Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Lud Moroi – cz. 3. – Sarmaci

Lud Moroi – cz. 3. – Sarmaci

4.00 / 5.00
  • ISBN:

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Lud Moroi – cz. 3. – Sarmaci

Część trzecia cyklu Lud Moroi.

Akcja rozgrywa się w XV -wiecznej Europie.

Potężne do niedawna Królestwo Węgier chwieje się w posadach wstrząsane konfliktami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Oprócz buntów chłopskich zagraża mu z południa inwazja agresywnej Porty Ottomańskiej i łupieżcze rajdy czeskich husytów z północy. Jednak zagrożonemu imperium pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony. W peryferyjnej Transylwanii istnieje Ordinis Draconi -zakonspirowane oraz świetnie zorganizowane państwo Wampirów na którego czele stoi liczący sobie ponad tysiąc lat książę Vlad Dracula .Jest to jeden z najstarszych wampirów, którego najbardziej przerażającą cechą jest kompetencja. .Jego poddani to najlepiej wyszkoleni i najdzielniejsi wojownicy Europy .Ich kunsztowi wojennemu nie są w stanie stawić czoła ani husyci ani Turcy.

Książka ta łączy w sobie kilka gatunków literatury : przygodowej ,sensacyjnej,historycznej i również horroru. Nie jest też pozbawiona wątku romansowego .Atrakcyjności dodają opisy życia i obyczajów średniowiecznej Europy ,zwłaszcza w odniesieniu do warstwy rycerskiej. W tle pojawiają się autentyczne postacie władców i wielkich ludzi tej epoki..

Mimo iż powieść jest oparta o wydarzenia z rzeczywistej historii średniowiecznej Europy ,historia Bałkanów jest przedstawiona jako przygoda ,ciekawie ,egzotycznie i zaskakująco i nie nudzi .

Istotnym walorem powieści jest podejście autora do samych wampirów jako istot nadprzyrodzonych ,inteligentnych i społecznych, których życie i mentalność w zadziwiający sposób przypominają ludzi. Jest to inne spojrzenie na literaturę „wampiryczną”na świecie.

 

Polecane książki

  Z zamkniętymi oczami to drugi tom bestsellerowej trylogii kryminalnej Gianrica Carofiglia. Sprawcy przemocy wobec kobiet nie mogą pozostać bezkarni. Chyba, że mowa o szacownym obywatelu, profesorze medycyny, synu jednego z najbardziej ustosunkowanych adwokatów w Bari. Wystarczy jeden fałszywy ruch...
Griffin cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Uwielbia Harry'ego Pottera i liczby parzyste. Theo jest fanem Gwiezdnych wojen i wierzy w światy równoległe. W którymś z nich na pewno wciąż żyje. W którymś z nich obaj nadal są szczęśliwi. Jednak nie w tym. Tworzyli parę idealną. Bajka skończyła s...
To nie jest książka o życiu pszczół ani poradnik pszczelarza. A jednak dowiecie się z niej, jak złapać rójkę, kiedy jest odpowiedni moment na pierwsze miodobranie i czy można częstować pszczoły ciastem. „Pasieka Dredziarza” to miejsce na ziemi, w którym hygge zaistniało w praktyce. Ta książka to opo...
Na Zodiac Island − samotnej kamienistej wyspie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych − wiele lat temu mieścił się park rozrywki, którego motywem przewodnim były znaki zodiaku. Rodziny spędzały tu czas na karuzelach, strzelnicy i w tunelu strachu. Wszystko to kończy się, gdy na wyspie giną trzy kobiety. Za...
„Gwiezdna Twierdza” Marka Pietrachowicza to powieść fantasy, a jednocześnie kontynuacja „Mądrości Wiedźmy”. Raiana, jako władczyni swego klanu, ma sporo obowiązków na głowie, ale szeroki świat nie pozwoli jej na długo o sobie zapomnieć. Jest zmuszona ponownie wziąć ...
Monografia dotyczy szczególnego rodzaju uregulowania - podatku od wyjścia (ang. exit tax). Podatkiem tym są obciążani podatnicy w przypadku emigracji lub przeniesienia określonych składników majątku za granicę. W publikacji zaprezentowano istotę podatku od wyjścia, regulacje go dotyczące w wybranych...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Johnny Walker

Johnny Walker

LUD MOROICz. III: Sarmaci

Powieść fantasy z elementami horrorunawiązująca do rzeczywistych zdarzeń i postaciz historii średniowiecznej Europy

Prolog. Podziemia

Dolny Śląsk, wampirzy „Zamek Widmo, położony przy folwarku Brzózki pod Byczyną, 2 lipca 1433r.

Najbardziej ulubioną przez Verę porą letniego dnia, były te przedwieczorne chwile, gdy słońce chyliło się za horyzont. Jego promienie nie stanowiły już w tym czasie zagrożenia dla wzroku młodej wampirzycy ani dla jej delikatnej, alabastrowej skóry. Powietrze stawało się balsamiczne, niosąc woń kwiatów polnych i dojrzewającego zboża. Po paru kwadransach zapadnie zmierzch, po nim z wolna nastąpi zmrok. Pora aktywności wszystkich nocnych drapieżników. Wampirów także.

Vera zręcznie wciągnęła na swe małe stopy lekkie safianowe ciżemki, uprzednio włożyła na siebie zapinaną na guziczki suknię z surowego jedwabiu, luźną i nie krępującą ruchów, pod spodem miała tylko krótką koszulkę. Na głowę założyła duży, słomkowy kapelusz. Na ramiona zarzuciła wielką ozdobną chustę. Była gotowa do opuszczenia komnaty. Gdyby to zależało tylko od niej, ubierałaby się znacznie lżej i wygodniej, zwłaszcza przy lipcowych upałach. Jednak zarówno Laszlo jak i Bela z uporem godnym lepszej sprawy nieustannie nudzili, by Vera nawet w zwyczajne dni, nawet na terenie grodu zawsze ubierała się „godnie”, ukazywała się ludziom z gminu i własnym poddanym w stroju odpowiednim dla statusu wielkiej damy. Dla świętego spokoju dziewczyna zachowywała się więc tak, jak przystało na stateczną mężatkę i dobrze wychowaną szlachciankę. Opuszczając komnatę nie zapomniała zabrać dużego kosza z dwoma kompletami zapasowej bielizny i wielkim lnianym ręcznikiem.

Po wyjściu na krużganek otaczający pięterko mieszkalne, skonstatowała z ulgą, że niemal nad połową wielkiego, owalnego, zamkowego podwórca zalega już głęboki cień. Na tej właśnie części zgromadziło się ponad dwudziestu żołnierzy, intensywnie wykonując ćwiczenia szermiercze i siłowe. Wśród nich zauważyła swoich ziomków, Seklerów: Csogora, Jozsę i Pal’a. Był także Janko i kilku miejscowych, wszyscy nadzy do pasa, prężący przy każdym wysiłku potężne muskularne torsy i ramiona. Wszyscy ci dziarscy wojacy podobnie jak Vera, należeli do Ludu Moroi, który przedkładał ciemności nocy nad jasne światło dnia. Szanujący się wampir wolał przeczekać dzień w zacienionych izbach i bez niezbędnej potrzeby nie wystawiać się na jaskrawe promienie letniego słońca.

– Gdzie się wybierasz Ver!? – huknął zuchwały Jozsa, który gdy byli we własnym gronie, odnosił się do Very tak poufale, jak przed ćwierćwieczem gdy jeszcze była mu znana jako córka kowala z tej samej wioski. Zresztą Vera tego właśnie oczekiwała od wszystkich swoich ziomków, nawet własnych poddanych.

– Idę na cowieczorny spacer, muszę pochodzić boso po rosie, to zdrowe dla stóp – odparła wesoło dziewczyna – Może nawet popływam w jeziorze. Czy któryś z was widział gdzie się podziewa Magda? Albo Gill? Miał jej dawać lekcje angielskiego ale jakoś straciłam ich z oczu. Boję się, że mała puszczona samopas znowu coś nawywija!

– O tych dwoje nie musisz się martwić Ver! – huknął z humorem olbrzymi Andrea Castagno z południowej Italii, poddany McGregora, utalentowany zabójca i… kucharz w jednym – Widziałem dwie godziny temu jak wymykali się na bagna za zachodnią furtą. Jeśli coś im zagraża to tylko to, że Magda zamieni swą śliczną jedwabną sukienkę w ścierkę do podłogi. Ale tak to jest mieć bambinos!

Wampiry zgodnie zaryczały śmiechem, problemy wychowawcze jakie miała od dawna ich liderka ze swoją młodocianą wychowanicą, były tajemnicą poliszynela. Vera była w pełni świadoma, że sama je sobie ściągnęła na głowę. Po prostu za bardzo kochała malutką Magdę, na którą przelała wszystkie uczucia swego niespełnionego macierzyństwa. Oczywiście rezolutna dziewczynka odwzajemniała całym sercem miłość swej pani, ale bynajmniej nie traktowała jej, jako swojej pani matki, lecz jak starszą siostrę i konsekwentnie wchodziła tej „siostrze” na głowę. Vera zaś nie potrafiła się zdobyć na surowe potraktowanie swej uroczej lecz niesfornej poddanki, tak jak powinna to zrobić szanująca się Lady. Dla niej Magda była po prostu oczkiem w głowie. Dlatego szyderczy śmiech kumpli odebrała teraz jak wyzwanie.

– No jasne, dla was to śmieszne! – parsknęła ze złością – Typowe dla facetów! Czy któryś z was w ogóle ma pojęcie jak trudne jest wychowanie młodziutkiej wampirzycy, która w ciele dziecka kryje charakter dorastającej panny?

– Nie przesadzaj Ver! – odpowiedział ze śmiechem Csogor – Zwyczajnie weź tę małą do galopu jako jej Mistrzyni, a reszta spraw sama się ułoży. Magda cię uwielbia, wszyscy to widzą, ale trochę dyscypliny wojskowej, nawet wspartej kilkoma batami dobrze jej zrobi…

Vera westchnęła tylko głęboko i szybkim krokiem wyszła przez nieodległą zachodnią bramę, nie zauważając że wartownik na blankach oddał jej honory.

Zanim dotarła do skraju bagiennego lasu otaczającego gród od południa, zobaczyła osoby, które poszukiwała. Najpierw zresztą je usłyszała. Idący z prawej strony tykowaty Szkot, górujący jak wieża nad swą maleńką towarzyszką kroczył jak zwykle z pełnym dostojeństwem, którego mogłaby mu pozazdrościć połowa koronowanych głów Europy. Jego wspaniała czerwono- biała jopula1 nosiła wyraźne ślady błota i bagiennej rzęsy. Spoglądał z góry z sympatią na nieustannie trajkocącą Magdę, pozwalając jej się wygadać do woli. Malutka wampirzyca perorowała coś zawzięcie, gestykulując prawą ręką, w lewej dźwigała sporych rozmiarów więcież, wypełniony jakąś pokaźną i bardzo ruchliwą masą. Na widok swojej pani mała rozpromieniła się wyraźnie.

– Zobacz co tutaj mam, Ver! – krzyknęła na powitanie – Nałowiłam chyba setkę raków. Masz pojęcie jak wujek Laszlo się ucieszy na taką niespodziewaną wieczerzę? On bardzo lubi świeże raki!

– Ale jak ty wyglądasz dziecko? – jęknęła ze zgrozą Vera – Cała sukienka od kolan w dół umazana błotem. No i oczywiście chodziłaś cały czas na bosaka. Laszlo dałby ci za to pamiętne i mnie oczywiście. A gdzie twoje buty?

– Spokojnie, ja je mam – odpowiedział z niewzruszonym spokojem rządca – Przecież nie dopuściłbym aby mała wchodziła do strumienia w weneckich ciżemkach z safianu. W ogóle za bardzo się przejmujesz swoją rolą wychowawczą. Nasza Magda to bardzo rezolutna i rozsądna młoda dama. Doskonale sobie radzi ze wszystkim za co tylko się zabierze. A pod moją opieką jest równie bezpieczna jak by była z tobą. Zaufaj mi Ver. W dodatku cały czas szlifujemy jej angielski. Słowo daję, że mówi już nie gorzej od ciebie. Będzie z niej mała poliglotka.

– Mam nadzieję, że cię za bardzo nie wymęczyła Gill – powiedziała z westchnieniem Vera, czując ulgę, że ukochana poddanka jest mimo wszystko nie tylko bezpieczna ale i wyraźnie szczęśliwa.

– Daj spokój, kto tu mówi o męczeniu! – odparł z udanym oburzeniem Szkot – Każdy kontakt z uroczą Madzią jest dla mnie przyjemnością i miłą rozrywką w moich nudnych obowiązkach. No ale na mnie już czas. Muszę szybko być w Polanowicach, Laszlo robi tam dziś odbiór stadniny i nowych koszar chorągwi jazdy. Widzimy się jutro na lekcji mała, pamiętasz?

– All right Gill, good bye – pisnęła Magda.

– See you, Miss Magda – z kurtuazją odpowiedział rządca i ucałował małą, zgrabną rączkę dziewczynki, która podała mu ją z wdziękiem nieosiągalnym u jakiejkolwiek ludzkiej księżniczki.

– Gdzie byliście tak długo? – dopytywała się Vera.

– Jak to gdzie? Przy Długim Strumieniu, tam raki najlepiej biorą – odpowiedziała mała wampirzyca z pewnością siebie zupełnie nie taką, jaka charakteryzuje ośmioletnie dziecko. Przez ponad dwa lata od czasu swej przemiany dziewczynka rozwinęła się intelektualnie w stopniu przewyższającym piętnastoletnią ludzką dziewczynę. Była też smuklejsza, lepiej i harmonijniej zbudowana niż jakakolwiek zwyczajna ośmiolatka. Jej zdolności nadprzyrodzone jak na razie rozwijały się powoli z wyjątkiem umiejętności sztuk walki, telepatii i szybkiego metamorfowania. Szybkość i siła jakimi rozporządzała były większe niż u zwyczajnej wampirzycy w jej wieku. Już jako ludzkie dziecko była śliczna, teraz stała się nieskazitelną, małą pięknością. Jej żywy charakter, radosne usposobienie i bezpośredniość sprawiały, że wszyscy w grodzie, z surowym Laszlo na czele ubóstwiali dziewczynkę. A najbardziej jej Mistrzyni.

– No nic, muszę teraz zanieść raki do kuchni – westchnęła z rezygnacją Magda- zaczekasz na mnie chwilę Ver?

– Ani mi się waż pokazywać między ludźmi w takim stanie! – oburzyła się jej pani – Zresztą szkoda czasu, mam dla ciebie inną propozycję. Upierzesz tę swoją wybrudzoną sukienkę a potem jeśli zasłużysz to…może razem popływamy. Cieszysz się? A raki podeślesz przez jakąś służącą. O właśnie nadchodzi grupka dziewcząt od strony jeziora!

– Naprawdę, będziemy się kąpać w jeziorze? I nurkować też?! – mała była zachwycona propozycją swej wychowawczyni. Podobnie jak Vera uwielbiała nieustanny ruch i ćwiczenia fizyczne – Hej, Ofka! Dajesz tu, biegusiem! – wrzasnęła na całe gardło ku konsternacji Very.

Wywołana młoda służąca, rozczochrana i niezbyt rozgarnięta, pospieszyła na wezwanie ile sił w nogach.

– Jestem panienko! – wydyszała gorliwie – Słucham Was, Jaśnie Pani! Co rozkażecie? – poprawiła się, konstatując, że właściwa do wydawania rozkazów jest dorosła szlachcianka.

– Moja droga idź zaraz do czeladnej i poszukaj tam Jadzi – poleciła łagodnym tonem Vera. Do ludzkich poddanych i służby zawsze zwracała się uprzejmie i z uśmiechem, co zapewniało jej nie tylko szacunek ale i sympatię chłopów – Powiedz jej, że jesteśmy na przystani nad jeziorem. Ma przynieść bieliznę i jakąś czystą sukienkę dla panienki Magdy. Tylko się pospiesz!

– Tak pospiesz się! – ponagliła dziewczynę zupełnie nieproszona mała wampirzyca – A przy okazji zabierz te raki i zanieś do kuchni, do Andrei. I powiedz mu, że kazałam przygotować je na wieczerzę dla pana kapitana…

– Rozumiem panienko – uśmiechnęła się domyślnie Ofka – Ma je przyrządzić z koprem…

– Jakie tam z koprem! – parsknęła Magda – Ma je zrobić jak zwykle „na dziko”. Już Andrea wie co to znaczy! No jak bierzesz ten więcież, głupia!? – wrzasnęła niecierpliwie – Masz chwycić za troki i trzymać go z daleka od siebie. Raki są bardzo agresywne! Jak cię który upierdoli w rękę to podskoczysz tak, że znajdziesz się na galerii…

– Idź już Ofko, zrób o co cię prosiłam – z uśmiechem skwitowała Vera. Gdy dziewczyna oddaliła się spojrzała z troską na wychowanicę – Jak ty się wyrażasz Mag?! Jakiego słownictwa używasz?!

– Tere fere! – odburknęła mała – Przecież jestem żołnierzem z twojej kompanii. A żołnierz ma się zachowywać po wojacku! Tak zawsze powtarzają chłopaki: Csogor, Jozsa i Pal. To są prawdziwi żołnierze i prawdziwe wampiry. Jak widzisz nic co wampirze nie jest mi obce! – zachichotała spoglądając prowokacyjnie na swoją preceptorkę.

– No nie wiem – westchnęła skonsternowana Vera – Przecież ty nie jesteś żadnym chłopakiem tylko dziewczynką. I chcę cię wychować na kulturalną młodą damę. Dlatego proszę żebyś do służby odnosiła się grzeczniej i uprzejmiej. To przystoi szlachetnej damie.

– Akurat! – wrzasnęła po swojemu Magda – To szkoda, że nie słyszałaś jak czasem potrafi się wydrzeć na niezdarną służbę Agnes Kemeny. A ile razy w łeb któremu dała jeśli ją wkurzył! Sama to słyszałam i widziałam na własne oczy. A przecież to „szlachetnie urodzona” wampirzyca z dobrego klanu. I poddani ją szanują. Ja też lubię Agnes, jest fajna!

– Jak na razie masz osiem lat, jesteś pod moją opieką i postaraj się wykonywać polecenia własnej Mistrzyni. To obowiązek i sprawa honoru każdej młodej wampirzycy – ostudziła małą Vera – Agnes jest mężatką, oficerem, w pełni ukształtowaną wojowniczką i korzysta z przywilejów swojego stanu. Poczekaj aż będziesz w jej wieku…

– To znaczy kiedy? – niecierpliwie parsknęła Magda.

– Niedługo, gdzieś tak za dwieście lat – odpowiedziała z uśmiechem Vera. Oczywiście żartowała ale mała tym razem wzięła jej słowa serio.

– Ja się zabiję, jeszcze dwieście lat jako dzieciak! Co za nudy!

– Postaraj się na to spojrzeć z innej strony Mag – dobry humor nie opuszczał młodej wampirzycy – Przecież dzięki temu będziesz miała przedłużone beztroskie dzieciństwo. Rozumiesz: dłużej będziesz mogła się bawić, zyskasz więcej czasu na naukę…

– Nie chcę być dzieckiem! – parsknęła lekceważąco Magda – Co to za frajda?! Ja chcę być taka sama jak ty… Tak samo odważna, mądra i piękna! I żeby interesowali się mną przystojni chłopcy, tacy jak twój Bela…

– Ale cię rozmarzyło – zaśmiała się Vera – No cóż jedno mogę ci zagwarantować: z pewnością za pewien czas dorośniesz, odważna jesteś już teraz i na pewno będziesz bardzo piękna. Nie zdołasz się opędzić od adoratorów. Jednak to musi potrwać wymagany czas. Zostałaś przemieniona w wieku sześciu lat. To oznacza, że twoje tempo dorastania fizycznego będzie wydłużone: co najmniej 20 lat nominalnych w porównaniu z jednym rokiem życia u normalnego człowieka. Ale efekt finalny gwarantowany. No już rozchmurz się, widzę że nadchodzi Jadzia. Chodźmy na przystań.

Położona o sto kroków od zachodniego skrzydła kasztelu budowla zwana „Przystanią” w rzeczywistości przypominała rozległą wiejską altankę, w której zazwyczaj jaśnie państwo ucztowali lub wieczerzali letnią porą. Szeroki na dziesięć stóp pomost wychodzący prosto w wody jeziora po piętnastu metrach rozszerzał się w owalną platformę osadzoną na płytkiej wodzie na potężnych palach. Otoczona wysoką na pięć stóp balustradą z rzeźbionych sosnowych desek i nakryta lekko spadzistym dachem z modrzewiowych gontów, tworzyła wyposażoną w stoły i ławy faktyczną altankę, która zadowoliłaby nawet bardzo wymagającego pana zamku. Wysokie na siedem stóp trzciny utrudniały widoczność od strony brzegów. Jedynie leżący równolegle do wejścia w najdalszym punkcie owalu, szeroki stopień wychodzący wprost na głębię jeziora, przeznaczony dla wędkarzy lub pływaków, uzasadniał górnolotną nazwę konstrukcji. Rzecz jasna, ta luksusowa budowla przeznaczona była wyłącznie dla zaspokajaniu wygody szlachetnie urodzonych i… Nieumierających. Miejscowi chłopi mieli wstęp do „Przystani” tylko jako służba.

Vera, zanim weszła ze swą podopieczną na podest postawiła przed nim jednego z wartowników z Podgrodzia, nakazując mu nie wpuszczać nikogo poza osobami wezwanymi przez nią samą. Po minie rekruta, młodego Polaka z Brzózek, widoczne było że wykona skrupulatnie rozkazy swej pani i każdemu zbliżającemu każe się opowiedzieć.

Jego gorliwość została wypróbowana już po kilku minutach. Obie wampirzyce

usłyszały fragmenty rozmowy po polsku, po czym rozległ się cichy tupot bosych stóp po deskach pomostu i do altanki wbiegła smukła dziewczyna wyglądająca na około piętnaście lat. Była śliczna i zgrabna, bardzo naturalna w swej klasycznej słowiańskiej urodzie. Trzymała w rękach duży i solidnie obciążony wiklinowy kosz. Uśmiechnęła się radośnie do swej pani i małej panienki którą uwielbiała, z wzajemnością zresztą.

– Sie masz Jadźka! – krzyknęła bezceremonialnie Magda, jak zwykle za nic mając wszelkie oficjalne hierarchie – Gdzieś się podziewała cały dzień?! Chciałam się z tobą zobaczyć!

– Wzywaliście mnie Wielmożna Pani? – służąca nie miała wątpliwości do której z obecnych należy się odezwać najpierw. Fakt, że Vera była już półnaga, nie zmniejszał jej respektu dla szlachcianki. – Przybiegłam tak szybko jak tylko mogłam, ale Ofka musiała mnie znaleźć w kuchni. Dziś było tam dużo pracy!

– Rozumiem moja droga – westchnęła Vera, jej uwagi nie uszło, że Magda spojrzała na nią z wyraźnym oczekiwaniem – Wiem, że nie jest ci łatwo pogodzić obowiązków podkuchennej ze służbą na pokojach. Ale jestem z ciebie zadowolona i podjęłam już decyzję: koniec twojej służby w kuchni, od jutra będziesz wyłącznie pokojówką moją i panienki Magdy. Szkoda zresztą takiej ślicznotki jak ty do szorowania brudnych garów.

– Mówicie poważnie Wielmożna Pani? – Jadzia spojrzała z niedowierzaniem. Dla niej, córki małorolnego chłopa, który ledwo mógł wykarmić ośmioro dzieci z kawałka nieurodzajnej ziemi, nawet posada zwykłej posługaczki w dworskiej kuchni było darem losu – Naprawdę weźmiecie mnie do służby na pokojach?

– Naprawdę – zaśmiała się Vera a mała Magda rozpromieniła się. Młoda służąca była jej ulubioną przyjaciółką. – Odtąd będziesz obsługiwała tylko nas dwie. To będzie lekka praca w porównaniu z harówką w kuchni, będziesz nosiła ładne sukienki zamiast tego płóciennego fartucha, a na Święty Marcin dam ci podwyżkę do pięciu groszy… No co ty! Nie musisz być taka uniżona! – zawołała z zażenowaniem gdyż dziewczyna przypadła z ustami do jej rąk.

– Wybaczcie Pani – powiedziała wzruszona dziewczyna – Przecie wiem, iż to waszej decyzji zawdzięczam, że w ogóle dostałam pracę w Grodzie. No i wstawiennictwu panienki…

– A jak tam u ciebie w rodzinie? – zapytała uprzejmie Vera – Chyba wczoraj miałaś wychodne?

– Miałam – przyznała nowo upieczona pokojówka z wyraźnym smutkiem – U nas w chałupie nic nowego. Matuś cięgiem chorują, ociec zaś gadają co z tych naszych piasków w Skałągach ani połowy plonów nie mogą zebrać, jak bywa gdzie indziej, na przykład w Jakubowicach… Chwała Panu Jezusowi, że dostałam robotę u wielmożnych państwa, każdy grosz się moim rodzicielom przyda.

Zanim Vera zdołała odpowiedzieć dotarł do niej przekaz telepatyczny od Magdy:

– Pomóż jej rodzinie Ver! Przecież Jadźka to moja przyjaciółka, a dla ciebie to drobiazg. Wystarczy, że piśniesz słówko Beli lub wujkowi Laszlo i jej ojciec może dostać nadział dobrej ziemi w Jakubowicach. No i jesteś uzdrowicielką, wyleczysz jej mamę lepiej niż medyk z miasta.

– Dobrze kochanie – uspokoiła wychowanicę Vera – W niedzielę po mszy odwiedzimy rodzinę Jadzi w Skałągach i obejrzę jej matkę. Dam jej ojcu trochę grosza a i o ziemi dla niego dziś pomówię z Laszlo.

– Dzięki Ver, masz moją wdzięczność – odparła mała wampirzyca – Tylko nie zdradzaj Jadźce, że się za nią wstawiałam. Chcę żeby mnie lubiła za to jaka jestem, a nie żeby była mi wdzięczna.

– Gratuluję moja mała – parsknęła z humorem Vera – Właśnie zachowałaś się jak dorosła wojowniczka i dobra pani.

– Wypierz suknię panienki, Jadziu – rozkazała służącej – Przygotuj posłania w naszych komnatach. Od pracy w kuchni zwalniam cię od zaraz, poinformuj o tym pana Andreę. I powiedz wartownikowi, żeby nie wpuszczał nikogo na Przystań przez najbliższą godzinę. Nie chcę żeby mnie ktoś podglądał kiedy będę zupełnie naga.

– Na razie Jadźka! – rzuciła na pożegnanie Magda – Widzimy się wieczorem.

Jezioro Brzozowe było naprawdę bardzo głębokie, jak na swoje skromne rozmiary, widać stanowiło pozostałość epoki lodowcowej. Magda musiała dobrze się napracować rękami i nogami aby dotknąć całą dłonią kamienistego dna. Chciała się już wynurzyć i pochwalić przed Mistrzynią, że nurkuje do dna w krótkim czasie, gdy zauważyła wlot do podwodnej groty. Był owalny i kręty. Nie zdołała mu się dokładnie przyjrzeć, brakowało jej powietrza. Gdy się wynurzyła gwałtownie zaczerpnęła oddech.

– Wypływaj stopniowo, od gwałtownego wynurzania grozi rozerwanie płuc – ostrzegła dziewczynkę Vera, spokojnie unosząca się na wodzie – Dobrze, że nie jesteś człowiekiem. Znalazłaś coś ciekawego?

– A żebyś wiedziała! – parsknęła Magda – Dno w tym miejscu jest chyba ze trzydzieści kroków pod powierzchnią wody. Na południe od tego miejsca jest mały pagórek na dnie a w jego środku grota podwodna. No nie patrz tak na mnie! Naprawdę tam jest grota lub jaskinia. Nie obejrzałam jej dokładnie ale możemy obie zanurkować – Nabrała powietrza ale Vera powstrzymała ją chwytem za nadgarstek.

– Zaczekaj! Jeśli to tak głęboko i w dodatku nie wiadomo na jaką odległość grota jest zalana wodą, zabraknie nam powietrza.

– To co chcesz zrobić?! – warknęła rozczarowana dziewczynka przekonana, że Mistrzyni chce ją powstrzymać od niebezpiecznej lecz fascynującej wyprawy.

– Jak to co? To bardzo proste! Połóż się na plecach odpocznij i rozluźnij. Na mój znak przygotujemy się do połowicznego metamorfowania 2. W tej postaci będziemy mogły długo obejść się bez normalnego oddychania. I przejdź na telepatię. Pod wodą nie będziemy mogły normalnie rozmawiać. Na mój znak nurkujemy!

*

Decyzja Very okazała się słuszna. Na dnie jeziora, na głębinie sięgającej niemal sto stóp3 dokładnie w miejscu opisywanym przez Magdę znajdowała się podwodna grota. Miała średnicę około sześciu stóp i wydawała się bardzo kręta. Obie wampirzyce bez wahania wpłynęły w podwodny tunel. Oczywiście był bardzo ciemny ale ich oczy przebijały mrok nie mniej sprawnie od wilczych. Jednak najbardziej zdumiewająca była długość tunelu. Mierzył on co najmniej dwieście kroków pod wodą. Można było podejrzewać, że i w części położonej powyżej powierzchni wody jest równie długi. Natomiast część położona ponad lustrem wody jeziora, była dwakroć szersza i czterykroć wyższa od podwodnego tunelu. Obie wampirzyce mogły podążać nim ze względną wygodą. Jednak dla Very było oczywiste, że zalanego wodą tunelu żaden człowiek ani normalne lądowe zwierzę nie mogłoby pokonać, nie starczyłoby powietrza w płucach.

– Słuchaj Mag, teraz wykonamy zadanie szkoleniowe. Połączmy przyjemne z pożytecznym – powiedziała z uśmiechem do wychowanicy.

– A na czym ono będzie polegać? – zapytała zaciekawiona dziewczynka.

– Będziesz zwiadowcą posuwającym się o dziesięć kroków przed siłami głównymi, czyli moją osobą. Jesteś mniejsza ode mnie więc trudniej cię zauważyć, poza tym wydaje mi się że jesteś już teraz szybsza i zwinniejsza od swojej Mistrzyni. I bardziej spostrzegawcza. Dobrze cię wyszkoliłam.

Magda chłonęła te komplementy z typowym dla dziecka, nie tylko ludzkiego brakiem samokrytycyzmu. Zdawało się, że z dumy wręcz urosła. Była gotowa na podjęcie każdego ryzyka, by tylko upewnić swoją panią, że nie bez powodu obdarzyła ją pełnym zaufaniem.

– No jasne Ver, przekonasz się jaki ze mnie zwiadowca! – zawołała z dziecięcym entuzjazmem – Tylko utrzymuj łączność! – smyrgnęła w ciemną czeluść korytarza niczym mysz.

Vera uśmiechnęła się z zadowoleniem. Jak się okazywało miała na swą młodziutką poddankę, bardzo pozytywny wpływ wychowawczy i pedagogiczny. Zaś ryzyko na jakie wystawiała maleńką „wojowniczkę” nie wydawało się jej nadmierne, zważywszy na jej zwinność, odwagę i zaprawienie w sztukach walki wręcz. Mogły obie przećwiczyć umiejętności telepatycznej łączności w ekstremalnych warunkach, dysponując bardzo naturalną scenerią.

No i mogła wreszcie wykorzenić u małej cechę, wszak bardzo naturalną u dziecka- choćby i wampira. Strach przed ciemnością przeżywany w samotności.

*

– Ver musisz tu szybko przyjść, droga się rozwidla i nie wiem którą stronę wybrać! – zameldowała Magda pięć minut po tym jak wyruszyła w samodzielny rekonesans. Vera czym prędzej dołączyła do uczennicy.

– Zobacz sama! – mała wskazała ręką przed siebie nie skrywając emocji – W posadzce jest dziura, wokół niej kruszą się cegły. Aż strach podchodzić bo wydaje mi się, że to jakaś zapomniana studnia. Strasznie głęboka, zrzucałam kamienie i nie słyszałam uderzenia o dno!

Vera musiała przyznać jej rację gdy ostrożnie badała stopą resztki cembrowiny. Jeśli to była kiedyś studnia, to już od wieków nie spełniała swej pierwotnej funkcji. Z ziejącego otworu o średnicy pięciu stóp, dochodził słaby odór stęchlizny. Dziewczyna zadrżała w duchu gdy uświadomiła sobie los nieszczęśnika, który by przypadkiem zwalił się w przerażającą czeluść szybu. Studnia opierała się o naturalny kamienny filar, po prawej stronie biegła dość wąska ścieżka, bystrym oczom wampirzycy nie uszła słaba poświata, zwiastująca dostęp do źródeł naturalnego światła dziennego. Postanowiła zbadać tę drogę w pierwszej kolejności.

– Sprawdzimy dokąd prowadzi ta ścieżka! – rzuciła rozkaz Vera – Może to jest jakieś wyjście z jaskini wychodzące na drugi brzeg jeziora?

Okazało się, że miała rację. Po kilkunastu krokach ścieżka zdawała się rozszerzać, w jej sklepieniu wykute były okrągłe otwory przez które wpadało światło słoneczne i niewielka ilość świeżego powietrza. To tłumaczyło istnienie jasnych plam na posadzce. Po zaledwie stu kilkudziesięciu krokach, obie dziewczyny ku swemu zdumieniu, znalazły się na dnie jakby ogromnego szybu,

którego górna część obramowana była blaskiem zachodzącego już słońca. Vera dostrzegła wykute na przeciwległej ścianie występy tworzące prymitywne stopnie dla rąk i stóp. Gestem głowy wskazała swej poddance tę nietuzinkową „drabinę”. Jedna po drugiej zaczęły się wspinać do góry, równie łatwo jak dwie zwinne wiewiórki wspinające się po pniu sosny. Idąca jako pierwsza Vera po pokonaniu kilkudziesięciu stóp szybu dosięgnęła krawędzi i wychyliła się. Zauważyła, że słońce zachodzi już za horyzont w krwawej łunie. Dostrzegła też, że znajdują się w ruinach kamiennej wieży, niewidocznej z zewnątrz w gąszczu splątanych konarów karłowatych drzew, pozostałości tajemniczej wieży wystawały na jakieś piętnaście stóp nad powierzchnię gruntu. Nagle zachwiała się, gdyż zwinna Magda wdrapała się po jej udach i plecach dosięgając krawędzi szybu. Z rozbrajającym chichotem usiadła na szczycie „wieży”.

– Zobacz Ver, tam jest główna brama naszego grodu! – pisnęła podniecona – Wyszłyśmy na drugi brzeg jeziora! Ale się dzisiaj wujek Laszlo zdziwi, gdy mu to opowiem podczas kolacji!

– Nie pokazuj palcami Mag! I zachowuj się ciszej! – skarciła ją łagodnie Mistrzyni – Nadal wykonujesz zadanie zwiadowcze na nierozpoznanym i być może wrogim terenie.

– Zbadamy tę drugą odnogę ścieżki w grocie? – zapytała z nadzieją Magda niesyta widać silnych wrażeń.

– Jakbyś zgadła – odparła z humorem Vera – Musimy sprawdzić dokąd jeszcze można dotrzeć tajemniczym tunelem. Wracamy na dół i zaczynamy eksplorować grotę w tym samym porządku co wcześniej!

*

Dróżka biegnąca w nieznane po lewej stronie podziemnej studni, choć pogrążona w ciemnościach wydawała się szersza, wygodniejsza i lepiej utrzymana niż krótka ścieżka prowadząca do szybu. Pomimo ciemności obie młode wampirzyce poruszały się pewnie i nader szybko zygzakowatym korytarzem, o ścianach zbyt regularnych aby ich twórcą mogła być jedynie natura. Przystosowane do widzenia nawet w głębokich ciemnościach oczy dziewczyn, nie miały problemów z rozpoznawaniem zarysów ścian i kamiennej posadzki szerokiego korytarza, tylko z rzadka jakiś ostry ułamek skały boleśnie wpijał się w bosą stopę Very. Przebyły może półtora tysiąca kroków w dobrym tempie dziesięciu minut i jak dotąd zwiadowcza w założeniu wyprawa przypominała spokojny poobiedni spacerek. To uśpiło czujność Very. Nagle odebrała przekaz od Magdy:

– Słuchaj Ver, na ścianach co piętnaście kroków widać uchwyty do pochodni. Ten korytarz wygląda na używany. Czekaj!… Coś zauważyłam przed sobą, sprawdzę to… – przekaz się urwał.

– Zostań na miejscu i poczekaj na mnie! – zawołała zaalarmowana Vera ale rzuciła słowa w próżnię, nikt jej nie słuchał. Pełna niepokoju pomknęła przed siebie.

Po stu krokach Vera ujrzała na kamiennej ścianie żelazne zaczepy. W jednym z nich tkwiły nawet resztki łuczywa. A więc korytarz był wykorzystywany regularnie i to przez ludzi. Tłumaczyło to fakt jego dobrego utrzymania ale w przekonaniu dziewczyny podkreślało tajemniczy charakter podziemnego przejścia i czyniło je wręcz złowrogim. Postanowiła się bezpośrednio włączyć do akcji. W tym momencie usłyszała głośny i przeraźliwy pisk dziewczynki. Półprzytomna z niepokoju rzuciła się pędem w kierunku z którego dobiegł ją krzyk.

Smolista czerń korytarza przeszła nagle w ciemną szarość dużego pomieszczenia. Vera wbiegła do lochu lub jaskini o bardzo wysokim sklepieniu. W odległości dwóch tuzinów kroków od wylotu korytarza odróżniła od ciemnego tła matowy połysk żelaznych prętów. W połowie tej odległości zauważyła dwie szamocące się postacie. Błyskawicznie rozróżniła drobną, białą figurkę Magdy, na którą napierał z warkotem duży, kudłaty, czarny stwór. Rozpoznała w nim wielkiego psa o oczach płonących jak wilcze ślepia. Maleńka wampirzyca odpychała od swej twarzy potężną i ociekającą śliną paszczękę o zabójczych kłach. Musiała zostać zaskoczona przez psisko, najwyraźniej pełniące w jaskini funkcję strażnika. Vera uznała, że najwyższy czas na interwencję. Doskoczyła do szamocących się sylwetek i z całej siły wymierzyła napastnikowi kopniaka w podbrzusze. Pies zaskowyczał przeraźliwie i zwinął się w kłębek. W tym momencie Magda dostrzegła jakiś ruch za plecami przyjaciółki. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.

– Uważaj Ver! – wrzasnęła, nie mając czasu na inną reakcję.

Vera wiedziona nie tyle ostrzeżeniem dziewczynki ile instynktem drapieżcy, błyskawicznie odwróciła się stawiając czoła nowemu niebezpieczeństwu. Uczyniła to w ostatniej chwili. Pies jeszcze większy od pierwszego dosięgał już jej w długim skoku. Zdążyła zablokować przedramionami rozdziawioną paszczę bestii, najeżoną wielkimi zębami, ale sam impet i ciężar olbrzymiego psa zwalił ją z nóg. Upadła na wznak, cielsko psa przygniotło ją do posadzki. Zabójcze szczęki ponownie sięgnęły do szyi dziewczyny. Vera ruchem tak szybkim ze niedostrzegalnym uchwyciła żuchwę napastnika i ze straszną siłą zadarła jego łeb ku górze. Jednocześnie stopami uzbrojonymi w dwucalowe szpony, przeorała boki napastnika niby ryś mocujący się z wilkiem. Pies zaskowyczał rozpaczliwie i zwinął się z bólu. Vera zrzuciła zwierzę ze swego ciała, tym razem to ona była na górze. Szponiastą dłonią uderzyła psisko w łeb z siłą dwakroć większą niż mógłby to uczynić najpotężniejszy niedźwiedź. Czaszka napastnika zapadła się z głuchym trzaskiem jak rozbita gliniana skorupa, pazury wampirzycy dosięgnęły mózgu. Pies zacharczał tylko i wyprężył się na ziemi, zabity na miejscu. Tuż obok rozległo się przeraźliwe wycie i skowyt jego towarzysza. Magda kłami i pazurami rozerwała gardło swego przeciwnika i odrzuciła jego cielsko na bok jak zmiętą szmatę. Vera chciała coś do niej powiedzieć ale słowa zamarły jej na ustach. Odczuła bolesne mrowienie a potem dziwną euforię i narastającą żądzę krwi. Zorientowała się z przerażeniem, że jest o włos od wpadnięcia w szał bojowy. Jakiś przemożny instynkt nakazywał jej zaspokoić pragnienie krwią znacznie bardziej pożądaną od ludzkiej, ta istota a raczej istotka stała w zasięgu jej ręki wpatrując się z niedowierzaniem w przyjaciółkę. W chmurze obezwładniającej paniki, Vera przypomniała sobie jak przez mgłę nauki swej preceptorki, Lady Cecylii, jak ma zwalczać bestialską żądzę krwi i zdławić w zarodku wampirzy szał. Opadła na kolana i przechyliła swe giętkie ciało głęboko do tyłu, rozrzucając luźno ramiona. Nacisk psychiczny nie odpuszczał i Vera uświadamiała sobie z rozpaczą, że za chwilę zamieni się w bezduszną bestię, coś w rodzaju krwiożerczego strigoi. Nagle wyczuła, że do jej boku przyciska się z całej siły drobne ciałko dziecka, miękkie i ciepłe. Poczuła dotyk małej rączki na ramieniu, usłyszała cichy głos dziewczynki szepcący jej do ucha niezrozumiałe ale uspokajające słowa. Od Magdy napłynęła fala dobrej energii. Najwidoczniej jej przemiana w postać ludzką nastąpiła kilka chwil wcześniej. Umysł Very uchwycił się kurczowo tej opoki, negatywne myśli zaczęły być odpychane. Niespodziewanie odczuła, że w mózgu coś jej eksploduje. Uspokoiła się i momentalnie odzyskała panowanie nad sobą. Nastąpiła całkowita przemiana w ludzką postać. Jej smukłe dłonie nie były już zakończone morderczymi szponami, lecz przepięknie utrzymanymi paznokciami. Spojrzała przytomnie na Magdę, która przyglądała się z niepokojem swej pani.

– Dobrze się czujesz Ver? – zapytała drżącym głosem dziewczynka.

– Już mi przeszło, o mało nie wpadłam w szał. Ale odkryłam nowy dar: zapanowania nad żądzą krwi. I to wyłącznie dzięki twojej pomocy. Jestem z ciebie dumna Mag! .

– Ver może już pójdziemy, strasznie tu jakoś… – poprosiła dziewczynka. Okropna przygoda najwyraźniej wytrąciła ją z równowagi.

Vera zastanowiła się błyskawicznie. Także ona sama czuła się nieswojo. Teren był wyraźnie niebezpieczny, jeśli miała go w dalszym stopniu eksplorować, musiała zrobić to z lepszym przygotowaniem. Tym bardziej, że wyczuwała złowrogą aurę magii, unoszącą się w jaskini.

– No dobrze wracamy do domu. Wrócimy tu jutro z chłopakami, Gillem i Laszlo. Musimy dowiedzieć się o co chodzi w tej jaskini.

– Ale zabierzesz mnie na wyprawę? – zapytała Magda, szybko odzyskująca swoją zwykłą zuchwałość.

– Masz moje słowo – obiecała Vera, jednocześnie obiecując sobie, że za skarby świata nie narazi już swojej wychowanicy – Musimy tylko zabrać ciała tych piekielnych ogarów. Gdyby ich pan je znalazł, miałby dowód, że zabiły je istoty obdarzone nadludzką siłą. Żaden szanujący się wampir nie pozostawia po sobie tak wyraźnych śladów. Musimy je wrzucić do tej bezdennej studni. Pomożesz mi?

– To się wie! – parsknęła zuchowato Magda i zarzuciła sobie na ramiona cielsko zabitego przez siebie psa, choć był on większy i cięższy od niej – A jak wracamy? Przez podwodną grotę?

– Nie ma mowy! – zdecydowała Vera – Dość już mam tych ciasnych tuneli jak na jeden dzień. Wychodzimy przez zrujnowaną wieżę i przepływamy jeziorko w poprzek, aż do Przystani. Na wyścigi!

Rozdział I. Rycerski gród.

„Zamek Widmo” pod Byczyną, noc z 2/3 lipca 1433r.

W świetlicy grodu, w której zazwyczaj wieczerzał pan zamku wraz ze swymi najbliższymi przyjaciółmi, teraz w porze wieczornej panował przyjemny półmrok, rozświetlany tylko ogniem buzującego kominka i nielicznymi łuczywami w żelaznych uchwytach. Okna z uwagi na ciepłą noc były otwarte na oścież, drzwi również co powodowało pożądany przewiew. Z wielkiej komnaty dobiegał nieskrępowany gwar swobodnych rozmów, przeplatany dziewczęcym szczebiotem i głośnymi wybuchami męskiego śmiechu. Biesiadnicy siedzieli wokół wielkiego stołu, rozpierając się w wielkich, ciężkich, dębowych zydlach. Laszlo zasiadał w wielkim rzeźbionym fotelu przypominającym tron, po jego prawicy zasiadała, czy też raczej wierciła się niecierpliwie mała Magda. Obok niej w skromnej pozie spoczywała Vera, obserwująca krytycznie zachowanie wychowanicy. Po lewicy kapitana siedziała smukła młoda kobieta zachowująca się z nieskrępowaną swobodą. Była niezwykle piękna: wysoka, zgrabna, długonoga, wiotka, czarnowłosa, o ujmującym uśmiechu i subtelnych rysach twarzy. Trudno było domyślić się w tej delikatnej piękności, wyglądającej na najwyżej dwadzieścia lat, że jest w istocie morderczo sprawną dwustuletnią wampirzycą i niezwykle wykwalifikowaną zabójczynią o sile dwunastu ludzi. Właśnie pomiędzy tą trójką siedzącą u szczytu stołu toczył się niezwykły wyścig. Każde z nich co chwilę ze zręcznością kuglarza wyławiało z ogromnej cynowej misy kłębiące się w wilgotnym wnętrzu duże raki o czarno – brunatnej barwie skorupy. Zadaniem każdego z zawodników było jak najbardziej „czyste” odgryzienie głowy nieszczęsnego skorupiaka i jak najszybsze wyssanie jego odwłoka zarówno z krwi jak i ze smacznej zawartości, tudzież ogryzienie wielkich szczypiec. Wszystko to w ciągu kilku chwil i z obowiązkiem zadania pożeranej żywcem zdobyczy jak najmniejszych cierpień. Honor bowiem i etyka wampira wymaga by odbieranie życia innej istocie nie wiązało się z zadawaniem jej niepotrzebnego bólu.

Jak dotychczas w osobliwym wyścigu przodowała ambitna i łakoma Magda. Laszlo i jego urocza sąsiadka jakiś czas temu porozumieli się ze sobą wzrokiem i odtąd robili wszystko by jedynie udawać gorliwy udział w wyścigu. Tymczasem oczywisty zwycięzca został już bezdyskusyjnie wyłoniony. Wiedzieli o tym także inni biesiadnicy, którzy kibicowali lubianej przez wszystkich małej istotce. Tylko sama Magda nie zdawała sobie sprawy, że jej zwycięstwo w „raczych wyścigach”, jest z góry ukartowane. W końcu była tylko dzieckiem. Choćby nawet niezwykle inteligentnym, super sprawnym, wampirzym. Ale dzieckiem.

– Już nie mogę! – jęknęła z udaną udręką czarnowłosa piękność. – Mam już dosyć!

– No co ty Ag! Nie wymiękaj! – oburzyła się Magda – Nawet dwóch tuzinów nie zjadłaś! A tak się chwaliłaś, że uwielbiasz polskie raki!

– Trudno, muszę w końcu dbać o linię i o własną kondycję – odpowiedziała Agnes Kemeny – Zabójczynie muszą mieć zachowaną idealną równowagę między kondycją a wagą ciała. Ty moja droga w twoim wieku i tak wszystko spalasz w jednej chwili. U mnie jest inaczej. Dlatego muszę przestrzegać ścisłej diety.

– A ty wujku Laci4!? – zawołała dziewczynka – Chyba mnie nie chcesz zawieść?

– Ależ skąd skarbie – odpowiedział z uśmiechem kapitan – Jednak i moje możliwości zjedzenia stałego pokarmu mają swoje granice. Tak to już jest ze wszystkimi dorosłymi wampirami. Im są starsze tym bardziej muszą się liczyć z koniecznością przestrzegania naczelnej zasady odżywiania. A ta brzmi: tylko ludzka krew, cała reszta szkodzi.

– To dlaczego zajadasz raki jak jakiś smakołyk? – dziewczynka wydawała się być zdegustowana. Reszta towarzystwa wybuchła śmiechem.

– Dlatego, że jestem smakoszem – odparł z humorem Laszlo – Któż z nas śmiertelnych jest bez wad. Niekiedy realizujemy własne kaprysy kosztem rzeczy ważniejszych. Ja też zawsze udawałem, że jedzenie skorupiaków na surowo nie jest szkodliwe. Ale taki pokarm może być traktowany tylko jako przystawka, jeść go można w bardzo małych ilościach. Ty masz jeszcze dość elastyczny organizm, kochanie. Dlatego możesz zjeść więcej raków niż ja.

– Znowu próbujesz mnie zagadać wujku! Powiedz prawdę: czy odpadasz z wyścigu?

Laszlo bez słowa skinął głową z wyrazem zafrasowania i bezradnie rozłożył ręce. Dziewczynka tupnęła ze złością.

– Spodziewałam się bardziej wyrównanego turnieju! Janci5 ty miałeś liczyć. Ile zjedli poszczególni zawodnicy?

– Agnes dwadzieścia trzy, Laszlo równe dwa tuziny, ty Mag dwadzieścia sześć. – z komiczną powagą odparł olbrzymi Polak – Wychodzi na to, że wygrałaś bezapelacyjnie moja mała.

– Możesz być z siebie dumna, jesteś najbardziej sprawną wampirzycą jaką znam… w konkurencji zjadania żywych raków na czas – dodał siedzący na lewo od pięknej Agnes jej mąż, leutnant Paszko Luboszowski, rządca majątku w Polanowicach i dowódca pierwszej roty w Chorągwi Ciężkiej.

– Nie ma co dyskutować – uciął Laszlo – Zwycięzcą zawodów jest Magda, ona wygrała zakład i otrzyma główną nagrodę: karą klaczkę z gwiazdką na czole.

Biesiadnicy powitali to oświadczenie gromkim aplauzem, Magda zapiszczała z radości i wycisnęła na policzku pana zamku gorący pocałunek. Następnie zarzuciła ręce na szyję swej Mistrzyni i przytuliła się do niej z czułością.

– Proszę powiedz im wszystkim Ver, jak się dziś zachowałam podczas podziemnej wyprawy – szepnęła do ucha swej pani – Niech im się nie wydaje, że tylko jako żarłok mogę czegoś dokonać.

– Dobrze kochanie, ale pozwól mi wszystko opowiedzieć spokojnie, bez twojego wtrącania się i przeszkadzania, a ty zachowuj się skromnie. – obiecała z uśmiechem Vera.

– Mówisz to wszystko poważnie Ver? – zawołała zaintrygowana pasjonującym opowiadaniem Zita. I dodała z wyraźnym żalem – Dlaczego nie dałyście mi znać, sama bym wzięła udział w takiej ciekawej przygodzie!?

– Daj spokój Zii, a skąd niby miałyśmy wiedzieć, że coś niezwykłego nas spotka. Ta cała historia z podwodnym a potem podziemnym przejściem zaistniała tak jakoś spontanicznie…

Siedzący w sąsiedztwie żony Bela nie odezwał się ani słowem, ale w jego przelotnym spojrzeniu Vera wyczytała wyrzut. Z rozbawieniem pomyślała, że jej ukochany myśli jedynie o tym, iż ona lekkomyślnie naraziła się na niebezpieczeństwo, nie dając nawet znać gdzie jest i gdzie jej w razie czego należałoby szukać. „Gdybym zdawała się tylko na Belę, umierałabym z nudów żyjąc bezpiecznie i wygodnie jak jakaś „rezydentka” 6. Kiedy on wreszcie zrozumie, że nie może mnie wciąż chronić przed ciosami wymierzanymi przez życie, jak figurki z chińskiej porcelany…” pomyślała z pobłażliwością.

– Jeśli dobrze zrozumiałem twoją relację Ver – wtrącił Gill McGregor, dotąd siedzący w całkowitym milczeniu – tam w tej jaskini, wyczuwałaś wyraźną magiczną aurę?

– Nawet powiem więcej – odpowiedziała Vera – Czułam, że w tym miejscu ktoś używał bezpośrednio czarnej magii. Nie znam się na tym zbyt dobrze, ale powinien to ocenić ktoś aktywnie zajmujący się magią. Ktoś taki jak ty Gill.

– Powiedz gdzie konkretnie znajduje się ta podziemna jaskinia? – Laszlo wydawał się poruszony.

– Nie mogę dokładnie określić w jakim miejscu – odparła z zakłopotaniem Vera – ale wydaje mi się, że zarówno podwodny jak i podziemny tunel biegną w kierunku północno – zachodnim. Jestem przekonana, że wejście do wielkiej pieczary musi leżeć co najmniej pięćset kroków od lewego skraju jeziorka. Jednak po co stawiać hipotezy? Wybierzmy się tam jutro przed wieczorem, sama cię zaprowadzę. Ty wejdziesz przez zrujnowaną wieżę na drugim brzegu jeziora, ja z drugą grupą i z Magdą przepłyniemy przez podwodny tunel. Spotkamy się przy zrujnowanej studni, gdzie ścieżki się rozwidlają. Wejdziemy do pieczary razem ale w kierunku zachodnim z Brzózek ruszy Bela, który ma ze mną najlepszy kontakt telepatyczny. Naprowadzę go na miejsce gdzie znajdziemy się pod ziemią. Wtedy Bela dokładnie ustali w pobliżu jakiego punktu orientacyjnego się znajdujemy.

– Jeśli o mnie chodzi to już teraz mogę wam wszystkim powiedzieć jaki ważny obiekt wydaje się być najbliżej położony tej jaskini – wtrącił beznamiętnie Gill.

Na północny zachód od skraju jeziorka leżą Proślice a na jego wschodnim skraju w zagajniku dębowym stoi burg7 cholernego von Haugwitza, pana tej posiadłości i naszego niedruga. Pamiętasz co ci o nim mówiłem, Laci, na samym początku?

Vera przypomniała sobie rozmowę toczącą się dwa lata temu, niemal w identycznym gronie, kilka dni po tym jak jej ojciec objął tu swoje rządy…

„Zamek Widmo”, koniec czerwca 1431 r.

– Na sam początek drogi Laszlo pozwól sobie przedstawić swojego hm… poprzednika, tymczasowego komendanta załogi grodu . Oto szlachetny rycerz Paszko z Luboszyc, zarządzający też majątkiem w Polanowicach.

Laszlo skłonił głowę przed wysokim, muskularnym, młodym mężczyzną o ostrych rysach twarzy. Był on odziany w rycerski wams z aksamitu z wyhaftowaną na lewej piersi czarną byczą głową – zapewne herbem. Obok niego stała wysoka i smukła, bardzo urodziwa brunetka o ujmującym uśmiechu, odziana w jedwabie i atłasy. Oboje złożyli ceremonialne ukłony.

– To moja małżonka, szlachetna Agnes Kemeny, panie kapitanie – dokonał prezentacji Paszko.

– Przede wszystkim zwracaj się do mnie po imieniu… Paszko, gdy nie jesteśmy na służbie. To jest obyczaj Wampirów z Transylwanii, który kultywujemy nie tylko na własnym podwórku. Dotyczy to także pięknych pań – skłonił głowę w stronę uśmiechniętej dziewczyny – Znam trochę twego Mistrza droga Agnes. Który Wampyr nie słyszałby o generale Kemeny, Lordzie Klanu Halhatatlane8, największym z nieumierających wojowników. Myślę że moja Vera i inne dziewczęta chętnie zawrą z tobą przyjazne stosunki…

– Dziękuję Laci – odpowiedziała z uśmiechem Agnes – Ale ja już zdążyłam się zaprzyjaźnić z Verą, Zitą, Millą i Magdą. W niektórych sprawach my kobiety jesteśmy szybsze i bardziej bezpośrednie niż mężczyźni, zdążamy prosto do celu nie ukrywając się za funkcjami i zadaniami. A dla twojej wiedzy – kiedyś uchodziłam za jedną z najlepszych zabójczyń w Klanie, chyba przez te kilka lat w Polsce jeszcze nie zardzewiałam.

– Skoro tak to przejdźmy do konkretów – przerwał wymianę uprzejmości Gill – Powinieneś wiedzieć Laci, na czym stoisz jako szef tego całego bajzlu czyli jak powiadają Polacy „poznać siłę swoich pieniędzy” no i oczywiście podłość swoich obecnych wrogów. Bo coś mi się wydaje, że tych ostatnich nie będzie ci brakowało. Oficjalna nazwa naszego Grodu, po niemiecku Birkenfeld, zaś po polsku Brzózki, bierze się od wsi o tej samej nazwie położonej na północnym brzegu jeziora. Oczywiście nieoficjalna, wampirza nazwa twojego kasztelu istnieje tylko w legendach Ludu Moroi, nawet nasz szanowny Overlord jest zbyt ostrożny by przyznawać się do takiej nazwy. Jednak rzeczywiste znaczenie Grodu uzasadnia jego nazwę o czym sam się przekonasz. – zagaił Gill – Jego Książęca Mość zatrudnił mnie i moich… hm poddanych w Grodzie jakieś dziesięć lat temu i nie bez powodu. Nie chwaląc się posiadam pewne umiejętności magiczne, poza tym medyczne, techniczne i językowe. To pozwoliło mi znacznie ulepszyć zarówno konstrukcję obronną zamku jak i jego wewnętrzne walory. Może już odkryłeś, że mamy tu bieżącą wodę i na szczególne potrzeby jaśnie państwa, nawet ciepłą. Jeśli nie ty to wasze piękne dziewczęta już o tym wiedzą.

– To prawda – roześmiała się Vera – Szczególnie cenię sobie damskie toalety położone tuż obok komnat i wodociągi na terenie grodu. A te łaźnie są po prostu fantastyczne. Ten gród tylko z pozoru jest prymitywnym fortem, tak naprawdę jest tu wygodniej niż w pałacu Najjaśniejszego Pana w Budzie…

– Zapewne dlatego, że nie przewijają się tu tłumy dworaków, pochlebców i donosicieli – wpadł jej w słowo rządca, a obecni zaśmiali się z rozbawieniem.

Gill rozejrzał się po świetlicy i kontynuował przemówienie.

– Tak naprawdę wioska Brzózki jest uboga, słabo zasiedlona i nie dawałaby podstaw do utrzymania nawet pośledniego gródka rycerskiego. Jednak mamy tu dobre źródła dochodu. W lesie otaczającym gród od południa w dużym strumieniu można wydobywać srebro. Oczywiście na początku były to małe ilości, ale podjąłem pewne kroki. Sprowadziłem rok temu kilkunastu walońskich górników, którzy sprawnie obsługują małą ale bardzo wydajną kopalnię srebra. W poprzednim czasie ja sam dokonałem pewnych badań i dokładnie ustaliłem miejsce gdzie zalegają największe pokłady. Kopalnia przynosi roczny dochód dwóch tysięcy grzywien srebra. Odkryłem też, że w okolicy są dobre i żyzne ziemie. Za wiedzą i zgodą naszego pana, rozpocząłem nabywanie wiosek w najbliższej okolicy i związanych z nimi gruntów ornych. Na początku nabyłem od zrujnowanego szlachcica wioskę Skalung – po polsku Skałągi. Grunty tam nie najlepsze ale sama posiadłość jako taka, dobrze zabezpiecza nas od południa i osłania nasz „Srebrny Las” z jego kopalnią. Później odkrywszy, że niemiecka szlachta niechętnym okiem patrzy na rozrost naszego „klucza”, sięgnąłem po kontakty oficjalne aby powiększyć nasze lenno.

– Chodzi ci o to, że część ziem wokół Byczyny faktycznie należy do Diecezji Wrocławskiej? – zagadnął Laszlo.