Strona główna » Obyczajowe i romanse » Cofnąć czas

Cofnąć czas

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7778-877-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Cofnąć czas

Shannon MacLeod zawsze przyciągała niewłaściwych mężczyzn.
Brnęła od jednego toksycznego związku do drugiego, aż przyszło otrzeźwienie
– w niebezpiecznych, niosących poważne konsekwencje okolicznościach. Kiedy jej marzenia legły w gruzach, przysięgła sobie trzymać się z daleka od mężczyzn, a zwłaszcza od playboyów.
Cole Walker uosabia to wszystko, od czego Shannon ucieka – niezwykle przystojny, o wspaniałym ciele ozdobionym tatuażami, czarujący i pewny siebie. Ale pod powierzchownością playboya kryje się mężczyzna o szlachetnym charakterze, szukający tej jedynej kobiety. Stara się, by Shannon odzyskała wiarę w szczerą miłość i prawdziwą namiętność.
Ale wydarzenia z przeszłości nadal prześladują Shannon. Swoim postępowaniem
wystawia ona ich związek na próbę i niszczy – być może bezpowrotnie – więź
opartą na zaufaniu, które Cole z takim trudem budował.

Polecane książki

Książka zawiera zbiór dość smutnych opowiadań z odrobiną dreszczyku, które wyszły spod pióra polskich pisarzy, dzisiaj powoli skazywanych na zapomnienie. Antologia zawiera takie oto utwory: Jana Kleczyńskiego „Widziadło”, Jana Chryzostoma Zachariasiewicza „Poseł-męczennik”, Pauliny Wilkońskiej „Sto ...
Radosław Biniek (ur.1973) – pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie stawiał pierwsze kroki artystyczne jako założyciel projektu The Band Of Perceptron, tam powstały pierwsze wiersze, etiudy i działania performerskie. Wraz z Grzegorzem Karsińskim tworzył duet muzyczno-poetycko-wizjonerski – Joint T...
Nie schowałem tego tekstu w metalowej skrzyni i nie zakopałem pod dębem. Nie wrzuciłem go zakorkowanego w butelce do skrytki na strychu. Nie ukryłem go między kartami jakiejś księgi. Nie muszę czynić takich zabiegów, bo jest internet. Tutaj ten tekst będzie bezpieczniejszy niż w sejfie. Nie naruszy ...
"Więc mędrcami bądźmy i radość życiu Słowami przynośmy by i inni się radowali. To ja pójdę na basztę spojrzeć choć trochę Na okolicę i coś może znajdę co pozostało W baszcie ukryte przed okiem złoczyńców …"...
POŚCIG PRAWIE DOBIEGŁ KOŃCA Oskarżona o morderstwo Casey Cox nadal ucieka. Poszukiwania, które rozpoczęły się od znalezienia śladów pozostawionych przez nią na miejscu zbrodni, rozwijają się na jeszcze większą skalę, podczas gdy Casey coraz trudniej znaleźć kryjówkę. Twarz dziewczyny ukazuje się we ...
DZIEŃ PO DNIU STAJE SIĘ KIMŚ INNYM KIMŚ, KTO JUŻ NIE JEST CZŁOWIEKIEM Niezwykła opowieść o sztuce samodoskonalenia. Pozornie zwyczajna dziewczyna, Alicja, wie, że nie jest człowiekiem. Jest ostatnią żyjącą na świecie wiedźmą. Wie też, że jej przeznaczeniem jest umrzeć za kogoś, kogo nigdy nie spot...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Samantha Young

Samantha Young

COFNĄĆ CZAS

PrzełożyłaEwa Ciszkowska

Tytuł oryginału: Echoes of Scotland Street

Copyright © 2014 by Samantha Young

All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.

This edition published by arrangement with NAL Signet, a member of Penguin Group (USA) LLC, a Penguin Random House Company.

Copyright for the Polish Edition © 2015 by Burda Publishing Polska

Sp. z o.o. Spółka Komandytowa

02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15

Dział handlowy: tel. 22 360 38 41–42

faks 22 360 38 49

Sprzedaż wysyłkowa:

Dział Obsługi Klienta, tel. 22 360 37 77

Redakcja: Małgorzata Grudnik-Zwolińska

Korekta: Maria Talar

Projekt okładki: Panna Cotta

Zdjęcie na okładce: soup studio, Fotolia

Redakcja techniczna: Mariusz Teler

Redaktor prowadząca: Agnieszka Koszałka

ISBN: 978-83-7778-954-4

Skład i łamanie: Beata Rukat/Katka

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Wszystkim, którzy zmagają się z życiem

Prolog

Ulica w Edynburgu Szkocja

Zamęczałam babcię muzyką, której słuchałam, i gadaniem w kółko o Ewanie. Powieki same się jej zamykały, ale walczyła dzielnie z sennością, zmuszając się do otwierania oczu, okazywała mi też zainteresowanie, co jakiś czas powtarzając „no coś takiego”. Ponieważ mój chłopak, Ewan, miał lada moment przyjechać po mnie, uznałam, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebym wreszcie pozwoliła jej się zdrzemnąć, i poczekała na niego na frontowych schodach przed domem. Pocałowałam ją na pożegnanie w wysuszony policzek, a ona uśmiechnęła się do mnie i powieki jej opadły.

Wyszłam cicho i przystanęłam na chwilę w obszernym hallu. Dom babci nie wydawał się tak ogromny, dopóki żył dziadek. Odszedł trzy lata temu i w jakiś magiczny sposób zaczęło przybywać pustej, zimnej przestrzeni. Kiedy tylko mogłam, przyjeżdżałam, aby spędzić tutaj noc albo weekend. Prawdę mówiąc, czułam się tutaj bardziej w domu niż u rodziców, więc każda okazja była dobra, aby zjawić się u babci.

Tego weekendu nie mogłam spędzić z nią całego, ponieważ zespół, w którym Ewan był basistą, grał dzisiejszego wieczoru i mój chłopak chciał, żebym obejrzała ich występ. Cieszyłam się, że zobaczę go w akcji, mniej radosna była myśl o dziewczynach, które przyjdą za kulisy. Caro, moja przyjaciółka, ostrzegła mnie, że to przeżycie nie musi być dla mnie przyjemne.

Zatrzasnęłam drzwi frontowe i zeszłam na ostatni schodek, tak by Ewan łatwo mnie dostrzegł, jadąc ulicą. Był ode mnie starszy, miał siedemnaście lat i właśnie zrobił prawo jazdy. Korzystał z każdej sposobności, aby siąść za kierownicą starego, zdezelowanego fiata punto, którego sobie kupił, więc nie czułam żadnych wyrzutów sumienia, że będzie się po mnie wlókł aż do Edynburga.

Grzebałam w torbie w poszukiwaniu słuchawek i komórki, żeby czas oczekiwania skrócić sobie muzyką, gdy usłyszałam odgłos kroków i podniosłam głowę zaskoczona.

I wtedy po raz pierwszy go zobaczyłam.

Stał na schodach sąsiedniego domu, trochę wyżej niż ja, i przyglądał mi się z taką miną, jakby doznał szoku. Obrzuciłam go wzrokiem i serce zaczęło mi bić żywiej.

Rudoblond włosy, lekko potargane i odrobinę za długie, pasowały do niego świetnie, bo… Wzięłam głęboki oddech, czując nerwowe łaskotanie w żołądku. Był wspaniały. Do mojej szkoły nie chodzili tacy jak on. Zszedł powoli na dół, mogłam wyraźniej dostrzec zadziwiająco jasny kolor zielonych oczu. Niezwykłych oczu, w których można było utonąć. Ja w każdym radzie mogłabym.

Przestaliśmy wpatrywać się w siebie tylko dlatego, że jego uwagę odwróciły moje włosy. Nieświadomie założyłam kosmyk za uszy, a on śledził wzrokiem ruch moich palców. Przez całe dzieciństwo wyśmiewano moje włosy i dopiero, gdy podrosłam, zaczęto się nimi zachwycać. Z tego powodu nigdy nie wiedziałam, jak ludzie na nie zareagują. Ale nie pragnęłam niczego zmieniać. Odziedziczyłam je po matce, tylko one chyba nas łączyły.

Sięgały mi, falując, do pasa, krótsze kosmyki przy twarzy zwijały się w pierścionki. Nie były rude ani rudoblond, raczej kasztanowe, ale jednak zbyt czerwone, aby uznać je za czysto kasztanowe. Babcia mówiła, że w słońcu i przy sztucznym świetle tworzą ognistą aureolę wokół mojej głowy.

Oderwał od nich wzrok, żeby znowu spojrzeć mi prosto w oczy. Sytuacja powoli stawała się niezręczna, mimo to wciąż staliśmy wpatrzeni w siebie, i zaczynałam czuć się nieswojo, wyczuwając silne napięcie, które się między nami zrodziło.

Aby je osłabić, opuściłam wzrok na jego czarny podkoszulek. Muzyczna koszulka The Airborne Toxic Event, amerykańskiego zespołu, grającego indie rock. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem, bo TATE należał do moich ulubionych kapel rockowych.

– Słuchałeś ich na żywo? – spytałam z zazdrością.

Spojrzał na podkoszulek, jakby nie pamiętał, w co się ubrał. Kiedy znowu popatrzył na mnie, kąciki ust uniosły mu się, jakby chciał się uśmiechnąć.

– Nie, ale chciałbym.

Głos też miał ekscytujący, mimowolnie podeszłam do niskiego płotu z kutego żelaza, który oddzielał stopnie schodów obu domów.

– Ja też bym bardzo chciała.

On również podszedł bliżej, musiałam unieść głowę. Był wysoki, ja miałam sto pięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, on co najmniej trzydzieści centymetrów więcej. Zupełnie się nie kontrolując, jakby nie zależało to od mojej woli, ogarnęłam wzrokiem szerokie bary, muskularne ramiona i zatrzymałam się na dużej dłoni, obejmującej spiczasty ozdobny element, wieńczący płot. Poczułam przypływ gorąca na myśl o dotyku tych rąk – dużych, męskich, szczupłych, o długich palcach. Przypomniałam sobie, do czego doprowadził mnie Ewan swoimi dłońmi w zeszłym tygodniu, i zaczerwieniłam się lekko, bo w wyobraźni ujrzałam nieznajomego zamiast mojego chłopaka. Przygryzłam wargę z poczuciem winy i odwróciłam oczy. On najwyraźniej nie domyślił się, w jakie rejony zabłądził mój umysł.

– Jesteś ich fanką?

Potwierdziłam skinieniem głowy, nagle poczułam się onieśmielona jego obecnością, działającą na mnie tak silnie.

– To mój ulubiony zespół – powiedział z lekkim uśmiechem, a ja natychmiast zapragnęłam zobaczyć, jak wygląda, gdy się szczerze, głośno śmieje.

– Także jeden z moich.

– Tak? – Nachylił się do mnie, wpatrywał się badawczo w moją twarz, jakby odkrył w niej coś interesującego. – Jakie jeszcze rockowe grupy lubisz?

Podekscytowana jego zainteresowaniem, zapomniałam o nieśmiałości i jednym tchem wymieniłam zespoły, których ostatnio słuchałam. Kiedy skończyłam, zostałam nagrodzona uśmiechem, i to takim, że nastrój mi się jeszcze poprawił – uwodzicielskim, a jednocześnie chłopięcym. Czarująco chłopięcym i całkowicie zniewalającym, to był naprawdę niesamowity uśmiech.

Westchnęłam w duchu i oparłam się o płot.

– Jak masz na imię? – spytał cicho, bo staliśmy teraz tak blisko, że na dobrą sprawę mogliśmy zacząć szeptać, a i tak byśmy się usłyszeli.

Ciepło bijące od niego i intymny charakter tej sytuacji sprawiły, że nagle poczułam się w pełni świadoma bliskości naszych ciał. Ucieszyłam się w duchu, że nie jestem typową rudowłosą z cerą skłonną do czerwienienia się.

– Shannon – odparłam równie cicho, jakbym bała się spłoszyć głośniejszym odezwaniem, cokolwiek między nami się działo. – A ty?

– Cole – powiedział. – Cole Walker.

Musiałam się uśmiechnąć. Pasowało to do niego.

– Imię i nazwisko jak dla bohatera.

– Dla bohatera? – spytał ze zdziwionym uśmiechem.

– Tak. Właśnie tak mógłby się nazywać bohater ratujący ludzi w apokaliptycznym świecie zombi.

Zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy roześmiał się i oczy pojaśniały mu z rozbawienia.

– W apokaliptycznym świecie zombi?

– To wcale nie takie nieprawdopodobne – upierałam się, bo lubiłam wyobrażać sobie wszelkie ewentualności w życiu.

– Nie wyglądasz na zmartwioną, że mogłoby się coś takiego zdarzyć.

Wzruszyłam ramionami, bo niby dlaczego miałabym być.

– Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie boją się zombi. Poruszają się potwornie wolno i nie mają mózgów.

– Rzeczywiście. Dwa poważne powody – oświadczył, przyjmując konwencję.

– Więc można cię nazwać bohaterem, Cole’u Walkerze?

Podrapał się po policzku i spytał, patrząc przed siebie:

– A kogo właściwie można nazwać bohaterem?

Zaskoczyło mnie to pytanie, bo zabrzmiało całkiem poważnie, wcale nie żartobliwie.

– Myślę, że kogoś, kto ratuje ludzi.

Skupił spojrzenie z powrotem na mnie.

– Tak, to słuszna definicja.

Uśmiechnęłam się do niego kokieteryjnie.

– Czyli ratujesz ludzi?

– Mam dopiero piętnaście lat. – Roześmiał się. – Daj mi szansę.

Byliśmy w tym samym wieku. Niespodzianka, bo wyglądał na osiemnastolatka.

– Jesteś bardzo wysoki jak na swój wiek.

Obrzucił mnie wzrokiem i zauważył z lekkim uśmiechem:

– Wielu ludzi chyba wydaje ci się wysokimi.

– Sugerujesz, że jestem niska?

– Chcesz powiedzieć, że nie jesteś?

Skrzywiłam się.

– Nie żyję w świecie iluzji. Nie był to zbyt grzeczny komentarz. Powinieneś się domyślić, że jestem wściekła na cały świat z powodu niskiego wzrostu.

– Może ja jestem wściekły na cały świat z powodu wysokiego wzrostu.

Posłałam mu sceptyczne spojrzenie i wybuchnął śmiechem.

– No dobrze, nie denerwuje mnie mój wzrost, ale ciebie też nie powinien denerwować twój.

– Bo tak nie jest – zapewniłam go pospiesznie. – Powiedziałam tak dla zasady.

– Całkiem bezzasadnie.

– Aha. – Roześmiałam się, bo rozbawiła mnie nasza dziwaczna rozmowa.

Cole spojrzał na mnie w taki sposób, że zrobiło mi się gorąco.

– Poważnie mówiąc, myślę, że nikt nie zwraca uwagi na twój wzrost. Twoje wspaniałe włosy i niezwykłe oczy skutecznie kierują ją na inne tory.

Ledwo to powiedział, zaczerwienił się i przeciągnął dłonią po swoich włosach, jakby wstydził się, że wypowiedział to na głos. Zrobiło mi się przyjemnie.

– Ty też masz niezwykłe oczy.

Po moich słowach z chwilowego przypływu nieśmiałości nie zostało ani śladu. Cole nachylił się nade mną ponad płotem.

– Proszę, powiedz, że mieszkasz tutaj.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, w ciszę wdarł się dźwięk klaksonu i zburzył atmosferę intymności między nami. Poderwałam głowę i zobaczyłam zbliżające się stare punto Ewana. Wróciłam do rzeczywistości i z dziwacznym poczuciem straty spojrzałam znowu na Cole’a.

– Mieszkam w Glasgow – powiedziałam z ubolewaniem, a potem pokazałam na samochód. – Mój chłopak po mnie przyjechał.

W oczach Cole’a pojawiło się rozczarowanie.

– Chłopak?

Poparzył na samochód i twarz mu się wydłużyła. Ze mnie wyparował nagle dobry nastrój.

– Przykro mi – wyszeptałam, nie bardzo wiedząc, za co go właściwie przepraszam.

– Mnie też – powiedział cicho.

Ewan zatrąbił ponownie, a ja zeszłam z ostatniego schodka, nie spuszczając wzroku z Cole’a. Wciąż patrzyliśmy sobie w oczy, gdy z ociąganiem wsiadałam do samochodu.

– Hej, skarbie – przywitał mnie mój chłopak, przerywając w końcu mój kontakt wzrokowy z Cole’em.

– Cześć – odwzajemniłam powitanie z bladym uśmiechem.

Ewan nachylił się i pocałował mnie, a potem usadowił się na swoim siedzeniu, gotów do jazdy. Rzuciłam okiem w panice na schody, ale Cole’a już na nich nie było. Zrobiło mi się ciężko na duszy.

– Kto to był? – spytał Ewan

– O kogo pytasz?

– Ten facet na schodach.

– Nie wiem.

Ale mam nadzieję, że się dowiem, pomyślałam, a Ewan zaczął opowiadać o zespole, nie zadając sobie trudu, by zapytać mnie, jak spędziłam ten czas ani jak się miewa babcia, chociaż mówiłam mu, że się o nią martwię.

Wiózł mnie starym, rozklekotanym samochodem przez ulice Edynburga, a ja słuchając nieuważnie jego gadaniny, czułam się tak, jakby los postawił przede mną dwie filiżanki, a ja nierozważnie napiłam się z niewłaściwej.

1

Edynburg Dziewięć lat później

INKarnate.

Stałam na Leith Walk z zadartą głową i przygryzając zębami wargę, patrzyłam na szyld studia tatuażu. Nie było co się zastanawiać. Musiałam otworzyć te drzwi i wejść.

Zrobiłam powolny głęboki wydech, od którego usta wydęły mi się, jakbym była niezadowolona. INKarnate krzyczało drukowanymi pogrubionymi literami z podłużnego szklanego panelu umieszczonego nad lśniącymi głęboką czernią drzwiami wejściowymi. Po obu ich stronach widniały na podłużnych przeszkleniach rysunki pokrytych artystycznymi tatuażami kończyn, pogrubione czerwono-fioletowe litery przyciągały uwagę przechodniów, głosząc: TATUAŻE, PIERCING, USUWANIE TATUAŻY. Pośrodku dwa duże białe napisy dumnie informowały: NAJLEPSZE SZKOCKIE STUDIO TATUAŻU i WIELOKROTNIE NAGRADZANE.

Fakt. Nawet ja, chociaż nie mogłam pochwalić się tatuażem, słyszałam o INKarnate.

Spotykałam się co prawda z jednym czy dwoma facetami, których ozdabiały tatuaże, ale to nie od nich dowiedziałam się o studiu Stu Motherwella. Reklama nie kłamała, byli dobrzy i było o nich głośno, w ciągu kilku ostatnich lat parokrotnie pokazywano ich w telewizji. Stu prowadził studio od ponad trzydziestu lat, cieszył się sławą niezwykle utalentowanego i ambitnego artysty w swojej dziedzinie i podobno zatrudniał tylko wyjątkowo uzdolnionych projektantów.

Można by pomyśleć, że jestem wniebowzięta, skoro szłam na rozmowę w sprawie pracy w tym studiu jako asystentka i recepcjonistka. Niestety, INKarnate uosabiało wszystko, od czego w tamtym momencie swojego życia chciałam się odciąć. Wszystko, co mnie doprowadziło do zguby.

Ubiegałam się o to zajęcie, ponieważ oferty pracy administracyjnej należały do rzadkości, no i jak na ironię tylko oni odpowiedzieli na moją aplikację. Zresztą jakie miałam wyjście?

Skrzyżowałam ramiona na piersi i zapatrzyłam się na napis TATUAŻE. Musiałam wyjechać z Glasgow, a nie wiedziałam, dokąd się udać. Edynburg był jedynym miejscem, które znałam na tyle, by czuć się tu dobrze, tyle że był drogi jak cholera. Zatrzymałam się w hotelu, który właściwie powinien nazywać się hostelem, a i tak nie stać mnie było na dłuższy w nim pobyt. Zaoszczędzonych pieniędzy starczyłoby mi wprawdzie na wynajęcie jakiegoś nędznego mieszkania, ale wolałam nie ryzykować, dopóki nie znajdę pracy.

Musiałam coś jeść i mieć dach nad głową.

Jak to babcia lubiła powtarzać: na bezrybiu i rak ryba.

Opuściłam ręce, bo postawa obronna nie robi dobrego wrażenia podczas starania się o pracę, poczekałam, aż przejdzie kobieta z wózkiem, zdecydowanym krokiem podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Odezwał się wiszący przy nich staroświecki dzwonek, który kłócił się ze stylem wnętrza.

Moje niskie obcasy stukały głośno po podłodze wyłożonej białym gresem, wyglądającym na drogi, poprzetykanym kwadratami srebrzystej mozaiki. Nie spodziewałam się czegoś tak eleganckiego w studiu tatuażu. Przez chwilę rozglądałam się po wnętrzu. Wydawało się typowe, tylko bardziej zadbane. Hall był przestronny, po mojej lewej ręce na niewielkim zaokrąglonym kontuarze z czarnego marmuru zobaczyłam lśniący iMac, wiele bym dała, żeby taki mieć. Za kontuarem stała masywna szafa, otwarte drzwi ujawniały chaotycznie poupychane na półkach teczki na dokumenty. Po przeciwnej stronie ustawiono dużą czarną skórzaną kanapę w kształcie litery L, nieco podniszczoną, ale wyglądającą na wygodną. Obok, na szklanym niskim stoliku leżały rozrzucone czasopisma i stała szklana misa z opakowanymi w lśniący papier cukierkami, chyba toffi. Na wprost ujrzałam minigalerię, bo pomalowane na biało ściany zostały obwieszone projektami artystycznych tatuaży. Natomiast na ściankach działowych wisiały monitory, wyświetlające zdjęcia i filmy, stanowiące zapewne portfolio pracujących tu artystów, jako podkład muzyczny sączyła się cicho muzyka alternatywna.

Całe wnętrze tchnęło sztuką. Tylko gdzie byli artyści?

Rozejrzałam się jeszcze raz i w przeciwległym rogu po mojej lewej ręce zobaczyłam drzwi. Spoza nich dochodziło brzęczenie maszynki do tatuażu. To tam mieściły się pracownie.

Czy powinnam tam wejść?

Nie musiałam się długo zastanawiać, bo zostałam popchnięta drzwiami, które ktoś usiłował otworzyć. Usunęłam się z drogi i posłałam młodemu człowiekowi przepraszający uśmiech.

– W porządku? – spytał, kiwając głową na przywitanie, i nie czekając na odpowiedź, podszedł do kontuaru, gdzie kilkakrotnie nacisnął staroświecki dzwonek.

No tak. Powinnam się zorientować.

Po chwili w drzwiach na tyłach hallu pojawił się wielki, zwalisty mężczyzna. Patrzyłam z rozchylonymi ze zdziwienia ustami, jak się do nas zbliża, i powoli dotarło do mnie, z kim mam do czynienia.

Posiwiała broda, długie przesuszone włosy, jowialny uśmiech i zmarszczki wokół niebieskich oczu. Nie Święty Mikołaj, jakby się mogło wydawać, tylko Stu Motherwell.

Podszedł do kontuaru powolnym, miarowym krokiem, a ja zauważyłam, że czarne buty motocyklowe, które nosił, dawno już miały czas świetności za sobą. Brzęczenie maszynki nie ustało, z czego wywnioskowałam, że oprócz Stu pracował tutaj jeszcze jakiś tatuażysta.

– Witaj, synu – zwrócił się do młodego mężczyzny. – Czym mogę służyć?

– Jestem umówiony na usuniecie tatuażu.

– Jak się pan nazywa?

– Darren Drysdale.

Stu pochylił się nad kontuarem, spojrzał na ekran komputera, kliknął kilka razy myszką i potwierdził:

– Pan Drysdale. Proszę chwilę zaczekać. Rae za chwilę będzie do dyspozycji. Zaproponowałbym kawę, ale nasza była asystentka kupiła to nowomodne ustrojstwo, którego nikt z nas nie umie obsługiwać.

Klient parsknął śmiechem.

– Nic nie szkodzi – powiedział, skinął Stu głową i skierował się do kanapy.

Stu obrzucił mnie spojrzeniem jasnoniebieskich oczu, jakby mnie oceniał, i uśmiechnął się promiennie.

– A co mogę zrobić dla ciebie, Calineczko?

Calineczko? To dopiero coś nowego. Gdybym to nie z nim miała do czynienia, pewnie bym odpowiedziała, żeby uważał, bo mogę podnieść swoją małą, ale całkiem sprawną nóżkę i przywalić mu kopa w tyłek, jeśli jeszcze raz usłyszę to określenie.

Zdecydowanie byłam wściekła na cały świat. Ale też bardzo zdesperowana, więc przedstawiłam się grzecznie:

– Nazywam się Shannon MacLeod. – Wyciągnęłam do niego dłoń. – Aplikowałam na stanowisko administracyjne.

– Cholernie mnie to cieszy – ogłosił Stu jowialnie i ujął wielką ręką moją dłoń. Kiedy nią potrząsnął, bez przesady zatrzęsłam się na całym ciele. – Przynajmniej wyglądasz normalnie. Ostatnia, która się zgłosiła, sprawiała wrażenie, jakby nie widziała ludzkiej istoty od czterdziestu lat.

– Och… – No bo jak można było inaczej to skomentować?

– Naprawdę. Nie wiedziała nawet, co to apadravya ani ampallang.

Skrzywiłam się na samą myśl o tych ozdobach męskiego przyrodzenia. I o tych, nazwijmy to eufemistycznie odważnych facetach, którzy decydują się na jedno albo drugie.

– Wykonujecie je tutaj?

– Simon jest naszym specjalistą od piercingu. Robi wszystko. Sądząc po twojej minie, wiesz, co to jest – dodał z uśmiechem.

Skinęłam tylko głową, bo nie czułam się komfortowo, rozmawiając ze swoim przyszłym szefem o przekłuwaniu intymnych części ciała, chociaż oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli dostanę tę pracę, będziemy rutynowo wymieniać takie informacje.

– Z pewnością nie macie zbyt wiele takich zamówień? – rzuciłam, żeby coś powiedzieć.

– Jestem pewien, że kobiety na całym świecie wolałyby, abyśmy wykonywali ich więcej. – Roześmiał się z własnego żartu i ruszył w kierunku zaplecza, pokazując gestem, abym poszła za nim. – Zapraszam do mojego biura, pogawędzimy trochę.

Weszliśmy do długiego, wąskiego korytarza, z trzech par drzwi wylewało się światło, brzęczący dźwięk dochodził zza środkowych.

– Trzy gabinety do pracy – powiedział Stu, po czym pokazał na najbliższy. – Ten dzielę z moim menedżerem, to nasz główny tauażysta, bardzo utalentowany. Zwykle to on wykonuje większe projekty, chyba że ja jestem którymś szczególnie zainteresowany. W piątki ma wolne, więc niestety go nie poznasz. Środkowy zajmuje Rae, akurat teraz robi niewielki tatuaż, zajmuje się również ich usuwaniem. W trzecim pracuje Simon, też tatuażysta, to on najczęściej podejmuje się piercingu. A tam – Stu pokazał ruchem głowy na ostatnie drzwi – jest moje biuro.

Kiedy przechodziliśmy, udało mi się zerknąć przez uchylone drzwi do środkowego pokoju. Zwrócona do mnie plecami szczupła kobieta o ufarbowanych na fioletowo włosach, z pewnością Rae, wykonywała rysunek motyla w okolicach krzyża zaokrąglonej dziewczyny, podpierającej się o krzesło.

Zerknęłam też do trzeciego pokoju i napotkałam spojrzenie przystojnego, mocno wytatuowanego łysego mężczyzny. Zajmował się klientem, ale zdołał mi pomachać lekko dłonią, więc odwzajemniłam mu się. Zdążyłam zauważyć, że ma życzliwe, ciepło patrzące oczy.

– Zapraszam, Calineczko – powiedział Stu tubalnym głosem, otwierając drzwi i pokazując gestem, abym weszła przed nim. – O co chodzi? – spytał nachmurzony, gdy przeszłam obok niego.

Zdałam sobie sprawę, że musiałam zrobić zirytowaną minę. No dobrze, skoro mnie przyłapał, postawię sprawę uczciwie, zdecydowałam.

– Calineczko? Naprawdę nie wiem, jak mam to potraktować.

– Nie miałem niczego złego na myśli. – Stu wmaszerował do środka i usiadł na dużym skórzanym fotelu biurowym, stojącym za zarzuconym papierami biurkiem, po czym pokazał gestem na krzesło naprzeciwko. – Twoje włosy, oczy no i jednak to, że jesteś taka drobna, nasunęło mi na myśl takie skojarzenie.

Powstrzymałam się od uśmiechu. Ten wielki mężczyzna, sprawiający wrażenie typowego osiłka, martwił się, czy mnie nie uraził.

– No, to tylko dlatego, że trochę denerwuję się tą rozmową.

– Zupełnie bez powodu. – Potrząsnął głową. – Opowiedz mi, jakie masz doświadczenie zawodowe, a potem przedstawię cię Rae i Simonowi. Jeśli dostaniesz tę pracę, będziesz z nimi ściśle współpracować, więc dobrze byłoby, żeby cię zaakceptowali.

Rozmawialiśmy przez kwadrans o tym, gdzie poprzednio pracowałam i na jakich stanowiskach. Stu szczególnie zainteresował, co oczywiste, okres, gdy byłam recepcjonistką w studiu tatuażu w Glasgow. Miałam wtedy dwadzieścia lat i spotykałam się z pewnym motocyklistą o dziesięć lat starszym ode mnie, którego moja rodzina uwielbiała. Jego najbliższy przyjaciel był właścicielem studia, praca trwała dokładnie tyle, ile znajomość, czyli półtora roku. Cudownie było do momentu, gdy odkryłam, że zdradza mnie ze zdzirowatą dziewczyną z gangu motocyklowego. „Downsizing”, jak to określił mój szef, terminem zaczerpniętym ze słownika motocyklistów, zdaje się oznaczającym redukowanie, ekonomię czy coś takiego. Inna rzecz, że sam mnie zredukował, kiedy natknęłam się na jego najbliższego przyjaciela posuwającego klientkę.

Wkrótce potem doszłam do wniosku, że jestem uzależniona od randkowania z niewłaściwymi chłopakami.

– To wszystko brzmi zachęcająco – podsumował Stu z szerokim, ciepłym uśmiechem. – Chodźmy do Rae i Simona.

Mimo zdenerwowania, ja też się uśmiechnęłam. Zresztą w czasie rozmowy ze Stu rozluźniłam się i nawet przemknęło mi przez głowę, że może w INKarnate nie czułabym się tak źle, jak się obawiałam.

Simona nie było w pokoju, stał przy drzwiach gabinetu Rae i przyglądał się, jak pracuje. Rozmawiała z młodym mężczyzną, który przyszedł na pierwszą sesję usuwania tatuażu. Kiedy pojawiliśmy się ze Stu w drzwiach, mężczyzna wyraźnie zdenerwował się na nasz widok. Rae popatrzyła na niego z zastanowieniem, zaskoczona tym, że nagle się usztywnił, ale kiedy poszła wzrokiem za jego spojrzeniem, uspokoiła go:

– Bez obaw, nie przyszli tutaj, żeby się pogapić, prawda, Stu?

Krótko obcięte, wycieniowane mocno czarne włosy z fioletowymi pasmami okalały długą, szczupłą twarz. Prosty, kształtny nos ozdabiał dyskretny, połyskujący kolczyk, lewą stronę dolnej wargi niezbyt wydatnych ust cienkie małe kółko. Duże ciemne oczy i długie, czarne rzęsy, których naprawdę można było jej pozazdrościć, ocieplały twarz. Im dłużej na nią patrzyłam, tym wyraźniej widziałam, że zrobiłaby oszałamiające wrażenie i bez piercingu, fioletowych włosów i czarnej róży wytatuowanej na prawym ramieniu. Dopasowany podkoszulek bez rękawów, markowy Harley Davidson, i czarne dżinsy podkreślały jej figurę i długie nogi.

– Kim jest ta ruda? – spytała, pokazując na mnie podbródkiem.

– To jest Shannon. Shannon, to moi artyści, Rae i Simon – dokonał prezentacji Stu.

Simon uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam, że mój wewnętrzny mechanizm ochronny uruchamia się. Czarujące dołeczki, błyszczące orzechowe oczy, ładnie rozwinięta muskulatura piersi pod podkoszulkiem z nadrukiem rockowego zespołu Biffy Clyro. Tatuaże pokrywały każdy centymetr obu ramion. W płatkach uszu miał czarne tunele.

Mogłam mieć z nim problem. Może jednak praca w INKarnate to niewypał.

– Powinieneś ją zatrudnić – oświadczył Simon, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Jest seksowna, zwraca uwagę.

No tak. Zdecydowanie niewypał.

Rae prychnęła, bezbłędnie rozszyfrowała wyraz mojej twarzy.

– Bez obaw, ruda. On preferuje ptaszki. Nie te ćwierkające.

Zamrugałam oczami, zbita z tropu jej zadziwiającą bezpośredniością, i to okazaną przy kliencie, ale jeszcze bardziej informacją. Simon gejem? Nie ukryłam dobrze zdziwienia, bo roześmiał się.

– Tak, jestem gejem – potwierdził.

Nie podobało mi się, że po tym oświadczeniu odczułam ulgę, ale jednocześnie lekkie rozczarowanie.

– Jeśli mi powiesz, że jesteś singlem, nie uwierzę – zwróciłam się do niego z uśmiechem.

Roześmiał się, najwyraźniej zadowolony z mojej uwagi.

– Nie jestem. Mój partner ma na imię Tony. Jest Włochem.

– No nie, tylko nie pozwólcie mu gadać o Tonym – zaprotestowała Rae, przewracając oczami. – Uwielbiam faceta, ale jeśli znowu usłyszę opowieść o jego wprawnych ustach i szczodrym sercu, porzygam się.

Na widok mojej zszokowanej miny Simon poklepał mnie po ramieniu.

– Nie przejmuj się, Rae ma taki sposób bycia. W rzeczywistości uwielbia mnie.

Odchrząknęła przeciągle w odpowiedzi i demonstracyjnie odwróciła się do klienta, który obserwował nas ze znudzeniem.

– Zatrudnij ją, Stu. Wiesz, że mi sprawia przyjemność szokowanie ludzi, a ten rudzielec robi miny gwarantujące mi niezłą zabawę.

– Potraktuję to jak wyzwanie – oświadczyłam, lekko urażona jej sugestią, że uważa mnie za osobę pruderyjną. – Ale uprzedzam, bywało, że słyszałam gorsze rzeczy.

Kąciki ust jej drgnęły, jakbym ją rozbawiła.

– Ja – powiedziała z naciskiem – potraktuję to jako wyzwanie.

– Już to zrobiłaś – zauważył Simon.

– Pracujesz u mnie – ogłosił Stu.

Ogarnęło mnie przemożne uczucie ulgi. Spojrzałam na niego.

– Naprawdę? – upewniłam się.

– Tak. Dasz się lubić.

Nie zabrzmiało to zbyt profesjonalnie.

– Zatrudniasz mnie, bo daję się lubić?

– Ludzie na ogół nie zdają sobie sprawy, jakie to jest ważne, gdy chce się osiągnąć sukces w biznesie. Jeśli wszystko idzie gładko, atmosfera jest dobra, klienci polecają nas innym.

– Jasne jak słońce, to emanująca ze mnie życzliwość, a nie zadziwiająca biegłość w posługiwaniu się maszynką do tatuażu przysparza nam rekomendacji klientów – docięła mu Rae.

– Ani emanująca z ciebie życzliwość, ani twoja biegłość, tylko…

– Cole – wpadła Stu w pół słowa. – Ale ja też nie wypadłam sroce spod ogona – dodała z uśmiechem.

– Nie wypadłaś – odwzajemnił się jej uśmiechem.

– Fakt – potwierdził Simon i przegonił nas gestem ręki. – Dajmy Rae popracować. – Uśmiechnął się do mnie, gdy szliśmy hallem. – Czyli rozpoczynasz u nas pracę?

Rozpoczynam pracę? Zastanawiałam się nad tym, idąc za Stu do recepcji. Przy kontuarze czekał klient i Simon podszedł do niego pospiesznie, a Stu spojrzał na mnie wyczekująco.

Rae była pyskata i podejrzewałam, że najpierw mówi, a potem myśli. Ale mimo uszczypliwości i niewyparzonego języka czuło się, że uwielbia swojego szefa i kolegów. Stu był hałaśliwy i zbyt bezpośredni, ale wyrozumiały, nie zrzędził i nie wprowadzał nerwowej atmosfery. Simon był luzacki i miał przyjemne usposobienie. Więc może nie było to najgorsze miejsce do pracy?

Kogo chcesz oszukać? Mogłoby być obrzydliwie, a i tak musiałabyś przyjąć tę posadę. Wyciągnęłam rękę.

– To będzie dla mnie przyjemność móc pracować tutaj.

Stu rozpromienił się, potrząsnął moją dłonią i mną przy okazji.

– Znakomicie. Możesz zacząć od poniedziałku?

– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się radośnie, po raz pierwszy od wielu dni, a może tygodni. Wreszcie coś się zaczęło zmieniać w moim życiu.

– Zgodziła się! – rzucił Stu przez ramię Simonowi.

– Fajnie. Spodoba się Cole’owi.

– Na pewno – potwierdził Stu i zaśmiał w taki sposób, że poczułam się zagrożona. – Ja jestem już prawie na emeryturze, nie przychodzę do studia zbyt często, wszystkim zarządza mój menedżer, Cole. Udzieli ci wszelkich wyjaśnień, jakich będziesz potrzebować.

Uśmiechnęłam się blado i nic nie odpowiedziałam, bo nieoczekiwanie ogarnęło mnie złe przeczucie.

* * *

Pokój był zimny i ciasny, ale przynajmniej miałam gdzie się podziać. Niestety, świadomość tego faktu nie polepszała mi nastroju. Nie mówiąc już o tym, że mierziło mnie korzystanie ze wspólnej łazienki z pięciorgiem innych gości „hotelu”, w którym się zatrzymałam.

Skończyłam wypełniać kwestionariusz personalny, który Stu wręczył mi, zanim wyszłam z INKarnate. Powinnam uważać się za szczęściarę, że tak szybko znalazłam pracę, ale potwornie obawiałam się spotkania z menedżerem. Miałam nadzieję, że okaże się taki jak Stu albo Simon, że nie będzie to kolejny mężczyzna z gatunku toksyczny facet.

Odsunęłam formularz i mrucząc do siebie pod nosem, jak mogłam wpakować się w tę sytuację, sięgnęłam po komórkę. Żadnych wiadomości. Nie żebym się ich spodziewała – w Glasgow rodzina traktowała mnie jak przysłowiowe powietrze, ale przynajmniej wiedzieli, że istnieję. Teraz chyba całkiem wymazali mnie z pamięci.

Zdusiłam uczucie gniewu, wstałam i podeszłam do kąta, gdzie ustawiłam walizki i pięć pudeł z całym swoim dobytkiem. Większość rzeczy wyrzuciłam, zanim przyjechałam do Edynburga. Myślałam, że pomoże mi to uwolnić się od wspomnień, bym mogła zacząć nowe życie.

W końcu znalazłam pudło, o które mi chodziło. Przechowywałam w nim, jeszcze od czasów, gdy chodziłam do szkoły średniej, szkicowniki i przybory do malowania. Rysowanie zawsze mnie relaksowało, pozwalało mi choć przez chwilę przestać myśleć o sobie samej. Teraz potrzebowałam tego bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy się pakowałam, nie przejrzałam swoich starych prac z braku czasu, za to dzisiaj miałam go w nadmiarze i nic lepszego do roboty w tym nędznym, przygnębiającym pokoju. Musiałam czymś zająć umysł, żeby oderwać się od rodzinnych problemów, na zakup książek brakowało mi pieniędzy.

Zataszczyłam pudło na łóżko, starym podkoszulkiem wytarłam kurz, który zebrał się na leżącym na wierzchu szkicowniku, i z podwiniętymi nogami zaczęłam przeglądać rysunki. Niektóre budziły mój uśmiech. Rysowanie zawsze przychodziło mi łatwo i sprawiało wielką przyjemność, ale nie potrafiłam tchnąć w swoje prace życia. Dopiero w pierwszej klasie szkoły średniej kolega, w którym zresztą byłam zakochana pierwszą nastoletnią miłością, pokazał mi, jak trzymać prawidłowo ołówek i pracować nim, raczej przesuwając go po papierze, niż kreśląc zdecydowane, wyraźne linie.

Szybko zrozumiałam, o co chodzi, i złapałam malarskiego bakcyla. Do tej pory mi to nie przeszło, w przeciwieństwie do pierwszego zakochania.

Z trzeciego szkicownika wypadł arkusz papieru, a gdy go podniosłam, przed oczami stanął mi inny chłopak. Jeszcze rok temu, patrząc na ten rysunek, czułabym tylko lekkie ukłucie bólu, przypominające o dawnych uczuciach, ale nie wzbudzające silnych emocji. Teraz na widok podobizny Nicka, jednego z moich chłopaków, poczułam gorycz. Nienawidziłam tego uczucia, ale ostatnio towarzyszyło mi bez przerwy i kompletnie nie radziłam sobie ze zwalczeniem go.

Oparłam się o poduszkę i zacisnęłam palce na podobiźnie zachwycającego Nicka Briara. Spotykałam się z nim po rozstaniu z Ewanem, który pewnego dnia rzucił mnie, bo tak mu się akurat podobało. Byłam niedojrzała, wydawało mi się, że odegrałam się na Ewanie, gdy zaczęłam się spotykać z Nickiem. Miał dziewiętnaście lat, był boski i śpiewał w konkurencyjnej kapeli rockowej.

Był pierwszym z serii moich toksycznych chłopaków.

W zadymionym niewielkim klubie było tłoczno i przeraźliwie gorąco. Podekscytowana, patrzyłam na scenę, gdzie Nick występował ze swoim zespołem o nazwie Allied Criminals. Uważałam, że to idiotyczna nazwa, i nie podobało mi się za bardzo to, co grali, ale uwielbiałam głos Nicka, jego samego i to, jak działał na ludzi. Byłam z niego dumna, stojąc w tłumie, i pamiętam, jak przyrzekałam samej sobie, że zawsze go będę wspierać.

Nick przybierał na scenie pozę posępnego barda, ale w rzeczywistości był uroczym chłopakiem. Wieczorem w dniu poprzedzającym występ uprzedziłam go, że nie będę mogła przyjść z powodu zobowiązań rodzinnych, i zareagował wspaniale. Nie okazał zniecierpliwienia ani rozczarowania, nie robił z tego wielkiej sprawy, zupełnie inaczej niż zachowałby się w takiej sytuacji Ewan. Przy nim miałam wrażenie, że jestem kimś wyjątkowym, nigdy tak nie czułam się przy Ewanie. Nick powtarzał mi, jaka jestem piękna, dowcipna, interesująca. Zawsze uważałam, że jestem raczej przeciętna, dopóki nie zaczęłam się z nim spotykać. Straciłam dla niego głowę i kilka tygodni przedtem po raz pierwszy kochaliśmy się.

Moje przyjaciółki zareagowały na tę wiadomość niedojrzale i co śmieszniejsze, zazdrością. Uważały, że popełniłam wielki błąd, ulegając mu, nie udzieliły mi żadnego wsparcia, przeciwnie. Na szczęście miałam Nicka i nie musiałam znosić ich towarzystwa i słuchać naiwnych komentarzy.

W wieczór poprzedzający koncert Nick zachowywał się cudownie, szeptał mi do ucha słodkie słówka, kiedy się kochaliśmy, i dlatego postanowiłam, że urwę się z urodzinowego przyjęcia ciotki, żeby zobaczyć go na scenie. Nie mogłam się doczekać, kiedy ujrzę wyraz zaskoczenia na jego twarzy.

Kiedy skończyli koncert, pospieszyłam do drzwi, prowadzących na zaplecze. Bramkarz nie chciał mnie wpuścić, ale gdy wyjaśniłam mu, kim jestem, poszedł na zaplecze i wrócił z Justinem, menedżerem grupy. Był on starszym kuzynem Nicka i nie wiedziałam, dla jakich zalet powierzyli mu tę funkcję. Ale to nie była moja sprawa. Justin rozpoznał mnie i wprowadził za kulisy, po czym zniknął, nie dając mi wskazówek, którędy mam iść. Poszłam więc w przeciwnym niż on kierunku i natknęłam się na chłopaków z zespołu, zgromadzonych wokół stołu do gry w bilard. Pili piwo i rozmawiali głośno z jakimiś mężczyznami i dziewczynami, których nie znałam. Nie dostrzegłam wśród nich Nicka.

Alan, który grał na gitarze prowadzącej, zerknął na mnie i wyraźnie zesztywniał. Spojrzał gdzieś ponad moim ramieniem, zanim mnie powitał:

– Shannon. – Zerwał się na nogi, a wtedy spostrzegli mnie i pozostali. Też patrzyli na mnie dziwnie. – Miało cię tu dzisiaj nie być.

Zmusiłam się do uśmiechu. Ich reakcja na moje pojawienie się włączyła dzwonek alarmowy w mojej głowie.

– Chciałam zrobić Nickowi niespodziankę. Gdzie on jest?

– Nie wiadomo – powiedział Digby, perkusista, wzruszając przesadnie nonszalancko ramionami.

Pozostali zrobili obojętne miny. Oprócz Alana. Zacisnął wargi i popatrzył na kolegów, a kiedy znowu na mnie spojrzał, wpatrzyłam się uporczywie w jego oczy. W końcu odwrócił wzrok. Dobrze mi się zwykle z nim rozmawiało, lubił mnie, a czasem nawet miałam wrażenie, że mu się podobam. Flirtował ze mną i zawsze był wobec mnie uprzejmy. Zbywałam go, bo oszalałam na punkcie Nicka i w moich oczach nikt nie mógł się z nim równać.

– Gdzie on jest, Alan?

– W toalecie, Shannon – odpowiedział i w jego oczach pojawił się błysk współczucia.

Pokazał ruchem głowy kierunek, a pozostali spojrzeli po sobie nerwowo. Serce zaczęło mi bić szybciej, odwróciłam się i w butach do kostek na obcasach poszłam pewnym krokiem, choć czułam się niepewnie, wąskim, ciemnawym korytarzem. Zatrzymałam się przed pomalowanymi na czarno drzwiami, na których widniał napis „toaleta”, wymalowany białą, obłażącą już lekko farbą.

Ze środka dochodziły westchnienia i postękiwania, wiedziałam, co się za nimi dzieje, ale musiałam to zobaczyć na własne oczy.

Ręka mi drżała, gdy nacisnęłam klamkę i otworzyłam szeroko drzwi.

W małym, słabo oświetlonym pomieszczeniu, niewiele większym od dużej szafy wnękowej, zobaczyłam Nicka z dżinsami spuszczonymi do kostek, poruszającego się rytmicznie przy przyciśniętej do ściany blondynce.

Oboje odwrócili głowy, zaskoczeni niespodziewanym wtargnięciem, a ja poczułam, że ogarniają mnie mdłości i ból ściska pierś. Oczy Nicka rozszerzyły się na mój widok, wykrzyknął ze zgrozą moje imię i puścił blondynkę. Zatoczyła się, a on się pochylił, żeby podciągnąć spodnie.

Wybiegłam, ścigana głosami Alana i Nicka, wykrzykujących moje imię. Ruszyli za mną, ale zostawiłam ich za sobą, przedzierając się przez zatłoczony klub, i popędziłam do autobusu. Nie pojechałam jednak do siebie. Ocknęłam się przy domu mojej przyjaciółki Caro. Wpuściła mnie i opowiedziałam jej wszystko, szlochając i przepraszając, że zarzucałam jej infantylność i naiwność, podczas gdy to ja je okazałam.

Historia z Nickiem powinna mnie wiele nauczyć. Ale wnioski z tej lekcji wyciągnęłam dopiero, gdy się dowiedziałam, że kolejny mój chłopak notorycznie mnie zdradzał. Uodporniłam się jednak na ten typ mężczyzn, tyle że związałam się z innego rodzaju toksycznym czarującym mężczyzną. Nie oszukiwał mnie, niszczył w inny sposób i w konsekwencji zrujnował mi życie.

Ale koniec już z tym.

Podarłam podobiznę Nicka na drobne kawałeczki.

Nigdy więcej.

2

Źle spałam w nocy z niedzieli na poniedziałek. Bolał mnie żołądek, martwiłam się. Przewracałam się z boku na bok – zasnąć pomogła mi dopiero myśl, że mój menedżer będzie przypominał Stu. Tylko wówczas dam sobie radę.

Z tą nadzieją, która zresztą nie uchroniła mnie od nerwowej trzęsionki, przekroczyłam próg INKarnate i potknęłam się o własne nogi.

W recepcji stał Simon, oparty o marmurowy kontuar, i rozmawiał z wysokim facetem. Mój wzrok zarejestrował silne, szerokie bary i długie nogi, zanim zetknął się z jasnozielonymi oczami.

Jasna cholera!

Żołądek mi się ścisnął z obawy.

Błagam, tylko nie to, niech on będzie klientem. Błagam…

W kącikach jasnozielonych oczu pokazały się promieniste drobne zmarszczki, dodające mu uroku, gdy zostałam obdarzona radosnym, chłopięcym uśmiechem, który już zaczynał przenikać przez mój wewnętrzny system obrony przeciwko urokowi toksycznych chłopców. Wystarczyłyby same oczy i uśmiech, ale zostały wzmocnione seksownie wyglądającą blizną na szczęce, potarganymi, gęstymi rudoblond włosami, o przystojnej twarzy nie wspominając. To samo w sobie robiło niezłe wrażenie, a do tego dochodziło jeszcze fajne ciało. Żeby nie powiedzieć doskonałe. Dopasowany granatowy podkoszulek podkreślał wspaniale rozwiniętą klatkę piersiową i muskularne, szczupłe ramiona. Oczywiście pokryte wymyślnymi pięknymi tatuażami.

– Shannon – powitał mnie Simon, odrywając wzrok od stojącego przed nim zapierającego dech mężczyzny. – To jest Cole, nasz menedżer.

Los był złośliwy.

Cole znowu się do mnie uśmiechnął, a we mnie odezwało się dobrze znane uczucie, przemieszane z rozczarowaniem samą sobą.

– Cole Walker. Miło cię poznać, Shannon.

Podszedł do mnie z wyciągniętą ręką, a ja z ociąganiem podałam mu swoją.

Natychmiast tego pożałowałam.

Dotyk silnej, szczupłej, lekko szorstkiej dłoni, ze srebrnym kwadratowym pierścieniem na środkowym palcu, był bardzo przyjemny. Zamknęła się na mojej drobnej dłoni i natychmiast poczułam się przez niego zawojowana.

Do diabła z tym!

Prawie wyszarpnęłam rękę i nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy, wbiłam wzrok w czarne buty w militarnym stylu z wepchniętymi w nie ciemnymi dżinsami.

– Shannon? – powiedział pytająco i musiałam odkleić wzrok od jego butów.

Zerknęłam na jego twarz i wydała mi się znajoma, a kiedy zaczął mi się badawczo przyglądać, to wrażenie pogłębiło się. Obrzucił wzrokiem moje włosy, a ja doznałam szoku, rozpoznając go.

Nie. Niemożliwe.

– Więc można cię nazwać bohaterem, Cole’u Walkerze?

– A kogo właściwie można nazwać bohaterem?

Przez całe miesiące, a właściwie lata, często wspominałam spotkanie z chłopakiem, który pojawił się na schodach domu sąsiadującego z domem babci i z którym rozmawiałam tylko przez chwilę.

Cole Walker.

We własnej postaci. Tylko dorosły.

Miał być moim szefem.

Wkurzyło mnie to. Pewnie mniej bym się zdenerwowała, gdyby mnie nie pamiętał. Facet taki jak on był skazany na bezustanne flirtowanie z kobietami. Trudno, żeby zapamiętał przypadkową rozmowę sprzed dziewięciu laty z niską rudą dziewczyną o bladej cerze.

– My się chyba znamy. – Odstąpił kilka kroków i przyglądał mi się z lekkim uśmiechem. Wyglądał na oczarowanego mną, co spowodowało, że natychmiast zaktywizowałam swój wewnętrzny system obrony przeciwko urokowi toksycznych uroczych chłopców. – Shannon – powtórzył i choć wydawało mi się to niewiarygodne, po wyrazie jego oczu zrozumiałam, że mnie rozpoznał. – Spotkaliśmy się już – powiedział do obserwującego nas z uśmiechem Simona. Kiedy znowu na mnie spojrzał, miał wyraz przyjemnego zaskoczenia na twarzy. – Kilka lat temu na Scotland Street. – Patrzył wyczekująco, co odpowiem.

Mogłam mu odpowiedzieć, że go pamiętam, ale to tylko zachęciłoby go do flirtu, który wisiał w powietrzu. Nie zapomniałam, że podobały mu się moje włosy i oczy. Kto mógłby mi zaręczyć, że przestały mu się podobać i nie myśli, dajmy na to, jak by wyglądały te włosy rozsypane na poduszce, gdyby się bzykał ze mną? Co pewnie skończyłoby się tym, że jeszcze bardziej spieprzyłabym sobie życie.

– Przepraszam, ale nie przypominam sobie. – Z obojętną miną potrząsnęłam głową.

Uśmiech znikł z jego twarzy.

– Naprawdę? Rozmawialiśmy o zespołach rockowych, zombi i takich tam. Przyjechał po ciebie chłopak. Jesteś z Glasgow.

Cholera jasna, co on, ma fotograficzną pamięć, czy jak?

W ostatniej chwili powstrzymałam się od okazania irytacji.

– To prawda jestem z Glasgow – potwierdziłam rzeczowym, grzecznym tonem. – Moja babcia mieszkała na Scotland Street, ale nie pamiętam cię. Przepraszam.

Simon parsknął śmiechem, ale natychmiast go stłumił. Cole rzucił mu niezadowolone spojrzenie przez ramię, na co Simon odwrócił się i, pogwizdując niefrasobliwie, oddalił się na zaplecze. Mój nowy szef zwrócił się do mnie ze zmarszczonym czołem:

– Naprawdę mnie nie pamiętasz?

– Przykro mi. – Wzruszyłam obojętnie ramionami i zobaczyłam, że zmarszczki na czole pogłębiły się.

– Fakt, sporo czasu minęło – zauważył.

Patrzył wciąż na mnie, jakby oceniał mnie wzrokiem, i zrobiło mi się nieswojo. Bo im dłużej mi się przyglądał, tym dłużej ja przyglądałam się jemu i z każdą chwilą docierało do mnie coraz wyraziściej, jak bardzo mógł się podobać. Można by go zacałować na śmierć.

Tatuaże jeszcze potęgowały to wrażenie.

Mogłam tylko winić moją artystyczną naturę, że tak bardzo podobał mi się ktoś, czyje ciało pokrywały rozliczne tatuaże. Po lewej stronie szyi widniały jakieś inicjały wplecione chyba w godło klanu. Całe lewe ramię pokrywał wykonany czarnym tuszem rysunek wilka stojącego na skalistym urwisku. Wznosiło się do góry i w okolicach bicepsa, nad głową wilka, przechodziło w popiersie kobiety odwróconej profilem. Głowę miała uniesioną, rozwiane wiatrem włosy znikały pod rękawem podkoszulka. Na prawym ramieniu pysznił się wykonany czarnym i czerwonobrązowym tuszem orzeł, którego jedno skrzydło ginęło pod rękawem podkoszulka. Ze szponów zwisał mu staroświecki kieszonkowy zegarek, ale nie mogłam dostrzec, którą wskazywał godzinę.

– Podoba ci się to, co widzisz?

To jasne, że dotarł do mnie oczywisty seksualny podtekst tego pytania. Oderwałam wzrok od tatuaży i spojrzałam Cole’owi w twarz. Leciutki uśmieszek rzuciłby na mnie czar jeszcze kilka miesięcy temu. Ale nie teraz. Zbyt dużo się ostatnio w moim życiu wydarzyło. Uniosłam ironicznie brew.

– Flirtujesz ze wszystkimi nowo zatrudnionymi pracownicami? – spytałam bynajmniej nie żartobliwym tonem, udając, że nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.

Leciutki uśmieszek zmienił się w szeroki uśmiech, gdy zaczął błądzić wzrokiem po moich włosach.

– Nigdy dotąd nie miałem takiej jak ty.

– Wydajnej, inteligentnej, odpowiedzialnej, godnej zaufania? – spytałam przez zaciśnięte zęby.

Jego oczy były szczerze rozbawione.

– Mam nadzieję, że także – zażartował i wyraźnie z siebie zadowolony, wrócił do recepcyjnego kontuaru. – Nawiasem mówiąc, fajne włosy – dodał przez ramię.

Pierwszy raz w życiu przeklęłam moje cholerne włosy.

– Zastanawiam się nad ufarbowaniem ich na różowo – skłamałam, idąc za nim do kontuaru.

– A ja jestem tatuażystą w ciągu dnia – powiedział pod nosem, klikając myszą – a w nocy podróżującym w czasie nieśmiertelnym szkockim góralem.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, uśmiechnął się kpiąco i wskazał ruchem głowy na komputer. Poruszał myszą, demonstrując mi kalendarz z umówionymi spotkaniami, arkusze kalkulacyjne z uaktualnianymi dostawami, listę dostawców, książkę adresową i folder z informacjami dotyczącymi stałych klientów. Na zakończenie westchnął i rzucił mi przepraszające spojrzenie.

– Mamy z tym pewien problem. – Odwrócił się i podczas tego ruchu musnął mnie ramieniem. Nie potrafiłam niestety zapobiec reakcji mojego ciała. Dostałam gęsiej skórki na ramionach, rumieniec zabarwił mi policzki. Chyba tego nie zauważył. Pokazał obszernym gestem na masywną szafę, stojącą za nami, jak już zauważyłam, wypełnioną chaotycznie papierami. – Twoja poprzedniczka była nieudolna.

– I homofobiczna – rozległ się głos Simona tuż przy moim uchu.

Podskoczyłam przestraszona, bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, że za mną stanął.

– Z tego też powodu została wywalona z pracy – poinformował mnie Cole, po czym spytał, przyglądając mi się badawczo: – Nie jesteś homofobką, Shannon?

Zorientowałam się, że obaj w napięciu czekają na moją odpowiedź, i pospiesznie zapewniłam:

– Absolutnie nie. Każdemu wolno kochać, zgadza się?

Simon roześmiał się, odprężony.

– Jasne, skarbie.

Odwzajemniłam się mu uśmiechem, który natychmiast zgasł, gdy zwróciłam wzrok z powrotem na Cole’a. Bo patrzył na mnie tym ciepłym, łagodnym, rozbrajającym spojrzeniem, które zawsze wywoływało we mnie uczucia, przed którymi teraz się broniłam. Cole nachmurzył się, wyraźnie nie rozumiejąc mojej reakcji.

– Wracając do tych skoroszytów… – powiedziałam ponaglająco.

– Skoroszytów? – Zamrugał oczami. – A tak, oczywiście, skoroszyty. – Odchrząknął i ponownie pokazał szerokim gestem na zawartość szafy. – To materiały Stu, jeszcze sprzed epoki digitalizacji. W zasadzie nie są nam potrzebne, sięgają początków tego studia, ale Stu życzy sobie je zatrzymać. Nasz szef bywa czasem uparty – powiedział, ale nie z przekąsem, raczej ciepło. – Fiszki i skoroszyty zostały przeniesione tutaj, kiedy w biurze Stu pękła rura, i stąd ten bałagan. Asystentka, która się tym zajmowała, poupychała je bezładnie, stare z nowymi, dokumenty księgowości z wzorami tatuaży i dokumentacją artystyczną. Chciałbym, żebyś w wolnych chwilach, gdy nie będziesz zajęta w recepcji, poukładała to sensownie.

Podeszłam bliżej i przyjrzałam się dokładniej temu wszystkiemu.

– Nie lepiej, żebym je zdigitalizowała? Dzięki temu zwolniłoby się sporo miejsca, poza tym ten bałagan nie robi dobrego wrażenia na klientach.

Cole namyślał się przez chwilę.

– To ci zajmie dużo więcej czasu.

– Lubię być zajęta – odparłam, wzruszając ramionami.

Spojrzał ponad moją głową na Simona.

– Czy to możliwe? Czyżbyśmy w końcu zatrudnili recepcjonistkę, która zna się na tym, co robi, i jest chętna do pracy?

– Większe cuda się zdarzają – skomentował Simon z rozbawieniem.

Znowu włączył mi się dzwonek alarmowy, więc udając, że nic mnie to nie obeszło, odwróciłam się do kontuaru i spytałam rzeczowo:

– Gdzie drukarka?

– W biurze szefa. Przyniosę ci ją tutaj.

Podszedł do drzwi prowadzących na zaplecze, a ja wbrew własnej woli śledziłam go wzrokiem, dopóki za nimi nie zniknął.

– Nie denerwuj się tym – odezwał się Simon.

– To znaczy czym?

Parsknął krótko śmiechem.

– Że tak cię ekscytuje Cole. On tak działa na ludzi. Wierz mi, nigdy nie pragnąłem goręcej, żeby ktoś doznał cudownego przebudzenia i odkrył, że jest gejem.

Rozbawił mnie, chociaż byłam zła, że tak łatwo mnie rozszyfrował.

– Co na to Tony?

Simon machnął lekceważąco ręką.

– Obaj mamy na koncie listy marzeń o facetach, których chętnie byśmy przelecieli, gdyby byli gejami. Na jego jest Channing Tatum, na mojej Cole.

– Cole wie, że wpadł ci w oko?

– Widział moją listę. Tony wydrukował je obie na dowód naszego paktu na wypadek, gdyby fantazja kiedykolwiek obróciła się w rzeczywistość.

Byłam zdumiona tym, że Cole wie o fantazjach Simona, a mimo to nie czuje żadnego skrępowania w jego towarzystwie.

– I nie nie jest to dla niego problem?

– Dlaczego mógłby być? – zdziwił się Simon.

– Niektórzy mężczyźni, zwłaszcza tacy jak Cole, są czuli na tym punkcie. Mają idiotyczne poczucie, że to uwłacza ich męskości.

– Mówisz to na podstawie własnego doświadczenia?

Skrzywiłam się na myśl o moim byłym.

– Znałam kiedyś faceta, który sprał chłopaka, bo zaczepił go w barze. Jedna z obrzydliwszych rzeczy, jakich byłam świadkiem.

Poruszyłam lekko głową, jakbym odpędzała to wspomnienie, i zobaczyłam, że Simon przygląda mi się z zaciekawieniem. Zupełnie jakby wyczuł, że przytrafiło mi się więcej tego typu sytuacji, i chciał spytać dlaczego. Zamknęłam tamten rozdział mojego życia i sama myśl, że ktokolwiek nowy mógłby poznać przeszłość, usztywniła mnie. Nie życzyłam sobie przekraczania tej granicy i musiało się to odbić na mojej twarzy, nagle niedostępnej i pozbawionej ekspresji, bo Simon powiedział tylko:

– Cole nie jest taki. Wcale taki nie jest.

Nie miało dla mnie znaczenia, jakim człowiekiem jest Cole Walker. Nie zamierzałam tego odkrywać.

Do moich uszu doszedł głos Cole’a, zbliżającego się z klientem do drzwi prowadzących z zaplecza do recepcji. Zesztywniałam nad drukarką, którą ustawił na kontuarze. Przez kilka godzin byłam pogrążona w pracy, bo przenosiłam zeskanowane materiały do nowych folderów, które ułożyłam w porządku chronologicznym. Informacje o klientach, rachunki, fotografie wykonanych tatuaży – Cole nie mylił się, większość pochodziła sprzed lat i z wyjątkiem tego, co dotyczyło księgowości, nie było potrzeby przechowywania tych danych. Stu chyba po prostu miał tendencję do chomikowania. Ale nie kłamałam, że lubię być zajęta, zwłaszcza jeśli dawało mi to pretekst do unikania kontaktów z Cole’em.

Przez cały ranek zajmował się klientem, który nazywał się Ross Mead. Pracował nad dużym tatuażem na plecach Meada. Wiedziałam, że ma dzisiaj jeszcze trzy umówione spotkania, i zastanawiałam się, jakim cudem ręka mu nie drętwieje.

Odebrałam kilka telefonów od ludzi, którzy chcieli umówić się na wykonanie tatuażu, i odkryłam, że kalendarz na wszystkie weekendy na sześć tygodni naprzód jest zapełniony. Dostępne były jeszcze terminy w ciągu tygodnia, niezbyt wygodne dla pracujących od dziewiątej do piątej. Szybko stało się dla mnie jasne, że część chętnych woli raczej wziąć dzień wolny niż czekać tak długo na spotkanie z Cole’em Walkerem.

– Proszę postępować tak, jak poprzednio – powiedział Cole, gdy weszli do hallu. – Widzimy się za trzy tygodnie.

Nie mogłam udawać, że nie zauważam Cole’a, bo do moich obowiązków należało także pobieranie opłat od klientów. Podniosłam oczy znad drukarki i czekałam, żeby podeszli. Ross wyglądał nie najlepiej.

– Wszystko w porządku? – spytałam.

– Chcę mieć tatuaż – Ross uśmiechnął się blado – ale niekoniecznie podoba mi się to, co czuję w trakcie i potem.

– Mam tu coś, co panu pomoże. – Pogrzebałam w torebce. – O właśnie! – Z triumfującą miną wyciągnęłam tabliczkę czekolady i odłamałam kilka kawałków. – Proszę. – Wręczyłam mu je. – Cukier.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się z wdzięcznością. – Ile płacę?

Żuł czekoladę, a ja przebiegałam wzrokiem cennik, leżący na kontuarze. Mogłam oczywiście zapytać Cole’a, ale to oznaczało spojrzenie na niego.

– Cztery godziny to jest… dwieście czterdzieści funtów.

Wzięłam kartę kredytową i wsunęłam ją do czytnika. Myślałam, że Cole wycofa się do swojego gabinetu, tymczasem został i zaczął gawędzić z Rossem o koncercie, na którym byli obaj kilka miesięcy temu w Glasgow. W innej sytuacji włączyłabym się do rozmowy, ale jak ognia unikałam komunikowania się z Cole’em. Co więcej, ja też miałam być na tym koncercie i wolałam nie myśleć, z jakiego powodu tam się nie znalazłam.

Ross dostał pokwitowanie, zamachał do mnie ostatnim kawałkiem czekolady w geście podziękowania i opuścił studio. Zostawił mnie samą z moim szefem. Czułam, że Cole przewierca mnie wzrokiem. W końcu nie mogłam już dłużej znieść napięcia, podniosłam więc oczy i spojrzałam na niego pytająco. Obdarzył mnie tym swoim chłopięcym uśmiechem, który nieuchronnie budził we mnie lubieżne myśli.

– Mogę też dostać?

Z oburzenia aż mnie zatkało.

– Słucham?!

Kąciki ust mu drgnęły z rozbawienia.

– Czekolady. Kawałek czekolady – uściślił.

Zawstydzona swoją reakcją, podsunęłam mu cząstkę tabliczki. Zignorowałam jego śmiech i nie patrząc na niego, włożyłam do ust ostatni kawałek, po czym wróciłam do skanowania.

– Kiedy przyjdzie następny klient?

– Za półtorej godziny – odpowiedziałam, nie patrząc w kalendarz. Znałam już na pamięć rozkład jego dnia.

Przesunął po kontuarze dwudziestofuntowy banknot.