Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Emmanuel Macron. Prezydent doskonały?

Emmanuel Macron. Prezydent doskonały?

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-528-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Emmanuel Macron. Prezydent doskonały?

Emmanuel Macron – prezydent Francji, który dość niespodziewanie wygrał ostatnie wybory prezydenckie i pokonał w cuglach kandydatkę skrajnej prawicy. Świetnie wykształcony, bardzo charyzmatyczny, dla wielu pozostaje wciąż nieco zagadkową postacią, choć piastował ministerialne stanowiska. Jakim jest człowiekiem? Co mówią o nim współpracownicy? Jak wyglądała jego droga na szczyt? Anne Fulda kreśli intymny portret jednego z najważniejszych europejskich i światowych polityków, analizując równocześnie jego polityczny fenomen – postaci spoza politycznych układów.

Polecane książki

Sprzedaż, dzierżawa, darowizna, dziedziczenie, umowa dożywocia, umowa z następcą, zniesienie współwłasności… Mogłoby się wydawać, że zasady obrotu nieruchomościami rolnymi w rodzinie są jasne i nie ma większych problemów z ich stosowaniem. Jednak w praktyce kwestie związane z dziedziczeniem czy prze...
Szalony poemat w sześciu odsłonach. Podziw budzi dynamika, z jaką autor prowadzi swoje rozważania i jego bezkompromisowość w sprawach ogólnie uważanych za bliższe fizjologii niż poezji. Kasandra idzie przypudrować nosek jest pierwszym w historii literatury polskiej poematem o ekskrementach, a...
Latarnia czarnoksięska – powieść społeczno-obyczajowa Józefa Ignacego Kraszewskiego, napisana w tzw. wołyńskim okresie jego życia. Powieść jest dwuczęściowa i zawiera Serię pierwszą, której akcja toczy się na Wołyniu oraz Serię drugą, której akcja toczy się w Warszawie. Bohaterem obydwu części jest ...
Podręcznik jest adresowany do studentów pedagogiki, zwłaszcza studiów sprofilowa­nych ku pedagogice opiekuńczo-wychowawczej i resocjalizacyjnej, ale też pracy socjalnej, socjologii, psychologii, a także słuchaczy studiów podyplomowych dotyczących tych ob­szarów wiedzy. W programach studiów na tych k...
Czy można zostać antyterrorystą w czwartej klasie szkoły podstawowej? Oczywiście, że tak, bo w snach przecież wszystko jest możliwe. Jacek jest uczniem czwartej klasy i jak na razie nie ma pojęcia, kim chciałby zostać w przyszłości. Nękany ciągłymi pytaniami babci, w końcu zaczyna się nad tym zastan...
Przy każdym morderstwie odpowiedzi na wszystkie pytania znają dwie osoby: sprawca i ofiara.   Po samobójstwie partnera podkomisarz Robert Jastrzębski próbuje odnaleźć się w nowej dla niego rzeczywistości. Przymusowy urlop nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Pozostaje liczyć na to, że kolejne docho...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anne Fulda

Tytuł oryginału:

Emmanuel Macron, un jeune homme si parfait

Copyright by © Editions Plon / department of EDI8 – Paris 2017

Published by arrangement with Lester Literary Agency

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński

Zdjęcie autorki: © Bruno Klein.

Zdjęcie na okładce: © Olivier Coret/ Divergence

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-8110-528-6

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail: info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2018

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dla Juliette i Thomasa

„Ponieważ chcę być prezydentem,

zrozumiałem was i was kocham”.

EmmanuelMACRON,spotkanie w Tulonie, 18 lutego 2017

PrologA Manu marzył…

„Emmanuel Macron? Wygląda trochę na mutanta”. Mutant. Tak go określił Michel Houellebecq, który zna się na rzeczy. Zapytany w styczniu 2017 roku o tego kandydata na prezydenta, którego nikt się nie spodziewał, autor Cząstek elementarnych wyraził zdumienie: „Jest dziwny, nie wiadomo, skąd się wziął” i ciągnął: „Próbowałem przeprowadzić z nim wywiad… Tak szczerze, dobrych mówców trudno skłonić, żeby coś powiedzieli, jakąkolwiek prawdę”1.

Jak to się często zdarza, Houellebecq trafił w sedno. Pod uprzejmą uśmiechniętą fasadą, pod gładką powłoką technokraty wykształconego w najlepszych szkołach Republiki Emmanuel Macron jest nieuchwytny. Wielowymiarowy. Zdeterminowany, by ze swojego prywatnego życia dać jedynie to, co sam chce, hojnie natomiast wyeksponować to, czym pragnie się pochwalić. Nikt tak naprawdę go nie zna. Ma niewielu przyjaciół. „Emmanuel potrzebuje wszystkich i nikogo. Nikt nie przekracza granic jego osobistej strefy. Umieszcza je daleko”2 – zapewnia jego żona. Były minister gospodarki częściowo pozostaje tajemnicą, ma w sobie coś ukrytego, nawet gdy znajduje się na pełnym widoku. Jest niczym konstrukcja iluzjonistyczna, budynek wzniesiony na ruchomych fundamentach, osobista historia oddana w służbę oczywistej ambicji. Tyle że trochę wyretuszowana. Powiększona.

„Mutant” Macron zjawił się bez hałasu. Krok po kroku wyłaniał się w mediach. Prezentując świeżą twarz technokraty, sympatyczną i fajną, pozując na luzie, bez marynarki, w swoim gabinecie w Pałacu Elizejskim.

Bardzo szybko w kuluarach władzy i salach redakcyjnych zaczęto szeptać nazwisko byłego bankowca inwestycyjnego od Rothschilda. Należało je znać. Zbliżyć się do tego, który niewątpliwie w kolejnych latach będzie się liczył. Taki błyskotliwy, taki sympatyczny, taki ujmujący. A na dodatek filozof. Ważne było, by mieć jego numer. A ostatni krzyk mody stanowiła uwaga: „Mam na linii Manu”, jak zdrobniale się go nazywa. Był dostępny do późnych godzin nocnych. Zarówno dla prezesów indeksu giełdowego CAC 40, jak i dla dziennikarzy. A także dla posłów, dla polityków, którzy nie od razu pojęli, z kim mają do czynienia. I którzy w dużej części w dalszym ciągu tego nie pojmują!

Macron umiał postępować z Hollande’em, jak również z tymi, którzy – uznając jego oczywiste talenty – w ostatnich latach posłużyli mu za krótką drabinę na sam szczyt, tak jak Anne Baxter posłużyła się Bette Davis w filmie Wszystko o Ewie. Dużo obserwował. Stał się niezastąpiony. Nie do zagięcia. Włączył się w system, którego jest doskonałym produktem. Aby tym lepiej się od niego odżegnać. I zaprezentować się, szczyt szczytów, jako kandydat antysystemowy.

Kandydat uważnie słuchający Francji, współodczuwający z nią, tak jak współodczuwał ze wszystkimi swoimi szefami. Istna gąbka, mówią o nim ci, którzy go lubią. „To ktoś, kto wysysa ludzi jak pijawka” – podsumowuje odrobinę surowo jeden z dawnych „kolegów” z ENA (Narodowej Szkoły Administracji), który opisuje go jako „istotę nieokazującą emocji” pod uprzejmą fasadą skrywającą, zupełnie jak Hollande, pancerz z hartowanej stali.

Macron ma też zdumiewającą relację z czasem. Nigdy nie wygląda na wziętego z zaskoczenia. Nigdy się nie spieszy. Zawsze gotów jest poświęcić swój czas jako dowód miłości, uwagi. To jeden z wielu elementów, którymi uwodzi. Jest niczym duże dziecko, które, zdaje się, chce wprowadzić w życie często cytowaną myśl: „Nie należy starać się dodawać lat do swojego życia, lecz raczej próbować dodawać życia do swoich lat”.

Jego życie? Już lata temu zaplanował dla siebie ponadprzeciętny los. Zachowując w tajemnicy marzenia o wielkości. Emmanuel Macron nie zapewniał rodziców, że zostanie prezydentem Francji albo papieżem, ale bardzo szybko wyrobił w sobie głębokie wewnętrzne przekonanie, że wyróżni się z tłumu. Kołysany wymagającą miłością babci, z którą nawiązał wyjątkową relację, uczyniony niezwyciężonym przez jej spojrzenie, a następnie przez spojrzenie Brigitte, ten młody uskrzydlony człowiek stopniowo odkrywał swoje ambicje. Nie wdając się po drodze w tradycyjne walki kogutów, które od zawsze wyznaczają rytm we francuskiej polityce. I wytyczając ‒ podprogowo ‒ paralelę między podbojem zamężnej kobiety, matki trojga dzieci starszej od niego o dwadzieścia cztery lata, a podbojem Francji. Skoro miał determinację i odwagę, by urzeczywistnić tę miłość, dlaczego nie mógłby, jeszcze trochę naginając konwenanse, zdobyć Francji?

Wszyscy, którzy go znają – albo sądzą, że go znają – wyczuwali w nim, i to już dawno, nieugięte zdecydowanie, coś jak niedostrzegalne poczucie wyższości, niezachwianą wiarę we własne przeznaczenie, przejaw bardzo dogłębnego i bardzo dobrze zakamuflowanego egocentryzmu. Macron od dzieciństwa zawsze był wybrańcem. Zawsze był typowany, wskazywany i uznawany za najlepszego. Zawsze – lub prawie zawsze – odnajdywał w spojrzeniach innych podziw, zachętę, przychylność. „To mieszanka Kennedy’ego i Gérarda Philippe’a” – stwierdza pewien bankowiec, który z nim pracował. „You look like Napoleon!” – rzuca młoda kobieta, którą kandydat partii En Marche! mija w bibliotece w Beaubourgu w niedzielę 4 lutego. Tego dnia Emmanuel Macron uśmiecha się na tę uwagę. Ale tak naprawdę nie protestuje, być może przekonany, podobnie jak bohater bitwy pod Arcole, że „ludzie genialni są jak meteory. Ich przeznaczeniem jest, by spalając się, przydali blasku epoce, w której żyją”… Meteorowi udało się wygrać wybory prezydenckie w dniu 7 maja 2017 roku. W wieku 39 lat, czyli o rok wcześniej, niż prezydentem został w 1848 roku Ludwik Napoleon Bonaparte, późniejszy Napoleon III.

1„Syn Boży”

Urodził się za Giscarda d’Estaing… w 1977 roku. W owym roku, w styczniu, Françoise Claustre została uwolniona po dwuletnim przetrzymywaniu w Czadzie. Otwarto Centrum Pompidou. Jacques’a Chiraca wybrano na mera Paryża. Concorde odbył pierwszy lot między Paryżem a Nowym Jorkiem. Zmarli: Jacques Prévert, Vladimir Nabokov, Groucho Marx, Elvis Presley oraz Charlie Chaplin. Emmanuel Jean-Michel Frédéric Macron wydał swój pierwszy krzyk 21 grudnia w Amiens. Niedługo po koronacji Bokassy, który ogłosił się cesarzem Republiki Środkowoafrykańskiej.

Mały Emmanuel nie urodził się z koroną na głowie i berłem w ręku. Ale równie dobrze mogłoby tak być. Bo go wyczekiwano. Tęsknie wyczekiwano. W emocjach i z obawą. Przyszedł bowiem na świat nieco ponad rok po śmierci córeczki, której spodziewali się jego rodzice. Dziecko urodziło się martwe i nie otrzymało nawet imienia. Nie miało grobu. A jego matka nie mogła odbyć żałoby, gdyż niewiele brakowało, by sama „przypłaciła to życiem” – o mało nie zabrała jej sepsa.

Dość tych ponurych wspomnień! Jest 21 grudnia, godzina dziesiąta czterdzieści, wszystko minęło jak zły sen. Przepełnieni odzyskaną radością szczęśliwi rodzice, Françoise i Jean-Michel, postanawiają nazwać dziecko Emmanuel. Dlaczego? „Decyzja jakoś tak sama zapadła – mówi ojciec. – Wydało nam się ładne”3. Kapelan szpitalny, który wkrótce potem zajrzał na porodówkę, powiedział im, że imię wywodzi się od hebrajskiego imienia „oznaczającego Syna Bożego” (wprawdzie niedosłownie, lecz tym przydomkiem prorok Izajasz na siedem wieków przed Chrystusem określił Mesjasza)…

Syn Boży… Pasuje bardzo dobrze: Françoise Noguès-Macron, choć niewierząca, nie jest daleka od myśli – do takiego wniosku można dojść, słuchając, jak opisuje to wydarzenie – że to dziecko to dar niebios. „Przyjście na świat Emmanuela było dla mnie wielkim szczęściem po tych bolesnych chwilach”4 – przyznaje.

Prawdę mówiąc, to dziecko, zwierzyła się komuś z rodziny, „miało niemalże misję”5. Misję! Dla początkującego psychoanalityka to łatwizna: teraz już wszystko jasne! Zrozumiała staje się ta mistyczna strona kandydata na prezydenta z En Marche!, tego Chrystusa chodzącego po wodzie… Wyjaśnienie jest oczywiście kuszące. Tak samo jak kuszące jest przypuszczenie, że mały Emmanuel żył we wszechobecnym cieniu siostrzyczki, która nie ujrzała światła dnia. I w pragnieniu silniejszym niż cokolwiek innego, by sprawić, żeby o niej zapomniano. By stać się tak dobrym, jak się da. By zaskarbić sobie miłość.

Tyle że, no cóż, tak się nie stało. Françoise Noguès-Macron i jej były mąż (rozstali się w 1999, a rozwiedli w 2010 roku) są lekarzami. Zasięgnęli więc w tamtym czasie profesjonalnej porady. I w związku z tym nigdy nie ukrywali tego dramatu przed swoimi dziećmi. Wiedziały o nim od maleńkości: zarówno Emmanuel, jak i jego brat Laurent oraz siostra Estelle.

„Tak, zaraz powie mi pani, że w dziecko, które rodzi się po martwo urodzonym, inwestuje się za dużo uczuć, ale ja nie odniosłem takiego wrażenia – zgrzyta zębami Jean-Michel, przybierając ton człowieka, którego nie można zbałamucić rozbudowanymi pseudopsychologicznymi teoriami. – Spotkało nas nieszczęście, ale życie wzięło górę; nie wymazało tamtego, pozwala jednak żyć dalej” – dodaje, choć już po fakcie nabrał świadomości, że śmierć tego dziecka była „bardziej skomplikowana dla jego żony”. „Ja zrobiłem wszystko, żeby przewrócić stronę”6 – przyznaje ów neurolog, który na początku studiów chciał zostać psychiatrą, ale ogromnie rozczarował się codzienną praktyką tej dyscypliny.

W tamtym czasie rodzice Emmanuela nie mieli jeszcze trzydziestu lat. Razem studiowali. „Poznaliśmy się na neurochirurgii” – wspomina Françoise.

To był grom z jasnego nieba, opowiada, który uderzył w 1974 roku. W roku wyboru Valéry’ego Giscarda d’Estaing. Ten czterdziestoośmiolatek, najmłodszy prezydent w historii Francji, swoimi reformami społecznymi, pełnoletniością osiąganą w wieku osiemnastu lat i prawem do aborcji sprawił, że kilka lat po Maju 1968 przez kraj przeszedł lekki powiew świeżego powietrza. Dwoje młodych ludzi prędko postanowiło zamieszkać razem. Później wzięli ślub, kościelny, w 1975 roku, kiedy Françoise była w czwartym miesiącu ciąży. „Mój były mąż jest agnostykiem. Zgodził się na ślub kościelny, żeby zrobić przyjemność mnie, a także swojej rodzinie” – wspomina Françoise. Niewiele czasu upłynęło od „wydarzeń majowych”, nikogo to nie szokowało.

Sama również będąc agnostyczką, Françoise nie wychowała dzieci w wierze. Żadne z nich nie zostało zresztą ochrzczone zaraz po urodzeniu. Emmanuel, dodaje, zażyczył sobie tego jednak w wieku dwunastu lat. „Chcę przyjąć komunię” – oznajmił któregoś dnia. Na matkę chrzestną wybrał babcię ze strony matki, Germaine Noguès, a na ojca chrzestnego – wujka, brata swojej matki. Praktykował z zaangażowaniem, ale nie w domu, gdyż jego ojciec był temu stanowczo przeciwny, tłumaczy matka. „To był początek okresu mistycznego, który potrwał kilka lat”7 – zwierza się ojciec w magazynie „L’Obs”.

Oboje, Françoise i Jean-Michel, uczestniczyli w manifestacjach 1968 roku. Françoise, która aż do pierwszej klasy liceum odbywała edukację w szkole dla dziewcząt, zdawała wówczas maturę i przemierzała ulice z młodzieżą z Amiens. Jean-Michel zachował wspomnienie o „wielkim, dość wyzwalającym święcie”, mimo że później, jak przyznaje, był raczej zawiedziony. Rozczarowany polityką, do której na powrót przekonał się dopiero, głosując na Mitterranda w 1981 roku.

W 1976 roku, kiedy następuje śmierć ich pierwszego dziecka, Jean-Michel i Françoise są zatem lekarzami, pełnymi młodzieńczej beztroski, lekkości płynącej ze zbliżających się narodzin. Jak w przypadku tylu innych par, które zaznały tego bolesnego doświadczenia, cios ze strony losu ich ogłusza. Możemy sobie wyobrazić ich bezradność. Gwałtowne przejście od szczęścia do dramatu. Rozdzierające cierpienie. „Koszmar” – podsumowuje ojciec. Oddział pogotowia ratunkowego, szpital Świętego Antoniego. Martwy noworodek. Śpiączka Françoise, reanimacja, pokój i łóżeczko dla dziecka, z którego pościel każą zdjąć teściowej… Françoise potrzebowała lat, by dojść do siebie – „to była taka straszna próba” – po utracie bezimiennej córeczki. Córeczki, o której mieli zapomnieć dzięki Emmanuelowi – to była jego misja.

A zatem niemal rok później trochę bardziej niż inni cieszyli się z narodzin syna. A 25 grudnia 1977 roku, cztery dni po przyjściu Emmanuela na świat, postanowili godnie uczcić Boże Narodzenie. „Jean-Michel przyniósł na porodówkę ostrygi i szampana”. Poza tym dobrze się składało: 25 grudnia to dzień Świętego Emmanuela.

Oczywiście, co było nieuniknione, Françoise, która chciała zostać pediatrą (robiła tę specjalizację, ale jej nie skończyła), w sposób szczególny „chuchała” na to nowe dziecko, na „Syna Bożego”. Zapewnia zresztą, że do dziś jest matką kwoką. Matką, która codziennie wie, gdzie przebywa każde z trojga jej dzieci, i która dodaje, że zawsze pracowała na trzy czwarte etatu, „żeby być blisko nich”. Jest także babcią kwoką „gotową zrezygnować z wyjścia, by zająć się wnukami”. „Na pierwszym miejscu zawsze są dzieci. Zawsze tak było” – wyznaje, jakby miała świadomość, że czasami robiła w tej kwestii trochę za dużo. Może za dużo, lecz nie „nie dość”. Zależy jej, by to podkreślić. By o tym wiedziano.

Françoise Noguès-Macron pragnie odzyskać należne jej miejsce matki, miejsce odebrane jej przez babcię – jej matkę – którą Emmanuel Macron tak bardzo eksponuje: w swojej książce, w wywiadach, a nawet na spotkaniach wyborczych! Miejsce odebrane przez niedopowiedzenia, które każą pewnym dziennikarzom wyobrażać sobie niewiarygodne scenariusze, jakoby ona i jej mąż wyrzekli się syna, kiedy Emmanuel poznał Brigitte i kontynuował naukę w Paryżu. Miał wówczas szesnaście lat.

„Kiedy się czyta niektóre artykuły, można by pomyśleć, że Emmanuel nie ma rodziny! Coś takiego bardzo źle znoszę” – wykrzykuje Françoise Noguès-Macron, z trudem maskując swoje ewidentne cierpienie, pragnienie, by jasno ustalić, jak wygląda rzeczywistość, by opowiedzieć o życiu rodzinnym, które jak najbardziej istniało. „Prowadzała” chociażby dzieci na tenisa, do szkoły muzycznej w Amiens, ferie zimowe spędzali wspólnie na nartach w La Mongie, bardzo niedaleko od jej rodzinnej miejscowości, a później w Courchevel, w Tignes, w Arcs w wynajmowanych apartamentach, wakacje letnie zaś w Grecji, na Krecie, we Włoszech, często na Korsyce, w Ajaccio, w Propriano: „Wyruszaliśmy citroënem i wszyscy poza Laurentem zaraz byli chorzy”. Nie można też zapominać o pobytach w Bagnères-de-Bigorre, gdzie mały Emmanuel pracował czasem z babcią, ale też chodził z dziadkiem ze strony matki na konkursy wędkarskie i grał w bule. Absolutnie klasyczne życie mieszczańskiej rodziny na prowincji. Z rodzicami, którzy dużo pracują, lecz zapewniają dodający otuchy kokon ochronny. Krótko mówiąc, dość tradycyjna rodzina! Niemająca nic wspólnego z odmalowywanym przez Emmanuela cudownym fantastycznym światem, w którym jak się zdaje, istnieje wyłącznie babcia. Nic wspólnego z opowieścią snutą na okrągło przez kandydata na prezydenta, który jednak – o czym Françoise jakby zapominała – składa rodzicom hołd, jakkolwiek dyskretny, w swojej książce pod tytułem Révolution8. Wspomina ich jako osoby, „które zachęcały mnie do pracy, postrzegały pracę jako naukę wolności”, opowiada: „Rodzina niepokoiła się o mnie, w pewnych chwilach nic nie liczyło się dla niej bardziej niż dany egzamin, dana zapisana strona, a troskę wyrażała słowami śpiewanymi przez Léo Ferrégo w piosence, która nie przestaje mnie wzruszać: «Nie wracaj za późno i nie przezięb się przypadkiem»”.

Macron, który odczuwa naturalny opór przed mówieniem o sobie, przyznaje nawet, że doświadczył, i to w większym stopniu niż inni, „czułości, zaufania, pragnienia czynienia dobra”. Ale jego punkt widzenia jest nieco zwichnięty. „Rodziny się nie wybiera, rodziców się nie wybiera…” – śpiewał Maxime Le Forestier. Emmanuel jednak wyraźnie wolał wybrać babcię Manette na boginię swojego zaczarowanego świata. Na królową swojego dzieciństwa, a nawet dorosłego życia.

Tego jego matka nie może zaakceptować: Françoise nie potrafi sobie wyobrazić, że być może Emmanuel postrzegał jej fizyczne i emocjonalne zaangażowanie jako drugorzędne. Nie umie zaakceptować jego subiektywizmu. Jego wyśnionego życia, z którego ona i jej były mąż zostali wykluczeni, niemal wykreśleni. Tak samo jak reszta rodziny, brat i siostra Emmanuela, Laurent i Estelle. Françoise nie zgadza się, by ludzie wyobrażali sobie nie wiadomo co: na przykład, że są skłóceni z najstarszym synem. Że prawie adoptowała go babcia. Że wyrzekli się go po miłosnej historii z Brigitte, a nawet że nie ma ich już na tym świecie. Dziwna jest co prawda ta wstydliwość o zmiennym natężeniu, powściągliwość Emmanuela w mówieniu o dzieciństwie, o rodzicach, podczas gdy swoje małżeństwo wypycha na pierwsze strony plotkarskich magazynów. I nieprzerwanie wznosi wyidealizowany pomnik babci.

„Nie ma rodziny?!” Kiedy słyszy się to zdanie z ust Françoise Noguès-Macron, powraca gorzka refleksja, wspomnienie okrzyku wściekłości, który wydała Bernadette Chirac, gdy odkryła, że o jej istnieniu nawet nie wspomniano w artykule opisującym strukturę organizacyjną Pałacu Elizejskiego. „Prezydent jest wdowcem!” – zawołała wtedy oburzona. Zraniona, że ją wymazano, zignorowano, że za jednym zamachem obrócono wniwecz te wszystkie godziny spędzone na reprezentowaniu męża w departamencie Corrèze, w Paryżu, na rozlicznych manifestacjach, śmiertelnie nudnych nasiadówkach, na niekończących się zjazdach rolniczych.

Podobnie jest z Françoise Noguès-Macron. Czyta w gazetach i książkach informacje na temat człowieka, w którym nie poznaje swojego syna. A w każdym razie nie tego, którego znała albo wydawało jej się, że zna. Zabrano go jej i zastąpiono sztucznym tworem na nabłyszczanym papierze, który wyprowadza z równowagi mediasferę i portale społecznościowe. Ten Emmanuel jest kimś innym. No chyba że nigdy go tak naprawdę nie znała…

Prawdę mówiąc, Manu jej się wymknął. Z pewnością już dawno. Françoise czuje się pozbawiona własności. Może w gruncie rzeczy nigdy tak naprawdę nie miała go „na własność” ani faktycznie go nie rozumiała, ale dziś, pod lupą mediów, dobitniej zdaje sobie z tego sprawę. Wymknął się jej, wymknął się im, nie może się już nawet do niego dodzwonić, tak pochłania go to nowe życie. Odszedł do innych sfer, podczas gdy w gazetach jego rodzinę zredukowano do ograniczającego tria złożonego z niego, jego babci oraz Brigitte.

Mija już kilka lat, odkąd Emmanuel Macron wybrał sobie inną rodzinę. Patchworkową. Rodzinę swojej żony Brigitte. Wraz z jej dziećmi i wnukami. Mija też trochę czasu, odkąd coraz rzadziej uczestniczy w spotkaniach „swojej” rodziny, tej biologicznej. Odkąd jego rodzice, a także rodzeństwo częściej widują go na kanale BFM niż we własnej osobie. Na przykład, zdradza jego matka, jest ojcem chrzestnym jednego z bliźniaków swojego brata Laurenta, chłopczyka o jasnych włosach i delikatnej buzi, który „przypomina małego Emmanuela, to uderzające…”, ale ma coraz mniej czasu, żeby się z nim widywać. Nie mógł nawet przyjechać na rodzinne święta Bożego Narodzenia. Jest ciągle gdzie indziej, zawsze gdzie indziej.

Zwyczajna to i dość banalna skarga matki patrzącej, jak jej syna całkowicie zaprząta inne życie, inna kobieta. Skarga matki, która cierpi z powodu wizerunku jej chłopca, jaki do niej dociera. Z powodu roli lub braku roli, jaką się jej przypisuje. Która nie może znieść tego, że się ją wymazuje. Jest więc szczęśliwa, mogąc opowiedzieć, że „o mało nie padła”, kiedy na jej urodziny, 8 grudnia 2016 roku, syn zaprosił ją na obiad w restauracji w XV dzielnicy i przyniósł jej swoją książkę z dedykacją. „Tych parę chwil wspólnoty było dla mnie bardzo ważnych. Osoby obecne w restauracji, które go rozpoznały, uszanowały naszą prywatność i pozdrawiały go czy wyrażały swoje poparcie dopiero przy wyjściu”.

Françoise Noguès-Macron jest wyraźnie dumna z tej ekspresowo przebytej drogi, z niewiarygodnej kariery syna, lecz nie prosiła aż o tak wiele. Wygląda na przejętą. Prawdę mówiąc, to wszystko ją przerasta. I przeraża. Czuje się speszona w obliczu systemu medialnego, którego nie zna. W obliczu bezlitosnej, nieugiętej, niesprawiedliwej ośmiornicy. Wiecznie nienasyconej. Źle znosi też fakt, że jej syn jest obserwowany, analizowany, poddawany wiwisekcji, śledzony, jeżeli sam nie wystawia się na żer. Jak to zwykle bywa, kiedy jeden członek rodziny nagle znajduje się w blasku reflektorów, Françoise ma problem, by się do tego przyzwyczaić. Wszystkie te pierwsze strony gazet, wszystkie te artykuły, książki, informacje w internecie, afisze odbiera jako gwałt: „To jak wtargnięcie w nasze życie prywatne”. Nie wspominając już o telefonach od mniej lub bardziej życzliwych przyjaciół, zawsze rychliwych, by powtórzyć jakąś plotkę, dziwować się takiej czy innej okładce czasopisma, jak choćby tej, na której widać go w bliskiej komitywie z Ségolène Royal. Najpierw był duchowym synem Rocarda, Henry’ego Hermanda, Hollande’a, a teraz proszę, mówi się, że Ségolène to jego matka: „Kiedy to zobaczyłam, powiedziałam sobie: «Stało się, zniknęliśmy jeszcze bardziej!»”.

Stale czujna, uważna, wyczulona, Françoise Noguès-Macron czyta wszystko, ogląda wszystko i ustawiła sobie powiadomienia w telefonie, żeby niczego nie przegapić. Jest „uzależniona” i mimo że są dni, kiedy czuje przesyt, nigdy nie udaje się jej całkowicie wyłączyć. Gdy usłyszała pogłoski na temat jego domniemanego homoseksualizmu, powiedziała synowi: „Przecież musisz to zdementować!”. Odparł: „Ależ skąd, mamo, każda odpowiedź tylko podsyci tę bezpodstawną i nieistotną plotkę”9. To dla niej zbyt wiele, już tak nie może, z nostalgią myśli o czasach, kiedy miała go więcej dla siebie. O latach, kiedy chodzili do paryskiej Opery w okresie, gdy studiował w ENA, a Brigitte jeszcze tak naprawdę nie było na miejscu. Z żalem wspomina czas, gdy jej syn był ministrem gospodarki, a ona śledziła wszystkie dyskusje na temat ustawy Macrona w Zgromadzeniu Narodowym. Dniem i nocą, nauczywszy się na pamięć nazwisk posłów zasiadających w półkolistej sali, wysyłała do swojego chłopca esemesy, by go uprzedzić: „Ten jest notariuszem”, „Tamten bardzo cię lubi”. Prawdziwa asystentka parlamentarna … Która odebrała powołanie się na artykuł 49.3 jako cios w plecy ze strony Manuela Vallsa10. „Artykuł 49.3 stanął mi ością w gardle – tłumaczy. – Kiedy zobaczyłam minę Emmanuela w ławach Zgromadzenia, sądziłam, że złoży dymisję jeszcze tego samego wieczoru. Wykazał się siłą charakteru, o jaką go nie podejrzewałam”.

Jest matką. Zaniepokojoną. Przewrażliwioną. Trochę jak królik oślepiony reflektorami samochodu, chociaż to jej syn znajduje się na widoku. „Kiedy przebywa w Le Touquet, jest okropnie. Nie może wystawić nosa za drzwi. Wszyscy go rozpoznają”. Jednakże najtrudniej jej znieść urojone, zafałszowane, niekompletne życie, o którym donoszą media.

„Stworzyli mu sfabularyzowane życie” – stwierdza z żalem. Jasne, nie podaje w wątpliwość relacji, która łączyła go z babcią („z mamą”, jak mówi Françoise), ale buntuje się: „Przecież coś mu jednak daliśmy. Zaszczepiliśmy w nim rodzinne wartości, zamiłowanie do pracy i szacunek dla wolności. Nie wiem, pani jest kobietą, ma pani dzieci? Rozumie mnie pani?”.

Innymi, bardziej umiarkowanymi słowami mniej dotknięty Jean-Michel Macron, ojciec Emmanuela – który w dalszym ciągu mieszka w Amiens, w rodzinnym domu w dzielnicy Henriville – stwierdza właściwie to samo, kiedy mówi: „Zbudowano mu dzieciństwo złożone z tandetnych obrazeczków, które dobrze się sprzedają. Z babcią nauczycielką i niepiśmienną prababką. Jak za III Republiki! Toteż rodzice wypadają z tego schematu!”. Jean-Michel Macron relatywizuje, analizuje, konceptualizuje. Wydaje się bardziej opanowany, nastawiony fatalistycznie wobec tego dziecka o wyjątkowym losie. I nie ukrywa, on, który zawsze głosował na lewicę, że jego synowi pozwoliły się wybić słabości ustępującego prezydenta. „Hollande’owi – ocenia – niezwykle brakowało gawędziarstwa. Tymczasem naród potrzebuje, żeby mu opowiedzieć jakąś historię, a on tego nie potrafił”. No dobrze, ale stąd do całkowitego wymazywania krewnych jeszcze daleka droga. Wtedy Jean-Michel przedstawia swoją wersję: „Jesteśmy przeciętnymi rodzicami, którzy opiekowali się swoimi dziećmi. Banalne życie. Nie wyrzuciliśmy go za drzwi”. Mówi to ze spokojem. Owszem, uważa tę interpretację za „nieprzyjemną i okropnie karykaturalną”, a sam zgodził się wypowiedzieć tylko dlatego, że go do tego zachęcano, by nie stwarzać wrażenia, że ma coś do ukrycia. Tak samo jak jego żonę. Z powodu niepisanego prawa transparentności lub pseudotransparentności, której wymaga życie publiczne.

Françoise i Jean-Michel, czyli kulisy nieprzeznaczone dla oczu widza. Rodzice, którzy bezdyskusyjnie wykuli temperament swojego syna Emmanuela. To żywa ilustracja ‒ choć każde robiło to na swój sposób ‒ republikańskiego parcia w górę zapoczątkowanego przez ich własnych rodziców.

Françoise Noguès-Macron, córka nauczycieli, zawsze pracowała. Pochodzi z Oksytanii. Jej dom rodzinny stoi w Bagnères-de-Bigorre (podprefektura departamentu Pireneje Wysokie), skąd wywodzili się jej dziadkowie ze strony matki i gdzie jej wuj Roger Noguès był zastępcą mera. Ukończyła studia medyczne, zaczęła – jak widzieliśmy – specjalizację pediatryczną, którą przerwały w 1979 roku narodziny Laurenta, brata Emmanuela. „Nie przygotowałam się do egzaminu stażowego, mój mąż natomiast poradził sobie z nim wspaniale”.

Medycyna była powołaniem, ścieżką, którą chciała podążać, odkąd skończyła dziewięć lat. To pasja rodzinna, ponieważ jej brat (już nieżyjący) pracował jako internista, siostra jest okulistką, a dwoje z trojga jej dzieci ‒ Laurent i Estelle urodzeni po Emmanuelu ‒ również zostało lekarzami.

Jednakże po urodzeniu dwóch synów Françoise przerwała studia. Malowała, rzeźbiła, jej prace trochę opanowały dom. Naciskana przez brata, przystąpiła do konkursu organizowanego przez system opieki społecznej i od 1981 roku była lekarką kontraktową, a następnie rzeczoznawcą delegowanym do kontroli szpitali. Tę pracę w sektorze zdrowia publicznego uważała za interesującą, mimo że nie miała wiele wspólnego ze swobodnym praktykowaniem medycyny.

W 1999 roku jako rozwiedziona szefowa działu medycznego opuściła Amiens (prosiła o przeniesienie do Paryża, Tuluzy albo Montpellier) i trafiła do Paryża. Znów została szeregowym lekarzem rzeczoznawcą, udzielała konsultacji w dzielnicy Goutte d’Or – „nic ekscytującego”. W 2001 roku przyjęto ją do Narodowej Kasy Ubezpieczeń Chorobowych. Pisała artykuły naukowe na temat dializy, później mianowano ją kierownikiem projektu PRADO, Programu Pomocy w Powrocie do Domu dla Osób po Hospitalizacji. Pracę przerwała nagle, ponieważ przeszła operację łąkotki – półtora roku o kulach.

Kariera pochodzącego z Pikardii Jeana-Michela Macrona miała inny przebieg. Jego była żona opisuje go jako intelektualistę z krwi i kości, zamkniętego w swojej bańce, człowieka nieco introwertycznego, który zawsze dużo czytał. Wykazuje się zdystansowanym humorem, zdaje się mieć dość pewne sądy o innych ludziach. Jest neurologiem, lecz studiował francuski, łacinę, grekę i jako osoba „bardziej literacka niż matematyczna”, marzył o zostaniu archeologiem. Marzenia tego nie mógł spełnić, gdyż jego rodzice, „wywodzący się ze skromnego środowiska”, uważali, że zawód lekarza jest rozsądniejszy, zapewniający większe bezpieczeństwo. Ta profesja wydawała im się, jak pisze Emmanuel Macron w swojej książce pod tytułem Révolution, „królewską ścieżką”, która zapewni synowi republikański awans społeczny godny tego miana. Jean-Michel („błyskotliwy – zdaniem byłej żony – przyjęty jako pierwszy z listy na staże w Amiens i w Caen, bardzo wysoko notowany w Montpellier”) początkowo chciał zrobić specjalizację z psychiatrii, zmienił jednak kierunek i zwrócił się ku neurofizjologii. I pracował w Paryżu, a konkretniej w sławnym „Salpé” – szpitalu Salpêtrière. „Moje zainteresowanie mózgiem nie zmalało” – podsumowuje on sam, dziś będąc specjalistą od epilepsji i zaburzeń snu oraz ordynatorem oddziału neurobiologii.

Jest bardziej związany z synem przez łączącą ich wspólnotę intelektualną. Przez dzieloną pasję do filozofii, literatury, historii, epickiej wizji polityki. „Rozmawialiśmy o rewolucji francuskiej, o Napoleonie, o drugiej wojnie światowej, o de Gaulle’u i jak by to pani powiedzieć… Emmanuel nie darzył Clemenceau wielkim podziwem”. Uśmiecha się, czyniąc aluzję do bohatera Manuela Vallsa.

Mimo