Strona główna » Religia i duchowość » Jezus z Nazarethu (Komplet czterech tomów)

Jezus z Nazarethu (Komplet czterech tomów)

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-631-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jezus z Nazarethu (Komplet czterech tomów)

Cztery tomy Jezusa z Nazarethu Romana Brandstaettera - przesycone duchem psalmów, duchem Biblii, duchem starej poezji semickiej - zachwycają czytelników atmosferą miejsca, czasu i tradycji żydowskiej. Zadziwiający jest także portret psychologiczny Chrystusa - Boga i Człowieka. Tom pierwszy, Czas milczenia, opowiada o zdarzeniach, które miały miejsce od zapowiedzi narodzenia Jana Chrzciciela do pobytu Jezusa na pustyni. Tom drugi, Czas wody żywej, to zapis dalszych wydarzeń aż do śmierci Jana Chrzciciela. Autor przedstawia tu pierwsze miesiące publicznego nauczania Jezusa i pierwsze zatargi z faryzeuszami. W tomie trzecim, Czas chleba i światła, autor przedstawia zdarzenia pomiędzy ścięciem św. Jana Chrzciciela a ostatnim tygodniem życia Jezusa. Dzieło kończy Pełnia czasu. Opowieść oparta jest na ewangelicznej relacji Jana. Opisuje wydarzenia Wielkiego Tygodnia, poranek Zmartwychwstania i Wniebowstąpienie.

Polecane książki

Książę Antonio De Santis po śmierci narzeczonej postanowił poświęcić się pracy i obowiązkom. Gdy poznaje piękną i uwodzicielską primabalerinę Bellę Sanchez, jego życie znów nabiera kolorów. Bella sprawia, że znowu chce mu się śmiać i robić rzeczy, które kocha. Jest jednak nieodp...
Podania mityczne dziejów Polski w oświetleniu wiaroznawstwa porównawczego i obrzędów ludowych: Krakus i smok. Kraka synowie. Smocza jama – Wawel – Wąwel. Wanda i Rytygier. Gonitwy konne o koronę. Zbrodnie Popiela i kara za nie. Historia o Piaście, jego żonie Rzepisze, ich synu Ziemowicie i o piastow...
  Współczesna Warszawa. Zblazowany trzydziestoparolatek, typowy przedstawiciel nowej klasy średniej, dryfuje od kobiety do kobiety, od baru do baru, od przelewu do przelewu. Ale wszystko do czasu. Pewnego dnia, po serii niefortunnych zdarzeń i tajemniczych znaków, nasz bohater znajduje przejście do ...
Opracowanie stanowi kompleksową analizę sędziowskiego kierownictwa postępowaniem cywilnym, podniesionego do rangi naczelnej zasady postępowania cywilnego. Sędziowskie kierownictwo postępowaniem należy bowiem do podstawowych obowiązków sądu, jest konieczne do tego, aby proces się rozpoczął, toczył i ...
Poradnik szybkiego levelowania do gry TERA zawiera wszelkie informacje, by szybko i bezproblemowo osiągnąć postacią maksymalny, 60–ty poziom doświadczenia. Zawarte w nim rady skierowane są do graczy preferujących grę solo, lecz nie brakuje tu także informacji dotyczących gry w drużynie. Zawartość po...
Autorka wprowadza czytelnika w zaczarowany świat znanych wszystkim bajek, dzięki którym ukazuje kwintesencję najpiękniejszych baśni świata w zapisie wierszowanym, a są to na przykład: Pinokio, Czerwony Kapturek, Brzydkie kaczątko, Kopciuszek, Calineczka czy Królowa Śniegu. Książka skierowana jest do...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Roman Brandstaetter

Strona redakcyjna

Redakcja:

Jędrzej Majka

Redakcja techniczna:

Ewa Czyżowska

Łamanie:

Joanna Łazarów

Korekta:

Monika Rusin

Okładka:

Andrzej Wełmiński

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2003

ISBN 978-83-7595-631-3

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail:mwydawnictwo@mwydawnictwo.pl

www.mwydawnictwo.pl

www.ksiegarniakatolicka.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Rzecz o Romanie Brandstaetterze

I pomyśleć, że jego powieści, przesiąknięte duchem
chrześcijaństwa, mogły nigdy nie powstać! Roman Brandstaetter — Zyd, który
inspirację dla swojej twórczości znalazł w wierze w Chrystusa, to przecież
na gruncie literatury — i to nie tylko polskiej — ewenement. Nawet jeśli
Brandstaetter był na karierę pisarza skazany. Tradycje literackie jego
rodziny rozpoczęły się bowiem wraz z twórczością Mordechaja Dawida
Brandstaettera, dziadka późniejszego autora Jezusa z Nazarethu.
Wywarł on silny wpływ na wnuka. Był jego pierwszym nauczycielem Biblii.
Stanowił też dla małego Romana fundament norm i zasad. Był mędrcem, który
nie narzucał swych poglądów, lecz zmuszał ucznia do samodzielnego
myślenia. Po latach pisarz będzie go ciepło i serdecznie wspominał w Kręgu biblijnym.

Roman Brandstaetter urodził się 3 stycznia 1906 roku w
Tarnowie. Wzrastał w rodzinie zasymilowanej z lokalną społecznością,
dlatego od najmłodszych lat czuł się Polakiem. Brandstaetterowie uważali
język polski za ojczysty, matka uczyła Romana polszczyzny posługując się
Biblią w przekładzie ks. Jakuba Wujka. Czując się Polakami,
Brandstaetterowie niezmiennie pielęgnowali w domu rodzinnym tradycje
żydowskie.

Odkrycie Chrystusa

W wieku jedenastu lat, za sprawą służącej Maryni,
Roman Brandstaetter pierwszy raz usłyszał o ukrzyżowanym Chrystusie. O
wydarzeniu tym napisze później:

(…) wytłumaczyła mi, że modliłem się do tego Boga
w cierniowej koronie, który wisi przed nami na ołtarzu, na krzyżu. Nic nie
rozumiałem.

— To jest Bóg? —
spytałem. Potwierdziła skinieniem głowy.

— W cierniowej
koronie?

— Tak.

— Czyj Bóg?

— Nasz…

— Mój?…

— I twój, i mój.

Ogarnął mnie lęk. Czułem,
że ta Postać wisząca na krzyżu — dlaczego wisi na krzyżu? dlaczego w
cierniowej koronie? po co? w jakim celu? — znajduje się w jakimś
niewidzialnym kręgu, którego nie umiem przekroczyć. Nikogo jednak nie
prosiłem o wyjaśnienie trapiących mnie niepewności. (…)
Ten rozpięty na krzyżu Człowiek, sczerniały od deszczów i wiatrów,
napełniał mnie coraz większym niepokojem[1].

Dwa lata później chwyta za pióro. Bezpośrednim
impulsem do napisania pierwszych wierszy, poruszających tematykę
chrześcijańską staje się wiersz Juliana Tuwima: Chrystusie: Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę, Chrystusie… (… )

Że duch mój przed Tobą
uklęknie

I wtedy serce mi pęknie,

Chrystusie…[2]

Słowa te wywołały w chłopcu niepokój. Choć poznał
historyczną postać Chrystusa, wciąż był nieochrzczonym Żydem. Później
napisze: To odkrycie
wywróciło na nice wszystkie moje chłopięce wyobrażenia o związkach i
sporach żydowsko-chrześcijanskich i jeszcze bardziej je pogmatwało. W
głowie mojej powstał nie byle jaki zamęt, którego nie umiałem ujarzmić[3].

Niestety, wiersze z tego okresu spłonęły w czasie
okupacji. Nie wiemy zatem, jakie były pierwsze próby pogodzenia tradycji
rodzinnej z rodzącą się wiarą w Chrystusa. Dotrzeć możemy jedynie do
literackiego zapisu z ponownego spotkania Brandstaettera z Jezusem-Bogiem,
które nastąpiło jednak wiele lat później, w zupełnie innej rzeczywistości.

Jarzma antysemityzmu

W roku 1924 Roman Brandstaetter udaje się do Krakowa,
gdzie rozpoczyna studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pod kierunkiem
profesorów Stanisława Windakiewicza i Tadeusza Lehra-Spławińskiego
studiuje filozofię i filologię polską. Na łamach „Kuriera
Literacko-Naukowego” publikuje wiersz napisany z okazji śmierci Jesienina
(Elegia o śmierci
Sergiusza Jesienina), w „Nowej Reformie”
ogłasza wiersz pt.
Piłsudski. Kolejne wiersze i artykuły pisze m.
in. do „Głosu Prawdy” i „Gazety Polskiej”. W 1928 r. ukazuje się jego
pierwszy tomik poezji zatytułowany Jarzma.

Po ukończeniu studiów w 1929 r. Brandstaetter
otrzymuje rządowe stypendium naukowe i wyjeżdża na dwa lata do Francji. W
Paryżu zbiera materiały na temat działalności społeczno-politycznej Adama
Mickiewicza. Po powrocie zamieszkuje w Warszawie i przez rok pracuje jako
nauczyciel języka polskiego. Owocem jego paryskich studiów staje się
doktorat z filozofii, który otrzymuje w 1932 r. na podstawie rozprawy Adam Mickiewicz jako krytyk
literatury polskiej w okresie wileńsko-kowieńskim.

Widząc narastający w Polsce antysemityzm,
Brandstaetter od 1932 r. występuje z ostrymi artykułami polemicznymi.
Tamara Karren, pierwsza żona pisarza, wspomina: Śledziłam jego gwałtowne i gorące wypowiedzi
publicystyczne w różnych pismach w języku polskim, dotyczące spraw
żydowskich. Gwałtownie i nie szczędząc nikogo, walczył z rosnącym w Polsce
antydemokratyzmem, aby nie nazwać tego faszyzmem i antysemityzmem.
Pisywał w lwowskiej „Chwili”, krakowskim „Nowym Dzienniku”, w warszawskim
„Naszym Przeglądzie” i „Sterze”. Każdy jego artykuł to był kij w mrowisko.
Tępiony i nienawidzony był przez wielu[4].

W tym okresie wydaje także szkice
historyczno-literackie: Legion żydowski Adama Mickiewicza[5], Wybryki antyżydowskie studentów Uniwersytetu
Wileńskiego w roku 1815[6], Tragedię Juliana Klaczki[7], tomik poezji Węzły i miecze[8] oraz
zbiór pamfletów Zmowa
eunuchów, w którym zgromadził świadectwa
różnych żydowskich grzechów.

W roku 1935 Roman Brandstaetter wyrusza w podróż do
Turcji, Grecji i Palestyny, gdzie po raz pierwszy kroczy po ziemi
przodków. Zafascynowany miejscem szuka śladów Chrystusa.

Ziemia Jezusa

Tuż po wybuchu II wojny światowej Roman Brandstaetter
wyjeżdża do Wilna[9]. Przed wyjazdem po raz ostatni widzi
rodziców. O ich śmierci w komorach gazowych obozu w Treblinc dowiaduje się
dopiero w Jerozolimie. Po latach, w Fauście zwycię żonym,
napisze:

To wszystko, co czynię,

Nie okupuje mojego życia

I ani o cal nie jest
bardziej wartościowe

Od śmierci mojej matki

I od śmierci mojego ojca.

Nie wiem nawet, co myśleli

W godzinę pojednania z
dymem [10].

Temat ten poruszy jeszcze kilkakrotnie, choćby w Stabat Mater, gdzie zanosi błagania do Madonny Treblińskiej:

Święta Madonno człowieczych
popiołów,

Módl się za popiół

Mojej matki,

Za jej spalone życie,

Za jej spalone włosy,

Za jej spalone oczy,

Módl się, Madonno, na
szczycie Trupiej Czaszki,

Madonno Treblińska[11].

W Wilnie Brandstaetter przebywa kilka miesięcy.
Właśnie tam, w roku 1940, poślubia Żydówkę Tamarę Karren, którą poznał
wcześniej w Warszawie. Dzięki staraniom jej rodziny pisarz przedostaje się
do Palestyny[12]. W tym okresie, na przełomie roku 1940 i
1941, powstaje pierwszy z jego dramatów zatytułowany Kupiec warszawski. Jednak kiedy inscenizacja sztuki w hebrajskim Narodowym
Teatrze Habima okazuje się mieć charakter antypolski, autor zrywa wszelkie
kontakty z tamtejszym środowiskiem kulturalnym. Z tego powodu ma trudności
ze znalezieniem pracy w polskich placówkach w Palestynie. Z pomocą
przychodzi mu dawny profesor z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stanisław
Kot. To dzięki jego protekcji otrzymuje pracę w Polskiej Agencji
Telegraficznej. W latach 1941-1946 pisze pięć kolejnych dramatów, których
nigdy jednak nie wystawia na scenie. Powstaje wówczas jeden z największych
jego dramatów Powrót
syna marnotrawnego, opowiadający o życiu i
dziele Rembrandta van Rijn.

Noc biblijna

Prawdziwy przełom następuje w Jerozolimie. Każdego
dnia pisarz rozmyśla nad życiem Chrystusa. Tamara Karren wspomina: Były to lata hiobowych wieści z
Polski. Roman przeżył bardzo boleśnie potwierdzenie wiadomości o zagładzie
swoich rodziców. Był nerwowy, trudny we współżyciu (nie mówię teraz o
małżeńskim), skłócony z otoczeniem, coraz bardziej wyobcowany ze
środowiska zarówno żydowskiego, jak i polskiego. Spokój znajdował w
wędrówkach murami starej Jerozolimy, w zagłębianiu się w jej miejsca
święte, a może nade wszystko w godzinnych spacerach Doliną Świętego Krzyża (…)[13].

Właśnie tutaj, w Jerozolimie, następuje duchowa
przemiana, moment przyjęcia i akceptacji chrześcijaństwa. Wydarzenie to
określa pisarz jako „spotkanie”:

Skończyłem pracę po
północy. Zapaliłem papierosa. Wstałem od stołu, rozejrzałem się po pokoju
i przypomniałem sobie, że nie mam w domu nic do czytania. (…)
zatrzymałem wzrok na leżącej obok jednego z biurek stercie starych
tygodników. Wyciągnąłem na chybił trafił kilka numerów. Z jednego z nich
wypadła na podłogę dużych rozmiarów wkładka. Podniosłem ją. Była to
reprodukcja rzeźby z XVII wieku Innocenza da Palermo z kościoła San
Damiano w Asyżu, przedstawiająca ukrzyżowanego Chrystusa. (…)
Spojrzałem na reprodukcję. Wyobrażała Chrystusa w chwilę po Jego śmierci.
Z półrozchylonych warg uszedł ostatni oddech. Kolczasta korona spoczywała
na Jego głowie jak gniazdo uwite z cierni. Miał oczy zamknięte, ale
widział. Głowa Jego wprawdzie opadła bezsilnie ku prawemu ramieniu, ale na
twarzy malowało się skupione zasłuchanie we wszystko, co się wokół działo.
Ten martwy Chrystus żył.

Pomyślałem: Bóg.

I, włożywszy reprodukcję do
teczki, wyszedłem [14].

W innym miejscu dodaje:

Wprawdzie jeszcze
kilkakrotnie ciemna strona wieczności rzucała głęboki cień na obszary
mojego czasu i wprowadzała wiele zamętu i nieładu w moje ówczesne dni,
mimo to dzieje tej biblijnej nocy są dla mnie smugą najwspanialszego
światła, jakie widziałem w moim życiu [15].

Z tym gazetowym wizerunkiem Chrystusa już nigdy
Brandstaetter się nie rozstanie. Oprawiwszy go w ramkę zawiesi na ścianie
swojego mieszkania.

Chciał zacząć życie od nowa (…).
Nie ukrywał swego pochodzenia — wszystko stało się tak, jak się stało, bo
czuł się korzeniami związany ze swymi dalekimi przodkami — przeszedł długą
drogę nim stał się Żydem chrześcijaninem. Tak jak Żyd — Chrystus. I to — jak zaznacza Tamara Karren — było piękne w nim[16].

Ten religijny przełom, który dokonał się
jerozolimskiej nocy 1944 roku, to sprawa najbardziej intymna, dlatego
wiemy o nim niewiele. Pisarz powiedział tylko:

Ja nie byłem poganinem, bym
się miał nawracać. Po prostu uznałem Nowy Testament za całkowite
wypełnienie Obietnicy Pańskiej zawartej w Starym Testamencie. I na tym
koniec. Cała reszta była tylko logiczną konsekwencją tego faktu[17].

Nowe życie

W roku 1946 Roman Brandstaetter opuszcza Palestynę i
udaje się do Rzymu. Tu spotyka prof. Stanisława Kota. Profesor, pełniący
funkcję ambasadora RP, po raz kolejny wspomaga znanego już literata.
Brandstaetter otrzymuje posadę attache kulturalnego przy ambasadzie RP w
Rzymie. Przyjmuje chrzest, a na mocy przywileju św. Pawła rozstaje się z
Tamarą Karren, która odeszła od niego jeszcze w czasie pobytu w
Palestynie. Wkrótce poślubia Reginę z Brochwiczów Wiktorównę, którą poznał
w sekretariacie ambasady.

We Włoszech przeżywa pisarz nowe fascynacje. Jego
ulubioną krainą zostaje Umbria, która swym krajobrazem przypomina mu
Ziemię Świętą. Ciągle powraca do Asyżu [18].

W 1947 r. nadszedł dla Brandstaettera upragniony czas
powrotu do ojczyzny. Po siedmiu latach, w dworcowej restauracji w
Zebrzydowicach, wziął znowu do ręki polski chleb. Jak pisze — poraziły go
wtedy ewangeliczne słowa o spotkaniu w Emaus; uczniowie rozpoznali Jezusa
przy łamaniu chleba.
Przy stole nikt ze mną nie siedział, nikt nie pobłogosławił chleba
leżącego przede mną, nikt go nie przełamał, ale mimo to ręka, w której
trzymałem chleb mojej ziemi, drżała[19].

Zamieszkał w Poznaniu. Zaważyła na tym decyzja
ministra kultury, Włodzimierza Sokorskiego, który nie pozwolił pisarzowi
na zamieszkanie w Warszawie czy Krakowie. Władza obawiała się, że „pisarz
za dobrze by się czuł w tych reakcyjnych miastach”. W Poznaniu
Brandstaetter otrzymuje posadę kierownika literackiego w Teatrze Polskim,
a później w Operze im. Stanisława Moniuszki. W 1950 r. opuszcza jednak
Poznań na dziesięć lat i przenosi się do Zakopanego. Tam kontynuuje pracę
literacką, a w szczególności dramatopisarską. Starotestamentową Pieśnią nad pieśniami rozpoczyna nowy cykl przekładów biblijnych z języka
hebrajskiego. W następnej kolejności ukazuje się Antologia poezji Starego Przymierza, Cztery
poematy biblijne, Psałterz. W ostatnich
dziesięciu latach życia Brandstaetter podejmuje się przekładu Nowego
Testamentu [20].

Niewątpliwie najważniejszym dziełem Brandstaettera
jest czterotomowa powieść Jezus z Nazarethu.
O napisaniu powieści o Chrystusie myślał już w czasie swojej pierwszej
podróży do Palestyny w 1935 roku. Wtedy miała to być historia Jezusa —
wielkiego proroka żydowskiego, teraz powieść o Jezusie — Bogu Zywym.

Pisarz — który nie raz myślał o porzuceniu tematu —
zawarł w powieści całe dotychczasowe doświadczenie literackie, swoje
przeżycia religijne oraz żywą wiarę w Jezusa-Mesjasza. Przed śmiercią
wyznał: Wielkie
dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom upewnia mnie w
przekonaniu, że moje „odejście” od judaizmu, moja „zdrada”, jak to
chcieliby widzieć niektórzy, nie jest odejściem w znaczeniu dosłownym. Ja
dotykam obu krańców łuku. Ja czekam na ten wielki Most. Chciałbym
postępować tak jakby mieszkał we mnie Bóg[21].
Umiera 28 września 1987 roku w Poznaniu.

Jędrzej Majka

Roman Brandstaetter – Jak pisałem Jezusa z Nazaretu

Roman
Brandstaetter

Jak pisałem Jezusa z Nazaretu[22]

Miałem takie chwile przed dziesięciu laty, gdy
siadałem do pisania tej książki, że byłem skłonny, proszę mi wierzyć —
mówię to szczerze — przerwać pisanie, rzucić je. Miałem wrażenie, że nie
przewalczę wszystkich trudności, które się piętrzą; a były to trudności
rozmaite: poczynając od gromadzenia odpowiedniego materiału, a kończąc na
takich kłopotach, jak pewnego rodzaju dwufazowość pisania tej całej
rzeczy. Zaraz Państwu wytłumaczę, o co mi chodzi.

Otóż przez te cztery tomy mojej książki nieustannie
przewijają się dwie fazy: faza Jezusowa oraz faza wszystkich postaci
zgrupowanych dookoła Chrystusa. Ilekroć przystępowałem do opisywania faz
Chrystusowych — to znaczy w chwili, kiedy Chrystus występował u mnie na
scenę, na widownię — wtedy w pełnym tego słowa znaczeniu odczuwałem moją
znikomość pisarską: niemożność wyrażenia tego, co chcę powiedzieć.
Pocieszałem się jednak myślą, że właściwie w ludzkim języku nie istnieją
te słowa ani nie ma tych pojęć w naszej świadomości, które by zdołały
oddać to, czym był Chrystus. Po prostu brak mi było słów na określenie
pewnych zjawisk i pewnych procesów dziejących się w Jego życiu.

Ilekroć następowała druga faza pisania, faza, w której
występowały na scenę postaci zgrupowane dookoła Chrystusa — Kajfasz,
Annasz, Apostołowie itd., itd. — niewątpliwie odczuwałem dużą ulgę. Czułem
pewnego rodzaju odprężenie w tworzeniu postaci i sytuacji, chociaż
starałem się przez cały czas pisania utrzymać samego siebie w pełnej
dyscyplinie, nie chciałem fantazjować i nie fantazjowałem, tak mi się
przynajmniej wydaje. Nie fantazjowałem, to znaczy każdą scenę, każdy obraz
związany z postacią Chrystusa oraz z poszczególnymi postaciami mogę w
każdej chwili obronić za pomocą argumentów historycznych, egzegetycznych i
psychologicznych.

Proszę Państwa, będę tutaj mówił o stanie naszej
egzegezy, mam na myśli egzegezę polską, ale nie mam zamiaru nikogo
atakować, nikogo nie mam zamiaru w jakimś sensie ujemnie oceniać; chciałem
po prostu stwierdzić pewne obiektywne fakty. Przystępując do pisania
książki o Chrystusie, uświadomiłem sobie jedno: że dopóki nie uda mi się
postaci Chrystusa umiejscowić w ściśle określonym czasie, w ściśle
określonym miejscu i jeżeli tego środowiska, w którym Chrystus działał,
nie zdołam w pełnym tego słowa znaczeniu wyeksponować, to plastyczność
Jego postaci niewątpliwie na tym ucierpi. Bo jeżeli chodzi o ziemskie
życie Chrystusa, było ono niewątpliwie określone tym, co Niemcy nazywają Sitz in der Geschichte — miejsce w historii. Wchodziły w ten zakres takie sprawy
jak znajomość zwyczajów i obyczajów żydowskich, liturgii żydowskiej,
sposobu żydowskiego myślenia i odczuwania, sposobu reagowania, który jest
zupełnie inny od sposobu i rodzaju ludzi wychowywanych i żyjących w
zasięgu kultury łacińsko-greckiej. Myślenie semickie nie ma nic wspólnego
z myśleniem greckim, z myśleniem łacińskim, z myśleniem, którym my
myślimy. Te rzeczy bardzo plastycznie wychodzą na wierzch, jeżeli np.
sięgniemy do problemu Słowa, Logosu, hebrajskiego Dawar
lub do zagadnienia funkcji czasownika w gramatyce hebrajskiej. Proszę
sobie wyobrazić, że język hebrajski nie posiada czasu teraźniejszego; on
nie istnieje w języku hebrajskim. Istnieje czas przeszły i czas przyszły;
czas teraźniejszy tworzony jest za pomocą imiesłowów. To znowu z kolei, o
wieczny paradoksie, jest sprzeczne ze znanym sposobem odczuwania czasu
przez Żydów, dla których właściwie wszystko, co przeszłe, i wszystko, co
przyszłe, jest teraźniejsze; tak się to odczuwanie czasów u Żydów
ukształtowało. Żyd mówi, że „było” (mając, powiedzmy, na myśli Obietnicę
Pańską), a rozumie to „było” jako „jest”. Jest to myślenie typowo
teokratyczne. Obecność Pańska była nieustannie obecna. Podobnie jak Żyd
nigdy by nie powiedział, że Bóg „był”, tak samo nigdy nie powie, że
Abraham istniał. W jego świadomości Abraham wciąż istnieje.

Otóż te rzeczy trzeba było wziąć pod uwagę podczas
pisania książki o Chrystusie. Bez tej znajomości psychiki semickiej i
semickiego odczuwania czasu jest niemożliwością — moim zdaniem — podejść w ogóle do „problemu” Chrystusa i do
problemy czasu, w którym żył.

Dam Państwu taki drugi przykład, bardzo znamienny —
jak potrzebna jest znajomość ówczesnych obyczajów, aby zrozumieć tekst
Ewangelii. Jest u św. Jana fragment o cudzie w Kanie Galilejskiej. Jest
tam powiedziane tak:
„a dnia trzeciego były gody w Kanie Galilejskiej, a była tam Matka
Jezusowa” itd. Egzegeci zastanawiali się długo,
co znaczy „a dnia trzeciego”, od kiedy należy te dni liczyć. Czy tu
chodziło o dni od czasu przybycia Chrystusa znad Jordanu do Kany
Galilejskiej? Byli tacy, którzy twierdzili, że należy to zdanie rozumieć w
sposób symboliczny, w jakiś sposób metafizyczny: dnia trzeciego odbyły się
gody w Kanie Galilejskiej, dnia trzeciego Chrystus zmartwychwstał itd.,
itd.

— to są wszystko dociekania, raczej nieco
lekkomyślne, powiedziałbym. Po prostu sprawa znajduje się w zupełnie innym
kontekście i na zupełnie innej płaszczyźnie. O co tu chodzi?

Proszę Państwa, synowie Izraela — jak się zwykło mówić
i jak oni sami siebie nazywali — nie posiadali nazw na oznaczenie dni
tygodnia. Żydzi mówili: pierwszy dzień tygodnia, drugi dzień tygodnia itd.
Pierwszy dzień to była nasza niedziela, drugi dzień — nasz poniedziałek, trzeci dzień — nasz wtorek
itd., aż do siódmego dnia tygodnia, który jeden jedyny ze wszystkich dni
posiadał swoją nazwę: szabat. Otóż dnia trzeciego — bejom haszliszi po hebrajsku — czyli w nasz wtorek, odbyły się gody weselne
w Kanie Galilejskiej. Dlaczego dnia trzeciego? Otóż dnia trzeciego według
Genezis nastąpiło z rozkazu Boga cofnięcie się wód, odsłonięcie się Ziemi
i wtedy Pan, widząc dzieło swoje, powiedział, że jest ono dobre: ki tow.
Ale to słowo „dobre” w tym właśnie dniu cofnięcia się wód i odsłonięcia
się ziemi powtórzy dwa razy. I dlatego w tym dniu, którego dobroć Bóg
dwukrotnie przypieczętował słowem ki tow odbywały się
śluby w Izraelu. To był szczęśliwy dzień i w tym szczęśliwym dniu — w nasz
wtorek — Zydzi ówcześni zawierali małżeństwa.

Wrócę do moich kłopotów związanych z materiałami
historycznymi. U nas niestety, a mam na myśli naszą biblistykę, nie
istnieje dobrze przygotowany warsztat naukowy. Nie mamy np. w języku
polskim, mówię o wydawnictwach katolickich, ani jednej konkordancji,
stojącej na poziomie naukowym. Nie mamy ani jednego dzieła
przetłumaczonego na język polski z dziedziny pozabiblijnego
piśmiennictwa, z czasów Chrystusa i z czasów poprzedzających Chrystusa:
mam na myśli czasokres mniej więcej 200 lat przed Chrystusem i 200 lat po
Chrystusie. Dosłownie nie ma ani jednego apokryfu hebrajskiego
przetłumaczonego na język polski, a przede wszystkim nie ma
przetłumaczonych na język polski apokalips starohebrajskich. Następnie
dokonał się u nas bardzo smutny proces: właściwie nie istnieje u nas
kultura czytania Pisma świętego. Polak po prostu nie wie, jak wziąć Pismo
św. do ręki i czytać. Złożyło się na to wiele problemów, niewątpliwie
usprawiedliwiających to zjawisko. Ale mówimy o faktach. A takie właśnie są
fakty. Nie jest rzeczą ważną to, że Biblia Tysiąclecia rozeszła
się w przeciągu jednego tygodnia. Tu nie chodzi o to, że ona stoi w
bibliotece, że pięknie oprawiona stoi na półce; tu chodzi o to, żeby ta książka była książką dnia
codziennego. Tego zjawiska u nas nie ma. Mamy bardzo mało przekładów Pisma
św. — mam na myśli znowu przekłady katolickie. Przecież do początków XX w.
mieliśmy tylko Pismo św. w przekładzie ks. Wujka. Potem było długo nic,
wreszcie było kilka przekładów Pisma Nowego Testamentu, m. in.
Dąbrowskiego, Szczepańskiego itd., i dopiero pełny tekst całego Pisma św.,
Starego i Nowego Testamentu, mamy w postaci Biblii Tysiąclecia.
Pewnego razu przysłał mi Herder Verlag z Wiednia katalog przekładów
Starego i Nowego Testamentu na język niemiecki, w w. XX naliczyłem 24
przekłady i to nieopracowane przez całą dywizję tłumaczy.
Jeden do dwóch tłumaczy tłumaczyło całą Biblię. O naszych komentarzach do
Pisma św. może by nawet nie należało mówić głośno. Zacytuję tylko jeden
taki przykład. Nieżyjący już dzisiaj, niewątpliwie bardzo zasłużony
biblista i tłumacz, ks. Eugeniusz Dąbrowski, przy imieniu „Annasz” w
Ewangelii św. Jana daje tego rodzaju komentarz: Annasz dziewięć lat stał na czele narodu. W r.
6 po Chrystusie, mianował go arcykapłanem słynny Quiryniusz, a złożył go z
urzędu Walerius Gratus w r. 15 za egzekucję dokonaną nad wieloma więźniami
bez uzyskania zgody władz rzymskich. Gdyby tak
było, byłaby to jedna z największych rewelacji i odkryć w dziedzinie
Biblistyki Chrystusowej. Ale takiego wypadku nie było. Taki wypadek się
nigdy nie zdarzył i nie ma o nim śladu w całym piśmiennictwie ówczesnym,
żydowskim i rzymskim.

Jeżeli chodzi o naszych egzegetów — jestem zresztą
pełen szacunku dla ich wysiłku i wiedzy — muszę powiedzieć: niestety nie
wszyscy zdradzają znajomość stosunków politycznych i historycznych za
czasów Chrystusa. Jeden z naszych egzegetów w pracy swojej o Chrystusie
tak pisze o sytuacji politycznej ówczesnego Izraela: niespokojny jednak żydowski
naród tyle u rzymskich władz potrafił sobie wywalczyć przywilejów, tyle
swoją wnikliwością, ruchliwością, swoimi pretensjami sprawiał kłopotów
państwowej administracji, że Rzym był zmuszony wyznaczyć dla Palestry
specjalnego prokuratora. Był nim właśnie Pontius Pilatus itd., itd. Nie chciałbym być złośliwy, ale jest w tym
jednym zdaniu tyle błędów, co słów. Rozważmy sytuację: Niespokojny jednak żydowski
naród tyle u rzymskich władz potrafił sobie wywalczyć przywilejów. Nieprawda, tak nie jest. Nie można określać za pomocą
przymiotnika „niespokojny” politycznego położenia narodu, który walczy o
swoją niepodległość. Gdyby nam ktoś postronny powiedział, że naród polski
był „niespokojny” za czasów okupacji hitlerowskiej, spojrzelibyśmy na
pewno nieco z ukosa na niefortunnego komentatora naszej tragedii.

Chrystus przyszedł na świat w Palestynie. Kraj był pod
okupacją rzymską. Już wnet władzę miał objąć, z rozkazu cesarza
rzymskiego, prokurator Pontius Pilatus. Był klasycznym typem
generalgubernatora — pamiętajmy o Franku! — człowiekiem bez skrupułów,
który dopuszczał się niesłychanych gwałtów i rzezi na ludności żydowskiej
i samarytańskiej. To jednomyślnie stwierdzają historycy. Nie można zatem
ówczesnej sytuacji politycznej, w jakiej się znalazł naród żydowski
określać za pomocą takich zwrotów, jak np. potrafił sobie wywalczyć przywileje (!), tyle
swoją ruchliwością (!), i swoimi pretensjami (!) sprawiał kłopotów (!)
państwowej administracji rzymskiej. Komu
sprawiał kłopoty? Okupantowi rzymskiemu? A co to były za kłopoty? Walka o
niepodległość. My przecież najlepiej powinniśmy rozumieć, czym jest walka
o niepodległość. Albo takie zdanie tego samego uczonego: Przed Piłatem i przed kilku
innymi rzymskimi prokuratorami Żydzi mieli swojego (!) króla, Heroda
Wielkiego. Żydzi jednak z niego nie byli zadowoleni (!). I znowu same błędy. Żydzi nigdy nie uważali Idumejczyka,
Heroda, za swojego króla, lecz za uzurpatora, tyrana, zbrodniarza,
parweniusza, który za pomocą konszachtów, intryg i mordów politycznych —
dokonywanych najczęściej z najniższych pobudek — dostał się na
jerozolimski tron króla Dawida. Taka jest o nim jednomyślna opinia we
wszystkich żydowskich przekazach historycznych.

Proszę Państwa, w mojej pracy nad dziejami Chrystusa
starałem się osiągnąć jak największą ostrożność w stawianiu tez i hipotez.
Posunąłem się tak daleko w dbałości o ścisłość historyczną, że na
przestrzeni czterech tomów nie włożyłem ani razu w usta Chrystusa moich
własnych słów co nie było rzeczą łatwą z punku widzenia techniki
pisarskiej — gdyż uważam takie metody, którym zresztą z zamiłowaniem
hołdują pisarze, za rzecz po prostu nietaktowną. Chrystus mówiący moimi
słowami… to było coś, co stało poza moją świadomością. Dlatego Chrystus
w Jezusie z
Nazarethu mówi tylko swoimi słowami,
przekazanymi nam przez Ewangelie. Jeżeli natomiast wypowiada jakieś myśli
lub myśli jakimś obrazami niezanotowanymi przez Nowy Testament, są to
wszystko myśli i obrazy, które czerpałem ze Starego Testamentu. A tymi
obrazami i myślami ze Starego Testamentu mógł myśleć i mówić, albowiem
Stary Testament był Jego codzienną strawą duchową — czego niezliczone
dowody mamy w Ewangeliach — na którego boski autorytet wielokrotnie się
powoływał.

Miałem duży kłopot z procesem Chrystusa. To był w
tomie czwartym jeden — po Ukrzyżowaniu i Zmartwychwstaniu — z
najtrudniejszych „orzechów” do zgryzienia. Mając przed sobą trzy teksty
procesu Chrystusa, doszedłem po wielu penetracjach i analizach do
przekonania — mimochodem zaznaczę, że nad samym procesem Jezusa pracowałem
(a mam na myśli samo pisanie) ponad trzy miesiące — otóż po wielu
analizach i rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że w tekstach
historycznych jest tak wiele luk, że trudno stworzyć sobie pełny obraz
całości rozprawy. Aby go stworzyć, musiałem się posłużyć metodą
rekonstrukcji.

Relacje z procesu mamy w trzech Ewangeliach: u św.
Mateusza, św. Marka i św. Łukasza. Ale to nie są ani reportaże, ani
sprawozdania z rozprawy sądowej, albowiem apostołowie takich rodzajów
literackich nie znali. To są notatki. Z tych notatek musimy sobie stworzyć
pełny oraz procesu. Ale musimy sobie uświadomić jedno: żeby odbudować
możliwy przebieg sądu, powinniśmy poznać kodeks prawny, według którego
sądzono Chrystusa. Czyli powinniśmy znać przepisy prawa procesowego i
karnego w Talmudzie, jedynym źródle historycznym epoki, zawierającym mniej
lub więcej dokładnie karne prawodawstwo żydowskie. Przede wszystkim
uderzył mnie jeden fakt: według ustawodawstwa żydowskiego w procesie mogli
brać udział wszyscy pełnoletni mężczyźni. To znaczy każdy mógł przyjść na
salę rozpraw i powiedzieć: przepraszam panów, ale ja mam takie i takie
argumenty, przemawiające za niewinnością oskarżonego. Według ówczesnego
kodeksu żydowskiego nie wolno było tym postronnym ludziom przemawiać
przeciw oskarżonemu. Ciekawa ustawa. I cóż się okazało: żaden z Apostołów
na rozprawę nie przybył. Mogli przybyć i mogli przemówić w obronie swojego
Rabbiego. Ale nikt z tego prawa nie skorzystał. Nikt nie przybył z tych,
których Chrystus cudownie uleczył. Nikt nie przybył z tych, którym
Chrystus przysporzył Łaski. Nie przybył nawet Łazarz, którego Chrystus
wskrzesił. Bardzo znamienne fakty.

A teraz drugi trudny do rozstrzygnięcia problem: kiedy
odbyła się Ostatnia Wieczerza, czyli kiedy Chrystus odprawił ucztę
paschalną? Powinien był odprawić ją w piątek wieczór. Ale w piątek wieczór
już nie żył. Zatem?… Niewątpliwie Pascha Chrystusowa odbyła się w
czwartek wieczór. Z czwartku na piątek Chrystus został uwięziony, w nocy
odbył się proces, w piątek rano odbyły się rozprawy przed Piłatem i
Herodem Antypasem, dalsze perypetie na Litostrotos, wreszcie Ukrzyżowanie
w piątek w południe i tuż przed zapadnięciem wieczoru, zanim ukazała się
pierwsza gwiazda — zdjęcie z krzyża i pogrzeb. Ale z tego wynikałoby, że
uczta paschalna, którą Chrystus odprawił w czwartek wieczór — nie była w
pełnym tego słowa znaczeniu Paschą żydowską. Pascha żydowska, jak wiemy,
która rozpoczyna się od spożycia jagnięcia pieczonego na ogniu, przypada
na piątek wieczór, samo zaś zarzynanie jagniąt w świątyni, przeznaczonych
na stół paschalny, rozpoczynało się na dwanaście godzin przed samą ucztą,
czyli w piątek od godziny 5 rano. Wobec tego uczta paschalna, odprawiona
przez Chrystusa w czwartek wieczór, nie była Paschą żydowską, lecz
Chrystusową. Baranek, moim zdaniem, nie był Chrystusowi potrzebny do
odprawienia uczty, ponieważ sam był… owym barankiem. Otóż z tego powodu
umieściłem całą akcję w czwartek wieczór — mówiąc „akcję” mam na myśli
Ostatnią Wieczerzę, a potem dalsze perypetie z uwięzieniem, sądem itd.,
itd. Ale nie ulega wątpliwości dla mnie, że Sanhedryn, który został
zwołany w sposób nagły, na jeden dzień przed uroczystym świętem — gdy
czytałem Ewangelię, miałem wrażenie, jakby Kajfaszowi spieszyło się, jakby
ziemia paliła się pod jego nogami — nie mógł zjawić się in corpore na oznaczoną godzinę w Jerozolimie. To była fizyczna
niemożliwość, nawet gdybyśmy przyjęli za fakt ewentualność, że na kilka
godzin przed zamierzoną rozprawą kancelaria Sanhedrynu — w przeddzień
święta Paschy! — rozesłała 70 posłańców Sanhedrynu z wezwaniem na nocne
posiedzenie sądowe. Wspominam o tym dlatego, bo według mojego przekonania
skład Sanhedrynu w tę fatalną i tragiczną noc — był niepełny. Któż mógł z
tych wszystkich ludzi przypuścić, że właśnie podczas tego posiedzenia
rozstrzygną się na całą wieczność losy Obietnicy i człowieka.

Teraz z kolei nasuwa się jeszcze jedna wątpliwość o
charakterze proceduralnym. Według ustawodawstwa żydowskiego nie wolno było
wydawać wyroku w dniu rozprawy. Musiało nastąpić tzw. przenocowanie
sprawy, to znaczy musiały upłynąć 24 godziny od rozprawy sądowej, i
dopiero po upływie tego terminu mógł być wydany wyrok. Przez ten czas
sędziowie rozważali w swoim sumieniu wszystkie przesłanki, przemawiające
za oskarżonym i przeciw niemu. Jak skrupulatnie opracowane było
prawodawstwo żydowskie, świadczy choćby fakt, że sędziom, którzy sądzili w
Sanhedrynie, przez 24 godziny po rozprawie — aż do wydania wyroku — nie
wolno było pić wina pod klątwą. Obowiązywał ich również częściowy post,
zwłaszcza jeżeli chodziło o sprawy gardłowe. W wypadku wydania wyroku
skazującego obowiązywał post całkowity. I oto, proszę Państwa, Kajfasz
nagle w porze nocnej — wbrew przepisom prawnym — zwołuje posiedzenie
Sanhedrynu, a termin wyroku nie zostaje przesunięty o ustawowe 24
godziny… Co się zatem stało? Kajfasz był doskonałym prawnikiem — sam zresztą przydomek „Kajafa” oznaczał funkcję
jakby sędziego śledczego, którą spełniał w Sanhedrynie prawdopodobnie
przed objęciem stanowiska arcykapłana — i wątpię, czy nawet mimo swojego
negatywnego stanowiska wobec Jezusa, zdecydowałby się na takie jawne
pogwałcenie prawa, zwłaszcza że chodziło mu przecież o to, by stworzyć
podczas rozprawy wszystkie pozory praworządności.

Otóż doszedłem do wniosku takiego: W ówczesnym prawie
żydowskim istniała tzw. Horaath Szaah, co
znaczy „według nakazu godziny”, zezwalająca na wypadek niebezpieczeństwa
grożącemu Izraelowi, jako całości religijnej, na zwoływanie sądów
nadzwyczajnych. Wówczas zawieszano wszystkie przepisy prawne, a sądy
wydawały wyroki według własnego uznania. Mówiąc dzisiejszym językiem, była
to forma sądów doraźnych i stanu wyjątkowego. W tych warunkach sędzia miał
prawo natychmiast zwoływać Sanhedryn na posiedzenie sądowe, nawet nocą,
wyrok mógł być w porze nocnej wydany. Otóż najprawdopodobniej, mimo że o
tym Ewangeliści nic nie piszą — a świadczy o mojej hipotezie pośpiech
Kajfasza i szybkie następstwo wypadków — Kajfasz musiał zastosować wobec Chrystusa
ustawę Horaath Szaah i ogłosić stan zagrożenia religii. Jeżeli przyjmiemy tę
hipotezę, cała procedura staje się zrozumiała i jasna.

Proszę Państwa, teraz jeszcze kilka słów w sprawie
samego wyroku. Moim zdaniem Sanhedryn stwierdził „winę” Chrystusa, ale
wyroku nie wydał. Wyrok został wydany przez rzymskiego prokuratora, w
którego ręce wydała Chrystusa saducejsko-kapłańska klika Kajfasza i
Annasza. Wydali Go jednak nie jako przestępcę religijnego, lecz
politycznego. Mówiąc innymi słowami: Sanhedryn stwierdził fakt
„bluźnierstwa”, którego rzekomo Chrystus się dopuścił, ale powstrzymał się
od wydania wyroku, bojąc się, że go Piłat nie zatwierdzi. Zresztą, jak
pisałem w mojej książce, żaden nawet najbardziej zagorzały faryzeusz,
żaden saduceusz, żaden nawet najwierniejszy kolaboracjonista, nie
poszedłby do rzymskiego prokuratora — nie wiem, czy sobie Państwo zdają
sprawę, czym dla ówczesnych synów Izraela był rzymski prokurator, poganin,
wyznawca kamiennych bogów! — i nie żądałby od niego potwierdzenia wyroku
wydanego przez Żydów w obronie… Jahwe! Kto zna stosunki religijne i
polityczne, panujące w ówczesnym Izraelu, kto zna piśmiennictwo
starohebrajskie, kto się w ogóle naprawdę orientuje w tym zagadnieniu, na
pewno dojdzie do wniosku, że taka interwencja u prokuratora rzymskiego w
sprawie wyroku w obronie Jahwe, jest po prostu nie do pomyślenia.
Przeciwnicy Chrystusa uknuli przeciw Niemu spisek, który w dalszej
konsekwencji dał ten sam rezultat, co wyrok skazujący, wydany ewentualnie
przez Sanhedryn. Kajfasz wraz z kapłanami, saduceuszami i pewnym skrajnym
odłamem faryzeuszów oskarżył Chrystusa przed Piłatem o przestępstwo
polityczne, równocześnie szantażując prokuratora groźbą donosu… do
cesarza. Argumentacja była nad wyraz prosta: Kajfasz przyszedł do
prokuratora i tak mu powiedział: Prokuratorze Judei, tu przed tobą stoi
przestępca polityczny, który mianuje się królem Judei. Ty jesteś
prokuratorem Judei, a on uważa się za króla Judei. Godzi zatem w interes
cesarza i imperium. Ty reprezentujesz wolę, prawo i stanowisko cesarza na
terenie Judei, a przed tobą stoi człowiek, który rości sobie prawo do
miana króla Judei. Wydaj wyrok skazujący w obronie obrażonego majestatu
cesarza. I Piłat wydał wyrok skazujący. Koncepcja Kajafy zwyciężyła:
„Przestępca religijny”, Jezus z Nazaretu, zginął z wyroku rzymskiego
prokuratora jako „przestępca polityczny” i (mówiąc naszym dzisiejszym
językiem) jako „działacz antypaństwowy”.

Chciałbym jeszcze na zakończenie zwrócić uwagę na
jedną rzecz. W Ewangelii św. Mateusza czytamy: Szukali fałszywego świadectwa przeciw
Jezusowi, aby Go o śmierć przyprawić i nie znaleźli, choć wielu
fałszywych świadków przychodziło. I oto
dylemat, nad którym długo bardzo się biedziłem. Pomyślałem tak: zjawili
się fałszywi świadkowie i stanęli przed sądem. Złożyli zeznania przeciw
Chrystusowi. Ale kto im udowodnił kłamliwość ich zeznań? Kajfasz tego nie
mógł uczynić, bo przecież byli jego świadkami, zeznającymi na niekorzyść
Oskarżonego. Wobec tego musieli być ludzie wśród członków Sanhedrynu, w
komnacie sądowej, którzy tych świadków wzięli w krzyżowy ogień pytań i
udowodnili im, że fałszywie zeznają. Po prostu musieli po kolei obalać ich
zeznania, udowadniać ich kłamliwość, walczyć o obiektywną prawdę, z czego
wynika, że na sali rozprawy znajdował się odłam członków Sanhedrynu,
występujących w obronie Chrystusa, obojętnie z jakich powodów. Mnie chodzi
o sam fakt, pośrednio potwierdzony zgodnym zapisem trzech Ewangelistów. A
zresztą obrońcy Chrystusa w Sanhedrynie zwyciężyli. Nie zapominajmy, że
Chrystus w ostatecznej konsekwencji i w wyniku batalii sądowej stoczonej w
Jego obronie, nie został skazany na podstawie zeznań świadków, ale na
podstawie własnego zeznania i wyznania, że jest Mesjaszem.

Proszę Państwa, w mojej opowieści o Jezusie z
Nazarethu chciałem zawrzeć moją wiarę w historycznego Chrystusa. Ja bym w
samego Chrystusa wiary, gdyby On nie był dla mnie równocześnie Chrystusem
historycznym, nigdy nie uwierzył. Dla mnie istnieje historyczny Chrystus,
Postać Boga-Człowieka, Postać ściśle określona ramami historycznymi i
dlatego w Niego wierzę. I w żadnego Chrystusa wiary, gdyby nie miał On ze
sobą tej całej konstrukcji historycznej, nigdy bym nie uwierzył. Każdy z
nas ma wizję swojego Chrystusa, swojego Boga. Jesteśmy do tej wizji
Chrystusa przyzwyczajeni i przywiązani. Nie mam zamiaru dyskutować z tymi
wizjami. Nie zwykłem nigdy dyskutować z niczyją koncepcją wiary. Ale mam
inną wizję. Ta wizja jest ściśle zrośnięta z moją psychiką, ze sposobem
myślenia, odczuwania. Przypominam sobie niezwykle ciekawe sformułowanie
papieża Piusa XI, wypowiedziane przez niego, zdaje mi się, dwa lata przed
śmiercią, w jednej z jego enuncjacji w związku z aktualnymi wówczas
zagadnieniami rasizmu:
My wszyscy jesteśmy z ducha semitami. Ja,
proszę Państwa, nigdy do czasu pisania opowieści o Chrystusie nie byłem
tak bardzo przekonany o słuszności tej tezy, jak właśnie podczas pracy,
kiedy począłem wgłębiać się w teksty ewangeliczne, starotestamentowe, w
literaturę starohebrajską, pozabiblijną. Coraz bardziej, dochodziłem wtedy
do głębokiego, a dziś już niezachwianego przekonania, że na przestrzeni
naszej historii nastąpiło zlatynizowanie Boga — Chrystusa. Człowiek
chrześcijański odszedł do historycznego Chrystusa i począł Go nasycać
wartościami grecko-rzymskimi. Złożyło się na to wiele powodów, a jednym z
nich była niewątpliwie niechęć do Zydów — rzekomych Bogobójców, niechęć,
która w konsekwencji kazała już wczesnym chrześcijanom skłaniać się raczej
do Chrystusa wiary, podczas gdy Chrystus historyczny, coraz bardziej
stylizowany, schodził na plan drugi, a może nawet i… dalszy. Niezwykle
mądrą i wnikliwą, i słuszną myśl Piusa XI w innej formie powtórzył Thomas
Merton, który w swojej wspaniałej rozprawie o Psalmach napisał, że chcąc
je w pełni zrozumieć,
musimy stać się w pewnej mierze ludźmi Wschodu.
Kto uważa, że powinien o tej maksymie pamiętać, niechaj o niej pamięta.
Kto uważa, że nie jest mu ona dla pogłębienia wiary potrzebna, niechaj
pozostanie ze swoim obrazem Boga, z obrazem, z którym nigdy nie miałem
zamiaru polemizować. Zresztą moja książka nie temu służy celowi.

Kończąc ten mój monolog, pragnę zwrócić Państwa uwagę
na jeszcze jeden szczegół, bardzo osobisty. Dla mnie Chrystus Ewangelii
jest Bogiem groźnym i wymagającym. Nie jest słodkim Jezusikiem z Jasełek,
w miarę naiwnym, w miarę infantylnym, w miarę groteskowym. Jest
sprawiedliwym, przebaczającym, ale nie mniej surowym Bogiem, a dostać się
w Jego karzące ręce nie jest jasełkową przygodą. Chrystus na kartach
Ewangelii i Apokalipsy jest często Chrystusem Jahwicznym. Przypomnijmy
sobie Jego klątwy ciskane na Korozain, Bethsaidę i Kafarnaum, Jego
siedmiokrotne biada, Jego gniew i zapalczywość, kiedy rzucił swojemu
apostołowi: Jesteś
szatanem. Przypomnijmy sobie Chrystusa z
Apokalipsy, tego Chrystusa-Słowo z mieczem obosiecznym w ustach,
przychodzącego brać pomstę na narodach. Jest na pewno Bogiem cichego
serca, ale zarazem Bogiem wielkiej zapalczywości, jest Bogiem miłosierdzia
i twardych żądań, Bogiem przebaczającym i Bogiem Łaski, ale zarazem Bogiem
nacierającym, wymagającym i „zazdrosnym” o człowieka jak Jego…
starotestamentowy Ojciec. Chce urobić człowieka na swoje podobieństwo.
Chce go uczynić świętym. Nie w przenośnym, ale w pełnym tego słowa
znaczeniu. Nie stylizujmy tekstu ewangelicznego dla celów naszego
oportunistycznego wygodnictwa. Chrystus żądał od nas, abyśmy wszystko i
wszystkich zostawili, i ojca, i matkę, i braci, i siostry, i całą naszą
majętność — i poszli za Nim. Domagał się od nas, żebyśmy byli biedni, bo
wiedział, że pieniądz, złoto, posiadanie dóbr materialnych demoralizuje
człowieka. Nieprawdą jest, że chodzi tutaj o „ubogich duchem”. Chodzi o
ludzi, którzy swoich dóbr materialnych wyrzekli się z wewnętrznej potrzeby
duchowej, z nakazu wewnętrznego. Chrystus dosłownie, a nie metaforycznie
żądał od nas wyzbycia się wszystkiego, aby człowiek wolny od ciężaru
doczesnego posiadania mógł za Nim iść. Nie róbmy z Chrystusa wspólnika
naszych nędznych pożądań. W każdym razie ja tak Chrystusa odczuwam. I
gdybym Go tak nie odczuwał, nie byłby dla mnie Bogiem dwóch Testamentów,
ale bogiem mitologii.

Roman Brandstaetter – Czy Jezus z Nazarethu był cieślą?

Roman
Brandstaetter

Czy Jezus z Nazarethu był cieślą?

Pytanie to postawiłem sobie po raz pierwszy podczas
mojej pracy nad
Jezusem z Nazarethu. Usiłując w pierwszym tomie
zrekonstruować siedemnaście lat utajonego życia Jezusa na ziemi i wedrzeć
się w dziedzinę nietkniętą przez badaczy i egzegetów, w pełni zdawałem
sobie sprawę ze śmiałości moich zamiarów i z ryzyka, jakie na siebie
biorę. Pocieszałem się myślą, że nie robię tego dla pustej ciekawości, ale
dla pogłębienia własnego widzenia Jezusa, dla plastycznego wywołania
Postaci Boga-Człowieka z głębi odległego czasu, który ukrył zazdrośnie
przed naszymi oczami bezcenny fragment Jego ziemskiej działalności.
Chciałem przeżyć przygodę odkrywania Boga dla siebie i dla swej własnej
duchowej korzyści, znaleźć Jego niewidzialne ślady, zmierzać ich tropem po
to, by Go lepiej odczuć i zrozumieć. Metoda, którą usiłowałem się posłużyć
przy ich poszukiwaniu, wydała mi się dopuszczalna i słuszna. Mianowicie
odrzuciłem wszelkie fantazjowanie i dowolne na ten temat domysły,
zrezygnowałem z tworzenia fikcji literackiej i całkowicie skupiłem moją
uwagę na materiale ewangelicznym, mówiąc ściśle — na przypowieściach,
parabolach, alegoriach, opowiadanych przez Jezusa podczas Jego późniejszej
trzyletniej działalności. Wyszedłem bowiem z założenia, że materiał do
przypowieści czerpał Jezus ze swoich życiowych doświadczeń, z
autentycznych wypadków i zdarzeń, w których bezpośrednio uczestniczył lub
był ich naocznym świadkiem. Jezus żył wśród ludzi i dla ludzi. Codziennie
stykał się z ich biedą, niedolą, z trudnymi warunkami pracy i życia, z ich
krzywdą, z niedostatkami, jakie cierpieli, z ich walką o byt, z wyzyskiem,
jakiego padali ofiarą. Rozmawiał i rozprawiał z ludźmi. Jedni zadawali Mu
pytania, On im udzielał odpowiedzi, drudzy wtajemniczali Go w swoje poufne
troski i niepokoje, a jeszcze inni zasięgali Jego rady w sprawach, których
sami nie umieli rozsupłać. Z czasem Jezus zasłyszane i zaobserwowane, i —
co najważniejsze — osobiście przeżyte zdarzenia zaadaptował dla potrzeb
swojej Nauki, nadał im różne wymiary i przekształcił je w przypowieści,
hiperbole, parabole, analogie i natchnął je duchem swej Boskiej myśli,
dzięki czemu stały się wykładnikami Jego Objawienia.

Im dłużej rozmyślałem o tej metodzie, tym mocniej
utrwalało się we mnie przekonanie, że moje dociekania, chociaż są
zbudowane na prawdopodobieństwie, są trafne, albowiem ich punktem wyjścia
są prawa rządzące życiem człowieka w ściśle określonym środowisku, które
posiada swój własny kodeks praw, zwyczajów i obyczajów. Pomocna mi była w
tych moich poszukiwaniach teza kardynała Newmana o „gromadzeniu
prawdopodobieństw”, z których „można zbudować prawomocny dowód,
wystarczający do pewności”. Newman porównuje tę metodę do „liny splecionej
z włókien, słabych z osobna, ale razem tak mocnych jak żelazna sztaba”.
Przyznam się, że nie znając tej tezy wielkiego teologa i filozofa i nie
mając za sobą jego autorytetu, może nie odważyłbym się na niebezpieczną
wyprawę w głąb nieznanego czasu.

Aby odpowiedzieć na pytanie, czy Jezus z Nazarethu był
cieślą, musimy nie tylko zastanowić się nad zagadnieniem, w jakim
środowisku On żył przez siedemnaście utajonych lat swojego ziemskiego
życia, ale przede wszystkim musimy znaleźć właściwe środki i przesłanki,
pozwalające nam ściśle określić społeczny charakter tego środowiska, bo
bez tych koniecznych zabiegów i ustaleń możemy łatwo zabłądzić na
bezdroża, które nas zaprowadzą w błędnym kierunku. Otóż na samym wstępie
moich badań uderzyło mnie, że w Ewangeliach na sześćdziesiąt cztery
przypowieści i porównania, czterdzieści sześć ma za temat pracę na roli i
pasterstwo, a tylko jedna przypowieść pochodzi z dziedziny ciesielskiej,
dwie natomiast tylko wtedy uznać możemy za związane z zawodem ciesielskim,
jeżeli przez cieślę (po grecku tékton) rozumieć
będziemy człowieka parającego się również pracą kamieniarską, bo właśnie o
niej jest mowa w owych dwóch przypowieściach. Mam na myśli przypowieści o
domu budowanym na skale i o budowaniu wieży. (Budynków z drewna w
Palestynie nie wznoszono poza strażnicami — szałasami w winnicach i
sadach). Czy kamieniarstwo i budowa domów z bloków kamiennych czy z gliny,
zmieszanej z trzciną lub słomą, wchodziły w zakres rzemiosła
ciesielskiego? Aelius Aristides twierdzi, że do zawodu ciesielskiego
należało również kamieniarstwo. Ale według miarodajnej wykładni Epikteta
grecki wyraz tékton oznaczał rzemieślnika, którego praca związana jest z
drzewem, Maximus Tyrius twierdzi, że tékton wyrabiał
pługi, a Justin — pługi i jarzma. Natomiast w czasach biblijnych — i to
jest chyba przesłanka najważniejsza — hebrajski rzeczownik charasz
wprawdzie oznaczał ogólnie rzemieślnika pracującego w materiale twardym,
ale kilka tekstów w Starym Testamencie wyraźnie świadczy, że przez charasz
rozumieli starożytni Hebrajczycy cieślę-stolarza. W niektórych Księgach
natchnieni autorzy uściślają słowo charasz, dodając do
niego słowo ec (drzewo), dzięki czemu nie ulega wątpliwości, że w danym
fragmencie jest mowa o cieśli-stolarzu. Wydaje się, że w okresie
Chrystusowym, w Palestynie cieśla był zarazem kołodziejem, stolarzem,
wytwórcą jarzm, pługów, schodów, dyszli, odrzwi, mebli, łodzi rybackich, a
nawet drwalem, czyli wytwarzał przedmioty z drewna lub wykonywał prace
związane z drzewem (wyrąb lasu). Dowodem na to jest fakt, że oznaką zawodu
cieśli w dawnym Izraelu był wiór drzewny zatknięty za ucho.

Jak już wspomniałem, motywy rolne są tematem
czterdziestu sześciu przypowieści i porównań Jezusa. Jest w nich mowa o
orce, siewie, zbiorach, ziarnach, dojrzewaniu zbóż, spichlerzach,
figowcach, nawozie, winnicach, winogrodnikach, ogrodnikach, pasterzach,
owcach, o pracy najemnej, o pracownikach rolnych, o ich dziennym
wynagrodzeniu itp. We wszystkich natomiast pozostałych przypowieściach nie
ma ani jednego słowa o narzędziach ciesielskich, o siekierze, cyrklu, o
sznurach mierniczych, o dłucie, młocie, gwoździach ani o warunkach pracy w
zawodzie ciesielskim, ani o związanych z nim kłopotach i troskach.

Przypowieści Jezusa o tematyce rolnej i pasterskiej
świadczą o Jego doskonałej znajomości wszystkich, nawet najdrobniejszych
szczegółów związanych z orką, zasiewami, z sadownictwem, z uprawą winnic,
plewieniem chwastów, z hodowlą owiec, z uprawą różnych gatunków zbóż, z
warunkami klimatycznymi, od których przecież rolnictwo jest zależne. Był
obznajomiony z rodzajami gleb, z ich nawilgoceniem, śledził bacznie zmiany
pogody, kiełkowanie ziarna, dojrzewanie owoców, umiał okopywać drzewa
figowe, znał wszystkie kłopoty i troski, trudy, obowiązki, płace, zwyczaje
pracowników najemnych, warunki ich życia, prawa obowiązujące dzierżawców
ziemskich. Wiedział, jak robotników rolnych przyjmuje się do pracy, jak
długo powinni pracować, znał technikę pracy żniwiarskiej. Jego wypowiedzi
o przyrodzie świadczą o bezpośrednich z nią związkach. Nie są to
obserwacje człowieka, śledzącego z dystansu jej życie i zjawiska, ale
uczestniczącego bezpośrednio w tych zjawiskach i związanego z nimi na co
dzień. Znał naturę drzew, zwierząt, ptaków, sposoby magazynowania moszczu,
zwyczaje pasterskie i obowiązki pasterza wobec owiec, znajdujących się w
niebezpieczeństwie. A poza tym — jak świadczy jedna z opowieści — nie
uszły Jego bacznej uwagi matactwa włodarzów, ich fortele i oszukańcza
rachunkowość.

Ilekroć Jezus opowiada przypowieść o siewcy czy o
pasterzu, czy o ogrodniku, zawsze utożsamia się z nimi, a tę tożsamość
wyraża bądź bezpośrednio: Ten który sieje dobre nasienie, to Syn
Człowieczy (Mt 13,7) lub Ja jestem dobry pasterz (J 10,11), bądź czyni to pośrednio, ale z wyraźnym
naciskiem, który wyczuwa się przez utajone w zdaniu akcenty: Wyszedł siewca, aby zasiać
ziarno, a gdy siał… (Mt 13,4). W jednym
wypadku tożsamość swoją ustalił za pomocą dwóch porównań: naprzód porównał
Królestwo Boże do siewcy dobrego ziarna, a potem siewcę dobrego ziarna do
Syna Człowieczego, czyli do siebie. Te dwa porównania są niezwykle
charakterystyczne i ważne, gdyż świadczą o identyczności trzech pojęć:
Królestwa Bożego, Siewcy i Syna Człowieczego. Trzonem tych dwóch wariantów
jest porównanie z Siewcą, pojęciem w danym wypadku kluczowym, bo Jezus nie
porównałby siebie z kimś, kim nie był naprawdę. Każde słowo wypowiedziane
przez Jezusa ma podwójne znaczenie: dosłowne i transcendentne. Jezus był
sam w sobie Królestwem Bożym, był najemnikiem rolnym czyli Siewcą Dobrego
Ziarna i był Synem Człowieczym, czyli człowiekiem i zarazem Postacią
transcendentną.

Wiadomo, że każdy człowiek w swojej mowie potocznej
posługuje się językiem środowiskowym, to znaczy czerpie słownictwo i
frazeologię z języka tego środowiska, w którym żyje i pracuje. Każda
wspólnota zawodowa posiada własne zasoby leksykalne, własną obrazowość
językową i własne środki wypowiedzi, które są konsekwencją wspólnoty
doświadczeń. Innym materiałem leksykalnym posługuje się lekarz, innym
inżynier, innym ogrodnik, innym krawiec, innym filozof. Bez wątpienia
przynależność danego osobnika do określonej grupy zawodowej można z dużym
prawdopodobieństwem ustalić na podstawie doboru słów, zwrotów, porównań i
obrazów, jakimi się on posługuje w kolokwialnej mowie, po sposobie jego
argumentowania, rozmawiania i wnioskowania. Poza tym każde środowisko
posiada umiejętność przekształcania swoich doświadczeń, spostrzeżeń,
przedmiotów codziennego użytku i narzędzi pracy — w symbole, którymi się
posługuje dla wyrażenia różnych swoich duchowych doznań i przeżyć. Po
prostu każdy człowiek skorzysta ze swojego środowiskowego słownictwa dla
wyrażania spraw niewyrażalnych, które go niepokoją, a niepokojąc, tworzą
wszelkiego rodzaju figury stylistyczne, w pełni zrozumiałe dla ludzi,
wśród których żyje, pracuje i działa.

Te wszystkie przesłanki umocniły mnie w przekonaniu,
że Jezus przez siedemnaście lat swojego utajonego życia pracował jako
pracownik rolny — w pewnych okresach w pasterstwie — o czym świadczą
obrazowość i skarbiec leksykalny Jego przypowieści, których tematykę
czerpał z pracy na roli, z życia wiejskiego. Mało tego. Wszystkie te
czynności zawodowe, bądź z dziedziny pracy na roli, bądź z pasterstwa,
przekształcił w symbole o znaczeniu transcendentnym, których właściwy sens
niekiedy ujawniał wtajemniczonym uczniom. Tu pragnę zaznaczyć, że przez
symbol rozumiem każde pojęcie materialne, kontrolowane naszymi zmysłami,
pojęcie, które będąc poza nami oznacza pod pretekstem swojego istnienia
coś, co jest w nas, w duszy naszej, w sferze podlegającej prawom
nadzmysłowego doznania. Gdyby Jezus był cieślą, język Jego przypowieści,
Jego hiperbole, parabole, analogie i całe obrazownictwo Jego stylu wzięte
z innej konwencji środowiskowej, byłoby zupełnie inne, w innej kadencji
byłoby utrzymane, a tym samym kształt Jego symbolów byłby zupełnie inny. W
jednej z przypowieści Jezus porównał siebie do winnego krzewu, a Boga,
Ojca swojego do rolnika. To porównanie nie było przypadkowe, bo nic w
życiu Jezusa nie było przypadkowe ani też nie było figurą poetycką
stworzoną bez pokrycia, dla chwilowego efektu. W tym porównaniu tkwi
nieposzlakowany autentyzm przeżyć poparty doświadczeniem winogrodnika
hodującego pieczołowicie swoją winną latorośl. Nieomal widzimy jego Postać
pochyloną nad dojrzewającym gronem i palce dotykające je delikatnie, z
ojcowską miłością. Nie. Jezus z Nazarethu w swoim życiu ziemskim nie był
cieślą. Gdyby nim był, inaczej określiłby swojego Ojca i inaczej
określiłby siebie Samego.

Tu muszę wspomnieć o jeszcze jednym ciekawym zjawisku.
Był zwyczaj w Izraelu, w epoce Chrystusowej i po-Chrystusowej, mniej
więcej aż do powstania Bar Kochby, że uczeni w Piśmie Świętym i doktorzy
Prawa byli równocześnie rzemieślnikami i obok nauczycielskich obowiązków
wypełniali swoje rękodzielnicze zawody. I tak rabbi Jehoszu ben Chanania
był kowalem, rabbi Jehuda piekarzem, rabbi Jochanan szewcem, rabbi Jehuda
był twórcą przypraw korzennych, wielki rabbi Hillel Starszy był drwalem,
rabbi Jehoszua młynarzem, Saul z Tarsu tkaczem namiotów. Jest zjawiskiem
równie znamiennym — i ten fakt pragnę z naciskiem podkreślić — że żaden z
uczonych żydowskich nie pracował jako robotnik rolny, najemny, a byli
nawet i tacy uczeni, którzy uważali, że najemna praca na roli jest
niegodna uczonego. Zresztą w tym względzie — jak świadczy o tym traktat
Jebamoth — zdania uczonych były podzielone. Ale nam w tej chwili nie
chodzi o takie czy inne opinie, ale o fakty. A faktem jest, że pośród
uczonych rabinów żydowskich nie spotykamy ani jednego najemnika rolnego.

Co mówią Ewangelie i Ojcowie Kościoła o zawodzie
Jezusa? O pracy Jezusa w rolnictwie wiedzieli — moim zdaniem — Jego
współcześni i kojarzyli Jego osobę z tym zawodem. Świadczy o tym wypowiedź
jednego z nich. Mianowicie św. Jan Chrzciciel chcąc wskazać na Jezusa jako
Tego, który już wkrótce zanurzy lud w Duchu Świętym i Ogniu (Łk 3,16), posłużył się porównaniem Jego posłannictwa do
trudu pracownika rolnego, który mając w swoim ręku wiejadło, oczyści swoje
boisko, pszenicę zbierze do spichrza swojego, a plewy spali w ogniu
nieugaszonym… (Łk 3,17). Zdumiewająca jest ta
misja Mesjasza, robotnika rolnego, młócącego pszenicę i mającego już
wkrótce objawić się światu. Św. Jan Chrzciciel nie nazwał Go po imieniu.
Wiedział, że mu nie wolno wyprzedzać Głosu Boga. Mesjańską tożsamość
Jezusa dyskretnie stwierdził, wskazując tylko na Jego zawód.

Jest scena w Ewangelii św. Jana (20,1-16), w której
zmartwychwstały Jezus zjawia się Marii Magdalenie w postaci pracownika
rolnego, a mówiąc ściśle — ogrodnika. Maria Magdalena nie poznała Jezusa.
Mogła zatem określić zawód stojącego przed nią nieznanego jej Męża tylko
po Jego stroju lub po jakichś szczególnych znakach. Czy Nieznajomy miał na
sobie jakiś charakterystyczny strój, świadczący o Jego przynależności
zawodowej? Może trzymał w ręce jakieś narzędzie ogrodnicze? Nie wiemy. Nie
ma żadnej o tym wzmianki w Ewangelii św. Jana. Ponieważ jednak Maria
Magdalena „mniemała” — jak mówi Ewangelista — że stojący przed nią Mąż
jest ogrodnikiem, należy przyjąć, że miała po temu pewne konkretne,
rzucające się w oczy dowody, świadczące o Jego takim a nie innym zawodzie.
Przy czym należy wziąć pod uwagę, że „mniemanie” Marii Magdaleny —
niezależnie od tego, jak się odbywał proces skojarzeń, ukoronowanych
wnioskiem o ogrodniku — było niewątpliwie projekcją samego Jezusa — jest
to przecież jeden z klasycznych mechanizmów psychologicznych — który myśl
swoją rzutował na swoją rozmówczynię.

Dlaczego więc Jezus zjawił się Marii Magdalenie jako
ogrodnik? Co chciał przez to zademonstrować? Dlaczego ukrywał swoją
Boskość za obrazem człowieka parającego się uprawą ziemi? Czyżby
zmartwychwstały Jezus, po raz pierwszy zjawiający się żywemu człowiekowi,
chciał objawić się w majestacie swojego ziemskiego zawodu, który wypełniał
do chwili, gdy w czasie przez siebie wyznaczonym i ustalonym, porzucił
pracę rolnego pracownika, by rozpocząć inną uprawę, uprawę serc ludzkich?
Czyżby chciał okres swojego utajonego i jawnego życia zamknąć w jednym
symbolu, przekazującym wymownie cel Jego zbawczej misji, wyrażonej w
miłości Boga do ziemi? Nie chcę z tego epizodu snuć dalszych domysłów na
potwierdzenie mojej hipotezy o ziemskim zawodzie Jezusa, ale pragnę
jedynie podkreślić ten znamienny fakt, że stanął On przed zdumioną Marią
Magdaleną nie z wiórem za uchem — bo taka była, jak wiemy, w dawnym
Izraelu oznaka zawodu ciesielskiego — ale jako ogrodnik, uprawiacz ziemi.

Przejdźmy do dalszych wzmianek w Ewangeliach o
zawodzie Jezusa. Św. Mateusz pisze o Jezusie jako o Synu cieśli. Św. Marek
natomiast nazywa Go cieślą. Ewangelie św. Łukasza i św. Jana nic o
zawodzie Jezusa nie piszą. Relacje św. Mateusza i św. Marka pozornie sobie
przeczą. Ale tylko pozornie. Tę pozorną sprzeczność zauważyli egzegeci i
bibliści już w okresie wczesnego chrześcijaństwa. Orygenes w swojej
rozprawie skierowanej przeciw Celsusowi opowiada się za wersją św.
Mateusza. Zresztą sama lekcja św. Marka o „cieśli, synu Marii”,
zakwestionowana jest przez drugą lekcję, w której Jezus nazwany jest
„Synem cieśli”. Ta lekcja znajduje się w Papirusie z III wieku po
Chrystusie. Wzmianka św. Justyna Męczennika w jego Dialogu z Żydem Tryfonem o ciesielskim zawodzie Jezusa nie tylko nie jest żadnym
dowodem na to, że On był rzeczywiście cieślą, ale przeciwnie, tę tezę
podważa, o czym świadczy kontekst. Ów fragment w polskim przekładzie brzmi
następująco: Gdy
Jezus przybył nad Jordan, przypuszczali (w domyśle: ludzie), że jest synem
Józefa, cieśli. A był postaci niepozornej, jak to Pisma wyjaśniały, i
przypuszczali, że jest cieślą, bo przebywając wśród ludzi, wykonywał prace
ciesielskie, pługi i jarzma (…). Św. Justyn
pisząc o ojcostwie Józefa i ciesielskim zawodzie Jezusa posługuje się tym
samym greckim czasownikiem nomizomenou, który
należy przetłumaczyć: przypuszczali, sądzili. Z tego wynika, że autor Dialogu
nie uważa ani ojcostwa Józefa, ani ciesielskiego zawodu Jezusa za fakt
pewny i wiarogodny, ale tylko stwierdza, że w obu wypadkach ludzie snuli
takie domysły.

Wszystkie te pozornie sprzeczne ze sobą wersje można
pogodzić za pomocą argumentacji, zgodnej z ówczesną obyczajowością
żydowską. Otóż według zwyczajów żydowskich, których obraz znajdujemy w
pozabiblijnym piśmiennictwie z epoki Chrystusowej, ojciec kształcił w
zawodzie, który uprawiał, swojego syna, wskutek czego istniały w Izraelu
rody wykonujące od pokoleń to samo rzemiosło. Nie odrzucając zatem wersji
św. Marka ani tradycji, na którą powołuje się św. Justyn, sądzę, że
rzeczywiście Józef nauczył Chłopca ciesielskiego rzemiosła, ale Jezus po
przedwczesnej śmierci swojego opiekuna, gdy już nie było komu pomagać w
warsztacie, porzucił ów zawód i począł najmować się do prac rolnych. I tu
wyłania się zagadnienie najważniejsze. Dlaczego to uczynił? Dlaczego
zmienił profesję, która cieszyła się wielkim szacunkiem w Izraelu?
Przecież ciesielstwo należało w owych czasach nie tylko do zawodów wielce
cenionych i poważnych, ale według Talmudu i Midraszu parali się nią przede
wszystkim ludzie mądrzy i uczeni. Podczas dysputy na trudne tematy, gdy
nie umiano ich rozstrzygnąć, jej uczestnicy zwykli często mówić: „A czy
jest tutaj cieśla, syn cieśli, który mógłby nam odpowiedzieć na to
pytanie?”. Dlaczego więc Jezus, porzuciwszy cieszące się dobrą sławą
rzemiosło ciesielskie, które zapewniało skromny, ale mniej więcej stały
zarobek, przez siedemnaście lat swojego utajonego życia poświęcił się
najemnej pracy na roli, zawodowi źle płatnemu, wykonywanemu przez ludzi
najbiedniejszych.

Odpowiedzi szukać należy w posłannictwie Jezusa. W
przeciwieństwie do Greków i Rzymian, którzy mieli pracę fizyczną w
pogardzie, a pracownika fizycznego nie uważali za pełnoprawnego obywatela,
Zydzi upatrywali w pracy fizycznej nakaz uświęcony przez Boga. W Księdze
Genesis czytamy: W
pocie oblicza swego będziesz pożywał chleba
(Rdz 1,19). Sw. Paweł powiedział: Jeżeli kto nie chce pracować, niechaj też nie
je (2 Tes 3,16). Jak twierdzili mędrcy
żydowscy, opierając się na tekście biblijnym, nawet Adam pracował w raju.
Dzięki temu zamiłowaniu do pracy fizycznej, Zydzi stworzyli swoiste
prawodawstwo pracy, o którym Daniel Rops pisze: Izrael stworzył przepisy regulujące stosunek
między pracodawcą a robotnikami. Jest to fakt zbyt mało znany, a przecież
jeden z tych, które najwięcej zaszczytu przynoszą Narodowi Wybranemu.
Pochodzi z bardzo odległych czasów, od samego Mojżesza. Czyż nie czytamy w
Księdze PowtórzonegoPrawa (24,14): „Nie
odmówisz zapłaty potrzebującym i ubogiemu bratu twemu albo przychodniowi,
który z tobą mieszka na ziemi i między braćmi twymi, ale tegoż dnia oddasz
Panu zapłatę za pracę jego przed zachodem słońca, bo ubogi jest, a z tego
utrzymuje życie swoje; aby nie wołał do Pana przeciw tobie i byłoby ci to
poczytane za grzech” (D. Rops, Życie codzienne w Palestynie w
czasach Chrystusa, Poznań 1964, s. 206).

Ale mimo to ciężka była dola pracowników najemnych, o
których Jezus mówi w jednej ze swoich przypowieści, albowiem przepisy były
przepisami, a rzeczywistość rzeczywistością. Olbrzymia była w owym czasie
rozpiętość w podziale dóbr materialnych. Obok wielkich bogactw rodów
arcykapłańskich, kapłańskich, plutokracji ziemiańskiej — kupiectwem Żydzi
się nie parali, uważając ten zawód za niegodny synów Izraela — żyła
warstwa średniozamożnych i ubogich rzemieślników, a obok nich liczna
warstwa najemnych pracowników rolnych, biedaków, nędzarzy, żebraków, kalek
bez opieki i zaopatrzenia. Niewiele pomagały nawoływania mędrców i
uczonych w Piśmie. W Księdze Syracha czytamy: Synu, nie pozbawiaj ubogiego jałmużny, / A
oczu twoich nie odrywaj od ubogiego. / Nie gardź duszą łaknącą /1 nie
drażnij ubogiego w niedostatku jego. / Nie trap serca człowieka biednego /
I nie zwlekaj z datkiem uciśnionemu. / Nie odrzucaj prośby utrapionego /1
nie odwracaj oblicza twego od potrzebującego. / Nie odwracaj oczu twoich
od ubogiego dla gniewu /1 nie dopuszczaj, by proszący przeklinali cię za
twoimi plecami, / Bo modlitwa tego, który cię w gorzkości duszy przeklina,
/ Będzie wysłuchana, a wysłucha go Ten, który go stworzył (Syr 4,1-6)

Po tych wezwaniach kilka rozdziałów dalej Syrach
gwałtownie oskarża bogaczy:

Jaki pokój może panować
między hieną a psem / Ijaki pokój może panować między bogatym a biednym? /
Jak dziki osioł na pustyni jest żerem dla lwów, / Tak biedacy są żerem dla
bogatego. / Jak pokora jest obrzydliwością dla pyszałka, / Tak biedak jest
obmierzły dla bogacza. / Gdy bogacz się potknie, przyjaciele go podeprą, /
Gdy biedak upadnie, odepchną go nawet przyjaciele, / Gdy bogacz wpadnie w
nieszczęście, znajdzie wielu takich, którzy mu pomogą, / Gdy będzie mówił
obrzydliwie, jeszcze go będą uniewinniać. / Gdy jednak biedak w
nieszczęście popadnie, będą go ganili, / A gdy mądrze przemówi, nie
znajdzie uznania (Syr 13,18-23)

Ciężka była dola pracowników najemnych. Według jednej
z przypowieści Jezusa pracownik rolny otrzymywał jednego denara jako
wynagrodzenie za jeden dzień pracy. Była to zapłata bardzo niska. A
chociaż żydowskie prawodawstwo pracy jak już o tym wspomniałem — według
zgodnych opinii biblistów i egzegetów było najsprawiedliwsze ze wszystkich
istniejących wówczas prawnych przepisów o wynagrodzeniu pracowników
najemnych, jednak ich położenie materialne było nader trudne. Niewątpliwie
lepiej działo się rzemieślnikom, zwłaszcza wykwalifikowanym, chociaż na
pewno nie byli to ludzie nawet średnio zamożni. Często i im bieda
zazierała do garnka, ale mimo to daleko im było do nędzy, która dokuczała
pracownikom najemnym, rolnym, pracującym na dniówkę. Rzemieślnicy byli w
pewnym sensie panami swej woli. Wielu z nich miało swoje warsztaty.
Otrzymywali zamówienia np. ma wyrób soch, jarzem, różnego rodzaju
drewnianych imadeł, uchwytów do łopat, motyk itp. Jako robotnicy
wykwalifikowani pracowali na własny rachunek, chociaż niekiedy wynajmowali
się i do prac najemnych, np. do wyrębu lasów. Natomiast pracownik rolny,
najemny, najczęściej niewykwalifikowany, będąc pracownikiem sezonowym — po
siewach, żniwach, winobraniu bywał zwalniany z pracy i pozostawał na łasce
losu — musiał pracować od wchodu do zachodu słońca, a niekiedy nawet i
dłużej, i był przez cały czas pracy niejako własnością pracodawcy, który
wyznaczał mu ilość i rodzaj zajęć, czas potrzebny na zmówienie modlitwy,
na posiłek, na odpoczynek podczas pracy. Wprawdzie Talmud dokładnie
określał czas pracy i warunki, na których robotnicy rolni, najemni, mogli
dłużej pracować, ale w rzeczywistości właściciel majątku obchodził te
przepisy według swej woli, naginając je do potrzeby własnych interesów. W
sumie praca najemnego robotnika rolnego była mozolna, wyczerpująca,
pomnożona o jeszcze jeden, wcale nie obojętny ciężar, jakim był
subtropikalny klimat Palestyny (upały, chamsiny, ulewne deszcze).

Mimo to Jezus po śmierci Józefa porzucił zawód cieśli
i począł pracować na chleb codzienny jako najemnik rolny. Uczynił to,
ponieważ chciał pracować i żyć wśród ludzi najuboższych, w gromadzie
bezrolnych, pokrzywdzonych, poniżonych, wyzyskiwanych, źle płatnych i źle
zarabiających na życie w najtrudniejszych warunkach, dosłownie w pocie
czoła, jak było napisane w Księdze Genesis. Chciał żyć w środowisku
pariasów, którzy niczego nie posiadali poza własnym potem, nędzą i siłą
swoich rąk. Taka praca była w stylu Jezusowego posłannictwa. Siedemnaście
utajonych lat Jego życia — to nieustanne doświadczanie biedy najemników
rolnych, trudu życia pasterskiego, to doświadczanie na sobie samym krzywdy
ludzkiej, to zrównanie się z ludzką nędzą i biedotą, z wydziedziczonymi, z
dołami społecznymi, czekającymi na Mesjasza Ubogich. Utajony czas Jezusa
był wielkim czasem Przygotowania do świętego Posłannictwa ucieleśnionego
Boga wśród ludzi.

Ale była jeszcze druga przyczyna, dla której Jezus
porzucił rzemiosło ciesielskie i pracował jako najemnik rolny. Tą
przyczyną była ziemia, która w pojęciu każdego syna Izraela jest pojęciem
sakralnym, wyobrażającym początek, egzystencję i koniec człowieka, trzy
etapy życia ludzkiego uświęcone i ustalane rozkazem Boga. W pocie oblicza twego będziesz
jadł chleb, aż wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty, bo prochem
jesteś i w proch się obrócisz — napisane jest w
Księdze Genesis. Początek z ziemi i powrót do Ziemi jest tajemniczym
misterium, w którym zarówno narodziny, jak i śmierć są atrybutami
macierzyństwa. Rodzimy się z matki i wracamy do Wszechmatki — jak nazwał
ziemię Jeszua ben Syrach. Bóg, wypędzając człowieka z raju, rozkazał, aby uprawiał ziemię, z której
został wzięty, czyli mówiąc innymi słowy —
uczynił wszechmacierzyństwo ziemi świętą dziedziną twórczej pracy
człowieka. W tych zamiarach praca na roli w pocie czoła staje się aktem
pokuty za grzech pierworodny, nieustannego oczyszczania się człowieka,
ofiarą składaną Bogu. W apokryficznych Testamentach Dwunastu Patriarchów czytamy: Chylcie swój grzbiet do uprawy ziemi i
poświęcajcie swoje siły pracy na polu. Jeszua
ben Syrach pisał:
Nie miej odrazy do żmudnej pracy i do uprawy roli, której Twórcą jest
Najwyższy. Według Talmudu babilońskiego Katubot Illa i Midrasz Genesis
rabba (rozdział 13) ziemia jest ołtarzem Boga,
a żmudna uprawa ziemi wypełnieniem obowiązków kapłańskich. Wydaje mi się,
że dla Jezusa praca na roli w środowisku biednych najemników,
nieoświeconych
am-haareców, ludzi pokrzywdzonych, była
podobnie jak chrzest w wodach Jordanu pod wyciągniętymi dłońmi Jana
Chrzciciela, podobnie jak pokorne poddanie się kuszeniu szatana na
pustyni, jeszcze jednym obowiązkiem ofiarnym, jaki wziął na siebie
Bóg-Człowiek dla zaświadczenia przed ludźmi swojego prawdziwego,
niepokalanego Człowieczeństwa. Albowiem jak żona jest uzupełnieniem mężczyzny, tak
ziemia jest uzupełnieniem człowieka — twierdzi
tradycja mędrców żydowskich. Jezus chciał udokumentować swój związek z
ziemią. Bóg chciał być Synem Ziemi. Najbiedniejszym z najbiedniejszych.

Saul, pierwszy król Izraela został do działania
powołany od pługa, gdy orał ziemię ojczystą. Misterium Boże zbudowane jest
na zasadach nieubłaganej logiki i konsekwencji, i płynie wartkim nurtem
jak rzeka podziemna, niewidzialna dla ludzkiego oka. Koryto tej
niewidzialnej rzeki, ukrytej głęboko pod powierzchnią naszej
rzeczywistości biegnie zakosami, meandrami, serpentynami, ale zawsze we
właściwym kierunku i nieomylnie zmierza do celu, o którym niewiele lub nic
nie wiemy. W każdym razie tylko tyle, ile Bóg z powodów tylko Jemu
wiadomych raczy odsłonić przed zdumionymi oczami człowieka. Nie jest
przypadkiem, że pierwszy król Izraela Saul, który otworzył królewski cykl
historii narodu wybranego, był najemnikiem rolnym idącym za pługiem, a
ostatni król Izraela, Jezus z Nazarethu — Melech Ha-Jehudim — Rex Judeorum — Basileus to
Ioudaion — był najemnikiem rolnym, orzącym
ojczystą ziemię Galilei. Tym sposobem, przez Chrystusowy pot, trud i pracę
utwierdził się jeszcze raz nierozerwalny związek Boga ze świętą ziemią, z
Jego ołtarzem, na którym sam siebie ofiarował dla zbawienia całej
ludzkości.

Tom I. Czas milczenia

Czas milczenia

tom I

Za czasów Heroda, króla Judei

H