Strona główna » Obyczajowe i romanse » Cierpkie winogrona

Cierpkie winogrona

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65684-39-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Cierpkie winogrona

Po odczytaniu testamentu męża obrazek idyllicznego związku Pauliny rozpada się na drobne kawałki. Kobieta postanawia wyruszyć do Grecji, by znaleźć spadkobiercę należnego jej majątku i zdemaskować oszustwa męża. Czy uda się jej odkryć tajemnice podwójnego życia Janka? Kim są ludzie ze starych fotografii? A może nic nie jest takie, jak się nam wydaje?
Autorka przeplata malownicze opisy greckich krajobrazów i zwyczajów z barwną historią miłosną. Nieszczęśliwy romans z przystojnym Grekiem utwierdzi Paulinę w przekonaniu, że winogrona nie zawsze mają słodki smak.

Polecane książki

Podręcznik "Zobowiązania – część szczegółowa" jest kontynuacja podręcznika Z. Radwanskiego, A. Olejniczaka, "Zobowiązania – cześć ogólna", wraz z którym obejmuje pełny wykład z prawa zobowiązań. W podręczniku są omawiane podstawowe instytucje części szczegółowej zobowiązań, występujące w obrocie pow...
Od tysięcy lat kamienie szlachetne i kryształy używane były w celach leczniczych. Po dziś dzień w aptekach możemy kupić bursztynowe nalewki eliminujące przeziębienie czy kremy ze złotem. Sekret ich działania tkwi w wibracji jaką wydzielają. Oddziałuje ona na nasze pole energetyczne skutecznie elimin...
Natasza miała wszystko: kochającego męża, piękny dom, spektakularną karierę i własną agencję reklamową. Życie Nataszy wielu osobom mogłoby wydać się perfekcyjne i takie właśnie było… Do czasu. Jeszcze raz, Nataszo to opowieść o kobiecie, która kochała zbyt mocno. Swojego odbicia i akceptacji szuka...
Publikacja omawia najważniejsze zagadnienia dotyczące dokonywania potrąceń z wynagrodzeń i wierzytelności przysługujących pracownikom i innym zatrudnionym osobom. Porusza praktyczne kwestie współpracy pracodawcy z komornikiem i administracyjnym organem egzekucyjnym w zakresie sporządzania pi...
„Nadia z Zielonego Ogródka” to cykl pięciu króciutkich bajek o przygodach siedmioletniej dziewczynki. Niezwykły świat w pigułce udekorowany jej ilustracjami....
  Czy wiesz, że sto lat temu choroby serca należały do rzadkości? Teraz zbierają obfite żniwo nie tylko w Stanach Zjednoczonych ale również w Polsce. Według statystyk w 2013 roku choroba wieńcowa odebrała życie aż 41 tys. Polaków, drugie miejsce zajmują choroby naczyń mózgowych – 33 tys., zawał zaś ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bożena Gałczyńska-Szurek

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej książ­ki nie może być re­pro­du­ko­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Zdję­cia na okładce

© Hel­der Al­me­ida, vi­voo | fo­to­lia.pl

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Ni­niej­sza po­wieść to fik­cja li­te­rac­ka. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do wy­da­rzeń lub po­sta­ci au­ten­tycz­nych jest zu­peł­nie przy­pad­ko­we.

Wy­ko­rzy­sta­no frag­men­ty utwo­ruGrec­kie wino. Au­to­rem tek­stu jest J. Za­lew­ski, pio­sen­ka po­cho­dzi z re­per­tu­aru A. Ger­man.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2017

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01­‍-942 War­sza­wa

tel. 22-663­‍-98­‍-13, fax 22-663­‍-98­‍-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na, 2017

ISBN 978-83-65684-39-4

Dla Sta­si

Zor­ba i ty, wszyst­ko w pust­kę od­pły­nę­ło.

Wino i ty, to co było, już mi­nę­ło.

Zor­ba i ty, słoń­ce mi­łość wy­pa­li­ło

na wspo­mnie­nia pył…

Rozdział I

Świa­tło sło­necz­ne po­ły­ski­wa­ło we­so­ło na bla­cie biur­ka. Z tru­dem prze­bi­ja­ło się przez za­ku­rzo­ne szy­by. Wnę­trze ga­bi­ne­tu ro­bi­ło wra­że­nie wy­twor­ne­go, jed­nak okna w tym po­miesz­cze­niu były brud­ne. Pau­li­na za­uwa­ży­ła to na­tych­miast, gdy we­szła do kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej przy Flo­riań­skiej czte­ry. Na wi­dok dwóch ko­biet ze skó­rza­ne­go fo­te­la po­de­rwał się ko­ści­sty dry­blas.

– Pro­szę, pro­szę wejść i się roz­go­ścić. Za­pra­szam. – Wska­zał na krze­sła usta­wio­ne po dru­giej stro­nie biur­ka i zer­k­nął osten­ta­cyj­nie na ze­ga­rek. – Nie spo­dzie­wam się ni­ko­go wię­cej, ale jesz­cze po­cze­kaj­my.

Po­mi­mo że za­po­wia­da­ło się przed­sta­wie­nie z nie­zbyt licz­ną pu­blicz­no­ścią, miejsc sie­dzą­cych przy­go­to­wa­no cał­kiem spo­ro. Pau­li­na przy­cup­nę­ła na naj­bliż­szym krze­śle. Czu­ła się fa­tal­nie. Była zde­ner­wo­wa­na i spię­ta. Po­my­śla­ła, że mimo wszyst­ko po­win­na się cie­szyć. Za chwi­lę za­mknie naj­trud­niej­szy etap ży­cia. Póź­niej po­win­no być już tyl­ko le­piej.

Tym­cza­sem Zo­fia za­trzy­ma­ła się przy drzwiach i z nie­po­ko­jem ob­ser­wo­wa­ła sy­no­wą. Cho­ciaż rano Pau­li­na za­pew­nia­ła, że ich spo­tka­nie z praw­ni­kiem Jan­ka to tyl­ko for­mal­ność, mat­ka tra­gicz­nie zmar­łe­go mia­ła złe prze­czu­cia. W nocy drę­czy­ły ją kosz­ma­ry.

Zza okna roz­legł się głos trąb­ki. Stra­żak na wie­ży ma­riac­kiej za­czął wy­gry­wać pierw­sze dźwię­ki hej­na­łu. Po dru­gim po­wtó­rze­niu od stro­ny biur­ka roz­le­gło się wy­ra­zi­ste chrząk­nię­cie, a po­tem uprzej­my bez­oso­bo­wy głos za­rzą­dził:

– Za­czy­na­my, więc mistrz ce­re­mo­nii za­wa­hał się – pro­po­nu­ję, by i pani za­ję­ła miej­sce – zwró­cił się nad wy­raz ser­decz­nie do Zo­fii i na­wet oso­bi­ście pod­su­nął jej krze­sło.

Uśmiech­nę­ła się do nie­go i usia­dła bez sło­wa.

Pau­li­na drgnę­ła. Coś w za­cho­wa­niu męż­czy­zny wzbu­dzi­ło jej czuj­ność. O co tu cho­dzi? Za­sta­no­wi­ła ją tro­skli­wość urzęd­ni­ka.

Za­raz po­tem roz­po­czę­ło się mo­no­ton­ne od­czy­ty­wa­nie do­ku­men­tu peł­ne­go praw­ni­czych for­mu­łek i do bólu zo­biek­ty­wi­zo­wa­nych in­for­ma­cji. Trwa­ło to dość dłu­go, bo męż­czy­zna od cza­su do cza­su za­ci­nał się w przy­pły­wie emo­cji. W pew­nym mo­men­cie roz­piął gu­zik przy koł­nie­rzy­ku ko­szu­li. Co chwi­lę prze­ry­wał i chust­ką do nosa prze­cie­rał spo­co­ne czo­ło.

Nie­mra­wo mu idzie jak na pra­cow­ni­ka tak re­no­mo­wa­nej kan­ce­la­rii, skwi­to­wa­ła w my­ślach Pau­li­na i uśmiech­nę­ła się bla­do. Jej mina do­wo­dzi­ła, że wy­stą­pie­nie jest że­nu­ją­ce. Prze­bły­ski do­bre­go hu­mo­ru, o któ­re przy­pra­wi­ło ze­stre­so­wa­ną ko­bie­tę nie­po­rad­ne za­cho­wa­nie praw­ni­ka, jed­nak szyb­ko się skoń­czy­ły. Gdy ów do­tarł do koń­ca te­sta­men­tu i roz­po­czął wresz­cie wy­czy­ty­wa­nie istot­nych da­nych, na twa­rzach oby­dwu ko­biet za­go­ści­ło naj­pierw zdu­mie­nie, po­tem obu­rze­nie, aż w koń­cu Pau­li­na po­czu­ła, że bra­ku­je jej po­wie­trza. Za­krę­ci­ło się jej w gło­wie. Wy­raź­nie usły­sza­ła imię Krzysz­tof, na­zwi­sko Va­ni­ze­los i po­wo­li, tra­cąc świa­do­mość, osu­nę­ła się z krze­sła na pod­ło­gę.

Kra­ków na po­cząt­ku se­zo­nu tu­ry­stycz­ne­go do­słow­nie pę­kał w szwach. W do­dat­ku z nie­ba lał się żar. Nie­ocze­ki­wa­ny fi­nał spo­tka­nia w kan­ce­la­rii praw­ni­czej był szo­kiem. Ko­bie­ty w mil­cze­niu ru­szy­ły w kie­run­ku Bra­my Flo­riań­skiej. Gdy ją mi­nę­ły, przed Bar­ba­ka­nem skrę­ci­ły w lewo. Na Plan­tach, po przej­ściu kil­ku me­trów w stro­nę par­kin­gu, gdzie zo­sta­wi­ły sa­mo­chód, Pau­li­na z roz­ma­chem rzu­ci­ła to­reb­kę na naj­bliż­szą ław­kę. Usia­dła i trzę­są­cy­mi się rę­ko­ma za­czę­ła szu­kać w niej pa­pie­ro­sów.

Zo­fia chwi­lę sta­ła przed nią, a po­tem usia­dła obok.

– Kłó­ci­li­ście się? Były ja­kieś pro­ble­my, o któ­rych nie wiem? – wy­szep­ta­ła.

Na ta­kie stwier­dze­nie sy­no­wa za­re­ago­wa­ła roz­pacz­li­wym wy­bu­chem:

– Miesz­ka­łaś z nami! Spa­łaś w są­sied­niej sy­pial­ni! Co mi chcesz wmó­wić?!

Zo­fia od razu się zre­flek­to­wa­ła. To był głu­pi za­rzut. Byli nie­na­gan­nym mał­żeń­stwem.

– Wy­bacz, dziec­ko, ale ja też je­stem w szo­ku. Ni­cze­go ci nie za­mie­rzam wma­wiać i przy­się­gam, nie mia­łam po­ję­cia, że mój je­dy­ny syn zro­bi coś ta­kie­go. Boże, jak on mógł?! – Na­gle za­czę­ła pła­kać.

– Daj spo­kój, mamo. To tyl­ko ner­wy. O nic cię nie oskar­żam. No, pro­szę cię, prze­stań. – Mło­da ko­bie­ta z tru­dem ha­mo­wa­ła roz­draż­nie­nie.

Mam ją jesz­cze po­cie­szać? Albo prze­ko­ny­wać, że na­praw­dę by­li­śmy ko­cha­ją­cą się parą i że nie mie­li­śmy przed sobą ta­jem­nic? Kto mi w to uwie­rzy? Pau­li­na za­sta­na­wia­ła się, przy­gry­za­jąc war­gę do bólu. Za­wsze gdy spo­ty­ka­ło ją coś złe­go, była prze­ko­na­na, że na to za­słu­ży­ła. Te­raz też szu­ka­ła w so­bie winy. Przez gło­wę prze­bie­ga­ły jej ty­sią­ce po­plą­ta­nych my­śli. Wy­cho­wy­wa­na po śmier­ci mat­ki przez ma­co­chę, la­ta­mi wal­czy­ła z kom­plek­sa­mi i wid­mem ży­cio­wej po­raż­ki kon­se­kwent­nie wiesz­czo­nej przez wy­bran­kę ojca. Róża była bez­li­to­sna w osą­dach je­dy­nacz­ki, w ka­rach zaś szczo­dra i okrut­na. Pau­li­nę przez całe do­ro­słe ży­cie prze­śla­do­wa­ło wspo­mnie­nie twa­rzy tej ko­bie­ty, wiecz­nie wy­krzy­wio­nej zło­ścią.

A jed­nak jej prze­po­wied­nie oka­za­ły się pro­ro­cze, roz­my­śla­ła. Je­stem na dnie. Z ba­jecz­ne­go ma­jąt­ku zo­stał mi bia­ły mer­ce­des i czte­ry ty­sią­ce pen­sji z fun­du­szu po­wier­ni­cze­go na utrzy­ma­nie sie­bie i Ani. Całe szczę­ście, że przed laty za­ło­ży­li­śmy to kon­to. A to do­pie­ro! Czte­ry ty­sią­ce kosz­to­wa­ła moja wie­czo­ro­wa na­rzut­ka z szyn­szy­li. O Jezu! Przy­po­mnia­ła so­bie na­gle. Prze­cież ona na­wet nie ma rę­ka­wów! Na tę myśl, na oczach osłu­pia­łej Zo­fii, Pau­li­na za­czę­ła się hi­ste­rycz­nie śmiać.

Te­ścio­wa prze­ciw­nie, opa­no­wa­ła się już. Uję­ła dło­nie sy­no­wej i uści­snę­ła je po­cie­sza­ją­co.

– Uspo­kój się, dziec­ko. Ja­koś so­bie po­ra­dzi­my.

Pau­li­na ner­wo­wo pa­li­ła pa­pie­ro­sa i pa­trzy­ła po­nad ko­ro­ny drzew.

– Cie­ka­we jak? Te­sta­ment po­zba­wia mnie i Anię pra­wa do dzie­dzi­cze­nia.

– Ależ, Pau­lin­ko… – Zo­fia usi­ło­wa­ła jej prze­rwać.

Sy­no­wa nie słu­cha­ła.

– Po upra­wo­moc­nie­niu się te­sta­men­tu Jan­ka mamy opu­ścić wil­lę na Woli Ju­stow­skiej. Nie zo­sta­wił nam pra­wie nic. Odzie­dzi­czy­łam luk­su­so­wy sa­mo­chód i oso­bi­ste rze­czy, fu­tra i bi­żu­te­rię. Za­wsze to coś, za­nim mi przyj­dzie ki­jem grze­bać w śmiet­ni­ku – snu­ła fi­lo­zo­ficz­ne roz­wa­ża­nia.

– Za­bra­niam ci tak mó­wić. Sły­szysz?

– Sły­szę. A two­im zda­niem gdzie się te­raz z Anią po­dzie­je­my?

Na tę bo­lącz­kę Zo­fia, o dzi­wo, na­tych­miast zna­la­zła re­cep­tę. Od­par­ła:

– Za­miesz­ka­cie ze mną, w moim no­wym domu. Za­po­mnia­łaś, że się od was wy­pro­wa­dzam?

– Osza­la­łaś! – Pau­li­na prze­sta­ła się bez­myśl­nie roz­glą­dać i wresz­cie przy­tom­nie po­pa­trzy­ła na roz­mów­czy­nię.

– Ale dla­cze­go?

– Prze­cież mam tu­taj przy­ja­ciół. Ania ma ko­le­gów, szko­łę… – Wy­da­wa­ło się, że pię­trze­niu prze­szkód dla pro­po­no­wa­ne­go przez te­ścio­wą roz­wią­za­nia nie ma koń­ca.

– Przy­ja­ciół moż­na mieć wszę­dzie. – Zo­fia lek­ce­wa­żą­co mach­nę­ła ręką. – A moja wnucz­ka znaj­dzie so­bie no­wych ko­le­gów. Do­brze mó­wię?

– Tak, tak – wy­szep­ta­ła ugo­do­wo Pau­li­na. – Ale czy je­steś pew­na, że domu pod Za­mo­ściem nie było na spad­ko­wej li­ście?

– Nie było. Prze­cież Ja­nek wy­bu­do­wał go dla mnie. Jest na moje na­zwi­sko. Ostat­nio się na­wet za­sta­na­wia­łam, po co mnie sa­mej na sta­rość taka wiel­ka po­se­sja.

Pau­li­na drgnę­ła.

– A wiesz, że on ja­kiś czas temu roz­ma­wiał ze mną na ten te­mat? Chwa­lił się, że przez tę bu­do­wę speł­nił two­je ma­rze­nia o po­wro­cie w ro­dzin­ne stro­ny. Prze­ko­ny­wał, że nie­ru­cho­mość na wscho­dzie Pol­ski to do­bra in­we­sty­cja, któ­ra w do­dat­ku zo­sta­nie w ro­dzi­nie – do­da­ła. – Jak są­dzisz, co te­raz my­ślę?

Zo­fia po­ki­wa­ła gło­wą i zro­bi­ła zroz­pa­czo­ną minę.

– Chy­ba wiem.

– Wła­śnie. – Głos mło­dej wdo­wy za­drżał lek­ko. – Wy­glą­da, jak­by to wszyst­ko za­pla­no­wał.

Mat­ka męż­czy­zny po­wstrzy­ma­ła się od ko­men­ta­rza.

– Czy mój uko­cha­ny mąż po­grą­żył mnie z pre­me­dy­ta­cją? Ja chy­ba zwa­riu­ję – roz­pa­cza­ła sy­no­wa.

– Na mi­łość bo­ską! Prze­stań kon­fa­bu­lo­wać! Je­steś w szo­ku. – Zo­fia usi­ło­wa­ła prze­rwać te dy­wa­ga­cje. – Daj so­bie czas na wy­ci­sze­nie i prze­my­śle­nie spra­wy.

– Na prze­my­śle­nie? Prze­cież by­łaś tam! Sły­sza­łaś to samo co ja! Gdy upra­wo­moc­ni się te­sta­ment, wszyst­kie ak­ty­wa fir­my i cały ma­ją­tek z woli mo­je­go męża mają być prze­ka­za­ne no­we­mu wła­ści­cie­lo­wi. Tą oso­bą z pew­no­ścią nie je­stem ja! – Pau­li­na zła­pa­ła się za gło­wę. W jej oczach za­bły­sły łzy. – Mój Boże, ale dla­cze­go? Dla­cze­go w naj­trud­niej­szej chwi­li ży­cia po­zba­wił mnie i swo­je dziec­ko wspól­ne­go ma­jąt­ku? Przy­się­gał mi mi­łość i opie­kę, a gdzie te­raz jest? No gdzie?! – wy­krzy­cza­ła z sie­bie roz­pacz.

Zo­fia pa­trzy­ła na nią, nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć.

– Boże, co ja wy­ga­du­ję? Prze­pra­szam cię – zmi­ty­go­wa­ła się Pau­li­na. – Chy­ba mi z tej zgry­zo­ty ro­zum od­bie­ra.

Za­miast pro­wa­dzić dal­szą dys­ku­sję, ko­bie­ty pa­dły so­bie w ra­mio­na. Spod ich nóg po­de­rwa­ła się do góry chma­ra go­łę­bi. Prze­chod­nie zer­ka­li za­cie­ka­wie­ni na tę nie­ty­po­wą sce­nę. Z Ryn­ku zno­wu sły­chać było hej­nał.

Ży­cie Pau­li­ny le­gło w gru­zach, a świat ra­do­śnie i obo­jęt­nie krę­cił się da­lej. Ko­lej­na re­flek­sja, któ­ra po­ja­wi­ła się w jej gło­wie, nie była od­kryw­cza, ale krót­ko i tre­ści­wie od­da­wa­ła me­ri­tum spra­wy. Po­wie­dzia­ła:

– Trze­ba spoj­rzeć praw­dzie w oczy. Ja i Ania po­pa­dły­śmy w nę­dzę. – Sie­dzia­ła i ga­pi­ła się na drep­czą­ce im przed no­ga­mi pta­ki. Z gło­wą sku­lo­ną w ra­mio­nach, przy­gar­bio­na wy­glą­da­ła jak skrzyw­dzo­ne dziec­ko. Po chwi­li wy­mru­cza­ła pod no­sem: – Za­nim wy­ru­szył w tę fa­tal­ną po­dróż, ko­cha­li­śmy się w na­szej sy­pial­ni. Wszyst­ko było jak zwy­kle. Nic nie za­po­wia­da­ło w na­szym ży­ciu zmian. Ni­cze­go nie dał po so­bie po­znać. To jest świń­stwo.

Zo­fia z tro­ską ob­ser­wo­wa­ła po­bla­dłą twarz sy­no­wej. Chcia­ła ją ja­koś po­cie­szyć, ale zu­peł­nie nie wie­dzia­ła jak.

– Przy­naj­mniej nic nie wska­zu­je na to, że cho­dzi­ło o inną ko­bie­tę. – Wy­bra­ła naj­gor­szy z moż­li­wych ar­gu­men­tów.

Na ta­kie po­sta­wie­nie spra­wy Pau­li­na po­de­rwa­ła się z ław­ki jak opa­rzo­na. Sta­now­czym ge­stem prze­rwa­ła po­cie­szy­ciel­ski wy­wód. Nie mo­gła i nie chcia­ła wła­śnie z Zo­fią roz­ma­wiać o swo­jej mi­ło­ści, o bólu i roz­cza­ro­wa­niu, któ­re czu­ła. Nie z nią.

– A naj­gor­sze, że nikt nie wie, o co w tym wszyst­kim cho­dzi.

Po ko­lej­nym nie­for­tun­nym wtrą­ce­niu te­ścio­wej oczy mło­dej ko­bie­ty za­iskrzy­ły ze zło­ści.

– No! Po­wie­dzia­ła­bym, że wręcz prze­ciw­nie! – skwi­to­wa­ła krót­ko. – Ktoś z całą pew­no­ścią wie! – Za­brzmia­ło jak zwia­stun nad­cho­dzą­cych kło­po­tów.

– A ja­kie to ma te­raz zna­cze­nie, dziec­ko? Im szyb­ciej po­ukła­dasz so­bie ży­cie od nowa, tym le­piej. – Zo­fię nie na żar­ty za­nie­po­ko­iło za­cho­wa­nie sy­no­wej.

Pau­li­na pa­trzy­ła na mat­kę męża bez sło­wa.

– Po­mo­gę wam, przy­się­gam! – za­pew­nia­ła Zo­fia. Obiet­ni­ca jed­nak nie wy­wo­ła­ła po­zy­tyw­nej re­ak­cji. W po­wie­trzu na chwi­lę za­wi­sła mar­twa ci­sza. – Bój się Boga, cór­ciu, co ty chcesz zro­bić?

– Jesz­cze nie wiem.

– Znasz ostat­nią wolę Jan­ka. Za­mie­rzasz mimo wszyst­ko wal­czyć o ten ma­ją­tek?

– Może – bąk­nę­ła Pau­li­na bez prze­ko­na­nia.

– Ja­kie może? Kie­dy cię po­znał, był bo­ga­ty. Wszyst­ko na­le­ża­ło do nie­go. Re­al­nie oceń swo­je szan­se. Przede wszyst­kim za­sta­nów się, co chcesz osią­gnąć.

– Może na po­czą­tek od­naj­dę go?

– Kogo?

– Szczę­śli­we­go ad­re­sa­ta tego pięk­ne­go daru.

– I co? Tak się wzru­szy na twój wi­dok, że ci wszyst­ko zwró­ci? – po­wąt­pie­wa­ła Zo­fia.

– Nie są­dzę. – Sy­no­wa za­śmia­ła się gorz­ko.

– W ta­kim ra­zie do cze­go zmie­rzasz? – uty­ski­wa­ła te­ścio­wa.

Pau­li­na roz­ża­li­ła się:

– A gdy­by twój mąż zro­bił coś ta­kie­go, czy nie chcia­ła­byś wie­dzieć dla­cze­go?! Żeby za­cząć ży­cie od nowa, mu­szę się roz­li­czyć z prze­szło­ścią. Na­praw­dę tego nie ro­zu­miesz? Mu­szę to wszyst­ko, co się sta­ło, ja­koś wy­tłu­ma­czyć mo­je­mu dziec­ku. Do­ro­bek ca­łe­go ży­cia Jan­ka ma tra­fić w obce ręce? A ja? A my? Na­wet nie wiem, kto to jest ten cho­ler­ny Va­ni­ze­los! – wrza­snę­ła roz­pacz­li­wie. Krzyk ko­bie­ty w wi­docz­nej ża­ło­bie spo­wo­do­wał za­in­te­re­so­wa­nie prze­chod­niów, ale Pau­li­ny to nie obe­szło. Wbi­ła w Zo­fię prze­ni­kli­we spoj­rze­nie. – Ja­nek roz­ma­wiał z tobą o róż­nych spra­wach. By­li­ście bli­sko. Wy­mie­nił kie­dy­kol­wiek ta­kie na­zwi­sko? – spy­ta­ła.

– Nie. – Zo­fia na­tych­miast za­prze­czy­ła. – Przy­się­gam! – do­da­ła z na­ci­skiem.

Po burz­li­wej wy­mia­nie zdań ko­bie­ty na chwi­lę za­mil­kły. Pau­li­na od­wró­ci­ła gło­wę w kie­run­ku Bra­my Flo­riań­skiej. Przed Bar­ba­ka­nem mło­dy męż­czy­zna przy­tu­lił ko­bie­tę. W pu­blicz­nym miej­scu ca­ło­wa­li się bez­wstyd­nie i na­mięt­nie. Lu­dzie mi­ja­li ich w po­śpie­chu, za­ter­ko­tał dzwo­nek prze­jeż­dża­ją­ce­go tram­wa­ju. Wiel­kie mia­sto tęt­ni­ło ży­ciem, ale to wła­śnie szczę­ście tych dwoj­ga, ich spon­ta­nicz­na czu­łość były czymś wy­jąt­ko­wym. Pau­li­na po­czu­ła pod po­wie­ka­mi pie­cze­nie. Do oczu mimo woli na­pły­wa­ły jej łzy. Była zroz­pa­czo­na, ale po­sta­no­wi­ła za wszel­ką cenę opa­no­wać emo­cje. Zo­fia nie za­słu­ży­ła ani na jej złość, ani tym bar­dziej na po­dej­rze­nia. Za­ska­ku­ją­co spo­koj­nie i zwięź­le wy­łusz­czy­ła te­ścio­wej swój punkt wi­dze­nia.

– Wszyst­ko wska­zu­je na to, że Ja­nek pro­wa­dził po­dwój­ne ży­cie. Na po­czą­tek chcę po­znać praw­dę. To też jest ja­kiś cel – do­da­ła.

W ta­kim ra­zie cze­ka­ją nas jesz­cze więk­sze kło­po­ty, po­my­śla­ła Zo­fia, a na głos po­wie­dzia­ła:

– Aż się boję za­py­tać, co za­mie­rzasz.

– Od­naj­dę spad­ko­bier­cę na­sze­go ma­jąt­ku, Krzysz­to­fa Va­ni­ze­lo­sa – oświad­czy­ła Pau­li­na i zno­wu po­wstrzy­ma­ła ge­stem ręki ko­men­tarz Zo­fii. – Po­tem będę się za­sta­na­wiać, co z tym da­lej zro­bić. Po­tem! – uprze­dzi­ła wąt­pli­wo­ści te­ścio­wej. – Ten czło­wiek po­sia­da wie­dzę, któ­rej po­trze­bu­ję. Od cze­goś mu­szę za­cząć, więc naj­pierw spró­bu­ję go od­na­leźć i wy­ja­śnić przy­czy­ny szo­ku­ją­cych de­cy­zji Jan­ka. Je­śli tego nie zro­bię, zwa­riu­ję.

Zo­fia przy­po­mnia­ła so­bie za­pew­nie­nie przed­sta­wi­cie­la kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej, że wszyst­kie dane oprócz imie­nia i na­zwi­ska oso­by upraw­nio­nej do prze­ję­cia ma­jąt­ku są utaj­nio­ne. Do­stęp do nich ma wy­łącz­nie kan­ce­la­ria i od­no­śny sąd, któ­ry po­sta­no­wie­nia od­czy­ta­ne­go do­ku­men­tu wpro­wa­dzi w ży­cie. To te sło­wa uświa­do­mi­ły jej, że ro­dzi­nie od­cię­to moż­li­wość wpły­wa­nia na treść przed­sta­wio­ne­go do­ku­men­tu. Te­raz z cięż­kim ser­cem mu­sia­ła to uzmy­sło­wić sy­no­wej. Po­wo­li za­czę­ła wy­ja­śniać:

– Dane tego czło­wie­ka nie są jaw­ne, a my nie mamy pie­nię­dzy. Masz po­ję­cie, ile kosz­tu­je wy­na­ję­cie de­tek­ty­wa?

Pau­li­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Od­szu­kam go sama.

– A bar­dzo cie­ka­we, gdzie go bę­dziesz szu­kać – prze­ga­dy­wa­ła się z nią Zo­fia.

– Tam, gdzie mój mąż pro­wa­dził in­te­re­sy. Gdzie może miesz­kać ktoś, kto ma na na­zwi­sko Va­ni­ze­los? Otóż w Gre­cji! W przy­pad­ku grec­kich kon­tak­tów Jan­ka, któ­re znam, ob­szar po­szu­ki­wań nie jest wiel­ki. – Pau­li­na w mil­cze­niu roz­wa­ża­ła coś przez chwi­lę. – Je­śli wy­bio­rę się do Gre­cji i ze­chcę spę­dzić kil­ka ty­go­dni na Kor­fu, to ni­ko­go ten fakt nie zdzi­wi. Są wa­ka­cje i wciąż mam tam kil­ka spraw do za­ła­twie­nia po śmier­ci Jan­ka. A o de­tek­ty­wie za­po­mnij. Ba­rie­ra ję­zy­ko­wa to jesz­cze więk­szy pro­blem niż pie­nią­dze. Kto zna współ­cze­sną gre­kę tak do­brze jak ja? Mu­szę so­bie po­ra­dzić sama.

– I za­raz po ta­kim trau­ma­tycz­nym zda­rze­niu chcesz na ław­ce w par­ku pod­jąć de­cy­zję o po­dró­ży, któ­ra może za­wa­żyć na two­im dal­szym ży­ciu? W pół go­dzi­ny po spo­tka­niu z ad­wo­ka­tem? Ty chy­ba osza­la­łaś!

– Nie. Ni­g­dy nie my­śla­łam bar­dziej trzeź­wo. Mu­szę zdą­żyć, za­nim ma­chi­na praw­ni­cza roz­krę­ci się na do­bre.

– Wi­dzę, że już pod­ję­łaś de­cy­zję – po­wie­dzia­ła Zo­fia z go­ry­czą. – A co z dziec­kiem?

Po tym py­ta­niu wdo­wa jak­by oprzy­tom­nia­ła. Pa­trzy­ła na te­ścio­wą bła­gal­nie. Zno­wu była sobą, zna­ną wszyst­kim Pau­li­ną – spo­koj­ną, od­da­ną mę­żo­wi i pod­le­głą wszyst­kim. W domu na­wet pies nie był jej po­słusz­ny. Te­raz, po wy­bu­chu gnie­wu, znów jak daw­niej uśmie­cha­ła się prze­pra­sza­ją­co i pro­szą­co.

– Mu­szę tam po­je­chać. Po­móż mi, Zo­siu, i zaj­mij się małą. Pro­szę cię!

– To zna­czy, że Ania zo­sta­nie ze mną na Roz­to­czu. – Po zmia­nie za­cho­wa­nia sy­no­wej w gło­sie star­szej ko­bie­ty sły­chać było wy­raź­ną ulgę. – Cho­ciaż tyle. Wi­dać, że masz jesz­cze reszt­ki zdro­we­go roz­sąd­ku. Po­wiesz jej praw­dę?

– Tak, ale kie­dy ją po­znam. Na ra­zie oszczę­dzi­my Ani przy­kro­ści.

– Więc?

– Za­czy­na­ją się wa­ka­cje. Sko­ro mamy ra­zem za­miesz­kać pod Za­mo­ściem, za­bie­rzesz Ankę na Roz­to­cze już te­raz. Tyl­ko w tej chwi­li ani sło­wa o prze­pro­wadz­ce na sta­łe i o pro­ble­mach fi­nan­so­wych. Pro­szę cię!

– Ja­sne. A ty?

– Przez ja­kiś czas zo­sta­nę w mie­ście. Ro­zej­rzę się po Kra­ko­wie, wy­py­tam zna­jo­mych Jan­ka. Może się do­wiem cze­goś o in­te­re­sach, któ­re pro­wa­dził na Kor­fu. Po­tem na krót­ko wpad­nę do was, a w po­ło­wie lip­ca wy­ru­szę do Gre­cji, żeby, po­wiedz­my, do­pro­wa­dzić do koń­ca spra­wy biz­ne­so­we Jan­ka. Taka wer­sja mo­je­go wy­jaz­du śla­da­mi ojca nie zdzi­wi ma­łej i czę­ścio­wo bę­dzie zgod­na z praw­dą. – Pau­li­na moc­no uści­snę­ła dłoń te­ścio­wej. – Nie martw się. Dam so­bie radę.

Zo­fia przy­tak­nę­ła. O ile jesz­cze nie­daw­no mia­ła wąt­pli­wo­ści co do tego, czy mło­da ko­bie­ta spro­sta ja­kim­kol­wiek prze­ciw­no­ściom losu bez wspar­cia ro­dzi­ny, te­raz było ina­czej. Wła­śnie we­ry­fi­ko­wa­ła swo­je po­błaż­li­we wy­obra­że­nia o sy­no­wej. Co nas nie za­bi­je, to nas wzmoc­ni. Kto to po­wie­dział? Za­sta­na­wia­ła się, ob­ser­wu­jąc ją ukrad­kiem.

W sa­mo­cho­dzie oświad­czy­ła:

– Zo­sta­ły­śmy same. To ja­sne, że mu­si­my się wspie­rać.

Pau­li­na się ucie­szy­ła. Spór z mat­ką Jan­ka to była gra o wy­so­ką staw­kę. Bez wspar­cia te­ścio­wej nie było szans na re­ali­za­cję żad­nych pla­nów.

– To zna­czy, że mi po­mo­żesz. Że jak zwy­kle mogę na cie­bie li­czyć. – Po­sła­ła Zo­fii cie­płe spoj­rze­nie zza kie­row­ni­cy.

Nie­świa­do­mie po raz pierw­szy w ży­ciu za­im­po­no­wa­ła te­ścio­wej de­ter­mi­na­cją i po­zor­nym opa­no­wa­niem. Praw­da o jej emo­cjach była jed­nak inna. Czu­ła się jak szczur za­pę­dzo­ny w róg klat­ki – do­tąd zło­tej. Była prze­ra­żo­na i to­czy­ła w my­ślach dia­log: od­naj­dę Krzysz­to­fa Va­ni­ze­lo­sa? Może na­wet mi się to uda. A co bę­dzie da­lej?

Rozdział II

Kil­ka dni póź­niej Pau­li­nę obu­dzi­ły ha­ła­sy do­bie­ga­ją­ce z par­te­ru. Nie mia­ła ani ocho­ty, ani siły, żeby wstać z łóż­ka. Zdrzem­nę­ła się więc zno­wu. Uwiel­bia­ła po­ran­ne do­sy­pia­nie. Pod za­mknię­ty­mi po­wie­ka­mi prze­su­wa­ły się jej ob­ra­zy z po­przed­nie­go wie­czo­ra. Zna­jo­mi Jan­ka od­po­wia­da­li na py­ta­nia o jego wy­jaz­dy do Gre­cji pół­słów­ka­mi i nie­chęt­nie. Nie pa­trzy­li jej w oczy. A może tak się jej tyl­ko zda­wa­ło?

Z bło­go­sta­nu i roz­my­ślań nad fia­skiem pierw­szych po­czy­nań wy­wia­dow­czych wy­rwał ją zna­jo­my głos. Nie­chęt­nie uchy­li­ła po­wie­ki i rzu­ci­ła okiem w kie­run­ku, z któ­re­go do­cho­dził. Zo­ba­czy­ła blond grzyw­kę i per­ka­ty nos.

Usły­sza­ła na­tar­czy­wy szept:

– Ma­mik! Mogę wejść? – Anka wło­ży­ła gło­wę do sy­pial­ni przez uchy­lo­ne drzwi i ner­wo­wo zer­ka­ła za sie­bie w kie­run­ku ko­ry­ta­rza i scho­dów na par­ter.

Pau­li­na na­tych­miast usia­dła na łóż­ku.

– Ja­sne. Chodź, cór­ciu, chodź do mnie. Wska­kuj! – Od­su­nę­ła ko­lo­ro­wą koł­drę.

Dziew­czyn­ka po­ko­na­ła dro­gę od drzwi w trzech su­sach. W leg­gin­sach, ko­szul­ce ze stre­czu i w ba­let­kach wsko­czy­ła do łóż­ka, przy­tu­li­ła się do mat­ki i okry­ła po szy­ję. Pach­nia­ła szam­po­nem do wło­sów i so­kiem po­ma­rań­czo­wym.

Pau­li­na była wzru­szo­na. Ostat­nio tak rzad­ko oka­zy­wa­ły so­bie czu­łość. Jej je­dy­nacz­ka ro­sła w oczach. Z roz­rzew­nie­niem po­gła­ska­ła swo­je zbun­to­wa­ne dziec­ko po roz­czo­chra­nej gło­wie.

– A wiesz, że jak by­łaś mała – za­czę­ła snuć wspo­mnie­nia – to przy­cho­dzi­łaś do mnie do łóż­ka i…

Je­dy­nacz­ka syk­nę­ła ostrze­gaw­czo:

– Ma­mik, li­to­ści, bła­gam… Tyl­ko mi o tym zno­wu nie opo­wia­daj! Le­piej zdradź, co się dzie­je. Cho­ra je­steś?

– Cze­mu? – zdzi­wi­ła się mat­ka.

– Bo bab­cia za­ka­za­ła cię bu­dzić, a jest dwu­na­sta w po­łu­dnie. Temu.

– Nic mi nie jest. Wró­ci­łam wczo­raj póź­no. A co, wy­glą­dam na cho­rą? – Zba­ga­te­li­zo­wa­ła py­ta­nie.

– Praw­dę mó­wiąc, kiep­sko ostat­nio wy­glą­dasz.

Pau­li­na się spe­szy­ła. Mała była bar­dziej spo­strze­gaw­cza, niż obie z Zo­fią są­dzi­ły.

– Nic mi nie jest. Mu­szę tro­chę od­po­cząć – mruk­nę­ła.

W dal­szym cią­gu pa­trzy­ła ba­daw­czo na cór­kę. Jak każ­da mat­ka zna­ła swo­je dziec­ko na wy­lot. Sko­ro Zo­fia za­ka­za­ła Ani wcho­dzić do sy­pial­ni ro­dzi­ców, a mała mimo to wsko­czy­ła jej do łóż­ka, to ma ja­kiś pro­blem. Pau­li­na była pew­na, że za­raz wszyst­kie­go się do­wie. Nie po­my­li­ła się.

– Przy­je­chał sa­mo­chód do trans­por­tu me­bli – za­czę­ła Ania, nie pa­trząc jej w oczy.

– Ach, więc o to cho­dzi? Prze­cież wiesz, że bab­cia się wy­pro­wa­dza – rzu­ci­ła Pau­li­na od nie­chce­nia.

– Bab­cia tak, ale dla­cze­go za­bra­li pra­wie wszyst­kie me­ble z par­te­ru i biur­ko taty?

Ko­bie­ta gło­śno prze­łknę­ła śli­nę. Od­po­wie­dzi na te py­ta­nia mia­ła opra­co­wa­ne. Usta­li­ły z Zo­fią praw­do­po­dob­ną wer­sję wy­da­rzeń na oko­licz­ność ta­kich wąt­pli­wo­ści. Te­raz wy­star­czy­ło tyl­ko tro­chę po­bu­jać.

– No… – Mimo wszyst­ko za­jąk­nę­ła się. Nie po­tra­fi­ła kła­mać. Przez chwi­lę nie mo­gła za­cząć wy­uczo­nej kwe­stii, ale po kil­ku pierw­szych sło­wach po­szło gład­ko: – Pa­mię­tasz pew­nie, że już dwa lata temu za­mie­rza­li­śmy z tatą zmie­nić me­ble na par­te­rze. Są tro­chę prze­sta­rza­łe, a bab­cia ma tyl­ko eme­ry­tu­rę i po­trze­bu­je sprzę­tów do no­we­go domu. Ro­zu­miesz? Masz coś prze­ciw? Może chcesz za­trzy­mać so­bie ko­mód­kę? A może biur­ko taty? Cho­ciaż wiesz, na nim aku­rat bab­ci bar­dzo za­le­ży. – Ma­ni­pu­lo­wa­ła cór­ką z uda­wa­ną tro­ską w gło­sie. Była pew­na od­po­wie­dzi, choć ta nie na­stą­pi­ła na­tych­miast.

Jej dziec­ko przez chwi­lę coś roz­wa­ża­ło w my­ślach. Chy­ba naj­trud­niej­sza do za­ak­cep­to­wa­nia była kwe­stia biur­ka ojca, ale osta­tecz­nie wro­dzo­ne po ta­tu­siu ko­mer­cja­lizm i mi­łość do bab­ci zwy­cię­ży­ły.

– Będą nowe me­ble! O kur­czę! – pi­snę­ła Ania i rzu­ci­ła się mat­ce na szy­ję.

Re­ak­cja ma­łej była ła­twa do prze­wi­dze­nia, ale trud­na do znie­sie­nia. Pau­li­na cier­pia­ła z po­wo­du swej nie­szcze­ro­ści wo­bec cór­ki. Ja­nek je oszu­kał, a te­raz ona z pre­me­dy­ta­cją okła­my­wa­ła wła­sne dziec­ko. Z tru­dem ha­mo­wa­ła łzy, usi­łu­jąc trzy­mać twarz po­nad gło­wą cór­ki. Na szczę­ście Ania wy­sko­czy­ła z łóż­ka jak opa­rzo­na, nie przy­glą­da­jąc się mat­ce.

– A za­raz, za­raz, ma­mik. Prze­cież ja coś dla cie­bie mam! Za­po­mnia­łam! – wrza­snę­ła i znik­nę­ła za drzwia­mi. Po­ja­wi­ła się po chwi­li z tek­tu­ro­wą tecz­ką prze­wią­za­ną ta­siem­ką i z dumą wrę­czy­ła ją ro­dzi­ciel­ce. – Uwa­żaj! Ta­da­aaam!

Po­ło­ży­ła pa­ku­nek na to­a­let­ce pod oknem.

– A to co? Co to jest? – Sta­ra po­żół­kła tecz­ka, cała za­ku­rzo­na, wy­glą­da­ła na po­li­tu­ro­wa­nym bla­cie ża­ło­śnie. Nie ko­ja­rzy­ła się Pau­li­nie z ni­czym zna­jo­mym. – Ja­kieś do­ku­men­ty ze stry­chu? – do­py­ty­wa­ła mało uważ­nie. Wsta­ła z łóż­ka i szu­ka­ła pa­ska do szla­fro­ka.

– Dla­cze­go ze stry­chu? – zdzi­wi­ła się Ania. – Wy­pa­dło z biur­ka taty, więc po­my­śla­łam, że to ja­kaś pa­miąt­ka.

– Co?! – Za­sko­czo­na mat­ka przy­glą­da­ła się za­ku­rzo­ne­mu pa­kun­ko­wi. – W biur­ku ojca nic ta­kie­go nie było. Wszyst­ko z bab­cią przej­rza­ły­śmy do­kład­nie.

– Bo to nie było w biur­ku. To zna­czy nie­do­kład­nie w nim. Wy­pa­dło z do­cze­pio­nej z tyłu skryt­ki. – Cór­ka opo­wia­da­ła z wy­pie­ka­mi na twa­rzy. – Tra­ga­rze przy prze­no­sze­niu me­bla przez drzwi za­wa­dzi­li szu­fla­dą o fra­mu­gę i wte­dy od­padł ka­wa­łek ścian­ki. Od­sło­nił scho­wek, a w środ­ku było wła­śnie to.

Pau­li­na zna­la­zła pa­sek, ale za­miast prze­wią­zać się nim, za­sty­gła w bez­ru­chu i pa­trzy­ła na zna­le­zi­sko Ani. Wczo­raj usi­ło­wa­ła się do­wie­dzieć cze­goś o wy­jaz­dach Jan­ka na Kor­fu od jego przy­ja­ciół i współ­pra­cow­ni­ków. Wszy­scy na­bra­li wody w usta. Po­czu­ła się upo­ko­rzo­na. Było jej przy­kro, ale gor­sze było to, że Ja­nek w ta­jem­ni­cy przed nią i przed wła­sną mat­ką za­pi­sał cały ma­ją­tek ob­ce­mu czło­wie­ko­wi. Te­raz oka­zu­je się, że praw­do­po­dob­nie przez dłu­gie lata trzy­mał w domu ukry­te przed nią do­ku­men­ty. Od kie­dy ją oszu­ki­wał? Dla­cze­go?

– Chcia­ła­byś pew­nie wie­dzieć, co tam jest? – Dziew­czyn­ka son­do­wa­ła twarz mat­ki. – A ja już wiem! – prze­chwa­la­ła się.

Pau­li­na w dal­szym cią­gu nie mo­gła się ru­szyć z miej­sca. Mia­ła nogi jak z oło­wiu. Głos Ani do­cho­dził do niej jak­by z od­da­li.

– No i nie­ste­ty ki­cha, nic szcze­gól­ne­go tam nie znaj­dziesz. Mu­szę cię roz­cza­ro­wać. – Cór­ka, nie­świa­do­ma prze­żyć mat­ki, świet­nie się ba­wi­ła jej za­kło­po­ta­niem. – Parę sta­rych ra­chun­ków, kil­ka zdjęć, w do­dat­ku czar­no-bia­łych, i dwie ko­per­ty. Ró-żo-we – pod­kre­śli­ła kon­fi­den­cjo­nal­nym to­nem. – Po­zwo­li­łam so­bie po­de­du­ko­wać. – Ania z dum­ną miną wy­gło­si­ła swo­je do­my­sły: – Pi­smo jest drob­ne i ka­li­gra­ficz­ne. Sta­wiam na to, że ad­res na­kre­śli­ła sta­ran­nie ko­bie­ca ręka, ale nie two­ja, ma­mik.

Pau­li­na oży­ła na te sło­wa. Gwał­tow­nie przy­sko­czy­ła do to­a­let­ki, wy­szarp­nę­ła ze środ­ka tecz­ki ró­żo­wą ko­per­tę i trzę­są­cy­mi się dłoń­mi na oczach za­sko­czo­nej cór­ki roz­dar­ła ją w po­śpie­chu na pół. W środ­ku nic nie było.

– Ale ma­mik! No co ty? Za­zdro­sna je­steś? Prze­cież to są sta­re ko­per­ty.

– I sta­re zdję­cia, sko­ro są czar­no-bia­łe – ode­zwa­ła się zza ich ple­ców Zo­fia.

Od dłuż­szej chwi­li sta­ła w drzwiach, z tru­dem przy­trzy­mu­jąc du­że­go ła­cia­te­go psa. Te­raz wy­rwał się jej wresz­cie i pod­biegł do to­a­let­ki. Nie­sfor­ny i jak zwy­kle nie­po­słusz­ny ulu­bie­niec ro­dzi­ny po­sta­no­wił po­wą­chać zna­le­zi­sko.

– Leon, wra­caj! – upo­mnia­ła go ne­stor­ka rodu.

Wnucz­ka też po­spie­szy­ła z od­sie­czą.

– Nie ru­szaj! – wrza­snę­ła.

Leon, jak to Leon, nie za­mie­rzał speł­niać żad­nych po­le­ceń. Był już o krok od ab­sor­bu­ją­ce­go pa­kun­ku, gdy Pau­li­na za­gro­dzi­ła mu dro­gę.

– Zo­staw i sia­daj! – roz­ka­za­ła lo­do­wa­tym to­nem.

Pu­pil nie­ocze­ki­wa­nie na oczach zdu­mio­nych ko­biet za­trzy­mał się i po­słusz­nie usiadł.

– O rany! Masz po­ję­cie, bab­ciu? Mama spa­cy­fi­ko­wa­ła Le­ona! Prze­cież do­tąd na­wet nie za­uwa­żał, że ona ist­nie­je. – Dziew­czyn­ka sze­ro­ko otwo­rzy­ła oczy z po­dzi­wu. – To, co się dzie­je w tym domu, w gło­wie się nie mie­ści.

– Wła­śnie – mruk­nę­ła już opa­no­wa­na Pau­li­na i za­bra­ła się do oglą­da­nia zdjęć.

Na trzech fo­to­gra­fiach prze­wi­ja­ło się kil­ka tych sa­mych osób. Oprócz Jan­ka było tam jesz­cze dwóch męż­czyzn i ko­bie­ta. Ład­na ko­bie­ta. Prze­waż­nie sta­ła obok bar­dzo do niej po­dob­ne­go męż­czy­zny.

– Chy­ba ro­dzeń­stwo – za­sta­no­wi­ła się.

Zdję­cia wy­ko­na­no w Gre­cji przed dużą ta­wer­ną, wśród okwie­co­nych za­bu­do­wań. W głę­bi było wi­dać ja­kiś po­mnik.

– Coś ci to mówi? – Po­da­ła zdję­cia te­ścio­wej i spoj­rza­ła na nią z na­dzie­ją. – Wi­dy­wa­łaś przy­ja­ciół Jan­ka. Po­zna­jesz ko­goś?

– Nie, chy­ba nie. Ten z le­wej stro­ny praw­do­po­dob­nie by­wał w na­szym domu. Ale to było daw­no, jesz­cze kie­dy Ja­siek cho­dził do li­ceum. Nie­wie­le pa­mię­tam.

Pau­li­na zmarsz­czy­ła brwi i zro­bi­ła pro­szą­cą minę.

– Nic? Zu­peł­nie nic? Może cho­ciaż imię?

Zo­fia przy­pa­try­wa­ła się w sku­pie­niu uwiecz­nio­nym twa­rzom.

– Nie. Nie pa­mię­tam. – Wes­tchnę­ła cięż­ko.

Mło­da wdo­wa też po­chy­li­ła się nad fo­to­gra­fią. Z prze­ję­cia aż ochry­pła.

– A wiesz, że mnie to miej­sce coś przy­po­mi­na. Tyl­ko co? A może mi się zda­je? – za­sta­na­wia­ła się.

– To ma ja­kieś zna­cze­nie, ma­mik? – do­py­ty­wa­ła Ania.

Ko­bie­ty wy­mie­ni­ły bły­ska­wicz­nie spoj­rze­nia.

– Ma zna­cze­nie. Ta­kie jak już mó­wi­łaś, mysz­ko. Wspo­mi­na­my. Zna­la­złaś pa­miąt­ki po ojcu. Trze­ba przy­znać, że ład­ne.

– A te ra­chun­ki? – Zo­fia po­ka­za­ła gło­wą na resz­tę do­ku­men­tów, któ­rych część, ob­wą­chi­wa­na wła­śnie przez Le­ona, spa­dła na pod­ło­gę.

Pies nie mógł się zde­cy­do­wać, czy chce zdo­bycz wziąć w zęby, czy tyl­ko zli­zać z nich kurz.

– Anka, za­bierz to zwie­rzę! – Zde­ner­wo­wa­ła się na­gle te­ścio­wa Pau­li­ny. – Jesz­cze nam coś ze­żre.

Pies łyp­nął nie­chęt­nie w bok i lek­ko wark­nął.

– W do­dat­ku to wred­ne psi­sko zno­wu na mnie war­czy!

– Ależ bab­ciu! – obu­rzy­ła się Ania. – On cię nie lubi, bo ro­zu­mie, że cią­gle się go cze­piasz.

– No to jest mą­drzej­szy od cie­bie. Bo ty nie ro­zu­miesz, że trze­ba go pil­no­wać. A kto ci po­żarł przed koń­cem se­me­stru ze­szyt do ma­te­ma­ty­ki? Przy­pad­kiem nie ten twój mą­dra­la?

– Ze­szyt był ko­lo­ro­wy i pach­niał mo­imi ka­nap­ka­mi. Zwy­kła po­mył­ka.

– Aha!

– Prze­cież to nie jest czło­wiek.

– No fak­tycz­nie, nie jest. Dla­te­go za­bie­raj go stąd, bo zno­wu mu coś nie­sto­sow­ne­go po­sma­ku­je.

– Prze­stań mu to cią­gle wy­ty­kać. Tyl­ko raz zjadł ze­szyt. To się może za­wsze przy­da­rzyć. – Anka wy­rzu­ci­ła pła­czą­cym gło­sem.

– A mo­je­mu kotu się nie przy­da­rza – oświad­czy­ła bab­cia z dumą.

Pau­li­na na chwi­lę prze­rwa­ła wer­to­wa­nie tecz­ki. Ro­bi­ła uspo­ka­ja­ją­ce ge­sty i usi­ło­wa­ła prze­rwać sprzecz­kę. W koń­cu się ode­zwa­ła:

– Prze­stań­cie, pro­szę. Prze­cież pies nie jest wi­nien, że te do­ku­men­ty spa­dły. Daj spo­kój – tłu­ma­czy­ła te­ścio­wej. – Aniu, a ty nie kłóć się z bab­cią – stro­fo­wa­ła cór­kę.

Ko­cio-psie sprzecz­ki były jed­nak w tym domu trud­ne do opa­no­wa­nia. Zo­fia i Ania były do sie­bie po­dob­ne jak dwie kro­ple wody nie tyl­ko wi­zu­al­nie. Obie były też nie­wy­obra­żal­nie upar­te. To praw­dzi­wy kło­pot, że jed­na po­ko­cha­ła psy, a dru­ga koty. W tym jed­nym nie­ste­ty się róż­ni­ły. Za­zwy­czaj jed­nak ich sprzecz­ki były do­bro­tli­we i ba­wi­ły po­zo­sta­łych do­mow­ni­ków.

Anka cią­gnę­ła bez­sku­tecz­nie w kie­run­ku drzwi opie­ra­ją­ce­go się ła­cia­te­go psa. Nie mia­ła z nim żad­nych szans, gdyż był ogrom­ny. Za­pie­rał się na tyl­nych ła­pach i wciąż ostrze­gaw­czo war­czał na Zo­fię. To roz­sier­dzi­ło star­szą pa­nią jesz­cze bar­dziej. Nie da­wa­ła za wy­gra­ną w bi­twie prze­ciw po­two­ro­wi, któ­ry cią­gle na­pa­dał na jej kota.

– Wy­rzuć toto przed dom. Niech ro­bot­ni­kom tro­chę po­przesz­ka­dza, bo je­śli tu­taj ze­żre ja­kiś do­ku­ment, to go mat­ka za­bi­je. Zo­bacz, jaka jest prze­ję­ta. Skoń­czy­ło się bez­kró­le­wie dla tego psa w na­szym domu – sa­pa­ła z sa­tys­fak­cją.

Pau­li­na po­wo­li tra­ci­ła cier­pli­wość. Daw­niej ta­kie sprzecz­ki jej nie ob­cho­dzi­ły. Za­wsze roz­strzy­gał je Ja­nek. Te­raz też ktoś musi wkro­czyć po­mię­dzy obie pa­nie. Zde­cy­do­wa­nie po­de­szła do drzwi sy­pial­ni i otwo­rzy­ła je na całą sze­ro­kość.

– Zwie­rza­ki je­dzą z tej sa­mej mi­ski. Są mą­drzej­sze od was. – Do­sta­ło się wiel­bi­ciel­kom ko­tów i psów. Przy­szła ko­lej na roz­piesz­czo­ne­go do gra­nic psia­ka cór­ki: – Wy­no­cha! Ale już! – wrza­snę­ła.

Psu groź­nie za­świe­ci­ły się śle­pia, ale – o dzi­wo – zno­wu po­słu­chał. Nie­chęt­nie wy­szedł z po­ko­ju. Za nim po­dą­ży­ła obu­rzo­na ata­ka­mi na Le­ona wła­ści­ciel­ka.

– Wca­le nas te za­ku­rzo­ne pa­pie­rzy­ska nie ob­cho­dzą. Leon ma co jeść. – Do­biegł z ko­ry­ta­rza obu­rzo­ny głos dziec­ka.

Pau­li­na mimo zmar­twień z tru­dem po­ha­mo­wa­ła uśmiech. Nie roz­wi­ja­ła te­ma­tu nie­sfor­ne­go czwo­ro­no­ga Anki. Nie chcia­ła jesz­cze bar­dziej roz­sier­dzić Zo­fii, bo ta wy­raź­nie dzi­siaj była w złym hu­mo­rze.

Gdy tyl­ko pies znik­nął z sy­pial­ni, ko­bie­ty wró­ci­ły do oglą­da­nia za­war­to­ści sta­re­go pa­kun­ku.

– No, fak­tycz­nie, same ra­chun­ki. Nic cie­ka­we­go tu nie ma. Chy­ba że ten zwierz coś skon­su­mo­wał – orze­kła te­ścio­wa zja­dli­wie.

– Daj spo­kój, mamo. – Pau­li­na wy­bu­chła gło­śnym śmie­chem. – Te pa­pie­rzy­ska mo­gły­by sma­ko­wać chy­ba tyl­ko mo­lom. Cuch­ną ku­rzem jak wszy­scy dia­bli.

– Naj­gor­sze, że nic z nich nie wy­ni­ka. – Zo­fia zmie­ni­ła wresz­cie te­mat i przy­ję­ła za­tro­ska­ny wy­raz twa­rzy. – Żeby to cho­ciaż było coś sen­sow­ne­go, ale ra­chun­ki?

– Nie zga­dzam się z tym, że te do­ku­men­ty nie mó­wią nic istot­ne­go o prze­szło­ści Jan­ka.

– Nie? A do cie­bie te cy­fer­ki prze­ma­wia­ją?

– Po­patrz tyl­ko na daty. Się­ga­ją dwu­dzie­stu lat wstecz. Ktoś wte­dy prze­sy­łał Jan­ko­wi nie­wy­obra­żal­ną kasę. Po pięć­dzie­siąt ty­się­cy do­la­rów trzy­krot­nie w cią­gu sze­ściu lat. To prze­cież spo­re pie­nią­dze, co? – Pa­trzy­ła py­ta­ją­co na te­ścio­wą.

– Ko­lo­sal­ne – po­twier­dzi­ła Zo­fia.

– Po­tem była dwu­let­nia prze­rwa i zno­wu prze­lew. Tym ra­zem też pięć­dzie­siąt ty­się­cy. To mi wy­glą­da na ja­kieś raty albo coś po­dob­ne­go.

– No tak, ale czy to ma ja­ki­kol­wiek zwią­zek z na­szą sy­tu­acją? Bo ja wiem… In­te­re­sy sprzed lat – po­wąt­pie­wa­ła te­ścio­wa. – Wte­dy nie było kom­pu­te­rów w tak po­wszech­nym uży­ciu jak te­raz, dla­te­go ra­chun­ki prze­trwa­ły do dzi­siaj. To wszyst­ko – roz­wa­ża­ła. – Za­raz, a kto zle­cał prze­le­wy?! – wy­krzyk­nę­ła na­gle. – To po­win­no być na­pi­sa­ne.

– Też o tym po­my­śla­łam, ale nie­ste­ty pa­pier jest znisz­czo­ny. Cy­fry moż­na od bie­dy od­czy­tać, go­rzej z tek­stem. Tyl­ko na jed­nym ra­chun­ku wy­raź­nie wi­dać, że pie­nią­dze były dla Jan­ka. W ru­bry­ce z nadaw­cą wszyst­ko wy­bla­kło.

– Cze­kaj, sko­ro nie wi­dać atra­men­tu, to może spró­buj­my ina­czej. – Zo­fia wzię­ła ra­chun­ki do ręki i za­czę­ła je oglą­dać pod świa­tło. Po chwi­li ra­do­śnie po­in­for­mo­wa­ła: – Mam! – Oglą­da­ła uważ­nie je­den z drucz­ków. Od­wra­ca­ła go w pio­nie i w po­zio­mie.

– Co masz?! No mów – nie­cier­pli­wi­ła się Pau­li­na.

– Mam, ale tyl­ko jed­no sło­wo. Na ze­wnętrz­nej stro­nie ra­chun­ku za­cho­wał się jego od­cisk. Nie­sa­mo­wi­te, że prze­trwał tyle lat! – mru­cza­ła ko­bie­ta.

– No i co? No nie dręcz mnie! – nie­cier­pli­wi­ła się Pau­li­na.

– Pie­nią­dze wy­sła­ła ja­kaś Ele­ni.

– Tyl­ko tyle? – Wdo­wa była roz­cza­ro­wa­na.

– Prze­cież mó­wię, że za­cho­wa­ło się jed­no sło­wo.

– My­ślisz, że to ta ze zdję­cia? – Pau­li­na lek­ko po­bla­dła. Ko­bie­ta z fo­to­gra­fii wy­da­ła się jej bar­dzo atrak­cyj­na.

Zo­fia ob­ser­wo­wa­ła sy­no­wą. Za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę, a w koń­cu stwier­dzi­ła:

– Nie wiem. Nie ma pew­no­ści, ale sko­ro trzy­mał jej po­do­bi­znę ra­zem z tymi pa­pie­rzy­ska­mi, to może tak.

– Wła­śnie – za­apro­bo­wa­ła Pau­li­na z po­wa­gą. Po­bla­dła jesz­cze bar­dziej.

– Co wła­śnie? – zi­ry­to­wa­ła się Zo­fia.

Sy­no­wa ob­ser­wo­wa­ła zmia­nę w jej na­stro­ju z po­nu­rą miną.

– O co ci cho­dzi, mamo?

– Wi­dzę, że za­mie­rzasz się tym drę­czyć, a zdję­cia są sprzed dwu­dzie­stu lat. Ja­kie zna­cze­nie ma te­raz to, kogo wte­dy znał mój syn? Bo chy­ba so­bie nie ro­isz, że ko­chał ko­bie­tę, a ona mu w za­mian za to pła­ci­ła w ra­tach? Ha! Ha! Wy­bacz, ale ro­man­se tro­chę ina­czej wy­glą­da­ją – szy­dzi­ła te­ścio­wa.

Roz­mów­czy­ni się spe­szy­ła.

– Nic ta­kie­go nie po­wie­dzia­łam – za­strze­gła.

– Nie, oczy­wi­ście że nie, ale po­patrz tyl­ko do lu­stra.

Pau­li­na po­słusz­nie sta­nę­ła przed to­a­let­ką, twa­rzą w twarz ze swo­im od­bi­ciem.

– Je­stem za­zdro­śni­cą – przy­zna­ła ze skru­chą.

– O! – Zo­fia wy­da­ła z sie­bie tyl­ko je­den dźwięk.

– Je­stem nie­wy­obra­żal­ną za­zdro­śni­cą – ka­ja­ła się sy­no­wa. – Nie mia­łam o tym po­ję­cia, bo Ja­nek ni­g­dy mi nie da­wał po­wo­dów do za­zdro­ści.

– No – mru­cza­ła star­sza pani za­do­wo­lo­na z za­sto­so­wa­nej te­ra­pii wstrzą­so­wej.

Pau­li­na po­we­se­la­ła i po­wo­li wra­ca­ły jej na twarz ru­mień­ce. Po­de­szła i przy­tu­li­ła się do te­ścio­wej.

– Ko­cham cię, wiesz? Te­ścio­we są wred­ne, a ja cie­bie ko­cham jak mat­kę, któ­rej nie mia­łam. I je­steś taka do nie­go po­dob­na. Do Jan­ka – do­pre­cy­zo­wa­ła.

– Aha. A za to, że je­stem sobą, nie mo­gła­byś mnie po­ko­chać? – Zo­fię roz­ba­wi­ło wy­zna­nie.

– Oj, cze­piasz się słó­wek – rzu­ci­ła Pau­li­na przez ra­mię i po­de­szła do ulu­bio­ne­go fo­te­la sto­ją­ce­go pod oknem, gdzie od razu do­pa­dły ją bo­le­sne wspo­mnie­nia. To tu­taj prze­sia­dy­wa­ła wpa­trzo­na w dro­gę, gdy Ja­nek wra­cał nocą z dłu­gich po­dró­ży. Cze­ka­ła na nie­go. Cze­ka­ła na mo­ment, kie­dy świa­tła sa­mo­cho­du na nie­wi­docz­nej w ciem­no­ściach szo­sie skie­ru­ją się w stro­nę ich po­sia­dło­ści. Cza­sem tu za­sy­pia­ła. Te­raz po­gła­dzi­ła mięk­kie opar­cie plu­szo­we­go me­bla i jej wzrok padł na srebr­ną pa­te­rę do owo­ców po­sta­wio­ną na sto­li­ku obok łóż­ka.

Wciąż tu jest. Po­win­nam ją wresz­cie sprząt­nąć, po­my­śla­ła ze smut­kiem.

In­kru­sto­wa­ne masą per­ło­wą na­czy­nie po­ja­wia­ło się w sy­pial­ni naj­czę­ściej wte­dy, gdy po­wro­ty Jan­ka do domu umi­la­li mro­żo­nym szam­pa­nem i wi­no­gro­na­mi, któ­re uwiel­biał. Słod­kie gro­na do­star­cza­ły roz­ko­szy nie tyl­ko ich pod­nie­bie­niom. To­wa­rzy­szy­ły też mi­ło­snym igrasz­kom.

„Je­stem sta­ry. Żeby spro­stać ocze­ki­wa­niom mło­dej żony, po­trze­bu­ję du­żej daw­ki cu­kru – żar­to­wał. – Te owo­ce dzia­ła­ją na mnie jak afro­dy­zjak, a ty je­steś słod­ka jak one”. Przy­po­mnia­ła so­bie sło­wa, któ­re wy­po­wie­dział ostat­niej wspól­nie spę­dzo­nej nocy. Ją też ce­le­bro­wa­li, bo wy­jeż­dżał na dłu­żej. Ta­kie było ich po­że­gna­nie. Była pew­na, że wi­no­gro­na na za­wsze bę­dzie ko­ja­rzyć z nim i z ich mi­ło­ścią. Spoj­rza­ła raz jesz­cze na srebr­ny ta­lerz i po­sta­no­wi­ła, że nie za­bie­rze z wil­li rze­czy, któ­re przy­po­mi­na­ją jej Jan­ka. Tak bę­dzie le­piej.

– Przede wszyst­kim spró­buj się do tego wszyst­kie­go zdy­stan­so­wać. – Do­bie­gło do niej z głę­bi sy­pial­ni. Zo­fia nie­po­ko­iła się o stan jej ner­wów.

Zu­peł­nie jak­by czy­ta­ła mi w my­ślach, skon­sta­to­wa­ła Pau­li­na, od­wra­ca­jąc się w jej kie­run­ku. Gło­śno po­wie­dzia­ła:

– Nie martw się, mamo. Re­agu­ję emo­cjo­nal­nie, bo ucier­pia­ły nie tyl­ko moje fi­nan­se, ale i uczu­cia. Je­stem sil­niej­sza, niż ci się wy­da­je.

– Ja­nek za­wsze tak twier­dził. – Te­ścio­wa pod­kre­śli­ła z sa­tys­fak­cją.

– Nie wszyst­ko, co do nas mó­wił, było praw­dą, ale aku­rat w tym miał ra­cję – od­par­ła sar­ka­stycz­nie.

Zło­śli­wość jej wła­snych słów za­sko­czy­ła na­wet ją. Zo­fia tyl­ko bez­gło­śnie przy­tak­nę­ła. Była tą uwa­gą spe­szo­na.

– Za­le­ży mi je­dy­nie na tym, że­byś się zna­le­zi­skiem Ani nie przej­mo­wa­ła bar­dziej niż war­to – tłu­ma­czy­ła. – Moim zda­niem te sta­re do­ku­men­ty i czar­no-bia­łe zdję­cia nie przed­sta­wia­ją w tej chwi­li więk­szej war­to­ści. To wszyst­ko ra­czej nie ma już zna­cze­nia. Nie po­win­no cię do­dat­ko­wo do­ło­wać. Masz dość zmar­twień.

Pau­li­na przy­gry­zła war­gę i przez chwi­lę się za­sta­na­wia­ła.

– Na­wet je­śli do­ku­men­ty z tecz­ki nie są waż­ne, nie­po­ko­ją­cy jest sam fakt jej ist­nie­nia. Nie uwa­żasz?

Zo­fia pa­trzy­ła na nią wy­cze­ku­ją­co.

– Nie ro­zu­miesz? Mamy ko­lej­ny bo­le­sny do­wód na to, że Ja­nek nas oszu­ki­wał. Przez wie­le lat ukry­wał te pa­pie­ry w swo­im biur­ku. O czym jesz­cze nie wie­my?

– Może ze zgry­zo­ty tro­chę cię wy­obraź­nia po­no­si?

– Może tak, ale coś mi mówi, że nie ukry­wa się tak skrzęt­nie nie­waż­nych do­ku­men­tów.

– A je­śli po pro­stu za­po­mniał o nich?

– Hm. – Pau­li­na zgo­dzi­ła się bez prze­ko­na­nia. – Może tak, może nie. W jed­nym się z tobą zga­dzam: mu­szę do tego wszyst­kie­go zła­pać dy­stans. Za­re­ago­wa­łam jak zdra­dza­na żona bez po­czu­cia wła­snej war­to­ści. W do­dat­ku na wi­dok ko­pert sprzed dwu­dzie­stu lat. Idio­tycz­ne! – Po­czu­ła się za­wsty­dzo­na. – Tro­chę mnie po­no­si – przy­zna­ła. – Mimo to na wszel­ki wy­pa­dek po­grze­bie­my jesz­cze tro­chę w do­ku­men­tach Jan­ka? – Pa­trzy­ła py­ta­ją­co na jego mat­kę.

– Cze­go się spo­dzie­wasz? – Zo­fia była już w drzwiach sy­pial­ni. Zza okna do­cho­dzi­ły od­gło­sy ko­lej­nej psio-ko­ciej woj­ny. Do­la­ty­wa­ły na­wo­ły­wa­nia tra­ga­rzy i pisk Ani.

– Nie wiem. Spró­bu­ję zna­leźć wska­zów­ki, co po­win­nam da­lej ro­bić i co mam my­śleć. Po­dej­rze­wam, że w prze­szło­ści Jan­ka może być wię­cej fak­tów, któ­rych nie znam.

– Do­brze. Zro­bi­my, jak chcesz. – Te­ścio­wa się znie­cier­pli­wi­ła. My­śla­mi była już na po­dwór­ku, przy swo­im per­skim pu­pi­lu An­ty­mo­nie i przy Ani. – Tyl­ko pro­szę cię, prze­stań roz­my­ślać, bo mi zwa­riu­jesz. I kto wy­cho­wa dziec­ko? – uty­ski­wa­ła, opusz­cza­jąc po­kój w po­śpie­chu. – Po­wta­rzam ci, że damy so­bie radę.

– Tak, tak – przy­tak­nę­ła sy­no­wa skwa­pli­wie. Z prze­ko­rą pa­trzy­ła na drzwi, za któ­ry­mi znik­nę­ła Zo­fia. – Damy so­bie radę, ale… to mi nie wy­star­czy – mru­cza­ła z za­wzię­to­ścią do sie­bie.

Kie­dy Zo­fia opu­ści­ła po­kój, Pau­li­na wresz­cie zo­sta­ła sama. Ni­cze­go bar­dziej nie po­trze­bo­wa­ła niż spo­ko­ju i sa­mot­no­ści. Po­mi­mo przy­krych prze­żyć wciąż lu­bi­ła mał­żeń­ską sy­pial­nię. Usia­dła w plu­szo­wym fo­te­lu i na­gle za­sko­czo­na aż krzyk­nę­ła. Wie­czo­rem po­ło­ży­ła na sie­dzi­sku pi­lo­ta do drzwi ścien­nej gar­de­ro­by i te­raz go przy­gnio­tła. Syk dźwi­gni otwie­ra­ją­cej się au­to­ma­tycz­nie sza­fy prze­stra­szył ją.

– O Jezu! – Z wra­że­nia ści­snę­ła opar­cie me­bla tak moc­no, że aż kost­ki jej zbie­la­ły. Za­raz po­tem na wi­dok otwar­tej sza­fy zdzi­wi­ła się, jak­by jej za­war­tość wi­dzia­ła pierw­szy raz w ży­ciu.

Boże! Mam tyle su­kie­nek? Po­ło­wy ni­g­dy nie mia­łam na so­bie. Bluz­ki, suk­nie, ko­stiu­my, gar­son­ki, a głę­biej fu­tra, buty i eto­le. Roz­piesz­czał mnie, po­my­śla­ła. I dla­te­go nie by­łam czuj­na. Wy­da­wa­ło mi się, że mnie bar­dzo ko­cha. A ja? Za­sta­na­wia­ła się, znów zer­ka­jąc na za­war­tość gar­de­ro­by. Uwiel­bia­łam go. Przy nim wszyst­ko było ła­twe.

Pau­li­na z lę­kiem na­ci­snę­ła dru­gi gu­zik w pi­lo­cie. Po­wo­li i ma­je­sta­tycz­nie od­sło­ni­ła się sza­fa z ubra­nia­mi męża. Od wie­lu mie­się­cy nikt tam nie za­glą­dał. Od razu po­czu­ła, że łzy ci­sną się jej do oczu. Ogar­nę­ły ją roz­pacz i złość. Za­wład­nę­ła nią tę­sk­no­ta za ży­ciem z Jan­kiem i nie­na­wiść do nie­go, któ­rą ostat­nio po­czu­ła, ale skry­wa­ła przed ca­łym świa­tem. Nie ra­dzi­ła so­bie z emo­cja­mi po od­czy­ta­niu jego ostat­niej woli, lecz roz­pacz i złość ustą­pi­ły w koń­cu de­ter­mi­na­cji, żeby za­cząć ży­cie od nowa – bez nie­go. To jej do­da­ło od­wa­gi. Przez dłu­gi czas nie mia­ła sił, żeby zaj­rzeć do jego rze­czy. Te­raz prze­mo­gła się. Po­de­szła do pó­łek i ścią­gnę­ła po­skła­da­ny w kost­kę gra­na­to­wy swe­ter, któ­ry czę­sto no­sił. Pu­lo­wer dłu­go prze­le­żał na pół­kach nie­co przy­bru­dzo­ny i wciąż pach­niał jak jego wła­ści­ciel, per­fu­ma­mi od Hugo Bos­sa. Mia­ła wra­że­nie, że Ja­nek jest zno­wu przy niej. Że za­ła­twi wszyst­kie spra­wy swo­ich trzech ko­biet albo przy­naj­mniej po swo­je­mu po­wie: „Nic się nie przej­muj. Tego pro­ble­mu już nie masz. Ja to roz­wią­żę. Bę­dzie do­brze”.

Na wspo­mnie­nie po­wie­dzon­ka Jan­ka Pau­li­na po­gła­dzi­ła jego brud­ny swe­ter i po­wie­dzia­ła z po­wa­gą:

– Ko­cha­łam cię. By­łeś ide­al­nym oj­cem i mę­żem. Mu­szę się do­wie­dzieć, kim jesz­cze by­łeś. Mu­szę! – Po­czu­ła, że z oczu pły­ną jej łzy. Przy­tu­li­ła pu­lo­wer do twa­rzy. Roz­pacz­li­wie za­łka­ła, szep­cząc: – Nie mó­wi­łeś mi ca­łej praw­dy o so­bie. Nie wiem, dla­cze­go mnie oszu­ki­wa­łeś. Ale do­wiem się tego!

Rozdział III