Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Gdańsk przed burzą. Korespondencja z Gdańska dla „Kuriera Warszawskiego”. Tom 2. 1935-1939

Gdańsk przed burzą. Korespondencja z Gdańska dla „Kuriera Warszawskiego”. Tom 2. 1935-1939

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7908-152-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Gdańsk przed burzą. Korespondencja z Gdańska dla „Kuriera Warszawskiego”. Tom 2. 1935-1939

Gdańskie korespondencje Adama Czartkowskiego do „Kuriera Warszawskiego” z lat 1931–1939 to fascynująca lektura, w najlepszych momentach porywająca kronika Wolnego Miasta Gdańska zmierzającego do katastrofy. Autor, pracujący od 1928 roku w Polskim Gimnazjum Macierzy Szkolnej, okazuje się skrupulatnym obserwatorem wydarzeń wewnątrzgdańskich i okołogdańskich. Przez osiem lat nie tylko pisze o czystej faktografii wydarzeń w Wolnym Mieście, lecz także stara się je przybliżać i wyjaśniać polskim czytelnikom. Świetnie znający język niemiecki Czartkowski wykazuje się doskonałą orientacją zarówno w sprawach polsko-niemieckich, jak i przede wszystkim gdańskich. Wie, kto jest kim w tym małym państwie, które nie do końca jest państwem, ale jest również więcej niż tylko miastem. Czyta wszystkie ważniejsze niemieckie gazety wychodzące w Wolnym Mieście. Zna zarówno gdańskich Niemców, jak i Polaków, przy czym cechuje go perspektywa przybysza i człowieka o szerokich horyzontach, dzięki czemu jego obserwacje często bywają odkrywcze – Czartkowski nierzadko dobrze przewiduje przyszły bieg zdarzeń w rządzonym coraz bardziej autorytarnie Wolnym Mieście.

Peter Oliver Loew

Polecane książki

Poradnik do gry Into The Breach zawiera informacje pomocne w przejściu gry, ułatwiające odnalezienie się w świecie tego tytułu. Kontrolując zespół mechów musisz bronić wysp przed atakami gigantycznych owadów. W poradniku pokażemy Ci dostępny klasy mechów oraz opis mechanik i zasad panujących w świec...
Jest lato 1942 roku, na stepach nad Donem Armia Czerwona rozpaczliwie broni się przed nacierającymi wojskami Wehrmachtu. Pisarz Benia Golden, odbywający karę w kołymskim łagrze za zbrodnie, których nie popełnił, zgłasza się do batalionu karnego, by walczyć z Niemcami. Jako żolnierz oddziału k...
Dziewięć opowieści wybitnych wspinaczy Macieja Bernatta, Stanisława Biela, Zbigniewa Jurkowskiego i Janusza Kurczaba, które składają się na tę książkę, wskrzesza piękne czasy polskiego alpinizmu. Autorzy opowiadają o latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX w., kiedy łupem naszych taterników pad...
Co łączy św. Helenę z Indianą Jones? Czy szczątki trzech królów rzeczywiście spoczywają w Kolonii? W jakich okolicznościach człowiek może zamienić się w słup soli? Czy Atlantyda mogła zniknąć przez Mojżesza? Od czego spłonęły Sodoma i Gomora? Czy Arka Przymierza może być ukryta w Polsce? Co robiła...
Prywatne śledztwo, niebezpieczny seks i tajemnica bunkra 04! Miasteczko w północno-wschodniej Polsce, gdzie diabeł mówi dobranoc, a NATO instaluje bazy. W pewien ponury listopadowy dzień zjawia się w nim Inga, by zamknąć pewien etap swojego życia. Przyjeżdża na pogrzeb ojca, z którym od lat była skł...
Dwudziestojednoletnia Calla jako nastolatka nie robiła wielu rzeczy oczywistych dla jej rówieśniczek. Nie chodziła na imprezy, nie całowała się z chłopakiem. Przeżyła za to coś, czego nie powinno przeżyć żadne dziecko. Wciąż nosi blizny na ciele i na duszy. Wciąż nie może zapomnieć, co zrobiła je...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Adam Czartkowski

1935

KURIER WARSZAWSKI dnia 3 stycznia 1935 roku

Nawrót szowinizmu

Polacy gdańscy na Święcie Morza w Gdyni, czerwiec 1938

Gdańsk, w grudniu

„Bardzo mnie zainteresowała pańska korespondencja – powiedział mi jeden z najwybitniejszych przedstawicieli sfer finansowych polskich w Gdańsku – w której poruszył pan sprawę hasła, szerzonego obecnie coraz intensywniej przez agitatorów narodowosocjalistycznych w Wolnym Mieście. Nie tylko dlatego, że odsłania odwrotną stronę medalu polityki gdańskiej w stosunku do Polski, lecz również dlatego, że stwierdza, iż m.in. chce się przy jego pomocy osiągnąć rezultat bardzo wyraźny – mianowicie zapobiec zrośnięciu się Gdańska z Polską. Bardzo dobitnie uwydatnia się to, gdy spojrzymy na tę sprawę z historycznego punktu widzenia…

Bo proszę tylko zważyć – ciągnął dalej mój szanowny interlokutor, gdy go poprosiłem o rozwinięcie swych myśli szerzej – Gdańsk jako port u ujścia wielkiej rzeki, jaką jest Wisła, jest geograficznie całkowicie związany z tym terenem, który obejmuje całe dorzecze tej rzeki, więc z Rzecząpospolitą; może też ciągnąć korzyści z dalszych terenów, mianowicie z tych, które z Rzecząpospolitą sąsiadują i z którymi jest ona związana umowami gospodarczymi, ułatwiającymi tranzyt towarów przez Polskę, i które mają co importować i eksportować przez Gdańsk”.

Z tego względu, pomimo iż Gdańsk jest narodowościowo obcy Polsce, wszystkie interesy gospodarczo wiążą go całkowicie z Rzecząpospolitą.

Jak zaś wskutek polityki pruskiej spadły funkcje Gdańska jako portu, to świadczą najlepiej następujące liczby: w 1862 r. na wyjeździe było w Gdańsku 3100 statków, w 1874 r. – 1828, w 1895 – 1718, w 1900 r. – 2541, w r. 1913 – 2296. Wzrost zaś tonażu importu i eksportu w latach 1873–1907 dla Gdańska wynosił 79%, gdy dla Królewca – 94,4%, dlaSzczecina – 168%, dlaHamburga – 374%.

Toteż gdy po traktacie wersalskim Gdańsk powrócił do związku naturalnego z wskrzeszoną Polską, gdy przed Niemcami stanęły perspektywy, że w Gdańsku mogą znowu odżyć, chociażby z interesu, tendencje jak najtrwalszego związania się z Polską, rozpoczęła się od razu kierowana z Rzeszy praca nad tym, aby między Gdańsk i Polskę wbić jak najgrubszy klin.

Zaczęto – nie bez powodzenia – szczególnie gdy Polska, mająca tyle do odbudowania i zbudowania od nowa, przechodziła okres słabości, rozdmuchiwać rozmaite nieporozumienia zupełnie naturalne przy zrastaniu się dwóch ciał, jakiś czas od siebie sztucznie oddzielonych, jątrzyć, wyolbrzymiać każdą drobnostkę, zmuszać Wolne Miasto do ciągłych prawowań się z Polską w Genewie i w Hadze. Znakomicie tę robotę według wskazówek z centrali berlińskiej wykonywali pod kierunkiem pp. dra Sahma1 i dra Ziehma2 byli urzędnicy pruscy, którzy osiedliwszy się po 1919 r. na stałe w Gdańsku lub potem w miarę potrzeby tu translokowani, stali się urzędnikami Wolnego Miasta i jako tacy winni w interesie Gdańska i jego interesów życiowych pracować.

Tymczasem w dalszym ciągu pracowali dla Rzeszy i w jej interesie. Zaczęto stale urządzać kongresy wszechniemieckie w Gdańsku, fabrykowano w szeregu firm wydawniczych tysiące większych i mniejszych dzieł, broszur i broszurek o tym, jak cierpi oderwany od Rzeszy Gdańsk, nasyłano setki korespondentów, którzy odpowiednio poinformowani, a nawet odpowiednio opłacani, roznosili potem po całym świecie wieści o rzekomym ucisku polskim, o rzekomych zamiarach polskich zagarnięcia Gdańska.

Ernst Ziehm

I doprowadzono do tego, że Polska odrodzona nareszcie zdobyła się na czyn, na który nie potrafiła się zdobyć za czasów królewskich – na wybudowanie Gdyni.

Wywołało to z jednej strony jeszcze większą furię nastrojów antypolskich w Gdańsku, ale zbudziło też świadomość, że ten rzekomy Saisonstaat3 – za jaki strona niemiecka chciała uważać Polskę – jednak nim nie jest, że staje się pomimo wszystko państwem mocnym i dobrze gospodarującym, że może z powrotem na wieki być życiodajnym dla Gdańska źródłem.

I gdy z jednej strony przeciągający się kryzys, z drugiej osłabienie Rzeszy wskutek przebudowy wewnętrznej, z trzeciej ideologia rządzącego obecnie w Niemczech obozu nakazały dufnemu dotychczas Berlinowi zasadniczo zmienić swój stosunek do Polski, musiał w Gdańsku z naturalnych przyczyn zapanować kierunek nawrotu do pokojowego współżycia z Polską.

Już rok normalniejszych stosunków gdańsko-polskich wykazał szerokim sferom całą wartość związku Gdańska z Polską.

Wzbudziło to widoczny niepokój w duszach tych, którzy przywdziali brunatny mundur i nałożyli opaskę ze swastyką – i oto widzimy nawrót do dawnych metod. Zaczyna się szerzyć demagogiczne hasło Danzig bleibt deutsch4, w dusze najszerszych sfer ludności wszczepiać obawę, że Polska jednak chce spolonizować Gdańsk i zagarnąć go.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI dnia 6 stycznia 1935 roku

Wizyta prez. Greisera

Gdańsk, w styczniu

Tak tedy dn. 7 stycznia przyjedzie do Warszawy z wizytą nowy prezydent Senatu Wolnego Miasta p. Artur Greiser5. Dzienniki gdańskie, donosząc o tym postanowieniu, zaznaczają, że w Warszawie w tym fakcie widzą oznakę, iż polityka Gdańska w stosunku do Rzeczypospolitej pomimo zmiany na stanowisku prezydenta Senatu pozostanie ta sama, jaka ustaliła się od lipca 1933 r., tj. od chwili objęcia rządów w Wolnym Mieście przez stronnictwo narodowosocjalistyczne.

Prezydent Senatu gdańskiego Artur Greiser w czasie spotkania z prezydentem RP Ignacym Mościckim

Istotnie, postanowienie p. prezydenta Senatu gdańskiego złożenia w Warszawie wizyty w nowym charakterze (p. Artur Greiser dwukrotnie już odwiedzał Warszawę i Polskę w charakterze wiceprezydenta), wkrótce po objęciu stanowiska naczelnego w Gdańsku, ma wszelkie znamiona kurtuazji, której np. nie wykazał podczas swego urzędowania jeden z jego poprzedników, dr Ziehm, a którą wznowił dr Rauschning6; p. Greiser przyjeżdża też jako naczelnik władz gdańskich wyłonionych przez to samo stronnictwo, które w swoim czasie wysunęło na czoło jego bezpośredniego poprzednika, wspomnianego już dra Rauschninga; nie zaszła też żadna formalna zmiana w układach, zawartych w lipcu 1933 r., a więc trudno byłoby inaczej oceniać przyjazd p. prezydenta Senatu, niż to podają dzienniki gdańskie…

Zresztą czyż zmieniły się i mogą się zmienić podstawy realne związku naturalnego i prawnego Wolnego Miasta Gdańska z Polską?

P. prezydent Senatu gdańskiego, jako członek władzy naczelnej Wolnego Miasta w ciągu ubiegłego półtorarocza, z własnej praktyki przecie wie, że odpowiedź na to pytanie może być tylko przecząca; wie też – jako były kupiec, a więc nie teoretyk – z punktu swego życia prywatnego, że nie może być mowy o rozluźnieniu tych związków, jakie między Rzecząpospolitą a Gdańskiem istnieją, o ile Wolne Miasto ma być w dalszym ciągu zdolne do życia i istnienia, o ile z roli jednego z pierwszych portów na Bałtyku nie ma spaść ponownie do roli zupełnie podrzędnej – jako port – i do stanowiska skromnego miasta urzędniczo-garnizonowego, zamieszkałego w znacznej części przez emerytów. (Statystyka np. ludnościowa z 1910 r. świadczy, że w Gdańsku w tym roku urzędnicy i emeryci stanowili 19% ludności – i że zaledwie tyleż było wówczas ludzi żyjących z handlu, licząc w to nawet właścicieli najmniejszych sklepików).

Wiadomo o tym w Gdańsku nie tylko p. prezydentowi Senatu, lecz każdemu, kto się poważnie i bezstronnie, z punktu interesów gospodarczych Wolnego Miasta, czysto życiowych, na sprawy polityczne patrzy i komu ponowny rozkwit Gdańska jako portu i ośrodka wielkiego światowego handlu leży na sercu. Widzą przecie wszyscy, że znaczne uspokojenie, zadrażnionych przez rząd dra Ziehma, stosunków polsko-gdańskich w ciągu ubiegłego półtorarocza przyniosło od razu ulgę materialną szerszym sferom ludności Gdańska. Widzą przecie wszyscy gdańszczanie, jak bujnie rozwija się Gdynia, zbudowana dzięki decyzji Rzplitej wyzwolenia się w dziedzinie handlu z pośrednictwa gdańskiego – no i dzięki przeszkodom, jakie sam Gdańsk kładł na drodze realizowania tej decyzji przez port gdański.

Prezydent Senatu Hermann Rauschning w trakcie konferencji prasowej zorganizowanej w hotelu Adlon dla zagranicznych dziennikarzy, 1934

Widzą coraz lepiej wszyscy, chcący realnie pracować w Gdańsku – a nie dla jakichś politycznych mrzonek lub zadowolenia starczych fantazji, przyzwyczajeń i animozji – że Polska pomimo licznych trudności, pomimo szalejącego od lat kilku i w tak znacznym nasileniu kryzysu, nie tylko trwa, lecz rośnie i wzmaga się coraz bardziej w siłach, że umie utrzymać swą walutę, że aczkolwiek powoli, ale stale rozbudowuje coraz bardziej swój handel zagraniczny, że dochodzi do porozumienia w sprawach węglowych z tak niebezpiecznym dla niej konkurentem, jak Anglia – widzą to wszystko i rozumieją coraz dobitniej, że byłoby samobójstwem w dalszym ciągu usuwać się od współpracy z państwem polskim.

Sfery gospodarcze Gdańska – a te tylko winny mieć głos w sprawach stosunków z Polską – zrozumiały już, bo przekonały się na swojej skórze dzięki błędom wojujących polityków, że trudno wciąż wieść teoretyczne spory prawne o monopol na handel zagraniczny Polski; rozumieją też coraz bardziej, że trzeba zbudzić się ze snów o tym, aby odżyły czasy, kiedy kupiec gdański ku najpełniejszemu zadowoleniu swemu mógł być tylko pośrednikiem, któremu strona polska i obca przywoziły swoje towary, a on je na podstawie miejscowych wilkierzy kupował od jednych, a sprzedawał drugim według przez siebie ustanowionych cen; zdają sobie coraz lepiej sprawę, że trzeba nareszcie rzucić w kąt rozmaite hasła nacjonalistyczne, zakasać rękawy i zabrać się do rzetelnej, twórczej pracy – dla rozwoju handlu i dobrobytu nie tylko Gdańska, lecz i Rzeczypospolitej. Ta bowiem – i nikt inny! – jest i może być istotną żywicielką i podstawą istnienia Gdańska!

Ale to dopiero początek – i ten kiełkuje w głowach tych, którzy żyją realnym życiem i chcą jasno patrzeć w przyszłość.

Obok nich jednak jest jeszcze wielu takich, którzy bądź z nałogu dawnej tresury, bądź ponoszeni przez zbyt symplicystyczne pojmowanie nowych haseł, zaczadzeni pustymi frazesami, świadomie głoszonymi dla zdobyczy politycznych podczas wyborów, rzucają kłody pod nogi tym jaśniej widzącym sprawy i przeszkadzają ustaleniu się całkowitego porozumienia się Polski z Gdańskiem i odwrotnie.

Ci, pomimo tylokrotnie wyraźnie wypowiedzianego przez dra Rauschninga i prezydenta Greisera oświadczenia, że stosunki gdańsko-polskie nie tylko winny się układać pokojowo, lecz coraz bardziej się zacieśniać, czynią wszystko, aby pomiędzy Rzplitą a Gdańsk wbijać drażniące kliny…

Ci, którzy np. w ostatnim postanowieniu Senatu w sprawie wymiaru podatków przemycili paragraf, według którego ulgi podatkowe ze względu na koszty utrzymania i opłacania służącej przysługują tylko tym, którzy mają służącą posiadającą obywatelstwo gdańskie, natomiast nie przysługują, o ile służąca ma obywatelstwo polskie!

Ponieważ utrzymanie służącej obliczone jest na 50–70 guldenów miesięcznie, więc ulgi z tego powodu są dość znaczne, czyli Senat zmusza właściwie do bojkotowania służących z obywatelstwem polskim. A ponieważ służących takich jest w Gdańsku dość znaczna ilość, Senat jeszcze bardziej niż dotychczas, wbrew umowom, ogranicza możność zarobkowania w Wolnym Mieście obywatelom Rzplitej.

Ci sami zapewne ludzie wpłynęli na to, że ukazało się rozporządzenie Senatu w sprawie składania przez rodziców i wychowawców zgłoszeń dzieci do szkół z językiem wykładowym polskim, które wprowadza pośrednio znaczne utrudnienia w tej dziedzinie, umożliwia kierownikom szkół niemieckich wpływanie na zgłaszających i terroryzowanie ich, a tym samym stoi w faktycznej i rażącej sprzeczności z umową polsko-gdańską w sprawach szkolnictwa polskiego z dn. 18 września 1933 r.!

Takich przykładów moglibyśmy podać więcej – nie chcemy jednak czynić tego, aby bądź co bądź nie mącić pobytu p. prezydenta Senatu gdańskiego w Warszawie. Jeśli zaś wspomnieliśmy o tych dwóch, to dlatego, że mamy nadzieję, iż jednak dążenie do rzetelnego współżycia Gdańska z Polską, do istotnej twórczej współpracy portu u ujścia Wisły z państwem, którego ta Wisła jest kręgosłupem, pomimo intrygi ciemnych sił w końcu zwycięży!

Tym bardziej że Gdańsk przecie zdaje sobie coraz lepiej sprawę z konsekwencji, które nastąpiłyby, gdyby do tego nie doszło.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI dnia 1 lutego 1935 roku

Gdańskie słowa a czyny

Gdańsk, w styczniu

P. prezes Senatu, powróciwszy do Gdańska, przyjął przedstawiciela niemieckiego biura informacyjnego i oświadczył między innymi, że „rząd polski pragnie szczerej i przyjaznej współpracy z Gdańskiem i że jest przeciwnikiem metod tych kół, które drogą szykan i stwarzania sztucznych trudności starają się przeciwdziałać praktycznym konsekwencjom porozumienia polsko-gdańskiego”.

Początek tego oświadczenia opinia polska przyjmie niewątpliwie z wielkim zadowoleniem, jako stwierdzenie przez stronę zainteresowaną tej dobrej woli, jaka nie tylko obecnie, ale zawsze kierowała i kieruje rządem polskim w stosunkach jego z Gdańskiem. To zadowolenie jednak może wywołać tylko pierwsze z dwóch wyżej przytoczonych zdań p. Greisera, natomiast drugie, zaczynające się od słów: „i że jest przeciwnikiem etc.”, dla opinii polskiej jest całkowicie niezrozumiałe i musi wywołać zdumienie.

Jak to? W Polsce istnieją jakieś koła, które „drogą szykan i stwarzania sztucznych trudności starają się przeciwdziałać praktycznym konsekwencjom porozumienia polsko-gdańskiego”? I to wśród czynników rządowych?

Zdaje się, że p. prezes Senatu Polskę i stosunki w urzędach polskich mierzy i chce mierzyć według miarki gdańskiej. Przecie to tylko w Gdańsku rząd centralny – Senat – zawiera umowy, uroczyście je ogłasza, a urzędnicy wyżsi i niżsi na każdym kroku do nich się nie stosują. Czyż mało razy mówiliśmy o tej pladze stosunków urzędowych Wolnego Miasta, chociażby np. w dziedzinie szkolnej? Czyż np. wbrew podpisowi Senatu, który zawarł umowę z dn. 18 września 1933 r.7, umożliwiającą swobodny rozwój szkolnictwa polskiego, pp. sołtysi, wójci, naczelnicy powiatu, żandarmi i nauczyciele – kierownicy szkół nie uczynili wszystkiego w pierwszym kwartale 1934 r., by uniemożliwić dziesiątkom i setkom dzieci polskich, które zostały zgodnie z przepisami zgłoszone do szkół polskich, uczęszczanie do tych szkół?

Czyż nie przytaczaliśmy np. w naszych listach tych dziwnych praktyk, jakie są uprawiane w dziedzinie handlu placami, jeśli chodzi o kupno placu przez Macierz Szkolną w celu wybudowania na nim prywatnej szkoły polskiej? Przecie zawsze, ilekroć Macierz Szkolna8 finalizuje jaką transakcję w tym celu, Senat jej nie przeszkadza, daje swoje zezwolenie, natomiast w ostatnim dniu ustanowionego przepisami terminu zjawia się sprzeciw gminy, która ni stąd, ni zowąd, wbrew uprzednim swoim decyzjom, postanawia skorzystać z prawa pierwokupu? Czyż tak nie było np. w ubiegłym 1934 r. w Pręgowie, w Piekle, w Pruszczu?

Szkoła wiejska Polskiej Macierzy Szkolnej w Piekle

P. prezes Senatu przecie wie o tym doskonale, gdyż on – a nie nikt inny – właśnie jako wiceprezes, w dwu wypadkach, mianowicie w Piekle i Pręgowie, ingerował w te sprawy i starał się je załatwić pozytywnie dla Macierzy.

Piszemy wyraźnie „starał się”, gdyż pomimo zasadniczego rozstrzygnięcia Senatu sprawa ta ani w Piekle, ani w Pręgowie, a tym bardziej w Pruszczu, dotychczas ani na włos w kierunku przekazania placów Macierzy się nie posunęła! A przecie to już mija trzeci miesiąc od zabiegów p. prezesa Senatu!

Wszędzie wyłaniają się nowe trudności. W Piekle np. na placu, zakontraktowanym przez Macierz i w ostatniej chwili zawładniętym na zasadzie prawa pierwokupu przez gminę, jak grzyb po deszczu wyrósł z zadziwiającą szybkością wybudowany dom narodowosocjalist. Arbeitsfrontu – i to na najlepszym odcinku posesji. Tylny, gorszy, proponują obecnie Macierzy…

W Pręgowie również nie chcą oddać Macierzy nabytego przez nią placu. Proponują jej inny, znacznie gorzej położony…

O placu w Pruszczu zupełnie głucho…

Ale i Sam senat umie grzeszyć.

W nr. 12 z r. 1934 urzędowego pisma „Amtliches Schulblatt der Freien Stadt Danzig”9 z dn. 1 grudnia na str. 70–71 ukazało się rozporządzenie, datowane dn. 18 grudnia, a podpisane przez p. Boecka10, senatora do spraw oświaty, nauki, sztuki i wyznań, w sprawie zgłaszania dzieci do polskich szkół.

Wspominałem już o tym rozporządzeniu w ostatnim mym liście, jako o hamującym wykonywanie przez rodziców Polaków praw przyznanych im przez Wolne Miasto Gdańsk umową polsko-gdańską z dn. 18 września 1933 r. Obecnie muszę wykazać, w czym właściwie to się przejawia.

Przede wszystkim już sam tytuł tego urzędowego aktu sabotuje ową umowę.

Brzmi on: „2. Anweisung zur Ausführung des Gesetzes betr. den Unterricht der polnischen Minderheit vom 20.12.21.”11 – A więc według Senatu gdańskiego istnieje tylko prawo z dn. 20 grudnia 1921 r., nie istnieje natomiast umowa w sprawach szkolnictwa z dn. 18 września 1933 r.!

A dalej treść Anweisung sprowadza niemal do zera to, co zawiera umowa z dn. 18 września 1933 r. Paragraf 2 np. utrudnia niemal całkowicie przejście w ciągu roku szkolnego dziecka polskiego ze szkoły niemieckiej do prywatnej szkoły polskiej. Przeniesienie to może się odbyć tylko „ze szczególnych względów”, a uznanie ich zależy od decyzji Senatu.

Paragraf 3 upoważnia kierowników szkół do badania, czy podpis zgłaszającego jest oryginalny, do wzywania go do siebie, do sprawdzenia, czy istotnie osoba zgłaszająca ma prawa do zgłaszania dziecka i czy zgłaszający rozumie, o co zabiega.

Słowem, biedny ojciec czy matka, czy opiekun dziecka musi przejść całą gehennę, zanim syna czy córkę umieści w szkole polskiej. Otwarta też została niejedna furtka do wywierania nacisku na zgłaszającego dziecko do szkoły polskiej, aby tego nie czynił.

Już i w tym roku mamy tego przykłady. Np. w Pręgowie kierownik szkoły powszechnej niemieckiej, Jaskulski (zaiste rasowy Niemiec!), w ubiegłym tygodniu zmuszał jedną z matek Polek do zapisania swych dzieci do szkoły niemieckiej. Czynił to jako kierownik tzw. Winterhilfe, a więc instytucji dobroczynnej, wzbraniając się dać dla dzieci owej Polki buty, dlatego że chodzą one do szkoły polskiej, natomiast obiecując dać po 2 pary, o ile dzieci te przeniesione zostaną do szkoły niemieckiej.

W ostatnich zaś dniach np. doniosła „Gazeta Gdańska” o tym, że sołtys gminy Mierzeszyn, niejaki Blohn, cofnął ubogiemu Augustynowi Kraińskiemu zapomogę, którą ten pobierał na opłatę czynszu mieszkaniowego, tylko z tego powodu, iż Kraiński jest członkiem polskiej organizacji.

Tak samo stoi w całkowitej sprzeczności z duchem i treścią umowy z dn. 18 września 1933 r. owo rozporządzenie z dn. 13 grudnia 1934 r. Tym bardziej że – jak wynika z niego – zgłoszenie dziecka do szkoły polskiej musi być wnoszone tylko do kierownika szkoły niemieckiej, nawet w tym wypadku, gdy w danej miejscowości istnieje szkoła powszechna senacka polska. A więc Senat nie chce własnych szkół polskich uznawać za równorzędne z niemieckimi i tym samym jeszcze raz dobitnie wykazuje, jakim jest ożywiony duchem i jaka jest „dobra” wola i dążenie do istotnego porozumienia z Polską.

Dziecko polskie musi iść do szkoły niemieckiej! Oto istotny cel akcji gdańskiej.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI dnia 23 lutego 1935 roku

Ku likwidacji konstytucji

Gdańsk, w lutym

Kiedy w okresie walki o władzę w Gdańsku agitatorzy narodowosocjalistyczni głosili, że po dojściu ich wodza do rządów w Rzeszy Gdańsk zostanie przyłączony z powrotem do macierzy, od której wbrew swej woli jest oddzielony, szerokie sfery ludności Wolnego Miasta, a nawet dziennikarze wyobrażali sobie, iż stanie się to w ten sposób, że Wolne Miasto przestanie istnieć.

Tymczasem nie stało się to ani w styczniu 1933 r., kiedy wódz narodowych socjalistów objął kanclerstwo w Berlinie, ani nawet po maju tegoż roku, kiedy Albert Forster, przeprowadziwszy zwycięskie wybory do Sejmu gdańskiego, mianował Senat gdański pod prezydenturą dra Rauschninga.

Wolne Miasto Gdańsk istnieje w dalszym ciągu na mapie Europy, urzęduje w Gdańsku w dalszym ciągu wysoki komisarz Ligi Narodów – formalnie pozostaje wszystko po dawnemu.

Polska i niemiecka agitacja wyborcza w Gdańsku, 1935

Czy jednak w rzeczywistości?

Musimy dać kategoryczną odpowiedź przeczącą. Wewnętrznie Wolne Miasto Gdańsk jest całkowicie ujednolicone z Rzeszą. Według wskazówek ze stolicy nad Sprewą nie tylko są zmieniani i przenoszeni z Gdańska do Niemiec i z Niemiec do Gdańska naczelni kierownicy tutejszych formacji mundurowych SS i SA lub cywilnych organizacji narodowosocjalistycznych, lecz zarówno naczelni, jak drugorzędni urzędnicy, podlegli Senatowi gdańskiemu – zarówno w dykasteriach administracyjnych i rządowych cywilnych, jak w militarnych formacjach policyjnych. Wczoraj np. dr Woenckhaus był referentem prasowym gdzieś w Niemczech i – oczywiście – obywatelem Rzeszy, dziś jest już referentem prasowym Senatu gdańskiego – i obywatelem gdańskim. Tak jak gdyby nie było żadnych granic, żadnych formalności w udzielaniu obywatelstwa…

Gdy dawny sekretarz pierwszego narodowosocjalistycznego prezydenta Senatu dra Rauschninga p. Streitter po prawie półtorarocznej służbie na posadzie rządowej gdańskiej okazał się pewnym panom, tak jak jego naczelnik, nieodpowiedni, to jednocześnie policja gdańska stwierdziła, iż obywatelstwo gdańskie zostało mu nadane nieformalnie, i zamiast żądanego przezeń dowodu osobistego gdańskiego oddała mu jego dawny paszport niemiecki…

Urzędowe ujednolicenie Wolnego Miasta z Rzeszą jest tak daleko przeprowadzone, że np. cenzurę filmową wykonywa w istocie rzeczy Berlin, jak o tym przekonywają często dające się dojrzeć na plakatach filmów odpowiednie pieczęcie.

Ujednolicenie Wolnego Miasta Gdańska z Rzeszą zostało też przeprowadzone w całym życiu społecznym i kulturalnym, a to wskutek tego, że wszystko to znalazło się w rękach stronnictwa narodowosocjalistycznego.

Pewnymi pozorami samodzielności Wolnego Miasta Gdańska są paragrafy konstytucji jego. Co prawda rządy powoływane do życia wolą gauleitera gdańskiego Alberta Forstera zawsze i wszędzie głoszą urbi et orbi, że nie tylko szanują, ale też i chcą szanować ten akt prawny, p. Sean Lester12 jednak, obecnie urzędujący wysoki komisarz LN, w swym ostatnim raporcie złożonym swej mocodawczyni wyraźnie stwierdził, jak często łamią go i naginają tak, jak im to wygodniej.

Zresztą i sam obecny prezydent Senatu p. Artur Greiser i w Genewie, i gdzie indziej dobitnie oświadczył, że konstytucja nie odpowiada woli i dążeniom ideowym ludności Wolnego Miasta i że jest dla narodowosocjalistycznego rządu i społeczeństwa czymś bardzo niewygodnym i krępującym.

Stąd nietrudno było przewidzieć, że w odpowiedniej chwili zostanie ze strony kierujących czynników gdańskich przypuszczony atak decydujący na te więzy, na ten jedyny już niemal faktyczny znak odrębności Wolnego Miasta od Rzeszy.

I dlatego właściwie nie jest niespodzianką, że w dniu 13 lutego ukazały się urzędowe enuncjacje o zamiarze rozwiązania obecnego Sejmu gdańskiego i zarządzenia wyborów do nowego w dn. 7 kwietnia.

Kierownikom narodowosocjalistycznym gdańskim nie chodzi przecie o nic innego, jak o zdobycie kwalifikowanej większości w Sejmie (⅔ izby), a to w celu przeprowadzenia zmiany konstytucji w duchu ujednolicenia jej całkowitego z tym, co obowiązuje w Rzeszy.

Nie chodzi im przecie o zapewnienie sobie rządów w Gdańsku – mają je i przy obecnej niekwalifikowanej większości; nie chodzi o dobicie resztek opozycji, centrowej, niemieckonarodowej czy socjalistycznej – wymrą one i bez tego wobec służalczości i ślepego posłuszeństwa rozkazom tego, kto posiada władzę, jakie cechują niemieckie społeczeństwo w Gdańsku (a zresztą i w ogóle). Chodzi o zmianę konstytucji.

Sean Lester (z lewej), wysoki komisarz Ligi Narodów w Gdańsku, w towarzystwie inspektora rybackiego Żarneckiego

I trzeba przyznać, że narodowi socjaliści umieją przeprowadzać swoje. Bo oto wyborami samorządowymi w dwóch powiatach w listopadzie stworzyli precedens dla zwycięskich wyborów do Sejmu; bo oto mogą wśród bezkrytycznych tłumów operować podczas agitacji powoływaniem na plebiscyt w Sarrze13, nadając wyborom do Sejmu cechy plebiscytu za przyłączeniem do Rzeszy. Wybrali więc chwilę dla siebie jak najlepszą (zresztą wiedzieli, że się taka nadarzy) – i nic dziwnego, że mogą być pewni całkowitego zwycięstwa. Osiągną też bez trudu potrzebną kwalifikowaną większość – a przewidywać można, że zdobędą nawet 90% miejsc w Sejmie, jeśli nie wszystkie, które są obecnie w posiadaniu wszystkich stronnictw niemieckich reprezentowanych w Volkstagu gdańskim.

Toteż mogą sobie pozwolić na takie piękne gesty, jak odwołanie zawieszenia socjalistycznej „Volksstimme”14, aby – jak mówi komunikat urzędowy prezydenta policji – socjalistom „dać możność niczym niekrępowanej propagandy wyborczej”. Są to w istocie rzeczy tylko puste słowa.

Jak bowiem będzie wyglądało to niekrępowanie akcji wyborczej stronnictw opozycyjnych, to wiemy już z wyborów listopadowych – no i z tych faktów, jakie zaszły w Gdańsku w dniach ostatnich: a mianowicie pobicia podczas napadu adwokata Weisego, jednego z nielicznych już przywódców umierającego stronnictwa niemieckonarodowego, i rozpędzenia przez 50 umundurowanych SA-manów zamkniętego zebrania socjalistycznego przy ul. Schützdamm.

Czynniki rządowe gdańskie zawsze będą mogły twierdzić, że one lojalnie zachowują główne punkty konstytucji gdańskiej, zapewniające wolność akcji wyborczej, czynniki partyjne zaś zawsze będą mogły robić swoje.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI dnia 1 marca 1935 roku

Dalszy krok w niemczeniu Gdańska

Gdańsk, w lutym

Narodowi socjaliści, odkąd objęli rządy w Gdańsku, przy każdej sposobności głoszą urbi et orbi, i to „głośno a z krzykiem”, że oni to zainicjowali w Wolnym Mieście politykę zgody z Polską i że oni to właśnie chcą i szanują polskość ludności polskiej u ujścia Wisły. Kierujące czynniki gdańskie obwieszczają o tym z trybuny sejmowej, prez. Senatu chwali się tym w Genewie, wreszcie „namiestnik gdański” (tak bowiem właściwie należy tłumaczyć tytuł Gauleiter von Danzig) z ramienia NSDAP, p. Albert Forster, w wielkiej swej mowie, którą niedawno rozpoczął walkę wyborczą do Volkstagu, zarzucał nawet stronnictwom opozycyjnym – socjalistom, niemieckonarodowym i centrowcom – m.in. grzechami i ten, że przeszkadzają narodowosocjalistycznemu Senatowi prowadzić prace w kierunku osiągnięcia całkowitego porozumienia i ugody z Polską.

Kto z daleka słyszy te głosy, może się cieszy z tak radykalnej zmiany frontu w zapatrywaniach tych czynników, które jeszcze na wiosnę 1933 r. z równym hałasem i natarczywością propagowały w Gdańsku bezwzględną walkę z Polską i polskością, my jednak, stale mieszkający tu, w Wolnym Mieście, i stykający się nie z głosami tylko i wiadomościami telegraficznymi, lecz z twardą codzienną rzeczywistością – niestety – nie możemy podzielać złudzeń, że stosunki zmieniły się istotnie.

Manifestacja gdańskiej NSDAP

Nie tylko bowiem – w istocie rzeczy – nic nie zmieniło się w porównaniu do dawniejszych lat, lecz – szczerze mówiąc – walka z polskością na terenie Wolnego Miasta stała się jeszcze bardziej zażarta, jeszcze bardziej bezwzględna.

Nie ustają szykany w stosunku do tych obywateli gdańskich, którzy się czują Polakami i to jawnie manifestują; nie ustaje propaganda przeciw posyłaniu przez nich dzieci do szkół polskich; zmusza się per fas et nefas15 Polaków do wyrzekania się swej narodowości; zaciera się wszelkie ślady historyczne związków Gdańska z Polską – i twierdzi się, że tylko broni się wynarodowienia niemieckiego Gdańska, że szerzy się świadomość narodową niemiecką, że postępuje się w myśl hasła Danzig bleibt deutsch16.

Dowodów tego dostarczaliśmy już nieraz i jeszcze nieraz będziemy musieli je podawać do wiadomości ogółu polskiego. Niestety jest ich za dużo. Dziś musimy zająć się najświeższym zabiegiem germanizacyjnym, który puścili świeżo w ruch właśnie ci panowie, co o zgodzie z Polską tyle mówią.

Otóż rozpoczęła się tu bardzo intensywna kampania za germanizowaniem nazwisk polskich.

Każdego, kto pierwszy raz zawita do Gdańska, uderza od razu ta bardzo znaczna ilość nazwisk polskich na szyldach i w ogłoszeniach handlowych i kupieckich. Każdy obcy od razu odnosi wrażenie, że co czwarte nazwisko w Gdańsku to albo czysto polskie, albo co najwyżej przekręcone z polskiego. Taki Karrasch lub Schwider – to przecie nikt inny, jeno Karaś i Świder, taki Zarske to Żarski, a v. Wnuck to szlachcic pomorski Wnuk…

I właśnie te czysto polskie lub przekręcone z polskiego nazwiska, których ilość w niektórych gminach wiejskich przekracza 50%, a na całym terenie WM Gdańska – 30%, jest wciąż świadectwem, że polskość jest tu odwieczna, że element polski jest tu rdzenny i że gdyby nie fatalne warunki, stworzone tu dla wszystkiego, co polskie, za Krzyżaków, następnie za królów pruskich i wreszcie w ostatnim piętnastoleciu, to zaznaczałby się znacznie wybitniej niż obecnie.

I oto ten fakt stał się solą w oku dążących „do porozumienia z Polską” panów spod znaków Forstera. Postanowili w tym kierunku przypuścić atak na polskość, nawet w tym wypadku, gdy nazwisko jest już niemal jedynym jej świadectwem.

Już w ciągu ubiegłych miesięcy słyszało się o nacisku, wywieranym np. przez panów inspektorów szkolnych na nauczycielstwo, by zmieniało polsko brzmiące nazwiska na niemieckie. I niejedna nauczycielka w obawie o chleb poddała się temu naciskowi. Niejeden też wachmistrz policji lub urzędnik celny poszedł w jej ślady. Były to jednak wypadki pojedyncze i stosunkowo nieliczne; na 35 tysięcy polskich nazwisk rozpowszechnionych na terenie gdańskim do końca 1933 r. zaledwie 406 osób zmieniło urzędownie nazwisko na niemiecko brzmiące.

Albert Forster na spotkaniu z pracownikami gazowni miejskiej

Ale oto w ostatnich dwu tygodniach Senat wydał tajny okólnik zalecający dokonanie tej zmiany przez wszystkich urzędników Wolnego Miasta, a stronnictwo narodowosocjalistyczne rozpoczęło zażartą agitację w kierunku urzeczywistnienia tego polecenia w jak najszerszych warstwach społecznych. SA- i SS-manowie chodzą od mieszkania do mieszkania i zbierają odpowiednie deklaracje, które następnie zostaną przesłane do Senatu, aby urzędownie te zgłoszenia zatwierdził. Sprawa jest tym bardziej ułatwiona, że Senat postanowił nie pobierać opłat, które dotychczas w danym razie pobierał, i wszelkie manipulacje dotyczące zmiany nazwiska oraz ogłoszenia w Statsanzeigerze załatwiać bezpłatnie.

Kto zna brutalność, z jaką mający władzę w ręku w Gdańsku przeprowadzają swe zarządzenia, ten nie zdziwi się, jeśli wkrótce będzie odczytywał długie spisy tych, którzy temu nowemu zabiegowi „zachowania niemczyzny” w Gdańsku się poddadzą.

Sprawa dokonania zmian nazwisk polskich na niemieckie staje się tym zrozumialsza, że Senat gdański narodowosocjalistyczny w dn. 18 września 1933 r. podpisał przecie umowę z Polską, według której do posyłania dzieci do szkół polskich mają prawo nie tylko Polacy (tj. bezwzględnie swą narodowość deklarujący), lecz wszyscy obywatele gdańscy pochodzenia lub języka polskiego. A cóż jest lepszym świadectwem pochodzenia polskiego, jak nie nazwisko o polskim brzmieniu?

Tak tedy zarządzona przez Senat zmiana przez urzędników gdańskich nazwisk polskich na niemieckie jest nie tylko brutalnym, niesłychanym w dziejach zabiegiem germanizacyjnym, którego nie ośmielały się stosować nawet najbardziej hakatystyczne rządy przedwojenne w Prusach i Rzeszy, lecz również zabiegiem świadomie godzącym w podpisaną przez tenże Senat umowę z Polską, jest dowodem świadomego uchylania się od jej dotrzymania.

Agitacja zaś czynna stronnictwa narodowosocjalistycznego za tą zmianą jest faktem, który stoi w jawnej i w jak najbardziej dobitnej sprzeczności z jego rzekomą dążnością do ustalenia zgodnego współżycia z Polską i z tak przez nie głoszonym rzekomym poszanowaniem polskiej narodowości.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI dnia 5 marca 1935 roku

Co na to p. komisarz?

Gdańsk, w marcu

Zarówno urzędowe oświadczenia władz gdańskich, jak enuncjacje rozmaitych tutejszych czynników stronnictwa narodowosocjalistycznego starają się utwierdzić w opinii publicznej przekonanie, że rozpisane na dzień 7 kwietnia wybory do Sejmu gdańskiego bynajmniej nie mają być „próbą plebiscytu za powrotem Gdańska do Rzeszy”, lecz są niezbędne „wyłącznie i całkowicie tylko ze względu na wewnętrzne położenie” w Wolnym Mieście.

Ferwor, z jakim to zdanie się szerzy, jest niewątpliwie dowodem, że i władzom gdańskim, i tutejszemu okręgowi stronnictwa narodowosocjalistycznego chodzi bardzo a bardzo o to, aby nikt nie myślał, iż w Gdańsku stawia się nowy krok w kierunku urzeczywistnienia hasła Zurück zum Reich17, wypisanego w nagłówku dziennika „Der Danziger Vorposten”, urzędowego organu okręgu gdańskiego NSDAP.

A skoro im tak bardzo na tym zależy, to znając z jednej strony arkana polityki w ogóle, z drugiej zaś zdając sobie doskonale sprawę z taktyki stosowanej od przeszło półtora roku przez czynniki mające obecnie w ręku władzę w Gdańsku, śmiało możemy twierdzić, że w rzeczywistości kwietniowe wybory tym czynnikom są potrzebne właśnie dla tej gry, którą tak systematycznie prowadzą.

Możemy to uczynić tym bardziej, że istnieją liczne dane wskazujące na to, iż panowie spod znaku swastyki, tak zawzięcie broniący się pro foro externo od przypisywanego im dążenia, in foro interno, tzn. w łonie swego stronnictwa, w swych organizacjach i w szeregach swych członków, tę właśnie myśl równie energicznie szerzą.

Zdradzają się z tym przecie na każdym kroku.

Przede wszystkim już listopadowe wybory komunalne w dwu powiatach – Nizinach i Żuławach – powiązali z plebiscytem w Sarrze18, głosząc podczas agitacji przedwyborczej, że rzucenie przez ludność tych gdańskich powiatów głosów na listę narodowosocjalistyczną zachęci biorących udział w plebiscycie sarrskim do uczynienia tego samego. Dlatego też piętnowali wszystkich, którzy agitowali i głosowali na inne listy, socjalistyczną i centrowo-niemieckonarodową, mianem „zdrajców kraju”.

A jak głęboko potrafili swym wyznawcom, a nawet i przeciwnikom wbić w głowę ten związek między wyborami w Gdańsku i plebiscytem w Sarrze, to świadczy fakt, który został zaobserwowany tu powszechnie, że po ogłoszeniu wyników plebiscytu na obszarze sarrskim – wśród najszerszych sfer ludności niemieckiej i nieniemieckiej Gdańska natychmiast rozszerzyło się przekonanie, iż w najbliższych miesiącach zostanie zarządzony analogiczny plebiscyt na terenie Wolnego Miasta. Słyszało się to literalnie na każdym kroku. Mówili o tym inteligenci w biurach i na ulicy, przekupki na Fischmarkcie, konduktorzy tramwajowi i służące w kuchniach. Jednocześnie też liczni niżsi funkcjonariusze senaccy w wioskach gdańskich, żandarmi, sołtysi, nauczyciele i kierownicy szkół powszechnych, jak również kierownicy niższych i wyższych komórek organizacyjnych narodowosocjalistycznych zaczęli terroryzować Polaków zgłaszających swe dzieci do szkół polskich, szerząc osobiście wiadomości, iż lada miesiąc zostanie rozpisany plebiscyt w Wolnym Mieście za przyłączeniem jego terenu do Rzeszy. „A jak wypadnie tak samo jak w Sarrze – co jest zresztą niewątpliwe – to wszyscy posyłający swe dzieci do szkół polskich będą musieli wynieść się do Polski, jako zdrajcy kraju”.

Toteż nic dziwnego, że gdy rychło po ogłoszeniu wyników plebiscytu sarrskiego na wniosek stronnictwa narodowosocjalistycznego rozwiązano Volkstag gdański i zarządzono nowe wybory, każdy rozumował, że będą one właśnie tym plebiscytem, o którym tak powszechnie mówili wszyscy, w blasku brązowych mundurów chodzący.

I nic dziwnego, że obchodzony i w Gdańsku bardzo uroczyście przez sfery urzędowe dzień 1 marca, tzn. dzień powrotu Sarry do Rzeszy, znowu dał powód do zdradzenia się, czym właściwie mają być wybory kwietniowe dla Wolnego Miasta.

Już to, że pan prezydent Artur Greiser zgromadził w wielkiej sali posiedzeń Senatu przedstawicieli i szczyty świata urzędniczego gdańskiego i wygłosił do nich mowę o fakcie powrotu Sarry do Rzeszy, ma swoją dużą wymowę. Jeszcze bardziej wymowne są następujące słowa p. prezydenta, podane urzędowo:

„Właśnie my tu w Gdańsku możemy się szczególnie cieszyć z powrotu do Rzeszy naszych braci znad Sarry, gdyż mamy szczególne zrozumienie dla położenia Niemców sarrskich w ciągu 15 lat obcego władztwa nad nimi.

Powrót Sarry do Rzeszy nie powinien jednak budzić w nas zazdrości, musi natomiast pobudzić nas do tego, abyśmy mocniej zaciągnęli rzemienie naszych hełmów i powzięli postanowienie dalszego trwania na placówce w walce o dobro całego narodu niemieckiego, zachowując wierność dla tegoż narodu i jego wodza Adolfa Hitlera”.

Przemówienie swe zakończył p. prezydent Greiser okrzykiem na cześć Adolfa Hitlera.

A jednocześnie na Fleischergasse w poprzek ulicy pomiędzy domami nr 3 i 4 z jednej strony i nr 90–91 z drugiej na zielonej girlandzie kołysał się wielki transparent, który z jednej strony miał napis: Deutsch ist die Saar19, a z drugiej – od Vorstädtischer Graben – Die Saar ist frei, jetzt bist du Danzig an dem Reich20. Był to niewątpliwie przejaw niezwykle rozpalonych uczuć patriotycznych mieszkańców wymienionych wyżej domów przy Fleischergasse, ale jakże niedyskretny! Jakże zdradzający to, co się szerzy w szeregach narodowosocjalistycznego stronnictwa w Gdańsku!

I to tym bardziej, że tuż obok znajduje się urząd policyjny i że ulicą Fleischergasse przechodzą stale przecie i oficerowie policyjni, którzy chyba też udzielili pozwolenia na wywieszenie tego transparentu, głoszącego jawnie i bezwstydnie o przestępnej z punktu prawnego agitacji przeciw istniejącemu statutowi Wolnego Miasta Gdańska!

I wobec tego musimy zwrócić się do p. Seana Lestera, wysokiego komisarza Ligi Narodów z zapytaniem: Co przedsiębierze w kierunku ukrócenia tej przestępnej z punktu widzenia prawa agitacji?

Quidam

Nazistowskie uroczystości w Gdańsku z okazji przyłączenia Kraju Saary do Rzeszy. Na fasadzie napis: „Deutsch ist die Saar”

KURIER WARSZAWSKI dnia 8 marca 1935 roku

Protest polski

Gdańsk, dn. 6 marca

Zawieszenie transparentu głoszącego, że po powrocie Sarry do Rzeszy nastaje obecnie kolej na Gdańsk (o czym pisałem przed kilku dniami), wywołało reakcję ze strony Związku Polaków w Gdańsku. Upatrując w tolerowaniu przez władze gdańskie takiego prowokatorskiego napisu naruszenie obowiązującego statutu Wolnego Miasta, prezes zarządu głównego wyżej wymienionej organizacji, skupiającej blisko 7 tysięcy Polaków, prof. dr Piotr Jeż21, wystosował do Senatu protest i żądanie, aby winni tego przestępstwa zostali odpowiednio ukarani. Odpisy tego pisma zostały jednocześnie przesłane komisarzowi jeneralnemu Rzplitej i wysokiemu komisarzowi Ligi Narodów.

Odpowiedź od Senatu na to wystąpienie dotychczas jeszcze nie nadeszła, o tym zaś, jaka ona będzie, wnosić można chociażby z tego, że transparent wisiał zupełnie bezkarnie – i widocznie złośliwie przez policję gdańską tolerowany – od piątku do wtorku włącznie (wówczas, gdy wszystkie inne sztandary i transparenty wywieszone w dn. 1 marca zostały zdjęte od razu w dn. 2 marca) oraz że „Der Danziger Vorposten”, organ urzędowy rządzącego w Gdańsku stronnictwa narodowosocjalistycznego, i urzędowa „Dako” w swym biuletynie starają się sprawę przedstawić jako bez znaczenia.

„Dako” w nr. 54 swego biuletynu również zapytuje:

„Zresztą pozostaje niejasne, czemu właściwie w wywieszonym transparencie czuje się dotknięta polska mniejszość w Gdańsku”.

Trzeba dać na to odpowiedź:

Ludność polska w Gdańsku zdaje sobie znakomicie sprawę z tego, że układy międzynarodowe, które wbrew logice geopolitycznej nie dopuściły do przyłączenia Gdańska do Polski i stworzyły Wolne Miasto, skrzywdziły ją w jak największym stopniu.

Ale że zawarowały jednocześnie, iż Gdańsk ma być portem polskim, oraz zastrzegły Polsce i ludności polskiej na tym terytorium pewne prawa, więc chociaż ze ściśnionym sercem – zgodziła się w końcu na ustanowiony porządek rzeczy.

Jednocześnie, zgodnie z wrodzoną Polakom lojalnością, ludność polska Wolnego Miasta oddała się pracy nie tylko dla dobra swego osobistego i Rzeczypospolitej, do której tęsknić nigdy nie przestaje, lecz również i dla tej ściślejszej ojczyzny, w której zresztą jest odwiecznym autochtonem, a nie żadnym napływowym elementem, kolonistą znad Renu lub z Bawarii, jak Niemcy.

Ludność polska w Gdańsku dochowuje wiernie wszystkich praw i zobowiązań, jakie na nią, wbrew jej woli, nałożone zostały – i nie może pozwolić nikomu innemu z współżyjących z nią w Wolnym Mieście na wyłamywanie się spod nich – i to tym bardziej w kierunku biegunowo przeciwnym od jej ideałów.

Toteż czuje się bardzo dotkniętą, widząc, w jaki sposób od wiosny 1931 r. bezkarnie i pod płaszczykiem „zachowania niemczyzny” szerzy się na terytorium Gdańska propagandę za przyłączeniem do Rzeszy, jak zupełnie bezkarnie i pod płaszczykiem „społecznej przebudowy” przygotowuje się wszystko, aby w odpowiedniej chwili tego przyłączenia Wolnego Miasta do Niemiec dokonać.

Dlatego dotyka ją i niepokoi hasło Zurück zum Reich w nagłówku „Vorpostenu”, dlatego dotyka ją i niepokoi zawieszanie transparentów z napisem zapowiadającym „oswobodzenie” Gdańska z kolei po Sarrze – i dlatego ma prawo i obowiązek apelowania do tych instytucji, które przez układy międzynarodowe zostały postawione na straży ustanowionego prawnego porządku rzeczy.

Quidam

Prezydium pierwszego wielkiego przedwyborczego wiecu polskiego w Messehalle, 10 marca 1935. Od lewej: Franciszek Sędzicki, Antoni Lendzion, Tadeusz Wejhert, Bolesław Paszot, Bronisław Budzyński, A. Schilker, ks. Bernard Winnicki

Zgromadzenie drugiego wielkiego przedwyborczego wiecu polskiego w Messehalle, 31 marca 1935

KURIER WARSZAWSKI dnia 13 marca 1935 roku

Jedna lista polska

Gdańsk, w marcu

Spadł nam tu kamień z serca, który ciężył od dawna, ale zwłaszcza od rozpisania nowych wyborów do Volkstagu.

Oto bowiem społeczeństwo polskie w Gdańsku nie przedstawia jednolitej całości. I w nim nurtują rozmaite prądy, i w nim zwalczają się rozmaite indywidualności. A że teren jest mały, że krąg interesów z natury rzeczy jest również niezbyt rozległy, więc, jak to bywa zwykle, tarcia te są nieproporcjonalnie intensywne i nieraz stają się już zbyt ostre. Takie właśnie – powiedzmy szczerze – zbyteczne zadrażnienie stosunków zapanowało tu u nas w ostatnim półroczu i rozwiązanie Sejmu gdańskiego zastało tutejsze społeczeństwo polskie w stanie rozdarcia wewnętrznego. Jeśli zaś się zważy, jak trudne jest położenie Polaków w Wolnym Mieście, jak każdy – literalnie każdy – głos polski jest niezbędny podczas wyborów, to nic dziwnego, że nas ogarnęła troska, jak to będzie w dniu 7 kwietnia, czy utrzymamy w Volkstagu ten stan posiadania, jaki mieliśmy dotychczas, i czy zdołamy zgodnie pójść do urny wyborczej.

Troska ta tym bardziej zasępiała czoła, że opinia niemiecka, w szczególności narodowosocjalistyczna, np. w „Danz. Vorposten”, wyraźnie podkreślała rozdarcie w społeczeństwie polskim i ze źle zamaskowaną uciechą głosiła, iż Polacy zapewne pójdą w rozsypce.

Lecz trzeba przyznać, że nie zawiodła wiara w zrozumienie sytuacji i w uczucia patriotyczne Polaków gdańszczan.

Dn. 7 bm. – w wyniku przeszło dwutygodniowych narad – zapadła uchwała obowiązująca, że wszyscy Polacy będą głosowali na jedną listę, a na czele jej zostaną postawione na pierwszych miejscach w następującej kolejności następujące osoby: b. poseł dyr. Bronisław Budzyński22, b. poseł Antoni Lendzion23, ks. proboszcz Wiecki24 i p. Wesołowski.

Trzeba przyznać, że pertraktujące strony dały z siebie wszystko, co dać mogły, że potrafiły w ostateczności poświęcić niejedną ambicję, zapomnieć niejedną urazę i obrazę i wznieść się ponad osobisty interes – w imię dobra sprawy polskiej u ujścia Wisły.

Należy im to poczytać za wielką zasługę, podobnie jak trzeba podnieść tę, jaką mają w danym razie min. dr Kazimierz Papée, komisarz jeneralny Rzplitej w Gdańsku, i jeden z jego najbliższych współpracowników, radca Ignacy Ziętkiewicz, którzy patronowali tym naradom i niemało przyczynili się do osiągnięcia porozumienia.

X

Polski komitet wyborczy zorganizował w niedzielę ubiegłą pierwszy polski masowy wiec wyborczy – w największej, jaka istnieje w Gdańsku, sali, a mianowicie w tzw. Messehalle przy Wallgasse. Olbrzymia hala, służąca normalnie do targów owocami, wypełniła się już o godz. 14 m. 30, tzn. punktualnie o wyznaczonym czasie, całkowicie polskimi wyborcami. Gdy przyszedłem o kwadrans później, już ledwo dostałem się do środka, a ci wszyscy, którzy jeszcze później przyszli – licząc na zwykłe tu w Gdańsku spóźnianie się – już wejść nie mogli: policja zamknęła dopływ publiczności, gdyż w hali zgromadziło się już koło 5 tysięcy osób i ze względów bezpieczeństwa nikt już więcej dopuszczony być nie mógł. Toteż – jak informowała po wiecu policja – jeszcze przynajmniej 2 tysiące odeszły z kwitkiem, żałując szczerze swego spóźnialstwa.

Już ten napływ publiczności na wiec – tak gromadny, jak nigdy jeszcze dotąd – jest dobitnym dowodem tego wrażenia, które na Polonii gdańskiej wywarł fakt ustalenia jednolitego frontu polskiego.

Świadczą o tym także ten nastrój, jaki panował przez cały czas zebrania, ta powaga, to skupienie, z którym wysłuchano przemówień pp. ks. Wieckiego, dyr. Budzyńskiego i posła Lendziona, ta reakcja, jaka występowała wśród publiczności w gorętszych momentach.

Śmiało można powiedzieć, że takiego zebrania politycznego nie przeżywaliśmy tu w Gdańsku jeszcze nigdy.

Narodowi socjaliści przyzwyczaili ogół w Gdańsku do podobnej oprawy zebrań politycznych – i każdy z polskich wiecowników czuł się znakomicie właśnie dlatego, że polski komitet wyborczy i pod tym względem nie dał się zakasować.

Wiec wywarł wrażenie nie tylko na społeczeństwie polskim w Gdańsku, lecz również na niemieckim. Narodowosocjal. „Der Danziger Vorposten” aż całe dwie kolumny poświęcił mu nazajutrz, a socjalist. „Danz. Volksstimme” podkreśla fakt, iż dotychczas Polacy jeszcze ani razu tak licznego zebrania nie potrafili zorganizować.

Będziemy tu musieli natężyć wszystkie swoje siły, aby osiągnąć w walce wyborczej rezultaty pomyślne.

Udział głosujących na pewno będzie bardzo duży – i już na to, abyśmy utrzymali dotychczasowy stan posiadania, trzeba będzie zyskać sobie znaczniejszą niż dotychczas liczbę głosów. A na pewno napotkamy niejedną i w tym przeszkodę. Przecie już z piątku na sobotę zdarto w nocy 40 plakatów wiecowych ze słupów ogłoszeniowych, innych zaś kilkadziesiąt w nocy z soboty na niedzielę…

X

Narodowi socjaliści rozpisali wybory nie po to, aby dobić resztki tzw. opozycyjnych stronnictw niemieckich w Wolnym Mieście. Jak to już wykazaliśmy dawniej, chodzi im o sfinalizowanie przebudowy prawnej i społecznej terytorium gdańskiego nie dla czego innego, jak dla uczynienia go jak najbardziej zwartym, jednolitym i skutecznym narzędziem w swym ręku w walce o ujście Wisły. Chodzi im też o całkowite wytępienie elementu polskiego na tym terytorium, by kiedyś mieć jak najwięcej atutów w swym ręku, gdy uznają za odpowiednie przystąpić do realizowania swego programowego hasła: „Przyszłość Niemiec leży na Wschodzie”. Chodzi im o to, aby móc kiedyś rzucić na szalę sądów i decyzji twierdzenie, że oprócz Niemców w Gdańsku nie ma nikogo więcej.

A jeśli tak, to Polacy w Gdańsku mają do odegrania dużą rolę.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI dnia 20 marca 1935 roku

A policja gdańska?

Gdańsk, dn. 15 marca

Na ostatnim posiedzeniu rozwiązanego Sejmu gdańskiego pan prezydent Senatu – a zarazem w sprawach organizacji partyjnej narodowosocjalistycznej zastępca namiestnika gdańskiego, p. Alberta Forstera –przemawiając przeciwko wnioskom socjalistów, żądającym uchwalenia szeregu ustaw, które by zapewniły w nowych wyborach w dostatecznej mierze swobodę propagandy i wolność głosowania, złożył zapewnienie, że Senat gdański i podległe mu władze bezpieczeństwa dołożą wszelkich starań, aby i przy obecnie obowiązujących ustawach umożliwiona była wszystkim legalnie istniejącym stronnictwom całkowita swoboda propagandy i głosowania.

Jakżeż, niestety, wbrew temu tak autorytatywnemu zapewnieniu inaczej wygląda rzeczywistość, chociaż stronnictwo narodowosocjalistyczne jeszcze nie rozpoczęło właściwej kampanii wyborczej i rzekomo toleruje agitację przedwyborczą swych przeciwników!

Oto na porządku dziennym są napady na kolporterów ulotek socjalistycznych, napady na sprzedawców „Danz. Volksstimme” i samowolne konfiskaty numerów tego dziennika – i to tak częste i tak odbywające się jednocześnie w rozmaitych częściach miasta, że niewątpliwie są wynikiem zorganizowanej akcji. Zresztą w kilku wypadkach przyciśnięci do muru napastnicy, niegrzeszący rozgarnięciem umysłowym, wyraźnie mówili, że otrzymali polecenie uniemożliwiania szerzenia pism agitacyjnych nienarodowosocjalistycznych.

Podobnie dzieje się też z afiszami na słupach ogłoszeniowych. Początkowo firma dzierżawiąca te słupy wprost nie chciała przyjmować do rozklejania plakatów stronnictw opozycyjnych, tłumacząc, że słupy są na dłuższy czas zajęte. Potem jednak, widocznie zorientowawszy się, że przecie każdy może sprawdzić w każdej chwili, czy są wolne miejsca, zgodziła się na rozklejanie afiszów nienarodowosocjalistycznych.

Ale cóż? Ledwo na tych słupach przed paru dniami rozklejono żółte plakaty centrowe i pomarańczowe socjalistyczne, a w ciągu pierwszej nocy na wszystkich – dosłownie na wszystkich – 150 słupach ogłoszeniowych zarówno jedne, jak drugie zostały bądź zamalowane czarną farbą drukarską, bądź też zdrapane i obdarte, że również nic odczytać nie można było. I to bez względu na to, na jakiej wysokości naklejono te plakaty i gdzie znajduje się słup ogłoszeniowy. Czy gdzieś na drugorzędnej ulicy, czy na tak ruchliwym placu, jak przed dworcem kolejowym, albo tuż na wprost rezydencji wysokiego komisarza Ligi Narodów.

Znowu więc niewątpliwy wynik planowej, odpowiednio zorganizowanej akcji. I to niewątpliwie całkowicie tolerowanej przez policję. Obserwowałem np. w wielu miejscach – chociażby przed dworcem kolejowym – plakat centrowy poobdzierany małymi cząstkami (widocznie był posmarowany bardzo tęgim klejem), na co potrzeba było przynajmniej 20 min. czasu.

Plakatoburcom nie brak i pomysłów. Ledwo zasmarowane na czarno lub zdarte zastąpiono nowymi afiszami – a następnego ranka ujrzeliśmy na wszystkich centrowych naklejone różowe paski z nadrukiem Landesverräter (zdrajcy kraju), albo Volksbetrüger (oszukujący lud). Na socjalistycznych zaś widniały takiej samej barwy paski z tekstem: „To tałatajstwo wymierzyło w listopadzie 1918 r. naszej armii, walczącej na froncie, cios w plecy i przyczyniło się do pokoju w Wersalu”. A trzeba zaznaczyć, że nikomu nie wolno drukować żadnych ulotek i plakatów na kolorze różowym lub czerwonym, gdyż tę barwę zarezerwowała sobie policja na swoje rozporządzenia.

Zniszczeniu uległy też częściowo i afisze polskie, donoszące o wiecu w Messehalle25. Ze 150 pierwszej nocy zdarto prawie trzecią część, bo aż 40. Gdy naklejono nowe, drugiej nocy znowu zniszczono kilkadziesiąt.

Toteż polski komitet wyborczy natychmiast wystąpił do Senatu z wezwaniem, aby wziął w obronę afisze polskie jako gwarant spokojnego przebiegu akcji wyborczej. Kopie tego pisma przesłane zostały p. komisarzowi jeneralnemu Rzplitej i p. wysokiemu komisarzowi LN.

Niestety, wezwanie to widocznie nie wywarło najmniejszego skutku, kiedy właśnie w dwa, w trzy dni po przesłaniu jego zupełnie bezkarnie i bez przeszkody ze strony policji tak masowo zniszczono plakaty socjalistyczne i centrowe.

To dowodzi niezbicie, że władze naczelne Wolnego Miasta albo nie mają dostatecznej siły, albo brak im dobrej woli w kierunku dotrzymania zapewnień, złożonych przez usta prezydenta Senatu, co do zabezpieczenia wszystkim stronnictwom możności spokojnego przeprowadzenia agitacji wyborczej.

W takim razie jest niezbędna co najrychlejsza czynna ingerencja z jednej strony komisarza jeneralnego Rzplitej, z drugiej wysokiego komisarza Ligi Narodów.

Quidam

Transparenty nazistowskie i polskie, wybory 1935

Słup ogłoszeniowy z plakatami narodowosocjalistycznymi, wybory 1935

KURIER WARSZAWSKI dnia 24 marca 1935 roku

Oświadczenia Senatu

Gdańsk, w marcu

Na słupach ogłoszeniowych ukazały się wielkie krwistoczerwone plakaty, które przyniosły oświadczenie Senatu w sprawie wyborów. Zamieściły je również wszystkie pisma codzienne gdańskie.

Oświadczenie to brzmi:

„W celu ostatecznego zaprzeczenia niezgodnym z prawdą pogłoskom, szerzonym przez zainteresowane w tym czynniki, Senat Wolnego Miasta Gdańska w całkowitym swym składzie oświadcza wobec ludności gdańskiej i wszystkich państw obcych, że:

1) wybory do Sejmu w dn. 7 kwietnia 1935 z życzeniami Senatu zostały zarządzone zgodnie dla załatwienia czysto wewnętrznopolitycznych potrzeb i dla wyjaśnienia, czy gdańska ludność ma zaufanie do rządu narodowosocjalistycznego. Wybory nie mają nic wspólnego ze sprawą statutu Wolnego Miasta i międzynarodowego położenia prawnego Gdańska; nie są też plebiscytem w sprawie tego statutu.

2) Senat wszelkimi środkami, jakie ma do rozporządzenia, zapewni swobodę tajnych wyborów i daje całkowitą gwarancję przeprowadzenia ich zgodnie z obowiązującą w Wolnym Mieście Gdańsku konstytucją”.

Nie będziemy podawali w wątpliwość dobrej woli Senatu. Musimy jednak zaznaczyć, że pomimo to nie jesteśmy ani nie możemy być uspokojeni całkowicie.

W Gdańsku bowiem Senat tylko formalnie sprawuje rządy. Istnieje tu obok niego, a właściwie ponad nim, inna instancja, która, jako mocodawczyni panów senatorów, może przeprowadzać, co się jej podoba. Może to czynić, gdyż nie jest przed nikim odpowiedzialna.

Mówimy o stronnictwie, z którego łona pochodzi Senat, a któremu tu przewodzi obcokrajowiec w Gdańsku – prawnie biorąc – p. Albert Forster.

Co prawda na specjalnie po to urządzonym zebraniu przedstawicieli prasy niemieckiej gdańskiej oraz polskiej pan namiestnik gdański oświadczył publicznie, że wszelkie pogłoski o tym, jakoby stronnictwo narodowosocjal. dążyło do rewizji statutu Wolnego Miasta, są „głupią paplaniną”.

Ale właśnie tenże p. Forster, który tu tak uspokajające składa deklaracje, właśnie przed paru dniami mówił w Berlinie do przedstawicieli prasy w Rzeszy cokolwiek inaczej.

Mianowicie – jak podało źródło niepodejrzane, bo narodowosocjalistyczny dziennik gdański „Der Danziger Vorposten” w nr. z dn. 13 marca – oświadczywszy, że „wybory w Gdańsku nie powinny być porównywane do głosowania w Sarrze”, powiedział w końcu swego przemówienia, że „gdańskie wybory, które przyniosą zwycięstwo narodowym socjalistom, będą jednocześnie demonstracją niemieckiego poczucia gdańskiej ludności i wymownym protestem przeciw samowoli traktatu wersalskiego, który całkowicie niemieckie miasto oderwał od Rzeszy”.

Urzędowy organ namiestnictwa narodowosocjalistycznego w Gdańsku „Der Danz. Vorposten”, zdając obszernie sprawę z przemówienia p. Forstera w Berlinie, pominął całkowicie ten passus. Ale właśnie tym jeszcze bardziej podkreślił fakt jego wygłoszenia oraz jego znaczenie.

I na próżno obecnie i p. Forster, i przez niego postawieni na czele urzędowego Gdańska ludzie mówią i plakatują nam co innego.

Bynajmniej nas to nie uspokaja. Tym bardziej że w nagłówku urzędowego organu stronnictwa rządzącego wciąż czytamy hasło Zurück zum Reich oraz że Senat gdański dotychczas nie zareagował na protest Związku Polaków przeciw wywieszaniu na ulicach Gdańska prowokacyjnych transparentów, oświadczających, że po Sarrze przyszła kolej na „oswobodzenie” Gdańska i powrót jego do Rzeszy, a policja gdańska złośliwie transparent ten tolerowała przez 5 dni.

Zresztą, jak podaje „Volksstimme”, w rozkazach dziennych organizacji narodowosocjalistycznych wciąż wybory wiąże się ze sprawą zmiany statutu Wolnego Miasta, a i sam p. Forster w swoim nowym, trzymetrowym orędziu, rozplakatowanym świeżo na słupach ogłoszeniowych, tych, którzy mają głosować na listy centrowe, niemieckonarodowe i socjalistyczne, nazywa „zdrajcami kraju” (oczywiście Rzeszy) i „separatystami”.

Uwierzymy pięknym oświadczeniom dopiero wówczas, gdy Zurück zum Reich zniknie z nagłówka „Vorpostenu”, a p. Forster opuści Gdańsk!

X

Ledwo skończyłem moją dzisiejszą ko-respondencję, gdy przez radio z Berlina usłyszałem deklarację rządu Rzeszy o uchwaleniu przezeń prawa o powszechnej służbie wojskowej, a w parę chwil potem wiadomość nadaną przez radiostację gdańską, że o fakcie tym podał tu, w Gdańsku wiadomość prezydent senatu Greiser w chwili, gdy na placu sportowym im. Alberta Forstera inaugurował wobec 30 tysięcy umundurowanych członków organizacji bojowych narodowosocjalistycznych i wielotysięcznych tłumów publiczności walkę wyborczą w zbliżających się wyborach do Sejmu gdańskiego. Wywołało to wśród zgromadzonych entuzjazm nie do opisania.

W ten demonstracyjny sposób prezydent Senatu związał wybory do Sejmu gdańskiego ze sprawą wprowadzenia powszechnej służby wojskowej w Rzeszy, a więc z faktem złamania traktatu wersalskiego w jednym z najważniejszych punktów, tym samym potwierdził tylko to ogólne przekonanie, które Senat gdański swym oświadczeniem wyżej omówionym starał się zbić, a mianowicie, że narodowi socjaliści, zdobywszy w tych wyborach kwalifikowaną większość, będą czuli się upoważnieni do wystąpienia z żądaniem przyłączenia terytorium Wolnego Miasta do Rzeszy.

Quidam

Polskie hasła wyborcze, 1935

Kamienice przy Faulgraben z nazistowskimi hasłami wyborczymi, 1935

KURIER WARSZAWSKI dnia 28 marca 1935 roku

„W Gdańsku panuje wzorowy porządek”

Gdańsk, w marcu

Dn. 23 marca na jednym z 1300 zapowiedzianych przez stronnictwo narodowosocjalistyczne wieców, w zapełnionej spędzoną w taki lub inny sposób publicznością Messehalli, p. prezydent Senatu gdańskiego Artur Greiser, będący zarazem tylko zastępcą namiestnika gdańskiego – Alberta Forstera, oświadczył z całkowitą powagą i zupełnym przeświadczeniem o słuszności swego zdania, że „Obecnie panuje w Gdańsku wzorowy porządek i dyscyplina, jaką trudno spotkać w którymkolwiek innym mieście portowym”.

A jednak jakże są zawodne twierdzenia nawet tak wysoko postawionej w Gdańsku osoby!

Bo oto jednocześnie, co prawda o kilkanaście kilometrów dalej – w innym mieście w państwie gdańskim położonym – w Sopocie, każdy wychodzący z dworca kolejowego przyjezdny mógł obserwować zjawisko wręcz sprzeczne ze słowami p. prezydenta.

Oto socjaliści zwołali do sali w Victoriagarten wiec przedwyborczy. I ledwo w szczelnie zapełnionej sali rozpoczęto obrady, gdy nagle zgasło światło elektryczne. I to nie tylko w sali, lecz na przyległych ulicach, a nawet na dworcu. Ledwo zapłonęły zdobyte skądś świece, gdy wtem ktoś wrzucił do sali parę butelek wypełnionych gazem łzawiącym, a gdy uczestnicy wobec tego zaczęli opuszczać salę, rzucili się na nich przybyli (widocznie dla zapewnienia porządku i dyscypliny) towarzysze partyjni p. prezydenta, częściowo ubrani po cywilnemu, i zaczęli walić każdego z „przeklętych marksistów”, „separatystów” i „zdrajców kraju” – pałkami, kastetami, gumowymi trzcinkami itd. Rozpoczęła się tedy w ciemności walka, a właściwie masakra socjalistów. Po kwadransie już 16 ociekających krwią znajdowało się na dworcu… Policja, podległa właśnie p. prezydentowi jako senatorowi do spraw wewnętrznych, obecna stanowczo w niedostatecznej ilości, starała się niby zrobić porządek, ale cóż? Jeśli ktoś z schupowców, nie widząc po ciemku, zdzielił swą gumową pałką przypadkiem, cokolwiek silniej któregokolwiek z SA-manów, musiał potem wysłuchać całej kaskady wymysłów od p. Tempa26, komisarza jeneralnego w Sopocie, który zapewne również dla utrzymania porządku i dyscypliny uwijał się wśród ścierających się.

I nie myślcie, szanowni czytelnicy, że to tylko jakiś przypadek sprawił, iż twierdzenie okazało się tak sprzecznym z rzeczywistością. Podobne napaści na socjalistów i na lokale, w których się zbierają, mają tu miejsce stale. Trudno mi tu rozwodzić się nad tym dłużej i ilustrować swoje twierdzenie przytoczeniem szeregu faktów. Powiem tylko, że w Gdańsku towarzysze spod swastyki zupełnie świadomie i według opracowanego przez sztab p. Forstera planu rozbijają zebrania opozycyjne, niszczą co nocy plakaty opozycyjne, utrudniają kolporterkę odezw i wydawnictw opozycyjnych.

Nic by to nas nie obchodziło, gdyby niestety ofiarami terroru nie padali coraz częściej Polacy.

Tymczasem pozwolę sobie podać następujący katalog napadów na Polaków.

1. A więc w dn. 23 marca w Sopocie pobito trzech Polaków. Z nich Wrosz, obywatel polski, mieszkaniec Wejherowa, w drodze na dworzec został uderzony kastetem w głowę i zraniony poważnie. Dwaj inni – Wasilewski i Daszke – nie tylko że zostali poturbowani, ale i aresztowani przez policję za rzekome podburzanie tłumu. Jak bezpodstawne było to oskarżenie, świadczy fakt, że dziś wypuszczono ich z aresztu jako niewinnych.

2. W nocy z piątku na sobotę – 22 na 23 marca – w Wielkich Trąbkach zostali pobici przez oddział SA dwaj polscy kolejarze: Brunon Kopicki, obyw. polski, i Jakób Wilke, obyw. gdański. Napastnicy czyhali na kolporterów wydawnictw – i rzucili się na przyjeżdżających Polaków. Naprzód obrzucili ich kamieniami, a potem bili ich kastetami i kopali nogami. Kopicki ma 2 głębokie rany i 2 mniejsze w głowie, i wyłamany ząb. Wilke – podbite oko i wiele drobnych urazów na ciele. Obaj są jeszcze niezdolni do pracy wskutek pobicia, co stwierdziła obdukcja lekarska.

Krzyki napadniętych zwabiły żandarmerię. Wówczas napastnicy uciekli. 5 z nich jednak rozpoznano. Ciekawe, że wezwani telefonicznie lekarze z Pruszcza i Sobowic odmówili pomocy, tłumacząc się, że nocą nie ordynują.

3. W piątek 22 marca, o godz. 24 pod Nękowem (Nenkau – powiat Wyżyny Gdańskie) dziesięciu umundurowanych SA-manów napadło koło restauracji Puttkamera i pobiło Polaka Jana Pettkę. Gdy ten zdołał wyrwać się i pomknął w kierunku posterunku policji, jeden z napastników strzelił za nim.

4. Dn. 20 marca w tej samej miejscowości koło Christinenhof27 5 narod. socjalistów, czatujących w rowie, o godz. 22 napadło na Alojzego Pettkę, obiło go gumowymi pałkami, wybiło mu dwa zęby, zadając szereg ran na głowie i twarzy. Trzeba zaznaczyć, że Pettkę zatrzymano wystrzałami z broni palnej.

5. Dn. 23 marca narodowosocjalistyczni bojówkarze napadli w Peterhagen28 dwóch Polaków – Tysarczyka i Mielcarka – odebrali im paczki z polskimi pismami i wydawnictwami i zmusili ich do ucieczki.

6. Dn. 21 marca dwaj członkowie Związku Polaków – Grzenkowski i Tade – zostali napadnięci przez bojówkarzy p. Forstera w okolicy Müggau29 pod Wrzeszczem. Pod grozą wyciągniętych sztyletów (tzw. Ehrendolch30, noszonych przy brązowym uniformie) odebrano im paczki z polskimi pismami.

7. W dn. 19 marca napadnięto i poturbowano w Brentowie Polaka – Romczyka, ob. gdańskiego.

8. W nocy z 19 na 20 marca, o godz. 24 wybito wszystkie szyby w domu Polaka Jana Zwary, mieszkającego w miejscowości Bankau, za to, że w dn. 19 marca, w dn. imienin marszałka Piłsudskiego, wywiesił polską chorągiew.

9. W dn. 18 marca w Belkowie pobito i pokopano Polaka – W. Cicholewskiego. Sprawcami byli również SA-mani, których nazwiska ustalono.

Słowem, w ciągu ubiegłego tygodnia nie było niemal dnia, aby nie został napadnięty i pobity lub obrabowany z niesionych wydawnictw Polak!

Toteż nic dziwnego, że komisarz jeneralny Rzeczypospolitej widział się zmuszony w dniu dzisiejszym interweniować osobiście u prezydenta Senatu w sprawie tych aktów terrorystycznych, zastrzegając sobie jednocześnie dalsze kroki po bliższym zbadaniu wszystkich zajść.

Interwencja ta jest tym potrzebniejsza, że we wszystkich niemal wypadkach gdańscy funkcjonariusze i policja gdańska wykazują już zbyt daleko posuniętą opieszałość. Np. w wypadku wybicia szyb w domu Zwary w Bankau leśniczy Schmidt nie pozwolił wezwać przez telefon policji, znajdującej się w leśniczówce, a policjant Kohnke zupełnie sobie całe zajście zbagatelizował.

Są nawet dane, że wprost jawnie toleruje się te ekscesy terrorystyczne, wiedząc o tym, że się je organizuje.

Tak, gdy Jan Pettka zwrócił się w Emaus do policjanta, aby go przeprowadził do Nękowa, ten mu odpowiedział: „Powiedz pan tym ludziom ode mnie, że powinni pana przepuścić…” A więc policjant wiedział chyba, kto i po co czatuje w nocy na drodze?

A więc stanowczo omylił się p. prezydent Senatu, zapewniając zebranych na wiecu o tym idealnym porządku i spokoju, który jakoby panuje w WM Gdańsku. Co najmniej tak, jak podpisując odezwę, rozplakatowaną niedawno, w której zapowiadają władze gdańskie, iż wybory do Sejmu nic nie mają wspólnego ze zmianą statutu WM Gdańska, a w parę dni potem, dn. 20 marca, o godz. 16 m. 30, zapewniając zwołanych na wiec robotników z fabryki na Troylu31, że „przez zaprowadzenie powszechnej służby wojskowej w Rzeszy zbliżyliśmy się o krok jeden do naszej ojczyzny” (Durch die Einführung der allgemeinen Wehrpflicht in Deutschland sind wir unserem Mutterlande wieder einen Schritt näher gekommen32).

Quidam

Policjanci w zdemolowanym mieszkaniu Polaka Tielmanna w Świętym Wojciechu

Widok na Targ Węglowy i wieżę Katowni

KURIER WARSZAWSKI dnia 3 kwietnia 1935 roku

Greiser contra Lester

Gdańsk, w marcu

W ostatnich dniach w mowach prezydenta Senatu gdańskiego dały się spostrzec słabsze lub mocniejsze akcenty zwrócone przeciw Lidze Narodów i wysokiemu komisarzowi p. Seanowi Lesterowi.

W mowie wygłoszonej dn. 20 marca do robotników fabryki na Troylu p. Greiser, mówiąc o tym, że jako były żołnierz ma odwagę powiedzieć, iż do czasu, aż Polska stuprocentowo nie wypełni swych zobowiązań w stosunku do Gdańska, ani jeden robotnik Polak nie zostanie przyjęty do pracy w tej fabryce, dodał: „Nie będę się bał powtórzyć to samo w Lidze Narodów, która pędzi żywot naszym kosztem. Z naciskiem powtarzam – pędzi swój żywot naszym kosztem”.

Na walnym zgromadzeniu w Messehalle zaś w sobotę dn. 23 marca powiedział:

„Zachowanie się opozycji w ostatnim półroczu przybrało formy, których nie może uznać za odpowiednie żaden rząd. Niestety, trzeba stwierdzić, że wysoki komisarz nie zawsze traktuje swoje stanowisko tak, jak rozumie to nasza ludność, a mianowicie, że jest tylko rozjemcą w sprawach między Gdańskiem a Polską. Przedstawicielstwo Ligi Narodów w Gdańsku znacznie rzadziej przyjmuje w swej rezydencji ludzi niemieckich niż przedstawicieli zbankrutowanych partii opozycyjnych… Dzięki temu ta międzynarodowa organizacja zbliżyła się znacznie bardziej do przedstawicieli tutejszej opozycji…”

Przyznać trzeba, że takiego traktowania przedstawiciela Wolnego Miasta jeszcześmy tu nie mieli. Dawniejsi prezydenci Senatu zawsze z jak największym uznaniem odnosili się do wysokiego komisarza. Toteż nic dziwnego, że wystąpienia prez. Greisera wzbudziły tu ogólne zdziwienie i przekonanie, że wywołają konflikt między nim a wysokim komisarzem.

Jakoż dzisiejszy numer „Gazety Gdańskiej” przyniósł znaną już czytelnikom wiadomość o zajściu między prezydentem Gdańska a wysokim komisarzem LN.

Oczywiście, notatka ta wywołała ogólną sensację – i miała przede wszystkim ten wynik, że koło godz. 14 zjawiło się w redakcji „Gazety Gdańskiej” aż 5 urzędników policyjnych, którzy dokonali rewizji lokalu, jak również osobistej redaktorów Grimsmanna33 i Przylibskiego.

Rewizja żadnych wyników nie dała, numer jednak inkryminowany „Gazety Gdańskiej” został skonfiskowany. Trzeba dodać, że przed paru dniami skonfiskowano już jeden numer, tak iż w ciągu tygodnia to już druga konfiskata dziennika polskiego, który zaczyna w ten sposób podzielać los socjalist. „Volksstimme” i centrowej „Volkszeitung”.

O ile słychać, treść notatki zamieszczonej w „Gazecie Gdańskiej” odpowiada na ogół rzeczywistości, należy jednak dla ścisłości zaznaczyć, że zamiast „wczoraj wieczorem” powinno być raczej „w sobotę wieczorem”. Co się zaś tyczy b. prezydenta dra Rauschninga, to przypomnieć należy, iż po ustąpieniu ze stanowiska prezydenta Senatu wystąpił także ze stronnictwa narodowosocjalistycznego. Na początku okresu wyborczego chodziły tu słuchy, że będzie naczelnym kandydatem listy pn. „Deutsche Front”, nie sprawdziły się jednak one, gdyż jak wiadomo, listy takiej nie zgłoszono, a na żadnej innej dra Rauschninga nie znajdujemy.

Quidam

Siedziba wysokiego komisarza Ligi Narodów w Gdańsku, lata 30. XX wieku

Budynek redakcji polskiej „Gazety Gdańskiej”, oflagowany w czasie wyborów 1935 roku

KURIER WARSZAWSKI dnia 5 kwietnia 1935 roku

Horoskopy wyborcze w Gdańsku

Gdańsk, w kwietniu

Jeśli narodowi socjaliści sięgają po większość kwalifikowaną, to jest ona im potrzebna na pewno… bez względu na to, w jakim celu. Dokładają też wszystkich starań, aby zdobyć przynajmniej ⅔ ogólnej ilości miejsc poselskich. Opierając się na swej – powiedzmy szczerze – bardzo sprężystej organizacji i na środkach Wolnego Miasta, którym rządzą i którego fundusze mają do rozporządzenia, jak również na funduszach czerpanych z Rzeszy (powiadają, że namiestnik gdański, Forster, przywiózł po rozpisaniu wyborów aż 7 milionów marek niem. z Berlina!), rozwijają działalność niezwykle ruchliwą. Sypią pieniędzmi na prawo i na lewo. Nie tylko na płynące jak powódź afisze, ulotki, druki, nie tylko na wielkie transparenty (powiadają, że samego białego perkalu na ten cel zakupili coś przeszło 60 000 metrów!) i sztandary ze swastyką, którymi obwieszają domy od szczytu do podziemi, nie tylko na 1300 zebrań przedwyborczych, nie tylko na wsparcia i zapomogi bardzo szczodrze rozdzielane wśród biedniejszej warstwy ludności, lecz również na rozpoczęcie w najrozmaitszych miejscach większych i mniejszych robót inwestycyjnych: osiedli, budynków użyteczności publicznej, dróg itd. Szpalty pism codziennych stronnictwa i pism wysługujących się aż się uginają od reprodukcji planów, widoków, szkiców tego wszystkiego.

Obok tego ciągłe przemarsze umudurowanych oddziałów z muzyką i śpiewami podtrzymują nastrój na ulicy, co prawda coraz mniej i coraz słabiej na to reagującej; na zgromadzeniach zaś co wieczór odbywanych we wszystkich wielkich salach wtłacza się w mózgi słuchaczy hasła antyopozycyjne i prohitlerowskie. Zgromadzenia te są przepełnione; osiąga się to bardzo prosto – rozkazem i naciskiem zmusza się wszystkich zależnych od władzy i organizacji ludzi do obowiązkowego stawienia się, czy chcą, czy nie chcą.

Słowem, narodowi socjaliści nie zaniedbują niczego, by wygrać wszystkie atuty, które mają w ręku, na swoją korzyść.

Nie można jednak powiedzieć, aby tego nie potrzebowali czynić. Pomimo wszystko w ciągu dwóch lat swych rządów nie potrafili zadowolić wszystkich.

Opozycja zaznacza się w walce wyborczej obecnie w większym stopniu niż w 1933 r. Co prawda ani socjaliści, ani centrowcy, a tym bardziej niemieckonarodowi nie posiadają ani w części tych środków, którymi rozporządzają narod. socjaliści, jednak, szczególnie w pierwszych tygodniach, socjalni demokraci bogato rozwinęli walkę na wielkie plakaty, ich „Volksstimme” dzielnie szermuje piórem i jest wciąż bardzo czytana, jak również centrowa „Volkszeitung”. Najmniej znać agitację niemieckonarodowych.

Toteż zaciekawienie wzrasta z godziny na godzinę, z dnia na dzień – jak to wypadną rezultaty wyborów.

Gdyby wyborcy istotnie nie bali się głosować tak, jak myślą, na pewno narodowi socjaliści nie mogliby liczyć na uzyskanie kwalifikowanej większości. Ale przy pewnej hipnozie, jaka panuje wśród tutejszych Niemców, przy wpojonym od szeregu pokoleń posłuszeństwie dla władzy, przy ogromnym zmaterializowaniu, jakie istnieje wśród najszerszych sfer tutejszej ludności, należy spodziewać się raczej bezwzględnego zwycięstwa hitlerowców.

A jak wypadną wybory dla Polaków gdańskich ?

Na to pytanie trudno dać odpowiedź. Jeśli chodzi o ilość mandatów, to będzie ona zależała nie tylko od ilości głosów oddanych na listę polską, lecz również od ilości głosujących w ogóle – a ta będzie niewątpliwie bardzo znaczna, dzięki ogólnemu zainteresowaniu wyborami, jak również dzięki temu, że w głosowaniu mogą brać udział i ci obywatele Wolnego Miasta, którzy mieszkają poza jego granicami, a więc ci, którzy przyjadą do Gdańska w dniu wyborów i wylegitymują się ważnym paszportem gdańskim. Liczba tych poza Gdańskiem mieszkających gdańszczan – szczególnie w Niemczech – może się okazać niespodzianie bardzo znaczna. Jak słychać już w obecnej chwili, istnieje prawdopodobieństwo przyjazdu z Rzeszy aż 10 tysięcy obywateli Wolnego Miasta uprawnionych do głosowania. Władze gdańskie niewątpliwie uczynią wszystko – w porozumieniu ze stronnictwem narodowosocjalistycznym, rządzącym i w Rzeszy, i w Gdańsku – aby w tym kierunku wyzyskać wszystkie możliwości.

Jeśli jednak ilość mandatów, która przypadnie Polakom, nie może być przewidziana, to w każdym razie stwierdzić należy, że obok narodowych socjalistów najbardziej znać w walce wyborczej właśnie Polaków.

I organizacje polityczne polskie stale pracujące na tym terenie, i polski komitet wyborczy rozwijają naprawdę bardzo żywą i sprężystą działalność. Plakaty i transparenty polskie rzucają się od razu w oczy na ulicach gdańskich, ulotki i wydawnictwa polskie są kolportowane w znacznej ilości, nie ma wieczoru, żeby gdziekolwiek, i to w kilku miejscach, nie odbywały się polskie zebrania przedwyborcze, wieczornice lub przedstawienia…

Toteż w ostatnich dniach coraz wyraźniej narodowi socjaliści w swej agitacji zwracają się właśnie przeciw Polakom.

Zrywają plakaty, kradną w nocy transparenty zawieszone w poprzek ulic (jak np. przy zbiegu Pfefferstadt i Hansaplatz34 – i to z wysokości 2 piętra i na wprost posterunku policyjnego, stojącego naprzeciw willi prezydenta Senatu i w miejscu bardzo mocno w nocy oświetlonym!), terroryzują ludność polską zamalowywaniem okien, biciem szyb lub wprost naprawdę zwierzęcym biciem wybitniejszych działaczy.

Dość powiedzieć, że w dniu 31 marca, a więc owego wspaniałego pochodu i wiecu polskiego, w godzinach nadwieczornych pobito na ulicach Gdańska kilku Polaków, m.in. pobity został jeden z synów dyr. Budzyńskiego, kandydata na posła z listy polskiej. Szczególnie zaś ucierpiał listonosz poczty polskiej, B. Wiśniewski, którego za niesalutowanie sztandarów narodowosocjalist. napadnięto przy ul. Kassabischer Markt i pobito tak, iż obdukcja lekarska stwierdziła u niego, oprócz wielu śladów uderzenia i opuchnięć, ranę 4 cm długości na policzku taką, iż widać przez nią zęby!

W Kłodawie znowu w dn. 1 kwietnia ciężko pobito męża zaufania Związku Polaków, Pawła Brodzkiego. Nazwisko napastnika tym razem przynajmniej zostało protokolarnie stwierdzone.

Quidam

KURIER WARSZAWSKI – dnia 9 kwietnia 1935 r.

KURIER WARSZAWSKI dnia 8 kwietnia 1935 roku

Wyniki wyborów w Gdańsku

HITLEROWCY NIE OSIĄGNĘLI CELU

Korespondent nasz telefonuje z Gdańska:

Wynik głosowania przedstawia się następująco: lista nr 1 narodowi socjaliści – 139 tys. głosów (zyskali 30 tys.), lista nr 2 socjaliści – 37 tys. (bez zmiany), lista nr 3 komuniści – 6800 gł. (stracili 8 tys.), lista nr 4 centrum – 30 tys. (stracili 1000 gł.), lista nr 5 niemieckonarodowi – 9700 gł. (stracili 6 tys.), lista nr 7 Polacy – 8100 gł. (zyskali 1500 gł.).

Prawdopodobny podział mandatów: narodowi socjaliści – 44, socjaliści – 12, komuniści – 2, centrum – 9, niemieckonarodowi – 3, Polacy – 2.

W ten sposób hitlerowcy nie uzyskali większości ⅔, która przy ogólnej ilości 72 mandatów wynosi 48. A ta właśnie większość, potrzebna dla zmiany konstytucji, była celem ich akcji.

Szczególną uwagę należy zwrócić na kilkakrotne zmienianie rezultatu głosowania, jeżeli idzie o listę polską. Najpierw podano 9 tys. głosów, później 8700, wreszcie – 8100 głosów.

Po terrorze wyborczym w GdańskuNapad na Polaków w Brednowie

Gdańsk, 9 kwietnia

W organizacji narodowosocjalistycznej szerzy się coraz bardziej podjudzanie przeciwko Polakom. Jako przykład może służyć dziki napad w Brednowie.

W dniu wyborów członek Związku Polaków w Gdańsku, Ferner, wywiesił chorągiew polską. Hitlerowcy grozili mu napadem. Jakoż o godz. 5 rano w poniedziałek do jego mieszkania zaczęło szturmować 9 hitlerowców. Ferner bronił się zawzięcie. Podczas walki został raniony w bok, złamano mu dwa żebra. Musiał być odstawiony do szpitala. Pasierb jego, Wojciech Cesarczyk, został raniony ostrym narzędziem w twarz. Rana 4 cm długości. Napastników rannych jest dwóch. Szczęściem zjawiła się rychło policja, która napastników aresztowała.

W Brednowie panuje w dalszym ciągu ogromne podniecenie przeciwko Polakom.

Komisarz jeneralny, otrzymawszy wiadomość, wysłał natychmiast do Brednowa urzędników komisariatu, pp. Stankowskiego i Śmieszka. Na zasadzie otrzymanego raportu osobiście interweniował u prezydenta Senatu, Greisera.

Dziś rano poszkodowany Cesarczyk został wezwany do sędziego sądu doraźnego, oskarżony jakoby o prowokacyjne rzucanie w dniu wyborów kamieni na hitlerowców. Wskazuje to, że władze gdańskie chcą w ten sposób odpowiedzialność za zajścia przerzucić na Polaków.

KURIER WARSZAWSKI dnia 11 kwietnia 1935 roku

Bilans wyborów gdańskich

Gdańsk, w kwietniu

Narodowi socjaliści zdobyli bezwzględną większość i będą mieli 43 mandaty na 72 ogólnej ilości; socjaliści i centrowcy jednak utrzymali swój stan posiadania, jak również Polacy, o ile chodzi o ilość mandatów. Faktycznie więc przywódcy narodowych socjalistów w Gdańsku ponieśli raczej klęskę.

Przede wszystkim dlatego, że nie udało się im ani całkowicie zniszczyć opozycji, ani zdobyć kwalifikowanej większości ⅔ mandatów (tzn. 48 mandatów).

Całkowite zniszczenie opozycji było im potrzebne, aby na terenie Genewy nie dopuścić w maju do dyskusji nad memoriałem centrowców, stwierdzającym łamanie przez Senat gdański konstytucji gdańskiej w ciągu rządów od lipca 1933 r. do końca 1934 r.; dyskusja ta, jak wiadomo, została odłożona na majowe posiedzenie Rady Ligi Narodów i niewątpliwie przyniesie Senatowi gdańskiemu porażkę na terenie międzynarodowym.

Kwalifikowana większość zaś była im potrzebna dla uchwalenia zmiany konstytucji w duchu wprowadzenia w całej rozciągłości zasad hitleryzmu do życia prawnego, politycznego, społecznego i gospodarczego Gdańska.

Opozycja socjalno-demokratyczna i centrowa, a więc ta poważna i ufundowana na trwałych przekonaniach, nic właściwie nie straciła, a kto wie, czy nie zyskałaby na terenie, gdyby nie była faktycznie postawiona poza prawem, jak to miało miejsce szczególniej podczas obecnego okresu wyborczego. Rządy więc narodowych socjalistów w ciągu ostatnich dwóch lat pomimo wszystko nie zawładnęły całkowicie opinią społeczną w Gdańsku.

Co