Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jeszcze jedno marzenie

Jeszcze jedno marzenie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65950-28-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jeszcze jedno marzenie

Dwa serca bijące we wspólnym rytmie...
Igor i Gaja są dla siebie wszystkim, jednak w ich życiu pojawia się moment, gdy jedno z serc zwalnia.
Zaczyna się walka o życie.
Czy wystarczy im czasu na spełnienie
wszystkich swoich marzeń?

"Jeszcze jedno marzenie" to opowieść o stracie, chorobie, smutku,
nadziei, wewnętrznej sile, przyjaźni oraz miłości na dobre i na złe.

Polecane książki

"Jest takie pytanie, które lubią zadawać wszyscy. Irytujące pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi, i które zawsze wprawia w gorszy nastrój… Dlaczego jesteś sama? Liz Tuccillo udaje się osiągnąć rzecz niemożliwą: z brutalną szczerością i niesłychanym poczuciem humoru daje nam całkiem świeże sp...
„Nigdziegęści. Solenopsis” Andrzeja Baczewskiego to pierwsza część powieści autora o elitarnych jednostkach do zwalczania przestępczości zorganizowanej w świecie wirtualnym.Na planecie Alekandzie, zarządzającej przez piękną Idriss, dochodzi do najazdu przez obce cywilizacje. Życie na niej zostaje za...
Koło karczmy, która stała przy plancie, do południa było gwarno. Jeden obwarzankami napełniał kobiałkę, drugi kupował wódkę do domu, inny - upijał się na miejscu. Potem porobili zawiniątka z grubych płacht i, zawiesiwszy je przez ramiona, odeszli, wołając: - Bywaj zdrów, durny Michałku! (Fragment)...
W książce kompleksowo omówiono problematykę związaną z apelacją jako środkiem zaskarżenia – z uwzględnieniem  zarówno apelacji zwykłej, jak i apelacji uproszczonej – oraz z postępowaniem apelacyjnym. Szczególny nacisk położono na konstrukcję apelacji, jej wymagania formalne jako pisma procesowego...
Wojenna historia Dawida, chłopca z warszawskiego getta, niespodziewanie staje się początkiej największej przygody w życiu jego wnuka – Davida, ucznia 6. klasy szkoły podstawowej w nowojorskim Brooklynie. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Maxem i jego tatą Rafałem Pilnym, rozwiązują zagadkę “Ska...
Czy chciałbyś zostać „Najlepszym Networkerem na świecie”? Większość ludzi poczuje się zbyt zakłopotana, aby przyznać się do takich pragnień. W tej książce dowiesz się jednak, że ci, którzy zaprzeczają, kłamią. Tak naprawdę każdy chciałby nim zostać. Kiedy będziesz czytać tę książkę, zwróć uwagę na t...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Zeist

RedakcjaRobert Ratajczak

WspółpracaEwa BogaczNatalia GolisNatalia JargiełoBartłomiej Bartoszyński

Fotografia autorkiEwa Bogacz

Fotografie na okładce© Jacob Lund – stock.adobe.com© Trsakaoe – stock.adobe.com

© Copyright by Magdalena Zeist

Projekt okładkiNatalia Jargieło

Skład, łamanie, realizacji okładki,przygotowanie publikacji elektronicznejArtur Kaczor, PUK KompART

Druk i oprawaWZDZ Drukarnia LegaOpole

ISBN 978-83-65950-28-4(wydanie elektroniczne)

ISBN 978-83-65950-26-0(wydanie papierowe)

WydawcaWydawnictwo „Vectra”Czerwionka-Leszczyny 2019www.arw-vectra.pl

Dla Mamy,która zawsze mnie wspiera i nieustannie we mnie wierzy.PROLOG(…) związek jest zawsze bardzo kruchy, podatny naróżne wstrząsy,ale jeżeli jest dobry, trzeba walczyć ojego zachowanie.Oskar iPani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt

Pięć lat wcześniej

Miłość to przebiegła bestia… Może nas dopaść w najmniej oczekiwanym momencie, wywracając nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Przekonałam się o tym w pewien grudniowy dzień.

Do tej pory na ulicach leżała czarna breja, aniżeli biały puch. Jednak przez noc spadło mnóstwo śniegu, z czego bardzo się ucieszyłam, bo uwielbiam zimę z prawdziwego zdarzenia.

Zeszłam do kuchni, by zrobić śniadanie i przygotować sobie kawę ze spienionym mlekiem oraz szczyptą cynamonu. Po zjedzeniu pierwszego posiłku, z filiżanką w dłoni usiadłam w salonie i przeczytałam kilka stron książki, jednak nie potrafiłam się na niej skupić. Głowę zaprzątała mi myśl, że Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, a ja w dalszym ciągu nie kupiłam prezentów dla swoich bliskich.

Tego dnia byłam umówiona na spotkanie z przyjaciółką. Wyszłam z domu wcześniej, niż zamierzałam, bo widok takiej ilości śniegu zachęcił mnie do spaceru. Co prawda mogłam pojechać samochodem, ale byłam pewna, że gorąca czekolada będzie smakowała mi jeszcze bardziej, gdy za jej wypicie zabiorę się zmarznięta.

Mijałam sklepowe witryny, które zachęcały do zrobienia świątecznych zakupów. Przy jednej zatrzymałam się na dłużej, by obejrzeć przepiękne kubki i bożonarodzeniowe dekoracje. Nagle usłyszałam soczyste Cholera jasna! Odwróciłam się i zobaczyłam starszego mężczyznę, który najwyraźniej poślizgnął się na schodach, gdy wychodził z antykwariatu.

— Nic panu nie jest? Proszę wstać. — Podbiegłam do niego i podałam mu rękę, której najwyraźniej nie zauważył.

— A co pani myśli, że w moim wieku, to tak hop-siup wywinąć orła, a później jak gdyby nigdy nic się pozbierać? — powiedział starszy, przyjaźnie wyglądający mężczyzna. — Proszę dać mi chwilę, poleżę tu kilka minut, zregeneruje siły, a potem się pozbieram.

Zaśmiałam się. Niesamowite, że starszy mężczyzna w tak mało sprzyjających okolicznościach znalazł jakiekolwiek powody do żartów.

— Nie podejrzewałam nawet, że będzie pan próbował wstać sam.

— No tak, w końcu, jak stary, to już niedołężny i rady sobie nie da. Ach te stereotypy…

Wokół nas zebrał się spory tłum, jednak nikt nie odważył się zaoferować starszemu panu pomocy. Chyba nie byli pewni, czy jego odzywki są żartobliwe, czy może zostały wypowiedziane z powagą.

Podałam mu jeszcze raz rękę. Tym razem w taki sposób, by nie uszło to jego uwadze.

— Pomogę panu — powiedziałam życzliwie.

— Jest pani tego pewna?

— Jak najbardziej.

Nachyliłam się nieco w jego stronę. Chwycił moją dłoń, po czym spróbował się podnieść. Straciłam równowagę, noga poślizgnęła mi się na oblodzonym kawałku chodnika i runęłam jak długa. Wybuchliśmy śmiechem, a ludzie, którzy zebrali się wokoło, nie kryli rozbawienia, gdy ujrzeli naszą pozytywną reakcję na całą tę sytuację. Nagle z antykwariatu wybiegła starsza pani, prawdopodobnie jego właścicielka lub pracownica, wymachując rękoma w powietrzu i powoli schodząc ze schodów.

— Matko Boska! Nic państwu nie jest? Zapomniałam posypać schody solą. Tak mi przykro. Już dzwonię po pogotowie — powiedziała zestresowana.

— Nie! — krzyknęliśmy jednocześnie.

— Na pewno?

— Spokojnie, nic nam nie jest — oznajmił starszy pan.

— To może pomóc wam wstać?

— Lepiej nie, bo jeszcze pani będzie obok nas leżała — zaśmiałam się.

— Proszę pani… — zwrócił się do mnie. — Myślę, że najbezpieczniej będzie, jak obrócimy się na bok, a później podeprzemy się na łokciach i wtedy powoli spróbujemy wstać.

— Można spróbować. Na pewno nic nie stracimy, a może uda nam się stanąć na nogi. Nazywam się Gaja, proszę mówić mi po imieniu.

— Lucjan — uśmiechnął się.

Wstaliśmy z klęczek, nie kryjąc rozbawienia.

— Na pewno nie wezwać karetki? — dopytała starsza kobieta.

— Naprawdę nie trzeba.

— Może odprowadzę pana do domu i upewnię się, że wszystko w porządku? — zapytałam Lucjana.

— To bardzo miło z twojej strony. Nie wiadomo, ile pułapek jeszcze czeka na mnie po drodze.

— Panie Lucjanie, ja bardzo przepraszam za zaistniałą sytuację. Nie powinnam do tego dopuścić, ale zima dzisiaj chyba wszystkich zaskoczyła — powiedziała właścicielka antykwariatu.

— Nie ma problemu, nie żywię do pani urazy. Proszę posypać schody i chodnik solą, bo może komuś stać się krzywda — odpowiedział.

— Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

— Mam nadzieję, bo chyba nie chce pani stracić stałego klienta. — Uśmiechnął się i podniósł z ziemi małą reklamówkę, której wcześniej nie zauważyłam. — Proszę wracać do środka, bo się pani przeziębi. Do widzenia i miłego dnia życzę.

Przeszliśmy kawałek w milczeniu, po czym Lucjan przerwał niezręczną ciszę.

— Nie musisz mnie odprowadzać do domu. Poradzę sobie, nic mi nie jest. Wcześniej zgodziłem się, abyś towarzyszyła mi w drodze powrotnej, bo nie chciałem, aby pani Alicja się martwiła.

— Nie ukrywam, że ten upadek nie wyglądał zbyt dobrze. Wolę dla pewności cię odprowadzić.

— Dupę mam obitą jak nic, ale szczegółami dzielić się z tobą nie będę. — Zaśmiał się.

— Nie będę nalegać. — Nie potrafiłam ukryć rozbawienia. Lucjan stanowił przeciwieństwo stereotypowego staruszka, co było widać na pierwszy rzut oka.

— Przyjechałem odwiedzić wnuka, więc skoro dalej się upierasz, by mnie odprowadzić, to pójdziemy teraz do jego studenckiego mieszkania.

— Gdzie studiuje?

— Na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, jest na architekturze.

— Serio? Również tam studiuję, nawet na podobnym kierunku. Wybrałam architekturę wnętrz. Ile ma lat?

— A co to, przesłuchanie? — Zaśmiał się. — Dwadzieścia dwa… A ty, dziecino, ile masz lat?

— Przepraszam, nie chciałam, żebyś tak odebrał moje pytania. Dwadzieścia.

— Naprawdę? Dałbym ci góra siedemnaście, bardzo młodo wyglądasz.

— Wiem i bardzo się z tego powodu cieszę. Mam nadzieję, że jeszcze przez wiele lat będę wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości. Zawsze lepiej w tę stronę niż odwrotnie.

Ma wnuka, pomyślałam. Jeśli chociaż w niewielkim stopniu jest podobny do dziadka, to zapewne można z nim konie kraść. I w dodatku ma podobne zainteresowania…

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucjana.

— Przepraszam, mógłbyś powtórzyć?

— Mówiłem, że przypominasz mi żonę Brada.

— Pitta? — Nie byłam pewna, czy dobrze go usłyszałam. Przez głowę przeszła mi myśl, że do Angeliny Jolie mi bardzo daleko.

— Hę? — zdziwił się, najwyraźniej nie wiedząc, o co mi chodzi. — Nie, mojego.

— Co? — W tym momencie już kompletnie nic nie wiedziałam.

— Jesteś podobna do żony mojego brata.

— Aaa, dziękuję — palnęłam bez namysłu. Jednak źle go zrozumiałam. Powiedział brata, a nie Brada.

— O co chodziło ci z tym PIT-em? Ja o żonie brata mówiłem, a ty ni z gruchy, ni z pietruchy z PIT-em wyskakujesz. Do rozliczenia podatku jeszcze kupa czasu.

— Nieważne. Chyba się nie zrozumieliśmy.

— Na to wygląda. — Uśmiechnął się.

Dziesięć minut później stanęliśmy przed kamienicą, która wyglądała, jakby miała się zaraz zawalić. Okolica nie była zbyt przyjazna. Wszędzie walały się śmieci, a stara elewacja budynków nie dość, że była spękana, to w dodatku oszpecona brzydkim graffiti. Według mnie większość budynków mogłaby być ozdobiona muralami, ale takimi prawdziwymi, które są wręcz dużymi dziełami sztuki. Swoją drogą, kiedyś bardzo interesowałam się tym tematem. Od kilku lat szukałam w internecie zdjęć murali, a później robiłam wszystko, by zobaczyć je na własne oczy oraz zrobić im kilka zdjęć. Na początku, gdy nie byłam jeszcze pełnoletnia, podawałam tacie adresy, a kiedy on planował wakacyjne wyjazdy, to uwzględniał dane miejsca w planie podróży, aby jak najwięcej murali udało mi się zobaczyć. Koleżanki mi zazdrościły, że moi rodzice potrafili się poświęcić i wielokrotnie przedłużyć czas podróży, abym zdobyła kolejne zdjęcie do swojej kolekcji. Tacy są właśnie moi rodzice — poniekąd szaleni, bardzo wyrozumiali, a przede wszystkim zawsze mnie wspierają.

Po osiemnastych urodzinach odłożyłam trochę pieniędzy i pojechałam w dwie podróże z koleżanką. Spędziłyśmy weekend w Łodzi, podczas którego moja kolekcja wzbogaciła się o siedem nowych zdjęć murali, natomiast z Częstochowy wróciłam z czterema fotografiami. Coraz więcej nauki na studiach uniemożliwiało mi odbywanie dłuższych podróży, na szczęście wiele nowych murali pojawiało się na Śląsku, więc nie musiałam daleko jeździć, by zyskać nowe skarby do albumu.

Weszliśmy do klatki schodowej, w której domofon był zdewastowany, tak więc dostanie się do środka nie stanowiło najmniejszego problemu. Za bardzo mnie to nie zdziwiło, ponieważ tak wyglądała większość kamienic w Zabrzu.

Udaliśmy się na drugie piętro. Lucek zapukał do drzwi mieszkania, które po chwili otworzył nam młody przystojny mężczyzna. Miał na sobie jedynie czerwony ręcznik, a z kruczoczarnych włosów skapywała mu woda. Najwyraźniej wyszedł prosto spod prysznica. Jego sylwetka nie wskazywała na to, by był zagorzałym miłośnikiem ćwiczeń siłowych. Gdybym mogła ją do czegokolwiek porównać, to byłby to… szczypiorek, ale zdecydowanie zdrowo wyglądający.

— Ooo, dzień dobry — przywitał się.

— Dzień dobry — odpowiedziałam speszona.

— Wpuścisz nas czy będziesz tak paradował półnagi?

— A tak… Jasne, zapraszam. — Otworzył szerzej drzwi.

— Poślizgnąłem się na chodniku i wywinąłem niezłego orła. Gaja — wskazał na mnie — postanowiła mi pomóc, ale niewiele z tego wyszło, bo wkrótce oboje leżeliśmy na chodniku. Gdy się w końcu pozbieraliśmy, stwierdziła, że odprowadzi mnie do domu, aby upewnić się, że nic mi nie jest.

— To bardzo miło z pani strony. Może zechce się pani czegoś napić? — Mężczyzna nie zwracał uwagi na dziadka, za to intensywnie wpatrywał się we mnie brązowymi oczami.

— Gaja. — Podałam mu rękę. — Mów mi po imieniu. Dziękuję, ale jestem umówiona z przyjaciółką, więc niczego się nie napiję.

— Igor. — Mężczyzna również mi się przedstawił i ścisnął delikatnie moją dłoń, którą przytrzymał nieco dłużej, niż powinien. Jednocześnie trzymał ręcznik, pewnie w obawie, że niepostrzeżenie zsunie mu się z bioder, a ja ujrzę coś, czego nie powinnam na pierwszym spotkaniu zobaczyć. — Wszystko wskazuje na to, że dziadkowi nic nie dolega, ale może dla pewności podasz mi swój numer? Gdyby coś się działo, mógłbym cię o tym poinformować.

— Halo, jestem tutaj! — odezwał się Lucek. — Nie musisz o mnie mówić w trzeciej osobie. I z tym numerem… — Pokręcił głową. — Że też bardziej się nie postarałeś, tylko starym dziadkiem i jego potłuczonym dupskiem się posłużyłeś. — Zaśmiał się.

Nie mogłam ukryć rozbawienia, a Igor najwyraźniej się zawstydził, bo poczerwieniał na twarzy. Postanowiłam kuć żelazo póki gorące, bo gdy tylko go zobaczyłam, miałam ochotę się z nim umówić.

— Oczywiście, z przyjemnością dam ci swój numer. Mam nadzieję, że z twoim dziadkiem w dalszym ciągu będzie wszystko dobrze, ale nie obrażę się, jeśli wykorzystasz ten numer, żeby na przykład zaprosić mnie na kawę.

Tego dnia poznałam najważniejszego mężczyznę w moim życiu, a teraz — pięć lat później od naszego pierwszego spotkania — siedzę przy jego szpitalnym łóżku, trzymając go za rękę. Jednocześnie modlę się, by było nam dane przeżyć kolejne wspólne lata w szczęściu i zdrowiu. Zwłaszcza w zdrowiu, bo gdy ono dopisuje, to wszystko jest możliwe.

ROZDZIAŁ IMyśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz.Oskar i Pani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt

Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Z niecierpliwością czekałam, aż zegar wybije szesnastą, co oznaczałoby koniec pracy i początek wyczekiwanego weekendu. Co piątek urządzaliśmy sobie z Igorem wieczór filmowy. Kiedyś chodziliśmy na imprezy, jednak odkąd jego stan się pogorszył, byliśmy zmuszeni zmienić naszą tradycję. Igor przed ośmioma laty zachorował na grypę, wskutek której doszło do zapalenia mięśnia sercowego, co przerodziło się w przewlekłą niewydolność serca. Niestety stan zdrowia Igora ciągle się pogarszał, a od pół roku figuruje na liście oczekujących na przeszczep serca.

Od jakiegoś czasu wszystko przychodziło mu z trudem. Stracił apetyt, przez co schudł kilka kilogramów. Szybko się męczył i dostawał zadyszki nawet podczas wejścia na pierwsze piętro. Ciągle powtarzał, że nic mu nie jest, że wszystko będzie dobrze… To był chyba jego sposób, by nie zwariować, czekając na telefon z informacją, że serce się znalazło. Za to ja panicznie bałam się, że kiedyś go zabraknie, że nie dożyje przeszczepu i to wyniszczało mnie od środka. Jednak starałam się myśleć o tym jak najmniej, co ostatnio całkiem dobrze mi wychodziło, bo mieliśmy w firmie mnóstwo pracy.

Wraz z najlepszym przyjacielem Igora — Brazylijczykiem Júlio Garcią — założyliśmy firmę architektoniczno-wnętrzarską G-I-J. Nie mieliśmy pomysłu na nazwę firmy, więc użyliśmy pierwszych liter naszych imion. Tak, wiem, oryginalność na najwyższym poziomie.

Júlio oraz mój mężczyzna są architektami, ja jestem dekoratorką wnętrz i wspólnie tworzymy całkiem zgraną całość. Gdy stan Igora się pogorszył, postanowiliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zacznie pracować w domu. Przejął lżejsze obowiązki — odpisywanie na maile, wyceny projektów i tym podobne.

Wracając z pracy, postanowiłam wstąpić jeszcze do sklepu. Gdy wybierałam przekąski na wieczór, zadzwonił telefon.

— Cześć, kochanie — odebrałam.

— Hej. Kupisz chipsy paprykowe, jak będziesz wracała?

— Jasne, właśnie jestem w sklepie i stoję przed półką z przegryzkami.

— To weź jeszcze orzeszki. Co dzisiaj oglądamy?

— Może Punishera? Ostatnio rozmawiałam z tatą i powiedział, że ten serial jest świetny. Ostrzegał, żebyśmy zaczęli go oglądać, jak będziemy mieli sporo czasu, bo ponoć wciąga niemiłosiernie.

— W takim razie postanowione. Wracaj szybko do domu, odgrzewam obiad.

— Co dzisiaj zrobiłeś?

— Spaghetti.

— I to mi się podoba — uśmiechnęłam się. — Będę za pół godziny.

♥ ♥ ♥

Gdy wróciłam do domu, ujrzałam krzątającego się w kuchni Igora. Pocałowałam go, po czym rozpakowałam zakupy.

— Daj mi jeszcze dwie minuty i jedzenie będzie gotowe.

Zjadłam spaghetti, a później zabrałam się za porządki. Przebrałam pościel, odkurzyłam całe mieszkanie, umyłam podłogi, a na koniec zostawiłam najgorsze — sprzątanie łazienki. Wieczorem, jak co piątek, usiedliśmy wygodnie na kanapie, położyliśmy miskę z chipsami między sobą i włączyliśmy serial. Nagle Igor zadał mi zaskakujące, jak na niego, pytanie.

— Miałabyś coś przeciwko, aby dziadek Lucek z nami zamieszkał? Przynajmniej na jakiś czas…

— Yyy, nie. Oczywiście, że nie, ale dlaczego?

— Bo… — Załamał mu się głos. — Już dłużej tu sam nie wytrzymam. Wszystko mnie męczy, nawet wyjście do ubikacji jest dla mnie problemem.

— Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś? Przecież mogę pracować w domu i we wszystkim ci pomagać.

— Nie chcę, żebyś się podporządkowywała i wszystko za mnie robiła. Nie chciałbym też być dla ciebie kulą u nogi. Dziadek nie pracuje i również całymi dniami siedzi sam w domu. Może więc będzie nam raźniej…

— Nigdy, ale to nigdy nie waż się mówić, że jesteś ciężarem. Nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz dla mnie kulą u nogi. A co do dziadka, myślę, że to dobry pomysł. Tylko… — Głos mi się urwał. — Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Za każdym razem, gdy pytam, jak się czujesz, odpowiadasz, że dobrze, ale widzę, że jest inaczej, więc jaki sens ma kłócenie się z tobą, skoro ty powtarzasz bez przerwy jedno i to samo. Mówienie w kółko, że jest dobrze, nie sprawi, że tak będzie.

— Nie wiem, może sam próbuję się oszukiwać. Wiesz, co mnie najbardziej dobija? Że czekamy na czyjąś śmierć. Ja, ty, dziadek, twoi rodzice, Júlio… Każdy z nas chce, żeby znalazło się dla mnie serce, nawet jeśli oznacza to, że ktoś musi umrzeć. Po przeszczepie będę musiał żyć ze świadomością, że ktoś cierpi z powodu straty bliskiej osoby, podczas gdy my cieszymy się, bo dzięki niej ja mogę dalej żyć. Nie wiem, czy ja to wytrzymam. Myśl, że życie uratuje mi czyjaś śmierć, wyniszcza mnie. Nie chcę tego serca, rozumiesz? Nie chcę!

Rozpłakał się. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie. Gdy postawili mu diagnozę i okazało się, że potrzebny jest przeszczep, nie uronił ani jednej łzy. A w tamtej chwili wyglądał, jakby rozpadł się na milion kawałków.

— Nie mów tak! Jesteś nam wszystkim potrzebny. Przecież na nikogo nie wydałeś wyroku śmierci, nikomu też nie każesz oddawać serca. Oczywiście, rodzina dawcy będzie cierpiała z powodu straty, ale myślę, że po części będą szczęśliwi, że ktoś bliski ich sercu uratował komuś życie po śmierci. To, że ludzie umierają, jest normalne. Taka kolej rzeczy, ale podpisując oświadczenie woli, już za życia decydują o tym, co stanie się z ich organami. Jeśli nie oni, to ich najbliższa rodzina. Nie możesz popatrzeć na to w ten sposób? Że dawca chce oddać serce i pomóc po śmierci?

— Skoro normalne jest to, że ludzie umierają, to dlaczego nie możecie pogodzić się z tym, że i ja w końcu umrę? — zapytał z ogromnym bólem w głosie, a po chwili dodał: — Gaja, ja… przepraszam. Nie powinienem tak mówić.

Zrobiło mi się przykro, choć wiedziałam, że jego słowa to kumulacja wszystkich emocji, którymi z nikim do tej pory się nie dzielił. Tak łatwo powiedzieć, że ludzie umierają i mogą po śmierci uratować nawet kilka istnień. Szybko godzimy się ze śmiercią obcego człowieka, który może być dawcą dla bliskiej nam osoby, jednak o śmierci biorcy nawet nie chcemy myśleć. Nie potrafimy pogodzić się z tym, że ktoś dla nas ważny może nie doczekać przeszczepu.

— Stanowczo za długo zwlekaliśmy z tą rozmową. Powinieneś wcześniej mi powiedzieć, co cię trapi. Zgadza się, nie potrafimy się pogodzić z tym, że kiedyś może cię zabraknąć. To przecież normalne, w końcu jesteś dla nas bardzo ważny. Mamy tę świadomość, że nie wszystko może pójść po naszej myśli, jednak ciągle żywimy nadzieję… Chcemy mieć cię przy sobie jak najdłużej, a na przeszczep popatrz z innej perspektywy. Czy gdybym umarła i byłaby możliwość przekazania moich organów po śmieci, zgodziłbyś się na to?

— Oczywiście, zwłaszcza że sama tego chcesz i często o tym wspominasz.

— No właśnie… Tak samo jest z osobami, które oddają narządy po śmierci, więc będzie tak również z twoim dawcą.

— Dziękuję — odpowiedział i mnie pocałował.

— Za co?

— Za to, że jesteś. Potrzebowałem tej rozmowy.

— Następnym razem, gdy będziesz chciał porozmawiać, to mi to powiedz, a nie czekaj, aż wszystko się w tobie skumuluje.

Nie umiałam skupić się na Punisherze, więc po prostu przytuliłam się do Igora, a łzy spływały mi po policzkach. Ciągle odtwarzałam w głowie naszą rozmowę. Żałowałam, że wcześniej nie poruszyłam z nim tego tematu, ale nie miałam pojęcia, że tak bardzo go to trapi. Zaniepokoił mnie fakt, że Igor poprosił, by dziadek Lucek do nas przyjechał. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, ale skoro poprosił o jego przyjazd, oznaczało to tylko jedno, że naprawdę cierpiał. Zazwyczaj robił wszystko sam i nie okazywał słabości, czego oczywiście nigdy nie popierałam. Musiał czuć się fatalnie, skoro otwarcie poprosił o pomoc.

Nieustannie się bałam, że kiedyś może go zabraknąć w moim życiu.

ROZDZIAŁ II(…) zchorobą jest tak jak ześmiercią. Jest faktem. Nie żadną karą.Oskar iPani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt

W weekendy zawsze spaliśmy do oporu, budziki wtedy dla nas nie istniały. W sobotę wstaliśmy o dziesiątej, zrobiłam na śniadanie naleśniki z czekoladą i powidłami śliwkowymi mojej mamy. Igor natomiast przygotował kawę ze spienionym mlekiem, szczyptą cynamonu i kakao. Po śniadaniu zadzwoniłam do dziadka.

— Centrala rybna, słucham.

Tego typu odbieranie połączeń było u niego normą. Za każdym razem wymyślał coś innego, a ja nie miałam pojęcia, skąd on bierze te wszystkie pomysły.

— Cześć, dziadku. Chciałam zapytać, a raczej wspólnie z Igorem chcieliśmy zapytać, czy mógłbyś u nas na jakiś czas zamieszkać? Niestety…

— Dlaczego? Co się dzieje? — przerwał mi.

— Igor czuje się gorzej. Codzienne czynności sprawiają mu coraz więcej trudności. Zaproponowałam, że mogę pracować w domu i się nim opiekować…

— Oczywiście! — znów przerwał moją wypowiedź. — Z przyjemnością do was przyjadę. I tak całymi dniami nie mam co robić.

— To samo powiedział Igor. — Zaczęłam się śmiać.

— Moja krew, moja krew… Przyjadę w poniedziałek rano, zostanę do piątku, a na weekend wrócę do siebie. Co o tym myślisz?

— Przecież nie musisz wracać na weekendy do domu.

— Muszę, bo inaczej rośliny mi zwiędną, a poza tym chciałbym regularnie odwiedzać Rozalię.

Igora wychowywali dziadkowie. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał trzy latka, a jego babcia Rozalia zmarła przed dziesięcioma laty na raka trzustki. Kiedy wykryto chorobę, na leczenie było już za późno. Lekarze powiedzieli, że nie da się już nic zrobić i zostało jej niewiele życia — zmarła po miesiącu. Rozalia poprosiła dziadka Lucjana, by ten zaopiekował się roślinami, które tak uwielbiała pielęgnować. Myślę, że przywiązanie do tego domu nie pozwala mu opuszczać go na dłużej. Wychowali w nim Wiktora — tatę Igora, wnuka i w tym domu zmarła Rozalia. Dziadek, gdy tylko dowiedział się, jak źle jest z jego żoną, nie zgodził się na przeniesienie jej do hospicjum. Zabrał ją do domu i trwał przy niej do samego końca, a teraz — nawet tyle lat po jej śmierci — wciąż co weekend odwiedza ją na cmentarzu. Niestety, nie zdążyłam poznać babci Rozalii, bo z Igorem jesteśmy razem od pięciu lat.

— Dobrze. W takim razie widzimy się w poniedziałek?

— Tak, będę z samego rana. Do zobaczenia i pozdrów ode mnie wnuka.

♥ ♥ ♥

Weekend minął nam spokojnie, oczywiście nie licząc piątkowej rozmowy. W sobotę poszliśmy do naszej ulubionej kawiarni na kawę i ciastko. Wieczór spędziliśmy z Júliem oraz jego siostrą Adélią, a w niedzielę pojechaliśmy do moich rodziców na obiad, po czym udaliśmy się na cmentarz. Do piątkowej rozmowy już nie wracaliśmy, ale zauważyłam, że Igorowi po niej ulżyło. Chyba musiał to wszystko w końcu z siebie wyrzucić.

W poniedziałek wstałam o szóstej trzydzieści, wzięłam prysznic, pomalowałam się, zjadłam śniadanie, a gdy się ubierałam, zadzwonił do mnie dziadek.

— Centrala rybna numer dwa, słucham — zażartowałam.

Dziadek zaczął się śmiać.

— Cześć, Gaja. O której wychodzisz do pracy?

— Za dziesięć ósma. A czemu pytasz?

— Wyjechałem przed chwilą, będę u was za pół godziny. Czyli zdążę się jeszcze z tobą zobaczyć.

— Nie rozmawia się podczas prowadzenia samochodu!

— Dlatego już się rozłączam.

Niecałe pół godziny później rozbrzmiało pukanie do drzwi.

— Dzień dobry! Gdzie mogę zostawić swoje rzeczy? — Dziadek uściskał mnie na powitanie. Jak na siedemdziesięciolatka wyglądał rewelacyjnie. Dużo jeździł na rowerze i starał się zdrowo odżywiać. Sylwetki pozazdrościłby mu niejeden równolatek. Jego siwe, gęste włosy zawsze były idealnie przystrzyżone i ułożone. Tego dnia ubrał czerwoną koszulę, jeansy oraz włożył białe trampki, czyli jak zwykle, na luzie, ale jednocześnie schludnie i elegancko.

— Cześć. W pokoju gościnnym wszystko już na ciebie czeka. Zrobić ci kawę?

— Nie, dziękuję, piłem już. Leć do pracy, bo się spóźnisz. Igor jeszcze śpi?

— Tak, ale wkrótce pewnie wstanie. Dzisiaj o piętnastej ma wizytę kontrolną u kardiologa. Mój tata zawiezie go do lekarza, a ja odbiorę po pracy.

— Przecież ja mogę go zawieźć. Po co Marek ma się fatygować…

— Dla taty to nie problem, zresztą umówiłam się z nim już jakiś czas temu, więc nie chcę mu zmieniać planów na ostatnią chwilę.

— Rozumiem… A jak mój wnuk się czuje?

— Bardzo szybko się męczy i wiele rzeczy sprawia mu trudność…

— Nie musisz wszystkim rozpowiadać, jaki jestem słaby — powiedział Igor, niespodziewanie wchodząc do kuchni.

— Przecież wiesz, że nie to miałam na myśli.

— Wiem. — Podszedł i mnie przytulił. — Przecież żartowałem.

— A nie mówiłem? Moja krew, moja krew… Cześć, Igor — powiedział dziadek i przybili sobie piątki. Witają się tak, odkąd pamiętam.

— Cześć, dziadku. Super, że przyjechałeś.

— Dobra, panowie, ja lecę do pracy, bo się spóźnię. Kochanie, pamiętaj o wycenie projektu dla Starczyńskich.

♥ ♥ ♥

Przyjechałam do biura, zdjęłam płaszcz i odwiesiłam go na wieszak, po czym od razu skierowałam się do ekspresu.

— Chcesz kawę? — zapytałam Júlia.

— A może zrobiłabyś herbatę?

— Mogę się poświęcić — uśmiechnęłam się. — Owocową?

— Poproszę.

Podałam mu filiżankę, po czym usiadłam przy swoim biurku, które znajdowało się naprzeciwko biurka Júlia.

— Co u Igora?

— Względnie dobrze, ale jego stan ciągle się pogarsza. Dzisiaj ma kontrolę, więc jestem ciekawa, co mu powie lekarz. Od rana jest u nas dziadek Lucek i będzie dotrzymywał Igorowi towarzystwa w domu.

— A to nowość! Po co przyjechał?

— Igor go o to poprosił.

— Tak sam od siebie? — zapytał zdziwiony.

— Mhm… — Kiwnęłam potakująco głową.

Wiedziałam, o czym Júlio myślał, w końcu znał Igora równie dobrze, jak ja. Zdawał sobie sprawę, że jeśli inicjatywa wyszła od niego, to znaczy, że naprawdę źle się czuł.

Dochodziła szesnasta, a ja nie dostałam żadnej wiadomości z informacją, kiedy mam po niego przyjechać. Napisałam więc SMS-a.

Gaja: O której mam być?

Igor: Przyjedź po nas o siedemnastej. Konsultacja trochę się przedłużyła.

Gaja: Po was?

Igor: Tak, po nas. Gdy przyjechał Twój tata, dziadek stwierdził, że też się zabierze, bo nie chce siedzieć sam w domu 🙂

Gaja: Ok 🙂

Do tej pory kontrole Igora trwały w miarę krótko, więc przedłużona konsultacja trochę mnie zmartwiła. Korzystając z tego, że po pracy miałam jeszcze wolną godzinę, pojechałam na małe zakupy. Miałam ochotę na warzywa z piekarnika. Z tego co pamiętałam, w lodówce nie było zbyt wiele jedzenia.

Chwilę po umówionej godzinie przyszli do samochodu niezbyt zadowoleni.

— Hej, kochanie! — Igor przywitał się, dając mi buziaka. — Jak było w pracy?

— Dobrze. Powiedz lepiej, czemu to tak długo trwało?

— Sprawy się trochę skomplikowały, ale opowiemy ci o tym w domu.

— Obaj wszystko notowaliśmy, żeby niczego nie zapomnieć — dodał dziadek Lucek.

Ze szpitala do domu mamy mniej więcej dziesięć minut samochodem, a podróż dłużyła mi się w nieskończoność.

Gdy weszliśmy do mieszkania, dziadek od razu zaproponował, że odgrzeje obiad, a potem porozmawiamy, ale ja nie wytrzymałam.

— Jedzenie w tej chwili jest ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. Powiecie mi w końcu, o co chodzi?

— Dobrze, chodźmy usiąść. — Igor wskazał dłonią salon. — Mój stan zdrowia stale się pogarsza, leki nie działają tak jak powinny, a serce ciągle słabnie.

— Lekarz nie może zmienić leków na jeszcze inne? — zapytałam.

— Zmienił i powiedział, że powinno mi być po nich trochę lepiej. Jednocześnie oznajmił, że mój stan będzie się pogarszał. W końcu nie można w nieskończoność czekać na dawcę i przez cały ten czas czuć się dobrze.

— Dlatego powiedział nam — wtrącił się dziadek — że prawdopodobnie będzie możliwość założenia wirowej pompy wspomagania jako pomostu do transplantacji serca. Dzięki takiej pompie Igor będzie mógł normalnie funkcjonować, oczekując na przeszczep.

— Tak po prostu?

— Tak, tak po prostu. Jednak pompa nie zastąpi normalnego serca. Należy ją traktować jako długotrwałe wspomaganie serca w warunkach domowych — przeczytał ze swoich zapisków.

— Wcześniej zapomniałeś dodać prawie przed słowem normalnie. To nie jest takie hop-siup. Nie wsadzą mi pompy, która załatwi sprawę. Będę musiał być ciągle podłączony do prądu bądź baterii i chodzić nieustannie ze sterownikiem przy dupie. Niczym RoboCop — wyjaśnił Igor.

— No już nie przesadzaj. Jeśli twój stan bardzo się pogorszy, to będziesz musiał poważnie się zastanowić nad jej wszczepieniem. Może życie z tą pompą nie będzie w pełni normalne, ale z pewnością poprawi się nieco twoje samopoczucie.

— Dziadku, mnie po prostu przeraża ta cała linia życia, bateryjki i podróże, będąc podpiętym do zapalniczki samochodowej.

— Zapaliczki? — zdziwiłam się.

— Czekaj, czekaj… Wszystko zanotowałem, niech no ja to tylko znajdę — powiedział dziadek Lucek, przeglądając swoje zapiski. — O, mam! Taka pompa tłoczy od dwóch do dziesięciu litrów krwi na minutę i dzięki temu ratuje życie pacjenta. Żeby mogła działać, musi być ciągle zasilana elektrycznie. Zasilanie i sterownik pacjent musi mieć cały czas przy sobie, najczęściej w torebce lub „nerce”. — Zrobił palcami cudzysłów w powietrzu. — To mnie nieco zdziwiło. Bo cóż to za rozbieżność? Albo w torebce, albo w nerce?

Igor zaczął się śmiać, a ja nie wierzyłam własnym uszom.

— Dziadku, ty naprawdę myślałeś, że lekarz, mówiąc nerka, miał na myśli prawdziwą nerkę?

— Tak! — wtrącił się Igor. — Dopytał jeszcze, w jaki sposób steruje się tym urządzeniem, skoro sterownik jest wszczepiony w nerkę. Bo z torebki to jasne, ale z nerki?

Myślałam, że pęknę ze śmiechu, chociaż dziadka najwyraźniej to nie bawiło.

— Dziadku, nie obraź się, ale… No ja nie wytrzymam — powiedziałam, zaśmiewając się. — A nie pomyślałeś, że lekarz, mówiąc torebka, ma na myśli na przykład torebkę stawu skokowego?

To już dziadka rozbawiło i prawie popłakaliśmy się ze śmiechu.

— Skąd ja miałem wiedzieć — rzekł Lucek — że mówiąc nerka, ma na myśli sakiewkę? Potem mi to wytłumaczył, no ale masz rację z tą torebką. Że ja na to wtedy nie wpadłem… Obróciłbym to w żart, a w domu zapytałbym się was, o co chodziło z tą nerką. No dobra, ale skończcie się już naśmiewać ze starego człowieka. — Dziadek spojrzał na swoje notatki — Igor musiałby chodzić z tym sterownikiem w nerce, torebce… Do wyboru, do koloru… W ciągu dnia sterownik musi być zasilany bateriami, w nocy powinno się go podłączyć do gniazdka elektrycznego. Dłuższe podróże nie stanowią problemu, bo wtedy wystarczy podpiąć urządzenie do gniazda zapalniczki samochodowej. Do pompy znajdującej się wewnątrz organizmu, podłączona jest linia życia, czyli prościej mówiąc, kabel, który wychodzi przez powłoki brzuszne i łączy się ze sterownikiem. Po wszczepieniu pompy pacjent musi przebyć małe szkolenie z jej obsługi i rehabilitację, a potem powinien zjawiać się na kontrolach co półtora miesiąca.

— To chyba świetne rozwiązanie? Czemu nie chcesz tej pompy?

— To nie jest tak, że jej nie chcę. Po prostu przeraża mnie to wszystko. Na razie nie czuję się aż tak źle, więc nie jest mi potrzebna. Zresztą, lekarz tylko wyjaśnił nam, na czym to polega. By taka pompa została wszczepiona, stan pacjenta musi być naprawdę ciężki. Z ciekawostek ci jeszcze powiem, że jak się ma taką pompę, to nie ma się wyczuwalnego tętna. Ona ciągle pompuje krew i przez to nie wytwarza fali tętna. Czasami pojawiają się też problemy z zakażeniem rany. Trzeba uważać, żeby nie zalać opatrunku w miejscu, gdzie jest wejście urządzenia do ciała. Jeśli natomiast chodzi o zalecenia lekarza, to powinienem tak jak do tej pory, kontrolować wagę, zdrowo się odżywiać, mierzyć regularnie ciśnienie, pić dużo wody, przyjmować leki i w miarę możliwości prowadzić aktywny tryb życia.

ROZDZIAŁ IIIWidzisz, umarła jak wszyscy, ale myśl otym, żeumrze, zatruła jej życie.Oskar iPani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt

Kolejne tygodnie minęły wręcz bezproblemowo. Nowe leki zaczęły działać, dzięki czemu stan Igora nieco się poprawił. Nie na tyle, by wrócić do pracy i prowadzić normalny tryb życia, ale przynajmniej mógł pozwolić sobie na dłuższe spacery. Dziadek, tak jak ustaliliśmy na początku, wracał na weekendy do domu. Samopoczucie Igora się polepszyło, a my mimo wszystko czuliśmy się bezradni, bo choroba w dalszym ciągu grała w naszym życiu pierwsze skrzypce.

Igor nie odstępował telefonu na krok, a gdy ktoś dzwonił, od razu zrywał się, by odebrać połączenie. Za każdym razem miał nadzieję, że ktoś dzwoni ze szpitala z informacją o znalezieniu dawcy. Niestety po prawie roku nadal nie doczekaliśmy się tej wiadomości.

Dziadek zauważył, że coraz bardziej się tym przejmujemy. Tego dnia nie umiałam zasnąć, więc około dwudziestej trzeciej poszłam do kuchni, by nalać sobie lampkę wina i obejrzeć jakiś serial na Netflixie. W kuchni spotkałam Lucka, który akurat pił wodę.

— Nie śpisz? — zapytałam.

— To chyba widać. — Uśmiechnął się. — Na śpiąco nie rozmawiałbym z tobą w kuchni. A tak na poważnie, jakoś nie umiałem zasnąć. A ty co tu robisz?

— Tak jak ty mam problem ze snem, więc postanowiłam napić się wina i obejrzeć serial.

— Przejmujesz się Igorem, prawda?

— Nie, nie… W sumie nie. Wszystko jest w porządku — odpowiedziałam niechętnie.

— Dziecko, nie musisz mnie okłamywać. To, że mam siedemdziesiąt lat nie znaczy, iż jestem ślepy. Przecież widzę, że od jakiegoś czasu chodzicie przygnębieni.

— No dobrze, masz rację… Już mnie to wszystko przerasta. Codziennie budzę się z nadzieją, że serce w końcu się znajdzie i jednocześnie z obawą, że Igor nie doczeka przeszczepu.

Dziadek bez słowa wskazał drzwi prowadzące do salonu. Wiedziałam, że czeka nas poważna rozmowa. Usiedliśmy na kanapie, on ze szklanką wody w dłoni, a ja z lampką wina.

— Lekarz dawał Rozalii dwa miesiące życia. Zmarła po miesiącu od postawienia diagnozy. Wiadomość o chorobie spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Gdy usłyszeliśmy, jak niewiele czasu jej zostało, załamaliśmy się. Nie mogłem uwierzyć, że wkrótce może jej zabraknąć. Nie wyobrażałem sobie życia bez mojej kochanej Rozalii. Wiesz, jaki błąd popełniliśmy? — zapytał ze łzami w oczach. — Nie walczyliśmy o to, by jej ostatnie chwile były pełne szczęścia. Skupiliśmy się na śmierci i grzecznie, załamani, czekaliśmy, aż przyjdzie i zabierze moją żonę na zawsze. Żałuję tego każdego dnia. Dlatego nie pozwolę, by z wami było tak samo. Choroba Igora zawładnęła waszym światem, chodzicie przybici i obumieracie za życia. Zamiast cieszyć się, każdą chwilą, to biernie czekacie na najgorsze.

Rozpłakałam się. Wszystko, co powiedział dziadek, było prawdą. Bałam się najgorszego, nie potrafiłam cieszyć się życiem, bo z tyłu głowy ciągle miałam myśl, że osoby, na której tak bardzo mi zależy, może wkrótce zabraknąć. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa.

— Czytałaś Oskara iPanią Różę Schmitta?

— Nie, chociaż Igor kilkakrotnie o tej książce wspominał. Ponoć babcia Rozalia często mu ją czytała — odpowiedziałam.

— Tak, to była jej ulubiona historia. Proszę, przeczytaj ją. To jest niewielkich rozmiarów powieść, za to z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Śmierć to nieodłączny etap życia każdego człowieka, jednak jak większość ludzi zachowuje się, gdy ktoś bliski jest śmiertelnie chory? Załamuje się, tak jak ja z Rozalią albo udaje, że wszystko jest dobrze i nie myśli o nadchodzącym końcu. Tytułowi bohaterowie podeszli do tego tematu prawidłowo — wiedząc, że śmierć nadchodzi, zapragnęli utrzeć jej nosa i w pełni wykorzystać ostatnie chwile.

— Gdy o tym mówisz, wydaje się to tak banalnie proste. Ale jak odnaleźć w sobie siłę, by podołać temu wszystkiemu i cieszyć się każdą chwilą? — Głos mi się łamał.

— To wcale nie jest proste, ale proszę, przeczytaj Oskara iPanią Różę. Być może ta lektura da ci kopa do działania. Trudno mi o tym mówić… Straciłem w swoim życiu stanowczo za dużo i nie wiem, czy poradzę sobie z kolejną stratą. Śmierć kochanego syna oraz synowej, cudownej żony, maleńkiego prawnuczka, a teraz choroba Igora spędza mi sen z powiek. Nie pozwolę, byście chodzili przybici i czekali na najgorsze. Nie powielajcie moich błędów, wyciągnijcie ze swojego życia jak najwięcej.

Przed trzema laty zaszłam w ciążę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że była ona zaplanowana. Po dwóch latach związku zaczęliśmy z Igorem rozmawiać o dzieciach, jednak chcieliśmy z tym jeszcze chwilę poczekać. Skończyły mi się tabletki antykoncepcyjne, a do wizyty u ginekologa miałam jeszcze dwa tygodnie. Igor o tym wiedział i zdawaliśmy sobie sprawę, że bez dodatkowego zabezpieczenia mogę zajść w ciążę. Jednak nic sobie z tego nie zrobiliśmy, nie użyliśmy kondoma czy jakiejkolwiek innej metody antykoncepcji, więc podświadomie zdecydowaliśmy się na ciążę.

Gdy zrobiłam test ciążowy i zobaczyłam dwie kreski, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę — wynik pozytywny. Myślenie o dzieciach, w porównaniu z byciem w ciąży to niebo a ziemia. Przynajmniej dla mnie… Niby byliśmy na to gotowi, a gdy przyszło co do czego, doznaliśmy szoku. Następnie pojawiły się wątpliwości, czy damy sobie radę… Wtedy mieszkaliśmy osobno, ja z rodzicami, Igor z dziadkiem. Kiedy nasi najbliżsi dowiedzieli się o ciąży, bardzo się ucieszyli i powiedzieli, że pomogą nam, jak tylko będą mogli. Mama dostała w spadku trzypokojowe mieszkanie po babci, które wynajmowali z tatą po jej śmierci. Dowiedziawszy się, że wkrótce zostaną dziadkami, postanowili, że wypowiedzą umowę obecnym lokatorom, a my będziemy mogli tam zamieszkać.

Wszystko zaczęło się układać. Odświeżyliśmy mieszkanie i powoli zabieraliśmy się za kompletowanie wyprawki. Ciąża przebiegała książkowo, oprócz bardzo dokuczliwej zgagi nic mi nie dolegało. W dwudziestym siódmym tygodniu ciąży pojechaliśmy z Igorem na kontrolę i wtedy lekarz oznajmił nam, że serduszko naszego dziecka nie bije. Nie poczułam, kiedy synek, którego nosiłam pod sercem, umarł. Wojtuś był mało energiczny… W dzień praktycznie w ogóle nie był aktywny, a wieczorami czułam zaledwie kilka ruchów. Dlatego nie zwróciłam uwagi na jego zmniejszoną ruchliwość.

Musiałam urodzić nasze martwe dziecko. Zazwyczaj po około dwóch tygodniach od obumarcia płodu następuje jego poronienie. W moim przypadku była już mowa o przedwczesnym porodzie, bo ciąża była powyżej dwudziestego drugiego tygodnia. Problem polegał na tym, że nie wiedzieliśmy, kiedy serduszko naszego synka przestało bić. Nie chciałam wrócić do domu, wiedząc, że dziecko, które noszę pod sercem, nie żyje. To byłby to dla mnie destrukcyjny krok… W mieszkaniu czekały ubranka i zabawki, które od dłuższego czasu kompletowaliśmy. Jak miałabym tam wrócić?

Dostałam skierowanie do szpitala. Igor zawiózł mnie tam od razu, a później pojechał do domu po wszystkie potrzebne rzeczy. Lekarz podał mi oksytocynę w kroplówce, która wywołała skurcze.

To był najbardziej traumatyczny dzień w moim życiu. W naszym życiu. Igor starał się być silny, nie okazywał słabości, bo wiedział, że czekało mnie najgorsze — poród naszego martwego dziecka. Jednak on również bardzo przeżył tę stratę, po prostu starał się ukryć swój ból, by nie dokładać mi zmartwień. Był dla mnie wtedy największym wsparciem.

Uczucia i myśli, jakie towarzyszyły nam podczas porodu, są nie do opisania… Rodziłam ze świadomością, że nie usłyszymy płaczu naszego dziecka. Rodziłam, chociaż wiedziałam, że wkrótce będziemy musieli, zamiast wózka wybrać trumienkę dla naszego Aniołka. Rodziłam, wiedząc, że za chwilę przywitamy na świecie naszego synka i jednocześnie go pożegnamy. Rodziłam i zdawałam sobie sprawę, że w tym dniu część mnie umarła.

Zanim wróciłam do domu, poprosiłam Igora, by oddał potrzebującym wszystkie rzeczy, które kupiliśmy z myślą o naszym dziecku. Czułam, że nie dałabym rady wrócić do domu, jeśli te przedmioty by tam pozostały.

Po Wojtusiu została nam piękna pamiątka — odbite stópki na papierze. Nie miałam pojęcia czy to normalna procedura, czy jedynie dobre chęci personelu… Jednak wtedy mnie to nie interesowało. Cieszyłam się, że mamy namacalną pamiątkę.

O naszym kochanym synku myślę każdego dnia i wierzę, że nieustannie przy nas czuwa. Wojtuś został pochowany wśród innych małych Aniołków. Widok tej części cmentarza za każdym razem mnie przygnębia. Wiele nagrobków jest zaniedbanych, tak jakby ktoś o nich zapomniał. Kiedyś z Igorem posprzątaliśmy opuszczone groby, zapaliliśmy znicze i obiecaliśmy sobie, że raz w roku, tuż przed Świętem Zmarłych, będziemy to powtarzać.

Często odwiedzamy naszego synka. Czasami siadam naprzeciwko jego nagrobka i czytam mu bajki, mając nadzieję, że mnie słyszy.

Rozmowa z dziadkiem obudziła we mnie przykre wspomnienia, jednak bez wątpienia również mi pomogła. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że wszystko, co dziadek Lucjan powiedział, było bolesną prawdą. Nie pamiętałam, kiedy zrobiliśmy z Igorem coś, co sprawiłoby nam przyjemność. Ciągle snuliśmy się po domu lub spędzaliśmy czas na oglądaniu seriali czy filmów, marnując mnóstwo czasu. Przeszliśmy w życiu wiele, równie dużo straciliśmy, a dziadek uświadomił mi, że najwyraźniej niczego nas to nie nauczyło, bo wciąż marnotrawiliśmy mnóstwo bezcennego czasu, którego nikt nam nie zwróci…

Którego Wojtuś nigdy nie dostał.

ROZDZIAŁ IV—Ludzie boją się umierać, boodczuwają lęk przed nieznanym. (…)—Właściwie nie boję się nieznanego. Tylko trochę szkoda mitracić to, coznam.Oskar iPani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt

Następnego dnia po pracy, zachęcona rozmową z dziadkiem, udałam się do księgarni, by kupić Oskara iPanią Różę. Igor bardzo się z tego ucieszył, bo wielokrotnie namawiał mnie do sięgnięcia po tę książkę.

Gdy wróciłam do domu, zjadłam obiad, zrobiłam sobie herbatę z cytryną i z ogromnym kubkiem ciepłego napoju oraz książką poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie, przykryłam się kocem i zatraciłam w lekturze. Czytałam, dopóki jej nie skończyłam, po prostu nie potrafiłam odłożyć tej powieści na miejsce. Ostatnie strony wycisnęły łzy z moich oczu. Dziadek miał rację — niewielkich rozmiarów książka, a naładowana ogromnymi emocjami. Ta pozycja zmusiła mnie do refleksji. Rzeczywiście, źle podeszliśmy do tematu. Gdy Igor został wpisany na listę oczekujących na przeszczep, załamaliśmy się tak, jakby już został wydany na niego wyrok śmierci. Być może wyda się to głupie, ale zapomnieliśmy, że życie toczy się dalej i w dalszym ciągu mamy cholernie duże pole do popisu, aby — jak to powiedział dziadek — utrzeć chorobie nosa. Owszem, stan Igora był na tyle poważny, że potrzebował przeszczepu, ale czy było to równoznaczne z tym, że nie możemy cieszyć się życiem?

Już nawet nasze piątkowe seanse nie sprawiały nam takiej przyjemności jak wcześniej. A wszystko dlatego, że w ten sposób spędzaliśmy każdy dzień — na kanapie, oglądając filmy lub seriale.

Wykąpałam się, przebrałam w piżamę i poszłam do sypialni. Igor leżał już w łóżku, czytając Horyzont umysłu Thomasa Arnolda. Jakiś czas temu skończyłam tę książkę i byłam nią naprawdę zachwycona. Zakończenie sprawiło, że zbierałam szczękę z podłogi, więc Igor po mojej krótkiej rekomendacji czym prędzej po nią sięgnął.

— Tak dłużej być nie może — powiedziałam, wchodząc pod kołdrę. — Przeczytałam przed chwilą Oskara iPanią Różę… Ta książka dała mi do myślenia tak samo, jak rozmowa z dziadkiem, który słusznie zauważył, że…

— …obumieramy za życia — dokończył Igor.

— Dokładnie tak. Z tobą też rozmawiał?

— Mhm… I w sumie po dłuższym zastanowieniu przyznaję mu rację. Oczywiście na początku uważałem, że jest inaczej, ale rzeczywiście moja choroba za bardzo nas pochłonęła.

— No właśnie! Dlatego trzeba zacząć działać. Kiedy ostatni raz z Júliem zrobiliście sobie męski wieczór?

— To było tak dawno, że już nie pamiętam. — Zaśmiał się.

— W takim razie od tego zaczniemy. Zrobicie sobie męski wieczór u nas, a ja pójdę gdzieś z Laurą. Dawno się nie widziałyśmy, więc z przyjemnością się z nią spotkam.

Laura to moja najlepsza przyjaciółka. W pewnym momencie choroba Igora przesiała wszystkich naszych znajomych. Przestaliśmy chodzić na imprezy z taką częstotliwością jak kiedyś… Staliśmy się mniej towarzyscy, bo Igor nie miał sił wychodzić na piwo czy do klubu, co najwyraźniej było problemem dla naszych znajomych. Osób chcących spędzić z nami czas sukcesywnie ubywało. Nigdy nie mieliśmy im tego za złe, bo dzięki zaistniałej sytuacji wiedzieliśmy, na kogo możemy liczyć.

Júlio i Laura mimo wszystko zawsze przy nas byli. Co prawda z Laurą widywałyśmy się rzadziej, ale za to często ze sobą pisałyśmy. Kiedy w końcu dochodziło do spotkania, to niezależnie od tego, jak długo się nie widziałyśmy, czułyśmy się tak, jakbyśmy rozmawiały ze sobą codziennie. Wolę mieć jedną prawdziwą przyjaciółkę, niż dziesiątki znajomych, których, jak przyjdzie co do czego, nigdy nie ma…

— Myślisz, że to nam w czymś pomoże?

— Pomoże, nie pomoże, czas coś zrobić. Na pewno nie zaszkodzi. Nie możemy ciągle siedzieć sami, zamknięci w czterech ścianach.

— W przyszłym miesiącu ma być KSW w Gliwicach. Pojedziemy? Bilety są już w sprzedaży — powiedział podekscytowany Igor.

— Świetny pomysł — odparłam. Do tej pory każdą galę KSW oglądaliśmy w pubach lub w domu, więc perspektywa zobaczenia jej na żywo bardzo mi się spodobała.

♥ ♥ ♥

Niestety, z naszych planów nic nie wyszło. Do męskiego wieczoru nie doszło i wszystko wskazywało na to, że gali KSW również nie zobaczymy. Tydzień po naszej rozmowie, w nocy obudził mnie przeraźliwy kaszel Igora. Dostał ataku duszności, po którym zemdlał.

— Dziadku, dziadku! — zaczęłam krzyczeć, próbując jednocześnie ocucić Igora.

Dziadek wbiegł do sypialni niemalże natychmiast.

— Co się dzieje?! — zapytał przerażony.

— Dzwoń po pogotowie!

Pojechałam z Igorem karetką do szpitala, a z dziadkiem ustaliłam, że zabierze najpotrzebniejsze rzeczy wnuka i przywiezie je z samego rana. Gdy Igora zabrali na badania, zadzwoniłam od razu do mamy.

— Halo.

— Cześć, masz może dyżur?

— Tak, kochanie, mam dyżur. A co się dzieje? Dlaczego dzwonisz w środku nocy?

— Igor wylądował w szpitalu. Teraz jest na badaniach, a ja nie wiem, co z nim jest — odpowiedziałam zapłakana.

— Gdzie jesteś?

— Na izbie przyjęć.

— Dobrze, spróbuje się czegoś dowiedzieć i zaraz do ciebie przyjdę — odpowiedziała mama i się rozłączyła.

Tata jest anestezjologiem w Śląskim Centrum Chorób Serca, a mama pielęgniarką. Moi rodzicie poznali się w tym szpitalu. Początki ich znajomości były burzliwe, o czym słyszałam już setki razy, ale wiedziałam, że ta historia nigdy mi się nie znudzi. Mimo początkowych trudności, a raczej oporów mamy, od wielu lat są zgranym małżeństwem.

Kiedyś, gdy byłam mała, zapytałam mamę, czy nie chciała zostać lekarzem, jak tata, na co odpowiedziała:

Bycie pielęgniarką odzawsze było moim marzeniem. Spełniłam je, więc dlaczego miałabym cokolwiek zmieniać? Tapraca jest moją pasją imimo żebywają momenty, gdy mam jej podziurki wnosie, tozażadne skarby nie chciałabym jej zmieniać, bopoprostu jąuwielbiam. Nigdy nie chciałam być lekarzem. Poco? Żeby mówiono domnie pani doktor? Jest midobrze wmiejscu, wktórym aktualnie się znajduję. Każdy zawód jest potrzebny… Geodeta, dekarz, budowlaniec czy sprzedawca. Nie mazawodów lepszych czy gorszych. Każdy wjakimś stopniu jest ważny ipotrzebny. Dlatego będę pielęgniarką, dopóki zdrowie minatopozwoli. Czuję się spełniona, będąc tu, gdzie jestem.

Zawsze rozpierała mnie duma na myśl, że mam cudownych rodziców, w dodatku z tak dobrym podejściem do życia. Nie usłyszałam pretensji i nie wyczułam w ich głosie nutki niezadowolenia, gdy dowiedzieli się, że nie chcę iść na studia medyczne. Zawsze mi powtarzali, że to jest moje życie i sama muszę zdecydować, czym chcę się zajmować. Na wiadomość o tym, że pragnę być dekoratorką wnętrz, ucieszyli się i powiedzieli, że jeśli będę czuła się szczęśliwa, wykonując tę pracę, to oni również będą… Dlatego jestem im wdzięczna, że nie należą do osób, które chcą spełnić swoje chore ambicje kosztem dzieci. Nigdy do niczego mnie nie namawiali, a wszystkie zajęcia dodatkowe, na które w dzieciństwie chodziłam, były wybrane przeze mnie. Niczego mi nie sugerowali. Gdy pewnego dnia wróciłam podekscytowana do domu z wiadomością, że chciałabym chodzić na zajęcia taneczne, zgodzili się bez wahania, a gdy po dwóch miesiącach stwierdziłam, że nie sprawia mi to frajdy, powiedzieli, że w takim razie mnie wypiszą i mogę zastanowić się nad innymi zajęciami.

Dziesięć minut później zjawiła się mama.

— Kochanie, tak mi przykro. — Przytuliła mnie. — Próbowałam się czegoś dowiedzieć… Na ten moment stan Igora jest stabilny i wkrótce zostanie przeniesiony na salę.

— Mamo, tak się o niego boję. Przecież jak coś mu się stanie… — Załamał mi się głos. — Nie przeżyję tego.

— Wszystko będzie dobrze, nie martw się na zapas. Napisałaś dziadkowi SMS-a? Pewnie się martwi.

— Zapomniałam — powiedziałam, wyciągając telefon z torebki. — Zaraz się do niego odezwę.

Gaja: Dziadku, stan Igora jest stabilny. Narazie nic więcej nie wiem. Jak przyjdzie lekarz, tonapiszę Ci, czy dowiedziałam się czegoś nowego.

Dziadek Lucek: Dzięki Bogu. Mam tam przyjechać? Nerwy mnie zaraz zjedzą.

Gaja: Nie musisz. Chociaż… przyjedź. Igor się napewno ucieszy, widząc nas turazem.

Dziadek przyjechał po piętnastu minutach.

— Cześć, Marysiu — powiedział Lucek, witając się z moją mamą.

— Cześć, dobrze, że już jesteś. Razem będzie wam raźniej, ja niestety muszę wracać do pracy, ale proszę, dajcie mi znać, jeśli dowiecie się czegoś nowego.

♥ ♥ ♥

Kiedy zobaczyliśmy lekarza zmierzającego w naszą stronę, zerwaliśmy się na równe nogi.

— Dzień dobry, nazywam się Adam Zieliński. Jestem kardiochirurgiem.

— Dzień dobry. Co z Igorem? — zapytał pospiesznie dziadek.

— Doszło do migotania przedsionków po nagłym zatrzymaniu krążenia, a badanie echokardiograficzne wykazało obniżenie frakcji wyrzutowej lewej komory. Pana wnuk zostanie teraz na obserwacji, jednak nie mogę w tej chwili określić jak długo. Jeśli objawy niewydolności będą się pogłębiały, to zgłosimy go w trybie pilnym do przeszczepu lub wszczepimy wirową pompę wspomagania serca.

— Czyli, jednym słowem, jest źle — powiedziałam.

— Proszę być dobrej myśli… Niestety nie mogę teraz państwu nic więcej powiedzieć. Musimy poczekać na efekty farmakoterapii. Możecie się z nim teraz zobaczyć. Został przeniesiony do sali K-305. W razie pytań służę pomocą.

— Dziękujemy — odpowiedzieliśmy z dziadkiem niemal jednocześnie i od razu udaliśmy się do sali. W tym samym czasie napisałam do mamy, że na razie wszystko jest dobrze. Poinformowałam też Júlia, że następnego dnia nie będzie mnie w pracy, a także opisałam mu w skrócie całą sytuację.

Gdy zobaczyłam Igora, jak leży podpięty do aparatury i jak strasznie wygląda, serce mi pękło. Był wychudzony, blady, jego włosy zrobiły się wypłowiałe, a oczy podkrążone. Nawet nie zauważyłam, kiedy tak bardzo zmizerniał.

♥ ♥ ♥

Umówiliśmy się z dziadkiem, że będę normalnie chodziła do pracy, on w tym czasie dotrzyma Igorowi towarzystwa w szpitalu, a później go zastąpię. Kidy Igor dowiedział się o naszych ustaleniach, śmiał się, że mamy zamiar czuwać przy nim jak przy dziecku. Dopiero jak usłyszał, że dziadek ma w planach przynosić mu codziennie domowe jedzenie, przestał stroić sobie żarty, bo kto jak kto, ale Lucek bez wątpienia miał rękę do gotowania.

— Cześć, kochanie. Kiedy dziadek poszedł? — zapytałam, gdy weszłam do sali.

— Nie musicie pilnować mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Powiedziałem mu jakieś piętnaście minut temu, że może już iść, bo i tak przyjdziesz lada moment. Niedługo ma też wpaść Júlio.

— Po pierwsze, nie pilnujemy cię całą dobę, a po drugie, wiem, że Júlio będzie. Mówił mi dzisiaj w pracy.