Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jedna chwila

Jedna chwila

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66229-63-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jedna chwila

 

Czy można być szczęśliwą w świecie, w którym wszystko, co się posiadało, było grą pozorów?

Emilia postanawia zmienić swoje dotychczasowe życie. Los wydaje się dla niej łaskawy. Stawia na jej drodze tajemniczego mężczyznę, który mocno ją intryguje. Bohaterka dopiero przy nim czuje, co to znaczy żyć naprawdę. Zawiera z Mattem pewien układ, który budzi w niej zarówno przerażenie, jak i fascynację…
Czy można kochać kogoś tu i teraz, zapominając o złej przeszłości? Ile tajemnic jest w stanie znieść Emilia? Ta opowieść pokazuje, że czasami warto zaryzykować i zacząć życie od nowa.

Autorka Anna Dąbrowska – to urodzona w Inowrocławiu pełnoetatowa mama i żona, właścicielka najbardziej leniwego kota na świecie. Od zawsze marzyła, żeby pisać. Lubi zaskakiwać zakończeniami swoich powieści. Jej autorskie motto brzmi: zawsze stawiam na emocje, co doceniły czytelniczki jej poprzednich powieści. Kolejne części trylogii o losach Emi i Matta to: „Jedno życie” i „Jedna miłość”.

Polecane książki

Zbiór 36 wierszy młodej poetki. Autorka skłania czytelnika do refleksji na temat otaczającego go świata, porywa w otchłań nieoczywistego erotyzmu oraz brutalnie obnaża ludzkie zachowania. Każde słowo, wers, zwrotka to efekt głębokiej analizy duszy i serca....
Każdy ma czasem ciężki dzień... A co, jeśli ktoś ma ciężkie całe życie...? Na szczęście karta się odwraca... Bóg daje drugą szansę i tak na świat przychodzą droci. Wiktoria Stan jest młodą matką, której życie niejednokrotnie dało w twarz – samobójstwo ojca na jej oczach, nienawiść matki, poniżający...
  „Wciąga bardziej niż Jo Nesbø, ma w sobie więcej mroku niż Stieg Larsson” – Tony Parsons. Ogarnięty obezwładniającym poczuciem winy Fabian Risk udaje się na zasłużony urlop, by zająć się rodziną, a szczególnie leżącą w śpiączce Matildą. Tymczasem miasto pogrąża się w chaosie: zaczyna się od wyj...
Poruszająca historia o niezwykłym chłopcu, który ocali niejedno życie Baltazar rodzi się w małej księgarence pośród działu z legendami. Matka okrywa go kartkami wyrwanymi z „Najpiękniejszych baśni” i wkrótce po tym umiera. Chłopiec trafia do domu dziecka kochających Miezynków i już na zawsze ma czuć...
Pride and Prejudice is a romance novel by Jane Austen, first published in 1813. The story charts the emotional development of the protagonist, Elizabeth Bennet, who learns the error of making hasty judgments and comes to appreciate the difference between the superficial and the essential. The comedy...
Nieopublikowana dotąd trzecia część przygód pirata. Rabarbar w towarzystwie szczura pokładowego Apolla wyprawia się w rejs dookoła świata, docierając na odległe kontynenty. Najpierw jednak ratuje z opresji królewnę i za jej sprawą trafia do krainy bajek. Rabarbar stał się postacią kultową w latac...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Dąbrowska

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2018

© Copyright by Anna Dąbrowska, 2018

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce: © Volodymyr Melnyk/123rf.com

Zdjęcie Anny Dąbrowskiej: © Maciej Zienkiewicz Photography

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Marta Kozłowska

Skład: Igor Nowaczyk

Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2018

ISBN: 978-83-66229-63-1 (EPUB); 978-83-66229-64-8 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

„Jedna chwila” to nowa, poprawiona wersja powieści, którą Anna Dąbrowska

opublikowała w 2015 r. pod pseudonimem Laven Rose.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Można podróżować po całym świecie,

wybierać się w rejsy po oceanach.

Przemierzać lądy – wzdłuż i wszerz.

Miłości można szukać wszędzie,

ale największe uczucie

przychodzi całkiem przypadkowo.

Kiedy wtargnie do twojego świata,

już wiesz, że to właśnie ta chwila.

Jedna chwila daje…

Moim najcudowniejszym Czytelniczkom.

Mam

ROZDZIAŁ 1

Stałam przed lustrem w salonie sukien ślubnych mojej przyszłej teściowej i próbowałam miarowo oddychać. W myślach liczyłam do trzech i wypuszczałam z trudem powietrze. Znowu spojrzałam na swoje odbicie i znowu poczułam to samo. Obróciłam się w lewą stronę, w prawą… Odczuwałam tylko wstyd i smutek. Czasami żyje się z kimś w hermetycznym związku i jest się szczęśliwym, dopóki nie zapragnie się złapać świeżego powietrza i dystansu. Wtedy cała otoczka nagle pęka, a na światło dzienne wychodzą skrywane fakty.

Pani Krystyna spoglądała z udawanym zachwytem w taflę lustra i klaskała. Każdy odgłos dłoni uderzanej o dłoń powodował we mnie chęć ucieczki.

– Wyglądasz pięknie! – zapiszczała moja przyszła teściowa. – Ten projekt sukni ślubnej będę sprzedawała za spore pieniądze, Emilio. Mam już plan. Zaraz po waszym ślubie każę zrobić sesję na modelce. Nie obraź się, ale przydałoby ci się zrzucić kilka kilogramów, żebyś lepiej wychodziła na zdjęciach, moja droga.

Dwie panie siedzące na krzesłach obitych welurem kaszlnęły i jak na komendę, zaczęły wachlować się najnowszym magazynem plotkarskim.

– Adrianno i Mario – zwróciła się do swoich przyjaciółek znaczącym głosem Krystyna – czy nie uważacie, że mam rację?

Pani Adrianna, kobieta w różowej garsonce, zmrużyła oczy.

– Twojej synowej… – zaczęła mówić.

– Przyszłej synowej, Adrianno – poprawiła ją Krystyna.

– Został im tylko miesiąc do powiedzenia sobie „tak”, a więc uznajmy Emilię za twoją synową, Krystyno. Przestań aż tak dbać o detale.

Przyszła teściowa zmarszczyła brwi wykonane metodą permanentną. Nie znosiła słów sprzeciwu.

– Uważam, że Krystyna ma rację. Zgubienie pięciu kilogramów nie zaszkodziłoby Emilii – poparła jędzowata Maria. Jej perfumy, którymi była obficie spryskana, niemile dusiły w nozdrzach, mimo iż stałam trzy metry od nich.

– Emilio, nie pozostaje ci nic innego, jak przejść na dietę. Może powinnaś zapisać się na aerobik? – zasugerowała Krystyna.

Miałam dosyć. Nienawidziłam tej sukienki, którą miałam na sobie. Nie znosiłam tych kobiet, które całymi dniami zajmowały się plotkami.

One są gorsze od pszczółki Mai – powiedziałam kiedyś do Anatola, czyli mojego narzeczonego, o przyjaciółkach jego matki. – Rozsiewają plotki szybciej, niż pszczoła zdołałaby zapylić kwiat. Anatol wtedy tylko się uśmiechnął i temat został zakończony. Niestety. Następnego dnia zadzwoniła jego matka z pretensjami, że obrażam jej koleżanki.

– Nie mam czasu na aerobik – przyznałam teraz otwarcie.

– Dla mojego syna mogłabyś się poświęcić – odparła z jadem Krystyna.

Nie wytrzymałam. Spojrzałam jeszcze raz w lustro na wielką suknię z olbrzymim tiulem, w której wyglądałam niczym beza.

– Poświęcam się dostatecznie, tkwiąc w tej obrzydliwej sukni, w której zamiast jak Kopciuszek czuję się jak kareta z dyni.

Dwie dewoty najpierw uśmiechnęły się, ale szybko przybrały kamienny wyraz twarzy, kiedy matka Anatola odwróciła się w ich stronę.

– Jestem niska i nie powinnam mieć tak obfitej sukni ślubnej napchanej tiulem! – zakrzyknęłam, schodząc z podestu. Schwyciłam w obie ręce boki sukni i pobiegłam boso do przymierzalni, w której leżały na krześle moje codzienne ubrania.

– Jesteś niewdzięczna, Emilio! – usłyszałam za zasłoną. – Sprawisz przykrość mojemu synowi. On nie zasłużył na twoje zmiany planów i wielkie fochy. Inna kobieta całowałaby mnie i jego po nogach. Byłaby wdzięczna.

– Proszę więc znaleźć sobie inną i wcisnąć ją w tę suknię. I umyć nogi, nim wystawi je pani do całowania. Powodzenia – burknęłam, łapiąc się za głowę.

To zły moment na ślub. To nie ten miesiąc. To nie ten rok. To nie ten mężczyzna.

Ściągnęłam z siebie wielką, bezowatą sukienkę i cisnęłam ją w kąt. Po chwili jednak podniosłam, po czym przewiesiłam przez oparcie krzesła. Nałożyłam na siebie ubranie, przygładziłam czarne włosy i wyszłam z przymierzalni, jakby nic się nie wydarzyło. Posłałam pani Krystynie przepraszający uśmiech, chcąc ją ominąć i wyjść na świeże powietrze. Zapomnieć o tym wszystkim, co przed chwilą zrobiłam i powiedziałam. Nie mogłam postąpić inaczej. Łagodniej. Nie było już na to czasu. Nie miałam czasu na kłamstwa i litość, a właśnie one unieszczęśliwiały mnie. Sprawiały, że każdego ranka nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Każdy mój uśmiech był tak naprawdę wyuczonym sztucznym grymasem, który przywoływałam na twarz, by wypełnić pustkę. Zadzwoniłam po taksówkę, mając nadzieję, że w pracy się uspokoję i wyciszę.

Pracowałam jako tłumacz i asystentka w jednej osobie w niewielkiej firmie w Warszawie, która zajmowała się wynalazkami polepszającymi komfort życia. Często zmuszona byłam podróżować z szefem do Londynu, gdzie przedstawialiśmy swoje odkrycia, omawialiśmy je i próbowaliśmy znaleźć sponsora, by móc zdobyć rynek i szerszy zbyt. Ostatnim osiągnięciem firmy był automatom, który tak naprawdę został już dawno odkryty przez szwedzkiego rzemieślnika w 1750 roku. Próbowaliśmy przenieść słowo mówione na klawiaturę komputera, nie zaburzając poprawności językowej, jak to robiły rozmaite programy komputerowe.

***

Byłam strasznie zmęczona, przygnębiona i głodna jak wilk. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że Anatol będzie oczekiwał ode mnie szczegółowych wyjaśnień po tym, co zrobiłam w salonie jego matki. Już na samą myśl przechodził mnie dreszcz. Starałam się jak najciszej otworzyć drzwi i szybciutko wślizgnąć się pod prysznic, gdzie ciepła woda rozluźniłaby zmęczone ciało. Niestety, nie udało się…

– Witaj, kochanie. Jak ci minął dzień? – zapytał Anatol, po czym delikatnie pocałował mnie w czoło.

Odprawiłam go z kwitkiem złośliwym spojrzeniem. Wyczuwałam, że pani Krystyna zdała już pełny raport o złym wychowaniu przyszłej synowej.

– Jeżeli chodzi ci o twoją matkę i jej fantastyczne koncepcje modowe wprost z Mediolanu, to daj mi lepiej spokój. Nie chcę się dzisiaj kłócić – odparłam spokojnie, opierając głowę na sofie. – Miałam bardzo ciężki dzień w pracy, a w dodatku szef postanowił urządzić nam wycieczkę do Londynu. Lecę za dwa dni na cały tydzień. Nie zatrzymam się w domu po babci, tylko będę mieszkać w hotelu, w którym codziennie będą robić mi masaże i manicure – wyznałam szczerze rozmarzonym głosem.

– Chyba się nie zgodziłaś? – Jego głos brzmiał bardzo poważnie. – Zdajesz sobie sprawę, ile czeka nas jeszcze spraw do załatwienia?

Nie chciałam ponownie słuchać, że postępuję bardzo nieodpowiedzialnie. Nie wyobrażałam sobie z powodu ślubu zrezygnować z możliwości znalezienia sponsora dla firmy i przyczynić się do jej pierwszego poważnego sukcesu. Ponadto uważałam, że zostało nam dostatecznie dużo czasu, aby zdołać wszystkie przygotowania do wesela dopiąć na ostatni guzik – albo najlepiej odwołać. Takie myśli coraz częściej pojawiały się w mojej głowie.

– Oczywiście, że się zgodziłam! – wykrzyknęłam nieco oburzona. – To tylko tydzień. Wiesz, że kocham to, co robię i lubię czuć się niezależna. Osiągnęłam w firmie tę pozycję sama, dzięki ciężkiej i rzetelnej pracy. Nie chcę jej stracić!

– Dlaczego?! – zapytał podniesionym głosem Anatol. Jego tęczówki przybrały szarą barwę i stały się niemalże matowe. Widziałam, jak przygryzał nerwowo dolną wargę. Zawsze tak robił, kiedy był zły.

– Co: dlaczego?

– Dlaczego nie zostawisz tej pracy? Przecież wiesz, że firma upada! Nie ma dla niej przyszłości! Zajmujecie się bzdurami, pierdolonymi gadżetami, które rozsypują się tuż po pierwszym użyciu, takie są tandetne! Czy ty nie widzisz tego, Emilio?

Przegiął.

Przymknęłam powieki, czując napływające do oczu łzy. Policzyłam do pięciu. Otworzyłam oczy. Zacisnęłam wargi i bez słowa udałam się do naszej sypialni, by wyciągnąć walizkę z szafy.

– Co robisz? – zapytał łagodniejszym tonem.

Nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam pakować ubrania.

– Ogłuchłaś, Emilio? – Głos Anatola nie brzmiał już przyjemnie. Słychać w nim było wyraźną ostrą nutę.

Szybkim krokiem udałam się do toalety. Impulsywnie pochwyciłam kosmetyczkę i szczoteczkę do zębów, po czym wróciłam do sypialni i włożyłam przybory do walizki.

– Co robisz, do jasnej cholery?! Odpowiedz!

– To, co widzisz! – wysyczałam, zamknęłam walizkę i zaczęłam ciągnąć ją w kierunku drzwi. Przed wyjściem zabrałam jeszcze torebkę, którą zostawiłam w przedpokoju.

– Jeśli stąd wyjdziesz, to koniec z nami! Rozumiesz?!

Omiotłam zniesmaczonym spojrzeniem twarz zdenerwowanego Anatola.

– W takim razie odwołujemy ślub. Po resztę ubrań przyjdę za tydzień – odparłam chłodno.

– Kurwa! – wykrzyknął, łapiąc się obiema rękami za głowę. Jego policzki stały się czerwone.

– Nie powinniśmy zabrnąć tak daleko w tym wszystkim – dodałam cicho, prawie szeptem.

– Wyjdź! – wykrzyknął Anatol i wskazał mi drzwi.

Wyszłam. Bez słów. Bez łez.

Niosłam dużą walizkę i torebkę, a w sercu… na dnie leżała ulga.

Moje emocje osiągnęły dzisiaj zenit. Miałam serdecznie dosyć Anatola, który chciał mnie widzieć wyłącznie w roli gospodyni domowej, i wspomnień o tej paskudnej bezowatej sukience. Chciałam czegoś innego od życia. Nie bogatego męża, który wciąż by mnie kontrolował i mówił mi, co powinnam robić. Nie byłam także gotowa na dziecko, o którym marzył. Nie pragnęłam ślubnego przepychu, na który upierali się mój narzeczony razem z matką.

Teraz czułam się wolna.

Szłam ulicami Warszawy, ciągnąc dużą walizkę na kółkach, ale uśmiechałam się. Nie spostrzegłam nawet, kiedy zaczął padać deszcz. Nieistotne było, że moknę, że marznę, a kosmyki włosów przyklejają się do wilgotnej twarzy. To się nie liczyło. Po prostu oddychałam wolnością i przysięgłam sobie w myślach, że z Anatolem koniec.

– Koniec – wyszeptałam i wtedy poczułam po raz pierwszy od dwóch lat zapach rześkiego deszczu.

***

– Aguś, czy przygarniesz na dwie noce biedną, zagubioną owieczkę, której dzisiaj cały świat gra na nerwach? – zapytałam spokojnie przyjaciółkę.

– Dobrze, ale śpisz na sofie w salonie. Ach, a jeśli ta owieczka jest mocno ubłocona, to niech szybko weźmie prysznic i postara się nie grać ludziom na nerwach, ponieważ ludzie chcą iść spokojnie spać, gdyż czeka ich horror zwany piątkiem rano.

– Ubłocona? Może trochę, ale przemoczona i zmarznięta na pewno… brr!

Posłuchałam rady przyjaciółki i pospiesznie pobiegłam do łazienki. Kiedy pozbyłam się przemoczonych ubrań, stanęłam pod prysznicem i łapczywie zaczęłam rozkoszować się każdą kropelką ciepłej wody. Po raz pierwszy w tym dniu poczułam się odprężona. Zdawałam sobie sprawę, że kiedy moja bosa stopa dotknie zimnej podłogi, czar beztroski szybko przeminie.

Cholera! Co ja najlepszego zrobiłam? – pomyślałam, analizując minione wydarzenia.

Nie w taki sposób powinno kończyć się związki, zwłaszcza jeśli za miesiąc miało się zawrzeć związek małżeński. Mimo to czułam się szczęśliwa. W końcu wyraziłam swoje zdanie, ujawniłam prawdziwe uczucia i rozpierała mnie duma. Zawodowo byłam pewniejszą siebie osobą, ale w domu przemieniałam się w łagodną i spokojną owieczkę. To mnie zgubiło. Moja opinia przestała się liczyć nawet dla Anatola. Tak naprawdę nie chciałam tego ślubu, ale on tak nalegał, że w końcu się zgodziłam, aby dłużej nie sprawiać mu przykrości. Te całe przygotowania przyprawiały mnie o zawrót głowy. Postąpiłam słusznie.

Z taką myślą owinęłam się ręcznikiem i udałam się do salonu.

– Hej, czysta owieczko! Myślałam, że się utopiłaś. – To powiedziawszy, Agnieszka podała mi filiżankę gorącej czekolady. – Pamiętaj, że nic tak nie przepędza smutków jak czekolada. To ona powinna zostać nazwana napojem bogów. – Usiadła obok mnie i ze stoickim spokojem zapytała: – Co się stało?

Patrzyła na mnie badawczym wzrokiem, a ja nie chciałam ukrywać prawdy.

– To koniec.

– Taaak – przedrzeźniała mnie, nie wierząc w rozstanie z Anatolem.

– Tak! – krzyknęłam i upiłam łyk gorącej czekolady. Była pyszna.

– Nie wierzę! Moja przyjaciółka nagle zmądrzała…

Posłałam Agnieszce szeroki uśmiech.

– Nie wietrz zębów, tylko opowiadaj wszystko od początku – nalegała, podciągając kolana pod brodę.

– Miałaś rację, okej? Nigdy nie pasowaliśmy do siebie z Anatolem. A dzisiaj wywróciłam swoje życie do góry nogami. Najpierw skrytykowałam projekt sukienki ślubnej przyszłej teściowej, zerwałam ją z siebie i cisnęłam w kąt przymierzalni, później wyszłam z salonu, jak gdyby nic się nie stało. W pracy dowiedziałam się, że znowu lecimy do Londynu. – Nastąpiła chwila ciszy, aż wyszeptałam nieśmiało: – Pokłóciłam się z Anatolem, a właściwie to stanowczo sprzeciwiłam się jego planom wobec mnie. Chciał, żebym zrezygnowała z pracy.

– Jezu! – zawołała Agnieszka, składając dłonie jak do modlitwy. – Dziękuję Ci, Panie, jeśli naprawdę istniejesz! Nawet pójdę na mszę i wrzucę na tacę stówę!

– Nie grzesz, Aguś.

– Nie wiem, o co ci chodzi. Zwyczajnie okazuję swoją wdzięczność i zaczynam wierzyć w tę nadniebną instytucję zwaną Królestwem Niebieskim.

Przewróciłam oczami.

Agnieszka nie należała do osób religijnych. Odwróciła się od wiary, Boga, Kościoła. Piętno na jej psychice odcisnął chłopak, który zostawił ją dla służby Bogu. Nie mogła tego zrozumieć. Niewiele wiedziałam o tej historii, nigdy nie dopytywałam o szczegóły, jednak ta nieszczęśliwa miłość złamała Agnieszce serce. Pokruszyła je na drobne kawałki.

– I ty, Emilio, chciałaś wychodzić za mąż za łajzę, która miała na imię Anatol?

– Aga, nie przeginaj. On nie był winny temu, że nosił idiotyczne imię. To wina jego matki.

– Krystyny – wypowiedziała dobitnie imię kobiety, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem.

– Jesteś nienormalna! – stwierdziłam, trzymając się za brzuch, i wtórowałam w napadzie wesołości.

– A ty jesteś sztywniarą!

– Wiem o tym. Jestem, jaka jestem.

Agnieszka popatrzyła na mnie i przytuliła do siebie.

– Jesteś mądra. Znasz trzy języki, być może cztery!

– Polski – zaczęłam wyliczać – angielski, trochę hiszpańskiego i… Nie ma już czwartego.

– A francuski? – zapytała, a w jej oczach zamigotały zbereźne chochliki.

– Mam cię dosyć! – wykrzyknęłam i poczułam, jak gorące od rumieńców stały się nagle moje policzki. – Jestem zmęczona. Przepraszam cię najmocniej – mówiąc to, nakryłam zmarznięte ciało wełnianym kocem – lecz idę spać i nie mam ochoty na twoje zbereźne żarty.

– Sztywniara…

To prawda. Agnieszka miała rację, byłam mało rozrywkowa. Należałam do kobiet spokojnych i pragmatycznych. Czasami lubiłam bujać w obłokach.

Kilka lat wcześniej spotkał mnie dramat. Moi rodzice zginęli w pożarze, gdy ja przebywałam na wakacjach u babci w Londynie, szkoląc swój angielski. Strasznie przeżyłam ich śmierć. Mój świat się zawalił. Wciąż pamiętałam minę babci, która przekazała mi tę straszliwą wiadomość. Nigdy nie zapomnę jej szklistych oczu oraz drżącej dolnej wargi, kiedy próbowała wydusić z siebie chociażby jedno słowo. Wróciłam następnego dnia do Polski, choć tak naprawdę nie miałam już do czego wracać. Straciłam rodziców, a z domu zbudowanego z bali pozostały jedynie betonowy fundament, trochę szkieletu i zgliszcza. Z ziemi unosił się zapach popiołu i spalenizny. Kiedy ujrzałam dom, czy raczej to, co z niego zostało po pożarze, zwymiotowałam z rozpaczy.

– Poważnie wy nigdy… no wiesz. – Głos przyjaciółki przerwał moje rozmyślania. – Nie uprawiałaś miłości francuskiej?

Wsunęłam się pod koc, nie mając zamiaru odpowiadać na pytanie. Twarz także przykryłam.

– Dobra, już wyłaź spod tego koca. O nic więcej nie będę pytała. Emi?!

– Obiecaj, że wyniesiesz się z salonu i dasz mi spać.

– Obiecuję – odparła stanowczo.

Zsunęłam z głowy koc i zaczęłam łapać ustami powietrze, które wydało się teraz chłodne.

Agnieszka spojrzała na mnie swoimi orzechowymi oczami.

– Nie robiłaś tego! Widzę, jaka jesteś zmieszana. I dobrze. Bo Anatol pewnie miał liliputka.

Mojej przyjaciółce potrzeba faceta. Od zaraz!

– Znajdź sobie w końcu kogoś, bo seksualny głód przez ciebie przemawia – dopiekłam jej.

I dobrze. To była moja słodka zemsta.

– Wolę być sama, niż z kimś takim jak twój były. Dobranoc, Emi – wyszeptała, nachylając się nad moją twarzą. Pocałowała mnie w policzek i wstała z sofy. – Wołaj, gdybyś czegoś potrzebowała.

Wyszła z salonu, gasząc światło. W pokoju nastała zupełna ciemność. Wtuliłam twarz w poduszkę i westchnęłam cicho.

– Jakby ta łajza Anatol nawiedziła cię w śnie, też krzycz! – Usłyszałam jeszcze zza drzwi.

Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam Agnieszkę za jej cięty charakterek i szczerość.

– Dobranoc – odparłam i położyłam się na brzuchu.

Pamiętam, jak Agnieszka bardzo dziwiła się mojemu wyborowi, gdy poznała Anatola. Studiowałyśmy razem lingwistykę, mieszkałyśmy razem w akademiku, znałyśmy się niemal jak łyse konie, dlatego nie omieszkała wyrazić swojej dość surowej krytyki. Według niej ten facet to była „łajza”. Nie podobało jej się, że dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze na siebie wpadaliśmy, że zbyt szybko zaproponował mi zamieszkanie razem. Kiedy się oświadczył, a ja impulsywnie zgodziłam się zostać jego żoną, Agnieszka stwierdziła, że moje nowe życie, życie po ślubie, będzie coraz większym koszmarem. Domniemywała, że dla męża będę matką, a nie żoną. Jedno zdanie z tamtej rozmowy szczególnie mocno utkwiło w mojej głowie: „Słuchaj, Emilio, zrobisz to, co będziesz uważała za słuszne, ale według mnie nie tak zachowują się zakochani w sobie po uszy ludzie”. Nigdy nie zmusiłam przyjaciółki do rozwinięcia tej myśli. Wiedziałam, że nie przepada za Anatolem, ale szanowała moją decyzję do pewnego feralnego wieczoru, kiedy ukryłam się w jej mieszkaniu z podbitym okiem. Znienawidziła wtedy Anatola całym sercem, lecz ja mu przebaczyłam, zrzucając winę za wszystko na alkoholowy amok. Jednak jej słowa co parę dni odbywały wędrówkę po mojej głowie, skłaniając do głębszych refleksji.

Doskonale znałam książkowe symptomy zakochania: szybsze bicie serca, motyle w brzuchu, rozszerzone źrenice. Brakowało mi tego, ale bałam się to przyznać przed samą sobą. Myśli rodziły lęk i strach, pragnęły łapczywie lepszej przyszłości, rodziły pożądanie i odrzucały teraźniejszość. W owej chwili nie zależało mi na niczym: na utraconych dwóch latach życia w związku z Anatolem, na opinii znajomych o odwołanym ślubie. Pragnęłam tylko zapaść w błogi sen, a od jutra myśleć, co zrobię, jeśli Anatol będzie próbował powrócić do mnie niczym bumerang.

ROZDZIAŁ 2

– Szczęśliwej podróży, Emilio! – zawołała Agnieszka wprost do mojego ucha, kiedy czekałam na lotnisku na odprawę.

– Dzięki – odparłam, pilnie rozglądając się za moim szefem i Piotrem. Piotr był naszym wynalazcą, a szef tą osobą, która wierzyła w sukces.

Nie ma ich. Co robić?

– Hej, smutasku – powiedziała Aga, kładąc dłoń na moim ramieniu.

Na chwilę zapomniałam, że przyjaciółka wciąż stoi obok.

– Nie wiem, co robić. Mojego szefa i Piotra jeszcze nie ma.

– Zadzwoń do nich.

Skinęłam głową i wyciągnęłam z kieszeni żakietu telefon. Żadnych połączeń od obu mężczyzn. Nawet Anatol nie pisał i nie dzwonił, ale to akurat uznałam za dobry znak. Nacisnęłam przycisk połączenia.

Dalej, szefie…

Nie odebrał. Próbowałam zadzwonić do Piotra.

Do cholery! Odbierz chociaż ty!

Jego telefon milczał.

– Szlag! – zaklęłam pod nosem.

– Co teraz zrobimy? – zapytała Aga, spoglądając na mnie ze współczuciem.

– Ty wracasz do swojego mieszkania. Ja zostaję. Mamy jeszcze trochę czasu, może zaraz się pojawią.

– A jeśli nie?

– Pojawią się – powiedziałam bez wahania i zacisnęłam pięść na rączce walizki. Tak naprawdę wcale nie byłam tego pewna. W życiu nie można być niczego pewnym. – Jedź już – poprosiłam słabym głosem przyjaciółkę.

– Poradzisz sobie?

– Jasne – odpowiedziałam.

Agnieszka zacisnęła wargi w cienką linię, lecz uniosła kąciki ust ku górze, próbując się uśmiechnąć.

– Dzwoń o każdej porze dnia i nocy, jeśli będziesz chciała porozmawiać, okej? I nie daj się omamić Anatolowi. On nie jest facetem dla ciebie! To zwykła ciota! Wszystko dostał podane na tacy i myśli, że tak będzie przez całe życie. Pamiętaj zawsze, że on jest bardziej zakochany w swojej mamusi niż w tobie! Nie zapomnij, jak źle cię potraktował, kiedy byłaś ciężko chora! Do diabła z nim, Emilko!

– Aga, proszę cię, idź już. Ja to wszystko wiem.

– Już uciekam. – Przytuliła mnie do siebie, odgarnęła niesforny kosmyk włosów z policzka i pomachała dłonią na pożegnanie.

A ja patrzyłam, jak odchodzi, jak wtapia się w tłum i znika.

Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, co robić. Miałam złe przeczucia.

– Emilia! – Usłyszałam znajomy, męski głos, tuż zza moimi plecami.

– Robert! – zawołałam uradowana, czując jak, moje życie powróciło w owej chwili na właściwy tor.

Powróciło i odeszło.

Spojrzałam na jego twarz i zauważyłam grymas niepokoju. Nie uśmiechał się, był wyraźnie przygnębiony i głęboko zamyślony.

– Emilio… – zaczął niepewnym tonem. Lecisz do Londynu sama. Piotr, dotrze na wystawę jutro z naszym wynalazkiem.

– Ciebie nie będzie? – zapytałam z nieukrywanym niepokojem.

– Nie – odparł krótko. Jego palce wygrywały tajemniczy rytm, który ginął na materiale marynarki.

– Denerwujesz się? – zapytałam, odważnie spoglądając w jego oczy.

Zaprzeczył ruchem głowy i zamknął powieki. Nagle szeroko je otworzył i opuścił głowę.

– Mam wiele problemów!

– Przykro mi… – wydukałam z troską.

– Muszę odciąć się od wszystkiego na jakiś czas. Muszę zebrać myśli i na nowo poskładać własne życie. – Nagle twarz Roberta skamieniała. Czułam, że chce mi jeszcze o czymś powiedzieć. Czułam, że każde słowo, które za chwilę padnie z jego ust, wypowie z trudem. – Zamykamy firmę. To koniec, Emilio. Czeka nas ostatnia wystawa. Nie mam sił tego ciągnąć, ale wierzę w ciebie i Piotra. Naprawdę w was wierzę.

Nie do wiary, jak w ciągu krótkiego czasu wszystko w moim życiu się gwałtownie kończyło. Dwukrotnie usłyszałam słowo „koniec”.

– Ale dlaczego? Nie rozumiem…

– Nie pytaj o nic. Prześlę ci pieniądze na konto jeszcze dzisiejszego dnia. Życzę powodzenia w szybkim znalezieniu pracy marzeń.

Dlaczego nie chciał niczego powiedzieć? Miałam prawo wiedzieć.

– Czyli to koniec, tak? Za chwilę przejdę za barierki, pofrunę, a kiedy wrócę, już nigdy się nie spotkamy?

– Chyba tak.

– Chyba?! – wrzasnęłam, czując narastającą we mnie złość.

– Do widzenia, Emilio. – Robert odwrócił się do mnie plecami i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.

– Do widzenia – wyszeptałam, chociaż wiedziałam, że moje słowa zginęły w hałasie.

Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co się stało. Nie wiedziałam, że w taki sposób można zwolnić pracownika i jednocześnie przyjaciela. Moje serce boleśnie się skurczyło. Usiadłam na plastikowym siedzeniu i zwiesiłam głowę.

Smutek. To on zapukał w moje serce, a kiedy ono otworzyło mu drzwi… Cholera jasna! – krzyknęłam mimowolnie w duszy.

– Sama mam lecieć do Londynu? – zapytałam z niedowierzaniem, czując pod powiekami zbierające się łzy. – A co będzie po wystawie? Wierzy w nas, ale w firmę już nie. Dziwne…

Poczułam, jak po policzku spływa mi łza. Starłam ją szybko wierzchem dłoni, wstałam i ruszyłam do odprawy.

***

Kiedy zajęłam miejsce w samolocie, miałam mętlik w głowie. Pragnęłam choć na chwilę zrelaksować się, zapomnieć o przyziemnych sprawach i problemach.

– Za dwadzieścia minut startujemy, proszę odłożyć wszystkie niezbędne bagaże na miejsce przeznaczenia – zwróciła się do mnie stewardessa miłym głosem z niezbyt angielskim akcentem.

Chwilę później zobaczyłam mężczyznę. Chodził po samolocie, jakby czegoś szukał. Po chwili znalazł się tuż koło mnie. Wstrzymałam oddech, kiedy aksamitnym głosem oznajmił, że będziemy w czasie lotu sąsiadami.

Skinęłam głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nagle oniemiałam. Widziałam jego twarz jak przez gęstą mgłę. Poczułam, że się czerwienię, co bardzo rzadko się zdarzało. Mój oddech stał się przyspieszony i płytki, gdy dotarło do mnie, że dwie godziny spędzę w samolocie koło nieznajomego, którego obecność powodowała, że nie mogłam wydusić z siebie słowa ani złapać oddechu.

– Matt. Miło mi. – Wyciągnął do mnie dłoń, której niezaprzeczalnym atutem były długie i szczupłe palce.

– Emi – bąknęłam i podałam mu swoją. To wystarczyło, by poraził mnie prąd i poczułam rozkoszne ciepło w całym ciele.

Mężczyzna uśmiechnął się.

Ciekawe, czy on także to poczuł.

– Pierwszy raz lecisz do Londynu?

– Nie – odparłam, ciężko walcząc, by wydusić z siebie, niczym z tubki, kolejne słowa. – Bywałam tam często u babci.

Matt spojrzał z zainteresowaniem, a mnie barwa jego oczu skojarzyła się z akwamarynem.

– Ja mieszkam w hrabstwie Surrey. Rozciąga się ono na południowy zachód od Londynu.

– Nie znam zbyt dobrze angielskich hrabstw. Nawet Londyn znam tylko trochę.

– Jesteś Polką? – zapytał, ale w jego głosie usłyszałam lekkie zawahanie.

– Tak.

– Masz niesamowity akcent – pochwalił mnie, a może po prostu chciał być miły.

– Twój jak na londyńczyka jest łatwy do zrozumienia.

Matt wyszczerzył w szerokim uśmiechu białe zęby.

– Staram się mówić tym najlepszym akcentem – zażartował.

Kiedy spojrzał przez okno, ukradkowo przyjrzałam się jego twarzy. Ciemne, długie rzęsy zmysłowo okalały niebieskie oczy. Kilkudniowy zarost dodawał seksapilu, a dołeczek, tworzący się w lewym kąciku policzka, wyglądał uroczo.

– Za chwilę polecimy – wyszeptał, na co wstrzymałam oddech.

Bałam się latać. To znaczy sam lot znosiłam dość dobrze, ale moment unoszenia się samolotu w górę i lądowania napawał mnie lękiem. By odpędzić od siebie niepokój, zapytałam mojego towarzysza:

– Co cię sprowadziło do Polski?

Dziewczyna, narzeczona, a może żona?

Matt wbił w moje zielone tęczówki swoje chłodne niebieskie oczy. Sprawił, że przez chwilę poczułam się tak, jakbym tonęła w oceanie.

– Ostatnia misja w pracy – rzucił zimno, a ton jego głosu ochłodził moją rozgrzaną skórę skuteczniej niż klimatyzacja.

Niespodziewanie głośny szum silnika samolotu przerwał naszą rozmowę, a ja straciłam wątek. Poczułam, że zaczynamy wzbijać się w powietrze i poczułam strach. Nie znosiłam zmian ciśnienia. Moje mięśnie gwałtownie się napięły, a oczy zaszły łzami.

– Czy mogę cię o coś poprosić? – zapytałam Matta, który zapewne zdążył pomyśleć, że jestem idiotką, która chce go poderwać, udając przerażenie.

– Mów śmiało – odrzekł. – Jesteś przerażona – wycedził, spoglądając na mnie z niepokojem. – Boisz się latać? – zapytał, na co odetchnęłam z ulgą, gdyż ominął mnie ten wstydliwy moment tłumaczenia przyczyny lęku.

– Tak… – odparłam zawstydzona. – Boję się, ale tylko momentu startu i lądowania. – Chwyciłam jego ciepłą dłoń, a on bez protestu okrył moje palce swoimi. W każdym zakamarku ciała poczułam słodki dreszcz. Nie spoglądając na mężczyznę, wyszeptałam cicho: – Dziękuję.

Miałam nadzieję, że mój głos zagłuszyły odgłosy silników wzbijającego się samolotu. Przełknęłam cierpką ślinę i poczułam silne, bardzo nieprzyjemnie uczucie zatykania się uszu. Odruchowo wyrwałam dłoń z magicznego uścisku i ścisnęłam głowę. Jak ja nienawidziłam tego szumu!

Niespodziewanie Matt mnie przytulił. Objął mnie ostrożnie, a moja głowa odruchowo znalazła dogodne miejsce na jego ramieniu.

Jak mi dobrze… – pomyślałam z ulgą, po czym usłyszałam ciche, niemalże niesłyszalne:

– Bardzo proszę.

A jednak mnie usłyszał. Uśmiechnęłam się delikatnie. Na chwilę znalazłam się w niebie. I to nie w sensie metaforycznym – rzeczywiście miałam niebo i chmury na wyciągnięcie dłoni, a anioł siedział tuż obok.

Z bólem serca stwierdziłam jednak, że nie mogę tak tkwić na jego ramieniu w nieskończoność. Co powiedziałaby na to jego dziewczyna, może żona? Ta myśl przywróciła mnie do rzeczywistości. Szybko przesunęłam głowę na zagłówek fotela.

– Dobrze się czujesz, Emi? – zapytał Matt z prawdziwą troską.

Na dźwięk mojego imienia wypowiedzianego tym aksamitnym głosem zadrżałam.

Przytaknęłam ruchem głowy, a mój towarzysz zadał kolejne pytanie:

– Chcesz wody?

– Naprawdę już mi lepiej – skłamałam. – Bardzo ci dziękuję za wszystko i jeszcze raz najmocniej przepraszam, że naraziłam cię na tak niezręczną sytuację.

Z jednej strony byłam dumna, że udało mi się na jednym oddechu wypowiedzieć tyle słów, a z drugiej – czułam się fatalnie, jak jakieś głupie babsko gadające zupełnie bez sensu.

– Nie przepraszaj mnie i nie zadręczaj się. To była naprawdę drobnostka. – Uśmiechnął się pogodnie, a ja poczułam lekkie ukłucie żalu w sercu.

Drobnostka – powtórzyłam jego słowa w myślach i poczułam bolesny skręt żołądka. – Co ja sobie wyobrażałam? Za parę godzin rozejdziemy się w różne strony i ta znajomość pozostanie tylko wspomnieniem.

Szybko jednak stwierdziłam, że dla takiego wspomnienia warto żyć, bo w końcu całe nasze życie składa się z takich właśnie momentów.

Kiedyś opowiem mojej córce, jak siedział obok mnie megaprzystojny Anglik…

Z rozmyślań wyrwał mnie jego aksamitny głos:

– Czym się zajmujesz?

– Jutro moja ostatnia misja i niestety muszę zacząć szukać pracy.

– Powinienem powiedzieć, że jest mi przykro? Czy że dobrze się stało?

Spojrzałam na jego lekko rozchylone usta i momentalnie odwróciłam wzrok.

– Lubiłam swoją pracę. Pracowałam jako tłumacz w małej firmie, która zajmowała się wynalazkami.

Matt uniósł lekko prawą brew. Najwyraźniej firma go zaintrygowała.

– Kolejna rzecz, która nas łączy.

Łączy?

– Pracuję w laboratorium – Matt pokusił się o wyjaśnienie. – Tam także zajmujemy się wynalazkami. Mam zresztą tyle prac, ile pasji. To bardzo skomplikowane, całe moje życie jest skomplikowane. Moje życie, Emi, to jedna niepojęta zagadka. – Mówiąc to, popatrzył na mnie w taki sposób, że całe moje ciało znowu przeszył błogi dreszcz.

Moje życie także jest zagadką.

– Jedyną pasją, na którą znajduję czas, jest moja praca – stwierdziłam. – Nie pamiętam już nawet, kiedy byłam na urlopie lub miałam czas zwyczajnie się ponudzić. Dlatego obiecałam sobie, że po powrocie z misji spakuję swoje rzeczy i wrócę do Londynu. Odwiedzę dom babci i zajmę się malowaniem.

– Malujesz obrazy?

– Nie – odparłam z uśmiechem. – Zabawię się w malarza. Dom po babci wymaga odświeżenia, więc urlop spędzę, malując ściany.

– Ciekawy sposób na leniuchowanie.

– Raczej na zapomnienie.

Matt nie zapytał, co się stało. Nie chciałam, by pytał. Nie chciałam opowiadać o swoim beznadziejnym życiu.

– Kto pomoże ci w remoncie? – zapytał nagle, choć to pytanie zmuszało mnie, bym znowu pomyślała o beznadziejności mojej egzystencji.

– Nikt.

– Nikt? Znaczy on?

Przewróciłam oczami.

– Nie, panie ciekawski. Nikt znaczy nikt.

– Nie uwierzę, że taka kobieta jest sama.

– Może sama, lecz nie samotna. Byłam w związku, w którym czułam się bardzo samotna. Niczym księżniczka uwięziona w sterylnym pałacu. – Westchnęłam ciężko na samo wspomnienie zarówno apartamentu, jak i jego właściciela.

Matt zachłysnął się śliną i odkaszlnął, zakrywając dłonią usta. Przejechał zmysłowo opuszkami po kilkudniowym zaroście, a ja znów poczułam stado motyli w brzuchu.

– Dobrze, że nie byłaś traktowana jak smok i karmiona zwłokami raz na tydzień.

– Złośliwy jesteś.

– Czasami – odparł z rozbrajającą szczerością. – Chciałem być zabawny, ale mój żart nie wypalił. Przepraszam cię, Emi. – Musnął palcami wnętrze mojej dłoni.

Zadrżałam. To było takie niewinne, a jednocześnie cholernie seksowne. Anatol nigdy nie działał na mnie w taki sposób. Próbował wywołać podniecenie, ale nigdy nie wzbudzał właściwej reakcji. Tłumaczyłam to bolesną przeszłością i tkwiłam w związku, w którym brakowało chemii i więzi. Brakowało wszystkiego.

Zacisnęłam kurczowo palce na kolanie. Matt musiał zauważyć moje napięcie, ponieważ szybko zabrał swoją dłoń. Pewnie pomyślał, że go odrzuciłam. A ja po prostu nie miałam ochoty stracić głowy dla ładnej buzi.

– Czasami lepiej być kopciuszkiem mieszkającym w niesterylnym pałacu, a mieć szczęście. Miłość uczyni z każdego kopciuszka księżniczkę – powiedział mój towarzysz.

Zaintrygował mnie ten facet.

– Rzadko który mężczyzna umie w taki sposób jak ty mówić o miłości.

Matt zmarszczył brwi, a w niebieskich oczach zamigotały iskierki.

– Znaczy po staroświecku? Teraz uważasz, że jestem mało męski?

– Matt, daj spokój. Nie to miałam na myśli – próbowałam powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, ale w tej chwili nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Impulsywnie dotknęłam jego dłoni i znowu to poczułam. Iskry. Wzdrygnęłam się lekko, a on oderwał dłoń.

– Przepraszam – wyszeptałam ze skruchą, choć w środku wszystko podpowiadało mi, że toczymy ze sobą jakąś grę. Grę, w której nie było reguł.

– Nie przepraszaj, bo nie masz za co.

Odwrócił twarz i zaczął obserwować otaczające nas chmury. Lecieliśmy niczym ptaki pośród białych obłoków. Przymknęłam powieki i próbowałam się zrelaksować, ale nie potrafiłam przestać myśleć o człowieku, który siedział obok mnie. Miałam bolesną świadomość, że za jakiś czas każde z nas pójdzie w swoją stronę.

Nagle poczułam niespodziewany dotyk palców Matta. Musnął kilka razy kciukiem moją skórę, która w miejscu zetknięcia zaczęła niemalże parzyć. Otworzyłam szybko oczy i zerwałam się z fotela.

– Nie chciałem cię przestraszyć, Emi – wyszeptał wprost do mojego ucha.

Jego oddech pieścił moją skórę. Owionął mój policzek i sprawił, że poczułam ścisk w żołądku. Ścisk żalu, że wszystko, co dobre, szybko się kończy.

Lądowaliśmy. To dlatego Matt złapał mnie za rękę. Nie chciał, bym się bała. I nie bałam się. Pragnęłam tylko przedłużyć te ostatnie wspólne minuty. Zamienić je w godzinę. Niestety, to było niemożliwe.

ROZDZIAŁ 3

– O czym tak intensywnie rozmyślasz? – zapytał Matt, kiedy staliśmy przy taśmie, czekając na bagaże.

– Mam złe przeczucia – wymamrotałam i odebrałam torbę z jego rąk, nawet nie zauważając, kiedy przejeżdżała obok mnie.

Właściwie skąd on wiedział, jak wygląda moja walizka?

– Zamień złe przeczucia na dobre – odpowiedział pogodnie.

Niestety, to nie takie proste, a czasami nawet niemożliwe. Samo życie nie było proste – ani takie, jakie byśmy chcieli, żeby było.

– Zaczekaj tu na mnie, dobrze? – poprosił Matt i podszedł do mężczyzny ubranego w mundur, który musiał być pracownikiem lotniska. Obaj zniknęli w wejściu do małego korytarza.

Żegnaj, Matt – pomyślałam. – Miło było cię poznać.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Agnieszki. Opowiedziałam jej o moim towarzyszu podróży. Kiedy skończyłam rozmowę, Matta wciąż nie było.

Z minuty na minutę stawałam się coraz bardziej głodna. Marzyłam o ciepłym posiłku, najchętniej o rozgrzewającej zupie. Zamierzałam zaraz zadzwonić po taksówkę i pojechać do zarezerwowanego hotelu. Miałam tylko nadzieję, że Robert dokonał rezerwacji. A jeśli nie? Nie będę marnowała czasu, wędrując z ciężką walizką po ulicach Londynu.

Odszukałam w internecie w telefonie nazwę hotelu. Wybrałam numer i zaczęłam rozmawiać. Wciąż spoglądałam na korytarz, gdzie dobre kilkanaście minut temu zniknął Anglik, z którym spędziłam dwie godziny w samolocie, płynąc pośród chmur.

Gdy go zauważyłam, poczułam, jak miękną mi kolana. W białym swetrze, przetartych dżinsach i z lekko rozczochraną fryzurą wyglądał jak model z czasopisma. Miał cudowne, kasztanowe włosy, które w stanie drobnego nieładu dodawały mu tylko niebywałego seksapilu.

Przeklinałam w duszy Agnieszkę za to, że namówiła mnie na szpilki. Chodząc w nich, czułam się bardzo niepewnie. Do tego to natarczywe ssanie w żołądku i przykra wiadomość, którą przekazała mi pani z recepcji hotelu.

– Czy to pewne? – dopytywałam, kątem oka zerkając, jak Matt zmierza w moim kierunku. – Rozumiem. Dziękuję. – Cholera! – zaklęłam po angielsku, chociaż zawsze czyniłam to w swoim rodzimym języku.

– Pięknie wyglądasz, gdy tak się złościsz – odparł, obejmując mnie w pasie.

Czułam ciepło jego palców i nie potrafiłam się ruszyć. Dotyk Matta paraliżował moje ciało.

– Co się stało? – chciał wiedzieć.

– Nie mam rezerwacji w hotelu, w którym mi to obiecano.

– To znak – odparł, splatając moją dłoń ze swoją, a w drugą chwycił mój bagaż.

– Gdzie twoja torba? – zapytałam, choć nie byłam pewna, czy jakąś posiadał.

– Leży bezpiecznie w bagażniku taksówki.

– Ale nie przyjechała do nas na taśmie – odezwałam się, niczego nie rozumiejąc.

– Owszem, nie przyjechała. Jak to powiedzieć… – zawahał się i ścisnął mocniej moją dłoń. – Obowiązują mnie pewne przywileje. – Delikatnie pociągnął mnie w stronę tajemniczego korytarza.

– Dokąd mnie prowadzisz? – zapytałam, czując jednocześnie niebywałą ekscytację i odrobinę lęku.

Nie znałam tego mężczyzny. Niczego nie wiedziałam o nim i o jego życiu. Nie wiedziałam nawet, dlaczego trzymał mnie za rękę i prowadził do czarnej angielskiej taksówki. Właśnie te samochody dostrzegłam, kiedy wyszliśmy bocznym wyjściem z lotniska.

– Na małą przejażdżkę – odparł, pokazując dłonią, bym wsiadła na tylne siedzenie.

– Ale ja… – zaczęłam się jąkać, czując bolesny skurcz żołądka. – Nie znam ciebie, Matt – odważyłam się wyznać szczerze.

– To masz szansę poznać. Wsiadaj, Emi – wymówił moje imię z taką miękkością, że gdybym była soplem lodu, od razu rozpłynęłabym się na dźwięk tego głosu.

Moje serce biło jak oszalałe. Z radości, z nadmiaru wrażeń oraz z faktu, że poznałam kogoś, komu udało się mnie tak zaskoczyć jak jeszcze nigdy nikomu. Dowiedziałam się kolejnej rzeczy na temat tego mężczyzny: był nieprzewidywalny, co czyniło go jeszcze bardziej atrakcyjnym.

***

Podróż taksówką nie trwała długo. Cały czas próbowałam znaleźć rozwiązanie zagadki, którą był Matt. Naprawdę nie rozumiałam swojego postępowania, gdy on był obok. Traciłam jasność myślenia, a mój racjonalizm nagle znikał. Co ten facet w sobie takiego ma, że przy nim wariowałam? Dlaczego zdarzyło się to właśnie teraz?

Spoglądałam na niego, wdzięczna, że nie potrafił czytać w myślach. Jego uroda oszałamiała. Pewnie nie byłam pierwszą fanką tej przystojnej twarzy i na pewno nie ostatnią. Gdy o tym pomyślałam, poczułam delikatne uczucie zazdrości.

Jakie to przykre – pomyślałam. – On, taki przystojny, siedzi obok mnie, a ja przecież jestem zwykła, taka szara i bezbarwna.