­du­je się po bez­piecz­niej­szej stro­nie, bar­dzo się myli, bo w dzi­siej­szych cza­sach mało któ­ry ro­dzaj wę­dli­ny nie jest wzbo­ga­ca­ny cu­krem!

Nie­któ­rzy lu­dzie je­dzą rano tyl­ko owo­ce, my­śląc, że do­brze ro­bią. Na pierw­szy rzut oka wy­da­je się, że fak­tycz­nie tak jest („na­tu­ral­ne je­dze­nie bez do­dat­ku cu­kru prze­my­sło­we­go – prze­cież le­piej się nie da”). Jed­nak praw­da jest inna: or­ga­nizm nie­ste­ty nie jest w sta­nie zbyt do­brze upo­rać się rów­nież i z dużą ilo­ścią fruk­to­zy.

Su­san­ne, 43 lata

Na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych by­łam – jak wie­le in­nych osób – za­fa­scy­no­wa­na teo­rią „fit for life” [2]. Za­ło­że­nia twór­cy były ra­dy­kal­ne i re­wo­lu­cyj­ne. Obie­cy­wał on naj­lep­sze zdro­wie i znacz­ny spa­dek wagi w przy­pad­ku od­ży­wia­nia się zgod­nie z jego wska­zów­ka­mi. Na­le­ża­ło do nich mię­dzy in­ny­mi je­dze­nie przed po­łu­dniem wy­łącz­nie owo­ców. Po­nie­waż ko­cha­łam owo­ce, ro­bi­łam to chęt­nie i przez pe­wien czas czu­łam się nad­zwy­czaj do­brze. Stra­ci­łam całe czte­ry kilo i fan­ta­stycz­nie na­uczy­łam się igno­ro­wać bur­cze­nie w brzu­chu. Jed­nak po kil­ku ty­go­dniach co­raz czę­ściej krę­ci­ło mi się rano w gło­wie, a i moje tra­wie­nie za­czę­ło na­gle spra­wiać pro­ble­my. Roz­wi­nę­ła się u mnie nie­to­le­ran­cja fruk­to­zy i by­łam na­praw­dę nie­szczę­śli­wa, bo tak­że i ten spo­sób od­ży­wia­nia nie przy­niósł ocze­ki­wa­ne­go suk­ce­su.

Jesz­cze gor­szy przy­pa­dek niż słod­cy śnia­da­nio­wi­cze i owo­co­żer­cy to ci, któ­rzy wy­cho­dzą rano z domu bez żad­ne­go śnia­da­nia. I któ­rzy chwi­lę póź­niej ule­ga­ją sma­ko­wi­tym za­pasz­kom naj­bliż­szej pie­kar­ni (albo punk­tu pie­kar­ni­cze­go przy sta­cji ben­zy­no­wej). Or­ga­nizm jest głod­ny, wo­kół pach­nie szyb­ką do­sta­wą ener­gii, wszyst­ko ra­zem krzy­czy: „Kup mi na­tych­miast cze­ko­la­do­we­go ro­ga­li­ka albo muf­fin­kę z ja­go­da­mi! Wszyst­ko jed­no co, byle słod­kie i ka­lo­rycz­ne!”. A ra­zem z tym zo­sta­je za­mó­wio­na obo­wiąz­ko­wa kawa na wy­nos, z moż­li­wie dużą ilo­ścią mle­ka i cu­kru. Ide­al­nie: zero wi­ta­min, ale za to kupa cu­kru (i tłusz­czu)!

Oko­ło dzie­sią­tej rano wie­lu cu­kro­ho­li­ków mo­gło­by so­bie po­zwo­lić na wy­ima­gi­no­wa­ne spo­tkan­ko i małą prze­rwę – jak to jest su­ge­ro­wa­ne w re­kla­mie po­pu­lar­nych wa­fel­ków. Oczy­wi­ście ze słod­kim co nie­co, któ­re za­dba o do­bre sa­mo­po­czu­cie i pod­krę­ci (zno­wu) po­ziom cu­kru we krwi. A dzie­ci sie­dzą w tym cza­sie w przed­szko­lu lub w szko­le i za­ja­da­ją jo­gur­to­we bom­by cu­kro­we i inne „pysz­ne” kre­acje prze­my­słu spo­żyw­cze­go, któ­re rze­ko­mo są „ta­aaaaaakie war­to­ścio­oowe”, ale – jak wia­do­mo – słod­kie ni­czym tort.

Go­spo­dy­nie do­mo­we wy­cho­dzą o tej po­rze na za­ku­py, aby uzu­peł­nić cu­kro­we za­pa­sy. Przy­no­szą cho­ro­bo­twór­cę w ogrom­nych ilo­ściach do swo­ich kuch­ni, z naj­lep­szy­mi za­mia­ra­mi, bo prze­cież ich naj­bliż­si po­win­ni jeść to, co im tak sma­ku­je (i od cze­go są uza­leż­nie­ni)! W biu­rach czę­sto pod­że­ra się sło­dy­cze przez cały dzień – każ­dy przy­no­si ze sobą coś słod­kie­go, kła­dzie to na biur­ku i czę­stu­je ko­le­gów oraz klien­tów. Oczy­wi­ście nikt nie ma wów­czas złych za­mia­rów, wręcz prze­ciw­nie: prze­cież po pro­stu chce­my in­nych (i sie­bie sa­mych) tro­szecz­kę roz­pie­ścić, zro­bić coś mi­łe­go. Ale nie­ste­ty nie je­ste­śmy przy tym do koń­ca świa­do­mi, że oto wła­śnie po­zwa­la­my cu­kro­we­mu dia­błu w nie­skoń­czo­ność tań­czyć na na­szym sto­le.

A w prze­rwie obia­do­wej? Czę­sto cał­kiem bez­wied­nie się­ga­my po słod­ki pod­wie­czo­rek, aby zno­wu pod­krę­cić po­ziom cu­kru we krwi.

Mimo du­żej ilo­ści (słod­kiej) ener­gii czu­je­my się ja­cyś tacy znu­że­ni (po­po­łu­dnio­wy „zjazd” po­zdra­wia!). I wła­śnie dla­te­go po­żą­da­my ko­lej­nej słod­kiej prze­gryz­ki: kaw­ki z cia­stem. (Może na­wet bez kaw­ki. Tyl­ko pro­szę, nie bez cia­sta!). Wie­lu z nas w ogó­le nie umie prze­trwać po­po­łu­dnia bez tego cu­kro­we­go ry­tu­ału; wy­kształ­ci­li­śmy w so­bie praw­dzi­we ła­kom­stwo, któ­re zmu­sza nas do tego, aby co­dzien­nie (!) po­chła­niać cia­sta i inne sło­dy­cze. Do tego kaw­ka? Bar­dzo chęt­nie, bo ze­staw: cu­kier plus ko­fe­ina na­praw­dę dzia­ła. I już czu­je­my się nie­co le­piej, tak cud­nie po­bu­dze­ni. Że to uczu­cie pod­krę­ce­nia nie trwa zbyt dłu­go, prze­ko­na­li­śmy się już wszy­scy na wła­snej skó­rze. Do­brze, że oto po­ja­wia się ko­lej­na moż­li­wość „za­tan­ko­wa­nia cu­kru”. Na­le­ży­cie do tych kie­row­ców, któ­rzy pod­czas pro­wa­dze­nia sa­mo­cho­du re­gu­lar­nie sty­mu­lu­ją się sło­dy­cza­mi? Ciast­ka, cu­kier­ki, żel­ki czy dra­żet­ki za­le­ga­ją ma­so­wo w schow­kach sa­mo­cho­dów. W two­im za­pew­ne też, praw­da?

A je­śli dro­ga do domu pro­wa­dzi przez cen­trum han­dlo­we, mo­że­my po­dzi­wiać kra­jo­braz fa­st­fo­odo­wy w peł­nej kra­sie i zno­wu od­dać się wąt­pli­wej przy­jem­no­ści zje­dze­nia zbyt du­żej ilo­ści cu­kru: tu­taj wa­bią nas pie­kar­nie ze swy­mi wspa­nia­ły­mi ofer­ta­mi „na miej­scu” (cia­sta, pącz­ki, słod­kie bu­łecz­ki), tak­że (co naj­mniej jed­na) lo­dziar­nia pra­gnie umoż­li­wić klien­tom słod­kie bie­sia­do­wa­nie.

Poza tym oczy­wi­ście w wie­lu cen­trach han­dlo­wych znaj­du­ją się fi­lie zna­nych re­stau­ra­cji ser­wu­ją­cych bur­ge­ry. Jak więk­szość fast fo­odów, tak­że te sie­ci po­sia­da­ją zmyśl­ną ofer­tę pro­duk­tów: obok mo­rza bur­ge­rów (w więk­szo­ści z obo­wiąz­ko­wym cu­kro­wo-ke­czu­po­wym so­sem, do tego słod­kie na­po­je w pół­li­tro­wych kub­kach) znaj­dzie się oczy­wi­ście tak­że coś do pod­żar­cia na słod­ko: lody z to­tal­nie prze­sło­dzo­ny­mi so­sa­mi i po­syp­ka­mi, ciast­ka jabł­ko­we i inne peł­ne cu­kru sma­ko­wi­to­ści.

Ofer­ta za­chę­ca­ją­ce­go (i sło­dzo­ne­go) „je­dze­nia od ręki” jest prze­ogrom­na. A wy mo­że­cie umó­wić się z cu­kro­wym dia­błem oczy­wi­ście nie tyl­ko w cen­trum han­dlo­wym, ale tak­że na każ­dej uli­cy, gdzie znaj­du­ją się skle­py. Wszyst­ko jed­no, czy w du­żym, czy w ma­łym mie­ście – wy­da­je się, że już wszę­dzie wię­cej jest skle­pów, któ­re ofe­ru­ją róż­ne­go typu je­dze­nie, ani­że­li skle­pów ma­ją­cych w ofer­cie odzież czy inne to­wa­ry. Naj­wy­raź­niej bar­dzo po­płat­ny in­te­res. Bo my po pro­stu nie po­tra­fi­my sta­wić temu czo­ła. Je­ste­śmy wa­bie­ni, uwo­dze­ni, nę­ce­ni i prze­ko­ny­wa­ni. Pod­ju­dza­ni do ku­po­wa­nia i oczy­wi­ście do je­dze­nia (i pi­cia). Bez gło­du i bez po­trze­by. Spo­ży­wa­my wszyst­kie te (sło­dzo­ne) pro­duk­ty, któ­rych wła­ści­wie nie po­trze­bu­je­my – jak­by nas coś za­cza­ro­wa­ło i ode­bra­ło wła­sną wolę.

Na­sza (po­zor­na) bez­wol­ność oczy­wi­ście bar­dzo od­po­wia­da prze­my­sło­wi. Im wię­cej cza­su spę­dza­my w świą­ty­niach kon­sump­cjo­ni­zmu, tym gło­śniej pi­ka­ją kasy! Ob­ro­ty ro­sną i ro­sną – a pro­por­cjo­nal­nie do tego nie­ste­ty ob­wód na­szych brzu­chów i bio­der. Nam to prze­szka­dza, ale prze­mysł spo­żyw­czy nie jest tym ani tro­chę zmar­twio­ny, bo im wię­cej gru­ba­sów, tym wię­cej cu­kro­ho­li­ków. A cze­go chcą cu­kro­ho­li­cy? Kon­su­mo­wać swo­je „dra­gi”!

Żą­dza cu­kru dba o to, aby­śmy pę­ka­li jak zia­ren­ka po­pcor­nu na go­rą­cej pa­tel­ni: plopp! Źle się czu­je­my, je­ste­śmy wzdę­ci i sta­je­my się co­raz bar­dziej nie­fo­rem­ni. A mimo to cią­gle nie uda­je nam się po­zbyć tego prze­klę­te­go cu­kro­we­go dia­bła, więk­szość na­szych prób schud­nię­cia koń­czy się fia­skiem. Jest to dla nas bar­dziej niż fru­stru­ją­ce, ale, jak to czę­sto bywa, i tu­taj ist­nie­je jesz­cze ktoś trze­ci, kto się nam śmie­je pro­sto w twarz: prze­mysł odzie­żo­wy. Dla­cze­go? Po­nie­waż czę­sto zmie­nia­ją­ce się roz­mia­ry ubrań wy­mu­sza­ją re­gu­lar­ne za­ku­py odzie­żo­we! A więc wy­cho­dzi­my i ku­pu­je­my. A gdy już je­ste­śmy na za­ku­pach, oczy­wi­ście po­zwa­la­my się po­now­nie uwo­dzić je­dze­niu.

Gdy za­ku­py są za­ła­twio­ne, opa­da­my w domu (wraz z na­szy­mi tor­ba­mi peł­ny­mi za­ku­pów) wy­koń­cze­ni na ka­na­pę. I cho­ciaż po dro­dze tak dużo zje­dli­śmy, w brzu­chu nam zno­wu bur­czy. Po­trze­bu­je­my szyb­kie­go za­strzy­ku ener­gii, w prze­ciw­nym ra­zie za­li­czy­my „zjazd” (tak nam się przy­naj­mniej wy­da­je).

Ale na szczę­ście wkrót­ce przy­cho­dzi czas na ko­la­cję. Oto szan­sa na zdro­wy (z ni­ską za­war­to­ścią cu­kru) po­si­łek z moż­li­wie na­tu­ral­nych skład­ni­ków, praw­da? Ta­aaak, to by­ło­by pięk­ne. Jed­nak­że oczy­wi­ste jest to nie­ste­ty w co­raz mniej­szej licz­bie do­mów. Za­miast praw­dzi­wej ko­la­cji czy go­to­wa­ne­go z mi­ło­ścią po­sił­ku na ta­ler­zach lą­du­ją co­raz czę­ściej fast fo­ody oraz go­tow­ce i spół­ka. A wraz z tym czę­sto tak­że cu­kier (i to nie­ko­niecz­nie w nie­wiel­kich ilo­ściach).

Cu­kro­wy dia­beł stał się na­szym wier­nym to­wa­rzy­szem. Jest przy nas każ­de­go dnia na­sze­go ży­cia. Peł­ne cu­kru je­dze­nie w każ­dej ży­cio­wej sy­tu­acji, przy oka­zji wszel­kich świąt i o wszyst­kich po­rach roku. Uro­dzi­ny, we­se­la, Boże Na­ro­dze­nie, Wiel­ka­noc i Dzień Dziec­ka. Dzień Mat­ki, Dzień Ojca, Hal­lo­we­en i Mi­ko­łaj­ki: sze­reg prze­wspa­nia­łych oka­zji do sma­ko­wa­nia sło­dy­czy. Pięk­ny, nowy, słod­ki świat.

Rocz­ne spo­ży­cie sło­dy­czy na gło­wę:

(w Niem­czech, dane z 2010 roku):

9,32 kg cze­ko­la­dy

3,60 kg lo­dów

5,73 kg in­nych sło­dy­czy (żel­ki i inne wy­na­laz­ki tego typu)

Źró­dło: Fe­de­ral­ny Związek Nie­miec­kie­go
Prze­my­słu Pro­duk­cji Sło­dy­czy (Bund der Deut­schen Süßwa­re­nin­du­strie, BDSI)

Cu­kier ma­ni­pu­lu­je na­szym my­śle­niem i dzia­ła­niem

Ma­cie auto? A je­śli tak, to czy je lu­bi­cie? Tak bar­dzo, że za­wsze pa­mię­ta­cie o tym, aby nie za­tan­ko­wać nie­wła­ści­we­go pa­li­wa? Wzdry­ga­cie się na samą myśl o wla­niu ole­ju na­pę­do­we­go do baku ben­zy­nia­ka (albo od­wrot­nie)? Przy­cho­dzą wam do gło­wy same nie­cen­zu­ral­ne ko­men­ta­rze, bo wie­cie, że sil­nik nie wy­szedł­by z tego bez szwan­ku? Że wa­sze ulu­bio­ne auto prze­sta­ło­by jeź­dzić, od­mó­wi­ło­by współ­pra­cy i już naj­praw­do­po­dob­niej by­ło­by nie do ura­to­wa­nia? Je­śli wa­sze żo­łąd­ki skrę­ca­ją się ze stra­chu przy tym sce­na­riu­szu ni­czym z hor­ro­ru, to za­pew­ne na­le­ży­cie do lu­dzi przy­wią­za­nych do swo­ich aut (lub przy­naj­mniej ma­ją­cych oba­wy o stan swo­je­go port­fe­la).

Czę­sto uwa­ża­my na­sze auta za bar­dzo waż­ne, za coś, z cze­go nie spo­sób zre­zy­gno­wać. Wła­sny or­ga­nizm wy­da­je się być dla wie­lu lu­dzi da­le­ce mniej istot­ny. Bo jak ina­czej wy­ja­śnić fakt, że czę­sto nie ro­bi­my nic (albo bar­dzo nie­wie­le), żeby na­sze­mu cia­łu do­brze się wio­dło i mo­gło ono bez­pro­ble­mo­wo speł­niać swo­je za­da­nia? Dla­cze­go „tan­ku­je­my” je czę­sto w nie­wła­ści­wy spo­sób? Dla­cze­go czę­sto wy­ma­ga­my od nie­go tyle złe­go? I cze­mu cią­gle za­po­mi­na­my, ja­kim jest wspa­nia­łym me­cha­ni­zmem? Czy nie za­słu­żył so­bie na tro­chę wię­cej uwa­gi i dba­ło­ści niż każ­de auto? Prze­cież osta­tecz­nie, gdy od­mó­wi dzia­ła­nia (być może przed­wcze­śnie), nie bę­dzie­my mo­gli ku­pić so­bie dla nie­go żad­ne­go or­ga­ni­zmu za­stęp­cze­go!

Je­ste­śmy nie­ostroż­ni. Ale jak mo­gło do tego dojść? Czy fak­tycz­nie ktoś nami ma­ni­pu­lu­je?

Cóż, słod­kie sma­ku­je przede wszyst­kim nie­wia­ry­god­nie pysz­nie. To pro­ste. A poza tym cu­kier po­wo­du­je u nas (rze­ko­mo) po­zy­tyw­ny na­strój i ma wpływ na nasz stan du­cha. Jemy czę­sto (a zwłasz­cza słod­kie!), po­nie­waż nas to od­prę­ża i cza­sa­mi na­wet cał­kiem sku­tecz­nie uszczę­śli­wia. Je­dze­nie po­ma­ga tak­że wte­dy, kie­dy nam się źle wie­dzie. I wła­śnie wte­dy, gdy je­ste­śmy sfru­stro­wa­ni, źli lub mamy kło­po­ty ser­co­we, o wie­le sku­tecz­niej po­cie­szy nas ta­blicz­ka ulu­bio­nej cze­ko­la­dy ani­że­li krom­ka peł­no­ziar­ni­ste­go chle­ba z po­mi­do­rem, nie­praw­daż?

Cze­ko­la­da po­win­na być praw­dzi­wym „uszczę­śli­wia­czem” – tak się przy­naj­mniej cią­gle ma­wia. Brzmi do­brze: w cze­ko­la­dzie znaj­du­ją się ta­jem­ni­cze sub­stan­cje o trud­nych do wy­ar­ty­ku­ło­wa­nia na­zwach, któ­re po­tra­fią wy­cią­gnąć nas z den­ne­go na­stro­ju. Bred­nie! Nie­ste­ty ba­da­cze cze­ko­la­dy (cóż za przy­jem­ny za­wód!) już daw­no od­kry­li, że to nie te sub­stan­cje (ta­kie jak se­ro­to­ni­na, tryp­to­fan czy fe­ny­lo­ety­lo­ami­na) wy­wo­łu­ją uczu­cie szczę­ścia pod­czas wgry­za­nia się w cze­ko­la­do­we­go ba­to­ni­ka – za­war­te w nim ilo­ści są mia­no­wi­cie o wie­le za małe, względ­nie nasz or­ga­nizm czę­ścio­wo nie po­tra­fi ich przy­swo­ić.

Czu­je­cie się roz­cza­ro­wa­ni? I za­da­je­cie so­bie py­ta­nie, cze­mu mimo po­wyż­szych in­for­ma­cji do­tych­czas za­wsze le­piej czu­li­ście się po zje­dze­niu kost­ki cze­ko­la­dy niż przed? Cóż, we­dług wie­dzy ba­da­czy cze­ko­la­dy je­dze­nie jej rze­czy­wi­ście może nas roz­we­se­lać, bo (ha, ha, kto by po­my­ślał) po pro­stu ją chęt­nie jemy! A kie­dy ro­bi­my coś chęt­nie i z przy­jem­no­ścią, ro­dzi się w nas roz­kosz­nie do­bre sa­mo­po­czu­cie. Dzię­ki temu jest nam po pro­stu do­brze (lub przy­naj­mniej tro­chę le­piej niż do­tych­czas)! Cóż więc dziw­ne­go w tym, że tak chęt­nie i czę­sto się­ga­my po sło­dy­cze (a zwłasz­cza po cze­ko­la­dę), hm?

Ma­ni­pu­lu­je­my się za­tem – świa­do­mie czy też nie – tym, co za­wie­ra cu­kier. Stwa­rza­my so­bie to wy­tę­sk­nio­ne do­bre sa­mo­po­czu­cie, wpły­wa­my na swo­je emo­cje, czu­je­my się po­cie­sze­ni, a cza­sa­mi na­wet na­gro­dze­ni. A je­śli prak­ty­ku­je­my to czę­ściej, w na­szych mó­zgach dzie­je się coś cie­ka­we­go: po­cie­sza­niei/lub