Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii

Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64030-86-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii

Dwa lata po inwazji na Świecie Haydena oddziały partyzantki i nieprzyjaciela znalazły się w impasie, ale żadna ze stron nie zamierza tak pozostawić stanu rzeczy.

Sojusz obcych rzuca do walki kolejne siły, na Haydena przybywają Strażnicy, którzy specjalizują się w rozwiązywaniu problemów. Ludzie na planecie zwierają szeregi, ale czy będą w stanie oprzeć się superpotężnej broni obcych?

Zjednoczona Flota Solarna wysyła z pomocą Task Force 5, grupę bojową składającą się z najnowocześniejszych okrętów skonstruowanych kiedykolwiek przez człowieka. Na Świat Haydena powraca Sorilla Aida, która nie może się już doczekać kolejnej konfrontacji z obcymi. W dżungli czai się zło i ktoś musi wreszcie zrobić z tym porządek.

Ostatecznie pewne rzeczy rozstrzygną się na niebie, ale o innych można zadecydować tylko na ziemi.

Polecane książki

Firma nie chce płacić praktykantowi za praktykę, tylko wręcz odwrotnie – żąda od niego zapłaty za możliwość odbycia praktyki. Przedsiębiorca prowadzi jednoosobowo działalność i nie zatrudnia nawet jednego pracownika. Czy to nie stanowi przeszkody w przyjęciu praktykanta? A czy osoba, która jeszcze s...
Polski Jeremy Clarkson znowu w akcji. Tym razem w swoich felietonach porusza same fundamentalne kwestie. Wyjaśnia dlaczego erotyczne gadżety mogą stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo , a taryfy telefoniczne stanowią wyzwanie dla Archiwum X. Objaśnia różnice między człowiekiem oczytanym i oglądnięty...
  ZOBACZ FILM REKLAMOWY E-BOOKA!https://www.youtube.com/watch?v=S9ciKADm5ug   „SKYNET ARMIA CIENI” Caesara Starlinga to powieść science fiction. Akcja książki rozgrywa się w schyłkowej fazie wojny toczącej się pomiędzy ludźmi a maszynami tworzącymi zbiorową, cyfrową świado...
„W czas wojny”–to zbiór nowel  autorstwa Kazimierza Przerwy-Tetmajera napisanych w 1915 roku.   Książka zawiera takie nowele jak U krawca Baczakiewicza w kuchni i Pan Kopciuszyński, jak też utwory Józef Poniatowski, Neftzowie, Chrzciny, Polowanie Sablika, ...
O Słowianach i ich pobratymcach. Rozprawa o języku sanskryckimWedług wstępu autora: Gdy Słowianie i starożytne ludy Indii stały się szczególnym badań moich przedmiotem, musiałem ulec wieloletniej namiętności. Długo nie wierzyłem sam sobie, długo posądzano mnie o marzenie. Wszelkie podobieństwo, któr...
A jeśli najgroźniejszą bronią na świecie jest chłopak o niewyobrażalnie błyskotliwym umyśle, który potrafi przechytrzyć wykwalifikowane służby bezpieczeństwa, przejąć kontrolę nad uzbrojeniem i sprawić, by przeciwko mocarstwom obróciła się ich własna broń? Adriana Westona budzi w nocy telefon z kan...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Evan Currie

EvanCurrie

NarodzinyWalkirii

Przekład Justyn „Vilk” Łyżwa

Warszawa 2016

Tytuł oryginału: Valkyrie Rising

Text copyright © 2011 Evan Currie

All rights reserved

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Ewa Jurecka

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:

Drageus Publishing House Sp. z o.o.

ul. Kopernika 5/L6

00-367 Warszawa

e-mail: drageus@drageus.com

www.drageus.com

ISBN ePub 978-83-64030-86-4

ISBN mobi 978-83-64030-87-1

Opracowanie wersji elektronicznej:

Karolina Kaiser

Słowo wstępne

Witam ponownie w uniwersum Zjednoczonej Floty Solarnej i prowadzonej przez nią wojny z obcym Sojuszem. Jestem zadowolony z „Walkirii”, która powstała w ciągu pięciu tygodni i jednego dnia. Oczywiście następne kilka tygodni zajęła redakcja.

W tej książce starałem się umieścić wszystkiego trochę więcej, a przede wszystkim rozbudować postaci charakterologicznie, ustosunkowując się do zarzutów, jakie pojawiły się wobec pierwszej części. To żyjące uniwersum, na tyle, na ile tylko może nim być wymyślony świat, tak więc nie spodziewajcie się, że odkryjecie wszystko od razu. Wydaje mi się, że nikt nie powinien być rozczarowany tym, co dzieje się w głowie naszej Kochanej Pani Sierżant czy innych osób służących w ZFS. Tym razem spojrzeliśmy nawet na świat z perspektywy obcych.

Mam nadzieję, że książka się spodoba. Jeśli tak, to informuję, że trzecia część opowieści o konflikcie haydeńskim jest na ukończeniu[1]. Pewne sprawy zostaną w niej zakończone, jeśli chodzi o to uniwersum, ale mam w głowie kolejne pomysły, tak więc do opowiedzenia zostało jeszcze bardzo wiele.

Prolog

Winda bazy orbitalnej New Mexico

Wejście w atmosferę

Sierżant Sorilla Aida patrzyła na krzywiznę Ziemi, podczas gdy czerń kosmosu ustępowała błękitowi nieba. Winda opadała pod wpływem grawitacji, zmierzając do portu kosmicznego New Mexico, znajdującego się dwadzieścia tysięcy metrów niżej. Myślami Sorilla nie była jeszcze w domu, nadal krążyły one wokół ludzi, których zostawiła na Haydenie.

Ostatnia przeprowadzona przez nią na tej planecie akcja doprowadziła do zniszczenia zaworu grawitacyjnego i zażegnała, przynajmniej na jakiś czas, zagrożenie dla okrętów ziemskich. Czego jednak nie udało jej się dokonać, to pozbyć się najeźdźców na dobre. Niektórzy zdołali przetrwać zagładę bazy, a systemy wykrywania „Socratesa” nie stwierdziły obecności żadnego innego okrętu w systemie, z wyjątkiem krążownika zniszczonego przez statek badawczy. Niemożliwym było, aby ta jednostka podjęła kogoś z powierzchni planety, a Sorilla wiedziała, że obcy posiadali już swoje bazy także poza stolicą kolonii, do czego zmusiła ich działalność haydeńskiego ruchu oporu.

Odwołanie przed zakończeniem zadania irytowało sierżant, ale zdawała sobie także sprawę z jego konieczności. Dowództwo potrzebowało danych z pierwszej ręki, pomijając już nawet cały materiał zgromadzony w pamięci pancerza bojowego i implantu. Odtwarzanie tego zaplanowane było na miesiące, co już powodowało nieprzyjemne dreszcze na ciele sierżant. Na razie, zgodnie z rozkazem, miała wziąć tydzień wolnego i lecieć do domu. Mogła być pewna, że po zakończeniu przesłuchań ponownie zostanie wrzucona do jakiegoś piekła.

I zupełnie jej to nie przeszkadzało. Tak było nawet lepiej.

Biurka i komputery są dobre dla mięczaków.

– Proszę upewnić się, że wszystkie przedmioty zostały zabezpieczone – rozległ się sztuczny głos. – Winda rozpoczyna proces wytracania prędkości. Po uruchomieniu hamulców mikrograwitacja zostanie wyłączona i nieumocowane przedmioty mogą ulec zniszczeniu.

Zapowiedź została powtórzona, ale Sorilla ją zignorowała. Nie zadała sobie nawet trudu, by rozpiąć pasy i dryfować swobodnie. To było dość przyjemne, ale dla kogoś pracującego w kosmosie dawno straciło posmak nowości. Słyszała, jak ludzie w pośpiechu zapinali teraz te pasy i próbowali łapać latające wokół aparaty fotograficzne, jednak ponieważ żaden z nich nie leciał w jej kierunku, ponownie zatopiła się w rozmyślaniach.

Obcy nie byli tym, czego się spodziewała, nawet po miesiącach walki z golemami i goblinami, które wysyłali do prac na zewnątrz. Wewnątrz bazy miała do czynienia z przynajmniej dwoma różnymi gatunkami – wielkimi, futrzastymi mięśniakami i mniejszymi, szarymi, przypominającymi „obcych z Roswell”. Wyglądało na to, że szarzy dowodzili. Byli prawdopodobnie technikami, podczas gdy „kotołaki” wydawały się wynajętymi ochroniarzami.

To z kolei nasunęło jej inną myśl. Wyczyszczenie tej bazy było dziecinnie proste. Przypomniała sobie wszystkie wojny, w których brała udział, i uznała, że nawet najgłupsi żołnierze z Trzeciego Świata byli bardziej kompetentni. Jej przeciwnicy zachowywali się jak pracownicy podrzędnej agencji ochrony wynajętej do pilnowania biurowca, co bardzo kłóciło się z jej innymi wspomnieniami z Haydena. Golemy i gobliny nie były wojownikami, nie były nawet dronami bojowymi, tylko maszynami budowlanymi.

Ale był też zawór grawitacyjny.

Jeśli jakaś kultura zapewniała dostęp do broni masowego rażenia ochroniarzom i pracownikom budowlanym, to zdaniem Sorilli powinno się jej uzmysłowić znaczenie wyrażenia „zdrowe zmysły”.

– Proszę schować stoły i wyjąć siedziska znajdujące się we wnękach. Za dwanaście minut będziemy lądować w porcie kosmicznym Ameryka. Dziękujemy za skorzystanie z usług linii Maiden Solar.

„Jakby miało to jakieś znaczenie” – przemknęło Sorilli przez głowę. „Wszystkie one dzierżawią windy od ZFS”.

Grawitacja wróciła już w pełni i proces lądowania nie zaliczał się do najprzyjemniejszych. Winda zniżyła się do poziomu portu, jednak pasażerowie musieli zaczekać, aż jej poprzedniczka zostanie przepięta do łącza idącego w górę.

W odróżnieniu od łączy na koloniach port kosmiczny Ameryka zapewniał ciągły ruch w obu kierunkach. To zapewne czyniło życie serwisantów wind bardzo interesującym, ale zdaniem Sorilli każdy był kowalem własnego losu i nikt nie kazał tym ludziom wybierać tego właśnie zawodu.

– Witamy w porcie kosmicznym Ameryka – zabrzmiał miły kobiecy głos, gdy winda opadła do dużego budynku terminala. – Proszę nie zapomnieć o zabraniu bagażu i rzeczy osobistych. Proszę pozostać na miejscach aż do całkowitego zatrzymania się windy. Jeszcze raz dziękujemy za skorzystanie z usług linii Maiden Solar. Życzymy miłego dnia.

USS „Cheyenne”

Zewnętrzne rejony Układu Słonecznego

– Pani admirał…

Nadine Brookes odwróciła się, chwytając poręcz. Jej adiutant wsunęła się przez gródź do pomieszczenia.

– O co chodzi?

Denise Milan zawahała się przez chwilę, sprawdzając swoje położenie względem dowódcy, nie zawracając sobie jednak głowy salutowaniem. O ile teoretycznie było ono wymagane przez regulamin, o tyle w warunkach zerowej grawitacji wyglądało komicznie. Ponadto w kabinie przebywały tylko we dwie. Adiutant wyciągnęła chip z kieszeni i podała przełożonej.

– Rozkazy?

– Tak, ma’am. Grupa humanitarna wróciła z Haydena.

– Wiem, a co z Task Force? – spytała Nadine, wypowiadając wreszcie głośno pytanie, które dręczyło ją, odkąd na monitorach zobaczyła sygnatury powracających jednostek. Miała nadzieję, że bojowa część Floty pozostała na miejscu w celu patrolowania systemu.

– Zniszczona – odparła Denise, spuszczając wzrok.

– Cholera! Cała?

– Niestety tak.

Nadine potarła policzek.

– W jaki sposób przetrwały statki badawcze? Czy Task Force w jakiś sposób doprowadziła do wzajemnego unicestwienia stron?

– Prawie. Przetrwał jeden krążownik. Kapitan Petronow z „Socratesa” zdołał wykończyć go z niskiej orbity.

Ta wiadomość zaskoczyła admirał. Nadine, jak większość starszych oficerów Floty, nie pokładała większych nadziei w statkach badawczych zamienionych w okręty wojenne.

– Aleksiej Petronow? Nigdy bym nie przypuszczała, że ten facet ma w sobie to coś. Jest stuprocentowym cywilem.

W stwierdzeniu tym było sporo autoironii, bowiem Nadine Brookes także rozpoczynała karierę jako naukowiec, by później przenieść się do Marynarki Wojennej. Znała jednak Petronowa, tak jak większość dowódców jednostek Floty, i jeśli istniał wzorzec pacyfisty, to był nim Aleksiej. Wiadomość, że to właśnie on zniszczył nieprzyjacielski krążownik, była ostatnią, jakiej admirał się spodziewała.

– Jaki jest status statków badawczych?

– Są doposażane i ładowane – odpowiedziała Denise. – Załogi przebywają na krótkich urlopach, ale wkrótce znów będą w trasie.

Nadine skinęła głową, biorąc chip i zwracając się ku swojej stacji roboczej, zajmującej większość mostka flagowego. Wsunęła urządzenie w czytnik i dotknęła skanera biometrycznego. Po przeczytaniu rozkazów oparła się wygodniej w fotelu.

– Misja eskortowa.

– Słucham, ma’am?

– Dostarczenie zaopatrzenia i pomocy humanitarnej do systemu Aresa – wyjaśniła admirał. – Nowe łącze, uzbrojenie, żywność i materiały medyczne. Tego typu sprawy.

Denise pokiwała głową. To miało sens. Wielu ludzi w systemie Aresa zginęło podczas ataku, ale większość przetrwała. Lwia część żyła i pracowała pod powierzchnią planety, w kopalniach i podziemnych miastach. Ci ludzie zostali tam uwięzieni. Nawet po zamontowaniu nowego łącza istniała bardzo niewielka szansa na to, że Flota w tym momencie dysponuje wystarczającymi możliwościami transportowymi, by ewakuować ich wszystkich. Trzeba było jednak zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, aby im pomóc.

Task Force Pięć była obecnie jedynym mobilnym związkiem taktycznym, jako że Jedynka prawdopodobnie utworzy grupę humanitarną, zaś Czwórka właśnie otrzymała zadania przewidziane dla obrony terytorialnej. Wysyłanie TF5 jako eskorty było w pewnym sensie marnotrawieniem jej potencjału bojowego. Była to ciężka grupa, stricte bojowa, przeznaczona do bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikiem.

Co było obecnie nieco utrudnione, gdyż od czasu bitwy o Haydena nigdzie go nie napotkano.

Nadine z westchnieniem wyłączyła monitor i uruchomiła łączność wewnętrzną.

– Tu mostek, pani admirał.

– Kapitan jest na miejscu?

– Połączę panią.

– Dziękuję.

Chwilę potem w głośniku rozległ się męski głos:

– Tu Roberts, słucham, pani admirał.

– Otrzymaliśmy rozkazy, kapitanie. Odprawa eskadry za dwadzieścia minut.

– Aye, ma’am, będę gotów.

– Wiem, że będziesz. Koniec przekazu – powiedziała, przerywając łączność. – Jeden z głowy, teraz reszta.

– Zacznę przygotowywać telekonferencję.

– Dzięki, Denise – odparła admirał, łącząc się z HMS „Hood”.

* * *

Zebranie wszystkich kapitanów zajęło nieco więcej niż dwadzieścia minut, pomimo użycia łącza konferencyjnego Denise udało się to zrobić dość sprawnie. Nadine nakreśliła kapitanom pokrótce plan, wypracowano rozkaz do pierwszego skoku i spotkania z Task Force Jeden.

Eskadra okrętów klas Longbow i Cheyenne uruchomiła napędy VASIMR na jeden g i nie spiesząc się, skierowała do punktu skoku. W tym samym czasie TF1 także szykowała się do drogi. Brookes spodziewała się, że i tak będzie musiała poczekać jeden dzień, ale to nie stanowiło problemu. Pomimo długiego okresu sprawdzania i przygotowywania sprzętu cały czas wychodziły jakieś drobne usterki, które trzeba było usuwać. Obie klasy okrętów były największymi i najpotężniejszymi okrętami bojowymi zbudowanymi przez ludzi, ale konstruowano je w dużym pośpiechu i skutki tego dało się już odczuć.

Przelot z przyspieszeniem jednego g dawał załogom okazję do kontroli i poprawek. Poruszanie się w mikrograwitacji było wprawdzie zabawne, ale praca w takich warunkach to zupełnie inna sprawa.

* * *

Na mostku USS „Cheyenne” kapitan Roberts nadzorował niekończącą się listę kontroli i prób. Jego życie przed wojną mogło wydawać się nudne, ale przynajmniej nie czuł się jak urzędnik. „Taka jest nagroda admiralicji za lata nienagannej służby” – myślał, otwierając kanał do sekcji technicznej.

– Sekcja techniczna, słucham.

– Tu Roberts – powiedział. – Szef jest uchwytny?

– Stara się zmniejszyć przepływ na tok, sir.

Roberts skrzywił się. Nieregularne odczyty z systemu generującego antymaterię były właśnie jedną ze spraw, o których chciał pogadać z szefem.

– Już do czegoś doszedł?

– Tak, sir. Jakiś czas temu odkryliśmy przyczynę. Teraz to tylko sprawa potwierdzenia tego, co wynika z obliczeń.

– Jasne. Powiedz szefowi, że chciałbym z nim porozmawiać, gdy tylko będzie miał wolną chwilę.

– Wilco, kap.

– Koniec przekazu.

Dowódca westchnął, starając się nawet nie myśleć o tym, co niekontrolowany przepływ na tokamaku mógłby zrobić z jego nowym okrętem.

„Zapowiada się misja pełna wrażeń”.

Hacjenda rodziny Aida

Przedmieścia Ciudad Juárez

Sorilla zarzuciła worek podróżny na ramię i przeszła przez popękany chodnik do swojego domu rodzinnego.

„Nic się tu nie zmieniło”. Uśmiechnęła się lekko, porównując suche, gorące, meksykańskie powietrze z wilgotnym upałem haydeńskiej dżungli.

Szczekanie psa prawie ją zaskoczyło. Odwróciła się do nadbiegającego i przygotowującego się do skoku kundelka. Rzuciła worek na ziemię i wzięła psa na ręce.

– Dobrze cię widzieć, paszczaku – usiłowała przebić się przez radosne ujadanie czworonoga. Kiedy odstawiła go na ziemię, zrobił rundę wokół jej nóg i worka i pognał do domu.

– Halo! – zawołała kobieta, otwierając stopą drzwi. – Tato? Jesteś tu?

Nie słysząc odpowiedzi, rzuciła worek na stół kuchenny i przeszła przez dom do wejścia do garażu. Usłyszała odgłosy pracujących narzędzi.

– Tato – krzyknęła od progu, wiedząc, że nie należy zbliżać się znienacka do pracującego szlifierką kątową. – Tato, odwróć się, stary wariacie!

Mężczyzna przerwał pracę, nasłuchując uważnie i upewniając się, czy faktycznie dotarł do niego czyjś głos, czy tylko mu się wydawało. Wreszcie odwrócił się. Szlifierka upadła na warsztat, a Cassius Aida uśmiechnął się szeroko i podszedł do córki.

Podobnie jak przed chwilą pies, Sorilla poczuła nagle, że jej stopy odrywają się od podłoża, a ona sama wiruje.

– Puszczaj, wariacie!

Cassius Aida zaniósł się głębokim basowym śmiechem, przechodzącym prawie w infradźwięki, i odstawił córkę na podłogę.

– Czemu nie uprzedziłaś, że wracasz?

– Jeszcze rano byłam na lotnisku – odparła, uśmiechając się ciepło. – Super jest znowu cię zobaczyć.

– Ciebie także, dzieciaku – powiedział. – Tym razem jesteś sama?

– Tak – potwierdziła. Zacisnęła usta, przypominając sobie, że ostatnim razem była tu z nią połowa jej drużyny.

Cassius Aida nie był głupcem, a zanim przeniósł się do Meksyku, służył w Armii Stanów Zjednoczonych. Znał wyraz twarzy, który zobaczył u Sorilli, nieraz widział taki grymas w lustrze.

– Było bardzo źle, hija[2]? – spytał po chwili, odkładając resztę narzędzi. Musiał zająć czymś ręce, by nie zobaczyła ich drżenia na myśl o tym, w jaki sposób jego kochana dziewczynka zarabia na życie.

– Paskudnie – potwierdziła cicho, opierając się o stół.

– Tak, widać to w twoich oczach. Ilu?

– Wszyscy.

Młotek upadł na podłogę obok samochodu naprawianego przez Cassiusa Aidę.

Wszyscy.

Mężczyzna spojrzał w sufit, jakby szukając tam jakichś wyjaśnień.

– Wypadek?

– Nie. Nie, papo – powiedziała, zwracając się do niego w ten sposób po raz pierwszy od wielu lat i podnosząc upuszczony młotek. – To nie był wypadek.

Ojciec wolno pokiwał głową i wziął narzędzie, które mu podała.

– Dorwałaś ludzi, którzy to zrobili?

Sorilla zaśmiała się gorzko.

– Jeśli kogoś pominęłam, inni nadal ich tropią.

– To dobrze. Możesz zdradzić mi jakieś szczegóły?

– Jeśli do tej pory nie wiesz, to znaczy, że nie.

– W porządku – odparł, wycierając dłonie ścierką. – Kolacja będzie za godzinę. Potrzebujesz czegoś?

– Pada komunikacyjnego z dostępem telekonferencyjnym.

– Fab jest w kącie, tam gdzie zawsze. To nowy model, ale system operacyjny prawie się nie zmienił. Znasz hasło do mojej sieci.

– Dzięki.

– Widzimy się na kolacji?

– No jasne.

Cassius spojrzał na nią przeciągle i poszedł do kuchni. Sorilla znała swojego ojca, wiedziała, że nie był typem faceta, który lubił gadać, jednak czasem sposób, w jaki zachowywał się w sytuacjach emocjonalnych, ranił. Ale nie winiła go za to. Za pomocą implantów połączyła się z siecią domową i zaczęła przeglądać najnowsze modele padów.

Nie potrzebowała niczego wyszukanego ani szczególnie ładnego. Przy implantach miała świadomość, że urządzenie najprawdopodobniej nigdy nie opuści jej kieszeni. W ciągu kilku minut znalazła model spełniający jej oczekiwania. W momencie kiedy oprogramowanie załadowane zostało do implantu, należało tylko poczekać, aż fab wydrukuje pada.

Wolałaby użyć bezpośrednio swoich implantów, jednak wojsko zabraniało łączenia się z siecią cywilną za pomocą sprzętu wojskowego. Głównie ze względu na niebezpieczeństwo złapania wirusa. Podłączenie się do sieci domowej było już lekkim naruszeniem tych zasad, więc Sorilla nie chciała ryzykować serfowania po sieci ogólnej. Wzięła urządzenie z fabu, sprawdziła, czy wydrukowane zostało z naładowanymi bateriami, i po połączeniu z implantami schowała do kieszeni.

Weszła do domu, łącząc się z pocztą elektroniczną.

– Idę trochę odpocząć, tato – zawołała. – Daj mi znać, kiedy kolacja będzie gotowa.

Machnął w jej kierunku ręką, biorąc nieco ryżu, fasoli i mięsa.

– Możesz jeść w każdej chwili. Zjem z tobą.

– Dzięki, tato – powiedziała, wchodząc do swojego pokoju i kładąc się.

Zamknęła oczy, przeglądając wiadomości w skrzynce, lokalne serwisy prasowe, a głównie starając się zapomnieć.

Od ponad roku nie myślała o swoim zespole. Zagłębianie się w to piekło podczas pobytu na Haydenie nie było dobrym pomysłem, ale teraz, kiedy została odwołana, każdą chwilę będzie musiała poświęcić odpowiadaniu na pytania. Musiała się do tego przygotować.

Po udzieleniu odpowiedzi na kilka wiadomości od przyjaciół i zmianie statusu na portalu społecznościowym z „poza Ziemią” na „w domu” nadała komputerowi priorytety powiadamiania i nakazała wyłączenie HUD-a.

1

Pięć dni później

USS „Cheyenne”

Punkt skoku Beta, system Ares

– Element Alfa – rozkazała Nadine – wejść w punkt. Beta zapewnia osłonę, a Gamma pozostaje jako bezpośrednie wsparcie konwoju.

Dowódcy poszczególnych elementów potwierdzili polecenie. Zespół Alfa z przyspieszeniem czterech g oddalał się od kolumny, zespół Beta dłużej zajmował pozycję. „Cheyenne” wraz z eskortą pozostał z tyłu, tworząc wsparcie bezpośrednie. Admirał Brookes czekała na wyniki dalekiego rozpoznania.

Nazwa systemu Ares wzięła się stąd, że jedyna planeta w tym układzie jako tako nadająca się do zamieszkania warunkami naturalnymi przypominała nieco Marsa. Ktoś zdecydował więc, że skoro bóg wojny ma planetę nazwaną jego łacińskim imieniem, to jej odpowiednik w odległym układzie może nosić imię greckie.

Jednak już pierwsze badania spowodowały ogromne poruszenie wśród kompanii górniczych z powodu absolutnie niespotykanej do tej pory ilości rzadkich pierwiastków. Cała planeta praktycznie się z nich składała. Nawet biorąc pod uwagę koszty transportu i utrzymania pozaziemskiej kolonii, eksploatacja Aresa była na tyle opłacalna, by załamać kilka ziemskich monopoli i wstrząsnąć światową ekonomią.

„Na ziemi jest kilka państw, które nie uronią nawet jednej łzy nad utratą tych instalacji” – pomyślała Nadine, zaczynając sortować informacje napływające z głębi systemu.

Na skanerach pasywnych wszystko wydawało się w porządku. Nic na Aresie i jego księżycach nie wzbudzało niepokoju. Znając jednak upodobanie przeciwnika do chowania się w słońcu, admirał podchodziła do tych danych z dużą rezerwą.

Czujniki grawitacyjne wskazywały dokładnie to, co powinny – żadnych śladów przyspieszeń sugerujących czyjeś zabawy z czasoprzestrzenią. Nadine w końcu uspokoiła się nieco i cały czas obserwując główną gwiazdę układu, zajęła się rozmieszczeniem własnych sił i doprowadzeniem kolumny z pomocą na czas.

Dotarcie na orbitę Aresa zajęło konwojowi dwa dni od chwili wejścia w system. Wolne tempo przemieszczania pozwalało elementom prowadzącym na pełny skan systemu. Brookes nie spodziewała się oczywiście, że wykryje cokolwiek, jednak zaniechanie byłoby poważnym błędem. Nawet stosunkowo mała przestrzeń systemu Ares była wystarczająco duża, by warto było przyjrzeć się jej bardzo dokładnie.

W Układzie Słonecznym nadal znajdowano obiekty rozmiarów planety, pomimo że od rozpoczęcia lotów międzyplanetarnych upłynął wiek. Oczywiście nie znajdowały się one w centrum Układu, jednak za orbitą Plutona było ich sporo. Te, które odkryto, skolonizowane zostały przez różne państwa. Wybudowano na nich bazy naukowe i założono kopalnie.

A były to planety. Okręt, nawet duży okręt, mógł się ukryć praktycznie wszędzie.

Mając to na uwadze, Nadine przekierowała bojową część swojego zespołu tak, by okręty mogły wypatrywać jednostek maskujących się w słońcu lub w okolicach gazowych gigantów. Po wykonaniu tego zadania jej rola sprowadzała się do koordynacji działań kolumny lecącej z pomocą.

Obserwowała, jak statki wysyłają wahadłowce mające na pokładach zarówno zapasy, jak i materiały konstrukcyjne niezbędne do budowy nowego łącza. Jego instalacja miała potrwać w najlepszym wypadku kilka dni, przy założeniu, że kotwice pozostały nienaruszone. W przeciwnym wypadku, w razie konieczności wyboru nowych miejsc i budowy nowych zakotwiczeń, okres ten wydłużał się do tygodni. Dla załóg jednostek bojowych był to czas obserwacji i oczekiwania.

Dowództwo Zjednoczonej Floty Solarnej

Port kosmiczny Ameryka, New Mexico

To, co kiedyś było jednym z najbardziej sennych biur w całym mieście, obecnie tętniło aktywnością. ZFS przez długi czas funkcjonowała przy tak drastycznie małym budżecie, że już dawno na nic nie było jej stać. Teraz jednak, przy ogromnym zaangażowaniu amerykańskim i brytyjskim, budżet wzrósł stukrotnie, wprawiając administrację niemal w zażenowanie.

Admirał John Givens przez wiele lat był głosem oburzenia i frustracji, narzekając na sposób, w jaki traktuje się organizację zabezpieczającą ponad osiemdziesiąt procent transportu międzyplanetarnego. A teraz, jakby za karę, stał się odpowiedzialny za nagle rozrośnięte finanse i odkrył, że na ich ogarnięcie dni stały się zbyt krótkie.

Oczywiście sytuacja nie wyglądała wcale tak, że pieniędzy było za dużo. Nie podczas wojny. Problem polegał jednak na tym, że w leniwych czasach poprzedzających inwazję na Haydena spora część infrastruktury, tak obecnie potrzebnej, uległa zniszczeniu lub też nigdy nie została wybudowana. Tak więc admirał zawalony teraz był kontraktami, aplikacjami czy wnioskami personalnymi. Sprawę dotacji zlecił podwładnym. Kontrakty przydzielone zostały komisji budżetowej, której był przewodniczącym, ale nie wtrącał się zbytnio w jej prace. Wnioskami personalnymi postanowił jednak zająć się osobiście.

W ZFS dramatycznie brakowało personelu.

W początkowej fazie wojny Flota straciła około osiemdziesięciu procent swoich sił. Po śmierci Sweeta i Shepharda Givens znalazł się w kropce. Ci dwaj admirałowie byli jednymi z najlepszych znanych mu oficerów, a ich wiedza stanowiła ponad pięćdziesiąt procent doświadczenia bojowego dowództwa strategicznego Floty. Ich załogi wnosiły osiemdziesiąt procent takiego doświadczenia, jeśli chodzi o marynarzy, podoficerów i młodszych oficerów.

Oczywiście nie znaczyło to, że Nadine Brookes brakowało doświadczenia, natychmiast poprawił się w myślach Givens. Była ona jednak typowym przykładem oficera rozpoczynającego drogę kariery od szczebli naukowych, dla którego taktyka i strategia niewiele różniły się od gier komputerowych.

Inną sprawą, która zaprzątała umysł admirała, a o której nieco obawiał się mówić głośno, był fakt, że siedemdziesiąt procent kapitanów okrętów, dowodzących obecnie jednostkami, stanowiły kobiety. Oczywiście nie chodziło o jakąś dyskryminację z jego strony, jednak to kobiety zazwyczaj wybierały naukową ścieżkę kariery, a mężczyźni taktyczną.

Nie urażając pań, Givens potrzebował obecnie doświadczonych taktyków i strategów.

Mając to wszystko na uwadze, przyznawał absolutny priorytet aplikacjom złożonym przez ludzi z doświadczeniem bojowym. To faworyzowało oczywiście mężczyzn, ale nic nie dało się z tym zrobić. Jako kapitanów nowych okrętów klasy Cheyenne, które opuścić miały Alamo, Givens chciał mieć doświadczonych wojowników, nie naukowców.

Następna grupa zadaniowa, którą ZFS zmontuje do misji, w żadnym wypadku nie mogła być ironicznie nazywana „Task Force Walkiria”.

Fort Bragg

Carolina

Sorilla czekała w biurze Wydziału Służby Zdrowia, wezwana przez przełożonych. Teoretycznie powinna móc przekazać im wszystko, czego potrzebowali, z biura ZFS w New Mexico, jednak z jakiegoś powodu nalegali na jej osobistą obecność w Fort Bragg.

– Sierżant Aida?

Spojrzała na zbliżającą się kobietę w mundurze i potwierdziła.

– Zgadza się.

– Doktor Prescott za chwilę panią przyjmie.

– Dziękuję – odpowiedziała sierżant, wstając.

Czas dowiedzieć się, o co tu chodzi.

Prescott był wielkim mężczyzną, i to wcale nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Miał około pięćdziesięciu kilogramów nadwagi i łysiał, jednocześnie brakowało mu tego stereotypowego uroku, jaki zwykle towarzyszy jowialnym grubasom. Zamiast tego wydawał się poukładany i zdyscyplinowany, co w połączeniu z jego figurą tworzyło dziwny dysonans.

– Pani sierżant – powiedział, nie patrząc na Sorillę. – Proszę siadać.

Wolałaby postać, ale wyglądało na to, że sprawa jest poważniejsza, niż przypuszczała, więc siadła, robiąc głęboki wdech. W końcu doktor skończył czytać akta i spojrzał na nią.

– Założę się, że jest pani ciekawa wyników.

– Nie da się ukryć, sir.

Doktor wygiął usta w półuśmiechu, który nie wyrażał wesołości, a manifestował jego poczucie panowania nad sytuacją.

– Po powrocie z Haydena pani akta zostały poddane analizie. W normalnej sytuacji prawdopodobnie nie przysłano by ich tutaj, ale trwa wojna. A to zmienia pewne procedury.

– To znaczy?

– W zasadzie pani implanty powinny zostać zmodyfikowane za dwa lata, prawda?

Sorilla pokiwała głową. Implanty komputerowe i inne ulepszenia, które poza poziomem wyszkolenia odróżniały operatora Wojsk Specjalnych od zwykłego piechocińca, teoretycznie obliczone były na funkcjonowanie przez dekady, jednak uaktualniano je co jakiś czas. Armia starała się zapewnić absolutne nowości, często o lata wyprzedające technologicznie to, co dostępne było na rynku, a oprogramowanie odświeżać tak często jak możliwe. Jednak aktualizacja oprogramowania nie wystarczała. Konieczna była również interwencja chirurgiczna w celu wymiany samego sprzętu.

– Powiadomiono mnie, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że w momencie planowej wymiany będzie pani w trakcie wykonywania misji, a biorąc pod uwagę charakter wykonywanych przez panią zadań, zdecydowano, że należy przyspieszyć termin wymiany.

Sorilla musiała ukryć grymas niezadowolenia, choć wieści mogły być gorsze. Jednak myśl o ponownym cięciu gałek ocznych mogła przyprawić o dreszcz. Nie dlatego, że było to bolesne. Przy znieczuleniu miejscowym i blokadzie nerwowej nie czuło się w ogóle bólu. Jednak lekarze wymagali, aby podczas całego zabiegu pacjenci byli przytomni w celu kalibracji sprzętu. Patrzenie, jak ktoś ostrym narzędziem tnie gałkę oczną, by dostać się do jej wnętrza, absolutnie nie zaliczało się do przyjemności. Z bólem czy bez niego.

Nawet jeśli Prescott zauważył jej grymas, nie wyglądało, by się tym przejął. Otworzył kciukiem następny folder na tablecie i mówił dalej:

– Mamy dla pani także nowy komputer wewnętrzny i kilka modyfikacji genetycznych, które właśnie zostały zatwierdzone do testowania na ludziach. Ponieważ operacja unieruchomi panią na miesiąc, zasugerowano, by wszystko wykonać za jednym razem. W zasadzie wyraziła pani już zgodę na wszystkie te zabiegi w momencie przeniesienia do Wojsk Specjalnych, ale ponieważ wiele z tych dodatków nadal zalicza się do eksperymentalnych, przeprowadzimy panią przez cały proces ze szczególną troską.

„O cholera”. Westchnęła najciszej, jak tylko mogła. Technologia odgrywała kluczową rolę na współczesnym polu walki, ale mogło się wydawać, że dowództwo nie spocznie, dopóki nie zamieni swoich operatorów w zdalnie sterowane drony, którymi można będzie kierować zza wielkiego biurka.

– Fazy odpoczynku i treningu[3] w zasadzie mogłyby w tym przeszkodzić, biorąc pod uwagę obecne zapotrzebowanie na personel, jednak ze względu na przewidziane przesłuchania wypadła pani z normalnego cyklu, co daje nam spore okno czasowe – powiedział Prescott spokojnym tonem. – Możemy rozpocząć instruktaż?

Marszcząc brwi, Sorilla skinęła głową.

– Tak jest, sir.

– Doskonale.

USS „Cheyenne”

Wysoka orbita Aresa

– Kapitan „Prometeusza” zameldował, że są zakotwiczeni i obracają się normalnie, panie kapitanie.

Patrick nie podnosił wzroku znad sporządzanych właśnie notatek.

– Dobra wiadomość, poruczniku. Kiedy będą mogli zacząć testować łącze?

– Za kilka godzin, sir.

– W porządku. Przekażę to pani admirał. Dziękuję.

Kapitan skończył notatki i odwrócił się, by sprawdzić status „Prometeusza”. Jak większość statków badawczych starszego typu, USV „Prometeusz” skonstruowany został tak, by w razie potrzeby mógł służyć jako stacja orbitalna. Mógł zawisnąć na orbicie z dyszami VASIMR skierowanymi w stronę planety, a następnie zrzucić łącze o długości stu dwudziestu tysięcy kilometrów w ręce ekipy czekającej, by go zakotwiczyć.

Łącze chroniło statek przed wyrzuceniem w przestrzeń przez siłę odśrodkową i zapewniało łatwy i efektywny transport z ziemi na orbitę. Konstrukcja „Prometeusza” umożliwiała mu nawet wystrzeliwanie pakietów balistycznych przy użyciu siły odśrodkowej, co było przydatne choćby w górnictwie.

„Jednak z punktu widzenia obrony to siedząca kaczka” – pomyślał Patrick.

Statek wyposażony został w wystarczającą ilość rakiet, by wygrać kilka tuzinów ziemskich wojen, a planowano jeszcze go dozbroić, skoro pozbył się już ładunku ponad stu tysięcy kilometrów łącza. Posiadał wszystko – od rakiet nuklearnych po wyrzutnie pocisków kinetycznych, czyli Papa Kilo, jednak nadal nie mógł manewrować. Co gorsza, ponad połowa dróg podejścia do planety zasłonięta była przez nią samą. Jeśli okręty przeciwnika zbliżyłyby się od strony Aresa, broń stacji orbitalnej nie mogłaby ich namierzyć aż do momentu, kiedy byłoby już za późno.

Istniały plany rozwiązania tego problemu. Sieć satelitów miała być pierwszym krokiem, ale dopóki dział badawczy nie wynajdzie jakiegoś sposobu obrony przed bronią grawitacyjną przeciwnika, niewiele da się zrobić. Normalnie Patrick rekomendowałby opuszczenie planety. Można było ewakuować naukowców lub przesłać im zaopatrzenie i nakazać zejście głęboko do wnętrza planety, jednak tworzenie kolejnej stacji orbitalnej wydawało się szaleństwem. Niestety, wartość minerałów z Aresa była tak wielka, że ZFS nie mogła sobie pozwolić na utratę systemu.

Zaopatrzyła więc „Prometeusza” w ogromną ilość broni i wykonała dla niego specjalnie zaprojektowane łącze. Większość łączy karbonowych mogła umożliwić ruch windy i zapewnić wzajemne wsparcie dla bazy na planecie i bazy orbitalnej. To, którym dysponował „Prometeusz”, było jednak nieco inne.

Cząsteczki węgla tworzące wstęgę zostały pracowicie uporządkowane w procesie, który trwał miesiące i kosztował miliardy dolarów. Perfekcyjne ułożenie wiązań atomowych dało wstędze właściwości superprzewodnika, który, połączony z wielkim wojskowym reaktorem przygotowanym do instalacji na powierzchni, miał zapewnić stacji orbitalnej zasilanie dla energochłonnych akceleratorów magnetycznych napędzających Papa Kilo.

Kapitan westchnął, wypinając się z fotela, zapisał swoje notatki. Potem odepchnął się i podryfował w kierunku rury łączącej pomieszczenie z mostkiem admiralskim. Kiedy znalazł się na miejscu, zauważył, że admirał przypięła się do swojej stacji i zajęła pracą, zaś jej adiutant dryfowała w drugim końcu pomieszczenia, sprawdzając coś na wyświetlaczach.

– Hmm – chrząknął niegłośno.

Nadine Brookes odwróciła głowę, zauważając go kątem oka.

– Spocznij, kapitanie.

– Proszę o pozwolenie wejścia do pomieszczenia.

– Udzielam.

Admirał zamknęła komputer i rozpięła pasy mocujące ją do fotela.

– Co pana sprowadza, kapitanie?

– „Prometeusz” melduje, że za kilka godzin rozpoczną testowanie łącza. Biorąc pod uwagę wszystkie inne meldunki, jesteśmy dwa dni do przodu w stosunku do planu.

– Doskonale. Wiem, że to ważny system, ale nie mogę się doczekać, kiedy go opuścimy – odparła Brookes. – TF5 ma przed sobą ważniejsze zadania. Obcy nie wrócą tutaj, a przynajmniej nieprędko.

– Ma’am? – Nie można było powiedzieć, że Patrick całkowicie się z nią nie zgadzał, jednak jej sposób rozumowania budził niepokój.

– Oni szukają teraz nas, Ziemi – westchnęła – i wiemy, że nie dysponują nieograniczonymi środkami. Gdyby tak było, nigdy nie odzyskalibyśmy przyczółku na Haydenie. Nie, nie będą tracić sił na system, w który już uderzyli i którym zbytnio się nie interesują.

Patrick w zasadzie zgadzał się z tą opinią. Przeciwnik najwyraźniej miał ograniczone możliwości, w innym wypadku widziano by już więcej jego okrętów. ZFS umieściła posterunki w wielu systemach i tylko kilka z nich potwierdziło, że widziało okręty przeciwnika. Nigdy też nie widziano grupy większej niż dwie lub trzy jednostki.

Najprawdopodobniej Ziemianie mieli do czynienia z elementem rozpoznawczym, składającym się z krążowników. Żaden okręt liniowy ani tym bardziej lotniskowiec nie pojawił się jeszcze w zasięgu. Nie wiadomo było, czy przeciwnik w ogóle posiadał tego typu okręty, jednak Patrick skłonny był przypuszczać, że dysponuje on jednostkami cięższymi niż to, co dotychczas wprowadził do walki.

Oczywiście, biorąc pod uwagę naturę jego głównej broni, istniała także możliwość, że kapitan mylił się całkowicie. Trudno było sobie wyobrazić coś potężniejszego od dział grawitacyjnych. Z drugiej jednak strony, mogły istnieć większe okręty, zaopatrzone w lepsze systemy obrony punktowej, których główna broń dysponowała większym zasięgiem.

Każdy z tych elementów z osobna, a tym bardziej połączone, mógł sprawić, że przeciw pojedynczemu, dużemu okrętowi przeciwnika trzeba by wystawiać pełną Task Force.

– To najprawdopodobniej prawda, pani admirał, jednak Ares jest niezwykle ważnym ogniwem w naszym łańcuchu zaopatrzenia. Gdyby wiedzieli, jak ważnym, nigdy by go nie opuścili.

– Wiem, ale po tym, co stało się z Task Force Trzy, chcę ich mieć na oku, kapitanie.

Patrick zmarszczył brwi.