Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Dom pod Pękniętym Niebem

Dom pod Pękniętym Niebem

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7895-619-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dom pod Pękniętym Niebem

Trwa zwykłe amerykańskie lato. Siódemka najnormalniejszych nastolatków pod słońcem wybiera się na wakacje pod namiotami w lasach niedaleko miasteczka Fallville. Towarzyszy im przewodnik o imieniu Casey, pół-Indianin, jedyny dorosły w towarzystwie. Dzieciaki obozują w głuszy. Zabawa się nie klei, gdyż wszystkim przeszkadza gadatliwa Wendy, a Nick i Max zajęci są przygotowywaniem kawału, który ma przerazić dziewczyny i skłonić je do wprowadzenia się do namiotu chłopaków. Na domiar złego Casey – indiański przewodnik – jest w paskudnym nastroju. Słońce zachodzi niezwykle krwawo

Polecane książki

  Rosyjski biznesmen Lew Dragunow usiłuje namówić Biancę Di Sione, by promowała jego firmę. Jej arystokratyczne pochodzenie pomogłoby mu zaistnieć wśród elit Nowego Jorku. Ona jednak odmawia, ponieważ organizuje już promocję konkurencyjnej firmy. Dragunow ucieka się do szantażu – podczas aukcji kupu...
„Cały czas wpatrywali się sobie w oczy. Miał wrażenie, że topi się w jej źrenicach, w niej samej. Nie rozumiał tego zjawiska, ale nawet nie próbował. Viviana przepełniała go, płynęła w jego żyłach, biła w jego sercu. Świat znikł. Byli tylko on i ona. Zachwycał się nią, a ona nim...&rdqu...
Przeczytaj o tym, czego nie pokazali w serialu! Imperium Philipa Blake’a chwieje się w posadach. Fundamenty kruszeją, fasady pokrywają się pęknięciami, a z mozołem wznoszone mury rozpadają się w proch. Upadek Gubernatora, okupiony krwią, potem i łzami, staje się faktem. Rick, Glen i Michonne otwo...
Mrówka to niezaprzeczenie jedno z najszlachetniejszych, najmiłosierniejszych, najbardziej oddanych, wspaniałomyślnych i altruistycznych wśród stworzeń, które bytują na naszej planecie. Mamy tu do czynienia z rzecząpospolitą wysoce idealną, której my ludzie — niest...
Miłość silniejsza niż rozstanie i śmierć! W Rosemary Beach plotki rozchodzą się szybko, ale Bethy i Tripp zdołali zachować dla siebie pewną tajemnicę. Osiem lat temu życie Trippa Newarka zostało dokładnie zaplanowane – dziewczyna, studia, praca. Wszystko zgodnie z wolą rodziców. Tylko ...
Czy Bóg mówi do nas w świecie, w którym zło zwycięża i nic już nie ma sensu? Ani praca, ani rodzina, ani miłość? Skoro Bóg przedstawia nam się imieniem „Jestem”, mamy ochotę Mu powiedzieć: „udowodnij”.Imię „Jestem” oznacza obietnicę. A obietnica to słowo kluczowe dla wiary.Grzegorz Ryś - (ur. 1964) ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marcin Mortka

Tekst: Marcin Mortka 

Ilustracje: „black gear”

Redaktor prowadzący: Agnieszka Sobich 

Korekta: Magdalena Adamska, Agnieszka Skórzewska 

Projekt graficzny i DTP: Bernard Ptaszyński 

Projekt i skład okładki: „black gear”

© Copyright for text by Marcin Mortka, 2013 

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., 

Warszawa 2013

 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki 

możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

ISBN 978-83-7895-618-1

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 
00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 96 
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51 
wydawnictwo@zielonasowa.pl
www.zielonasowa.pl

SCHRONISKO FALLVILLE1
ROZDZIAŁ

Tego wieczoru coś wisiało w powietrzu.

Heather wiedziała, że inni czują to samo, bo impreza przy ognisku zupełnie się nie kleiła. Przeczuwała, że tak będzie, od momentu, kiedy do ich czwórki dołączyli Wendy, Marcus, jej brat komputerowiec oraz jego kolega, którego imienia nie zapamiętała. Nikt w szkole nie przepadał za Wendy, która była niepoprawną gadułą, a na dodatek rozwinęła w sobie talent wpraszania się na każdą imprezę. A Marcus i ten drugi… Na litość boską, kto potrzebował nerdów na wyjeździe pod namioty?

– Od razu wiedziałam, że to jakieś jaja – paplała Wendy, desperacko szukając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. – Widziałam, jak Austin wpatruje się w Johna na biologii, a poza tym Mary zerknęła raz do jej pamiętnika. Głupia gęś zostawiła go w toalecie na przerwie. Uwierzylibyście, że ona leci na takiego przygłupa?

W blasku ognia jej podniesione żelem, ufarbowane na czarno włosy oraz gotycki makijaż, z którego nie miała zamiaru zrezygnować nawet z dala od cywilizacji, wyglądały groteskowo. Heather westchnęła w duchu.

„Nie tak to miało być” – pomyślała. 

Max przerwał Wendy jakimś niesmacznym dowcipem, który rozbawił tylko jego i gówniarza Marcusa. Ciemnoskóry, gadatliwy Max uważał się za zabawnego gościa i od dawna próbował udowodnić to reszcie społeczności szkolnej, ale Heather, która na ogół tolerowała jego obecność, dziś marzyła tylko o tym, by się przymknął. W zachowaniu chłopaka widać było zresztą pewną nerwowość – oglądał się co chwila na ciemniejący las, jakby bał się, że zaraz coś z niego wyskoczy. Podobnie zresztą zachowywała się najbliższa przyjaciółka Heather – Sally, która paliła jednego papierosa za drugim i upychała niedopałki w pustej puszce po tanim piwie.

„Co my tu właściwie robimy?” – zapytała się w myślach Heather i spojrzała na wieczorne niebo. Słońce zachodziło daleko za wzgórzami Misty Heights i chmury wyglądały, jakby ktoś oblał je płynnym ogniem. Nigdy nie widziała tak intensywnej, przejmującej czerwieni. W tym widoku kryło się piękno, ale także jakaś niewytłumaczalna groźba.

Casey Parker, indiański przewodnik, który siedział pod drzewem kilka kroków dalej, chyba miał podobne odczucia. W jego czarnych oczach widać było niepewność. Zupełnie nie zwracał uwagi na to, że jego młodzi podopieczni, nawet nieletni Marcus, obficie raczą się piwem.

Na szczęście Ethan był taki jak zawsze, spokojny i zdystansowany. Gdy usiadł obok Heather, dziewczyna poczuła dyskretny zapach jego kosmetyków, a nawet miętowy oddech. Naraz zawstydziła się, że ona sama wypiła puszkę iron city.

Odruchowo poprawiła grzywkę i mocniej ściągnęła długą kitkę.

– Co straciłem? – spytał cicho Ethan.

– Straciłeś? – Heather uniosła lekko brew. – Nie żartuj. Po cośmy wzięli ze sobą ten wampiryczny serwis randkowy? – Wskazała dyskretnie Wendy. – Czuję się, jakbym nadal była na przerwie w Dale High – dodała.

Ethan uśmiechnął się lekko. Był wysokim chłopakiem o bystrych oczach i krzywym, ale miłym uśmiechu. Nie przepadał za nauką i o wiele lepiej radził sobie na parkiecie do koszykówki niż w sali lekcyjnej, a ponadto miał reputację podrywacza, ale Heather nie wierzyła w takie plotki. Byli razem od czterech tygodni i nigdy nie czuła się szczęśliwsza. W jej życiu, dotychczas wypełnionym nauką i wolontariatem w schronisku dla psów w Stand, nie miała dotąd czasu na miłość i dziewczyna nie mogła uwierzyć, jak mogła tego nie dostrzegać. Od czasu, gdy Ethan po raz pierwszy zaprosił ją do kawiarni, myślała tylko o tym, kiedy znów go ujrzy, co nowego jej powie i dokąd razem pójdą.

Nic więc dziwnego, że gdy Max i Ethan wpadli na pomysł zorganizowania biwaku w niższych partiach Misty Heights, postanowiła, że zrobi wszystko, by wziąć w nim udział. Nie miała doświadczenia w pieszych wędrówkach, ale nie przerażało jej to, że mieli do pokonania w sumie dziesięć mil. Chłopcy zaplanowali podejść do schroniska Fallville, a potem odbić szlakiem przez las na przełęcz, gdzie chcieli przenocować w namiotach. Drugiego dnia chcieli wrócić nieco inną drogą do schroniska, skąd miał ich odebrać ojciec Maxa.

Heather nie martwiła się oczekującą ich wędrówką. Wcale a wcale. Dwa dni u boku Ethana wydawały jej się ucieleśnieniem wszelkich marzeń. Ba, nie zawahała się dla nich nawet okłamać rodziców. Po raz pierwszy w życiu.

Zerknęła na Sally, która odrzuciła długie włosy na plecy i zaciągnęła się kolejnym papierosem.

„Jeśli moim starym przyjdzie do głowy, by zadzwonić do rodziców Sally i zapytać, jak nam idzie praca nad projektem z historii, to już nie żyję – pomyślała po raz setny i znów poczuła ukłucie niepokoju. – Może jednak powinnam była powiedzieć prawdę?”.

Podświadomie odnalazła dłoń Ethana i wszelkie wątpliwości wyparowały w jednej chwili. Chłopak uśmiechnął się lekko i mrugnął do niej, po czym uciekł wzrokiem, jakby się spłoszył.

„Czyżby był bardziej nieśmiały, niż to pokazuje w szkole?” – przemknęło jej przez głowę.

– No, pora się wysikać – oznajmił Max i wstał, dopinając ulubioną kurtkę z logo US Air Force. – Z góry uprzedzam, że nie umyję rąk.

– Naprawdę chciałeś mnie tym zaskoczyć? – parsknęła Wendy, uradowana, że wreszcie zdołała mu dogryźć.

– Nie, Wendy, nie chciałem. – Na twarzy Maxa pojawiła się udawana udręka. – Nie mówiłem zresztą do ciebie. Już prędzej pożar tuję sobie z twoim bratem Rambo niż z tobą, wierz mi.

Na twarzy Marcusa, nieśmiałego, pulchnego chłopaka w koszulce z okładką płyty Dream Theater, rozlał się rumieniec. Max zaś dopił piwo z puszki i skierował się ku zaroślom.

– Idzie w te same krzaki, co ty, Ethan – powiedziała Wendy przesadnie głośno. – Chce sprawdzić, co tam zostawiłeś?

– Przymknij się – powiedział zmęczonym głosem Ethan. – Naprawdę nikt z nas nie ma ochoty cię słuchać.

Heather przyklasnęła mu w myślach i niemalże pokiwała głową, ale zaraz zganiła się za ten odruch. Była jedną z najlepszych uczennic Dale High i dbała o to, by mieć ze wszystkimi poprawne stosunki, jednak tego wieczoru Wendy wydawała jej się szczególnie irytująca.

Dłoń Ethana była wilgotna, a on sam przełknął ślinę i spojrzał w ślad za Maxem, który już znikł wśród drzew.

– Ciekawe, czy wielki wódz zakabluje starym – odezwał się dramatycznym szeptem Marcus i zerknął na przewodnika.

– Zakabluje? – spytał Ethan, mierząc dzieciaka pogardliwym spojrzeniem.

– No, wiesz. Ciekaw jestem, czy powie im o piwie. – Brat Wendy pokazał mu pustą puszkę.

– Jeśli tego nie zrobi, to wyczytają z Facebooka – oznajmił Eth an. – Bo ja napiszę o wszystkim.

– O czym? – wystraszył się chłopak.

– No, że wyżłopałeś puszkę zero trzydzieści trzy, a potem się rozbijałeś jak kamikaze i wszczynałeś burdy. 

Nikt się nie roześmiał.

– Lepiej się już nie odzywaj, smarku! – warknęła Wendy. – Hej, Sally, dasz mi fajkę?

Sally nie usłyszała, wpatrzona w indiańskiego przewodnika, który wciąż siedział nieruchomo i patrzył na ciemniejące, ale nadal rdzawoczerwone niebo. Heather miała wrażenie, że ten szepcze pod nosem jakieś słowa i nie wiedzieć czemu, wystraszyła się nieco. Złapała mocniej spoconą dłoń Ethana.

– Nie naskakuj tak na tego młodego – szepnęła mu do ucha, choć w głębi duszy przyznała ze wstydem, że nie ma nic przeciwko. Denerwowały ją najmniejsze nawet wzmianki o rodzicach.

– Dlaczego nie? – Ethan czujnie zmrużył oczy.

– To tylko głupi szczyl.

– To niech siedzi cicho. On i ta jego debilna siostra.

W chwilę później wrócił Max i Heather wydawało się, że chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Ethan nawet jakby uśmiechnął się pod nosem. Nie zdążyła jednak spytać, o co chodzi, gdyż przewodnik niespodziewanie podniósł się i podszedł do nich bezszelestnie.

– Pora spać – rzekł krótko.

Jego twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji, ale w czarnych oczach odbijał się krwawy zachód słońca.

– Serio? – spytał Max z udawaną niechęcią i wysupłał z kieszeni telefon komórkowy. – Rany, nie ma nawet dziesiątej.

– Pozbierajcie te puszki w jedno miejsce – polecił przewodnik. – I żadnych wypraw po ciemku. Jasne?

– A może chociaż ognisko zgasimy, panie Parker? – spytał Ethan. – Jeszcze pożar jakiś wyniknie czy co…

– Zajmijcie się swoimi sprawami – rzekł Indianin, trochę za ostro. – Ja będę martwił się lasem.

Chłopacy pomruczeli niechętnie, ale zabrali się za sprzątanie, a Heather wraz z nimi. Miała wrażenie, że w głosie Indianina pojawił się lęk.

Obudziło ją drżenie.

Heather zerwała się i przytknęła dłoń do ziemi. Wyczuła jeszcze jedną serię niepokojących drgań, a potem wydawało jej się, że słyszy głuche mlaśnięcie, jakby gdzieś otworzyła się szczelina. Natychmiast przypomniała sobie opowieści mamy, która kiedyś przeżyła trzęsienie ziemi w Japonii. Przerażona dziewczyna siedziała w ciemnościach i słuchała, jak wali jej serce. Na zewnątrz panowała martwa cisza.

– Co się dzieje? – mruknęła Sally przez sen.

– Nie wiem – odparła Heather. – Chyba trzęsienie ziemi.

– Co ty wygadujesz? – Sally uniosła się, szeleszcząc śpiworem, i odrzuciła włosy z twarzy. – Jakie znowu trzęsienie?

Mamrocząc, wyjęła iPhone’a z kieszeni. W blasku bijącym z ekranu jej zaspana twarz wydawała się trupioblada.

– Poczułam jakieś drgania przez sen, a potem raz jeszcze, gdy się obudziłam – wyjaśniła Heather. – Skąd mam wiedzieć… Hej, a to co? – Niespodziewanie ciszę nocną przeciął odległy, upiorny śmiech. – Zgaś to! – Heather wytrąciła iPhone’a z ręki Sally.

– Co ty wyrabiasz?

– Światło w namiocie widać z daleka!

– Nie wygłupiaj się! – syknęła Sally. – Ktoś sobie jaja robi, a ty…

– Kto, u licha! – szeptała przerażona Heather. – Do schroniska mamy dobre dwie mile, a jest środek nocy! Skąd wiesz, że to nie jakiś szaleniec?

W tej samej chwili, jakby na życzenie, śmiech rozległ się znów, ale tym razem znacznie bliżej. Heather z trudem opanowała odruch przytulenia się do przyjaciółki.

– Może powinniśmy obudzić Caseya? – szepnęła. – Albo chłopaków?

– Jasne, chłopaków! – parsknęła Sally. Wyświetlacz iPhone’a przygasł, ale Heather miała wrażenie, że przyjaciółka chciała jeszcze coś dodać, jednak powstrzymała się w ostatniej chwili. – A zresztą po co? To na pewno nie szaleniec. Tacy zakradają się po cichu i…

– I co? – Heather przełknęła ślinę.

– No wiesz. Urządzają jatkę. Na pewno ktoś sobie robi jaja – dodała niemalże mściwym głosem Sally. – Chodźmy spać.

– Nie pójdę spać, póki nie przekonam się, że z resztą wszystko w porządku. – Heather sięgnęła po polar.

– Wybacz, ale całkiem ci odbiło – szepnęła Sally, a potem znów zajaśniał jej telefon. – Jeśli to rzeczywiście szaleniec, to powinny zająć się nim gliny. Dzwonię pod dziewięćset jedenaście.

Śmiech znów się rozległ, tym razem nieco dalej.

– Dzwoń! – Heather przełknęła ślinę. – A ja idę sprawdzić, co u reszty.

Rozsunęła zamek błyskawiczny i wyjrzała na zewnątrz. W blasku dogasającego ogniska widziała niewyraźny zarys dwóch identycznych namiotów – jednego zajętego przez Wendy, a drugiego przez Marcusa i jego kolegę, którego imienia nadal nie mogła sobie przypomnieć. Gdzieś na uboczu wznosił się niewielki namiot Caseya. Nigdzie nie widziała tego, w którym spali Ethan i Max.

– Nie ma zasięgu – powiedziała z niedowierzaniem Sally.

– No to klops. – Heather dołożyła wszelkich starań, by jej głos zabrzmiał mocno i pewnie. – Choć nie ma się co dziwić, w tej głuszy…

– Przed pójściem spać sprawdzałam pocztę! – W głosie jej przyjaciółki pojawiła się panika. – Miałam cztery kreski na pięć! Co się dzieje?

– Nie wiem. – Heather zacisnęła zęby. – Ale inni tym bardziej powinni się o tym dowiedzieć.

– Inni? – parsknęła Sally. – A może nazwij rzecz po imieniu, co? Chodzi ci o Ethana, nieprawdaż?

Heather zmarszczyła brwi. Nigdy wcześniej nie słyszała tyle złośliwości w głosie przyjaciółki. Już miała się do niej odwrócić, gdy demoniczny śmiech rozległ się znów, tym razem bardzo blisko. Jednocześnie jakiś ciemny kształt zasłonił dogasające ognisko. Dziewczyna krzyknęła i cofnęła się w głąb namiotu, usiłując pospiesznie zaciągnąć zamek błyskawiczny. Czyjaś dłoń wsunęła się do środka i zatrzymała suwak.

Heather wrzasnęła i wpadła na równie przerażoną Sally, a potem obie dziewczyny oślepił blask latarki.

– Przestańcie! – rozległ się szept Ethana. – Robicie za dużo hałasu!

– Ethan? – wyjąkała z niedowierzaniem Heather. – To ty?

– Oczywiście, że to ja. – Chłopak rozsunął poły namiotu i wślizgnął się do środka, a za nim Max. W świetle malutkiej kieszonkowej latarki widać było ich poważne miny i błyskające oczy. – Słyszałyście ten rechot?

– Tak – wykrztusiła Heather. Sally milczała, patrząc to na przyjaciółkę, to na dwóch przybyszów. – Tak, słyszałyśmy. A wcześniej były te drgania i…

– Coś z tym miejscem jest nie w porządku – powiedział Ethan i spojrzał na Maxa. – Ktoś kiedyś mi opowiadał, że na Misty Heights pojawia się od czasu do czasu duch pewnego trapera, rozszarpanego przez indiańskie demony.

– Gość próbował nad nimi zapanować – podjął opowieść Max. – I udało mu się. Zmusił je do wybudowania mu chaty, obory, stodoły i czego tam jeszcze potrzebował. Opiekowały się jego bydłem i końmi, a facet żył jak pączek w maśle. Miał jakiś amulet, dzięki któremu nie miały do niego dostępu. Aż sprowadził sobie żonę.

– I wtedy się zaczęło. – Ethan uniósł brwi i pokręcił głową, jakby sam nie dowierzał temu, co mówi. – Demony opanowały kobietę, a ta porwała za topór i rozłupała mu głowę. Wedle innych legend wyssała mu szpik z kości.

– No i włóczy się facet, śmieje i tylko czeka, żeby się zemścić – zakończył Max. – W taką noc nikt nie powinien być sam.

Gdzieś na skraju świadomości Heather pojawiło się pytanie: „A na kim to niby chce się ów traper zemścić? I dlaczego się śmieje, a nie wrzeszczy ze strachu przed demonami?”, ale zagłuszył je strach. W świetle dnia wyśmiałaby takie opowieści, ale teraz – w środku nocy i to z daleka od cywilizacji – była, wbrew sobie, gotowa uwierzyć we wszystko.

Ponadto widok Ethana budził w niej ogromną ulgę, tak wielką, że nie chciała mówić nic, co rozproszyłoby magię tej chwili.

– Fajnie, że przyszliście – bąknęła. – Bardzo się bałam. Sally też.

– Chcieliśmy sprawdzić, czy u was wszystko gra – rzekł poważnym tonem Ethan. Jego oddech pachniał miętą. – Jeśli chcecie, możemy tu z wami zostać.

– Tylko, do licha, nie wzięliśmy śpiworów – mruknął z niezadowoleniem Max.

Niespodziewanie w namiocie pojawiło się ogromne napięcie. Heather uświadomiła sobie, że jej serce bije jeszcze szybciej niż przed momentem, kiedy to paraliżował ją strach. Ethan zgasił latarkę i dotknął jej dłoni. Dziewczyna pospiesznie przełknęła ślinę.

– To… To chyba nie problem – powiedziała nieco zachrypniętym głosem. – Ja mogę rozpiąć swój i nakryjecie się nim jak kołdrą, a ja zrobię to samo z Sally.

– O, super – zachichotał Max. – Będę spał z Ethanem pod jednym… 

Jego słowa przerwał kuksaniec Ethana.

– Można i tak – powiedział ze spokojem. – Ale mnie w sumie śpiwór niepotrzebny, bo mam ciepłą kurtkę. Położę się przy ścianie namiotu, od strony Heather. No, wiecie… – Jego głos lekko zadrżał. – Jakby ten kowboj zaszedł nas z boku.

– A to nie był traper? – spytała Sally.

– Co za różnica? – zmieszał się nieco Ethan. – Zresztą, różnie tam go nazywali.

– W porządku – szepnęła Heather. Z całkowicie dla siebie niejasnych powodów czuła, że jej policzki aż płoną. – Zrobimy, jak chcecie, ale reszta też musi o tym wiedzieć.

– Co? – zdumiał się Ethan. – Masz na myśli tę grubą plotkarę i jej brata ściągniętego z Internetu?

– Tylko ich tu nie zapraszaj! – zachichotał Max. – Sam nie wiem, czego się boję bardziej – kowboja z siekierą czy smętów Wendy…

– Przymknij się, Max – powiedziała dziewczyna ostrzej niż planowała. – A ty, Ethan, jeśli nie chcesz ze mną iść, to nie musisz!

– Zostań, do licha! – syknął Ethan. – Jeszcze cię Casey usłyszy!

– Ziemia drży, w lesie ktoś rechocze, a ty się martwisz tym, żeby nie pobudzić dorosłych? – Heather zmarszczyła brwi. – Pożycz mi tę latarkę. Zaraz wracam.

Ignorując posykiwania chłopaków, wyczołgała się z namiotu, spięła długie włosy i dopięła bluzę. W chwili, gdy stanęła na równe nogi, spomiędzy drzew znów dobiegł dziki śmiech.

Tym razem urwał się w połowie.

Niespodziewanie poczuła, jak po jej plecach spływa lodowaty dreszcz, a nogi wrastają w ziemię. Śmiech sam w sobie budził lęk, ale to, że coś go przerwało, przeraziło ją dwa razy mocniej.

I wtedy odniosła wrażenie, że ktoś siedzi po drugiej stronie ogniska. Gdy postać zaczęła się podnosić, przeświadczenie zamieniło się w pewność. Zwilżyła suche wargi.

– Panie Parker? – wychrypiała. – Casey?

Latarka wypadła jej z rąk, gdy zrozumiała, że to nie przewodnik ani też nikt z ich grupy. W mroku błysnęły czerwonawe, przymrużone ślepia, zdążyła też dostrzec, że nieznajomy opiera się kłykciami o ziemię, jak orangutany czy goryle na filmach przyrodniczych. Poruszał się zaś o wiele szybciej, o wiele sprawniej od jakiegokolwiek człowieka.

Chciała zawołać o pomoc, ale głos uwiązł jej w gardle. Namiot, w którym siedziała Sally z chłopakami, wydawał się odległy o tysiąc mil. Obca istota kręciła gwałtownie głową – łbem? – spoglądając to na nią, to znów na namiot, w którym spała Wendy.

– Nie ruszaj się! – krzyknął ktoś.

Heather odruchowo odwróciła się w stronę głosu. Z trudem rozpoznała Caseya, biegnącego w jej kierunku. Żar z ogniska odbił się w klindze jego noża.

Nieznajoma istota uniosła obie ręce, jakby chciała go zatrzymać, a potem odskoczyła, cofnęła się i przywarła do ziemi, szykując się do obrony. Z rozchylonych ust wydobył się głuchy warkot.

Indianin w kilku susach znalazł się między dziewczyną, a obcym stworem.

– Ccco to jest? – wyjąkała Heather.

– Do namiotu! – rzucił wściekle Casey. Nie spuszczał spojrzenia z obcego.

– Heather, co się dzieje? – zawołała nieoczekiwanie Sally. Zgrzytnął rozsuwany zamek, zaszeleściła odrzucona poła namiotu. – O Boże… Na pomoc!

Wrzask Sally wyrwał stwora z odrętwienia. Skoczył naprzód, jakby chciał się rzucić na Caseya, ale nagle zatrzymał się i pomknął w stronę drzew, posapując chrapliwie. Heather odniosła wrażenie, że gdzieś na skraju lasu dołączył do niego drugi, a potem nocną ciszę rozdarły dzikie wrzaski, ni to ludzkie, ni to zwierzęce.

– Ccco to było? – spytała Heather nieco głośniej. – Panie Parker, co to było?

– Nie wiem – warknął przewodnik. – Wejdź do namiotu i zawołaj chłopaków. Trzeba przenieść namioty bliżej siebie i ustalić warty. O świcie ruszamy do Fallville, by zadzwonić po pomoc. Nie wiem, kim, czy czym były te stwory, ale…

– Stwory? – Heather zadrżała. – Jest ich więcej? 

Dopiero teraz spostrzegła rozdarcie na rękawie Indianina. Sączyła się przez nie krew. Casey zauważył jej spojrzenie i skrzywił się lekko.

– Zastałem jednego z nich przy swoim namiocie – wyjaśnił. – Chlasnął mnie i uciekł. Chciałem za nim pogonić, ale wtedy ujrzałem, że idziesz w stronę ogniska. Nie wiadomo, co by się stało.

„Nie wiadomo…” – powtórzyła w myślach Heather. Świadomość, iż być może znalazła się o włos od śmierci, sprawiła, że zakręciło jej się w głowie. Niespodziewanie osaczyły ją inne emocje. Drżenie ziemi… Śmiech z głębi puszczy… Ethan… Sally… Max… Wrażenia krążyły wokół niej coraz szybciej, aż uświadomiła sobie, że nie nadąża za nimi.

Ogarnęła ją ciemność.

2
ROZDZIAŁ

Otworzyła oczy.

W namiocie było już na tyle jasno, że dostrzegła rysy twarzy Eth ana. Siedział przy wyjściu i zerkał na zewnątrz. Obróciła głowę i ujrzała, że obok niej pochrapuje Max, a dalej śpi Sally. Na zewnątrz panowała cisza, zakłócana jedynie nieśmiałym ćwierkaniem ptaków.

– Która godzina? – spytała szeptem.

– Co? – Ethan aż podskoczył. – A, obudziłaś się. Nie wiem, zostawiłem telefon w namiocie, a Parker nie pozwala nam wychodzić.

– Dochodzi szósta – mruknęła rozespanym głosem Sally. Wciąż leżąc, uniosła iPhone’a i skrzywiła się. – Innymi słowy, mija ósma godzina poza zasięgiem. Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe.

– Nie przejmuj się – rzucił Ethan. – W nocy na Twitterze nie dzieje się dużo. Niczego nie straciłaś.

– Dla waszej informacji: czuję się dobrze – oznajmiła Heather. – Nie boli mnie głowa, nie mam nudności, niczego sobie nie złamałam ani nawet nie obiłam.

– Super – parsknęła Sally i rzuciła telefonem o ściankę namiotu. Max mruknął przez sen, a Ethan nawet nie zareagował na jej słowa. Nadal wyglądał na zewnątrz.

Heather przyglądała mu się z niedowierzaniem i rozczarowaniem.

– No dalej! – niespodziewanie wycedził przez zęby Ethan. – Kiedy wróci wielki wódz?

– Nasz przewodnik? – spytała Heather, postanawiając w duchu, że nie zrobi awantury. – A gdzie się wybrał?

– A skąd mam wiedzieć? – parsknął chłopak. – Siedział na zewnątrz przez całą noc, jakby po obozie zombie jakieś chodziły, a przed świtem wsadził tu łeb i powiedział, że idzie się rozejrzeć. Ciekawe, po co? Odbiło mu do reszty czy co?

– Już zapomniałeś o kowboju z siekierą? – przypomniała mu słodkim głosem Sally. 

Ethan nie odpowiedział i zacisnął tylko mocno usta. 

Heather przełknęła ślinę.

– Słuchajcie, w nocy coś łaziło po obozie – powiedziała i w mig tego pożałowała. W świetle poranka te słowa brzmiały mało realistycznie. – Naprawdę, nie patrzcie tak na mnie. To coś stało przy ogniu i gapiło się na namiot Wendy.

– Może chciało ją zeżreć i niepotrzebnie go spłoszyłaś? – zachichotał Ethan. 

Heather poczuła, że budzi się w niej złość.

– Zachowaj sobie te durne dowcipy na inną okazję – warknęła. – Ja nie zemdlałam z nadmiaru wrażeń. Serio widziałam coś dziwnego.

– Niby co takiego? – Sally wydęła usta.

– Nie wiem – zawahała się Heather. – To coś miało czerwone oczy i przypominało małpę. Ale nie do końca.

– A więc pewnie wypełzło z gry komputerowej Marcusa i przylazło tu w ślad za nim – mruknął Max, przecierając oczy. – Rany, czy wy musicie się tak drzeć?

„Nikt mi nie wierzy” – uzmysłowiła sobie Heather z narastającym rozdrażnieniem.

– Słuchajcie, czy moglibyście mnie w końcu posłuchać?! – krzyknęła, siadając. – Po naszym obozie coś w nocy łaziło! Nie szop pracz, nie skunks, ani nawet nie dzik, ale jakiś cholerny goryl z czerwonymi oczami! Nigdy czegoś takiego na oczy nie widziałam! Casey zresztą również! A jeśli mi nie wierzycie, to spytajcie jego, bo nie dość, że spłoszył dwa z nich, to jeszcze któryś dziabnął go w ramię.

– Dwa? – spytała z przekąsem Sally. – Przed momentem był tylko jeden.

– Nie obraź się, Heather, ale w nocy wszystkie koty są czarne – mruknął Max. – Jesteś pewna, że nie była to Wendy?

– A ten śmiech? – broniła się dziewczyna. – Wszyscy go słyszeli, prawda? Ba, przyszliście tu, żeby nas chronić!

– Jest już rano, a za dnia duchów nie ma – stwierdził filozoficznie Max i umościł się wygodniej pod śpiworem. Uwadze Heather nie umknęło jednak to, że unika jej wzroku.

– Rany, co za debilny wypad – jęknęła Sally i raz jeszcze zerknęła na ekranik iPhone’a. – Wracajmy do schroniska, mówię wam.

– O, idzie wielki wódz – powiedział Ethan.

Jedno po drugim gramolili się na zewnątrz i pospiesznie zapinali polary, gdyż świt był mokry i wilgotny. W milczeniu spoglądali na Caseya, który pojawił się znikąd i szarpnął za linki namiotów, zajmowanych przez Wendy i młodszych chłopaków. Miał na sobie ciężkie traperskie buty, spodnie bojówki, flanelową koszulę i kamizelkę myśliwską z kieszeniami, ale wszyscy spoglądali na jego ramię, obwiązane zakrwawioną chustką. Heather odniosła wrażenie, że przewodnik jest bledszy niż wczoraj, ale poruszał się z tą samą gracją co zawsze.

– Zwijać namioty – powiedział krótko. – Macie kwadrans na spakowanie bambetli.

– Zaraz, zaraz! – zaoponował Ethan. – Nie jesteśmy w wojsku, sierżancie Parker! Po co ten pośpiech?

W ciemnych oczach Indianina pojawił się niebezpieczny błysk.

– W tym lesie pojawiło się coś, czego nigdy nie widziałem – warknął. – Nie mam zamiaru narażać waszego życia. Im wcześniej znajdziemy się w Fallville, tym lepiej.

– A co takiego pana wystraszyło, panie Parker? – spytał Max, drżąc z zimna mimo zapiętej kurtki lotniczej. Wokół jego ust unosiły się obłoczki pary. – Może to puma po prostu jakaś, co?

Przewodnik zmrużył oczy, jakby szykował się, by obrugać chłopaka od stóp do głów, gdy niespodziewanie dla wszystkich odezwał się Marcus.

– To nie puma.

Wszyscy odwrócili się ku młodszemu bratu Wendy, który chodził wokół całkiem już wygasłego ogniska i przyglądał się śladom na ziemi.

– Tu są ślady jakiegoś człowieka! – wołał Marcus.

– Ten gość jest geniuszem! – parsknął Max . – Brawo, Rambo! Przyjrzyj się uważnie, a może okaże się, że to twoje! Albo tego twojego koleżki, który wygląda jak…

Ethan szturchnął go mocno i Max urwał w pół słowa.

– Jak kto? – spytał spokojnie kolega Marcusa, który wiązał właśnie buty przed swoim namiotem i przyglądał się zamieszaniu. Heather po raz pierwszy przyjrzała mu się baczniej. To, że jest wyższy od pulchnego nieco Marcusa, zauważyła już wczoraj. Teraz sprawiał także wrażenie starszego i dojrzalszego od całej reszty. Jego jasnoniebieskie oczy były zaskakująco spokojne, a dłoń, która przeczesała jasną czuprynę i następnie nałożyła czapkę z daszkiem, wydawała się silna i pewna.

Max przygryzł wargę, szukając jakiejś riposty, ale wtedy odezwał się niezrażony Marcus.

– Ten ktoś miał na jednej nodze but, a drugą miał bosą! – kontynuował, odchodząc od ogniska. – Trochę się tu pokręcił, a potem odbiegł w stronę lasu.

– I kręcił się wokół obozu aż do świtu – uzupełnił Indianin i wskazał nieodległe drzewa, wśród których unosiły się kłęby mgły. – On i jeszcze inny, całkiem bosy.

– Patrzyli na nas przez całą noc? – wyjąkała pobladła Sally. Ethan i Max również stracili rezon. – Może to jeden z nich się tak śmiał?

– Wątpliwe – mruknął Indianin i wyciągnął z plecaka niewielką empetrójkę z głośnikami. Odtwarzacz był mokry, oblepiony trawą i wyglądał na rozdeptany. – Nie przejmuj się tym śmiechem – dodał, przyglądając się chłopakom, teraz jeszcze bardziej przestraszonym. – Ktoś sobie robił jaja. Czyje to?

Heather miała wrażenie, że Max odruchowo chce podnieść rękę, ale w tej samej chwili Wendy rozpięła wejście do swojego namiotu i wystawiła rozczochraną głowę na zewnątrz. Wśród mgieł świtu jej makijaż, teraz nieco rozmazany, robił jeszcze gorsze wrażenie.

– Co się dzieje? – ziewnęła. – Słuchajcie, nie mam zasięgu w telefonie. Co to za zadupie? 

Casey zmiażdżył ją wzrokiem.

– Kwadrans – rzucił i poszedł w kierunku własnego namiotu.

Kwadrans rozciągnął się jednakże w czterdzieści pięć minut, gdyż złożenie namiotu i spakowanie plecaka przerosło możliwości Wendy. W tym czasie Ethan pokłócił się o coś z Maxem, a Sally szwendała się po polanie, nadal szukając zasięgu. Najnormalniejsi, o dziwo, wydawali się obaj komputerowcy, którzy spakowali się sprawnie i usiedli na pniu zwalonego drzewa. Wydawali się poruszeni, wręcz zaniepokojeni, jakby tylko oni rozumieli powagę sytuacji, w której się znaleźli. Przyglądająca się im Heather w pewnym momencie poczuła ochotę, by do nich podejść i pogadać, ale natychmiast ofuknęła się w myślach.

„Mam z jakimiś czubkami rozmawiać? O czym? O tym, że widziałam w nocy potwora i że otaczają mnie sami idioci, z moją najlepszą przyjaciółką Sally na czele? I o tym, że Ethan mnie olewa?”.

Zerknęła w bok. Max mówił coś przyciszonym głosem do Ethana i groził mu palcem, a ten rozkładał ręce, jakby się przed nim tłumaczył.

„O ten odtwarzacz się kłócą! – olśniło ją nagle. – Schowali go w lesie razem z tymi głośnikami, żeby nas nastraszyć i wkraść się do naszego namiotu! Ktoś go jednak rozdeptał i teraz Max ma pretensje do Ethana! Oczywiście… Od razu powinnam się była domyślić. Przecież ta historyjka o traperze czy też kowboju nie trzymała się kupy, a śmiech za każdym razem brzmiał tak samo. Durnie!”.

Z mściwym uśmiechem przyglądała się kłócącym chłopakom. Zapomniała o wszelkich zasadach i marzyła teraz tylko o tym, by Max przyłożył Ethanowi z całej siły.

„O to mu tylko chodziło? – myślała z goryczą. – By wkraść się do mojego śpiwora? Od rana nawet się do mnie nie uśmiechnął. Nawet nie spytał, dlaczego zemdlałam ani jak się czuję… Co za drań… Boże, ale ze mnie idiotka…”.

Z goryczą ukryła twarz w dłoniach.

„Przynajmniej przestałam przejmować się tym, kto lub co zniszczyło odtwarzacz” – pomyślała.

– Ruszamy – rzekł chrapliwym głosem Casey. Wyjął papierosa spomiędzy palców Sally i rozgniótł go o skałę, a potem wskazał jej foliowy worek ze śmieciami. – Weź to.

– Dlaczego? – obruszyła się dziewczyna. – Dlaczego ja?

– Bo sam się nie zaniesie, a ty jedna nie dźwigasz namiotu.

– Wendy też nie ma namiotu!

– Bierz śmieci! – warknął Indianin i dziewczyna posłusznie zarzuciła worek na plecy, nie omieszkawszy uprzednio obrzucić przewodnika pogardliwym spojrzeniem. Wendy, wreszcie ubrana i spakowana, prychnęła i stanęła obok Parkera.

– No to w drogę! – zawołała, siląc się na wesoły ton.

Już po kilkuset metrach okazało się, że Wendy, mimo pozornej gotowości, będzie stanowiła problem. Nie należała do dziewcząt szczupłych, a poprzedniego dnia nabawiła się bolesnych otarć. Zasapana, posykująca z bólu, potykająca się pod ciężarem własnego plecaka szybko została z tyłu, choć szlak póki co był wciąż łagodny.

– Nie wytrzymam tego dłużej! – jęknęła w końcu i usiadła ciężko na omszałym kamieniu.

Sally manifestacyjnie zrzuciła worek ze śmieciami na ziemię, Max pokręcił głową i zmełł w ustach przekleństwo, a Marcus zaczerwienił się, jakby ogarnął go wstyd.

– Ty, młody! – Casey otarł pot z czoła. – Marcus! Idź no do niej i weź od niej, co możesz.

Chłopak wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Umywam ręce od tego, co się zaraz wydarzy” i ruszył w stronę siostry. Nie przemierzył jednakże nawet połowy odległości, gdy ta wrzasnęła ze wszystkich sił:

– Z daleka się trzymaj ode mnie, zasmarkany czubku! W dupę sobie wetknij taką uprzejmość!

Brat Wendy rozłożył beztrosko ręce, najwidoczniej przyzwyczajony do takich zachowań, i wrócił na czoło grupy. Casey westchnął, z trudem poskramiając złość, i już chciał wydać kolejne polecenie, gdy niespodziewanie odezwał się kolega Marcusa:

– Ja mogę wziąć jej plecak. 

Heather patrzyła, jak podchodzi i bierze bagaż od zaskoczonej dziewczyny, a potem bez trudu wiesza go sobie na piersiach.

„Rany, ja nawet nie pamiętam, jak ten dzieciak ma na imię – przeszło jej przez głowę. – A przedstawiał mi się na parkingu, zanim wyszliśmy na szlak. Chyba”.

Resztę myśli rozwiało pojawienie się Ethana. Był blady, niewyspany i najwyraźniej poruszony. Aura opanowania oraz dystansu znikła i niespodziewanie wydał się Heather tylko i wyłącznie zagubionym, nieco wystraszonym chłopakiem. Wreszcie ujrzała go takim, jakim był naprawdę.

– Przepraszam – powiedział cicho, patrząc na mokre od rosy pnie drzew.

To jedno słowo sprawiło, że wściekłość w sercu Heather wyparowała w jednej chwili. Złapała go mocno za rękę i spojrzała mu prosto w oczy, pragnąc, by wszystko wróciło do stanu sprzed tej upiornej nocy.

– Przepraszam – powtórzył. – Nie chciałem, by zrobiło ci się przykro.

– Przykro? – parsknęła, ze wszystkich sił usiłując przywołać urazę. – Ty zrobiłeś ze mnie idiotkę! Przyznaj szczerze – cała ta lipna wyprawa została wymyślona przez ciebie i tego twojego kumpla półgłówka po to, by… By…

Chciała powiedzieć: „by wczołgać się do mojego śpiwora”, ale ogarnął ją wstyd. Zamilkła, puściła jego dłoń, cofnęła się o krok.

– By być bliżej ciebie – powiedział po prostu Ethan, a w jego oczach pojawiła się prośba, niemalże błaganie.

– By być bliżej mnie – powtórzyła cicho. – Co to tak naprawdę oznacza?

– Daj mi trochę czasu – szepnął. Tym razem to on ujął jej dłoń. – A pokażę ci. Nie jestem taki, jak myślisz.

Serce Heather znów biło jak szalone. Nie widziała pogardliwego grymasu na twarzy Sally ani wściekłości na obliczu Maxa, bo całym jej światem stały się oczy Ethana, szeroko otwarte, szczere, nieco wilgotne.

– Dobrze – szepnęła ledwie słyszalnie. – Dobrze. 

A wtedy ją pocałował. 

Nie był to ich pierwszy raz. Całowali się wcześniej, podczas spacerów po parku, pod szkołą, a raz nawet na dużej przerwie, na schodach, na oczach wszystkich, ale nic nie mogło się równać z tym krótkim, przelotnym pocałunkiem na zimnym, górskim szlaku. Heather miała wrażenie, że przeszywa ją iskra. Jej kolana zmiękły, a żal i gniew skarlały do rozmiarów niewyraźnych wspomnień. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie, ale wtedy z odległości tysiąca mil dobiegł głos Caseya.

– W drogę. 

Nieco zaczerwieniona, ruszyła w ślad za przewodnikiem, nadal trzymając dłoń Ethana. 

Jej euforia miała się skończyć za jakiś kwadrans.

Wspinali się właśnie na szczyt wzniesienia, gdy Heather odwróciła głowę i ujrzała, że Wendy znów znalazła się z tyłu. Dziewczyna wyraźnie utykała.

– Rany, ona nigdy nie dotrze do schroniska – mruknęła. Ethan, pogrążony we własnych myślach, nie odpowiedział, a więc Heather puściła jego dłoń i podbiegła do przewodnika.

– Panie Parker! – zawołała. – Wendy chyba znów ma problem!

Casey spojrzał na nią i dziewczyna natychmiast zorientowała się, że kryzys dopadł nie tylko ich towarzyszkę. Indianin był bardzo blady, a jego oczy stały się szkliste. Przez moment patrzył na Heather, jakby nie rozumiał, o czym mówi, a potem westchnął ciężko.

„To ta rana” – zrozumiała dziewczyna. Odnalazła wzrokiem chustkę, zawiązaną na ramieniu Indianina. Była przesiąknięta świeżą krwią.

– Czy wszystko z panem w porządku? – zapytała wystraszona.

– Tak – odparł tamten i skrzywił się, jakby wiedział, że to kłamstwo. – Musimy zrobić przerwę. Zjemy coś i ruszymy w dalszą drogę.

– O, tak – powiedziała Sally, która zrównała się z nimi. – Ile można tak zasuwać bez śniadania?

– Myślałem, że najbardziej zależy ci na znalezieniu zasięgu? – rzekł cierpko Indianin.

Sally obrzuciła go podirytowanym spojrzeniem i zdjęła plecak. Pozostali poszli w jej ślady i porozsiadali się w milczeniu. Max jadł garściami płatki śniadaniowe na sucho, Marcus śledził okolicę przez lornetkę, a Wendy, posykując, zdejmowała buty.

– Skończyłam kurs pierwszej pomocy – powiedziała cicho Heather. – Mogę obejrzeć pańską ranę?

– Dam sobie radę – rzucił Casey i wyciągnął opakowanie z plastrami. – Pomóż lepiej swojej koleżance.

Wendy szlochała z bólu, a łzy rujnowały resztki jej makijażu. Heather westchnęła ze współczuciem. Jak zwykle w takich chwilach zapominała o wcześniejszych urazach. Podeszła do Wendy, uklęknęła przed nią i obejrzała otarcia na prawej stopie.

– Nie wygląda to aż tak źle – mruknęła.

– Dobrze ci mówić – syknęła Wendy.

– Nigdy nie byłaś na wyprawie w góry, co? W przeciwnym razie…

– Co w przeciwnym razie? – spytała szorstko Wendy. – Wymądrzać się teraz chcesz?

Heather nie usłyszała jej słów, gdyż jej uwagę przyciągnęło coś innego. Z narastającym przestrachem wpatrywała się w ślad, odciśnięty w miękkiej ziemi tuż obok kamienia, na którym siedziała Wendy. Był to ślad bosej stopy, długiej i cienkiej. Przed każdym palcem widniało malutkie półokrągłe wgłębienie.

– Pazury? – szepnęła.

– Co? – spytała ostrzej Wendy. – Co tam mówisz? O Boże! – jęknęła, dostrzegłszy odcisk stopy.

– Hej! – zawołał łamiącym się głosem Marcus. – Tam chyba coś jest!

– Sarnę Rambo zobaczył i w portki robi! – zawołał Max, ale nikt się nie roześmiał. Casey, który siedział nieruchomo niczym posąg, zerwał się, przypadł do Marcusa i wyrwał mu lornetkę. Przez moment przyglądał się przesłoniętym mgłą drzewom na skraju lasu, a potem odwrócił ku reszcie.

– Opatrz jej te stopy – rzucił do Heather. – Ruszamy w drogę.

– To była sarna, prawda? – spytała trzęsącym się głosem Sally. 

Indiański przewodnik bez słowa wskazał jej worek ze śmieciami.

Heather drżącymi dłońmi nałożyła plastry na największe otarcia, a potem pomogła Wendy założyć i zawiązać buty. Ethan już czekał z jej plecakiem.

– Daleko jeszcze do schroniska? – spytała go cichym głosem.

Chłopak wzruszył ramionami. Poprzedniego dnia szli pod górę, tak więc robili częste przerwy i nikt sobie nie zawracał głowy mierzeniem czasu.

– Szlakiem dwie godziny – odezwał się Casey. 

Heather jęknęła wbrew sobie.

– Otóż to – rzekł Indianin. – Długo. Dlatego też pójdziemy skrótem przez las.

– Przez las? – spytał z niedowierzaniem Ethan. – A jeśli tam rzeczywiście są jakieś… jakieś bigfooty czy coś tam?

– A myślisz, że na szlaku będziesz bezpieczny? – sapnął Indianin. Wydawał się wyczerpany. – Poza tym gdyby w lesie kryło się coś, co ma złe zamiary, już dawno by nas zaatakowało. Pójdziemy gęsiego. Ja pierwszy, potem ty z tym workiem…

– Mam na imię Sally! – przerwała mu urażona dziewczyna.

– …a dalej wy dwoje, dowcipniś od mp3 i rodzeństwo. Ty zamykasz.

Palec Indianina wskazał kolegę Marcusa, który w odpowiedzi skinął głową. Max już otwierał usta, by to skomentować, ale Casey powstrzymał go samym tylko spojrzeniem.

– Nie hałasować, nie rozmawiać, nie opóźniać – dodał, idąc. – Oczy i uszy szeroko otwarte.

– Rambo, słyszałeś przewodnika? – parsknął Max. – Przetrzyj sobie okulary!

Heather była przeświadczona, że Casey poprowadzi ich prosto przez las, ale okazało się, że po zboczach Misty Heights biegną wąskie, ledwie dostrzegalne ścieżyny. Indianin nie zawahał się ani razu – prowadził ich wzdłuż szumiących głośno potoków i przez gąszcze ogromnych paproci. Bywało, że gałęzie górskich świerków całkiem zasłaniały niebo. Bywało, że musieli piąć się po skalnych ustępach. Droga była ciężka, ale utrzymywali dobre tempo. Nikt się nie skarżył, nawet pochlipująca pod nosem Wendy.

A las milczał.

Heather była przekonana, że przez cały czas ktoś się w nich wpatruje. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to jedynie jej pobudzona wyobraźnia, ale dostrzegała również inne znaki, których zlekceważyć nie mogła. Raz na jakiś czas zauważała równoległe rysy na korze, jakby ktoś smagnął pień pazurami. Kilkakrotnie wydawało jej się, że widzi sylwetkę, przebiegającą w oddali po kamienistym zboczu. Milczała uparcie, nie chcąc straszyć innych i coraz mocniej ściskała dłoń Ethana.

„Ciekawe, co on widzi” – pomyślała, wpatrzona w plecy przewodnika.

Indianin zaś szedł nieustępliwie przed siebie, choć Heather wydawało się, że nieco zwolnił. Parokrotnie się też potknął, ale zatrzymał się dopiero, gdy z leśnego gąszczu wyłoniła się traperska chata. Przyglądał jej się przez moment, czekając, aż nadejdzie reszta.

– Może te śmieci też mam pozbierać? – parsknęła Sally, wskazują kilka puszek po piwie, walających się przed drzwiami. 

Indianin nie odpowiedział.

– Co to za miejsce? – sapnął Max.

– Panie Parker, co się dzieje? – spytała Heather, coraz bardziej wystraszona milczeniem przewodnika. – Ktoś nas śledzi?

– Gorzej – odpowiedział niepewnie Casey. – Nie słyszę potoku.

– Co? – spytał zszokowany Ethan. – Znaczy, że zawsze było tu słychać potok, a teraz nie?

Przewodnik zamknął oczy, jakby musiał zwalczyć atak wściekłości bądź bólu. Otworzył je z trudem i rzekł:

– Schronisko jest niedaleko stąd. Ruszamy.

Potok w istocie zniknął. Ogromne głazy, od wieków omywane wartkim nurtem, sterczały teraz z kamienistego dna, suche jak nigdy. Wędrowcy przeszli na drugą stronę w pośpiechu, jakby się bali, że woda, wstrzymywana gdzieś w górze przez tajemne siły, naraz runie i porwie ich ze sobą. Gdy znów weszli między drzewa, ogarnęły ich tumany wilgotnej mgły.

– Jak się teraz nie pogubimy, to chyba zmienię imię – burknęła Sally.