Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Bob. Przyjaźń to magia, która nie przemija

Bob. Przyjaźń to magia, która nie przemija

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66234-08-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bob. Przyjaźń to magia, która nie przemija

Prawdziwa przyjaźń może wszystko!

Livy wraz z mamą, tatą i młodszą siostrzyczką odwiedzają babcię w Australii. Ostatni raz byli u niej pięć lat temu.

Dziewczynka nie może oprzeć się wrażeniu, że zostawiła wtedy w domu babci coś bardzo, ale to bardzo dla niej ważnego.

W pokoju, który kiedyś należał do mamy Livy, znajduje się szafa. A w szafie czeka… Bob! Czy ten dziwny stworek, który wygląda jak zombie w przebraniu kurczaka jest tym, kogo zostawiła Livy?

Tak! Livy przypomniała sobie, że wyjeżdżając pięć lat temu od babci poprosiła Boba, aby poczekał na nią w starej szafie. I Bob czekał… Teraz nareszcie są razem! Mogą nareszcie wyjaśnić tajemnicę pochodzenia stworka i odszukać jego rodzinę. Tylko dlaczego kurczaki babci są wobec niego tak podejrzliwe?

Polecane książki

Publikacja dotyczy nadzoru pedagogicznego w szkołach, przedszkolach i placówkach oświatowych i poświęcona jest przede wszystkim zmianom, jakie zostały wprowadzone nowym rozporządzeniem obowiązującym od 1 września 2015 r. Zasadnicze zmiany w stosunku do dotychczasowych regulacji dotyczą: sposobu i w...
Samochodzik Franek ma wciąż nowe przygody. Tym razem sympatyczne czerwone autko wyrusza na podbój Kosmosu. Dołącz do Franka i razem z nim poznawaj gwiazdy i planety, które znajdują się we Wszechświecie....
Rosyjski Kompletny uczy 4000 słów i zwrotów oraz wszystkich niezbędnych konstrukcji gramatycznych wymaganych do prawidłowego posługiwania się językiem rosyjskim. Materiał zawarty w książce został podzielony na część gramatyczną i słownictwo. Część dotycząca słownictwa podzielona jest na 27 dzi...
Książka Zbigniewa Spyry jest jedną z nielicznych na polskim rynku publikacji podejmujących problematykę relacji międzyorganizacyjnych w kanale dystry­bucji w sposób tak kompleksowy i udokumentowany. Dla lepszego zrozumienia poruszanej problematyki Autor trafnie dobiera przykłady oraz umiejętnie wyko...
Szczegółowy instruktaż i wyjaśnienia dotyczące procedury złożenia odwołania do Krajowej izby Odwoławczej: - podstawy do złożenia odwołania;- osoby uprawnione do odwołania się od czynności zamawiającego;- termin na złożenie odwołania;- elementy obowiązkowe odwołania;- braki formalne występujące w od...
W publikacji zostały przedstawione wszystkie projektowane na 2019 r. zmiany rozliczania w kosztach wydatków samochodowych. Większość zmian będzie miała zastosowanie wprost od 1 stycznia 2019 r – niezależnie od tego, kiedy samochód został nabyty czy wyleasingowany. Warto wiedzieć, że nie dotycz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Rebecca Stead i Wendy Mass

Wszystkim
tajemniczym stworzeniom

Rozdział 1

Livy

Głupio mi, że w ogóle nie pamiętam domu babci Nicholas. W kuchni na stole babcia ułożyła trzy rzeczy, których nie pamiętam:

1. Zielonego pluszowego słonia w ogrodniczkach.

2. Siatkę z czarnymi figurkami do gry w szachy.

3. Stary rozklekotany magnetofon.

– Uwielbiałaś się nimi bawić, kiedy tu ostatnio byłaś – mówi babcia.

Ale ja nic z tego sobie nie przypominam.

– Nie pamiętasz koni? – Wskazuje na zakurzone podwórko za oknem. Może były tu kiedyś jakieś konie?

– Ani świń? – Wskazuje na tylne drzwi. Kiedy wysilę wzrok, dostrzegam jakieś świnie za płotem. Ale ich nie pamiętam.

– Jego też nie? – Podnosi zielonego pluszowego słonia. – Kiedy tu byłaś, nie wypuszczałaś go z rąk. Wszędzie nosiłaś go ze sobą. I nikomu nie pozwalałaś się do niego zbliżyć!

Wydaje mi się, że tego słonia widzę po raz pierwszy w życiu. Mógłby być cudzym ulubionym słoniem, miałabym to w nosie.

Mama wygląda na zdenerwowaną. Chciałaby, żebym to wszystko pamiętała. Ale to jej wina, że nie pamiętam – przywiozła mnie tutaj na miesiąc, gdy miałam pięć lat, i tyle. A teraz mam jedenaście.

Dziesięć i pół.

Prawie.

Oczywiście samą babcię pamiętam, raz w tygodniu rozmawiamy ze sobą przez telefon, no i wysyłamy sobie pocztówki. Babcia opowiada mi, co się dzieje w Australii, a ja jej, co w Massachusetts. Kiedyś przyjechała do nas w odwiedziny na dwa tygodnie. Ale jej dom zupełnie mi się zatarł w pamięci.

Choć może jedną rzeczpamiętam.

Chyba pamiętam nietakiego kurczaka.

To znaczy pamiętam kurczaki i że jeden był inny. Nie taki jak reszta. Ale kiedy tu teraz stoję w kuchni i wszyscy na mnie patrzą, nie wiem, jak zapytać o to babcię.

Biorę do ręki słonia. Jest miękki i obwisły. Nie mogę go sobie przypomnieć.

Babcia wzdycha. Nie mówi tego, co wiem, że chciałaby powiedzieć. Mianowicie, że powinnyśmy były przyjechać tu wcześniej. Ale Australia jest bardzo daleko od Massachusetts.

Jeśli chce się pokonać drogę od naszego domu do domu babci Nicholas, to trzeba:

1. Jechać cztery godziny samochodem z Massachusetts do Nowego Jorku.

2. Zaparkować samochód i poczekać na autobus na lotnisko.

3. Siedem godzin lecieć samolotem do Kalifornii.

4. Wysiąść z samolotu.

5. Wsiąść do innego i lecieć dziewiętnaście godzin do Melbourne w Australii.

6. Wysiąść.

7. Czekać w trzech różnych kolejkach, aż urzędnicy sprawdzą twoje bagaże i papiery.

8. Poczekać w kolejce, żeby wynająć samochód.

9. Jechać dwie godziny samochodem w Australii.

10. Zaparkować przed domem babci.

Teraz mama znów chce mnie tu zostawić, a sama jedzie odwiedzić przyjaciół z czasów, kiedy była nastolatką. Maluch jest za mała, żeby zostać z babcią, więc jedzie z mamą.

Zastanawiam się, jak tutaj jest w nocy.

Patrzę na szachowe figurki. Ciekawe, czy babcia ma białe. Otwieram usta, żeby o to zapytać, ale pytam o co innego.

– Są tu jakieś… kury?

– Tak! – Babcia ożywia się, a mama cieszy. Babcia chwyta mnie za rękę i w pośpiechu ciągnie do ogrodu, kilka kur coś tam wydziobuje z kurzu. Przypatruję się im, ale wyglądają zwyczajnie.

– To te same?

Babcia mówi, że nie. Ale sam fakt, że wtedy też miała kury, się zgadza.

Nie bardzo wiem, jak zadać następne pytanie.

– A miałaś takiego jednego… cudacznego kurczaka?

– Cudacznego? – powtarza babcia.

Może nie było cudacznego kurczaka. A może w Australii nie mówią cudaczny.

– Nieważne. – Wzdycham. I nagle orientuję się, że w wolnej ręce coś ściskam. Otwieram dłoń i widzę czarny szachowy pion.

A potem, kiedy z powrotem wchodzimy do domu, zauważam tylne schody. Są przykryte dywanem, i nagle wiem, że z nich zjeżdżałam.

– Babciu, zjeżdżałam z tych schodów?

– Tak! – mówi babcia. – Uwielbiałaś z nich zjeżdżać. Miałaś na to specjalne słowo.

– Na schody?

– Nie, na zjeżdżanie. Jakoś tak na to mówiłaś…

Chyba ma rację. Miałam na to jakieś słowo. Ale żadna z nas nie pamięta jakie.

Teraz, kiedy sobie przypomniałam o kurach i schodach, mamie od razu poprawił się humor, może babcia ostatecznie nie będzie myśleć, że za długo zwlekałyśmy z odwiedzinami. Maluch w swoim foteliku zaczyna ćwiczyć płacz wstępny. Określenie płacz wstępny wymyśliłam z tatą. Oznacza kwilenie poprzedzające właściwy ryk. Mama nie zwraca na nią przesadnej uwagi, chce mi pokazać, że ta podróż jest po to, żebym spędziła trochę czasu z babcią, a nie tylko po to, żeby babcia wreszcie zobaczyła Malucha.

W dniu wyjazdu słyszałam, jak mama mówiła do taty:

– Chcę, żeby Olivia wiedziała, że ta podróż jest po to, żeby mogła pobyć z babcią. A nie tylko z powodu małej.

– Wiem, kochanie – zapewnił tata. – Tłumaczyłaś mi wczoraj. I dzisiaj rano.

Tata nie przyjechał z nami do Australii. Został w domu, przebudowuje i urządza Maluchowi nowy pokój. Ma być gotowy na nasz powrót.

Mgliście przypomina mi się coś jeszcze. Ma to jakiś związek z piętrem domu, ale nie wiem dokładnie jaki. Wciąż ściskam czarny pion. Dobrze go czuć w ręce.

– Jest coś na piętrze? – pytam.

– Tak! Na piętrze jest twój pokój – wyjaśnia babcia. – I twoje łóżko z baldachimem!

Ale to nie łóżko z baldachimem kojarzy mi się z piętrem. Wciąż nie wiem, co mi się kojarzy, ale to nie łóżko.

To…

To…

– Mogę sobie pójść? – pytam już obrócona w stronę schodów.

– Pójdę z tobą – mówi mama. – Twój pokój był moim pokojem, kiedy byłam mała, pamiętasz?

Zatrzymuję się z ręką na poręczy schodów, po których zjeżdżałam. Z jakiegoś powodu wydaje mi się, że powinnam pójść sama. Patrzę na Beth Ann, która wciąż wierci się w foteliku. Nasze oczy się spotykają. Jakby czytała w moich myślach – przechodzi do płaczu, który oznacza jeść! Mama obraca się do niej, rozdarta między nami dwiema. Śmigam po schodach.

Wszystkie drzwi w korytarzu na piętrze są otwarte. Zaglądam do jednego z pokojów, pewnie babci – łóżko przykryte jest w nim patchworkiem. Przechodzę obok łazienki, widzę mydełka w kształcie kurczaków i kaczek – udają, że maszerują po blacie szafki wprost do umywalki. Do ostatniego pokoju – swojego – prawie biegnę. Sama nie wiem dlaczego.

W pokoju widzę drzwi do garderoby. Jakoś nie przypominam sobie łóżka z jasnoróżowym baldachimem. Ale rozpoznaję tę garderobę. Drzwi do niej są bardzo wąskie – w środku na pewno jest mało miejsca. Wydaje mi się, że coś tam zostawiłam. Coś bardzo, bardzo ważnego.

Wyciągam rękę do mosiężnej gałki. Dokładnie wiem, gdzie jest włącznik światła – automatycznie pociągam sznureczek. W garderobie robi się jasno.

Oto, co widzę:

1. Półkę wysoko na ścianie, ciasno założoną pudełkami po butach i przewracającymi się stertami starych komiksów.

2. Pod spodem pręt, a na nim trochę ubrań na wieszakach – spódniczkę baletnicy wyszywaną cekinami, jakieś letnie sukienki w rozmiarze dużo mniejszym niż mój. Może babcia trzyma je dla Beth Ann? – Jeszcze trochę będą musiały poczekać. Maluch jest na razie tak mała, że ledwie ją można ubrać w koszulkę. Jedno ramionko zawsze jej wychodzi przez dekolt. Kiedy próbuję je schować, płacze.

3. Pod sukienkami, na brązowym dywanie, złożony z lego statek piratów. Ma maszt, bocianie gniazdo i cztery żagle, a nawet basen. Ktoś musiał go długo budować.

4. Obok statku stary gruby słownik.

5. A na słowniku małego zombie w kostiumie kurczaka. Przeciera oczy, w zielonej piąstce ściska klockowego pirata. Kiedy już przyzwyczaja się do światła, mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Wróciłaś. Długo cię nie było – zauważa.

Rozdział 2

Bob

Jej brązowe włosy są teraz dłuższe, policzki mniej pucołowate, ale wiem, że to ona. Livy. Powiedziała, żebym tu czekał, i czekałem. Pięć lat to długo, żeby siedzieć w garderobie, ale co innego miałem do roboty? Niewiele, możecie mi wierzyć.

Kiedy czekałem, aż wróci, to:

1. Policzyłem do 987 654 321. Sześć razy.

2. Zbudowałem statek piratów. Sześćdziesiąt trzy razy. W ciemności.

3. Grałem w szachy z małpką od kompletu lego, na ogół przegrywałem.

4. Próbowałem ćwiczyć układ taneczny, którego mnie nauczyła Livy, ale w tej wąskiej garderobie trudno się tak obracać wokół własnej osi, żeby się nie poobijać o ściany.

5. Płakałem. Ale tylko raz.

6. No dobrze. Dwa razy. Codziennie. Ale tylko w pierwszym roku.

7. Ćwiczyłem medytację, po tym jak wysłuchałem kasety o zaletach uspokajania umysłu, którą puszczała babcia. Medytowanie jest całkiem przyjemne, tylko łapały mnie skurcze w nogach od siedzenia po turecku.

8. Ucinałem sobie drzemki. Czasem kilkutygodniowe.

9. Zastanawiałem się, dlaczego po mnie nie wróciła. Do głowy przychodziły mi takie powody:

a) Porwali ją obcy. (Choć nie jestem pewien, czy obcy istnieją. Zombie – tak, inne potwory – prawdopodobnie, ale obcy? Sam nie wiem…).

b) Jej rodzina wygrała w totolotka i pojechali w bardzo, bardzo długą podróż dookoła świata. (Ale przecież chybaby mogła tu po mnie wpaść. Jestem na tyle mały, żeby się zmieścić w schowku na bagaż podręczny, i bardzo lubię słone orzeszki ziemne, które serwują w samolotach).

c) Odkryła starożytną mumię w Egipcie i była zajęta udzielaniem wywiadów. (Choć myślę, że usłyszałbym, jak babcia coś mówi o tym przez telefon. Babcia mówi głośno, a ja mam doskonały słuch).

d) Czegoś się przestraszyła. (Ale przecież ona jest najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem).

e) Przestała mnie lubić. (Z tego powodu płakałem).

Ale teraz stoi przede mną z miną, jakby jej było bardzo przykro i jakby była czymś zaskoczona. Trudno mi się na nią gniewać. To znaczy, wciąż się gniewam, ale już mniej.

– Jesteś dorosła – mówię i odruchowo chowam rękę z piratem za plecy.

Odrzuca do tyłu włosy.

– Mam prawie jedenaście lat.

– Jesteś dużo wyższa i twarz ci wydoroślała.

Wyciąga do mnie rękę, ale ją opuszcza.

– Przepraszam.

– Powiedziałaś, żebym czekał na ciebie w garderobie. Że zaraz wracasz.

Patrzy na mnie, przechyla głowę – jak dawniej, kiedy próbowała rozwikłać jakąś zagadkę.

– Naprawdę powiedziałam, że zaraz wracam?

Zastanawiam się.

– Powiedziałaś: „Do zobaczenia wkrótce”. Pięć lat to nie krótko. To nawet nie średnio długo.

Teraz Livy przygląda się swoim stopom.

– Nic nie pamiętam. Naprawdę.

Nie odpowiadam. Co tu odpowiedzieć? Przez pięć lat żyłem wyłącznie pamiętaniem, a ona nic nie pamięta.

Patrzę na nią, mrużąc powieki. Nie jest to proste, bo w zasadzie nie mam powiek. Staram się wyglądać sceptycznie i jakbym był skonsternowany. Znam słowa „skonsternowany” i „sceptyczny”, i mnóstwo innych, bo przez dwadzieścia sześć minut każdego popołudnia garderobę oświetla promień słońca, który tu wpada przez szparę między drzwiami a framugą. I wtedy czytam słownik. Gdybym wiedział, że w garderobie jest włącznik światła, doszedłbym dalej niż do „s”.

Patrzy na mnie – na moją niewzruszoną pozę i pełen dezaprobaty wyraz twarzy. I na moje paluchy u nóg, którymi stukam o dywan. Z całych sił próbuję wzbudzić u niej poczucie winy. Przewraca oczami i kładzie ręce na biodrach.

– Miałam pięć lat.

Wpatrujemy się w siebie, aż wreszcie wzdycham. Ma rację, oczywiście. Jak mogę ją winić? Była małą kruszynką, ledwie umiała się podpisać i zawiązać sznurówki. Ja wtedy miałem dziesięć. A tak w ogóle – to wciąż mam dziesięć lat. Zawsze miałem, o ile wiem.

A jednak Livy była pięcioletnim brzdącem, który wiele potrafił.

Przecież to ona mnie znalazła i uratowała.

To ona zrobiła mi kostium kurczaka.

I nauczyła mnie w nim chodzić.

To ona obiecała, że mi pomoże odnaleźć drogę do domu.

Pięć lat to długo, żeby czekać. Ale jeśli potrafiła zrobić te rzeczy, kiedy była mała, teraz na pewno będzie w stanie zrobić więcej. Może tym razem znajdzie odpowiedzi na moje pytania. Może tym razem zaprowadzi mnie do domu.

Rozdział 3

Livy

Zombie chyba mi wybaczył, bo się do mnie uśmiecha. Co prawda uśmiechem bardziej wymuszonym niż spontanicznym.

Tak wygląda uśmiechnięty zombie:

1. Jest niski.

2. Ma zieloną skórę. Nie taką zieloną jak trawa, tylko jak awokado w środku.

3. Nie ma włosów. No chyba żeby liczyć jedną długą brew i te kępki kłaczków na głowie.

4. Dosyć chudy. Kościste kolanko wystaje spod kostiumu kurczaka w miejscu, w którym puścił szew.

5. Jego wielkie oczy wyglądają jak płynna czekolada.

6. Nie ma powiek.

7. Ma gładką skórę, przynajmniej w tych miejscach, które widzę.

8. Nos.

9. Białe zęby.

10. Uniesione kąciki ust. Tak jak mówiłam – wymuszony uśmiech.

– To… kostium kurczaka? – Wcale nie wygląda w nim jak kurczak. Nie pytajcie, skąd w ogóle wiem, co przedstawia ten kostium.

– Jasne, że kurczaka. – Prycha. – TEN, który mi zrobiłaś. – Sięga za szyję i gwałtownie naciąga na głowę kaptur. To jakaś buropomarańczowa szmatka z poprzyklejanymi piórami, na środku której przyczepiony jest wielki czerwony filcowy kurzy grzebień. Wygląda, jakby jakiś dzieciak wyciął go tępymi nożyczkami i przykleił.

– Ja to… zrobiłam? – Wysuwam palec w jego stronę.

Przechyla głowę i grzebień opada na bok.

– Jasne, że ty! Zanim cię poznałem, nawet nie wiedziałem, CO TO kurczak.

Uczyliśmy się o kurzych i kogucich grzebieniach w przedszkolu, kiedy nasza grupa pojechała na farmę. Był tam ogromny kogut o imieniu Damulka. Jak to możliwe, że pamiętam imię koguta, którego widziałam dawno temu, a nie pamiętam… tego czegoś?

– Dlaczego masz go na sobie? – Dziwię się. To znaczy dziwię się, dlaczego siedzi przebrany w tej wnęce, w której chyba mieszka.

Znowu prycha.

– Żeby być gotowym. – Podciąga kostium z jednej strony, z drugiej ubranko luźno opada.

– Ale na co?

Patrzy na mnie przez kilka sekund i domyślam się, że to kolejna z tych rzeczy, które powinnam pamiętać.

– A dlaczego włożyłeś go tak nieporządnie? – Przypomina mi chłopaka z zeszłorocznej klasy, który zawsze wkładał tylko jeden rękaw kurtki.

– Jakiś rok temu zacząłem go zdejmować, jeśli już musisz wiedzieć. Pomyślałem, że w sumie można się przebrać. Ale obawiam się, że mogła mi odpaść lewa stopa. Miałem nieszczęśliwy wypadek ze słownikiem.

– Zaatakował cię słownik?

– Tego nie powiedziałem. Raczej się przewrócił. – Patrzy gniewnie na słownik, ale potem głaszcze go tak, jak się głaszcze kota albo królika.

– Części ciała łatwo nam odpadają. Jeśli całkiem zdejmę kostium, to może razem ze stopą!

Przyglądam mu się uważnie.

– Jak masz na imię? – pytam.

Zombie upuszcza coś na podłogę. Patrzę pod jego stopy i widzę klockowego pirata. Odpadł mu kapelusz, i pirat wyciąga ręce, jakby chciał go złapać. Podnoszę wzrok – zombie znów ma ten wściekły wyraz twarzy.

– Nie pamiętasz, jak mam na imię?

Nagle świta mi, że on nie jest zły, a urażony.

Tak wygląda zombie, któremu jest przykro:

1. W zasadzie tak samo jak przedtem, tylko brew mu się lekko unosi, a kąciki ust opadają.

– Na pewno sobie przypomnę – mówię prędko. – Ale jeśli mi powiesz, będzie szybciej.

– Nie powiem. Przypomnij sobie. Skoro jesteś w tym taka dobra.

– Olivia! – głośno woła mama z dołu. – Kanapki!

– Olivia to ja – tłumaczę. – Czyli Livy.

Przewraca oczami.

– Przecież wiem, jak masz na imię! – Stopą popycha pirata w kierunku statku. To samo robi z jego czarnym kapeluszem. – Te małe klocki łatwo się gubią – bąka.

– Olivia! – woła znów mama. Tym razem jest gdzieś bliżej.

– Muszę iść coś zjeść. Ale wrócę. – Pociągam wyłącznik światła i zamykam drzwi garderoby.

– Wtedy też tak mówiłaś. – Słyszę jeszcze, jak mamrocze za drzwiami.

B