Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » John le Carré. Biografia

John le Carré. Biografia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-962-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “John le Carré. Biografia

„Jestem kłamcą. Urodziłem się po to, by kłamać. Kształcono mnie na kłamcę i szkolono mnie na kłamcę w środowisku, które kłamaniem zarabia na życie. Kłamstwo praktykuję również jako pisarz”. John le Carré Choć minęło już ponad pół wieku od chwili, kiedy powieść Z przejmującego zimna uczyniła z Johna le Carrégo światowej sławy autora, skrywający się pod tym pseudonimem David Cornwell wciąż pozostaje postacią enigmatyczną. Niezwykle wnikliwa i odkrywcza biografia napisana przez Adama Sismana wydobywa „z przejmującego zimna” człowieka, którego życiorys jest równie skomplikowany, pogmatwany i naznaczony zdradami, jak fabuły jego powieści. Było to możliwe dzięki rozmowom przeprowadzonym z samym Cornwellem oraz z najważniejszymi osobami w jego życiu – krewnymi, wrogami, dawnymi współpracownikami z wywiadu i byłymi kochankami – oraz dzięki dostępowi do materiałów archiwalnych pisarza, a także wykorzystaniu niepublikowanych wcześniej fotografii. Analizując samotne dzieciństwo pisarza, Sisman odkrywa genezę wiecznie powracającego w prozie le Carrégo motywu miłości i porzucenia. Gdy autor miał pięć lat opuściła go matka, a potem, przez szesnaście kolejnych, „pozbawionych czułości lat” zajmował się nim ojciec. Był to czarujący i pełen energii mężczyzna, ale nałogowy uwodziciel i oszust, który chował w krzakach swoje Bentleye, gdy na jego progu pojawiali się komornicy. „Kompletnie nieobliczalny człowiek, który jedną rękę kładł ci na ramieniu, a drugą wsuwał do kieszeni, i oba gesty były równie szczere”. Przyglądając się dorosłemu życiu Cornwella – czasom werbunku i pracy dla MI5 i MI6, małżeństwa i życia rodzinnego aż do eksplozji kariery pisarskiej – Sisman zastanawia się nad samą ideą działalności wywiadowczej, podchodząc do problemu z czysto ludzkiej perspektywy. Zadaje pytanie o to, do jakiego stopnia można zaakceptować zdradę, jeżeli w zamian otrzymuje się miłość; pisze również o niegasnącej potrzebie wybaczania, zwłaszcza samemu sobie.

Polecane książki

Autorka przybliża metakolaż, omawiając hybrydową koncepcję metafory oraz sposoby myślenia metaforycznego w filozofii, nauce czy ideologii. Wielowątkowy opis różnych metafor, pełniących funkcję modeli myślenia, ukazuje ich podobieństwo do szyby. Patrzymy przez nią, poznając świat, ale nie wiemy, czy ...
Powieść rozpoczyna się od trzęsienia ziemi w życiu trzydziestotrzyletniej bohaterki, po czym – zgodnie z receptą Alfreda Hitchcocka – napięcie stopniowo narasta. Życie ma zawsze ostatnie słowo. I nie należy do nas, to my należymy do niego. I choćbyśmy je sobie najstaranniej układali i ...
„Nieważne, jak usilnie będziesz się starał, nigdy nie zmienisz swojej prawdziwej natury”. Alfredo Bonacci w bolesny sposób przekonał się o prawdzie ukrytej w tych słowach. Jako najstarszy z rodu, pomimo doświadczenia i bogactwa, jakie zdobył w złotych czasach rodzin mafijnych, postanowił, że jego ...
Opisywana w książce wiedza opiera się na wieloletnim doświadczeniu Hindusów, Azteków i wielu innych mędrców. Pozwala ona na zawsze pożegnać się z nadwagą i pomarańczową skórką, zwaną cellulitem. Ty również możesz uwolnić się od lekarstw, pożegnać cukrzycę i wspomóc funkcjonowanie mózgu. Poznasz rolę...
  Trzech braci Rinucci dzieli wiele – przeszłość, charaktery i marzenia. Justin dopiero niedawno odnalazł we Włoszech biologiczną matkę i dwóch braci, ale nie jest do końca przekonany, czy takiej rodziny właśnie szukał. Primo i Luke od zawsze byli ze sobą skłóceni. Ostatnio poróżniły ich jeszcze i...
Najważniejsza wyprawa zaczyna się wtedy kiedy jesteś na nią gotowy. Niebieski Ptak wskaże ci właściwy kierunek. Spotkasz Królową Róż, Szaloną Brzozę i Migrujące Drzewa, będziesz rozmawiać z Czasem. W niewidzialnym balonie polecisz wzdłuż krawędzi świata.  Pierzasty Wąż zabierz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Adam Sisman

Tytuł oryginału:

JOHN LE CARRÉ: The Biography

Copyright © 2015 by Adam Sisman

All rights reserved

Materiał zdjęciowy, dokumenty, listy należące do Davida Cornwella:

Copyright © 2015 David Cornwell

All rights reserved

Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Zdjęcie na okładce:

© David Montgomery/Getty Images © Bulnet Ince/E+/Getty Images

Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Redakcja: Grzegorz Krzymianowski

Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-7999-962-0

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2016

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dla PD

Pisarz tak naprawdę nie jest człowiekiem.

Jest raczej zlepkiem wielu ludzi,

których ze wszystkich sił stara się scalić w jedną osobę.

F. SCOTT FITZGERALD

Ostatni z wielkich

Podziękowania

Pisząc tak długą książkę, jak niniejsza biografia, autor musi korzystać z pomocy wielu osób.

Największy dług mam wobec mojego bohatera, Davida Cornwella. Osobne podziękowania składam mu we wstępie, ale wydaje mi się, że tutaj również powinienem go wymienić. Dziękuję również Jane Cornwell, która nie tylko ciepło mnie przyjęła, ale i służyła nieocenioną pomocą na wszystkich, również najtrudniejszych etapach powstawania tej książki.

Wyrazy szczególnej wdzięczności należą się także wszystkim osobom, które w całości przeczytały maszynopis i podzieliły się ze mną cennymi radami oraz komentarzami: Bobowi Gottliebowi, Bruce’owi Hunterowi, Toby’emu Manningowi, Rolandowi Philippsowi, Nicholasowi Shakespeare’owi i Henry’emu Woudhuysenowi. W tym miejscu muszę jednak zaznaczyć, że nie zawsze stosowałem się do otrzymanych wskazówek, toteż odpowiedzialność za ewentualne błędy ponoszę wyłącznie ja sam.

Dziękuję również tym, którzy czytali tylko fragmenty książki, dostarczając wskazówek i komentarzy: Richardowi Barrettowi, Robinowi i Charlotte Cooke’om, Charlotte Cornwell, Davidowi Greenwayowi, Robertowi Harrisowi, Timowi Hely’emu Hutchinsonowi, Derekowi Johnsowi, sir Johnowi i lady Margetsonom, sir Tomowi Stoppardowi, Michaelowi Truscottowi, Susan Vereker (Susie Kennaway) i Micheli Wrong.

Oprócz osób wymienionych powyżej pomocą służyli mi także inni, poświęcając swój czas na rozmowy ze mną. W kilku przypadkach udostępnili mi również listy oraz dokumenty znajdujące się w ich posiadaniu. Oto oni: Rupert Allason, Erica von Almen, Al i Anne Alvarez, Neal Ascherson, Michael Attenborough, Anthony Barnett, Elizabeth Bennett, Buzz i Janet Berger, Charlotte Bingham, François Bizot, Margaret Body, Tom Bower, wielebny Tim Bravington, Susan Brigden, Siv Bublitz, Richard i Anne Bull, lady Bullard, Susie Burgin, David Burnett, John Burgess, sir Bryan Cartledge, Willy Cave, Alexander Chancellor, Jane Clark, Jean Cornwell, Rupert Cornwell, Simon Cornwell, Stephen i Clarissa Cornwell, Tim i Alice Cornwell (Alice Greenway), Tony i Nettie Cornwell, Prue Downing, Sarah Edmonds, Erhard Eppler, Margaret Foster-Moore, Timothy Garton Ash, śp. Newton Garver, Ronnie Geary, Jonny Geller, John J. Geoghegan, sir William Gladstone, John Goldsmith, Jo Goldsworthy, Livia Gollancz, Nan Graham, Richard Greene, Miriam Gross, Valerie Grove, Nick Harkaway (Nicholas Cornwell) i Clare Algar, Graham Hayman, Bryan Haynes, Henry Hemming, Andreas Heumann, śp. Denys Hodson, Michael Horniman, Carla Hornstein, Sabine Ibach, John Irvin, sir Jeremy Isaacs, John E. Jackson, Michael Jago, Alan Judd, Philip Knightley, Haug von Kuenheim, Zachary Leader, Richard Leggett, Joe Lelyveld, Andrew Lownie, Michaił Ljubimow, Robert McCrum, David Machin, śp. Angela (Winkie) McPherson, Bryan Magee, Loring Mandel, Geoffrey Marsland, Roger Martin, śp. Stanley Mitchell, Ferdinand Mount, Holly Nowell, Michael Overton-Fox, Gerald Peacocke, Hayden Peake, Hugh Peppiatt, Ed Perkins, Martin Pick, Jonathan Powell, Anna Rankin, Brian Rees, Roland Reinäcker, Tristram Riley-Smith, śp. Christopher Robbins, John C.Q. Roberts, śp. Hilary Rubinstein, Edward Russell, William Scolar, sir Kenneth Scott, Jean Seaton, Michael Selby, John Shakespeare, William Shawcross, Xan Smiley, Godfrey Smith, Strobe Talbott, Hugh Thomas (lord Thomas), śp. Ion Trewin, Glenda Voakes, Petronilla Weschke (Petronilla Silver), Francis Wheen i Alex Williams. Jeśli kogoś pominąłem, zrobiłem to nieumyślnie, za co serdecznie przepraszam.

Jestem ogromnie wdzięczny Buzzowi i Janet Bergerom, sir Johnowi i lady Mirandzie Margetsonom oraz Stanleyowi i Susan Verekerom za ich gościnność. Chciałbym również podziękować personelowi Tregiffian, zwłaszcza Vicki Philipps, Brendzie Bolitho i Wendy le Grice za ich życzliwość i wsparcie.

Specjalne podziękowania należą się Ginie Thomas za pomoc w wyszukiwaniu niemieckich recenzji powieści Johna le Carrégo.

Podczas zbierania materiałów korzystałem z pomocy profesjonalnych archiwistów oraz osób odpowiedzialnych za zarządzanie archiwami. W tym miejscu chciałbym im wszystkim serdecznie podziękować: Katie Heaton z biblioteki historycznej w muzeum Poole, personelowi z Archiwów Narodowych w Kew; Davidowi Livingstone’owi, dyrektorowi szkoły St. Andrews, Rachel Hassall, archiwistce ze szkoły Sherborne; Andrew Mussellowi, byłemu archiwiście z Lincoln College w Oksfordzie oraz jego następcy, Lindsayowi McCormackowi; Rogerowi Parsonsowi, archiwiście z Edgarley; Michaelowi Meredithowi, archiwiście z Eton College; Caradocowi Kingowi za udostępnienie archiwów A.P. Watta; Malcolmowi Edwardsowi za udostępnienie archiwów Gollancza; Jean Rose za udostępnienie dokumentów Heinemanna w archiwach Random House; Sally Harrower za udostępnienie dokumentów Kennawaya w Bibliotece Narodowej Szkocji; personelowi Bodleian Library, zwłaszcza Richardowi Ovendenowi i Oliverowi House’owi, za udostępnienie archiwum Johna le Carrégo; Jeffowi Cowtonowi z BBC Written Archives w Caversham; Jonny’emu Daviesowi z archiwów Brytyjskiego Instytutu Filmowego; Ianowi Johnstonowi z Biblioteki Uniwersytetu w Salford za udostępnienie archiwów Arthura Hopcrafta; personelowi Harry Ransom Humanities Research Center, zwłaszcza Natalie Zelt, na Uniwersytecie Teksasu w Austin; oraz personelowi British Library, zwłaszcza Arnoldowi Huntowi.

Dziękuję także Stephenowi Fry’owi oraz spadkobiercom śp. Aleca Guinnessa za ich zgodę na publikację fragmentów listów do Davida Cornwella, jak również wszystkim tym, którzy udostępnili fotografie zamieszczone przeze mnie w niniejszej książce.

Ponadto mam dług wdzięczności wobec wspaniałego personelu Bloomsbury, zwłaszcza mojego wydawcy Michaela Fishwicka oraz starszej redaktorki, Anny Simpson.

Przy okazji niniejszej biografii po raz pierwszy współpracowałem z Peterem Jamesem. Z początku sądziłem, że opowieści o jego wybitnych kompetencjach redaktorskich muszą być przesadzone, lecz dziś muszę przyznać, że się myliłem. Jestem mu ogromnie wdzięczny za wyłapanie wielu pomyłek, zwrócenie uwagi na niefortunne sformułowania i ogólnie całą nieocenioną pracę nad tekstem. Moja książka wiele zyskała dzięki jego wnikliwości. Dziękuję również Catherine Best za rzetelną korektę oraz Christopherowi Phippsowi za opracowanie doskonałego indeksu.

Podziękowania należą się także mojemu agentowi, Andrew Wyliemu, który zawsze służył mi mądrą radą i nigdy mnie nie zawiódł.

I wreszcie muszę podziękować Penelope Dening, która pomogła mi bardziej, niż potrafię to opisać. Jestem jej niezmiernie wdzięczny i to właśnie jej dedykuję tę książkę.

Wstęp

„Ludzie, którzy mają za sobą nieszczęśliwe dzieciństwo – napisał kiedyś John Le Carré – całkiem nieźle potrafią kreować samych siebie”. On sam ma do tego wyjątkowy talent. Już jako mały chłopiec nauczył się wymyślać historie, by bawić innych, fantazjować, uciekać od rzeczywistości i ukrywać swoje prawdziwe ja, przywdziewając jedną maskę i zasłaniając w ten sposób inną. Jako dorosły mężczyzna wykorzystywał tę umiejętność w życiu zawodowym, najpierw jako szpieg, potem jako pisarz. „Jestem kłamcą – wyjaśnia. – Urodziłem się po to, by kłamać. Kształcono mnie na kłamcę i szkolono mnie na kłamcę w środowisku, które kłamaniem zarabia na życie. Kłamstwo praktykuję również jako pisarz”.

Kim jest John le Carré? Czytelników zawsze interesuje prywatne życie autorów, których podziwiają, lecz w przypadku fanów le Carrégo ta ciekawość jest wyjątkowo silna. Przez ponad pół wieku był jednym z najlepiej sprzedających się pisarzy. Od samego początku zastanawiano się, do jakiego stopnia wykorzystywał w swoich książkach własne doświadczenia. Sam autor tylko podsycał te podejrzenia, od czasu do czasu ujawniając kolejne szczegóły na temat swojej przeszłości.

Oczywiście „John le Carré” nie istnieje. To nazwisko to maska, pod którą ukrywa się niejaki David Cornwell. Gdyby posłużyć się szpiegowskim żargonem, byłby to jego kryptonim. I choć został zdemaskowany już wiele lat temu, ta przykrywka pomogła mu zachować dystans pomiędzy sobą a jego publiką. Był to jeden z wybiegów, który służył mu do zacierania śladów i mylenia tropów. Jego decyzja o przybraniu pseudonimu jest jak najbardziej zrozumiała, biorąc pod uwagę fakt, że zaczął pisać powieści, kiedy jeszcze pracował w wywiadzie. Geneza nazwiska John le Carré do dziś jednak pozostaje tajemnicą. Na przestrzeni lat kilkakrotnie tłumaczył, skąd się wzięło, po czym oznajmił, że żadne z tych wyjaśnień nie było prawdziwe.

Jaki więc jest David Cornwell? Z pewnością to człowiek o wielu talentach. Gdyby nie został światowej sławy autorem bestsellerów, nic nie stało na przeszkodzie, aby podążył ścieżką kariery malarskiej albo aktorskiej. Jego redaktor Bob Gottlieb z wydawnictwa Knopf (który w swojej długiej i owocnej karierze wydawcy książek i magazynów zetknął się z wieloma zdolnymi twórcami) określa Davida mianem najinteligentniejszego człowieka, jakiego kiedykolwiek poznał. Prywatnie David jest uprzejmy, a przy tym zabawny. Można co prawda podejrzewać, że pod powierzchnią buzują w nim silne emocje i namiętności, lecz jego prawdziwa natura wciąż jeszcze nie została odkryta. I choć autor na pierwszy rzut oka odsłania się przed nami w swoich powieściach, nie należy zapominać, że to tylko fikcja literacka.

Mimo ogromnej sławy le Carré pozostaje postacią nieznaną. Do perfekcji opanował sztukę ukrywania się na widoku, w blasku reflektorów. Wraz z prężnie rozwijającą się karierą na światło dzienne wychodziło coraz więcej szczegółów dotyczących jego przeszłości, ale nie zawsze tworzyły one spójną całość. Przez lata zaprzeczał w wywiadach, jakoby kiedykolwiek był szpiegiem, choć trzeba przyznać, że miał po temu zrozumiałe powody. Zgłębiając historię jego życia, trudno oddzielić fakty od fikcji. Czasami można odnieść wrażenie, że le Carré lubi drażnić się ze swoimi czytelnikami, jak tancerka kabaretowa, która uwodzicielsko odsłania fragmenty ciała, lecz nigdy nie pokazuje się w pełnej krasie, skrywając się za wachlarzem z piór.

Pisanie biografii autora, który żyje i nadal jest czynny zawodowo, to wyjątkowo delikatne zadanie. Czytelnicy mają prawo wiedzieć, co czytają, natomiast ci, którzy sięgają po biografię żyjącego artysty, z reguły są ciekawi, w jakich okolicznościach owa biografia została napisana. Dlatego zasadne wydaje się przedstawienie pokrótce historii powstawania tej książki. Ukończywszy pracę nad biografią Hugh Trevora-Ropera w 2010 roku, poszedłem na lunch z Robertem Harrisem, który przed dwudziestu laty dostał zlecenie na spisanie historii życia le Carrégo. Podczas rozmowy przyznał, że zrezygnował z tego zadania, i zachęcał mnie, żebym sam spróbował się go podjąć. Napisałem więc list do Davida Cornwella, przedstawiając mu moją propozycję. „Istnieją ku temu poważne przeszkody – odpisał David. – Moje skomplikowane życie prywatne, śmierć tak wielu moich przyjaciół i osób, z którymi współpracowałem, a także moja szczególna niechęć do opowiadania o swojej krótkiej i mało spektakularnej karierze w służbach wywiadowczych”. Jakiś czas później spotkaliśmy się w jego domu w Hampstead. Zanim mnie zaprosił, przeczytał moją książkę o Trevorze-Roperze i doszedł do wniosku, że jestem odpowiednią osobą do roli jego biografa. Podczas rozmowy dał mi jasno do zrozumienia, że chce, abym pisał „bez żadnych zahamowań”, co oczywiście stanowiło podstawowy warunek naszej współpracy – inaczej w ogóle nie zaangażowałbym się w ten projekt. Moim zdaniem była to mądra decyzja, choć wiedziałem, że dla niego będzie to o wiele większe wyzwanie niż dla mnie. Jak wynikało z moich przybliżonych obliczeń, pisanie powinno zająć mi około czterech lat – i faktycznie tak się stało. Poczyniliśmy pewne ustalenia, zgodnie z którymi David (bardzo szybko przeszliśmy na „ty”) udostępnił mi swoje prywatne archiwa, a także podał listę nazwisk swoich znajomych (zarówno przyjaciół, jak i wrogów) oraz udzielonych przez siebie wywiadów. Jeśli chodzi o pisanie, dał mi wolną rękę, pod warunkiem, że będę się odnosił „z należnym szacunkiem do osób trzecich, które nadal żyją, mając na względzie ich uczucia”. Ja z kolei zgodziłem się, że będzie mógł przeczytać maszynopis, zanim pokażę go komukolwiek innemu. Myślę, że nasza umowa była najlepszym możliwym rozwiązaniem w przypadku biografii pisanej za życia jej głównego bohatera.

Na przestrzeni kolejnych lat przeprowadziłem z Davidem kilka długich rozmów. Łącznie zebrałem około pięćdziesięciu godzin materiału – jak twierdzi sam zainteresowany, nigdy wcześniej nie poświęcił nikomu tyle czasu. Większość naszych sesji przeciągała się na cały dzień. Schemat spotkań przedstawiał się następująco: około jedenastej rano przyjeżdżałem do jego domu w Hampstead, rozmawialiśmy przez kilka godzin, po czym szliśmy na lunch, zazwyczaj w jego ulubionym miejscowym pubie. Następnie wracaliśmy do domu i kontynuowaliśmy wywiad do wczesnych godzin wieczornych, robiąc sobie popołudniową przerwę na wzmacniającego drinka. Bardzo dobrze czułem się w jego towarzystwie i być może nie bez znaczenia dla opowiedzianej przeze mnie historii jego życia okazały się towarzyszące mi wówczas uczucia sympatii, wdzięczności i szacunku, zarówno wobec samego Davida, jak i Jane oraz innych członków jego rodziny. Wcale nie wypieram się mojego pozytywnego nastawienia, chcę jednak zaznaczyć, że mimo wszystko starałem się zachować w sercu okruch lodu, którego zdaniem Grahama Greene’a potrzebuje każdy pisarz. Czy mi się to udało, zostawiam ocenie czytelników.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że możliwość przeprowadzenia rozmowy z bohaterem mojej książki to wielki przywilej, nie zapominam jednak o konieczności traktowania jego świadectwa z pewną dozą nieufności. Pamiętam zwłaszcza jedną konwersację przy lunchu, podczas której David opowiedział mi o tym, jak został nauczycielem w Eton. Kiedy skończył, bez ogródek oznajmiłem mu, że jego wersja nie zgadza się z dokumentami, które przeglądałem w archiwum. Nie okłamał mnie z premedytacją, jestem tego pewien, zwłaszcza że sam wyglądał na mocno zbitego z tropu figlem, jaki spłatała mu pamięć. Zresztą ludzka pamięć w ogóle bywa zawodna, dlatego biograf powinien traktować ją bardzo ostrożnie.

Wiosną 2011 roku po raz pierwszy udałem się z wizytą do Tregiffian, gdzie mieści się kornwalijska rezydencja Davida. Jane zaprowadziła mnie do pomieszczenia, w którym trzymają wszystkie papiery, czyli do przerobionego garażu, dobudowanego do domu pod kątem prostym. Była piękna pogoda, więc zostawiłem otwarte drzwi, by móc nacieszyć się ciepłymi promieniami słońca. W pewnym momencie na moje ramię padł cień. Kiedy podniosłem głowę, ujrzałem stojącego w progu Davida. „To dziwne uczucie widzieć, jak buszujesz w mojej głowie” – powiedział z uśmiechem.

Byłbym nieszczery, gdybym twierdził, że przez cały czteroletni okres pracy nad książką nasza współpraca przebiegała bezproblemowo. „Moim zdaniem fakt, że nasza relacja to przetrwała, już sam w sobie jest nie lada osiągnięciem”– pisał do mnie David w 2014 roku. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak trudna musiała być dla niego sytuacja, w której zupełnie obcy człowiek przetrząsa wszystkie zakamarki jego życia, od piwnicy aż po strych, by wyciągnąć na światło dzienne jego błędy i konflikty, poruszyć każdą drażliwą kwestię. Dlatego należą mu się z mojej strony wyrazy uznania, przede wszystkim za jego wielkoduszność, tolerancję i niegasnące poczucie humoru. Zdarzały się między nami spięcia, ale było też sporo śmiechu. „Wiem, że mój portret powinien zostać odmalowany z wszystkimi przywarami – zażartował któregoś razu – ale z tego, co widzę, zanosi się na same przywary bez portretu”.

Od samego początku nie miałem wątpliwości, że David dużo czasu poświęcił rozmyślaniom nad swoją biografią. Dlatego jednym z wyzwań, z jakimi musiałem się zmierzyć, było dotrzymanie mu kroku: bardzo często przewidywał, co będę chciał wiedzieć w następnej kolejności, i formułował odpowiedź na pytanie, zanim ja sam w ogóle na nie wpadłem. Czasami czułem się jak wielorybnik w łodzi ciągniętej przez lewiatana.

Z drugiej strony David niechętnie rozmawiał o swojej służbie w wywiadzie brytyjskim, nie mówiąc już o jakimkolwiek wdawaniu się w szczegóły. Gdy poruszałem ten temat, przeważnie zachowywał milczenie, podobnie jak to robił na samym początku, kiedy wyszło na jaw, że jest pracownikiem tajnych służb. Tłumaczył się obietnicą, którą złożył swoim starym niemieckim informatorom, i wymogiem przestrzegania ustawy o ochronie tajemnicy państwowej i służbowej. „Jestem zobowiązany, zarówno prawnie, jak i moralnie, by nie ujawniać szczegółów mojej współpracy z SIS” – napisał do mnie niedawno. Dlatego informacje na temat tamtego okresu jego życia w większości zaczerpnąłem z innych źródeł. Czytelnicy być może podzielą moje rozczarowanie faktem, że akurat w tej kwestii nie zdobył się na otwartość, zwłaszcza kiedy wróg, przeciwko któremu toczyła się zimna wojna, dawno już przestał istnieć. I nawet przy całym szacunku dla jego lojalności wobec byłych przełożonych i współpracowników, wcale nie trzeba być cynikiem, by dostrzec, że utrzymywanie w tajemnicy tego aspektu własnej biografii wyszło mu na dobre.

David słynie z wyjątkowego talentu gawędziarskiego, a jego anegdoty z roku na rok są coraz lepsze. Podczas naszej współpracy zdarzały się takie chwile, kiedy przychodziło mi na myśl, że niechcący wziąłem na siebie rolę niszczyciela całej masy dobrych historii. David naturalnie analizował swoją przeszłość w niezliczonych wywiadach, których udzielił od początku swojej literackiej kariery. Ale kiedy się je czyta, nie da się nie zauważyć, że niektóre z jego odpowiedzi są wzajemnie sprzeczne. Czasami widać jak na dłoni, dlaczego w pewnych kwestiach musiał ukrywać prawdę, lecz nierzadko można też odnieść wrażenie, że robi to wyłącznie dla podtrzymania aury tajemniczości wokół siebie. Dlatego do wszystkiego, co mówi, należy podchodzić z pewną dozą sceptycyzmu. Wielokrotnie na przykład opowiadał o tym, jak nie zgodził się na spotkanie z „Kimem” Philbym, gdy miał ku temu sposobność podczas pobytu w Moskwie w 1987 roku. W 2010 roku w wywiadzie udzielonym Oldze Craig z „Telegraph” tamta decyzja urosła do rangi prawdziwego sprawdzianu moralności. „Za nic w świecie nie mógłbym uścisnąć mu dłoni – mówił w rozmowie z panią Craig. – Ten człowiek miał na rękach krew. To byłoby coś absolutnie odrażającego”. Jego towarzysz podróży zapisał jednak w swoim dzienniku zgoła co innego: podobno David stwierdził, że z „wielką chęcią” spotkałby się z Philbym, „oczywiście z czysto zoologicznych pobudek!”1.

Wbrew pozorom nie mamy tu wcale do czynienia z paradoksem. Gdy nadarzyła się rzeczywista okazja, zrezygnował ze spotkania z Philbym, choć wcześniej w teorii nie wykluczał takiej ewentualności. Tego typu sprzeczności, jeśli rzeczywiście nimi są, w moim przekonaniu wcale nie świadczą o działaniu w złej wierze, a jedynie dowodzą, że David, tak jak każdy człowiek, koryguje swoją przeszłość, gdy wraca do niej myślami, tyle tylko, że on robi to dużo częściej niż większość z nas. Niektóre wydarzenia przefiltrował przez swoją wyobraźnię na potrzeby fikcji literackiej. W efekcie bywa i tak, że jego wspomnieniom bliżej do tej przetworzonej wersji niż do tego, do czego rzeczywiście doszło. W swojej opowieści od czasu do czasu starałem się zwrócić uwagę na to, co w moim odczuciu jest przykładem takiego właśnie fałszywego wspomnienia. Mam nadzieję, że czytelnikom wyda się to interesujące i nie zakłóci im lektury.

W tym miejscu, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości, pragnę wyraźnie podkreślić, że jestem jedyną osobą w pełni ponoszącą odpowiedzialność za tę książkę. Owszem, David służył mi pomocą, zwracając uwagę na pewne nieścisłości czy wypaczenia, mam jednak świadomość, że zawarłem w niej fragmenty, które wzbudzają jego niechęć, a nawet sprzeciw, choć doskonale zdaje sobie sprawę z zawodności ludzkiej pamięci, w tym także i jego własnej. Mogę jedynie zapewnić, że starałem się ukazać prawdę w takim kształcie, w jakim ją poznałem.

Jak jasno wynika z tej książki, w wieku osiemdziesięciu czterech lat David jest nadal tak samo aktywny jak dawniej. Dlatego niniejszej biografii nie traktuję jako dzieła skończonego. Liczę na to, że w przyszłości, kiedy nadejdzie czas, opublikuję pełną, zaktualizowaną wersję. Toteż zachęcam wszystkich, którzy czują, że mogliby coś jeszcze dodać do tej historii – myślę zwłaszcza o listach od Davida – by pisali do mnie na adres mojego wydawcy.

Co ciekawe, nawet dziś, po ukazaniu się dwudziestu trzech powieści opublikowanych na przestrzeni ponad pięćdziesięciu lat, reputacja Johna le Carrégo jako pisarza pozostaje niejednoznaczna. Niektórzy oceniają go bardzo wysoko: jest porównywany do Grahama Greene’a i Josepha Conrada. Blake Morrison określił go mianem „nadwornego poety lunatykującej, postimperialnej Brytanii” oraz strażnika narodowego sumienia, który dokonuje dogłębnej analizy brytyjskiej psychiki. Pisarze tak różni, jak William Boyd i Carlos Ruiz Zafón, wyrażają się z podziwem o jego twórczości2. Jednak przedstawiciele pewnych kręgów od zawsze byli wobec niego uprzedzeni, traktując go jako „zwykłego” autora powieści szpiegowskich. „Talent pana le Carrégo aż się prosi, żeby zaprzęgnąć go do stworzenia prawdziwej powieści” – pisał Anthony Burgess w 1986 roku w recenzji Szpiega doskonałego, książki uznanej przez Philipa Rotha za „najlepszą powojenną powieść angielską”.

Protekcjonalny stosunek pewnych krytyków do twórczości le Carrégo można po części wytłumaczyć przeświadczeniem, że powieści „gatunkowe” z definicji plasują się znacznie niżej niż dzieła zaliczane do literatury wysokiej. Tu jednak pojawia się pytanie, czy le Carré nie przekracza gatunkowych granic, jak twierdzą niektórzy. „Moim zdaniem bez wątpienia rozsadził konwencję od środka i zostanie zapamiętany jako jeden z najważniejszych brytyjskich pisarzy drugiej połowy dwudziestego wieku – pisał o nim Ian McEwan w 2013 roku. – Większość moich kolegów po fachu nie myśli o le Carrém jako o autorze powieści szpiegowskich. Już dawno powinien był dostać nagrodę Bookera. Najwyższy czas, żeby mu ją przyznano i żeby ją przyjął. Jest pisarzem pierwszoligowym”3.

W publikowanej na łamach „New York Timesa” serii Pisarze o pisaniu David Mamet odwrócił całą debatę o sto osiemdziesiąt stopni, przekonując, że „od trzydziestu lat najwięksi twórcy literatury brytyjskiej to pisarze gatunkowi: John le Carré, George Higgins i Patrick O’Brian”4.

Moim zdaniem pytanie o to, czy autor powieści gatunkowych może pretendować do miana prawdziwego literata, jest absolutnie bezzasadne. Czy Jane Austen jest pisarką gatunkową? Czy Rok 1984 to powieść gatunkowa? Albo Opowieść o dwóch miastach? W komnatach Wolf Hall? Spokojny Amerykanin? Jedyny sensowny podział, jaki jestem w stanie zaproponować, to ten na dobrych i złych pisarzy.

Przyznaję, że sam należę do grona wielbicieli le Carrégo. Po raz pierwszy zetknąłem się z jego twórczością jako nastolatek i od tamtej pory przeczytałem wszystkie jego powieści. Jak każdy czytelnik jedne książki lubię bardziej, inne mniej, ale wychodzę z założenia, że pisarza należy oceniać po jego najlepszych dziełach, a w przypadku le Carrégo lektura tych najwybitniejszych sprawiła mi dużo przyjemności, nawet gdy czytałem je po raz czwarty czy piąty. W moim odczuciu le Carré to jeden z najważniejszych brytyjskich pisarzy epoki powojennej. Gdy przyszłe pokolenia będą spoglądać wstecz, na schyłek imperium, zimną wojnę czy upadek komunizmu, sięgną po jego książki, by zrozumieć, jak te doniosłe wydarzenia historyczne były postrzegane przez ludzi, którzy w nich uczestniczyli. Ale tym, co przynosi najwięcej satysfakcji, jest samo pisarstwo le Carrégo – jak stwierdził William Boyd, czytanie jego powieści dostarcza „czystej przyjemności estetycznej”. To wyjątkowo utalentowany pisarz, z uchem wyczulonym na niuanse języka, wprawny rzemieślnik potrafiący uchwycić czyjąś osobowość w dwóch linijkach dialogu.

Przyczyną negatywnego nastawienia niektórych krytyków do le Carrégo jest najprawdopodobniej jego ogromny sukces: skoro pisarz osiągnął tak wielką popularność, to znaczy, że zniżył się do poziomu mas. Powyższe założenie, oprócz tego, że dość wyraźnie mija się z prawdą, stanowi wyraz czystego snobizmu. Przecież fakt, że tak wyrafinowany, a jednocześnie subtelny pisarz zdobył tylu czytelników, powinien być raczej powodem do zadowolenia. Kolejny problem tkwi w samych fabułach le Carrégo: jego powieści trzymają w napięciu, są ekscytujące i niezwykle wciągające. Wszystkie te cechy rzadko kiedy występują w utworach określanych mianem literatury wysokiej i być może z tego właśnie względu odmawia mu się wstępu do literackiego panteonu.

Dostrzegam tu pewne podobieństwo do Alfreda Hitchcocka, reżysera, którego artystyczny kunszt był często ignorowany, ponieważ popełnił błąd polegający na tym, że stał się popularny. W powieściach le Carrégo sztuka łączy się z rozrywką, tworząc wyborną mieszankę, jeśli tylko ktoś potrafi docenić jej smak.

Adam Sisman

Czerwiec 2015

Rozdział 1Ubodzy milionerzy

Sobotnie popołudnie, koniec lat dwudziestych. Jesteśmy w Parkstone na przedmieściach Poole, miasta leżącego na wybrzeżu hrabstwa Dorset. W bastionie Wolnego Kościoła Anglii. Drużyna reprezentująca parafię kościoła Parkstone Tabernacle właśnie wygrała turniej piłkarski, a jej zawodnicy ustawiają się w rzędzie na skraju murawy w oczekiwaniu na ceremonię wręczenia pucharu. Trofeum przekaże lokalny dostojnik, były prezes Poole Football Club i kandydat Partii Liberalnej w okręgu East Dorset, Alec Ewart Glassey, który otrzymał drugie imię na cześć samego świętej pamięci premiera Gladstone’a – i nic w tym dziwnego, skoro przyszedł na świat u szczytu popularności wielkiego polityka. Wkraczający właśnie w wiek średni Alec Glassey to postać robiąca imponujące wrażenie: ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, dumnie uniesiona nad sztywnym kołnierzykiem głowa, zaczesane do tyłu włosy i potężna żuchwa świadcząca o twardości charakteru. Jest prominentnym członkiem Kościoła kongregacjonalnego, a w przyszłości zostanie nawet przewodniczącym Związku Kongregacjonalnego Anglii i Walii. Jako świecki kaznodzieja słynie w okolicy ze swych zdolności krasomówczych oraz nienagannej dykcji; jako polityk odznacza się żarliwym umiłowaniem prawdomówności.

Przedstawiciele rodu Glasseyów od pokoleń wpisywali się w stereotyp religijnych dysydentów: mieli konserwatywne poglądy, ortodoksyjne podejście do tradycji i rzecz jasna stronili od alkoholu. Nieżyjący ojciec Aleca Glasseya, szanowany pastor Kościoła kongregacjonalnego, w wieku czterdziestu kilku lat zmarł na zapalenie płuc po pogrzebie, który odprawił w mroźną noc, i zostawił żonę bez grosza przy duszy. Na szczęście Alec poślubił córkę bogatego handlarza węglem z Barnsley, dlatego nie musi już zarabiać na życie udzielaniem lekcji wymowy, tak jak robił to w dawnych, znacznie gorszych czasach, zaraz po śmierci wielebnego Glasseya. (Z kolei patrząc od drugiej strony, córka kupca z Barnsley znalazła dobrze prezentującego się męża, trzy lata młodszego od siebie, przy okazji pozbywając się panieńskiego nazwiska Longbottom, którego zawsze szczerze nie znosiła). W 1929 roku Alec Glassey zostanie wybrany do parlamentu, jako jeden z pięćdziesięciu dziewięciu reprezentantów Partii Liberalnej, z czego aż trzydziestu dwóch należało do wspólnoty nonkonformistów. Tam jego mocny, głęboki i melodyjny głos, wolny od jakiegokolwiek akcentu, będzie budził powszechny podziw, kazalniczy ton i styl przemawiania spotka się natomiast z o wiele mniejszym uznaniem1.

Pomimo licznych powodów do zadowolenia Glasseyowie nie są szczęśliwą parą. Mieszkają w The Homestead, sporych rozmiarów domu z muru pruskiego w Lower Parkstone – ta część miejscowości cieszy się większą popularnością niż Upper Parkstone, ponieważ leży bliżej morza. Dlatego też to właśnie tutaj da się znaleźć pokaźne rezydencje, podczas gdy w Upper Parkstone dominuje skromniejsze budownictwo; jest tam nawet osiedle zamieszkane przez Cyganów. The Homestead to przestronna posiadłość w stylu Arts and Crafts, z wieloma ponurymi pokojami. Na otaczających dom rozległych terenach zielonych, na których mieści się między innymi stary sad, kilka trawiastych kortów tenisowych i rośnie pojedyncza araukaria chilijska, można z powodzeniem organizować przyjęcia dla członków wspólnoty kościelnej.

Pan Glassey przesuwa się wzdłuż szeregu graczy, ściskając wszystkim ręce, a krok za nim podąża jego siostra Olive, która przypina każdemu członkowi zwycięskiej drużyny na piersi ozdobną rozetkę. Ta nieśmiała młoda dama, osiemnaście lat młodsza od brata i równie szczupła i koścista jak on, praktycznie rzecz biorąc całe życie była sierotą, ponieważ jeszcze gdy była małą dziewczynką, jej matka, nieżyjąca już żona wielebnego Glasseya, trafiła do domu opieki. Olive w dzieciństwie została wysłana do szkoły z internatem dla dzieci dysydenckich pastorów, a w wakacje przerzucano ją z miejsca na miejsce. Po ukończeniu nauki zamieszkała w The Homestead, gdzie traktuje się ją wciąż jak dziecko, choć ma już ponad dwadzieścia lat i odziedziczyła niewielki spadek. Jej bratowa, drobna i władcza kobieta, beszta ją na każdym kroku, nieustannie przypominając dziewczynie, ile ma w życiu szczęścia. Olive jest trzymana z dala od gości odwiedzających posiadłość, zwłaszcza tego starego capa Davida Lloyda George’a, byłego lidera Partii Liberalnej, z którym Glasseyowie pozostają w zaskakująco dobrych stosunkach. Rzadko pozwala się jej wychodzić z domu, i nigdy bez eskorty. Ale Olive już niedługo pozostanie na utrzymaniu rodziny, ponieważ udało się znaleźć dla niej odpowiednią partię – radcę prawnego z Bournemouth, z którym jest już zaręczona.

Pierwszy w szeregu stoi kapitan drużyny Ronald Cornwell, grający na pozycji środkowego napastnika młodzieniec w wieku Olive. Chociaż jest niewysoki – mierzy zaledwie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu – ma w sobie coś, co przyciąga uwagę innych. On i Olive poznali się już wcześniej na zebraniu Młodych Liberałów; Ronnie pełni w tym stowarzyszeniu funkcję skarbnika. Alec Glassey patrzy na niego bez cienia uśmiechu, jak na jego gust chłopak jest zbyt zarozumiały. Ojciec młodego Cornwella jest kierownikiem miejscowej firmy produkującej pojazdy samochodowe oraz zasiada w radzie miasta, ale rozpoczynał swoją błyskotliwą karierę jako murarz i kafelkarz. Nadal zresztą nosi sznurowane buty typowe dla pracownika fizycznego i mówi ze zdradzającym jego niskie pochodzenie akcentem z West Country. Jego żona jest nie lepsza – nie dość, że Irlandka, to jeszcze ponoć przyjechała do Anglii jako służąca. Ponadto Cornwellowie są baptystami, a to w zamkniętym świecie środowiska dysydenckiego z hrabstwa Dorset także niespecjalny powód do dumy. Z doktrynalnego punktu widzenia kongregacjonaliści i baptyści z Parkstone mają ze sobą dużo wspólnego, ale znacząco różnią się pod względem społecznym. Baptyści są w większości skupieni po tej gorszej stronie Ashley Road, w Upper Parkstone (dom Cornwellów mieści się wprawdzie po właściwej stronie drogi, ale stoi praktycznie na samej granicy).

W chwili gdy Olive przypina mu rozetkę, Ronnie wydaje z siebie udawany okrzyk bólu i osuwa się na ziemię. Klęcząc na jednym kolanie, przyciska rękę do piersi i oznajmia, że dziewczyna przeszyła mu serce na wylot. Jej brat z dezaprobatą marszczy brwi, ale Olive wybucha śmiechem, co stanowi z jej strony manifestację niezależności, jeśli nie otwartego buntu. Glassey nieco łagodnieje i wspaniałomyślnie się zgadza, aby Ronnie odwiedzał The Homestead w niedzielne popołudnia. Oficjalnie chłopak prosi o to z powodu pokojówki, z którą niedawno zadzierzgnął znajomość, lecz jak się później okaże, to jedynie przykrywka, ponieważ prawdziwym obiektem jego uczuć jest Olive. Wkrótce, ku wielkiemu niezadowoleniu Glasseyów, dziewczyna zerwie zaręczyny z radcą prawnym. Nie dość na tym – niedługo potem zajdzie w ciążę i urodzi nieślubne dziecko tego parweniusza Cornwella. Chłopiec, który otrzyma imię Anthony, przyjdzie na świat zaledwie trzy miesiące po tym, jak brat jego matki zostanie wybrany do parlamentu.

Tak przynajmniej głosi jedna z wersji wydarzeń. Ale czy prawdziwa? W rzeczywistości dziecko urodziło się dziesięć miesięcy po ślubie Ronniego i Olive, który odbył się w październiku 1928 roku, i ta rozbieżność rzuca cień wątpliwości na resztę tej opowieści. Być może nie było wcale żadnej drużyny piłkarskiej i żadnego wręczania pucharu. Niewykluczone, że przyszli małżonkowie poznali się na meczu krykieta, ponieważ Ronnie od osiemnastego roku życia był honorowym sekretarzem Poole Park Cricket Club. Albo na jednej z potańcówek, które z powodzeniem organizował w tym klubie. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że spotkali się latem 1924 roku, kiedy Ronnie pomagał przygotować turniej tenisowy przy okazji zjazdu stowarzyszenia liberałów z East Dorset; impreza odbywała się w posiadłości Glasseyów, a jej gospodarzem był nowo wybrany kandydat partii do parlamentu. A może stało się to kilka miesięcy później, na festynie zorganizowanym w ogrodach The Homestead w celu zebrania funduszy na rzecz Kościoła baptystów w Upper Parkstone; w programie zabawy był między innymi kiermasz dzieł lokalnego kółka szwalniczego, turniej tenisa i krokieta oraz występ muzyczny po podwieczorku. Chociaż Alec Glassey i jego żona udostępnili na tę okazję teren swojej posiadłości, sami niestety nie mogli uczestniczyć w festynie, pod ich nieobecność Olive przyjmowała więc gości w pojedynkę. Z drugiej strony może wtedy wcale nie doszło do spotkania, ponieważ Ronnie wracał wówczas do zdrowia po wypadku – jadąc na motocyklu, zderzył się z autokarem w pobliżu Penn Hill Avenue, czyli ulicy, przy której znajduje się The Homestead2.

Opowieść o meczu piłki nożnej po raz pierwszy ukazała się drukiem ponad siedemdziesiąt lat później, w 2002 roku, w tekście autorstwa młodszego syna Ronniego i Olive, Davida. Do opisywanych w nim wydarzeń doszło na długo przed jego urodzeniem. Jako źródło tych informacji podawał rozmowę ze swoją matką na początku lat pięćdziesiątych. Pół wieku później już od dawna nie żyła i nie mogła ani potwierdzić, ani zdementować tej historii. Być może trochę ją ubarwiła, być może zrobił to David. Być może w ogóle nigdy mu o tym nie opowiadała. David ma wielką wyobraźnię, z pewnością potrafiłby wymyślić podobną historię i uwiarygodnić ją tak dalece, że nikt, nawet on sam, nie umiałby już stwierdzić, czy to wszystko naprawdę się zdarzyło. Jak sam niedawno przyznał, „z upływem lat każdy z nas zaczyna grzebać w historii swojego życia, wymazując niektóre rzeczy czy też przeredagowując mroczniejsze fragmenty, aby przedstawić siebie w bardziej korzystnym świetle. A już zdecydowanie najgorsi są pod tym względem starzy powieściopisarze, którzy spędzają całe życie na przekształcaniu prawdy, aż w końcu doświadczenie autentyczne i wyimaginowane staje się niemożliwe do rozróżnienia”3.

Gwoli uczciwości trzeba zaznaczyć, że ta historia nie została sfabrykowana przez Davida, lecz stanowiła część rodzinnej legendy. Nawiązywał do niej już w swojej autobiograficznej powieści Szpieg doskonały wydanej w 1985 roku, czyli jakieś siedemnaście lat wcześniej. W owej książce znieważony członek parlamentu płaci dużą sumę uwodzicielowi swojej upadłej siostry, aby wyjechał i zabrał ją ze sobą, ponieważ ich romans okrył go hańbą.

W naszych rodzinnych historiach granica pomiędzy prawdą i fikcją nieraz się zaciera, zwłaszcza jeśli chodzi o wydarzenia, do których doszło przed naszym urodzeniem albo gdy byliśmy zbyt młodzi, by dokładnie je zarejestrować. Jako potencjalni odkrywcy mamy do dyspozycji bardzo niewiele map czy chociażby drogowskazów prowadzących w te niedostępne rejony. Jest całkiem prawdopodobne, że Olive nigdy nie przypięła Ronniemu do piersi żadnej rozetki. Być może jednak ta anegdota jest prawdziwa na poziomie symbolicznym, nawet jeśli nie dosłownym. Olive czuła się więźniem w domu swojego brata; napawała ją obrzydzeniem – jak sama później to określiła – cała ta „hipokryzja i wymachiwanie Biblią”. Marzyła o ucieczce, a Ronnie w spektakularny sposób przyszedł jej na ratunek. Zdobył jej serce i zabrał ją stamtąd, choć nie aż tak daleko, jak we wspomnianej powieści. Pobrali się w okolicy, w kościele kongregacjonalnym Richmond Hill w Bournemouth. Zapewne brat Olive zatykał nos, gdy oddawał siostrę jej wybrankowi. Nowożeńcy nie wyjechali na drugi koniec kraju; wręcz przeciwnie, zamieszkali mniej niż milę od The Homestead, w domu wybudowanym na działce, którą Ronnie kupił na kilka miesięcy przed ślubem, w nowej części Parkstone znanej jako Lilliput. Na sąsiedniej parceli stworzyli kort tenisowy. Był to na pewno godny pozazdroszczenia start dla pary młodych ludzi, którzy mieli niewiele ponad dwadzieścia lat. Zatrudnili nawet pomoc domową – i całe szczęście, ponieważ Olive sama przyznała, że nie ma zielonego pojęcia o prowadzenia domu. Była naiwna i łatwowierna, słabo przygotowana na dorosłe życie. Ronnie pieszczotliwie nazywał swoją młodą żonę „Wiggly” i traktował ją jak księżniczkę, przy każdej okazji obsypując prezentami. Z początku wszystko wydawało się jej cudowne. Ronnie był najbardziej ekscytującym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkała – przypominał „kulę ognia”, wspominała po latach. Dopiero później zaczęła stopniowo zdawać sobie sprawę, że od samego początku ją zdradzał. W nowym domu, który nazwali Ambleside i który Ronnie bardzo szybko zastawił, 19 października 1931 roku urodził się ich drugi syn – David John Moore, który w przyszłości miał zyskać światową sławę jako pisarz o pseudonimie John le Carré.

W późniejszych latach Ronnie przechwalał się, że nigdy nie przeczytał ani jednej książki. Rzucił szkołę w wieku piętnastu lat. Przez dwa lata pracował dla agenta ubezpieczeniowego w Bournemouth, a następnie został wspólnikiem swojego ojca, z którym założył firmę F. Cornwell & Son, oferującą sprzedaż ubezpieczeń i wycenianie szkód. Ronnie niemal w całości odpowiadał za prowadzenie interesu i z początku przedsiębiorstwo odnosiło duże sukcesy, odnotowując zyski rzędu 1500–2000 funtów rocznie, które obaj partnerzy dzielili po połowie. Dla ojca Ronniego, Franka, stanowiło to logiczne rozwinięcie jego działalności w branży motoryzacyjnej. Obie firmy znakomicie się uzupełniały: jedna składała i naprawiała autokary, a druga je ubezpieczała. Frank Cornwell wszystko, co miał, zawdzięczał własnej pracy. Stworzył dobrze prosperujący biznes, a zarobione pieniądze przeznaczał na zakup tanich nieruchomości, które przynosiły mu z kolei zyski z wynajmu. Jedno z najwcześniejszych wspomnień Davida dotyczyło cotygodniowych wypraw morrisem 8 w towarzystwie tej czy innej ciotki, kiedy to objeżdżali wszystkich najemców i ściągali od nich czynsz. „Zawsze trafiła się taka czy inna pani, która udawała, że nie ma jej w domu”.

Znacznie później, długo po śmierci Franka Cornwella, Olive wyzna swoim synom, że jej teść był takim samym kanciarzem, jak jej mąż4. Ponoć podczas pierwszej wojny światowej handlował na czarnym rynku. Istnieją przesłanki, które mogłyby świadczyć o słuszności jej podejrzeń – kilkadziesiąt lat później na pewnym przyjęciu córka Ronniego usłyszała od jednego z gości, że jej dziadek był nie lepszy od jej ojca (choć nie wiadomo, na jakiej podstawie tak twierdził).

Nawet jeśli to prawda – a po tak długim czasie trudno już to dziś ustalić – na pewno mieszkańcy Poole nie podzielali tej opinii. Na zewnątrz Frank był wzorem wszystkich cnót: filar wspólnoty baptystów, odnoszący sukcesy biznesmen, współzałożyciel miejscowej Izby Handlowej oraz mistrz dwóch lokalnych lóż masońskich. W 1922 roku został wybrany do rady miasta Poole, gdzie służył kolejno jako radny, szeryf, burmistrz i zastępca burmistrza5. Te rozmaite koneksje prawdopodobnie były ze sobą w dużym stopniu powiązane – można tak przynajmniej wnioskować z wystąpienia pewnego dysydenckiego mówcy podczas zebrania rady, na którym Franka Cornwella ogłoszono burmistrzem. Mówca ten „określał ceremonialne buławy mianem maczug” i oznajmił, że „zna także innego rodzaju klub, sekretne miejsce działające właśnie tak, jak powinna działać rada miejsca” – miał tu na myśli spotkania miejscowej loży masońskiej. Kilku obecnych wówczas na sali przyjęło tę aluzję z nieskrywanym entuzjazmem.

Frank Cornwell był niskim mężczyzną z długimi wąsami, które pasowały do krzaczastych brwi. Wyglądał bardzo godnie w swoich szatach radcy miejskiego, kiedy w Dzień Pamięci uczestniczył w ceremonii składania wieńców w Poole Park. Był aktywnym baptystą, nadzorcą York Road Mission i szkółki niedzielnej zorganizowanej w małej kapliczce oraz pełnym zapału świeckim pastorem Kościoła baptystów w pobliskim Swanage. Córka przyjaciół rodziny pamiętała, jak Frank woził ich do Swanage, ściskając kierownicę wyprostowanymi rękami. Po drodze ni z tego, ni z owego zaczynał śpiewać kościelne pieśni; do jego ulubionych należały We’re Marching to Zion i Standing on the Promises of God. Samochód był zawsze w nienagannym stanie, błyszczący i czarny jak Biblia, kiedy sunął po podjeździe domu Cornwellów w Mount Road, a spod kół pryskał żwir6. Później Frank został sekretarzem znacznie bardziej okazałego kościoła Parkstone Tabernacle. Gdy zmarł, jego żona ufundowała ku jego pamięci elegancki drewniany parawan, który stoi w świątyni po dziś dzień. W 1936 roku wybrano go przewodniczącym stowarzyszenia Southern Baptists, skupiającego około osiemdziesięciu kościołów w południowej Anglii.

Cornwellowie należeli do wspólnoty nonkonformistów. Ich religia nakazywała im wytrwałość i liczne wyrzeczenia w świecie doczesnym, za co nagrodą miało być życie wieczne. W każdą niedzielę śpiewali w domu hymny, a jedna z trzech córek akompaniowała na fisharmonii. W Dzień Pański nie wolno było czytać gazet. Chłopców stale ostrzegano: „Bóg was obserwuje”. Żona Franka, Elizabeth, nazywana przez wszystkich Bessie, była serdeczną kobietą, która nadal mówiła z typowo irlandzką intonacją nabytą w dzieciństwie. Przewodniczyła środowym zebraniom matek z York Road Mission, w których uczestniczyły głównie bardzo ubogie kobiety dźwigające koszyki z zakupami i żyjące nadzieją na lepsze jutro. Po szkółce niedzielnej odbywały się wyprawy otwartym autokarem do odległych wiosek, jak Lytchett Matravers czy Corfe Mullen, a jeśli padało, na herbatkę i pokaz przeźroczy wyświetlanych z latarni magicznej. Jedno z dzieci, które regularnie uczęszczało do szkółki, wspominało później, że pan Cornwell czekał na nich na dworze z wielkim słojem landrynek w rękach. Wyciągał z niego garść cukierków i rozrzucał je po zboczu wzgórza, a dzieci się ścigały, żeby pozbierać słodycze z ziemi7.

W hermetycznej wspólnocie nonkonformistów na południowym wybrzeżu Anglii religia, biznes i lokalna polityka przenikały się wzajemnie. W każdej z tych dziedzin oczekiwano przestrzegania najwyższych standardów. Nawet najmniejsza niestosowność w interesach była traktowano bardzo poważnie – znacznie bardziej niż jakiekolwiek przewinienie natury seksualnej. Osoba winna nieprawidłowości biznesowych ryzykowała ostracyzm. W swoim pierwszym przemówieniu jako burmistrz Poole Frank Cornwell zadeklarował, że zamierza polegać na „najwyższym zwierzchniku wszystkich rad świata” i czerpać od Niego niezbędną mądrość i siłę do wykonywania swych nowych obowiązków. „Mówi się – dodał – że ten, kto znajdzie się na wysokim stanowisku, powinien dla bezpieczeństwa spoglądać w górę”. Frank oddał także hołd swojej żonie, która służyła mu nieocenioną pomocą w jego działalności publicznej, społecznej i religijnej, co spotkało się z gromkim aplauzem widowni. Podkreślał, że jest dumny, widząc na sali ją oraz ich syna. Aby uczcić wybór ojca na burmistrza miejscowości leżącej bezpośrednio nad morzem, tydzień później Ronnie zorganizował uroczystość z żeglarskim motywem przewodnim. Mówca, który zabrał wówczas głos, by podziękować gospodarzom, wyraził nadzieję, że młody Cornwell w przyszłości „podąży w ślady swojego ojca i zajmie fotel burmistrza”8.

Można się spotkać z opinią, że Ronnie zbyt wcześnie otrzymał w życiu zbyt dużo. Był jedynym synem i ulubieńcem całej rodziny. Zarówno matka, jak i trzy siostry świata poza nim nie widziały i z pobłażaniem traktowały jego wybryki. Chłopak nauczył się więc dość szybko, że kobiety kochają go i dają mu wszystko, czego chce. Jego rude włosy były zawsze nienagannie uczesane i pokryte aromatyczną pomadą. W późniejszym czasie często słyszał od kobiet, jakie ma piękne dłonie; nieustannie je pielęgnował i przycinał paznokcie cążkami trzymanymi zawsze w kieszeni kurtki. Oprócz dłoni był także dumny ze swojej dużej głowy – złośliwi mawiali, że wziął pod jej zastaw pożyczkę w wysokości 50 funtów. Jako mały chłopiec David czasem wyobrażał sobie, że zabija ojca, odcinając mu głowę; badawczo przyglądał się jego szerokiej szyi i zastanawiał się, gdzie najlepiej byłoby uderzyć siekierą9. Według rodzinnej legendy tuż po narodzinach Ronniego lekarzy zdumiał wyjątkowy rozmiar jego mózgoczaszki. „Ten chłopiec będzie kiedyś albo genialnym przestępcą, albo wytrawnym biznesmenem” – miał stwierdzić położnik, być może nieco naiwnie zakładając, że istnieje wyraźny rozdział między tymi dwiema ścieżkami kariery. Dla Ronniego taka granica nie istniała; zresztą w ogóle nie uznawał żadnych granic. We własnej ocenie był prawym człowiekiem, choć zachowywał się jak ktoś pozbawiony wszelkich skrupułów. By zaspokoić swoje nienasycone potrzeby, nie cofał się przed niczym, nawet przed obmacywaniem własnych dzieci. Nie tylko stale wykorzystywał przyjazne instytucje, takie jak stowarzyszenia i fundusze dobroczynne, ale namówił też szereg ufnych wdów, emerytów i innych łatwych do zmanipulowania ludzi, żeby przekazali mu swoje oszczędności, które miał następnie zainwestować; większość już nigdy nie zobaczyła swoich pieniędzy. Siłą Ronniego była roztaczana przez niego aura szczerości i cnotliwości10. Aby móc oszukiwać innych, musiał najpierw oszukać samego siebie. Nawet gdy wyłudzał pieniądze od przyjaciół i krewnych, robił to w przekonaniu, że w istocie robi im przysługę. W jego zachowaniu zawsze było coś teatralnego. Wiele lat później jego syn Tony (który sam także stał się jedną z ofiar Ronniego) napisał: „Jedną rękę kładł ci na ramieniu, a drugą wsuwał do twojej kieszeni, i oba gesty były równie szczere. Umiał kogoś kochać i okradać jednocześnie”11.

Gdy ktoś złapał go na oszustwie, Ronnie nie okazywał wstydu. Nie rozpamiętywał swoich dawnych występków. Wręcz przeciwnie, pod tym względem cierpiał na coś w rodzaju permanentnej amnezji.

Po wielu latach David, o ile był akurat we wspaniałomyślnym nastroju, zaczął postrzegać swojego ojca jako swoiste wcielenie Stanleya Featherstonehaugha Ukridge’a, postaci literackiej stworzonej przez P.G. Wodehouse’a. Ukridge to człowiek, który dla pieniędzy jest gotowy na wszystko – z wyjątkiem pracy. Będąc kreatywnym oportunistą, stara się czerpać zyski z każdego bez wyjątku objawu życzliwości, z jakim się spotyka. Zawsze ma jakiś plan na zbicie fortuny, brakuje mu jedynie kapitału, by go zrealizować. Stale pasożytuje na rodzinie i znajomych, uparcie im przy tym tłumacząc, że w życiu trzeba mieć „wizję”.

Ronnie tryskał optymizmem, energią i witalnością. Od wczesnej młodości żył ponad stan, przekonany, że zawsze zdarzy się coś, co pozwoli mu uniknąć katastrofy. Palił wielkie cygara, pił litrami brandy i whisky, jadał w najlepszych restauracjach, zatrzymywał się w luksusowych hotelach, chętnie przyjmował gości i obdarowywał bliskich ekstrawaganckimi prezentami. Rzadko regulował swoje długi, chyba że go do tego zmuszono, choć często nawet i to nie wystarczyło; jego zdaniem w sprawie każdego długu można było negocjować. W kontaktach z kobietami emanował wybujałą, niewyczerpaną męskością, co sprawdzało się za każdym razem12. A jednak pod całym jego urokiem osobistym czaiło się coś groźnego. W oczach Ronniego dało się dostrzec iskrę brutalności. Jego uściski stanowiły demonstrację nie tylko uczuć, ale i prawa własności. Kiedy wracał pijany do domu, czasem kładł się w łóżku Davida. Dotykał go i głaskał, a chłopiec udawał, że śpi1.

Ronnie był kochającym ojcem, ogromnie dumnym ze swoich synów. Mimo to starał się ich sobie podporządkować, tak samo jak wszystkich innych, i to do tego stopnia, że chłopcy zaczęli odczuwać potrzebę ucieczki. „To, jak wydostałem się spod wpływu Ronniego, o ile w ogóle kiedykolwiek mi się to udało – napisze po wielu latach David – to właściwie cała historia mojego życia”13.

Dynamiczna natura Ronniego sprawiała, że stawał się duszą każdego towarzystwa. Jak przystało na urodzonego przywódcę, szybko otoczył się świtą, w której skład wchodzili: były dyrektor szkoły, szofer na pół etatu, spekulant z branży budowlanej, przekupny prawnik oraz nieuczciwy księgowy. Jego wierni żołnierze zawsze byli gotowi stawić się na wezwanie, by pomóc mu w przeprowadzeniu tej czy innej intrygi, skorzystać z jego gościnności, śmiać się z jego dowcipów, a gdy trzeba – wziąć na siebie karę za jego występki. David miał na nich własne określenie: „dwór”. Ronnie wymagał od swoich poddanych pełnego zaufania, tak jak i od swoich wierzycieli; jeżeli miał do czynienia z niedowiarkiem, zmuszał go do zmiany nastawienia. Wyrażanie jakichkolwiek wątpliwości było uznawane za przejaw cynizmu, a cynicy zaliczali się do najgorszych kreatur w prywatnym bestiariuszu Ronniego, obok sługusów (urzędników państwowych), przemądrzalców (intelektualistów) i jełopów (osób niewierzących)14.

Ronnie odziedziczył po ojcu talent oratorski oraz słownictwo godne ewangelisty; jedno i drugie nauczył się wykorzystywać w celach komercyjnych. Wysławiał się w sposób elokwentny i wciągający, potrafił zarówno rozbawić słuchaczy, jak i wzruszyć ich siłą swoich przekonań. Z upływem lat udało mu się pozbyć akcentu rodem z West Country i przyswoić sobie „elegancki” sposób mówienia, choć w gniewie nadal zdarzało mu się bezwiednie przechodzić na prowincjonalną manierę typową dla Dorset. Świadomy faktu, że brak mu ogłady, pozwalał swojej młodej żonie udzielać mu wskazówek w kwestii etykiety. Nauczyła go na przykład, jak prawidłowo używać noża i widelca. Według relacji Olive jej mąż był zawsze drażliwy i łatwo go było urazić, zwłaszcza w sytuacjach stresowych. David z czasem uznał, że jego matka lubiła podkreślać niższą pozycję społeczną Ronniego, ponieważ stanowiło to dla niej swoisty listek figowy, którym zakrywała własną bezsilność i uległość wobec męża. „Olive nigdy nie wybaczyła Ronniemu, że ożenił się z osobą lepiej urodzoną od niego (…). Nie pozwalając zabliźnić się ranom, które zadało jej niskie pochodzenie Ronniego, drwiąc z jego nieokrzesanego sposobu mówienia i braku delikatności, była w stanie mieć do niego pretensje o wszystko, siebie samą zaś winić jedynie o własną głupią bierność”15.

Ronnie sam siebie uważał za dobrego ojca. „Synu – mawiał – tam w górze jest Ktoś, kto na nas patrzy, i kiedy przyjdzie moja kolej, bym został osądzony, bo każdego z nas to czeka, osądzi mnie na podstawie tego, jak traktowałem was, moich chłopców”. W rzeczy samej zdarzało mu się sugerować, że wszystkie grzechy popełnia dla ich dobra. Jak wielu przed nim, David przekonał się, że jego ojciec to człowiek, któremu nie sposób się oprzeć. Ronnie raz po raz pytał go: „Kochasz swojego staruszka?”, i niezależnie od tego, co czuł w głębi serca, David nigdy nie znalazł w sobie dość siły, by odpowiedzieć przecząco. Ronnie był też melodramatyczny, potrafił wybuchać płaczem na zawołanie, jeśli służyło to jego celom. „Szlochał tak długo, aż sam też zaczynałeś płakać – pisał później David. – W końcu go obejmowałeś i zapominałeś, o co w ogóle chodziło w całej rozmowie”.

Ronnie wysyłał synów do drogich szkół prywatnych, ponieważ chciał w ten sposób uwolnić ich od tego bagażu, który w jego odczuciu zawsze utrudniał mu awans społeczny. Obaj mieli wyrosnąć na prawdziwych dżentelmenów, czyli osiągnąć coś, co jemu samemu nigdy się nie udało. Z tego powodu między Ronniem a jego synami pojawił się dystans – im bliżej byli celu, który im wyznaczył, tym bardziej oddalali się od ojca.

Na zewnątrz Ronnie sprawiał wrażenie człowieka sukcesu. „Synu – tłumaczył Davidowi – jedyne, czego naprawdę potrzebujesz w życiu, to czysta koszula i porządny garnitur”. Szczególnie upodobał sobie dwurzędowe, prążkowane marynarki z równo złożoną jedwabną chusteczką wystającą z butonierki. Wiedział, że odpowiedni wygląd to połowa sukcesu, kiedy chce się skutecznie manipulować ludźmi. Nie miał też cierpliwości do czepialskich biurokratów i dyrektorów banków, uparcie przestrzegających swoich bzdurnych procedur („Kto się nie zgadza? Z kim rozmawiałeś? Daj mi go do telefonu, niech no ja z nim pogadam”)16.

Kiedy w wieku dwudziestu dwóch lat Ronnie poślubił Olive, był już członkiem lokalnej Izby Handlowej oraz aktywnie udzielał się w Poole Rotary Club. Miesiąc po ślubie zorganizował doroczny „damski wieczór” klubu Rotary w okazałej nowej sali balowej hotelu Haven. Urzędujący burmistrz Poole, Frank Cornwell, wygłosił krótkie przemówienie, a następnie wzniesiono toast za wszystkie damy, wywołując żywą reakcję świeżo upieczonej „pani Ronaldowej Cornwell”, która na każdą żartobliwą uwagę pod ich adresem odpowiadała ciętą ripostą17.

W 1929 roku Ronnie został wybrany przewodniczącym nowo utworzonego stowarzyszenia Poole Round Table. Pod nazwą ruchu Okrągły Stół kryła się dynamicznie rosnąca sieć lokalnych klubów, w których młodzi biznesmeni mogli wymieniać się pomysłami i doświadczeniami, uczyć się od siebie i wspólnie przyczyniać się do rozwoju życia obywatelskiego. Organizację założono zaledwie kilka lat wcześniej, czerpiąc inspirację z przemówienia wygłoszonego w 1927 roku przez księcia Walii podczas Brytyjskich Targów Przemysłowych. W trakcie swojej rocznej kadencji przewodniczący Cornwell odegrał niezwykle aktywną rolę w działalności Okrągłego Stołu, co zostało jednoznacznie udokumentowane. Wziął wówczas udział w Narodowej Konferencji Okrągłych Stołów, na której zgłosił propozycję przyjęcia ogólnego zbioru zasad oraz uchwalenia konstytucji dla całego ruchu18. Podczas wspólnego zebrania oddziałów klubu Rotary i Okrągłego Stołu w Poole oznajmił, że młodsza organizacja ma dług wobec klubu, który „w dużej mierze zapoczątkował jej podróż”. Odnosząc się do wystąpienia głównego mówcy na temat osobowości, przekonywał, iż „w dzisiejszych czasach zaciętej rywalizacji ekspresywna osobowość jest szczególnie potrzebna. Mówi się, że biznes to w dziesięciu procentach wiedza, a w dziewięćdziesięciu umiejętność blefowania, ale czyż te dziewięćdziesiąt procent nie sprowadza się tak naprawdę do tego, jaką mamy osobowość?”19.

Tak jak jego ojciec, Ronnie należał do wolnomularzy. Gdy w późniejszych latach przeprowadzał się w nowe miejsce, od razu po przyjeździe odnajdywał zawsze masońską świątynię. I chociaż niezmiernie rzadko zdarzało mu się uczestniczyć w jakimkolwiek nabożeństwie, za każdym razem nawiązywał kontakt z pastorem Kościoła baptystów, ku nieskrywanemu zadowoleniu jego matki.

Ronnie był także aktywny jako członek Partii Liberalnej. Na przykład latem 1930 roku wyraził poparcie dla swojego szwagra, przemawiając podczas przyjęcia połączonego ze zbieraniem funduszy na przedmieściach Bournemouth. Zaatakował wówczas miejscowego członka parlamentu z ramienia konserwatystów, sir Henry’ego Page’a Crofta, kpiąc z jego dwuznacznego podejścia do Empire Free Trade Crusade, nowej partii założonej przez lorda Beaverbrooka. „Przypomina mi pewnego młodzieńca, który próbował utrzymać przy sobie dwie młode damy jednocześnie – żartował Ronnie. – Jednej przesyłał najlepsze życzenia, a drugiej wyrazy miłości”20. Tego rodzaju humor był może nieco zbyt frywolny dla słuchającego go audytorium, ale Ronniemu zawsze uchodziło to na sucho. Jego poglądy polityczne trudno byłoby jednak uznać za wyrafinowane. Jak większość rodaków w tamtych czasach uznawał wyższość Brytyjczyków nad innymi narodami za coś oczywistego. W końcu król Anglii panował nad największym imperium w dziejach świata, takim, „w którym nigdy nie zachodzi słońce”. Wszechobecne mapy na ścianach szkół, przedstawiające ćwierć naszego globu w tym samym bladoczerwonym kolorze, bardzo wzmacniały to poczucie samozadowolenia. Ronnie lubił cytować wielkiego imperialnego pisarza Rudyarda Kiplinga, a w szczególności jego najbardziej znany wiersz Jeżeli, który streszczał jego własną filozofię życiową: „Jeżeli umiesz przyjąć triumf i porażkę…”.

Na początku 1931 roku ogłoszono go przyszłym kandydatem Partii Liberalnej w okręgu South Dorset, gdzie liberałowie odnieśli miażdżące zwycięstwo w 1906 roku, ale we wszystkich kolejnych wyborach przegrywali tam z konserwatystami. Wyglądało na to, że Ronnie, który wciąż liczył sobie zaledwie dwadzieścia kilka lat, zwiąże przyszłość z polityką, ale jego debiut na scenie politycznej poważnie zakłóciły dramatyczne wydarzenia w Westminster. Latem tego samego roku laburzystowski premier James Ramsay MacDonald, któremu groził bunt w szeregach jego własnego gabinetu, zaprosił przedstawicieli wszystkich partii, by zasiedli razem z nim w nowym rządzie. Powstała koalicja parlamentarzystów z wszystkich trzech głównych partii, a w opozycji pozostały jedynie resztki Partii Pracy i kilku liberałów. Chcąc uzyskać mandat społeczny, nowy rząd narodowy zarządził powszechne wybory. Te parlamentarne przetasowania dały się odczuć także na poziomie lokalnym. W okresie poprzedzającym wybory Frank Cornwell napisał otwarty list do Aleca Glasseya, opublikowany w „Poole and East Dorset Herald”. Choć był konserwatystą, zadeklarował w nim „całkowite poparcie” dla Glasseya jako jednego z tych ludzi, którzy „udowodnili, że stawiają interes państwa ponad politykę partyjną”. Nie wiemy, czy Glassey był wdzięczny za ten głos poparcia.

Na tydzień przed wyborami, w emocjonalnym wystąpieniu przed tłumem zgromadzonym na sali Grand Theatre w Swanage, Ronnie ogłosił, że rezygnuje ze startu w wyborach, aby umożliwić obecnemu posłowi z jego okręgu, konserwatyście lordowi Cranborne, zwycięstwo w konfrontacji z kandydatem socjalistów. „W trudnych chwilach tworzą się zaskakujące sojusze – tłumaczył Ronnie – ale kiedy stawką jest samo istnienie państwa, staję ramię w ramię z rządem narodowym”. Swoje wystąpienie podsumował w równie wzniosłym tonie: „Nie kocham swojej partii ani trochę mniej, ale najbardziej kocham swój kraj”21.

„Na Boga, Wiggly, nie możesz raz w życiu się pospieszyć?” W wyimaginowanej rekonstrukcji własnych narodzin David opisał, jak Ronnie niecierpliwie czeka, aż jego żona upora się wreszcie z wydaniem ich syna na świat. Niewykluczone, że właśnie tak to wyglądało, ponieważ dokładnie tego samego wieczora miał wygłosić przemówienie.

Olive wkrótce zrozumiała, że zamieniła dawną monotonię i zniewolenie na emocjonujące życie bez poczucia stabilizacji. Ronnie lekką ręką wydawał pieniądze innych ludzi, zostawiając za sobą szlak czeków bez pokrycia, niezapłaconych rachunków i złamanych obietnic. Według Olive jego bohaterem był Clarence Hatry, ekstrawagancki finansista, który zbudował basen na dachu swojej posiadłości w Mayfair, a kiedyś posiadał największy jacht na wodach brytyjskich. Hatry zaczynał jako sprzedawca ubezpieczeń. Zbił fortunę na spekulacji w trakcie pierwszej wojny światowej, dzięki czemu w latach dwudziestych mógł stworzyć imperium biznesowe. Choć jego firmy trzykrotnie bankrutowały, ich właściciel stawał się coraz bogatszy. Podobno to właśnie upadek Hatry Group we wrześniu 1929 roku wywołał wielki krach na Wall Street. Sam Hatry trafił do więzienia za fałszerstwa i oszustwa.

Niedługo po ślubie Olive zaczęła wyczuwać, że Ronnie ma kłopoty finansowe. Przeżyła wstrząs, gdy pewnego dnia w domu pojawili się wierzyciele domagający się zaległych pieniędzy; jeszcze nigdy nie miała z czymś takim do czynienia. Jak się okazało, Ronnie wypuścił się na bardzo głęboką wodę. Kilka lat wcześniej postanowił pójść w ślady swojego ojca i spróbować sił w handlu nieruchomościami. Zaczął kupować domy, przy czym zazwyczaj około dziesięciu procent ceny wykładał z własnej kieszeni, a resztę załatwiał kredytami hipotecznymi. Bardzo szybko zgromadził w ten sposób jakieś trzydzieści pięć nieruchomości. Ale działo się to w okresie Wielkiego Kryzysu, czyli w czasach, kiedy czynsze gwałtownie spadały, i wkrótce przychody z wynajmu stały się niewystarczające do pokrycia wszystkich kosztów. Banki zaczęły przejmować kolejne domy. W 1932 roku Ronnie oszacował, że spekulacja nieruchomościami przyniosła mu straty rzędu 5000 funtów. Jeszcze więcej pieniędzy pochłonęło inne nieudane przedsięwzięcie. Ronnie był przekonany, że projekt uregulowania lokalnych przewozów autokarowych, zaproponowany przez laburzystowskiego ministra transportu Herberta Morrisona w ramach ustawy o transporcie drogowym z 1930 roku, to potencjalna żyła złota. Wcześniej w branży autokarowej w Wielkiej Brytanii nie obowiązywały właściwie żadne zasady; teraz wprowadzano lokalne licencje dające ich posiadaczom wyłączne prawo do świadczenia usług na danym obszarze. Ronnie przewidywał, że te pozwolenia staną się niezwykle cenne i prawdopodobnie będą przyznawane firmom, które już i tak kontrolowały całość albo przynajmniej większość istniejących usług przewozowych. Przez kilka lat wykupywał lokalne przedsiębiorstwa, by później połączyć je i sprzedać z dużym zyskiem jakiemuś dużemu koncernowi. Miał do tego idealną pozycję wyjściową, ponieważ właściciele wszystkich miejscowych przedsiębiorstw byli klientami firmy ubezpieczeniowej F. Cornwell & Son. Aby zebrać niezbędne fundusze, zapożyczył się u znajomych. Niestety, okazało się, że większość autokarów została kupiona na raty, i Ronniemu zabrakło pieniędzy na spłacenie ich w całości. W końcu pojazdy przepadły i biznes upadł; Ronnie stracił na tym interesie w sumie około 6000 funtów22.

Ronnie popadł w takie długi, że w maju 1932 roku jego ojciec poczuł się w obowiązku przyjść mu z pomocą. Doszło do porozumienia, na mocy którego Frank i jeden z jego wspólników przejął kontrolę nad całym majątkiem syna, łącznie z posiadłością Ambleside, gdzie przyszedł na świat David. Ronnie zrzekł się swoich udziałów w F. Cornwell & Son i zobowiązał się, że nie będzie angażował się w żadne nowe projekty bez uprzedniej konsultacji z Frankiem. Spowodowało to – jak ujął to sam Ronnie – „ogromne tarcia” pomiędzy ojcem i synem, zakończone wyprowadzką tego drugiego, nie chciał bowiem dłużej akceptować narzuconych mu ograniczeń.

Jednakże w opinii Olive był to pozorny rozłam. Wiele lat później opowiedziała swoim synom, że Ronnie musiał opuścić okolice Poole, ponieważ podejrzewano go, że aby zgarnąć pieniądze z odszkodowania, podpalił garaż w Hamworthy, gdzie stały autokary. Twierdziła, że ojciec Ronniego nie tylko był wtajemniczony w ten przekręt, ale tak naprawdę to on nakłonił do tego syna, a po wszystkim starał się nie wychylać. Nikt jednak nie usłyszał żadnych zarzutów, nie było też dowodów żadnego pożaru, czy to będącego wynikiem wypadku czy umyślnego podpalenia, więc może oskarżenia Olive są bezpodstawne.

Jakikolwiek był powód tej decyzji, młoda rodzina wyjechała z Poole i przeniosła się do Exeter. Okazało się, że to początek koczowniczego życia dla ich dzieci, które już nigdy nie miały osiąść nigdzie na tyle długo, by zapuścić korzenie i znaleźć sobie przyjaciół. Ronnie ponownie zajął się sprzedażą ubezpieczeń, a oprócz tego rozkręcił także równoległy biznes, znacznie bardziej opłacalny, jako rzeczoznawca specjalizujący się w odszkodowaniach powypadkowych. Zjawiał się na miejscu zdarzenia, a stamtąd pędził do szpitala, gdzie namawiał ofiary, by domagały się od sprawcy zadośćuczynienia, i proponował zainwestowanie uzyskanej w ten sposób kwoty na korzystnych warunkach. Pewnie dlatego, że zawsze gnał z miejsca na miejsce, wkrótce zgromadził całą kolekcję mandatów za przekroczenie dozwolonej prędkości.

Był to trudny okres dla Ronniego. Wierzyciele z Bournemouth coraz mocniej go naciskali. W desperacji sfałszował czek opiewający na 215 funtów i 4 szylingi. Policja przyszła do jego domu i zabrała go ze sobą. 17 lutego 1934 roku został skazany przez sąd w Winchesterze na sześć miesięcy więzienia za oszustwa.

Proces Ronniego stanowił szok dla całej rodziny. Wszyscy byli ogromnie zawstydzeni, może z wyjątkiem samego oskarżonego. Osobiście występował w swoim imieniu przed sądem, przekonując, że stawiane mu zarzuty opierają się na całej serii błędów i nieporozumień. Jego siostry pamiętają, jak rankiem w dniu, kiedy miał zapaść wyrok, patrzyły na niego przy goleniu. Był przekonany, że zostanie uniewinniony.

Sędzia odrzucił argumenty Ronniego i odmówił zmniejszenia wymiaru kary, stwierdzając, że jego zdaniem wyrok jest i tak łagodny. Ale sprawy miały przybrać jeszcze gorszy obrót. Kiedy Ronnie po zwolnieniu za kaucją oczekiwał na proces, przeniósł swoją rodzinę do Farnham Common, leżącej pomiędzy Maidenhead i Slough wioski w Buckinghamshire. Następnie wybrał się do Londynu, otworzył rachunek w Clydesdale Bank i zdeponował tam czek, który później okazał się bezwartościowy. W ciągu następnych paru dni wręczył kilku sprzedawcom i właścicielom warsztatów samochodowych w sąsiednich wioskach czeki z Clydesdale Bank na drobne kwoty nieprzekraczające 10 funtów. Żaden nie został zrealizowany, ponieważ na koncie nie było ani grosza. W lipcu Ronniego przywieziono z więzienia w Winchesterze do lokalnego sądu w Buckinghamshire, aby odpowiedział na zarzuty wyłudzania pieniędzy. Bronił się, utrzymując, że w momencie, gdy wręczał swoje czeki bez pokrycia, spodziewał się otrzymać 50 funtów, które obiecał mu przyjaciel; oprócz tego, jak przekonywał, miał zamiar wpłacić do banku pieniądze ze sprzedaży polisy ubezpieczeniowej opiewającej na 1000 funtów. W końcu stwierdził, że pewien właściciel warsztatu z Exeter jest mu winien 50 funtów. Sąd nie przyjął tych tłumaczeń i uznał go winnym siedmiu zarzutów uzyskania pieniędzy i dóbr materialnych za pomocą oszustwa. Sędzia dołożył do jego wcześniejszego wyroku kolejne dziewięć miesięcy więzienia połączonego z ciężkimi robotami.

Ronnie po raz kolejny odwołał się od wyroku i tym razem jego sprawa trafiła do Kryminalnego Sądu Apelacyjnego, przed którym reprezentował go młody Edward Ryder Richardson, późniejszy sędzia koronny i adwokat królewski. Oskarżycielem był natomiast Norman Birkett, adwokat królewski i przyszły lord Birkett, były pastor Kościoła metodystów i członek parlamentu z ramienia Partii Liberalnej, który zasiadał potem w trybunale podczas procesów norymberskich. Apelacja została odrzucona.

Wiele lat później Olive opowiadała swojemu starszemu synowi, że była przerażona, kiedy policja przyszła aresztować Ronniego. Nigdy nie wykazywała większego zainteresowania biznesowymi poczynaniami męża, napawały ją one jedynie bliżej niesprecyzowanym niepokojem. Teraz w ogrodzie przed domem ustawiała się kolejka kupców, a dom był opróżniany z mebli. Na miejscu zjawił się Alec Glassey, żeby zabrać stamtąd swoją siostrę i dwóch siostrzeńców, wówczas liczących sobie dwa i cztery lata, a więc zbyt małych, żeby zrozumieć, co się dzieje. Wracając do The Homestead, Olive czuła się, jakby również szła do więzienia, ale wiedziała, że nie ma dokąd pójść. Znów znalazła się w domu, z którego uciekła, i na powrót stała się potulnym dzieckiem. Nie umiała osłonić swoich synów przed wujem, który bił ich za każde, nawet najmniejsze przewinienie. Wspomnienie razów otrzymywanych od wuja w domu, a później także w szkole, nawet na starość potrafiło doprowadzić Davida do furii.

Ani Tony, ani David nie mieli pojęcia, gdzie jest Ronnie, i nikt nie raczył im tego wyjaśnić. Od dorosłych słyszeli jedynie wymijające odpowiedzi. Chłopcy, tak samo jak ich matka, zostali zmuszeni do odbycia ponurej pokuty. Kazano im być cicho i trzymać się na uboczu. Mieli zakaz wstępu do głównych pokoi dziennych w posiadłości, a kiedy bawili się na zewnątrz, wolno im było jedynie przebywać w sadzie. Mijały miesiące, a oni tkwili w tym czyśćcu, wśród „opadających drzew laurowych (…) czerwonych, smaganych przez wiatr plaż, na których zawsze panowała zła pogoda, skrzypiących huśtawek i przemoczonych piaskownic, zamykanych w Dzień Pański”23. W niedziele przemycano ich ukradkiem do kościoła przy akompaniamencie szeptów innych wiernych i musieli znosić kazania wuja Aleca, które zawsze wydawały się Davidowi niemiłosiernie długie. „Tamten drugi dom”, gdzie mieszkali dziadkowie chłopców od strony Cornwellów, stanowił temat tabu. Nie wolno było o nim wspominać w obecności Glasseyów – to właśnie tam wylęgło się całe zło.

Tymczasem Ronnie, jak przystało na osobę o tak beztroskiej naturze, podczas odsiadywania wyroku spoufalił się z naczelnikiem więzienia, jakby byli starymi kumplami od golfa. Opowiadał Olive, że gdy przychodziły jej listy, pokazywał je naczelnikowi i rozmawiali o tym, jakie to szczęście, że ma tak wspaniałą żonę.

Ronnie był pod dużym wrażeniem stylu, w jakim Birkett oskarżał go przed sądem i doprowadził do wyroku skazującego. Napisał do niego z więzienia list z gratulacjami, podchodząc do tego mniej więcej tak, jak pokonany zawodnik, który po uczciwej walce gratuluje zwycięzcy. Birkett, niewątpliwie zaskoczony, odpisał i tak rozpoczęła się między nimi stała korespondencja. Był to początek zaskakującej relacji, która tylko wzmocniła się po wyjściu Ronniego na wolność. Birketta ujęła wrodzona serdeczność i otwartość Ronniego, a także fakt, że przedstawiał go różnym młodym damom. Jak wielu innych, pozwolił Ronniemu sprowadzić się na złą drogę. W listach pisanych do Birketta z więzienia Ronnie zarzekał się, że po odsiedzeniu wyroku zacznie studiować prawo. Zaraz po wyjściu na wolność rzeczywiście zapisał się na kurs w korporacji prawniczej Gray’s Inn oraz nabył perukę i togę, które miały mu towarzyszyć przez resztę życia – choć ten ceremonialny zakup okazał się zarówno początkiem, jak i końcem jego nauki. Ronnie postanowił bowiem, że zamiast niego prawnikami zostaną jego synowie: Tony radcą prawnym kontaktującym się z klientami (ponieważ jest sumienny), a David adwokatem prowadzącym sprawy w sądzie (ponieważ jest wygadany). Ryder Richardson, który miał stać się regularnym gościem w domu Ronniego w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, zawsze powtarzał, że Ronnie umiał myśleć jak prawnik; gdyby trzymał się w życiu po właściwej stronie barykady, byłby w stanie zrobić karierę w tej profesji.

Chociaż domownicy od czasu do czasu pozwalali sobie na pewne aluzje, nikt nie powiedział chłopcom wprost, że ich ojciec siedział w więzieniu. Dowiedzieli się tego, dopiero gdy obaj byli już dorośli. David przypomniał sobie wtedy scenę z dzieciństwa, kiedy stał na ulicy pod więzieniem w Exeter, ściskając dłoń matki, machał do ojca widocznego za zakratowanym oknem i krzyczał: „Tatusiu!”. Podekscytowany tym wygrzebanym z mroków przeszłości wspomnieniem zapytał Ronniego, czy on także pamięta tę wzruszającą chwilę. „To od początku do końca wytwór twojej wyobraźni, synu”. Ronnie przyznał, że spędził trochę czasu w Exeter, ale głównie odsiadywał wyrok w więzieniach w Winchesterze i Wormwood Scrubs (ponoć w Winchesterze było najgorzej „z powodu Cyganów”). Poza tym, tłumaczył, przebywając za tymi murami, człowiek był zupełnie odcięty od świata i nie miał możliwości zobaczyć nikogo z zewnątrz. „Wie to dobrze każdy, kto zna więzienie w Exeter”. David uznał, że ta scena to fałszywe wspomnienie, które istniało wyłącznie w jego głowie. A jednak w jakiś dziwny sposób pozostało dla niego czymś prawdziwym. „Powinniśmy znaleźć inną nazwę na sposób, w jaki postrzegamy wydarzenia z przeszłości, które wciąż są w nas żywe – napisał. –  W i d z i a ł e m  go w tym oknie, ale jednocześnie  w i d z ę  go w nim teraz. Zaciska ręce na kratach, jego potężna klatka piersiowa jest obleczona w więzienny strój z wydrukowanymi strzałkami, taki sam jak w tych wszystkich komiksach, które czytałem w szkole”24.

Po roku pełnym zgryzot Olive opuściła The Homestead i zabrała synów do ich dziadków od strony Cornwellów. Mieszkali na Mount Road w domu znanym jako Bay View, ponieważ znajdował się na wzniesieniu, dzięki czemu rozciągał się z niego widok na port w Poole, a także wyspę Brownsea i majaczące na horyzoncie wzgórza Purbeck. W porównaniu z posiadłością Glasseyów było to dość przyjemne miejsce. Dziadkowie ciepło odnosili się do chłopców, trzy niezamężne ciotki, wszystkie nadal mieszkające w domu rodzinnym, roztkliwiały się zaś nad nimi i dokarmiały cukierkami. Ich pradziadek zajmował mały domek na tyłach posiadłości; na kominku trzymał kolekcję starych ceramicznych kufli w kształcie twarzy, które niezmiernie fascynowały chłopców. Pomijając ojca, brakowało im jedynie kieszonkowego, jakby w pewnym momencie wszyscy zgodnie stwierdzili, że synowie Ronniego nie powinni dostawać do ręki żadnych pieniędzy.

Wkrótce Olive