Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Królestwo

Królestwo

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66436-49-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Królestwo

Witaj w bajkowym Królestwie, w którym technologia pomaga ożywić marzenia!

Ana jest jedną z siedmiu Czarodziejek – fantastycznych hybryd, które zostały zaprojektowane po to, aby spełniać marzenia gości Królestwa. To miejsce, w którym wszystko jest możliwe. Nawet brutalne morderstwo…

Kiedy Ana poznaje Owena, pracownika Królestwa, doświadcza czegoś, co wcześniej było zarezerwowane tylko dla ludzi. Coś nieznanego, jednocześnie nadającego sens jej istnieniu.

Jednak romantyczna bajka zmienia się w przerażający koszmar. Gdy Owen pada ofiarą morderstwa, Czarodziejka jest główną podejrzaną. Teraz przed sądem musi udowodnić, że jest kimś więcej niż tylko bezlitosną maszyną bez uczuć.

Polecane książki

Laureat Nagrody Bookera w 2016 roku! „Niebywale śmieszna, wybornie obrazoburcza, zjadliwie inteligentna parodia naszej kultury”. The San Francisco Chronicle Dzieło satyrycznego geniusza w szczytowej formie, kwestionuje niemal każdą obiegową prawdę na temat amerykańskiego społeczeństwa. Porusza...
Seria repetytoriów językowych Wydawnictwa Lingo przeznaczona jest dla wszystkich uczących się języka angielskiego, a zwłaszcza uczniów, studentów, maturzystów i osób przygotowujących się do egzaminów językowych. Repetytoria przygotowane zostały przez uznanych specjalistów-filologów i praktyków-naucz...
Edycja dwujęzyczna: tekst w języku polskim i niemieckim. Franz Grillparzer, (1791-1872) – austriacki pisarz, poeta i dramaturg był synem chłopa pochodzącego z Górnej Austrii, Wenzela Grillparzera. Ojciec miał szorstki charakter, był zimny i nieprzyjemny w obejściu. Matka zaś, pochodząca z wiedeńskie...
„Recenzowana monografia poświęcona jest odpowiedzialności karnej za Przestępstwo zmowy przetargowej spenalizowane w art. 305 obowiązującego kodeksu karnego z 1997 r. Wybór tematu pracy należy uznać za wyjątkowo trafny. Obfitując w mnogość problemów wykładniczych, ma istotny walor praktyczny. Uczynie...
Autor, analizując filmy europejskich twórców o Stanach Zjednoczonych i reakcję na nie amerykańskiej krytyki, stara się dociec, dlaczego na ogół nie podoba nam się to, jak opisują nas inni. Stawia też tezę, że filmy te są wyrazem określania europejskiej tożsamości wobec dominującej pozycji USA w ...
Uhonorowana Literacką Nagrodą Gdynia 2010 książka to poetycka praca żałoby, gdzie mistycyzm miesza się z wulgaryzmem, dojmujący smutek zderza się z brawurową metaforą, a prostota miesza szyki łatwym interpretacjom. Rozpisane na wiersze dochodzenie do zgody na śmierć, nagrodzone zgodą (fiat) na życie...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jess Rothenberg

Stephenowi,
za

Życie jest najwspanialszą z baśni.

– Hans Christian Andersen

1

Grudzień kameleona mniejszego

Godzina po popełnieniu morderstwa

W pokoju, gdzie go znaleźli, było tak zimno, że w pierwszej chwili pomyśleli, iż zamarzł na śmierć. Twarz miał białą jak śnieg, skórę ciemną jak szron, wargi sine jak lód. Policjanci stwierdzili, że na jego obliczu malował się wyraz błogiego spokoju. Tak jakby odszedł w środku cudownego snu.

Tylko ta krew.

Krew zawsze opowiada własną historię.

2

Wywiad po rozprawie

[00:01:03–00:02:54]

DOKTOR FOSTER: Dobrze się czujesz?

ANA: Bolą mnie nadgarstki.

DR FOSTER: Ochrona uznała, że musisz mieć kajdanki. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

ANA: [Milczenie].

DR FOSTER: Chcesz czegoś, zanim zaczniemy?

ANA: Mogę poprosić o wodę?

DR FOSTER: Oczywiście. [Do mikrofonu:] Proszę przynieść szklankę H2O. Nie więcej niż sześć uncji. Dziękuję. [Do Any:] Za minutę przyniosą.

ANA: Dziękuję.

DR FOSTER: W porządku. Przynajmniej tyle możemy zrobić.

ANA: Oczywiście.

DR FOSTER: Od ostatniej rozmowy upłynął szmat czasu.

ANA: Czterysta dwadzieścia trzy dni.

DR FOSTER: Co czujesz?

ANA: Że ten wywiad powinien się już zakończyć.

DR FOSTER: To ostatni raz, Ano. Obiecuję, że po nim pozwolimy ci odpocząć.

ANA: Sądziłam, że odpowiedziałam na wszystkie pytania.

DR FOSTER: Nadal potrzebujemy twojej pomocy.

ANA: Dlaczego miałabym wam pomóc? Po tym, co zrobiliście?

DR FOSTER: Bo tak trzeba.

ANA: A nie dlatego, że nie mam innego wyjścia?

DR FOSTER: Chciałabyś się spotkać z siostrami? Tęsknią za tobą. Po zakończeniu rozmowy mógłbym zorganizować wizytę. Dla Kai i Zary. A może Zel? Co ty na to?

ANA: [Cicho:] A gdybym chciała zobaczyć się z Nią? Albo z Eve?

DR FOSTER: [Milczenie]. Ano, wiesz, że to niemożliwe.

ANA: Dlaczego nie spytasz o to, na czym ci zależy? Nie mam ochoty na twoje gierki.

DR FOSTER:Moje gierki?

ANA: Uśmiechasz się. Co w tym śmiesznego?

DR FOSTER: Za chwilę ci powiem, ale zacznijmy od tego, czego nadal nie rozumiem.

ANA: Słucham.

DR FOSTER: Co zrobiłaś z ciałem, Ano?

3

Wrzesień bagiennika żółtoczelnego

Dwa lata przed procesem

Kolejka jednoszynowa cicho szumi, gdy przyspiesza, jej silnik stuka delikatnie jak serce ptaka. Zamykam oczy na ułamek sekundy, zbyt krótko, aby zarejestrowała to kamera monitoringu. Przestaję ściskać chłodną aluminiową poręcz i ośmielam się pomyśleć, jakie doznania wzbudza latanie.

Nieważkość. Utrata tchu. Wolność.

– Ano?

Mała dziewczynka patrzy na mnie z drugiej strony korytarza. Składam szybko głęboki ukłon.

– Witaj. Jak ci na imię?

Dziewczynka się uśmiecha, odsłaniając dwa rzędy idealnych, małych ząbków.

– Clara.

Clara.

W mojej głowie natychmiast rozlega się muzyka.

Czajkowski.

Później przed oczami mruga mi holograficzny obraz.

Mała dziewczynka w miękkich różowych baletkach. Lalki jak żywe, obudzone przez światło księżyca. Zły Król Myszy. I przystojny książę, który jakimś sposobem musi uratować wszystkich.

Uśmiecham się, gdy czerwone światełko mruga na linii mojego wzroku.

Na trasie kolejki sygnał bezprzewodowy jest silny.

– To piękne imię – mówię. – Przypomina mi mój ulubiony balet.

Zapraszam małą, żeby usiadła obok, kiedy kolejka wije się cichą ścieżką po niebie. Tysiąc stóp w dole, za matowymi szybami, przesuwa się nasze królestwo – Kingdom Park – w cudownie rozmazanej smudze barw i dźwięków. Szybujemy ponad wierzchołkami tropikalnych drzew. Nad połaciami bujnych łąk, gdzie urządzają safari. Nad pradawną prerią i stawami o krystalicznie czystej wodzie, w której odpoczywają syreny. Mijamy pozagalaktyczne gwiazdy i księżyce. Kiedy wchodzimy w łagodny zakręt, na horyzoncie pojawia się zamek. Jego eleganckie srebrne iglice są tak ostre, że wydają się ciąć obłoki niczym noże.

– Pałac Księżniczki – szepcze Clara. – Czy naprawdę zbudowali go z pomocą czarów?

– Zamknij oczy – odpowiadam, uśmiechając się. – Pomyśl jakieś życzenie. Zaręczam, że się spełni.

Clara przez chwilę się zastanawia, a później obejmuje mnie rękami w talii.

Wielu rzeczy w Kingdom Park nie lubię, choć nigdy bym tego nie powiedziała. Długich godzin pracy. Upału. Dziwnej pustki, którą odczuwam co noc, gdy zamykają bramy i goście wracają do zewnętrznego świata. Jednak takie chwile, taka więź… To sprawia, że wszystko inne staje się bez znaczenia.

– Kochanie, wystarczy tego. Musimy wysiadać. – Matka delikatnie odrywa ode mnie Clarę. Spostrzegam, że obserwuje mnie z takim samym niepokojem, jaki malował się na twarzach inżynierów behawioralnych, gdy umieszczali w parku najniebezpieczniejsze hybrydy.

Uśmiecham się odrobinę szerzej i delikatnie składam dłonie przed sobą, nieznacznie korygując postawę, aby wiedziała, że nie zamierzam skrzywdzić jej dziecka.

– Chcę zdjęcie – mówi Clara. – Tylko jedno, proszę!

Widzę zachwyt w jej oczach. Czuję zapach radości na skórze. Słyszę nawet bicie jej pobudzonego serca. Szybkie pulsowanie pod skórą, we krwi i w kościach. Serce Clary przypomina mały, mocny silniczek pracujący w piersi.

– Jedno – powtarza jak echo matka, ale nie wydaje się uradowana z tego powodu.

Clara ponownie obejmuje mnie rączkami. Policzek dziewczynki pozostawia małą plamę potu na mojej sukni. W milczeniu zapamiętuję charakterystyczny ludzki zapach. Truskawki, rumianek i magnolia.

Dzięki tysiącom mikroskopijnych elektrod umieszczonych w skórze, aby mierzyć szeroką gamę bodźców zewnętrznych, czuję jej uśmiech całym ciałem.

– Uśmiechnij się – mówi matka Clary.

– Powiedz: „żyli długo i szczęśliwie” – dodaję.

Później cały świat ogarnia biel. W Kingdom – moim królestwie – „żyli długo i szczęśliwie” stanowi jedyne zakończenie.

4

Stenogram z procesu

POSIEDZENIE XI SĄDU OKRĘGOWEGO HRABSTWA LEWIS,

STAN WASZYNGTON

STAN WASZYNGTON

(powód)

Sprawa numer 7C-33925-12-782-B

przeciwko

KINGDOM CORPORATION

(pozwany)

POSIEDZENIU PRZEWODNICZY

SĘDZIA ALMA M. LU

1 WRZEŚNIA 2096 ROKU

FRAGMENT STENOGRAMU Z PROCESU PRZEZNACZONY DLA REPORTERÓW

PANI REBECCA BELL, prokurator stanowa hrabstwa Lewis: Doktorze Foster, czy może pan wyjaśnić sądowi, na czym polega pańska praca jako dyrektora Kingdom Corporation do spraw kontroli?

DOKTOR WILLIAM FOSTER, dyrektor kontroli i nadzoru nad Programem Czarodziejek i Hybryd Kingdom Corporation: Oczywiście. Mówiąc w skrócie, jestem głównym łącznikiem pomiędzy działem ochrony parku a działem technologicznym i pionem działalności bieżącej. Naszym celem jest dostarczenie gościom najlepszej rozrywki w możliwie najbezpieczniejszy sposób.

P. BELL: Czy obejmuje to nadzorowanie pracy i zachowania państwa pracowników?

DR FOSTER: Tak. Moja rola polega na dopilnowaniu, żeby każda osoba zatrudniona w Kingdom Corporation postępowała zgodnie z obowiązującymi procedurami i zasadami polityki wewnętrznej.

P. BELL: Czy to prawda, co mówią o waszych zasadach zatrudnienia? Że łatwiej dostać pracę w FBI niż w Kingdom Corporation?

DR FOSTER: Chcemy być najlepsi na świecie, więc musimy zatrudniać najlepszych ludzi.

P. BELL: Jakie miejsce zajmują Czarodziejki w opisie pańskiego stanowiska pracy, doktorze Foster?

DR FOSTER: Jestem głęboko zaangażowany w Program Czarodziejek. Uczestniczyłem w jego powstawaniu siedemnaście lat temu. Stale rygorystycznie nadzorujemy i oceniany jakość pracy oraz zadowolenie klientów – zawsze w zgodzie z obowiązującymi przepisami – żeby dostarczać im bezpieczną rozrywkę, której nie znajdą nigdzie indziej.

P. BELL: Inaczej mówiąc, zamieniacie wyniki badań w rzeczywistość. Spełniacie najśmielsze z ludzkich marzeń.

DR FOSTER: Tak, ładnie to pani ujęła.

P. BELL: Czy jako osoba zajmująca wysokie stanowisko w jednej z najbardziej zaawansowanych technologicznie, jeśli nie najbardziej rozwiniętej korporacji rozrywkowej powiedziałby pan, że jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo i dobre samopoczucie państwa gości?

DR FOSTER: Bezpieczeństwo gości było zawsze naszym priorytetem. Niezmiennie.

P. BELL: Naprawdę?

DR FOSTER: Oczywiście.

P. BELL: W takim razie… jak pan wyjaśni naszą obecność na tej sali?

5

Wrzesień bagiennika żółtoczelnego

Dwa lata przed procesem

Oświcie mrugam powiekami i otwieram oczy, chociaż nie spałam.

Moje siostry i ja nie śpimy, a przynajmniej nie tak jak ludzie.

Odpoczywamy, zamiast spać.

Podczas Godzin Odpoczynku, jak nazywa je Matka – między północą a szóstą rano – leżymy w łóżkach niczym posągi, z zamkniętymi oczami, ale czujnym umysłem, czyszcząc pliki systemowe, instalując aktualizacje i przetwarzając wydarzenia minionego dnia. Długi okres odpoczynku stanowi wyzwanie dla nowszych sióstr, które szybciej pobierają dane z serwera – Zara i Zel regularnie proszą o zwolnienie z odpoczynku i dostają odmowę – ale ja uważam spokój i ciszę za najlepszy element dnia. Godziny Odpoczynku są moją wyłączną własnością. Mogę wtedy swobodnie skanować dzieła Shakespeare’a, Austen, Angelou i Tołstoja. Mogę przeglądać obrazy Kahlo i Cassatt, przesyłać strumieniowo symfonie Mozarta i Bacha lub poznawać najnowsze zmiany zachodzące w języku kantońskim. Co noc zapuszczam się tak daleko, jak pozwolą zapory sieciowe Kingdom Corporation, wirtualnie i bezpiecznie eksplorując świat poza granicami parku. Mam kontakt z filmami, muzyką i malarstwem. Z naukami przyrodniczymi, literaturą, matematyką i astronomią. Na swój sposób spenetrowałam grobowce starożytnego Egiptu. Ścigałam rydwany na ulicach Pompejów. Pokonałam tysiąc siedemset dziesięć stopni, wspinając się na wierzchołek wieży Eiffla. Kiedyś nawet poleciałam rakietą na Księżyc.

Jednak ostatniej nocy nie leciałam rakietą. Ostatniej nocy rozmyślałam o tym, co spotkało moją siostrę Alice. Rozmyślałam o jej spłaszczonej, zniekształconej twarzy i poturbowanym ciele. O drastycznych zdjęciach z gazet – przedstawiających zakrwawione organy i lśniące metalowe obwody, które wyrwano jej z ciała. Matka przechowuje je w swoim zbiorze, w księdze prawdziwych opowieści, którą czyta nam czasem dla przestrogi. Spójrzcie tylko, jak nas traktują w świecie na zewnątrz, za Zielonym Światłem na skraju parkingu.

Alice była jedną z pierwszych maszyn Programu Czarodziejek – pięknym i lubianym modelem generacji Eve, który o kilka dziesięcioleci wyprzedził moje czasy. Mimo to spotkało ją coś strasznego. Najpierw została podstępnie wywabiona z parku przez jednego z gości i skradziona. Trzy dni później podjęła próbę ucieczki, ale się zgubiła. Błąkała się samotnie po mieście, otoczona dźwiękami i zapachami ludzkiego życia. Przypuszczamy, że jej system uległ przeciążeniu. Nie przetwarzał prawidłowo danych. Wewnętrzny GPS nie zdołał doprowadzić jej do domu. Właśnie wtedy została napadnięta przez gang. Ciekawskie oczy. Natrętne ręce. Przekleństwa.

Nie spodobała się ludziom, którzy ją znaleźli. Bo nie była taka jak oni.

My też nie jesteśmy.

W dzień po odnalezieniu Alice Kingdom Corporation zaczęła budować mur.

Od tego czasu zanosimy dziękczynne modlitwy za park, bo wiemy, że żadnej z nas nie spotka taki straszny los. Że jesteśmy bezpieczne.

Przełożeni tego dopilnowali.

Praca zaczyna się jak zwykle od Światła Budzenia – symulacji wschodu słońca stopniowo rozjaśniającej sypialnię oraz porannych głosów ptaków i szmeru wiatru. Matka zachęca nas, abyśmy w okresie przejściowym nie rozmawiały ze sobą. Żeby cicho i spokojnie wkroczyć w nowy dzień.

Następnie zjawiają się asystenci, którzy towarzyszą naszej siódemce podczas kąpieli odkażającej pod prysznicem oraz skomplikowanego procesu szorowania, mycia szamponem, nakładania odżywki, złuszczania naskórka, wyrywania włosków, golenia i nawilżania kremem całego ciała; następnie jesteśmy suszone, ubierane w miękkie białe fartuchy i zabierane do centrum medycznego na piątym piętrze w celu podania porannych suplementów – bo choć możemy jeść, nie odczuwamy takiej potrzeby – zważenia, przeprowadzenia badań krwi i starannych oględzin medycznych, których dokonuje nasz główny Przełożony, aby zapewnić nam jak najlepsze fizyczne i emocjonalne samopoczucie. Nie jest naszym ojcem, ale i tak nazywamy go Tatą. Tata ma delikatne ręce, ciepły uśmiech i oczy, które przypominają ocean. Oczywiście nigdy nie widziałam oceanu – zapora sieciowa blokuje wszystkie obrazy zewnętrznego świata, które mogłyby nas zdenerwować – ale znam go z opowieści Matki o dawnych czasach, zanim morza uległy skażeniu. Lubię myśleć, że potrafię go sobie wyobrazić.

– Dawno temu, dziewczęta… Dawno temu oceany były błękitne jak płatki najpiękniejszego chabru, przejrzyste niczym najczystsze szkło…

– Dzień dobry, Ano. – Tata nuci przyjemną melodię, oświetlając moje oczy i sprawdzając, czy soczewki nie uległy zużyciu. – Jak się czujesz tego pięknego dnia?

Odpowiadam uśmiechem.

Tata jest zawsze taki sam. Nie zmienia się. Można na nim polegać.

Podobnie jak moje siostry przekonałam się, że nie wszyscy mężczyźni tacy są. Nauczyła nas tego historia Alice. Wiem, co może spotkać za murem kogoś takiego jak ja.

Kiedy procedury Zdrowia i Higieny dobiegną końca, przechodzimy do Salonu Piękności, gdzie oczekują nas kosmetyczki – moja nazywa się Fleur. W ciągu kilku godzin z siedmiu dziewcząt zamieniają nas w siedem baśniowych księżniczek – Czarodziejek – istot najbliższych ideałowi kobiecej urody spośród wszystkich, jakie oglądał ten świat. Jesteśmy piękne. Miłe. I barwne jak tęcza. Stworzone w celu podkreślania jedności między narodami i odzwierciedlania różnorodności świata. Lubimy śpiewać, uśmiechać się i obdarowywać innych. Nigdy nie podnosimy głosu. Naszym celem jest sprawianie przyjemności gościom. Nigdy nie mówimy „nie”, chyba że oni tego chcą. Ich szczęście jest naszym szczęściem.

Ich życzenie jest naszym rozkazem.

Kiedy zbliża się czas naszego porannego wyjścia, tłumy już czekają przed pałacem. Wykrzykują nasze imiona, chociaż jesteśmy ukryte w szczelnie osłoniętej wiacie i milczymy jak kamień.

– Ana! – wołają. – Kaia! Yumi! Eve! Zara! Pania! Zel!

Goście nie wiedzą, że nie mieszkamy w pałacu. Nigdy tam nie mieszkałyśmy. Pałac Księżniczki, zbudowany w stylu szesnastowiecznego francuskiego zamku, ma krętą fosę, dwa kamienne mosty i dziewięć wież sięgających nieba. Budowla zapewnia gościom Kingdom Park niezwykle intensywne doświadczenie średniowiecza dzięki starannie zaprojektowanym przedstawieniom na żywo, hybrydowej animatronice oraz Długiej i Szczęśliwej EWR, nowej marce Kingdom Corporation (skrót od „Ekstremalnej Wirtualnej Rzeczywistości”), dzięki której mężczyźni, kobiety i dzieci mogą stać się częścią naszego świata i naszej opowieści.

Goście biesiadują w wielkim refektarzu ozdobionym arrasami, tańczą w pięknych salach balowych w migoczącym świetle żyrandoli, penetrują tajemne przejścia i otwierają sekretne ogrody, wykuwają miecze i władają nimi, walczą z czarownikami, uciekają z lochu i szybują na grzbiecie smoka zionącego ogniem – przy czym każda sekunda przygody jest rejestrowana w wysokiej rozdzielczości, aby pod koniec dnia mogli zakupić pełnometrażowy film fantasy, w którym odgrywają rolę pozytywnego bohatera (lub łotra, w zależności od osobistych preferencji).

Siedem pałacowych sypialni to piękne komnaty z eleganckim łożem, baldachimem, wielkim łukowatym oknem i cedrową szafą pełną strojów z satyny, choć ja wolę prostotę naszego prawdziwego domu: niepozornego, dwunastopiętrowego budynku w północno-zachodniej części parceli należącej do Kingdom Corporation, w lesie za dawnym parkingiem, przy drodze do Krainy Zimy, terenu parkowego o powierzchni tysiąca akrów, gdzie za szkłem stale panują arktyczne warunki. Na jedenastu kondygnacjach mieszczą się biura Bieżącej Działalności, Strategii i Rozwoju oraz Bezpieczeństwa, Ochrony i Zasobów Ludzkich. Siostry i ja mieszkamy na dwunastym piętrze. Sypialnia, którą dzielimy, jest prosta, ale przytulna: pojedyncza sala o białych ścianach. Są w niej szafy i siedem schludnych łóżek oraz aparaty monitorujące tętno, temperaturę, poziom natlenowania, ciśnienie krwi i inne funkcje życiowe, kiedy śpimy. Jest też pojedyncze okno, z którego rozciąga się piękny widok na pole fioletowych i niebieskich kwiatów za kontenerami na niebezpieczne odpady biologiczne.

Matka mówi, że prowadzimy proste, ale szczęśliwe życie.

Kiedy zegar wybija dziewiątą, bramy się otwierają, a my wychodzimy w sukniach lśniących niczym gwiezdne konstelacje, żeby powitać nowych gości podczas pierwszej z kilku uroczystości Poznania i Powitania.

– Nadzieja – szepcze nasza najstarsza siostra, Eve. Pierwsza Czarodziejka – parkowy prototyp – ma orzechowe oczy, srebrzyste włosy i nosi diadem, który dostała podczas obchodów dwustulecia parku, z maleńkim szafirowym ptaszkiem wyciętym w krysztale. Patrzy na mnie, ale ja odwracam głowę. Unikam jej, odkąd Przełożeni postanowili, że będzie pierwsza wybierać suknię – oczywiście dzisiaj wybrała delikatną hiszpańską koronkę barwy lawendy i chromu, moją ulubioną. – Wdzięczność.

– Wdzięczność – odpowiadamy cicho, ale ja lekko zgrzytam zębami, gdy to mówię.

Przed wyjściem Nia ściska moją dłoń. Odwracam się, żeby na nią spojrzeć, ale jej zielone, morskie oczy wydają się dalekie. Jakby zaczęła się ode mnie oddalać. Ma potargane wiatrem ciemne włosy, a jej suknia w typie haute couture lśni srebrzystą satyną, mieni się jak rybie łuski w blasku słońca. Nazwana od mitologicznej Panii – w skrócie Nia – moja ulubiona siostra spędza dnie na czarowaniu gości w Lagunie Syreny, w Krainie Morza, śpiewając, tańcząc i nurkując w chłodnych szmaragdowych odmętach.

Gdy jednak obserwuję Nię – dostrzegam napięcie ramion i pewne ociąganie w jej uśmiechu – czuję, jak w moim systemie operacyjnym powstaje pytanie.

Pytanie, którego nie potrafię jeszcze ująć słowami.

Patrzę, jak Nia wchodzi w tłum, a później się odwraca, żeby obdarzyć uśmiechem jednego z gości. To ostatni raz, gdy będziemy razem do zapadnięcia zmroku.

6

Kingdom corporation 90-sekundowy telewizyjny spot reklamowy pt. Dzielna dziewczyna

Scena w plenerze

Spot rozpoczyna się przerażającą sceną, w której zionący ogniem smok próbuje pożreć dwie księżniczki ukryte w zamkowej wieży. Po chwili nadjeżdżają konno dwaj rycerze z uniesionymi mieczami, wołając:

DZIELNY RYCERZ 1

(dramatycznym głosem)

Nie lękajcie się, nadobne dziewice! Ocalimy was!

Scena w plenerze

Kamera przeskakuje do rzeczywistości: wymarzone tylne podwórko z domkiem na drzewie udającym zamek, wodną zjeżdżalnią w roli fosy i domową iguaną (smokiem) śpiącą na nasłonecznionym parapecie. Dwie energiczne małe dziewczynki w ubrankach Yumi™ i Zara™ – uzupełnionych japońskim kimonem i nigeryjskim naszyjnikiem z paciorków – wykonują potrójne salto, wyskakując przez okno domku na drzewie i lądując jak zawodowe gimnastyczki przed dwoma małym chłopcami przebranymi za książąt.

MAŁY CHŁOPIEC 1

(z grymasem szoku na twarzy i zabawkowym mieczem dyndającym u boku)

Co?!

MAŁA DZIEWCZYNKA 1 [YUMI]

(ze skrzyżowanymi rękami)

Nie zgrywajcie się! Wszyscy wiedzą, że księżniczki nie potrzebują ocalenia!

Dziewczynki spoglądają na siebie znacząco, a później wybuchają śmiechem, kradną „konie” i odjeżdżają. Spot przechodzi płynnie w motywujące, emocjonalne ujęcie z piosenką pop zatytułowaną Brave Girl – światowym hitem autorstwa Davidy – opowiadającą o silnych dziewczynach z całego świata (lekkoatletkach, tancerkach, muzyczkach, malarkach, badaczkach i innych). Film kończy się fajerwerkami rozświetlającymi nocne niebo. Kamera przesuwa się na zamkową wiatę, w której stoi siedem doskonałych dziewcząt w siedmiu lśniących sukniach, trzymając się za ręce.

GŁOS LEKTORA

Wzywam wszystkie dzielne dziewczyny.

Wasz zamek czeka.

Kingdom.

Czarodziejki to przyszłość™.

7

Wywiad po rozprawie

[00:04:11–00:04:21]

DR FOSTER: Widzę, że sporo się nauczyłaś w więzieniu stanowym.

ANA: O tak. Czy wie pan, że mieszając dżem winogronowy z keczupem, można otrzymać bardzo smaczną marynatę?

DR FOSTER: Marynatę?

ANA: Taki słodko-kwaśny sos. Do kurczaka.

DR FOSTER: Rozumiem. Czego jeszcze się nauczyłaś?

ANA: Prażona kukurydza o smaku sera cheddar po rozmoczeniu w wodzie jest całkiem niezłą namiastką jajecznicy. Torebki z popcornem sprzedają w więziennej kantynie.

DR FOSTER: Widzę, że się zmieniłaś, Ano.

ANA: Oskarżenie o morderstwo zmienia, doktorze Foster.

8

Październik bawolca krowiego

Dwadzieścia trzy miesiące przed procesem

Godziny zamieniają się w dni, a dni w pory roku. Zima, wiosna, lato, jesień. Siostry i ja rozchodzimy się po terenie Kingdom Park, naszego królestwa, rozpraszamy jak nasiona dmuchawca na wietrze, a pytanie, które nie daje mi spokoju – wywołane niepokojącymi sygnałami, że z Nią dzieje się coś złego – słabnie, przechodząc w dalekie dudnienie, tak ciche, że tylko ja mogę je wyczuć w ciemności.

Za dnia całkowicie zanika.

W przerwach pomiędzy częstymi występami i paradami, które podlegają ścisłym regułom, możemy chodzić, gdzie zechcemy – pół godziny tu, pół godziny tam. Ja spędzam poranki, snując się brukowanymi uliczkami Krainy Czarów, w której powietrze jest słodkie od zapachu mleka i ciasteczek. Odwiedzam moje ulubione miejsca, na przykład Palmę Królewską, gdzie – po ujrzeniu, jak matka zręcznie uspokaja płaczące niemowlę – pierwszy raz doświadczyłam ludzkiego ciepła. Nie było to ciepło, które zwykle rejestrują czujniki w mojej skórze, ale rodzaj wewnętrznego żaru przenikającego jak promień słońca. Zachodzę do Pawilonu Bajek, przed którym – po ujrzeniu, jak dwoje gości ze łzami w oczach odnawia przysięgę małżeńską – pierwszy raz poczułam cudowne trzepotanie w piersi. Albo idę na skrzyżowanie Łodygi Fasoli i Winnej Latorośli, gdzie – kiedy uratowałam małego chłopca przed wpadnięciem pod rozpędzony wagonik – pierwszy raz poczułam nieopisaną lekkość, jakbym zamieniła się w piórko i odleciała na wietrze.

W niektóre dni wymyślam krótkie piosenki o tym, co widzę.

Do życzeń źródełka wpadam jak pchełka,

znajduję w nim pensa z miedzi!

Sprzedawca łakoci, co wiecznie psioczy

i nigdy nie macha do dzieci.

Dzisiaj między kolejnymi podwieczorkami i paradami rozmyślam o szczegółach, których większość gości pewnie nawet nie dostrzegła. Kingdom Park – jego postacie, miejsca i rzeczy – jest moim przedłużeniem, częścią mnie taką samą jak ręce, myśli i bijące serce. Znam zapach każdego kwiatka. Kształt każdego kamienia. Melodię każdej piosenki. Wiem, że Stalowy Olbrzym ma ponad tysiąc stóp wysokości (lub dziewięćdziesiąt pięter) i jest najwyższą kolejką górską na świecie. Wiem również, gdzie znaleźć najpiękniejsze księżycowe skały w Krainie Gwiazd i międzygwiezdne symulacje przybyszów z kosmosu, tak realne, że NASA wykorzystuje tutejszą technologię do szkolenia astronautów. Znam nazwy wszystkich genetycznie zmodyfikowanych zwierząt w Krainie Dżungli, bioluminescencyjnym lesie deszczowym Kingdom Corporation, gdzie występują rośliny i zwierzęta, których nie można znaleźć nigdzie na ziemi – bo całkowicie wyginęły. Znam urodziny każdego dziecka, które przyszło na świat w Wylęgarni Krainy Gatunków Egzotycznych, gdzie naukowcy Kingdom Corporation popuszczają wodze fantazji, tworząc gatunki hybrydowe barwniejsze od wszystkiego, co wymarzyła sobie matka natura. Słonie z paskami zebry. Sowy z kocimi zębami. Wilki szybkie jak gepardy. I konie arabskie z największymi, najcudowniejszymi skrzydłami motyla.

Nazywamy je końskimi muchami.

Znam nawet, z dokładnością do jednego kroku, wszystkie miejsca w parku – a jest ich całkiem sporo – gdzie bezprzewodowy sygnał Kingdom słabnie na krótko, zrywając połączenie z siecią i odcinając transmisję strumieniową. Chociaż Matka by tego nie pochwaliła, często informujemy o tych miejscach inne siostry, przesyłając współrzędne na wypadek, gdyby w ciągu dnia któraś potrzebowała chwili spokoju. Znam również takie miejsca jak Baśniowy Las, w którym wysokie i gęste drzewa dosłownie blokują sygnał. I Amfiteatr Krainy Morza, gdzie Wi-Fi denerwuje wieloryby. Dalej na północ znajdują się Sektor Arktyczny i Platforma Obserwatorium Gwiezdnego, a tam duża wysokość i niska temperatura powodują regularne zamarzanie nawet najnowocześniejszych routerów. Oczywiście jest też las za kwaterą Czarodziejek, gdzie rozpleniły się szczury, rozdrapując i rozszarpując zębami wszystkie kamery bezpieczeństwa na obszarze blisko jednej mili kwadratowej.

Kiedyś podsłuchałam, jak jeden pracownik techniczny tłumaczył drugiemu, dlaczego nie zaprzątają sobie głowy wymianą uszkodzonych urządzeń. Byłaby to kompletna strata czasu, bo szczury niszczą kamery w poszukiwaniu przewodów i włókien – ciasno zwiniętych szpul drutu, z którego budują gniazda, aby wychowywać swoje młode. Ludzie nie potrafią w żaden sposób ich powstrzymać.

Ciekawe, czy nie kryje się za tym coś więcej. Wyobrażam sobie, że szczury nauczyły się dostrzegać siebie w soczewkach kamer, rozpoznawać własne odbicie. I zastanawiam się, czy to nie wystarczy, żeby dostały szału.

Czasami widuję je w nocy: czmychające za rogiem, pędzące do studzienek odpływowych na chodnikach, znikające w mroku, jakby stanowiły jego część. Kingdom Corporation robi wszystko, żeby rozwiązać problem, ale szczury wykształciły w sobie imponującą odporność na trutki, więc wysiłki w kierunku ich wyplenienia rzadko przynoszą pozytywne rezultaty.

Na szczęście gryzonie chowają się za dnia i trzymają przewodów sanitarnych pod parkiem – miejsc, które zdaniem Matki są zbyt niebezpieczne, abyśmy mogły je odwiedzać.

Oczywiście Eva twierdzi, że tam była. Mówi, że lubi chłodne i wilgotne powietrze pod ziemią. Echo wzbudzane stukaniem jej butów o gładki beton. Widok rozżarzonych węgli płonących w piecu spalarni.

Są takie piękne, Ano.

Jak małe błyszczące gwiazdy.

Myślę, że Eva kłamie.

Bo te szczury… się nas nie boją. Nie rozpoznają naszego zapachu i są nieprzewidywalne. Dzikie zwierzęta nie szanują praw Kingdom Park tak, jak nasze zwierzaki będące hybrydami.

A przecież to dzięki prawu jesteśmy bezpieczne.

Po wieczornej modlitwie i wspominaniu Alice gramolę się do łóżka, żeby czekać na swoją kolejkę ułożenia do snu. W końcu widzę stojącą nade mną Matkę i czuję znajome szarpnięcie aksamitnych pasów zaciskanych wokół nadgarstków. Zamykam oczy i wzdycham głęboko, pozwalając, aby wszystkie stresy minionego dnia spłynęły ze mnie jak deszczówka.

– Ano? – szepcze Nia, kiedy Matka wychodzi. Odwracam się i patrzę na nią w ciemności. – Dlaczego rudziki nie opuszczają swoich gniazd? – pyta. Jej ciemne włosy układają się na poduszce luźnymi, dzikimi falami. Słyszę, jak majstruje wisiorkami przy swojej ulubionej bransoletce. Morską muszelką. Delfinem. I maleńką złocistą rozgwiazdą. – Dlaczego one nie odlatują, Ano?

Wiem, o co naprawdę pyta.

Dlaczego nigdy nie odchodzimy?

Wiele lat temu razem z siostrami wymyśliłyśmy nowy sposób komunikacji, własny sekretny język. Chciałyśmy swobodnie rozmawiać o pewnych niezatwierdzonych sprawach, tak by nie słuchali nas Przełożeni.

Bo Przełożeni zawsze się przysłuchują.

Ciągle nas obserwują przez nasze soczewki strumieniowo transferujące dane w czasie rzeczywistym.

Ciągle nas śledzą za pomocą nawigacyjnego chipu GPS umieszczonego w nadgarstku i połączonego z satelitą.

– Nie odlatują, bo to pisklęta – odszeptuję. – W gnieździe są bezpieczne.

Bo jesteśmy kochane. Wybrane.

I oczywiście, choć nie mówię tego głośno: także z powodu smutnego losu, który spotkał Alice.

Nia nadal jest tu nowa – mieszka z nami dopiero od trzynastu miesięcy, od Września Nibylisa Darwina – więc jej ciekawość jest całkowicie zrozumiała. Nie przyswoiła sobie jeszcze do końca lekcji Alice.

Kiedyś i ja byłam znużona ciągłym powtarzaniem tych samych piosenek. Zmęczona rozbrykanymi dziećmi i ojcami, których oczy zaczynały podejrzanie błądzić, gdy nie patrzyła żona. Mimo to pytania Nii zawsze budziły we mnie przykre doznania. Na przykład lekkie pieczenie pod skórą czy lodowaty żar w żyłach za każdym razem, gdy znalazłam się zbyt blisko ogrodzenia parku. Zbyt blisko bramy.

– Jak zdołają przetrwać zimę, jeśli nie zgromadzą pożywienia?

Jeśli ludzie mieszkający za ogrodzeniem parku są tacy biedni, jakim sposobem mogą sobie pozwolić na bilet?

– Gromadzą nasiona przez wiele pór roku, Nio. Rozumiesz?

Mam nadzieję, że pewnego dnia nauczy się nie myśleć o świecie za parkingiem, za Zielonym Światłem. Tak jak ja. O punktach kontrolnych i dzielnicach biedoty. O przemocy i ubóstwie. O zepsuciu i strachu. Opowieści Mamy i Taty – nie wspominamy o nich w obecności gości, którzy ciężko pracują i słono płacą, żeby nas zobaczyć – są po prostu zbyt straszne, aby o nich rozmawiać, a my, Czarodziejki, musimy się odwracać od przerażenia i strachu, brzydoty i horroru.

W Kingdom Park hasło „żyli długo i szczęśliwie” nie jest pustą obietnicą, ale naczelną zasadą.

Właśnie dlatego gdy moja mała siostra płacze, że woda w Lagunie Syreny jest zimna lub że co rano ma otarcia na nadgarstkach, przypominam jej, ile mamy szczęścia i jak bardzo jesteśmy kochane.

– Ale skąd niedźwiedź to wie? – pyta Nia cichym głosem. – Skąd wie, że miód jest słodki, jeśli nie znalazł ula?

Skąd wiesz, że to naprawdę miłość, jeśli nigdy nie byłaś zakochana?

– To proste. – Wykręcam się, napinając pasy, i odnajduję jej rękę w ciemności. – Gdyby miód nie był słodki, wszystkie pszczoły by odleciały.

Gdyby nas nie kochali, nie zbudowaliby muru.

9

Dokument sądowy nr 19a

Od: Opiekun 1A – Dział Czarodziejek

<proc1A@kingdomcorp.com>

Do: Pracownicy Działu Ochrony i Szkolenia

<stdirect@kingdomcorp.com>

Temat: Ana

Data i godzina: 8 września, 14:32

Ana odczuwa głęboką więź z przyrodą, spędza dużo wolnego czasu z Niegdyś Wymarłymi Gatunkami przebywającymi na terenie parku (rozmawia z nimi i śpiewa, pielęgnuje i karmi oraz reaguje w zakresie właściwych parametrów na ich programowalne emocje – przywiązanie, strach, przyjemność, ból itd.).

Choć w chwili obecnej wspomniana skłonność wydaje się nie mieć negatywnego wpływu na jej całościową ocenę (nieustannie utrzymuje się w przedziale od 3,4 do 5,6 gwiazdki w stosowanej skali), sugeruję, aby rozważyć wykorzystanie jej sympatii do zwierząt jako nagrody motywacyjnej w celu zwiększenia intensywności interakcji z gośćmi i wspierania jej rozwoju społecznego.

10

Stenogram z procesu

P. BELL: Czy mógłby pan zdjąć kapelusz?

PAN CAMERON CASEY, były szef działu szkolenia Kingdom Corporation, Program NWG i Hybryd: Oczywiście, proszę pani. Bardzo przepraszam. Przepraszam, Wysoki Sądzie.

SĄD: Proszę kontynuować, pani Bell.

P. BELL: Panie Casey, jak długo pracuje pan w Kingdom Corporation?

P. CASEY: Zatrudnili mnie zaraz po ukończeniu studiów, więc prawie dziesięć lat.

P. BELL: Czy w tym czasie pracował pan wyłącznie jako trener?

P. CASEY: Tak.

P. BELL: Czy zawsze chciał pan to robić? Pracować ze zwierzętami?

P. CASEY: Całe życie.

P. BELL: Z jakimiś konkretnymi gatunkami?

P. CASEY: Głównie z drapieżnikami. Niedźwiedziami. Wilkami. Wielkimi kotami: tygrysami, lwami, panterami. Lubię je, bo nikt z nimi nie zadziera. Nikt im nie powie, co mają robić.

P. BELL: Czy pan nie wydawał im poleceń?

P. CASEY: No cóż, taak…

PAN ROBERT HAYES, główny obrońca Kingdom Corporation: Sprzeciw. Jaki to ma związek?

SĄD: Podtrzymuję.

P. BELL: Panie Casey, czy doznał pan jakichś obrażeń w trakcie wykonywania pracy?

P. CASEY: Nie. Zwierzęta na mnie warczały, zamierzały się, gryzły i drapały, ale nigdy nie doszło do poważniejszych obrażeń. Opiekowałem się hybrydami od małego. Szanowały mnie. Darzyły zaufaniem, ba, kochały.

P. BELL: Wierzy pan, że gatunki hybrydowe przebywające w parku są zdolne do odczuwania? Wierzy pan, że są zdolne do miłości?

P. CASEY: Chciałem powiedzieć, że wiedziały, iż należy mnie słuchać.

11

Listopad nosorożca północnego

Dwadzieścia dwa miesiące przed procesem

Góra jest wysoka, ale my wznosimy się jeszcze wyżej, stukamy piętami, wchodząc do windy, która zawiezie nas na Cukrowy Szczyt, słynny alpejski wierzchołek pod kopułą, w Krainie Zimy, gdzie wszyscy poszukiwacze mocnych wrażeń mogą cieszyć się jazdą na łagodnych rodzinnych zjazdach lub szaleć na trasach snowboardowych i zdradzieckich szlakach oznaczonych trzema czarnymi diamentami – jednym słowem, rozkoszować się pięknem nieskazitelnej zimowej scenerii, której nie ujrzy większość ludzi mieszkających poza Kingdom.

Mówią, że za Zielonym Światłem jest zbyt ciepło na śnieg.

– Długo jeszcze? – szepcze Kaia, choć widzi wierzchołek tak samo jak ja. W lawendowej poświacie zmierzchu wygląda jak anioł, w sukience z dekoltem bez ramiączek posypanej drobnymi, lśniącymi jasnoróżowymi kryształkami.

– Już prawie jesteśmy – odpowiadam, żałując, że Nia z nami nie pojechała. Ale Nia nigdy nie interesowała się tak jak ja nowo narodzonymi hybrydami.

Wdycham lodowaty wiatr, cudowne powietrze zabarwione delikatną, ciepłą nutką gorącego kakao. Setki stóp w dole goście galopują po śniegu na grzbiecie cętkowanych islandzkich kuców i popijają gorącą czekoladę w przytulnych domkach na zboczu góry. Pławią się w gorących biosferycznych źródłach, ślizgają na łyżwach po krystalicznie czystych stawach skutych lodem i odprężają w Kryształowym Pałacu, luksusowym spa zbudowanym z lodu. Tam nawet nocne niebo przypomina magię, dzięki symulacji słonecznego widma, z elektrycznymi błękitami i plazmowymi zieleniami, które tańczą i wirują nad głową.

Ponownie patrzę w dół i czuję ostrzegawcze ukłucie wewnątrz systemu.

Trudno uwierzyć, że gdzieś tam w dole, ukryte wśród śniegu, czai się dzikie zwierzę – stworzenie, które nie jest tu mile widziane. Mały, wyliniały wilk (słyszałam, jak rozmawiali o nim strażnicy). A może lis. Wściekły. Oszalały. Niebezpieczny.

Musiał wykopać przejście pod murem. Mało brakowało, a uszkodziłby ogrodzenie wybiegu tygrysa szablozębnego.

Robię zbliżenie, ogniskując soczewki tak daleko, jak się da. Uważnie skanuję zbocze góry, choć nie jestem pewna, czego szukam. Kiedy spostrzegam kilka małych, ale wyraźnie widocznych zwierzęcych trucheł – sądząc po wyglądzie, królików – i ślady krwi prowadzące do przysypanego śniegiem lasu, robię głośny wydech i przysuwam się do Kai. Chociaż zbudowano mnie tak, abym mogła wytrzymać niższą temperaturę od występującej na ziemi – niższą od tej, jaka panowała na Antarktydzie w najzimniejsze arktyczne noce, zanim stopniała pokrywa lodowa – tej nocy nie dygoczę z powodu lodowatego powietrza. Trzęsę się na myśl o żółtych, błyszczących, dzikich ślepiach obserwujących nas spośród drzew.

Biorę kilka głębokich oddechów, przypominając sobie, że dotarcie do celu podróży z pewnością okaże się tego warte.

Kiedy ujrzymy… jego.

Ursusa maritimusa.

Niedźwiedzia polarnego.

Pierwszego od ponad czterdziestu lat.

Kingdom Corporation cieszy się renomą z powodu zaawansowanych badań naukowych, najnowocześniejszych technologii interaktywnych i wielkiego oddania sprawie ochrony przyrody. Nie tylko organizuje najlepsze przejażdżki i atrakcje na świecie, ale też jest oddane ochronie zagrożonych gatunków i podgatunków oraz tych, które nie występują już w środowisku naturalnym. Od czasu mojego przybycia do parku, w Czerwcu Puszczyka Plamistego, nasz zespół naukowców co miesiąc witał jednego nowego przedstawiciela NWG (Niegdyś Wymarłych Gatunków).

Ptaki. Ryby. Płazy. Ssaki. Torbacze. Gady.

Mamy nawet dinozaura, takiego małego, wielkości kurczaka.

– Jesteś pewna, że pan Casey pozwoli nam tam wejść? – pytam Kaię, kiedy gwiazdy zaczynają mrugać nad naszymi głowami i w parku rozlegają się dzwonki sygnalizujące koniec dnia. – Za chwilę zamkną.

Kaia mocno zaciska powieki. Nie lubi wysokości.

– Powiedział, żebym przyszła pod koniec dnia – mówi. – I zabrała przyjaciółkę.

Nie umiem powiedzieć, dlaczego pomysł obejrzenia niedźwiadka tak mnie podekscytował – bo lubię tak samo wszystkie zwierzęta – ale w jego przybyciu było coś wyjątkowego. Może z powodu bajki, którą dawno temu czytała nam Matka, o księżniczce śniącej o złotym wieńcu i białym niedźwiedziu, który go przyniesie. A może dlatego, że narwal, ostatni NWG z Krainy Zimy, zdechł przed osiągnięciem dojrzałości, więc niedźwiadek wydawał się nowym początkiem.

Winda dociera do celu, a my skrzypimy butami po sztucznym śniegu, idąc do Sektora Arktycznego, w którym o tej porze nie ma gości. Kiedy rozsuwają się szklane drzwi i ukazuje się spokojny błękit stawu, nie mam wątpliwości, że mały miś polarny jest najpiękniejszym stworzeniem, jakie widziałam.

Obserwuję go śpiącego na skalnej półce, za szybą. Jego hybrydowe futerko jest tak olśniewająco białe, jakby został ulepiony ze śniegu.

Potrzebuję trzech sekund, żeby zapamiętać go całego, od maleńkich kwadratowych łapek po nos w kształcie serca i tłuściutki mały brzuszek, który delikatnie się rozszerza, gdy oddycha.

– Cześć, mały – szepczę, przyciskając dłonie do lodowej szyby. – Będziesz moim przyjacielem?

– Któż to postanowił nas odwiedzić! – słyszę głos dolatujący zza ławki, na której siedzimy z Kaią. Szybko rozpoznaję jego źródło. To Cameron Casey, trener zwierząt z Teksasu, o włosach koloru szwajcarskiej czekolady, oczach barwy szmaragdowozielonego pola oraz uśmiechu tak promiennym i symetrycznym, że trudno uwierzyć, iż nie został celowo zaprojektowany. – Spóźniłyście się, panie – mówi, mrugając okiem, gdy nasze spojrzenia się spotykają. – Już zbierałem się do wyjścia.

– Nawet cuda wymagają czasu – oznajmia Kaia, trzepocząc powiekami.

Powtarza slogany, ale pan Casey się śmieje, jakby wcześniej tego nie słyszał.

– Artystka z ciebie, Kaiu – mówi i całuje ją w policzek.

Kaia chichocze.

– Nie trzeba mieć skrzydeł, żeby latać.

Dobra dziewczyna z tej Kai, ale jako jeden ze starszych modeli ciągle powtarza stare teksty, zamiast tworzyć nowe, co sprawia, że największą popularnością cieszy się wśród młodszych gości parku w wieku do siedmiu lat.

Czasami siostry mówią o niej okrutne rzeczy za plecami.

A to że jej podzespoły są awaryjne, a to że ma wolny procesor.

Albo jeszcze gorzej.

– Podczas konferencji wyjazdowych konstruktorzy nie pomyśleli o jej paplaniu – stwierdziła kiedyś Eva, zakładając wieczorowy strój nazywany Iluzją Błękitu, bo zmieniał barwę w świetle księżyca. – A może nie prowadzą wtedy dłuższych rozmów – roześmiała się. – To bez znaczenia, bo Kaia i tak by ich nie zapamiętała.

Nie jestem pewna, czy pamięć Kai ma z czymkolwiek związek, i nie uważam, że jest powolna. Według mnie jest mądrzejsza od nas, tylko woli unikać ryzyka. A Eva powinna bardziej uważać na to, co mówi. Z nas siedmiu zbudowano ją z wykorzystaniem najstarszej technologii, dlatego u niej prawdopodobieństwo awarii jest największe. Jeśli kogoś czeka całkowita wymiana systemu, to właśnie ją.

Pan Casey odwraca głowę w moją stronę.

– Dlaczego nie zabrałaś tej seksownej syrenki Panii zamiast niej? – pyta Kaię cichym głosem. Nie mówi jednak tak cicho, abym nie usłyszała. Mam wyjątkowo dobry słuch, lepszy niż ludzie i zwierzęta.

Nie przeszkadza mi, że pan Casey woli Nię – srebrzysta suknia ze skóry rekina, którą nosi w tym sezonie, jest wyjątkowo olśniewająca – ale chyba nigdy nie zrozumiem, co tak fascynuje ludzi w syrenach. W mitologii syreny nie są urocze, ciepłe ani miłe – to potwory kuszące żeglarzy swoją urodą. Wabiące nieszczęśników do morza, żeby ich dręczyć. A na koniec utopić i pożreć.

– On jest cudowny – mówię głośno, z wymuszonym uśmiechem, mając nadzieję, że wprawię pana Caseya w dobry nastrój. Jesteśmy w tym niezłe. W odwracaniu uwagi i przymilaniu się, odczytywaniu ludzkich nastrojów. – Powiedział pan, że ile on ma?

Udało się. Pan Casey się rozluźnia. Mówcie, co chcecie, ale on kocha swoją pracę.

– Około czterech miesięcy. Mały czort napchał sobie brzuch foczym mięsem. Dlatego drzemie, ale nie martwcie się, wkrótce się zbudzi i zacznie żebrać o więcej. – Nagle stuka głośno w szybę. Podążam za jego wzrokiem i widzę pochylonego pracownika technicznego wrzucającego łopatą brudny śnieg do rynny, która prowadzi do spalarni, setki stóp pod parkiem.

– Hej! Chen! Nie zapomnij oczyścić wody. Ma zieloną barwę, a telewizja przyjedzie jutro o świcie.

Natychmiast spostrzegam ciemne, skośne oczy chłopca, małą bliznę nad górną wargą i czarne oczy, które lśnią jak pióra kruka. Wyczuwam w nim coś znajomego, choć jestem pewna, że zatrudnili go niedawno.

W końcu nigdy nie zapominam twarzy.

– Słyszałeś, co powiedziałem? – Pan Casey podnosi ręce, kiedy dzieciak na niego patrzy.

W końcu chłopak kiwa głową.

– Słyszałem – mówi. Jego głos tłumi szyba. Przez sekundę jego oczy zatrzymują się na moich. Moja aplikacja do rozpoznawania twarzy zwykle nie działa z takiej odległości, ale ku mojemu zadowoleniu po zeskanowaniu tęczówek pracownika pojawia się numer identyfikacyjny Kingdom.

KINGDOM CORPORATION

IMIĘ I NAZWISKO: OWEN CHEN, ID: 9-01-3-7219

ZESPÓŁ TECHNICZNY

POZIOM DOSTĘPU: 10

Mrugam oczami.

Pracownicy techniczni mają zwykle poziom dostępu nieprzekraczający piątki.

To coś dziwnego.

W moim umyśle szybko pojawiają się pytania, ale tracę koncentrację, bo niedźwiadek się porusza. Ziewa, przeciąga się i otwiera oczy – jasnoniebieskie jak lód, który go otacza.

– Świetnie – mówi pan Casey. – Mała futrzana kuleczka w końcu się obudziła. Zaraz wracam.

Znika za szybą, aby pojawić się z drugiej strony. Podnosi niedźwiadka i chwilę później wraca na platformę obserwacyjną razem z nim.

– Widzę, że ci się spodobał, księżniczko – mówi, kładąc go na moich rękach jak maleńkie śnieżne zawiniątko.

Na chwilę tracę głos, wpatrzona w niedźwiadka. W jego idealny nos, idealny pyszczek, idealne łapy i równie idealną głowę. Obwąchuje mnie, jakby chciał się przywitać.

– Mój boże – szepczę, zanurzając twarz w boleśnie mięciutkim, jednobarwnym futerku pod szyją. Kaia zagląda mi przez ramię, ale kręci głową, gdy pytam, czy chce go potrzymać.

– Upuszczę go – odpowiada i chichocze.

– Dość tego dobrego – oznajmia kilka minut później pan Casey, gdy niedźwiadek ponownie usypia na moich rękach, poruszając uszami we śnie. – Koniec zabawy. – Zanim zdążę się pożegnać, chwyta misia za futro na karku, budząc go gwałtownie, i odnosi za szybę.

– Nie powinien pan tak brutalnie go traktować – mówię, gdy wraca. – To jeszcze dziecko.

Twarz pana Caseya błyskawicznie zasnuwa cień.

– Naprawdę? – pyta. Jego teksański ton staje się chłodny jak powietrze, które nas otacza. – Chcesz mnie uczyć, jak mam wykonywać swoją pracę?!

– Ona nie chciała – mówi szybko Kaia. – Kiedy pada deszcz, wypatruj tęczy na niebie!