Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Lilka i spółka

Lilka i spółka

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65157-57-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Lilka i spółka

Wakacyjne przygody Lilki, czyli Mikołajka w spódnicy.

Lilka, Wika i Matewka  spędzają  wakacje w Jastarni u ciotki Jadźki. A ciotka, jak to ciotka, oprócz pypcia na nosie ma swoje zasady:) - sprzątanie, sprzątanie, sprzątanie, a słodycze tylko w sobotę. Które dziecko to wytrzyma? Dzieciaki obmyślają sprytne plany, jak wyrwać się z Jastarni. Tym bardziej, że pogoda nie dopisuje, a do ciotki przyjeżdża „Pan Mądraliński”, czyli Wojtuś.  Niestety wkrótce okaże się, że znienawidzona ciotka i przemądrzały Wojtuś, to najmniejszy problem Lilki i spółki…

Polecane książki

Standardowe rozważania ekonomiczne w głównej mierze dotyczą rynku surowców czy papierów wartościowych, gdzie cena łączy ze sobą nabywców i sprzedawców – w momencie gdy podaż spotyka się z popytem. Jednak najważniejszych transakcji w życiu dokonujemy na rynkach, na których ceny odgrywają drugoplanową...
Książka prezentuje obszerne i kompleksowe omówienie usług bancassurance adresowanych do samorządu terytorialnego i świadczącej ją organizacji bancassurance. Należy podkreślić unikalność rozważań na temat możliwości wykorzystania tej usługi w polskim samorządzie terytorialnym; monografia ta jest jedn...
Poradnik do gry Battlefield 3 pomoże Ci bezproblemowo ukończyć kampanię Single Player. Ponadto znajdziesz w nim szereg porad dotyczących trybu współpracy oraz zebrania jak największej ilości punktów, a także informacje dotyczące broni do odblokowania. Battlefield 3 - singleplayer i kooperacja - pora...
Niniejszy poradnik do gry Far Cry: New Dawn to rozbudowane kompendium wiedzy, poruszające wszystkie elementy rozgrywki. Przewodnik zawiera opis przejścia wszystkich misji dostępnych w produkcji, a także mnóstwo porad na start, wprowadzających do zabawy i ułatwiających pierwszy kontakt z tytułem. Nie...
Zastanawiałeś się kiedyś co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że dzisiaj jest Twój ostatni dzień życia? Autorka, podobnie jak Steve Jobs, uświadamia nam, że mamy wielkie szczęście, że nie jesteśmy nieśmiertelni, bo to z pewnością doprowadziłoby nas do zmarnotrawienia wielu godzin, dni i lat. Jest p...
Opracowanie stanowi przedstawienie zagadnień związanych z szeroko rozumianym dowodzeniem w postępowaniu cywilnym. W opracowaniu uwzględniono nową regulację (wprowadzoną ustawą z 4.7.2019 r. o zmianie ustawy Kodeks postępowania cywilnego oraz niektórych innych ustaw Dz.U. z 2019 r. poz. 1469) dotyczą...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Witkiewicz

Ilustrowała: JOANNA ZAGNER-KOŁATKorekty i łamanie: AGATA MOŚCICKA, biały-ogród.plProjekt okładki i strony tytułowej: JOANNA ZAGNER-KOŁAT© Copyright for text by Magdalena Witkiewicz, 2013
© Copyright for illustrations by Joanna Zagner-Kołat, 2013
© Copyright for this edition by Od Deski Do Deski, Warszawa 2017Wydanie IISBN 978-83-65157-57-7Wydawnictwo OD DESKI DO DESKI Sp. z o.o.
ul. Puławska 174/11, 02-670 Warszawaoddeskidodeski.com.plKonwersja:eLitera s.c..Czytelniku, korzystaj legalnie!
Nad książką ciężko pracował autor i wiele innych osób. Uszanuj ich trud i korzystaj z książki w legalny sposób. Dzięki temu będziemy mogli sobie pozwolić, by przygotować dla Ciebie kolejne znakomite lektury.

Mojemu Tacie. Dziękuję za Amalkęi wspólny wakacyjny czas – najlepszy na świecie!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

O TYM, JAK ZRUJNOWALIŚMY KARIERĘ ESTRADOWĄ WIKTORII I NAM WSZYSTKIM WAKACJE

Nazywam się Lilka i mam osiem lat. Przed chwilą moje życie – a przynajmniej wakacje, które już jutro się zaczynają – legło w gruzach. Moje i mojego rodzeństwa. Tylko oni jeszcze o tym nie wiedzą. Śpią sobie słodko, bo jest noc, i myślą, że na wakacje jak co roku pojedziemy do ciotki Franki. Ciotka Franka nie nazywa się wcale Franka, ale Małgorzata, jednak nasza rodzina ma w zwyczaju przekręcać imiona. Tata nazywa się Marek, lecz wszyscy na niego mówią Zdzichu, a moja mama dla każdego jest Ryba, a właściwie ma na imię Zosia.

No, ale od początku. Siedziałam pod drzwiami i podsłuchiwałam. Ot, takie niewinne podsłuchiwanie. Myślałam, że dowiem się wreszcie, co za niespodziankę rodzice szykują nam na wakacje – i się dowiedziałam.

– Ryba, zawieziemy ich do Jadźki do Jastarni. Dzwoniła wczoraj i sama zaproponowała – usłyszałam głos taty. – Nie mogą jechać do Franki przez tę nogę Wiki.

Jęknęłam. Ciotka Jadźka jest straszna. Ma pypeć na nosie i każe pić syrop z cebuli oraz pokrzywy. Poza tym ma czarny zeszyt z różnymi przepisami. Założyłam się kiedyś z siostrą, że ciotka Jadzia jest czarownicą…

– Do Jadźki? Oj, chyba będzie musiała użyć czarów, by sobie poradzić z całą trójką – usłyszałam głos mamy. – No i z nimi wytrzymać.

Wiedziałam! Wygrałam zakład. Duże włoskie lody. Ciotka Jadźka jest wiedźmą. Mama to potwierdziła. Mama zawsze wszystko wie najlepiej. Tacie czasem się zdaje, że coś wie, ale i tak zawsze to mama stawia na swoim. No, ale wracam do ciotki Jadźki.

Gdy byliśmy u niej z wizytą w zeszłym roku – koszmarną wizytą, dodam – nie wypuszczała miotły z rąk. Wiki, moja siostra, mówi, że gdy tylko słońce zajdzie, ona na niej lata. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale ciotka Jadzia bez przerwy coś zamiata. Jak nie macha miotłą, to ścierką, albo zbiera jakieś śmieci z podłogi. Nam też zwykle wręcza małe zmiotki w kolorach tęczy (ma ich chyba całą szafę) i każe zamiatać niewidoczne pyłki. Bez sensu trochę. Wiki i ja nawet lubimy sprzątać, ale jak jest co. A nie tak, że sprzątamy i efektu nie widać, bo już posprzątane.

Ciotka Jadźka rozkłada też gazety na dywanie, by dywan się nie pobrudził. Kiedyś kazała nam ściągać buty, ale gdy raz zobaczyła nasze stopy po całodziennym bieganiu po podwórku, często po kałużach, trawie i piasku, zaczęła z tymi gazetami.

Potem jej się nie podobało, że leżałyśmy na brzuchach i te gazety czytałyśmy. Bo tam były treści nieodpowiednie dla młodych dziewcząt. Tak mówiła. Młode dziewczęta to Wiki. Ja jestem dla ciotki po prostu dzieckiem.

Jeszcze samym „dzieckiem” mogę być, ale często jestem „drogim dzieckiem”, czego już nie znoszę.

– Drogie dziecko, to opowiadania dla dorosłych – wyjaśniała ciotka, ruszając tym swoim pypciem na nosie. – O miłości – mówiła, stawiając wiadro z mopem na środku kolorowej gazety, którą właśnie czytałam. – Piszą głupie baby, co je w życiu spotkało, wywnętrzają się publicznie, zamiast w sekrecie przeżywać. Zgłupiejecie od tego!

Ja chyba nie zgłupiałam od tego wywnętrzania. Wiki – nie wiem, może trochę.

Wiki jest już dorosła. Maluje się czasem i – jak mówi ciotka Jadźka – lata za chłopakami. Ma dwanaście lat i marzy, by być modelką. Wczoraj z Matewką, naszym młodszym bratem, przyłapaliśmy ją, jak wymalowana, w butach mamy i mamy czerwonej sukience schodziła z ostatniego piętra bloku, w którym mieszkamy.

Mieszkamy w czteropiętrowym bloku w Gdańsku. Całkiem niedaleko morza, a właściwie zatoki. Fajnie, co? Nawet dzielnica nazywa się Przymorze. Nasze okna wychodzą na taki wielki blok, który ma prawie kilometr długości. Nazywa się falowiec, bo jest pofalowany. Jak morska fala. Podobno takie są tylko w Gdańsku. Tam jest chyba z milion okien. Czasem podglądamy, co kto robi u siebie. Jeden chłopak wystawia głośniki na balkon i puszcza muzykę, a moja siostra wtedy tańczy. Chyba chce się mu przypodobać. A inna pani bez przerwy coś trzepie. Dywany, ręczniki i jakieś wielkie płachty. Na dziewiątym piętrze mieszka taki pan, co się wciąż opala. Aż cały czerwony jest od tego opalania. Wzięłyśmy kiedyś lornetkę taty i wszystko dokładnie obejrzałyśmy. Tego czerwonego pana również.

My mieszkamy na drugim piętrze, ale w zwykłym bloku, nie w falowcu. Okna małego pokoju wychodzą na piaskownicę i trzepak, na którym Wiki robi fikołki. Ja się boję i wcale tam nie chodzę. No ale przy fikołkach nic jej się nie stało, a przy schodzeniu ze schodów w rytm muzyki, której słuchała z empetrójki, od razu sobie coś zrobiła. Chociaż muszę przyznać, że gdy tak schodziła, to była całkiem piękna. Miała złote buty. Na strasznie wysokim obcasie. Jak nas zobaczyła, spadła z tych schodów i skręciła nogę. Stwierdziła, że zepsuliśmy jej przyszłość. Przyszłość estradową.

Ona też nam zepsuła przyszłość. Tę najbliższą. Bo teraz przez jej nogę musimy jechać do ciotki Jadźki. Gdyby była zdrowa, pojechalibyśmy jak zawsze do Amalki, do lasu nad jeziorem, gdzie ciotka Franka spędza całe lato. To jest raj na ziemi. To nasze miejsce. A teraz chcą nas pozbawić naszych wymarzonych wakacji.

Stwierdziłam, że nie mogę dalej podsłuchiwać. Trzeba było działać.

Moja starsza siostra Wiktoria była na mnie śmiertelnie obrażona. Za to zniszczenie jej kariery estradowej. Pomyślałam jednak, że wyjazd do ciotki Jadźki jest gorszą rzeczą niż jej złamana czy zwichnięta noga.

– Wiki! – zawołałam, tarmosząc ją. Musiałam ją obudzić.

– Mhm – rozległo się spod kołdry. Po chwili Wiki usiadła na łóżku i odwróciła się ode mnie, bo przypomniała sobie, że wciąż się gniewa. Wyciągnęła nogę i zaczęła jęczeć. Stwierdziłam, że dam jej trochę czasu. Niech sobie pojęczy, skoro lubi.

Wiki chwilę jęczała, a potem burknęła:

– Czemu właściwie mnie budzisz? Co się stało?

– Wiesz, dokąd jedziemy na wakacje? – zapytałam.

– No do Amalki, jak zawsze. – Moja siostra ziewnęła. – Z ciotką Franką.

– Nie – zaprzeczyłam. – Do Jadźki!

– Baba Jaga. – Mateusz też już się obudził.

– Ciii – syknęłyśmy jednocześnie.

– Śpij! – dodała Wiktoria.

– A jadłyście już kolację? – Dobiegło nas zapytanie na pół śpiącego Mateusza.

– Nie mamy nic do jedzenia – odpowiedziałam. – Śpij, to śniadanie będzie szybciej.

– Dobra. – Nasz brat ziewnął i zasnął, pewnie marząc o parówkach.

Mateusz, zwany przez wszystkich, zupełnie nie wiadomo dlaczego, Matewką, najbardziej na świecie lubi jeść.

Oprócz tego jeszcze kocha książki i mimo iż ma pięć lat, całkiem nieźle czyta. To też u nas rodzinne. Wszyscy czytamy, ile wlezie. Jednak książką Mateusza nie da się przekupić, a jedzeniem zawsze.

Pierwszym słowem Mateusza było „am”. Potem długo, długo nic. Mimo iż późno nauczył się mówić, jest – jak każdy w tej rodzinie (oprócz taty) – wielką gadułą. Tata się śmieje, że musi nadrobić zaległości. Gada prawie cały czas, z wyjątkiem chwil, kiedy je. No bo jak mówić, gdy ma się buzię zajętą jedzeniem? Nie da rady. Aż dziw, że nie jest gruby. Jest jeszcze chudszy niż ciotka Jadźka. O, właśnie, przypomniało mi się.

– Nie jedziemy do Amalki przez twoją nogę. – Wzruszyłam ramionami. – Bo tam nie ma warunków dla złamanej nogi.

– Zwichniętej! – przerwała mi Wiktoria. – I w zasadzie już czuję się dobrze!

– Za mocno jęczałaś – skwitowałam. – I się przestraszyli. A muszą gdzieś nas wysłać, przecież nie mają teraz urlopu.

– No muszą. Ale ja chcę do Amalki z ciotką Franką! Do ciotki Jadźki za nic. Znad morza nad morze…

– Nie trzeba było jęczeć.

– Matko, co ja będę robić z ciotką Jadźką?! Przecież ona nawet nie pozwala mi odżywki na włosy kłaść! A co dopiero paznokci malować! – Wiktoria znowu zaczęła jęczeć.

– W Amalce i tak nie malujesz…

– O jeny, ale to co innego. A ciotka Jadźka każe chodzić spać po dobranocce…

– No właśnie. Niech maluchy chodzą spać po dobranocce! – stwierdziłam i pokazałam na Mateusza.

– No tak. On też będzie niezadowolony. MiniMini nie ma.

– Noo… W dodatku ciotka pozwala jeść lody tylko w sobotę. I inne słodycze też.

– Beznadzieja – westchnęła Wiktoria.

– No co ty, przecież i tak nie jesz lodów. Wiecznie się odchudzasz…

– Nie o lody mi chodzi. W ogóle beznadzieja. Wejdź do mnie do łóżka. Coś wymyślimy.

Weszłam do łóżka Wiktorii i przez chwilę myślałyśmy, ale od tego myślenia wreszcie zasnęłyśmy. Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Wakacje z ciotką Jadźką. Porażka.

– Śniadankooo! – zawołała mama.

Gdy przyszłyśmy do kuchni, Matewka oczywiście już siedział przy stole, a w buzi miał jakąś przeżutą papkę.

– Jak twoja noga, kochanie? – zapytała mama moją siostrę.

– Super! W ogóle już nie boli! – odparła Wiki, chowając nogę pod krzesłem, bo wyglądała jak balon.

– Nie będziesz modelką – oznajmił Matewka. – Modelki nie mają takich grubych nóg.

– Ciii! – zawołałam w duecie z Wiktorią.

Mama natychmiast zajrzała pod krzesło i stwierdziła, że Wiki musi iść do lekarza.

Wiktoria jęknęła, a ja wraz z nią.

– Na razie pójdę po bandaż – oświadczyła mama, wychodząc z kuchni. – A potem pogadamy o wakacjach. Bo w takim stanie Wiki nie może jechać na wieś. Pojedziecie do cioci Jadzi.

– „Cioci Jadzi”! – prychnęłam. – Matewka – dodałam cicho, upewniwszy się, że mama nie słyszy – wiesz, że ciotka Jadzia nie pozwala jeść lodów? I że u niej nic się nie je po osiemnastej?

– I wiesz, że ona na kolację zwykle daje suchy chleb i wodę? – dorzuciła moja mądra siostra.

Osiągnęłyśmy cel. Nasz brat zaczął drzeć się wniebogłosy. Uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo.

– Co tu się dzieje?

– Nie chcę do Baby-Jagi! – wrzeszczał Matewka. – Ona nie daje jeść!

– Spokojnie, syneczku, daje… – próbowała go uspokoić mama.

– Nie daje po osiemnaaasteeej! – wydzierał się mój brat, chociaż podejrzewam, że osiemnasta niewiele dla niego znaczy.

– Musimy jechać do ciotki Franki. – Wiki uśmiechnęła się z triumfem.

– Właśnie! – powiedziałam. – Do Amalki. – I także się uśmiechnęłam, chyba jeszcze szerzej niż Wiki.

– Nie, kochani. Tam nie ma warunków dla nogi Wiktorii – oświadczyła nieznoszącym sprzeciwu tonem mama.

Noga Wiktorii, owinięta bandażem, leżała na stole pomiędzy talerzami. Wiktoria poruszyła palcami. Może i racja. W Amalce trzeba wodę z pompy nosić, myć gary w miskach na zewnątrz, a zamiast prysznica jest kąpiel w jeziorze. Rzeczywiście, dla nogi Wiki to nie najlepsze miejsce. Nie wiem, który raz od momentu, kiedy dowiedziałam się o zmianach planów wakacyjnych, jęknęłam. Nawet po cichu pomyślałam, że może niech Wiki sama jedzie do tej Jastarni, a my pojedziemy do Amalki, ale niestety jesteśmy jak trzej muszkieterowie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ech.

Wyjazd zbliżał się nieuchronnie. Od wypadku na schodach minął już chyba tydzień, a opuchlizna nogi mojej siostry niezbyt chciała zniknąć mimo okładów i bandaży, którymi mama ją owijała według pomysłów naszej lekarki. Coraz bardziej wierzyłam, że stanęłam na drodze do szczęścia mojej siostry i zniszczyłam jej karierę. Wiktoria zawsze marzyła, by być modelką. Podbierała mamie kolorowe pisma, oglądała je tak, że oczy jej wychodziły na wierzch. Jedyny z tego pożytek był taki, że szyła mi potem ubranka dla lalek. Prawie dokładnie takie, jakie widziała w gazetach. Namówiła też mamę, by zapisała nas na kurs tańca. By poruszać się „z gracją i wdziękiem”. Potem tańczyłyśmy razem, Matewka też czasem do nas dołączał. No a teraz Wiki nie może się poruszać jak modelka czy tancerka. Nawet już nie ogląda tych swoich (a raczej mamy) gazet, bo ją to wnerwia.

Tak więc w sobotnie popołudnie tata zapakował nas do samochodu, włożył nasze plecaki do bagażnika i pojechaliśmy. Tradycyjnie zapomniał o cieście dla ciotki, które położył na dachu auta, i tradycyjnie to ciasto spadło na ziemię.

Tradycyjnie, jak co roku, zajął się nim pies sąsiadów rasy „moja faja”. Nie wiecie, jaka to rasa? Bardzo popularna. Kudłaty długi kundelek na krótkich nogach. Z ogonem. Długim ogonem. Dlaczego „moja faja”? Nie wiem. Ale miał, jak zwykle, błogi wyraz twarzy. Pyska, znaczy się.

Dwie rzeczy jednak nie były tradycyjne. Pierwsza to kula Wiktorii, która nijak nie chciała zmieścić się do samochodu, a druga to fakt, że na letnie wakacje zwykle jeździliśmy do ciotki Franki, a nie Jadźki. Ech.

ROZDZIAŁ DRUGI

O TYM, JAK PRZYWITAŁA NAS CIOTKA JADŹKA I DLACZEGO NADAL TAK BARDZO JEJ NIE LUBIMY

Jadwiga Nowicka, czyli ciotka Jadźka, jest strasznie stara. Chyba ma z pięćdziesiąt lat. Nie ma za to dzieci, więc wyżywa się na nas. Tak twierdzi Wiktoria. Dawno temu ciotka Jadźka pracowała w szkole podstawowej w Jastarni i uczyła języka polskiego. Potem przeszła na wcześniejszą emeryturę. Jak mówiła naszemu tacie, nie mogła znieść, że bachory (czyli uczniowie) nic nie czytają. Nawet Dzieci z Bullerbyn. Stawiała im dwóje i wpisywała uwagi w dzienniczkach, no i pół miasta wzięło ją na języki. Tata nam powiedział. I ciotka się wkurzyła, stwierdziła, że nie będzie po znajomości piątek stawiać, i rzuciła szkołę. Teraz dostaje pocztą jakieś papierzyska, czyta je i mówi, że pracuje. Phi, też bym tak mogła. Nawet Matewka by mógł, bo umie przecież czytać. Poza tym ciotka daje uczniom korepetycje, ale oczywiście nie w wakacje, tylko podczas roku szkolnego.

Ciotka Jadźka mieszka w całkiem sporym domku przy głównej ulicy Jastarni. Naszym zdaniem w Jastarni jest tylko jedna ulica, ale podobno się mylimy. W ogóle w tej Jastarni nic nie ma, bo nic się tu nie mieści. Półwysep Helski to taki długi kawałek ziemi, po obu stronach oblany przez morze. To znaczy po jednej znajduje się morze, a po drugiej zatoka. Latem jest tam więcej ludzi niż miejsca, a zimą wszystko jest, jak mówi tata, zabite dechami. Naprawdę zabite dechami! Sama widziałam, gdy odwiedzaliśmy ciotkę w czasie ferii zimowych. Wszystkie szyby w oknach wystawowych były zasłonięte deskami albo drewnianymi płytami. I cisza jak makiem zasiał. (A właściwie dlaczego tak się mówi? Muszę zapytać tatę przy okazji). Tata mówi, że miasteczko ma swój urok, nam też się w sumie podoba, no ale nic się nie umywa do Amalki.

Wracając do tego, gdzie mieszka ciotka… Na ulicy Sychty (kimkolwiek on był, muszę sprawdzić) kupiła pół domku. Drugie pół należy do pana Anatola, od którego właśnie te pierwsze pół kupiła. Wspólnymi siłami (a raczej siłami mojego taty i brygady remontowej, bo ciotka i pan Anatol zbyt wiele siły nie mają) przerobili domek na cztery oddzielne mieszkania i te dwa, których nie zajmują, wynajmują innym ludziom. Zatem z jednego domku zrobił się prawie taki blok jak nasz, tylko że z ogródkiem, w którym ciotka Jadźka uprawia „żywność ekologiczną”, cokolwiek to znaczy.

Gdy zajechaliśmy przed dom, po tradycyjnym okrzyku taty („o rany, gdzie jest ciasto? pewnie zostało na dachu!”) wygrzebaliśmy się z zawalonego różnymi tobołami samochodu i poszliśmy do ciotki. Czekała już na nas w drzwiach. A wokół jej nóg kręciły się dwa koty. To chyba jedyny powód, dla którego można by ciotkę znieść. Lubi koty – wprawdzie tylko koty (no i pana Anatola, o którym później) – a to świadczy o tym, że jednak jest zdolna do uczuć wyższych, jak mawia Wiktoria. Koty są piękne. Jeden bardziej piękny, a drugi mniej. No ale przecież nie można źle mówić o stworzeniach, które do nas należą. Bo to jednak rodzinne koty, czyli jakby trochę nasze.

Tym razem ciotka Jadźka nie miała gazet na podłodze. Chyba chciała pokazać tacie, jaka to ona jest fajna. Gdy weszliśmy, tylko syknęła, bo Matewka wylał na podłogę soczek, a Wiktoria w to wdepnęła. I oczywiście rozniosła dalej (bez gracji i wdzięku). Mimo to po tym syknięciu ciotka od razu uśmiechnęła się swoim uśmiechem numer jeden. Zarezerwowanym dla ważnych gości i do zdjęć.

– Numer jeden – szepnęła Wiktoria ze skrzywioną miną.

Uśmiech numer dwa jest dla pani w sklepie, gdy ciotka wypytuje, czy mięso świeże.

Uśmiech numer trzy jest tylko dla sąsiada z góry, pana Anatola. Pan Anatol to chyba naukowiec albo jakiś myśliciel, bo ma wielkie okulary i sprawia wrażenie, że poza książkami i komputerem nic go nie obchodzi. Ciotka Jadźka też go nie obchodzi – i całe szczęście, bo szkoda by było człowieka. Wydaje się nawet fajny.

– Ciocia, dasz mi jeść? – spytał na powitanie Matewka.

– Dzień dobry, Mateuszu – syknęła ciotka. – Dzień dobry, Wiktorio i Liliano.

Przypomniałam sobie, dlaczego jeszcze nie lubię ciotki. Kiedy tylko może, nazywa mnie Lilianą.

– Lilianno! – wykrzyknęliśmy chórem.

– Przez dwa „n”, ciociu Jadwigo – dodała moja siostra, wiedząc, że ciotka tak samo nie lubi być nazywana Jadwigą jak ja Lilianą.

– Jagusiu – poprawiła ją ciotka.

– Baba-Jaga – skwitował Mateusz. – Mogę to ciasteczko?

– Jagusiu! Witaj! – krzyknął tata, starając się rozładować napięcie. – Dzieciaki tak się cieszyły, że do ciebie jadą! – Tata też ma specjalny uśmiech przygotowany na specjalne okazje.

– Znad morza nad morze, bez sensu… – wymamrotała Wiki.

Szturchnęłam ją, by była cicho. W końcu mieliśmy spędzić tam całe trzy tygodnie albo nawet więcej. Mama urlopu nie dostała, tata kończył jakieś ważne projekty. Fatalnie.

– Witaj, Marku. – Ciotka nazywała go po imieniu, gdy tylko sobie przypominała, że tata naprawdę nie jest Zdzichem. – No cóż, zajmę się nieborakami, skoro ich matka nie ma dla nich czasu. – I wzniosła oczy ku niebu.

– „Idzie rak, nieborak, jak uszczypnie, będzie znak” – wyrecytował Matewka, wbijając palce w moje plecy. Roześmiałam się, ale zaraz zamilkłam, gdy poczułam na sobie wzrok ciotki.

– Tak to jest, jak matki nie ma na co dzień – kontynuowała ciotka. – Niepoukładane toto. – „Toto”, czyli chyba my. – Ale ja się wami zajmę, kochani. Rodzice was nie poznają po wakacjach u cioci Jagusi.

Uśmiech numer jeden.

– Czy mogę te ciasteczka? – spytał Matewka.

Ciotka wyrwała mu z ręki kartonik.

– Słodycze jemy w sobotę. – Spojrzała przenikliwie.

– A co jest dzisiaj? – wymamrotał mój mały brat ze łzami w oczach.

– Sobota! – krzyknęła Wiki i ku wielkiej radości Mateusza wyszarpnęła ciotce paczkę ciasteczek.

– Bachory! – syknęła ciotka.

– Jagusiu, nosić torby tam gdzie zawsze? – Tata w dalszym ciągu starał się poprawić sytuację, która była nie najlepsza.

– Tak, do sali kolumnowej – westchnęła ciotka. – Jak zawsze.

Salą kolumnową ciotka nazywa pokój, w którym na samym środku jest rura. Rurę tę były narzeczony ciotki, którego nikt na oczy nie widział, obudował i w ten sposób powstała kolumna.

– Moje pod oknem! – krzyknęła Wiki i tak szybko, jak jej noga pozwalała, pobiegła do łóżka stojącego przy przeciwległej ścianie.

– Nie jest tak źle z twoją nogą, drogie dziecko – powiedziała ciotka z przekąsem. – Teraz dorośli idą porozmawiać, a dzieci się rozpakują – dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Do tej szafy, co zawsze. – Wskazała ręką na biało-srebrny mebel.

– Ohyda – szepnęłam. – Jak zwykle.

Mój brat był zajęty jedzeniem ciasteczek, a Wiki wyciągnęła się na łóżku, nie zważając na swoje niezbyt czyste stopy. A raczej na jedną stopę, bo drugą spowijał bandaż. A raczej to coś, co kiedyś było bandażem, teraz zaś zasługiwało jedynie na określenie „brudna szmata”.

Otworzyłam szafę. Na każdej z półek przyklejona była karteczka.

– Wiktoria, Mateusz, Liliana – przeczytałam i zdarłam szybko kartkę. – LiliaNNa!

– O jeny, dopiszesz sobie. – Wiktoria najwyraźniej starała się mnie pocieszyć.

– A pomyśl lepiej, jak byś się czuła, gdyby cię nazwała Wikunią?

– Porażka – odparła Wiktoria, oglądając swoje pomalowane palce u nóg. Czerwień na tle białego bandaża była jeszcze bardziej czerwona.

– Ty to lepiej zmyj, zanim ciotka zobaczy – poradziłam, wzruszając ramionami.

– Trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby jak najszybciej stąd wyjechać.

– Mnie się tu podoba – usłyszałyśmy Mateusza mówiącego z pełną buzią.

– Mam ciastka. Dobrze, że koty nie lubią ciastek, boby mi zjadły.

– Niedługo to się zmieni – stwierdziłam. – Jutro już nie sobota. Musimy zwołać naradę wojenną.

Matewka natychmiast zaczął płakać, że on żadnej wojny nie chce, że sto razy bardziej woli być z ciotką Jadźką, niż iść na wojnę. I że na żadną wojnę nie idzie.

Zaczęłyśmy go uspokajać, ale nie poszło zbyt łatwo. Gdy już obiecałyśmy mu odpowiednią porcję jedzenia w najbliższym czasie, uspokoił się i stwierdził, że jednak będzie się z nami naradzał.

Otworzyłam swój zeszyt i napisałam:

Narada pierwsza

Uczestnicy: Wiktoria, Lilianna, Mateusz

Temat: Co zrobić, by jak najszybciej wyjechać od ciotki.

W tym momencie usłyszeliśmy:

– Wikuuunia!

Spojrzałam na moją siostrę z miną „a nie mówiłam?”. Wiktoria jęknęła, wyrwała mi zeszyt z ręki i dopisała:

Narada przerwana przez armię wroga.

Na obiad ciotka podała flaki. Sama nazwa zniechęca do jedzenia. Wiktoria i ja nie cierpimy flaków, ale Mateuszowi oczywiście jest wszystko jedno.

Wiki sięgnęła po chleb, ja również. Coś trzeba było jeść. Popatrzyłyśmy na siebie znacząco. Było gorzej, niż myślałyśmy. Pomyślałam, że na samym chlebie długo nie pociągniemy.

– Jagusiu, masz może trochę soli? – zapytał tata dokładnie w momencie, gdy ciotka siorbnęła, wsysając kawałek flaka. Bo to mięso to chyba flak, prawda?

Ciotka wstała i poszła do kuchni. Wiktoria, widząc, że wlewam moją porcję do pustego już talerza Matewki, sama wylała swoją do wielkiej doniczki z palmą.

To oburzyło nawet naszego tatę.

– Dziewczyny! – syknął.

– Wiesz, że nie cierpimy flaków! – powiedziała mocno już wkurzona Wiki.

– Ciotki też nie cierpimy! I wracamy z tobą!

– Ja nie wracam – przerwał jej Mateusz. – Lubię takie mięsko.

– Wracasz! – krzyknęłam. – Jak muszkieterowie! Jeden za wszystkich, wszyscy za…?

– Jednego – uzupełnił Mateusz z pełną buzią. No właśnie. Matewka jest dobry tylko w gadaniu i jedzeniu. Tam, gdzie mu dają jeść, czuje się jak w niebie. Zapowiadały się koszmarne trzy tygodnie, bo mimo naszych próśb i lamentów tata nie zgodził się zabrać nas z powrotem.

Staliśmy więc z nosami przyklejonymi do szyby i patrząc, jak odjeżdża, zastanawialiśmy się, co zrobić, by przetrwać nadchodzące dni z ciotką.

ROZDZIAŁ TRZECI

O TYM, JAK ZMIENILIŚMY TAKTYKĘ I SPRÓBOWALIŚMY ROZWIKŁAĆ DWIE ZAGADKI

Dwa dni później Mateusz, zajadając parówkę na kolację, stwierdził, że w sumie to u ciotki Jadźki jest mu naprawdę bardzo dobrze.

– Tobie jest wszędzie dobrze, jeśli tylko dostajesz jeść – burknęłam z gniewem. – Nic więcej nie potrzebujesz do życia!

– Aha – potwierdził Mateusz z buzią pełną chleba.

– Jaki on jest mało skomplikowany – westchnęła Wiktoria, znowu oglądając czerwone paznokcie u nóg. – Jemu zawsze chodzi o ciało, nie o duszę!

– A tobie chodzi o duszę? – prychnęłam.

– Jej chodzi o paznokcie – powiedział mój brat. – I o latanie za chłopakami.

Twarz Wiktorii przybrała kolor jej paznokci u nóg. Wstała i wylała Mateuszowi na głowę płatki z mlekiem, po czym wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Matewka zaczął ryczeć.

– Cicho! Bo ciotka przyjdzie! – wrzasnęłam.

– Nie będę cicho! Ona na mnie jedzenie wylała! – chlipnął.

– O matko! Może chciała cię nakarmić i nie trafiła. Nie pomyślałeś o tym?

W tym momencie weszła ciotka, pchając przed sobą wzbraniającą się Wiktorię.

– O-sza-le-liś-cie? – Ciotka aż się trzęsła ze złości. Pypeć na nosie trząsł się wraz z nią. – Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok! – Była bardziej czerwona niż burak. – O-sza-le-liś-cie?

– Nie o-sza-le-liś-my. – Mateusz próbował być grzeczny. – Wiktoria chciała mnie nakarmić płatkami i nie trafiła. – Zdjął sobie z włosów odrobinę mlecznej papki i zjadł z błogim uśmiechem na ustach.

– Właśnie – potwierdziła nasza siostra. – Nakarmić.

– Zwariuję z wami! – jęknęła ciotka. – Mateusz pod prysznic, a Wiki ze mną zmywać pazury u nóg. Kto to widział u małej dziewczynki takie coś?

– Ja widziałem! – zawołał Mateusz. – Sam pod prysznic nie chodzę. Mama mnie myje.

– Ewentualnie ja – dodała moja siostra. – Widzisz, ciociu, muszę umyć Matewkę. Sam nie da rady.

– Nie dam. Ale ty z tą nogą też nie dasz – stwierdził Matewka, a Wiktoria zrobiła taką minę, jakby chciała go co najmniej uszkodzić.

Nie włączałam się do rozmowy. Najbardziej w tym wszystkim interesowało mnie, jak to będzie, kiedy ciotka Jadźka wyjdzie z siebie i stanie obok. Wyjdzie z ubrania? I będzie stała goła obok? Czy wyjdzie z siebie i będzie jako duch latała i straszyła nas tym swoim skrzeczącym głosem? Wyobraziłam sobie takiego ducha. Cały biały, przezroczysty i z wielkim pypciem w miejscu, w którym duch powinien mieć nos.

Stwierdziłam, że trzeba by sprawdzić, jak ciotka wychodzi z siebie i staje obok.

To mogło być bardzo interesujące.

Pierwszą naradę przerwała nam armia wroga, czyli ciotka Jadźka. Drugiej narady, którą zainicjowałam zaraz po myciu, Wiktoria nie dała nikomu przerwać.

– Jadwiga, Jadwiga, Jadwiga – syczała, patrząc na swoje bezbarwne paznokcie u nóg.

– Takie też są ładne. – Matewka spróbował ją pocieszyć. – Troszkę jeszcze masz czerwone. Tu, z brzegu. – Pokazał palcem. – I tam też.

– No właśnie – dodałam. – Jak chcesz, to przecież możesz pomalować jeszcze raz.

– Zwariowałaś? – burknęła moja siostra. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Chyba żeby zdjąć ten bandaż. Już prawie nie boli…

– Ja ci pomaluję! – zaproponował z ożywieniem Mateusz. – Może w samochody i motory? Mam taki cieniusieńki pędzelek…

– Sam jesteś pędzelek. – Wiki się skrzywiła.

– Nie jestem żaden pędzelek! Jak nie, to nie. – Wzruszył ramionami.

– Dobra, koniec – zarządziłam i wyjęłam nasz tajny zeszyt spod łóżka.

– Czekaj. – Wiktoria zamknęła drzwi i zastawiła je krzesłem. Na krześle tym natychmiast usiadł Matewka. Położyłam się na podłodze, otworzyłam zeszyt i napisałam:

Narada druga

Uczestnicy: Wiktoria, Lilianna, Mateusz

Temat: Jak przetrwać u ciotki Jadźki?

Przeczytałam na głos to, co napisałam. Rodzice definitywnie porzucili nas na pastwę losu. Na powrót do domu nie było już szans, więc musieliśmy zmienić taktykę i wymyślić, jak z ciotką wytrzymać. Wiktoria wyrwała mi zeszyt z ręki, zmieniła „Jadźkę” na „Jadwigę” i dopisała: