Strona główna » Obyczajowe i romanse » Kobiety Maorysów

Kobiety Maorysów

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-335-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kobiety Maorysów

"Bestseller tygodnika „Der Spiegel” Nowa Zelandia, rok 1875. Michael i Lizzie spełnili swoje wielkie marzenie o owczej farmie, przed nimi obiecująca przyszłość. Jednak pewnego dnia sielanka się kończy: ich najstarsza córka Matariki zostaje uprowadzona przez swego biologicznego ojca, maoryskiego wodza Kahu Heke… Kiedy Michael i Lizzie żyją w ciągłym lęku o swą córkę, rodzina Burtonów oczekuje na powrót syna, Colina. Nikt nawet nie przypuszcza, jakie skutki będzie miał przyjazd młodego mężczyzny… Dwie rodziny związane ze sobą zrządzeniami przewrotnego losu – bo przeszłość ciągle trwa w teraźniejszości. „Barwny epos. Prawdziwy bestseller”.                                              RTL program „Rzetelnie napisana powieść, osadzona w wiernie przedstawionych historycznych realiach Nowej Zelandii, ze znakomicie scharakteryzowanymi bohaterami i trzymającą w napięciu fabułą!”.                                                                                               Lovely Books „Opisy krajobrazów oraz fascynującej kultury dalekiej Nowej Zelandii porywają i zachwycają”.                                                                                   Bücherregal"

Polecane książki

Pomysły zawarte w tym opracowaniu związane są ze środowiskiem społeczno-przyrodniczym. Obejmują one różnego rodzaju gry, zabawy, zgadywanki, zadania, konkursy. Zestawione są w taki sposób, aby pasowały do wszystkich tematów przewidzianych w nowym programie nauczania dla klas I, II, III. Realizacja ...
KRÓTKIE WPROWADZENIE - książki, które zmieniają sposób myślenia! Dramat współczesny to przystępne omówienie rozwoju dramatu i teatru od 1880 roku. Jak na rozwój dramatu wpłynęli Ibsen, Beckett, Grotowski? Co osiągnęli wielcy eksperymentatorzy? Jakie tematy oburzały widzów? Kirsten E. Shepherd-Barr...
W jakim wieku można nauczyć się jeździć konno? Jak wybrać dobrego trenera? Ile czasu potrzeba, by nauczyć się dobrze jeździć? I czy warto?   Warto! Jazda konna buduje kondycję fizyczną, wpływa na zdrowy styl życia, kształtuje charakter, a nawet? zdolności przywódcze. To fitness, med...
"Prawdziwa historia o wielkich pieniądzach, zbrodni i samotnej walce o sprawiedliwość.  „Autor przedstawia historię swojej wstrząsającej i inspirującej walki o sprawiedliwość, która mimochodem uczyniła go międzynarodowym orędownikiem praw człowieka i wrogiem numer jeden Putina”. John McCain, amery...
7% - tyle wynosiło na przełomie 2014 i 2015 roku średnie oprocentowanie obligacji firm notowanych na rynku Catalyst, tymczasem w bankach bardzo trudno znaleźć lokatę o oprocentowaniu wyższym niż 3%. Zakończenie cyklu obniżek stóp procentowych będzie sprzyjać obligacjom korporacyjnym. W jaki sposób i...
PRAWO NIE MUSI BYĆ TRUDNE Publikacja Kontrola zarządcza w oświacie zawiera szerokie omówienie zagadnienia kontroli zarządczej ze szczególnym uwzględnieniem odpowiedzialności za jej wprowadzenie i realizację oraz kwestii zarządzania ryzykiem. W opracowaniu zostały przedstawione również najważniejs...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sarah Lark

Tytuł oryginału:

IM SCHATTEN DES KAURIBAUMS

Copyright © 2011 by Bastei Lübbe AG, Köln

Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Mapa: © Reinhard Borner

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Barbara Meisner, Aneta Iwan

ISBN:

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2015

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

DZIECKO GWIAZD

Nowa Zelandia: Dunedin, Waikato1875–1878Anglia: LondynWalia: Cardiff i Treherbert

Rozdział 1

– I córka dotychczas uczyła się tylko prywatnie?

Miss Partridge, dyrektorka renomowanej Otago Girls’ School w Dunedin, obrzuciła Matariki i jej rodziców surowym spojrzeniem.

Matariki zniosła je z całkowitym spokojem. Starsza, ciemno ubrana dama z lorgnon zawieszonym na szyi wydawała jej się jakaś osobliwa – Miss Partridge mogła być w wieku licznych babć dziewczyny z maoryskiej wsi, ale tam nikt nie nosił okularów czy czegoś podobnego. Jednak dyrektorka nie sprawiała wrażenia groźnej, Matariki nie czuła się też onieśmielona, siedząc w jej pokoju z ciemnymi meblami, z całą pewnością importowanymi z Anglii, ciężkimi zasłonami na oknach i regałami na książki, które zajmowały całą ścianę. I jedynie zachowanie matki było zdaniem Matariki dziwne – Lizzie w czasie wspólnej podróży z Lawrence do Dunedin była tak podekscytowana, że aż graniczyło to z histerią. Stale krytykowała suknię córki oraz jej zachowanie i sprawiała wrażenie, że to ona właśnie ma zdawać egzamin, który dziś czekał Matariki.

– Nie całkiem, m…

Lizzie Drury powstrzymała się w ostatniej chwili, aby nie zwrócić się do kierowniczki szkoły uniżonym „madame” – i tak już w czasie wzajemnej prezentacji omal przed nią nie dygnęła. Energicznie przywołała się w myślach do porządku. Lizzie była przecież od ponad dziesięciu lat mężatką, właścicielką i panią domu Elizabeth Station – farmy w pobliżu Lawrence. Minęło wiele lat od czasu, kiedy pracowała jako pokojówka, ale do dziś nie potrafiła opanować pewnych nawyków: wielkopański sposób zachowania zawsze ją onieśmielał.

– Miss Partridge – powiedziała, starając się, aby jej głos brzmiał jak najbardziej władczo i stanowczo. – Nasza córka uczyła się właściwie w szkole w Lawrence. Ale to osiedle powoli wymiera, bo poszukiwacze złota przenoszą się dalej. To, co zostaje… No, w każdym razie nie chcieliśmy już wysyłać tam naszych dzieci. Dlatego w ostatnim roku zdecydowaliśmy się na lekcje prywatne. Jednak… Umiejętności i wiedza naszej nauczycielki są na ukończeniu.

Lizzie nerwowym ruchem poprawiła fryzurę. Jej kręcone ciemnoblond włosy były starannie upięte i ukryte pod figlarnym kapelusikiem. Może zbyt figlarnym? Delikatny błękit i pastelowe kwiatki zdobiące kapelusz wydawały się niemal przesadnie śmiałe w zestawieniu ze sztywną, odzianą w czarną suknię postacią Miss Partridge, która właściwie przypominała wronę. Lizzie miała zamiar wygrzebać z dna szafy jakiś zapomniany i niemodny czepek, dzięki któremu miałaby wyglądać poważnie i dostojnie, ale ustąpiła wobec protestu Michaela.

– Jedziemy do szkoły, Lizzie, a nie na pogrzeb! – powiedział ze śmiechem. – A oni na pewno przyjmą Riki, bo dlaczego mieliby tego nie zrobić? To w końcu bystre i mądre dziecko. A jeśli nawet miałoby być inaczej… To przecież nie jest jedyna szkoła dla dziewcząt na Wyspie Południowej!

Lizzie dała się przekonać, ale teraz wobec wpatrzonych w nią surowych oczu dyrektorki miała ochotę zapaść się pod ziemię. Bo bez względu na to, czy Otago Girls’ School uchodziła za szkołę wyjątkową, czy nie, Matariki była z pewnością kimś w rodzaju przypadku szczególnego…

Miss Partridge bawiła się swoim lorgnon, a w jej wzroku można było dostrzec coraz większą dezaprobatę.

– To bardzo interesujące, mała… – stwierdziła, zwracając się teraz po raz pierwszy wprost do Matariki zamiast do jej rodziców. – Masz teraz ile? Ach tak, jedenaście lat. A możliwości twojej nauczycielki są już na ukończeniu? Musisz więc być bardzo zdolnym dzieckiem!

Matariki, która w ogóle nie dostrzegała ironii jej słów, uśmiechnęła się i był to uśmiech, wobec którego topniały zwykle wszystkie serca.

– Babcie też mówią, że jestem mądra – potwierdziła swym łagodnym, melodyjnym głosem. – Aku sądzi, że mogę tańczyć więcej haka niż wszystkie dziewczęta w moim wieku. A Haeta twierdzi, że mogłabym zostać tohunga, znachorką, jeśli dalej będę się uczyć botaniki i poznawać zioła. A Ingoa…

– Ile ty masz babć, dziecko? – spytała zdumiona Miss Partridge.

W dużych jasnobrązowych oczach Matariki pojawił się wyraz skupienia, kiedy liczyła w myślach. A liczyła szybko; także jeśli chodziło o rachunki, dziewczynka była o wiele lepsza od swoich rówieśniczek, choć było to raczej zasługą jej oszczędnej matki niż domowych nauczycielek czy też „babć”.

– Szesnaście – oświadczyła po chwili.

Miss Partridge zwróciła swoje wodniste oczy na rodziców dziewczyny, a ich wyraz dosłownie odebrał Lizzie mowę.

– Ona ma na myśli stare kobiety ze szczepu Maorysów, który mieszka w pobliżu naszej posiadłości – wyjaśnił Michael. – U Ngai Tahu dzieci nazywają babcią każdą starą kobietę, nie tylko tę, która nią rzeczywiście jest. Dotyczy to także dziadków, ciotek i wujków… A czasami nawet matek…

– Ach tak… To ona nie jest rodzonym dzieckiem państwa?

Już sama myśl o tym wydawała się sprawiać ulgę Miss Partridge. Bo Matariki niespecjalnie przypominała któreś z jej rodziców. Michael Drury miał wprawdzie ciemne włosy, podobnie jak córka, ale jego oczy były tak niebieskie jak niebo nad Irlandią – a akcent także zdradzał pochodzenie. Miał twarz o ostrych, wyraźnych rysach, nie okrągłą jak Matariki, odcień jego cery był też wyraźnie jaśniejszy. Po swojej matce Matariki mogła odziedziczyć drobną figurę i włosy – choć co prawda jej włosy były falujące, a nie kręcone jak u Lizzie. A w dodatku oczy Lizzie także były jasnoniebieskie. Dziecko nie mogło przejąć od żadnego z rodziców bursztynowej barwy swoich oczu.

– Nie, nie! – Michael Drury zdecydowanie potrząsnął głową. – Matariki jest oczywiście naszą córką.

Lizzie rzuciła na niego krótkie i pełne poczucia winy spojrzenie, ale Michael to zignorował i spokojnie popatrzył na dyrektorkę, która nie ukrywała swej niechęci. Michael Drury miał już za sobą liczne życiowe błędy, a jego lekkomyślność dziś jeszcze doprowadzała Lizzie do pasji. Ale zawsze potrafił dotrzymać swych obietnic, także tej, którą złożył Lizzie przed narodzinami Matariki: nigdy nie będziesz zarzucał dziecku, kim była i jest jego matka.

I rzeczywiście Michael nigdy nie kwestionował swojego ojcostwa, choć krótko po narodzinach Matariki stało się jasne, że ta śniada dziewczynka o ciemnych oczach nie mogła być jego dzieckiem. Jedyna uwaga, która wówczas padła na ten temat, odnosiła się do wyboru imienia dla dziecka.

– Chyba nie zechcesz jej nazwać Mary? – spytała Lizzie, opuszczając z zawstydzeniem oczy.

Mary Kathleen, młodzieńcza miłość Michaela, byłaby w ten sposób kimś w rodzaju matki chrzestnej. Ale Michael tylko zdecydowanie potrząsnął głową w odpowiedzi.

Lizzie zesztywniała nagle. Dyrektorka nie mogła uwierzyć, że ta dziewczynka o brązowych oczach mogła być dzieckiem niebieskookich rodziców.

– Ja jestem jej matką! – oświadczyła twardo Lizzie i dodała: – A poza tym ona jest Dzieckiem Gwiazd.

Tak nazwała kiedyś Matariki Hainga, Mądra Kobieta maoryskiego szczepu. To dziecko poczęło się w czasie zabawy z okazji noworocznego święta Tou Hou, obchodzonego przez Maorysów wtedy, kiedy na nocnym niebie nad Wyspą Południową ukazuje się gwiazdozbiór Plejad.

Miss Partridge zmarszczyła czoło.

– A więc nie tylko nieziemsko uzdolniona, lecz także zrodzona pod gwiazdami… – zauważyła.

Matariki spojrzała na dyrektorkę. Była dziewczynką ufną i choć te słowa niewiele dla niej znaczyły, to czuła, że sprawiły one przykrość matce. A tego nie mogła znieść.

– Haikina mówi, że jestem córką wodza! – zatriumfowała. – A to coś takiego jak księżniczka. W każdym razie ja tak myślę.

Lizzie niemal się uśmiechnęła. Ona też tak kiedyś myślała. Kahu Heke, ojciec Matariki, zwabił ją w swoje ramiona w nadziei, że będzie królową. Jego królową… Ale tak naprawdę – stało się zupełnie inaczej i Haikina słusznie postąpiła, nie mówiąc dziecku wszystkiego.

W oczach Miss Partridge było coraz więcej niechęci, ale wówczas wtrącił się Michael. Nie mógł dłużej patrzeć, jak jego żona wprost kuliła się pod surowym spojrzeniem tej impertynenckiej matrony.

– Miss Partridge, to jest Matariki Drury, nasza córka – córka Elizabeth i Michaela Drurych. Tak zostało to zapisane w rejestrze urodzin miasta Dunedin, proszę więc to zaakceptować. Jest mądrym dzieckiem, ale nie określiłbym jej uzdolnień jako ponadnaturalnych. Jednak jej domowa nauczycielka Haikina ukończyła jedynie szkołę misyjną, potrafi dobrze czytać i pisać i uczy tego nasze dzieci. Jest surowa i wymagająca, ale też pełna miłości w stosunku do nich. Nie mówi jednak po francusku, nie zna też łaciny, nie może więc przygotować Matariki ani do ewentualnych studiów, ani też do małżeństwa z mężczyzną z tej samej warstwy społecznej.

Michael podkreślił „z tej samej warstwy społecznej” niemal groźnie i zabrzmiało to tak, że Miss Partridge nie mogła sobie pozwolić na to, aby się z nim nie zgodzić. Farma, którą koło Lawrence zbudowali i rozwinęli Lizzie i Michael, nie była może tak wielka jak te będące własnością „owczych baronów”. Była jednak jedną z najbardziej cenionych hodowli owiec w całej okolicy, a jej specjalnością była nie tyle produkcja wełny w dużej ilości, ile hodowla zwierząt wysokiej jakości. Udane krzyżowanie zwierząt i eksperymenty w produkcji dobrej wełny łatwiej było przeprowadzać w mniejszych gospodarstwach niż na ogromnych farmach, gdzie większość czasu pochłaniało samo utrzymywanie pastwisk i strzyża ogromnej liczby zwierząt. Tryki i owce maciorki z Elizabeth Station osiągały na giełdach najwyższe ceny i Drury uchodzili za cenionych i znakomitych hodowców.

Jednak przede wszystkim Lizzie cierpiała z powodu poczucia niskiej wartości, kiedy oboje byli zapraszani na spotkania związku hodowców owiec bądź kiedy uczestniczyli w balach. Lizzie i Michael pochodzili z dość niskich warstw społecznych, ale Michaelowi w ogóle nie zależało na nabyciu jakiejś ogłady towarzyskiej. Lizzie starała się, jak mogła, ale była bardzo nieśmiała. Wobec ludzi takich jak Wardenowie z Kiward Station czy też Beasleyowie z Canterbury Plains najpierw zawodziło działanie jej zniewalającego uśmiechu, a zaraz potem głos. Lizzie przysięgła sobie, że Matariki czegoś takiego zaznawać nie będzie. Szkoła dla dziewcząt w Otago powinna odpowiednio ją przygotować do życia towarzyskiego.

Choć co prawda Matariki raczej nie miała skłonności do nieśmiałości. Nie wykazywała też żadnych oznak niepokoju i nerwowości, kiedy Miss Partridge raczyła wreszcie zadać jej kilka pytań i zadań rachunkowych. Rozwiązała zadania bez trudu i odpowiadała na pytania czystym głosem, bez odrobiny irlandzkiego akcentu czy też tego z londyńskiego Cockney, z którym Lizzie walczyła przez całe życie. Bo jeśli o to chodzi, to Haikina była idealną nauczycielką. Młoda Maoryska opanowała język angielski w szkole misyjnej w stopniu doskonałym i pozbawionym wszelakiego akcentu.

Na koniec Matariki czekała znudzona, aż Miss Partridge skończy poprawiać dyktando. Dyrektorka spojrzała na nią potem bardziej łaskawie – Matariki popełniła tylko jeden błąd w wyjątkowo trudnym słowie.

– A więc, jeśli chodzi o zasób wiadomości, nie ma żadnych przeszkód, aby ją przyjąć do szkoły – stwierdziła Miss Partridge nieco kwaśno. – Jednak… Musicie państwo zdawać sobie sprawę, że… eee… że Mata… ee… riki będzie jedyną dziewczynką z tak… hm… egzotycznym pochodzeniem.

Michael szykował się właśnie do ostrej odpowiedzi, ale Miss Partridge podniosła uspokajająco rękę.

– Proszę, Mr Drury, mam jak najlepsze intencje. Mamy tutaj dziewczęta… no, z najlepszych rodzin z Canterbury Plains i Otago. Te rodziny przysyłają nam swoje córki, a niektóre z tych dzieci są… hm, nieprzyzwyczajone…

– Ma pani na myśli to, że sam widok naszej córki przerazi te dzieci aż tak bardzo, że natychmiast uciekną do domu?

Michael miał już tego po dziurki w nosie. Cierpliwość nie należała do jego mocnych stron i najchętniej udałby się natychmiast do innej szkoły. Może instytut Miss Partridge należał do najlepszych szkół dla dziewcząt w Otago, ale na Boga, z pewnością nie była to jedyna szkoła na całej Wyspie Południowej w Nowej Zelandii! Choć z drugiej strony nie chciał, aby Lizzie raz jeszcze uczestniczyła w podobnej procedurze – już teraz wyglądała jak wystraszony kot.

– Mam na myśli dobro państwa córki – powiedziała Miss Partridge. – Większość naszych dzieci zna Maorysów co najwyżej jako służących. Córka państwa nie będzie tu miała łatwego życia.

Lizzie się wyprostowała. Kiedy podniosła głowę, sprawiała wrażenie wyższej i bardziej pewnej siebie. I po raz pierwszy tego dnia wyglądała właśnie tak, jak ta biała kobieta, którą była i o której Maorysi mówili z większym szacunkiem niż o każdej innej na Wyspie Południowej. Ona, pakeha wahine, miała w ich oczach o wiele więcej mana niż większość wojowników.

– Miss Partridge, życie nie jest łatwe – powiedziała spokojnie. – A jeśli Matariki nauczy się radzić sobie z tym we wcale nie najgorszych okolicznościach, bo jedynie poprzez kontakty z rozpieszczonymi podlotkami w szkole dla dziewcząt, to będzie jej można tylko pozazdrościć.

Miss Partridge popatrzyła na Lizzie z wyraźnym zaskoczeniem. Dopiero co wydawało jej się, że siedzi przed nią ktoś z rodzaju „cicha, szara mysz”, ale teraz… A w dodatku Lizzie jeszcze nie skończyła.

– Może postara się pani przywyknąć do jej imienia, jeśli ma chodzić tutaj do szkoły. Ona nazywa się Matariki.

Miss Partridge ściągnęła usta.

– Tak… hm… to też jest coś, o czym powinniśmy porozmawiać. A czy nie moglibyśmy jej nazywać… Martha?

– Oczywiście, że wyślemy ją do Otago Girls’ School!

Lizzie i Michael pożegnali się z Miss Partridge, nie omówiwszy dokładnie sprawy uczęszczania Matariki do szkoły, a Michael natychmiast po wyjściu na ulicę zaczął pomstować na tę „impertynencką babę”. Lizzie pozwoliła mu na to i poczekała, aż się uspokoi – a to z pewnością miało nastąpić już w drodze po konie do stajni. I kiedy Michael wspomniał potem o katolickiej szkole Sacred Heart, energicznie przedstawiła mu swój punkt widzenia.

– Otago jest najlepszą szkołą, sam słyszałeś, że wszyscy „owczy baronowie” posyłają tam swoje córki. I przecież szkoła chce przyjąć Matariki. Szaleństwem byłoby z tego rezygnować.

– Te bogate smarkule zamienią jej życie w piekło! – denerwował się Michael.

Lizzie się uśmiechnęła.

– Jak wspomniała już nie bez racji Miss Partridge – zauważyła – piekło nie składa się z pluszowych kanap, angielskich mebli i dobrze ogrzanych sal lekcyjnych. W takich miejscach może wprawdzie rozrabiać parę diabełków, ale z pewnością nie będzie ich tyle co w Newgate Prison, Wicklow Gaol i w australijskich obozach skazańców, nie mówiąc już o nowozelandzkich obozach poszukiwaczy złota. Myśmy to wszystko przetrwali, Michaelu, a teraz sądzisz, że Matariki nie poradzi sobie w szkole dla dziewcząt?

Michael rzucił jej ukradkowe, niemal zawstydzone spojrzenie, popędzając konie.

– Bądź co bądź ona jest księżniczką – uśmiechnął się, po czym zwrócił się do córki: – Chcesz chodzić do tej szkoły, Matariki?

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

– Ich suknie wyglądają pięknie – stwierdziła, wskazując na kilka dziewcząt ubranych w czerwono-niebieskie mundurki, które właśnie przechodziły obok Otago Girls’ School. Lizzie przyłapała się na myśli, że jej córka wyglądałaby w tym prześlicznie. Białe bluzki także znakomicie pasowały do złotawej cery Matariki, jej malinowych ust i czarnych loków, które były tak miękkie jak włosy Lizzie, ale o wiele bardziej bujne i obfite.

– A Haikina mówi, że dziewczęta muszą się dużo uczyć, więcej niż chłopcy! – dodała dziewczynka. – Bo kto dużo wie, ma wielkie mana, a kto ma największe mana, może zostać wodzem!

Lizzie uśmiechnęła się z pewnym przymusem. Z własnego smutnego doświadczenia wiedziała, że zbyt wielkie mana nie było zbyt korzystne dla kobiety.

– Ale jeśli chodzi o przyjaciółki, Matariki – z pewnymi oporami postanowiła jednak zwrócić dziewczynce uwagę na możliwe kłopoty, których córka powinna się spodziewać w Otago Girls’ School. – Może być tak, że ich tu nie znajdziesz.

Matariki spojrzała na matkę obojętnie.

– Haikina mówi, że wódz nie ma przyjaciół. Wodzowie są nie… nied…

– Niedotykalni – dokończyła Lizzie. Także to słowo obudziło w niej złe wspomnienia.

Matariki przytaknęła.

– No to ja też będę – stwierdziła spokojnie.

– Zajrzymy do Burtonów?

Lizzie zadała to pytanie z pewnymi oporami, kiedy ich powóz turkotał już w kierunku południowo-zachodnim po niezbyt dobrze wybrukowanej ulicy Dunedin. Wielebny Burton był wprawdzie ciągle jej przyjacielem, ale jego żonę Kathleen Lizzie nadal traktowała z pewną nieufnością. Zbyt długo Michael kochał i wspominał „swoją Mary Kathleen”, a niewiele też brakowało, by wesele Lizzie i Michaela nie doszło do skutku z powodu jego rozgorzałej na nowo namiętności do niej. Lizzie najchętniej w ogóle zerwałaby wszelkie kontakty z Burtonami – wiedziała, że wielebny Peter potrafiłby to zrozumieć. Równie niechętnie jak Lizzie widział Michaela w pobliżu Kathleen. Ale w końcu był jeszcze Sean, syn Kathleen i Michaela. Sean poznał swojego ojca już jako człowiek prawie dorosły, ale mimo że nie rozumieli się zbyt dobrze, to jednak nie powinni byli całkowicie tracić się z oczu.

– A czy oni nie pojechali do Christchurch? – spytał Michael. – Myślałem, że Heather ma tam wystawę.

Heather była córką Kathleen z jej małżeństwa z Ianem Coltrane’em – i to także była historia, którą Michael wspominał niezbyt chętnie. Przed wieloma laty był zmuszony zostawić swoją ciężarną narzeczoną Kathleen w Irlandii, kiedy deportowano go do Australii z powodu kradzieży zboża. Kathleen zaś nie mogła czekać na jego powrót. Jej ojciec wydał ją za mąż za handlarza końmi Iana Coltrane’a, który przyrzekł, że będzie ojcem dla jej dziecka. Nie było to szczęśliwe małżeństwo – mimo że pobłogosławione dwojgiem kolejnych dzieci. Młodszym z nich była właśnie Heather, która dziś była znaną malarką portrecistką. W tym tygodniu pewna galeria w Christchurch wystawiała jej prace. Kathleen i Peter pojechali tam wraz z nią, aby wziąć udział w tym wydarzeniu.

Lizzie wsłuchała się w słowa Michaela i stwierdziła, że nie było w nich żadnego żalu. Michael także nie palił się do tego, aby teraz złożyć wizytę Burtonom, choć przy takiej okazji zwykle wszyscy zachowywali się w stosunku do siebie bardzo przyjaźnie. Ale fakt, że jego wielka miłość była teraz żoną innego mężczyzny, w dodatku duchownego Kościoła anglikańskiego, z pewnością musiał mu się wydawać osobliwy. Michael i Kathleen wychowywali się razem w jednej wsi w Irlandii i byli oczywiście katolikami. Może przebywanie z oczytanym i wykształconym Peterem Burtonem trochę onieśmielało Michaela – a być może także spotkania z nie mniej wykształconym i oczytanym Seanem.

Michael potrafił pogodzić się z tym, że wielebny był człowiekiem o wiele bardziej inteligentnym i wykształconym niż on sam, ale przemądrzałość syna go drażniła – zwłaszcza że chłopak w początkowym okresie znajomości dawał mu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce nic wiedzieć o swoim rodzonym ojcu. Po upływie kilku lat konflikt między nimi nie był już tak ostry. Kiedy Kathleen poślubiła wielebnego, a Michael ożenił się z Lizzie, Sean nie czuł się już tak zagrożony nieoczekiwanym pojawieniem się rodzonego ojca.

– A Sean jest jeszcze w kancelarii – dodał Michael. Sean ukończył studia prawnicze na uniwersytecie w Dunedin i właśnie rozpoczął aplikację. Chciał koniecznie zostać adwokatem i naprawdę ciężko pracował.

– Jeśli chcemy się z nim zobaczyć, to musimy zostać w mieście. Poszukamy jakiegoś hotelu?

Elizabeth Station było oddalone od Dunedin o jakieś czterdzieści mil i Lizzie robiło się ciężko na sercu, kiedy myślała, jak bardzo daleko będzie niedługo mieszkać jej córka. Jeśli zaś chodziło o dzisiejszy nocleg, czuła rozterkę. Z jednej strony cieszył ją luksus dobrego hotelu, chętnie też wypiłaby z Michaelem kieliszek wina w czasie kolacji – wino i winiarstwo było wielką namiętnością Lizzie – miała za sobą nawet próby uprawy winogron na swojej farmie. Ale z drugiej strony Haikina martwiłaby się z pewnością, gdyby bez zapowiedzi nie zjawili się wieczorem w domu. Maoryska przyjaciółka i domowa nauczycielka dzieci Lizzie i Michaela także nie mogła się doczekać wyników egzaminu Matariki – gdyby szkoła zgodziła się przyjąć na naukę jej uczennicę i pół-Maoryskę, byłby to dla niej, Haikiny, wielki zaszczyt. A poza tym Haikina miała na głowie dwóch synów Lizzie i Michaela, byłoby więc nie fair zostawiać młodą kobietę z nimi samą bez wcześniejszej zapowiedzi.

– Nie, jedźmy do domu – zdecydowała wreszcie Lizzie. – Sean też być może ma już jakieś plany. Nie powinniśmy tak znienacka do niego zajeżdżać. Spotkamy się z nim, kiedy już przywieziemy Matariki do szkoły.

Michael wzruszył ramionami, a Lizzie odetchnęła, widząc, że łatwo godzi się z faktem stosunkowo luźnego kontaktu z Kathleen i Seanem. Powóz, zaprzęgnięty w piękne i silne konie, z których Michael był bardzo dumny, minął kościół i plebanię w Caversham – było to przedmieście Dunedin, gdzie znajdowała się parafia Petera Burtona. A potem ruszyli szybciej w kierunku Lawrence i widniejących na horyzoncie gór. Droga była tu szeroka i dobrze utwardzona, ale panował na niej niewielki ruch. Lizzie i Michael przyjechali do Otago w okresie gorączki złota – wówczas Lawrence nosiło nazwę Tuapeka, a każdego dnia tłumy ludzi ciągnęły w stronę złotonośnych pól, które szybko zyskały niechlubne miano Ścieku Gabriela. Dziś jeszcze okolica wyglądała tak, jak gdyby przetoczyła się przez nią wojna – każdy skrawek ziemi przekopano tyle razy, że normalna wegetacja świata roślinnego uległa całkowitemu zniszczeniu. Poszukiwacze złota zostawili za sobą błotnistą pustynię.

Ale zasoby złota wokół Lawrence były już zupełnie wyczerpane – przynajmniej te, do których znaleźli dostęp poszukiwacze złota. Lizzie z uśmiechem rozmyślała o rezerwach znajdujących się na terenie Elizabeth Station. Tylko ona i Maorysi wiedzieli, ile złota niósł potok na jej posiadłości, i wszystkim zależało na tym, aby tego nikomu nie zdradzić. Bądź co bądź, to złoto sfinansowało farmę Michaela i Lizzie i było źródłem bogactwa – jak na Maorysów – szczepu Ngai Tahu. A teraz miało umożliwić Matariki zdobycie wykształcenia. Poszukiwacze udali się w kierunku nowych złotonośnych pól koło Queenstown, a założone przez nich niegdyś duże i pełne życia osiedla skurczyły się do kilku spokojnych wsi, zamieszkanych przez nielicznych farmerów i handlarzy. Oczywiście została tu spora gromada poszukiwaczy przygód, oszustów i tych poszukiwaczy złota, którzy byli po prostu za starzy bądź za leniwi, aby spróbować szczęścia gdzie indziej. Cały czas kopali w poszukiwaniu cennego kruszcu w lasach wokół Lawrence – to także był powód, dla którego Michael i Lizzie niechętnie zostawiali Haikinę samą na farmie z dziećmi. Jeśli jednak planowali oboje wyjechać i zostać gdzieś na noc, Lizzie zwykle prosiła szczep o ochronę. Wówczas wódz wysyłał kilku wojowników, którzy zakładali na kilka dni obóz nad rzeką.

Tym razem jednak oboje Drury nie potrzebowali się w ogóle martwić. Kiedy tylko ich powóz wyjechał z lasu i znalazł się na drodze dojazdowej do Elizabeth Station, Lizzie i Michael niemal jednocześnie dostrzegli jakiś ruch nad rzeką. Powyżej wodospadu silnie zbudowany Maorys kołysał miską do płukania złota, a Haikina łowiła ryby. W niewielkim zaś stawie poniżej wodospadu pluskali się Kevin i Pat – dwaj młodsi synowie Lizzie i Michaela.

Hemi, mąż Haikiny, machnął tylko ręką w kierunku Drurych, za to Haikina porzuciła więcierz na brzegu i pobiegła w stronę nadjeżdżającego powozu. Była młodą, szczupłą kobietą o czarnych, sięgających bioder włosach. Nosiła suknię, jaką noszą białe kobiety, pakeha, jak mówili Maorysi, a robiła to chyba dlatego, że wymagała tego jej pozycja nauczycielki. Teraz jednak podwinęła dół sukni tak, że było widać jej długie, szczupłe nogi.

– Matariki, jak było? – spytała podekscytowana.

Dziewczynka w odpowiedzi przybrała dumną postawę.

– Edukacja pozwala sercu stać się tak silnym i twardym jak dąb! – powtórzyła motto Otago Girls’ School.

Lizzie spojrzała zaskoczona na córkę. Skąd ona znała to zdanie? Musiała chyba gdzieś przeczytać i zapamiętać.

– Tylko że ja nie wiem, jak silny i twardy jest dąb – zauważyła Matariki. – Może jego drewno wcale nie jest takie twarde jak drewno drzew kauri i totara…?

Michael nie mógł się nie roześmiać.

– Dobry Boże, rzeczywiście jesteśmy na końcu świata. Nasze dzieci dorastają i w swoim życiu nie widziały dębu! Riki, to jest doskonałe drewno, znakomicie nadające się do tego, aby mieć mocne serce!

Haikina się uśmiechnęła.

– A więc przyjmą ją do tej szkoły? – spytała głosem pełnym nadziei.

Matariki skinęła głową.

– Tak, przyjmą – odpowiedziała. – Ale tylko jako… jako dziecko spoza… No, jako córkę wodza. I mam się nazywać Martha, bo kierowniczka szkoły nie potrafi wymówić Matariki.

Haikina spontanicznie chwyciła dziewczynkę w ramiona.

– W szkole misyjnej nazywali mnie Angela! – zdradziła.

– A ja będę się nazywać Hongi Hika! – zawołał nieoczekiwanie Kevin.

Kevin i Pat zauważyli już tymczasem rodziców i ruszyli biegiem w ich stronę, nie zadając sobie zbytecznego ich zdaniem trudu ubrania się albo choćby wytarcia. Młodszy z chłopców, Pat, wspiął się na kozioł powozu i objął Michaela, Kevin zaś, który miał już osiem lat, czuł się na tyle duży, że też chciałby iść do szkoły w Dunedin podobnie jak Matariki i zazdrościł jej tego przywileju. Teraz podkreślił swoją przewagę, przedstawiając się nowym imieniem.

– Jeśli w szkole dostaje się nowe imię, to ja chcę się nazywać tak, jak największy wódz! – oświadczył.

– Największy wódz nazywa się Te Maiharanui! – zakrzyczała go Matariki. – I Hone Heke! A poza tym w szkole pakehanie możesz nazywać się tak jak wódz, tylko tak jak któryś pakeha. Może… kapitan Cook? Albo książę Albert?

Lizzie się śmiała, a twarz Michaela przybrała surowy wyraz.

– Kevin, masz dobre, stare, irlandzkie imię! Nazwaliśmy cię tak po twoim dziadku, a on pędził najlepszą whiskey w zachodniej Irlandii! Już nie mówiąc o tym, jak grał na skrzypcach i jak…

– Otrzymałeś imię świętego Kevina – poprawiła Lizzie i spojrzała na męża. – A to był wielki, dobry człowiek, który założył klasztor w Glendalough. I prawdopodobnie wcale nie pędził whiskey, choć co prawda nie jestem tego taka pewna. W każdym razie nikt nie będzie zmieniał twojego imienia, nie martw się.

– Tylko dziewczyny otrzymują nowe imiona! – oświadczyła Matariki i z godnością wysiadła z powozu. – Dostanę też nowe suknie!

Michael uniósł brwi w górę.

– To wszystko będzie kosztowało majątek – powiedział, zwracając się do Hemi, który właśnie podszedł do niego, bez zbędnych słów podając mu butelkę whiskey. Michael pociągnął kilka łyków i uśmiechnął się do Maorysa.

– A wy znów potrzebujecie złota? – spytał, wskazując na miskę do płukania.

Hemi westchnął.

– Są wiadomości z północy – odpowiedział. – I żądania, jeśli można to tak nazwać.

Podobnie jak Haikina, Hemi mówił bardzo dobrze po angielsku i już choćby dlatego należał do nielicznych przyjaciół Michaela z maoryskiej wsi. Bo to Lizzie – a później oczywiście także Matariki – nawiązała i podtrzymywała kontakty z krajowcami. Lizzie znakomicie opanowała język Ngai Tahu i jakiś czas nawet u nich mieszkała. Michael stale był niejako w jej cieniu i dlatego ciągle podejrzewał wojowników, że mają go za słabeusza. Ale Hemi, podobnie jak Haikina, uczęszczał w swoim czasie do szkoły misyjnej i potem pracował na jednej z wielkich owczych farm. Wrócił niedawno do swojego szczepu – a przede wszystkim do Haikiny.

– Żądania? – spytał Michael. – Tylko nie mów, że wasz kingi wpadł na pomysł podwyższenia podatków.

Hemi roześmiał się gniewnie. Maorysi z Nowej Zelandii jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie mieli centralnego rządu. Ale potem ktoś wpadł na pomysł, że pozycja szczepów w rokowaniach z białymi będzie lepsza, jeśli będzie je reprezentował jeden „król”. Tawhiao, pierwotnie wódz szczepów Waikato, został wybrany na kolejnego, drugiego już kingi Maorysów.

– To chyba oznaczałoby koniec jego królestwa – zauważyła Haikina. – Ale zbiórki bądź też dobrowolne datki się zdarzają i przeważnie organizują je ci wodzowie, którzy sprzeciwiają się pakeha. A my, Ngai Tahu, z chęcią się od tego wykupujemy. Niech oni się kłócą tam na Wyspie Północnej. My wolimy żyć w pokoju z pakeha…

Rzeczywiście, szczepy mieszkające na Wyspie Południowej rozwiązywały problemy przeważnie drogą negocjacji.

– Buntowniczy wodzowie? To mi wygląda na Kahu Heke – zau­ważył Michael. – Czy on ciągle rozrabia tam z Hauhau?

Hauhau było maoryskim określeniem gałęzi ruchu religijnego Pai Marire, którego zwolennicy w bardzo stanowczy sposób opowiadali się za podtrzymywaniem maoryskich tradycji i za odzyskaniem tych ziem, na których osiedlili się pakeha. Kahu Heke zawsze to popierał – choć przed powstaniem Hauhau właściwie nie widział szans realizacji tych założeń. Zamiast Nowej Zelandii całkowicie wolnej od pakeha, marzył raczej o narodzie maoryskim rządzonym przez silnego kingi i nawet widział w roli takiego władcy samego siebie. Choć co prawda zakładał rodzaj pewnej integracji z białymi: królową i jego żoną miała być Lizzie Owens, pakeha wahine.

Ale w końcu Lizzie jednak wybrała Michaela, Kahu Heke zaś miał nadzieję, że ruch Hauhau pomoże mu zająć przywódczą pozycję wśród Maorysów. Ale już na początku jego istnienia doszło do niemiłego zgrzytu: wojownicze oddziały Kahu Heke zamordowały anglikańskiego duchownego Carla Völknera i Kahu musiał się ukrywać.

– Kahu Heke niestety wie zbyt dużo o naszym złocie – westchnął Hemi. – Sądzimy, że to jego robota, kiedy ciągle daje nam się do zrozumienia, że powinniśmy przynajmniej finansowo poprzeć zwycięską walkę o nasz kraj, Aotearoa. Co mamy robić… Lepiej, żeby nie przysyłali nam misjonarzy ruchu Hauhau i żeby nasi ludzie nie poczuli apetytu na ludzkie mięso… – Uśmiechnął się i zagrzechotał kamieniami w misce do płukania złota.

Michael pociągnął jeszcze jeden łyk whiskey.

– Najważniejsze, żeby Kahu Heke został tam, gdzie jest – stwierdził, zerkając przy tym na Matariki, która ściągnęła z siebie śliczną koronkową sukienkę i zupełnie naga razem z braćmi wskoczyła do stawu.

Od tego też będzie się musiała odzwyczaić w Otago Girls’ School.

Matariki Drury była szczęśliwym dzieckiem. W czasie swego dotychczasowego życia od nikogo nie doznała odrzucenia czy też nieżyczliwości. Każdy kochał małą, śliczną i pełną życia dziewczynkę. Oczywiście w małym Lawrence kwestia jej pochodzenia musiała być tematem wielu rozmów i plotek, kiedy chodziła do tamtejszej szkoły, ale na szczęście nie dane jej było tego odczuć. W Tuapeka, małym miasteczku poszukiwaczy złota, wielu mieszkańców miało za sobą niezbyt chlubną przeszłość. Właścicielka herbaciarni, ciesząca się szacunkiem i poważaniem, była kiedyś dziewczyną lekkich obyczajów, kramarz zaś zawdzięczał powodzenie swojego rzemiosła nie tyle szczęściu przy płukaniu złota, ile szczęściu w grze w karty. Cóż przy tym wszystkim znaczyła odrobina niewierności Lizzie Drury wobec swojego męża…

W dodatku Lizzie i Michael należeli do najbogatszych i najbardziej szanowanych mieszkańców miasteczka – choć byli jednym z rzadkich przykładów tego, że poszukiwacze złota mogą zbić majątek i utrzymać go przez lata. A teraz Matariki Drury – dziecko z Lawrence – została przyjęta w poczet uczennic renomowanej Otago Girls’ School! Kiedy tylko dziewczynka była w mieście, wszyscy jej gratulowali i ją podziwiali. Barbara zaprosiła ją na gorącą czekoladę, a kramarz obdarował ją cukrowymi laskami, którymi Matariki niechętnie podzieliła się z braćmi.

Ale w Lawrence – oddalonym od Elizabeth Station o kilka mil – widywano Matariki znacznie rzadziej niż w domach maoryskiego osiedla. To tam właśnie dziewczynka miała swoje przyjaciółki i swoich „krewnych” – i oczywiście kochano ją także tam. U Maorysów dzieci były zawsze chętnie widziane i każdy miał dla nich czas. Matariki czesała len z innymi maoryskimi dziewczętami i uczyła się, jak robić spódniczki do tańca z twardych łodyg lnu. Grała na flecie nguru, dmuchając ustami i nosem, słuchała długich historii o bogach i bohaterach, opowiadanych przez maoryskie babcie i dziadków. W domu zaś słuchała baśni opowiadanych przez Michaela – o irlandzkich świętych i bohaterach, a Lizzie uczyła córkę winiarstwa. Matariki chętnie pomagała przy winobraniu. Jednak sok z winogron, a potem wyprodukowane z niego wino uważała za kwaśne i niesmaczne – co tylko pobudzało ambicję Lizzie jako właścicielki winnicy. Będąc młodą kobietą, Lizzie pracowała na Wyspie Północnej w domu gubernatora Jamesa Busby’ego, który pierwszy w Nowej Zelandii zaczął hodować winogrona. Nie odniósł w tym, co prawda, zbyt wielkich sukcesów, ale to nie zniechęciło Lizzie. Matariki nauczyła się od matki, że trzeba zawsze zachowywać optymizm i nigdy nie należy rezygnować. Była dzieckiem pogodnym i ufnym.

Także tego pierwszego dnia w Otago Girls’ School była w znakomitym nastroju, podczas gdy jej matka znów sprawiała wrażenie zdenerwowanej i zaniepokojonej w chwili, kiedy obie wchodziły do budynku przez masywne, ciężkie drzwi. Był to pierwszy dzień po feriach i w hali wejściowej oraz na korytarzach panował ożywiony ruch i hałas – co chwila pojawiała się kolejna wracająca z domu dziewczynka. Większość uczennic nie mieszkała w Dunedin, lecz na wielkich owczych farmach, niekiedy bardzo oddalonych. Także Matariki miała mieszkać w należącym do szkoły internacie. Teraz, stojąc w hali wejściowej, rozglądała się z zaciekawieniem, podczas gdy jej matka udała się na poszukiwania sekretariatu.

– Poczekaj tutaj – przykazała córce.

Czekało ją wypełnianie licznych formularzy związanych z przyjęciem Matariki do szkoły i Lizzie znów czuła się onieśmielona. Nie była pewna, co ma odpowiedzieć na kilka pytań z długiej listy, którą wręczono jej już w czasie pierwszej wizyty, nie wiedziała też, czy ma zabrać teraz Matariki do biura szkoły. Kto miał pomóc dziewczynce rozpakować bagaż? Michael tym razem nie mógł jej towarzyszyć, bo akurat w tym dniu odbywała się aukcja bydła, w której musiał wziąć udział. Lizzie odczuwała brak jego niczym nieskrępowanej pewności siebie.

Wraz z innymi matka udała się więc do biura. A Matariki zaczęła się przyglądać obrazom wiszącym na ścianach szkolnych korytarzy, jednak martwa natura i krajobrazy nie zainteresowały jej aż tak bardzo. Tętniące życiem szkolne korytarze były o wiele ciekawsze. Matariki patrzyła, jak witają się kolejne uczennice, jak coś szepcą do siebie i śmieją się; zauważyła też dwie nieco starsze maoryskie dziewczyny w jasnoniebieskich sukienkach i koronkowych czepkach, które niosły torby i walizki uczennic. Dziewczyny nie wyglądały na szczęśliwe, a żadna z uczennic nie zamieniała z nimi ani słowa. Matariki chciała właśnie odezwać się do jednej z nich, ale nagle usłyszała, że ktoś woła ją z jednego z otwartych pokoi.

– Jesteś nowa? To co tak stoisz i patrzysz? Chodź, weź te rzeczy i zanieś je do wychowawczyni. Trzeba je wyprasować, w walizkach całkiem się pogniotły.

Wysoka blondynka wcisnęła w ramiona zaskoczonej Matariki stertę bluzek i spódnic, po czym wykonała ręką taki ruch, jak gdyby wypędzała natrętną kurę. Matariki posłusznie ruszyła we wskazanym kierunku – choć oczywiście nie miała pojęcia, kim była wychowawczyni i gdzie należało jej szukać.

W końcu zwróciła się do ciemnowłosej dziewczyny, a ta teatralnie przewróciła oczami w odpowiedzi.

– To nie pokazali ci tego zaraz na początku? Zjawiłaś się tu chyba prosto z puszczy!

Jej przyjaciółki roześmiały się głośno, ale dziewczyna pokazała jednak drogę. Matariki szybko znalazła pomieszczenie w rodzaju bieliźniarki, w którym okrągła kobieta wydawała właśnie czekającym w kolejce uczennicom bieliznę pościelową i ręczniki. Matariki grzecznie ustawiła się na końcu i czekała, aż kobieta wreszcie ją zauważyła.

– No co, przynosisz mi coś, zamiast odnieść? – spytała przyjaźnie.

Matariki dygnęła tak, jak nauczyła ją Haikina. Było to obowiązkiem każdej uczennicy w szkole misyjnej w razie spotkania nauczycielki.

– One muszą być wyprasowane – powtórzyła życzenie uczennicy.

Kobieta zmarszczyła czoło.

– Muszą? Powiedz mi, to ty jesteś tą nową pokojówką? Myślałam, że ona przyjdzie dopiero w następnym tygodniu, w tym rozgardiaszu teraz nikt nie ma czasu, żeby cię wprowadzić w obowiązki. A właściwie to ona miała być nieco starsza. – Kobieta popatrzyła na Matariki nieco zaskoczona.

– Jestem Mata… e… Martha Drury – przedstawiła się Matariki. – I jeszcze nie umiem prasować. Ale chciałabym się tego nauczyć. Podobnie jak geografii i literatury…

Matariki zaczęła wyliczać wszystkie przedmioty, których nazwy zapamiętała. Choć co prawda w planie lekcji nie było czegoś takiego jak „prasowanie”.

Wychowawczyni roześmiała się głośno i najpierw uwolniła Matariki od naręcza ubrań.

– Witaj, drogie dziecko! Jestem wychowawczynią i nazywam się Miss Maynard. A więc to ty jesteś tą małą z Lawrence, której imienia nie potrafiła wymówić nasza szanowna dyrektorka. Jak się nazywasz? Matariki, prawda? Ja wcale nie uważam, że to tak trudno wymówić. Pochodzę z Australii, kochanie, a tam dopiero Aborygeni mają dziwaczne imiona! Możesz sobie wyobrazić, że ktoś się nazywa Allembee? Albo Loorea?

Matariki się uśmiechnęła. Miss Maynard była sympatyczna i dziewczynka po tych słowach od razu przestała się czuć obco w szkole.

– No a teraz pokaż mi, kto to wcisnął ci tę stertę ubrań do prasowania. Usłyszy od nas kilka słów, Matariki! Te małe baronówny z owczych farm zwykle zapominają w czasie wakacji, że tu nikt nie będzie po nich sprzątał!

„Nikt oprócz maoryskich dziewcząt”. – Taka myśl przemknęła przez głowę Matariki, kiedy zauważyła zaciekawione spojrzenia pozostałych dziewcząt. Także Maorysek, choć one onieśmielone za chwilę pokornie opuściły głowy. Czy obawiały się wychowawczyni?

– One zachowują się w okropnie służalczy sposób – westchnęła Miss Maynard, widząc pełne współczucia spojrzenie Matariki. – Dostajemy je ze szkoły misyjnej. A tam dziewczęta głównie dygają i się modlą, zamiast się uczyć.

Matariki przyszło do głowy, że żadna z uczennic nie dygała, kiedy Miss Maynard przechodziła obok którejś z nich. Dziewczęta jedynie pozdrawiały ją wesoło – wychowawczyni musiała być bardzo lubiana.

I wreszcie Miss Maynard zażądała wyjaśnień od Alison Beasley, wysokiej blondynki, która wcisnęła Matariki rzeczy do prasowania. Alison otrzymała wszystko z powrotem – wraz z zadaniem samodzielnego wyprasowania ubrań i pokazania nowym uczennicom, jak się to robi.

– Pierwszoklasistki będą czekać na ciebie jutro o dziesiątej w bieliźniarce, Alison – ja także będę obecna. A w najbliższym czasie ty będziesz odpowiedzialna za to, żeby młodsze dziewczynki codziennie pojawiały się na lekcjach odpowiednio ubrane.

Alison, wyraźnie oburzona, zacisnęła wargi. Była już w trzeciej klasie, przyjechała do szkoły z jednej z wielkich owczych farm i z pewnością nie była przyzwyczajona do tego, żeby pomagać w gospodarstwie domowym czy też być za cokolwiek odpowiedzialną.

– I żeby uniknąć dalszych nieporozumień… – Miss Maynard podniosła głos, aby słyszały ją wszystkie dziewczynki, także te na korytarzach i w otwartych pokojach – …to jest wasza nowa koleżanka Matariki Drury. Nie ma nic przeciwko temu, abyście nazywały ją Martha, ale z pewnością nie będzie prasować waszych ubrań!

Alison spojrzała na Matariki z drwiną.

– A skąd ona jest? – spytała kpiąco. – Chyba raczej nie mieszka na żadnej z większych owczych farm.

Miss Maynard odwróciła się gwałtownie w jej stronę.

– Alison, zapewne w to nie uwierzysz, ale na świecie jest bardzo wielu mądrych i dobrych ludzi, którzy nie zaliczają się do „owczych baronów”.

Matariki zniosła badawcze spojrzenie starszej dziewczynki z właściwym sobie spokojem.

– To prawda – wtrąciła się, przerywając we właściwej chwili kazanie Miss Maynard. – Bo ja jestem prawdziwą księżniczką.

Lizzie była przerażona zniknięciem córki i odczuła taką ulgę, że niemal się rozpłakała, kiedy Miss Maynard przyprowadziła do niej Matariki.

– Matariki trochę zabłądziła w szkolnych korytarzach – wyjaśniła nauczycielka. – Ale dzięki temu mogłyśmy się poznać. Pani córka jest naprawdę niezwykłą dziewczynką.

Lizzie zmarszczyła czoło i popatrzyła nieufnie najpierw na Matariki, a potem na Miss Maynard. Czy wychowawczyni kpiła, czy też mówiła poważnie?

Matariki uśmiechnęła się do niej.

– Inne uczennice myślały, że ja jestem pokojówką! – powiedziała wesoło.

Miss Maynard nerwowo zagryzła wargi.

– Jest mi bardzo przykro z powodu tego nieprzyjemnego incydentu, Mrs Drury. My…

Lizzie spojrzała na nią oburzona.

– Jak to, te małe bestie już zaczęły ją dręczyć?

Niewiele brakowało, żeby osobiście zbeształa przyszłe szkolne koleżanki córki. Lizzie była nieśmiała w stosunku do osób o dużym autorytecie, ale o swoją córkę walczyła jak lwica.

– Bardzo mi przykro. To po prostu… – Miss Maynard zastanawiała się przez chwilę, jakich słów użyć, aby prosić o wybaczenie, ale Matariki ją uprzedziła.

– To było bardzo zabawne! – powiedziała wesoło. – A ja zawsze chciałam być pokojówką, tak jak ty kiedyś, mommy! Mówiłaś przecież, że ci się to podobało.

Tu Matariki dygnęła przesadnie nisko i uśmiechnęła się rozbrajająco do matki i Miss Maynard. Lizzie także się uśmiechnęła – może te dziewczęta rzeczywiście próbowały zrobić przykrość jej córce, ale Matariki była na to odporna. Nie potrzebowała nikogo, kto walczyłby za nią.

Miss Maynard też się uśmiechnęła – przede wszystkim z ulgą.

– Jak już mówiłam: naprawdę niezwykła dziewczynka. Jesteśmy dumni, że jesteś z nami, księżniczko Matariki Drury.

Pobyt Matariki w Otago Girls’ School wyglądał podobnie jak pierwszy dzień. Bez względu na to, co robiła Alison i inne dziewczęta, aby rozdrażnić czy też zdenerwować pół-Maoryskę, skrzywdzenie Matariki okazało się praktycznie niemożliwe. A przy tym dziewczynka nie była naiwna – i już po kilku pierwszych tygodniach doskonale dostrzegała złośliwość koleżanek, rozumiała ich kpiny i aluzje. Nie zamierzała jednak brać czegokolwiek poważnie. Złośliwe uwagi Alison i próby przezywania Matariki mianem „księżniczki żebraczki” czy też Kopciuszka po prostu nie robiły na niej wrażenia.

W czasie pierwszego roku nauki w szkole Miss Maynard zadawała sobie szczególnie dużo trudu przy wyborze współmieszkanki dla Matariki. Robiła wszystko, aby dziewczynka zamieszkała z najbardziej tolerancyjną i wyrozumiałą koleżanką, stwierdziła jednak, że Matariki było dość obojętne, z kim mieszkała. Dziewczynka do każdego odnosiła się przyjaźnie i życzliwie, jednak z nikim nie nawiązywała bliższych kontaktów i w każdy piątek, kiedy tylko kończyły się lekcje i zamykano szkołę, jechała konno do domu. Jej ojciec trzymał w stajni niewielkiego, choć silnego konia – przy czym już sam zakup niewielkiej klaczy stanowił małą sensację wśród „owczych baronówien” w szkole. Kiward Igraine, zwana przez Matariki krótko Grainie, pochodziła z hodowli rodziny Wardenów na Kiward Station z Canterbury Plains. Niewielka klacz czystej rasy welsh cob miała znakomity rodowód i z pewnością była bardzo droga. Dzięki Grainie Matariki nie była skazana na to, aby ze szkoły odbierali ją rodzice, co miało miejsce w przypadku większości uczennic, jednak ta okoliczność z początku trochę niepokoiła Miss Partridge.

– Bądź co bądź to czterdzieści mil, Mr Drury – zwróciła uwagę Michaelowi. – Jeśli dziecku coś się stanie…

Ale Michael Drury w odpowiedzi tylko się roześmiał, podobnie jak jego córka.

– Grainie pędzi jak błyskawica, Miss Partridge! – wyjaśniła z dumą Matariki. – Nikt nie może na mnie napaść, na to po prostu jeżdżę zbyt szybko.

Rzeczywiście na prawie nieuczęszczanych drogach wokół Dunedin nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Jedynie na złotonośnych polach pojawiały się podejrzane typy, choć także jeśli o nich chodzi, Maorysi stanowili dostateczną ochronę. Szczep Ngai Tahu zaczął powoli odzyskiwać tereny wyeksploatowane i zniszczone przez poszukiwaczy złota – i kiedy tylko Grainie z Matariki na grzbiecie pojawiała się w okolicy Lawrence, wojownicy zwracali na nią baczną uwagę. Koń oczywiście potrzebował odpowiedniej dawki ruchu także w pozostałe dni tygodnia, aby był w stanie pokonać długą drogę w weekend – dla Matariki była to miła wymówka, aby także wtedy po odrobieniu lekcji móc wymknąć się ze szkoły do stajni. Wieczorne próby szkolnego teatru i chóru, zajęcia krawieckie, zabawy, w czasie których rozwijały się dziewczęce przyjaźnie, wcale jej nie interesowały, toteż po prostu z nich uciekała.

– Martha woli rozmawiać ze swoją szkapą! – kpiła Alison Bea­sley, a Matariki z całym spokojem jej przytakiwała. Miss Maynard była jedyną osobą w szkole, która nazywała dziewczynkę jej prawdziwym imieniem.

– Księżniczka po prostu wie, na co może sobie pozwolić i czego chce – odrzekła Mary Jane Harrington, która z powodu swej otyłości także była ofiarą kpin Alison. – I o ile wiem, coby z Kiward Station mają znacznie bogatszy i dłuższy rodowód niż rodzina Beasley z Koromiko Station – dodała Mary Jane.

Miss Maynard, słysząc to, śmiała się w duchu i przy pierwszej okazji przeniosła Mary Jane do pokoju Matariki. I choć w ciągu najbliższych paru lat między dziewczętami nie rozwinęła się prawdziwa, głęboka przyjaźń, to z całą pewnością panowała między nimi całkowita zgoda.

Menażeria Matariki już po kilku miesiącach pobytu w szkole powiększyła się o kolejnego czworonoga – w czasie jednej z jej konnych przejażdżek przyłączył się do niej jasnobrązowy pies o długich nogach. Zwierzę było na wpół zagłodzone i wystraszone i chowało się na początku w słomie koło boksu Igraine. Matariki tego wieczoru zaniosła psu swoją kolację i spokojnie wysłuchała pomstowania właściciela stajni, w której trzymała konia.

– Tutaj ten kundel zostać nie może! – oświadczył Donny Sullivan. – Ani mi się śni karmić to bydlę!

– Nie będzie pan tego robił za darmo – stwierdziła Matariki.

W najbliższy piątek pies pobiegł za Matariki aż do Elizabeth Station i spał przed drzwiami jej pokoju – i nie zwracał najmniejszej uwagi ani na Pata, ani na Kevina. Obaj chłopcy starali się, jak mogli, aby zdobyć jego względy. Matariki odrzuciła też ofertę rodziców, którzy chcieli zatrzymać psa na farmie. Za to wieczorem ukryła pod sukienką talerz i wymknęła się wczesnym rankiem nad potok powyżej wodospadu. Lizzie i Michael próbowali ukryć złotodajne miejsce przed dziećmi, ale Maorysi nie byli tu zbyt ostrożni, a Matariki nie była głupia. I w poniedziałek dosłownie „ozłociła” u Donny’ego Sullivana pobyt psa w jego stajni, w której wieczorem pies musiał być zamykany. W przeciwnym wypadku Dingo – Miss Maynard nazwała psa tak, jak nazywały się one w jej australijskiej ojczyźnie – zawsze potrafił znaleźć jakiś sposób, aby dotrzeć do budynku Otago Girls’ School i wyciągnąć się przed drzwiami pokoju Matariki.

– No, on chyba nie ma jakiegoś niezwykłego rodowodu – stwierdziła złośliwie Alison. – A może sądzisz, że to książę?

Matariki w odpowiedzi lekceważąco wzruszyła ramionami.

– Ale ma za to bardzo dobry charakter – odrzekła Mary Jane.

Matariki Drury ani nie miała żadnych problemów, ani też ich nie stwarzała – w przeciwieństwie do swego biologicznego ojca, o czym Michael Drury i jego przyjaciel Hemi Kute dowiedzieli się w trzecim roku nauki Matariki w Dunedin. Było lato, obaj mężczyźni siedzieli przy ognisku obok potoku koło Elizabeth Station i pili piwo, podczas kiedy Lizzie i Haikina w ramach eksperymentu ściągały skórę z upolowanego królika, patroszyły go i próbowały przyrządzić. Królika zastrzelił Michael, a Hemi w tym czasie płukał złoto. Któryś ze statków wiozących imigrantów jakiś czas temu przywiózł kilka sztuk tych zwierząt, a one rozmnożyły się w błyskawicznym tempie, ponieważ nie miały tutaj żadnych naturalnych wrogów. Ngai Tahu szybko nauczyli się cenić króliki jako jeszcze jedno źródło smacznego mięsa. Z filozoficznym spokojem potraktowali zarówno inwazję pakeha, jak i pojawienie się królików.

– Te Kooti widzi w tych zwierzątkach nowych posłańców boga Whiro – uśmiechnął się Hemi. Nie za bardzo miał ochotę mówić o ruchu Ringatu i Hauhau, bo Kahu Heke znów „poprosił” o darowizny. – Te Kooti rzeczywiście wyciął upolowanemu zwierzęciu serce na ofiarę bogom – dokończył Hemi.

– Czy posłańcami boga Whiro nie były właściwie jaszczurki? – spytała nieco zirytowana Lizzie. Bóg Whiro uchodził za reprezentanta wszystkiego, co złe na ziemi, i to właśnie jaszczurka była mu poświęcona. – No, jej to nie chciałabym jeść…

– Prędzej ona zje ciebie! – roześmiała się Haikina. – Jeśli bogowie będą chcieli twojej śmierci, to ześlą jaszczurkę, a ona będzie cię pożerać od wewnątrz. Króliki tylko zżerają owcom trawę. A poprzez to właściwie bardziej szkodzą pakehaniż zwolennikom ruchu Hauhau. Te Kooti powinien je wręcz kochać. Ale jemu odpowiada każdy środek, byle tylko zwrócić na siebie uwagę.

– I tym środkiem miałoby być rytualne mordowanie królików? No nie wiem… – Michael podniósł w górę butelkę whiskey. – Czy wy, Maorysi, nie macie doprawdy nic lepszego do zaoferowania?

Ale Hemi zareagował nieoczekiwanie serio.

– Masz na myśli tikanga? Stare obyczaje? Oczywiście, że mamy takie, wiesz o tym przecież dobrze.

Lizzie i Michael byli zapraszani na wszystkie uroczystości w szczepie, a Lizzie i Matariki także śpiewały i tańczyły. Ale Michael czuł wtedy, że jego obecność była wręcz zbędna i zawsze oddychał z ulgą, kiedy zaczynano plotkować i pić whiskey.

– Tak, ale to, co wygrzebują Hauhau…

– Oni częściowo powołują się na rytuały, które pochodzą jeszcze znad Południowego Pacyfiku. Czyli z Hawaiki, stamtąd, skąd przybyliśmy tutaj – dodała Haikina. Sprawiała wrażenie nieco zatroskanej. – I jeśli chodzi o niektóre z tych rytuałów, to w ogóle nie wiadomo, że kiedykolwiek były praktykowane na Aotearoa.

Była to maoryska nazwa Nowej Zelandii.

– W każdym razie upłynęło już sporo czasu od chwili, kiedy my, Maorysi, zjadaliśmy naszych wrogów – wyjaśniła Haikina. – Ale to, co się słyszy o zwolennikach ruchu Hauhau… Te Kooti ponoć w czasie prowadzonych przez siebie wojen zabijał ludzi w okrutny sposób.

Te Kooti i jego ludzie między 1868 i 1872 rokiem dokonali wielu napadów na Wyspie Północnej i byli przyczyną licznych niepokojów. W jednej z bitew zginęło prawie trzydziestu pakeha, wśród nich także kobiety i dzieci.

– Nie wyobrażam sobie, w czym bierze udział Kahu Heke – powiedziała Lizzie.

Zwykle nic nie mówiła o ojcu Matariki, zwłaszcza w obecności Michaela. Choć było oczywiste, że jej mąż dowiedział się kiedyś, kto był tym ojcem i w jakich okolicznościach zostało poczęte dziecko – wśród Maorysów także lubiano plotkować. Ale związek Lizzie z Kahu Heke nigdy nie był tematem rozmów między małżonkami.

Jednak teraz Lizzie nie mogła się powstrzymać. Musiała wyrazić głośno swoje obawy, w końcu Kahu Heke nie był nieokrzesanym gburem. Uczęszczał do szkoły misyjnej aż do osiągnięcia dojrzałości i gdyby był bardziej cierpliwy i powściągliwy w swoich poglądach, mógłby zostać lekarzem czy też adwokatem. Ale Kahu, syn wodza, był człowiekiem dumnym, butnym i łatwo go było obrazić. Upokorzenia, które spotykały go ze strony misjonarzy i później ze strony rozmaitych pracodawców na Wyspie Północnej, spowodowały, że stał się zagorzałym nacjonalistą. Z początku organizowane przez niego akcje były dziecinne – podobnie jak akcje jego przodka Hone Heke, którego zuchwałość doprowadziła jednak w roku 1845 do wybuchu wojny o maszt flagowy, zwanej też rebelią Hone Heke. O Kahu Heke zrobiło się głośno wśród pakeha także za sprawą kilku przewróconych przez niego masztów, na których wieszano flagę, oraz zabrudzonych bądź zniszczonych pomników. Ale dopiero kiedy jego wuj Hongi Hika wybrał go na swego następcę, Kahu zaczął poważniej traktować politykę. Jednak jego marzenie o królestwie zostało zniszczone przez Lizzie i ostatecznie pogrzebane przez własną, bardzo nieporadną próbę pomsty w Opotiki. I w rzeczywistości Kahu Heke do dziś nie został spadkobiercą Hongi Hika, Ngati Pau zaś wybrali na wodza mężczyznę o bardziej umiarkowanych poglądach i całkowicie wycofali się z walk przeciwko pakeha.

– Kahu nie jest przecież głupi – oświadczyła Lizzie. – A to, o czym mówią w swoich kazaniach zwolennicy ruchu Hauhau… Z pewnością nie wierzy, że dzięki jakimś tajemniczym rytuałom wojowników nie można zranić albo że można kogoś otruć wodą spływającą z dachu domu wodza.

Michael chciał wtrącić jakąś złośliwą uwagę, ale Hemi powstrzymał go ruchem ręki.

– On w to z pewnością nie wierzy – powiedział młody Maorys. – W każdym razie tak zakładam, nie miałem przyjemności go poznać.

Kiedy Kahu Heke gościł u Ngai Tahu, Hemi był jeszcze w Dunedin.

– Ale jego zwolennicy w to wierzą! – mówił dalej Hemi. – Przeciętny wyznawca ruchu Hauhau jest wojownikiem, a nie uczniem szkoły misyjnej. A wszyscy rekrutują się z wielkich szczepów Wyspy Północnej, które zawsze lubiły ze sobą walczyć. Teraz niektórzy ich członkowie razem występują przeciwko pakeha – ale jeśli chcecie usłyszeć moje zdanie, to oni przede wszystkim chcą zobaczyć krew. Chcą w coś wierzyć, dać się czemuś porwać… no a jeśli przy okazji można się dobrze obłowić, to tym lepiej.

– Kahu nie mógłby czegoś takiego poprzeć – stwierdziła Lizzie wyraźnie zatroskana, a Haikina przytaknęła:

– To prawda. Ale jeśli chodzi o te rzeczy, to Kahu nigdy nie miał żadnych skrupułów. I to mnie niepokoi. Nigdy nie wiadomo, co takim ludziom wpadnie do głowy – i na jaki szalony zwyczaj albo na jakie tapusię powołają, aby wywołać kolejną wojnę.

Rozdział 2

– To są zupełnie inne gwiazdy…

Heather Coltrane oparła się o reling ogromnego żaglowca i zwrócona plecami do morza wpatrywała się w niebo.

– Tak, i nigdy nie myślałam, że je jeszcze kiedykolwiek zobaczę.

Kathleen Burton, matka Heather, miała spojrzenie skierowane w stronę morza – a właściwie w stronę lądu, bo na horyzoncie pojawiły się właśnie pierwsze światła Londynu. Gwiazdy nigdy jej zbytnio nie interesowały, Kathleen była w gruncie rzeczy bardzo praktyczna. I także teraz rozmyślała nie tyle o latach swojego dzieciństwa i młodości w Irlandii, ile o tym, że miasta w Europie są najwyraźniej lepiej oświetlone niż w Nowej Zelandii. Kiedy przed trzema miesiącami statek wypłynął z portu w Lyttelton, ląd już po kilku minutach znikł z pola widzenia Kathleen. Ale za to Dunedin, jej ojczyste miasto na drugim końcu świata, od pewnego czasu miało już oświetlenie gazowe.

– Grosik za twoje myśli – roześmiał się Peter Burton i delikatnie pocałował żonę w kark.

Po ponad dziesięciu latach małżeństwa, kiedy tylko był z Kath­leen, stale pragnął ją dotykać, tulić do siebie – i chronić. Może dlatego, że tak długo trwało, zanim mu na to pozwoliła. Wielebny kochał Kathleen wiele lat, zanim ona wypowiedziała sakramentalne „tak”, i dziś jeszcze był dumny z tego, że to dla niego uporała się ze wszystkimi swoimi upiorami z przeszłości. Kathleen najpierw uciekła od swojego brutalnego męża Iana Coltrane’a, a po jego śmierci zupełnie nieoczekiwanie pojawił się Michael Drury, który był jej młodzieńczą miłością. I ostatnia przeszkoda – wystąpienie Kathleen z Kościoła katolickiego i przejście do anglikańskiego – była dla Petera już tylko czymś w rodzaju małego, nic nieznaczącego kamienia, o który nawet nie można było się potknąć.

Kathleen odwróciła się do męża i uśmiechnęła się do niego. Nie mogła mu przecież wyznać, że rozmyślała o oświetleniu ulic w miastach!

– Myślałam o Colinie – powiedziała. – Jak… dziwnie będzie go znów zobaczyć.

Colin Coltrane było młodszym synem Kathleen. Kilka lat wcześniej, zanim Ian Coltrane zginął gwałtowną śmiercią, Colin był trudnym dzieckiem i Kathleen w końcu zgodziła się na to, aby wysłać go do akademii wojskowej w Anglii. Niełatwo przyszło jej, Irlandce, przezwyciężyć swą oczywistą niechęć do Korony Brytyjskiej. Jednak pobyt i nauka w Anglii wyszły Colinowi na dobre. Ukończył szkołę z dobrymi ocenami i służył od tego czasu jako kapral w Royal Army. A w tej chwili stacjonował wraz z Royal Horse Guard w Londynie – przypuszczalnie się cieszył, że spotka swoją matkę i siostrę.

– Moglibyśmy też pojechać do Irlandii – stwierdził Peter i odgarnął sobie z czoła jasnobrązowe włosy. Wiatr wiał od strony lądu i choć panowało wczesne lato, w Londynie było chłodno i padał deszcz. – Wówczas zobaczyłabyś całą swoją rodzinę. To… jakoś niesprawiedliwe, że mamy zamiar odwiedzić niemal wszystkich z mojego rodu, a ty spotkasz się jedynie z Colinem. Za naszego życia nie przyjedziemy już w te strony. Może powinnaś wykorzystać tę szansę!

Kathleen popatrzyła w jego sympatyczne, brązowe oczy. Cieszyła ją troska Petera, ale jednak potrząsnęła zdecydowanie głową.

– Nie, Peter, nie chcę. Widzisz, tam… nad Vartry… tam się nic nie zmieniło. Ludzie są nadal biedni jak żebracy i cierpią pod butem landlorda, a Trevallion robi swoje tak jak kiedyś – w każdym razie jeszcze przed trzema laty cieszył się dobrym zdrowiem.

Przed trzema laty odszedł też ojciec O’Brien, który chrzcił Kath­leen i Michaela i uczył ich, kiedy byli dziećmi. Sędziwy ksiądz dożył biblijnego wieku ponad dziewięćdziesięciu lat. To za jego pośrednictwem Kathleen miała bardzo luźny kontakt ze swoją rodziną. Po jego śmierci nic już nie wiedziała o losie sióstr i braci, a jej rodzice nie żyli od lat.

– Gdybyśmy się tam teraz pojawili… dobry Boże, Peter, dla tych ludzi bylibyśmy bogaczami jak przysłowiowy Krezus. Ja… ja nie chcę być powodem zawiści.

Kathleen zawiązała ciaśniej ekstrawagancką tiulową szarfę, która przytrzymywała ciemnozielony kapelusz i jednocześnie ukrywała jej bujne włosy. Był to model z ostatniej kolekcji jej warsztatu krawieckiego – i można go było połączyć z każdym rodzajem kostiumu podróżnego. Lady’s Goldmine, sklep z odzieżą damską położony w samym centrum Dunedin, zapewniał jego właścicielkom naprawdę dostatnie życie. Kathleen oraz jej przyjaciółka i współwłaścicielka zakładu zarabiały znacznie lepiej niż Peter Burton w swojej parafii na przedmieściach Dunedin.

Peter uśmiechnął się do żony.

– A przede wszystkim nie masz teraz ochoty wielkodusznie wesprzeć swojego rodu. Co bez wątpienia przyszłoby ci do głowy, gdybyś zobaczyła, że ta przysłowiowa irlandzka bieda jest rzeczywiście taka, jak się o niej mówi.

Wielebny mrugnął do niej.

Kathleen nieco zdenerwowana potrząsnęła głową.

– Rzeczywiście panuje tam ogromna bieda. Podobnie jak w Dunedin, wśród tych poszukiwaczy złota, którym się nie powiodło.

Peter Burton w czasie gorączki złota stale prowadził kuchnię dla najuboższych imigrantów, którzy nie mieli środków do życia, a teraz jego gmina w Dunedin nadal wspierała liczne rodziny poszukiwaczy przygód, z których większość żyła z dnia na dzień. Kathleen i Claire także były bardzo wielkoduszne. Kathleen nie miała podstaw, aby zarzucać sobie niedostateczną dobroczynność.

– Bóg świadkiem, że nie jestem nic winna mojej rodzinie – oświadczyła z goryczą. – Dla nich umarłam już wtedy, kiedy rósł mój brzuch z dzieckiem Michaela. Nie dostałam od nich ani jednego listu, nie doczekałam się choćby śladu zainteresowania moim życiem, kiedy sprzedali mnie jak zwierzę Ianowi i odesłali na koniec świata. Daj mi więc spokój z moją rodziną i Irlandią. Jestem z Dunedin i kocham to miasto. I ciebie!

Kathleen położyła rękę na jego dłoni, a Peterowi przemknęła przez głowę myśl, że gdyby była bardziej otwartą kobietą, to przy tych słowach objęłaby go. Ale Kathleen była ostrożna i trochę pruderyjna – jakiejkolwiek formy pieszczot w obecności innych raczej nie należało od niej oczekiwać.

Heather, jej dwudziestodziewięcioletnia córka, popatrzyła na matkę niemal kpiąco.

– Wszyscy nasi krewni wydają się nie być mili – zauważyła. Heather nie miała zbyt wielkiej ochoty na spotkanie z Colinem. – Mam nadzieję, że przynajmniej twoi są sympatyczni, wielebny.

Peter się roześmiał, bo rozbawił go ten zwrot. Towarzyszył dzieciom Kathleen przez całe ich dzieciństwo jako „wielebny Peter”. I choć najstarszy syn Kathleen, Sean, wreszcie odważył się nazywać go po prostu Peter, Heather nigdy nie mogła się na to zdobyć.

– Moi krewni to typowa angielska szlachta ze wsi – odpowiedział. – Nieprzystępni, zarozumiali i sztywni w obejściu… i z pewnością niezbyt zadowoleni z tego, że wuj James zapisał w testamencie swoją posiadłość w Walii akurat pewnemu zaginionemu potomkowi rodu, który mieszka gdzieś na drugim końcu Pacyfiku.

Heather zachichotała, dodając:

– A w dodatku uzasadnienie rzeczywiście jest nieco… brzydkie.

Młoda kobieta zrobiła surową minę, zmrużyła jedno oko tak, jak gdyby trzymała przed nim lorgnon angielskiego landlorda, i zacytowała fragment z testamentu Jamesa Burtona:

„…zapisuję moją posiadłość koło Treherbert w Walii jedynemu członkowi rodziny Burtonów, który zrobił ze swoim życiem coś sensownego…”.

Peter wzruszył ramionami.

– Co racja, to racja – zauważył. – Ale lepiej nie oczekujmy, że moi krewni przyjmą nas z otwartymi ramionami. Patrzcie, oto Londyn! Światowe miasto, metropolia, setki bibliotek, teatrów, pałaców, wspaniałych ulic… Powinniśmy tu spędzić kilka dni i zanurzyć się w kulturze! Z pewnością znajdzie się jakiś konfrater, u którego będziemy mogli przenocować.

– I pewnie jest tu także wiele, wiele kuchni wydających zupę dla najuboższych – uzupełniła Kathleen, marszcząc przy tym surowo czoło. – Znam cię, Peter. Sympatyczny konfrater nie ma intratnej posady w City. Ludzie, których ty znasz, walczą z nędzą żebraków i dzieci ulicy w najbiedniejszych dzielnicach wielkiego miasta. W przeciągu dwóch dni wysłuchasz ze dwudziestu historii podobnych do historii Lizzie Owens, a ja będę obierać i kroić warzywa na zupę. O nie, to nie wchodzi w grę, Peter. Zamieszkamy w porządnym hotelu – nie luksusowym, ale też nie nędznym. I tam spotkamy się z Colinem, najlepiej już jutro! A potem pojedziemy do Walii.

Peter podniósł w górę obie ręce.

– Pokój, pokój, Kate, zgadzam się na ten hotel. I rezygnuję też z audiencji u królowej, choć miałbym jej sporo do powiedzenia… Na temat organizacji charytatywnych i w ogóle! Ale zanim zorganizujemy spotkanie z Colinem, będę mógł pokazać wam to i owo w mieście, prawda?

Kathleen zaraz następnego dnia, będąc w Hyde Park Barracks, skontaktowała się z Colinem. A potem na życzenie Heather razem zwiedzili National Gallery i przede wszystkim kobiety zachwycały się dziełami Botticellego, Dürera i van Eycka. Córka Kathleen odziedziczyła po matce artystyczne talenty, nie ograniczyła się jednak do rysunków i projektów kolejnych kolekcji mody, lecz studiowała sztukę i potem wyspecjalizowała się w malarstwie portretowym. „Owczy baronowie” z Wyspy Południowej robili, co mogli, aby Heather Coltrane uwieczniła ich na olejnym obrazie – zlecali jej także wykonywanie wizerunków swoich żon, dzieci, a nawet koni! Kiedy Heather któregoś razu dla żartu sportretowała jednego z nagrodzonych rasowych baranów Michaela Drury’ego, także Seideblossomowie, Beasleyowie i Barringtonowie chcieli mieć na ścianach obrazy przedstawiające ich czworonogi. Heather dobrze zarabiała, choć teraz z żalem wspomniała o tym, że jeden z jej obrazów przedstawiający ogiera z hodowli Beasleyów pewnie nigdy nie znajdzie się w londyńskiej National Gallery.

– Tam może nie, ale w którejś galerii w Nowej Zelandii na pewno! – zażartował Peter, a Kathleen się cieszyła, że Heather najwyraźniej dobrze się bawiła, była znów pełna radości i chęci do życia. Wcale nie było tak łatwo przekonać młodą kobietę do wspólnej podróży, bo Heather była w żałobie. Co prawda nie z powodu czyjejś śmierci – przeciwnie, to pewne szczęśliwe wydarzenie wręcz odebrało Heather chęć do życia. Jej długoletnia przyjaciółka Chloé, córka przyjaciółki i wspólniczki Kathleen, Claire Dunloe, zakochała się i szybko wyszła za mąż za swojego wybranka. Zanim do tego doszło, dziewczyny wiele mówiły o otworzeniu wspólnego interesu, jak kiedyś zrobiły to ich matki, otwierając Lady’s Goldmine. I to Chloé cieszyła się wobec perspektywy prowadzenia galerii, w której wystawiane i sprzedawane będą między innymi także obrazy Heather. Ale potem nieoczekiwanie pojawił się Terrence Boulder, młody bankier, który miał kierować oddziałem prywatnego banku Dunloe na Wyspie Północnej i Chloé wręcz przestała się interesować osobą Heather. Nic też nie można było zarzucić młodemu mężczyźnie, którego poślubiła. Był człowiekiem mądrym, sympatycznym i otwartym na świat – matka Chloé Claire i jej ojczym Jimmy Dunloe nie mogli sobie wymarzyć lepszego zięcia. Ale Heather mimo licznych kolejnych zleceń była niepocieszona i mocno przygnębiona. A młoda para po hucznym weselu, które było głośnym wydarzeniem towarzyskim sezonu w Dunedin, wyjechała do Auckland.

– Mam już tę wystawę przed oczami – żartował Peter. – Obok maoryskich maczug wojennych będą wisiały portrety baranów Drurych i psów collie z Kiward Station. Powinnaś przynajmniej namalować choćby katedrę w Dunedin, Heather, aby znalazł się tam choć ślad sztuki sakralnej.

Po południu Peter odwiedził też swojego konfratra – zgodnie z przypuszczeniami Kathleen pracował on w Whitechapel, najbiedniejszej części Londynu. Kathleen i Heather w tym czasie oglądały bogatą ofertę towarów u Harrodsa. Heather dokuczała matce, żartując, że nowa letnia kolekcja mody angielskich projektantów zachwyca ją bardziej niż dzieła Leonarda da Vinci. Wszyscy jednak uznali, że spędzone w tak różny sposób popołudnie było bardzo miłe.

W hotelu Kathleen zgodnie z oczekiwaniami zastała wiadomość od swojego syna Colina. Młody kapral pisał w bardzo uprzejmym liście, że chętnie spotka się wieczorem na kolacji ze swoją matką i jej rodziną. Nie miał żadnych zobowiązań i bez problemu otrzymał od przełożonych zezwolenie na opuszczenie koszar. Colin zaproponował, aby spotkać się około godziny siódmej w hotelowym foyer. Kathleen natychmiast rzuciła się w wir gorączkowych przygotowań.

– O siódmej, o Boże, a już jest szósta! Musimy się przebrać, Heather, chcemy przecież zaprezentować mu się jak najlepiej. I mam nadzieję, że Peter też przyjdzie odpowiednio wcześnie… Nie sądzisz, że należałoby wysłać mu wiadomość do Cheapside? Całkiem możliwe, że zagada się ze swoim przyjacielem i…

Heather przewróciła ostentacyjnie oczami i spokojnie pociągnęła matkę na schody.

– Mommy