Strona główna » Aktualności » Krytyka Polityczna nr 35-36. Kino-Fabryka

Krytyka Polityczna nr 35-36. Kino-Fabryka

5.00 / 5.00
  • ISBN:

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Krytyka Polityczna nr 35-36. Kino-Fabryka

Pierwszy film w dziejach kina przedstawiał robotników wychodzących z fabryki, a kino ze wszystkich dziedzin sztuki w największym chyba stopniu przypomina przemysł. Sam film ma formę towarową – powielany jest w setkach identycznych kopii i dystrybuowany w tej formie na wszystkich dostępnych rynkach. W historii przemysłu filmowego odbija się historia kapitalizmu – o wiele silniej i dynamiczniej niż w historii rynku sztuki czy rynku księgarskiego. To właśnie kino pozostaje też najsilniejszą formą wizualnej świadomości epoki przemysłowej.

W najnowszym numerze „Krytyki Politycznej” przyglądamy się wszystkim tym związkom kina i przemysłu: kinu jako przemysłowi, kinu jako wizualnej świadomości świata przemysłowego, kinu jako medium ukazującemu kulturową logikę fordyzmu i nowego reżimu produkcji, który fordyzm zastąpił. Przemianom modelów produkcji samego kina i temu, jak kino odbijało zmieniające się sposoby produkcji w ciągu ostatnich ponad stu lat historii. Teksty teoretyków i artystów zestawiamy z wypowiedziami samych filmowców. Jakub Majmurek i Agnieszka Wiśniewska rozmawiają z wieloma przedstawicielami polskiego przemysłu filmowego, reprezentującymi odmienne pozycje w polu produkcji filmowej – od dyrektor PISF Agnieszki

Odorowicz, przez Małgorzatę Szumowską, Joannę Kos-Krauze Macieja Pisuka, po przedstawicieli skupiającego młodych filmowców Stowarzyszenia Film 1,2 i ludzi takich jak Łukasz Ronduda czy Janek Simon próbujących wejść do przemysłu filmowego ze świata sztuki współczesnej. Staramy się naszkicować mapę panujących w polskim filmie stosunków władzy i mechanizmów instytucjonalnych. Tekstom i wywiadom towarzyszy bogaty materiał wizualny. Wśród autorów m.in. Harun Farocki, Georges Didi-Huberman, Jakub Majmurek, Ewa Mazierska, Hito Steyerl.

Poza głównym blokiem zastanawiamy się nad znaczeniem rosyjskiej sztuki protestu, Alek D. Epstein pokazuje związki takich artystów-aktywistów jak grupa Wojna czy Pussy Riot z rosyjską tradycją awangardową i jej społecznym odbiorem, a Artur Żmijewski rozmawia z autorem głośnych ostatnio performensów – Piotrem Pawlienskim. Prezentujemy też przemówienie wygłoszone przez Judith Butler z okazji wręczenie jej 11 września 2012 nagrody im. Adorna oraz obszerny esej Seyli Benhabib o najnowszej książce Butler poświęconej związkom judaizmu i syjonizmu. Jak zwykle, polecamy też kolejny odcinek dziennika Cezarego Michalskiego.

Polecane książki

Gdy na teren powieści gatunkowo zarezerwowany dla mężczyzn wkracza kobieta, można spodziewać się złamania zasad literackiej gry. Jednakże, gdy kobieta jest doskonałym śledczym z bagażem doświadczeń w policyjnym rzemiośle, przestępczy świat nie zazna spokoju w zderzeniu z przenikliwością i skutecznoś...
Książka stanowi pierwsze monograficzne kompleksowe opracowanie dotyczące rozwiązań prawnych związanych ze wszczęciem i przebiegiem postępowania w przedmiocie nadania klauzuli wykonalności przeciwko małżonkowi dłużnika. Monografia opisuje specyfikę postępowania w przedmiocie nadania klauzuli wykonaln...
Wierszopełki, czyli Zbiór wierszyków dla milusińskich na jesień i zimę zachwycają od początku do końca: od zabawnego i pełnego uroku tytułu (dla kogo jeszcze „wierszopełki” to przynajmniej „koszałki-opałki”?), aż po Bajkowy sen – wierszowaną bajeczkę wieńczącą całość. Dwanaście wierszyków – dwanaści...
Poradnik zawiera kompletny opis przejścia trybu fabularnego Tomb Raider: Anniversary na poziomie średnim. Podano lokalizacje broni, amunicji i apteczek, a ponadto można zapoznać się z opisami bohaterów, nieprzyjaciół i arsenału. Tomb Raider: Anniversary - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez gr...
Praktyczny przewodnik po najczęstszych w obrocie sądowym przypadkach apelacji. Służy rozwiązaniu konkretnych problemów występujących przy sporządzaniu apelacji cywilnych i karnych. Zawiera niezbędną wiedzę pozwalającą na prawidłowe sporządzenie apelacji. Celem jest maksymalna ich jasność i precyzja,...
M.K.Gandhi to jedna z najbardziej inspirujących postaci dwudziestego wieku, propagator pacyfizmu jako środka walki politycznej i jeden z twórców współczesnej państwowości indyjskiej. Jest to klasyczna autobiografia, która opowiada jego własnymi słowami historię życia Gandhiego oraz tego, jak rozwi...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Opracowanie zbiorowe

RE­DAK­CJA Yael Bar­ta­na (re­dak­tor­ka ar­ty­stycz­na), Mag­da­le­na Błędo­wska, Kin­ga Du­nin, Ma­ciej Gdu­la, Ma­ciej Kro­piw­nic­ki, Ju­lian Kutyła (wi­ce­na­czel­ny), Ja­kub Maj­mu­rek, Sławo­mir Sie­ra­kow­ski (re­dak­tor na­czel­ny), Ar­tur Żmi­jew­ski (re­dak­tor ar­ty­stycz­ny)

ZESPÓŁ Aga­ta Arasz­kie­wicz, Mi­chał Bi­le­wicz, Ka­ta­rzy­na Błahu­ta, Zyg­munt Bo­raw­ski, Mi­chał Bo­ruc­ki, Ja­kub Bożek, Mar­cin Chałupka, Ven­du­la Cza­bak, Anna De­lick (Sztok­holm), Paweł De­mir­ski, Ka­rol Domański, Jo­an­na Er­bel, Ka­ta­rzy­na Fi­dos, Bar­tosz Frącko­wiak, Ma­ciej Gdu­la, Syl­wia Goław­ska, Ka­ta­rzy­na Górna, Agniesz­ka Graff, Agniesz­ka Grzy­bek, Iza­be­la Jasińska, Adam Je­lo­nek, Mar­cin Kaliński, Jaś Ka­pe­la, To­masz Ki­tliński, Ma­ria Kla­man, Ka­rolina Kra­su­ska, Małgo­rza­ta Ko­wal­ska, Pat Kul­ka, Łukasz Kuźma, Adam Lesz­czyński, Ja­rosław Lip­szyc, Se­ba­stian Lisz­ka, Mag­da Ma­jew­ska, Adam Ma­zur, Do­ro­ta Mie­szek, Kuba Mi­kur­da, Bartłomiej Mo­dze­lew­ski, Paweł Mościc­ki, Wi­told Mro­zek, Ma­ciej No­wak, Do­ro­ta Olko, Adam Ostol­ski, Jo­an­na Ostrow­ska, Ja­nusz Ostrow­ski, To­masz Piątek, Paweł Pie­niążek, Kon­rad Pu­stoła, Mag­da Ra­czyńska, Jo­an­na Raj­kow­ska, Prze­mysław Sa­du­ra, Mi­chał Schmidt, Jan Smo­leński, An­dre­as Sta­dler, To­masz Sta­wi­szyński, Be­ata Stępień, Kin­ga Stańczuk, Agniesz­ka Ster­ne, Igor Stok­fi­szew­ski, Mo­ni­ka Strzępka, Ja­kub Sza­frański, Aga­ta Szczęśniak, Ka­zi­mie­ra Szczu­ka, Bar­ba­ra Sze­le­wa, Ja­kub Szes­to­wic­ki, Eli­za Szy­bo­wicz, Mag­dalena Środa, Olga To­kar­czuk, Krzysz­tof To­ma­sik, Ju­sty­na Tur­kow­ska, Ka­rolina Walęcik, Pa­tryk Wa­lasz­kow­ski, Błażej War­koc­ki, Agniesz­ka Wiśnie­wska, Ka­ta­rzy­na Woj­cie­chow­ska, Jo­an­na Wow­rzecz­ka, Do­mi­ni­ka Wróblew­ska, Waw­rzy­niec Za­krzew­ski, Woj­tek Zrałek-Kos­sa­kow­ski

KO­OR­DY­NA­TOR­KI KLUBÓW KRY­TY­KI PO­LI­TYCZ­NEJ Jo­an­na To­karz-Ha­er­tig, Małgo­rza­ta Łukom­ska, Agniesz­ka Wiśnie­wska

LO­KAL­NI KO­OR­DY­NA­TO­RZY KLUBÓW KP: Białystok: Łukasz Kuźma, Ber­lin: Mar­ta Ma­dej, Ta­ina Man­sa­ni, By­tom: Sta­nisław Ruk­sza, Cie­szyn: Jo­an­na Wow­rzecz­ka, Często­cho­wa: Mar­ta Frej, To­masz Kosiński, Gnie­zno: Paweł Bart­ko­wiak, Ka­mi­la Ka­sprzak, Je­le­nia Góra: Woj­ciech Woj­ciechowski, Ka­lisz: Mikołaj Pan­ce­wicz, Kijów: Olek­sij Ra­dyn­ski, Va­syl Cze­re­pa­nyn, Ko­sza­lin: Mag­da Młynar­czyk, Kraków: Ju­sty­na Drath, Lu­blin: Rafał Cze­kaj, Agniesz­ka Ziętek, Łódź: Mar­ty­na Do­mi­niak, Opo­le: Szy­mon Py­tlik, Ostro­wiec Święto­krzy­ski: Mo­ni­ka Pa­stusz­ko, Szydłowiec: Inga Pyt­ka-So­but­ka, Toruń: Mo­ni­ka Szlo­sek, Trójmia­sto: Ma­ria Kla­man, Wrocław: Da­wid Kraw­czyk

KO­REK­TA Ur­szu­la Ro­man

OKŁADKA Ka­ta­rzy­na Błahu­ta

LAY­OUT na pod­sta­wie pro­jek­tu Ma­rio Lom­bar­do – Ka­ta­rzy­na Błahu­ta

SKŁAD I ŁAMA­NIE Le Że

WY­DAW­CA Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej / Sto­wa­rzy­sze­nie im. Sta­nisława Brzo­zow­skie­go

ZARZĄD STO­WA­RZY­SZE­NIA Sławo­mir Sie­ra­kow­ski (pre­zes), Mi­chał Bo­ruc­ki,

Do­ro­ta Głażew­ska (dy­rek­tor fi­nan­so­wy), Ma­ciej Kro­piw­nic­ki

AD­RES Kry­ty­ka Po­li­tycz­na, ul. Fok­sal 16, p. II, 00–372 War­sza­wa, tel. (+ 48 22) 505 66 90,

E-MAILre­dak­cja@kry­ty­ka­po­li­tycz­na.pl

Wy­da­wa­nie pi­sma „Kry­ty­ka Po­li­tycz­na”

do­fi­nan­so­wa­ne jest ze środków Mi­ni­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­we­go

Dro­dzy Czy­tel­ni­cy!

Zachęcamy do wspar­cia na­szych działań, z góry dzięku­je­my za po­moc! Da­ro­wi­zny można prze­ka­zać, do­ko­nując do­bro­wol­nych wpłat na kon­to: Sto­wa­rzy­sze­nie im. Sta­nisława Brzo­zow­skie­go, Bank DnB NORD Pol­ska S.A. IIIO/War­sza­wa 92 1370 1037 0000 1701 4446 9300. Tytuł prze­le­wu po­wi­nien brzmieć: „Da­ro­wi­zna na rzecz Sto­wa­rzy­sze­nia im. Sta­nisława Brzo­zow­skie­go”. In­for­mu­je­my, że nie pro­wa­dzi­my pre­nu­me­ra­ty re­dak­cyj­nej.

www.kry­ty­ka­po­li­tycz­na.plwww.dzien­ni­ko­pi­nii.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Kino ro­dzi się w roku 1895, gdy 28 grud­nia lyońscy prze­mysłowcy, bra­cia Lumière, urządzają pierw­szy po­kaz swo­je­go ki­ne­ma­to­gra­fu w pa­ry­skiej Grand Café położonej w oko­li­cy ope­ry. Pierw­szym z dzie­sięciu krótkich filmów po­kazanych wówczas było Wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki – nakręcony w jed­nym ujęciu film przed­sta­wiający ro­bot­ników z fa­bry­ki Lumière’ów opusz­czających swo­je miej­sce pra­cy po skończo­nej zmia­nie.

Kino ro­dzi się za­tem w bar­dzo ścisłym związku z cy­wi­li­zacją prze­mysłową – to wy­na­la­zek prze­mysłowców, a pierw­szy pu­blicz­ny po­kaz ki­ne­ma­to­gra­fu otwie­ra kadr z bu­dyn­kiem fa­brycz­nym i opusz­czającymi go ro­bot­ni­ka­mi. Te związki kina i prze­mysłu będą to­wa­rzy­szyć fil­mo­wi w dal­szej jego hi­sto­rii. Fil­mow­cy z upodo­ba­niem kie­ro­wać będą obiek­ty­wy swo­ich ka­mer na wy­two­ry cy­wi­li­zacji prze­mysłowo-tech­nicz­nej.

Kino ze wszyst­kich dzie­dzin sztu­ki samo też w naj­większym stop­niu zor­ga­ni­zo­wa­ne było jak prze­mysł. Pro­duk­cja ob­razów fil­mo­wych wy­ma­gała spo­rych nakładów ka­pi­tałowych, obsługujące ją stu­dia z cza­sem zor­ga­ni­zo­wały się w for­my właściwe roz­wi­niętemu ka­pi­talizmowi prze­mysłowe­mu, z cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla nie­go zja­wi­ska­mi wer­ty­kal­nej in­te­gra­cji pra­cy, kon­cen­tra­cji ka­pi­tału, dążenia ryn­ku do oli­go­po­lu, różnych form ra­cjo­na­li­za­cji i zarządza­nia ry­zy­kiem. Sam film ma formę to­wa­rową – po­wie­la­ny jest w set­kach iden­tycz­nych ko­pii i dys­try­bu­owa­ny w tej for­mie na wszyst­kich dostępnych mu ryn­kach. W hi­sto­rii prze­mysłu fil­mo­we­go od­bi­ja się hi­sto­ria ka­pi­talizmu – o wie­le sil­niej i dy­na­micz­niej niż w hi­sto­rii ryn­ku sztu­ki czy ryn­ku księgar­skie­go.

Ha­run Fa­roc­ki w przy­po­mnia­nym tu przez nas ese­ju sta­wia tezę, że wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki Lumière’ów roz­po­czy­na pro­ces wy­pie­ra­nia rze­czy­wi­stości pra­cy fa­brycz­nej w ki­nie. Ale jed­no­cześnie to właśnie kino po­zo­sta­je naj­sil­niejszą formą wi­zu­al­nej świa­do­mości epo­ki prze­mysłowej – miej­scem, gdzie przedsta­wia się ona sama so­bie. W za­sa­dzie wyłącznie przez te fil­mo­we przed­sta­wie­nia my, jej późni wnu­ko­wie, mamy dziś do niej dostęp.

W naj­now­szym nu­me­rze „Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej” przyglądamy się wszyst­kim tym związkom kina i prze­mysłu: kinu jako prze­mysłowi, kinu jako wi­zu­al­nej świa­do­mości świa­ta prze­mysłowe­go, kinu jako me­dium uka­zującym kul­tu­rową lo­gikę for­dy­zmu i nowe­go reżimu pro­duk­cji, który for­dyzm zastąpił. Prze­mia­nom mo­delów pro­duk­cji sa­me­go kina i temu, jak kino od­bi­jało zmie­niające się spo­so­by pro­duk­cji w ciągu ostat­nich po­nad stu lat hi­sto­rii.

Tek­sty teo­re­tyków i ar­tystów ze­sta­wia­my tu z wy­po­wie­dzia­mi sa­mych fil­mowców, przed­sta­wi­cie­li pol­skie­go prze­mysłu fil­mo­we­go. Roz­ma­wiając z jego różnymi przed­sta­wi­cie­la­mi, re­pre­zen­tującymi od­mien­ne po­zy­cje w polu pro­duk­cji fil­mo­wej – od dy­rek­tor PISF Agniesz­ki Odo­ro­wicz po przed­sta­wi­cie­li sku­piających młodych fil­mowców Sto­wa­rzy­sze­nia Film 1,2 – sta­ra­my się na­szki­co­wać mapę pa­nujących w nim sto­sunków władzy i me­cha­nizmów in­sty­tu­cjo­nal­nych.

Chce­my w ten sposób zwrócić uwagę na ma­te­rial­no-in­sty­tu­cjo­nalną, prze­mysłową pod­stawę fil­mo­wych przed­sta­wień. Wy­ko­nać wo­bec kina ten sam gest, który kino po­li­tycz­ne, wy­ko­ny­wało wo­bec prze­mysłowe­go ka­pi­ta­li­zmu, gdy po­ka­zy­wało kon­sty­tu­ującą go sferę pro­duk­cji i tworzących ją swoją pracą ano­ni­mo­wych ro­bot­ników w kla­sycz­nym ki­nie za­zwy­czaj re­du­ko­wa­nych do roli sta­tystów.

W jaki sposób kino może być po­li­tycz­ne dziś, wo­bec do­mi­na­cji spo­so­bu pro­duk­cji in­ne­go niż for­dow­ski i prze­mysłowy? Jak może po­ka­zy­wać lo­gi­ki współcze­snych sys­temów pro­duk­cji, do tego tak, by upodmio­to­wić wo­bec nich swo­ich widzów? Nie­ste­ty, trud­no zna­leźć dobrą od­po­wiedź na te py­ta­nia. Bo łatwej od­po­wiedzi na te pro­ble­my nie ma – są one naj­wyższą stawką po­li­tycz­nego kina i jego teo­rii dziś.

Wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki © Ha­run Fa­roc­ki, 1995

Film bra­ci Lo­uisa i Au­gu­sta Lumière Wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki Lumière w Lyonie [La Sor­tie des usi­nes Lumière à Lyon] trwa 45 se­kund i po­ka­zu­je około stu pra­cow­ników fa­bry­ki ma­te­riałów fo­to­gra­ficz­nych w Lyon Mont­pla­isir, gdy opusz­czają bramę zakładu i roz­chodzą się w ka­drze w dwie prze­ciw­ne stro­ny. Przez ostat­nie dwa­naście mie­sięcy sta­rałem się wyśle­dzić możli­wie różne wa­rian­ty mo­ty­wu z owe­go fil­mu: załogi opusz­czającej swo­je miej­sce pra­cy. Przykłady znaj­do­wałem w kro­ni­kach fil­mo­wych oraz w fil­mach do­ku­men­tal­nych, prze­mysłowych, pro­pa­gan­do­wych i fa­bu­lar­nych. Po­mi­jałem ar­chi­wa te­le­wi­zyj­ne, ofe­rujące nie­prze­braną ilość ma­te­riału do każdego słowa klu­cza, jak i re­kla­my ki­no­we i te­le­wi­zyj­ne, które nie­zwy­kle rzad­ko po­ka­zują ro­bot­ników prze­mysłowych. Re­kla­ma tyl­ko śmier­ci boi się bar­dziej niż pra­cy w fa­bry­ce.

Ber­lin, 1934: Ro­bot­ni­cy i po­zo­sta­li pra­cow­ni­cy zakładów Sie­men­sa wy­ma­sze­ro­wują z zakładu w ko­lum­nach, by przyłączyć się do na­zi­stow­skiej ma­ni­fe­sta­cji. Widać ko­lumnę in­wa­lidów wo­jen­nych, a wie­lu ma­sze­rujących ma na so­bie białe kom­bi­ne­zo­ny ro­bo­cze, jak gdy­by chcie­li una­ocz­nić ideę zmi­li­ta­ry­zo­wa­nej na­uki.

NRD, 1963 (lo­ka­li­za­cja nie­określona): Be­trieb­skamp­fgrup­pe – złożona z ro­bot­ników mi­li­cja pod­le­gająca par­tii – wy­ru­sza na ma­new­ry. Mężczyźni i ko­bie­ty w mun­du­rach wsia­dają z wielką po­wagą do lek­kich po­jazdów bo­jo­wych i jadą do lasu. Tam cze­kają na nich fa­ce­ci z kasz­kie­ta­mi na głowach, udający „sa­bo­tażystów”. Gdy konwój prze­jeżdża przez bramę zakładu, fa­bry­ka wygląda ni­czym ko­sza­ry.

RFN, 1975: Przed zakłada­mi Volks­wa­ge­na w Em­den stoi za­par­ko­wa­na mała fur­go­net­ka z nagłośnie­niem i pusz­cza mu­zykę: wier­sze Włod­zi­mie­rza Ma­ja­kow­skie­go śpie­wa­ne przez Ern­sta Bu­scha. Związko­wiec zwołuje wra­cających z po­ran­nej zmia­ny pra­cow­ników na ma­ni­fe­stację prze­ciw­ko pla­no­wi prze­nie­sie­nia pro­duk­cji do USA.

Związek za­wo­do­wy używa opty­mi­stycz­no-re­wo­lu­cyj­nej mu­zy­ki jako tła dla ob­ra­zu ro­bot­ników prze­mysłowych w Re­pu­bli­ce Fe­de­ral­nej w roku 1975. Roz­brzmie­wa ona rze­czy­wiście w miej­scu ak­cji, a nie jest po pro­stu do­daną ścieżką dźwiękową, jak to często było głupią prak­tyką w oko­li­cach ’68 roku. Ro­bot­ni­kom, jak na iro­nię, mu­zy­ka ta się po­do­ba, po­nie­waż ze­rwa­nie z ko­mu­ni­zmem było tak całko­wi­te, że nie są już świa­do­mi obec­ności re­wo­lu­cji paździer­ni­ko­wej w słowach śpie­wa­nej pio­sen­ki.

Obiek­tyw bra­ci Lumière w 1895 roku skie­ro­wa­ny był na bramę zakładu, stając się w ten sposób pre­kur­so­rem licz­nych ka­mer elek­tro­nicz­ne­go nad­zo­ru, które dzi­siaj au­to­ma­tycz­nie i na oślep pro­du­kują nie­skończoną ilość ob­razów w celu ochro­ny własności. Za po­mocą tego typu urządzeń być może udałoby się usta­lić tożsamość czte­rech mężczyzn, którzy w fil­mie Ro­ber­ta Siod­ma­ka Zabójcy [The Kil­lers, 1946] we­szli prze­bra­ni za załogę na te­ren fa­bry­ki ka­pe­lu­szy i zra­bo­wa­li wypłaty. W fil­mie tym można zo­ba­czyć opusz­czających fa­brykę ro­bot­ników, będących w rze­czy­wi­stości gang­ste­ra­mi. Dziś ka­me­ry służące do elek­tro­nicz­ne­go nad­zo­ru murów, ogro­dzeń, ma­ga­zynów, dachów i dzie­dzińców wy­po­sażone są w sys­tem au­to­ma­tycz­ne­go wy­kry­wa­nia ru­chu (Vi­deo Mo­tion De­tec­tion). Sprzęt ten igno­ru­je zmia­ny w oświe­tle­niu i w kon­traście, za­pro­gra­mo­wa­ny do odróżnia­nia nie­znaczącego ru­chu od rze­czy­wi­ste­go za­grożenia. (Alarm włączy się, gdy ktoś będzie prze­cho­dził przez ogro­dzenie, lecz nie wte­dy, gdy prze­le­ci nad nim ptak). Tym sa­mym jest to za­po­wiedź no­we­go porządku ar­chi­wum, przyszłej bi­blio­te­ki ob­razów ru­chu, w której będzie można wy­szu­ki­wać i po­bie­rać ich ele­men­ty. Do dziś te dy­na­micz­ne, kom­po­zy­cyj­ne de­ter­mi­nan­ty se­kwen­cji ob­razów, które przy mon­tażu są de­cy­dujące, gdy z wie­lu ujęć trze­ba zro­bić je­den film – nie zo­stały ani skla­sy­fi­ko­wa­ne, ani wzięte pod uwagę.

Pierw­sza ka­me­ra w hi­sto­rii fil­mu była skie­ro­wa­na na fa­brykę. Lecz po stu la­tach można po­wie­dzieć, że fa­bryka ra­czej ją od­rzu­ciła niż przyjęła. Fil­my o pra­cy albo o ro­bot­ni­kach nie stały się żad­nym istot­nym ga­tun­kiem, a prze­strzeń przed fa­bryką po­zo­stała dru­gorzędnym miej­scem ak­cji. Większość filmów fa­bu­lar­nych roz­gry­wa się w tej części życia, która pracę zo­sta­wiła za sobą. Po­ka­za­nie zmien­ności pra­cy utrud­niają wszyst­kie składo­we pro­duk­cji prze­mysłowej, które do­pro­wa­dziły do jej do­mi­na­cji nad in­ny­mi for­ma­mi wy­twa­rza­nia: po­dział pro­ce­su pra­cy na szczegółowe eta­py, ciągłe po­wta­rza­nie, sto­pień or­ga­ni­za­cji, który od jed­nost­ki właści­wie nie wy­ma­ga ja­kiej­kol­wiek de­cy­zji i nie po­zo­stawia jej żad­nej swo­bo­dy. Od uchwy­ce­nia na taśmie fil­mo­wej ucho­wały się prak­tycz­nie wszyst­kie akty ko­mu­ni­ka­cji, ja­kie miały przez ostat­nie sto lat miej­sce w fa­brykach, gdzie wy­mie­nia­no się słowa­mi, spoj­rze­nia­mi czy ge­sta­mi. Ka­me­ra i pro­jek­tor są w grun­cie rze­czy wy­na­laz­ka­mi me­cha­nicz­ny­mi, a czas roz­kwi­tu ta­kich wy­na­lazków w 1895 już minął. Roz­wi­jające się wówczas che­mia i elek­trycz­ność nie były prak­tycz­nie dostępne dla oka. Rze­czy­wi­stość opar­ta na tych tech­nicz­nych pro­ce­sach właści­wie nie cha­rak­te­ry­zo­wała się wi­dzial­nym ru­chem. Ka­me­ra fil­mo­wa po­zo­stała jed­nak sku­pio­na na tym, co się po­ru­sza. Gdy dzie­sięć lat temu używa­no przede wszyst­kim dużych kom­pu­terów wy­po­sażonych w wi­doczną ru­chomą część – po­ru­szającą się tam i z po­wro­tem taśmę ma­gne­tyczną – ka­me­ry sku­piały się ciągle na tej ostat­niej, wi­dzial­nej in­stan­cji ru­chu, by służyła jako zastępcza re­pre­zen­ta­cja niewi­docznych pro­cesów. Temu uza­leżnie­niu od ru­chu co­raz bar­dziej bra­ku­je ma­te­riału, co może do­pro­wa­dzić kino do sa­mo­znisz­cze­nia.

De­tro­it, 1926: Ro­bot­ni­cy schodzą po scho­dach kładki dla pie­szych położonej nad ulicą biegnącą obok głównej sie­dzi­by Ford Mo­tor Com­pa­ny. Gdy ka­me­ra pew­nym sie­bie i równo­mier­nym ru­chem prze­miesz­cza się po chwi­li w pra­wo, wi­dzo­wi uka­zu­je się prześwit, na tyle duży, by mogło się w nim zmieścić jed­no­cześnie parę lo­ko­mo­tyw. Z tyłu doj­rzeć można kwa­dra­to­wy dzie­dzi­niec, wy­star­czająco ob­szer­ny, by mógł służyć za lądo­wi­sko dla ste­row­ca. Wokół dzie­dzińca set­ki ro­bot­ników kie­rują się do wyjścia, do którego dojdą do­pie­ro za parę mi­nut. Da­le­ko w tle prze­jeżdża pociąg to­wa­ro­wy, do­sko­na­le zgra­ny z tem­pem ru­chu ka­me­ry. Po chwi­li oczom wi­dza uka­zu­je się dru­ga kładka, iden­tycz­na z pierwszą, jej czte­ry pasy schodów są po­now­nie zapełnio­ne ro­bot­nikami. Ka­me­ra pre­zen­tu­je bu­dy­nek z ta­kim mi­strzo­stwem i pew­nością, że sta­je się on pla­nem zdjęcio­wym – jak gdy­by zo­stał wcześniej przy­go­to­wa­ny przez od­dział fil­mo­wej fir­my pro­du­cenc­kiej tak, by umożliwić to per­fek­cyj­nie zgra­ne w cza­sie ujęcie. Au­tor­ska siła ka­me­ry prze­kształca ro­bot­ników w armię sta­tystów. Znaj­dują się w ka­drze przede wszyst­kim po to, by po­ka­zać, że nie są to ujęcia mo­de­lu fa­bry­ki sa­mo­chodów – albo in­a­czej mówiąc, że użyto mo­de­lu w ska­li 1:1.

W przy­pad­ku fil­mu bra­ci Lumière można od­kryć, że ro­bot­ni­cy zo­sta­li usta­wie­ni z dru­giej stro­ny bra­my i wy­bie­gli przez nią sztur­mem na ko­mendę ope­ra­to­ra. Za­nim wkro­czyła tu reżyse­ria fil­mo­wa, by skon­den­so­wać te­mat, to właśnie porządek prze­mysłowy syn­chro­ni­zo­wał życie tych lu­dzi. Zwal­nia­ni byli z nie­go w pew­nym określo­nym mo­men­cie – kie­dy wy­cho­dzi­li z fa­bry­ki, wpa­so­wa­ni w bramę zakładową ni­czym w kadr. Ka­me­ra bra­ci Lumière nie miała jesz­cze wi­zje­ra, nie mo­gli oni być więc pew­ni swo­je­go ujęcia. Dzięki bra­mom zakłado­wym uzy­ski­wa­no wy­obrażenie ka­dro­wa­nia, które nie bu­dziło żad­nych wątpli­wości. Na­rzu­co­na pro­ce­so­wi pra­cy struk­tu­ra syn­chro­ni­zu­je ro­bot­ników i ro­bot­ni­ce, bra­my zakłado­we na­dają im formę, a kom­pre­sja ta wy­twa­rza ob­raz siły ro­bo­czej. Przy ogląda­niu fil­mu za­uważamy, że tych wy­chodzących z fa­bry­ki lu­dzi łączy coś na­prawdę fun­da­men­tal­ne­go. Ob­raz jest czymś bli­skim pojęciu, dla­te­go przed­sta­wie­nie bra­ci Lumière stało się fi­gurą re­to­ryczną. Można ją zna­leźć w do­ku­men­tach, fil­mach prze­mysłowych i pro­pa­gan­do­wych, często z mu­zyką i/bądź słowa­mi w tle. Ro­bot­ni­cy wy­chodzący z fa­bry­ki — ujęcie to zy­ski­wało wie­le zna­czeń, na przykład „wyzy­ski­wani”, „pro­le­ta­riat prze­mysłowy”, „ro­bot­ni­cy fi­zycz­ni” lub „społeczeństwo ma­so­we”. Wi­zja wspólno­ty nie trwa długo. Gdy tyl­ko ro­bot­ni­cy przejdą przez bramę, roz­chodzą się jako po­je­dyn­czy lu­dzie. Właśnie ten aspekt ich eg­zy­sten­cji stał się najczęstszym te­matem filmów fa­bu­lar­nych. Jeśli ro­bot­ni­cy po opusz­cze­niu fa­bry­ki nie po­zo­staną ra­zem, na przykład idąc na ma­ni­fe­stację, ob­raz ich ro­bot­ni­czej eg­zy­sten­cji się roz­pa­da. Kino mogłoby za­cho­wać ten wi­dok, po­zwa­lając im iść uli­ca­mi ta­necz­nym kro­kiem: gdy w Me­tro­po­lis (1927) Frit­za Lan­ga po­ja­wiają się ro­bot­ni­cy, po­ru­szają się w sposób przy­po­mi­nający ta­niec. Film ten po­ka­zu­je ich w jed­na­ko­wych uni­for­mach, idących w ten sam tępy sposób. Ten ob­raz przyszłości oka­zał się jed­nak nie­zbyt traf­ny, przy­najm­niej w Eu­ro­pie czy Ame­ry­ce Północ­nej, gdzie, widząc kogoś idącego ulicą, trud­no jest stwier­dzić, czy wra­ca on z pra­cy, bo­iska czy z urzędu po­mo­cy społecz­nej. Ka­pi­tału, czy też – w języku Me­tro­po­lis – panów-właści­cie­li fa­bry­ki, nie ob­cho­dzi jed­na­ko­wy wygląd nie­wol­ników-ro­bot­ników. Po­nie­waż po wyjściu z zakładu pra­cy nie daje się dłużej utrzy­mać ob­ra­zu wspólno­ty, re­to­rycz­na fi­gu­ra opusz­cza­nia fa­bry­ki po­ja­wia się często na początku lub końcu fil­mu, jako swe­go ro­dza­ju slo­gan. Cho­dzi o to, by mogła funk­cjo­no­wać ni­czym przed­mo­wa bądź posłowie, w ode­rwa­niu od całości. Już w pierw­szym fil­mie na­po­ty­ka­my ku na­sze­mu za­sko­cze­niu coś, co trud­no jest prze­sko­czyć: stwier­dze­nie, do którego nie tak łatwo dodać coś no­we­go.

Gdy w grę wcho­dzi strajk lub jego łama­nie, oku­pa­cja fa­bry­ki bądź jej za­mknięcie, fa­brycz­ny dzie­dzi­niec może stać się płod­nym miej­scem ak­cji. Bra­ma zakłado­wa two­rzy gra­nicę między ochra­nianą sferą pro­duk­cji a prze­strze­nią pu­bliczną; jest miej­scem ide­al­nym, stawką w prze­kształca­niu wal­ki eko­no­micz­nej w po­li­tyczną. Straj­kujący ro­bot­ni­cy de­fi­lują przez bramę zakładową, a po­zo­stałe war­stwy i kla­sy społecz­ne przyłączają się do nich. Nie tak jed­nak zaczęła się re­wo­lu­cja paździer­ni­ko­wa i nie w ten sposób oba­lo­no ko­mu­ni­stycz­ne reżimy. Do upad­ku ko­mu­ni­zmu w Pol­sce w znacz­nym stop­niu przy­czy­niła się obec­ność pod­czas oku­pa­cji stocz­ni im. Le­ni­na w Gdańsku lu­dzi spo­za załogi, którzy przy­szli pod bra­my stocz­ni po­ka­zać mi­li­cji, że nie uda jej się usunąć ro­bot­ników z fa­bry­ki po­ta­jem­nie. Opo­wia­da o tym film An­drze­ja Waj­dy Człowiek z żela­za (1981).

1916: we współcze­snym epi­zo­dzie fil­mu Nie­to­le­ran­cja D. W. Grif­fith przed­sta­wił strajk w nie­zwy­kle dra­ma­tycz­ny sposób. Naj­pierw obniżono ro­bot­ni­kom płace (po­nie­waż związki, które chciały ich ulep­szać mo­ral­nie, zażądały więcej środków); jak tyl­ko straj­kujący wy­szli na ulicę, nad­ciągnęła po­li­cja z ka­ra­bi­na­mi ma­szy­no­wy­mi i otwo­rzyła do tłumu ogień. Walkę ro­bot­niczą uka­zu­je się tu jako wojnę do­mową. Dzie­ci i żony ro­bot­ników zgro­ma­dzo­ne przed swo­imi do­ma­mi przy­pa­trują się z prze­rażeniem ma­sa­krze. Jest także gru­pa bez­ro­bot­nych, stojąca w go­to­wości, by zająć miej­sce straj­kujących ni­czym, mówiąc dosłownie, ar­mia re­zer­wo­wa. Jest to praw­do­po­dob­nie naj­większa strze­la­ni­na przed bramą zakładową w całej stu­let­niej hi­sto­rii kina.

1933: W ob­ra­zie straj­ku w ham­bur­skim por­cie au­tor­stwa Wsie­wołoda Pu­dow­ki­na (film De­zer­ter) pełniący wartę straj­kujący musi przyglądać się gru­pie łami­strajków rozłado­wujących stat­ki. Wi­dzi, jak je­den z nich chwie­je się pod ciężarem skrzy­ni. Długo opie­ra się ładun­ko­wi, lecz w końcu pada. Straj­kujący ob­ser­wu­je te­raz nie­przy­tom­ne­go leżącego ro­bot­ni­ka z zimną, społecz­no-hi­sto­ryczną uwagą, a po jego twa­rzy prze­my­kają cie­nie. Rzu­cają je bez­ro­bot­ni śpieszący do bram por­tu, by przejąć pracę tego, który upadł. Są to nędzne, wy­chu­dzo­ne po­sta­cie, po­sta­rzałe lub zdzie­cin­niałe z po­wo­du bie­dy i cho­ro­by. Straj­kujący spogląda na twarz star­sze­go mężczy­zny ze śliną kapiącą z języka i prze­rażony od­wra­ca spoj­rze­nie. Tak wie­lu nie może zna­leźć za­trud­nie­nia i miej­sca w społeczeństwie opar­tym na pra­cy – czy możliwa jest za­tem społecz­na re­wo­lu­cja? Film po­ka­zu­je twa­rze bie­daków przez kra­ty wejścia do zakładu. Spoglądają więc oni z wnętrza więzie­nia bez­ro­bo­cia na wol­ność, która na­zy­wa się pracą na­jemną. Fil­mo­wa­ni przez kra­ty wyglądają tak, jak gdy­by już znaj­do­wa­li się w obo­zie. W tym sa­mym stu­le­ciu mi­lio­ny lu­dzi ogłoszo­no zbędny­mi; uzna­no ich za społecz­nie szko­dli­wych albo za podrzędnych ra­so­wo. Zo­sta­li wsa­dze­ni przez na­zistów lub ko­mu­nistów do obozów, w których cze­kała ich re­edu­ka­cja bądź zagłada.

Char­lie Cha­plin przyjął pracę przy taśmie, a pod­czas straj­ku zo­stał z fa­bry­ki wy­rzu­co­ny przez po­licję… Ma­ri­lyn Mon­roe sie­działa u Frit­za Lan­ga przy taśmie w zakładzie przetwórstwa ryb­ne­go… In­grid Berg­man spędziła je­den dzień w fa­bry­ce; a gdy tam weszła, na jej twa­rzy po­ja­wił się wy­raz świętego prze­rażenia, jak gdy­by zstąpiła do pie­kieł… Gwiaz­dy fil­mo­we są na sposób feu­dal­ny ważnymi ludźmi i ciągnie ich do świa­ta ro­bot­ników; przeżywają tam coś po­dob­ne­go do mo­narchów, którzy, zgu­biw­szy drogę pod­czas po­lo­wa­nia, po­zna­wa­li, co to głód. Mo­ni­ca Vit­ti w fil­mie Mi­che­lan­ge­la An­to­nio­nie­go Czer­wo­na pu­sty­nia (1946) chce żyć ro­bot­ni­czym życiem i dla­te­go wy­ry­wa straj­kującemu ro­bot­ni­ko­wi nad­gry­zioną bułkę.

Jeśli ze­sta­wi­my iko­no­gra­fię kina i ma­lar­stwo chrześcijańskie, ro­bot­ni­ka można by wówczas przyrównać do jed­ne­go z mniej po­pu­lar­nych świętych. Kino przed­sta­wia go jed­nak także w in­nych po­sta­ciach, wpi­sując ele­men­ty ro­bot­ni­czej eg­zy­sten­cji w od­mien­ne for­my życia. Kie­dy kino ame­ry­kańskie po­dej­mu­je te­mat eko­no­micz­nej władzy bądź zależności, robi to chętniej na przykładzie mniej­szych bądź większych gang­sterów niż na przykładzie ro­bot­ników i przed­siębiorców. Po­nie­waż w USA ma­fia kon­tro­lu­je niektóre związki za­wo­do­we, przejście od fil­mu o pra­cy do fil­mu o zor­ga­ni­zo­wa­nej przestępczości może być płynne. Kon­ku­ren­cja, two­rze­nie trustów, utra­ta nie­za­leżności, los pra­cow­ni­ka ni­skie­go szcze­bla i doświad­cze­nie wy­zy­sku – wszyst­ko to ze­pchnięte zo­stało do pod­zie­mia. Ame­ry­kański film prze­niósł walkę o chleb i pen­sje z fa­bry­ki do ban­ko­wych sal. Także w we­ster­nach cho­dzi często o wal­ki społecz­ne, na przykład między właści­cie­la­mi rancz i rol­ni­ka­mi, lecz mimo to strzały nie pa­dają na pa­stwi­skach i po­lach, lecz na uli­cach i w sa­lo­onach. Na­wet w rze­czy­wi­stości wal­ki so­cjal­ne za­zwy­czaj nie toczą się przed fa­bryką. Gdy naziści roz­bi­ja­li w Niem­czech ruch ro­bot­ni­czy, ro­bi­li to w miesz­ka­niach i na uli­cach, w więzie­niach i obo­zach – ale rzad­ko przed fa­brykami. Naj­większe akty prze­mo­cy w tym stu­le­ciu, woj­ny do­mo­we i świa­to­we, obo­zy re­edu­ka­cji i zagłady w większości przy­padków były bli­sko związane z prze­mysłową or­ga­ni­zacją pro­duk­cji, a także z jej kry­zy­sa­mi. Ale wszyst­ko to działo się z dala od praw­dzi­wych fa­bryk.

1956: Bry­tyj­ska kro­ni­ka fil­mo­wa Pathé po­ka­zu­je walkę kla­sową w An­glii. Straj­kujący ro­bot­ni­cy przed zakładem Au­sti­na w Bir­ming­ham chcą prze­szko­dzić łami­straj­kom w kon­ty­nu­owa­niu pro­duk­cji. Blo­kują fa­brykę, siedząc, i sięgają po prze­moc, by unie­możliwić do­sta­wy go­to­wych części, a później ich wywóz. Sta­rają się siłą otwo­rzyć drzwi sa­mo­cho­du do­staw­cze­go, wyciągnąć z nie­go łami­straj­ka – ale nie biją go przez otwar­te okno, by zmu­sić go w ten sposób do otwar­cia drzwi czy za­trzy­ma­nia po­jaz­du. Wal­ka prze­bie­ga naj­wy­raźniej według nie­pi­sa­nych reguł, które ogra­ni­czają roz­miar prze­mocy. Straj­kujący działają z pasją, nie chcą jed­nak ni­cze­go znisz­czyć ani ni­ko­go zra­nić. Pra­wie za­wsze bywa tak, że w wal­kach sa­mych ro­bot­ników jest mniej prze­mocy niż w wal­kach pro­wa­dzo­nych w ich imie­niu.

Ze­brałem, prze­stu­dio­wałem i porównałem ze sobą te i wie­le in­nych przed­sta­wień, które po­dej­mują mo­tyw pierw­sze­go fil­mu w hi­sto­rii kina, ro­bot­ników wy­chodzących z fa­bry­ki, i zmon­to­wałem to w je­den film: Wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki [Ar­be­iter ver­las­sen die Fa­brik] (wi­deo, 37 mi­nut, czar­no-biały, 1995). Mon­taż fil­mu miał na mnie wpływ wszech­ogar­niający; gdy miałem go przed ocza­mi, wy­da­wało mi się, że kino przez po­nad sto lat prze­ra­biało je­den je­dy­ny mo­tyw. Ni­czym dziec­ko po­wta­rzające przez sto lat pierw­sze słowo, które na­uczyło się wy­ma­wiać, by uwiecz­nić radość dzie­wi­cze­go aktu mowy. Albo jak­by kino pra­co­wało w du­chu ma­la­rzy Da­le­kie­go Wscho­du, którzy za te­mat swo­ich ob­razów obie­ra­li za­wsze ten sam krajob­raz, aż stał się on do­sko­nały i wchłonął w sie­bie ar­tystę. Gdy umarła wia­ra w tego ro­dza­ju do­sko­nałość, zro­dziło się kino.

W fil­mie bra­ci Lumière bu­dy­nek fa­bry­ki, te­ren przy­zakłado­wy, jest zbior­ni­kiem na początku pełnym, a na końcu pu­stym. Za­spo­ka­ja to żądzę oka, która sama może być opar­ta na in­nych pra­gnie­niach. W przy­pad­ku pierw­sze­go fil­mu za­da­nie po­le­gało na przed­sta­wie­niu ru­chu i tym sa­mym na una­ocz­nie­niu możliwości zro­bie­nia tego za po­mocą ru­cho­mych ob­razów. Od­gry­wający tę scenę byli świa­do­mi owe­go celu – niektórzy wzno­si­li ra­mio­na i tak wyraźnie sta­wia­li krok, jak gdy­by mie­li przed­sta­wiać ruch w no­wym or­bis pic­tus1 – tym ra­zem w ru­cho­mych ob­ra­zach. W ta­kiej książce mo­gli­byśmy zna­leźć, ni­czym w en­cy­klo­pe­dii, stwier­dze­nie, że mo­tyw bra­my po­ja­wia się już w naj­star­szym tekście li­te­ra­tu­ry eu­ro­pej­skiej, w Ody­sei. Ośle­pio­ny cy­klop ob­ma­cu­je przy wyjściu z ja­ski­ni wy­chodzące zwierzęta, pod których brzu­cha­mi wi­sie­li Odys i jego to­wa­rzy­sze. Opusz­cza­nie fa­bry­ki nie jest li­te­rac­kim mo­ty­wem, który zo­stał za­adap­to­wa­ny do kina. Za­ra­zem nie sposób so­bie wy­obra­zić fil­mu, który nie od­no­siłby się do ob­razów sprzed epo­ki kina – ob­razów na­ma­lo­wa­nych, spi­sa­nych, opo­wie­dzia­nych i tych ist­niejących naj­pierw w myślach. Od­chodząc od główne­go nur­tu, możemy od­kryć coś z tej pre­hi­sto­rii. Za­raz po tym, jak w 1895 roku wy­da­na zo­stała ko­men­da do wyjścia, ro­bot­ni­cy i ro­bot­ni­ce wypłynęli z fa­bry­ki. I na­wet jeśli cza­sa­mi wcho­dzi­li so­bie w drogę – młoda ko­bie­ta szar­pie inną za spódnicę, za­nim obie pójdą w prze­ciw­nych kie­run­kach, wie, że ta, pod su­ro­wym okiem ka­me­ry, nie odważy się jej oddać – to cały ruch był jed­nak płynny i nikt nie zo­stał z tyłu. Było tak praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że główny cel po­le­gał na przed­sta­wie­niu ru­chu – być może jed­nak zo­staje tu za­sy­gna­li­zo­wa­ny także pe­wien do­dat­ko­wy sens. Do­pie­ro później, po tym jak na­uczy­liśmy się już, w jaki sposób ob­razy fil­mo­we sięgają po idee i są przez nie uj­mo­wa­ne, byliśmy w sta­nie do­strzec, że pew­ność ru­chu ro­bot­ników i ro­bot­nic re­pre­zen­tu­je coś in­ne­go – wi­docz­ny ruch ludz­ki jest sub­sty­tu­tem nie­obec­ne­go i nie­wi­docz­ne­go przepływu to­warów, pie­niędzy i idei krążących w prze­myśle.

Już w otwie­rającej se­kwen­cji ob­razów pierw­sze­go fil­mu usta­no­wio­no prze­wod­nią sty­li­stykę kina. Tych znaków i zna­czeń nie wpi­sa­no w świat, lecz wzięto je z rze­czy­wi­stości. Jak gdy­by świat sam z sie­bie chciał nam coś po­wie­dzieć.

1Or­bis pic­tus [świat w ob­ra­zach] albo też Or­bis Sen­su­alium Pic­tus [wi­dzial­ny świat w ob­ra­zach] – wy­da­na w roku 1658 książka z ob­raz­ka­mi dla dzie­ci au­tor­stwa cze­skie­go pe­da­go­ga Jana Amo­sa Komeńskie­go [przyp. tłum.].

Ha­run Fa­roc­ki, au­tor między in­ny­mi ta­kich filmów, jakWi­de­ogra­my re­wo­lu­cji, Wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki, Poważne gry jest jed­nym z twórców kładących pod­wa­li­ny es­te­ty­ki wi­deo. Ostat­nio Fa­roc­ki jed­nak mniej zaj­mu­je się tra­dy­cyj­nym ki­nem i pro­dukcją te­le­wi­zyjną, a częściej współpra­cu­je z in­sty­tu­cja­mi z pola sztuk wi­zu­al­nych. Jego nowy pro­jekt Pra­ca w jed­nym ujęciu to se­ria warsz­tatów prze­pro­wa­dzo­nych w 15 mia­stach na całym świe­cie. Fa­roc­ki ra­zem ze stu­den­ta­mi, reżyse­ra­mi i ak­ty­wi­sta­mi pra­cu­je nad serią krótkich filmów przed­sta­wiających pracę w jej wszel­kich wy­mia­rach. For­mal­ne wy­mo­gi są dwa: film po­wi­nien zo­stać nakręcony w jed­nym ujęciu i nie po­wi­nien trwać dłużej niż dwie mi­nu­ty.

OLEK­SIJ RA­DYN­SKI: Skąd po­mysł, żeby wpro­wa­dzić ta­kie ogra­ni­cze­nie, że film ma zo­stać nakręcony w jed­nym ujęciu, bez mon­tażu?

HA­RUN FA­ROC­KI: Kino zaczęło się od filmów kręco­nych w jed­nym ujęciu. Pierw­sze fil­my bra­ci Lumière były czymś w ro­dza­ju dy­na­micz­nych fo­to­gra­fii. Dziś taka re­duk­cja – albo, jeśli pan woli, pry­mi­ty­wizm – wy­da­je mi się bar­dzo przy­dat­ny. Dzięki roz­wo­jo­wi tech­ni­ki możemy obec­nie fil­mo­wać przed­miot z do­wol­nej per­spek­ty­wy. Jed­nak ta sama tech­nicz­na łatwość skłania nas do dużo częstsze­go zmie­nia­nia punk­tu wi­dze­nia, kie­run­ku pa­trze­nia – bez ja­kie­goś ważnego po­wo­du, bez głębsze­go celu. Dla­te­go wy­da­je mi się istot­ny powrót do pod­sta­wo­we­go py­ta­nia: jaka po­zy­cja, jaki punkt wi­dze­nia wy­dają się ide­al­ne dla prze­ka­za­nia określo­nej treści.

A jaki ta re­zy­gna­cja z mon­tażu ma związek z te­ma­tem pańskie­go pro­jek­tu – pracą? W hi­sto­rii kina właśnie mon­taż często porówny­wa­no ze współcze­snym pro­ce­sem pra­cy – film po­ja­wia się w umyśle wi­dza, który pod­czas ogląda­nia „skle­ja” w myślach ko­lej­ne ka­dry, ni­czym na taśmie mon­tażowej w fa­bry­ce. Z roz­mysłem gra pan na tej opo­zy­cji?

Zrówna­nie ki­no­we­go mon­tażu z taśmą mon­tażową w fa­bry­ce jest oczy­wiście ważne, choć za­po­mnia­no o nim ja­kieś 50 lat temu. Wy­da­je mi się, że pra­ca przy taśmie po­zba­wia ro­bot­ni­ka oso­bli­we­go typu pro­duk­tyw­ności cha­rak­te­ry­zującego do­bry mon­taż. To pro­duk­tyw­ność, która wy­ni­ka z ze­sta­wie­nia dwóch nie­ocze­ki­wa­nych ele­mentów. Być może nig­dy nie przyszłoby nam do głowy po­sta­wić je je­den obok dru­gie­go, a mon­taż po­zwa­la jakoś od­nieść je do sie­bie, prze­ciw­sta­wić so­bie lub dopełnić je­den dru­gim, sko­men­to­wać je­den przez dru­gi. Efek­tem jest ki­ne­ma­to­gra­ficz­na eks­pre­sja, a to, co otrzy­mu­je­my w efek­cie pra­cy przy taśmie, za­zwy­czaj jest dane z góry. Za­tem re­zy­gna­cja z mon­tażu wiąże się ra­czej z czymś in­nym. Cho­dzi o to, że kie­dy je­steśmy ogra­ni­cze­ni jed­nym, je­dy­nym ujęciem, trze­ba zna­leźć roz­wiąza­nie ta­kie­go oto pro­ble­mu: jak zna­leźć ten mo­ment, który odsyła do ja­kiegoś dużo bar­dziej ogólne­go pro­ce­su albo bar­dziej ob­szer­nej prze­strze­ni niż to, co widać u nas w ka­drze? To pod­sta­wo­we za­da­nie kina: cze­go byśmy nie po­ka­zy­wa­li w fil­mie, za­wsze wy­kra­wa­my mały seg­ment z cze­goś większe­go. Można po­ka­zać, jak ktoś idzie z kimś do łóżka albo jak ktoś tam pra­cu­je – ale to za­da­nie po­zo­sta­je nie­zmien­ne.

A czy to za­po­mnia­ne już pół wie­ku temu porówna­nie nie sta­je się jed­nak znów ak­tu­al­ne w epo­ce no­wych mediów, kie­dy to je­steśmy zmu­sze­ni nie tyl­ko „mon­to­wać” coś, co dzie­je się na jed­nym ekra­nie, ale też ba­lan­so­wać między ata­kującymi nas bez prze­rwy stru­mie­nia­mi in­for­ma­cji?

Tak, oczy­wiście, dziś dużo częściej spo­ty­ka­my się z ludźmi, którzy są w sta­nie przyj­mo­wać in­for­ma­cje z wie­lu ekranów jed­no­cześnie. Wal­ter Ben­ja­min na­zwałby to pew­nie „no­wym roz­pro­sze­niem”. Ja robię coś w za­sa­dzie prze­ciw­ne­go – wzy­wam do głębo­kiej kon­cen­tra­cji, do uwa­gi. To coś bli­skie­go ide­om fran­cu­skie­go fi­lo­zo­fa Ber­nar­da Stie­gle­ra, który pro­po­nu­je ogra­ni­cze­nie się do jed­ne­go źródła, jed­ne­go tek­stu i czy­ta­nia go na różne spo­so­by.

Wie­lu widzów często nie jest w sta­nie obej­rzeć od początku do końca na­wet zwykłego dwu­mi­nu­to­we­go fil­mi­ku na YouTu­bie, nie mówiąc już o dwu­mi­nu­to­wym fil­mie nakręco­nym w jed­nym ujęciu. Próbuje pan prze­ciw­sta­wić się tej ten­den­cji?

Chciałbym przy­najm­niej, żeby widz nie za­wsze miał możliwość opar­cia się na pra­cy mon­tażu, którą wy­ko­nał już ktoś inny, ale żeby sam zajął się czymś w ro­dza­ju mon­tażu w swo­jej wy­obraźni. Wi­dzi­cie pe­wien zbiór frag­mentów i możecie sami skon­stru­ować z tego jakąś całość. Nie cze­ka­cie, aż wam ją po­dyk­tują li­te­ra po li­te­rze. To pra­ca, którą po­win­niście wy­ko­nać sami (śmiech).

Do swo­je­go pro­jek­tu wy­brał pan mia­sta, z których większość to ogrom­ne me­ga­lo­po­lis. Skąd taki, a nie inny wybór do przed­sta­wie­nia pra­cy we współcze­snym świe­cie? Prze­cież naj­bar­dziej ma­so­wa, nie­wi­dzial­na i pod­le­gająca wy­zy­sko­wi pra­ca dziś od­by­wa się wca­le nie w wiel­kich cen­trach miej­skich.

Jeśli po­mi­nie­my pracę rol­ników, która fak­tycz­nie jest słabo re­pre­zen­to­wa­na w tym pro­jek­cie, sta­ra­my się po­ka­zać w równym stop­niu wszyst­kie for­my współcze­snej pra­cy. Duże mia­sta w pełni do tego pa­sują, tam też prze­cież znaj­dują się fa­bry­ki z kosz­mar­ny­mi wa­run­ka­mi pra­cy i naj­bar­dziej za­awan­so­wa­ne for­my wy­zy­sku. Stąd re­ali­zu­je­my ten pro­jekt również w ta­kich mia­stach jak Łódź, Li­zbo­na czy Tel Awiw, które nie są żad­ny­mi me­ga­lo­po­lis. Jed­nak przede wszyst­kim – nie wszędzie uda­je się zna­leźć szkołę fil­mową czy inną in­sty­tucję edu­ka­cyjną, która mogłaby zo­stać part­ne­rem w tym pro­jek­cie.

Po warsz­ta­tach prze­pro­wa­dzo­nych w Mo­skwie, co może pan po­wie­dzieć o tym mieście i o pra­cy, którą tu pan wi­dział?

Wy­da­je mi się, że na pod­sta­wie mo­ich warsz­tatów trud­no bu­do­wać ja­kieś uogólnie­nia. Przede wszyst­kim ro­zu­miem jed­nak, że ogrom­na część za­chodzącej tu pra­cy po­zo­sta­nie nie­przed­sta­wio­na. Do­ty­czy to zwłasz­cza pra­cy post­in­du­strial­nej, nad­zwy­czaj roz­po­wszech­nio­nej w Mo­skwie – na przykład w sfe­rze usług. Po dru­gie w moim pro­jek­cie wszyst­ko zależy od ma­te­riału, który przy­niosą uczest­ni­cy, i od tego, na co oni zwra­cają uwagę. W cza­sie warsz­tatów w Mo­skwie wi­działem wyjątko­wo dużo filmów zro­bio­nych na uli­cy w sty­lu spon­ta­nicz­nej ob­ser­wa­cji. To określiło cha­rak­ter ma­te­riału ze­bra­ne­go w Mo­skwie, jed­nak na pew­no nie cha­rak­teryzuje w pełni wszyst­kie­go, co tu się dzie­je.

Re­zul­ta­tem pro­jek­tu Pra­ca w jed­nym ujęciu będzie nie film, ale se­ria wy­staw. Dla­cze­go prze­szedł pan ze sfe­ry kina do­ku­men­tal­ne­go i te­le­wi­zji do sys­te­mu sztu­ki współcze­snej?

Gdzieś w połowie lat 90. co­raz częściej zaczęto za­pra­szać mnie, bym po­ka­zy­wał moje fil­my w prze­strze­niach ga­le­ryj­nych. Zro­zu­miałem, że tu mogę so­bie po­zwo­lić na dużo bar­dziej eks­pe­ry­men­tal­ne po­dejście, wol­ne od obo­wiązków dy­dak­ty­ki, przystępności i tak da­lej. Na początku wy­da­wało mi się, że zdo­by­wam nowe te­ry­to­rium, ale bar­dzo szyb­ko stało się dla mnie ja­sne, że tyl­ko udało mi się zre­kom­pen­so­wać to, co stra­ciłem. W tym sa­mym bo­wiem cza­sie w te­le­wi­zji zaszły bar­dzo dra­stycz­ne zmia­ny. Sądzę, że było to związane z ogólną zmianą w kul­tu­rze w początkach lat 2000. Ro­bie­nie te­raz filmów do­ku­men­tal­nych w te­le­wi­zji jest dla mnie nie­możliwe – dokład­nie tak, jak ro­bie­nie ich na przykład w Ame­ry­ce. Wszyst­ko się zmie­niło, a prze­strze­nie ar­ty­stycz­ne spełniają dziś funkcję, która kie­dyś była za­re­zer­wo­wa­na przez dys­ku­syj­ne klu­by fil­mo­we czy na­wet klu­by mu­zycz­ne, pra­cow­nie, domy kul­tu­ry. Cała działalność kul­tu­ral­na, która wcześniej od­by­wała się w ta­kich miej­scach, z ja­kie­goś po­wo­du prze­niosła się do muzeów i ga­le­rii.

Jak by pan opi­sał tę zmianę kul­tu­rową?

Przede wszyst­kim jest ona związana z re­wo­lucją me­dialną, której właśnie doświad­cza­my. Mamy w Niem­czech dzie­sięć razy więcej kanałów te­le­wi­zyj­nych, a jed­no­cześnie po­ziom pro­duk­cji kul­tu­ral­nej w tych sa­mych Niem­czech nie po­zwa­la robić więcej niż dwóch do­brych jakościo­wo pro­gramów dzien­nie. Do stwo­rze­nia 15 czy 20 ta­kich pro­gramów po pro­stu nie star­cza od­po­wied­nio wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych lu­dzi. Wszy­scy muszą kon­ku­ro­wać, co prze­ja­wia się w wal­ce o uwagę pu­blicz­ności, którą oglądamy po­tem na ekra­nach. W re­zul­ta­cie niektóre po­dejścia do te­le­wi­zji – jak na przykład moje – oka­zują się po pro­stu wy­klu­czo­ne. W tym sa­mym cza­sie wie­lu lu­dzi – zwłasz­cza w Eu­ro­pie i Ame­ry­ce – zaczęło cho­dzić do prze­strze­ni ar­ty­stycz­nych. Dziś w Niem­czech więcej lu­dzi cho­dzi do muzeów niż na me­cze piłki nożnej. Oczy­wiście to nie może się równać pu­blicz­ności te­le­wi­zyj­nej, ale i tak to nie­mało (śmiech).

Czy można po­wie­dzieć, że tra­dy­cja kina po­li­tycz­ne­go, a także es­te­ty­ki do­ku­men­tal­nej, które pan re­pre­zen­tu­je, zo­stała wy­gna­na z te­le­wi­zji do ar­ty­stycz­ne­go get­ta? Czy wi­dzi pan po­trzebę (i możliwość) po­wro­tu na utra­co­ne te­ry­to­rium?

Tak, oczy­wiście. Choć aku­rat w Niem­czech nie wy­da­je się to możliwe, po­nie­waż ska­la ze­psu­cia w pu­blicz­nej te­le­wi­zji jest tam nie­wy­obrażalna. Nie bacząc na to, że nie po­win­ni tam myśleć głównie o pie­niądzach, za­cho­wują się, jak ty­po­wa te­le­wi­zja ko­mer­cyj­na. A nie­rzad­ko na­wet go­rzej niż te­le­wi­zja ko­mer­cyj­na. Jed­nak rozwój in­ter­ne­tu już niedługo po­zba­wi te­le­wizję resz­tek jej mo­no­po­lu na in­for­mację. Trze­ba uważnie śle­dzić wy­da­rze­nia w tej sfe­rze.

Ważną częścią pro­jek­tu Pra­ca w jed­nym ujęciu wy­da­je się jego stro­na in­ter­ne­to­wa. Czy pla­nu­je pan da­lej pra­co­wać z wi­deo umiesz­cza­nym on­li­ne?

Tak, wy­da­je mi się, że ta­kie po­dejście naj­le­piej od­po­wia­da mo­jej dzi­siej­szej prak­ty­ce – kie­dy już nie kręcę sam, a ra­czej daję wa­run­ki do stwo­rze­nia ma­te­riału in­nym lu­dziom. Wy­da­je mi się, że ide­al­ne dla pro­jek­tu byłoby, gdy­by wy­cho­dził on poza założone po­działy w wir­tu­al­nym świe­cie. Na przykład, gdy­by ktoś nie­za­leżnie ode mnie zaczął kręcić krótkie fil­my przed­sta­wiające pracę w jed­nym ujęciu i łado­wał je na YouTu­be, byłoby na­prawdę su­per.

Na początku swo­jej ka­rie­ry zro­bił pan kil­ka filmów edu­ka­cyj­nych o teo­rii mark­si­stow­skiej dla nie­miec­kiej te­le­wi­zji. Może opo­wie pan o tym doświad­cze­niu?

Oczy­wiście, nie­miec­ka te­le­wi­zja nig­dy nie zamówiła u mnie żad­ne­go edu­ka­cyj­ne­go fil­mu o mark­si­zmie. Mój po­mysł po­le­gał więc na założeniu cze­goś w ro­dza­ju kontr­in­sty­tu­cji opar­tej na doświad­cze­niu ra­dziec­kiej ki­no­awan­gar­dy, gdzie kino wypełniałoby funkcję edu­ka­cyjną. W tym celu wydało mi się ważne, żeby objaśnić niektóre klu­czo­we pojęcia teo­rii mark­si­stow­skiej. Po­zy­tyw­ne w tym doświad­cze­niu było to, że mnie i moim ko­le­gom nie wy­da­wało się możliwe zastąpie­nie czy­ta­nia Mark­sa ogląda­niem na­sze­go fil­mu. Film był dla nas przede wszyst­kim narzędziem, środ­kiem ko­mu­ni­ka­cji. Nie­ste­ty często za­cho­wy­wa­liśmy się wte­dy jak stu­den­ci, którzy trochę zbyt szyb­ko chcą się stać wykładow­ca­mi.

WYJŚCIE Z FA­BRY­KI, WEJŚCIE NA SCENĘ

Jak wia­do­mo, pierw­szy w hi­sto­rii pu­blicz­nie wyświe­tlo­ny film nosił tytuł Wyjście ro­bot­ników z fa­bry­ki. 22 mar­ca 1895 roku na rue de Ren­nes w Paryżu w obec­ności około dwu­stu widzów Au­gu­ste i Lo­uis Lumière po raz pierw­szy wyświe­tli­li na ekra­nie po­ru­szający się lud. Ich ro­bot­ni­cy zo­sta­li uchwy­ce­ni przed bramą fa­bry­ki w Mont­pla­isir, gdy około południa wy­cho­dzi­li na przerwę. A więc to wy­chodząc ze swo­jej fa­bry­ki, lu­dzie wchodzą na scenę, dzięki no­wej jakości eks­po­zy­cyj­nej, jaką ofe­ru­je epo­ka ki­ne­ma­to­gra­fu. Wszyst­ko to, jak widać, jest bar­dzo pro­ste, ale jed­no­cześnie pa­ra­dok­sal­ne.

Ten  p o c z ą t e k  był jed­nak tak na­prawdę  n i e s p o d z i a n k ą. Bra­cia Lumière praw­do­po­dob­nie nie chcie­li szczególnie eks­po­no­wać swo­ich „ma­lucz­kich”. Byli przede wszyst­kim dum­ni, mogąc za­pre­zen­to­wać w Paryżu ory­gi­nal­ny pro­ces uzy­ski­wa­nia barw­nej fo­to­gra­fii zwa­ny au­to­chro­mem. Jed­nak to ki­ne­to­skop po­ka­za­ny na sa­mym końcu se­an­su był, ku ich zdzi­wie­niu, naj­większym za­sko­cze­niem dla pu­blicz­ności: „Przy po­mo­cy wy­na­le­zio­ne­go przez sie­bie ki­ne­to­skopu p. Lo­uis Lumière wyświe­tlił nie­zwy­kle oso­bliwą scenę: wyjście per­so­ne­lu fa­brycz­ne­go na przerwę obia­dową. Wi­dok wszyst­kich tych lu­dzi kłębiących się w pośpie­chu na uli­cy wywołał po­ru­szający efekt…”1. W trak­cie kil­ku se­kund zo­ba­czy­liśmy około set­ki osób, tak jak­by „lud z ob­ra­zu” (ro­bot­ni­cy Lyonu) do­ko­nał nagłej in­wa­zji na przykładne społeczeństwo inżynierów i prze­mysłowców (pa­ry­skich widzów), które przyszło na se­ans.

Za­ra­zem  p o c z ą t e k  ten ujaw­nił się właśnie w  r ó ż n i c y  po­wstałej między przed­sta­wio­ny­mi pod­mio­ta­mi a spo­so­bem ich eks­po­zy­cji: pra­cow­ni­cy zo­sta­li po­ka­za­ni w mo­men­cie od­cho­dze­nia od pra­cy. Oczy­wiście, z tym odejściem nie wiążą się żadne gwałtow­ne żąda­nia: ro­bot­ni­cy ko­rzy­stają po pro­stu z prze­rwy obia­do­wej, aby za­czerpnąć po­wie­trza, pod­czas gdy ich dy­rek­tor ko­rzy­sta z nasłonecz­nie­nia dającego od­po­wied­nie wa­run­ki do fil­mo­wa­nia. Ale różnica po­ja­wia się również na kil­ku in­nych po­zio­mach:  p r a c o w n i c y  – wy­twa­rzający ma­te­riał fo­to­gra­ficz­ny – zmie­niają się na­gle w  a k t o r ó w  pierw­sze­go fil­mu. Je­den z nich, jadący na ro­we­rze, na­zy­wa się Fran­cis Do­ublier: niedługo po­tem przej­dzie na drugą stronę i zy­ska nowy sta­tus społecz­ny, stając się  o p e r a t o r e m  fil­mo­wym2.

Trze­ci pa­ra­doks po­ja­wia się wówczas, gdy do­strzeżemy, że ten  p o c z ą t e k  mógł za­ist­nieć tyl­ko dzięki żywiołowi  p o w t ó r z e n i a. Na­gra­nie fil­mu na taśmie ce­lu­lo­ido­wej w mar­cu 1895 po­prze­dziła „próba ge­ne­ral­na” na nośniku pa­pie­ro­wym – a więc nie­na­dającym się do pro­jek­cji – w le­cie 1894; po nim nastąpiły inne „próby” i wer­sje tej sa­mej sce­ny na­gry­wa­ne do końca XIX wie­ku3. Do­daj­my też, że taśma mie­rzyła je­dy­nie sie­dem­naście metrów – w całości około ośmiu­set fo­to­gramów albo „wi­doków” [vues], jak się wówczas mówiło – a film trwał jedną mi­nutę, „trze­ba więc było po­wta­rzać pro­jekcję na prośbę za­chwy­co­nej wi­dow­ni”4.

Wresz­cie  p o c z ą t e k  ten nie ma w so­bie nic z „punk­tu” wyjścia: po­ja­wia się ra­czej jako wciąż nie­określone te­ry­to­rium,  p o l e  otwar­tych możliwości, uza­leżnio­nych nie tyle od właściwości no­we­go me­dium, ile od różnych ro­dzajów jego użycia. Wy­star­czy rzu­cić okiem na ka­ta­log „wi­doków Lumière’ów”, aby zro­zu­mieć rolę, jaką ode­grał ki­ne­ma­to­graf w hi­sto­rii po­ka­zy­wa­nia lu­dzi. Właści­wie całe ciało społecz­ne, na wszyst­kich sze­ro­kościach geo­gra­ficz­nych, stało się pod ko­niec XIX wie­ku naj­ważniej­szym przed­mio­tem tego no­we­go ru­cho­me­go atla­su świa­ta: wal­ki byków i dzie­cięce kon­kur­sy, po­li­tycz­ne ma­ni­fe­sta­cje i pro­ce­sje re­li­gij­ne; miej­ski zgiełk, stra­ga­ny z owo­ca­mi i wa­rzy­wa­mi; pra­ca w do­kach, ry­ba­cy, rol­ni­cy; roz­ryw­ka i dzie­cięce za­ba­wy; wo­do­wa­nie statków, drużyny spor­to­we i tru­py cyr­ko­we; pracz­ki i tan­ce­rze Ashan­ti, oty­li lon­dyńscy burżuje i bied­ni ku­li­si z Saj­go­nu i tak da­lej5.

Cały pro­blem spro­wa­dza się do tego,  w   j a k i   s p o s ó b   i   w   j a k i m   c e l u   w y s t a w i a n o   t e   „w i d o k i”. Do­brze wie­my, że przed­sta­wie­nia ludów sta­no­wiły ważny ele­ment zarówno kina „pier­wot­ne­go”, jak i „no­wo­cze­sne­go” nie­za­leżnie od – albo po­czy­nając od – Wyjścia ro­bot­ników z fa­bry­ki6. Widać to u Grif­fi­tha i Eisen­ste­ina, Abla Gan­ce’a i Kin­ga Vi­do­ra. Nie za­po­mi­naj­my przy tym o Frit­zu Lan­gu, który w Me­tro­po­lis wyrażał za­nie­po­ko­je­nie ma­ni­pu­lacją tłumem, za­nim Leni Rie­fen­stahl po­sta­no­wiła ten tłum opie­wać, by później glo­ry­fi­ko­wać praw­dzi­we­go dyk­ta­to­ra w Trium­fie woli7. W tych wa­run­kach trud­no się dzi­wić po­li­tycz­nej ko­niecz­ności – i trud­nościom pojęcio­wym – ana­li­zy tych „me­dial­nych” zja­wisk w epo­ce zwy­cięskich to­ta­li­ta­ryzmów u myśli­cie­li ta­kich jak Kra­cau­er, Brecht, Ben­ja­min czy Ad­or­no8. Nie wy­star­czy więc, by lud był eks­po­no­wa­ny  t a k   w  o g ó l e: trze­ba  w  k a ż d y m   p o j e d y n c z y m   p r z y p adku  za­sta­na­wiać się, czy for­ma tej eks­po­zy­cji – kadr, mon­taż, rytm, nar­ra­cja i tak da­lej – za­my­ka go (czy­li alie­nu­je i osta­tecz­nie eks­po­nu­je jego zni­ka­nie), czy też go uwal­nia (czy­li wy­zwa­la i eks­po­nu­je jego by­cie-ra­zem, po­zwa­lając lu­dziom po­ja­wiać się zgod­nie z ich własną mocą).

LUD WY­OBRAŻONY

„Kino – pisał Ed­gar Mo­rin – uka­zu­je nam pro­ces wni­ka­nia człowie­ka w świat i nie­ro­ze­rwal­ny z tym pro­ces wni­ka­nia świa­ta w człowie­ka” – w określo­nym mo­men­cie, w płasz­czyźnie dia­lek­tycz­ne­go wa­ha­nia, które jest narzędziem kon­wer­sji. Płasz­czyzną tego wa­ha­nia jest sam  o b r a z, o tyle, o ile „nie jest on je­dy­nie kliszą wędrującą od re­al­ności do wy­obraźni, [lecz także] ra­dy­kal­nym ak­tem kon­sty­tu­ującym za­ra­zem re­al­ność i wy­obraźnię”9. Jeśli człowiek w ki­nie jest owym  c z ł o w i e k i e m   w y o b r a ż o n y m, o którym pi­sze Mo­rin, nie ozna­cza to, że należy roz­po­zna­wać w nim je­dy­nie człowie­ka ucie­kającego i pogrążone­go w ilu­zji, człowie­ka nie­rze­czy­wi­ste­go i nieświa­do­me­go, apo­li­tycz­ne­go i obojętne­go wo­bec świa­ta. Gdy gru­pa ro­bot­ników Lumière’a (większa na ekra­nie niż w rze­czy­wi­stości) wy­cho­dziła z fa­bry­ki na świeże po­wie­trze przed zdu­mioną grupą burżuazyj­nych widzów na rue de Ren­nes, było to być może  s p o t k a n i e   p o l i t y c z n e, spo­tka­nie wywołane przez ob­raz, ale nie­od­cięte od rze­czy­wi­stości, po­nie­waż usta­na­wiało związek – na długie lata społecz­ne­go roz­wo­ju kina – między ro­bot­ni­ka­mi a kadrą kie­row­niczą lub klien­ta­mi tego sa­me­go, rodzącego się prze­mysłu. Jean-Lo­uis Sche­fer w swo­jej być może naj­piękniej­szej książce na­szki­co­wał po­etykę, nie­mal me­tap­sy­cho­lo­gię, tego „człowie­ka wy­obrażone­go”, na­zy­wając go  c z ł o w i e k i e m   z w y c z a j n y m, fil­mo­wym „człowie­kiem bez właściwości”. To w nim na­sza  s a m o t n o ś ć   p r z e d   o b r a z e m  sta­je się – za pośred­nic­twem stra­chu, jak prze­ko­nu­je Sche­fer –  s p ó j n o ś c i ą   c i a ł a   s p o ł e c z n e g o, którą na­sza sa­mot­ność będzie prze­siąknięta: