Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Duch dziejów Polski

Duch dziejów Polski

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-932575-5-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Duch dziejów Polski

Syntetyczny zarys historii Polski ze szczególnym uwzględnieniem jej pozytywnych stron. Książka ta wzbudziła szerokie zainteresowanie i wywarła duże wrażenie nie tylko w Polsce. Została wkrótce przetłumaczona na niemiecki, francuski, angielski, rumuński i bułgarski. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się historią Polski i Europy. Książka bywała krytykowana za zbyt pozytywne postrzeganie polskiej historii – za niedostrzeganie jej wad. Jej autor niezmiennie odpowiadał na te zarzuty, że o negatywach napisano już wiele, natomiast o pozytywach prawie wcale nie pisano, i że jego książka ten brak próbuje nadrobić.

Polecane książki

Troszkę zuchwała i nadmiernie szczera , dwunastoletnia Julia spisuje wszystkie swoje wzloty i upadki w pamiętniku. Julia pisze o przemocy w rodzinie , o zastraszaniu i ostracyzmie w szkole , ale także o nowych przyjaźniach i pierwszej miłości . Narracja jest mądra i elokwentna, a bohaterka ma napraw...
  Czy sukienka z wyprzedaży może zrujnować życie? Czasami tak… Paige kupiła suknię ślubną pod wpływem impulsu. Przecież jest samotna, nawet nie chodzi na randki. Wracając do domu z szyfonowym cudem w kolorze szampana, podejmuje desperacką decyzję. Umówi się na randkę z pierwszym napotkanym mężczyzną...
  Kobieta w śpiączce. Mężczyzna, który mógłby ją ocalić. Gdyby tylko był w stanie mówić...   Cassie Jensen miała wszystko: ślub jak z bajki, wspaniały dom, doskonałego męża, nawet cudowną teściową. Ale w Nowy Rok trafia w śpiączce na oddział intensywnej terapii po wypadku, któremu uległa na spacerze...
Dziecko marudzi przy ubieraniu, nie chce iść do przedszkola, obraziło się na cały świat? Zamień to w zabawę! „Rodzicielstwo przez zabawę” to nie tylko tytuł książki, ale przede wszystkim zupełnie nowa koncepcja budowania relacji w rodzinie. To odkrywcze spojrzenie na rolę zabawy w życiu dziecka ...
Połączenie powieści obyczajowej, satyry, farsy i romansu łotrzykowskiego. Utwór opisuje podróż po Anglii dobrodusznego pana Pickwicka, twórcy nowej teorii głowaczy, i jego groteskowych przyjaciół. Angielski humor manifestuje się w powieści zarówno w pełnych kom...
Małe amerykańskie miasteczko, troje przyjaciół z dzieciństwa i miłosne rozterki Willę, Brady’ego i Gunnera łączy coś więcej niż tylko przyjaźń… Willa nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie. Nie potrafi wymazać z pamięci złych decyzji, które podjęła w przeszłości. Dziew...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Antoni Chołoniewski

ANTONI CHOŁONIEWSKI – AUTOR

Antoni Chołoniewski urodził się w Kawsku pod Stryjem w roku 1872. Ojciec jego, Ferdynand, porucznik artylerii służący pod generałem Bemem, za udział w powstaniu węgierskim roku 1948 stracił majątek wskutek konfiskaty. Warunki finansowe rodziny nie były więc łatwe i może dlatego Antoni będąc jeszcze w gimnazjum zaczął pisać do gazet lwowskich korespondencje ze Stryja i Podkarpacia. „Studiował z zamiłowaniem historię ojczystą, natomiast czynne życie polityczne nie pociągało go, nie umiał poddać się programom i autorytetom partyjnym” – pisze o nim biograf. We lwowskim okresie życia, trwającym do r. 1903, należał do redakcji „Przeglądu Lwowskiego”, „Dziennika Polskiego” i „Słowa Polskiego”, z którego zresztą wystąpił wskutek nieprzychylnych Narodowej Demokracji opinii, jakim dawał wyraz w niektórych swych pracach pisanych pod pseudonimem Scriptor. W roku 1903 przeniósł się do Krakowa, gdzie w dwa lala później objął kierownictwo filii redakcji warszawskiego tygodnika „Świat”. Zbierając materiały do swoich artykułów odbywał liczne podróże, dzięki czemu miał okazję poznać Śląsk, Wielkopolskę i Pomorze. Od tego czasu stal się żarliwym propagatorem polskości na kresach zachodnich. W broszurze „Nad morzem polskim”, wydanej w roku 1912, kierował myśl polską ku rewindykacji Pomorza i nawoływał już wtedy do skierowania ruchu turystycznego z Polski nad polskie morze, był też pierwszym, który zwrócił uwagę na małą osadę rybacką, Gdynię, gdzie spędzał wakacje w latach 1912-14, a nawet przyczynił się do założenie tam pierwszego pensjonatu dla letników z Polski. Za żywotną kwestię życia społecznego uważał tworzenie za przykładem Wielkopolski polskiego stanu średniego i polskich przedsiębiorstw i warsztatów. W r. 1911 ukazała się we Lwowie jego praca pt. „Tadeusz Kościuszko”, poświęcona Naczelnikowi, który jak nikt inny rozumiał potrzebę uznania ludu za pełnoprawną część narodu.

Po wybuchu I wojny światowej, w latach 1914-16, redagował krakowskie pismo „Głos Narodu”. W zamieszczanych w nim artykułach demaskował wrogą Polsce politykę pruską, wskazywał na nieuchronność klęski państw centralnych, widząc przyszłość Polski w przymierzu z Francją i w uzyskaniu własnego brzegu morskiego. W roku 1917 wydal syntetyczny zarys historii Polski, „Duch Dziejów Polski”. Praca ta wzbudziła szerokie zainteresowanie i wywarł duże wrażenie nie tylko w Polsce, została wkrótce przetłumaczona na niemiecki, francuski, angielski, rumuński i bułgarski. Ze strony zawodowych historyków spotkały ją zarzuty o jednostronność i idealizowanie dawnej Polski. Chołoniewski odpowiedział na nic w przedmowie do II wydania, a także, obszerniej, w „Glosie Narodu” i w odbitce z r. 1919. pod tytułem „O kierownicze idee przeszłości”.

Poglądy Chołoniewskiego zaprezentowane w „Duchu dziejów Polski” kształtowały się pod wpływem takich historiografów, jak St. Kutrzeba. J. Siemieński. O Balzer, przede wszystkim jednak pozostawał on pod ogromnym urokiem Stefana Buszczyńskicgo i jego „Obrony spotwarzonego narodu”.

Odzyskanie niepodległości pobudziło Chołoniewskiego do jeszcze większego zaangażowania w sprawy narodu. Oddał się gorąco działalności propagandowej i publicystycznej, dążąc do uświadomienia ogółu o konieczności odzyskania morza i Gdańska. W pracy „Gdańsk i Pomorze” (1919) wyraził przekonanie, że sprawa Gdańska mimo podjętej już wówczas niekorzystnej dla Polski uchwały konferencji pokojowej nie jest ostatecznie przesądzona i że przyszłość rozstrzygnie ją na naszą korzyść. W roku 1919 przeniósł się do Sopotu, a następnie do Gdańska, aby tam pracować nad odbudowaniem polskości kresów zachodnich, jednak wskutek szykan ze strony Senatu Gdańska przeniósł się do Bydgoszczy, nadal pracując z całych sił dla polskości na Pomorzu – między innymi przyczynił się do powstania dwumiesięcznika naukowo-artystycznego „Biblioteka Pomorska” i do założenia Instytutu Narodowego w Wąbrzeźnie. Mimo choroby oddany pracy do ostatniej chwili, zmarł w Bydgoszczy 13 X 1924 roku.

Antoni Chołoniewski bezpieczeństwa Polski upatrywał w sojuszu z przyszłą unią tak zwanych małych i średnich narodów Był za tworzeniem między Polską i Rosją państw buforowych oraz za daleko idącym spełnianiem kulturalnych postulatów Rusinów w Małopolsce Wschodniej. Za fundament Polski uważał jednak przede wszystkim nie sojusze, lecz silę moralną.

 

Antoni Chołoniewski (1972-1924)

OD AUTORA

Ogłoszona niespełna przed rokiem praca niniejsza znalazła wśród polskich kół czytelniczych żywy oddźwięk – czego wyrazem między innymi, że stosunkowo znaczny nakład jej został wyczerpany w ciągu kilku miesięcy. Wywołała jednak także z paru stron zarzuty. Korzystając ze sposobności drugiego, rozszerzonego, wydania, pragnę na nie pokrótce odpowiedzieć, tym chętniej, że przez to uzupełni się niejeden rys, który dopiero w polemicznej formie może się wydobyć na jaw.

Odezwały się glosy, że w charakterystyce idei przewodnich naszej historii nic uwzględniono należycie stron ujemnych, że obok świateł zabrakło „cieni”, co rzecz uczyniło jakoby jednostronną. Zarzut ten przy bliższym rozpatrzeniu nic da się utrzymać. Czytelnik baczny znajdzie w pracy mojej niejednokrotnie zaznaczone owe plamy i zgrzyty, których obecność w dziejach musiała znaleźć odbicie i na kartach książki. Jest tam mowa o czasach „obłędu i występków politycznych”, o tym, że warstwy nieszlacheckie w Polsce przeżyły „okres istotnie ciężkiej i twardej niedoli”, że były „liczne wynaturzenia” naszego ustroju państwowego, że ogólnemu obrazowi wzrostu i upadku naszej ojczyzny odpowiada „nierówny poziom duchowej i moralnej wartości pokoleń”. To wszystko jednak istotnie zostało wypowiedziane skrótami myślowymi, jeśli kto chce – tylko pobieżnie. Dlaczego?

Miarodajnymi były tu dla autora dwa względy. Po pierwsze, ponieważ te wszystkie ciemne strony państwowego życia polskiego są dostatecznie i znakomicie znane polskiemu ogółowi, nie tylko wykształconemu. Trzem czwartym częściom naszego narodu od szeregu pokoleń szkoła moskiewska i pruska wpajała z pilnością nic nie zostawiającą do życzenia wszystkie saskie i nie saskie nasze upadki, wszystkie czarne i przeczernione fragmenty obrazu naszej przeszłości. Nic nazbyt w tyle pozostała w tej pracy również szkoła galicyjska. Przyrzuciły do niej swą cząstkę wreszcie liczne podręczniki i liczni historycy, na których wszyscyśmy się kształcili; wszak to o jednym z najwybitniejszych z nich, i to właśnie tym, który przez długie lata kierował wychowaniem publicznym całej polskiej dzielnicy, mówi prof. Konopczyński: „wyrozumiały dla wszelkich wrogów polskości, a nielitościwy” dla przeszłości własnego narodu. Zdawałoby się zatem chyba, że mówiąc do tak przygotowanego pokolenia, wystarczy, nic tracąc słów, zamarkować nasze „cienie” dziejowe choćby tylko w najlżejszy sposób, aby obraz ich wystąpił od razu z całą plastyką w umyśle czytelnika.

Ale był drugi wzgląd, istotniejszy.

Rzecz niniejsza nie jest wszak zarysem historii – jest próbą charakterystyki duszy dziejowej Jedno i drugie zakreśla piszącemu odmienne nieco obowiązki i prawa. Wychodząc z obranego założenia autor nie tylko nie potrzebował, ale nie mógł zajmować się tym. jakie sumy wypłacił był Ponińskiemu Stackelberg, a Branickiemu Katarzyna, ani zapuszczać się w las obskurantyzmu szlacheckiego za Sasów, ani zatrzymywać się szczegółowo przy zbrodniach popełnianych przez możnowładców, którzy świadomie działali na szkodę ojczyzny. Tak samo, chcąc scharakteryzować ducha dziejów Anglii, będziemy mówili wszak nie o rządach kurtyzan królewskich, o przekupstwie rozpowszechnionym od góry do dołu. o tym. że sprzedawali się nawet królowie, że Karol II (1660-1685) wziął pieniądze od obcego władcy za przyrzeczenie zmian we własnym kraju, że współdziałali w tych haniebnych machinacjach doradcy korony, albo że opozycja w parlamencie angielskim była stale kupowana przez pierwszego ministra Roberta Walpole (1721-1742), gdyż to wszystko nie było konieczną emanacją duszy narodu, było tylko przejawem powszechnego w całej Europie upadku moralności publicznej od schyłku wieku XVII do drugiej polowy XVIII w tym samym czasie, co i u nas – lecz mówić będziemy o kulturze wolności jednostki, o rządach parlamentu, o zasadzie, iż tylko ustawa uchwalona przez reprezentację społeczeństwa może społeczeństwo obowiązywać i o dążności do utrwalenia tej zasady, albowiem to właśnie jest wiekuistym w dziejach Anglii, to jest wykładnikiem, kwintesencją, treścią i cechą dziejowej duszy angielskiej.

W „Duchu dziejów Polski” jest mowa, podobnie, o istotnych i naczelnych cechach naszej przeszłości, i tylko o nich. Że Polska, której rozwój poszedł w kierunku wykształcania idei wolności politycznej, otoczona państwami zaborczymi, zbłądziła ciężko, zaniedbawszy wytworzyć w nowszych czasach, choćby kosztem zwężenia swobód wewnętrznych, rząd zdolny do obrony na zewnątrz, to prawda nic tylko oczywista, lecz tak znana, tak przetopiona już w komunał, że chyba nic wymagała specjalnego podkreślania w pracy, która nic jest podręcznikiem historii.

Obszerniejsze rozwodzenie się nad tą prawdą i nad wszystkimi cieniami, jakie się dokoła niej skupiły, nic było ani koniecznym, ani potrzebnym dla charakterystyki dziejowego ducha Polski Dodajmy, że po usilnej pracy, jaką w tym kierunku wykonała już szkoła i historiografia ostatnich czasów, to pokutnicze wlepianie wzroku wstecz nic może być również uznane za szczególnie pilne zadanie wychowawcze. Przeciwnie, braki i grzechy przeszłości znamy na wylot. Natomiast co od dziesiątek lat było i jest u nas zastraszające, to nieświadomość wielkiej twórczości narodu przez długie wieki i utrwalające się na tym tle, w umysłach słabszych i mniej uodpornionych, ale bynajmniej nic tylko w umysłach prostaczków, poczucie bezgranicznej małości własnej i poddawanie się urokowi potęgi, która – na pewien okres dziejów – zatryumfowała nad nami. Tam: wszystko we wzorowym porządku, opromienione powodzeniem, w glorii sprostania ogromnym zadaniom, zdrowe, jędrne, zdolne do przetrwania choćby do końca świata, gdy Polska – cóż? Rupieciarnia błędów, klęsk, heroicznych, lecz nieudolnych porywów i świadomie lub nieświadomie na swoją własną szkodę popełnianych zbrodni. Tej niesłychanej mistyfikacji usiłuje praca niniejsza przeciwdziałać przez zaakcentowanie naszych wielkich wartości dziejowych, zestawienie ich z ówczesnym stanem rzeczy gdzie indziej i wskazanie na ich renesansowy rozkwit w epoce. której próg zaledwie zdołała ludzkość przekroczyć.

Wyrażono jednak obawę, że to wywoła w czytelniku polskim „szkodliwą dumę”. Przy sposobności omawiania kart niniejszych znakomity badacz przeszłości podniósł trafnie, ile niewyczerpanej siły dodaje narodowi francuskiemu fakt, iż czuje się on „une grande nation” dzięki wspaniałym kartom swojej historii. Czy u nas inne rządzą prawa psychologiczne? Nie. Toteż fałszywe poczuwanie się do owej „Minderwertigkeit”, którą tak skwapliwie wmawiają w nas sąsiedzi z zachodu, może jedynie osłabiać naszą silę odporna i twórczą, podczas gdy świadomość posiadania świetnej spuścizny dziejowej, świadomość, która zobowiązuje do utrzymania się na odziedziczonej wyżynie, musi się stać pomnożycielką naszej energii. Naturalnie, nawet ten wysoki cel nie uprawniałby do improwizowania rzeczy niebyłych. Na szczęście – kłamać nie potrzebujemy.

Historia, jak głosi stara maksyma, ma być nauczycielką życia. Rzecz szczególna, że u nas ostatnimi czasy to jej pedagogiczne zadanie zostało po prostu o połowę obcięte, aczkolwiek nauczycielka jest w pełni sił i mogłaby swoją robotę odrabiać w zupełności. Jednostronnie akcentuje się wciąż rzecz zresztą słuszną, że historia uczy unikać błędów. Lecz czy tylko to? Ta wychowawczyni może nam przecież dawać ponadto bardzo cenne wskazania pozytywne, a właśnie wiele naszych koncepcji dziejowych posiada tę zdolność w wybitnym stopniu. Wystarczy przypomnieć dla przykładu starą polską ideę łączenia narodów na podstawie ścisłego, lojalnego, nieobłudnego przestrzegania ich prawa do rozrządzania się sobą i nienarzucania im niczego wbrew ich woli. Z pomyślnych skutków praktycznego stosowania tej idei w Rzeczypospolitej mogliśmy byli wiele nauczyć się w tej części Polski, w której łaskawy los powierzył nam był po raz drugi – w miniaturze – rozwiązanie problemu współżycia narodów, a w której polityka małodusznych targów o mandaty, o szkoły, o „koncesje” językowe, dala po czterdziestu latach jako rezultat: rozpaloną do czerwoności wzajemną nienawiść. W chwili dzisiejszych wielkich przekształceń i narzuconej nam niestety z zewnątrz konieczności rewizji naszego stosunku do ludów, z którymi niegdyś żyliśmy pod jednym dachem państwowym, myśl polska sprzed czterech stuleci, która spajała równych z równymi, może się stać dla naszej polityki praktycznej nieoszacowanym dziedzictwem, pod warunkiem że w zmienionych formach potrafimy ją zastosować nie mniej uczciwie, niż czynili to pradziadowie nasi.

Ślepotą byłoby nic widzieć istotnych błędów i zboczeń naszej przeszłości Ale takim samym kalectwem jest patrzeć w jej świetne, nie tylko moralnie wzniosie, lecz także mądre oblicze – i nie umieć z niego wyczytać żywotnych, płodnych i twórczych myśli, jakie tam wyrył Geniusz Narodu.

 

Kraków, w kwietniu 1918

WSTĘP

Zdobyta przenikliwością natchnienia poetyckiego prawda, że Polska jest „wielką rzeczą”, zabrzmiała w uszach naszego pokolenia przed laty niewielu jak paradoks smutny i szyderczy. Nigdy mniejszą pozornie nic wydawała się Polska, jak właśnie w chwili wypowiedzenia tych słów. Od roku 1870, od ostatecznego utrwalenia się stosunków, w których tylko silnym, rozporządzającym opancerzoną pięścią, przyznano prawo bytu i głosu, straciła ona wszelkie znaczenie. Dla urzędowej i nieurzędowej Europy „sprawa polska” przestała istnieć: skurczyła się do rozmiarów lokalnego, powiatowego zatargu w łonie państw rozbiorowych. Stała się z nami, na widowni życia międzynarodowego, rzecz najstraszniejsza: przejście do porządku. Starsi spośród nas, którzy za lat młodzieńczych z bijącym sercem nadsłuchiwali, co powie o nas w Senacie książę Ludwik Napoleon lub czy w Izbie Gmin odezwie się za nami lord Russel i jak przyjmie kanclerz rosyjski zbiorową interwencję za Polską połowy Europy, doczekali się chwili, w której pojawienie się nazwy Polski na ustach szanującego się dyplomaty byłoby uznane za objaw niepoczytalności. Ci, których młodość upływała, gdy Centralny Komitet Narodowy pertraktował o termin wybuchu z Młodą Europą, gdy Warszawa podziemna niecierpliwiła się zwlekaniem Mazziniego i nadmierną przezornością Hercena, dożyli dnia, w którym międzynarodowy romantyzm wolności ukorzył się przed rosnącą wszechwładzą państwa, a w pamięci ludów Europy zatarło się nawet samo wyobrażenie o Polsce.

Ostatnie światła pogasły. Zostaliśmy sam na sam z przemocą, która szła ku nam pijana zemstą za nieprzerwany stuletni bunt, i z przemocą, która zasiadłszy na katedrach uniwersyteckich, ustaliła według wszelkich reguł naukowego myślenia tezę, że jako naród mniej wartościowy powinniśmy rozpłynąć się w kulturze „wyższej”. Czegóż nie uczyniono, aby jeden i drugi punkt widzenia uzmysłowić nam z całą dobitnością? Było wszystko: od tortury fizycznej do rafinowanych sposobów wymienienia polskiej duszy na inną, od zdziczałych odruchów nienawiści do chłodnych aktów woli, cynicznie stosujących względem Polaków państwowy program wytępienia. Wyświecona ze wszystkich dziedzin publicznego życia Polska skurczyła się, jak ślimak w skorupie, w ciasnych granicach ogniska domowego i w wąskim kole zabiegów o chleb. Wydana na łaskę i niełaskę bezmiernej pychy zwycięzcy, obezwładniona i bezsilna, ujęta w potworną kuratelę gwałtu, smagana biczem prześladowań i upokorzeń, ścigana i szczwana jak osaczone zwierzę, zżyta z tym, że można się nad nią pastwić bezkarnie, stoczyła się w oczach pozostałej Europy tak nisko, że przestała budzić jakiekolwiek zainteresowanie. Nędza polskiego bytu, jeśli odgłosy jej dochodziły na zewnątrz, wywoływała już tylko uczucie przykrej nudy. Dłoń oprawcy odarła nas nawet z uroku, jaki towarzyszył niegdyś naszej niedoli. Ulotniło się gdzieś bez śladu mistyczne piękno polskiego męczeństwa. Tragizm nasz zszarzał i nabrał cech wulgarnych. Nikt nie dbał o nas i nikt się z nami nie liczył. Na obszarach naszej ojczyzny rozwlokła się beznadziejność najsmutniejszego okresu, jaki wypadło nam kiedykolwiek przeżyć od rozbiorów.

Pod wpływem tego położenia zaszły w psychice polskiej głębokie zmiany. Opuściło nas, tak niedawne jeszcze, dumne poczucie zajmowania w świecie określonego i uprawnionego stanowiska. Zwęził się i aż do ziemi przybliżył horyzont naszych aspiracji. Gdy jeszcze ojcom naszym, których myśl kształtowała się pod bezpośrednim tchnieniem. Wielkiej Emigracji, Polska przedstawiała się jako dążenie ducha ludzkiego wzwyż, jako potężna ujarzmiona idea, to dla nas, ogłuszonych codziennie spadającymi ciosami, zaatakowanych u samego korzenia bytu, stawała się coraz bardziej już tylko terenem zoologicznej walki o zachowanie gatunku. Dusza polska straciła swój dawny lot prometejski. Wyrabiała w sobie samozachowawczą przebiegłość, właściwą niewolnikom. U słabszych rodziła się pokora, zdająca się przepraszać cały świat za to, że ośmielamy się jeszcze w ogóle zabierać miejsce pod słońcem.

Nigdy tak jak wówczas nie było nam potrzeba rzeźwiącego słowa naszych dziejów. Lecz wtedy właśnie – wśród poszukiwań za praprzyczynami tego niesłychanego stanu rzeczy, do którego wielki i niegdyś świetny naród został doprowadzony pojawiła się historyczna doktryna krakowska o źródłach upadku Polski, potępiająca ryczałtem cały kierunek, jaki od wieków przybrał nasz rozwój. Na piedestale postawiono zwycięską siłę fizyczną, skrępowanie jednostki posłuchem bezwzględnym już nie prawu, ale państwu, podporządkowanie się ulegle każdej władzy, choćby legitymującej się, jak były carat rosyjski, jedynie zbrojnym przymusem – cnoty, do których nie umieliśmy się nigdy nagiąć, a w których celowali właśnie nasi prześladowcy. Na duszę narodu, która skurczyła się już pod ciężarem okrutnej ponad wszelką miarę rzeczywistości, na duszę spaloną żarem męki i spragnioną kropli wody, na duszę nawiedzaną zwątpieniem i pokuszeniem odstępstwa, jak kamienie spadały odkrycia badaczy, że przeszłość była u nas od blisko pół tysiąca lat jedną wielką pomyłką, że duch jej zasadniczo chromał, instytucje w założeniu już były chybione, cierpiały na nieprzystosowalność praktyczną i musiały wieść do upadku, żeśmy zatem sami, własnymi rękoma wykopali grób, w który runęła ojczyzna, a to, w czym chcielibyśmy upatrywać międzynarodową zbrodnię. to jest akty podziałów Polski, było tylko nieuchronną koniecznością dziejową. „Upadku swego Polacy sami są sprawcami”, to słowa Kalinki w przedmowie do „Ostatnich lat panowania Stanisława Augusta”. „Nie sąsiedzi, tylko nieład wewnętrzny przyprawił nas o utratę politycznego bytu” to z kolei słowa Kobrzyńskiego w „Dziejach Polski w zarysie”. To samo głosiła równocześnie urzędowa i reakcyjna historiografia rosyjska i niemiecka Pobudki były tu i tam odmienne – konkluzje jednakowe. U nas poglądy te powstały pod wpływem rozpaczy: widziano bowiem z jednej strony wzniesienie się potęg, które oparły swój rozwój na tresurze niewolniczej, z drugiej strony pogrom narodu polskiego, który oparł był swój byt dziejowy na zasadzie wolności. Historiografia rosyjska i niemiecka, wtórując historykom polskim i skwapliwie powołując się na powagę ich sądu, miała przed oczyma własny ceł – usprawiedliwić rozbiory, poza tym zaś hołdowała przekonaniu, że ideałem państwa jest państwo policyjne, to jest takie, wobec którego duch polski znajdował się zawsze w zasadniczej opozycji. Tak więc, wychodząc z różnych założeń, schodzili się ze sobą polscy i obcy oskarżyciele naszej przeszłości. Szkole krakowskiej sekundowała publicystyka warszawska, ogłuszona klęską roku 1863, mianowicie odłam jej tzw. pozytywistyczny. Swoisty ton stanowiło tu szczególnie namiętne piętnowanie Polski historycznej jako kraju, który rzekomo prześcignął wszystkie inne w ucisku chłopów. Wartość tych oskarżeń rozpatrzymy w jednym z dalszych rozdziałów.

Poczęta niezaprzeczenie z gorącej troski patriotycznej, ale i z niewolniczego ubóstwienia „silnej ręki” i „silnej władzy”, będącego odbiciem ogólnego w Europie obniżenia się ideałów politycznych. doktryna krakowska podcięła jeszcze bardziej zwątloną siłę duchową narodu. Gdy współczesność przypominała nam na każdym kroku, żeśmy skazani na śmierć, historia przekonywała nas, żeśmy od setek lat już byli niezdolni do życia. To, co na krzyżowej drodze teraźniejszości mogło było samo jedno podtrzymać w nas zdolność do wytrwania: poczucie głębszego sensu naszego bytu historycznego, zostało zachwiane aż do podstaw. Teoria szkoły krakowskiej, której wpływ nieliczni tylko, jak Buszczyński, starali się zneutralizować, przyjęła się była niemal powszechnie i stała się straszną nauczycielką całego jednego pokolenia polskiego, pokolenia najnieszczęśliwszego ze wszystkich. Cóż pozostało z całej namiętnie dotąd umiłowanej przeszłości po druzgoczącym przejściu po niej krytyki historycznej? Nic, tylko wina!

Ulotniła się z niej wszelka treść pozytywna, uleciała z niej twórcza dusza narodu. Ze zburzonego gmachu ocalały tylko marne rusztowania: suche daty, szeregi rozegranych wojen, korowód królów. I nędzny koniec!

Patrząc przez pryzmat pojęć, które zapanowały powszechnie, można było tylko za przeszłość naszą rumienić się ze wstydu. A ten, kto by chciał konsekwentnie dosnuć rzecz aż do końca, stanąć by musiał przed strasznym pytaniem: jeżeli tak – czegóż właściwie broniliśmy dotąd z takim rozpacznym uporem? Dziedzictwa błędów i wynaturzeń? Jakiż sens miało i ma to cale tragiczne szamotanie się narodu, który wbrew wszelkiej logice życia nie chciał i nie umiał wznieść się na wyżyny jedynie uprawnionych i jedynie do życia uprawniających zasad istnienia zbiorowego?

* * *

Nadeszła wielka wojna, która miała do głębi wstrząsnąć posadami świata. Reżyserom jej ani wśród długich i przemyślnych prac przygotowawczych, ani wśród pierwszych strzałów, które gromowym echem miały się odezwać we wszystkich państwach Europy, nie zamarzyła się możliwość głębokich zmian, jakie wśród nieskończenie przewlekłych, niewymownych cierpień miały się dokonać w zbiorowej duszy narodów. Olbrzymi bój, który rozpętał się był o bilanse kupieckie współzawodniczących imperializmów, otrzymał w pewnym momencie zgoła nieprzewidzianą poprawkę: wobec nie znanej dotąd w dziejach wielkości i intensywności ofiar, wobec bezprzykładnego zniszczenia owoców kultury, wydobyły się na wierzch i zażądały dla siebie głosu istotne interesy walczących narodów. W trzecim roku wojny lud rosyjski potężnym uderzeniem pięści obalił carat. Światowładną i zaborczą na zewnątrz, a autokratyczną w domu ideologię starej Rosji zastąpiły tłumione dotychczas idee wolności politycznej, władztwa ludu, braterstwa i samookreślenia narodów, wprowadzane natychmiast w czyn z rozpędem młodej rewolucyjnej energii. Po obszarach Europy wionął gorący wiatr wewnętrznego wyzwolenia. Przesłoniły się jakby mgłą cele walczących imperializmów. Do wrót historii zapukała tęsknota za nowym porządkiem rzeczy, w którym prawo nieskrępowanego rozwoju byłoby zapewnione każdej indywidualnej i zbiorowej jednostce, w którym narody mogłyby żyć obok siebie w przyjaznym związku i nie czyhać na siebie drapieżnie, w którym nie pięść rozkazywałaby, lecz siła moralna. Wielkie ideały wstrząsnęły łonem społeczności europejskiej.

Ależ to ideały – nasze!

Te, które za dni naszego państwowego bytu stanowiły treść naszych urządzeń publicznych, a które wroga ideologia obca i rozpacz własna potępiły jako „romantyzm”, jako dowód „nieudolności życiowej”, jako błąd „nieprzystosowania się do potrzeb czasu”. Wszak to za nie walczyliśmy, cierpieli i ginęli!

Cóż bowiem było kwintesencją życia w tym państwie, które geniusz naszego narodu był stworzył, a które przemoc zniszczyła? Oto szeroko rozwinięte i bezwzględnie zabezpieczone prawo jednostki do swobodnego poruszania się w granicach więzi społecznej Wolność sumienia i wolność sądu o sprawach publicznych. Zasada władztwa narodu, powołująca – na gruncie pojęć swego czasu – wszystkich pełnoprawnych obywateli do współudziału i współodpowiedzialności w rządach. Poszanowanie dla wszelkich form odrębności zbiorowej. Pojmowanie państwa nie jako rzeczy istniejącej w sobie, lecz jako narzędzia służącego szczęściu żywej społeczności. Nietykalność cudzych granic i dążność do łączenia wolnych i równouprawnionych ludów w dobrowolne szersze związki. Wstręt do zbrojności i międzynarodowego rabunku. Wstręt do władzy, nie upoważnionej przez ogół, do „absolutum dominium”. Wstręt do niewolniczego przymusu. Wysoka kultura wolności, przenikająca wszelkie dziedziny życia. To wszystko stanowi sumę myśli dziejowej wypracowanej w ciągu wieków w ramach dawnego naszego państwa.

W świetle błyskawic rozdzierających firmament Europy widzimy dziś z szczególną jasnością, że Polska to nie tylko ziemia i ludzie, ale także wielka idea życia zbiorowego, i przede wszystkim ona. Ludy Europy, przytłoczone nadmiarem klęsk, jakie zwaliło na ich barki dotychczasowe panowanie siły nad prawem, w poszukiwaniu trwałych zabezpieczeń przed powtórzeniem się katastrof podobnych ostatniej, zwracają się z rosnącą tęsknotą ku zasadom, które stanowią właśnie rdzeń i sens naszego bytu dziełowego. Państwu pojmowanemu jako absolut i podporządkowującemu żywych ludzi swym oderwanym celom chcą przeciwstawić organizację państwową, dla której celem jest człowiek. Przewadze fizycznej, podniesionej do znaczenia rozstrzygającego czynnika w polityce – panowanie praw moralnych. Zbrojności – rozwój pokojowy. Wzajemnemu pożeraniu się narodów – współżycie i współdziałanie. Zasady te, które ludzkość musi uznać za obowiązujące, jeżeli nie ma stoczyć się na poziom menażerii, jeśli kultura nie ma stać się narzędziem tym głębszego zdziczenia i znikczemnienia ducha, a dzieje nieustannym pasmem coraz to bardziej wyniszczających katastrof, zasady, których głęboką mądrość zrozumiało wiele narodów Europy dopiero wśród straszliwych cierpień światowej wojny, te zasady my Polacy stosowaliśmy już przez setki lat w granicach, jakie pojęciom o społeczeństwie zakreślił był rozwój epoki.

Gdy po obaleniu despotyzmu w Rosji w marcu 1917 r. pierwszy rewolucyjny rząd zwrócił się do narodu polskiego z odezwą zawierającą uznanie naszego prawa do samoistności, zakończył ją hasłem powstańców polskich z roku 1831: „Za naszą wolność i waszą”. W przyswojeniu sobie tej szerokiej koncepcji wolnościowej naszych przodków przez naród, który tak nieskończenie długo służył za niewolnicze narzędzie do tłumienia wolności ludów. tkwi wspaniale uwierzytelnienie żywotności i wszechludzkiego znaczenia przewodniej myśli naszych dziejów.

* * *

W ostatnim, szczególnie tragicznym, okresie naszej męki porozbiorowej, pod demoralizującym wpływem sponiewierania ciała i duszy Polski przez prześladowców, zmąciło się w nas poczucie wielkości i wartości historycznej idei polskiej. Przestawaliśmy rozumieć własną przeszłość. Zrywał się kontakt z nią, tak żywy jeszcze w pokoleniu mickiewiczowskim. Historiografia lat postyczniowych oszukała nas potępiając ryczałtem drogi, którymi Polska szła w epoce poprzedzającej rozbiory. Nowsze badania historyczne podjęły rewizję niewzruszonych przez długi czas dogmatów szkoły krakowskiej i podważyły ślepe do nich zaufanie. Wśród gromadzenia i naukowego przygotowywania źródeł, wśród prac nad poszczególnymi zjawiskami i odłamkami czasu nie mogła być jeszcze wykonana nowa wielka synteza dziejów Polski. Jednakże już dziś – dziś właśnie szczególnie jasno i wyraźnie – wiemy, że z rumieńcem nie wstydu, lecz dumy możemy patrzeć na przemierzoną dotąd wielką drogę narodowej przeszłości. Wśród wichru olbrzymich przemian dziejowych, wobec ogromnego tętna, jakim uderzyło łono ziemi, wobec rozsypywania się w gruzy starych form, gdy Bastylie padają, a nieśmiertelny dreszcz pożądania wolności płynie przez miliony serc ludzkich, nowego nabiera oświetlenia to, co się – nie odczytane jeszcze w całej rozciągłości – zawarło w rocznikach naszych dziejów, to, za cośmy pokoleniami całymi marli wśród niewymownych cierpień. W głębokiej prawdzie zarysowuje się przed nami fakt, że Polska była „wielką rzeczą”, że instytucje publiczne i idee, jakie rozwinęła w swym długiem życiu, a które wybiły na niej tak odrębne, charakterystyczne piętno, oparte były na niewspółcześnie śmiałych i wzniosłych koncepcjach dziejowych, które w istotnej treści swej zachowały dotąd niezniszczalną wartość.

Zadaniem niniejszej pracy będzie przedstawić pokrótce najważniejsze przejawy polskiej myśli dziejowej. Nie będziemy tu wchodzić w praktyczne błędy i grzechy Rzeczypospolitej, których nie brak: przy ocenie najgłębszych, podstawowych zasad, jakimi kierowała się dusza polityczna naszej ojczyzny, znaczenie ich jest podrzędne. Polska, nie napastowana z zewnątrz, byłaby uleczyła z łatwością swe niedomagania, do czego dążyła już od polowy XVIII wieku i czego dowiodła w reformie Czartoryskich roku 1764, w wiekopomnych pracach oświatowych Komisji Edukacji Narodowej i w Konstytucji 3 Maja, a uzupełniwszy braki swego ustroju, rozciągnąwszy jego dobrodziejstwa z czasem na cały naród, stałaby się z szlacheckiej Rzeczypospolitej stanowej wzorową republiką nowoczesną. Grzechy i błędy publicznego życia, bez wtrącenia się obcej napaści w nasze sprawy, mogły były jedynie odwlec wysnucie ostatecznych konkluzji z wspaniałych założeń polskiej myśli politycznej. A założenia te, pozostawione warunkom swobodnego rozwoju, rozkwitając i dojrzewacie w atmosferze zdwojonej intensywności prac ducha ludzkiego, jaką przyniósł wiek XIX, doprowadziłyby nas już do tej pory z pewnością do wcielenia wzorowego państwa nowoczesnego, podobnie jak się to stało z Anglią, która dzięki temu, że gwałt zewnętrzny nie przeszkodził jej swobodnie się rozwijać, wysnuła bezpośrednio z średniowiecznych instytucji i idei prawnych typ nowoczesnego państwa wolnościowego i praworządnego, nie przechodząc wcale przez „szkołę” absolutyzmu.

Myśl polityczna naszego narodu skrystalizowała się w połowie XV wieku. Odtąd poczęła oddzielnym płynąć korytem w porównaniu z przeważną częścią Europy. Ten moment weźmiemy też za punkt wyjścia do naszkicowania obrazu, który poprzez wzrost i upadek polskiej potęgi państwowej, wśród nierównego poziomu duchowej i moralnej wartości pokoleń, wśród licznych zmian, a zwłaszcza wynaturzeń w szczegółach, pozostał w zasadniczych swych zarysach ten sam przez przeciąg trzech z górą stuleci. Zostawiając na uboczu zamierzchłe dzieje średniowiecza, dzieje niemowlęctwa narodu, przypatrzmy się głównym duchowym wiązaniom tej w nowszych czasach wytworzonej konstrukcji politycznej, która nazywała się Rzecząpospolitą Polską.

IDEA ŻYCIA ZBIOROWEGO

Wśród rosnącego absolutyzmu w Europie – rozwój swobód w Polsce. Swobody obywatelskie i polityczne. Naród źródłem władzy. Ustrój państwowy. Zasady. Sejm polski i jego rola kierownicza. Liberum veto. Konfederacje. Intensywność życia publicznego. Rzeczpospolita.

 

Na przełomie wieku XVI i XVII Europa poczyna wchodzić coraz głębiej w okres nowoczesnego absolutyzmu. Na całym niemal kontynencie zamiera idea samorządu stanowego, wyhodowana przez wieki ubiegłe. Dawne sejmy stanowe, owe francuskie etats generaux, niemieckie landtagi, hiszpańskie kortezy, które przy całym swym zacieśnionym widnokręgu reprezentowały pierwiastek społeczny w rządzie, pokonane w długoletniej zaciętej walce z rodzimą władzą monarszą lub jak sejm węgierski i czeski zatamowane w rozwoju, względnie zniszczone przez obce siły, ustępują z widowni. Jeżeli czasem utrzymały się jeszcze formalnie, życie pozbawia je wszelkiego znaczenia. Na ogół stają się cieniem przedstawicielstwa. Nie mają prawa stanowienia o niczym – mogą tylko słuchać i potakiwać. Są zwoływane rzadko, nieraz co kilkadziesiąt lat lub w ogóle nikną. We Francji na przykład zamarły w roku 1614 i dopiero w przeddzień wielkiej rewolucji, po 175 latach, następuje próba ich wskrzeszenia. Królów francuskich nazywano już w XVI w. „reges servorum”, to jest królami niewolników, zamiast „reges Francorum”, a ówcześni pisarze polityczni zastanawiając się nad różnicą między „monarchą” i „tyranem” upatrywali ją w tym, że tyran nic dopuszcza do głosu „poddanych” i wszelkie ciała reprezentacyjne „przestraszają go jak światło nietoperza”. Sejmy stanowe schodzą ze świata bezpotomnie, nie wyłoniwszy z siebie kształtów ustrojowych wyższego rzędu. Natomiast nowy prąd dziejów coraz bardziej grupuje czynniki rządu dookoła purpury monarszej, aby na koniec skupić w ręku jednego człowieka, króla, wszystkie promienie władzy i strąciwszy społeczeństwa ludzkie w poniżającą nicość polityczną pozwolić temu jednemu człowiekowi powiedzieć o sobie wyniośle: Państwo to – ja! W wieku XVII niemal wszędzie już na kontynencie rozpościerał się absolutyzm. Nieodpowiedzialna przed nikim i żadnym prawnym hamulcem nie okiełznana wola jednostki kierowała uzależnionymi od siebie narodami i państwami niby osobistą własnością – przed wolą tą ślepo korzyły się miliony. Zwycięski autokratyzm zniweczył udział społeczeństw w życiu publicznym, podkopując tym samym w znacznej mierze ich przywiązanie do powszechnego dobra.

W Polsce rzeczy przybrały obrót wręcz odmienny. Obok Anglii ona jedna, a na kontynencie europejskim jedyna, potrafiła nic tylko obronić i utrzymać przez cały czas swego państwowego bytu, ale i rozwinąć przekazaną przez średniowiecze zasadę udziału społeczeństwa we władzy. Jak dwa o przeciwnym biegu strumienie, płyną: rozwój ustrojowy europejskiego kontynentu i rozwój ustrojowy Polskiej Rzeczypospolitej. Tam, u stóp wznoszącego się coraz wyżej tronu jedynowładcy, wychowuje się na długie stulecia pokorny typ „poddanego o ograniczonym rozumie”. Tu, przy ciągłym przesuwaniu się władzy w ręce narodu, wytwarza się typ wolnego obywatela, który stosunek swój do państwa określa dumną, a co ważniejsza słuszną zasadą: „nil de nobis sine nobis” – „nic o nas bez nas”.

Naród polski z niebywałą szybkością rozwija u siebie swobody obywatelskie i polityczne od początków wieku XV.

Przywilejem czerwińskim z roku 1422 zdobywa szlachta polska zabezpieczenie nietykalności mienia: król nie może odtąd pozbawiać nikogo własności prywatnej bez wyroku sądowego. Rok 1425 przynosi doniosłe prawo nietykalności osobistej, wyrażone w wiekopomnej ustawie zasadniczej „Neminem captivabimus nisi jure victum” – „nikogo nie uwięzimy bez wyroku sądowego”, poręczającej, iż szlachcic nie będzie uwięziony inaczej, jak na podstawie prawomocnego wyroku sądowego, wyjąwszy schwytanie na gorącym uczynku zabójstwa, podpalenia, kradzieży i gwałtu. To polskie „Habeas corpus”, wyprzedzające o wiele stuleci rozwój pojęć prawnych na kontynencie europejskim, a przestrzegane tak sumiennie, że nigdy nie ważono się go pogwałcić, rozciągnęła Rzeczpospolita Polska z czasem także na mieszczan (1791) i na Żydów (1792). Przywilej z roku 1588 zabezpiecza nietykalność ogniska domowego, postanawiając, że dom szlachcica nie podlega rewizji nawet wówczas, gdy się tam ukrywa banita. Bez specjalnych patentów posiada obywatel Rzeczypospolitej wolność tworzenia związków i swobodę wyrażania przekonań słowem i pismem i nie może być w żadnej postaci prześladowany za opinię wygłoszoną o sprawach publicznych. Kto pozywał współobywatela do sądu za wypowiedzenie choćby najbardziej nieprawomyślnych poglądów, karany był sam jako burzyciel spokoju wewnętrznego i ciemiężyciel wolności obywatelskiej. Tak zwane dziś zasady konstytucyjne: nietykalność jednostki, ochrona mienia i ogniska domowego, wolność zrzeszania się, swoboda ujawniania myśli – zasady, o które gdzie indziej płynęły w XIX stuleciu potoki krwi i które zdobywano wśród gwałtownych wstrząśnień wewnętrznych, były w Polsce urzeczywistnione już w wieku XV i XVI i przetrwały do końca istnienia Rzeczypospolitej, gdy w Europie panowało najsroższe bezprawie.

Równolegle rozwijają się swobody ściśle polityczne. Podstawą ich staje się uzyskany w roku 1454 w Nieszawie „statut” króla Kazimierza Jagiellończyka, który zobowiązuje się w nim nie wydawać nowych ustaw ani nakazywać wypraw wojennych inaczej jak tylko za zgodą szlachty zgromadzonej na sejmikach ziemskich. Odtąd zyskała szlachta dostęp do władzy prawodawczej. Coraz wyraźniej krystalizuje się zasada, która stanie się kamieniem węgielnym ustroju państwowego w Polsce, że wszystko, co ma obowiązywać ogół, musi podlegać jego uprzedniemu zezwoleniu. Z mgławicy tak kształtujących się pojęć wyłania się polski system parlamentarny. W drugiej połowie XV w. periodyczne zjazdy rycerstwa oraz przyboczna rada koronna przeistaczają się w Sejm Walny, stały odtąd i pierwszorzędny życia publicznego czynnik, którego ostateczne zorganizowanie się przypada na rok 1493. W roku 1505 sejm w Radomiu uzyskuje podstawę prawną swej organizacji, a zarazem przeprowadza wielką reformę ustrojową w ustawie zasadniczej „Nihil novi constitui debeat per nos sine communi consensu conciliariorum et nuntiorum terrestrium” („nic nowego nie postanowimy – zaręcza król – jak tylko za wspólną zgodą Rady i posłów ziemskich”).

Konstytucja „Nihil novi”, która odtąd przez trzy wieki blisko, aż do dnia 3 maja 1791, będzie tworzyła główną podstawę ustroju Polski, uświęca aktem prawodawczym i po raz pierwszy wyraźnie określa i utrwala zasadę, która się w praktyce na ogół od dawna już była utarła, zasadę, że prawo nie może być stanowione przez jedną osobę, przez koronowanego władcę i zwierzchnika, ale winno być uchwalone z udziałem ogółu, że zatem właściwym źródłem norm regulujących życie publiczne jest naród i że ma on słuchać tych praw, jakie sam w osobach wybranych przez siebie przedstawicieli w sposób wolny i nieprzymuszony uznał za potrzebne. Przenosząc władzę ustawodawczą, służącą dotąd sejmikom ziemskim, na Sejm Walny, przyczyniła się konstytucja 1505 roku tym scentralizowaniem legislatywy zarazem do ściślejszego spojenia i skonsolidowania całości narodowej. Tworzy ona w ogóle fakt epokowy w naszych dziejach, „przedziela – według słów Bobrzyńskicgo („Sejmy polskie”) – państwo polskie średniowieczne od nowożytnego”, otwierając jednocześnie okres naszego najświetniejszego wewnętrznego rozwoju, okres zygmuntowski.

Sejm Walny w Polsce („stany sejmujące”) składa się z Senatu i Izby Poselskiej, a ponadto wchodzi w skład jego w charakterze osobnego „stanu” król, który sprawuje też z natury rzeczy najwyższą władzę wykonawczą i naczelne dowództwo silą zbrojną. Zespolenie to władzy królewskiej z przedstawicielstwem narodu w jedną zwartą całość istniało, prócz Polski, aż do najnowszych czasów tylko w konstytucji Anglii. Profesor Balzer („Państwo polskie w XV i XVI wieku”) podkreśla, że gdy gdzie indziej naówczas władca występował poza obrębem przedstawicielstwa stanowego, jako osobny i przeciwstawiający mu się czynnik, to polski „związek króla z Sejmem jest organiczny, jak gdyby w nowożytnej monarchii”, i że gdy dualizm średniowieczny umożliwił z czasem narodziny absolutyzmu, u nas przeszkodziło temu właśnie połączenie króla z ciałem prawodawczym we wspólnych ramach. W Senacie polskim zasiadają wraz z monarchą senatorowie świeccy i duchowni, w Izbie Poselskiej szlachta („rycerstwo”) i – przynajmniej do pewnego czasu, względnie w pewnej mierze – mieszczaństwo. Członkowie Izby Poselskiej pochodzą z wyboru: szlachta wybiera posłów „ziemskich” na zgromadzeniach wyborczych, czyli sejmikach wojewódzkich lub ziemskich, przez powszechne głosowanie, miasta wybierają posłów miejskich.

Sejm polski jest reprezentacją ogólnopaństwową i najwyższym zgromadzeniem prawodawczym, którego postanowienia obowiązują cały kraj. Do ważności jego uchwał wymagana była powszechna zgoda obu izb oraz króla. W niektórych sprawach zachował król, oczywiście z wolą Sejmu, władzę wydawania ustaw na własną rękę, co atoli nigdy nie było jasno i ściśle uregulowane (St. Kutrzeba: „Historia ustroju Polski”). Izba Poselska tworzyła właściwy czynnik prawodawczy. Senat przyjmował tylko lub odrzucał jej uchwały, przy czym obie izby w określonych momentach schodziły się na wspólne narady. Projekty do praw wnoszone były od tronu, ale mógł wystąpić z nimi i każdy poseł. Obrady sejmowe odbywały się jawnie, przy drzwiach otwartych, wobec publiczności, czyli „arbitrów”. Przewodniczy obradom w Senacie król, w Izbie Poselskiej wybierany z jej łona marszałek. Przez cały czas trwania sejmu posłowie i senatorowie są nietykalni i wolni od odpowiedzialności sądowej: toczące się w jakichkolwiek sądach ich sprawy ulegają chwilowemu zawieszeniu pod nieważnością wyroku.

Wadą organiczną tak