Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Czyżyk na drogę. Rozmowy o przyrodzie

Czyżyk na drogę. Rozmowy o przyrodzie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-955844-3-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Czyżyk na drogę. Rozmowy o przyrodzie

Co to znaczy: żyć w zgodzie z naturą? Żyć tak jak żyje Adam Wajrak, na skraju Puszczy Białowieskiej, by z okna domu móc podglądać żubry i chodzić codziennie na samotne puszczańskie wędrówki? Jak Anna Kamińska, pisząc po nocach bestsellerową biografię Simony Kossak, dzięki której mogła porzucić życie w mieście i wyprowadzić na wieś, by całkowicie poświęcić się pisaniu?

 

Jak Krzysztof Czyżewski, szef Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”, który mieszka nad jeziorem Hołny w Krasnogrudzie, w tym samym miejscu, do którego przyjeżdżał przed laty Czesław Miłosz, a w Sejnach, sennym miasteczku, o którym dawno Bóg zapomniał, buduje światowe centrum dialogu? Czy może jak Lechosław Herz, projektując i wytyczając setki kilometrów szlaków, między innymi po Puszczy Kampinoskiej, i pisząc przewodniki? Jak Stanisław Łubieński, warszawiak z urodzenia, liczący gatunki ptaków zamieszkujących Warszawę, czy jak Adam Robiński, także warszawiak, który przy każdej nadarzającej się okazji ucieka przed miastem, na przykład na Pulwy pod Wyszkowem, w poszukiwaniu samotności i arktycznej pustki?

 

Na pozór przypadkowych bohaterów książki Piotra Brysacza, dziennikarzy, pisarzy, reporterów, łączy jedno: pisanie o przyrodzie. Kim są? Z jakich światów przychodzą? Dlaczego piszą o ptakach, o przyrodzie? Co ich kształtowało? Co im daje obcowanie z naturą i czego w przyrodzie szukają? Czym ona dla nich jest? Czyżyk na drogę. Rozmowy o przyrodzie to sześć niespiesznych zapisów spotkań z ludźmi, dla których przyroda stała się zarówno sposobem na życie, jak i całym życiem... Znakomitym dopełnieniem tej książki są przepiękne kolorowe fotografie autorstwa Magdy Wiśniewskiej-Krasińskiej, Adama Wajraka, Krzysztofa Czyżewskiego, Lechosława Herza, Stanisława Łubieńskiego i Adama Robińskiego.

Polecane książki

Najpiękniejsze i najcenniejsze obszary oraz obiekty naturalne sześciu kontynentów chronione w ramach Listy światowego dziedzictwa UNESCO zostały zebrane w jednej książce. Zachwycające twory naturalne Europy, Azji, Australii, Afryki i obu Ameryk to cudowne miejsca i zapierające dech w piersiach krajo...
W poradniku do „NecroVision” poza drobiazgowym rozwiązaniem gry, znajdziesz niezbędne informacje na temat sekretów oraz porady dotyczące walki w prestiżowej sali wyzwań. NecroVision - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Rozdział 5 - Stonehenge (Solucja)Rozdzia...
"Sonety erotyczne" autorstwa Adama Mickiewicza są zwane również miłosnymi lub odeskimi. Powstały w latach 1825-26. Mickiewicz opracował na nowo i włączył do cyklu kilka wcześniejszych utworów, napisanych jeszcze w Wilnie i Kownie, a odzwierciedlających uczucia poety do Maryli, ukrytej pod imieniem L...
Podręcznik Zarys prawa cywilnego jest dziełem zbiorowym pracowników Zakładu Prawa Cywilnego i Prawa Międzynarodowego Prywatnego Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorzy wy­korzystali swoje bogate doświadczenie naukowe, dydaktyczne i praktyczne, by w zwarty, ale wyczerpujący sposób przedstawić całość pols...
Lucy Bright nie wierzyła własnemu szczęściu, gdy ona – zwykła sekretarka – została narzeczoną multimilionera. Niestety okazało się, że ich związek to jedynie trick medialny. Na konferencji prasowej Lucy zrywa z „narzeczonym”, a uciekając przed dziennikarzami, wpada w ramiona przystojnego Nathaniela ...
Autor nagłaśnia zatajane badania niezbicie udowadniające korzystny wpływ suplementacji witaminowej. Uświadamia, że prawie nikt nie przyjmuje wystarczającej ilości kwasu foliowego w zielonych warzywach, podczas gdy jego niedobór może prowadzić do poronień i powstawania wad rozwojowych płodu. Kolejnym...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Brysacz, Adam Wajrak, Anna Kamińska, Stanisław Łubieński

Krzysztof Czyżewski

Krzysztof Czyżewski (ur. 1958 r.) – praktyk idei, pisarz, reżyser i animator działań międzykulturowych. Współtwórca Fundacji Pogranicze i Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” w Sejnach. W 2011 r., wraz
z zespołem Pogranicza, otworzył Międzynarodowe Centrum Dialogu w Krasnogrudzie. Inicjator programów dialogu międzykulturowego w Europie
Środkowej, na Bałkanach, Kaukazie, Azji Środkowej, Indonezji, Bhutanie,
Afryce Północnej i innych pograniczach świata. Wykładowca wielu
uniwersytetów w Europie i USA; obecnie jest profesorem Uniwersytetu
Bolońskiego i Rutgers University.

Autor książek Ścieżka pogranicza, Linia powrotu. Zapiski z pogranicza, Miłosz. Tkanka łączna i Małe centrum
świata. Zapiski praktyka idei;
współautor m.in. Podręcznik dialogu. Tożsamość i zaufanie, Miłosz
– Dialog – Pogranicze, Krasnogrudzki
most. Niezbędnik budowniczego.
Reżyser opowieści teatralnych Pogranicza, w tym ostatnio: Trzy kobiety. Metamorfozy
mitu Medei u Owidiusza i Picassa oraz Misterium Mostu. Przez Jerzego Giedroycia
uhonorowany nagrodą „Małego Berła Kultury Polskiej”. W 2014 roku
otrzymał Dan David Prize.

Zanieistniałbym bez krajobrazu

„Ziemia zapisana jest ścieżkami. Są jak zmarszczki na twarzy starego
człowieka. Ból je pogłębia, czujność napręża, łza goryczy i radości na
przemian usiewa cichym światłem, śmierć zarasta. Pozostawiają ślad.
Odciskają dzianie się.”

Krzysztof Czyżewski, Ścieżka, w: Małe centrum świata. Zapiski praktyka
idei

„Człowiek ustawia kamień graniczny w trwodze przed bezkresem, przed
nieskończonością przestrzeni. Ustawia go, bo wszędzie jest nigdzie. A >>nigdzie<< nie jest prawdziwym imieniem człowieka. Więc
poszukuje miejsca.”

Krzysztof Czyżewski, Kamień graniczny, w: Małe centrum świata. Zapiski
praktyka idei

Fotografie: Vladas Braziunas (portret), Krzysztof Czyżewski

Pamięta Pan krajobraz, na jaki patrzył Pan jako siedmio-, ośmioletni
chłopiec?

Pamięć krajobrazu mojego dzieciństwa sięga chłopca, może trzyletniego.
Nie tyle widziałem, ile zanurzałem się w łące, jak w rzece, której nurt
podejmuje za kolana. To była moja ziemia obiecana, gdzie mama nie bała
się wypuszczać mnie z dłoni, a je nie bałem się przewrócić, poturlać i znowu polecieć. Odurzony zapachem macierzanki i rojem wibrujących
dźwięków os, świerszczy i żab, z anielsko kwaśnym smakiem rozściskanych
na języku liści szczawiu, w pogoni za motylem, który widziany pod słońce
uwodził do przejścia na drugą stronę, zadraśnięty źdźbłami turzycy,
pokłuty ostami, poparzony pokrzywami… Szczęśliwy, szczęśliwy,
szczęśliwy.

Z piskiem radości rzucałem się w objęcia mamy, a ona przewracała się ze
mną, i turlaliśmy się, mocno objęci, zroszeni mchami, zanoszący się
śmiechem z samych trzewi duszy, która jeszcze była jedna, niczym nie
oddzielona od świata, nie rozcięta żadną granicą różnicy. Jej twarz
przykrywała mnie cieniem, nieboskłonna, bez makijażu, muskana
wypuszczonymi na wolność włosami, które dopiero po zachodzie słońca
zacznie upinać szpilkami trzymanymi po kilka w ustach, rozwichrzona
uśmiechem, z oczami mokrymi od miłości, pod powierzchnią młodości
skrywająca – jak jasny kamyk w toni jeziora – siwą staruszkę, której
śmierć się nie ima. Ta twarz już na całe życie stanie się dla mnie
synonimem piękna, którego będę szukał w każdej kobiecie.

I uciekałem jej, pędząc przed siebie co tchu. Ścieżka pod stopami
sprężynowała, płoszyły się skowronki i chwila lotu, do którego się
zrywałem trzepocząc rękami, trwała wieczność całą. W gęstwinie
olbrzymich łopianów i paproci nie mogłem dostrzec stawu, ale wiedziałem,
że tam jest groźna zona, do której nie wolno mi się zbliżać i że to
dlatego mama cały czas jest po mojej lewej stronie. Aż dobiegaliśmy do
mokradeł usianych niezapominajkami, za którymi płynął strumień, zdający
mi się rzeką nie do przebycia. – Nie bój się – mówiła mama, po czym
kładła pierwszy kamień, na który stawałem. – Dasz radę przeskoczyć na
drugi? – pytała, wyciągając ku mnie rękę. Ale ja chciałem samemu, choć
ze strachu uginały mi się kolana. Kolejny kamień był w wodzie. Stałem
pośrodku strumienia, nie wierząc, że tak daleko zaszedłem, bez szansy
powrotu, wpatrzony w mamę na drugim brzegu, która powtarzała: – Nie
oglądaj się za siebie.

„Tym właśnie jest prowincja w moim rozumieniu – nową przestrzenią do
zagospodarowania. Sama z siebie niewiele ma do zaoferowania. Dlatego ci,
którzy od razu liczą na rozmaite profity, właściwie nie mają do niej
przystępu. Do prowincji nie można przybyć >>na gotowe<<.
Wszystko, co jest w niej do zrobienia, musi być budowane od początku.
Wszystko, co może nam zaoferować, to ziemia leżąca odłogiem,
spustoszenie albo dzikość, atmosfera zmierzchu i wyczekiwania. Można
prowincję odnaleźć dla siebie w żywiole natury nietkniętej cywilizacją,
można na ruinach i pozostałościach cywilizowanego świata, ale i w jednym, i drugim przypadku właściwa jej będzie dziewiczość,
niepowtarzalny smak stawiania pierwszych kroków na dopiero co
przecieranej ścieżce. O ich mocy i znaczeniu przekonają się dopiero ci,
którzy – trzymając się kurczowo starego centrum – pozbawiają się udziału
w tym, co pierwsze, i przybywają zawsze za późno.”

Krzysztof Czyżewski, Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei

I wtedy trzeba było przełamać lęk, musnąć kolejne kamienie jak w tańcu,
myk-myk, zatrzymać oddech i na nitce zawiesić serce, które dopiero w ramionach mamy zaczynało bić jak młotem. – Tata nie uwierzy, że
zbudowaliśmy most, po którym samemu przeszedłeś. Powtórz: most. Szliśmy
w podskokach dalej, w stronę lasu, z którego szedł ścieżką ku nam tata z koszem pełnym grzybów. I już za chwilę podrywał mnie z pędu, którym się
do niego puściłem, unosił wysoko w górę, sadzał na barana, a ja wołałem:
– Most, przeszedłem most! Świat widziałem teraz inaczej, malały trawy,
ujawniał się staw z ognistobiałym łabędziem, a za nim nasz dom,
neogotycka willa z czerwonej i czarnej cegły, przedwojenna, teraz
podzielona na dwie rodziny, na samym skraju miasta Śrem, tak, że
wystarczyło otworzyć drzwi i już po kilku krokach pływało się w przepastnej łące.

Często wraca do Pana ten obraz? Pozwala Pan sobie czasami, zanurzając
się w tym krajobrazie ponownie, na wycieczkę pod prąd czasu?

Pamięć pierwszego mostu, przez który przeszedłem samodzielnie, powróciła
do mnie po latach i stała się czymś więcej niż wspomnieniem. Zostałem w końcu „budowniczym mostów”. W ten sposób zawiązują się supełki losu,
kierujące biegiem naszych życiowych ścieżek tak, jak ukształtowanie
ziemi kieruje biegiem strumieni. Sposób, w jaki mama zbudowała swojemu
dziecku most po latach stał się dla mnie objawieniem mądrej praktyki
budowania tkanki łącznej, którą dzielę się dzisiaj na różnych
pograniczach świata. Podziały, wrogość i traumatyczna pamięć rozwierają
między ludźmi tak głębokie przepaście, że wydaje się czymś absolutnie
niemożliwym przedostanie się na drugą stronę granicy i spotkanie z obcym.

„W Sejnach, małym miasteczku z dużymi tradycjami, na krańcu świata (tak
mówiono, gdy w pobliżu przebiegała granica z ZSRR i wszystko się tu
urywało), w pół drogi pomiędzy polskim i litewskim domem kultury, przy
ulicy przemianowanej z Armii Czerwonej na Piłsudskiego, nieomal
naprzeciw dawnego pałacu biskupiego, w sąsiedztwie magistratu po jednej
stronie i starostwa powiatowego po drugiej, konsulatu Republiki
Litewskiej z budką policjanta strzegącego flagi i godła z Pogonią,
kantorów czynnych całą dobę; na osi wyznaczonej przez opuszczony
klasztor dominikański i słynną bazylikę; w synagodze, którą współcześni
zapamiętali jako magazyn nawozów sztucznych, w fabryczce papci, która
nie przeżyła upadku komunizmu, a ongiś była szkołą talmudyczną, i w budynku starej poczty, gdzie podczas gruntownego remontu odnaleziono
zwitek modlitwy z mezuzy, pamiętający czasy działającego tu gimnazjum
hebrajskiego – istnieje Ośrodek >>Pogranicze – sztuk, kultur,
narodów<<.

Zjawiska tego nie wolno mylić ze strażnicą Wojsk Ochrony Pogranicza,
której funkcjonariusze uparcie parkują swoje samochody przed synagogą,
bo im najbliżej. Kiedyś oficer tej strażnicy wyjaśnił przed kamerą
telewizji, że pogranicze to pas ziemi oddzielający terytorium jednego
kraju od drugiego. Pracownicy >>Pogranicza<< z naprzeciwka
mają zgoła odmienny pogląd, twierdząc, że jest to strefa wzajemnego
przenikania się, koegzystencji i dialogu. Mało tego, czynią wszystko,
aby tak właśnie było. W tej sprawie zwracają się czasem do komendanta
strażnicy i jego podwładnych z propozycją współpracy i ta – poza bardzo
wyjątkowymi przypadkami – nie zostaje im odmówiona. Potwierdza to tezę,
że dobrze rozumiana konkurencja nie niszczy, lecz buduje.”

Krzysztof Czyżewski, Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei

W podobny sposób nieosiągalny wydawał się małemu chłopcu drugi brzeg
strumienia. Wystarczy jednak, że, zamiast przerażenia i rezygnacji,
zdołamy położyć pierwszy kamień i stanąć na nim, a już zmienia się
perspektywa, choćby odrobinę. Zaczynamy koncentrować się na tym, co mamy
pod stopami i co jest w zasięgu naszych możliwości. Niepostrzeżenie
odcinamy się od tego, co ogólne, ideologiczne i abstrakcyjne.
Przestajemy oczekiwać, że ktoś nam postawi cały i gotowy już most.
Cieszymy się, że zdolni jesteśmy położyć następny kamień i na nim
stanąć. Drugi brzeg ciągle wydaje się odległy, ale zaczynamy zdawać
sobie sprawę, że opuściliśmy własny, że jesteśmy w drodze, że nic nie
jest już takie, jakim było przed chwilą. Nie tylko nasze otoczenie się
zmienia, ale zmienia się także coś w nas samych. Tracą na mocy
argumenty, które powstrzymywały nas przed wyruszeniem w drogę, te
wszystkie uprzedzenia i kompleksy, którymi utwierdzaliśmy niemożność
spotkania i konieczność okopania się na swoim. I nie wiedzieć jak,
stoimy już na trzecim kamieniu, pośród nieznanego żywiołu, który każe
się zastanowić, czy zawrócenie z drogi nie będzie tchórzliwym
salwowaniem się ucieczką. Z każdym kolejnym kamieniem-krokiem uczynionym
ku innemu, więcej bliskości, bezpieczeństwa i ciepła czujemy ze strony
drugiego brzegu. I gdy wreszcie stajemy na gruncie obcego i niedosiężnego, nienawiść i lęk podjętego ryzyka przemieniają się w radość, satysfakcję, zaufanie… I jeszcze ten aromat niezapominajek,
który już na zawsze zaślubia Erosa z Mnemosyne, nie z Tanatosem.

Obraz łąki stał się dla mnie tym, czym twarz matki ucieleśniająca
idealne piękno, poszukiwane przeze mnie przez resztę życia. Gdziekolwiek
się obróciłem, wypatrywałem łąki, idealnej, tej ze śremskiego
dzieciństwa. Najczęściej wiązało się to z bólem niespełnienia, bo łąki,
na które natrafiałem, były okaleczone chemią, „strzyżeniem” i innymi
formami „upiększania”: zabudową człowieka, mazią cementu lub asfaltu,
regulowaniem biegu strumieni i ścieżek, zasiekami ogrodzeń i pozostałym
asortymentem cywilizowania, do którego się sięga jak do kosmetyczki
pełnej przyborów do makijażu.

Kiedy przyszedł czas na zbudowanie rodzinnego domu, marzenie o bliskości
łąki okazało się decydujące. Na Suwalszczyźnie kuszą polodowcowe jeziora
i obrzeża puszcz augustowskiej czy rominckiej. Mój dom w Krasnogrudzie
stanął na skraju lasu, blisko jeziora Hołny, ale przede wszystkim jest
zanurzony w przepastnej, blisko dziesięciohektarowej łące, rozciągającej
się na kamienistych wzgórzach, nigdy nie kultywowanej, a przynajmniej
odkąd sięga pamięć tutejszych ludzi. To prawdziwe królestwo ziół, mchów
i porostów, motyli i innych owadów, kopców mrówek, gniazd ptaków, nor
gryzoni i lisów, tropinek saren i łosi, którego trzeba bronić przed
inwazją lasu, w zmowie z wiatrem uparcie wysyłającego tu zastępy
samosiejek… Jest oczywiście staw, nawiedzany przez zimorodka, czaple i żurawie, a niekiedy też przez wydrę. Wystarczy wyjść z domu, a już po
kilku krokach można zanurzyć się w tym żywiole. I można tak iść bez
końca, bo krasnogrudzkie łąki łączą się z tymi z Żegar, Sztabinek i Dusznicy, a potem swobodnie przekraczają granicę polsko-litewską i stają
się jeszcze dziksze, bo za Sowietów była tu na dziesięć kilometrów
szeroka zona, z której przymusowo wysiedlano ludzi; więc można iść
dalej, natrafiając na zarośnięte studnie i zdziczałe sady, wielkim
łukiem obchodząc jezioro Gaładuś i przez Burbiszki, Jenorajście i Radziucie powracać do domu.

Ale może ważniejszy jeszcze od przestrzeni jest czas. To prawdziwy dar,
że dane mi jest współistnieć z łąką w jej nieustających metamorfozach –
od świtu po zmierzch, od zimy po jesień, w deszczu i wichurze – które
niosą ze sobą niesamowitą dynamikę i bogactwo przemian światła, barw,
kształtów i zapachów. W swoich podróżach docieram do różnych niezwykłych
i często trudno dostępnych rezerwuarów natury, ale – choćby nie wiem jak
zachwycające było ich piękno – zawsze będzie brakowało mi w nich pełni
obrotu przemian, do której dostęp możliwy jest jedynie dzięki poddaniu
się cyklicznemu rytmowi czasu. Dlatego powracam nieustannie do swojej
kosmicznej łąki, która zestrojona jest z rytmem domu i pracy w Krasnogrudzie.

Mam takie, niczym nieuzasadnione przeczucie, mgnienie, że krajobraz,
jaki wyniesiemy z dzieciństwa pod powiekami, krajobraz, w jakim się
wychowaliśmy, może nawet bardziej niż samo wychowanie, ma wpływ na to,
kim jesteśmy, na nasze przyszłe życiowe wybory… Pan zdaje się tę moją
intuicję potwierdzać…

Krajobraz odczuwam dość osobliwie, w tym sensie, że nie istnieje dla
mnie osobno, jako przyroda albo świat materialny. Nie ma nic osobnego od
krajobrazu, włącznie ze mną. Nawet jeżeli w tym ogromie coś mi się
wymyka albo pozostaje niedostępne, to jest to wskazanie na brak,
ograniczenie, niemożność. Krajobraz budzi tęsknotę za tym, co nieobjęte,
niewidzialne, niedosiężne. Jakby był zasłoną, która dla uważnego
wędrowca jest mapą wskazującą bród, przełęcz, przesmyk w nieznane.
Norwid twierdził, że malujemy tylko procent od kontemplacji. Krajobraz
jest kontemplacją, z której uchwytne są dla nas, dla naszych zmysłów,
jedynie skrawki. Najpełniejszy dostęp do niego mamy w dzieciństwie.
Dziecko w krajobrazie wiruje, my tylko przechodzimy albo jesteśmy wobec.
Na szczęście mamy życie duchowe, które jest pracą nad zachowaniem
dziecka w nas: poprzez pamiętanie, tworzenie, kontemplację. Józef
Czapski przywoływane słowa Norwida zamieścił jako motto tekstu O wizji
i kontemplacji, w którym wizję określił jako syntetyczne, jedyne
widzenie otaczającego świata. Chwila takiego widzenia spływa na
człowieka zawsze nieoczekiwanie, jak łaska. Czasem bez żadnego
przygotowania, bez jakiejkolwiek zdolności wcielenia jej, czasem po
wielu latach pracy, jak nagroda zawsze niewspółmierna i nawet
niewymierna z włożonym wysiłkiem. Czasem przychodzi ona nieznacznie i ujawnia się powoli i coraz dobitniej w dziele zaczętym bez wizji, czy
prawie bez wizji…

Wiosna

Krajobraz jest dla mnie tym, czym wizja dla Czapskiego – przychodzi…
nieznacznie. Jesteśmy z nim nierozerwalnie związani dlatego, że tęsknimy
za całością i jednością, za czymś, co utraciliśmy. My jednak nie możemy
być straceni dla krajobrazu, który nas potrzebuje, więcej – jest też
nami, obejmując nasze dusze upadłe, nasze stracone dzieciństwa, naszą
pamięć skrzydeł, nasze wygnanie i wszystkie nasze ograniczenia. Jakimś
zamarłym w nas zmysłem korespondencji czujemy ciepło tego objęcia, które
zaprasza do podróży, uwodzi nieznanym brzegiem. Dlatego wykraczamy z siebie.

Lato

Odnajduję w sobie wiele śladów odciśniętych we mnie przez przyrodę,
światło i przestrzeń, w których byłem zanurzony. Ale to nie jest jeszcze
cała prawda o oddziaływaniu na mnie krajobrazu. Krajobraz ukształca
mnie, objawiając mi moją własną niewystarczalność i moją niedoskonałość
we współistnieniu z nim, zbyt szczątkowym, a w konsekwencji nieustannie
zaprasza mnie do podróży poza siebie.

Jesień

Człowiek ukształcający krajobraz i czyniący go sobie poddanym w istocie
go rani, a przez to rani samego siebie. Jedynie zanik zmysłu
korespondencji sprawia, że nie odczuwa z tego powodu bólu. Życie duchowe
to nic innego jak dostrajanie się do krajobrazu. Nie poprzez strzyżenie
trawników, a poprzez pracę nad sobą stajemy się jego częścią. Zdarza
się, że krajobraz nas nawiedza, zawłaszczając nas całkowicie i zanurzając nas w innym wymiarze – w przestworze wiecznej chwili.
Olśnienie. Nie wiadomo kiedy i za co. Tak jak w wizji Czapskiego, nie ma
tutaj przyczynowo-skutkowej zależności z pracą, którą wykonuję. A jednak
nie sposób nie pracować, bo obcowanie z krajobrazem otwiera przede mną
horyzont usiłowania. Wiąże się to bardzo mocno z pamiętaniem. Odczuwam
krajobraz jako ogromny rezerwuar pamięci, jako esencję nagromadzoną na
dnie kosmicznego naczynia. W jego wnętrzu odbywa się nieustanne
powiastowanie, jakby powiedział Stanisław Vincenz, czyli granie na
cymbałach wspomnień. Vincenzowski powiastun czyta krajobraz jako „pismo
światowe”: Więcej jeszcze niż książki, pismo światowe ma nam
przypomnieć wiedzę naszej duszy. Jeśli wędrujemy po przestrzeni i z niej odczytujemy, to odczytujemy z duszy. Przestrzeń, w której snuję
swoje życie, gęsta jest od zmarłych istnień, stąpam po osadzie ich
życia, nawiązuję rozmowę. Dotyczy to nie tylko ludzi, także roślin i zwierząt, przedmiotów pozornie martwych, kamieni pozornie niemych.
Krajobraz to wspólnota, obcowanie żywych i umarłych.

Zima

„Doskwiera nam tęsknota. Nie jest to sentyment do stron rodzinnych, do
mitycznej przeszłości. Wówczas cofalibyśmy się jedynie, pozostając
ciągle na tym samym, ograniczonym odcinku.

Tymczasem nasza tęsknota domaga się zatoczenia łuku, który z kolei dążył
będzie niestrudzenie do wypełnienia w figurze koła.

Tym samym towarzyszące nam uczucie ma swoją dynamikę, nakazuje dążenie
do przodu, co oznacza przyjęcie bagażu naszej nowoczesności i doświadczeń przebytej drogi. Nie ma powrotu poprzez cofanie się. Nie ma
też dążenia, które wyrywa nas z rodzimych powiązań i rzuca w nowy świat.
To poruszanie się po prostych linearnych, skierowanych czy to w przeszłość, czy to w przyszłość, okazuje się utopią.

Naszą figurą pozostaje koło i swoje ślady pozostawiamy ciągle na jego
łukach. Oto nasze powracanie, które niestrudzenie mierzyć się musi z nową rzeczywistością i nowym wyzwaniem.

Sándor Csoóri pisał kiedyś, że >>jeśli nawet nie możemy już wrócić
do ojcowskiego domu, to jednak stoimy w puszczy, zamienieni w synów
jelenia i nasłuchujemy głosu, który wzywa nas do domu. Pamiętamy, że to
niemożliwe, ale ta pamięć jest zarazem źródłem naszej siły<<.

Tęsknota, którą możemy nazwać pragnieniem powrotu do domu, nie neguje
czegokolwiek, nie afirmuje przeszłości, nie jest ucieczką od
nowoczesności, nie jest antycywilizacyjna. Dlatego że tak ją
postrzegaliśmy do tej pory, zagłuszaliśmy ją lekceważeniem, udając, że
dotyczy tylko frustratów uciekających z miast na wieś albo na
>>łono<< natury. Tak naprawdę baliśmy się, że zakwestionuje
nasze osiągnięcia, a może chodziło o zwykłe wygodnictwo, odwlekające
wszelkimi sposobami nakaz wyruszenia w dalszą drogę.”

Krzysztof Czyżewski, Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki