Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Endgame. Reguły Gry

Endgame. Reguły Gry

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7924-574-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Endgame. Reguły Gry

CZYTAJ KSIĄŻKĘ.
SZUKAJ WSKAZÓWEK.
ROZWIĄZUJ ŁAMIGŁÓWKI.
ZWYCIĘZCA BĘDZIE TYLKO JEDEN.
ENDGAME JEST PRAWDZIWE.
ENDGAME DOBIEGA KOŃCA.

Najsilniejsi i najsprytniejsi z Graczy dotarli do końcowej fazy Endgame. Klucz Ziemi oraz Klucz Niebios już odnaleziono, ukryty pozostał ostatni klucz do wygranej i ocalenia świata – Klucz Słońca. Zwycięzca może być tylko jeden!

Maccabee gra, by wygrać. Posiada Klucz Ziemi i Klucz Niebios, teraz zrobi wszystko, by zdobyć Klucz Słońca. Ale w Endgame nic nie jest stałe. Maccabee musi grać ostrożnie i bacznie pilnować pleców. An Liu gra dla śmierci. Jego celem jest powstrzymanie Endgame i zagłada całego świata. Aisling porzuciła Grę i zdecydowała się walczyć po stronie życia.

Aisling, Sarah, Jago, Shari i Hilal nie chcą dopuścić do zakończenia Endgame. Klucz Słońca nie może zostać odnaleziony. Tych pięciu Graczy postanowiło ustanowić własne reguły Gry.

Wszystkich łączy jedno: są gotowi umrzeć, by osiągnąć zamierzone cele. Doprowadzą sprawy do końca, ale na własnych zasadach.

***

Określenie tego multimedialnego, wykorzystującego rzeczywistość wirtualną projektu książką może być krzywdzące.
Antyweb.pl

Endgame to przyjemna, emocjonująca lektura na wieczorne odmóżdżenie. A jeśli dodamy świetną zabawę z zagadkami i całą mitologię wokół tego, to… jest naprawdę dobrze.
Paweł Opydo

Jeśli lubicie książki, w których jest bardzo dużo akcji, to ta powieść na pewno spełni wasze oczekiwania.
Game Exe

BIOGRAM

James Frey – amerykański pisarz; założyciel i CEO Full Fathom Five, firmy producenckiej odpowiedzialnej za bestsellerową serię dla młodzieży Dziedzictwa Planety Lorien, której pierwsza część (Jestem numerem cztery) doczekała się ekranizacji. Także jego pozostałe powieści, Milion małych kawałków czy Ostatni testament, osiągnęły status międzynarodowych bestsellerów.

Nils Johnson-Shelton – autor bestsellerowych powieści dla dzieci i młodzieży (No Angel: My Harrowing Undercover Journey to the Inner Circle of the Hells Angels, Otherworld Chronicles). Wielki fan gier wideo, wspinaczki i długich spacerów.

Polecane książki

Europa Północna, X wiek n.e. Szwedzi, Norwegowie i Duńczycy od lat  toczą między sobą krwawe wojny o ziemię, bogactwa i honor. Tłem dla pasjonującej, trzymającej w napięciu akcji są wielkie lądowe i morskie bitwy, wspaniałe zwycięstwa i dotkliwe klęski, tajemne groty wypełnione nieprzebr...
Zbiór 67 krzyżówek dla dzieci w wieku 7-10 lat. Każda krzyżówka zawiera różnorodne tematycznie zadania. Dla ułatwienia, w każdym haśle wpisana jest jedna litera. Zatem z powodzeniem poradzi sobie z nimi każdy mały miłośnik łamigłówek....
Pełna emocji i imponująca rozmachem opowieść o miłości i stracie, tożsamości i przynależności. Dwunastoletnia Lila Langdon jest świadkiem rodzinnej tragedii - przy zaproszonych na wystawną kolację gościach jej matka wręcza ojcu prezent: ręcznie tkany, misternie wykonany obrus. Dziewczynka nie widzi...
Tomik poezji „Myślę i myślę a życie ucieka…” zabierze czytelnika do krainy emocji i uczuć, które splecione są z naszą ludzką egzystencją. Autorka opowiada w swoich utworach między innymi o miłości, przyjaźni, bólu, lęku i tęsknocie. Wielu z nas znajdzie tu cząstkę siebie, identyfikując się z podmiot...
Książka zawiera przepisy na smakowite pierniki według sprawdzonych przepisów prababci Ulki, a także kilkanaście legend związanych z Toruniem. Dowiesz się, jak krok po kroku wykonać piernikowe serduszka, aniołki, kwiatki, żabki, myszki, wieżę ratuszową, kotki, księżyc, gwiazdki, uśmiechniętego kuchar...
Sycylijczyk Luka Tebaldi odkrywa, że jego zmarły brat zapisał cały swój majątek pracującej w kasynie Jennifer Sanderson. Luka podejrzewa, że Jennifer zmanipulowała jego brata. Znajduje pretekst, by zabraćją na Sycylię i spróbować odzyskać rodzinną fortunę. Jednak inteligentna i pełna p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa James Frey i Nils Johanson-Shelton

Ta książka to zagadka.

Rozszyfrowuj, dekoduj, interpretuj.

Szukaj i znajduj.

Jeśli jesteś godzien, powiedzie ci się.

EndgameRules of The Game

Copyright © 2016 by Third Floor Fun, LLC.Puzzle hunt experience by Futuruption LLC.Additional character icon design by John Taylor Dismukes Assoc.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2017Copyright © for the translation by Bartosz Czartoryski 2017

Redakcja i korekta – Sonia Miniewicz, Kamil Misiek, Marta PustułaSkład i łamanie – Joanna PelcAdaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Udział w zabawie nie wymaga kupna książki. Rywalizacja zaczyna się 9 stycznia 2017 roku i kończy się, kiedy zagadka zostanie rozwiązana lub 10 lipca 2017 roku, cokolwiek nastąpi wcześniej. W zabawie udział mogą wziąć osoby w wieku lat 13 lub starsze. Mogą wystąpić pewne ograniczenia w zależności od lokalnego prawa. Szacowana łączna suma nagród: 250 000 dolarów. Sponsor: Third Floor Fun, LLC, 25 Old Kings Hwy N, Ste. 13, PO Box #254, Darien, CT 06820-4608. Szczegóły rywalizacji, opis nagrody i regulamin dostępne na stronie: www.endgamerules.com.

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2017

ISBN EPUB: 978-83-7924-574-1ISBN MOBI: 978-83-7924-573-4

 

  wsqn.pl  WydawnictwoSQN  wydawnictwosqn  SQNPublishing  wydawnictwosqn  WydawnictwoSQN  Sprzedaż internetowa labotiga.pl  E-booki  Zrównoważona gospodarka leśna  Panta rhei
kepler 22b

Ansibl na pokładzie Seedrak Sare’en, aktywnej orbity geosynchronicznej nad marsjańskim biegunem północnym*

kepler 22b siedzi w  połyskliwym fotelu na środku czarnego pomieszczenia o  niskim sklepieniu. Splótł swoje dłonie o  siedmiu palcach, a  spięte włosy koloru platyny tworzą perfekcyjną kulę na czubku jego głowy. Przegląda raport, który za moment przekaże oddalonemu o  całe lata świetlne konklawe za pośrednictwem ansibla. Gra tocząca się na sąsiedniej niebiesko-białej planecie natrafiła na pewne przeszkody i  rozwija się dość niespodziewanie, jednak wszystko posuwa się naprzód. Lecz to, co się wydarzyło, nie jest specjalnie niepokojące, może poza zniszczeniem jednego z  12 wielkich ziemskich pomników. Należał do Celtów lateńskich, zwali go Stonehenge. Przepadł bezpowrotnie, stał się bezużyteczny. kepler 22b jest tym faktem głęboko zaniepokojony. Przynajmniej jedna starożytna struktura – z  tych, które zostały wzniesione przed mileniami, kiedy jego lud stąpał pomiędzy młodymi jeszcze mieszkańcami Ziemi – musi się ostać, aby Endgame mogło dobiec końca.

Pragnie być świadkiem końca gry.

Chce, aby Gracz zwyciężył.

Gracz.

Podnosi głowę znad raportu i  patrzy na unoszącą się w  powietrzu hologramową transmisję wyświetloną tuż przed jego nosem. Rozmazany migający punkcik porusza się płynnie nad mapą miasta na indyjskim subkontynencie. Gracz. Sądząc po prędkości, korzysta z  jakiegoś pojazdu. To nie ten, któremu kepler 22b wróży zwycięstwo, ale to on jest chyba najbardziej interesującą postacią.

Przebiegły i  nieostrożny.

Nieprzewidywalny. Nadpobudliwy. Bezlitosny.

Shang. An Liu.

kepler 22b śledziłby dalej jego postępy, gdyby nie szum ansibla. Hologram gaśnie, a  pomieszczenie zalewa mroczna czerń. Temperatura spada do -60 stopni Fahrenheita. Chwilę później ciemność rozjaśniają drobinki światła i  salka jaśnieje, po czym pojawiają się oni. Otaczają go.

Konklawe.

kepler 22b wolałby pooglądać Shanga, ale nie może.

Czas zdać sprawozdanie.

An Liu

Beck Bagan, Ballygunge, Kalkuta, Indie

Shang.

DYGOT.

mrug.

DYGOT.

An jedzie na suzuki GSX-R1000, próbując nabrać prędkości, ale kalkucki tłok mu na to nie pozwala.

Przekręca rączki steru. Koła trą o nierówny bruk. Nie ma na sobie kasku. Zgrzyta zębami, płoną mu płuca, oczy zmrużył, tak że przypominają szparki. Szczątki Chiyoko ocierają mu się o pierś. Pod bawełnianą koszulą ukrył przed wzrokiem postronnych nie tylko naszyjnik upamiętniający jego ukochaną, ale i pistolet SIG 226 oraz niewielki zestaw zrobionych własnoręcznie granatów.

Kieruje się na północ ku cmentarzowi na South Park Street. Naprzód, naprzód, naprzód. Cmentarz. Tam jest ten, któremu Chiyoko zdołała przyczepić nadajnik, jeden z Graczy, a An Liu depcze mu po piętach.

Tam znajdzie Nabatejczyka, Maccabeego Adlaia. Tego, który ma Klucz Ziemi i Klucz Niebios. Tego, który wygrywa.

Lub tylko myśli, że wygrywa.

A to różnica.

Jeśli An szybko tam dotrze, pokaże mu, na czym ona polega.

Jeśli zaraz tam dotrze, Maccabee nie wygra. Oj nie.

Umrze.

An ma do pokonania niecałe dwa kilometry.

Tak blisko.

Lecz tego wieczoru na ulice Kalkuty wyszli ludzie domagający się głośno informacji na temat tego, co się dzieje, szukający albo bliskich, albo chociaż porządnego zasięgu sieci komórkowej. An wymija biznesmenów i handlarzy przyprawami, odziane w jaskrawe szaty kobiety i bezpańskie psy, zalane łzami dzieci i charakterystyczne żółte taksówki – model Ambassador – z rzężącymi silnikami oraz riksze ciągnięte zatłoczonymi ulicami przez chuderlawych mężczyzn. Tłum przypomina mu ryby usiłujące płynąć potokiem pod prąd. Ledwie udaje mu się ominąć nieświadomego całego zgiełku byka. A kiedy już ktoś zachodzi Anowi drogę, zostaje albo potraktowany szybkim kopniakiem, albo potrącony motocyklem.

Z DYGOTDYGOT drogi.

Odprowadzają go krzyki, sińce, bluzgi i zaciśnięte pięści. Żadnych glin. Nikogo, kto reprezentowałby prawo.

Czy to dlatego, że cały świat stoi na krawędzi chaosu?

Czy to z powodu Abaddona, który jeszcze nie uderzył?

Co?

Tak.

Uśmiecha się.

Tak, Chiyoko. Koniec jest bliski.

Dwaj rośli mężczyźni stojący na skrzyżowaniu Lower Range Road i Circus Avenue krzyczą coś i wskazują na niego. Poznali go. Obejrzeli jego filmik – cały świat już widział – i chcą go zatrzymać. A może nawet zabić, co wydaje mu się niedorzeczne. An wykręca, ludzie się rozpierzchają, ale tych dwóch nie ma zamiaru ustąpić, stoją przygotowani do starcia.

Głupcy.

An jedzie prosto na nich, przewraca obu i przejeżdża po jednym z mężczyzn, ścierając mu skórę z ramienia. Lecz drugi nie przestaje się wydzierać, w jego dłoni materializuje się wyglądający na antyk pistolet. Krzykacz pociąga za spust, ale broń, zamiast wystrzelić, wybucha mu w dłoni.

Facet pada na ziemię z okrzykiem bólu.

Pistolet był wadliwy. Stary. Popsuty.

Jak ten DYGOTDYGOTDYGOT świat.

Kto inny pewnie współczułby temu człowiekowi, ale nie An. Jest Shangiem i ma to gdzieś. Dodaje gazu, unosi się na siodle i to cofa, to wyrywa do przodu, aż słyszy rozdzierający krzyk, kiedy noga jednego z mężczyzn zostaje zmiażdżona i rozwałkowana chropowatą oponą.

Uśmiecha się szeroko.

Odjeżdża. Mija salon fryzjerski, sklep ze słodyczami, serwis telefonii komórkowej i market elektroniczny, pod którym kłębią się ludzie. Na ekranach wystawionych w witrynie telewizorów An zauważa twarz keplera 22b.

Obcy się ujawnił, obwieszczając informację o zdobyciu Klucza Niebios. kepler 22b pokazał swoją prawdziwą twarz. Endgame stało się powszechnie znanym faktem, dowiedzieli się o nim bogaci i biedni, zarówno ci u władzy, jak i ci niemający nic do powiedzenia. Gwałtownicy i spokojni.

Wszyscy.

An nie posiada się z radości.

Teraz każdy już wie, że dwa pierwsze Klucze ma jeden człowiek, Maccabee, że Endgame trwa pomimo nieudolnych prób zatrzymania całego procesu podjętych przez paru Graczy. Nie pomogły ani strach, ani nadzieja, ani mord, ani nawet miłość.

Co najlepsze, kepler 22b powiedział ludowi Ziemi, że Abaddona nie da się zatrzymać, za niecałe trzy dni spadnie gigantyczna asteroida i nikt nie może nic na to poradzić.

Umrą miliony.

An nie posiada się z radości.

Motocykl rzęzi. Ulica nieco się poszerza, a tłum się rozstępuje. An przyśpiesza do 60 kph. Zerka na zegarek Chiyoko i patrzy na ekranik nadajnika znajdujący się nad cyframi.

Blip-blip.

Jest. Maccabee Adlai.

Tak MRUGtak DYGOTtakblisko.

Tak blisko, że An może go wyczuć.

Przecina Shakespeare Sarani Road, przejeżdża jeszcze dwie przecznice i skręca na północny zachód w Park Street. Raz jeszcze spogląda na zegarek.

Blip-blip.

Blip-blip.

Przecznica i jest na miejscu.

MRUGdygot

Chiyoko grała dla życia.

DYGOTmrug

Ale ja

DYGOT

Gram dla śmierci.

Sarah Alopay, Jago Tlaloc, Aisling Kopp, Dziadunio Kopp, Greg Jordan, Griffin Marrs

Głębiny, सूर्यकोअन्तिमरेज, Dolina Życia Wiecznego, Sikkim, Indie

– Niech się wszyscy, kurwa, uspokoją! – krzyczy mężczyzna po pięćdziesiątce do Graczy i ich towarzyszy; jest nieco przy tuszy, wyraźnie zmęczony i zlany potem.

Sarah i Jago ustawili się plecami do otwartych drzwi. Donghu, Harappanka, Nabatejczyk, Klucz Ziemi i Klucz Niebios jeszcze chwilę temu znajdowali się w pomieszczeniu obok. Baitsakhan był cały i zdrowy, zamierzał w psychotycznym szale wywołanym zemstą zabić Shari Choprę, ale Maccabeemu zrobiło się jej szkoda i go powstrzymał. Był o krok od przejęcia i Klucza Ziemi, i Klucza Niebios, kiedy do środka wkroczyli Sarah i Jago. Baitsakhan umierał na ziemi, dlatego Olmek od razu skoczył na Maccabeego i udało mu się – ledwo, ledwo – zwyciężyć. Sarah z kolei miała zabić Małą Alice Choprę, dziewczynkę będącą Kluczem Niebios, której śmierć mogłaby położyć kres Endgame.

Lecz nie mogła się na to zdobyć.

Jago również.

Drużyna Aisling pojawiła się tuż po zakończeniu bijatyki. Celtka także miała szansę zlikwidować Klucz Niebios i próbowała zdjąć dziewczynkę strzałem z karabinu snajperskiego, ale Małej Alice udało się wyciągnąć dłoń i dotknąć Klucza Ziemi, po czym zniknęła w rozbłysku światła, zabierając ze sobą nieprzytomnego Maccabeego oraz zmaltretowane zwłoki Baitsakhana.

Jedyną żywą osobą, która została w tamtym pomieszczeniu, była Shari Chopra, nieprzytomna po ciosie zadanym przez Nabatejczyka. Maccabee mógł wymierzyć Harappance śmiertelny cios, ale oszczędził ją z litości, prawości albo empatii. Pozwolił jej żyć.

Żadne z nich nie wiedziało, gdzie są teraz Nabatejczyk i Klucze. Mogli być w Boliwii bądź na dnie oceanu. Albo u boku keplera 22b patrzeć na koniec Endgame.

Bo tutaj, pośród korytarzy harappańskiej fortecy wyrzeźbionej w sikkimskich Himalajach, są jedynie Gracze i towarzysze Aisling.

Ich strach, złość i zmieszanie.

I broń.

Z której do siebie celują.

– Tylko spokojnie – powtarza mężczyzna. – Nikt już nie musi umierać.

Ty możesz, myśli Sarah, celując mu w gardło. Nie chciała zabić małej Chopry, ale nie będzie się długo zastanawiać, czy strzelić do tego faceta albo jego ludzi, jeśli umożliwi im to ucieczkę.

Mężczyzna staje za Aisling Kopp, chwyta jej karabin za lufę i opuszcza o dwa cale; teraz broń wymierzona jest nie w głowę Sarah, ale jej pierś. Drugi z towarzyszy Celtki pokazuje puste dłonie. Ma szeroko otwarte oczy i błagalne spojrzenie. Dyszy.

Rozjemca, myśli Sarah.

Mężczyzna oblizuje usta.

– Uspokoję się, kiedy zejdziecie mi z drogi – mówi Sarah; jej głos jest pewny, silny.

Spostrzega, że Aisling Kopp ma na policzkach wypieki i jest umazana krwią. Może swoją, ale raczej nie.

Jucha. Pot. I brud.

– Gdzie Klucz Niebios? – pyta Aisling.

Broń Sarah jest lekka. Jedna kula. Góra dwie.

– Odsuńcie się – nalega Jago.

Celuje w głowę Aisling. Dziewczyna wygląda inaczej, niż kiedy widział ją po raz ostatni: jest starsza, twardsza, smutniejsza. Oni pewnie też się tacy stali. Z początku, zanim odnaleziono Klucze, Endgame wydawało się prostsze. Teraz jest o niebo bardziej skomplikowane.

– Nigdzie nie pójdziemy – mówi Aisling – póki się nie dowiemy, gdzie jest Klucz Niebios.

– Tu go nie ma – odpowiada Sarah.

Zastrzel ją!, rozkazuje samej sobie. Zrób to!

Ale nie strzela.

Nie potrafi.

Aisling próbowała zrobić to, czego ona nie dała rady. Chciała zabić tę dziewczynkę.

Aisling chciała zatrzymać Endgame.

Co znaczy, że ona i jej towarzysze mogą nie być tacy źli.

Sarah rzuca okiem na mężczyzn, którzy jeszcze nie zdążyli się odezwać. Jeden jest stary, ale wygląda na silnego, choć oko zaszło mu mgiełką. Może były Gracz lateński. Drugi, też jak nic rozjemca, jest w średnim wieku. Na głowie ma zawiązaną bandanę, nosi okulary o okrągłych oprawkach, a na ramiona zarzucił wyglądający na ciężki plecak, z którego wystaje sprzęt komunikacyjny. Niesie także karabin snajperski, jednak nie kłopocze się mierzeniem do nikogo. Sięga do kieszeni koszuli po zwiniętego ręcznie papierosa. Wkłada go sobie do ust, ale nie podpala.

Obaj wyglądają na wykończonych.

Długi dzień, myśli Sarah.

Długi tydzień.

Długie pierdolone życie.

Przychodzi jej do głowy, że mogłaby odskoczyć do tyłu i strzelić, zabijając tego negocjatora. Aisling jak nic zrewanżowałaby się ogniem, ale skoro mężczyzna trzyma rękę na lufie karabinu, chybiłaby. Jago by ją załatwił, a potem wykończyliby starego Celta i chodzące walkie-talkie. Zakładając, że nikt się nie kryje gdzieś za rogiem, mogliby nawet pozwolić sobie na chwilę oddechu, opuszczenie gardy i padnięcie sobie w ramiona. Odeszliby bez draśnięcia i kontynuowali misję przerwania Endgame. Sarah ocenia szanse zabicia całej czwórki na 60, może 65 procent. Nieźle, ale bez szału.

– Nie rób tego – ostrzega negocjator, jakby potrafił czytać jej w myślach.

– Czemu? – pyta.

– Wysłuchaj mnie lepiej – mówi i rzuca okiem na Aisling. – Proszę.

– No to zaczynamy – mamrocze facet z papierosem, przerywając swoje milczenie.

Starszy mężczyzna z zamglonym okiem nadal milczy, jego spojrzenie wędruje po twarzach zgromadzonych.

– Nazywam się Greg Jordan – zaczyna rozjemca. – Jestem emerytowanym agentem CIA z ponad dwudziestoletnim stażem. Aisling to nasza wspólniczka… Nie, przyjaciółka. I wiemy o Endgame. Może nawet więcej niż wy, możecie mi wierzyć albo nie. – Spogląda na Aisling. – Chyba aż nazbyt dużo – dorzuca przepraszająco; lewe oko Celtki drży, a starszy mężczyzna głośno wzdycha. – Tak czy siak, widziałem już w życiu niejedną podobnie patową sytuację, a ta jest cholernie ciężka. Jeden fałszywy ruch i wszyscy momentalnie zginiemy na tym korytarzu. Jak mówiłem, nikt więcej nie musi umierać. Zginęło już tutaj zbyt wielu ludzi.

Sarah nie ma pojęcia, o czym mowa. Nie wie, że Aisling, Greg i pozostali dwaj mężczyźni – a także kobieta, Bridget McCloskey, która już nie żyje – cały dzień maszerowali po górach, zabijając wszystkich napotkanych na swojej drodze. Zabijali, zabijali i zabijali. Zginęło mnóstwo Harappan. Ponad 50.

Zbyt wielu.

– Nie dopisujmy siebie do listy ofiar – wzdycha.

Aisling opuszcza ramiona, jej poczucie winy jest niemal namacalne. Do tej pory słowa Grega Jordana mają sens. Kule pozostają w magazynkach, stopy nawet nie szurają po podłodze. Miny Sarah i Jago mówią: Kontynuuj.

Greg Jordan nie każe im długo czekać:

– Pewnie nieco przegnę, ale zaryzykuję stwierdzenie, że my wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. Bo chcemy tego samego. Chcemy powstrzymać to szaleństwo. Mam rację? Co powiecie? Sztama? Przynajmniej do czasu, aż wydostaniemy się z tej fortecy i będziemy mieli chwilę na obgadanie tego.

Cisza.

– Chrzanić ich – szepcze Jago.

Sarah gotowa byłaby się z nim zgodzić, ale zanim robi coś, czego mogłaby potem żałować, odzywa się Aisling:

– Czemu jej nie zabiłaś? Czemu tego nie zrobiłaś? – pyta, opuszczając broń.

Jest teraz całkowicie bezbronna, a to kolejny istotny argument. Podchodzi o krok i staje przed Gregiem Jordanem.

– Czemu? – powtarza głosem ledwie głośniejszym od szeptu, przypatrując się jej uważnie.

Aisling chce zakończyć grę. Bardzo. Chce ją zatrzymać, uratować ludziom życie.

Tak jak Sarah i Jago.

Przedramię Sarah pulsuje, przypominając jej o ranie postrzałowej, jaką odniosła podczas szarpaniny z Maccabeem i Baitsakhanem. Potrzebuje szybkiej opieki medycznej. Ma lekkie zawroty głowy. Zaciśnięte na pistolecie palce miękną.

– Powinnam była…

– Żebyś, cholera, wiedziała, że powinnaś była – mówi Aisling.

– Chciałam z tym skończyć.

– No to trzeba było pociągnąć za spust!

– Masz… masz rację. Ale powinnam z tym skończyć – powtarza Sarah.

– Skończyłabyś, gdybyś zastrzeliła dzieciaka – naciska Aisling.

– Nie o tym mówię – odpowiada Sarah, jej głos opada o oktawę. – Też chcę przerwać Endgame, Aisling, ale trzeba skończyć z tym… Jak to przed chwilą określiłeś, Greg? Szaleństwem? Tak, należy położyć kres szaleństwu. Obłędowi, który mam pod czaszką. Gdybym nacisnęła na spust, wtedy… wtedy…

– Rozpieprzyłoby cię w drobny mak – kończy za nią Jago. – Też próbowałem, Celtko. Ale nie dałem rady. Może to samolubne, ale myślę, że Sarah miała rację. Nie mogła zabić Klucza Niebios. To przecież ledwie dziecko. Cokolwiek się nie wydarzy, podjęła słuszną decyzję.

Aisling wzdycha.

– Kurwa.

Przez chwilę nikt się nie odzywa.

– Rozumiem. Prawda jest taka, że przez całą drogę tutaj modliłam się, żebym nie musiała zrobić tego z bliska, nie chciałam spojrzeć jej w oczy. Dlatego zabrałam to. – Aisling potrząsa karabinem i zerka na stojącą pod przeciwległą ścianą Sarah. – Ale pewnie chybiłam, co nie?

Sarah przytakuje.

– Zniknęła. Powtarzała raz po raz „Klucz Ziemi”, chyba go dotknęła i…

Jago pstryka palcami.

– Buch.

– Co to znaczy „buch”? – pyta Jordan.

– Zniknęli – mówi Sarah. – Nie jest to aż takie szalone, gdy się pomyśli, że jakieś trzydzieści minut temu ja, Jago i dwaj inni Gracze byliśmy w Boliwii.

– Pierdolenie – mamrocze Aisling.

– Jak to? Wy się nie teleportowaliście? – pyta Jago; sili się na żart, choć nadal celuje w skroń Celtki.

Aisling nie zwraca jednak na to uwagi. Nie pierwszy raz ktoś do niej mierzy i zapewne nie ostatni.

– Nie, nie teleportowaliśmy się – odpowiada dziewczyna. – Dla nas przewidziano tylko staromodne samoloty, pociągi, samochody… I nogi. Dużo, bardzo dużo łażenia.

– Ale Klucz Niebios… Ona zniknęła, prawda? – pyta Jordan.

Sarah przytakuje.

– Za to jej matka jest tutaj.

Aisling wychyla się i próbuje zajrzeć do pomieszczenia za plecami Sarah i Jago.

– Kto? Chopra?

– Tak – odpowiada Sarah.

– Żyje? – pyta Aisling głosem aż nazbyt wyraźnie naznaczonym rozpaczą.

– Sí – mówi Jago.

– Kurwa – mruczy Jordan. – Niedobrze.

– Czemu niedobrze? – dopytuje się Sarah.

– Bo – szepcze Aisling – zabiliśmy całą jej rodzinę.

– Que?– dziwi się Jago.

– Przecież to harappańska forteca – tłumaczy starszy mężczyzna, a w jego słowach dźwięczy duma. – Ale niedostatecznie silnie obsadzona.

– Jak się obudzi, raczej nie będzie pałać do mnie miłością – mówi Aisling. – Sama też bym raczej sobie ręki nie podała.

– Kurwa – klnie Sarah.

– Sí. Mierda.

– Powinniśmy ją zabić – stwierdza staruszek.

Aisling unosi jednak dłoń.

– Nie. Jordan ma rację. Za dużo już tego na dzisiaj. Marrs – Sarah i Jago orientują się, że Aisling zwraca się do człowieka z radiostacją – dasz radę zrobić z niej śpiącą królewnę, nie?

– Jasne, żaden problem – odpowiada mężczyzna wysokim, nosowym głosem.

– Ej, chyba jest między nami okej – mówi Jordan. – Jest okej?

– Niemal – odpowiada Sarah.

Na potwierdzenie tych słów opuszcza broń. Jago robi to samo.

Aisling kładzie karabin na ziemi.

– Sarah, Jago, posłuchajcie. Skończyłam już z Grą. Przez chwilę myślałam nawet, że spróbuję wygrać, ale to nie ma sensu. Wszyscy przegramy. A ten, kto niby zwycięży, będzie największym przegranym ze wszystkich. Bo kto chciałby żyć na Ziemi zniszczonej, szpetnej i nieszczęśliwej? Ja na pewno nie.

– Ja też nie – mówi Sarah, raz jeszcze powracając myślami do Stonehenge, do chwili, kiedy wprawiła całą tę machinę w ruch, biorąc do ręki Klucz Ziemi.

Do Christophera i poczucia winy, które ją prześladowało.

Aisling podchodzi do Sarah i wyciąga rękę.

– Kiedy sprzymierzyłam się z Jordanem i Marrsem, powiedziałam im, że jeśli nie będziemy mieli szansy wygrać Endgame, to musimy znaleźć myślących podobnie Graczy. Namówić ich, by przyłączyli się do nas i wraz z nami podjęli próbę uprzątnięcia całego tego pierdolonego bałaganu. Jeśli jeszcze spotkam Hilala, nie chcę się z nim bić. Miał rację podczas Wezwania. Powinniśmy razem pracować. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze na to za późno.

Sarah zbliża się do Aisling, ale nie podaje jej dłoni.

– Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci ufać?

Celtka się zasępia, kącik jej ust wędruje do góry.

– Znikąd. Póki co.

– Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć – mówi Sarah, jakby cytowała coś z podręcznika.

Aisling kiwa głową. Już to słyszała. Każdy z nich słyszał.

– Zgadza się. Ale miejcie trochę wiary. Nie strzeliłam do ciebie, kiedy próbowałaś zabić Klucz Niebios. Nie strzeliłam wtedy we Włoszech, choć miałam okazję i pewnie powinnam była to zrobić. Dziadunio też tak uważa – dodaje, zaś mężczyzna odpowiada burknięciem. – A jeszcze zaledwie przed paroma dniami myślałam tak samo. Może jednak nie zrobiłam tego właśnie po to, żebyśmy mogli się tutaj spotkać. Może cała nasza trójka ma coś do zrobienia. Co ma być, to będzie, nie?

– Sí. Co ma być, to będzie – mamrocze Jago.

– Jeśli spróbujemy, ale tak naprawdę spróbujemy – mówi Aisling – nikomu nie zrobię krzywdy. Oni też nie. Macie moje słowo.

Sarah chwyta się za kontuzjowane lewe ramię. Spogląda na Jago i przekrzywia głowę. Nagle nachodzi ją chęć, aby położyć się w jego ramionach i zasnąć. I widzi po nim, że on chciałby tego samego. Opiera się o niego lekko.

– Dobrze, Aisling Kopp – mówi w ich imieniu Jago, po czym przyjmuje wyciągniętą na znak rozejmu dłoń Celtki. – Ufamy ci, a ty zaufaj nam. Damy radę, przerwiemy Endgame. Razem. Ale jedno z wielu pytań, jakie mam, nie może czekać.

Uśmiech Aisling jest jak powiew wiatru. Sarah czuje to samo, obmywa ją ulga. Nie będzie już tego dnia walki. Jordan pozwala sobie na przeciągły gwizd, a Marrs zapala papierosa i przechodzi na drugą stronę korytarza, mamrocząc po drodze coś na temat Shari Chopry. Z miejsca nie rusza się jedynie starszy mężczyzna, na którego jednak Aisling nie zwraca uwagi, poświęcając ją całkowicie swoim nowym sojusznikom. A może nawet i nowym przyjaciołom.

– Cóż to za pytanie, Jago Tlalocu?

– Skoro Klucz Niebios przeżył i straciliśmy swoją szansę, jak mamy zatrzymać Endgame?

Aisling spogląda na Jordana.

– Zgaduję, że teraz wyciągniesz asa z rękawa, co?

Jordan wzrusza ramionami.

– Ano.

Aisling wzdycha.

– Od samego początku wiedziałam, że coś ukrywasz, Jordan. Gotowy na wyjaśnienia?

Marrs śmieje się głośno z pokoju obok. Jordan prostuje się i mówi:

– Koledzy, czas, żebyście poznali Stellę Vyctory.

Maccabee Adlai, Mała Alice Chopra

Cmentarz na South Park Street, Kalkuta, Indie

Maccabee zapala swoje zippo. Płomień pyka i migocze. Znajdują się w niewielkiej i ciemnej salce, której Nabatejczyk nie poznaje. Najwyraźniej znowu został gdzieś mimowolnie teleportowany. Reguluje płomień i zauważa ją. Klucz Niebios. Drży, kuląc się obok niego. Duże oczy, piękne, ciemne włosy. Piąstki przyciśnięte do piersi. Przerażone dziecko. Potrafi jedynie wydukać:

– To t-t-t-t-ty…

– Nazywam się Maccabee Adlai. Jestem Graczem. Jak twoja matka.

Jego głos jest zduszony, mówi przez nos, ale po laniu, jakie zafundował mu Jago Tlaloc, nie potrafi niczego wyartykułować wyraźnie. Chwyta się za żuchwę i nastawia ją z powrotem na swoje miejsce z głośnym pyk!

– To t-t-t-t-ty.

Boli go całe ciało, szczególnie krocze, podbrzusze, lewy mały palec – który jest niemal całkowicie wygięty do tyłu – i szczęka. Ale nie zgubił pierścienia. Dobre i to. Zamyka skrytkę, żeby nie wystawała z niej zatruta szpila, po czym prostuje palec, dociskając go o udo. Fala bólu rozlewa mu się po ramieniu i wędruje aż do karku. Nie będzie mógł zgiąć palca, ale chociaż nie odstaje mu już pod dziwnym kątem.

Zanim wygram tę zabawę, nie będzie ze mnie co zbierać.

– To t-t-t-t-ty – mówi raz jeszcze dziewczynka.

Maccabee robi nagły ruch w jej stronę. Mała Alice cofa się i blednie. Ma może ze trzy latka. Taka młoda. Taka niewinna. Tak bardzo nie zasługuje na to, co ją spotkało.

Cała ta gra to bzdura, powiedziała Shari Chopra. Maccabee musi się z nią zgodzić. Prawdopodobnie właśnie dojście do tej konkluzji sprawiło, że ją oszczędził, że nie zastrzelił jej, a jedynie powalił mocnym ciosem. Spoglądając teraz na Alice, wcale nie żałuje tej decyzji.

Taka młoda.

– Twoja matka żyje – mówi Maccabee. – Uratowałem ją. Pewna zła osoba chciała zrobić jej krzywdę, ale… ale ją powstrzymałem. – Już prawie powiedział „zabiłem”, lecz uznał, że nie powinien wypowiadać tego słowa przy dziecku. – Żyje, choć nie ma jej tutaj. Gdziekolwiek jesteśmy.

– T-t-t-t-ty – powtarza dziewczynka, otwierając szeroko oczy.

Maccabee ostrożnie szura stopami. Podbródek przyciska do piersi, tyłem głowy szoruje o kamienne sklepienie. Powietrze jest wilgotne. Nie słychać niczego poza ich oddechami. Maccabee macha do dziecka palcami, choć ten najmniejszy, sztywny jak kijek, wystaje niczym doczepiony do dłoni.

– Już jest okej, słonko. Nie zrobię ci krzywdy. Obiecałem to twojej mamie i dotrzymam słowa.

Chce podejść bliżej, ale potyka się o coś. Patrzy pod nogi. Sterta jakichś szmat.

– T-t-t-t-ty. Jesteś z mojego snu. Ty-ty-ty krzywdzisz ludzi…

– Ale ciebie nie skrzywdzę – powtarza.

Maccabee przyświeca sobie zapalniczką i trąca czubkiem buta łachy, o które niemal się wywrócił. Są ciężkie. Przygląda się im. Chyba rozpoznaje nogę. Dziura wypalona w kieszeni spodni, na wysokości uda. Świeci nieco wyżej i widzi zachlapaną krwią twarz Baitsakhana, jego oczy są puste, nieobecne, jakby zdumione. Gardło ma rozerwane bioniczną ręką, która nadal zaciska się na szyjnej części jego kręgosłupa.

Baitsakhan.

Złap.

Zabij.

Przegraj.

Dla niego Endgame dobiegło końca.

Szerokiej drogi.

Maccabee spluwa na podłogę, podczas gdy dziewczynka zasysa powietrze.

– Nie! To nie ty! On! To on! On odciął mamie palec! On krzywdzi ludzi! On! On!

Nabatejczyk wymierza zwłokom kopniaka, przewracając Donghu twarzą do ziemi.

Staje pomiędzy Kluczem Niebios a Baitsakhanem. Nie powinna na to patrzeć. Żadne dziecko nie powinno tego oglądać.

– Już dobrze. Nic ci nie będzie. Nie zrobi ci nic złego.

– Mama.

– Jej też nic nie zrobi. Już nie.

Maccabee czuje nagły lęk, że Shari odbyła tę podróż – gdziekolwiek są – z nimi. I Olmek, i, być może, Cahokianka. Nabatejczyk obraca się, rozgląda po pomieszczeniu, ale nikogo nie ma. Tylko on, Klucz Niebios i…

– Klucz Ziemi! – mówi.

GDZIE ON JEST?

Dziewczynka aż podskakuje. Drży, po czym sztywnieje, jakby została opętana. Prawe ramię opada jej bezwładnie wzdłuż ciała. Unosi lewą dłoń. Maccabee nachyla się ku niej, ale Mała Alice nadal stoi nieruchomo. Jakby cały strach z niej wyparował i zastąpiła go pustka. Szok, zgaduje Maccabee. Albo coś jeszcze silniejszego.

Spogląda na małą kuleczkę, która leży na wyciągniętej na płask dłoni. Klucz Ziemi.

Odbiera go jej. Brew dziewczynki unosi się lekko, ale to jedyna reakcja.

– Zatrzymam to.

Chowa kulkę do zapinanej kieszeni kamizelki i poklepuje zdobycz.

– Klucz Ziemi – mówi Mała Alice.

– Zgadza się.

Maccabee dokonuje kolejnych oględzin niedużego pomieszczenia. Gdzie my, do cholery, jesteśmy?Pod stopami ma ziemię, cała reszta to zwykły kamień. Żadnych okien, żadnych drzwi. Ani wyjścia, ani wejścia. Rozglądając się, przejeżdża dłonią po swojej piersi, sprawdza, co mu zostało. Żadnej broni, ale ma smartfona, paczkę gum do żucia i stare nabatejskie ostrze.

Adrenalina powoli puszcza i Maccabee czuje przenikający jego ciało ból. Zaczyna do niego docierać, że to wszystko, co się niedawno wydarzyło – odnalezienie Sarah i Jago w Boliwii, śledzenie ich w ruinach Tiwanaku, teleportacja przez starożytny portal, bijatyka, zabijanie, jeszcze jedna bijatyka i zgaszenie mu świateł przez energicznego Olmeka, który jest pięćdziesiąt albo nawet i sześćdziesiąt funtów lżejszy od niego, a potem kolejna teleportacja – miało miejsce w ciągu zaledwie paru godzin.

Musi odpocząć. I to szybko.

– Klucz Ziemi mówi… – mamrocze bezbarwnie dziewczynka.

Coś mu wibruje przy nodze.

– …że ktoś się zbliża.

Drżenie jest coraz intensywniejsze. Dotyka kieszeni – nadajnik!

Inny Gracz!

Rozgląda się na lewo i prawo, patrzy w górę i w dół, ale nie potrafi określić, z której strony nadchodzi. Czyżby miał pojawić się w tym małym pomieszczeniu? Będzie musiał stoczyć walkę w tej puszce, cały połamany? Tutaj, w tym… sarkofagu?

Obraca się. Gaśnie płomień zapalniczki. Naciska kciukiem kółko. Cyk, cyk, cyk – nie iskrzy. Ale coś w tej kompletnej ciemności przykuwa jego uwagę. Cieniutka biała kreska. Maccabee wodzi za nią wzrokiem. Na sklepieniu dostrzega niewyraźny kwadratowy kształt. Chowa zapalniczkę do kieszeni, kładzie obie dłonie na zimnym kamieniu nad swoją głową i napiera. Nie idzie łatwo. Męczy się i napina mięśnie, dyszeniu wtóruje zgrzyt kamienia o kamień. Nareszcie jego oczom ukazuje się szparka. Światło. Kiedy Maccabeemu udaje się chwycić palcami krawędź grubej na sześć centymetrów płyty i odsunąć ją na bok, małe pomieszczenie zalewa rozgrzane powietrze. Staje na palcach i wystawia głowę.

Znajdują się w dziurze w ziemi. Nad nimi góruje wsparta na filarach gotycka kopuła; zazwyczaj widzi się takie nad grobowcami albo pomnikami. Stojąca gdzieś nieopodal lampa uliczna rzuca punkcik pomarańczowego światła. Niebo nad kopułą emanuje przygaszonym blaskiem nadciągającego zmierzchu, czarne, porośnięte mięsistymi liśćmi konary są niczym zasłony rzucone na świat. Gołąb grucha przez chwilę, po czym odlatuje z trzepotem skrzydeł. Słychać dochodzący z niedaleka, zdławiony miejski hałas – ruch uliczny, szum klimatyzacji, ludzkie głosy.

Maccabee chwyta Klucz Niebios, podsadza i wypycha dziewczynkę przez otwór, sam wyskakuje tuż za nią. Są na środku rozległego cmentarza z dawno minionej ery, każdy wyrzeźbiony z kamienia nagrobek jest okazały i sporych rozmiarów, tu i ówdzie z ziemi wyrastają wiktoriańskie grobowce, jak nic mieszczące całe rodziny, oraz siedmiometrowe obeliski i bazaltowe cokoły ważące tysiące kilo. Pokrywają je mech i porosty, gdzieniegdzie odcisnęły się na nich deszcze i zawieje. Z każdej szczeliny i pęknięcia wyrastają rośliny – trawy, palmy i inne drzewa, chwasty i rozłożyste figowce bengalskie z wrastającymi w ziemię pędami. To jedna z bardziej zachwycających nekropolii, jakie Maccabee miał okazję oglądać.

Klucz Niebios staje na ścieżce z ramionami przyklejonymi do ciała, jej nogi poruszają się jak u robota. Jest kompletnie wyłączona, ale udaje się jej powiedzieć:

– Idzie. Jest blisko.

Maccabee wyciąga prawą ręką kulę, a lewą sięga po nóż. Jego sztywny mały palec nadal odstaje niczym gałąź. Tak jak wtedy, gdy Alice Ulapala zbliżała się do jego berlińskiej kryjówki, kula świeci ostrzegawczo, nie dając żadnej konkretnej informacji na temat tego, kto i skąd nadchodzi. Lecz, jak mówi dziewczynka, ktoś na pewno się zbliża. To akurat jest pewne.

Maccabee po raz pierwszy w życiu czuje, że lepiej będzie uciekać. Odniósł zbyt rozległe obrażenia, jest niedozbrojony i zdezorientowany, nie da rady się obronić, szczególnie z Kluczem Niebios u boku.

Chowa kulę do kieszeni, łapie dziewczynkę i wkłada ją sobie pod pachę niczym paczkę do nadania na poczcie.

Wybiera najbliższą ubitą ścieżkę i idzie przez ciemny, klaustrofobiczny cmentarz, aż wreszcie drzewa i masywne groby ustępują miejsca otwartej przestrzeni. Tuż przed nimi wyrasta trzymetrowy kamienny mur. Za nimi, po drugiej stronie ulicy, widać proste betonowe budynki.

Gdzie ja, do diabła, jestem? Ani to Peru, ani Boliwia. Ani nawet Ameryka Południowa!

Podchodzi do solidnego muru, patrzy to na lewo, to na prawo. Dałby radę go pokonać, ale nie z Kluczem Niebios pod pachą. Skręca na lewo i truchta wzdłuż, mając mur po prawej. Kula w jego kieszeni nieco się uspokoiła, czyli niewykluczone, że ten, kto tu idzie, kimkolwiek jest, zgubił trop.

Klucz Niebios waży około 15 kilo. Nadal trzyma ją pod pachą; głową do przodu i z nogami majtającymi się za nim. Jakby niósł lalkę naturalnej wielkości.

Niedaleko wewnętrznego rogu muru Maccabee znajduje zestaw narzędzi grabarskich: szpadel wciśnięty w stertę piachu, kilof, zwitek mocnego sznura. Ostrożnie kładzie Klucz Niebios na ziemi i odcina cztery metry liny. Owija dziewczynkę w pasie i ramionach, po czym zarzuca sobie ją na plecy, oplata pod pupą i dwukrotnie za plecami. Zaciska węzły, zawiązując sobie na piersi przecinający je X. Mała Alice jest bezpieczna w tym zaimprowizowanym nosidełku, a on będzie potrzebował dwóch rąk. Czuje na karku jej szybki oddech. Dziewczynka nadal wydaje się trwać w tym transie, może to szok związany z utratą matki albo reakcja na kontakt z Kluczem Ziemi.

Maccabee chce się przedostać przez mur i wyjść na ulicę, gdziekolwiek by nie byli, ale w tym miejscu kamień jest zbyt gładki i nie ma się czego złapać. Już zamierza pójść po swoich śladach i poszukać dogodniejszego miejsca, kiedy staje jak wryty.

Sznur! Narzędzia!

Przywiązuje linę do drewnianego trzonka kilofa i przerzuca go przez mur niczym kotwiczkę. Pociąga mocno. Trzyma się. Stawia stopy na murze i zaczyna iść po ścianie. Ale wtedy ponownie kula zaczyna wibrować w jego kieszeni, jakby rozpoczęło się tam miniaturowe trzęsienie ziemi. Klucz Niebios otrząsa się ze stuporu, łapie go za włosy i szarpie. Nabatejczyk rozprasza się i traci przyczepność, zbacza, bujając się, pół metra na bok. Powietrze tuż przy jego głowie eksploduje. Kawał muru osypuje mu się na twarz, słyszy echo huku wystrzału.

– Jest tutaj – mówi Klucz Niebios.

Maccabee nurkuje za wysoki nagrobek, kiedy trzy kolejne kule przelatują tuż obok nich, każda tylko nieznacznie mija cel. Nabatejczyk wykopuje szpadel do góry i łapie go. Obraca się na prawo, ale Klucz Niebios znowu ciągnie go za włosy.

– Nie tędy.

Jeśli pobiegną w przeciwną stronę, znajdą się na linii ognia, ale Maccabee postanawia jej zaufać. Zgaduje szybko, że Graczem, który ich tu znalazł, jest Shang, An Liu. Marcus i Baits nie żyją. Jago jest z Sarah, a Hilal najpewniej nadal liże rany, jakie odniósł po starciu w Etiopii. A jeśli to Liu, to ma ze sobą parę bomb.

Czyli Maccabee musi się RUSZYĆ!

Nabiera szpadlem piach i sypie w powietrze, chcąc się schować za zasłoną dymną. Słyszy zduszone brzęk i kryje się za grubym pniem drzewa. Dłońmi osłania głowę Klucza Niebios i bum! – eksplozja rozlega się z miejsca, gdzie jeszcze przed momentem stali. Opadają na nich kawałki betonu i piach, liście szeleszczą, poruszone falą uderzeniową, tu i ówdzie pryskają fragmenty kory i kamienie. Nie była to silna eksplozja, ale wystarczająca, żeby ich zranić, gdyby stali nieruchomo.

– Skręć tutaj – mówi spokojnie dziewczynka.

Przez unoszący się pył jest praktycznie ślepy, w dodatku całe ciało boli go od tego, co się przed momentem zdarzyło, ale dziewczynka właśnie ich uratowała, więc decyduje się jej słuchać.

– Lewo. Prosto. Lewo. Lewo. Prosto. Prawo. Lewo, lewo, lewo.

Maccabee wykonuje każde polecenie, nawet gdy ma wrażenie, że krążą w kółko. Robią zwody i uniki, obracają się i ścinają zakręty, kolejne kule śmigają tuż obok nich, rozlega się niewielka eksplozja. Gęsto zabudowany cmentarz przemienia się w labirynt, co działa na ich korzyść. Jakimś cudem potrafi wyczuć, gdzie jest An Liu. Maccabee już rozumie, że dziewczynka, przynajmniej w tej chwili, jest o wiele bardziej użyteczna niż tajemnicza kula, z której korzystał, śledząc innych Graczy.

Nareszcie udaje im się schować za czarnym kamiennym blokiem, gdzie znajduje się łukowate pęknięcie w murze, na tyle szerokie, że zmieściłoby się tam auto. Po jego obu stronach stoją niewielkie budynki pomalowane na różowo, nieco dalej Nabatejczyk zauważa płot z kutego żelaza. Szeroką ulicą jeżdżą samochody, przy krawężniku stoi zaparkowany nowiutki motocykl.

Wyjście. Tylko 10 metrów dalej, prosta droga. Ale te 10 metrów są całkowicie odsłonięte.

– Za daleko – odzywa się Maccabee; kula w jego kieszeni dygocze tak szybko, że mało nie wyskoczy. – Zabije nas.

Klucz Niebios drapie go w szyję.

– Tu – mówi.

– Tak, widzę, ale to za daleko!

Mają tylko kilka sekund. Dziewczynka skrobie mocniej, zaczyna wbijać mu się paznokciami w skórę.

– Tu! – szepcze mu do ucha.

I Maccabee zaczyna rozumieć, o czym mowa. Coś tam ma: nadajnik. W ten sposób An i, być może, inni gracze go śledzili!

Łapie za nóż i płynnym ruchem wycina z szyi kawałek skóry. Jest ostrożny, uważa, żeby nie przeciąć niczego ważnego, nie zahaczyć o mięsień albo ścięgno. Nawet aż tak bardzo nie boli, choć rana obficie krwawi.

– Już – mówi dziewczynka.

Maccabee opuszcza nóż i patrzy na wycięty kawałek skóry. Ma go. To nieduża czarna kuleczka. Zgniata wszystko w garści i wyrzuca. Krwawy pocisk znika za nagrobkiem. Chce biec dalej, kiedy dziewczynka wbija palec w świeżą ranę i szepcze:

– Zaczekaj.

Dusi krzyk i robi, co mu powiedziano. Sekunda. Dwie. Trzy.

– Teraz. Prosto.

Maccabee rzuca szpadel i biegnie do wyjścia tak szybko, jak to możliwe. Żadnego strzału. Czekali, aż An łyknie przynętę i pójdzie za wyrzuconym nadajnikiem.

Są coraz bliżej wyjścia. Dadzą radę. Ktoś przechodzi pod murem, jakaś kobieta, ma na sobie pomarańczowe sari. Ulicą przejeżdża autobus z wypisaną w hindi reklamą papierosów.

Indie. Jesteśmy w Indiach.

Dobiegną. Kula ukryta w jego kieszeni wibruje jak szalona. Sięga po nią, ale wtedy piekielna rzecz wyskakuje jak żywa, Maccabee przystaje.

– Zostaw ją! – mówi dziewczynka.

Nabatejczyk cofa się jednak, a kula świeci coraz jaśniej i odbija się od ziemi, jakby nagle posiadła świadomość.

– Nie! – szepce Mała Alice.

Maccabee zauważa coś kątem oka. Na ścieżce stoi An z pistoletem w dłoni. Nie zauważył ich jeszcze, kołysze się i zastanawia, w którą stronę pobiec. Nabatejczykowi prawie udaje się złapać kulę, ale jest już za późno. An Liu celuje do niego i Maccabee musi dać nura na bok. Artefakt zaczyna świecić tak intensywnie, że światło pochłania mur, ścieżkę i Shanga. Słychać strzały, ale wszystkie chybiają, bo An, oślepiony nagłym blaskiem, nie widzi już swojego przeciwnika.

– Nie ruszaj! Korzystam z niej! Biegnij – nalega dziewczynka.

Robi, co mu każe. Przypomina sobie o motocyklu, siada na nim, rozwala stacyjkę i w mgnieniu oka łączy kabelki. Sprzęt od razu zapala i czym prędzej odjeżdżają. Światło bijące od kuli pochłania wszystko w promieniu 20 metrów, ludzie na ulicy krzyczą, pokazują ich palcami, rozbiegają się.

– Korzystam z niej – powtarza łagodnym głosem dziewczynka, opierając głowę na ramieniu Maccabeego. – Korzystam z niej.

Jej ciało flaczeje. Jest wycieńczona.

Przejeżdżają przecznicę. Światło za ich plecami przygasa, rozlega się wysoki pisk, który po chwili również ustaje, i nagle – FFFUHWHAM! – całą ulicę zasnuwa gęsty dym. Maccabee pochyla się delikatnie i zjeżdża za róg. Tylne koło szura o asfalt. Musi podeprzeć się nogą, żeby móc skręcić. Kawałki betonu, rozwalonych aut i potrzaskanych pni świszczą, przelatując im nad głowami.

Dziewczynka traci przytomność. Indyjskie miasto zachodzi mgłą i na chwilę An Liu musi odpuścić pościg.

Po raz pierwszy w życiu Maccabee zbiegł przed walką. I podziałało. Z pomocą tego małego, niezwykłego, może opętanego Klucza Niebios. Podziałało.

Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

I faktycznie ma taki zamiar.

An Liu

Cmentarz na South Park Street, Kalkuta, Indie

An klęka. Potrząsa głową, próbując odzyskać zmysły.

Już prawie ich miał.

DYGOT.

Prawie.

MRUG.

Spory wybuch.

Przed sekundą rzucił granatem w światło, ale to nie on spowodował tę eksplozję, to było coś innego. Nabatejczyk musiał zamontować na tym czymś materiał wybuchowy, żeby kupić sobie trochę miejsca i czasu. Podziałało. Zniknął. Z dwoma pierwszymi Kluczami.

Zniknął.

MRUG.

Zagląda pod koszulę za naszyjnikiem z Chiyoko. Tak jak wszystko wokół, on również pokryty jest warstewką kurzu. Ściąga go przez głowę i potrząsa nim lekko, delikatnie wycierając opuszkami palców. Dmucha. Kiedy jest jako tako czysty, nakłada go z powrotem na szyję.

Otrzepuje się z pyłu, znajduje swój SIG. Ładuje nowy magazynek. Z oddali słyszy wycie syren.

Dygotdygot.

Świat wie o Endgame, nadchodzi Abaddon, ale prawo nadal funkcjonuje. Jeszcze.

Podbiega do wyjścia. Nabatejczyk zniknął. Motocykl też.

Spluwa, jego ślina jest czarna od popiołu.

Nabatejczyk zniknął.

Aisling Kopp, Greg Jordan, Griffin Marrs, Dziadunio Kopp, Sarah Alopay, Jago Tlaloc, Shari Chopra

Droga na południe wzdłuż rzeki Teesta, Mangan, Sikkim, Indie

Aisling ogląda się przez ramię na tył jeepa. Shari Chopra siedzi oklapnięta na fotelu, przy oknie podwiesili kroplówkę, z której biegnie przyczepiona do igły w jej przedramieniu rurka. Regulator dozuje niewielkie porcje BZD, dzięki czemu będzie spała tak długo, jak to koniecznie, aż do samej Tajlandii, gdzie czeka na nich Stella Vyctory.

Jeep podskakuje na wybojach, zewsząd zerkają na nich strzeliste góry. Celtka myśli o Shari. Po zawarciu paktu z Sarah i Jago poszła za Marrsem do najgłębiej położonej części harappańskiej fortecy, gdzie ujrzała czarnowłosą matkę Klucza Niebios, która żyła i miała się prawie dobrze. To dla niej nie lada zagwozdka. Bo z jednej strony Aisling podejrzewa, że Shari to jeden z porządnych Graczy, który nie zasługuje na bezsensowną śmierć z ręki jakiegoś psychola. Cieszy ją, że Baitsakhan z Maccabeem jej nie zabili. Ale kłopot w tym, że Shari jak nic uzna ją za psychopatkę. Bo to przez nią zginęła jej rodzina. Pewnie, Nabatejczyk tak czy inaczej zabrałby dziewczynkę, ale Harappanie zdołaliby się ukryć w górach i, gdyby nie Aisling i przyprowadzony przez nią oddział śmierci, pewnie by przeżyli. Celtka usiłuje przekonać samą siebie, że to Endgame jest winne temu, co się wydarzyło, to przecież nie ona zdecydowała, że córeczka Shari będzie jednym z pierdolonych Kluczy, ale Gra. Aisling robiła jedynie to, co miało położyć kres Endgame, a Shari z kolei zachowała się, tak jak zachowałaby się na jej miejscu każda inna matka.

Dlatego tym bardziej chciałaby przerwać Endgame i ukarać Stwórców, z keplerem 22b na czele.

Czuje w kościach, że kiedy Shari się obudzi, nie będzie w nastroju do przebaczania. Harappanka pragnie zemsty, a jest to dolegliwość zdolna miażdżyć kości, niedająca się zamknąć w ramy logiki. Pewnie, Aisling mogłaby złożyć dłonie i błagać Choprę o rozsądek, tłumaczyć, że to Endgame wybiło jej ród, ale sama zdaje sobie sprawę, jak to brzmi. To ona zabiła tych ludzi, ona, Jordan, Dziadunio i reszta drużyny. I nie pozbędzie się Chopry siedzącej na tyle jeepa tuż za jej plecami.

Jordan prowadzi. Aisling zajmuje miejsce pomiędzy nim a Marrsem. Za każdym razem, kiedy mężczyzna zmienia bieg, musi sięgnąć między jej nogi i co chwilę mamrocze przeprosiny, dlatego dziewczyna wreszcie bezceremonialnie każe mu się zamknąć. Sarah również siedzi na środku, ale z tyłu, pomiędzy Shari i Jago, a raczej leży w dziwacznej pozycji na kolanach Olmeka. Kontuzjowana ręka, którą Celtka pomogła jej połatać, spoczywa na temblaku. Chłopak nie śpi, lecz milczy. Dłoń trzyma na głowie Sarah, palce zaplątał w jej włosy. Nie odzywał się zbyt często, ale jak już coś mówił, wydawał się spokojny, nawet sympatyczny.

Lecz Dziadunio to inna historia.

Siadł samotnie na pace, pilnując sprzętu, na którego zostawienie nie mogli sobie pozwolić, czyli broni i przenośnego nadajnika satelitarnego używanego przez Marrsa do łączenia się z internetem. Odkąd zawarli ten sojusz, nie odezwał się do nikogo ani słowem. Nie zapytał o Klucz Niebios, nie rozmawiał ani z Sarah, ani z Jago. Nie wyraził zgody na zaproponowany plan rozmówienia się ze Stellą, ale i nie oponował przeciwko niemu.

Aisling jego milczenie wydawało się gardłowym krzykiem. Dziaduniowi obrót spraw ani trochę się nie podoba. Postępują niezgodnie z jego przekonaniami, nie tak powinno wyglądać Endgame.

Nie jest pewna, jak z nim rozmawiać, ale wie, że kiedy przyjdzie czas, to ona zostanie obarczona tą odpowiedzialnością.

Pozostali nie wydają się specjalnie przejęci, szczególnie Jordan i Marrs.

Odkąd usadowili się w jeepie, ten drugi bez przerwy serfuje po sieci, skacząc po serwisach informacyjnych oraz zaszyfrowanych rządowych forach i odwiedzając jakieś na poły tajne internetowe dziuple, gdzie ludzie wymieniają się teoriami i plotkami na temat ostatnich wydarzeń, na bieżąco komentując przeczytane newsy i rozprawiając z Jordanem na temat praktycznie każdego komentarza.

– Od wystąpienia keplera agencje kosmiczne uwijają się jak w ukropie. Na chwilę obecną NASA kalkuluje, że Abaddon spadnie gdzieś na północnym Atlantyku – mówi swoim nosowym, monotonnym głosem Marrs. – Na południe od Halifaxu. I zmiecie sporą połać ziemi. Naprawdę sporą.

– Niech to chuj – burczy Jordan. – A co na to Waszyngton?

– Zwiewa. Pakują manatki i spieprzają do Kolorado.

– NORAD?

– A jak. Złoto idzie w górę jak cholera, w Nowym Jorku wprowadzono stan wojenny, ale chyba jest dość spokojnie. Z kolei Boston rozłazi się w szwach. Jakiś koleś z New England Patriots zamordował żonę, dzieci i psa, a potem popełnił samobójstwo.

– Coś o pozostałych Graczach? – pyta Jordan.

– Zdaje się, że Shang był w Kalkucie, ale komunikat jest dość lakoniczny, a mój bengalski chujowy. Ani śladu Nabatejczyka. Aha, i chyba ktoś niszczy pomniki.

– Znaczy… prócz Stonehenge? – pyta z niedowierzaniem Jordan.

– Mhm. Kiedy rano urządziliśmy sobie spacerek z fortecy, grupa operująca poza jurysdykcją jakiegokolwiek rządu i pozostająca anonimowa, przynajmniej dla naszych ludzi, wysadziła w powietrze ziggurat w Czonga Zanbil. Sumeryjski.

– Stelli się to nie spodoba.

– Oj nie – odpowiada Marrs.

Jordan wymija powolną ciężarówkę i kieruje się na jadące z naprzeciwka auta, co jest tutaj ogólnie przyjętym manewrem. Pędzący na nich buczący skuter skręca na pobocze i przejeżdża obok.

– O czym tak dyskutujecie? – dopytuje Jago.

– Ano – wtóruje mu Aisling. – O czym gadacie?

– Twój lud ma jakiś pomnik, który uznajecie za świętszy niż inne, co nie? – pyta Jordan.

– Przecież wiesz, że Stonehenge.

Dupek, myśli Aisling.

– A twój, Tlaloc?

– Mamy. Na półwyspie Jukatan w Meksyku.

– La Venta – odzywa się Marrs.

Jago wygląda na lekko zaskoczonego i nareszcie dociera do niego, że ci goście faktycznie mogą wiedzieć na temat Endgame więcej, niż sądził.

– Sí. Tak go nazywamy.

– A twojej dziewczyny?

– Nie mam pojęcia – kłamie Jago.

Zna dokładną lokalizację najważniejszego pomnika ludu Cahokian. Nazywa się Mnisi Kopiec i znajduje się w południowym Illinois, niedaleko St. Louis w Missouri. Tam w 1613 roku doszło do rebelii, o której opowiedziała mu olmecka wyrocznia Aucapoma Huyana. Do buntu, który naznaczył Cahokian jako lud niegodny zwyciężyć Endgame, dlatego też Aucapoma namawiała Jago do natychmiastowego zerwania sojuszu z Sarah Alopay. I nie tylko do tego. Cahokianie byli na tyle niebezpieczni, że wyrocznia nakazała mu zabić Sarah, a tym samym udowodnić Stwórcom, iż nie został zatruty przez Gracza z feralnego ludu.

Ale na to już za późno.