Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Cristiano Ronaldo. Biografia

Cristiano Ronaldo. Biografia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7924-619-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Cristiano Ronaldo. Biografia

Poznaj prawdziwą historię jednego z najlepszych piłkarzy w historii futbolu!

Może się wydawać, że o Cristiano Ronaldo powiedziano i napisano już wszystko. Na ile jednak znany kibicom wizerunek piłkarza jest zgodny z prawdą? Ta książka pokazuje, jak złożoną osobowością jest Portugalczyk. I jak niewiele wiedzieli o nim dotychczas nawet jego najwierniejsi fani.

W tej biografii nie znajdziecie wielu statystyk, opisów meczów i akcji CR7. Dowiecie się za to, że już w wieku 14 lat wymykał się nocami do siłowni, niewiele brakowało, by zakontraktowała go FC Barcelona, a gdy już jako nastolatek oglądał mecz Realu w telewizji, powiedział kolegom: „Kiedyś będę tam grał”.

Guillem Balagué wybrał się na Maderę, do Lizbony, Manchesteru, Madrytu. Odwiedził dziesiątki miejsc, rozmawiał z setkami osób, poszukując odpowiedzi na jedno pytanie: kim jest Cristiano Ronaldo? Piłkarz nie chciał, by ta książka się ukazała. Właśnie dlatego, że jest szczera, obiektywna, PRAWDZIWA.

A przez to najlepsza, jaka dotychczas o Ronaldo powstała.

Piłkarska Książka Roku w Wielkiej Brytanii – „Cross Sports Book Awards”.

Ta książka jest inna, bo nie stanowi tylko zbioru pochlebstw dla Cristiano i podsumowania jego licznych osiągnięć. Przede wszystkim to opowieść o Cristiano-człowieku, a nie tylko Cristiano-piłkarzu. To próba analizy charakteru i osobowości faceta, który dzięki ciężkiej pracy i determinacji wspiął się na szczyt świata, ale po drodze nie raz musiał mierzyć się z bólem i nie ustrzegł się błędów.
Mateusz Wojtylak, redaktor naczelny RealMadryt.pl

Dla mnie jest przede wszystkim ofiarą własnego wizerunku. Dyskutując o jego wyglądzie i zachowaniu, zapominamy bowiem, jak wielkim jest piłkarzem i jak wiele pracy kosztowało go dotarcie na szczyt. Szczęśliwie książka Balagué potrafi pogodzić obie rzeczywistości: czytając o Ronaldo-sportowcu, zaczynamy rozumieć, skąd wziął się Ronaldo-narcyz, a czytając o Ronaldo-narcyzie, nie tracimy szacunku dla Ronaldo-sportowca.
Michał Okoński, dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, autor bloga „Futbol jest okrutny”

Największą zaletą tej książki jest to, że autor zdaje sobie doskonale sprawę, iż wszystko, co mówi Cristiano oraz ludzie z jego otoczenia, jest częścią wielkiej kampanii promocyjnej, a nie prawdą. Wybiera więc inne źródła, dzięki czemu nawet sam piłkarz mógłby właśnie od Balagué dowiedzieć się, jaki jest naprawdę. Lepszej biografii CR7 nie było. I nie będzie.
Leszek Orłowski, „Piłka Nożna” i NC+

Biografia Guillema Balagué nie przedstawia Cristiano Ronaldo jako nieskazitelnego bohatera, idola bez skazy. Pokazuje CR7 takim, jaki jest w rzeczywistości, prawdziwego człowieka, który jak każdy z nas ma swoje zalety i wady. Dodatkowo autor robi to w sposób neutralny, pozwalając czytelnikom na wyciągnięcie własnych wniosków. I właśnie dlatego, że nie jest to pozycja hagiograficzna, warto się z nią zapoznać.
Łukasz Gąsiorek, prezes Águila Blanca – Polskiego Stowarzyszenia Kibiców Realu Madryt


BIOGRAM

Guillem Balagué
Ekspert telewizji Sky Sports, w której zajmuje się hiszpańskim futbolem, korespondent gazety „AS” oraz radia Onda Cero na Wielką Brytanię. Jego teksty pojawiają się regularnie w „The Telegraph”, „Bleacher Report” oraz „Champions Magazine”, w przeszłości pracował również dla takich mediów, jak „Marca”, „The Times”, „The Observer”, Talk Sport, BBC, Cadena Ser, 442, World Soccer. Dzięki dobrej znajomości ze środowiskiem jako pierwszy poinformował o spektakularnych transferach: przejściu Davida Beckhama i Cristiano Ronaldo do Realu Madryt, odejściu Fernando Torresa z Liverpoolu czy powrocie Cesca Fàbregasa do FC Barcelony. W 2013 roku uzyskał trenerską licencję UEFA B. Autor bestsellera Sezon na krawędzi, opowiadającego o drodze Liverpoolu do triumfu w Lidze Mistrzów w sezonie 2004/05, a także biografii Pepa Guardioli (Pep Guar­diola. Sztuka zwyciężania, Wydawnictwo SQN, 2015) będącej pierwszą międzynarodową książką o tym trenerze. Jest ponadto twórcą pierwszej autoryzowanej publikacji na temat Leo Messiego (Messi. Biografia, Wydawnictwo SQN, 2015) oraz albumu Barça. Ilustrowana historia FC Barcelony (Wydawnictwo SQN, 2015). Niniejsza biografia Cristiano Ronaldo została nagrodzona w 2015 roku tytułem Piłkarskiej Książki Roku w Wielkiej Brytanii.

Polecane książki

Leksykon win to pozycja dla każdego smakosza win. Oprócz wyczerpującego opisu rodzajów win z poszczególnych regionów świata, Czytelnik odnajdzie w nim uporządkowane i praktyczne informacje o szeroko pojętej kulturze picia wina....
Mateusz Wojtyna (1993) – pochodzący z Przemyśla staromodny romantyk, marzyciel, kolekcjoner i geek, a na co dzień programista w korporacji. Uwielbia chodzić po górach i biegać po mieście. Zaczytuje się fantastyką, a chwilami filozofią. W poezji: totalny amator, tworzący wyłącznie z pasji, ale znaczy...
Opowiadanie „Życie nieutulone” autorstwa Marka Skulskiego jest oparte na prawdziwej historii. Opisuję życie bohatera od jego wczesnego dzieciństwa do chwili obecnej, widziane oczyma dziecka, młodzieńca i dorosłego człowieka. Opowiadanie jest formą życiorysu, ale przedstawionego w niekon...
Książę Andreas dziesięć lat temu ożenił się z Arianą Sakis, jednak żona od niego odeszła. Była przekonana, że nie dorasta do roli przyszłej królowej. Teraz Andreasowi, który myślał, że Ariana nie żyje, udaje się ją odnaleźć, mimo że ukrywała się pod innym nazwiskiem. Jedzie do niej, by...
  Proste i bogato ilustrowane teksty pomogą nie tylko w nauce czytania, ale będą też wspaniałą rozrywką dla dzieci klas początkowych. Zróżnicowany kolor czcionki umożliwia dziecku przeczytanie całej sylaby, co ułatwia odczytanie poszczególnych wyrazów....
Transfer siedziby spółki w Unii Europejskiej znajduje się w głównym nurcie rozważań poświęconych procesowi europejskiej integracji gospodarczej. Obowiązujący stan prawny sprawia, że prowadzenie działalności gospodarczej ponad granicami państw członkowskich UE napotyka na przeszkody trudne do pokonan...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Guillem Balagué

Dla R.

Owszem, mówiłem, że nie pojawisz się w tej książce…

Zwycięzca mimo przeciwności

wstęp Łukasza Gąsiorka

Rok 2016 będzie bez wątpienia wyjątkowy dla Cristiano Ronaldo. Nie z powodu jakiejś wspaniałej formy – gdy patrzymy na jego indywidualne statystyki i postawę na boisku, to trzeba szczerze powiedzieć, że to nie najlepszy okres w karierze Portugalczyka. Bez wątpienia natomiast jest to wspaniały rok pod względem zdobytych przez niego drużynowych trofeów. Liga Mistrzów i mistrzostwo Europy zostały wyszarpane, wywalczone olbrzymią pracą i stanowiły sporą niespodziankę. Real Madryt na początku roku był nadal rozbity po uwłaczającej porażce w Gran Derbi, a co gorsza, mizerna postawa piłkarzy, do których serc i ducha nie mógł trafić Rafa Benítez, trwała dalej. Na szczęście tym razem opłaciło się, że Florentino Pérez nie należy do ludzi cierpliwych; prezydent Realu sięgnął po Zinédine’a Zidane’a, który odmienił oblicze zespołu, dzięki czemu sięgnęła ona po 11. tytuł najlepszej drużyny na Starym Kontynencie. W pamięci kibiców zapewne na długo pozostanie wielki mecz Ronaldo w rewanżu ćwierćfinałowej rywalizacji z Wolfsburgiem, uwieńczony zdobyciem hat tricka, który przywrócił na Bernabéu wiarę w ostateczny sukces.

O ile zwycięstwo w Lidze Mistrzów, było co najwyżej niespodzianką (w końcu Real zawsze stawiany jest w gronie faworytów do końcowego sukcesu w tych rozgrywkach), o tyle mistrzostwo Europy zdobyte na francuskich boiskach z mocno przeciętną drużyną Portugalii należy już rozpatrywać w kategorii cudu. Portugalia nie zachwycała, do fazy pucharowej się wczołgała, remisując trzy razy w grupie, sam Cristiano miał w tym duży udział, i to zarówno w pozytywnym (dwie bramki i asysta z Węgrami), jak i negatywnym (niewykorzystany karny z Austriakami) znaczeniu. W fazie pucharowej było nieco lepiej, optymizmem powiało w półfinale z Walijczykami i zaskoczenie w postaci Portugalii w finale stało się faktem. Finał miał zaś iście hollywoodzki scenariusz, mecz obfitował w dramatyczne zwroty akcji i na szczęście dla Cristiano zakończył się happy endem, choć wcześniej, kiedy po ostrym wejściu Payeta musiał opuścić boisko, nic tego nie zapowiadało. I to chyba właśnie wtedy, gdy zalany łzami opuszczał boisko, jak nigdy wcześniej cały świat docenił Cristiano, solidaryzując się z człowiekiem, dla którego rywalizacja i chęć dążenia do doskonałości stały się obsesją. Myślę, że był to największy tryumf Portugalczyka, który zawsze miał trochę pod górkę, jeśli chodzi o sympatię przeciętnego kibica. Fani bowiem dostrzegli w piłkarskim gladiatorze człowieka, który nie jest niezniszczalny. Ostatecznie koledzy zagrali dla Ronaldo i spełniło się wielkie marzenie Cristiano, by w końcu wygrać coś z reprezentacją.

Bardzo często powracającym wątkiem w tej książce jest relacja między Ronaldo a kibicami Realu. I ukazana jest ona jako relacja niełatwa, co zresztą jest zgodne z rzeczywistością. Przyczyny tego stanu rzeczy leżą po obu stronach. Kibice na Bernabéu są bez wątpienia najbardziej wymagającymi w Europie, liczą się dla nich tylko zwycięstwa (i to najlepiej w przekonującym stylu). Gdy Ronaldo trafił do Madrytu, głód sukcesów w obliczu triumfów przeżywającej swoją złotą erę Barcelony był olbrzymi, a rekordowy transfer Portugalczyka wywołał gigantyczne oczekiwania. I o ile osobistych osiągnięć i statystyk Cristiano nikt nie może kwestionować, o tyle dorobek drużyny w tym okresie, w szczególności zaledwie jedno mistrzostwo Hiszpanii, nie zachwycają. Z drugiej strony i Portugalczyk nie jest święty. Publicznie okazywane niezadowolenie względem postawy kibiców na trybunach, mniej fortunne wypowiedzi i czasami, niestety z upływem czasu coraz dłuższe, okresy słabszej formy powodują, że nawet pomimo niezaprzeczalnych zasług i pobitych przez Cristiano rekordów kibice Królewskich nie pałają do piłkarza bezwarunkową miłością.

Oczywiście wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jest już legendą, ale myślę, że dopiero po odejściu z wielkiej piłki mniej emocjonalne spojrzenie w dłuższej perspektywie czasowej pozwoli docenić wszystko, co Ronaldo osiągnął podczas swojej kariery w Madrycie. Na razie jednak Cristiano jest piłkarzem Realu i jak pewnie każdy kibic tej drużyny życzyłbym sobie, aby tych dobrych wspomnień jak najwięcej dostarczył wszystkim madridistas w okresie, który pozostał mu w Madrycie. Jak pokazały dotychczasowe sezony, na wszystkie problemy Cristiano odpowiadał zawsze w najlepszy możliwy sposób.

Łukasz Gąsiorek – Prezes Águila Blanca

Polskiego Stowarzyszenia

Kibiców Realu Madryt

Słowo od autora

Wszystkie cytaty pochodzące ze źródeł zewnętrznych zostały ponumerowane w tekście głównym, a ich pełna lista znajduje się w bibliografii. W przypadku braku wyraźnego zaznaczenia, że jest inaczej, wszystkie inne cytaty pochodzą z moich rozmów lub z wypowiedzi, które padły na konferencjach prasowych, pomeczowych spotkaniach z dziennikarzami i tym podobnych. Wszelkie inne informacje zgromadziłem w ramach obszernego researchu prowadzonego podczas prac nad książką.

Guillem Balagué

wrzesień 2015

Prolog Kim jesteśmy, gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy

„Krążą plotki, że rzekomo obraźliwie wypowiadałem się na temat Lionela Messiego. To kompletna nieprawda, w związku z czym poprosiłem mojego prawnika, by podjął kroki prawne wobec osób rozsiewających te pogłoski. Wszystkich moich kolegów i rywali darzę olbrzymim szacunkiem i dotyczy to również Messiego”.

(Cristiano Ronaldo na Facebooku, 11 listopada 2014).

Ronaldo, czy też osoba odpowiedzialna za prowadzenie jego profilu na Facebooku, odnosił się do słów Portugalczyka, o których już wcześniej pisałem w mojej książce zatytułowanej Messi. Biografia, pierwszej autoryzowanej biografii argentyńskiego piłkarza.

Gdy dowiedziałem się o całym zamieszaniu, które wybuchło na Twitterze, postanowiłem się od tej sprawy zdystansować. Było dla mnie oczywiste, że czeka nas burza.

***

Jak powiedział dziennikarz Manu Sainz, ówczesny rzecznik prasowy Ronaldo, Portugalczyk był „rozsierdzony”. Piłkarz przebywał akurat na zgrupowaniu reprezentacji. Zależało mu na tym, aby jak najszybciej publicznie odeprzeć te zarzuty.

Ronaldo postanowił nie przebierać w środkach, dlatego też skierował ten komunikat do stu milionów swoich fanów. Po co? Za kilka dni miał stanąć twarzą w twarz z Messim podczas towarzyskiego meczu rozgrywanego w Manchesterze. Mógł mu spojrzeć prosto w oczy i zaprzeczyć tym zarzutom. Zarzutom sformułowanym przeze mnie. To historia, którą usłyszałem od ludzi z najbliższego kręgu Ronaldo.

Gdyby nie zdecydował się na ten wpis na Facebooku, ten zarzut, pomówienie lub zwykła uwaga (w zależności od tego, z jakiej strony spojrzeć na moje słowa) mogłyby przejść niezauważone.

Przecież ów „szkalujący” piłkarza akapit znajdował się w obiegu od jedenastu miesięcy.

W tym tygodniu nie rozgrywano akurat żadnych meczów w lidze hiszpańskiej, a na uwagę zasługiwały co najwyżej spotkania reprezentacji, w związku z czym „Daily Telegraph” postanowił przedrukować dwa fragmenty biografii Messiego mojego autorstwa, która właśnie ukazała się na rynku w miękkiej okładce. Warto podkreślić, że angielscy dziennikarze wybrali kawałki, które znalazły się już w wydaniu w twardej oprawie, dostępnym na rynku od jedenastu miesięcy (chodziło o fragmenty poświęcone próbom pozyskania Leo przez Arsenal oraz relacjom między Messim a Ronaldo). Wtedy wszystko się zaczęło.

Skąd tak dramatyczna reakcja niemal rok po publikacji biografii jego rywala?

Media – początkowo w Hiszpanii, choć nie trzeba było długo czekać, by za sprawą mediów społecznościowych sprawa nabrała globalnego charakteru – uchwyciły się jednego słowa, wyrwały je z kontekstu, zinterpretowały w dogodny dla siebie sposób, a na dodatek w Hiszpanii źle je przetłumaczyły. Czy pojedyncze słowo rzeczywiście może zdefiniować jedną z najciekawszych rywalizacji w historii piłki nożnej? Przedmiotem krytyki stały się moje kompetencje, wybuchła również gorąca debata nad tym, jakie określenia faktycznie padają w szatni nabuzowanych adrenaliną wojowników.

A chodziło o słowo „sukinsyn”.

W swojej książce napisałem, że właśnie tego słowa Ronaldo użył w szatni w towarzystwie swoich kolegów z zespołu w odniesieniu do Messiego.

***

Gdy sprawa nabrała rozgłosu, gromadziłem już materiały do mojej nowej książki. Tej książki.

Wcześniej kontaktowałem się z Cristiano i pytałem go, czy nie znalazłby trochę czasu, żeby porozmawiać ze mną o swoim życiu, sposobie myślenia, przeszłości. „Jasne, nie ma sprawy” – odparł. Zgodził się ze mną współpracować również jego agent Jorge Mendes. Stało się to na dziesięć dni przed opublikowaniem wspomnianego wpisu. Ronaldo i Mendes, a także ja sam nie byliśmy do końca przekonani, czy to aby na pewno dobry pomysł. Skąd te wątpliwości? Za chwilę to wyjaśnię.

Chcąc wykorzystać przerwę w rozgrywkach ligowych związaną ze zgrupowaniem reprezentacji, udałem się do Derbyshire Peak District. Podczas biegania nie mogłem przestać myśleć o tym, co skłoniło Portugalczyka do takiej reakcji. Czy trzeba było grozić podjęciem kroków prawnych?

Nie najlepiej odnajduję się w tego rodzaju konfliktach, inni radzą sobie z nimi zdecydowanie lepiej. Johan Cruijff powtarzał, że chce wiedzieć, gdzie przebiega granica oddzielająca tych, którzy go kochają, od tych, którzy go nienawidzą – chciał wiedzieć, z kim przyjdzie mu walczyć. Frank Rijkaard natomiast powiedział mi kiedyś, że czułby się okropnie, gdyby się dowiedział, że nienawidzi go choć jedna osoba. Frank, doskonale cię rozumiem.

Spędzałem wtedy mnóstwo czasu na angielskiej wsi. Właśnie zaczynałem odkrywać urok jej barw i zapachów, zachwycać się dźwiękiem trzaskających gałęzi, lecz nagle to wszystko zeszło na drugi plan. W mojej głowie pojawiły się nowe myśli i wątpliwości.

Co takiego o Ronaldo mówi nam jego reakcja? Czy zmieniała moją opinię na jego temat i odebrała chęć badania jego życia i kariery? Co ze współpracą, o której dopiero co rozmawialiśmy? Nie przypuszczałem, że ktoś taki jak ja jest w ogóle w stanie skłonić kogoś takiego jak on do tak gwałtownej reakcji. W mediach rozpętała się prawdziwa burza, jak to zwykle bywa, gdy w jednym zdaniu wymieniane są nazwiska Messiego i Ronaldo. Nie bez znaczenia było pewnie i to, że piłkarze rozjechali się na zgrupowania reprezentacji, ligi nie grały, więc newsów piłkarskich było jak na lekarstwo.

Co jeszcze wydarzyło się właśnie w życiu Ronaldo, co skłoniło go do publikacji tamtego wpisu? Przecież za całą tą sytuacją musiało kryć się coś więcej – coś, co spowodowało, że w jego głowie odezwały się syreny alarmowe.

Chwilę mi to zajęło, ale wreszcie zrozumiałem: za dziesięć dni kończyło się głosowanie w plebiscycie Złotej Piłki, a on był w tym roku faworytem do jej zdobycia.

Ale moment… Przecież jego wpis nie mógł zostać opublikowany tylko po to, żeby odwieść część głosujących od zmiany zdania. A może jednak?

A co z reakcją mediów?

Temat szybko stał się gorący, sprawa była szeroko komentowana na stronach sportowych gazet i w stacjach radiowych, zwłaszcza w Hiszpanii. Moim zdaniem dziennikarze poświęcili jej stanowczo zbyt dużo uwagi. Tego samego dnia, kiedy pojawił się wpis Portugalczyka, wypowiadałem się na ten temat na antenie rozgłośni Onda Cero, w której pracuję. Nie chciałem niczego komentować, zależało mi na tym, aby książka broniła się sama. Tak się jednak złożyło, że w ramach audycji Al primer toque prowadziłem wywiad z Jokinem Aperribayem, prezydentem Realu Sociedad. Producent tego programu, Héctor Férnandez, któremu bardzo wiele zawdzięczam, przekonał mnie, żebym coś na ten temat powiedział. Cokolwiek.

Powiedziałem zatem to, co mówiłem od samego początku: „Wszystko jest w książce”.

Oto co można przeczytać w Messim. Biografii:

Choć to być może oznaka braku dojrzałości charakterystycznego dla tak wielu piłkarzy, Ronaldo wychodzi z założenia, że w towarzystwie kolegów z drużyny nie wolno okazywać słabości, za to na każdym kroku należy udowadniać, że nie obawia się Messiego i jest gotowy do kolejnych wyzwań. To postawa charakterystyczna dla macho, od początku do końca jednak sztuczna. Część piłkarzy Realu Madryt utrzymuje, że CR7 ma własne określenie na Messiego – nazywa go „sukinsynem”. A każdy przedstawiciel klubu, który ośmieli się choćby porozmawiać z Leo, również automatycznie staje się „sukinsynem”. W tym kontekście Ronaldo porównuje zwykle swoje relacje z Messim do stosunków Wielkiej Brytanii i Irlandii z początku XX wieku. Piłkarze Realu, z charakterystycznym dla siebie niezbyt subtelnym poczuciem humoru, stworzyli długą listę dowcipów, w których Messi występuje jako pies Cristiano, jego marionetka, ewentualnie zawartość designerskiej torebki Portugalczyka. Nie brakuje też mocniejszych wersji tych żartów[1].

Szybko zrozumiałem, że mało kto faktycznie czytał moją książkę, nikt też nie zadał sobie trudu odnalezienia właściwego akapitu i przestudiowania go, dopóki ja sam nie opublikowałem go na Twitterze tego samego wieczoru, gdy ukazał się wpis Portugalczyka.

Wszystko to nie najlepiej świadczy o mojej pozycji w hiszpańskim środowisku dziennikarskim. Żaden z kolegów nie odczuwał najwyraźniej potrzeby przeczytania mojej książki – mimo że była to pierwsza autoryzowana biografia Pchły. Sytuacja ta pokazuje również, z jaką szybkością powstają dziś i są konsumowane newsy.

Zaraz po powrocie ze spokojnego Peak District zetknąłem się z całym wachlarzem reakcji.

Paco González, człowiek, którego niezwykle podziwiam, dał mi do wiwatu w swojej audycji na antenie radia COPE. Stwierdził, że pewnych rzeczy się nie powtarza, a słowa wypowiadane w szatni powinny w szatni pozostać. Tak się jednak składa, że González znany jest z żonglowania informacjami pochodzącymi z szatni i temu właśnie, nie licząc doskonałej umiejętności komunikacji, zawdzięcza swój dziennikarski sukces.

Kilku dziennikarzy wzięło na siebie altruistyczną rolę „Ronaldistas” i zaczęło bronić portugalskiego piłkarza, bo tak rozumieją sens swojej pracy. Sami siebie postrzegają jako pas transmisyjny, którym podróżuje wszystko, co tylko zrobi CR7.

Nie ukrywam, że to wzmożone zainteresowanie moją osobą nie bardzo mi się podobało. Miałem jednak okazję przekonać się na własnej skórze, jak czują się piłkarze, którzy regularnie, raz lub dwa razy w tygodniu, poddawani są przez 90 minut ocenie kibiców, a następnego dnia – dziennikarzy.

***

Czy decyzja o umieszczeniu tego określenia i całego akapitu w biografii Messiego była słuszna? Rok pracy, setki godzin rozmów i przemyśleń zebranych na ponad 600 stronach – to wszystko zostało sprowadzone do kontrowersji wokół jednego słowa. Czy zwiększa ono wartość książki? Czy wnosi coś cennego do historii Leo?

Pewnie niewiele. Należałoby wręcz powiedzieć, że mówi więcej o Ronaldo niż o Messim – i o jego potrzebie popisywania się przed kolegami.

Być może powinienem był ten fragment pominąć.

W całej tej sprawie najważniejsze jest jednak to, czy można mi cokolwiek zarzucić.

To akurat wiedziałem: wszystko, co publikuję, jest dokładnie sprawdzane. Dotyczy to w szczególności kwestii tak bardzo kontrowersyjnych, zwłaszcza zaś tych, które mają trafić do biografii. Co więcej, wszystkie moje książki analizują prawnicy wydawnictwa. Kluczowe znaczenie w całej tej sprawie ma kontekst, który nadal jest ignorowany. Napisałem, że Ronaldo i Messi darzą się szacunkiem, bo ich kariera piłkarska rozwijała się w podobny sposób – ten respekt miesza się u nich z emocjami, jakie wywołuje przeciwnik. Piłkarze ci inaczej natomiast reagują na sukcesy tego drugiego. Gdy Cristiano wychodzi z domu, przeistacza się w wojownika. Jest nim, gdy się ubiera, gdy przemawia, gdy wciela się w rolę piłkarza. Nikogo się nie boi. Nie może sobie pozwolić na okazanie choćby najmniejszej słabości.

Podczas gdy ja mieliłem tę sprawę w głowie, świat żył już kolejną gorącą wiadomością: Sergio Ramos powiedział coś niepochlebnego o zaangażowaniu niektórych reprezentantów Hiszpanii. Jego słowa odebrano jako zawoalowany przytyk pod adresem Cesca Fàbregasa i Diego Costy, którzy nie przyjęli powołań wysłanych przez Vicente del Bosque. Kontrowersja goni kontrowersję.

Czterdzieści osiem godzin w oku cyklonu. Niby tylko 48 godzin, ale mnie się wydawało, że trwa to znacznie dłużej.

W mojej głowie pozostało po tym tylko jedno pytanie: czy prawda zawsze nas wyzwoli?

***

Przez cały czas rozważałem rolę dziennikarstwa sportowego w Anglii i Hiszpanii, dwóch krajach, w których dobrze tę dziedzinę znałem.

My, autorzy tekstów sportowych, przelewamy na papier jedynie część tego, co naprawdę wiemy. Prawda jest taka, że podczas wywiadu lub rozmowy z informatorem niemal zawsze toczą się równolegle dwie rozmowy: jedna oficjalna i druga przy wyłączonym dyktafonie. Poznajemy wiele historii, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, i to z najróżniejszych powodów. Czasem powody są dobre (brak wystarczających źródeł, oczekiwanie na właściwy moment i tym podobne), inne niestety nieuzasadnione (ktoś nie chce rozdrażnić przyjaciela, stracić źródła informacji albo doświadczyć nieprzyjemnych konsekwencji ujawnienia faktów poznanych na wyłączność).

Przedstawiamy tylko część prawdy – tę, która naszym zdaniem zainteresuje czytelników, albo tę, która w naszym mniemaniu najlepiej się sprzeda.

Jeśli chodzi o przytaczane dane, należy, a właściwie koniecznie trzeba być rzetelnym, uczciwym i obiektywnym. Każdą sprawę powinno się przedstawiać bezstronnie, trzeba mieć jednak świadomość, że pełny obiektywizm jest po prostu niemożliwy – przestajemy być obiektywni już w momencie, gdy decydujemy się na wybór takiego, a nie innego słowa.

Wszystkich nas obowiązuje oczywiście etyka dziennikarska. Musimy jednak pamiętać, że podlegamy również naszym szefom, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy praca stała się czymś tak niepewnym. Dzisiaj decyduje ten, kto płaci.

Należałoby wręcz powiedzieć, że ten, kto płaci, wyznacza granice tego, co jest prawdą, a co nią nie jest. Informacja stała się dziś przedmiotem regularnego obrotu, stała się produktem, jakich wiele – w sposób szczególny dotyczy to celebryckiego środowiska profesjonalnego futbolu.

Na to wszystko nakładają się działania niezwykle wpływowych ludzi, którzy są gotowi zrobić naprawdę wiele, by wpływać na treść ukazujących się publikacji. Znam przypadek prezydenta ważnego hiszpańskiego klubu, który starał się – bez rezultatu – doprowadzić do zwolnienia szefa działu sportowego jednej z gazet, ponieważ ten nie chciał przedstawić światu jego wersji wydarzeń, co miało go uchronić przed krytyką ze strony opinii publicznej. Rzeczony prezydent w walce o swoje uciekał się nawet do wycieczek osobistych, stosował też inne formy nacisku. Nie podam tu żadnych nazwisk, na razie ograniczę się jedynie do przedstawienia części tej historii.

Ta sprawa pokazuje, że dziennikarstwo nie polega już na prostym relacjonowaniu wydarzeń.

***

Występując w programie telewizyjnym El Chiringuito de Jugones, dziennikarz Manu Sainz przytoczył swoją rozmowę z Ronaldo, do której doszło tuż po tym, jak Portugalczyk wyleciał z boiska za agresywne zachowanie w ligowym starciu z Córdobą:

Cristiano zachowuje się wzorowo, nawet gdy popełni błąd. […] Kilka minut po zakończeniu tamtego meczu z Córdobą pojawił się w klubowym autokarze i powiedział do mnie: „Chciałbym, żebyś coś dla mnie napisał. Nie miałem czasu, żeby przeprosić, więc chciałbym, żebyś ty coś napisał”. Miałem zamiar to zrobić, ale ostatecznie klub uznał, że lepiej będzie opublikować te przeprosiny na Twitterze”[1].

Pisać coś w imieniu piłkarza? Niektórzy byli tym pomysłem szczerze oburzeni. Niektórzy mówili o koszmarnym dziennikarstwie. „Manu to zwykły skryba na usługach Ronaldo” – donosili inni. Niestety tak właśnie funkcjonuje w rzeczywistości duża część mojego środowiska zawodowego: w zamian za dostęp do informacji człowiek zaczyna mniej lub bardziej komuś podlegać. Kiedyś nikt tak otwarcie nie mówił rzeczy typu: „Dzięki niemu mam parę zdań do artykułu”.

Także w Anglii wielu dziennikarzy broni trenerów albo piłkarzy, bo znają się na gruncie towarzyskim. Nie będę tu podawać nazwisk. Sam mam słabość do Rafy Beníteza. Obserwowałem prowadzone przez niego treningi, wiem, jak pracuje. Znam powody, dla których podejmuje wiele swoich decyzji, znam jego sposób myślenia. Bronię go bardziej, niżby to wynikało z moich dziennikarskich obowiązków, ponieważ moim zdaniem jest traktowany niesprawiedliwie. Moje artykuły poświęcone jego osobie przypominają trochę krucjatę. On sam sobie nie pomógł, wywracając do góry nogami Premier League, stając okoniem sir Alexowi Fergusonowi, Manchesterowi United, sędziom, angielskiej federacji, nawet samemu José Mourinho. Niezmiennie uważam, że gdyby Benítez był Anglikiem, już dawno zostałby bohaterem narodowym.

Pozostaje pytanie, czy to nadal dziennikarstwo.

Czy to intelektualna korupcja, czy może widoczny efekt tego, jak funkcjonuje obecnie środowisko dziennikarskie?

Nie mam cienia wątpliwości – w odniesieniu do Cristiano Ronaldo nigdy nie będę obiektywny, nawet nie zamierzam się starać. Obiecuję natomiast coś innego – i już wyjaśniam co.

***

Wiele osób słyszało pewnie o Oliverze Sacksie, jednym z najsłynniejszych profesorów neurologii XX wieku, lekarzu, autorze bestsellerów i patologicznym introwertyku. Był to człowiek niezwykle dociekliwy, jeśli chodzi o świat i nasz umysł, nie radził sobie natomiast zupełnie z budowaniem bliższych relacji czy prowadzeniem głębszych rozmów z innymi ludźmi. Opisuje to w swojej znakomitej autobiografii Stale w ruchu.

Zdarzało mu się jednak poczynić obserwacje, które fascynowały go do tego stopnia, że nie potrafił się nimi nie podzielić:

Prawie nigdy nie rozmawiam z ludźmi na ulicy, ale kiedy jakiś czas temu było zaćmienie Księżyca i wyszedłem na dwór z malutkim teleskopem o dwudziestokrotnym powiększeniu, a wszyscy wydawali się niepomni niezwykłego zdarzenia rozgrywającego się na niebie, zatrzymywałem różne osoby, mówiąc: „Proszę tylko spojrzeć, co się dzieje z Księżycem!” i wciskając im teleskop do rąk. Ludzie, skonfundowani taką natarczywością, ale także zaintrygowani moim niekłamanym entuzjazmem, przykładali teleskop do oczu, prychali ze zdziwienia i zwracali mi instrument ze słowami: „Dzięki, że dał mi pan spojrzeć” albo „Ej, ekstra, że mi pan pokazał”[2].

Nie obiecuję obiektywizmu, obiecuję natomiast pełną i nieograniczoną dociekliwość w poznawaniu Ronaldo, jego życia i ścieżki, którą podąża.

***

Warto również zwrócić uwagę na inny problem, który może zaszkodzić relacji między biografem a opisywaną przez niego osobą.

Wyobraźmy sobie, że przekonałem Cristiano, aby ze mną usiadł i opowiedział mi swoją historię na nowo, tak szczerze, jak się tylko da, przedstawiając nieznane dotąd anegdoty. Mógłby wtedy powiedzieć: „Owszem, czasem zachowuję się arogancko, ale tak naprawdę taki nie jestem, bo to czy tamto”. Mógłby też przyznać, że faktycznie jest arogancki, ale że nie zgadza się, aby inni go osądzali. Mógłby również stwierdzić, że zależy mu na tym, by wszyscy go kochali. Mógłby powiedzieć, że nie lubi chodzić rano do pracy albo że czasem gra w piłkę nie sprawia mu przyjemności.

Któż jednak byłby tak bezpardonowo otwarty i szczery?

Wszyscy mamy coś za uszami, jakieś słabe punkty, problemy czy myśli, których się wstydzimy, jakieś historie z przeszłości, które chcemy zostawić za sobą – historie, które skrzętnie tuszujemy, gdy jedna z nich ujrzy światło dnia. Dotyczy to zwłaszcza osób publicznych.

Z takim ograniczeniem zmaga się każdy biograf: bezpośrednia rozmowa z daną osobą nie daje dostępu do całej prawdy, a jedynie do prawdy, którą przedstawił główny zainteresowany.

Co więcej, Cristiano Ronaldo jest bohaterem wielkiej kampanii wizerunkowej prowadzonej od 2012 roku, kiedy to piłkarz uświadomił sobie, że świat go tak naprawdę nie rozumie.

Pomysłodawcą tej akcji jest Jorge Mendes, mózg operacji GestiFute, najbardziej znany agent piłkarski na świecie. Kampania ta była kolejnym powodem, dla którego nie byłem przekonany do pomysłu rozmowy z Ronaldo. Czy naprawdę zależy mi na tym, by stać się tubą propagandową GestiFute?

***

Mniej więcej w tym czasie spotkałem się przy posiłku z pewnym bardzo znanym piłkarzem. Swego czasu był gwiazdą legendarnego zespołu, a obecnie zarabia na życie jako trener. W branży funkcjonuje od ponad 30 lat.

„Wiesz, że nie możesz napisać prawdy? – stwierdził, gdy rozmowa zeszła na warunki brzegowe przedsięwzięcia, którego realizacji się podjąłem. – Będą chcieli kontrolować twoją pracę, to zupełnie normalne”.

***

Dwa tygodnie przed całym tym zamieszaniem wokół Facebooka usiłował się do mnie dodzwonić ktoś z Portugalii (zauważyłem na moim telefonie nieodebrane połączenie). Czy to mógł być Jorge Mendes? Próbowałem umówić się z nim na spotkanie od ostatniej Gwiazdki, kiedy to na jego zaproszenie poleciałem do Dubaju, by wziąć udział w ceremonii wręczenia Globe Soccer Awards, którą Mendes organizował już po raz siódmy.

Impreza odbywa się po to, aby uczcić wielki sukces imperium Mendesa. Podczas gali, na której byłem obecny, nagrodę piłkarza dekady przyznano Deco, reprezentowanemu przez portugalskiego agenta, a za najlepszego zawodnika minionych dziesięciu lat uznano Xaviego Hernándeza, któremu (wraz z całą jego rodziną) opłacono przelot i kilkudniowy pobyt w Dubaju. Naprawdę! Nazwy wręczanych nagród zmieniają się w zależności od tego, kto pojawi się na gali, ale przecież nie to jest tam najważniejsze – będąc na tej imprezie, można nawiązać znajomość z najważniejszymi ludźmi w świecie futbolu.

Miałem jedynie hiszpański numer Mendesa (większość czasu agent spędza w Madrycie). Na telefon czekałem już od świąt Bożego Narodzenia. Wcześniej wymieniliśmy kilka wiadomości i wszystko wskazywało na to, że lada moment dojdzie do rozmowy, która określi charakter naszej relacji na najbliższe 12 miesięcy, kiedy to miałem pisać tę książkę.

Gdy moje prośby o rozmowę z prezydentem Florentino Pérezem i piłkarzami Realu Madryt zostały przekierowane przez klubowy dział ds. kontaktów z mediami do Mendesa i usłyszałem, że aby umówić się na wywiad z Ronaldo, muszę się dogadać z jego agentem, było już dla mnie jasne, że cała sprawa rozstrzygnie się podczas trudnej i prawdopodobnie jednorazowej rozmowy telefonicznej. Mendes nie owija w bawełnę, podczas konwersacji nie pozwala sobie przerwać. Raz, dwa, trzy i po sprawie. Właśnie tak rozmawia się z Mendesem, a właściwie to on rozmawia tak z ludźmi.

Już wcześniej odwiedziłem Funchal (na Maderze) i Lizbonę. Spotykałem się z zawodnikami Realu Madryt. Byłem w Manchesterze i długo rozmawiałem z wieloma osobami z otoczenia Cristiano. Zgromadziłem mnóstwo informacji. Miałem też osobiste doświadczenia z Ronaldo (przeprowadziłem z nim wywiad dla Sky Sports, byłem konferansjerem na imprezach sponsorskich z jego udziałem). Zgromadziłem wystarczająco dużo materiału, aby przystąpić do pisania książki.

Za wszelką cenę chciałem jednak porozmawiać z Mendesem, nawet pomimo wątpliwości związanych z faktem, że czeka mnie walka o kontrolę nad tym, co ostatecznie znajdzie się w książce.

„Jorge, porozmawiaj z ludźmi, którzy mnie znają. Dowiesz się, jakim jestem pisarzem i jakim jestem człowiekiem”.

„Nie zależy mi na autoryzacji tego tekstu, ale mógłbyś ze mną porozmawiać i potowarzyszyć mi w tej podróży”.

Mniej więcej takie wiadomości mu wysyłałem. Mogłem liczyć wyłącznie na odpowiedzi odmowne lub na milczenie.

W ramach poszukiwania materiałów przeczytałem biografię Ronaldo napisaną przez Mario Torrejóna, mojego kolegę po fachu z radia SER, który współpracował z Mendesem. To była jego pierwsza książka, lecz świetnie poradził sobie z przekazaniem treści, które chciał przekazać. Udało mu się porozmawiać z Mendesem, Ronaldo oraz prezydentem Realu Madryt. Odniosłem jednak wrażenie, że przyszło mu za to zapłacić określoną cenę. Wydaje mi się, że wiele historii przytoczonych w tej biografii doskonale wpisuje się w kampanię GestiFute.

Postanowiłem oddzwonić na portugalski numer. Uznałem, że jeśli to faktycznie Mendes, wybadam grunt i nie będę składał żadnych deklaracji.

Numer rzeczywiście należał do Mendesa.

– Słuchaj – powiedział bez zbędnych wstępów. – Postanowiłem ci pomóc, ale pamiętaj, że ze mną się nie zadziera. Ludzie mówią, że porządny z ciebie facet.

Później się dowiedziałem, że Mendes wypytywał o mnie między innymi Óscara Campillo, dyrektora „Marki”, który wystawił mi doskonałe referencje.

– Problem w tym, że nie wiem, co zamierzasz napisać. Wydałeś biografię Messiego. W przypadku Mario [Torrejóna] od pierwszej minuty wiedzieliśmy, co wyjdzie spod jego pióra. Chcę ci pomóc, ale nie wiem, w czym miałbym ci pomagać.

Od razu zaszliśmy w ślepą uliczkę. Prowadziliśmy pojedynek o to, czyje będzie na wierzchu.

– Nie wiem, z kim chcesz rozmawiać.

– Chcesz wiedzieć, z kim rozmawiam? To nie tajemnica…

– Nie, nie chcę, możesz robić, co ci się podoba.

– Ale wszyscy mi mówią, że muszę porozmawiać z tobą.

– Klub powinien wziąć na siebie większą odpowiedzialność. Na razie nie wiem, czy porozmawiamy, bo nie wiem, co zamierzasz i co napiszesz.

– Możemy się spotkać i o tym pogadać. Wyjaśnię, od jakiej strony chcę to napisać.

Wytłumaczyłem, że jeszcze nie wiem, co znajdzie się w tekście – że muszę przeprowadzić jeszcze kilka wywiadów i że książka zacznie nabierać kształtów dopiero za kilka miesięcy. Nie do końca była to prawda, ale zyskałem w ten sposób trochę na czasie, na wypadek gdybym potrzebował go na uzgodnienie ostatecznych warunków porozumienia z Mendesem.

Ludzie z ekipy Ronaldo doskonale rozumieli, czego piłkarz od nich oczekuje. Mieli dbać o to, żeby był zadowolony, mieli też podsycać drzemiącą w nim sportową bestię. W tym celu musieli zagwarantować, że wszystko i wszyscy (nie wyłączając instytucji sportowych) będą na jego usługi. Muszą trzymać krytyków na dystans, a najlepiej ich kontrolować, muszą przez cały czas tworzyć narrację i dbać o to, aby Ronaldo nie schodził z piedestału. Dzięki temu zdobywał więcej Złotych Piłek i innych trofeów, finansowo też wszyscy dobrze na tym wychodzili.

Niejasne pozostawało jedno: co w sytuacji, w której nie będziemy się zgadzać w jakieś kwestii? „Wtedy coś ustalimy” – stwierdził Mendes.

Pomyślałem sobie wówczas: weźmy na przykład sprawę transferu Ronaldo do Realu Madryt. Wiem, co się wtedy wydarzyło, widziałem dokumenty, ale co będzie, jeśli Mendes nie zechce wyjaśnić mi całej historii tego transferu, z uwzględnieniem oferty z Manchesteru City, którą brał podobno pod uwagę? W jaki sposób możemy – z punktu widzenia Ronaldo – przedstawić fakt, że w szatni Manchesteru United wybrał sobie jedyną szafkę, naprzeciw której wisiało lustro? Potraktujemy to jako nieistotny drobiazg czy jako przejaw próżności? Czy możemy poruszyć kwestię narcyzmu? Czy pozwolą mi przeanalizować obecność (oraz nieobecność) w jego życiu ojca alkoholika, który pod koniec życia odrzucił zaproponowaną mu pomoc?

– Dla porządku podkreślę – powiedział Mendes – że to wszystko spada na moją głowę. Niektórzy w naszym obozie twierdzą, że nie powinienem z tobą pracować. Wychodzę z założenia, że porządny z ciebie facet, więc zrobimy to razem, ale nie możesz lecieć ze mną w kulki.

Nic więcej nie udało nam się uzgodnić. Dawał mi jasno do zrozumienia, że nie ma pojęcia, jak mógłby mi pomóc, bo nie wie, jak miałby mnie kontrolować. Dawałem mu szansę na pewien nadzór nad pracami, ale nie na całkowitą kontrolę.

Po kontrowersyjnym wpisie na Facebooku już z nim nie rozmawiałem.

***

Warto wspomnieć, że po publikacji tamtego wpisu Mendes kontaktował się z kilkoma opiniotwórczymi osobami w hiszpańskich mediach. Gdy Ronaldo jest z czegoś niezadowolony, Mendes reaguje 20 razy bardziej emocjonalnie. Chciał, by jego przyjaciele w mediach zaprzeczyli moim słowom, zależało mu też na tym, aby podważyć moją wiarygodność.

***

18 marca 2014 roku na Old Trafford odbył się towarzyski mecz Portugalii z Argentyną. Przed spotkaniem wszyscy koncentrowali się na stosunkach między Ronaldo a Messim. Obszernie opisywano ich relacje, co jakiś czas padało też niechlubne określenie z mojej książki. Wyrwano je z kontekstu, zasadzono gdzieś indziej i pozwolono mu rosnąć.

Planowałem wyjazd do Manchesteru, nie chciałem jednak wpaść na żadnego z nich. Już sobie wyobrażałem, jak Ronaldo ignoruje mnie na oczach moich kolegów po fachu, podczas gdy wcześniej normalnie by do mnie podszedł i wymienił dwa zdania. Messi uścisnąłby mi dłoń i – jak to bywa – chwilę ze mną pogadał. Uznałem, że to by w zupełności wystarczyło, aby ktoś odgrzał całą tę sprawę. Kolejna medialna awantura to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzył.

Wiedziałem, że sytuacja nie jest zapewne aż tak poważna, byłem już jednak przeczulony i miałem lekką paranoję.

***

Wpis na Facebooku zakończył moje negocjacje z Mendesem na temat jego ewentualnej kontroli nad treścią tej książki. Poczułem w tym momencie wszechogarniającą wolność.

Zainteresowani wersją Realu Madryt, Mendesa i samego Ronaldo mają do dyspozycji oficjalne książki, z autorami których współpracowali.

Wolałbym nie uczestniczyć w budowaniu tej legendy, choć – prawdę powiedziawszy – nie mam wyboru.

W tej książce przedstawiłem moją wersję drogi, którą przebył Ronaldo. Piszę w niej o tym, co go kształtowało, jakie cechy wyniesione z Madery zachował do dziś, jak się rozwijał w Manchesterze United oraz co zawdzięcza Realowi Madryt. Piszę także otwarcie o jego próżności i arogancji, co stanowi przyczynek do dyskusji nad tym, czy te dwie cechy nie mają w praktyce zasadniczego znaczenia w jego staraniach o tytuł najlepszego. Z jakiego powodu Ronaldo zawsze chce być najlepszy? Skąd czerpie motywację? Dlaczego pracuje znacznie ciężej niż wszyscy inni?

Rozmyślając nad jego nałogowym przywiązaniem do pracy i samodoskonalenia, natknąłem się w gazecie „AS” na wspaniały wywiad Marco Ruiza z Arrigo Sacchim, legendarnym trenerem AC Milanu z lat 80.

– Pańscy piłkarze wypowiadają się o panu w samych superlatywach, ale mówią też, że był pan pracoholikiem.

– Pewien włoski poeta powtarzał, że „bez obsesji nie byłoby sztuki”. Carlo [Ancelotti] napisał w swojej książce: „Arrigo był tak zdeterminowany i głęboko przekonany, że po prostu musieliśmy pracować dalej”. To była nieomal kwestia fanatyzmu. Widziałem tę cechę u wszystkich wybitnych trenerów: Łobanowskiego, Michelsa, Guardioli, Kovacsa… Dawali z siebie absolutnie wszystko, co mieli do zaoferowania. Odszedłem z zawodu po 20 latach ciężkiej pracy. Dłużej nie byłem w stanie utrzymać tego tempa. Czułem się wykończony. Motywowała mnie jedna rzecz, jeden pewnik: że zawsze można być lepszym. Prowadzona przeze mnie drużyna Milanu w odstępie zaledwie kilku miesięcy sięgnęła po Puchar Europy, Superpuchar Europy i Puchar Interkontynentalny. Baresi powiedział wtedy do mnie: „Teraz jesteśmy najlepsi na świecie”, na co odparłem: „Owszem, dzisiaj do północy”[2].

Te same cechy kształtują obecnie osobowość Ronaldo.

Oczywiście Cristiano opętany obsesją to tylko jedna z wielu twarzy piłkarza. Poza tym istnieje jeszcze choćby Cristiano pewny siebie i Cristiano szczodry. Cristiano, którego ukształtowało boisko, Cristiano, który sam zapracował na swój sukces, a także Cristiano samotny nastolatek. Cristiano obrońca swej rodziny, który jest dla niej prawdziwą opoką. Cristiano znany z kontrowersyjnych sposobów świętowania własnych sukcesów. Cristiano, który rozdaje pieniądze zarobione w ramach premii.

Jeździłem wszędzie, gdzie było trzeba, by poznać go z każdej możliwej strony. Przy okazji przekonałem się, że na Maderze i ogólnie w całej Portugalii ludzie natychmiast stają się nieufni, gdy tylko pojawia się temat Ronaldo lub Mendesa. Skąd te obawy? Dlaczego relacja z tymi dwoma osobami musi zawsze sprowadzać się do podległości?

Czy mógłbym to wszystko zgłębić, gdyby ostateczną wersję tekstu musiał zatwierdzić Jorge Mendes?

Przy okazji stwierdziłem, że w centrum treningowym Carrington w Manchesterze doszło do fascynującego zderzenia kulturowego. Sporo osób miało swój udział w kształtowaniu dzisiejszego Ronaldo (a przynajmniej tak utrzymują), ale wielu innych ludzi chciało go zmienić, bo nie wierzyło, że może stać się choćby w połowie tak dobry, jak jest dzisiaj. Niektórzy stracili wręcz w niego wiarę, głównie przez wzgląd na fakt, że od początku przedkładał indywidualne popisy nad potrzeby zespołu. Być może niektórym z nich ostatecznie udało się go zmienić, niewielu jednak znajdzie się ludzi przyznających, że Cristiano również odmienił jedną z najsłynniejszych instytucji piłkarskich na świecie.

Musiałem się trochę namęczyć, żeby usunąć wszystkie warstwy farby i tynku, które na prawdziwy wizerunek Ronaldo nałożyli ludzie z jego otoczenia oraz on sam, by jak najlepiej sprzedać go w świecie. Jednocześnie przez cały czas starałem się pamiętać, że wszyscy ludzie mają mocniejsze i słabsze punkty. Czy moja wersja okaże się lepsza od tej przedstawionej przez innych? Prawda jest taka, że to nieistotne. Jedno jest jednak pewne – postaram się, by moja wersja się różniła.

Wszyscy robią zdjęcia wieży Eiffla, sztuką natomiast jest to, aby sfotografować ją tak, jak nikt dotąd.

Zapewne nie przedstawiam tu Ronaldo takim, jakim wszyscy chcieliby go widzieć, ani takim, jakim on sam chciałby być widziany, ani takim, jakim chciałby go pokazywać Mendes, ani nawet takim, jakim jest naprawdę. Prawdopodobnie nie będzie to również Ronaldo, którego tak świetnie „znają” jego krytycy. Napisana przeze mnie biografia opiera się na poszukiwaniach, analizach, badaniach, 25 latach doświadczenia dziennikarskiego, rozmowach z dobrze znającymi go ludźmi, psychologami, socjologami, piłkarzami, z którymi dzielił szatnię, dyrektorami klubów, częścią jego trenerów. Korzystam również z moich rozmów z nim samym i z ludźmi z jego otoczenia w okresie sprzed kontrowersyjnego wpisu na Facebooku. Przedstawiam tu zarówno informacje pozyskane podczas rozmów oficjalnych, jak i te zdobyte dopiero po wyłączeniu dyktafonu.

Ronaldo sam pozwala, aby świat miał wgląd w jego życie. Często udziela wywiadów, wpuszcza operatorów kamer za kulisy podczas uroczystości wręczania nagród. W 2012 roku dziennikarze CNN przy okazji prowadzonej z nim rozmowy zyskali pełen dostęp do jego domu. Właśnie w ten sposób stopniowo buduje się wizerunek zwycięzcy.

Znalezienie w tym wszystkim prawdziwego człowieka nie będzie łatwe.

***

Na koniec dodam, że prawnicy Ronaldo nigdy się do mnie nie odezwali.

Rozdział 1. MaderaMała wyspa, jakich wiele

Nasze życie od samego początku kształtuje się pod wpływem czterech czynników, na które nie mamy wpływu: matki, ojca, rodzeństwa oraz miejsca, gdzie przyszliśmy na świat. Co jeszcze na nie wpływa? Może nasza pasja, czyli to, co nas motywuje. Wszystko inne jest nam zbędne, stanowi jedynie element dekoracyjny. Tak, zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy się ze mną w tej kwestii zgodzą…

Gdy zastanawiamy się, co miało wpływ na życie Cristiano Ronaldo, jeszcze zanim przyszedł na świat, musimy zdecydować, komu lub czemu należy poświęcić pierwsze strony książki. Czy powinna to być matka? Rodzina? A może miejsce urodzenia? O czym należałoby napisać najpierw?

Matka Cristiano Ronaldo nazywa się Dolores Aveiro. Nadal mieszka z synem i opiekuje się jego dzieckiem jak własnym. Jest dla wnuka bardziej matką niż babką. To kobieta, która pozwoliła, by jej 12-letni syn opuścił rodzinny dom w pogoni za piłkarskim marzeniem. Być może uznała, że tak będzie najlepiej. Być może w ogóle nie widziała innej możliwości. Może kierowało nią to, co kiedyś sama przeżyła. Powszechnie uważa się, że cnoty i przywary powracają w kolejnych pokoleniach – ojciec Dolores też ją porzucił, choć zrobił to inaczej, poskąpił jej całej tej dobroci, którą ona upchnęła w walizce Cristiano, gdy ten wylatywał do Lizbony. Odnoszę wrażenie, że oba te zdarzenia łączy jakaś niewidzialna nić.

Chciałbym przez to powiedzieć, że nie da się zrozumieć Ronaldo, nie znając losów Dolores.

Zacznijmy więc może od przedstawienia miejsca, gdzie urodzili się i Dolores, i jej syn Cristiano. Miejsca, w którym dorastali i z którego ostatecznie uciekli. Ruszamy do Funchal.

Funchal to…

…stolica Madery, portugalskiej wyspy położonej na północny zachód od wybrzeży Afryki.

Porośnięta bujną zielenią wyspa, zamieszkana przez ludzi pragnących się stamtąd wyrwać oraz duchy tych, którzy z niej uciekli.

Więzienie bez drzwi.

Rozstaje dróg.

Odskocznia.

Miejsce odkryte przypadkiem.

Cofnijmy się do epoki wielkich odkryć geograficznych, czyli do początków XV stulecia. Henryk Żeglarz, infant portugalski i pierwszy książę Viseu, swobodnie poruszał się po dworze króla Portugalii. Syn, brat i wuj monarchów, mężczyzna o zmrużonych oczach i pełnym determinacji głosie, zapewnił sobie monopol na eksplorację wybrzeży Afryki. Zgromadził wokół siebie najlepszych nawigatorów i kartografów w kraju, którzy w tamtym czasie stanowili elitę światowych fachowców. Rozesłał ich na poszukiwania nowych lądów, dając im do dyspozycji trzymasztowe rejowce i niewiele więcej poza astrolabium, klepsydrą i kompasem.

Wiatry wiejące od afrykańskiego wybrzeża okazały się dla młodych kapitanów zdradliwe. João Gonçalves Zarco i Tristão Vaz Teixeira zwyczajnie zabłądzili. Mijały dni, a oni nie mogli trafić na żaden ląd, aż pewnego dnia odkryli niewielką wyspę ze złotymi piaszczystymi plażami, którą ochrzcili Porto Santo. Zbadali okoliczne wody, sporządzili mapę, po czym wrócili z wieściami o odkryciu do Portugalii.

„Dziękuję – powiedział infant Enrique. – A teraz tam wracajcie i skolonizujcie tę wyspę. Przy okazji wypatrujcie nowych lądów”.

Był rok 1419.

Wróćmy na morze. Na południe od Porto Santo odkrywcy dostrzegli sporą formację chmurową, charakterystyczną dla Madery, o czym doskonale wie każdy, kto tam był.

Każda kolejna mila morska przez nieprzemierzone dotąd wody stanowiła krok w nieznane i była naznaczona wątpliwościami i strachem. Żeglarze musieli się mierzyć z falami Atlantyku i ciężką pogodą, ale ostatecznie dotarli do zatoki Machico, bramy prowadzącej na Maderę.

Żeglarze rzucili wreszcie kotwicę u wybrzeży największej z czterech wysp wulkanicznego archipelagu, 400 kilometrów od Wysp Kanaryjskich i na tej samej szerokości geograficznej, na której znajduje się marokańska Casablanca. Małe i niezaludnione wysepki Ilhas Desertas i Selvagens zostawili sobie na potem. Dzisiaj oba te miejsca są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Tak odkryto Maderę.

Henryk Żeglarz wysyłał tam całe – głównie rolnicze – rodziny z Algarve z zadaniem rozpoczęcia kolonizacji nowych ziem. Obecnie mieszka tam około 270 tysięcy osób.

Imperium portugalskie formalnie przestało istnieć w 1975 roku, a Madera pozostaje jedyną pamiątką po tamtym złotym okresie. Jednocześnie ma ona status odległej kuzynki, którą rodzina mieszkająca w Portugalii nie do końca akceptuje.

***

Przed moim pierwszym lotem do Funchal zatrzymałem się przejazdem w Lizbonie. Poszedłem na kolację ze znajomym do Clube de Jornalistas. Można by się spodziewać, że będzie to forum intelektualnej dyskusji i wyrażania przemyślanych poglądów. Na pewno nie, jeśli chodzi o Maderę: „Mieszkańcy Madery – dowiedzieliśmy się tam – mają dziwny akcent i w ogóle są dziwni. Zapewne słyszeliście o skandalu pedofilskim, który tam ostatnio wybuchł, a także o panującej na wyspie biedzie. To niewielka dyktatura z najdłużej urzędującym przywódcą w naszym kraju. To już nie Portugalia, to coś innego”.

A jako wyspa dla turystów?

„Dla Anglików z niższych klas” – usłyszeliśmy od mężczyzny, który chętnie dzielił się z nami takimi szczegółami, choć sam nigdy nie był na Maderze. Szybko dodał, że absolutnie się tam nie wybiera.

Wylądowawszy na malutkim lotnisku w Funchal, zwróciłem uwagę na stojący w centrum miasta pomnik Zarco. Nadal spogląda z góry na potomków rodzin z Algarve, które przed sześcioma wiekami kolonizowały tę wulkaniczną wyspę. Tak samo jak wcześniej odkrywców, tak teraz i nas przywitały nisko zawieszone chmury, gęste i zaokrąglone, dające się niemal dotknąć. Obrazek rodem z malarstwa Johna Constable’a.

Był maj, końcówka kolejnego wyczerpującego sezonu piłkarskiego, więc na Maderę leciałem w celach wypoczynkowych, ale też po to, aby porozmawiać z ludźmi powiązanymi z bohaterem mojej nowej książki. Znalazłem sobie zatem porządny hotel i wypożyczyłem samochód, choć nie do końca zdawałem sobie sprawę, jak mocnego silnika potrzebuję do pokonywania stromych miejscowych dróg, nachylonych czasem pod kątem 30 stopni.

Wyszedłem na ulice Funchal w poszukiwaniu pierwszych źródeł informacji. Dotarłem do znanego miejscowego dziennikarza, który nakreślił mi dość zaskakujący obraz Ronaldo. Stwierdził, że za każdym razem, gdy piłkarz wraca do Funchal, wydaje się jakiś obcy. Zdaniem mieszkańców Madery Cristiano zapomniał o rodzinnej wyspie i nie za bardzo interesowało go, co tam po sobie zostawił. Przypomniało mi się to, co w Liverpoolu mówią o Beatlesach: że John, Ringo, George i Paul nigdy nie czuli wdzięczności za to, co dało im miasto, w którym się wychowali.

Ale to nie wszystko. Dowiedziałem się, że Ronaldo zaczął robić interesy z jakimiś bardzo zamożnymi ludźmi, którzy próbowali go wykorzystać. Oczekiwali od niego pieniędzy, ale sami nie wywiązywali się ze swojej części umowy. Mniej więcej w tym samym czasie – jak mi powiedziano – Cristiano zaprzyjaźnił się z ekipą rządzącą wyspą, co stanowiło jeden z gwarantowanych sposobów na to, aby na wyspie o niego dbano.

Przedstawmy rzecz we właściwym kontekście. Alberto João Jardim złożył rezygnację z urzędu prezydenta Regionu Autonomicznego Madery w styczniu 2015 roku. Funkcję tę pełnił przez 37 lat. Dla jednych pozostaje doskonałym politykiem, filantropem i liderem walki o sprawy bliskie mieszkańcom Madery, a w oczach innych pozostaje po prostu przedstawicielem lokalnego establishmentu. Podczas pożegnalnego wystąpienia przed dziennikarzami powiedział: „Nie chciałem nikogo skrzywdzić, kiedy jednak ktoś zachowuje się wobec mnie nie fair, to za to płaci”.

Jardim otaczał się ludźmi mającymi więcej władzy niż zdrowego rozsądku. Zdecydowanie też należał on do osób, z którymi warto utrzymywać dobre relacje.

Na pierwszy rzut oka widać, że mieszkańcy Madery dzielą się na dwie kategorie: na tych, dla których Madera jest całym światem (jak Jardim), oraz na tych, którzy wyruszają na podbój nowych światów, choć Madera na zawsze zostaje ich domem (jak Zarco). Tak naprawdę nikt, kto urodził się na Maderze, nigdy jej na dobre nie opuszcza…

Pierwsi osadnicy zajęli się uprawą roli, zresztą drobne rolnictwo do dziś pozostaje najpopularniejszą formą aktywności gospodarczej na wyspie. Niestety ziemia nie zawsze rodziła bogate plony, a poza tym nieustannie dzielono ją na coraz mniejsze pola, ponieważ mieszkańców przybywało. Im mniej ziemi, tym trudniej z niej wyżyć. Ludzie musieli zacząć emigrować, choć z nadzieją, że któregoś dnia wrócą do domu.

Madera leży niejako u zbiegu wpływów europejskich, amerykańskich i afrykańskich. To powoduje, że duże skupiska jej byłych mieszkańców wyrastają w tak odległych miejscach, jak Republika Południowej Afryki czy Wenezuela. Większość tych ludzi szybko osiąga sukcesy w swoich zawodach niedługo po tym, jak osiedlą się na nowej dla siebie ziemi. Dotyczy to pracowników budowlanych, robotników fabrycznych, prawników czy przedsiębiorców zajmujących się hotelarstwem i gastronomią. Nie ma sensu wyjeżdżać z domu, jeśli nie ma się w planach podboju nowego terytorium. Około 750 tysięcy ludzi z całego świata szczyci się dziś tym, że pochodzi z Madery. Czyż nie tak właśnie jest w przypadku Ronaldo?

***

Podczas mojego pierwszego pobytu w ojczyźnie Cristiano miałem trochę czasu, żeby poszwendać się po miejscu, w którym się urodził, skromnej wiosce Quinta do Falcão, wbudowanej w stromą skałę i złożonej głównie z dwóch stromych ulic. Domy są tam niewielkie, w oknach suszy się pranie, stoi tam jeden sklep oraz bar z podniesionym tarasem na nierównej cementowej płycie. Rodzinny dom Cristiano został wyburzony niecałe dziesięć lat temu, a na jego miejscu miały powstać kolejne mieszkania komunalne.

Za sprawą środków z Unii Europejskiej poziom życia podniósł się zauważalnie, nie zmienia to jednak faktu, że Madera to wyspa pełna kontrastów, jeżeli chodzi o zamożność, nawet jeśli autonomiczne władze regionu usilnie starają się to ukryć. Rząd informuje oficjalnie, że poniżej progu ubóstwa żyje tylko dwa procent mieszkańców (władze nie chcą odstraszać turystów), podczas gdy organizacja charytatywna União das IPSS mówi raczej o 20 procentach. Bezrobocie jest spore, a pomoc socjalna nie dociera do wszystkich. Ponad 28 tysięcy mieszkańców wyspy korzysta z publicznego dofinansowania do zakupów żywności.

Najzamożniejsi stanowią natomiast około dziesięć procent populacji.

Na przełomie tysiącleci doszło tam do ciekawej przemiany. Od XVII wieku Madera była dość blisko związana ze Zjednoczonym Królestwem, ponieważ brytyjscy kupcy urządzili tam sobie port, z którego korzystali podczas długich atlantyckich rejsów. W okresie wojen napoleońskich na Maderze kilkakrotnie pojawiło się nawet brytyjskie wojsko, żeby zapobiec kolonizacji wyspy przez Francję. Część angielskich żołnierzy postanowiła zostać tam na stałe. Zajęli się rolnictwem i produkcją wina.

W epoce wiktoriańskiej szlachetnie urodzone Brytyjki o typowo brytyjskich nazwiskach, takich jak Blandy czy Leacock, spędzały poranki na sączeniu madery, a popołudniami popijały herbatkę na terenie swoich luksusowych posiadłości.

Koniec drugiej wojny światowej oznaczał jednocześnie koniec brytyjskich wpływów na wyspie, a tamtejszy port stracił swoje strategiczne znaczenie. Nowe pokolenia Brytyjczyków dotknął kryzys ekonomiczny, zaczęli więc wyprzedawać majątki będące w posiadaniu ich rodzin od stuleci i wrócili do Zjednoczonego Królestwa. Dzisiaj na wyspie mieszka ledwie 200 brytyjskich rezydentów, a mimo to wśród mieszkańców Madery – a nawet wśród wszystkich Portugalczyków – panuje przekonanie, że angielski styl życia jest jakiś lepszy i godny pozazdroszczenia.

Po trzech stuleciach pod rządami Brytyjczyków tradycyjną kulturę kolonialną zastąpiła jej nowa, bardziej biznesowa odmiana. Na wyspie pojawili się potomkowie portugalskich emigrantów, którzy zbili majątki w Republice Południowej Afryki lub Wenezueli. Grupa ta, złożona z takich rodzin, jak Pestana, Roque czy Berardo, wróciła na Maderę, by powiększyć majątek, rozwinąć infrastrukturę wyspy i ustabilizować jej chwiejną gospodarkę.

Ze szczytu wzgórza, na którym stoi mój hotel, widać zarówno luksusowe rezydencje, jak i wkomponowane w skałę chatki stojące na ubitej ziemi pośród walających się śmieci.

Widać też wielu starszych ludzi, na pierwszy rzut oka zmęczonych i przemieszczających się bez celu.

***

Ostatniego dnia mojego pierwszego pobytu na wyspie przypadkiem natknąłem się na Ricardo Santosa, syna prezydenta Andorinhi, pierwszego klubu Cristiano. Są w tym samym wieku i razem grali w piłkę zarówno w klubie, jak i na ulicach. Kiedyś bardzo się przyjaźnili, teraz zaś chłopak podkreśla z nieśmiałym wyrazem twarzy, że zamknął już tamten etap życia.

Po drodze na lotnisko zadzwoniłem do Fernando Egídio, znanego socjologa zamieszkałego w Funchal. Odmówił rozmowy na temat Ronaldo. Nie on jeden.

Odniosłem wrażenie, że wielu mieszkańców Madery ma duży szacunek dla piłkarza, nawet jeśli pozostaje on tam postacią kontrowersyjną. Jego osiągnięcia z pewnością budzą zazdrość, ale na miejscu trudno dostrzec cokolwiek, co by dało się porównać do niemal nabożnej czci, jaką niektórzy darzą Lionela Messiego w Rosario czy Diego Maradonę w Buenos Aires.

Może to po prostu wypadkowa roli, którą piłka nożna odgrywa w życiu ludzi w różnych krajach.

***

Wbrew temu, co sądzi wielu jego rodaków, Madera nie jest obca sercu Ronaldo. To właśnie tam stanął pierwszy z hoteli sieci CR7, oficjalnie otwarty latem 2016 roku. Następne hotele rozpoczną działalność w Lizbonie i Madrycie.

Cristiano ma dom na wybrzeżu, tuż obok wybudował też drugi, dla mamy. Hojnie wsparł finansowo wyspę po powodzi, która nawiedziła ją w 2010 roku. Życie straciło wtedy 40 osób, a ponad 100 zostało rannych. Jego zaangażowanie w tę pomoc pomogło wzmocnić wizerunek Madery jako celu wyjazdów wakacyjnych (między innymi dzięki darmowej reklamie).

W grudniu 2013 roku otworzył muzeum, do którego trafiło 155 jego trofeów i medali, 27 piłek meczowych podpisanych przez jego partnerów z zespołu po strzelonych hat trickach oraz najbardziej znane zdjęcia ukazujące jego historię. A przynajmniej jego wersję tej historii. W maju 2014 roku „Daily Telegraph” napisał: „Pelé, najwybitniejszy z piłkarzy, potrzebował trzech mundiali, 1281 goli oraz 31 lat od zakończenia kariery sportowej, aby ktoś postawił muzeum na jego cześć”[3]. Do środka wchodzi się przez rozsuwane drzwi. Widnieje na nich wizerunek Cristiano, który rozdziela się na dwie części. Dalej zwiedzający trafia do „absolutnie nowoczesnego pałacu Aladyna, swego rodzaju kaplicy poświęconej piłkarzowi”, w której znalazły się dowody jego największych sukcesów.

Kataloński poeta Salvador Espriu pisał, że zwierciadło duszy tłucze się na malutkie kawałeczki. Tysiące turystów odwiedzających to muzeum każdego tygodnia chętnie kupuje jedną z takich części – tę przedstawiającą historię Ronaldo w wersji najbardziej podobającej się rodzinie piłkarza. Espriu pisał również, że każdy z tych fragmentów lustra zawiera w sobie promyczek światła. Trofea Ronaldo bez wątpienia są prawdziwe, równie prawdziwe są jednak trudne okoliczności, z którymi musiała się zmierzyć rodzina Santos Aveiro.

***

Maria Dolores Aveiro urodziła się w Caniçal na Maderze, gdzie w latach 50. życie nie należało do łatwych. Jej brat przyszedł na świat rok wcześniej, nie został jednak oficjalnie zarejestrowany aż do dnia jej urodzin. Gdy człowiek żyje w ubóstwie, urzędowe dokumenty są niezrozumiałe i stanowią zbędną uciążliwość.

Od tego momentu życie matki Ronaldo upływało pod znakiem nieustannych trudności, co na Maderze nie było niczym szczególnym. Ona sama toczyła nieustanną walkę o lepszy los, choć szanse na wygraną były niewielkie.

Jej matka, Matilde, zmarła, gdy Dolores miała pięć lat. W wieku 37 lat doznała ataku serca. Osierociła czwórkę dzieci. Pieniędzy nie wystarczało nawet na ubrania i jedzenie. W rodzinie brakowało matczynego ciepła, w związku z czym Dolores – najstarsza z rodzeństwa – wzięła na siebie obowiązki matki.

Jej ojciec, José Viveiro, ostatecznie odesłał czwórkę dzieci do dwóch kościelnych sierocińców. Maria Dolores płakała każdego dnia. Zakonnice wychowywały podopiecznych, stosując kary cielesne, a Marii Dolores często dostawało się nawet za najdrobniejsze wykroczenia, takie jak błędy w pisowni. Kilkakrotnie stamtąd uciekała. Potem spotykała ją za to surowa kara. Ojciec jej nie odwiedzał. Zależało jej przede wszystkim na tym, aby rodzeństwo jak najszybciej mogło znów być razem – i aby o nie zadbać.

Pewnego dnia José pojawił się z nową żoną, Ángelą. Macocha Marii Dolores miała już piątkę własnych dzieci i była w ciąży z szóstym.

Gdy Maria Dolores skończyła dziewięć lat, zakonnice postanowiły rozmówić się z José w kwestii jego córki, która była cała posiniaczona. Kazały mu ją zabrać, więc tak zrobił.

Macocha również wielokrotnie ją biła, dziewczyna postanowiła zatem uciec z domu. Później przywiązywano ją do nóg stołu, aby więcej nie mogła spróbować ucieczki. Dotkliwie bite były także pozostałe dzieci. Ojciec uznał, że Dolores powinna trafić do szpitala dla umysłowo chorych, ale psychiatra powiedział mu, że jego córce nic nie dolega. To nie Dolores miała problem.

Dziewczyna zaczęła myśleć o samobójstwie.

W domu José i Ángeli nie było ani bieżącej wody, ani elektryczności, a mieszkało tam 12 osób. Pięcioro dzieci spało w jednym pomieszczeniu. Gdy Dolores miała 13 lat, ojciec zabrał ją ze szkoły. Ta była wtedy dla chłopców. Maria Dolores musiała pracować, zaczęła więc wyplatać wiklinowe kosze na czas żniw. Pracowała po sześć dni w tygodniu, od 5:30.

Kiedy miała 18 lat, wreszcie spotkała na swojej drodze kogoś dobrego.

***

Zaprzyjaźniła się z miejscowym chłopcem, o dwa lata od niej starszym José Dinisem Aveiro, pomocnikiem handlarza rybami. Spotkali się często, gdy ona chodziła na targ albo wracała do domu. Potrafił ją rozśmieszyć. Miał w sobie mnóstwo energii i sprawiał, że czuła się atrakcyjna i szanowana. Zakochała się. Gdy jej ojciec się o tym dowiedział, dał im trzy miesiące na ślub. Jedna gęba do wyżywienia mniej.

Para się pobrała i wprowadziła do domu rodziców Dinisa. Spali tam we czworo w jednej izbie, dzieliła ich jedynie materiałowa zasłona.

Czas wydawał się stać w miejscu. Dolores doświadczała błogiego spokoju, dzięki czemu po raz pierwszy w życiu poczuła się zadowolona. Nie mieli wielkich planów, ale też w żaden sposób się nie zabezpieczali. Elma, ich pierwsze dziecko, przyszła na świat rok po ślubie. Wkrótce Dolores była w następnej ciąży, chociaż nie wróciła jeszcze do siebie po pierwszym porodzie.

Ich szczęście nie trwało długo, bo Dinis dostał wezwanie do wojska.

Angola, Gwinea Bissau i Mozambik, ówczesne kolonie portugalskie, walczyły o niepodległość, a Portugalia starała się utrzymać tam swoje wpływy, by móc w dalszym ciągu czerpać dzięki nim korzyści gospodarcze.

Gdy urodził się Hugo, drugie dziecko pary, Dinis był już w Afryce.

Podczas pobytu na froncie Dinis się zmienił.

Gdy po dziesięciu miesiącach wrócił do domu swoich rodziców, był tylko cieniem samego siebie. Stracił całą radość życia, z twarzy zniknął mu uśmiech. Postarzał się nie o dziesięć miesięcy, lecz o dziesięć lat. Podobnie jak wielu innych, zostawił na afrykańskiej ziemi niewinność i wewnętrzny blask, wrócił stamtąd z głową pełną wojennych obrazów. Fizycznie nic mu nie dolegało, ale wojna poczyniła w jego duszy nieodwracalne spustoszenia. Zdawał się odliczać dni do końca, stracił entuzjazm do wszystkiego i wszystkich, w tym do swojej żony. Nic się nie dało na to poradzić. Przestał pracować.

Od tego momentu codziennie można było go spotkać w tym samym miejscu – od samego rana siedział w barze.

***

Nagle Dolores musiała zostać jednocześnie matką i ojcem. Wyjechała do pracy do Francji, sama, jak czyniło to wtedy wiele matek na Maderze. Gdyby udało jej się utrzymać całą czwórkę z pracy jako pomoc domowa w Paryżu, mogłaby opłacić im wszystkim przeprowadzkę nad Sekwanę.

Tam jednak znów doświadczyła izolacji. Tym razem poczuła się oddzielona od dzieci i męża, którymi opiekowali się jej teściowie.

W jednej z nielicznych chwil trzeźwości Dinis powiedział jej przez telefon: „Skoro urodziliśmy się, aby żyć w biedzie, to widocznie tak już musi być… Ale bądź przynajmniej przy dzieciach”.

Pięć miesięcy później wróciła do domu i zaszła w ciążę, a następnie urodziła Katię. Miała wtedy 22 lata.

Po rewolucji goździków i końcu dyktatury Salazara w 1974 roku postanowiła zająć opuszczony dom, jak robiło to wtedy wiele innych rodzin. Dinis przyglądał się, jak pędzi ku nowej i na wpół porzuconej nieruchomości z noworodkiem na rękach, wołając nienadążające za nią dwoje starszych dzieci. Wszystko to wydawało mu się bardzo odległe, jak gdyby obserwował tę sytuację z zewnątrz. Pod wpływem nękających go lęków sam przeistaczał się w dziecko wymagające opieki. Nadal nie pracował. Był jednym z wielu mężczyzn na wyspie, którzy nie wiedzieli, co robić z życiem.

W wieku 30 lat Dolores znów zaszła w ciążę. Tym razem zdecydowanie nieplanowaną. Uznała, że będzie to tylko uciążliwość. Jedzenia już i tak im brakowało, a jej mąż wciąż był „nieobecny”.

Rozważała aborcję.

Próbowała nawet jej dokonać. Sąsiadka powiedziała jej, że ma się napić zagotowanego czarnego piwa, a potem biec, dopóki nie padnie ze zmęczenia.

Nie zadziałało.

Lekarz nie chciał jej pomóc, nie widział przesłanek medycznych do przerwania ciąży. „W domu pojawi się nowy promyczek radości” – powiedział jej.

Gdy dziecko przyszło na świat, ten sam lekarz stwierdził: „Dużo waży, może zostać piłkarzem!”.

Dolores dała mu imię na cześć urzędującego wówczas prezydenta Stanów Zjednoczonych, Ronalda Reagana.

Cristiano Ronaldo dos Santos Aveiro urodził się 5 lutego 1985 roku.

***

Niewiele brakowało, a Ronaldo urodziłby się w Australii.

José Viveiro, ojciec Dolores, pożegnał wcześniej wielu emigrujących znajomych, aż w pewnym momencie sam postanowił wyruszyć do Perth razem z Ángelą i jej dziećmi. Dolores usiłowała go przekonać, aby zabrał całą rodzinę, na co odparł, że nie będzie tam dla nich miejsca.

Bo przecież Australia jest taka malutka…

José i Ángela, którzy dziś już nie żyją, mieszkali w Yangebup, czyli na przedmieściach Perth, czwartego największego australijskiego miasta. Ronaldo opłacił im zakwaterowanie i podróż, aby mogli obejrzeć jego występy na mistrzostwach świata w 2006 roku w Niemczech. Dolores pełniła funkcję ich przewodniczki.

***

Zanim przejdziemy dalej, warto odnotować pewną biograficzną ciekawostkę: Ronaldo ma afrykańskie korzenie. Prababką Cristiano od strony ojca była Isabel Rosa Piedade, urodzona w Praii, stolicy Republiki Zielonego Przylądka. Isabel i José mieli syna, Humberto, czyli ojca José Dinisa i dziadka Cristiano.

Afrykańskie korzenie mogą tłumaczyć część jego wrodzonego talentu piłkarskiego. Najkrócej rzecz ujmując, to zapewne po swoich afrykańskich przodkach Ronaldo odziedziczył białe szybkokurczliwe włókna mięśniowe, zdolne do generowania szybkiego i nagłego wysiłku bez dostępu tlenu – te same, którym swoje świetne wyniki zawdzięczają czarnoskórzy biegacze.

***

Wróćmy do nowego, „pożyczonego” domu rodziny Aveiro. Każdy z jego mieszkańców musiał dołożyć swoje trzy grosze.

Elma i Hugo wcześnie rzucili szkołę, aby podjąć pracę zarobkową. Ona została kelnerką w hotelowej restauracji, a on zatrudnił się w firmie obrabiającej aluminium. Nie mieli jeszcze nawet 17 lat. W życiu zawodowym Dolores też zaszły zmiany. Przestała wyrabiać kosze, zatrudniła się w kuchni jednego z hoteli w Funchal. Nadal jednak musieli się liczyć z każdym groszem.

Na stole codziennie pojawiał się chleb, dwa razy w tygodniu była wędlina, a raz w tygodniu, w niedzielę, jedli mięso. Od poniedziałku do piątku nadal żywili się najczęściej zupą, którą Dolores przyrządzała w ciągu kilkugodzinnej przerwy między zmianami. Zagryzali chlebem z masłem. Kurczak był zarezerwowany na specjalne okazje. Mimo to nikt nie chodził głodny.

Ubrań nigdy nie kupowali, z wdzięcznością przyjmowali je od rodziny. Gdy kuzyni wyrastali z koszul, spodni, a nawet bielizny, przekazywali je dzieciakom Aveiro.

W końcu przeprowadzili się do Quinta do Falcão, wioski położonej niedaleko cmentarza San António, gdzie powstały mieszkania socjalne dla ludzi dotychczas mieszkających w lepiankach i szałasach. Miejsce to było sporo oddalone od terenów odwiedzanych przez turystów.

Mieli tam z pewnością lepsze warunki niż wcześniej, ale nadal mieszkali pod dachem wykonanym z azbestu. Nie był też wodoszczelny, więc Dolores musiała prosić lokalne władze o materiały na jego naprawę. Do budowy ścian wykorzystano nietynkowaną cegłę i drewniane deski.

„Mieliśmy trzy pokoje, jeden dla mnie i siostry, jeden dla Hugo i Cristiano oraz jeden dla matki i ojca – opowiadała Katia w wywiadzie telewizyjnym. – To był bardzo skromny dom, pamiętam jednak, że było nam tam wygodnie i że czuliśmy się tam szczęśliwi”.

To była typowa uboga wioska, w której na każdym kroku spotyka się narkotyki i alkohol, a dzieci bawią się na ulicy służącej im za plac zabaw. Nikomu to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, jak to zwykle bywa wtedy, gdy wszyscy znajdują się w tej samej sytuacji.

„Tego domu już nie ma – powiedziała Katia. – Gdy pojawiam się w tamtej okolicy, za każdym razem dostaję gęsiej skórki; chciałabym tam wrócić, [kiedyś] tam zamieszkać. Wiem, że to niemożliwe, ale gdy wspominam wszystko, przez co przeszliśmy… Słowami nie da się tego opisać”.

Dom został rozebrany w 2008 roku, mimo że Ronaldo był już wtedy sławny. Nikt nie zadał sobie trudu, aby zachować go dla potomnych. Dzisiaj znajduje się tam pusty plac porośnięty chwastami.

W Quinta do Falcão stoją też bloki. Do dziś mieszkają w nich ciotki i wujowie Ronaldo, których dzieci kiedyś bawiły się z nim na ulicy. W jednym z tych bloków do niedawna mieszkała nieżyjąca już Filomena Aveiro, babka Cristiano od strony ojca.

Ludzie wchodzą tam i wychodzą bez pukania, nikt nie zamyka drzwi na klucz. Ronaldo urodził się i dorastał nieustannie otoczony ludźmi i tak też żyje do dziś. Jego domy w Manchesterze i Madrycie zawsze były otwarte dla rodziny i znajomych.

Ronaldo przed nikim nie zamyka drzwi.

***

Trafiłem na fantastyczne zdjęcie 16-letniego Ronaldo w koszulce Sportingu Lizbona, wykonane podczas jego wizyty na Maderze. Pojechał do Quinta do Falcão i poprosił, by zrobiono je na tle jego dawnego domu. Ma na nim zmarszczoną minę, choć widać, że jednocześnie bije od niego duma. Kolejny emigrant, który wybił się w stolicy, a teraz spogląda wstecz na to, co zostawił w tyle.

To jedyna fotografia jego pierwszego domu. Wcześniej nikt nie wpadł na to, aby robić tam zdjęcia.

***

W Quinta do Falcão nie ma choćby jednego miejsca, gdzie można by pokopać piłkę, nikomu nie przeszkadzając. Nie ma ani jednego parku, nawet wystarczająco dużego pustego placu. Marítimo, jeden z najważniejszych klubów piłkarskich na wyspie, znajduje się w odległości dziesięciu minut spacerem, ale poza tym w całej okolicy chłopcy muszą grać w piłkę na nierównych i stromych ulicach albo pojechać na odległą o kilka kilometrów plażę.

***

Ojciec Ronaldo spóźnił się na chrzest własnego syna całe pół godziny. Dinis, który sam jako dziecko biegał za piłką, a potem zaczął zajmować się sprzętem w niewielkim miejscowym klubie Andorinha, na ojca chrzestnego Cristiano wybrał kapitana zespołu, Fernando Barroso Sousę. Uznał, że piłkarz będzie wzorem do naśladowania dla jego syna, był bowiem urodzonym liderem, a poza tym odnosił sukcesy w biznesie, dzięki czemu nie brakowało mu pieniędzy.

Ceremonia została wyznaczona na 18:00, ale Andorinha grała swoje spotkanie o 16:00, więc nie było szans, aby obaj panowie zdążyli do kościoła. Dinis nie zmienił planów, pojechał na mecz, co oznaczało, że nie pojawi się punktualnie na chrzcie. Księdza trzeba było uspokajać. Ochrzcił już wszystkie inne dzieci i został mu tylko Cristiano, a tu ojca ani widu, ani słychu.

Gdy wszyscy wokół ciebie są tak czy inaczej związani z futbolem, gdy wzorem do naśladowania jest inny piłkarz i gdy twój rodzony ojciec ma czelność spóźnić się na twój chrzest z powodu meczu, to chyba oczywiste, że sam zostaniesz piłkarzem.

***

Scena z poświęconego Cristiano Ronaldo filmu dokumentalnego CR7 vive aquí:

Najpierw słychać głos Cristiano, który mówi: „Zdobyłem szczyt świata, teraz chciałbym zapisać się w wieczności”. Potem widzimy, jak zaczyna mówić głosem dziecka. Pochyla się nad ekranem komputera, na którym widać mozaikę zdjęć paszportowych z jego najmłodszych lat. Mówi coś w stylu: „Titititi, Cristiano Ronaldo”. Wykonuje gest, jak gdyby chciał pogłaskać chłopca z fotografii. Nagle odsuwa się od monitora i wybucha śmiechem. Ronaldo często się śmieje.

CR: „To ja, to ja, jak miałem trzy miesiące! Jaki piękny chłopiec! Jaki słodziak! I ta złota bransoletka na nadgarstku”.

Następnie przybiera zabawną pozę, z której jasno wynika, że śmieje się sam z siebie. Widok własnego zdjęcia sprzed lat nie wzbudza w nim zażenowania. Jednocześnie widzimy, jak jego siostra Katia trzyma na rękach swojego syna. Ronaldo pyta ją: „Czy jest do mnie podobny?”. Kamera znów robi najazd na zdjęcie małego Cristiano z dużymi, szeroko otwartymi oczami. Nie patrzy w obiektyw aparatu, lecz na kogoś, kto prawdopodobnie coś do niego mówi.

CR: „Będzie piłkarzem jak wujek”.

Dziecko zaczyna płakać, a wtedy Cristiano uspokaja siostrę.

CR: „Nie martw się, ja też tak miałem”[4].

***

Kiedyś Katia prowadziła Cristiano do szkoły, a potem na niego czekała, żeby mogli wrócić razem. Pomagała mu w odrabianiu lekcji. Maria Dolores nie mogła dopilnować wszystkiego, więc Katia szybko się nauczyła, jak kontrolować młodszego brata. „Za bardzo się mną nie przejmował, o nie – wspomina. – Ciągle się na niego wkurzałam. Mama mówiła mi: »Katia, jak wrócicie do domu, nie pozwól Cristiano iść grać w piłkę, dopóki nie odrobi wszystkich lekcji«. W domu mieliśmy drzwi frontowe i tylne. Mówiłam mu: »Ronaldo, idź odrób lekcje« (w domu zawsze zwracaliśmy się do niego per »Ronaldo«, nie »Cristiano«), a on na to: »OK«. Chwilę później go wołałam, ale już go nie było. Potem mama złościła się na mnie, gdy wracała z pracy”[5].

„Był małym buntownikiem, ale potrafił też słuchać. Wystarczyło go czymś zainteresować, żeby posłuchał. Ogólnie był raczej grzeczny” – mówi dziś jego matka [6].

„Aktywnie angażował się we wszystkie zajęcia o charakterze rekreacyjnym, które mieliśmy na zakończenie każdego semestru. Mam tu na myśli teatr, taniec czy śpiew” – wspomina siostra Graça, nauczycielka w szkole podstawowej São João w Funchal. Cristiano dopominał się zawsze o główne role. „Był przy tym dość leniwy, zapominał o tym, co miał przygotować w domu”.

„Pamiętam, że czasem ciągnęła mnie za ucho, obrywałem też od niej po łapach” – żartuje Cristiano [7].

„Byłem dobrym chłopcem, bo pieczę nade mną sprawowali mama, tata i starsze rodzeństwo. Chyba byłem też wyjątkowo pracowity, tak mi się przynajmniej wydaje… [śmiech]”[6].

Dinis, ojciec

Dinis Aveiro odebrał jedynie podstawowe wykształcenie, więc po odbyciu służby wojskowej musiał podjąć pracę fizyczną. Najpierw handlował rybami, potem był kamieniarzem i miejskim ogrodnikiem, ogólnie jednak przez większość czasu pozostawał na bezrobociu. Gdy pojawiła się zatem możliwość dorywczego zarobkowania w występującym w piątej lidze klubie Andorinha, przyjął tę propozycję z wdzięcznością.

Klub otrzymał dofinansowanie gminne i dzisiaj dysponuje oświetlonym sztucznym boiskiem, wtedy jednak zespół musiał grać na wynajętych boiskach lub w halach sportowych. Po pewnym czasie klub otrzymał do dyspozycji plac ubitej ziemi, przy którym wybudowano niewielki bar oraz magazyn. Zadaniem Dinisa było zbieranie sprzętu, pilnowanie piłek, przygotowywanie sprzętu niezbędnego trenerom, szykowanie strojów, czyszczenie toalet i strzyżenie trawy.

W rodzinie piłka nożna nabierała coraz większego znaczenia. Normą stały się rodzinne wypady na mecze Andorinhi, a w szczególności na spotkania rozgrywane przez juniorów, w których występował Hugo Aveiro.

Wszyscy mówią, że José Dinis był porządnym facetem. Ludzie go lubili. Był spokojny i miał głęboki, chrapliwy głos. I wydawał na alkohol te niewielkie pieniądze, które zarobił.

Robiło tak wielu ludzi, zwłaszcza zaś weteranów wojennych. Doskwierały im ubóstwo, przygnębienie i nuda, a do tego morze otaczające ich ze wszystkich stron jak więzienne mury.

Na Maderze ludzie zaczynają pić z samego rana i potem już nie przestają. Twierdzą, że to element tamtejszej kultury, podobnie jak w Wielkiej Brytanii czy w Skandynawii. Ulubionym napojem miejscowych jest mocny alkohol wymieszany z miodem i cytryną, marakują lub dowolnym innym owocem. Napój spożywa się na ciepło. Początkowo raczyli się nim rybacy, by dodać sobie animuszu. Naprawdę daje kopa! Już po dwóch szklaneczkach człowiekowi mocno szumi w głowie. Wszyscy go tam piją, więc z oczywistych względów napój jest tani.

Arnaldo, mój przewodnik podczas jednego z pobytów na Maderze, opowiadał, że pierwszy alkohol dostał od ojca w wieku czterech lat. W barach nie podawano soku, był za to poncz. Dostawał więc poncz, żeby siedział cicho i nie wtrącał się do rozmów dorosłych. Nie buntował się, pił za każdym razem, gdy postawiono mu go przed nosem.

Dinis nie należał do pijaków, którzy zwracają na siebie uwagę i uważają, że zawsze i we wszystkim mają rację. Był cichy i uprzejmy, w spokoju zabijał kolejne godziny.

Ośmio- czy dziewięcioletni Ronaldo lubił spędzać czas w towarzystwie ojca. Wielokrotnie zdarzało się, że zegar wybijał dwudziestą trzecią i Cristiano chciał iść spać, ale kiedy nie było w domu ojca, nie umiał się zrelaksować. Zabierał wtedy siostrę albo kolegę i szli po niego do baru. Dinis nie zawsze chętnie wracał. Wolał zostać w swoim stałym miejscu w narożniku lokalu. Siedział tam spokojnie i pił pogrążony we własnych myślach, nikomu nie wadząc.

Gdy wreszcie stwierdził, że pora wracać do domu, szedł, wspierając się na ramieniu młodego Cristiano.

Już w tak młodym wieku Ronaldo powoli przejmował zaniedbywane przez Dinisa obowiązki ojcowskie.

„Chciałbym jedynie, aby mój syn był szczęśliwy i odniósł sukces – mówił w barze. – Ja chciałbym żyć we własnym świecie. Jego świat należy do niego”. Nie lubił jeździć do Manchesteru, gdy Cristiano się tam przeniósł. Był tam zaledwie kilka razy.

Mój przyjaciel Moisés powiedziałby, że to jeden z ludzi, któremu do szczęścia wystarczy talerz fasoli. Innymi słowy, nie wymagał od życia zbyt wiele.

Gdy stan jego zdrowia zaczął się pogarszać, Dinis początkowo odrzucał propozycje pomocy ze strony syna. Ronaldo zaoferował, że sfinansuje leczenie w najbardziej renomowanych angielskich klinikach. Dinis uległ dopiero pod sam koniec, aby nie robić więcej problemów synowi, ale było już za późno. Zmarł w jednym z londyńskich szpitali.

Swoją nieobecnością, brakiem autorytetu, dobrodusznością i wiarą w umiejętności piłkarskie Ronaldo zapracował sobie na szczególne miejsce w pamięci własnych dzieci.

Można powiedzieć, że jest przez nie niemal ubóstwiany. W domu Cristiano w Manchesterze wisiało sporo fotografii José Dinisa Aveiro, a synek Katii otrzymał imię Zé (zdrobnienie od José) właśnie na cześć dziadka.

***

Rozmawiałem o tym wszystkim z Martinho Fernandesem, dziennikarzem z Madery, który przyjaźnił się z José Dinisem. „Gdyby Cristiano został na wyspie, nigdy nie osiągnąłby tego, co ma” – stwierdził. Jego zdaniem Ronaldo, podobnie jak nas wszystkich, ukształtowało miejsce, w którym wyrósł. Pochodzi z ubogiego i rozbitego domu, ale może właśnie tego potrzebuje człowiek, aby osiągnąć sukces. Do dziś posiada umiejętność pokonywania przeszkód, dzięki czemu ciągle się rozwija. Martinho wspomniał jeszcze o czymś: „Gdy rodzice cię za bardzo nie pilnują, masz swobodę, dzięki której możesz w pełni zrealizować swój potencjał”.

Koncepcja dotycząca wpływu rodziców wydaje się ciekawa. Przewijała się w niejednej dyskusji.

***