Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Klasztor zapomnienia

Klasztor zapomnienia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65684-35-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Klasztor zapomnienia

Klara jest Polką, która spędziła dzieciństwo i wczesną młodość w Grecji. Jako policyjny psycholog uczestniczy w śledztwie mającym rozwikłać zagadkę szokującej zbrodni popełnionej na mnichu. Jej powrót do kraju Homera ożywia upiory z przeszłości, o których pragnęła zapomnieć. Pamiętnik nieżyjącego ojca, odnaleziony przez nianię, rzuca nowe światło na wydarzenia sprzed lat. Jaki sekret skrywa półwysep Athos, że grecka policja staje się bezradna i musi prosić o pomoc Interpol? Kim jest tajemniczy mnich Konstantinos? Kogo naprawdę kochał ojciec Klary?
Nowe, poprawione wydanie powieści obyczajowo-sensacyjnej, która po raz pierwszy ukazała się pod tytułem Monachos.

Polecane książki

Czym pachniała szkoła Marysi Kreft, chojnicka podstawówka mieszcząca się tuż obok rodzinnej kamienicy dziewczynki? Starymi, drewnianymi, impregnowanymi podłogami, posiłkami przygotowywanymi w stołówce, zakurzonymi książkami przechowywanymi na poddaszu, wreszcie tym charakterystycznym zapachem pi...
Smukła, niepokojąco piękna kobieta w poczekalni biznesklasy na Heathrow odgarnia z twarzy długie rude włosy, zakłada nogę na nogę i powoli sączy martini. Ma na imię Lily, czyta Patricię Highsmith. To nieomylny znak nadciągających kłopotów, zwłaszcza dla Teda, bogatego biznesmena. W oczekiwaniu na sp...
Tym razem akcja powieści skupiać się będzie w Ameryce Południowej.Niezwykłe wakacje w posiadłości lady Ginevry Carnarvon przerywa dramatyczne wezwanie o pomoc. Młodzi Ostrowscy oraz ich przyjaciele Gardnerowie wyruszają do serca peruwiańskiej dżungli, aby zmierzyć się z Przepowiednią Synów Słońc...
Podobno nigdy nie stworzyliśmy żadnej istotnej dla światowej historii religii herezji. My, Polacy, Słowianie, lud prosty, słudzy Maryi, rodacy Popiełuszki, Faustyny Kowalskiej i Wojtyły. Dla nas święcone wigilijne karpie, pierwsze komunie, papieskie makatki, dziewczynki sypiące kwiaty na procesjach,...
W późnonowoczesnym społeczeństwie, w warunkach wciąż zmieniającej się rzeczywistości, przebieg życia wymaga kontroli. Jednostka musi czuwać, by nie przegapić szansy lub zagrożenia. Jest to istotne zarówno w wymiarze zewnętrznym - przy wyborze spośród różnych rodzajów ofert społecznych, jak i wewnętr...
Żyjąc tak długo, Michelle nauczyła się jednego: kiedy los daje ci kilka chwil szczęścia, złap je mocno i nie puszczaj, bo prędko mogą się nie powtórzyć. Tak też zrobiła, kiedy w jej życiu ponownie pojawił się brutalnie zabity przed laty brat, a na horyzoncie zajaśniała szansa na długo wyczekiwan...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bożena Gałczyńska-Szurek

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej książ­ki nie może być re­pro­du­ko­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Redakcja

Elż­bie­ta Spa­dziń­ska-Żak

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Zdję­cia na okładce

© Mas­son|fo­to­lia.pl

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Ze­spół

Ni­niej­sza po­wieść to fik­cja li­te­rac­ka. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do wy­da­rzeń lub po­sta­ci au­ten­tycz­nych jest zu­peł­nie przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie II po­pra­wio­ne i zmie­nio­ne, Ka­to­wi­ce2017

Wy­da­nie I uka­za­ło się pt.Mo­na­chos

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01­‍-942 War­sza­wa

tel. 22-663­‍-98­‍-13, fax 22-663­‍-98­‍-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na 2017

ISBN 978-83-65684-35-6

Moim ro­dzi­com

Prze­ci­wień­stwem praw­dy płyt­kiej jest fałsz,

prze­ci­wień­stwem praw­dy głę­bo­kiej

może być inna głę­bo­ka praw­da.

Al­bert Ein­ste­in

Od autorki

Po­wieść Klasz­tor za­po­mnie­nia to książ­ka o zbrod­ni i o mi­ło­ści. Tło kul­tu­ro­we tej hi­sto­rii uwa­żam za bar­dzo waż­ne i dla­te­go sen­sa­cyj­ną, cał­ko­wi­cie fik­cyj­ną fa­bu­łę wplo­tłam w re­alia współ­cze­snej Gre­cji. Za­le­ża­ło mi bo­wiem, by pe­ry­pe­tie po­wie­ścio­wych po­sta­ci, pod­kre­ślam, tak­że fik­cyj­nych, zy­ska­ły prze­ko­nu­ją­cy grec­ki kli­mat.

Aby mak­sy­mal­nie upraw­do­po­dob­nić fa­bu­łę, opi­sa­łam wy­łącz­nie miej­sca ist­nie­ją­ce w rze­czy­wi­sto­ści, choć nie oby­ło się bez drob­nych prze­kła­mań.

W Re­pu­bli­ce Mni­chów Świę­tej Góry Athos nie ma klasz­to­ru św. So­ti­ri­sa, tak samo jak w ma­low­ni­czym Vu­rvu­ru wil­li o wdzięcz­nej na­zwie Rosa! Po­li­cja por­to­wa w mie­ści­nie Ura­no­po­lis zy­ska­ła w książ­ce ran­gę po­li­cji miej­skiej, ale prze­cież taki awans może być dla wspo­mnia­ne­go po­ste­run­ku je­dy­nie kwe­stią cza­su.

Pi­sząc tę książ­kę mia­łam dwa cele. Pierw­szy, li­te­rac­ki, opar­ty na fik­cyj­nej fa­bu­le, to dzie­le­nie się z czy­tel­ni­kiem mo­imi prze­my­śle­nia­mi o ży­ciu. Dru­gi, ukry­ty w tle, to ana­li­za praw­dzi­wych fak­tów zwią­za­nych ze zja­wi­skiem, któ­re mnie fa­scy­nu­je. Z ist­nie­niem w sa­mym ser­cu Eu­ro­py XXI wie­ku nie­za­wi­słe­go Teo­kra­tycz­ne­go Pań­stwa Mni­chów. Ze wszyst­ki­mi tego kon­se­kwen­cja­mi!

Wszyst­kim oso­bom, któ­re przy­czy­ni­ły się do po­wsta­nia i wy­da­nia tej książ­ki, a w szcze­gól­no­ści moim grec­kim przy­ja­cio­łom, za wspar­cie i me­ry­to­rycz­ną po­moc – dzię­ku­ję.

Prolog

Był mi­mo­wol­nym świad­kiem ich śmier­ci. Zna­lazł się tu przy­pad­ko­wo i jed­ne­go był pe­wien: nie po­wi­nien był tego wi­dzieć. Stał te­raz na skra­ju prze­pa­ści i czuł, jak ogar­nia­ją go mdło­ści. Wi­dok na dole, na po­strzę­pio­nym ska­ła­mi brze­gu mo­rza był po­twor­ny, ale roz­pacz­li­wy krzyk ko­na­ją­cych na tym pust­ko­wiu spło­szył tyl­ko kil­ka mew. Za­raz po­tem za­pa­no­wał bło­gi spo­kój. W do­dat­ku wszyst­ko po­to­czy­ło się bły­ska­wicz­nie. Po­chy­lił się, żeby po­pra­wić sznu­ro­wa­dło, a gdy pod­niósł gło­wę, było już po wszyst­kim. Jesz­cze przed chwi­lą sie­dzie­li przy tym sto­le i roz­ma­wia­li…

Mój Boże, Jezu Chry­ste! Co mam ro­bić?! – roz­pacz­li­wie szu­kał w my­ślach roz­wią­za­nia.

W koń­cu padł na ko­la­na i za­niósł się bez­gło­śnym szlo­chem.

W hi­ste­rycz­nym za­pa­mię­ta­niu za­czął szar­pać wo­kół sie­bie kępy tra­wy. Rzu­cał źdźbła w prze­paść, szczę­ka­jąc zę­ba­mi jak w go­rącz­ce.

Wo­ko­ło roz­cho­dził się słod­ki za­pach pi­nii, a z nie­ba lał się żar. Przy­ro­da była obo­jęt­na na tra­ge­dię, w któ­rej mimo woli uczest­ni­czył.

Na­gle za­ci­śnię­ta na źdźbłach tra­wy dłoń za­pie­kła. Chło­pak syk­nął z bólu i z po­krwa­wio­nej ręki wy­pu­ścił coś błysz­czą­ce­go. W pro­mie­niach słoń­ca, w tra­wie, za­mi­go­tał zło­ty krzyż na ro­ze­rwa­nym łań­cu­chu. Chwi­lę trwa­ło, za­nim do­tar­ło do nie­go, że bi­żu­te­ria na­le­ża­ła do jed­nej z ofiar.

Zno­wu do­pa­dły go dresz­cze.

Zra­nio­na ręka krwa­wi­ła, ale jego oczy jak ma­gnes przy­cią­gał błysz­czą­cy w tra­wie przed­miot. Na zło­tym krzy­żu, wy­sa­dza­nym czar­ny­mi ka­mie­nia­mi, ko­nał re­ali­stycz­nie wy­rzeź­bio­ny Chry­stus. Ten wzru­sza­ją­cy wi­dok, nie wia­do­mo dla­cze­go, uko­ił emo­cje. Przy­szło opa­mię­ta­nie, a na­stęp­nie lęk. Jesz­cze tyl­ko rzut oka na brzeg prze­pa­ści i re­flek­sja, że sko­ro nie po­tra­fił im prze­szko­dzić i nie może już w ni­czym po­móc… nie ma tu cze­go szu­kać.

Gdzieś w po­bli­żu mewa po­de­rwa­ła się do lotu.

* * *

Chło­pak ro­zej­rzał się nie­spo­koj­nie wo­ko­ło. Scho­wał krzyż do kie­sze­ni. Chust­ką do nosa owi­nął zra­nio­ną rękę i czym prę­dzej od­da­lił się z miej­sca, gdzie przed chwi­lą sko­na­ło dwóch męż­czyzn.

Rozdział 1

Wy­cie­racz­ki nie na­dą­ża­ły zbie­rać wody spły­wa­ją­cej stru­mie­nia­mi po przed­niej szy­bie. Wiel­kie kro­ple wa­li­ły w dach sa­mo­cho­du. Pół­noc Gre­cji wi­ta­ła Kla­rę desz­czem.

Choć miesz­ka­ła w kra­inie Ho­me­ra od wie­lu lat, w cza­sie każ­dej po­dró­ży z wysp na kon­ty­nent Po­lka od­kry­wa­ła uro­ki Hel­la­dy od nowa. Od nowa ule­ga­ła jej cza­ro­wi.

Po­roz­ma­zy­wa­ne kon­tu­ry kra­jo­bra­zów prze­su­wa­ją­cych się za szy­bą sta­ły się te­raz wy­so­kie i przy­tła­cza­ją­ce. Uświa­do­mi­ły jej, że wje­cha­ła do Do­li­ny Tem­bi. Przed pu­stym przy tej po­go­dzie par­kin­giem przy Sank­tu­arium Aghia Pa­ra­skie­wi* na­ci­snę­ła po­wo­li na ha­mu­lec. Sa­mo­chód po­to­czył się jesz­cze kil­ka me­trów i po­słusz­nie sta­nął. Deszcz na­gle ustał, ale Kla­ra nie była pew­na, czy chce wy­siąść. Osta­tecz­nie uchy­li­ła szy­bę sa­mo­cho­du i po chwi­li do środ­ka wtar­gnę­ła odu­rza­ją­ca woń igli­wia. Upa­ja­ła się przez chwi­lę ostrym, draż­nią­cym noz­drza aro­ma­tem grec­kiej zie­mi, któ­ra pach­nia­ła ina­czej niż na wy­spach Do­de­ka­ne­zu. Kla­ra ko­cha­ła te stro­ny, ale bała się złych wspo­mnień i chy­ba wo­la­ła­by ni­g­dy tu nie wra­cać. Mia­ła mie­sza­ne uczu­cia i była wście­kła na Ta­so­sa. Nie dość, że za­te­le­fo­no­wał i nie­po­trzeb­nie uprze­dził Jor­go­sa o pla­nach ścią­gnię­cia jej na całe lato do Vu­rvu­ru**, to jesz­cze, poza ogól­ni­ka­mi, ni­cze­go się od nie­go nie do­wie­dzia­ła. Wtar­gnął w jej ży­cie, za­siał nie­po­kój i za­nim zdą­ży­ła go wy­py­tać o szcze­gó­ły pro­wa­dzo­ne­go śledz­twa, za­koń­czył roz­mo­wę.

* Aghia Pa­ra­skie­wi – sank­tu­arium po­ło­żo­ne w Do­li­nie Tem­bi, uzna­wa­ne za miej­sce cu­dow­nych uzdro­wień cho­rób oczu.

** Vu­rvu­ru – pi­sow­nia uprosz­czo­na, wła­ści­wie: Vo­urvo­urou; ku­rort u pół­noc­nych wy­brze­ży Mo­rza Egej­skie­go. Po­pu­lar­ne miej­sce wy­po­czyn­ku grec­kiej eli­ty na­uko­wej.

– Wszyst­kie­go się do­wiesz na miej­scu, jak przy­je­dziesz – burk­nął. – Nie bę­dzie­my tej spra­wy oma­wiać przez te­le­fon. Je­stem w fir­mie. Dzwo­nię ze służ­bo­we­go apa­ra­tu. Sama ro­zu­miesz – uciął.

Oczy­wi­ście za­raz po tej roz­mo­wie po­kłó­ci­li się z Jor­go­sem, choć Kla­ra sta­ra­ła się tym ra­zem wy­słu­chać pre­ten­sji męża ze zro­zu­mie­niem i ule­gło­ścią wła­ści­wą żo­nie Gre­ka. Sy­tu­acja ją prze­ro­sła, bo jak zwy­kle prze­sa­dzał. Po­cząt­ko­wo mó­wił wy­łącz­nie o tym, że jest nie­roz­sąd­na i na­ra­ża swo­je ży­cie, za­da­jąc się z kry­mi­na­li­sta­mi. Na­stęp­nie były wy­rzu­ty, że mimo skła­da­nych obiet­nic zno­wu za­mie­rza współ­pra­co­wać z po­li­cją. Gdy pa­dły gorz­kie sło­wa o ich nie­pla­no­wa­nych i nie­na­ro­dzo­nych, rzecz ja­sna przez nią, dzie­ciach, stra­ci­ła cier­pli­wość. Prze­krzy­ki­wa­li się w za­pa­mię­ta­niu, a po­tem, jak zwy­kle, go­dzi­li się w łóż­ku. Roz­kosz­nie, dłu­go i nie­spiesz­nie.

Rano Jor­gos był wy­koń­czo­ny, ale hu­mor mu do­pi­sy­wał.

Spa­ko­wał swo­je rze­czy bły­ska­wicz­nie, jak przy­sta­ło na za­wo­do­we­go ma­ry­na­rza. Szep­nął jej do ucha schryp­nię­tym gło­sem, że chęt­nie po­wtó­rzył­by wczo­raj­szą kłót­nię i że ma po­my­sły na nowe spo­so­by po­jed­na­nia. Przy­gar­nął ją przy tym gwał­tow­nie i tak moc­no, że po­czu­ła przez ko­szu­lę noc­ną jego twar­de, pięk­nie rzeź­bio­ne cia­ło.

W drzwiach za­trzy­mał się na chwi­lę.

– Ko­cham cię. Wiesz, że cię ko­cham. – Pa­trzył na nią roz­pa­lo­nym wzro­kiem. – Pro­szę cię, bądź ostroż­na i nie daj się skrzyw­dzić.

Za­nim wy­szedł i znik­nął na dłu­gie mie­sią­ce, usły­sza­ła ko­lej­ne wy­zna­nie. Że już tę­sk­ni, a wpa­trzo­ne w nią oczy fak­tycz­nie wy­glą­da­ły na… co naj­mniej stę­sk­nio­ne.

Te­raz Kla­ra sie­dzia­ła w sa­mo­cho­dzie, w dro­dze na Pół­wy­sep Chal­cy­dyc­ki, i roz­my­śla­ła o Ta­so­sie. Jego za­cho­wa­nie, a szcze­gól­nie nie­chęć do roz­mo­wy o śledz­twie, któ­re pro­wa­dził, a w któ­rym i ona prze­cież mia­ła uczest­ni­czyć, były za­sta­na­wia­ją­ce.

Skąd aż taka po­wścią­gli­wość? – tra­pi­ły ją róż­ne do­my­sły.

Ta­sos był agen­tem In­ter­po­lu, z po­cho­dze­nia Gre­kiem. Prze­waż­nie pro­wa­dził gło­śne i trud­ne spra­wy. Do­cho­dze­nia z jego udzia­łem za­zwy­czaj po­prze­dza­ły do­nie­sie­nia pra­so­we. Tym­cza­sem w me­diach pa­no­wał spo­kój, a on przez te­le­fon zdra­dził tyl­ko pół­słów­ka­mi, że spra­wa jest nie­ty­po­wa i gro­zi po­waż­nym skan­da­lem.

Cóż to za ta­jem­ni­cza hi­sto­ria? – za­sta­na­wia­ła się. – W do­dat­ku cze­ka mnie wy­pra­wa do Vu­rvu­ru.

Kie­dy usły­sza­ła tę na­zwę przez te­le­fon, mia­ła mę­tlik w gło­wie, a ser­ce za­tłu­kło się jej w pier­siach jak osza­la­łe. Dzie­ciń­stwo i znacz­ną część ży­cia Kla­ra spę­dzi­ła w Gre­cji, wła­śnie w Vu­rvu­ru. Choć przy­wy­kła, żeby nie an­ga­żo­wać się emo­cjo­nal­nie w za­da­nia po­wie­rza­ne jej przez agen­cję wy­wia­dow­czą, tym ra­zem była pod­eks­cy­to­wa­na. Nur­to­wa­ło ją, z po­wo­du ja­kiej za­gad­ki kry­mi­nal­nej los rzu­ca ją w tam­te stro­ny.

To w Vu­rvu­ru bo­wiem Kla­ra po­ko­cha­ła Gre­cję i kul­tu­rę an­tycz­ną. Po ślu­bie, zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi męża Gre­ka, mia­ła szcze­re in­ten­cje re­ali­zo­wać się za­wo­do­wo jako hel­le­nist­ka, ale ży­cie chcia­ło ina­czej. Uzy­ska­ne w Pol­sce kwa­li­fi­ka­cje po­li­cyj­ne­go psy­cho­lo­ga, zna­jo­mość miej­sco­wych re­aliów i trzech ję­zy­ków ob­cych, a nade wszyst­ko skłon­ność do eks­tre­mal­nych prze­żyć – no i spo­tka­nie Ta­so­sa – za­wa­ży­ły na jej lo­sach. Dla agen­ta In­ter­po­lu, wy­cho­wa­ne­go i wy­kształ­co­ne­go w An­glii, po pierw­szej wspól­nej spra­wie sta­ła się nie­zbęd­nym współ­pra­cow­ni­kiem. Choć mąż Kla­ry, Jor­gos, nie zno­sił Ta­so­sa za wcią­ga­nie żony do pra­cy w po­li­cji i na­ra­ża­nie jej na nie­bez­pie­czeń­stwo, ofi­cjal­nie byli za­przy­jaź­nie­ni. Agent, choć czę­sto po­wie­rzał jej swo­je se­kre­ty, te­raz mil­czał jak za­klę­ty, ale da­wał do zro­zu­mie­nia, że gra to­czy się o wy­so­ką staw­kę. Kla­rę zże­ra­ła cie­ka­wość, jed­nak mu­sia­ła w spo­ko­ju po­my­śleć i zro­bić ja­kiś plan. Była zmę­czo­na. Spoj­rza­ła nie­chęt­nie na kie­row­ni­cę i na tkwią­ce w sta­cyj­ce wozu klu­czy­ki.

Krót­ka de­cy­zja i zna­la­zła się przed sa­mo­cho­dem.

Par­king, na któ­rym się za­trzy­ma­ła, był duży i o tej po­rze zu­peł­nie pu­sty, dla­te­go za­par­ko­wa­ła sa­mo­chód tuż obok scho­dów pro­wa­dzą­cych do pod­ziem­ne­go przej­ścia, łą­czą­ce­go dwie stro­ny dro­gi. Zbie­gła po wy­szczer­bio­nych be­to­no­wych stop­niach do tu­ne­lu. Po dru­giej stro­nie uli­cy, wcho­dząc na wiel­ki wi­szą­cy most pro­wa­dzą­cy do Sank­tu­arium Aghia Pa­ra­skie­wi, mi­nę­ła zdzi­wio­nych jej wie­czor­ną wi­zy­tą han­dla­rzy de­wo­cjo­na­lia­mi.

Na­gle za­wró­ci­ła, po­gna­ła w kie­run­ku naj­bliż­sze­go, wciąż roz­ło­żo­ne­go stra­ga­nu i za­czę­ła z uwa­gą oglą­dać wy­sta­wio­ny to­war. Z drew­nia­ne­go sto­łu i z be­to­no­wych płyt pod no­ga­mi spo­glą­da­ły na nią tan­det­ne po­do­bi­zny świę­tych, któ­rych imion od lat z tru­dem się uczy­ła. W kil­ku miej­scach wi­dać było przed­sta­wio­ną w pra­wo­sław­nej kon­wen­cji Ma­don­nę z Dzie­ciąt­kiem. Ikon było mnó­stwo i na więk­szo­ści stra­ga­nów były iden­tycz­ne. Gdzie­nie­gdzie ku­si­ły na­ba­zgra­ne w róż­nych ję­zy­kach re­kla­my – pro­mo­cje ob­raz­ków po pięć, czte­ry, a na­wet, w przy­pły­wie biz­ne­so­wej de­ter­mi­na­cji, po trzy euro za sztu­kę. Eg­zem­plarz do wy­bo­ru – pro­po­no­wa­no re­zo­lut­nie.

– Może ta? Aghios Ni­ko­la­os. – Ja­kaś ręka wska­za­ła iko­nę św. Mi­ko­ła­ja.

Kla­ra żach­nę­ła się. Pod­nio­sła gło­wę i uświa­do­mi­ła so­bie, że jest je­dy­ną klient­ką. Sprze­daw­ca przy­glą­dał się jej z uśmie­chem, a Gre­cy wo­kół przy­słu­chi­wa­li się roz­mo­wie.

Bez­wied­nie wy­cią­gnę­ła rękę w stro­nę Mat­ki Bo­skiej z Dzie­ciąt­kiem.

– Cu­dzo­ziem­ka! – wy­krzyk­nął try­um­fal­nie sprze­daw­ca i uśmiech­nął się sze­ro­ko, nie do niej, a do ko­le­gów.

– Tak? A to dla­cze­go? – za­py­ta­ła za­czep­nie.

– Cu­dzo­ziem­cy ku­pu­ją wy­łącz­nie Ma­don­nę. Poza tym ten twój ak­cent… – wy­raź­nie po­pi­sy­wał się przed ko­le­ga­mi.

– Pięk­nie mówi po grec­ku. Cze­go się cze­piasz dziew­czy­ny. – Ktoś na­tych­miast sta­nął w jej obro­nie.

– A… a skąd je­steś? – Za­żyw­ny sta­ru­szek już zmie­rzał w jej kie­run­ku.

Sy­tu­acja przy­bie­ra­ła nie­chcia­ny przez Kla­rę ob­rót. Żeby unik­nąć od­po­wie­dzi, zro­bi­ła głup­ko­wa­tą minę, jak­by nie do­sły­sza­ła py­ta­nia.

Oho, za­czy­na się – po­my­śla­ła spa­ni­ko­wa­na. – Z ich wro­dzo­ną cie­ka­wo­ścią nie jest w sta­nie kon­ku­ro­wać na­wet póź­na go­dzi­na. Trze­ba się na­tych­miast stąd wy­no­sić.

– Daj mi Ma­don­nę z Dzie­ciąt­kiem – po­wie­dzia­ła szyb­ko do sprze­daw­cy. – Taką, jaką po­da­ro­wał­byś wła­snej… – za­mil­kła na­gle. Nie wie­dzia­ła, ja­kie­go sło­wa użyć.

– Mat­ce? – do­koń­czył za nią.

– Ko­muś bli­skie­mu – do­po­wie­dzia­ła wy­mi­ja­ją­co. Czu­ła, jak przez jej twarz prze­szedł ner­wo­wy skurcz.

– Star­szej ko­bie­cie? – drą­żył te­mat, ale w koń­cu, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wszedł na za­ple­cze stra­ga­nu.

Po chwi­li wró­cił.

– Może być taka? – Po­dał jej ład­ną, ręcz­nie ma­lo­wa­ną iko­nę w bor­do­wo-zło­tych bar­wach.

– Jak dla cie­bie – tak­so­wał ją spoj­rze­niem – za dwie­ście pięć­dzie­siąt euro.

Są­dząc po ce­nie, ro­bię pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie – po­my­śla­ła zgryź­li­wie Kla­ra.

– Niech bę­dzie. Do­daj jesz­cze i to. – Wy­bra­ła trzy cien­kie świe­ce i za­pła­ci­ła.

Za­koń­czy­ła trans­ak­cję i nie cze­ka­jąc na ko­lej­ne py­ta­nia, po­śpiesz­nie skie­ro­wa­ła się zno­wu na wi­szą­cy most. W sank­tu­arium za­pa­li­ła świe­ce i wbi­ła je z na­masz­cze­niem do pia­sku w świecz­ni­ku, a po­tem usia­dła w po­bli­żu tem­plo­nu***. Lu­bi­ła prze­sia­dy­wać i roz­my­ślać w cer­kwi, dla­te­go po­czu­ła się tu pra­wie jak w domu. Usi­ło­wa­ła się na­wet po­mo­dlić, ale zu­peł­nie nie mo­gła ze­brać my­śli. Pa­trzy­ła więc w mi­go­cą­cy pło­mień świec i wspo­mi­na­ła. Przez całą dro­gę mia­ła przed oczy­ma oso­bę, w in­ten­cji któ­rej pło­nę­ły te­raz świecz­ki. Kla­ra roz­pa­mię­ty­wa­ła bo­le­sne zda­rze­nia, któ­re dzi­siaj, kie­dy po la­tach wra­ca­ła do Vu­rvu­ru, wo­la­ła­by wy­ma­zać z pa­mię­ci. Ta­sos nie miał po­ję­cia, jak szo­ku­ją­ce było dla niej ulo­ko­wa­nie ich oboj­ga, po przy­jeź­dzie w te stro­ny, w Vil­li Rosa. W jak kło­po­tli­wej po­sta­wio­no ją sy­tu­acji. Nie­po­kój Kla­ry bu­dzi­ło nie tyl­ko śledz­two, w któ­rym mia­ła uczest­ni­czyć. W Vu­rvu­ru czy­ha­ły upio­ry prze­szło­ści, o któ­rych, jak do­tąd, uda­wa­ło się jej za­po­mnieć.

*** Grec­ki tem­plon (iko­no­stas) – prze­gro­da, zbiór ikon od­dzie­la­ją­cy w cer­kwi nawę prze­zna­czo­ną dla wier­nych od pre­zbi­te­rium, z ukry­tym przed ich oczy­ma oł­ta­rzem.

* * *

Do­pie­ro póź­nym wie­czo­rem mi­nę­ła Sa­lo­ni­ki, sto­li­cę grec­kiej Ma­ce­do­nii, i skie­ro­wa­ła się na Pół­wy­sep Chal­cy­dyc­ki. Kie­dy wje­cha­ła na środ­ko­wy „pa­lec” pół­wy­spu, Si­tho­nię, zro­bi­ło się już cał­kiem ciem­no. Dro­ga była nie­zbyt przy­jem­na, ale na szczę­ście dość krót­ka. Kla­ra mi­ja­ła cha­rak­te­ry­stycz­ne dla tych ob­sza­rów te­re­ny buj­nej zie­le­ni. W świa­tłach sa­mo­cho­du mi­ga­ły naj­pierw drze­wa so­sno­we, któ­rych było tu mnó­stwo, a po­tem gaje oliw­ne. Gdy do­tar­ła wresz­cie na wzgó­rze z pa­no­ra­mą ma­low­ni­czej osa­dy Vu­rvu­ru, po­świa­ta księ­ży­ca otu­la­ła mia­stecz­ko i oko­li­cę. Nic nie było wi­dać.

– Jaka szko­da – mruk­nę­ła do sie­bie.

Vu­rvu­ru naj­pięk­niej wy­glą­da­ło wła­śnie z tego miej­sca, ob­ser­wo­wa­ne w dzień i z góry. Po­ło­żo­ne w za­to­ce o tur­ku­so­wej bar­wie wody, na wprost dzie­wię­ciu wy­se­pek ota­cza­ją­cych naj­więk­szą, wy­spę Dia­po­ros, było ra­jem jej dzie­ciń­stwa.

Wi­dok, któ­ry się stąd roz­ta­czał za dnia, trud­no było za­po­mnieć. Pa­mię­ta­ła tę pa­no­ra­mę do­sko­na­le przez cały ten czas, gdy jej tu­taj nie było. To zna­czy, przez całe do­ro­słe ży­cie.

Me­li­na i Ta­sos cze­ka­li na nią na traw­ni­ku przed do­mem. Tak jak się spo­dzie­wa­ła.

Sie­dzie­li przy nie­wiel­kim sto­le ogro­do­wym i gło­śno roz­pra­wia­li, wy­ma­chu­jąc rę­ko­ma. Na od­głos sil­ni­ka za­mil­kli. Od­wró­ci­li się w kie­run­ku sa­mo­cho­du i spo­koj­nie cze­ka­li, aż za­par­ku­je.

Oświe­tlo­ny pen­sjo­nat Vil­la Rosa, za­to­pio­ny w kwit­ną­cych pną­czach róż, wśród wy­so­kich palm, wy­dał się jej cał­kiem obcy. Po licz­nych prze­bu­do­wach i re­mon­tach pre­zen­to­wał się oka­za­le, ale nie przy­wo­ły­wał żad­nych wspo­mnień.

Kla­ra była roz­cza­ro­wa­na. Przez całą dro­gę oba­wia­ła się mo­men­tu, kie­dy zo­ba­czy ten dom, a te­raz nic nie czu­ła. Ta­sos wstał i z sze­ro­ko roz­po­star­ty­mi ra­mio­na­mi wy­szedł jej na spo­tka­nie.

– Jak się masz, Kla­ro? Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Objął ją i jak piór­ko pod­niósł do góry.

– Do­brze, do­brze, już wy­star­czy, bo mnie udu­sisz – jęk­nę­ła. Naj­wy­raź­niej je­stem ci bar­dzo po­trzeb­na. Od roku się nie od­zy­wasz, a tu pro­szę, co za wy­lew­ność – zrzę­dzi­ła de­mon­stra­cyj­nie. – Tak, ja też się za tobą stę­sk­ni­łam. – Cmok­nę­ła go w po­li­czek. – Kie­dy przy­je­cha­łeś z Lon­dy­nu?

– Je­stem tu ja­kiś czas. – Po­pa­trzy­li na sie­bie po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Aż tak kiep­sko jest z tym śledz­twem, że za­klę­cia i do­mnie­ma­nia psy­cho­lo­gicz­ne są nie­zbęd­ne?

W od­po­wie­dzi po­ki­wał gło­wą i de­li­kat­nie po­cią­gnął ją w głąb ogro­du.

Na traw­ni­ku, pod pa­ra­so­lem prze­ciw­sło­necz­nym, sie­dzia­ła przy sto­li­ku Me­li­na. Ob­ser­wo­wa­ła ich po­wi­ta­nie, nie ru­sza­jąc się z miej­sca. Jak zwy­kle pa­li­ła pa­pie­ro­sa. Gdy się zbli­ża­li, wsta­ła, zgnio­tła w po­piel­nicz­ce po­łów­kę nie­do­pa­lo­nej ka­re­lii i po­wo­li ko­ły­sząc bio­dra­mi, po­de­szła do Kla­ry.

– Wi­taj, moja mała. – Uśmiech­nę­ła się na jej wi­dok.

Za­nim Kla­ra zdą­ży­ła się ode­zwać, za­to­nę­ła w prze­past­nych, sil­nych ra­mio­nach przy­ja­ciół­ki swo­jej mat­ki.

Me­li­na nic się nie zmie­ni­ła. Była duża, pulch­na i pach­nia­ła tak samo jak przed laty. Per­fu­ma­mi Cha­nel 5 i pa­pie­ro­sa­mi. Na­wet su­kien­kę mia­ła iden­tycz­ną – czar­ną i pro­stą. Czer­wo­na opa­ska, któ­rą nie­dba­le prze­wią­za­ła wło­sy, spa­da­ła jej koń­ca­mi aż do ra­mion. Od­sła­nia­ła pięk­ną, opa­lo­ną twarz z lek­ko gar­ba­tym no­sem i wiecz­nie ro­ze­śmia­ny­mi oczy­ma.

Ko­lo­ro­we prze­pa­ski we wło­sach i mar­ko­we tor­by były nie­od­łącz­nym ele­men­tem jej ima­ge’u, wy­róż­nia­ły ją. Me­li­na uzu­peł­nia­ła nimi swój strój, za­wsze czar­ny, a za­ma­wia­ła je u naj­lep­szych kre­ato­rów mody. Naj­pierw do­bie­ra­ła ko­lo­ro­we do­dat­ki ubio­ru, a po­tem sta­wa­ła w drzwiach swo­jej gar­de­ro­by i ma­wia­ła prze­kor­nie: Już je­stem go­to­wa, te­raz tyl­ko mu­szę się ubrać.

No­si­ła też pięk­ną bi­żu­te­rię. Wy­łącz­nie bia­łe zło­to i szla­chet­ne ka­mie­nie. Kla­ra po­dzi­wia­ła jej szyk i te­raz też przy­ła­pa­ła się na tym, że pa­trzy na nią z za­chwy­tem dziec­ka. Była zła, że Me­li­na zda­je so­bie z tego spra­wę.

– Ano wi­taj, wi­taj – oswo­bo­dzi­ła się wresz­cie z uści­sków go­spo­dy­ni. – Wy­glą­dasz wspa­nia­le, czy­li jak zwy­kle – Kla­ra za­śmia­ła się nie­na­tu­ral­nie.

– Ty też, kur­cza­ku, wy­glą­dasz pięk­nie. – Me­li­na oglą­da­ła jej twarz z od­le­gło­ści kil­ku cen­ty­me­trów. – Sło­wiań­ski anioł. – Mru­gnę­ła do Ta­so­sa. – Dla tych nie­bie­skich oczu i blond wło­sów nie­je­den Grek jest w sta­nie osza­leć. Ten twój Jor­gos po­zwa­la ci na ta­kie eska­pa­dy? – Mó­wiąc to, ob­ser­wo­wa­ła Ta­so­sa spod oka.

– Je­ste­śmy part­ner­skim mał­żeń­stwem, Me­li­no – obu­rzy­ła się Kla­ra bez prze­ko­na­nia.

– Grek i part­ner­ski zwią­zek. Ha, ha, ha… aku­rat. Czyż­by w Gre­cji za­szły zmia­ny, o któ­rych nic nie wiem? – Me­li­na śmia­ła się gło­śno i chra­pli­wie. – Jed­nym sło­wem, po­tra­fi­łaś go prze­ko­nać. Masz na to ja­kiś pa­tent?

– Mam. To zna­ny pa­tent. – Kla­ra uśmiech­nę­ła się do swo­ich my­śli. Naj­star­szy na świe­cie.

– Umiesz­czę cię w po­ko­ju na pod­da­szu. – Spo­waż­nia­ła na­gle Me­li­na. – Dużo w nim zmie­ni­łam – do­da­ła pręd­ko. – Na­wet książ­ki pro­fe­so­ra prze­nio­słam na dół, do po­ko­ju Ni­ko­sa.

– Ga­bi­net ojca z wi­do­kiem na la­gu­nę i Athos**** bę­dzie mój? – za­py­ta­ła w od­po­wie­dzi Kla­ra. Po­de­szła i wresz­cie po­ca­ło­wa­ła ją w po­li­czek. – Po­win­nam była wró­cić tu wcze­śniej. Ko­cham ten dom, to miej­sce i ko­cham cie­bie – po­wie­dzia­ła, nie pa­trząc na Me­li­nę.

**** Athos – wschod­ni, gó­rzy­sty cy­pel Pół­wy­spu Chal­cy­dyc­kiego, tzw. trze­ci pa­luch, zeszczy­tem o tej sa­mej na­zwie. Ma sta­tus okrę­gu au­to­no­micz­ne­go za­miesz­ki­wa­ne­go wy­łącz­nie przezmni­chówpra­wo­sław­nych.

W od­po­wie­dzi go­spo­dy­ni ogar­nę­ła ją spoj­rze­niem peł­nym cie­pła.

– Umów­cie się na ju­tro. Kla­ra po­win­na od­po­cząć. To była dłu­ga po­dróż – po­wie­dzia­ła nie do niej, a do Ta­so­sa. Do­tknę­ła jej ra­mie­nia jak­by za­mie­rza­ła jesz­cze coś po­wie­dzieć, ale nic nie do­da­ła.

– Wiesz, gdzie jest klucz. Je­śli je­steś głod­na, zaj­rzyj do kuch­ni – po­ra­dzi­ła, za­nim znik­nę­ła za oszklo­ny­mi drzwia­mi wil­li.

Roz­dział 2

Pierw­szy po­ra­nek w Vil­li Rosa Kla­ra spę­dzi­ła w sa­mot­no­ści, na bal­ko­nie swo­je­go apar­ta­men­tu. Koło po­łu­dnia przy­szła do niej Teo­do­ra. Przy­nio­sła el­li­ni­ko kafe*****. Na wi­dok przy­sła­nej przez Me­li­nę niań­ki Kla­ra roz­pła­ka­ła się jak dziec­ko. Sta­ro­win­ka wdra­pa­ła się za­sa­pa­na na pod­da­sze. Sta­nę­ła przed nią mała, kru­cha i zgar­bio­na. Tyl­ko oczy ema­nu­ją­ce po­czu­ciem hu­mo­ru błysz­cza­ły jej jak daw­niej.

***** El­li­niko kafe – kawa po grec­ku; za­go­to­wa­na w ty­glu i po­da­wa­na w ma­leń­kich fi­li­żan­kach, ze szklan­ką zim­nej wody.

– Jesz­cze żyję, nie mu­sisz mnie opła­ki­wać – ofuk­nę­ła ją. – Je­śli chcesz mi po­wie­dzieć, że do­brze wy­glą­dam – przy­mru­ży­ła jed­no oko, a twarz jesz­cze bar­dziej jej się po­marsz­czy­ła – da­ruj so­bie. W moim wie­ku wy­gląd jest bez zna­cze­nia. Ja­kaś ty chu­da, mu­si­my cię do­kar­mić! – Za­czę­ła ob­ma­cy­wać Kla­rę jak ho­dow­la­ne­go kur­cza­ka.

Nie daj Boże – po­my­śla­ła Kla­ra, dum­na z efek­tów ostat­niej die­ty. Po­de­szła do wa­liz­ki i wy­cią­gnę­ła ku­pio­ną przed Sank­tu­arium Aghia Pa­ra­skie­wi iko­nę. – Ku­pi­łam ją dla cie­bie – skła­ma­ła bez za­jąk­nie­nia i po­da­ła sta­rusz­ce ob­raz.

Sama nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć, jak mo­gła ku­pić taki nie­do­rzecz­ny pre­zent dla try­ska­ją­cej sek­sem Me­li­ny. Zu­peł­nie błęd­nie wy­obra­zi­ła so­bie przy­ja­ciół­kę ro­dzi­ców po la­tach jako sta­tecz­ną pa­nią w śred­nim wie­ku. Tym­cza­sem Me­li­na była wciąż pięk­na. Nie zmie­ni­ła się ani jej twarz, ani syl­wet­ka. Wciąż ba­lan­so­wa­ła na gra­ni­cy so­lid­nej nad­wa­gi, za­cho­wu­jąc fi­gu­rę, któ­rą po­że­rał wzro­kiem każ­dy męż­czy­zna. Ki­pia­ła sek­sem. To nie­wia­ry­god­ne, ale Kla­ra na wła­sne oczy wi­dzia­ła, ja­kim wy­głod­nia­łym spoj­rze­niem tak­so­wał ją wczo­raj dużo młod­szy Ta­sos. Męż­czyź­ni w jej to­wa­rzy­stwie do­sta­wa­li mał­pie­go ro­zu­mu. Pew­nie i te­raz, na uli­cy, oglą­da­li się, żeby mu­snąć spoj­rze­niem jej po­ślad­ki, biust i ak­sa­mit­ną skó­rę de­kol­tu.

Pa­trząc na nie­do­szły pre­zent dla niej, spo­czy­wa­ją­cy w po­wy­krę­ca­nych reu­ma­ty­zmem rę­kach Teo­do­ry, Kla­ra po­czu­ła się jak skoń­czo­na idiot­ka.

– To zbyt dro­gie, Kla­ru­niu. – Wzru­szo­na sta­rusz­ka wzbra­nia­ła się przed przy­ję­ciem iko­ny.

– Jest dla cie­bie, nia­niu. Nie ma tu­taj ni­ko­go in­ne­go, komu chcia­ła­bym ją po­da­ro­wać – tłu­ma­czy­ła zgod­nie z praw­dą, od­pro­wa­dza­jąc ją do drzwi.

Kie­dy zo­sta­ła sama, zno­wu wy­szła na bal­kon. Ogar­nę­ła wzro­kiem la­gu­nę i na­tych­miast po­my­śla­ła o ojcu. Błę­kit­ne nie­bo prze­ni­ka­ją­ce się na ho­ry­zon­cie z gra­na­to­wo­tur­ku­so­wą wodą i wi­dok za­to­ki z dzie­wię­cio­ma wy­sep­ka­mi oka­la­ją­cy­mi oka­za­łą Dia­po­ros ko­ja­rzy­ły się jej za­wsze z Vu­rvu­ru i z nim. Do­pa­dły ją wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, kie­dy go­dzi­na­mi prze­sia­dy­wa­ła w kuc­ki na tym bal­ko­nie. On pra­co­wał w ga­bi­ne­cie, a ona cze­ka­ła, aż się ode­zwie. Uwiel­bia­ła go i po­dzi­wia­ła, tak jak wszy­scy. Przy­naj­mniej kil­ka mie­się­cy w roku, gdy mat­ka wy­jeż­dża­ła na ar­ty­stycz­ne to­ur­née, Kla­ra miesz­ka­ła w Gre­cji, w Vil­li Rosa, teo­re­tycz­nie u boku ojca, wy­bit­ne­go ar­che­olo­ga. W rze­czy­wi­sto­ści spę­dza­ła czas albo pod opie­ką niań­ki, albo jego grec­kiej asy­stent­ki, Me­li­ny. Cze­ka­ła na nie­licz­ne chwi­le, kie­dy opusz­czał wy­ko­pa­li­ska w Olyn­thos****** i wra­cał do Vu­rvu­ru. Praw­dę mó­wiąc, wy­da­wa­ło się, iż z tru­dem ak­cep­to­wał, że się wciąż koło nie­go krę­ci. Kla­ra wo­la­ła­by być ja­kąś ty­siąc­let­nią sko­ru­pą, żeby za­słu­żyć na jego uwa­gę, a nie małą, chu­dą dziew­czyn­ką. W do­dat­ku wszy­scy stą­pa­li na pal­cach i tłu­ma­czy­li jej, że pan pro­fe­sor jest kom­plet­nie po­chło­nię­ty pra­cą. Że nic poza na­uką dla nie­go nie ist­nie­je i że po­win­na być z nie­go dum­na. Chy­ba była. Na­wet po la­tach ła­twiej jej było wy­obra­zić so­bie, że był dzi­wa­kiem, a nie po pro­stu złym oj­cem.

****** Olyn­thos – wy­ko­pa­li­ska sta­ro­żyt­ne­go mia­sta w po­bli­żu Sa­lo­nik, w od­le­gło­ści ki­lo­me­tra od współ­cze­snej wio­ski Olin­thos.

By­wa­ło też le­piej. Naj­czę­ściej, gdy cho­ro­wa­ła, po­świę­cał jej wię­cej cza­su i wy­my­ślał dla niej baj­ki. Dzie­ci w Pol­sce oglą­da­ły w te­le­wi­zji Ku­bu­sia Pu­chat­ka, a Kla­ra wy­słu­chi­wa­ła opo­wie­ści o cy­klo­pach i cen­tau­rach. Mi­to­lo­gię zna­ła od A do Z, za­nim na­uczy­ła się pi­sać i czy­tać. Klasz­to­ry na pół­wy­spie Athos były pa­ła­ca­mi pięk­nej He­le­ny, a oj­ciec obie­cy­wał, że kie­dy do­ro­śnie, po­ja­dą tam ra­zem. Te­raz Kla­ra wie, że kła­mał. Żad­ne­go przy­rze­cze­nia nie do­trzy­mał, a za­nim skoń­czy­ła osiem­na­ście lat, na­gle zmarł. Po­zo­sta­wił na­ukę i ar­che­olo­gię pol­ską w nie­utu­lo­nym żalu. Na ni­czym in­nym i tak mu chy­ba nie za­le­ża­ło. Dłu­go tak my­śla­ła, jed­nak przed jego śmier­cią prze­ży­ła szok i wszyst­ko w jej ży­ciu się zmie­ni­ło.

– Za­mie­rzasz fru­wać czy bę­dziesz ska­kać? – usły­sza­ła za ple­ca­mi.

– W An­glii wcho­dzi się bez pu­ka­nia? – od­po­wie­dzia­ła py­ta­niem i ze­szła z ba­rier­ki bal­ko­nu.

– Pu­ka­łem, i to kil­ka razy – tłu­ma­czył się Ta­sos.

– No to trze­ba było mi dać szan­sę na za­pro­sze­nie cię do środ­ka. Te­raz bę­dziesz mu­siał po­cze­kać, aż się ubio­rę.

– Jak dla mnie nie­ko­niecz­nie – za­żar­to­wał.

– Za­po­mnij. Jor­gos by mnie za­bił. Ro­zu­miesz? – na­je­ży­ła się Kla­ra.

– Nie ro­zu­miem. A za co?

– W tym kra­ju prze­by­wa­nie w ne­gli­żu z męż­czy­zną tak przy­stoj­nym jak ty to pra­wie fi­zycz­na zdra­da. Ro­zu­miesz?

– Nie, a prze­cież też je­stem Gre­kiem.

– Jaki tam z cie­bie Grek – mruk­nę­ła pod no­sem. – Na­stęp­nym ra­zem cze­kaj na dole. Me­li­na ko­goś po mnie przy­śle.

– Chy­ba żar­tu­jesz! – Ta­sos zdzi­wił się na­praw­dę.

– Nie, a ty, lu­za­ku, nie je­steś w An­glii… Zro­zu­mia­łeś wresz­cie?

– No, już do­brze. Do­brze – wpadł jej w sło­wo. – Pod­da­ję się. Wy­cho­dzę na bal­kon. Fi­zycz­nie mnie tu nie ma – wy­raź­nie kpił.

– Bar­dzo śmiesz­ne – mru­cza­ła Kla­ra w sy­pial­ni, wcią­ga­jąc dżin­sy i pierw­szą lep­szą bluz­kę. Zwią­za­ła wło­sy gum­ką i wró­ci­ła do ga­bi­ne­tu. – O co cho­dzi z tym śledz­twem? Po­wiesz mi coś wresz­cie?

Za­sta­ła Ta­so­sa za­pa­trzo­ne­go w wi­dok przed bal­ko­nem. Nie od­po­wie­dział na py­ta­nie. Stał jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny przed pa­no­ra­mą roz­po­ście­ra­ją­cą się w do­li­nie. Mo­rze roz­świe­tlo­ne pro­mie­nia­mi po­ran­ne­go słoń­ca mie­ni­ło się aż po ho­ry­zont wszyst­ki­mi od­cie­nia­mi błę­ki­tu i tur­ku­su. Ten wi­dok zu­peł­nie go po­chło­nął. Na­gle jak­by się ock­nął. Zmarsz­czył brwi i przez chwi­lę zbie­rał my­śli.

W koń­cu po­pa­trzył na nią roz­tar­gnio­nym wzro­kiem.

– Co wiesz o grec­kiej Re­pu­bli­ce Mni­chów?******* – wska­zał gło­wą za okno.

******* Re­pu­bli­ka Mni­chów – Au­to­no­micz­na, Teo­kra­tycz­na Re­pu­bli­ka Świę­tej Góry Athos. Na pół­wy­spie Athos, sta­no­wią­cym wschod­ni cy­pel Pół­wy­spu Chal­cy­dyc­kie­go, wspól­no­ty pra­wo­sław­ne po­wsta­wa­ły już oko­ło 885 roku. Nie­za­leż­ną pro­win­cję za­miesz­ka­łą wy­łącz­nie przez mni­chów pra­wo­sław­nych róż­nej na­ro­do­wo­ści za­twier­dzo­no na tym te­re­nie w 1913 roku. Au­to­no­micz­na Re­pu­bli­ka Mni­chów Pra­wo­sław­nych, ze wzglę­du na wiel­ką war­tość hi­sto­rycz­ną i kul­tu­ro­wą jest obec­nie wpi­sa­na na Li­stę Świa­to­we­go Dzie­dzic­twa Kul­tu­ro­we­goUNE­SCO.

– To ma ja­kiś zwią­zek ze spra­wą? – od­po­wie­dzia­ła py­ta­niem.

– Ma. – Wpa­try­wał się w nią.

– Co cię in­te­re­su­je?

– Wszyst­ko.

Za­sko­czył ją tą od­po­wie­dzią, a jesz­cze bar­dziej zdzi­wił ją wy­raz jego twa­rzy. Wid­nia­ło na niej ocze­ki­wa­nie i na­pię­cie.

– To au­to­no­micz­na re­pu­bli­ka wy­dzie­lo­na z pań­stwa grec­kie­go – za­czę­ła, ob­ser­wu­jąc go spod oka. – Utwo­rzo­no ją w 1913 roku, ale mni­si pra­wo­sław­ni miesz­ka­ją tam od se­tek lat. To na pew­no wiesz – za­wa­ha­ła się.

– Uhm – mruk­nął.

– Re­pu­bli­ka Mni­chów roz­po­ście­ra się wo­kół Świę­tej Góry Athos. Leży na trze­cim, ostat­nim pa­lu­chu Pół­wy­spu Chal­cy­dyc­kie­go.

Kla­ra po­de­szła do okna i pa­trzy­ła na oko­li­cę, o któ­rą py­tał.

– Przy do­brej po­go­dzie cza­sem moż­na zo­ba­czyć z tego bal­ko­nu za­rys wy­brze­ża Athos. – Wska­za­ła ręką kie­ru­nek. – Klasz­to­rów stąd nie wi­dać, ale oj­ciec dużo mi o nich opo­wia­dał.

– Na to li­czy­łem. – Ta­sos po­ta­ki­wał gło­wą.

– Za­rząd w Re­pu­bli­ce spra­wu­ją wy­bra­ni spo­śród za­miesz­ku­ją­cych tam mni­chów, a ich pań­stwo jest od­dzie­lo­ne od resz­ty pół­wy­spu gra­ni­cą lą­do­wą, strze­żo­ną po­li­cyj­nie. Z tego co wiem, do­stać się tam moż­na je­dy­nie dro­gą mor­ską przez przy­stań pro­mo­wą w Ura­no­po­lis. Po­dob­no pod wi­docz­nym nad­zo­rem grec­kich służb spe­cjal­nych – do­da­ła zna­czą­co. – Mni­si żyją tam od­izo­lo­wa­ni od świa­ta. Oj­ciec opo­wia­dał mi, że w prze­szło­ści było ich na Athos kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy. W tej chwi­li wia­do­mo o dwu­dzie­stu czyn­nych klasz­to­rach i mni­chów jest znacz­nie mniej. Przy­by­sze nie są tam zbyt mile wi­dzia­ni, a kon­tak­ty ze­wnętrz­ne ogra­ni­czo­ne do mi­ni­mum. Do­dat­ko­wo od 1054 roku pa­nu­je cał­ko­wi­ty za­kaz wstę­pu wszel­kich istot ro­dza­ju żeń­skie­go na te­ry­to­rium Re­pu­bli­ki********. Ten fakt jest do­brze zna­ny, bo wie­lu Eu­ro­pej­czy­ków bul­wer­su­je. W ten spo­sób od nie­mal ty­sią­ca lat wszy­scy miesz­kań­cy pół­wy­spu są płci mę­skiej. Masz po­ję­cie? Mni­si prze­śla­du­ją na­wet zwie­rzę­ta ho­dow­la­ne. To taka cie­ka­wost­ka – do­da­ła. – A fe­mi­nist­ki sza­le­ją – par­sk­nę­ła na­gle śmie­chem. – Usi­ło­wa­ły na­wet wtar­gnąć na pół­wy­sep.

******** Za­kaz wstę­pu istot płci żeń­skiej na te­ry­to­rium Re­pu­bli­ki Mni­chów (gr. ava­ton) wy­dał ce­sarz Kon­stan­tyn IX Mo­no­mach. Wy­ją­tek uczy­nio­no je­dy­nie dla zno­szą­cych jaj­ka kur i po­ma­ga­ją­cych w nisz­cze­niu pla­gi gry­zo­ni ko­tek.

Po chwi­li za­mil­kła, wy­wo­łu­jąc tym nie­za­do­wo­le­nie Ta­so­sa.

– I to wszyst­ko, co wiesz? – Był wy­raź­nie za­wie­dzio­ny.

Kla­ra nie mia­ła ocho­ty tłu­ma­czyć, że o Re­pu­bli­ce Mni­chów więk­szość lu­dzi w ogó­le nic nie wie.

– Wszyst­ko – ucię­ła krót­ko. – A jaki to ma zwią­zek ze śledz­twem, któ­re pro­wa­dzisz? Bo to jest chy­ba naj­waż­niej­sze. Nic nie zna­la­złam w me­diach. Przez te­le­fon nie chcia­łeś na­wet po­bież­nie opi­sać, w czym rzecz. Coś się sta­ło na Athos? Z czym mamy do czy­nie­nia? – do­py­ty­wa­ła po­iry­to­wa­na.

Wziął głę­bo­ki wdech i spoj­rzał za okno.

– Przy­pusz­czam, że z mor­der­stwem… – za­wie­sił głos i po­pa­trzył jej pro­sto w oczy – w Re­pu­bli­ce Mni­chów.

– Bin­go – szep­nę­ła.

– No wła­śnie. Pro­wa­dze­nie śledz­twa w tam­tych wa­run­kach to cięż­ka spra­wa – przy­znał. – W do­dat­ku nie mamy żad­nych punk­tów za­cze­pie­nia. – Zno­wu od­wró­cił się w kie­run­ku pa­no­ra­my za oknem. Nikt nie po­tra­fił się oprzeć wi­do­ko­wi la­gu­ny, któ­ry roz­ta­czał się z tego po­ko­ju.

– A ma­te­ria­ły z miej­sca prze­stęp­stwa? – Nie da­wa­ła za wy­gra­ną.

– Tyl­ko sta­re, nie­za­re­je­stro­wa­ne ma­gnum – od­po­wie­dział bez en­tu­zja­zmu.

– Ma­cie broń? To cał­kiem nie­źle – zdzi­wi­ła się.

– Ofia­ry zna­le­zio­no na brze­gu mo­rza. Pi­sto­let le­żał nie­da­le­ko ciał, w wo­dzie. Wciąż nie wie­my, do kogo na­le­żał. Zresz­tą nie uży­to go.

– Nie? – Kla­ra zdzi­wi­ła się jesz­cze bar­dziej. – A… świad­ko­wie?

– Żad­nych. – Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Więc co jesz­cze ma­cie? – nie­cier­pli­wi­ła się.

– Dwa tru­py.

– Dwie ofia­ry? – do­py­ty­wa­ła.

– No, nie­zu­peł­nie. Z na­szych usta­leń wy­ni­ka, że praw­do­po­dob­nie je­den z nich, bo to są oczy­wi­ście dwaj męż­czyź­ni, był nie­do­szłym mor­der­cą. Nie mamy po­ję­cia, któ­ry.

– Fak­tycz­nie, za­gad­ko­wo to wy­glą­da – mruk­nę­ła Kla­ra. – Jak to? Nie wie­cie, któ­ry? – zi­ry­to­wa­ła się na­gle. – Wy­tłu­macz coś ja­śniej. – Pa­trzy­ła na Ta­so­sa z co­raz więk­szym nie­do­wie­rza­niem.

– Usta­li­li­śmy, że męż­czyź­ni sto­czy­li wal­kę na skra­ju prze­pa­ści. W tym re­jo­nie kli­fo­we wy­brze­że opa­da pio­no­wy­mi ska­ła­mi wprost do mo­rza. Spa­dli i obaj zgi­nę­li na miej­scu. W po­bli­żu ciał, w wo­dzie, zna­leź­li­śmy pi­sto­let, któ­re­go, jak wspo­mnia­łem, nie uży­to. Od­ci­ski pal­ców są nie­czy­tel­ne. Śla­dy wal­ki, za­dra­pa­nia i po­dar­te ubra­nia do­wo­dzą, że je­den dru­gie­go ścią­gnął w prze­paść.

– No, to jak­by nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek. – Wy­si­li­ła się na dow­cip.

– Któ­ryś z nich nie zdą­żył użyć bro­ni. Tak bym to okre­ślił. – Ta­sos zi­gno­ro­wał żart.

– Ja­kieś wza­jem­ne po­wią­za­nia ofiar? – kom­bi­no­wa­ła Kla­ra.

– Żad­nych. Je­den był mni­chem, a dru­gi tu­ry­stą z Pol­ski. Miał an­giel­ski i pol­ski pasz­port.

– No do­brze, a kto ich zna­lazł?

– Cia­ła le­ża­ły w jed­nej z za­to­czek, roz­trza­ska­ne o ska­ły. Za­uwa­ży­li je ma­ry­na­rze opły­wa­ją­cy pół­wy­sep z wy­ciecz­ka­mi i za­alar­mo­wa­li po­li­cję w Sa­lo­ni­kach.

– To dla­cze­go do po­pro­wa­dze­nia śledz­twa we­zwa­no aku­rat cie­bie, agen­ta In­ter­po­lu? – do­py­ty­wa­ła. – I jaka ma być moja rola w tej spra­wie, sko­ro do­cho­dze­nie bę­dzie się to­czyć głów­nie na Athos? Prze­cież to wy­izo­lo­wa­na kra­ina, świat sa­mych męż­czyzn!

– Za­cznij­my od koń­ca, od two­je­go udzia­łu w śledz­twie. Jed­na z ofiar to cu­dzo­zie­miec – Po­lak. Będą więc prze­słu­cha­nia pol­skich świad­ków. Sama wiesz, jak trud­no pro­wa­dzić śledz­two z udzia­łem ob­co­kra­jow­ców, a ty znasz bie­gle trzy ję­zy­ki i zwy­cza­je swo­ich ro­da­ków.

– Z tego po­wo­du ścią­gnię­to mnie tu aż z Do­de­ka­ne­zu? – W oczach Kla­ry wid­nia­ło nie­do­wie­rza­nie.

– Znasz re­alia pol­skie, grec­kie i miesz­ka­łaś przy­naj­mniej kil­ka lat na te­re­nie, któ­ry nas in­te­re­su­je – wy­li­czał cier­pli­wie Ta­sos. – Chy­ba nie są­dzisz, że ta­kie­go szcze­gó­łu o to­bie nie ma w pa­pie­rach In­ter­po­lu? Nasi sze­fo­wie po pro­stu wy­ko­rzy­sta­li tę wie­dzę. Z Vu­rvu­ru do Ura­no­po­lis i na Athos jest rzut ka­mie­niem.

– Miesz­ka­łam tu­taj, ale to było wie­le lat temu.

– To nie zmie­nia fak­tu, że po po­wro­cie w te stro­ny mo­żesz zbie­rać in­for­ma­cje przy­dat­ne po­li­cji, nie ab­sor­bu­jąc uwa­gi miej­sco­wych. Im mniej osób po­zna praw­dzi­we po­wo­dy two­je­go przy­jaz­du na Chal­ki­di­ki, tym le­piej. Ofi­cjal­nie od­wie­dzasz przy­ja­ciół. Ja będę dzia­łał jaw­nie, a ty je­steś po pro­stu ge­nial­nie za­kon­spi­ro­wa­na.

Mam być wtycz­ką wła­śnie tu­taj? Pięk­nie – po­my­śla­ła Kla­ra, a Ta­sos z za­pa­łem roz­ta­czał wi­zję współ­pra­cy.

– No i nie masz ra­cji, że bę­dzie­my pra­co­wać przede wszyst­kim na Athos. Wstęp na pół­wy­sep jest bar­dzo utrud­nio­ny. Do­cho­dze­nie, wspól­nie z miej­sco­wą po­li­cją, po­pro­wa­dzi­my z Ura­no­po­lis.

W oczach Kla­ry w dal­szym cią­gu nie było prze­ko­na­nia do jego ar­gu­men­tów.

– Je­steś też do­sko­na­łym po­li­cyj­nym psy­cho­lo­giem i moją part­ner­ką, spraw­dzo­ną w in­nych ak­cjach – prze­ko­ny­wał tro­chę zdez­o­rien­to­wa­ny jej wąt­pli­wo­ścia­mi. – Masz ja­kieś oba­wy? – Za­czął ner­wo­wo szu­kać po kie­sze­niach pa­pie­ro­sów.

– Mam – od­par­ła krót­ko Kla­ra. – W Gre­cji mie­sza­nie się w spra­wy du­cho­wień­stwa i Cer­kwi jest bar­dzo ry­zy­kow­ne.

– No wła­śnie – prze­rwał jej Ta­sos. – I te­raz do­tar­li­śmy do przy­czyn mo­je­go udzia­łu w śledz­twie.

Kla­ra zmarsz­czy­ła czo­ło i ob­ser­wo­wa­ła go uważ­nie. Do­my­śla­ła się, do cze­go zmie­rza.

– Miej­sco­wi oczy­wi­ście nie są za­chwy­ce­ni prze­ję­ciem kon­tro­li nad do­cho­dze­niem przez In­ter­pol, jed­nak na de­cy­zję w tej spra­wie nie mają wpły­wu. Za­pa­dła na wy­so­kim szcze­blu. W cen­tra­li, w Ate­nach. Za ta­kim roz­wią­za­niem w pew­nym stop­niu prze­ma­wia fakt, że po­li­cja, któ­ra dzia­ła na te­re­nie Re­pu­bli­ki, nie ma do­świad­cze­nia kry­mi­na­li­stycz­ne­go. – Ta­sos zna­lazł wresz­cie pa­pie­ro­sy. Otwo­rzył pacz­kę i wy­cią­gnął ją w kie­run­ku Kla­ry.

Po­trzą­snę­ła prze­czą­co gło­wą.

– To nie jest jed­nak rze­czy­wi­sta przy­czy­na. – Te­raz Ta­sos szu­kał po kie­sze­niach za­pal­nicz­ki. – Prze­szko­dą w sa­mo­dziel­nym pro­wa­dze­niu do­cho­dze­nia na Athos przez miej­sco­wą po­li­cję jest przede wszyst­kim po­zy­cja Ko­ścio­ła pra­wo­sław­ne­go w Gre­cji. Cer­kiew jest tu bar­dzo wpły­wo­wa, tym­cza­sem ofia­ra to cu­dzo­zie­miec. Była już in­ter­wen­cja am­ba­sad pol­skiej i an­giel­skiej. Są po­waż­ne wąt­pli­wo­ści na te­mat nie­za­wi­sło­ści miej­sco­wych or­ga­nów ści­ga­nia. Na ich efek­tyw­ność bo­wiem w tym przy­pad­ku może mieć istot­ny wpływ bo­go­boj­ność Gre­ków i po­dziw, ja­kim da­rzą du­cho­wień­stwo. Na­ci­ski, by w spra­wę włą­czyć In­ter­pol, były duże, a że, jak wiesz, je­stem w fir­mie je­dy­nym Gre­kiem… – nie do­koń­czył. Za­pa­lił wresz­cie pa­pie­ro­sa i za­cią­gnął się z roz­ko­szą. Po­szedł w głąb po­ko­ju i za­czął go oglą­dać. Wo­dził wzro­kiem po me­blach, ścia­nach i bi­be­lo­tach. – Śledz­two na Athos na­tra­fia na same utrud­nie­nia – ode­zwał się na­gle z kąta przy drzwiach ta­ra­so­wych. – W do­dat­ku mu­si­my być bar­dzo dys­kret­ni. Nic się nie może prze­do­stać do me­diów, bo wy­buch­nie skan­dal. – Wciąż krą­żył po po­ko­ju, tak­su­jąc wszyst­ko prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. Przy­po­mniał so­bie apo­dyk­tycz­ny ton sze­fa po­li­cji w Sa­lo­ni­kach i sko­men­to­wał zja­dli­wie: – Oczy­wi­ście wszy­scy żą­da­ją szyb­kie­go wy­ja­śnie­nia spra­wy. Nie­któ­rzy już na­wet do­pre­cy­zo­wa­li swo­je ocze­ki­wa­nia. Po­nad­to są pie­kiel­ne kło­po­ty z oj­czul­ka­mi. Je­śli moż­na tak po­wie­dzieć o śledz­twie na świę­tej zie­mi – uśmiech­nął się pod no­sem.

– Ja­kie?

– Wsze­la­kie. To ist­ny kosz­mar. – Skrzy­wił się i wzniósł oczy do góry. – Nie wiem dla­cze­go, ale wciąż po­peł­niam ja­kieś gafy. – Te­raz śmiał się już otwar­cie.

Ta­sos był zna­ny ze swo­ich za­cho­wań nie­do­sto­so­wa­nych do grec­kich zwy­cza­jów. Nie­kon­wen­cjo­nal­ne po­glą­dy i po­stęp­ki przy­spa­rza­ły mu en­tu­zja­stycz­nych fa­nów albo za­cię­tych wro­gów. Rzecz w tym, że nie sta­rał się ani o do­brą, ani o złą po­pu­lar­ność. Uro­dził się i wy­cho­wał w An­glii. Im bar­dziej sta­rał się być „praw­dzi­wym Gre­kiem”, tym go­rzej mu to wy­cho­dzi­ło.

Kla­ra wy­obra­zi­ła so­bie asa In­ter­po­lu na skraj­nie or­to­dok­syj­nym Athos i wy­buch­nę­ła śmie­chem.

– Szko­ła po­ko­ry – po­wie­dzia­ła ze zro­zu­mie­niem.

– Jaka tam szko­ła po­ko­ry – prych­nął. – Praw­dzi­wa ma­sa­kra. Je­stem kom­plet­nie nie­ak­cep­to­wa­ny.

– Nie przej­muj się. – Wy­glą­dał tak ża­ło­śnie, że Kla­ra po­śpie­szy­ła z po­cie­sze­niem. – Mni­si żyją od wie­ków w kom­plet­nej izo­la­cji. Kto wie, jak się tam na­le­ży za­cho­wać?

– Alek­sy – od­po­wie­dział krót­ko.

Pod wpły­wem py­ta­ją­ce­go spoj­rze­nia Kla­ry do­dał:

– Alek­sy Skan­da­lis pra­cu­je w Ura­no­po­lis i ma czę­ste kon­tak­ty z mni­cha­mi. My­śla­łem, że wiesz?

Kla­ra po­czer­wie­nia­ła z gnie­wu.

– Syn Me­li­ny i Ni­ko­sa, two­ich przy­ja­ciół, miesz­ka w Ura­no­po­lis. Jest sze­fem miej­sco­wej po­li­cji – tłu­ma­czył. – Ju­tro za­czy­na­my tam ofi­cjal­ne do­cho­dze­nie i mamy z nim spo­tka­nie. Są­dzi­łem, że się do­brze zna­cie. – Ob­ser­wo­wał ją co­raz bar­dziej zdzi­wio­ny.

Nie ode­zwa­ła się. Co mo­gła­by od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie? Współ­pra­ca z Alek­sym to ostat­nia rzecz, któ­rej so­bie ży­czy­ła.

Ta­sos, za­nim się po­że­gnał, zno­wu ob­szedł i obej­rzał po­kój. Po­tem za­dał jesz­cze jed­no py­ta­nie. Od­po­wiedź naj­wy­raź­niej fra­po­wa­ła go pod­czas tej wi­zy­ty.

– To był ga­bi­net two­je­go ojca?

– Tak – od­par­ła nie­chęt­nie i do­słow­nie ze­sztyw­nia­ła.

– Nie ma tu żad­nych pa­mią­tek po nim – stwier­dził za­miast za­py­tać.

Nie od­zy­wa­ła się.

– Ro­zu­miem – po­wie­dział uprzej­mie. – Zga­sił nie­do­pa­łek w krysz­ta­ło­wej po­piel­ni­cy i wi­dząc wy­raz jej twa­rzy, czym prę­dzej znik­nął za drzwia­mi.

Roz­dział 3

Kla­ra sie­dzia­ła w ga­bi­ne­cie ko­men­dan­ta po­li­cji w Ura­no­po­lis i cze­ka­ła na swo­ich part­ne­rów. Roz­glą­da­ła się za pa­pie­ro­wym ręcz­ni­kiem i gdy od­kry­ła go w za­się­gu ręki, ode­rwa­ła spo­ry ka­wał. Star­ła z biur­ka bru­nat­ną pla­mę kawy, któ­rą wy­chla­pa­ła przed chwi­lą z fi­li­żan­ki. Co­raz bar­dziej się nie­cier­pli­wi­ła.

Cze­ka­ło ich trud­ne śledz­two. W do­dat­ku ostat­nio wciąż roz­my­śla­ła o ojcu.

Na­gle do­strze­gła na pod­ło­dze gu­zik od mę­skiej ko­szu­li i coś w niej pę­kło. Nie­spo­dzie­wa­nie, w tym zu­peł­nie nie­od­po­wied­nim miej­scu, do­pa­dły ją żal i tę­sk­no­ta, któ­re tłu­mi­ła la­ta­mi. Oj­ciec wiecz­nie ba­wił się gu­zi­ka­mi przy swo­im ubra­niu – ukrę­cał je. Le­ża­ły po­tem to tu, to tam, a on przed wyj­ściem z domu prze­trzą­sał gar­de­ro­bę w po­szu­ki­wa­niu cho­ciaż jed­nej kom­plet­nej ko­szu­li.

Kla­ra spoj­rza­ła za okno i od­pły­nę­ła my­śla­mi w prze­szłość.

– Taki po­waż­ny, wy­kształ­co­ny czło­wiek, a za­cho­wu­je się jak dziec­ko – dźwię­czał jej w uszach głos Teo­do­ry. – Gu­zi­ki ob­ry­wa – zrzę­dzi­ła niań­ka, spa­ce­ru­jąc po domu uzbro­jo­na w igłę i nit­kę.

– Teo­do­ro, daj­że spo­kój – upo­mi­na­ła ją Me­li­na. – Pro­fe­sor jest wy­bit­ną oso­bo­wo­ścią.

– Co do oso­bo­wo­ści, to nie wiem. Ale że ba­ła­ga­nia­rzem jest i dziec­kiem się nie zaj­mu­je, to wi­dzę – mru­cza­ła. – Mat­ka w Pol­sce, oj­ciec w Gre­cji. Ar­tyst­ka i pan pro­fe­sor pod­rzu­ca­ją so­bie to ma­leń­stwo jak ku­kuł­cze jajo, a ono za nimi tę­sk­ni. Ska­ra­nie bo­skie – na­rze­ka­ła. – Ten anio­łek – roz­tkli­wi­ła się rap­tow­nie – cze­kał na ojca wczo­raj do póź­nej nocy. Na pro­gu za­snę­ła bi­dul­ka – ubo­le­wa­ła niań­ka nie­świa­do­ma, że Kla­ra sie­dzi pod sto­łem i wszyst­ko sły­szy.

Pod­słu­cha­na mi­mo­wol­nie roz­mo­wa za­sko­czy­ła ją pod­czas nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­cej czyn­no­ści po­zna­wa­nia bu­do­wy ana­to­micz­nej ro­pu­chy. „Anio­łek” po­ciął na ka­wa­łecz­ki Bogu du­cha win­ną żabę. Z rę­ka­mi upa­pra­ny­mi krwią sie­dział w swo­jej kry­jów­ce jak tru­sia. Nie było się czym chwa­lić.

– A pan pro­fe­sor – głos go­spo­si zro­bił się zja­dli­wy i sy­czą­cy – wró­cił do­pie­ro rano i po­szu­ku­je świe­żej ko­szu­li. Szy­ku­je się, żeby zno­wu wyjść. Do dziec­ka nie zaj­rzał.

Kla­ra za­słu­cha­ła się w te na­rze­ka­nia i na­wet mia­ła chęć za­pła­kać nad sobą, ale na­gle otwo­rzy­ły się drzwi i za­pach­nia­ło Old Spi­ce’em. Ktoś uniósł wy­so­ko ob­rus i usły­sza­ła głos ojca:

– Nad czym tak roz­my­ślasz, Kla­ro?

– Nad czym tak roz­my­ślasz, Kla­ro? – usły­sza­ła wresz­cie i ock­nę­ła się. Te­raz to Ta­sos stał nad nią już do­brą chwi­lę. Z pla­sti­ko­wej bu­tel­ki po­pi­jał wodę mi­ne­ral­ną.

– Przy­pro­wa­dzi­łem ci ko­goś. – As In­ter­po­lu miał bar­dzo za­do­wo­lo­ną minę.

Zza jego ple­ców wy­ło­ni­ła się okrą­gła, ru­mia­na gęba. Za­raz po­tem wy­to­czył się na przy­krót­kich nóż­kach Alek­sy. Taak… to był on. Pre­zen­ta­cja była zbęd­na. Kla­ra po­zna­ła­by tę po­stu­rę Rum­caj­sa i pulch­ną syl­wet­kę na koń­cu świa­ta. Syn wy­jąt­ko­wych ro­dzi­ców odzie­dzi­czył w ge­nach po nich wy­łącz­nie skłon­ność do ty­cia. Nie był pięk­ny jak Me­li­na ani in­te­li­gent­ny jak jego bo­ga­ty oj­ciec Ni­kos. Przy­oble­czo­ny w strój po­li­cjan­ta, praw­do­po­dob­nie od­był krót­ką dro­gę awan­su. Usta­wio­ny w ży­ciu przez wpły­wo­wą ro­dzi­nę, wcie­lił się w oso­bę po­wszech­nie sza­no­wa­ną, choć nie wy­si­lił się ani fi­zycz­nie, ani in­te­lek­tu­al­nie. Z tym ostat­nim, w prze­ko­na­niu Kla­ry, był­by szcze­gól­nie duży pro­blem.

Ode­grał praw­dzi­wie te­atral­ną sce­nę po­wi­tal­ną.

– Kla­ra? Kla­ra? – po­wta­rzał z nie­do­wie­rza­niem i za­chwy­tem, jak­by w tej chwi­li się do­wie­dział o jej przy­jeź­dzie.

Zdą­ża­jąc z za­pa­łem w jej kie­run­ku z za­mia­rem przy­wi­ta­nia się, po­trą­cił krze­sło, któ­re sta­ło mu na dro­dze i do koń­ca wy­lał kawę na swo­je za­byt­ko­we biur­ko.

O rany, nic się nie zmie­nił – upew­ni­ła się Kla­ra, pa­trząc na jego nie­zdar­ność i prze­zor­nie usko­czy­ła w bok. Taki jak on przy śnia­da­niu ję­zyk so­bie przez po­mył­kę od­gry­zie – po­my­śla­ła.

– Wi­taj, Alek­sy – zdo­by­ła się na kwa­śny uśmiech.

– Wy­pięk­nia­łaś, zmie­ni­łaś się. – Wy­raź­nie jej schle­biał.

– Ty też! – wy­krzyk­nę­ła, wpa­da­jąc w jego afek­to­wa­ny ton. – Uro­słeś… Ja­kieś dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów?

Ta­sos za­krztu­sił się wodą mi­ne­ral­ną. Co­raz bar­dziej zdu­mio­ny ob­ser­wo­wał prze­bieg po­wi­ta­nia.

– Aaaaa… – Alek­sy wy­cią­gnął rękę, gro­żąc gru­bym pa­lu­chem w po­wie­trzu. – Dow­cip­na jak za­wsze.

– Trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów? – po­pra­wi­ła się, uda­jąc, że nie wi­dzi roz­pacz­li­wych zna­ków, któ­re da­wał za ple­ca­mi jej roz­mów­cy Ta­sos. Skła­dał bła­gal­nie ręce w oczy­wi­stej in­ten­cji.

No, do­bra – po­my­śla­ła li­to­ści­wie Kla­ra. – Na po­czą­tek wy­star­czy tych ser­decz­no­ści. Za­uwa­ży­ła, że Alek­sy po­czer­wie­niał na przy­tyk o ni­skim wzro­ście i uświa­do­mi­ła so­bie, że go zra­ni­ła. Jej ety­ka za­wo­do­wa biła na alarm. Niech bę­dzie, chwi­lo­wo mu od­pusz­czę – zre­flek­to­wa­ła się.

Po­de­szła i cmok­nę­ła gru­ba­sa w po­li­czek.

– Też się cie­szę, że cię wi­dzę – zdo­by­ła się wresz­cie na uprzej­mość.

– No cóż, to sia­daj­my i pro­po­nu­ję za­cząć. – Alek­sy po tym krę­pu­ją­cym po­wi­ta­niu po­czuł wy­raź­ną ulgę. Prze­jął wresz­cie ini­cja­ty­wę i usiadł za swo­im biur­kiem. Nie prze­sta­wał jed­nak z nie­po­ko­jem ob­ser­wo­wać Kla­ry.

– Może przy­bli­ży­my ci szcze­gó­ły? – za­py­tał tro­skli­wie.

Obiekt uprzej­mo­ści na taką po­ufa­łość aż pod­sko­czył ze zło­ści i otwo­rzył usta, żeby się od­szczek­nąć, ale zgro­mio­ny wzro­kiem Ta­so­sa, umilkł. Osta­tecz­nie Kla­ra od­po­wie­dzia­ła uprzej­mie:

– Dzię­ki, Alek­sy, Ta­sos już mnie wpro­wa­dził.

– Kla­ra, tak jak ja, po­sia­da wstęp­ne in­for­ma­cje – wtrą­cił się wresz­cie Ta­sos. – Roz­ma­wia­li­śmy wczo­raj o tej spra­wie. Co masz dla nas poza ogól­nym opi­sem, któ­ry do­sta­łem z cen­tra­li?

Alek­sy po­czer­wie­niał jak bu­rak. Roz­piął ko­szu­lę pod szy­ją i uni­kał spoj­rze­nia Ta­so­sa.

Cho­le­ra przy­gna­ła tu tych dwo­je – my­ślał.

Ko­men­dant miej­sco­wej po­li­cji od po­przed­nie­go dnia de­ner­wo­wał się na samą myśl o tym spo­tka­niu. Nie wie­dział, cze­go bar­dziej się oba­wia: spo­tka­nia z Kla­rą czy tej roz­mo­wy. Od rana był wście­kły. Za­nim wy­szedł z domu, przy śnia­da­niu, przy­lał ma­łe­mu Jor­go­so­wi i po­kłó­cił się z te­ściem.

Miał do­tąd cie­płą po­sad­kę, pań­stwo­wą pen­sję i świę­ty spo­kój. Wy­star­czy­ło, że dbał o po­rzą­dek w mie­ście i na przy­sta­ni. A tu masz. Afe­ra kry­mi­nal­na.

Ci­sza po py­ta­niu Ta­so­sa była dłu­ga, aż w koń­cu z ust Alek­se­go pa­dło po­nu­re stwier­dze­nie:

– Nie­ste­ty, to wszyst­ko co mamy na dzień dzi­siej­szy.

– Żar­tu­jesz so­bie ze mnie? Cze­kam tu i cze­kam na prze­ję­cie śledz­twa, a ty nie masz nic do prze­ka­za­nia? Gdzie są ze­zna­nia zwierzch­ni­ków mni­cha? – pa­dło oschłe, choć na­tar­czy­we py­ta­nie.

Alek­sy roz­ło­żył ręce.

– Prze­słu­cha­no ro­dzi­nę dru­giej ofia­ry? Na co wy cze­ka­cie, do dia­bła?

– Na zgo­dę Świę­tej Ko­mi­sji. – Alek­sy spły­wał po­tem.

– A co to ta­kie­go, je­śli wol­no spy­tać? – Jego roz­mów­ca wy­raź­nie tra­cił cier­pli­wość.

– Wła­dze Re­pu­bli­ki Mni­chów, Świę­tej Góry Athos.

– Cze­goś tu nie ro­zu­miem. Komu ty pod­le­gasz? – Ta­sos ki­piał ze zło­ści.

– Spra­wa jest de­li­kat­na. – Mało wy­ra­zi­sta twarz Alek­se­go przy­bra­ła na­dą­sa­ny wy­raz. – Moż­na ją za­kwa­li­fi­ko­wać jako wy­pa­dek. Na bro­ni nie ma prze­cież od­ci­sków pal­ców. Nie ma do­wo­dów, że to było usi­ło­wa­nie za­bój­stwa.