Strona główna » Religia i duchowość » Kiedy boga nie ma

Kiedy boga nie ma

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-942954-1-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kiedy boga nie ma

Kiedy boga nie ma” to książka o ateistach i ateizmie, a zatem również o religii, religiach, Kościele i relacjach z nim, systemach wartości i sposobach postrzegania świata. To książka o bogu, o jego bliżej niezidentyfikowanych obrazach i o mnogości jego wyobrażeń oraz o tym, jak człowiek potrafi sobie bez niego poradzić. Ta książka to nie tylko spis przemyśleń i sposobów recepcji idei boga, to historie ludzi, którzy w pewnym momencie swojego życia zdecydowali się obrać drogę, która z bogiem ma niewiele wspólnego.
Ten mały spis ludzkich historii pokazuje różnice między ateistami oraz ich cechy wspólne, różnie jednakże przez nich interpretowane. Pokazuje, jak bardzo różnią się między sobą ci, których często wrzuca się do jednego wora, myśląc jak o ludziach wykluczonych, pozbawionych podmiotowości w zatomizowanym społeczeństwie, w którym wszyscy w coś wierzymy. „Kiedy boga nie ma” to po prostu długie Polaków rozmowy, choć najmniej jest tu polityki i narzekania, najwięcej zaś ludzkiej materii i boga.
Czy to książka adresowana do ateistów? Cóż, jeśli chcą oni zrozumieć swój ateizm, to najpewniej nie. Z nim trzeba się przegryźć, czasem pokłócić, aby w końcu pogodzić lub toczyć nieustanny bój. Innymi słowy, to książka dla tych, którzy chcą zrozumieć to, czego inni ciągle nie rozumieją, bez względu na to, czy żegnają się od lewej do prawej, do modłów rozkładają dywan, chodzą z durszlakiem na głowie czy zwyczajnie nie wierzą w samą ideę istot boskich do tego stopnia, że nawet żarty z niej już ich nie bawią. Tak, to książka dla wszystkich, którzy mają problem z tymi, którzy żyją po swojemu, nie przejmując się tym, że komuś może być to nie w smak.

Polecane książki

Oto stoję w deszczu ciała [dziennik studentki], ta autobiograficzna poetycka opowieść jest zapisem dramatycznego wchodzenia w dorosłość neurotycznie wrażliwej dwudziestolatki. Nie straciła na aktualności, bo podejmuje problem ponadczasowy delikatnej, naiwnej jeszcze kobiecej niewinności zderzającej ...
Monty Blake chce przeprowadzić korzystną dla siebie transakcję z greckim milionerem Sergiosem Demonidesem. Wie, że Demonides znalazł się w trudnej sytuacji osobistej – potrzebuje żony, która stałaby się matką dla trójki jego dzieci. Zamierza więc podsunąć mu idealną kandydatk...
Czasem odrzucasz miłość, bo boisz się, że cię pochłonie. Ale jeśli jest prawdziwa, nie uciekniesz przed nią… Mark Williams zakochał się bez pamięci w Meredith jeszcze w liceum. Złamała mu serce, a on przez ostatnie dziesięć lat starał się o niej zapomnieć. Teraz jest człowiekiem sukcesu, ma rodzinę,...
Mrówkojady nie mają zębów, ale mają za to język sześć razy dłuższy od Waszego. I doskonały węch. Carlito opowie wam o swoich niezwykłych umiejętnościach. Jakie sztuczki potrafi zrobić przy pomocy swojego języka, jak spędza czas w amazońskiej puszczy i w co bawi się z małpką Raszi. I na czym polega p...
Programowanie neurolingwistyczne (NLP) najczęściej opisywane jest z punktu widzenia jednej z dwóch  skrajnie różnych postaw wobec tej techniki:1. To rewolucyjne podejście do rozwoju osobistego i życia, które w prosty sposób pozwala realizować praktycznie każde cele, niezależnie z jakich obszarów one...
To przystępny podręcznik, który wprowadza w zagadnienia magii praktycznej.Część teoretyczna w prosty sposób omawia liczne kwestie związane z przygotowaniem zarówno siebie, jak i otoczenia do magicznych obrzędów, a także wyjaśnia magiczne pojęcia i procesy. Przedstawia także zagadnienia dotyczące pra...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Przemysław Jankowski

Strona redakcyjna

Projekt okładki

Przemysław Jankowski

Korekta

Małgorzata Stempowska

Skład i łamanie

Sławomir Drachal

© Copyright by Przemysław Jankowski

2015

ISBN 978-83-942954-1-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl.

Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

Kontakt

www.rozpisani.pl

info@rozpisani.pl

Publikacja elektroniczna

Tomasz Fiałkowski

Ktoś mi kiedyś napisał, że nie wyda tej książki, bo nie zgadza się z tezą. Napisał też, że w Polsce będę miał nikłe szanse, by ją wydać, bo temat nikogo nie zainteresuje.

Co do tezy — nie mam zdania.

Co do niemożliwości wydania. Cóż, szach — mat…

Podziękowania

Z całego serducha dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi napisać i wydać niniejszą książkę. Wszystkim, którzy dołożyli swoją małą cegiełkę do projektu. Wszystkim, którzy pomogli i trzymali kciuki. Tym, którzy rozmawiali ze mną o ateizmie, i tym, z którymi rozmawiałem o swoich badaniach i o samej wizji książki. Tym, którzy pomogli mi zrozumieć, że ciągle niewiele z tego wszystkiego rozumiem.

Największe jednak dzięki wszystkim poniżej, którym zasadniczo dedykuję swoją książkę. Dziękuję Wam, uważającym się za rozumną kupę białka i przekonanym o nieomylności ewolucji i zbawczej roli nauki, oraz Wam, uważającym, że ateizm to skrajna głupota, ale broniącym prawa do swobodnego wypowiadania się tych, którzy identyfikują się z tą, Waszym zdaniem, głupotą. Może razem uda się nam nieco odczarować ten mityczny dla wielu ateizm.

Wielkie dzięki:

Rafałowi Kropiwnickiemu, Tomaszowi Juźwiakowi, Bartoszowi Wiśniewskiemu, Piotrowi Daroniowi, Pawłowi Marszałowi, Magdalenie Sprenger, Pawłowi Kostrzyńskiemu, Janowi Wicijowskiemu, Markowi Pustule, Elżbiecie Szymańskiej, Mikołajowi Majchrzakowi, K. L., Arturowi Siwiakowi, Krzysztofowi Rosadzie, Jackowi Kanigowskiemu, Magdzie Ogórek, Rafałowi Anyszce, Tomaszowi Makowskiemu, Veritus Asakano (zakładam, że nie da się tego po ludzku odmienić) i Evci Przyczynek, Damianowi Wenne, Michałowi Kozikowskiemu, Mateuszowi Binarschowi, Michałowi Mielochowi, Łukaszowi Stróżyńskiemu i Marcie Samborskiej, Kacprowi Szatkowskiemu, Maciejowi Romańskiemu, Magdalenie Żytkowiak, Tomkowi Korczowi, Michałowi Wiśniewskiemu, Aleksandrze Kieniewicz oraz Rafałowi Mazurkowi i Fundacji na rzecz Wolnomyślicieli im. Kazimierza Łyszczyńskiego.

No i Asi, bo bez Asi nic by z tego nie wyszło oraz rodzicom i młodemu, za nieustanne trzymanie kciuków.

Problemy z ateizmem

Ateizm wywodzi się z greckiego átheos, co znaczyć ma: bez boga. To dość proste. Ateizm, terminologicznie, jest przeciwieństwem teizmu. Jest poglądem, zgodnie z którym nie istnieje bóg ani żadne byty nadprzyrodzone. Oto spójna definicja ateizmu. Spójna i całkowicie wyabstrahowana, pochodząca znikąd i wystarczająca tylko, jeśli jesteśmy przekonani, że mądre książki oferują nam wiedzę objawioną, jedyną i prawdziwą. To spójne rozumienie każe nam sądzić, że ateizm to pewna dyspozycja skończona, oczywista, a przez to banalna. Każe nam myśleć, że ateista to ktoś, kto nie wierzy w boga, zatem słusznie możemy mówić o ateiście statystycznym, standardowym, typowym. To definicyjne i spłycone podejście do ateizmu sprowadza go wyłącznie do postawy biernej i leniwej, a ateistę do średniej statystycznej, do problemu, którym zajmowanie się nie ma najmniejszego sensu, o którym wszystko już powiedziano, napisano, o którym wszyscy już wszystko wiedzą. Rzeczywistość weryfikuje uczone tezy, zmienia, a nawet obala zawłaszczone sposoby postrzegania zjawisk i rzeczy oraz ludzi wraz z ich sposobami bycia. Rzeczywistość rzuca na ateizm nowe światło, każe postrzegać ateistę nie jako tego statystycznego, ale hipotetycznego, a ateizm nie jako ateizm w ogóle, ale jako ateizm konkretnego, hipotetycznego ateisty.

Rzeczywistość włącza w obręb myślenia o ateizmie i skonceptualizowania problematyki ateizmu indywidualność, podmiotowość, sprawczość. Ukazuje mnogość postaw ateistycznych oraz niesamowitą różnorodność sposobów rozumienia ateizmu. Uchyla kurtynę, pokazując nam różne sposoby bycia ateistą, często nieprzystające do siebie wzajemnie i zależne od jednostki, oraz różne sposoby stawania się nim, również zależne od jednostki oraz jej otoczenia, historii, kontekstów, w jakich funkcjonowała kiedyś i w jakich przyszło jej stawać się ateistą. Rzeczywistość odpowiada na pytanie o to, kim jest ateista, weryfikując, czy pytamy o ateistę, który nim jest, czy o ateistę, który się nim stał. Wśród tych, którzy się ateistami stali, zauważamy mnogość odmiennych motywatorów napędzających ateistyczne konwersje, z niespójnymi poziomami ateizacyjnego wpływu, z nierównymi poziomami świadomości własnej, indywidualnej roli w procesie stawania się ateistą. Od tych zaś, którzy ateistami są, bo zawsze nimi byli, dowiadujemy się, dlaczego tak jest, czy ich ateizm jest narzucony politycznie, przekonaniowo czy niezależnie od ich woli. Mimowolnie zastanawiamy się nad pobudkami rodziców wychowujących dzieci z dala od religii, nad specyfiką systemu państwowego, w którym dorastali ci ateiści od zawsze, ateiści z urzędu.

Kiedy w ateizm się wejdzie, kiedy się spróbuje go zrozumieć, otwiera się przed człowiekiem jak pawi ogon i nie wiadomo, co zrobić, jak i co postrzegać, co o tym czy o tamtym sądzić. Co więc robi ten nieszczęsny, zagubiony, nieznający się, a chcący się dowiedzieć? Szuka ekspertów, specjalistów, znawców. Szuka przewodników, i to wielu, bo jeden to za mało przy dobrodziejstwie ateistycznego inwentarza. Każdy z nich to ekspert, znawca, specjalista najwyższej próby. Każdy to ateista, który najlepiej potrafi opowiedzieć poszukującemu i łaknącemu opowieści człowiekowi o sobie i o ateizmie. O sobie przez pryzmat ateizmu i o ateizmie przez pryzmat siebie samego. Czego się najpierw dowiaduje człowiek, który szuka, a potem słucha, czasem nagrywając i notując? Mianowicie że ateizm opiera się na autoidentyfikacji, zdolności do rozpoznania siebie, poczuciu stałości i ciągłości swojego ja w czasie. Dowiaduje się, że jest relacyjny i temporalny, że zmienia się zależnie od kontekstu, dlatego ateistą się jest teraz i dlatego ateizm dzisiaj i ateizm jutro to dwa różne zjawiska. Ateista wie, kiedy jest ateistą, i potrafi określić siebie jako ateistę. Czasem wie nawet, dlaczego i od kiedy jest ateistą. Zdarza się nawet, że zdaje sobie sprawę, że nie wie, czy jutro albo pojutrze, albo przy następnym spotkaniu ciągle nim będzie. Ci, którym się to zdarza, to ludzie szczególni, jacyś tacy nadrozsądni, bardziej rozsądni niż wszyscy najrozsądniejsi na świecie razem wzięci, bo oni wiedzą, że jedyne, co u ludzi niezmienne, to nasza gatunkowa skłonność do zmian.

Ludzie pytają mnie czasem, co mógłbym powiedzieć o ateizmie tak ad hoc? Odpowiadam, że ad hoc, tak z głowy, czyli z niczego, to mogę powiedzieć, że ateizm jest i że ateiści są.

Czy można posiąść wiedzę absolutną o ateizmie? Nie można. Tak samo jak nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Rzeka płynie i ulega nieustannym zmianom, tak jak ateizm, zależny od niepohamowanej ludzkiej tendencji do dowolnej zmiany przekonań.

Pierwsza rozmowa

I.S.

— Jestem ateistą, nie wierzę w boga i jakoś sobie z tym radzę. Jeśli chodzi o jakiś termin, jakąś cezurę czasową określającą, od kiedy uważam się za ateistę, to strzelam, że pewnie jakoś od bierzmowania. Dlaczego tak? Na bierzmowaniu byłem w kościele ostatni raz. Od tego czasu unikam kościoła jak ognia, bo to siedlisko idiotów. Ale to bierzmowanie to, umówmy się, jest termin raczej umowny, ponieważ do kościoła to było mi daleko już wcześniej, na długo przed bierzmowaniem. W zasadzie od dziecka nie do końca pasowała mi biblijna historia stworzenia. Wiesz, nie kupowałem Adama i Ewy, żebra, raju utraconego, węża i jabłka. Coś mi w tej historii nie pasowało, coś wydawało się nielogiczne, wymyślone, naciągnięte do granic. Poza tym byłem dzieckiem ciekawym świata, wszystko dookoła mnie interesowało, wszystko musiałem wiedzieć. To była taka niezdrowa pasja, a nawet mania odkrywcy, bo rozkręcałem choćby piloty do telewizora, a potem starałem się je poskręcać. Najczęściej z marnym skutkiem. No cóż, taka była cena poznania i tę cenę płaciły domowe sprzęty: piloty, radia, magnetowidy, później komputery. Ciekawiło mnie jednak nie tylko to, co świeci i wydaje dźwięki, jest mechaniczne czy elektroniczne. Ciekawiły mnie żaby, jaszczurki, zaskrońce, więc je łapałem, a potem rozbierałem na czynniki pierwsze. Ciekawiły mnie gołębie, ptaki w ogóle, ale że ptaka trudno było złapać, to zamiast bawić się w sekcje, czytałem książki, oglądałem obrazki. Jeśli coś mnie zaintrygowało, to musiałem wiedzieć, z czym się to coś je. Religia też mnie ciekawiła. W sumie jej negacja narodziła się we mnie gdzieś w podstawówce, na biologii. Bo to przecież nie było tak, że nagle zacząłem zastanawiać się nad naturą i ideą oraz nad istnieniem lub nieistnieniem boga. Nie byłem jakimś cudownym dzieckiem i nie dochodziłem do żadnych daleko idących wniosków. Po prostu na biologii zainteresowałem się ewolucją zwierząt, tym, jak to się stało, że dzisiejsze ptaki wyglądają tak, a nie inaczej, tym, dlaczego wymarły i kiedy żyły dinozaury, no i mamutami oczywiście, bo wyglądały jak dorodne włochate słonie, przez co budziły moją sympatię. W sumie tak jakoś wyszło, że z tego zainteresowania zwierzakami i tym, jak dopasowują się do środowiska, jak zmieniają się na przestrzeni lat, zacząłem czytać popularnonaukowe książki o ewolucji, w tym też o ewolucji człowieka. I tu zaczęły pojawiać się zgrzyty między tym, co wpajano mi w domu i na lekcjach religii, a tym, co mówiła nauczycielka na biologii i co napisane było w mądrych książkach. Przełom tych moich dociekań przypadł na czasy gimnazjum, kiedy pojmowałem i rozumiałem więcej niż w podstawówce. To jakby jeden powód mojego rozwijającego się ateizmu, który zgrał się z okresem młodzieńczego buntu, kiedy to robiłem wszystko, byleby nie robić tego, co robić powinienem, co mi kazano. Kazano mi chodzić do kościoła, to do kościoła nie chodziłem. W zasadzie to bierzmowanie załatwiłem sobie tak pokątnie i rzutem na taśmę, że słów brak. Wiesz, opuszczałem te spotkania, nie uczyłem się katechizmu, nie interesowało mnie to w ogóle. No ale matka pogadała z księdzem, pewnie przekazała datek na świątynię i jakoś mnie upchnął z innymi gówniarzami, zostałem namaszczony olejkami. Odbębniłem swoje. Po tym bierzmowaniu nikt już nie kazał mi chodzić do kościoła, modlić się czy uczyć czegokolwiek o religii, mogłem więc w spokoju czytać książki o ewolucji i wyrabiać sobie opinię na temat biblijnych opowieści, które stawały się dla mnie coraz bardziej nielogiczne, coraz bardziej naciągane i po prostu coraz głupsze. Można powiedzieć, że wtedy wyrobiłem w sobie jakiś taki zmysł krytyczny i przestałem przyjmować na wiarę to, co do mnie mówiono, czy to, co gdzieś wyczytałem w uczonych książkach, a zacząłem dopuszczać jedynie możliwości, sprawdzać, konfrontować, dociekać. Zostało mi tak do dzisiaj, a nawet rozwinęło się, bo jak nie wiem, to pytam, jak nie ogarniam, to staram się zrozumieć. Po prostu nie lubię czegoś nie wiedzieć.

— Wychodzi na to, że nie jesteś ateistą, bo zawiodłeś się na bogu czy religii, ale dlatego, że zrozumiałeś, że boga nie ma, że religia jest czymś bezpodstawnym?

— Coś w ten deseń. Myślę, że można tak powiedzieć, bo faktycznie nie zawiodłem się nigdy na bogu, ale to pewnie dlatego, że nigdy tak naprawdę w niego nie wierzyłem i niczego od niego nie oczekiwałem. Wiesz, byłem z bogiem zaznajomiony, znałem ideę boga i wszystkie opowieści o tym, jak jest dobry i w ogóle, ale nigdy w niego nie wierzyłem, bo nie pozwalała mi na to ta ciekawość wszystkiego dookoła mnie. Poza tym, będąc jeszcze gówniarzem, nie myślałem o tym jakoś szczególnie, nie interesowało mnie to. Czy ty na przykład pamiętasz, jak silna była twoja wiara podczas pierwszej komunii? A może nie pamiętasz, bo skupiłeś się na prezentach, które dostałeś? Ja sam nie mam pojęcia, czy w ogóle wtedy wierzyłem w boga, czy byłem tylko zaznajomiony z historyjkami o nim. Wydaje mi się, że raczej to drugie. Widzisz, wierzyć trzeba świadomie, refleksyjnie, aktywnie. Wierzysz wtedy, kiedy sam chcesz wierzyć, kiedy czujesz potrzebę wiary. Dlatego kiedy jeszcze nie wątpiłem we wszystko, co mnie otacza, kiedy nie chciałem jeszcze wszystkiego poznać, wszystkiego rozmontować, rozebrać, rozkręcić i skręcić, nie mogę powiedzieć, że wierzyłem w boga, bo byłem zbyt mało rozwinięty, zbyt młody, by zdać sobie sprawę z ciężaru wiary i z konsekwencji, jakie niesie ona ze sobą. Byłem dzieckiem, bawiłem się światem, kwestie boga były dla mnie nieistotne, najpewniej nie zauważałem, by były ważniejsze niż wszystko inne, niż zabawki czy słodycze. Ja nie zawiodłem się na bogu, bo nie miałem kiedy. Nie zostałem ateistą dlatego, że zdusiłem w sobie wiarę. Ja raczej rozbudziłem, a następnie rozwijałem niewiarę, jakąś krytyczną pozycję względem boga, po czym uznałem, że boga nie ma i że jestem ateistą. Ja po prostu nigdy nie wierzyłem, bo kiedy mogłem zacząć wierzyć świadomie, byłem już zbyt wkręcony w poznawanie świata, w teorię ewolucji, w to wszystko, czym zaraziła mnie w szkole biologia i czym przyciągały mnie atlasy i książki. Nie mieściło mi się w głowie, że to wszystko, co wiem, co przeczytałem i zobaczyłem, jest nieważne, jest nieprawdziwe, a prawdziwe jest to, że bóg stworzył sobie człowieka, ptaszki, kotki i pieski. No proszę cię! Zbyt, po prostu, rozbudziłem swoją ciekawość, by potem zapchać ją biblijną historią stworzenia. Zbyt daleko zaszło moje poznawanie świata, dlatego nie mogłem tak z miejsca cofnąć się w rozwoju i przyjąć na klatę, że kobieta jest zrobiona z żebra.

— Innymi słowy, twój ateizm rozwijał się stopniowo, na przestrzeni lat. Zakładam, że był efektem jakiejś ewolucyjnej wędrówki.

— Nie do końca. Znaczy, wiesz, to był proces, tak, ale to był raczej proces, w którym ja się rozwijałem i do dzisiaj rozwijam, a nie, w którym rozwijał się mój ateizm. Nie wiem, jak uważają inni, jak postrzegają rozwój swoich ateistycznych poglądów, ale ja jestem zdania, że przede wszystkim to ja sam się rozwijałem, a ateizm jest po prostu konsekwencją tego rozwoju. Rozumiesz, to nie mój ateizm się rozwijał, bo ja nie skupiałem się na tym, w tej swojej ciekawości wszystkiego, by zrozumieć fenomen religii, by zrozumieć jej bezpodstawność, by gruntownie przebadać i poznać argumenty za istnieniem i przeciw istnieniu boga, by umocnić swój ateizm, tylko ja po prostu poznawałem świat, konfrontowałem to, co już wiedziałem, z tym, co widziałem wokół siebie na co dzień, to, co przeczytałem, z tym, czego mogłem doświadczyć. Ateizm rozwijał się gdzieś razem z moim sposobem patrzenia na świat, to jasne, ale nigdy nie był jakimś głównym wątkiem mojego rozwoju. Jest konsekwencją tego, jaki jestem, a nie na odwrót. Bo widzisz, to ważne: nie jest tak, że ateizm wpływa na nas, na to, jacy jesteśmy. To my wpływamy na to, jaki jest nasz ateizm. Masz jednak rację, że ten mój rozwój trwał długie lata, był stopniowy i systematyczny. No bo przecież nie było tak, że przeczytałem pierwszą książkę o dinozaurach, gdzie więcej było obrazków niż tekstu, i od razu wiedziałem, że jestem ateistą, i kościół omijałem szerokim łukiem. No nie, chodziłem do kościoła, na lekcje religii w szkole jak wszyscy, a pewnie jak większość, dlatego że mi kazali. Nieważne było, że nie wierzyłem w te wszystkie historie, że nad nimi nawet szczególnie nie myślałem, ważne było, żebym chodził, żebym był na religii i w kościele jak wszyscy. Bo jakby mnie nie było, to jakby to wyglądało przecież? Takie były powody tej mojej ewangelizacji. U mnie w rodzinie nikt nie był ani nie jest jakoś gorliwie wierzący, więc na pielgrzymki pokutnicze mnie nie wysyłano. Po prostu miałem być tam, gdzie miałem, bo tak trzeba i tak wypada. Bierzmowanie jest za to faktycznie jakąś tam cezurą, bo jak to odbębniłem, przestano się interesować moim religijnym rozwojem. I dobrze. Nie wierzyłem w boga i edukowałem się trochę na własną rękę w sprawach biologii, ewolucji i tak dalej, ale jednak byłem wciśnięty w ten Kościół w pewien sposób, co oczywiście ograniczało do pewnego stopnia moje poglądy. No tak, gdzieś tam pojawiał się lęk, że może ten bóg jednak mnie widzi i nie podobają mu się moje poglądy na temat ewolucji. Do gimnazjum, powiedzmy, nawiedzały mnie takie przemyślenia, potem minęły, kiedy zacząłem utwierdzać się w niewierze i w bezsensowności wiary. Dużą rolę w moim rozwoju odegrała gazeta komputerowa, to znaczy taka o grach i sprzęcie po prostu. Nie miałem jeszcze dostępu do Internetu, dlatego w porównaniu z dzisiejszymi czasami pewne treści docierały do mnie wolniej i nie było na to rady. Potem dopiero ta gazeta, „CD Action”, stała się dla mnie źródłem informacji bieżących, powiedzmy, bo bardziej aktualnych niż książki i atlasy. Pamiętam, że były tam na płytach zamieszczane takie jakby blogi różnych ludzi, ich przemyślenia i teorie na najróżniejsze tematy, w tym na temat religii. Pojawiały się publikacje krytyczne, teksty różnych ateistów, których przemyślenia zaczęły do mnie mocno trafiać. Po prostu przekonałem się wtedy i w sumie po raz pierwszy to dostrzegłem, zdałem sobie sprawę z tego po prostu, że są ludzie, którzy myślą podobnie do mnie, że nie jestem sam ze swoim podejściem do religii, do życia, do świata. Bo tak jednak myślałem: że jestem osamotniony w swoich poglądach. No bo w gimnazjum to się raczej o religii nie rozmawia, nie ma z kim i nie ma sensu. Żyłem sobie w niewiedzy, tłumacząc sobie wszystko na spokojnie, tak dla siebie, aż tu znalazłem teksty ludzi myślących podobnie do mnie, i to teksty, do których miałem łatwy dostęp, bo wystarczyło kupić gazetę, w sumie ciekawą, bo o grach i komputerach. Rewelacja. Pamiętam, że jak zacząłem czytać te materiały z płyt, to jeszcze bardziej rozbudziłem swoją ciekawość świata. Ja miałem pewne wątpliwości, ktoś w swoim tekście z płyty miał podobnie, a ktoś inny te wątpliwości wyjaśniał. Czyli co? Czyli mogłem zebrać kilka opinii na dany temat i samemu zdecydować, która z nich jest dla mnie rozsądniejsza, bardziej racjonalna, która brzmi logiczniej, która lepiej wyjaśnia niewyjaśnione. Teorie, które czytałem, stawały się podteoriami moich własnych teorii. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wiele w sumie temu „CD Action” zawdzięczam, bo gdyby nie informacje, jakie czerpałem z tych płytowych publikacji, mój rozwój na pewno, na sto procent, nie byłby tak ukierunkowany ani tak szybki i zdecydowany. Musiałbym po prostu dużo więcej czasu poświęcić na zbieranie informacji, co odbiłoby się na ilości przyswajanych przeze mnie treści, bo przecież jest różnica między znalezieniem książki a przeczytaniem książki.

— Ateizm stymulowany przez „CD Action”. Ciekaw jestem, jak wpisuje się to w profil tego czasopisma.

— Nie tyle ateizm, co sceptycyzm albo racjonalizm. Myślę, że to lepsze określenie, choć mogę się trochę plątać, ale ateizm jest przecież tylko ich konsekwencją. Ale… w sumie to tak, masz rację, można powiedzieć, że mój ateizm był stymulowany, bo od kiedy zacząłem czytać te teksty z płyt, ateizm stał się jednym z terminów oddających mój sposób postrzegania świata. Zaraz obok sceptycyzmu czy racjonalizmu. Tylko nie myśl, że mój rozwój ograniczył się do „CD Action”! To jednak tylko publicystyka, a nie nauka. Z naukowych rzeczy to ciągle siedziałem w książkach, które udawało mi się wyszperać w osiedlowych księgarniach czy szkolnych bibliotekach. Jasne, że było ich coraz mniej, bo ja czytałem, a zbiory jakoś nie rosły w oczach, ale to ciągle było źródło wiedzy bardzo dla mnie ważne. Z tym, że jednak publicystyka podchodzi ludziom bardziej i jest to dość naturalne. Te teksty z płyt czytało mi się łatwiej, dlatego pewnie też tak bardzo w nie wpadłem. Nie ma co ukrywać, publikacje ludzi o podobnym do mojego sposobie myślenia pomagały mi sensownie i krytycznie patrzeć na świat wokół. Ale nie tylko one były pomocne. Później przyszedł okres fascynacji książkami Michaela Crichtona, też ateisty, które znowu dały mi kopa do przodu i jeszcze szerzej otworzyły oczy na świat. Mimo że była to literacka fikcja, to to, jak Crichton pisał o ludziach, o ich sposobach myślenia, postrzeganiu rzeczywistości, o samej rzeczywistości i o tym, jak jest kształtowana, jak ludzie oszukują innych, kształtując tę rzeczywistość pod siebie, uczyło mnie patrzeć na wszystko inaczej. Uczyłem się żyć tak, by potrafić wszystko, co dla mnie ważne, co może mi jakoś w życiu pomóc. Wyrobiłem w sobie umiejętność zjednywania sobie ludzi, którzy mogliby mi w jakiś sposób nie dziś, nie jutro, ale może za rok pomóc, nauczyłem się też nie patrzeć na nikogo z góry, nikomu nie przypinać plakietki idioty. Dziwne to trochę, bo z jednej strony żyję tylko pod siebie, a z drugiej jestem tolerancyjny i rozumiem inność ludzi i ta inność wcale mi nie przeszkadza. Tak chyba też powinni myśleć ateiści, nie? W sensie, że powinni być tolerancyjni. Zwłaszcza w polskim kontekście, gdzie tych innych i różnych od ogółu wielu nie ma, więc nierozsądnie byłoby dla tych wszystkich niemieszczących się w większości, gdyby walczyli między sobą, spierali się między sobą, bo wtedy większość mogłaby ich w bardzo prosty sposób i minimalnym nakładem sił połknąć, przetrawić, zmienić i pozbyć się na zawsze problemu inności. Ze społeczeństwa niemal homogenicznego zrobić społeczeństwo całkowicie homogeniczne. Smutna wizja.

— Szczerze mówiąc, nie byłbym aż takim fatalistą. Osobiście wydaje mi się, że u nas większość często nie wie nawet, że jakaś mniejszość w ogóle istnieje.

— Dopóki większość nie wie, dopóty jest spoko. Ale jak większość się dowie, to wtedy swoboda mniejszości znika. Wiem coś o tym, w końcu jestem ateistą, nie?

— Dobra, jesteś ekspertem, nie będę się kłócił. Powiedz mi zatem, czym jest dla ciebie religia. Czym jest ten system, który uważasz za bezzasadny?

— Musimy zacząć od samego początku. Od powstania religii, od tego, czym była kiedyś. Zawsze uważałem, że dawniej, w czasach, kiedy rodziły się religie, ludzie potrzebowali jakiegoś wyjaśnienia. Wyjaśnienia tego, skąd się wzięli, skąd wziął się świat i dlaczego wygląda, jak wygląda, no i wyjaśnienia różnych zjawisk, na przykład pogodowych. I umówmy się: ci ludzie kiedyś nie mieli możliwości poznawczych, jakie mamy dzisiaj, nie mieli możliwości zbadania zjawisk, których nie rozumieli, i nie mieli jakiegoś dorobku naukowego, który wytłumaczyłby im, opisałby, czym są, dlaczego świat jest taki, a nie inny, dlaczego świeci słońce, pada deszcz, dlaczego są mgły, burze, pioruny, wiatr. No i wymyślili sobie boga. Najpierw bogów, potem dopiero tych bogów ścisnęli, skrępowali i ujednolicili w jednego boga. Bóg był więc u zarania dziejów religii uniwersalną odpowiedzią, pozwalał ogarnąć się w świecie. Tak, kiedyś ludzie postrzegali świat przez pryzmat boga. Dlatego stworzyli boga, stworzyli sobie uniwersalną odpowiedź.

— Religia jako sposób na wyjaśnienie niewyjaśnionego?

— Dokładnie tak. Nawet więcej: religia jest sposobem na wyjaśnienie sobie świata, jego złożoności oraz wewnętrznego skomplikowania i pozostaje tym sposobem do dzisiaj, choć dziś jest to sposób wyjaśniania śmieszny, przedawniony, nieaktualny. No ale ludzie dalej operują perspektywą boga, więc religia ciągle ma wyjaśniać, rozwiewać wątpliwości. Poza tym — to też nastąpiło już kiedyś, dawno temu, na długo przed nami — religia jest systemem nadawania sensu życiu. I tak to wygląda: religia najpierw tłumaczy świat, a potem nadaje światu sens. Dlatego też jednostka wierząca tłumaczy sobie świat poprzez religię, a potem nadaje sens temu światu i sobie samej. Do tego dochodzi jeszcze aspekt wspólnotowy, bo przecież religia łączy ludzi, jednoczy ich i spaja. Tak że religia jest dla mnie systemem tłumaczenia świata, nadawania sensu światu i życiu oraz jednoczenia ludzi.

— I mówisz, że jest bezzasadna.

— Dla mnie tak, dla mnie jest bezsensowna, bo przedmiot wierzeń nie istnieje. Ale są ludzie, i to jest większość, dla których religia ma sens, dlatego nie można uogólnić i powiedzieć, że religia jest bezsensowna. Wiara w boga jest bezsensowna, to na pewno, jest bezzasadna i nie działa. Religia, mimo że racjonalnie jest zwyczajnie głupia i nieadekwatna, nieprzystająca do czasów współczesnych, działa doskonale i ciągle ludziom wiele rzeczy tłumaczy, ciągle nadaje sens ich życiu i ciągle jednoczy ich ze sobą. I teraz pozostaje kwestia, czym jest ateizm. Powiem ci, że nie wiem tak naprawdę, czym jest ateizm w formie czystej, jeśli w ogóle jest, jeśli istnieje taka forma czysta ateizmu. Zaczynam się zastanawiać, czy ateizm nie jest czasem nie tylko niewiarą w boga, czy nie jest czymś więcej. Może jest? Dla mnie jednak, ale jest to tylko moje podejście do tej kwestii, ateizm jest stanowiskiem opartym na braku wiary i braku boga, na nieprawdziwości idei istnienia boga. Ale to tylko moja opinia. Ja po prostu brak wiary w boga opieram na tym, że bardziej ufam faktom, zdobyczom nauki niż kazaniu księdza z ambony. Dorobek naukowy mogę przeanalizować i przemyśleć, ewentualnie go zaakceptować lub też nie i wtedy szukać innej drogi, innych odpowiedzi, a kazanie księdza z ambony powinienem wziąć do siebie bezrefleksyjnie, bo temu sprzyja światopogląd religijny. W religii to, co mówią kapłani, jest „prawdą”, a w nauce i ateizmie wszystko, co ktokolwiek mówi, możemy, a nawet powinniśmy sprawdzić, przeanalizować, zastanowić się nad tym. Dla mnie w ogóle nie ma faktów objawionych, nie ma uniwersalnej prawdy. Wszystko, co możemy stwierdzić na pewno, możemy stwierdzić tylko na daną chwilę i jest to jedynie dopuszczenie najlepszej, bo jeszcze nieobalonej, możliwości.

— Czyli co? Ateizm nie jest negacją wiary czy religii tylko dopuszczaniem możliwości?

— Według mnie ateizm nigdy nie negował wiary w cokolwiek. No, w cokolwiek, co jest pozareligijne, bo to, że jest negacją religii, a raczej tego boskiego składnika każdej religii, jest oczywiste. Ale na pewno ateizm nie jest negacją wiary. Dajmy na to, mogę uważać się za ateistę, nie wierząc w żadne twory boskie, o których traktują religie, ale nikt nie zabroni mi wierzyć w smoka wawelskiego czy w latającego potwora spaghetti. Tylko widzisz, to jest bardzo zależne od ludzi. To znaczy ateizm jest zależny od ludzi, bo to, że ja albo ktoś tam sobie dla zabawy wierzymy w zębową wróżkę, to jeszcze nic nie znaczy i nie zmienia faktu, że nie wierząc w boga, jesteśmy ateistami. Wiara w pozareligijne byty wymyślone nie przekreśla ateizmu. Gorzej jednak, jeśli przyjdzie komuś do głowy, by ateizm unifikować, ujednolicić niewiarę, stworzyć doktrynę niewiary i potem pod szyldem tej doktryny jednoczyć ludzi. Jeśli ktoś, a takie ruchy już przecież są wykonywane, bo ateiści walczący chcą jakoś ujednolicić ateizm, ale jeśli komuś się faktycznie uda, rozpisze sobie jakieś cechy ateizmu, porobi wytyczne ateizmu i będzie określał, kto według tych wytycznych ateistą jest, a kto nie… No to będzie to najkrótsza droga do zmiany ateizmu w system, i to w system religijny, który będzie tłumaczył rzeczywistość przez pryzmat braku wiary w boga. Będzie nadawał sens przez ten pryzmat oraz poprzez przyjmowanie za prawdziwe wszelkich tez naukowych. Będzie jednoczył ze sobą ludzi pod wspólnym szyldem, pod wspólną doktryną niewiary, doktryną ateizmu. Taki ateizm zunifikowany, taka jego forma ujednolicona to już nie będzie dla mnie ateizm, tylko jakaś świecka religia. Bo widzisz, ateizm każdego ateisty z osobna polega na tym, że nie wierzy w boga, a to, co poza tym, to jego prywatna sprawa, która w żaden sposób na ateizm nie wpływa. I tak to powinno wyglądać. Ateizm powinien być indywidualny i oparty jedynie na niewierze w boga. To wszystko. Jeśli zaś ktoś to unormuje, nawet nie dodając jakichś fantastycznych stworów, w które można by wierzyć, ale po prostu rozpisując, czym ateizm jest, sprawi, że ta jednocząca się grupa ateistów przestanie być grupą ateistów, bo prędzej czy później przestaną oni nie wierzyć w boga, wyjdą od niewiary w boga do wiary w niewiarę w boga albo wiary w nieistnienie boga, a to już z ateizmem nie ma nic wspólnego.

— Dostrzegasz różnicę między wiarą a wiarą religijną? Wiesz, między potocznym i często bagatelizowanym podejściem do wiary a wiarą ukierunkowaną na konkretny byt lub byty transcendentne? Jeśli tak, a tak mi się wydaje, to powiedz mi: jesteś człowiekiem wierzącym?

— Dostrzegam. O tym w sumie też chyba mówiłem. O tej wierze w naukę czy, dajmy na to, w nieistnienie boga… Ale to, kurwa, śmiesznie brzmi! Ale tak, widzę różnicę i jestem, przynajmniej uważam, że jestem człowiekiem wierzącym, a zarazem ateistą, bo nie wierzę w boga, ale wierzę, że wszystko, co nas otacza, opiera się na jakichś naturalnych prawach, reakcjach. Wierzę w podział atomu, wierzę w słuszność teorii ewolucji, wierzę, że ewolucja tak nas ukształtowała, jak dzisiaj wyglądamy, wierzę, że gdy umieramy, to umiera nasza mentalność. Widzisz, tu ciekawa kwestia, bo niektórzy pewnie powiedzieliby, że to, w co ja wierzę, ludzkość dawno już wie i że jest to wiedza, a nie wiara. Ten ktoś byłby w błędzie, bo ja nie wiem, czy po śmierci umiera też moja mentalność, mój duch i moja świadomość. Zamiast tego dopuszczam możliwość, dopuszczam do siebie coś, co wydaje mi się najlepszym i najbardziej wiarygodnym wytłumaczeniem tego, co dzieje się z nami po śmierci, czyli po prostu wierzę, że faktycznie jest tak, że po śmierci umieramy też mentalnie, a nie tylko fizycznie. I jest to wiara, bo nie ma możliwości doświadczenia tego, czyli poznania, bez uprzedniej śmierci. A wszyscy wiemy, że po śmierci to już się raczej do życia nie wraca i raczej nie da się innym ludziom opisać swoich doświadczeń, tak by mogli wiedzieć, co dzieje się po śmierci, a nie tylko wierzyć. To wszystko jest ważne w kontekście tego, kogo uznajemy za człowieka wierzącego, a kogo za niewierzącego. Widzisz, w Polsce tak się utarło w języku potocznym, że wierzący to zawsze katolik, a niewierzący to zawsze ateista albo niekatolik. I to jest pewien problem, bo prowadzi do niezrozumienia czasem podstawowych kwestii. Ludzie gubią się i głupieją, kiedy ateista mówi im, że jest człowiekiem wierzącym.

— To jaka byłaby podstawowa różnica między człowiekiem wierzącym religijnie, osobą religijną, takim pierwszym z brzegu katolikiem, a ateistą?

— Taka, że katolik żyje według tego, co powiedzą mu w kościele, a ateista dopuszcza do siebie różne możliwości, analizuje, zastanawia się i sam wybiera swój sposób na życie. To oczywiście fundamentalna różnica w formie czystej, bo wszyscy wiemy, że w rzeczywistości jest często tak, że katolik wcale prawdziwym katolikiem nie jest, gdyż poza chodzeniem do kościoła w niedziele na co dzień żyje sobie po swojemu, za nic mając religijne nakazy i zakazy. Tak że w rzeczywistości wszystkie różnice się czasem rozmywają i trudno je zauważyć. Ale w formie czystej, konfrontując religię z ateizmem takim, jaki ja dla siebie zdefiniowałem i jakim ja uważam, że jest albo że być powinien, różnica polega właśnie na życiu, jak nam każą, w przypadku katolika, i na życiu, jak sami chcemy, w przypadku ateisty. Widać tu też, że ateista ma w życiu zdecydowanie trudniej niż taki katolik w formie czystej. Katolik ma wszystko na talerzu, wystarczy, że weźmie widelec i jest syty i szczęśliwy. Ateista, zanim stanie się szczęśliwy, musi znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania, a pytania te są różne w przypadku każdego ateisty. Najgorzej mają ci, którzy jakoś z miejsca porzucają religię i stają się ateistami. Tacy muszą sobie poodpowiadać na mnóstwo pytań. Ja nie miałem żadnego problemu z odnalezieniem się w świecie jako ateista, bo nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, zawsze konstruowałem siebie pod siebie i dla siebie. Nie mam problemów moralnych czy etycznych i nie martwi mnie, że zasady moralne, których zostałem nauczony, są jakąś tam pochodną chrześcijaństwa. Absolutnie mnie to nie martwi, bo są one uniwersalnie dobre… No, prawie wszystkie. Poza tym nie zrobię czegoś, czego zabrania prawo, ani nie zrobię, a przynajmniej staram się nie robić komuś czegoś, czego sam bym nie chciał, żeby mi ktoś zrobił. To chyba dość proste i moim zdaniem powinna to być zasada dla ludzi nadrzędna. Tak to żyję po swojemu i nie mogę narzekać. A co z innymi ateistami? Są strasznie różni, tak różni, jak tylko różnić się może człowiek od człowieka. Na przykład są ateiści uważający, że nie zabiją nikogo tylko dlatego, że im tego prawo zabrania. Gdyby nie prawo, to by się nie ograniczali, bo przecież boga nie ma, więc nie czekałyby ich żadne konsekwencje. Jak głupim trzeba być, żeby tak myśleć? No sam sobie odpowiedz, bo dla mnie to przykład naprawdę skrajnej głupoty i jakiejś martwicy mózgu. Różnice między ateistami widać nie tylko w sposobach życia, ale też w powodach odrzucenia religii. Znowu ja jestem pewnie nieciekawy, bo w żaden spektakularny sposób nie stałem się ateistą, ale są tacy, którzy na przykład obrazili się na boga, którzy o coś boga prosili, o coś pewnie ważnego, a że bóg nie spełnił ich próśb, to obrazili się na niego i z dnia na dzień przestali wierzyć. I co? Też głupie, nie? Albo ludzie, którzy pozjadali wszystkie rozumy i są tak ateistyczni w swoim ateizmie, że wręcz wierzą w nieistnienie boga, ale o tym ci już wspominałem. Są ateiści apostaci, którzy bez apostazji nie wyobrażają sobie ateizmu, i są ateiści tacy jak ja, dla których apostazja to tylko kolejny papier w szufladzie i którym nie chce się zadawać sobie trudu, jeździć po kościołach, gadać z proboszczami, pisać i wysyłać różne pisma, wnioski czy formularze tylko po to, by oficjalnie wykluczyć się ze struktur Kościoła, który ich interesuje tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ale są tacy, którym się chciało bawić w apostazję. Zazdroszczę im tej zawziętości, tej upartości, by Kościołowi dać pstryczka w nos, by nabruździć mu w papierach, by stać się statystyką, ale taką, z jakiej są dumni, a nie sztucznie podbijającą notowania Kościoła. O, widzisz, są też ateiści czujący potrzebę walki z Kościołem, antyklerykalni do bólu, którzy najchętniej rzuciliby się na kościelnych hierarchów z kijami, i są tacy, których religia i Kościół w ogóle nie interesują. Ja na przykład nie pasuję ani do jednych, ani do drugich, bo o ile religia nie zaprząta mi głowy na co dzień, to w sytuacji, gdy Kościół rozpocząłby jakąś agresywną misję ewangelizacyjną, a wiemy obaj, że są w katolicyzmie grupy, które z chęcią na nowo rozpaliłyby stosy inkwizycji, paląc już nie tylko czarownice, ale też pedałów, lesbijki, ateistów, luteranów, muzułmanów, czarnych, żółtych, brudnych i w ogóle całą masę tak zwanych pederastów, to bez wahania pierwszy rzuciłbym kamieniem i zaczął tłuc tę fanatyczną bandę po pyskach. Ale póki co, póki Kościół w Polsce działa tak, jak działa, trzymając się swojej nieudolności i archaizmu z całych sił, to ani mnie on ziębi, ani parzy. Niech ludzie sobie wierzą, dopóki im na punkcie tej wiary drastycznie nie odbija. To mogłoby być takie orędzie do narodu, wiesz, do katolików i przedstawicieli innych, tych mniejszościowych w Polsce wspólnot wyznaniowych i do ateistów, no, do wszystkich w ogóle. Orędzie pod tytułem: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Frazes trochę, nie? Trochę tak, bo nie zapominajmy, że chrześcijaństwo jest religią misyjną, a tam, gdzie misja, tam i fanatyzm.

— A co z bogiem, z siłą wyższą? Jest, nie ma go? Był, ale zniknął? Już o tym mówiłeś, ale muszę wyciągnąć z ciebie, ile się da.

— Hm, ewentualnie, gdyby ktoś zapędził mnie w kozi róg i wytrącił z rąk wszystkie argumenty, byłbym w stanie przyjąć, że istnieje jakaś siła wyższa. Musiałaby to być jednak siła wyższa mająca w pełni racjonalne wytłumaczenie, bezosobowa, pozbawiona świadomości, takiej ludzkiej świadomości własnego istnienia. Możliwe nawet, że istnieje gdzieś taka siła wyższa, taka właśnie idealnie nieskalana ludzkimi wadami, taka, której nasze umysły nie potrafią ogarnąć, bo jesteśmy zbyt ograniczeni, zbyt mało rozwinięci, nie mamy potrzebnych do poznania jej narzędzi. Nawet jednak gdybyśmy kiedyś tę siłę wyższą odkryli, to tak czy inaczej pozostałaby dla nas zagadką, bo usilnie próbowalibyśmy wpasować ją w religijny sposób postrzegania. Więc nie, uważam, że nie istnieje rodzaj osobowego boga. Może za to istnieć rodzaj bezosobowej siły, którą ludzie tak czy siak sprowadziliby do poziomu wymyślonego boga.

Religia

P.B.

— Co robisz dzisiaj, kiedy czegoś nie wiesz? Otwierasz książkę, przeglądasz, a czasem czytasz, jak ci się chce, i już wiesz. To jest zdobycz cywilizacyjna, dzięki której dzisiaj nie musimy już wymyślać sobie bogów. Zanim jednak powstały te mądre, uczone, wszystko wyjaśniające książki, ludzie byli ograniczeni i niczego nie rozumieli, a wiadomo, że ludzie jako gatunek nie potrafią żyć w świecie, którego nie rozumieją. Najbardziej naturalne i najprostsze było dla nich wymyślenie jakiejś uniwersalnej odpowiedzi, takiej, która odpowiadałaby na wszystkie ewentualne pytania. No więc wymyślono boga i religię, a potem Kościół, i tak to przetrwało do dzisiaj.

— Czyli religia wyjaśnia to, co niejasne.

— Możemy się spierać, czym jest religia w działaniu, ale mimo to religia, a raczej religie dają ludziom możliwość wyjaśniania rzeczy dla nich niezrozumiałych, przez pryzmat boga oczywiście — zawahał się. — No, boga albo jakiejś innej abstrakcyjnej siły wyższej, która steruje światem oraz ludźmi i tak, jak jest, tak być musi, bo ta siła wyższa chce, żeby tak było.

P.C.

— Dlaczego powstały religie? Religie powstały po to, żeby człowiek nie był sam, bo kiedy człowiek jest sam, to z niczym nie potrafi sobie poradzić. Kiedy już religie były, okazało się, że człowiek nawet wtedy, kiedy nie jest sam, cały czas jest nieporadny, ślamazarny, ułomny, aż przykro patrzeć. Ludzie, czyli mnoga wersja człowieka, stadnie zachowują się bez ładu i składu. Ludzi przeraża rzeczywistość. Kiedy okazało się, że nie wystarcza dać człowiekowi innego człowieka, rozbudzić instynktu zbiorowości, a trzeba do tego okiełznać dla nich rzeczywistość, religie zaczęły tę rzeczywistość tłumaczyć. I tak zostało do dzisiaj. Religia jest po to, by ludziom było lepiej, i po to, by potrafili poradzić sobie z przerażającą rzeczywistością.

M.M.

— Musimy zacząć od tego, że jest coś, co ja sądzę, i coś, co sądzą inni, i niekoniecznie powinienem opowiadać ci, czym jest religia, albo w ogóle o religii mówić. Wiesz, dla mnie religia przede wszystkim opiera się na wierze w coś, czego nie ma, bo jak czegoś nie widać, nie słychać, nie czuć, nie można tego posmakować, to tego po prostu nie ma. No i to tyle z mojej strony, bo ja nie zwykłem zastanawiać się nad tym, czego nie ma, co nie istnieje, bo nie ma na istnienie tego czegoś najmniejszych nawet dowodów. Więc jakbyś chciał ze mną pogadać o religii, to szczerze ci odradzam, bo będzie to krótka rozmowa. Wiesz, to jest sprawa osobista. Jedni wierzą, inni nie wierzą. To normalne. Ja nie wierzę i nie rozumiem wierzących, co chyba czyni mnie raczej marnym ekspertem w kwestii religii, skoro ani nie wierzę, ani się nad tym, dlaczego nie wierzę, szczególnie nie zastanawiam. Nie uważasz?

K.S.

— Religia jest rodzajem samogwałtu. Ludzie, wierząc, oszukują się, często świadomie, ale trwają w tym, bo jest im z tym dobrze. Są głupi, bo wiara w coś, czego istnienia nie można w żaden sposób udowodnić, jest zwyczajnie głupia. Nie jest nierozsądna czy nielogiczna, to zbyt delikatne słowa, jest głupia. Religia jest rodzajem głupiego samogwałtu głupich ludzi. Do tego jeszcze — w głupi sposób.

J.T.

— Religia dla mnie to złudzenie, ale naprawdę silne złudzenie na temat rzeczywistości. Silne, bo ugruntowane, powszechne w kulturze. Ta powszechność wpływa na siłę oddziaływania religii, bo ta wydaje się ludziom normalna i przez to tak czasem trudno przejrzeć na oczy. Religia to też swego rodzaju mentalny wirus, o ile hipoteza genów kultury, memów, ma jakikolwiek pozór prawdziwości. No i narkotyk mentalny. Tym też jest według mnie religia. Nie tylko dla mas, jak mawiał Marks, ale może w szczególności dla niektórych osób wykształconych i inteligentnych, którym intelekt pomaga niestety w łudzeniu siebie samych, w oplataniu się szczelnie religijnym myśleniem. A im szczelniej, tym mniejsza możliwość wejrzenia za kotarę, spojrzenia z zewnątrz i uwolnienia się od tej dyspozycji, w swej istocie śmiesznej i groteskowej. Dobrze znam ten mechanizm. Mój ojciec jest typem intelektualisty, który wierzy w wiarę, który swoją religią uczynił fakt posiadania religii. Co gorsze, cierpi na napady ewangelizacyjne. Lubi przekazywać latorośli jedyną słuszną wiarę. Moja matka była inna. Była osobą niewierzącą, ale — inaczej niż ojciec — nie zależało jej na przekazaniu dzieciom swojego podejścia do religii czy idei boga. Niestety „była”, bo w młodym wieku pokonał ją nowotwór. Koniec końców chodziłem więc za młodu do kościoła i przez szacunek dla ojca starałem się nawet wczuć w te coniedzielne przedstawienia. Starałem się, próbowałem — bezskutecznie. Nie kpiłem jednak z religii, nie złościłem się, nie buntowałem. Po prostu czułem się, jakbym był z kompletnie innego świata. Jakbym nie pasował. Ze wszystkimi z rodziny niby dogadywałem się bez problemów. Poznawałem, czym jest religia, jej historię w Polsce. Szczególnie krewni z Podkarpacia rozpalili we mnie taki rodzaj historycznej ciekawości. Pamiętam jak dziś monety z Józefem Piłsudskim, w czasach schyłku PRL-u prawdziwe symbole niepodległości, oraz podziemne znaczki Solidarności i medaliony z zamordowanym księdzem Popiełuszką. Dowiedziałem się, że w czasach reżimu to w kościołach tlił się ogień polskości, to tam ludzie spiskowali, próbowali coś zmienić. W końcu, im byłem starszy, tym mądrzejszy i takim efektem kuli śnieżnej uznałem, że religia jest dość bliska komunizmowi, że też jest jakimś systemem, wokół którego jednoczą się ludzie. Ale czy jedynym słusznym, lepszym niż inne? Miałem kiedyś sen, nie pamiętam go już dokładnie, ale wiem, że po zbudzeniu się w środku nocy zacząłem myśleć, zastanawiać się, rozważać ewentualności, o których wcześniej nie myślałem, których wcześniej nie rozważałem. No bo co by było, gdybym był Arabem? Albo Tuaregiem urodzonym gdzieś w namiocie w Algierii? Wątpię, bym dalej postrzegał nasz polski katolicyzm jako jedyną słuszną i prawdziwą wiarę. Mało tego: co, gdybym urodził się motylem? Ja wiem, trochę abstrakt, ale skoro poruszamy się już w sferze religijnej baśni, to co w tym abstrakcie złego? W każdym razie tak właśnie narodził się we mnie ogromny dystans do religii jako takiej.

M.J.

— Jest takie słowo, nie pamiętam go teraz, którym opisałabym wszystkie religie świata. Chodzi mi o to, o takie coś, taki system, w którym jednostka rządzi innymi, a te inne jednostki są uciskane i muszą żyć tak, jak rozkaże im ta jedna jednostka. Coś jak na przykład na Kubie, gdy rządził Fidel Castro.

— Dyktatura — podpowiedziałem z lekkim uśmieszkiem. Nic nie poradzę, że śmieszy mnie, kiedy ktoś udaje bystrzejszego, niż jest, i niezbyt mu to wychodzi.

— Tak! Właśnie tak! — krzyknęła uradowana. — Wszystkie religie na świecie są jakąś dyktaturą. Wszystkie są formą rządów absolutnych, ale nie tylko rządów jednostki. Religie mogą być rodzajem sprawowania władzy nad społeczeństwem przez wybraną elitę, przez wyselekcjonowaną grupę wszystkowiedzących, oświeconych ludzi, którzy resztę społeczeństwa mają za nic, za bydło, za siłę roboczą. Ale religia to nie tylko to. To nie tylko ludzie albo jeden człowiek rządzący innymi, gorszymi. Religia to też bóg, wokół którego obraca się cały system szaleństw, nadużyć, paradoksów. Dla mnie każdy bóg, każdej religii jest jak Hitler. Każdy bóg, ten jeden jedyny czy wszyscy z osobna bogowie są odmianami dyktatora, szaleńca i zbrodniarza. Bóg jest jak Hitler, każdy bóg. Chociaż może nie jest, bo to złe określenie. Nie, nie złe w sumie, tylko niewłaściwe, bo przecież boga ani bogów nie ma, są tworami wyobraźni, najczęściej chorej, jakoś uszkodzonej. Lepiej będzie powiedzieć, że obrazy bogów zaszczepiane w umysłach ludzi wierzących, ze wszystkimi tymi nienormalnymi praktykami mającymi uczynić tych bogów mniej lub bardziej podobnymi człowiekowi, ludzkimi w pewien sposób, są obrazami malowanymi takim samym okrucieństwem i obsesją co znany wszystkim nazistowski zbrodniarz, masowy morderca, szaleniec oraz wielki, jaśnie oświecony wódz Adolf Hitler. Ja sobie tego nie wymyśliłam, wystarczy spojrzeć na religie z zewnątrz. Nawet nie trzeba się przyglądać, nie trzeba analizować, porównywać i zastanawiać się. Nie, wystarczy spojrzeć i już się widzi, że wcale nie wymyślam, że nie jest to moja fanaberia. Bóg to jednak pół biedy. Bóg to nie problem, bo przecież nie istnieje. Problem tkwi w ludziach wymyślających boga. To oni swoimi słowami i czynami malują obraz boga, który później staje się obrazem istoty boskiej noszonym w umysłach, a czasem nawet sercach wierzących. Ci ludzie właśnie: decyzyjni, władni, mający możliwości wpływania na innych, są straszni. Ludzie wymyślający bogów, bogów strasznych i okrutnych, bo każdy bóg jest straszny i okrutny dla tych, co ośmielają się w niego nie wierzyć, co odwagi mają na tyle, by nie nosić w głowie, sercu czy portfelu jego wizerunku i numeru jego konta. Ludzie kreujący bogów, nadający im postać i cel, określający, jacy będą dla innych, jak będą odbierani, jakimi atrybutami będą się cechować, są prawdziwymi szaleńcami. Są jak naziści wspierający swojego wyimaginowanego wodza. Jeśli jakiś bóg istnieje, a może wśród tych wszystkich bogów nierealnych jeden jest mniej nieprawdziwy niż reszta, to mam nadzieję, że w końcu sprowadzi swój gniew na zastępy religijnych fanatyków. Mam na myśli wszystkich fanatyków: tych służących temu prawdziwemu bogu i tych, którzy mają innych, wymyślonych bogów.

— Straszne