Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dom Czwartego Przykazania

Dom Czwartego Przykazania

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63879-06-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dom Czwartego Przykazania

Powieść o przemijaniu, o kruchości uczuć i samego życia. Autor stosuje bardzo oszczędny styl, sucha narracja, krótkie zdania, wciąż wracające imiona-podmioty, które zrównują bohaterów tej książki, bo przecież wszyscy jesteśmy równi wobec starości i śmierci.

Bałem się, że to będzie kolejna książka pod hasłem sex&drugs&rock'n'roll, w której alkohol płynie strumieniami a stronice lepią się od płynów ustrojowych. A tu zaskoczenie!

Owszem, pełno tu naturalistycznie przedstawionej cielesności ale jest to cielesność, której bliżej do setki niż do dwudziestki, wstydliwie ukryta za murem domu starców... Czy w atmosferze oczekiwania w zasadzie już tylko na śmierć możliwa jest prawdziwa miłość?

Autor sam pracował w domu pomocy społecznej. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć, że wie o czym pisze. To nie jest jak poprzednia powieść "Zniszczenie" fantazja o przygodach młodego pisarza, który nie radzi sobie z nagłą popularnością. To jest realizm z krwi i kości. Papież, brawa za odwagę. Tak trzymać!

Grzegorz Kmita-Patyczak, lider zespołu Brudne Dzieci Sida

Polecane książki

Praktyczny komentarz zawiera omówienie zasad funkcjonowania poszczególnych kont syntetycznych oraz charakterystykę operacji ewidencjonowanych na tych kontach. Opracowanie zawiera przykładową dekretację na każdym z kont uwzględniając przy tym znowelizowane przepisy prawa bilansowego. Komentarz uwzglę...
Książka „Oczami dziecka" to zbiór historii z dnia codziennego, widziany z perspektywy dziecka od niemowlaka, poprzez dorastającego nastolatka, do osoby dorosłej. Przekazywanie cennych wartości dziecku, odpowiednie traktowanie, sposób przedstawiania mu świata od momentu jego urod...
"Mniej więcej od 1989 roku wiele słyszy się w Polsce, zwłaszcza w gronie rodziców dzieci w wieku szkolnym, a także w środowiskach nauczycieli i studentów uczelni pedagogicznych, o metodach nauczania i wychowania proponowanych przez tzw. szkołę waldorfowską" - zauważają we wstępie książki autorki. "(...
Pająk Wacław i inne wierszyki dla dzieci — to książka, którą chętnie przeczytają nie tylko najmłodsi. Treść wierszyków uwrażliwia na uroki świata zwierząt i przyrody, pobudza wyobraźnię i pozytywnie wpływa na nastrój. Konstrukcja większości wierszyków jest humorystyczna....
Atlas turystyczny Pragi to doskonała pomoc w planowaniu udanych wakacji! Książka zawiera najważniejsze informacje na temat tego czeskiego miasta: jego historii, zwyczajów, kuchni i kultury. Jej niebywałym atutem są propozycje gotowych tras zwiedzania poszczególnych dzielnic, a także mostów prask...
Publikacja to kompleksowy materiał o zmianach w ocenie pracy nauczyciela i dyrektora od 1 stycznia 2017 r. Zawiera informacje o modyfikacjach w procedurze oceny oraz wyjaśnienia dotyczące konsekwencji uzyskania określonej oceny pracy. Opracowanie pozwoli Państwu zapoznać się z zakresem wprowadzo...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dariusz Papież

© Co­py­ri­ght by Da­riusz Pa­pież, 2013

© Co­py­ri­ght by Ji­ra­fa Roja, 2013

Re­dak­cja: Łu­kasz Go­łę­biew­ski, Le­szek Barszcz

Ko­rek­ta: Łu­kasz Go­łę­biew­ski

Ła­ma­nie: Tat­su tat­su@tat­su.pl

Zdję­cie na okład­ce: Pau­li­na Mać­ko­wiak

Zdję­cie au­to­ra: Pa­try­cja Cha­łup­ka

ISBN 978-83-63879-06-8

www.ji­ra­fa­ro­ja.pl

Wy­da­nie I 

War­sza­wa 2013

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla miesz­kań­ców i pra­cow­ni­ków do­mów po­mo­cy

Strach nas nie po­ko­na

Róż­ni­ce nas nie po­róż­nią

Czy­ny nas nie zra­nią

Sło­wa nie będą smu­cić

Mi­łość nas oca­li.

Pa­try­cja Cha­łup­ka

Prz 23,22: „Słu­chaj swo­je­go ojca, bo on cię zro­dził,

i nie gardź swo­ją mat­ką, dla­te­go, że jest sta­rusz­ką”.

I

1

Jest czwar­tek, bo Ali­cja, lat dwa­dzie­ścia sześć, ku­pu­je w pie­kar­nia­nym skle­pi­ku dwa pącz­ki na­dzie­wa­ne ajer­ko­nia­kiem i po­sy­pa­ne pu­drem. Do wscho­du słoń­ca po­zo­sta­ło pięć­dzie­siąt osiem mi­nut.

Za pięć go­dzin i trzy­dzie­ści dwie mi­nu­ty Ali­cja pod­pi­sze do­ku­ment upo­waż­nia­ją­cy ją do od­bio­ru co­mie­sięcz­nej wy­pła­ty. Na jej kon­to wpły­ną 954 zło­te i 96 gro­szy. Bę­dzie to efekt pię­ciu lat stu­diów ma­gi­ster­skich na wy­dzia­le nauk edu­ka­cyj­nych i otrzy­ma­nia sta­łe­go za­trud­nie­nia w domu po­mo­cy.

Ali­cja nie tak wy­obra­ża­ła so­bie przy­szłość pra­cow­ni­ka so­cjal­ne­go.

Za sześć go­dzin i osiem mi­nut upu­blicz­nio­ne zo­sta­ną ste­no­gra­my z pod­słu­chów przed­się­bior­ców z bran­ży ha­zar­do­wej. Bę­dzie to po­czą­tek afe­ry, w re­zul­ta­cie któ­rej kil­ku mi­ni­strów i wi­ce­mi­ni­strów poda się do dy­mi­sji.

Jest pierw­szy paź­dzier­ni­ka 2009 roku. Słoń­ce wsta­nie o szó­stej pięć­dzie­siąt sie­dem. Dzień bę­dzie po­chmur­ny, ale bez opa­dów. Tem­pe­ra­tu­ra mak­sy­mal­na wy­nie­sie 16 stop­ni Cel­sju­sza. Wiatr za­chod­ni o sile 11 km na go­dzi­nę.

W domu po­mo­cy jest szó­sta zero czte­ry. Po ko­ry­ta­rzu spa­ce­ru­je osiem­dzie­się­cio­let­nia Kry­sty­na. Idzie boso. Kap­cie zo­sta­wi­ła pod łóż­kiem. Jest ubra­na w ko­szu­lę noc­ną. Wsta­ła sześć mi­nut wcze­śniej. Sta­wia duże i zde­cy­do­wa­ne kro­ki. Co kil­ka­na­ście me­trów robi małe prze­rwy, za­sty­ga w bez­ru­chu i gło­śno od­dy­cha. Za­sta­na­wia się nad swo­im ży­ciem. Pa­mię­ta tyl­ko te przy­jem­ne rze­czy. Do przy­jem­nych za­li­cza lata dzie­ciń­stwa i mło­dość. O tych mniej przy­jem­nych za­po­mnia­ła. To wy­nik cha­rak­te­ry­stycz­nych dla ze­spo­łu Kor­sa­ko­wa za­bu­rzeń pa­mię­ci. Jest naj­młod­szą, a za­ra­zem naj­in­te­li­gent­niej­szą spo­śród sze­ściu dziew­czy­nek, có­rek ka­na­la­rza. W mło­do­ści pra­co­wa­ła jako księ­go­wa w urzę­dzie mia­sta. Nig­dy nie wy­szła za mąż. Było kil­ku kan­dy­da­tów, ale ża­den się nie oświad­czył. Pro­wa­dzi­ła nor­mal­ne ży­cie. Lu­bi­ła tań­ce i wód­kę. Miesz­ka­ła sa­mot­nie, w ma­łym miesz­ka­niu na przed­mie­ściach. Kil­ka­na­ście lat temu za­czę­ło się dziać z nią coś dziw­ne­go. Mia­ła na­gły pęd do prze­no­sze­nia róż­nych przed­mio­tów, któ­re wy­da­wa­ły się bez­sen­sow­ne. Są­sie­dzi czę­sto wi­dzie­li, jak wy­cią­ga coś ze śmiet­ni­ka przed blo­kiem. Zda­rza­ło się, że w środ­ku mroź­nej zimy spa­ce­ro­wa­ła po ryn­ku w swe­trze i do­mo­wych kap­ciach. Na py­ta­nie po­li­cjan­ta, gdzie miesz­ka? Od­po­wia­da­ła: na Ka­na­ło­wej. Po zwe­ry­fi­ko­wa­niu tej in­for­ma­cji oka­zy­wa­ło się, że nie miesz­ka na Ka­na­ło­wej od trzy­dzie­stu pię­ciu lat. Miesz­ka­ła na Świę­cie­chow­skiej, po prze­ciw­nej stro­nie mia­sta. Do domu po­mo­cy tra­fi­ła sześć lat temu.

Kry­sty­na wła­śnie spa­ce­ru­je ko­ry­ta­rzem. Za­mie­rza przejść z dru­gie­go pię­tra na pierw­sze, przejść całą dłu­gość ko­ry­ta­rza i wró­cić scho­da­mi na dru­gie. Ostat­nio jej ży­cie krę­ci się w kół­ko. Do­kład­nie z jed­ne­go pię­tra na dru­gie i od­wrot­nie.

– Dzień do­bry Kry­siu – mówi Ali­cja, któ­ra dwie mi­nu­ty wcze­śniej za­czę­ła po­ran­ną zmia­nę. Spóź­ni­ła się do pra­cy sześć mi­nut. Nie prze­wi­dzia­ła ko­lej­ki w skle­pie z pącz­ka­mi.

– Dzień do­bry – twarz Ali­cji wy­da­je się Kry­sty­nie zna­jo­ma. Stwier­dza, że wi­du­je ją czę­sto. A sko­ro tak, to musi być kimś waż­nym w jej ży­ciu.

– Chodź, pój­dzie­my do po­ko­ju – Ali­cja ła­pie Kry­sty­nę pod pa­chę i pro­wa­dzi do jej po­ko­ju – Jesz­cze nie czas. Po­śpij trosz­kę – kła­dzie osiem­dzie­się­cio­lat­kę na łóż­ku i przy­kry­wa koł­drą.

W po­ko­ju opie­ku­nów Ali­cja wi­dzi nową twarz. To dwu­dzie­sto­trzy­let­ni męż­czy­zna. Zna go z wi­dze­nia. Przy­po­mi­na jej się, że miał prak­ty­ki w domu po­mo­cy. Nie pa­mię­ta imie­nia. Wie, że dzi­siaj jest jego pierw­szy dzień pra­cy. Męż­czy­zna mówi skrom­ne Cześć. Ali­cja od­po­wia­da tym sa­mym. Uzna­je, że imię nie jest waż­ne. Waż­ne, żeby szyb­ko się uczył, bo nie za­mie­rza dłu­go tłu­ma­czyć. Kła­dzie pącz­ki na sto­le. My­śli, że le­piej je­śli zo­sta­ną w pa­pie­ro­wej to­reb­ce. Nie stra­cą na świe­żo­ści. Zdej­mu­je kurt­kę. Nosi ją od dwóch ty­go­dni. Po­cząt­ko­wo szu­ka­ła w skle­pach se­cond hand, ale nie zna­la­zła od­po­wied­niej, więc za­in­we­sto­wa­ła w mar­kę Adi­das. Sko­ro jest na die­cie, to może so­bie po­zwo­lić na mar­ko­wy ciuch. Spraw­dza w lu­ster­ku ma­ki­jaż. Nic się nie roz­ma­za­ło – mówi w my­ślach. Pa­trzy na No­we­go i za­czy­na szu­kać od­po­wied­nich słów:

– No to ru­sza­my. Po­ka­żę ci, co i jak.

Wcho­dzą do po­ko­ju nr 206. To po­kój Kry­sty­ny i pani M. Ali­cja bie­rze z to­a­le­ty mi­skę z wodą, dwie gąb­ki, ręcz­nik i za­czy­na in­stru­ować No­we­go, co po­wi­nien i w ja­kiej ko­lej­no­ści ro­bić. Obo­je pod­cho­dzą do Kry­sty­ny. Pa­trzy w su­fit, nie śpi.

– Spójrz Kry­sia, kogo ci przy­pro­wa­dzi­łam.

Kry­sty­na pa­trzy na mło­de­go męż­czy­znę i uśmie­cha się, a wy­raz jej twa­rzy przy­po­mi­na uśmiech ma­łe­go dziec­ka, któ­re do­pie­ro po­zna­je świat. W jej oczach męż­czy­zna nie może być kimś złym. Jej oczy prze­peł­nio­ne są ra­do­ścią i przy­glą­da­ją mu się. Jest kimś no­wym. Kimś kogo trze­ba po­znać. A sta­rusz­ki z de­men­cją i małe dzie­ci po­zna­ją przy­glą­da­jąc się.

Ali­cja po­da­je rękę Kry­sty­nie i po­wo­li sa­dza ją na łóż­ku. Ścią­ga ze sta­rusz­ki ko­szu­lę noc­ną i jed­ną gąb­ką myje ją od pasa w górę. Kry­sty­na zu­peł­nie nie­skrę­po­wa­na obec­no­ścią męż­czy­zny przez cały czas mu się przy­glą­da. Pa­trzy jak w świe­żo na­ma­lo­wa­ny ob­raz, któ­ry jesz­cze nie wy­sechł.

– Wsta­je­my Kry­siu – mówi Ali­cja. – Wsta­je­my – po­wta­rza, ale Kry­sty­na wpa­trzo­na w męż­czy­znę nie my­śli o wsta­wia­niu. – No w górę – ła­pie pen­sjo­na­riusz­kę pod pa­chę i pró­bu­je pod­nieść. Ale Kry­styn­ka się opie­ra. Przy­glą­da się męż­czyź­nie i mru­ży oczy, jak­by ko­goś jej przy­po­mi­nał. Za­czy­na po­ru­szać usta­mi. Naj­wy­raź­niej chce coś po­wie­dzieć, ale nie może zna­leźć słów.

– Praw­da, że przy­stoj­ny mło­dzie­niec? – pyta Ali­cja.

– Ro­bert – wy­po­wia­da Kry­styn­ka, pa­trząc męż­czyź­nie w oczy. – Ro­bert – po­wta­rza.

Ro­bert był jej naj­więk­szą mi­ło­ścią. Star­szy o pięć lat. Bru­net z cha­ry­zmą. Zna­jo­mi mó­wi­li do nie­go Bodo, bo był po­dob­ny do ak­to­ra, Eu­ge­niu­sza Bodo. Ale dla niej za­wsze był Ro­ber­tem. Wal­czył w Ar­mii Kra­jo­wej. Po woj­nie dzia­łał w pod­zie­miu. Znik­nął z dnia na dzień. Po­dob­no wy­wie­zio­no go w głąb Ro­sji. Kry­sty­na cze­ka­ła na nie­go po­nad sześć­dzie­siąt lat. Czyż­by wró­cił?

Męż­czy­zna uśmie­cha się sze­ro­ko i szcze­rze. Dla Kry­sty­ny jego uśmiech jest jak po­twier­dze­nie. Dla niej jest Ro­ber­tem.

– No to je­steś Ro­bert – stwier­dza Ali­cja, łą­cząc ręce w ge­ście speł­nio­nej mo­dli­twy. – A te­raz wsta­je­my Kry­siu. No już. Opie­ra­my się o stół – Kry­sty­na tym ra­zem wsta­je bez ja­kich­kol­wiek opo­rów i opie­ra dło­nie o stół, a Ali­cja za­czy­na ścią­gać prze­mo­czo­ne­go pam­per­sa. – Dru­gą gąb­ką my­je­my to, co jest pod pie­lu­chą – in­stru­uje. – Na szczę­ście dzi­siaj jest tyl­ko prze­mo­czo­na, ale nie za­wsze bywa tak pięk­nie – ubie­ra sta­rusz­kę, sa­dza na fo­te­lu i ście­li łóż­ko. Kry­sty­na wciąż przy­glą­da się męż­czyź­nie.

– Te­raz zrób to samo z pa­nią M.

Mło­dy przy­bysz pa­trzy na dru­gą sta­rusz­kę. Leży na są­sied­nim łóż­ku. Jest ob­ró­co­na twa­rzą do ścia­ny. Może już wy­star­cza­ją­co się na­oglą­da­ła jak myją jej współ­lo­ka­tor­kę – my­śli. A może po pro­stu wie­dzia­ła, że za­raz ktoś bę­dzie chciał z nią ro­bić to samo.

– Po­ra­dzisz so­bie?

– Po­sta­ram się.

– Je­śli bę­dziesz miał ja­kiś pro­blem, to wo­łaj. Będę obok.

Męż­czy­zna wcho­dzi do ła­zien­ki. Na­le­wa wodę i płyn do mi­ski. Na zle­wie leżą dwie gąb­ki. Na jed­nej jest na­pi­sa­ne mar­ke­rem: do twa­rzy. Za­sta­na­wia się, dla­cze­go nikt nie pod­pi­sał dru­giej gąb­ki. Uzna­je, że naj­wi­docz­niej nie lu­bią tu na­zy­wać in­nych czę­ści cia­ła po imie­niu. Bie­rze też dwa ręcz­ni­ki. Oba z ini­cja­ła­mi M.M.

Chwi­lę póź­niej do po­ko­ju wcho­dzi ład­na ko­bie­ta, lat dwa­dzie­ścia sie­dem. Ubra­na jest w nie­bie­skie, wy­tar­te dżin­sy, bia­łą ko­szu­lę i sza­ry swe­te­rek. Ma szczu­płą i de­li­kat­ną syl­wet­kę. Jej wło­sy o ja­snym od­cie­niu, ko­lo­ru zło­ty blond, się­ga­ją tro­chę po­nad ra­mio­na. Wy­róż­nia się ścię­tą po sko­sie grzyw­ką, spod któ­rej pa­trzy para nie­bie­skich oczu.

Męż­czy­zna nie pa­mię­ta ko­bie­ty z prak­tyk. Jest prze­ko­na­ny, że musi być nowa. Stwier­dza, że ma wy­pi­sa­ne na twa­rzy coś na kształt fa­scy­na­cji wy­mie­sza­nej z za­in­te­re­so­wa­niem. Uwa­ża, że to cha­rak­te­ry­stycz­ny wy­raz twa­rzy dla osób, któ­re asy­mi­lu­ją się w no­wej pra­cy. Zna to po so­bie.

– Je­stem Ju­lia, a ty?

– Spy­taj Kry­sty­nę – męż­czy­zna kie­ru­je spoj­rze­nie na wpa­trzo­ną w nie­go sta­rusz­kę.

– Jak on ma na imię?

– Ro­bert – od­po­wia­da Kry­sty­na z taką pew­no­ścią, że nie moż­na do­szu­kać się w niej choć­by zia­ren­ka nie­praw­dy. Ju­lia uwie­rzy­ła, a męż­czy­zna stał się Ro­ber­tem, chło­pa­kiem z wy­obraź­ni osiem­dzie­się­cio­let­niej sta­rusz­ki.

Ju­lia i Ro­bert prze­no­szą spoj­rze­nia na pa­nią M. Jest uro­czą sta­rusz­ką o pięk­nych, bia­łych i dłu­gich wło­sach. Zwy­kle bar­dzo roz­mow­na. Uwiel­bia opo­wia­dać o stu­diach na uni­wer­sy­te­cie i wspo­mi­nać lata mło­do­ści. Czę­sto jej wspo­mnie­nia są żywe i ak­tu­al­ne do tego stop­nia, że jest pew­na, że ży­je­my w la­tach pięć­dzie­sią­tych. W ta­kich chwi­lach po­kój nr 206 za­mie­nia się w stu­denc­kie miesz­ka­nie. Wte­dy pan­na M. czę­sto szu­ka su­kie­nek w sza­fie. Chce ład­nie wy­glą­dać. Lecz su­kie­nek, któ­rych szu­ka, nie ma. Są tyl­ko we wspo­mnie­niach sprzed pięć­dzie­się­ciu ośmiu lat, w miesz­ka­niu w Kra­ko­wie, nie­opo­dal uli­cy Gro­no­sta­jo­wej, na któ­rej stu­dio­wa­ła. W 1951 roku była jed­ną z pierw­szych stu­den­tek nowo otwar­te­go Wy­dzia­łu Bio­lo­gii i Nauk o Zie­mi Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go. Dzi­siaj jest jed­ną z pięć­dzie­się­ciu lo­ka­to­rek domu po­mo­cy.

Pod­czas po­ran­nej to­a­le­ty nic nie mówi. Bez sło­wa wsta­je i ob­ra­ca się. Jak­by chcia­ła mieć te wszyst­kie czyn­no­ści jak naj­szyb­ciej za sobą i po­wró­cić do wspo­mnień z mło­do­ści. Jest za­wsty­dzo­na. Zdra­dza to wy­raz jej twa­rzy, a w szcze­gól­no­ści prze­peł­nio­ne nie­pew­no­ścią spoj­rze­nie.

Ju­lia do­kład­nie myje pa­nią M., a Ro­bert chwy­ta za pie­lu­chę i owi­ja wo­kół mied­ni­cy sta­rusz­ki, za­pi­na­jąc rze­py z tyłu.

– Czy ty na pew­no do­brze za­pi­nasz pie­lu­chę? – pyta Ju­lia.

Ro­bert jest prze­ko­na­ny, że to bez róż­ni­cy, z któ­rej stro­ny za­pi­na się pie­lu­chę. Wcze­śniej ro­bił to kil­ka­krot­nie na prak­ty­kach w po­dob­ny spo­sób.

– Ma­łym dzie­ciom za­pi­na się pie­lu­chy z przo­du. Ty za­pi­nasz pie­lu­chę z tyłu.

– Je­steś pew­na?

– Je­stem prze­ko­na­na, że pie­lu­chy za­rów­no ma­łym dzie­ciom, jak i do­ro­słym za­pi­na się w ten sam spo­sób.

– My­śla­łem, że to bez róż­ni­cy, czy za­pi­na się pie­lu­chę z przo­du, czy z tyłu. By­łem tu na prak­ty­kach i tyl­ko raz po­ka­za­li, mi jak to zro­bić. Na­stęp­nym ra­zem ro­bi­łem to sam.

– By­łeś tu na prak­ty­kach i nikt nie zwró­cił ci uwa­gi, że źle za­pi­nasz pie­lu­chy?

Ro­bert zo­rien­to­wał się, że pani M. pa­trzy na nie­go wro­gim spoj­rze­niem.

– Dłu­go jesz­cze mam tak stać? – pyta. Naj­wi­docz­niej nie spodo­ba­ła jej się sy­tu­acja wo­kół jej tył­ka.

2

Ali­cja jest zła, że ktoś po­sło­dził jej kawę. Od mie­sią­ca jest na die­cie. Pącz­ki o ni­czym nie świad­czą. Ku­pu­je je od dwóch lat w każ­dy czwar­tek. Uwa­ża, że trud­no jej się od­zwy­cza­ić. Twier­dzi, że raz w ty­go­dniu jej nie za­szko­dzą. Ale po­sło­dzo­nej kawy nie da­ru­je. Jesz­cze się nie na­uczy­li – my­śli. Roz­glą­da się, szu­ka win­ne­go. Po­zna­je w oczach Ro­ber­ta, że to on sło­dził. Pod wpły­wem jej spoj­rze­nia cho­wa wzrok, jak­by nic się nie sta­ło. Pierw­szy raz od daw­na nie wy­pi­ła kawy. Czu­je, że zbie­ra jej się na czkaw­kę. Ża­łu­je, że aku­rat jej przy­pa­dła zmia­na z no­wy­mi pra­cow­ni­ka­mi. Nie lubi po­uczać, dla­te­go nig­dy nie chce mieć dzie­ci. Uwa­ża, że by­ła­by kiep­ska w roli mat­ki.

Po śnia­da­niu za­bie­ra Ro­ber­ta do cięż­kie­go przy­pad­ku. Tak okre­śla tych, któ­rym zo­sta­ło nie­wie­le cza­su.

Na łóż­ku przy wej­ściu leży sie­dem­dzie­się­cio­ośmio­let­ni Fran­ci­szek.

– Co za smród – stwier­dza Ali­cja, marsz­cząc czo­ło. Fran­ci­szek trzy mie­sią­ce temu zła­mał bio­dro. Od tam­te­go cza­su nie wsta­je z łóż­ka. Po­dob­no ktoś go po­pchnął. Ale o tym się nie mówi. Ta­kie rze­czy wy­cho­dzą po śmier­ci. Te­raz waż­niej­sze jest, że nikt go nie od­wie­dza. Ma cór­kę. Pra­cu­je w War­sza­wie, w du­żej fir­mie re­kla­mo­wej, trzy­sta dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od domu po­mo­cy. Cór­ka nie ma cza­su na da­le­kie po­dró­że. Ma zbyt duże zo­bo­wią­za­nia wo­bec fir­my. Pra­co­ho­licz­ka. Rzad­ko ko­rzy­sta z urlo­pów.

– Ra­czej już z tego nie wyj­dzie – mówi Ali­cja.

Ro­bert pa­trzy na Fran­cisz­ka. Za­sta­na­wia się czy sły­szał.

Jest przy­tom­ny. Mu­siał sły­szeć.

W ką­cie w fo­te­lu sie­dzi Pa­weł, współ­lo­ka­tor Fran­cisz­ka i je­den z naj­star­szych miesz­kań­ców. Ma dzie­więć­dzie­siąt osiem lat. Star­sza jest tyl­ko Ma­ria, któ­rej za kil­ka mie­się­cy stuk­nie set­ka. Pa­weł ma sła­by wzrok i słuch, ale za to węch ma bez za­rzu­tu.

– Ten mój wca­le się nie od­zy­wa i chy­ba na­rą­bał, bo strasz­nie śmier­dzi – stwier­dza.

Ali­cja pod­cho­dzi do Fran­cisz­ka.

– Do­brze się pan czu­je? – pyta.

Fran­ci­szek wol­no kiwa gło­wą w górę i w dół.

– Na­lej wody do mi­ski, bo za­raz wszy­scy tu umrze­my od tego smro­du.

Ro­bert wra­ca z mi­ską peł­ną wody i pia­ny. Za­sta­na­wia się, czy nie na­lał za dużo pły­nu. Dla­cze­go się tak pie­ni?

Ali­cja od­pi­na rze­py pie­lu­chy.

– Po­móż mi. Mu­si­my ob­ró­cić go jed­no­cze­śnie. Chwyć za nogę tak, żeby była usztyw­nio­na, ja bio­rę ple­cy. Raz, dwa, trzy. Ob­ra­ca­my.

– Aaa! – Fran­ci­szek za­czy­na krzy­czeć z bólu.

– Boli? Przez chwi­lę bę­dzie. Nie ma pan wy­bo­ru. Po­daj pa­pier.

Ro­bert wy­chy­la się i się­ga po sza­ry pa­pier, któ­ry leży na pół­ce za­wie­szo­nej nad łóż­kiem.

– Wszyst­ko upier­do­lo­ne – Ali­cja owi­ja so­bie ka­wa­łek pa­pie­ru wo­kół dło­ni, szyb­kim zgrab­nym ru­chem pod­cie­ra ty­łem cho­re­go, wy­cią­ga pam­per­sa i wrzu­ca do czar­ne­go wor­ka.

– Boli! Boli! Boli! – po­wta­rza Fran­ci­szek.

– A te­raz go umyj.

Ro­bert za­czy­na szyb­ko i sta­ran­nie myć ty­łek sta­rusz­ka. Woda pod pia­ną zmie­nia za­bar­wie­nie.

– Już star­czy – Ali­cja bie­rze wi­szą­cy na po­rę­czy łóż­ka ręcz­nik, wy­cie­ra ty­łek i pod­kła­da nową pie­lu­chę. – Wra­ca­my do po­przed­niej po­zy­cji. Na trzy. Raz, dwa, trzy.

Fran­ci­szek pa­trzy na Ali­cję prze­ra­żo­nym wzro­kiem.

– Już po wszyst­kim. Po­trze­bu­je pan cze­goś?

Fran­ci­szek kiwa w pra­wo i w lewo.

Pew­nie jest za bar­dzo prze­ra­żo­ny, żeby o coś po­pro­sić – my­śli Ro­bert.

– Trze­ba coś mu dać na wstrzy­ma­nie. Bo jak tak da­lej pój­dzie, to bę­dzie­my go myć pięć razy dzien­nie. Opłucz mi­skę. Będę w po­ko­ju obok.

Ali­cja ła­pie za czar­ny wo­rek z pam­per­sem i wy­cho­dzi.

W po­ko­ju obok leży pani Alek­san­dra, osiem­dzie­siąt dzie­więć lat. Ma pięk­ne siwe wło­sy i zie­lo­ne oczy. Pa­trzy w su­fit szkli­stym spoj­rze­niem. Ro­bert pa­mię­ta ją z prak­tyk. Czę­sto spa­ce­ro­wa­ła wo­kół bu­dyn­ku, pod­pie­ra­jąc się o sta­rą la­skę, któ­ra na­le­ża­ła jesz­cze do jej pra­bab­ki. Uwiel­bia roz­wią­zy­wać krzy­żów­ki i do­kar­miać go­łę­bie. Od­kąd pa­mię­ta, jej po­licz­ki były peł­ne, a usta uśmiech­nię­te. Dzi­siaj jej twarz ni­czym nie przy­po­mi­na tej uro­czej sta­rusz­ki, któ­ra na ław­ce przed do­mem kru­szy­ła su­chy chleb dla pta­ków. Twarz pani Alek­san­dry jest wy­chu­dzo­na. Skó­ra do­kład­nie ry­su­je ko­ści szczę­ki i po­licz­ki. Mimo, że jej oczy są szkli­ste, bra­ku­je w nich ży­cia. Pal­ce dło­ni są nie­wie­le grub­sze od ło­dy­gi psze­ni­cy. Na nad­garst­kach i ra­mio­nach są czar­ne pla­my od we­nflo­nów.

Przez cały czas po­wta­rza jed­no sło­wo.

– Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! – po każ­dym sło­wie ła­pie od­dech. Ból jest sil­ny. Jest je­dy­nym do­wo­dem jej obec­no­ści. Jak­by wy­do­by­wał się z in­ne­go świa­ta. Gdzieś z głę­bi du­szy. Jed­nym sło­wem woła o prze­trwa­nie.

– Bied­na Ola – Ali­cja głasz­cze sta­rusz­kę po twa­rzy. – Rak znisz­czył jej wą­tro­bę. Przez kil­ka dni plu­ła krwią. Od ty­go­dnia przyj­mu­je tyl­ko kro­plów­ki. Pew­nie nie­wie­le jej zo­sta­ło. Może umrzeć w każ­dej chwi­li.

Ali­cja po­wo­li po­da­je za­strzyk pani Alek­san­drze.

– Co jej po­da­jesz? – pyta Ro­bert.

– Mor­fi­nę.

– Nie po­win­na tego ro­bić pie­lę­gniar­ka?

– Po­win­na, ale aku­rat dzi­siaj nie mo­gła przy­je­chać. Gdy­by ktoś się do­wie­dział, że my to ro­bi­my, to mo­gli­by nas zwol­nić. W ra­por­cie bę­dzie od­zna­czo­ne, że była pie­lę­gniar­ka i zro­bi­ła za­strzyk. Jak­by ktoś py­tał, to mów, że była pie­lę­gniar­ka.

Ro­bert pa­trzy w oczy pani Alek­san­dry. Ból, któ­ry ją drę­czył, zgasł. Ro­bert chce, żeby cho­ciaż na chwi­lę spoj­rza­ła na nie­go i się uśmiech­nę­ła. Ale jej wzrok jest już nie­obec­ny. Skie­ro­wa­ny gdzieś da­le­ko. Poza miej­sce i czas.

Na biur­ku obok leży otwar­ta krzy­żów­ka. Jest nie­do­koń­czo­na. Bra­ku­je w niej kil­ku nie­roz­wią­za­nych ha­seł, nie­wy­pi­sa­nych słów. Kie­dyś roz­wią­zy­wa­ła w ca­ło­ści, stro­nę po stro­nie. Te­raz obok tych wy­pi­sa­nych słów po­zo­sta­ły pu­ste pola, któ­rych nie zdą­ży­ła wy­peł­nić do koń­ca.

A je­śli po każ­dym po­zo­sta­je nie­roz­wią­za­na krzy­żów­ka?

II

1

Każ­da noc­ka za­czy­na się od: Cześć i Co sły­chać?

Co sły­chać? jest o domu po­mo­cy. Rzad­ko o ży­ciu oso­bi­stym.

– Bez więk­szych atrak­cji. Nie wy­da­rzy­ło się nic nad­zwy­czaj­ne­go. Tyl­ko Kry­styn­ka nie mo­gła za­snąć. Cały czas wy­cho­dzi­ła z po­ko­ju. Do­pie­ro kil­ka mi­nut temu uda­ło nam się ją uśpić – mówi Ali­cja i na tym koń­czy.

Za­nim wyj­dzie, po­wie jesz­cze: Na ra­zie i Baw­cie się do­brze.

Po Baw­cie się do­brze Ju­lia i Ro­bert dla bez­pie­czeń­stwa za­mkną cały bu­dy­nek. To ich pierw­sza wspól­na noc­ka.

Naj­gło­śniej­sza bę­dzie ci­sza. Brak kłót­ni miesz­kań­ców i szu­ra­nia bal­ko­ni­ków. Zu­peł­nie jak­by ktoś wy­łą­czył wszyst­kie dźwię­ki.