Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dama z młodzieńcem

Dama z młodzieńcem

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788324233748

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dama z młodzieńcem

Zaskakujące połączenie subtelnej erotyki i rozliczeń z przeszłością. Dojrzała bohaterka opowiada swoje życie młodszemu mężczyźnie, łącząc wspomnienia z dzieciństwa w wielokulturowym Bukareszcie z barwnymi obrazami literackiego świata lat 70. XX wieku, ale także z późniejszymi wydarzeniami i postaciami. W rezultacie otrzymujemy gęstą, w dużej mierze autobiograficzną narrację, która oferuje bogatą panoramę współczesnej Rumunii z perspektywy „pierwszej damy rumuńskiej literatury”. Temat wybrany przez Norę Iugę drażni i prowokuje, dając nam poczucie profanowania tabu niczym w Lolicie Nabokova, oraz budzi ten rodzaj nienasyconej ciekawości, który staramy się na co dzień ukrywać. Dzięki językowej maestrii i elegancji opowieści możemy podziwiać niezwykłą umiejętność indywidualizowania uczuć bohaterów. Powieść Iugi to znakomite studium ludzkiej psychiki uhonorowane licznymi nagrodami, a także przetłumaczone na wiele języków. Nora Iuga (ur. 1931, właśc. Eleonora Almosnino) – wybitna rumuńska poetka, prozaiczka i tłumaczka z języka niemieckiego oraz szwedzkiego, autorka kilkudziesięciu cenionych zbiorów wierszy, opowiadań i powieści. Laureatka wielu nagród literackich, a także wyróżnień państwowych. W 2007 roku otrzymała nagrodę Friedrich-Gundolf przyznawaną przez Deutsche Akademie für Sprache und Dichtung tym, którzy przyczyniają się do propagowania niemieckiej kultury w świecie. Tłumaczyła na rumuński m.in. Augusta Strindberga, Fryderyka Nietzschego, Ernsta Jüngera, Paula Celana, Güntera Grassa, Elfriede Jelinek, Hertę Müller, Aglaję Veteranyi. Aktywna blogerka i komentatorka rumuńskiego życia literackiego.

Polecane książki

Gdy formował się – na przełomie lat 80. i 90. – program polskiejtransformacji, dominowało przekonanie, że kapitalizm powinienzawrócić z drogi ewolucji, którą podążał po wojnie, że powinien wejśćna ścieżkę liberalną. Opowiedziała się za tym ogromna większośćelity intelektual...
Minipowieść Jurija Polakowa - znanego współczesnego rosyjskiego prozaika, autora cenionego przez czytelników za mistrzostwo w łączeniu gatunków, realizm groteskowy, żywy i zróżnicowany język, aktualną tematykę - z pewnością zadowoli zarówno wielbicieli romans&...
Bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ) są jednym z głównych czynników sprzyjających globalizacji życia gospodarczego oraz najbardziej widocznym efektem postępującej globalizacji światowej. W latach 90. gospodarki większości krajów Europy Środkowowschodniej przeszły transformację systemową, zliber...
Tego się nie spodziewaliśmy. Michał Sutowski przed referendum rozważał scenariusze po różnych jego wynikach, ale – bądźmy szczerzy – Brexit wielu zaskoczył. Jak bardzo niespodziewane było rozstrzygnięcie  czerwcowego referendum dobrze oddają spontaniczne reakcje publicystów, komentatorów oraz ruchów...
Zestaw zawiera 3 ebooki: - „Wyspa skarbów” Robert Louis Stevenson (wydanie dwujęzyczne polsko-angielskie). - „Z przygód Sherlocka Holmesa. Tłumacz grecki” Arthur Conan Doyle (wydanie dwujęzyczne polsko-angielskie). - podręcznik z ćwiczeniami: „Nauka języka angielskiego z książką dwujęzyczną” M...
Miesięcznik zawierający niezbędne informacje, wskazówki i porady ekspertów dotyczące wdrażania i monitorowania systemów zarządzania. Przejrzysta struktura, praktyczne przykłady, pytania i odpowiedzi pomogą uniknąć najczęściej popełnianych błędów w sterowaniu systemami zarządzania wg norm ISO i innyc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Nora Iuga

Nie lubię strzyżenia włosów, nie lubię golenia pod pachami, nie lubię koszenia trawy; widocznie noszę wsobie instynkt, którego nie da się ucywilizować. Może dlatego wciąż boję się publicznych telefonów, wind, okomputerach nie wspominając. Kobieta podkula nogi, zakrywa stopy brzegiem spódnicy, mrużąc przy tym oczy, których skośny wykrój nadaje jej wygląd drapieżnika. Mężczyzna siedzi na wprost niej na małym stołeczku wniezbyt wygodnej pozycji, kolana jego długich nóg dotykają prawie podbródka. Nosi białą koszulę ze zwykłego płótna, podwinięte powyżej łokci rękawy odsłaniają muskularne, opalone ramiona; ma krótko ostrzyżone włosy irudawy, lekki zarost na twarzy. Jest, amoże raczej wygląda na nieogolonego, jednym słowem– prototyp mężczyzny wsam raz do łóżka. Na oko jest przynajmniej odwadzieścia pięć lat młodszy od kobiety. Ona dawno skończyła sześćdziesiątkę.

Za mostem rosły topole, zaś baraki– wciąż mam je przed oczami– rozciągały się na tym pustkowiu niczym trumny na pustyni. Po zachodzie słońca pracujący na dniówkę siadali wtrzech zwartych grupach nad brzegiem Seretu ikażdy zabawiał się po swojemu. Wieczór rozbrzmiewał chóralnymi śpiewami Serbów, których przeciągłe Tamo daleko przeszywało powietrze iodbierało wszelką nadzieję. Na prawo, na tyłach kantyny, gdzie ziemia była bardziej ubita, Szwabi tańczyli tradycyjnego ländlera do dźwięków akordeonu, na którym grał jasnowłosy dryblas wczapce wciśniętej głęboko na tył głowy. Wdole rzeki widać było ziemianki szczelnie otulone trzciną, to tam Cyganie urządzali niedzielne bale. Dopiero co zdałyśmy egzamin końcowy na uczelni, Goethe zjegoPowinowactwami zwyboruiLatami nauki Wilhelma Meistra wychodził znas wszystkimi porami skóry. Byłyśmy młode, jędrne iciekawe mężczyzn. Nie miałyśmy pieniędzy, by pojechać nad morze albo wgóry. Przez jeden letni miesiąc pracowałyśmy wfabryce konserw Flora przy sortowaniu warzyw, po czym wylądowałyśmy wPGR Zagna Vădeni, dokąd zawiozła nas ciężarówka wypełniona nastoletnimi wychowankami domu dziecka, szczerbatymi iusmarkanymi. Na północ od nas był Gałacz, ana południe Braiła. Terry miała dziadków wobydwu miastach, ale nigdy wcześniej ich nie odwiedziła. Teraz miałaby wielką ochotę przejść się główną ulicą miasta, awieczorem pójść do portu pogapić się na statki. Od dawna marzyła, by stać się kimś ważnym. Anna nie miała nikogo wGałaczu ani wBraile inikim nie chciała zostać. Kiedy miała trzy latka, ktoś zapytał ją, kim chciałaby być, gdy już będzie duża, aona odpowiedziała: „wodą”. Tak opowiadała jej matka. Terry była długonogim, piegowatym rudzielcem zdużymi piersiami. Leżałyśmy na trzcinowej macie przy wejściu do ziemianki; nigdy nie zapomnę tej pozycji– teren łagodnie opadał wdół, my zgłowami na zewnątrz iresztą ciała wśrodku, niczym przecięte na pół, patrzyłyśmy wniebo. Ona opowiadała oswoich miłosnych przygodach piętnastolatki zwnukiem węgierskiego barona, który podczas wakacji wGătaia, gdzie jej rodzice mieli małe gospodarstwo, przynosił jej tuberozy iszampana. Węgierski baron zmienił oczywiście swój życiorys izostał członkiem partii. Przyjmowała zalotnika ubrana wróżowe kimono wszare ptaszki, klękała obok łóżka irozwiązywała mu sznurowadła, tymczasem ja miałam przed oczami scenę zekranizacji Kawabaty. Nie wierzyłam wani jedno jej słowo, ale lubiłam jej słuchać. Ładnie opowiadała itak sobie myślałam, że szkoda by było, żeby nie została pisarką. Izostała.

Wstyczniu, kiedy choinek jeszcze nie rozebrano inie zrzucono zbalkonów, Anna skończyła sześćdziesiąt pięć lat. Poczynając od pięćdziesiątej rocznicy, przestałam chcieć, by pamiętano omoich urodzinach. Wydawało mi się to równie absurdalne jak zmienianie wody uschniętym kwiatom. Zsamego rana zamykałam drzwi pokoju gościnnego, żeby nie było słychać włączonego telewizora, iodkładałam słuchawkę, żeby ewentualni amatorzy składania życzeń myśleli, że numer jest zajęty. Zagłębiałam się fotelu iczekałam na coś. Mężczyzna wiercił się na zbyt małym stołeczku, miał ochotę wstać, ale wstydził się, bo ona wciąż mówiła. Chcąc jej przerwać, zapytał, czy może zapalić. Możesz palić, mnie to nie przeszkadza, chociaż rzuciłam palenie cztery lata temu, wiesz, małe problemy zsercem. Ostatnie słowa wymówiła, niby to żartując, zkokieterią, zjaką staruszkowie usprawiedliwiają kłopoty zpamięcią. On palił całkiem naturalnie, nie kreśląc kółek wpowietrzu ani nie wypuszczając dymu nozdrzami, trzymał papierosa, jakby chciał się przeżegnać, między kciukiem, palcem wskazującym iśrodkowym, po chłopsku. Patrząc jej prosto woczy, mógł swobodnie błądzić myślami gdzie indziej. Jego zielone spojrzenie było pozbawione wyrazu, jakby pływało wpustce szklanego naczynia. On nawet mnie nie słucha, nieważne, będę mówiła dalej, zawsze to lepiej niż do fotografii albo do kota. Anna miała na myśli zdjęcie jej męża, Nina, który umarł przed trzema laty, ikotkę Drakulę, zktórą dzieliła się mortadelą. Powtarzała to samo zdanie po kilka razy, żeby go sprawdzić, ale on nie reagował. Tak jest lepiej, słucham własnych słów jak kapiącej zzepsutego kranu wody. Anna nie była piękna, ale chełpiła się swoją figurą igdyby tylko nie ten przeklęty obwisły brzuch, także iteraz przypominałaby trzydziestolatkę. Jestem podobna do mamy, tyle że jej choroby dopadły mnie wcześniej odziesięć lat. Myślę więc sobie, że mogę dociągnąć do siedemdziesiątki, mama kończy teraz osiemdziesiąt dwa. Terezę Kövary poznałam na drugim roku studiów, byłyśmy razem na germanistyce– to brzmi jak rekomendacja dla działu kadr zlat pięćdziesiątych– izostałyśmy przyjaciółkami. Tak brzmiało prawdziwe, węgierskie nazwisko Terry. Być może to moje ugro-ałtajskie geny po ojcu sprawiły, że od razu się znią zaprzyjaźniłam. Wymieniałyśmy się sukienkami, idąc na randki, ipierścionkami przed egzaminami, na szczęście.

Kobieta prostuje ścierpnięte nogi iodsłania przy tym stopy. Zielone spojrzenie wwierca się wjej źrenice. Ani mnie to cieszy, ani boli. Milczy. Mężczyzna milczy również, na kilka minut pokój staje się jakby mniejszy, mrocznieje, zaczyna przytłaczać, pewnie za sprawą obecności anioła, który rzuca cień między nas. Wyczekuję, liczę wmyślach, minuty parzą, mam wrażenie, że ktoś wlewa mi niecierpliwość do żył. Czekam nie wiadomo na co, czuję, że to niemożliwe, że to potworne, że to wzbudza we mnie strach. Wyglądam żałośnie we własnych oczach. Nie wiem, jaką widzą mnie inni, ale oni nie mogą wiedzieć, kto wmoich myślach gasi światło ikotłuje porządnie zasłane łóżko.

WZagna Vădeni uprawiano warzywa, które wysyłano do fabryki konserw Flora. Seret płynął leniwie pośród zagonów, częściowo nieuprawianych ispękanych od suszy, aczęściowo obsadzonych pomidorami imarchwią. Ostrożeń polny tak się rozplenił, że opryski nie ustawały ani za dnia, ani wnocy. Kroczyłyśmy wśród chwastów niczym beznogie strachy na wróble, wpapierowych czapkach na głowach. Cyganie odrywali się na chwilę od plewienia ico poniektóry bardziej zadziorny, koniecznie wąsaty iwczarnym kapeluszu, odwracał odruchowo głowę iwlepiał wzrok wnasze wypukłości, spluwał iwypowiadał dwa magiczne słowa „szukar czej”, które dla nas były ekscytujące niczym zaklęcie „Sezamie, otwórz się!”. Co rano, gdy mijałyśmy brygadę cygańską, byłyśmy witane niezmiennym „szukar czej”. Umierałyśmy zciekawości, co też może to znaczyć; zapytana oto stara Cyganka przetłumaczyła: „ech, ślicznotko”. Wswobodnie rozpiętych drelichowych bezrękawnikach odsłaniających pokryte piegami ispalone słońcem ramiona musiały zpewnością rozbudzać męskie żądze. Do takiego wniosku doszedł też inżynier Berbecaru iinspektor zwojewódzkiego komitetu partii, Buruiană. Któregoś wieczoru, kiedy już sprawdzili karty obecności robotników rolnych iuraczyli się zielonym bimbrem wbaraku inżyniera, koło jedenastej, gdy się ściemniło na dobre, ana niebie zawisł księżyc, ogromny iśmieszny niczym dynia rozświetlona od środka, obaj imprezowicze zawitali do dziewczęcej alkowy. Musieli przy tym mocno pochylić plecy, bo ziemianka miała damski rozmiar. Inżynier wybrał brunetkę, zaś inspektor– rudą. Butelka zzielonym płynem przechodziła zrąk do rąk. Dziewczyny próbowały prowadzić intelektualną dyskusję, już to odramaturgii Schillera iGrillparzera, już to owyjątkowo nowoczesnej konstrukcji dramatów Hebbla. Wswojej dziewczęcej naiwności liczyły, że mężczyzn, których ręce poczynały sobie coraz śmielej, zawstydzi wkońcu wysoki poziom kultury iwybiorą rozkosze duchowe zamiast ponętnych lędźwi. Intelektualiści zZagna Vădeni nie mieli jednak pojęcia, ile tajemnic skrywa umysł jednej germanistki, inadal robili swoje, czyniąc desperackie próby zawładnięcia szczupłymi, niesfornymi ciałami, które co rusz wyślizgiwały się im na skąpane wświetle księżyca słomiane maty. Poczułyśmy, że żarty się skończyły. Inżynierowi udało się przygwoździć mnie do poduszki wypełnionej słomą, zaś Terry ztrudem łapała oddech pod grubokościstym ciałem inspektora. Zielone spojrzenie ocknęło się, przede mną jest teraz pies strzygący uszami. Nagle wświetle księżyca zobaczyłam towarzysza Buruiană, jak wstaje gwałtownie, iusłyszałam soczyste przekleństwo od razu wchłonięte przez gliniane ściany obite słomą. Dostrzegłam wjednej chwili zielonkawą, nieruchomą twarz przyjaciółki, jej spuszczone powieki iusta otwarte niczym uryby wpustym akwarium. Terry perfekcyjnie symulowała atak serca. Byłam jej wdzięczna, że potrafiła powstrzymać zapędy obu samców, którzy zdążyli już na czworakach opuścić wpośpiechu ziemiankę tkwiącą wśrodku pola niby ogromna kobieta zrozłożonymi nogami. Wtedy po raz pierwszy Anna dowiedziała się, jak znakomitą aktorką była Terry ijak dobrze umiała kłamać. Zaczęła żywić dla niej niemy podziw, równocześnie jednak, ilekroć ich spojrzenia się spotykały, odczuwała niczym nie uzasadnione zakłopotanie. Od tamtego dnia zaczęłam przybierać wjej obecności maskę, która mnie zdradzała.

Zielone spojrzenie utkwione dotąd wmoich oczach spływa niczym kropelka ciepłej wody po nosie, czuję je, nieco bardziej gorące, na wargach, potem przesuwa się po podbródku, łaskoce po szyi, dociera do bluzki zapiętej na wszystkie guziki, przechodzi obojętnie obok piersi iślizga się po ramionach, zatrzymuje się na dłoniach, na palcach, na paznokciach. Ogarnia mnie panika, chyba po raz pierwszy zauważam moje nabrzmiałe żyły podobne do sinych dżdżownic, poobgryzane paznokcie, brązowe wątrobiane plamy. Nagłym ruchem odwracam dłonie itrzymam je uniesione niby dwa naczynia czekające na zieloną ciecz. Teraz spływa wdół wzdłuż linii życia; czuję, że mam wilgotne ręce, spocone czoło, czuję wilgoć wrowku między piersiami. Czuję obrzydzenie do siebie. Wmoim pępku tkwi mały palec wwiercający się we mnie.

Nie wiem, dlaczego nie mogłam spać ostatniej nocy. Miotałam się włóżku męczona dziwacznymi przywidzeniami: trzymałam na rękach kota, uciskałam jego brzuch ipróbowałam odkręcić mu głowę. Dziwiłam się, że pasta do zębów nie chce wyjść ztubki. Albo przymierzałam różne pantofle, akiedy wysuwałam znich stopy, te zamieniały się wdrewniane prawidła, które odpadały od kostek. Wkońcu zrezygnowałam zdalszych prób zaśnięcia iwróciłam do pokoju ztelewizorem, żeby obejrzeć jakiś film. Musiało być koło dwunastej ina kanale Antena 1 szedł program opolityce. Zgatunku takich, wktórych moderator proszący się, by mu dokopać, wiesz na pewno, oczym mówię, obnosi się nonszalancko ze swoją wulgarnością ibrakiem kultury. Zaproszonymi gośćmi byli Adrian Păunescu iSorin Roșca Stănescu. Temat był ekscytujący: kolejna próba przyjazdu górników do Bukaresztu, oczywiście podróż koleją gratis idewastowanie dworców wzestawie. Boże, jaka krwawa jatka była wtedy na placu Uniwersyteckim! Iona wśrodku tego piekła, wspodniach rybaczkach iztorbą oblepioną amerykańskimi znaczkami na ramieniu. Itamte ordynarne baby wołające za nią: „ale pięknie się ubrałaś, kochana, niczym dziwka”, ipięść jak uderzenie młota między łopatki, imężczyzna, który pomógł mi się podnieść, iten górnik wpodejrzanie nowym, błyszczącym ubraniu roboczym, jego oczy dzikiej bestii, rozbiegane gorączkowo jak unarkomana, itamten zwierzęcy strach, kiedy zaczęła uciekać. Adrian nie dostrzegał wich zachowaniu żadnego bandytyzmu, przyznawał im rację, udzielał lekcji etyki socjalistycznej swojemu rozmówcy, który od czasu do czasu replikował, podnosząc głos, gdyż inaczej nie mógł tamtemu przerwać. Wpewnej chwili przestałam ich słyszeć, widziałam jedynie usta poruszające się coraz szybciej, jakby wśrodku obrazu pojawił się wir rozmazujący rysy twarzy. Jednemu powiększyły się szczęki iwydłużył nos do wielkości ryja, chrząkał igrzebał wpapierach, oczy zrobiły mu się całkiem małe, arzęsy– krótkie ibiałe; ten drugi pokrył się cały kasztanowym włosem, błyszczącym ikędzierzawym. Szczekał jak oszalały, bardziej ujadał, robiąc małe przerwy. Pudel iprosiak, brzmi jak tytuł bajki. Wsam raz. Dlaczego nie zabiorę się za pisanie bajek, skoro uporczywe wizje ludzi przemienionych wzwierzęta prześladują mnie coraz częściej, nawet wmiejscach isytuacjach, które nie kojarzą się ludycznie, na przykład na koncertach, wcerkwi, wBibliotece Akademii? Opowiem ci, co przydarzyło mi się wdzieciństwie, kiedy mieszkałam wSybinie. Byłam zmamą na nabożeństwie wielkoczwartkowym. Odprawiał je sam metropolita, wysoki, szczupły, wniebieskich szatach liturgicznych przetykanych złotą nicią, miał ostry, piskliwy głos, aobok niego, machając nieustannie kadzielnicą, stał młody pop, drobnej postury, może jeszcze diakon, wczarnej sutannie zwyszywaną srebrem stułą, która wświetle żyrandola wyglądała, jakby była całkiem biała. Inagle słyszę szept mamy: paw ipingwin. Zaczęłyśmy się śmiać jak szalone, właściwie to nie był śmiech, tylko takie prychanie wchusteczki do nosa, udawałyśmy kaszel. Nie było rady, musiałyśmy wyjść. Ikiedy wstawałam zklęczek, raptownie, jak ktoś, kto już nie może wytrzymać, zrzuciłam ikonę zChrystusem. Dopiero wtedy śmiech, jak wszystko, co zabronione, wytrysnął ze mnie zniepohamowaną furią. Wychodziłam zcerkwi, potrącając ludzi stojących ze świecami wrękach, którzy patrzyli na mnie zprzestrachem, jakby ujrzeli zjawę. Sama śmieje się zwłasnych słów. Przeżywa scenę na nowo wnajdrobniejszych szczegółach. Odchyla głowę do tyłu, odsłania zęby, którym brakuje jednego trzonowego, piersi podskakują jej pod bluzką, wielkie imiękkie. Zielone spojrzenie cofa się zakłopotane, niczym ręka wysuwana zprzyciasnej rękawiczki, śledzi muchę izatrzymuje się na szybie, za którą chwieje się topola.

Anna nigdy nie lubiła polityki. Urodzona wrodzinie artystów, wdomu zawsze znajdowała książki, nie gazety. Trzy rzeczy były dla niej torturą: gra na skrzypcach, jedzenie faszerowanej papryki iczytanie gazet. Co nie oznacza, że nie chciała zostać dziennikarką. Przypominam sobie, jak wczwartej klasie liceum wychowawczyni kazała nam wyjąć kartkę papieru inapisać, kim chcielibyśmy zostać wprzyszłości. Napisałam, bez chwili wahania, kurtyzaną albo kobietą-szpiegiem, ale dodałam także– dziennikarką, nie wiem dlaczego. Niewątpliwie przemawiały przeze mnie dziesiątki amerykańskich filmów, które pożerałam bez wytchnienia wkinach przy Calea Griviţei iprzy placu Matache. Kiedy myślę odzieciństwie, czasem ogarnia mnie wstyd, jak bardzo podobały mi się wszelkie świecidełka, uwielbiałam ostre kolory, krzykliwe, wiem, że te opowieści stawiają mnie wniekorzystnym świetle. Możesz wierzyć lub nie, ale zawsze lubiłam kicz. Ja sama jestem, bez cienia przesady, kiczowata. Kiedy teraz patrzysz na mnie, trudno ci wyobrazić sobie dziewczynę oczarnych, długich włosach, spiętych ztyłu wgruby ogon, nosiłam kretonową sukienkę zfalbankami, bez ramion, zakładałam czarne baletki wiązane czerwonymi albo żółtymi wstążkami wkostce, dobieranymi do koloru sukienki, wplatałam sobie kwiaty we włosy. Przechodnie odwracali głowę, żeby na mnie popatrzeć, icierpiałabym, gdyby mnie nie zauważyli.

Na widok jej oczu, które nabrały ciepła, miękkości, prawie płynnej konsystencji, zielone spojrzenie korzysta zokazji ipodstępnie mości się wnich na dłużej. Gdybyś mnie wtedy był spotkał, wszystko byłoby prostsze, bez tego płotu pomiędzy nami, przez który nie możemy się dotknąć, ajedynie na siebie patrzeć. Zielone spojrzenie staje się słodkie niczym pistacjowy sorbet, mam ochotę je ucałować.

Na początku Terry była tak samo jak ja pozbawiona uprzedzeń. Nad brzegiem Seretu obydwie uwodziłyśmy na zmianę Jozsiego, syna kucharki zkantyny, traktorzystę ocerze albinosa iwypłowiałych rzęsach. Okłamałam go, mówiąc, że ja jestem fryzjerką, aona manikiurzystką, ijeżeli ożeni się zjedną znas, druga nie będzie miała oto pretensji. Pochodził zzamożnej rodziny szwabskiej zDarovej. Na początku lat pięćdziesiątych właściciele większych gospodarstw, Serbowie iNiemcy zBanatu, zostali wywiezieni razem zrodzinami do Bărăganu, żeby uprawiać razem zCyganami tamtejszą jałową ziemię; pewnie słyszałeś, musieli wszczerym polu budować sobie gliniane chałupy. My spędziłyśmy tam tylko dwa tygodnie. Przez piętnaście dni, niezmiennie, rano, wpołudnie iwieczorem, jadłyśmy wyłącznie kapustę zbaraniną. Zdaje się, że życie zesłańców zBărăganu nie różniło się wiele od losu Sasów iSzwabów wywiezionych do syberyjskich kopalń za to, że służyli wWehrmachcie, aco poniektórzy nawet wSS. Prawda jest taka, że płacili słono za swoją pracowitość, że mieli gospodarstwa, które wzbudzały zawiść gołodupców podjudzanych przez rząd komunistyczny popierany przez Moskwę.

Terry iAnna różniły się pod wieloma względami, inaczej się odżywiały, inaczej ubierały, kochały imarzyły też inaczej. Myślę, że byłam lepiej przygotowana do życia od Terry, bo pożerałam niczym wygłodniały wilk kolejne miski kapusty zbaraniną, ba, zjadałam również jej porcje. Nawet się dziwiłam, gdzie też mieści się taka ilość jedzenia wciele, które miało pięćdziesiąt osiem centymetrów wtalii. Terry niczego nie mogła przełknąć, za to pod koniec tygodnia, gdy wypłacano nam pieniądze, dostawała ode mnie imponującą sumę dwudziestu pięciu lei, za które kupowałyśmy wsąsiedniej wiosce ser iśmietanę. Na cygańskich balach ona tańczyła wyłącznie zbulibaszą, ja wolałam urodziwego młodzika zczarnym wąsikiem, który nosił czarny kapelusz inie liczył się whierarchii taboru. Zupełnie nie wiem, czy ciebie interesują te wszystkie głupstwa, bo jedynie kobieta– okobiecości płocha!– pozostaje do końca życia przywiązana do drobiazgów, które nadają smak ludzkiemu istnieniu. Tak jak ci już mówiłam, ubierałyśmy się inaczej; ja sama wymyślałam swoje ubrania, lubiłam wyglądać jak gwiazda sceny. Skąd ten nieodparty pociąg do teatralności? Może miałam to po mamie, która była tancerką. Terry, przeciwnie, nosiła wyłącznie to, co było akurat modne, lubiła rzeczy, które podobały się zdecydowanej większości dziewczyn wjej wieku. Różniłyśmy się tym, że ja wyprzedzałam modę, aona szła razem znią. Być może ztego samego powodu ona cieszyła się ogólnym uznaniem wliteraturze, amnie doceniali nieliczni. Pamiętasz, co mówiłam onaszych marzeniach, też były całkiem różne. Ona zazwyczaj widziała we śnie realne postaci wsytuacjach prawdopodobnych, takie sny szybko zapominasz, podczas gdy ja… À propos, posłuchaj, co mi się przyśniło kilka dni temu. Byłam wWiedniu; prawie wszystkie moje sny rozgrywają się wWiedniu albo wTimiszoarze, wmojej podświadomości te dwa miasta nakładają się na siebie. Odnajduję wnich przestrzeń, która zdaje się przynależeć do mnie od zawsze. Stałam przed Urzędem Kanclerskim sąsiadującym zHofburgiem, twarzą do Löbelgasse, gdzie kiedyś mieszkałam, mając po lewej stronie Metastasiogasse iBallgasse, które wychodziły na plac zkościołem włoskim, wistocie to była katedra prawosławna zCetate, zwysoką wieżą pokrytą holenderską dachówką. Inagle zobaczyłam, jak zbramy pałacu, zza ogrodzenia ze smukłych metalowych prętów zakończonych pozłacanymi grotami, wychodzą dwaj jasnowłosi młodzieńcy wuniformach huzarów. We śnie wiedziałam, że to arcyksiążęta: Rudolf iFranciszek Ferdynand. Ruszyli wgórę Ringu, aza nimi cwałował tabun dzikich koni, które roznosiły wpył wszystko, co napotykały na drodze. Ukryłam się wbocznej uliczce nad brzegiem Dunaju, to mogła też być Bega, na tyłach hoteli Palace iLoyd, na których fasadach czytałam, odziwo, napis Pałac Eszterhazy, Pałac Palfi albo Palavicini… akiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam przepastne niebo, okrągłe iżółte, żubra zokaleczonym, krwawiącym pyskiem, iwjednej chwili całe niebo zamieniło się wjedną wielką kałużę krwi, wktórej zwierzę tonęło. Myślę, że we śnie ukazał mi się zmierzch imperium.

Chociaż często sprawiam wrażenie, że bujam gdzieś wnadrzeczywistości, to przecież jednak jest niemało powodów, które pozwalają mi wierzyć, również dzisiaj, że jestem lepiej przygotowana do życia niż Terry. Wyśmiejesz mnie, powiesz, że jestem naiwna, ale ja naprawdę przeżywam całym ciałem radość zżycia wkażdych warunkach. Uwielbiam stałość przyrody, piękno powtarzających się niezmiennie pór roku, ale także świat ludzi, wystawiony na zmiany, które ja wyczuwam na każdym kroku, przypominające wkroczenie wjasną wolność dnia po długiej nocy polarnej. Istnieje mnóstwo rzeczy, które robią na mnie wrażenie. Kiedy mijasz plac Miniș, koło tego budynku przypominającego wagon zmałymi sklepikami ipocztą pośrodku, nie wiem, czy kojarzysz, zaczyna się szeroki skwer wysadzony lipami idziką różą. Tam, na skraju trawnika ktoś postawił zaimprowizowaną budę zkartonu, którą przykrył kawałkiem plastikowej folii. Iwtym kartonie leży ruda suka zwiszącymi do samej ziemi cyckami, które zawzięcie ssie jedenaście szczeniaków przypominających puchowe kule. Zbraku innych rozrywek dzieciaki iemeryci przystają igapią się na tę scenę niczym wzoo. Anny to też dotyczy. Przed budą stoi zawsze miska zkawałkami chleba zamoczonymi wświeżym mleku ileżą wtrawie porozrzucane kawałki kabanosów. Mówiłam już, że na każdym kroku czuję zmiany. Rumuni znowu zaczęli być tacy jak kiedyś, litościwi idobrzy. Mam wuszach głos starszego mężczyzny, który mówi do suczki– rozzłoszczonej pojawieniem się policjanta: „Daj spokój, malutka, nie przejmuj się nimi, nie warto”. Wciąż przychodzą mi do głowy jakieś zdania iodzywki, które nie wiem, zczym powiązać. Na przykład, dwóch smyków na oko dziesięcioletnich na trzepaku, wsam raz do ćwiczeń gimnastycznych, adwa kroki od nich dwie dziewczynki. Panny wchodzą pierwsze na trzepak, no jasne, ladies first. Jak szybko się uczymy, jak szybko! Wygląda to trochę na kradzież, nieprawdaż? Skoro się mówi „kradnie mi robotę”, dlaczego nie można by powiedzieć „kradnie moje dobre maniery”?

Anna wstaje iidzie otworzyć okno. Przemyka jej myśl, że może on zrozumie aluzję iprzestanie tyle palić. Przez cienką tkaninę obszernej, przewiewnej spódnicy czuje na sobie jego zielony wzrok. Zwleka trochę dłużej przy oknie, dokładnie na wprost tych kilku topoli, pod którymi zwykli rozpalać ogniska Cyganie. Zostawiają swoje graty na krawędzi chodnika, potem kładą się na trawniku, puszczają wobieg butelkę iszczypią jeden drugiego gdzie popadnie, niczym psiaki, gdy suka ma cieczkę. Właśnie tam, właśnie teraz… noc, kępa krzaków obok siedziby Związku Pisarzy, ściana deszczu ipajęczo chude nogi Terry owinięte wokół głowy Dimiego… Zielone spojrzenie pnie się po kręgosłupie iklei do karku. Co też mnie napadło zawracać głowę mężczyźnie, który mógłby być moim synem, tymi chaotycznymi, dziwacznymi opowieściami? Wiem dobrze co, ale wstydzę się przyznać, bo jestem jak ta kotka na parapecie, gdy zobaczy przez szybę gołębia. Zwierzenia mogą być bardziej zmysłowe niż akt seksualny. Biorą wposiadanie tego, komu się intymnie zwierzasz. Uprawiasz miłość zduszą! Możemy itak ją określić, tę niemożliwą do zdefiniowania, najbardziej żarłoczną istotę na tym świecie. Ją, która gryzmoli na niebie własne projekcje, awchwili orgazmu wymawia imię Pańskie.

Wróciłam na miejsce ispojrzałam na niego uważnie. Przede mną siedział obcy. Miał znudzoną minę, ztego, na co patrzył, nic go nie interesowało. Nie wiedziałam, oczym mam dalej mówić. Zebrałam się na odwagę, by podbić stawkę. Wiesz, dlaczego tak lubię rozmawiać ztobą, ponieważ jesteś niezwykle czarującym słuchaczem. Milknie wystraszona śmiałością wyznania ikontynuuje wmyślach. Kiedy jesteśmy ze sobą, wszystko odbywa się normalnie, jak między przyjaciółmi. Ale gdy tylko się rozstajemy, zaczyna się szaleństwo, zaczyna się samogwałt. Powtarzam monolog idzielę go pomiędzy siebie iniego; dla siebie zostawiam połowę, drugą przypisuję jemu. Zaczynam wierzyć, że część słów wypowiedzianych przeze mnie tak naprawdę powiedział on. Ponieważ zaś każde słowo jest nacechowane emocjonalnie, zaczynam także sądzić, że się we mnie kocha. Potencjalne uczucie między nami już nie wydaje mi się niedorzeczne zpowodu różnicy wieku, ale wyjątkowe iniepowtarzalne. Czasami mówię mu rzeczy, których następnie się wstydzę, iogarnia mnie strach, że on mógłby je odebrać jako umizgi iodejść. Nie widzisz, jak wiele mamy ze sobą wspólnego?, chcę powiedzieć, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, no ita radość zrozmowy ztobą, która rodzi się nagle, poczucie, że wzajemnie się inspirujemy, dwie bratnie dusze przeżywające olśnienie… zamilkła znowu, zdała sobie sprawę, że gada głupstwa, przypisywanie jej własnych słów temu młodemu mężczyźnie tak cierpliwie jej słuchającemu było kłamstwem. Wrzeczywistości on był jej wytworem, projekcją, igdzieś głęboko wjej podświadomości nabierało kształtu pragnienie aktu miłosnego zsamą sobą. Zielone spojrzenie przez długie minuty było skupione na sznurówkach jego adidasów. Bawiąc się trzymanym wdłoni brelokiem, wyglądał na zakłopotanego. Anna nie wiedziała, jak ma naprawić popełnioną gafę, jakie słowa mam znaleźć, by on na powrót uwierzył wnaszą ciepłą, wstydliwą przyjaźń. Wybacz to żałosne intermezzo. Cóż począć, jestem egzaltowana. Na czym to stanęłam? A, już wiem, na Terry.

Kövary Arpad trafił do więzienia w1955 roku pod zarzutem zdrady tajemnicy państwowej. Był szefem telekomunikacji wTimiszoarze iprzez nieuwagę przekazał wyliczenia dotyczące planu rocznego swoim serbskim partnerom, zktórymi utrzymywał służbowe relacje, nadzorując łącza międzynarodowe. Wtedy jeszcze Anna nie domyślała się, dlaczego Terry trzyma zawsze wdomu butelkę mocnego alkoholu. Oczywiście, kto miał się otym dowiedzieć, to się dowiedział, wiesz przecież, jak wtedy było, to znaczy, nie wiesz, jeszcze cię wtedy nie było na świecie, czaili się jak te hycle ijak tylko ktoś się potknął, zaraz brali go za kark iwsadzali do pierdla. Terry trzęsła się, że ją wyrzucą ze studiów, byłam jedyną osobą, której otym powiedziała, ale upiekło się jej, odziwo. Gdy po dwóch latach więzienia jej ojciec wrócił do domu, był wrakiem człowieka. Nikt go już nie zatrudnił. Skierowali go na oddział nieuleczalnie chorych zrozpoznaniem schizofrenii paranoidalnej. Iumarł na udar mózgu wszpitalu dla chorych psychicznie wGătaia. Terry bardzo to przeżyła iprzyrzekła sobie, że się zemści. Ponieważ jemu niczego nie udało się osiągnąć wżyciu, dla niej najważniejszym celem stało się zajść jak najwyżej, za wszelką cenę. Myślę, że całe jej pisarstwo zrodziło się znienawiści. Na studiach Terry trzymała się raczej na uboczu, nie zaprzyjaźniała się łatwo. Zdomu wyniosła znajomość niemieckiego imiała solidną wiedzę oniemieckiej literaturze. To zresztą uczyniło zniej numer jeden wgrupie, wktórej było siedmioro studentów, wwiększości Niemców. Ostatnie dwa miejsca zajmowały natomiast Anna iKinka Cziliewicz, drobniutka Polka ożółtych jak majonez włosach, które spływały po plecach aż do kostek. Kinka podobała się Annie, była najinteligentniejsza zgrupy, potrafiła być ironiczna, ale zumiarem, mówiła bardzo mało, myślę, że miała kompleksy spowodowane słabą znajomością niemieckiego. Ale kiedy wychodziłyśmy zuczelni, wdrodze do akademika wGhencea, gdzie razem mieszkałyśmy, zaczynała recytować własne aliteracje, które wymyślała na poczekaniu, na wzór staroniemieckich Stabreime, jakie przeżuwaliśmy bez końca na seminariach, aż nam języki sztywniały. Pamiętam taką jedną: „Colbert der Kahle und/ Korn das verkrachte Kanikel”. Akcent stawiała oczywiście na sylabach Ka i