Strona główna » Kryminał » Drzewo wisielców

Drzewo wisielców

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8166-046-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Drzewo wisielców

W prowincjonalnym miasteczku dochodzi do porwania studentki przez psychopatycznego sadystę. Śledztwo prowadzi stosująca niekonwencjonalne metody pracy policjantka z łódzkiej dochodzeniówki.

Pewna siebie detektyw po bliższym poznaniu kilku kluczowych osób z otoczenia zaginionej zaczyna łączyć ze sobą fakty, które niczym układanka odsłaniają szokujący obraz rzeczywistości. Na pozór spokojna miejscowość okazuje się psychodelicznym teatrem, pełnym intryg, tajemnic i chorych żądz.

Drzewo wisielców” to brutalny, trzymający w napięciu do ostatniej strony thriller z zaskakującą fabułą, wywracającą kilkukrotnie główny nurt do góry nogami.

Polecane książki

Dzieci - te mniejsze i te większe - czasami się buntują, a swoją niezgodę na świat wyrażają w najrozmaitszy sposób: robią coś z włosami i ubraniami, słuchają "dziwnej" muzyki, na autorytety wybierają podejrzane indywidua, a czasami, jak bohaterka "Klary Wierszokletki", tracą zdolność mówienia prozą ...
Siedmioletnia Klara Leszczyk mieszka w niewielkim miasteczku, którego mieszkańcy od wielu pokoleń zajmują się rybołówstwem. Dziewczynka marzy o tym, by złowić znaną z legend Rybę Złotą, posiadającą magiczną moc spełniania życzeń. Wkrótce Klara pozna kogoś, kto otworzy przed nią drzwi do zupełnie...
Jest rok 1938. W otulonej białą gazą lektyce podróżuje tajemniczy chłopiec. Wraz z nimi do położonego w górach Dalmacji hotelu Orion, zwanego też Niemieckim Domem, wspina się jego ojciec, znany krakowski fizyk, Tomasz Mieroszewski. Tragarze, oprócz niezliczonych bagaży, dźwigają też radio i ant...
Gdy pojawia się potrzeba wykonania prognozy, istnieją sytuacje, kiedy opieramy się jedynie na szeregach czasowych, ponieważ albo brakuje czasu na poszukiwanie zewnętrznych czynników wpływających na dane zjawisko, albo takowych nie da się wskazać w jednoznaczny sposób. W konfrontacji z narzędziami ...
  Jeśli nie wiesz, jak zabrać się do powtórki z angielskiego, na oślep wertujesz podręczniki i nie możesz znaleźć w jednym miejscu wszystkich potrzebnych ćwiczeń leksykalnych – sięgnij po SUPERTEST Lingo! „Angielski Supertest. Słownictwo w ćwiczeniach” to doskonała pomoc dla wszystkich, którzy chcą ...
To nie jest kolejna książka o ratowaniu świata! W tej rozgrywce stawka nie jest większa niż życie, a ludzkości nie grozi zagłada, lecz w najgorszym wypadku znaczne podwyższenie stóp procentowych. Witaj w świecie, w którym demony są analfabetami, nekromanci nigdy nie trzeźwieją, a boh...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Jakub Karcz

© Copyright by Piotr Jakub Karcz & e-bookowo

Projekt okładki: Piotr Jakub Karcz

ISBN: 978-83-8166-046-4

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2019

Konwersja do epub

Niniejszą powieść dedykuję

mojej drogiej szwagierce

Kasi Kalinowskiej,

najszybszemu rewolwerowcowi w mieście…

Prolog

Powietrze zafalowało. Całun gęstej mgły jakby nieco opadł, odsłaniając największe drzewo w okolicy, nad którym gromadziły się chmary ptaków.

– To Drzewo Wisielców – wyszeptała Amelia. Miała dwanaście lat, chociaż wyglądała na nieco starszą. – Wzywa nas, słyszysz?

– Proszę cię, uciekajmy stąd – powiedziała błagalnie druga z dziewczynek.

– Nie bój się! – odparła. W jej oczach nie było już ani odrobiny strachu. – Ja już niczego się nie boję.

– Wracami ty też chodź ze mną – zaoponowała, chwytając dziewczynę za bluzkę. Tamta jednak oswobodziła się gwałtownym ruchem i pobiegła w stronę drzewa.

W ręku jej rozmówczyni został tylko metalowy naszyjnik w kształcie hipnotyzującej spirali na zerwanym rzemyku.

Rozdział pierwszy

Siedemnaście lat później

Janczary to kilkunastotysięczne miasteczko usytuowane mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Warszawą a Poznaniem. Od czasu, gdy w 2012 roku poprowadzono autostradę A2 skutecznie omijającą wspomnianą miejscowość i nie wybudowano ani jednego węzła w promieniu najbliższych czterdziestu kilometrów, stopniowo zaczynało przeobrażać się w Prypeć tuż po katastrofie reaktora jądrowego w Czarnobylu.

Było jednak coś, co wyróżniało Janczary spośród innych miejscowości i pozwalało wyrwać jego mieszkańców na kilka dni z małomiasteczkowej stagnacji. Był to festiwal rockowy. Zdarzało się na nim znaleźć, oprócz podrzędnych kapel, prawdziwe perełki na skalę ogólnopolską. Był to również pewnego rodzaju zastrzyk dla miasta zarówno pod względem turystycznym, wizerunkowym oraz, przede wszystkim, handlowym.

Siedział w najwyższym punkcie jednej z wysokich trybun. Na pasku u szyi zwisał mu pełnoklatkowy Canon z szerokokątnym obiektywem. W prawej ręce ściskał drugi aparat, uzbrojony w długi, biało-szary obiektyw przypominający lunetę, którym łowił portrety.

Był pochmurny, ale ciepły lipcowy wieczór. Brak ostrego słońca ułatwiał pracę fotografowi, ozdabiając dodatkowo szerokie kadry malowniczymi segmentami obłoków. Na scenie pojawił się kolejny zespół, grający jako support przed Redemption. Szczerze mówiąc nazwa ta, pomimo określenia na wszechobecnych plakatach mianem największego odkrycia muzycznego roku, nie mówiła wiele nawet osobom pasjonującym się muzyką rockową. Mimo to trybuny były pełne. Tuż pod sceną młodzież skacząca rytmicznie w takt muzyki generowała ogromną chmurę pyłu, której nie powstydziliby się z pewnością uczestnicy Woodstocku.

Migawka aparatu otwierała się, wydając miłe dla ucha fotografa kliknięcia, niemal całkowicie zagłuszone przez głośną muzykę.

Lubił swoją pracę, chociaż zawsze miał nieodparte wrażenie, że tego typu reportaże dla lokalnej gazety były bardziej chałturą niż prawdziwą sztuką.

*

Dochodziła trzecia.

Szła szybko, na ile tylko pozwalały jej buty na wysokim obcasie. Obcisłe, czarne legginsy i prześwitująca bluzka podkreślały jej figurę, której nie powstydziłaby się niejedna modelka.

Denerwowała się reakcją rodziców na jej późny powrót do domu. W komórce miała sześć nieodebranych połączeń od mamy, co dodatkowo potęgowało w niej niepokój. Pospiesznie przeżuwała dwie miętowe gumy, wierząc naiwnie, że dzięki temu nikt nie rozpozna w jej oddechu zapachu papierosów.

Pomimo że jedynym otaczającym ją dźwiękiem były odgłosy jej własnych obcasów, cały czas słyszała szum w głowie, którego powodem było spędzenie kilku godzin w bliskim otoczeniu ogromnej baterii głośników. Dodatkowo miała nieodparte wrażenie, że ktoś za nią idzie.

Dochodząc do promenady oświetlonej rzędem stylowych latarni, odetchnęła nieco z ulgą. Widziała, że na tym krótkim odcinku jest monitoring.

Przez moment wydawało się jej, że słyszy w pobliżu odgłos silnika samochodu, a tuż po nim czyjeś kroki. Nie była jednak pewna, czy wspomniane dźwięki są realne, czy też te są wytworem jej wyobraźni.

Po chwili uświadomiła sobie, że naprawdę ktoś za nią idzie. Dostrzegła kątem oka jakąś męską sylwetkę, która z powodu strachu wydała jej się wręcz gigantycznych rozmiarów. Instynktownie przyspieszyła kroku, koślawie stawiając stopy ubrane w szpilki. Gdy usłyszała dochodzący zza jej pleców głośny oddech, serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej. Chciała się odwrócić ponownie, ale kiedy tylko lekko wygięła szyję, poczuła silne uderzenie w głowę.

Obraz przed oczami rozpłynął się. Upadła.

*

Aleksander nanosił poprawki w swojej najnowszej powieści zgodnie z sugestiami szwagierki, które otrzymał godzinę wcześniej w mailu. Zawsze doceniał jej subiektywizm i komentarze, niekiedy bardzo kąśliwe, na temat tworzonej przez siebie prozy.

Miał zapuszczoną brodę, szpiczasto przyciętą na dole, której było zdecydowanie bliżej do tej, którą nosił Sienkiewicz niż do spopularyzowanego przez współczesne pokolenia wizerunku drwala. Siedział w swojej pisarskiej grocie, czyli pracowni oddzielonej od reszty domu dźwiękoszczelnymi drzwiami. Okna miał pozamykane zewnętrznymi roletami, dzięki czemu w pomieszczeniu panowała ciemność, a jedynym źródłem światła był ekran komputera.

Po kilkudziesięciu minutach pracy otworzył drzwi swojej „dziupli” i ruszył w stronę kuchni, mijając żonę, oglądającą wiadomości w staromodnie urządzonym salonie. Dźwięk miała ustawiony tak głośno, że Aleksander kolejny raz powtarzał sobie w myślach, że to będzie wystarczający powód, aby pewnego dnia ją zamordować. Gdy wracał z pospiesznie zrobioną kanapką, jego uwagę przykuło wyświetlone na ekranie telewizora zdjęcie urodziwej, czarnowłosej kobiety.

„W dniu zaginięcia ubrana była w białą bluzę i czarne legginsy. Ktokolwiek widział zaginioną Darię Trysz, proszony jest o kontaktz policją. Śledczy analizują zapis kamer miejskiego monitoringu. Niewykluczony jest motyw porwania.”

Wiadomość ta, jakby zahipnotyzowała Aleksandra. Odruchowo zacisnął pięści, ściskając przy tym trzymaną w dłoni kanapkę, po czym bez słowa wszedł do swojej „groty” i zamknął drzwi.

*

Na wieży ceglastego ratusza zegar pokazywał dziewiątą. Nad głównym wejściem powiewały cztery duże flagi. Podkomisarz Michał Wojtyniuk ubrany w elegancki, popielaty garnitur wszedł po niewielkich stopniach do środka budynku. Przywitał go zapach starych murów, kryjący w sobie niejedną małomiasteczkową tajemnicę. Ruszył szerokim korytarzem w kierunku starych schodów z drewnianymi poręczami.

Zanim przekroczył próg mieszczącego się na pierwszym piętrze biura asystentki burmistrza, poprawił ciasno zapięty krawat.

– Proszę wejść – powiedziała blond piękność, niechętnie odrywając wzrok od ekranu komputera. – Pan Piściułkiewicz pana oczekuje.

Antoni Piściułkiewicz, zwany potocznie przez janczarzan Krwawym Antkiem, był włodarzem miasta od przeszło dwudziestu lat. Swój urząd pełnił przez większą ilość kadencji niż prezydentura Władimira Putina. Wierząc plotkom wygrywał niezależnie od ilości głosów w wyborach. Sam często powtarzał pół żartem, pół serio, że nieważne kto i jak głosuje, tylko kto liczy głosy.

Zgarbiony, łysawy człowiek o długim, złamanym nosie przypominający sępa, miał w swoim spojrzeniu coś niepokojącego. Jego oczy przewiercały rozmówcę, sprawiając, że ten czuł się bezbronny i zakłopotany.

– Dzień dobry, panie burmistrzu – powiedział Wojtyniuk, siląc się na uśmiech.

– Dziękuję za szybkie przybycie – odparł bezemocjonalnie Piściułkiewicz. – Sprawa jest naprawdę poważna. Na jesień mamy wybory, a nam pod nosem dziewczyna ginie bez śladu! Jeśli nie znajdziemy sprawcy będziemy wszyscy udupieni! Proszę mnie dobrze zrozumieć. W tej grze nie liczą się środki ani metody. Macie ode mnie zielone światło na wszystko! Możecie odstawiać szopki bez konsekwencji. To taka licencja na zabijanie poziom Janczary.

Podkomisarzowi nawet nie drgnęła powieka.

– Nie obchodzi mnie, jak to pan i pańska ekipa zrobicie – kontynuował burmistrz. – Porywacz ma być znaleziony. Żywy, martwy, postrzelony, a nawet w kawałkach. Jeśli będzie żywy, a nie przyzna się – sprawicie, aby się przyznał. Jeśli okaże się niewinny, a nie będziemy mieć lepszego kandydata to dla nas i opinii publicznej pozostanie winnym.

– No tak, a jeśli nikogo nie znajdziemy? – spytał Wojtyniuk i widząc wściekłe spojrzenie swojego rozmówcy, przełknął ślinę, szybko żałując wypowiedzianych słów.

– A jeśli nie znajdziecie nikogo, to osobiście pojadę do waszej komendy, gdzie jeszcze na dobre unosi się duch PRL-u i po prostu wyjebię pana i tego niedorozwiniętego komendanta Wiśniewskiego na zbity pysk!

W tym momencie do gabinetu wszedł Artur Obernicki, sekretarz i najbardziej zaufany człowiek burmistrza, który prywatnie był jego zięciem.

Łysy, trzydziestopięcioletni mężczyzna w pogniecionym garniturze szepnął Piściułkiewiczowi kilka słów na ucho.

– No i pięknie! – wrzasnął burmistrz. – Już zaczyna się interesować nami łódzka dochodzeniówka. Zastanawiają się, czy nie przysłać nam kogoś do pomocy. A jeśli ktoś zacznie węszyć, to może wywęszyć za dużo! A tego przecież nie chcemy, prawda, panie podkomisarzu?

Wojtyniuk przytaknął z obojętną miną. Kierując się do wyjścia, minął korpulentnego redaktora naczelnego dziennika „Nasze Janczary”, Cezarego Króla, który po szybkim zaanonsowaniu się u jasnowłosej asystentki wszedł do gabinetu burmistrza.

*

Emma była średniego wzrostu szatynką, o dużych zielonych oczach i wystających kościach policzkowych. Jej długie, proste włosy opadały na ponadprzeciętnie bladą twarz, rozświetloną przez ekran laptopa.

Dwudziestodziewięciolatka była w trakcie przeglądania strony internetowej „Nasze Janczary” i zastanawiania się, kto w ogóle wymyślił tak kretyńską nazwę lokalnego serwisu, gdy jej uwagę przykuły zdjęcia z koncertu Redemption. Zamiast jednak zachwycić się kunsztem i reporterskim uchwyceniem klimatu, jej uwaga skupiła się na przedstawionych na nich osobach.

Gdy próbowała otworzyć zdjęcia na całym ekranie, pojawiły się tylko niewyraźne, pikselowate kształty, świadczące o niskiej rozdzielczości obrazu. Artykuł był podpisany przez autora, kryjącego się pod pseudonimem Albi.

Krótka randka z Google zaowocowała znalezieniem kontaktu do redakcji. Nie zastanawiając się długo, wybrała numer.

*

Cezary Król wtargnął do biurowca z takim impetem, jakby miał na sobie pas szahida, który za chwilę miał eksplodować. Pędził wzdłuż pożółkłego korytarza niczym tocząca się kula, szybko przebierając krótkimi nogami. Redaktorzy za plecami szeptali czasem, że łatwiej go przeskoczyć niż obejść, ale z pewnością nikt nie odważyłby powiedzieć mu tego w oczy.

Idąc wzdłuż open space’a nie silił się nawet, aby odpowiedzieć komukolwiek „dzień dobry”. Rzucił tylko oschle, że napiłby się kawy, na co największy redakcyjny lizus zareagował natychmiastową wycieczką w kierunku kuchni.

Król usiadł na skórzanym krześle schowanym za ogromnym, półokrągłym biurkiem. Chwycił telefon i wykręcił wewnętrzny numer Alicji Bilińskiej.

– Podejdź do mnie, Albi. Teraz!

Po trzydziestu sekundach na korytarzu rozległ się stukot obcasów. Do środka weszła drobna, jasnowłosa kobieta około trzydziestki. Delikatny makijaż maskował, nie do końca skutecznie, zmarszczki widoczne na jej twarzy. Miała na sobie elegancką, krótką spódnicę i długi żakiet. Wszystko w granatowym kolorze, podobnie jak wysokie czółenka na obcasie. Całość dopełniały lśniące cieliste rajstopy, które po prostu uwielbiała nosić.

Pomimo tego, że Alicja nie miała twarzy ani wzrostu modelki, to jej figura była na tyle atrakcyjna, że przykuwała wzrok redakcyjnych kolegów. Wszystkich, prócz naczelnego!

– Alicjo – powiedział Cezary Król, a w jego głosie słychać było nienaturalny, wręcz demoniczny spokój. – Właśnie wracam ze spotkania z burmistrzem. Jak się zapewne domyślasz, nie mam dobrych wieści.

– Chodzi o ten artykuł o zaginionej nastolatce?

Naczelny przytaknął milczeniem. Wpatrywał się w rozmówczynię swoimi małymi, głęboko osadzonymi oczami.

– Co z nim nie tak? Mój nauczyciel i mentor Gościcki, który nieraz uczył mnie pisania wspak czegoś, co można napisać wprost wezwał mnie kiedyś do tego pokoju. Tak samo, jak ja wzywam ciebie teraz. Napisałem wówczas artykuł o brakach personalnych i wyposażeniowych policji. Myślałem, że jest to strzał w dziesiątkę.

Tymczasem, gdy nakład został wydrukowany, Gościcki został wezwany do przewodniczącego naszego lokalnego oddziału PZPR. Podobno nieźle się napocił, żeby utrzymać swoje stanowisko. Gdy wrócił, a ja siedziałem na twoim miejscu, powiedział mi wówczas taką historię. Gdy masz garaż, w którym nie ma kłódki i każdy może otworzyć drzwi, a stoi w nim samochód, w którego stacyjce są kluczyki – nie mówisz o tym wszystkim naokoło.

– Rozumiem – przytaknęła Alicja.

W tym momencie do gabinetu wszedł redakcyjny kolega z filiżanką kawy, którą postawił na biurku.

– Idź już – rozkazał szef, wymachując ręką w kierunku ciekawskiego redaktora. Dopiero gdy drzwi zostały ponownie zamknięte, powrócił do tematu. – Dlatego Alicjo, w swoim artykule nie wolno pisać ci takich sformułowań jak „policja jest bezsilna”, „ślad po niej zaginął” i tak dalej.

– Czyli powinnam napisać: „nad sprawą pracują najwybitniejsi detektywi policyjni, dzięki czemu możemy wkrótce spodziewać się pozytywnego rozwiązania zagadki”.

– Dokładnie – przytaknął obojętnym tonem Król. Jego mina nie zdradzała, czy się cieszy, czy też może wścieka.

– Ale przecież to bzdura! Mam informatora w naszej komendzie i wiem, że nikt nie ma bladego pojęcia, gdzie i jak szukać tej dziewczyny.

– Alicjo, zastanów się co tak naprawdę jest bzdurą. Masz córeczkę, tak? Ile ma lat?

– Cztery.

– Masz męża, kredyt na mieszkanie. Pewnie co tydzień kupujesz nową parę butów i sukienkę. Powiem ci, że wystarczy jeden telefon i zamkną tą naszą tancbudę pełną redaktorów, bajkopisarzy, marzycieli i przydupasów. Powiedz mi, proszę, gdzie wtedy w Janczarach znajdziesz pracę ty, ja i cała nasza banda?

Alicja odeszła w milczeniu ze spuszczonym wzrokiem. Gotowało się w niej. Usiadła przy biurku i podświadomie zaczęła wycierać chusteczką małą plamkę brudu ze swoich błyszczących szpilek. Pedantyzm to było coś, co z jednej strony utrudniało jej życie, a z drugiej – działało niczym terapia uspokajająca.

Długopisy leżały na biurku idealnie równolegle do siebie. Ołówki starannie naostrzone wyglądały niczym z reklamy Stabilo albo Koh-i-noor. Tak samo było z ubraniem. Świadomość, że nie ma żadnej plamy czy zagniecenia, dodawała jej pewności siebie i stwarzała pewnego rodzaju uczucie komfortu.

Nagle zadzwonił telefon. W słuchawce pojawił się głos, który wydał się jej jakoś dziwnie znajomy.

– Mówi Emma Winnicka. Czy pani jest autorką artykułu o zaginionej Darii Trysz?

– Tak, a o co chodzi? – spytała Alicja, odruchowo notując numer, który wyświetlił jej się na ekranie stacjonarnego telefonu.

– Być może będę mogła pomóc w odnalezieniu tej dziewczyny. Potrzebuję jednak zdjęcia z koncertu w dużo wyższej rozdzielczości.

– Hm… – Chrząknęła zaskoczona Alicja. – Niestety nie dysponujemy lepszymi niż te, zamieszczone na naszej stronie internetowej. Generalnie nie mamy redakcyjnego fotografa, posiłkujemy się materiałami od zaprzyjaźnionych czytelników oraz freelancerami. Jeśli pani chce, podam kontakt do firmy, która sprzedała nam te zdjęcia.

*

Emma zanotowała nazwę, po czym wpisała ją w wyszukiwarkę internetową. Po szybkim rekonesansie miała już pełne dane jednoosobowej firmy. Nie wahając się ani chwili, wybrała numer telefonu.

– Dzień dobry, z tej strony Emma Winnicka. Chciałam umówić się na foto sesję.

*

Daria odzyskała przytomność. Leżała na zimnej, betonowej podłodze. Nic nie widziała, ponieważ na głowie miała założony materiałowy worek, zawiązany ciasno na szyi. Próbowała go zdjąć, ale natychmiast zorientowała się, że jej ręce są skute kajdankami, przymocowanymi do czegoś metalowego. Próbowała wstać i oswobodzić się, ale pozycja, w której została unieruchomiona całkowicie to uniemożliwiała. Bolały ją niemal wszystkie mięśnie, ale przeszywający strach niemal całkowicie ten ból niwelował. Teraz nic się nie liczyło. Chciała tylko przeżyć.

Rozdział drugi

Emma kolejny raz spojrzała w lustro, wychodząc od wizażystki. Nie mogła przyzwyczaić się do widoku swojej twarzy w mocnym wieczorowym makijażu. Miała wrażenie, że pod wpływem ciemnych kolorów cieni i wyraźnego zarysowania czarną kredką, jej oczy niemal świecą.

Zatrzymała samochód w pobliżu piętrowego domu przy ulicy Kruczej. Jeśli rzeczywiście mieszkał w nim fotograf, z którym się umówiła, z pewnością nie lubił afiszować się swoją profesją, gdyż nigdzie nie znalazła nawet najmniejszego szyldu ani banera reklamowego.

Wyjęła z bagażnika walizkę z ciuchami, poprawiła swoją obcisłą czarną sukienkę, po czym podeszła do bramy. Po naciśnięciu dzwonka czekała dobrą minutę, która wydawała jej się szczególnie długa. W końcu zabrzęczał sygnalizator, informując o zwolnieniu blokady i furtka stanęła otworem. Emma weszła na teren posesji.

Przywitał ją w progu. Miał pociągłe rysy twarzy i czarne, krótkie włosy, spod których przebijały siwe kosmyki.

– Szymon Szymczak – przedstawił się w progu. Był dobrze zbudowany i zabójczo przystojny, pomimo, że był o dobre kilkanaście lat starszy od dwudziestodziewięcioletniej Emmy.

Wziął od niej walizkę i zaprosił do środka. Przeszli przez okazały salon do spiralnych schodów, a następnie do piwnicy, w której mieściło się studio fotograficzne. Pomieszczenie było długie na około siedem metrów i szerokie na mniej więcej pięć. Z powodu charakterystycznych ustawionych na trójnogich statywach reflektorów oraz zestawu teł wysuwanych z sufitu, niejedna przesadnie zadufana w swojej urodzie nastolatka mogłaby poczuć się tutaj niczym gwiazda.

– W tym pokoju jest garderoba. Możemy zacząć klasycznie od białego tła – zasugerował fotograf.

– Proponowałabym zacząć od czegoś bardziej przyziemnego…

– To znaczy?

– Od kawy – odparła z uśmiechem. Na jej twarzy pojawiły się dołeczki.

Szymon jednak nie zdradził po sobie żadnych emocji. Zmierzył wzrokiem dziewczynę, po czym poszedł krętymi schodami na górę.

*

W gabinecie panował półmrok. Kołyska Newtona na biurku wystukiwała metalicznym dźwiękiem rytm, narzucając tempo rozmowy. Tuż obok niej, przy skromnej lampce dającej tak niewiele światła, że leżący na skórzanej kozetce pacjent dostrzegał jedynie kontury swojego rozmówcy, stało drzewko bonsai. Na prawo od niego widać było zarys dużego beżowego globusa, który w niewielkim świetle wydawał się być niemal brązowy.

– Zatem powiedz mi, Patryku, od kiedy słyszysz głosy? – spytał poważnie psychiatra. Mówił tonem wzbudzającym zaufanie, w którym można usłyszeć fascynację.

– W zasadzie słyszę je od urodzenia, ale zawsze były to niewyraźne szepty. Nigdy ich nie rozumiałem… – odpowiadał leżący na kozetce. W jego wypowiedzi wyczuwało się skrępowanie i strach, jakby opowiedział tę historię wiele razy wcześniej i za każdym razem został wyśmiany.

– A teraz?

– Teraz słyszę bardzo wyraźnie…

*

Po rozgrzewkowej sesji w „małej czarnej” Emma rozluźniła się. Chętnie pozowała siedząc na dużym białym sześcianie, leżąc na plecach tudzież wyciągając ku górze nogi, zgodnie z sugestiami Szymona. Naprawdę podobało jej się to.

Po kilku kolejnych ujęciach z wykorzystaniem wentylatora, który rozwiewał ciemne włosy modelki, fotograf zaproponował zmianę stroju, pokazując obcisły, czerwony kostium przypominający lateks.

– Dobrze, tylko potrzebuję małej przerwy. Duszno tutaj – stwierdziła Emma, zauważając, że w pomieszczeniu nie ma ani jednego okna.

Szymon zaproponował, że przyniesie coś zimnego do picia, po czym kolejny raz poszedł na górę. Tym razem jednak Emma poszła za nim.

– Gdzie jest toaleta? – spytała, rozglądając się pospiesznie po różnych pomieszczeniach.

– Długim korytarzem prosto i na końcu w lewo.

Po załatwieniu potrzeb fizjologicznych odruchowo zajrzała do śmietnika przy umywalce, ale nie znalazła wśród nich nic podejrzanego. Wykorzystując chwilę nieuwagi krzątającego się po kuchni gospodarza, bezszelestnie weszła do pomieszczenia, w którym stał na biurku 27-calowy iMac. Próbowała przejrzeć historię ostatnio otwieranych plików oraz odwiedzanych stron, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, system poprosił ją o hasło. Szybko opuściła pomieszczenie i udając, że wraca do łazienki skierowała się do ostatniego pokoju, na parterze, w którym jeszcze nie była.

– Daj mi chwilę, muszę poprawić makijaż – krzyknęła w stronę Szymona.

– Ok.

Pomieszczenie było dużą sypialnią, urządzoną w kolorze beżowym, z łóżkiem, które starczyłoby śmiało na trzy osoby. Emma zastanawiała się przez moment, czy fotograf ma je tylko dla siebie, czy też kupił je specjalnie, aby fotografować w nim sesje buduarowe. Jednak tak naprawdę zaintrygowało ją coś zupełnie innego. Zauważyła, że wśród regularnej struktury jednej ze ścian dostrzec można odznaczające się drzwi. Bała się, ale ciekawość wzięła w niej górę. Wymacała dziurkę od klucza i przy pomocy wyjętych z kosmetyczki dwóch wsuwek otworzyła zamek. Zrobiła to w niecałe dwie minuty, ale z jej perspektywy trwało to wieczność.

Weszła do środka, oświetlając sobie drogę smartfonem. To co zobaczyła, spowodowało, że jej serce zabiło szybciej. W ciemnym, kilkunastometrowym pokoju zobaczyła kształt wielu nieruchomych ludzkich sylwetek owiniętych w czarne, foliowe worki. Zadrżała, próbując natychmiast się wycofać. Zanim jednak cokolwiek zrobiła, do jej uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi i przekręcającego się klucza w zamku. Była w pułapce.

*

– Jakie głosy zatem słyszysz, Patryku? – dopytywał Stanisław Rejnowski. Był drobnym, łysym człowiekiem o wyłupiastych oczach. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt kilka lat. – Czy są one przyjazne, czy też wrogie?

– Są złe…

– Dlaczego tak sądzisz? – wnikał psychiatra.

– Bo mówią mi o śmierci.

– O czyjej śmieci mówią i kiedy?

– O śmierci dookoła… Właśnie je słyszę… – cedził przez zęby pacjent. Jego dłonie były zaciśnięte, mięśnie napięte.

– Ale co konkretnie słyszysz?

– Słyszę, że właśnie ktoś umiera w okropnych męczarniach…

*

Blask ekranu odbijał się w grubych szkłach okularów. Siedział wpatrzony w monitor raz po raz pykając cygaro. Czytał kolejny komentarz dotyczący swojej najnowszej powieści „Nożownik”.„Olek, do cholery, znowu przesadziłeś z krwią. To atak nożownika, a nie bal wampirów! Od kiedy wypływająca z żył krew jest jasnoczerwona? Ta scena ma naprawdę ciekawy klimat, ale trzymaj się proszę faktów”.

Pisarz prędko skorygował kilka zaznaczonych na czerwono zdań, po czym gładząc się po brodzie, przeszedł do kolejnej uwagi swojej szwagierki:

„Myślisz, że jak ktoś komuś przetnie pień mózgu to będzie konał w męczarniach przez dwadzieścia minut? Nie zapominaj, że to miejsce jest między innymi ośrodkiem oddychania. Kopnie w kalendarz w trzy minuty… Poza tym, dlaczego Nożownik zabił ją tak szybko? Ja na jego miejscu torturowałabym ją przez kilka dni. Znasz mnie i wiesz, jak bardzo mnie to podnieca…”

*

W momencie, gdy drzwi sekretnego pokoju w domu fotografa zostały zamknięte Emma odruchowo sprawdziła zasięg telefonu. Był słaby, na wyświetlaczu pokazała się jedna kreska.

– Kim ty, kurwa, jesteś?! – krzyczał przez zamknięte drzwi Szymon. Jego głos docierał stłumiony, było w nim coś demonicznego.

– Zajrzyj do garderoby. W tej dużej czarnej torebce jest moja odznaka…

Po kilku minutach, które gospodarz spędził na wertowaniu rzeczy Emmy, wrócił do sypialni i powiedział, z trudem tłumiąc oburzenie:

– Jesteś gliną? Nie prościej było mi powiedzieć? – spytał, otwierając drzwi.

– Łódzka dochodzeniówka – powiedziała, trzymając w dłoni pistolet. Była zdenerwowana, ale ręka nawet jej nie drgnęła. – Zanim dostałabym nakaz przeszukania pewnie zaginęłaby kolejna dziewczyna.

– Bla bla bla… Wystarczyło ze mną pogadać. Pewnie chcesz przejrzeć zdjęcia z koncertu…

– To może później – powiedziała, trzymając swojego rozmówcę cały czas na muszce. – Najpierw powiedz, co tam ukrywasz…

– Odłóż to – odparł, mając nadzieję, że Emma żartuje, ale gdy zmieniła punkt, w który mierzyła z klatki piersiowej na głowę zrozumiał, jak bardzo się mylił.

Wszedł do środka i zapalił światło. Kobieta była dwa kroki za nim.

– To manekiny – wyjaśnił. – Robiłem niedawno zdjęcia do katalogu tej nowej galerii handlowej. Byłaś tam?

– Nie – zaprzeczyła policjantka. Czuła jak emocje, które osiągnęły chwilę wcześniej swoje apogeum, stopniowo opadają.

– Nie jest to może gigant na miarę waszej Manufaktury, ale płacą!

*

Kilkadziesiąt minut po niefortunnym zajściu Emma wraz z fotografem popijali wino przed jego 27-calowym komputerem. W dalszym ciągu jednak starała się zachować przytomność. Doświadczenie życiowe podpowiadało jej, że nie należy do końca ufać nikomu.

– Uprowadzona była w sektorze trzynastym…

– Wiem. Po obejrzeniu wczorajszych wiadomości przejrzałem skrupulatnie wszystkie ujęcia. Tak naprawdę nie mówią zbyt wiele. Była w towarzystwie dwóch koleżanek… Tej rudej i tamtej łysej, dziwnej…

– Ta jest rzeczywiście dziwna, ale ta ruda wydaje się być równie atrakcyjną dziewczyną jak Daria…

– Fotografowałem lepsze – skomentował z szyderczym uśmiechem. – Chociażby dzisiaj…

– O mało nie odstrzeliłam ci głowy. I gwarantuję ci, że zaraz odstrzelę ci jaja, jeśli nie weźmiesz ręki z mojego kolana!

– Zauważyłem… – zaczął Szymon, a jego dłoń natychmiast wróciła na blat biurka – …że przez cały czas przygląda się całej trójce ten koleś, który wygląda jak przygłup.

– Sam nie jesteś od niego dużo przystojniejszy – skomentowała, zgrywając pliki na pendrive’a. – Będę się zbierać. Wracam do hotelu.

– Chyba nie będziesz prowadzić po pijaku? – wypalił, na co Emma tylko parsknęła śmiechem.

– Ile jestem ci winna za sesję?

– Nic…

– Ok.

– …ale musisz zjeść ze mną kolację!

– Po moim trupie!

*

Daria pospiesznie jadła pizzę, którą oprawca położył chwilę temu w zasięgu jej dłoni. Miał przy sobie bardzo mocny halogen, którym świecił jej prosto w twarz. Oczy uprowadzonej, które przez długi czas wpatrywały się w ciemność, nie były w stanie rozpoznać jego twarzy ani nawet sylwetki.

Po chwili przyszedł ponownie. Rozpoznawała jego kroki z oddali. Gdy słyszała dźwięk otwieranych drzwi, mieszał się w niej strach i odrobina nadziei.

Odsunął wiadro, do którego załatwiała się w ciągu ostatnich godzin. Podał jej ręcznik oraz miskę z wodą, po czym przepiął jej kajdanki do dłuższego łańcucha, dając tym samym więcej swobody. Z trudem widziała kontur jego twarzy. Była na niej czarna, skórzana maska, zakrywająca głowę aż po szyję, z niewielkimi otworami na oczy i usta. Gdy wyszedł, umyła się. Dawało to jej namiastkę spokoju. Musiała okłamywać samą siebie, żeby nie zwariować ze strachu.

Wrócił po kilku minutach. Gdy przepinał łańcuch z powrotem do metalowej rury wbetonowanej w podłogę i jedna z dłoni dziewczyny przez moment znalazła się na wolności, natychmiast rzuciła się na niego z paznokciami. Odruchowo odsunął twarz i wykręcił z całej siły rękę Darii w nadgarstku. Gdyby nie skórzana maska, na pewno pojawiłaby się na jego twarzy niejedna czerwona kreska.

Gdy w unieruchomionym stawie więzionej dziewczyny coś zachrobotało, niewielkie pomieszczenie przeszył krzyk bólu i bezsilności. Uprowadzona upadła i zaczęła głośno płakać, co jeszcze bardziej podnieciło oprawcę. Włoski na rękach stanęły mu dęba, a źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Delektował się widokiem rozpaczy z otwartymi ustami, co jakiś czas się oblizując.

Rozdział trzeci

Podkomisarz Michał Wojtyniuk w serwerowni spółki „Inpro” przeglądał zapis monitoringu nowo wybudowanej promenady. Był eleganckim czterdziestolatkiem z ulizaną staromodnie fryzurą i równo przystrzyżonym wąsikiem. Przez całe życie zapinał krawat tak ciasno, że koledzy z biura komentowali czasem złośliwie, że jeśli ktoś kiedyś powiesi Michała, to ten tylko się uśmiechnie i spyta, czy ładnie wygląda.

– W tym momencie widzimy, jak zaginiona pojawia się w kadrze kamery nr 3 i idzie w kierunku centrum – wskazywał pracownik spółki, inżynier Mariusz Węklewski. Na tamten moment nic nietypowego się nie działo. Chwilę później kamera nr 4 uchwyciła sylwetkę idącego za nią mężczyzny.

– Jak rozumiem, nie da się tego powiększyć…

– To już jest powiększone. Poza tym nawet w dobrym świetle na niewiele to by się zdało, mężczyzna najwyraźniej ma na głowie kaptur – wyjaśniał bezemocjonalnie Mariusz. Był łysy, a jego głowa zwężała się ku dołowi, zupełnie jakby był karykaturalną postacią pochodzącą z kreskówki. – Teraz z kolei widzimy, jak mężczyzna zbliża się do dziewczyny i wchodzi w martwe pole, gdzie kamera nr 4 już go nie obejmuje, a do „piątki” brakuje im dobrych kilku metrów. Z kolei centralna kamera pomimo wysokiej rozdzielczości z tej odległości rejestruje go jako cztery małe piksele.

– I to ma być monitoring? – oburzył się policjant.

– Porywacz albo bardzo dobrze znał rozmieszczenie kamer, albo sprzyjało mu wyjątkowe szczęście. Niech pan spojrzy na to! Po całym zdarzeniu ślad się urywa. Ani Daria Trysz, ani jej domniemany prześladowca nie pojawiają się na „czwórce”, ani na „piątce”.

– Czyli skręcili w las.

Mariusz pokiwał głową bez wyrazu.

– Ok, zaraz wyślę tam ekipę do zbadania śladów. Proszę o kopię tych fragmentów filmu, które mi pan pokazywał.

– Wyeksportuję i udostępnię na maila link do pobrania z naszej chmury.

– Zaraz, zaraz, a czy ma pan może podgląd monitoringu z Szosy Łódzkiej? Bo skoro gdzieś wyniósł tą kobietę, żywą lub martwą, musiał mieć jakiś samochód.

– Mamy jedną kamerę i tylko ogólne ujęcie, ale zaraz poszukam…

Po chwili inżynier odnalazł moment filmu, na kilka minut przed zdarzeniami, które wraz z policjantem oglądali przed chwilą.

– Tutaj widzimy przed samym zajściem podjeżdżający samochód, który… oczywiście… parkuje w martwym punkcie kamery. Co to za marka? Wyglądał jak karawan.

– Myślę, że to passat kombi, ale to również zbadamy.

– Czyli mamy jakiś trop – powiedział Mariusz. Po raz pierwszy można było usłyszeć w jego głosie przynajmniej śladowe oznaki emocji.

– Trop? – Uśmiechnął się ironicznie podkomisarz Wojtyniuk, gasząc ostatecznie iskrę entuzjazmu pracownika spółki „Inpro”. – Za długo siedzę w tej branży i proszę mi wierzyć, ale nawet znalezione zwłoki często nie są żadnym tropem, a jedynie małą poszlaką. Ten samochód mógł równie dobrze zatrzymać się tam przez przypadek. Kogoś mógł po prostu cisnąć pęcherz. Nie jesteśmy pewni marki, nawet problemem byłoby ustalenie koloru. O numerze rejestracyjnym nie wspomnę. Zatem co możemy zrobić?

– Czekać na cud?

– Nie na cud. Na kolejne porwanie albo zabójstwo…

*

Emma wyjechała z hotelu tuż po dziewiątej. Tym razem miała tylko subtelny makijaż, luźną bluzkę i jasne dżinsy. Jej włosy były spięte w kucyk. Po niespełna dziesięciu minutach podróży zatrzymała swojego pick-upa przy niewielkim domku państwa Trysz na ulicy Akacjowej.

Przywitała ją dwójka ludzi, którzy wyglądali jakby ktoś spuścił z nich całą energię.

Marcin Trysz był eleganckim czterdziestodwulatkiem. Miał na sobie markowe, obcisłe ciuchy, podkreślające doskonale ukształtowane mięśnie. Emma była pewna tego, że mężczyzna biega albo uprawia na co dzień inny sport, ponieważ nie miał ani grama tłuszczu. Jego atletycznej sylwetki mógłby pozazdrościć mu niejeden nastolatek.

Ojciec zaginionej Darii wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego z policjantką. Momentami wyglądało to, jakby coś ukrywał. Emma wiedziała jednak, że tego typu zachowania bardzo często są reakcją obronną organizmu na silny stres.

Zupełnie inaczej zachowywała się matka zaginionej. Policjantka wyczuwała w niej życzliwość oraz pewnego rodzaju pozytywną energię. Pomimo podkrążonych oczu i smutku na ustach w jej oczach tliła się nadzieja.

– Wczoraj był u nas pani kolega, Michał – powiedziała tuż po przywitaniu Anna.

– To inny wydział. Ja jestem z łódzkiej dochodzeniówki – oznajmiła. – Proszę powiedzieć, czy nie zaobserwowali państwo w ostatnim czasie niczego nietypowego w zachowaniu córki?

Rodzice pokręcili przecząco głowami.

– Pozwólcie, że się rozejrzę.

Pokój Darii był brzydki i nijaki. Porządek, najwyraźniej zrobiony na prędko przez rodziców, wydawał się czymś chwilowym i nienaturalnym dla tego miejsca. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że zaginiona miała obsesję na punkcie swojego wyglądu. Świadczyła o tym toaletka z markowymi kosmetykami, których śmiało wystarczyłoby dla dziesięciu dziewczyn w jej wieku oraz pękająca w szwach szafa z ciuchami. Emma pomimo tego, że sama lubiła się stroić oraz malować, nawet nie przypuszczałaby, że dwudziestolatka może mieć tak bogatą kolekcję.

– Gdzie jest komputer? – spytała.

– Wczoraj pan Wojtyniuk zabrał laptopa do ekspertyzy… – odparła Anna Trysz.

– Mogłam się tego domyśleć. To może chociaż powiedzą mi państwo, jakie książki czytała Daria ostatnimi czasy…

Rodzice, jak na zawołanie, wzruszyli ramionami.

*

Piątek, godzina 16:00 to najprzyjemniejszy moment dla pracowników redakcji dziennika „Nasze Janczary”. Alicja zmieniła swoje jedenastocentymetrowe czółenka na wygodne balerinki, wcześniej starannie sprawdzając, czy aby żaden pyłek nie dostał się do środka.

Wsiadła do peugeota i ruszyła w stronę przedszkola. Samochód był czysty, jakby dopiero co wyjechał z fabryki. Po niespełna 10 minutach była na miejscu. Odebrała córkę, która pozostała w przedszkolu jako jedna z ostatnich. Cieszyła się, bowiem za dwie godziny miała spotkać się z mężem, który pracował we Wrocławiu i przyjeżdżał do domu tylko na weekendy. Do czasu ich spotkania zrobiła z córką zakupy w osiedlowym markecie. Później zaczęła sprzątać mieszkanie, które jeszcze przed rozpoczęciem porządku było tak czyste, że mogłoby wygrać program „Perfekcyjna pani domu”. Gdy skończyła, wraz z czteroletnią Basią zjadła szybki obiad, po czym udała się na pobliski plac zabaw. Nie czekała długo na męża. Czarny golf kombi pojawił się pod blokiem kilka minut później. Wysiadł z niego Jarek, ogolony i pachnący Paco Rabanne. Uścisnął na przywitanie kobiety swojego życia i zaczął wypakowywać rzeczy z bagażnika. Gdy zanosił je na piętro, Basia bawiła się na placu, a Alicja stała przy otwartym bagażniku pilnując, aby nikt z przechodniów nie ukradł z niego ostatniej torby, której Jarek nie był w stanie zabrać.

Nagle stało się coś, co spowodowało, że Alicja zamarła. Na wewnętrznej części klapy bagażnika zobaczyła zastygłe ślady krwi. Ręce jej zadrżały, a kolana się ugięły.

– Co się stało, kochanie? – spytał mąż, który pojawił się, nie wiadomo kiedy.

– Jarek, co to jest? – wykrzyknęła. W oczach miała łzy.

– A… w poniedziałek w okolicach Oleśnicy potrąciłem psa i zawiozłem go do właściciela. Nie wiem, co się z nim stało, ale obawiam się najgorszego.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym?

– Wybacz, kochanie, ale nie chciałem cię martwić. Zobacz, nawet tutaj mam wgniecenie w zderzaku.

*

Podkomisarz Michał Wojtyniuk wracał z oględzin domniemanego miejsca napadu i uprowadzenia Darii Trysz. Był zły. Stracił kilka godzin, a jego ekipie nie udało się znaleźć nawet najdrobniejszego śladu. Wiedział, że gdyby nie deszcz, który spadł minionej nocy, miałby przynajmniej odciski butów podejrzanego.

Wszedł do swojego biura zlokalizowanego w centrum Janczarów. Zaparzył sobie mocną kawę, po czym usiadł przy biurku i zbudził komputer ze stanu czuwania. W skrzynce odbiorczej czekało na niego kilkanaście nieprzeczytanych maili, chociaż tak naprawdę interesował go tylko jeden. Była nim pilnie oczekiwana wiadomość od operatora sieci komórkowej, zawierająca bilingi oraz stenogramy SMS-ów Darii z ostatniego miesiąca. Pospiesznie ją otworzył.

Tak jak przypuszczał, komórka została wyłączona o godzinie 3:06, czyli w chwilę po tym, jak ofiara zniknęła z pola widzenia kamer. Michał otworzył plik z SMS-ami i przeskrolował na sam dół. Ostatnie wiadomości odebrane i wysłane miały następującą treść:

[16:19] „Co zakładasz? Ja chyba pójdę w niebieskich spodniach i tej nowej bluzce z H&M.”

[16:20] „Idziesz na koncert czy na kółko różańcowe? Poza tym pewnie przyjdzie też Joseph”

[16:20] „Lol, ale jesteś głupia”

[16:21]„Nie wiem jak ty, ale ja zakładam czarne legginsy. Musimy jakoś odwrócić uwagę od Poli”

[16:21]„Ok, to ja też założę czarne legginsy 🙂 🙂 🙂 🙂 :)”

[20:05]„O której będziesz”

[20:07]„Za 15 minut”

[20:08]„Jestem z Julią w sektorze 13. Czekamy na ciebie”

[01:49]„Kiedy będziesz w domu? Niepokoimy się z mamą”

[02:10]„Wrócę, o której chcę. Nienawidzę cię. Obyś zdechł w męczarniach! Nie jesteś już moim ojcem”.

Michał wywnioskował po numerach telefonów, że większość korespondencji w dniu zaginięcia Daria wymieniła ze swoją koleżanką Pauliną, natomiast ostatnie, te najbardziej kontrowersyjne, ze swoim ojcem.

*

Gdy burmistrz Antoni Piściułkiewicz wszedł do swojego gabinetu, zegar na wieży ratusza pokazywał 10:20. Jego asystentka zdążyła do tego czasu rozdzielić pocztę. Tradycyjnie przygotowała mu dokumenty do podpisania oraz wręczyła listę nieotwartych kopert z korespondencją o statusie „do rąk własnych”. Wieloletnia praca na tym samym stanowisku wyrobiła w Piściułkiewiczu zdolność wstępnego poznawania zawartości kopert jeszcze przed ich otwarciem. Tym razem jednak był zaskoczony. Jeden z listów nie miał nadawcy, a adres i nazwisko adresata były wydrukowane czcionką, którą widział po raz pierwszy. Pospiesznie otworzył kopertę. Było w niej zdjęcie, na którym zobaczył siebie w towarzystwie jednego z najbardziej wpływowych janczarskich biznesmenów – Ignacego Marczuka. Na stole leżały dokumenty, których treść znał aż za dobrze. Co gorsza – zdjęcie było wykonane w jego własnym domu!

W Piściułkiewiczu aż zawrzało. Pospiesznie wybrał numer Obernickiego.

– Przyjeżdżaj do ratusza! Szybko!

*

– Niestety zbyt wielu nowych informacji nie udało mi się zebrać. Mam jednak jeszcze jedną, bardzo ważną sprawę – mówiąc te słowa, Emma wyciągnęła z torebki tablet i pokazała na nim zdjęcia z koncertu, które wgrał jej wczorajszego wieczoru Szymon. – Proszę mi powiedzieć, kto to jest.