Strona główna » Obyczajowe i romanse » Moje miejsce na ziemi

Moje miejsce na ziemi

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1837-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Moje miejsce na ziemi

Ayesha ucieka od brutalnego męża razem z córką. Znajdują  bezpieczne schronienie w wielkim domu byłej gwiazdy popu, Haydena Danielsa, który od paru lat ukrywa się przed ludźmi. W domu Haydena mieszkają również inne osoby po przejściach: Crystal, tancerka w nocnym klubie, i Joy, emerytka w permanentnie złym humorze. Wszyscy samotni, pokiereszowani przez życie, tworzą niekonwencjonalną rodzinę. Jednak mąż Ayeshy nie daje za wygraną. Za wszelką cenę chce ją odnaleźć i ukarać. Wzruszająca i optymistyczna powieść o tym, że zawsze można zacząć od nowa, znaleźć przyjaźń, miłość i własne miejsce na ziemi.    

Polecane książki

Najbardziej ekscytujące podróże to te, które odbywamy bez mapy i paszportu, bez z góry założonego planu, gdy poddajemy się poczuciu dezorientacji, wyobcowania. Podróżując w ten sposób, możemy, choć na moment, zapomnieć o wyznaczonych drogach i znajdujących się przy nich drogowskazach: u źródeł t...
Małżeństwo dla lady Joanny Ware było pasmem zdrad i skandali, dlatego z ulgą przyjęła wiadomość o śmierci męża. Przyjaciel zmarłego, lord Alexander Grant, powraca z dalekiej wyprawy i przedstawia wdowie testament. Ma ona zaopiekować się nieślubną córką męża, ukrytą w klasztorze daleko od wybrzeży An...
E-book "Uwodzenie w dzień" to bestseller, który zmienił myślenie setek facetów na temat kobiet i tego jak funkcjonuje ich myślenie. Wydawało Ci się, że nie można podejść do dziewczyny na ulicy lub w autobusie i zabrać ją na kawie ? Jak pisze autor: "Byłeś w błędzie".W środku znajdziesz całą masę pra...
Mała pomorska miejscowość – jedna z tych, w których wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się z prędkością światła. Olszany to jeden z domów, o jakich zwykło się mawiać, że mają duszę. Choć znaleźliby się i tacy, którzy prędzej nazwaliby go nawiedzonym… Matka Julii odziedziczyła Olszany po ojcu, któ...
Według nauki Kościoła katolickiego, ziemskie życie człowieka jest tylko etapem na drodze ku wieczności. Nie należy zatem okazywać większego, niż to oczywiście konieczne, zainteresowania dobrami materialnymi. Książka w prosty i przystępny sposób wyjaśnia czytelnikowi czym jest czyściec, jakie dusze s...
Poradnik do gry „Tom Clancy’s Splinter Cell: Double Agent” składa się w całości z bardzo dokładnego opisu przejścia wszystkich poziomów z kampanii single player, przedstawiając subtelne rozwiązania napotykanych w trakcie zabawy problemów. Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent - poradnik do gry za...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Carole Matthews

Carole MatthewsMoje miejsce na ziemi

Tłumaczenie

Witaj!

Dziękuję, że chcesz spędzić trochę czasu ze mną i z bohaterami powieści „Moje miejsce na ziemi”. Mam nadzieję, że pokochasz ich tak jak ja, kiedy o nich pisałam.

To dla mnie szczególna książka. Choć pisarze każdą swoją powieść traktują jak własne dziecko, więc nie powinnam żadnej faworyzować, to jednak z niej jestem wyjątkowo dumna. Podczas pisania czasem roniłam łzy, często się śmiałam i szczerze kibicowałam Ayeshy, Sabinie, Haydenowi, Crystal i Joy, gdy wspólnie pokonywali życiowe przeszkody, a potem ruszali własnymi drogami.

Chciałam opowiedzieć krzepiącą historię o tym, że dom i rodzina czasem wymagają wyrzeczeń, ale są tego warte. Współczesne rodziny coraz częściej nie mieszczą się w tradycyjnych ramach, szukają niekonwencjonalnych rozwiązań, a wcale nie są przez to mniej prawdziwe. Czasem trzeba z pokorą przyjąć to, co los nam daje, i wykorzystać najpiękniej, jak się da.

Miłej lektury, baw się dobrze.

Twoja Carole 🙂 XX

Dla Ayeshy i Sabiny

Rozdział pierwszy

Niespokojnie zerkam na zegarek. Dochodzi druga w nocy, oczy mnie szczypią z niewyspania. Obok mnie w łóżku chrapie głośno Suresh. Na szczęście tabletka na sen, którą mu podałam w drinku przed czterema godzinami, nadal działa.

Mimo to wyślizguję się z łóżka bardzo ostrożnie, pomału unoszę kołdrę i cichutko opuszczam stopy na podłogę. Na palcach podchodzę do krzesła w rogu pokoju, gdzie zostawiłam ubranie. Księżyc świeci jasno, zbyt jasno, widać mnie jak za dnia.

Stoję przez chwilę z salwar kamiz, szarawarami i kaftanem, w ramionach, patrzę na mojego śpiącego męża. Dziesięć lat małżeństwa. Serce mi wali, zbiera mi się na mdłości, ale nie mam wyboru, muszę działać. Cokolwiek się stanie, nie mogę tu zostać. Ostatni raz jestem w tej sypialni, w tym domu, z tym mężczyzną.

Najciszej, jak umiem, skradam się korytarzem do łazienki. Rodzice Suresha śpią w głębi domu, w największym pokoju, z widokiem na ogród. Całe szczęście, że pokój Sabiny jest po drugiej stronie korytarza. W nocnej ciszy słyszę tylko swój nerwowy oddech.

W łazience ściągam koszulę nocną i wkładam strój z poprzedniego dnia. Starannie składam koszulę. Zabiorę ją ze sobą. Wezmę też szczoteczkę do zębów. Chętnie bym przepłukała usta, ale nie mam odwagi odkręcić kranu. Ściany są cienkie jak papier, a przecież nie chcę obudzić nikogo poza Sabiną.

Z lustra patrzy na mnie wychudzona, zmęczona twarz wystraszonej kobiety. Boi się, lecz jest zdeterminowana.

Skradam się wzdłuż podestu prowadzącego na schody i wreszcie jestem przy drzwiach do pokoju Sabiny. Sypialnia mojej córeczki tonie w półmroku, pali się tylko różowa lampka nocna. Klękam przy jej łóżeczku.

Głaszczę jej długie, jedwabiste, czarne włosy, tak podobne do moich. Są potargane od snu, a moje spadają na plecy w ciężkim warkoczu.

– Sabino – szepczę jej do ucha. – Córeczko.

Mała otwiera oczy i spogląda na mnie z taką ufnością, że serce mi się kraje. Już cię nie zawiodę, kruszynko, teraz już nie.

– Mama cię zabierze na wycieczkę – szepczę. – Teraz musimy być cichutko jak myszki. Zrobisz to dla mnie?

Kiwa głową, oczy ma jeszcze zaspane, pomagam jej wstać z łóżka. Przykładam palec do ust. Niepotrzebnie. Sabina się nie odezwie. Nie mówi.

Bardzo szybko i w całkowitej ciszy przebieram ją w bluzę i szarawary. Wiosna w pełni, ale noce wciąż są chłodne, więc wyjmuję z szafy jej płaszczyk, podczas gdy mała powoli zawiązuje buciki. Mam serce na ramieniu, wydaje mi się, że drzwi zaraz skrzypną, ale na szczęście żaden dźwięk nie zakłóca ciszy dziecięcego pokoju. Urządziłam go najpiękniej, jak umiałam. Moja córeczka ma tu śliczną narzutę na łóżko, delikatne firanki i abażur, który przypomina spódniczkę baletnicy. Ale to w życiu nie wystarcza. Potrzebne są jeszcze miłość, radość i czułość. Tego nie potrafiłam jej dać.

Sabina, zapięta pod szyję, zasypia na stojąco. Siadamy na chwilę. Pod jej łóżkiem, w najdalszym kącie, upchnęłam spakowaną torbę. Przygotowywałam się do tej chwili wiele miesięcy. Torbę podróżną kupiłam w supermarkecie. Jest niewielka, łatwo było ją ukryć, ale zmieściła się tylko jedna zmiana ubrań. Wystarczy nam na jutro. Nie wiem, co będzie dalej.

– Musimy iść – mówię z palcem przy ustach. – Pamiętaj, po cichutku.

Biorę Sabinę za małą, ciepłą rączkę i mam nadzieję, że ona również poczuje się pewniej. Przemykamy do schodów. Słyszę chrapanie Suresha; pewność, że śpi, dodaje mi odwagi.

Nie wiem, gdzie pracuje mój mąż, ale z pewnością zajmuje się jakimiś podejrzanymi interesami. Czasem przyprowadza do naszego domu obcych ludzi i do rana hałasują. Czasem nie wraca na noc. Nigdy nie mogłam być pewna jego planów, więc długo musiałam czekać na dogodny moment.

Liczę schodki. Siódmy trochę skrzypi, boję się, że będzie nas słychać w tej głuchej nocnej ciszy wypełniającej dom. Ostrożnie omijamy schodek. Sabina jest bardzo lekka jak na swoje osiem lat, podnoszę ją z łatwością, choć jestem drobną kobietą. Ma poważną, przejętą minę. Drży w moich ramionach, więc mocniej ją przytulam.

Przechodzimy przez hol i jesteśmy przy drzwiach. Zdejmuję z wieszaka płaszcz i zawiązuję chustę na głowie. Co bym zrobiła, gdyby na górze pojawił się Suresh? Czy wystarczyłoby mi odwagi, żeby uciec? A może posłusznie wróciłabym zająć swe miejsce u jego boku, mimo postanowienia, że już nigdy mu nie ulegnę? Gdyby nas teraz zobaczył, nie miałby wątpliwości, że uciekamy – przed nim, przed jego pięściami, przed jego gniewem.

Jeśliby się na mnie rzucił, a z pewnością by to zrobił, czy umiałabym się obronić? A może uzna, że tym razem powinien mnie zabić? Drżę na tę myśl. Co wtedy się stałoby z moją kochaną córeczką?

Patrzę na zaniepokojoną twarz Sabiny i wiem, że muszę to zrobić. Jeśli nie dla siebie, to dla niej. Muszę świecić przykładem. Muszę być najlepszą matką, żeby moje dziecko wyrosło na silną, szczęśliwą i niezależną kobietę. Taką, jaką ja nie jestem.

Patrzę na trzymaną w rękach torbę i uświadamiam sobie, że mam tyle dobytku, co przed laty, gdy przyjechałam ze Sri Lanki do świeżo poślubionego męża. Ileż miałam wtedy nadziei na przyszłość! I gdzie się ona podziała? Powinnam poszukać jej głęboko w sobie.

Cicho otwieram zamek w drzwiach. W zeszłym tygodniu w sekrecie naoliwiłam go, żeby nie skrzypiał.

– Gotowa? – szepczę do Sabiny.

Kiwa głową i znikamy w ciemności.

Rozdział drugi

Wraz z Sabiną oglądamy się na dom. Niczym się nie wyróżnia, podobny jest do wielu innych w tej okolicy. Nie ma w nim nic wyjątkowego. Żadnych roślin w ogrodzie, żadnej szczególnej cechy. Jest zimny i anonimowy, podobnie jak jego mieszkańcy.

Ściskam Sabinę za rękę i szybko idziemy przed siebie.

– Musimy się spieszyć – ostrzegam ją. – Dasz radę?

Kiwa głową.

Omijam przejścia podziemne, zwłaszcza w nocy, bo to raj dla narkomanów i opryszków. Przez wiele lat nie wolno mi było wychodzić po zmroku, więc teraz aż kręci mi się w głowie od nagłej wolności, nawet jeśli oznacza niebezpieczeństwo dla mnie i córki.

Pieszy szlak Redways to najszybsza i najkrótsza droga do dworca Coachway, to nasza droga do wolności. Nie chcę się zgubić.

Mieszkamy w nieciekawej dzielnicy Milton Keynes. Co prawda dom znajduje się w centrum miasta, ale lata świetności naszej dzielnicy dawno już minęły. Teraz to położenie jest dla nas optymalne, bo czeka nas niewielki spacer – nie więcej niż godzina – do dworca autobusowego. Dworzec kolejowy jest zbyt daleko, po drugiej stronie miasta. Musiałabym wezwać taksówkę, a to za duże ryzyko. Zbyt wielu kumpli Suresha zarabia, jeżdżąc jako taksówkarze, więc szybko by się dowiedział o mojej ucieczce. Mogę polegać tylko na sobie.

– Dobrze się czujesz? – pytam Sabinę.

W nocnym chłodzie jej oddech zamienia się w parę.

Kiwa głową, tylko tyle.

Dałabym wszystko, żeby usłyszeć, jak marudzi. Jak narzeka, że idziemy za szybko, że jest za zimno, albo jak dopytuje się po raz dziesiąty o cel naszej wędrówki. Próżne marzenia.

Od miesięcy podkradałam mężowi pieniądze z portfela. Niewielkie sumy, żeby nie zauważył – raz pięć, raz dziesięć funtów. Trzymałam je w blaszanej puszce w szafie, pod stertą rzadko używanych ręczników. Uzbieram osiemset funtów, to mój kapitał na ucieczkę. Jest teraz na dnie torby, w zwitkach po sto funtów.

Posuwamy się w ciemności. Rada miejska obcina wydatki, uliczne lampy są więc wyłączone. Droga zajmuje nam więcej czasu, niż się spodziewałam. Zaczynam się gubić. Skręcam w złą stronę i dopiero po kwadransie orientuję się, że idziemy w przeciwnym kierunku, niż powinnyśmy. Musimy się cofnąć. Kiedy jestem bliska paniki, bo niebo zaczyna się rozjaśniać, widzę w oddali budynek Coachway. Słyszę odgłosy autostrady M1, która znajduje się za nim, i to jest najpiękniejsza muzyka dla moich uszu.

– Już niedaleko, Sabino – obiecuję. – Jesteśmy prawie na miejscu.

Budynek jest nowoczesny, niedawno powstał, jego światła ostro kontrastują z pomału rozpraszającą się ciemnością. Trzymając się za ręce, wchodzimy na ostatnią prostą. Dwie podejrzane figurki w nocnej pustce. Mam nadzieję, że Suresh jeszcze się nie obudził i nie odkrył naszej ucieczki. Modlę się, żeby nagle nie wyrósł przed nami jego samochód, teraz, gdy jesteśmy tak blisko wolności. Zaciskam palce na dłoni córeczki i przyspieszamy kroku.

Pierwszy autobus do Londynu odchodzi dopiero o wpół do piątej. Mamy jeszcze trochę czasu, bo udało nam się pokonać trasę szybciej. Wyciągam parę banknotów z jednego zwitka i kupuję bilety w automacie. Wsuwam do niego pieniądze ukradzione mężowi. O tej porze na dworcu jest niewiele osób. Mija nas mężczyzna w mundurze, niosący jakieś tablice. Mam wrażenie, że badawczo mi się przygląda. Siadamy w najdalszym kącie, za dużą rośliną doniczkową, która nas częściowo zasłania. Kawiarnia jest jeszcze zamknięta. Nie mam dla córki nic poza sokiem pomarańczowym w kartoniku schowanym w torbie.

– Chcesz się napić?

Kiwa głową, więc wyjmuję sok i pomagam jej włożyć słomkę.

Macam ręką w torbie i upewniam się, że ruloniki banknotów tkwią bezpiecznie na swoim miejscu. Pieniądze dodają mi pewności siebie. Wyjmuję bilety, mocno ściskam je w dłoni. Dwa, na przejazd do Londynu, do stacji Victoria. Jeden dla osoby dorosłej. Drugi dla dziecka. W jedną stronę.

Drewniana ławka jest twarda i zimna. Przytulam do siebie córeczkę i czuję ulgę. Jeszcze nie jesteśmy wolne, ale na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

Rozdział trzeci

Niebo wciąż się rozjaśnia. Podstawiono autobus. Wsiadam do niego z Sabiną. Kierowca chce schować moją torbę do bagażnika pod pokładem autobusu, ale mocno ściskam jej rączki. Nie mogę się z nią rozstać. To moja lina ratunkowa, moja przyszłość.

Odnajduję nasze miejsca, upycham torbę pod nogami i sadzam córkę na siedzeniu obok. Kilka minut później wszyscy pasażerowie są w autobusie. Ruszamy z dworca i kierujemy się do zjazdu na autostradę. Migają mi przed oczami oświetlone znaki drogowe. Nareszcie mogę odetchnąć. Spadł mi kamień z serca. Jedziemy. Sabinie zamykają się oczy, przytulam ją.

– Wygodnie ci?

Kiwa główką i wtula się we mnie.

– Prześpij się – mówię. – Obudzę cię, gdy będziemy na miejscu.

Prawie natychmiast zasypia, a ja trzymam ją mocno i wracam myślami do zdarzeń, które doprowadziły mnie do rozpaczliwej nocnej ucieczki.

Mieszkałam tu przez dziesięć lat, od chwili gdy przyjechałam ze Sri Lanki, aby poznać i poślubić mojego męża, Suresha Rasheeda. Nie znam jednak tego miasta. Bardzo się zmieniło, a ja mogłam wychodzić tylko tam, gdzie zabierał mnie mąż. Były takie tygodnie, gdy w ogóle nie opuszczałam domu. Nie miałam odwagi. Gdyby Suresh się dowiedział, że złamałam jego zakaz, wpadłby w szał. A ja nie mogłam przewidzieć, kiedy wróci, bo nigdy mi nie mówił, dokąd i na jak długo wychodzi. Bezpieczniej było posłusznie siedzieć w domu. Jeśli miałam do zrobienia zakupy czy jakieś sprawy do załatwienia, mogła to zrobić jego matka, biorąc ze sobą Sabinę. Ja niespokojnie kręciłam się po pokojach, sprzątałam i gotowałam. Jak więźniarka we własnym domu.

Nie miałam przyjaciółek, Suresh stopniowo ograniczył krąg moich znajomych do swoich krewnych. Nieliczne osoby, z którymi się zbliżyłam na początku pobytu, stopniowo zniknęły z mojego otoczenia, wystraszone brutalnością i dominującą rolą mojego męża. Teraz wszystkie znane mi osoby należą do jego rodziny. Nikomu nie mogę ufać, nikogo nie mogę poprosić o pomoc. Zdradziliby Sureshowi, gdzie jestem, a on zawlókłby mnie za włosy z powrotem do domu. Nie mogłam do tego dopuścić.

Nie zawsze tak było. Pierwszy rok naszego małżeństwa był szczęśliwy. Lubiliśmy ze sobą przebywać. Suresh nigdy nie był szczególnie czuły. Nie lubił mnie trzymać za rękę i całować, ale wydawał się zrównoważonym i opiekuńczym człowiekiem. Byłam przekonana, że stworzymy udany związek.

Wynajęliśmy dom w pobliżu domu jego rodziców, którzy od lat mieszkali w Anglii. Suresh był dzieckiem, gdy się tu osiedlili. Dom był niewielki, ale wygodny, a ja dbałam o to, aby było w nim przytulnie i czysto. Robiłam wszystko, co mogłam, żeby stworzyć prawdziwe ognisko domowe. Kiedy zaszłam w ciążę, Suresh był szczęśliwy.

A potem się zmienił. Niemal z dnia na dzień. Wciąż nie rozumiem dlaczego. Wydaje mi się, że drobne niepowodzenia wypaczyły mu charakter.

Kiedy urodziła się Sabina, wręcz demonstrował dumę z ojcostwa. Jednak wkrótce potem stał się trudny, wycofany. Miałam wrażenie, że jest zazdrosny o moją uwagę, która skupiła się na maleńkiej córeczce. Ale czyż tak nie zachowują się wszystkie młode matki? Od pierwszej chwili wiedziałam, że niemowlę nadaje sens mojemu życiu i nigdy nikogo nie pokocham bardziej niż to bezradne maleństwo, we wszystkim zależne ode mnie. Miłość do dziecka wypełniła moje serce. Suresh zapewne uznał, że nie ma w nim już miejsca dla niego.

Tak się nieszczęśliwie złożyło, że kilka tygodni później został zwolniony z pracy, co dotkliwie zraniło jego dumę. Bardzo się starał, pukał do wszystkich drzwi, uruchomił swoje kontakty, ale nie mógł znaleźć zatrudnienia. Dopadły nas problemy finansowe; mieliśmy nieopłacone rachunki i nie otwieraliśmy drzwi, gdy nieznajomi pukali do naszego domu. Wkrótce musieliśmy go opuścić i przeprowadziliśmy się do teściów.

Początkowo rodzice Suresha byli mili, często się uśmiechali i żartowali. Robili dobrą minę do złej gry, przyjęli nas gościnnie, choć w ich domu zrobiło się ciasno. Bardzo kochali swoją małą wnuczkę. Wkrótce jednak wszystko się zmieniło, coraz trudniej było im znieść zachowanie syna.

Nie minęło wiele czasu, a Suresh przestał szukać pracy i całymi dniami wylegiwał się w łóżku. Nigdy nie był gorliwy w wierze, ale teraz przestał się modlić. Zaczął się upijać, skumał się z podejrzanym towarzystwem i często znikał na całe noce.

Ze smutkiem stwierdzam, że moja wiara także gdzieś się rozwiała. Moi rodzice odwiedzali różne świątynie – czasem modliliśmy się z buddystami, czasem z hinduistami. Mama zabierała nas także do katolickiego kościoła, gdy akurat były tam uroczystości ku czci ich świętych. „Warto mieć otwartą głowę i szanować wszystkich”, mawiała. Może w głębi duszy sądziła, że w pewnym momencie któryś z bogów dowiedzie swojej wyższości nad innymi, więc wszystkie drzwi powinny pozostać otwarte. Teraz nie jestem pewna, czy istnieje jakikolwiek bóg. Kieruję się wyłącznie instynktem przetrwania. Moi rodzice byliby bardzo rozczarowani.

Sabina kocha babcię ze strony ojca, jedyną, jaką zna. Razem gotują w ciasnej kuchni i matka Saresha przekazuje jej różne rodzinne przepisy, których kiedyś uczyła i mnie.

Szkoda, że jest zbyt zastraszona, aby powiedzieć, co myśli. Kiedyś spojrzałam na nią – akurat gdy przygotowywałyśmy wieczorny posiłek – i zobaczyłam siebie w przyszłości. Zmroziła mnie ta perspektywa. Teściowa przemyka pod domu jak cień, boi się własnego dziecka. Nawet mój teść jest przerażony przemianą najstarszego syna. Oboje jak żółwie chowają się w swoich skorupach. Nie staną w mojej obronie ze strachu przed jego gniewem. Są niemymi, bezsilnymi świadkami domowej przemocy. To wszystko jest bardzo smutne, czasem brak mi tych ludzi, którymi kiedyś byli, ale muszę myśleć o sobie i Sabinie. Jej dobro jest najważniejsze.

Początkowo teściowie starali się nas chronić, wkrótce jednak zaczęli się lękać o własne bezpieczeństwo. Ja też się o nich boję. Teściowa roniła gorzkie łzy z żalu nade mną, ale od tego nie przestawały mnie boleć potłuczenia i nie goiły się rany. Uświadomiłam sobie, że tylko ja odpowiadam za siebie i swoje dziecko. Tylko ja mogę nas ochronić. Nie zwierzyłam się teściom, bo mogliby się czymś zdradzić. Im mniej wiedzą, tym lepiej dla nich.

Sabina kręci się niespokojnie, śni jej się coś niedobrego, głaszczę pieszczotliwie jej włosy. „Cicho, cichutko”, mruczę.

W autobusie jest wielu pasażerów, ale śpią albo słuchają muzyki ze słuchawkami na uszach. Nikt nie zwraca na nas uwagi, co za szczęście.

Przed rokiem mąż pobił mnie tak mocno, że córeczka, która to widziała, przestała mówić. Kuliłam się w kącie salonu i osłaniałam rękami, gdy mnie kopał i okładał pięściami. Podniosłam wzrok i za jego plecami zobaczyłam Sabinę. Przybiegła ze swojej sypialni, gdy usłyszała awanturę. Nie pierwszy raz widziała, jak jej ojciec bije matkę, ale tym razem było dużo gorzej.

Czasami płakała i próbowała mnie bronić, a wtedy serce mi się kroiło, że mała jest świadkiem podobnych scen. A kiedy pięść Suresha wylądowała na mojej szczęce z taką siłą, że głowa gwałtownie odskoczyła do tyłu, zobaczyłam przerażone oczy mojego dziecka i usta otwarte do krzyku.Z jej gardła nie wydobył się jednak żaden dźwięk. Widok był tak żałosny, że mój mąż się opamiętał, a ja skorzystałam z chwili, żeby zabrać małą do jej pokoju i utulić ją, zapominając o bólu przeszywającym całe ciało.

Rany się zagoiły, siniaki zniknęły, złamane kości się zrosły, ale moja córka nadal cierpi. Do dzisiaj nie odezwała się ani słowem, nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Nie zaśmiała się radośnie ani nie krzyknęła ze strachu. Wcześniej była radosną i mądrą jak na swój wiek dziewczynką – zawsze zabawną i dowcipną. Cieszyłam się, słuchając jej dziecięcego szczebiotu. Teraz milczy jak zaklęta. Nie odzywa się nawet wtedy, gdy jesteśmy same i nikt nas nie słyszy. Czasem mi się wydaje, że nie może mi wybaczyć. Nie winię jej za to, bo ja też nie umiem sobie wybaczyć.

Kiedy straciła głos, dotarło do mnie, że muszę stąd uciec. Muszę ją wyrwać z kręgu przemocy, przysięgłam jej to w duszy. Co będzie, jeśli po którymś biciu nie uda mi się wydobrzeć? Czy wtedy Sabina stanie się dla ojca workiem treningowym do wyładowania agresji? Nie pozwolę na to . Została już wystarczająco skrzywdzona. Chociaż obiecywałam sobie, że włos nie spadnie z jej ślicznej główki, dopuściłam do tego, że domowy horror odebrał jej mowę.

Jedyne, co mogę zrobić, żeby naprawić zło, to chronić ją za wszelką cenę.

Rozdział czwarty

Przyjeżdżamy na dworzec autobusowy Victoria tuż przed siódmą rano i dopiero wtedy widzę, że Londyn jest najbardziej zatłoczonym i ruchliwym miejscem na świecie. Na Sri Lance mieszkałam w małej rybackiej wiosce, na przylądku, w pobliżu świątyni Kathaluwa. Teraz mam wrażenie, że to było przed wiekami.

Kiedy przyjechałam do Anglii, nie mogłam uwierzyć, że w jednym miejscu mogą być takie tłumy. Teraz znowu czuję się jak przybysz z innego świata, jakbym tu wylądowała i wszystko odkrywała na nowo. Niemożliwe, żeby Suresh odnalazł nas w takiej metropolii. Mieszkają tu tysiące ludzi. Setki tysięcy. Wszyscy gdzieś się spieszą i gonią za swoimi sprawami, są jak mrówki. Czy uda nam się wtopić w to ludzkie mrowie i zatrzeć za sobą ślady? Taką mam nadzieję.

Budzę Sabinę, która na szczęście spała do tej pory. Autobus był pełen ludzi, siedziałyśmy z tyłu i nikt nie spoglądał w naszą stronę.

Po wyjściu z dworca znajduję małą kafejkę w pobliżu. W środku jest ciepło i pachnie świeżo parzoną kawą. Tani lokalik, ale atmosfera domowa. Kupuję Sabinie sok pomarańczowy i kruche ciasteczka z czekoladą, bo nie ma nic więcej, co mogłaby zjeść na śniadanie. Dla siebie zamawiam herbatę i croissanta. Człowiek za kontuarem życzliwie uśmiecha się do Sabiny.

– Jaka śliczna dziewczynka – mówi. – Mam nadzieję, że nie gniewa się pani za komplement?

– Podziękuj panu – zachęcam Sabinę, ale ona tylko zerka nieśmiało na mężczyznę. – Moja córeczka nie mówi – usprawiedliwiam ją.

Mężczyzna podaje mi szklankę herbaty i zawija rogalika w serwetkę, a ja płacę.

– Powie mi pan, jak tam dojść? – Wyjmuję z kieszeni kartkę z adresem.

Kilka miesięcy temu pod jakimś pretekstem udało mi się wyjść do miasta samej. Teściowa nie zaprotestowała. Odwróciła wzrok, gdy wychodziłam, a potem nie spytała, gdzie byłam. Przez całą drogę trzęsłam się ze strachu, że za którymś rogiem wpadnę na zaczajonego Suresha. Na szczęście dotarłam do celu bez przeszkód.

W bibliotece uprzejma pani pokazała mi, jak wejść do internetu i w jaki sposób poszukiwać w nim informacji. To była dla mnie nieznana kraina. Pomogła mi znaleźć infolinię, gdzie podano mi nazwę fundacji, która pomaga kobietom. Moja rozmówczyni zapewniła, że umieszczą mnie w bezpiecznym miejscu, gdzie nie dopadnie mnie mąż, i będę mogła w spokoju zastanowić się, co dalej robić. Wtedy postanowiłam, że uciekniemy do Londynu i zgłosimy się po pomoc do tej fundacji.

Ich biuro otwiera się dopiero o dziesiątej, mamy jeszcze mnóstwo czasu.

– Proszę jechać metrem – mówi mężczyzna. – Najlepiej Victoria Line, do Euston. To prosta trasa i droga nie zajmie wiele czasu. Ten numer jest tuż przy stacji metra. Proszę spytać kogoś na miejscu.

– Dziękuję. – Starannie składam kartkę i chowam w kieszeni. Prawdę mówiąc, mam adres wyryty w pamięci.

Wyjmuję z torby książeczkę do rysowania i kredki dla Sabiny. Mościmy się wygodnie na starej skórzanej kanapie w kącie lokalu. Mam nadzieję, że uda nam się tu przeczekać parę godzin, aż nadejdzie pora, by wyruszyć w dalszą drogę. Córeczka zajmuje się kolorowaniem obrazków, ja przeglądam porzucony przez kogoś kolorowy magazyn. Dobrze mówię po angielsku, bo uczyłam się go w szkole od najmłodszych lat. Nasza wioska jest popularna wśród turystów, przyjeżdżają oglądać rybaków łowiących ryby z pali wbitych w dno oceanu.

Dzieciaki z mojej wsi zaczepiały przyjezdnych, a najbardziej odważne prosiły o ołówki i cukierki, chociaż rodzice nam tego zabraniali. Wtedy sobie nawet nie wyobrażałam, że pewnego dnia zamieszkam w Anglii. Niestety, kiepsko piszę i czytam po angielsku. Suresh nie pozwolił mi chodzić na kursy językowe dla imigrantów. Zaczęłam się uczyć z Sabiną i potrafię przeczytać wszystkie jej książeczki. Codziennie odrabiam z nią lekcje. Nie chcę zostać w tyle. Nie będzie dumna z matki, która jest niedouczoną ignorantką.

W kieszeni płaszcza odzywa się telefon komórkowy. Oczy zachodzą mi łzami. Jak przez mgłę widzę esemes od Saresha. Jest mi niedobrze ze strachu i zaczynam się pocić.

Ciekawe, co się dzieje w domu. Mój oprawca już się obudził i odkrył, że uciekłam, zabierając Sabinę. To pewne, że wpadł w szał. Suresh nie jest człowiekiem, który łatwo godzi się z porażką.

Niechętnie odczytuję esemes. Gdzie jesteś?

Nie zamierzam odpowiedzieć, ale i tak komórka pali mnie w rękę. Czy Suresh może mnie wyśledzić, patrząc, gdzie się loguje moja komórka, tak jak robią to policjanci w kryminałach?

Za chwilę kolejna wiadomość. Wracaj, bo będzie źle.

Zasycha mi w gardle.

I kolejna. Znajdę cię, suko.

Pewnie będzie jeździł w kółko po mieście, wypatrując nas na każdym rogu, ale nie zgłosi zaginięcia na policji. Wyłączam komórkę i wrzucam ją do najbliższego kosza na śmieci.

Rozdział piąty

O dziewiątej stoimy już przed drzwiami schroniska dla kobiet. Siedziałyśmy w kawiarni, dopóki się dało, ale nie chciałam marnować pieniędzy na kolejną herbatę, na którą zresztą nie miałam ochoty. W pewnym momencie poczułam, że nadużywamy uprzejmości sprzedawcy.

Nie jesteśmy pierwsze w kolejce, przed nami są dwie panie. Jedna ma podbite oko, a druga gips na przegubie ręki. Współczuję im, wiem z własnego doświadczenia, przez co przechodzą. Kiedy Suresh pobił mnie ostatnim razem, złamał mi żebra i szczękę. Gapią się w ziemię, nie podnoszą wzroku, chcą uniknąć pytań. Czuję to samo. Sabina stoi obok mnie, dzielna jak zwykle. Jest ciepło, nawet jak na tę porę roku. Zaczynam się pocić, bo przecież mam na sobie palto. O dziesiątej drzwi się otwierają i wchodzimy do małej poczekalni. Czekamy.

Obie kobiety wchodzą przede mną, ale wreszcie kolej na mnie i Sabinę. Pokój jest niewielki i oszczędnie urządzony. Dwie panie siedzą przy biurkach zawalonych papierami. Siadam na wskazanym mi krześle przy jednym z biurek. Urzędniczka podnosi wzrok znad formularzy i uśmiecha się do mnie.

– Mam na imię Ruth – mówi. Jest jeszcze wcześnie, a ona już sprawia wrażenie zmęczonej. – Jak możemy pani pomóc?

Opowiadam jej o wszystkim. Wyjaśniam, czemu Sabina nie mówi. Informuję, dlaczego powrót do domu jest wykluczony.

Wzdycha i odpowiada, że wszystkie schroniska dla maltretowanych kobiet są przepełnione.

– Bardzo mi przykro. – Robi zmartwioną minę. – Mamy kilka domów i zazwyczaj udaje nam się znaleźć miejsce dla wszystkich potrzebujących, choćby na kilka nocy. Niestety, ostatnie dwa miejsca zajęły kobiety, które pani widziała.

Nie mam pomysłu, co teraz. Myślałam, że ta kobieta, Ruth, mi pomoże. Najwyraźniej byłam w błędzie. Jestem zła na siebie, bo mogłyśmy tu przyjść dużo wcześniej i czekać przed drzwiami. Gdybym tylko wiedziała, że obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy.

Nie ruszam się. Sabina także. Nie chcę sprawiać kłopotów. Całkiem dosłownie sparaliżował mnie strach. Mój plan kończył się w tym miejscu. Jeśli stąd wyjdę, nie mam pojęcia, gdzie się podziać.

– Nigdy nic nie wiadomo – mówi Ruth, zorientowawszy się, że się mnie nie pozbędzie. – Niestety, żadna z pensjonariuszek nie opuści schroniska przez najbliższe dwa tygodnie. Nie wiem, jak mogłabym pani pomóc.

Nadal siedzę nieruchomo. Może jej słowa przestaną być prawdą, jeśli udam, że ich nie słyszałam.

Kobieta w końcu wzdycha, ale nie jest zirytowana. Patrzy na mnie ze współczuciem.

– Zadzwonię w parę miejsc – proponuje. – Postaram się coś załatwić. Choćby czasowe schronienie. Nic więcej nie mogę zrobić, choć nie chcemy, żeby wylądowała pani z dzieckiem na ulicy.

„Nie, myślę, zdecydowanie nie chcemy”.

Dzwoni w kilka miejsc, a my z Sabiną cierpliwie czekamy. Za każdym razem, gdy odkłada słuchawkę, jej czoło marszczy się coraz bardziej, a mój niepokój rośnie.

– Mam jeszcze jeden pomysł – mówi, kręcąc głową. – Moją starą znajomą. Pracowałyśmy kiedyś razem. Pomoże, jeśli będzie mogła.

Zdecydowanie wstukuje numer i mocno ściska słuchawkę. Boję się, że robi dobrą minę do złej gry, a w rzeczywistości jest całkiem bezradna.

– Cześć, Crystal – mówi. – Tak sobie pomyślałam, że będziesz mogła wyświadczyć mi przysługę. Mam tu kogoś, kto rozpaczliwie poszukuje dachu nad głową, a nasze schroniska są przepełnione. – Zerka na mnie niespokojnie. – Nawet zaprzyjaźnione pensjonaty nie mają miejsc. Przyjmiesz je? Choćby na kilka dni?

Nie słyszę odpowiedzi Crystal. Wstrzymuję oddech i modlę się z całych sił o pomoc, choć nie wiem do kogo.

– Kobieta z córką. Obie są niezwykle – zerka na nas – cichutkie. – Po chwili dodaje: – Dziękuję, kochana. Jesteś aniołem. Będę ci bardzo zobowiązana.

Odkłada słuchawkę i teraz widzę ulgę na jej twarzy. Ciekawa jestem, jakie uczucia malują się na mojej. Zdaje się, że udało jej się znaleźć dla nas bezpieczne miejsce. Tam nas nie wytropi mój mąż.

– Zazwyczaj nie korzystamy z tego domu – mówi Ruth. – To wyjątkowa sytuacja. Crystal i ja znamy się od lat. Mam nadzieję, że nie sprawicie jej kłopotu.

– To mogę obiecać.

Ruth uśmiecha się do Sabiny, ale moja córeczka nie okazuje emocji, jak zwykle. Kobieta zapisuje adres i podaje mi kartkę.

– To piękny dom. Spodoba się pani.

– Będę bezpieczna?

– Tak – mówi. – Oczywiście.

Mam nadzieję, że ma rację.

Rozdział szósty

– Gdzie ona jest?! – wrzeszczy Suresh do rodziców i uderza telefonem w stół. Ślina pryska mu z ust. Ojciec i matka kulą się przy kuchennych szafkach, oboje jeszcze w piżamach. Zerwał ich rano z łóżka, gdy się zorientował, że zniknęły jego żona i córka. – Musicie coś wiedzieć.

Pierwsza odzywa się matka. Głos jej drży, ale to tylko podsyca jego wściekłość.

– Nic nie wiemy, synku.

– Nie uciekłaby bez pomocy. – Jego portfel wciąż leży na nocnym stoliku. Jest wypchany banknotami. Kiwa głową. Czemu Ayesha ich nie wzięła? Dobrze ukrył jej paszport, więc miał pewność, że nie przyjdzie jej do głowy kretyński pomysł powrotu na Sri Lankę. – Daliście jej pieniądze?

Zgodnie zaprzeczają.

– Więc jakim cudem uciekła? I dokąd? Ma znajomych, o których nic nie wiem? Faceta?

– Nie, nie – protestuje matka. – Nic z tych rzeczy, Suresh. Jestem pewna. Ayesha to dobra żona.

– Więc gdzie jest teraz? – Ogarnia go szewska pasja. Rodzice są tacy słabi, ugodowi, bez charakteru. Czasem ma ochotę nimi solidnie potrząsnąć. – Zabrała Sabinę, moje jedyne dziecko, a wy jej na to pozwoliliście.

– Nic nie słyszeliśmy – zapewnia matka.

– Nie wierzę. Jedno z was musiało o tym wiedzieć. – Wskazuje palcem matkę. – Kiedy wrócę, jeszcze pogadamy. Wszystko mi wyśpiewasz.

Wypadł z domu, wskoczył do samochodu i ruszył z piskiem opon. O której wyszła? Dlaczego nic nie usłyszał? Zazwyczaj ma czujny sen. Tym razem nie słyszał ani zamykania drzwi, ani trzeszczenia podłogi. Rozpłynęła się w sinej mgle.

Krążył po mieście, rozglądając się i kombinując gorączkowo, dokąd mogły pójść. Łamał sobie głowę, ale nic nie wymyślił. Musi gdzieś mieć przyjaciela, o którym nie wiedział. Zapłaci mu za to, gdy już ją znajdzie. Ayesha nie ma prawa do sekretów przed własnym mężem. Tak ją stłucze, że przez tydzień nie stanie o własnych siłach. Wybije jest z głowy wychodzenie z domu. Mała też oberwie. Robi się krnąbrna jak jej matka.

Suresh nie miał zamiaru zgłaszać sprawy na policję. Im mniej kontaktów z mundurowymi, tym lepiej. Zresztą, co by mu z tego przyszło? To sprawa rodzinna. Najlepiej załatwić ją własnymi siłami. Zna ludzi, którzy mu pomogą.

Przeszukał centrum miasta, krążąc wzdłuż ulic i uliczek dla pieszych, a jego wściekłość sięgnęła zenitu, gdy utknął w korkach. Posuwał się powoli wzdłuż Avebury Boulevard i z powrotem Midsummer w kierunku dworca kolejowego. Ani śladu żony i córki, ale przecież miały kilka godzin przewagi.

Wreszcie przyszło mu do głowy, że mogły opuścić miasto. A jeśli Ayesha zdobyła skądś pieniądze na bilety na pociąg? Miałaby tyle odwagi, żeby się wypuścić w podróż? Przez wszystkie wspólne lata jej największym wyczynem było skorzystanie z miejskiej komunikacji, żeby dojechać do centrum handlowego. Nie ma prawa jazdy, nie ma samochodu. Jak daleko mogła uciec?

Roześmiał się. Jego żona nigdy by nie znalazła tyle odwagi, żeby zorganizować ucieczkę. Musi być w Milton Keynes, gdzieś w pobliżu, i z pewnością ktoś jej pomaga. A on, Suresh, na pewno się dowie, gdzie się zamelinowała i kto jest jej wspólnikiem. Dziś wieczorem pokaże jej zdjęcie swoim kumplom, może nawet wyznaczy nagrodę. To źle wpłynie na opinię o nim, bo co to za facet, który nie potrafi utrzymać baby w ryzach. Ale trudno.

Ayeshy nie ujdzie to na sucho. Jest jego żoną, należy do niego i dostanie nauczkę, którą długo popamięta. Odpłaci jej za upokorzenia i niewygody, na które go naraziła. Przecież nie mogła zniknąć bez śladu.

Już jej zapowiedział, że ją odnajdzie i za włosy sprowadzi z powrotem. Im prędzej, tym lepiej.

Rozdział siódmy

Ruth poradziła mi, jak mam dojść do domu. Wydaje się, że szłam dokładnie według jej wskazówek. Teraz jednak, gdy stoję przed wielkim domostwem przy wysadzonej drzewami alei, ponownie sprawdzam adres. To chyba pomyłka?

– Ładnie tu, prawda? – mówię do Sabiny.

Moja córeczka wygląda na zmęczoną. Chciałabym ją wykąpać i położyć na godzinkę do łóżka. Powinna zjeść coś ciepłego. Ciastko z kawałkami czekolady trudno uznać za posiłek.

Jesteśmy na północy Londynu, w dzielnicy, która się nazywa Hampstead. Znów musiałyśmy jechać metrem, tym razem niedaleko. Kilka przystanków. Myślałam, że w Londynie wszędzie są tłumy i gwar, jednak ta uliczka jest zupełnie inna. To dzielnica bogatych ludzi. Naprzeciwko posiadłości, przed którą stoję, jest park miejski.

Dom jest ogromny i piękny, otynkowany na biało. Stoi w ogrodzie wśród starych drzew. Od ulicy dzieli go wysoki mur i kuta żelazna brama. Obserwuje nas oko kamery systemu alarmowego. Jeszcze raz sprawdzam numer. Nie, nie mylę się. To tutaj.

Nie mam pojęcia, jakim cudem stać nas na taki luksus, ale Ruth wypełniła mnóstwo papierków w moim imieniu i zapewniła, że wszystko zostanie opłacone. Obiecała mi także, że dostanę zasiłek od państwa na siebie i na Sabinę. Będziemy miały czas stanąć na nogi. Sugerowała rozwód z Sureshem, wtedy będzie musiał płacić alimenty. Odparłam, że to wykluczone. Dowiedziałby się, gdzie jesteśmy, a właśnie tego muszę uniknąć za wszelką cenę. Wolę klepać biedę, niż pozwolić, żeby nas znalazł.

Nie mogę tak stać i się gapić. Zbieram się na odwagę i przyciskam dzwonek.

– Popchnij mocno, gdy usłyszysz kliknięcie – trzeszczy głos w głośniku.

Słyszę jakiś odgłos, więc napieram na bramę. Otwiera się. Idziemy żwirową alejką. Nabieram powietrza, gdy stajemy pod drzwiami. A jeśli nie spodobamy się tej pani, tej Crystal? Czy nas odeśle? Co wtedy zrobimy?

Po chwili otwiera drzwi. Stoję jak wryta. Nie spodziewałam się, że tak wygląda. Jej długie blond włosy są upięte wysoko na głowie i spadają kaskadą loków na ramiona. Ma brązową opaleniznę i bardzo białe zęby. Używa szminki tak różowej, że bije po oczach. Jest prawie goła. Ma na sobie obcisłe białe szorty i różową koszulkę, spod której widać brzuch, a na nogach szpilki w kolorze szminki. Patrzę na Sabinę i widzę, że rozdziawiła buzię ze zdziwienia.

– Cześć, kochana – mówi. – To o tobie mówiła Ruth? Witajcie w nowym domu. Wyglądacie na zmęczone. Daj, pomogę. – Wyrywa mi z ręki torbę, zanim zdążam zaprotestować. – Gdzie reszta rzeczy?

– Nie mam nic więcej.

– Naprawdę? – Teraz ona wygląda na zaskoczoną. – O rety! Naprawdę wiesz, jak podróżować bez obciążeń.

Najwyraźniej niewiele o nas wie.

– Wejdźcie. Nie stójcie w progu.

Biorę córeczkę za rękę i podążamy za naszą gospodynią.

Wnętrza są przestronne, pełne światła i powietrza. Wielki hol pomalowano na biało. Dom bardzo się różni od tego, w którym spędziłam ostatnich kilka lat, z jego wyblakłymi, nijakimi kolorami i ponurą atmosferą. Czuję się podniesiona na duchu, ale Sabina się denerwuje i mocniej ściska moją rękę.

– Zaprowadzę was do pokoju – mówi Crystal. – Potem wstawię wodę. Przyda wam się filiżanka dobrej, mocnej herbaty.

Prowadzi nas schodami na górę, a ja się rumienię, bo widać jej całą pupę. Chętnie bym zakryła Sabinie oczy, ale nie chcę być niegrzeczna.

– Mam na imię Crystal – zwraca się do mnie – ale to pewnie wiesz od Ruth. Cieszę się, że zadzwoniła. Od wieków jej nie widziałam, a chętnie bym się z nią umówiła na ploty. – Znika za drzwiami pokoju. Idziemy za nią. Robi gest ręką, zachęcając, by się rozejrzeć. – Bardzo proszę. Witam w naszym królestwie.

Pokój jest wielki, króluje w nim ogromne łoże przykryte turkusową narzutą. Komoda i toaletka z ciemnego drewna wyglądają na drogie meble. Na ścianie jest duży telewizor.

– Podoba ci się?

Ostrożnie podchodzę do wielkiego wykuszowego okna. Mam stąd widok na rozciągający się po przeciwnej stronie ulicy park. Łzy kręcą mi się w oczach. Nigdy nie mieszkałam w tak pięknym miejscu – nawet w rodzinnym domu na Sri Lance.

– To nasz pokój? – upewniam się nieśmiało.

– Jasne. Podoba ci się?

– Bardzo. – Rozglądam się z zachwytem. – Ty też tu mieszkasz?

– Tak. Piętro wyżej. – Crystal odstawia moją torbę na łóżko i przysiada na brzegu. – Druga lokatorka to Joy. Źle dobrane imię, gdyby mnie kto pytał, nic w niej radosnego. Mówiąc szczerze, zgryźliwa jędza. Ma pokój na moim piętrze. Na samej górze mieszka Jego Wysokość. – Zadziera brodę. – Zajmuje całe piętro.

– Jego Wysokość?

– Hayden.

– Mieszka tu mężczyzna? – Ruth mnie nie uprzedziła.

– To jego dom. – Crystal wzrusza ramionami. – Musiałam się nieźle nagadać, żeby go przekonać, ale w końcu dał za wygraną.

– To nieprzyjemny człowiek?

– Hayden? – Crystal parska śmiechem. – Broń Boże. Skomplikowany. Z problemami. Jest muzykiem. Piosenkarzem. Kiedyś był gwiazdą muzyki pop. Wiesz, jakie są te artystyczne typy.

Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.

– Mamy wspólną kuchnię na dole i gigantyczny salon, w którym stoi pianino Haydena. Rzadko na nim grywa, a szkoda. Trzyma ludzi na dystans. Prawdę powiedziawszy, samotnik z niego. Nie wiem, czemu przyjął lokatorów. Wydaje się, że ma zbyt miękkie serce, żeby odmówić.

Crystal gada bez przerwy, a ja z trudem za nią nadążam.

– Przygarnął dwie przybłędy, mnie i Joy, a teraz nie może się nas pozbyć. Bierze od nas śmieszny czynsz, dlatego obydwie staramy się nim opiekować. Pozwala się przez chwilę rozpieszczać, ale wkrótce zaczynamy mu działać na nerwy, więc znika. Zaszywa się na górze i prawie go nie widujemy.

– Słodziak z niego – zapewnia na widok mojej zaniepokojonej miny. – Do rany przyłóż. Słowo daję. Po prostu nie plącz mu się pod nogami, a wszystko będzie dobrze. I nie pozwól małej na dzikie harce.

– Będzie cicho.

– Jak ci na imię, skarbie? – Crystal zwraca się teraz do mojej córki.

Ta milczy.

– Sabina – wtrącam. – Ona nie mówi.

– Ooo – dziwi się Crystal. – Nigdy?

– Nie.

– Taka się urodziła?

– Nie. Dopiero od niedawna. – Czerwienię się gwałtownie.

Ta wygadana pani uzna mnie za złą matkę.

– Biedactwo – użala się nad nią Crystal. – Za to ładna jak obrazek. Podobna do mamusi.

– Mam na imię Ayesha – mówię. – Ayesha Rasheed.

– Miło cię poznać, Ayesho. – Przytula mnie do swoich bujnych piersi. – Mam nadzieję, że zostaniemy dobrymi przyjaciółkami.

Nie miałam w Anglii żadnej przyjaciółki, choć bardzo bym chciała, ale ta żywiołowa kobieta trochę mnie przerażała.

Rozdział ósmy

Przy naszym pokoju jest ogromna łazienka. Kiedy Crystal wyszła włączyć czajnik, puściłam ciepłą wodę do wanny dla Sabiny. Stała nieruchomo, gdy ją rozbierałam. Czasem mam ochotę nią potrząsnąć tylko po to, żeby zmusić do reakcji. Wtedy przypominam sobie, jak destrukcyjne jest okrucieństwo, i mocno przytulam do siebie to kruche ciałko.

– Mam nadzieję, że będziemy tu szczęśliwe – mówię. – Nikt cię nie skrzywdzi. Będę się tobą opiekowała, a może któregoś dnia poczujesz, że znowu możesz do mnie mówić.

Patrzy na mnie smutnymi oczami, a ja całuję ją w czoło. Pomagam wejść do ciepłej kąpieli, czekam na westchnienie ulgi, ale Sabina milczy jak zaklęta.

Jej ubranie ma brzydki zapach, powinnam je uprać. Jutro pójdziemy na zakupy i znajdę dla nas coś do przebrania. Poradzę się Crystal, gdzie tanio kupić odzież; sprawia wrażenie osoby, która o sklepach wie wszystko. Wydaje się też, że z niejednego pieca chleb jadła.

Patrzę na swoje odbicie w lustrze i uświadamiam sobie, że w porównaniu z naszą gospodynią wyglądam jak szara myszka. Mój salwar kamiz jest spłowiały i szczelnie przykrywa ręce i nogi. Ukrywa też moje kształty. Takie są zwyczaje w naszej kulturze. Mama pilnowała mnie i moją siostrę Hinni, żebyśmy się ubierały skromnie, jak przystoi przyzwoitym dziewczynom. Kiedy wyszłam za mąż, Suresh tego ode mnie oczekiwał. Nigdy się nie malowałam. To nawet ciekawe, jak bym się czuła z jaskrawą szminką na ustach. Dotykam warg. Są suche, spierzchnięte.

Kiedy Sabina wychodzi z kąpieli, wycieram ją miękkimi ręcznikami zdjętymi z ciepłego kaloryfera. Są śnieżnobiałe i puszyste. Nie spytałam, czy możemy ich używać, ale po cóż by tu leżały? To miejsce bardziej przypomina hotel niż dom, i nie jestem pewna, czy tu pasujemy. Zaczynam mieć wrażenie, że sytuacja mnie przerasta.

Sadzam Sabinę na wielkim łóżku. Prześcieradła są miękkie, dobrej jakości, kołdra ciepła i lekka.

– Śpij – radzę. – Ja sobie porozmawiam z tą miłą panią. – Kurczowo łapie mnie za rękę i nie chce puścić. – Będę blisko. Odpocznij. To był męczący dzień.

Upewniam się, że Sabinie jest wygodnie, potem schodzę na dół. Znajduję Crystal w kuchni. Siedzi przy stole, malując paznokcie, ale na mój widok uśmiecha się szeroko.

– Klapnij sobie – zachęca, ale sama się podrywa. – Herbata i ciasteczka. Brytyjskie lekarstwo na wszystkie problemy.

Powinnam wyjść i kupić przynajmniej kanapki na kolację. Prawie nic dzisiaj nie jadłyśmy, a do tego nie mam żadnych zapasów

Rozglądam się. Kuchnia jest przestronna. Pośrodku stoi duży stół. Kuchenka rozmiarami pasuje raczej do restauracji niż prywatnego domu. Mam nadzieję, że wolno mi będzie jej używać, bo uwielbiam gotować.

Drzwi wychodzą na ogromny ogród na tyłach domu. Zachwyca mnie świeża zieleń i pierwsze kwiaty, zapowiedź nadchodzącego lata. Sabina będzie miała zaciszne miejsce do zabawy.

– Piękny ogród.

– Zasługa Joy. Pewnie teraz gdzieś grzebie w ziemi. – Crystal otwiera lodówkę. Jest gigantyczna, jak na amerykańskich filmach. – Hayden zamówił codzienne dostawy mleka i raz na tydzień jajek, więc nabiału nam nigdy nie brakuje. Joy uprawia warzywa, mamy własne kabaczki, pomidory i co tam jeszcze z jej grządek. W szafkach są ryż, makarony i mąka. Można ich używać bez ograniczeń. W zasadzie płaci za nie Hayden. Joy uzupełnia zapasy, gdy czegoś brakuje. Każde z nas ma półkę w lodówce – wyjaśnia. – Moja jest ta z czekoladą. Na półce Joy są jogurty i owoce. Hayden trzyma tu tylko tuzin butelek piwa.

– Jest pijakiem?

– Nie. – Crystal energicznie potrząsa głową. – Po prostu nic nie je.

Crystal dolewa mleka do parujących kubków, stawia jeden przede mną i przysuwa talerz z herbatnikami.

– Ja nie mogę – mówi. – Odchudzam się.

Jestem strasznie głodna, ale staram się zachowywać kulturalnie i nie rzucić się na jedzenie.

– Mamy mnóstwo pokoi – opowiada dalej Crystal. – Hayden nie używa nawet połowy z nich. W niektórych przechowuje rzeczy, które kupił do urządzenia domu, ale nigdy z nich nie skorzystał. Większość pomieszczeń jest zamknięta na cztery spusty. Stoją tam meble przykryte pokrowcami, żeby się nie kurzyły. Naprawdę nie rozumiem, czemu nie sprzeda domu, ale jestem też szczęśliwa, że tego nie robi. Kupił go za kasę, którą zarobił na swoich przebojach.

Patrzę na nią bez zrozumienia.

– Hayden Daniels – powtarza z naciskiem. – Nasz gospodarz.

Nic mi to nie mówi.

– Nie znasz go?

– Nie.

– I nigdy o nim nie słyszałaś?

– Nie.

– Nie oglądałaś „Gry o sławę”?

– Nie.

– Gdzie ty, do diabła, mieszkałaś? W jaskini?

– W Milton Keynes – mówię.

– Och. Niewielka różnica. – Crystal bierze ciastko.

Powinnam jej przypomnieć, że się odchudza, ale milczę.

– To program telewizyjny. Szalenie popularny. Nadawany w sobotę wieczorem. Wszyscy go oglądają. – Wzrusza ramionami. – Hayden wygrał „Grę o sławę” kilka lat temu. Jego piosenka zdobyła pierwsze miejsce na liście przebojów, sukces odniosła pierwsza płyta. Potem pisał jeden hit za drugim, jeździł w trasy, zdobył światową sławę, a za tym przyszła gigantyczna kasa. Wtedy kupił tę posiadłość. A teraz nienawidzi własnej popularności i ukrywa się przed ludźmi jak pieprzony Howard Hughes.

Nie wiem, kim jest Howard Hughes, ale wstydzę się przyznać. Przy Crystal czuję się jak ignorantka.

– Polubisz go – zapewnia mnie. – Trochę dziwak, ale bardzo dobry człowiek.

Już zapomniałam, że mężczyźni mogą być dobrzy.

– A jaka jest twoja historia? – Crystal bierze kolejne ciastko. – Jak to się stało, że wparowałaś tutaj z dzieckiem i całym dobytkiem w niewielkiej torbie?

Nie chcę mówić o sobie, ale skoro mam zamieszkać pod jednym dachem z tą miłą panią, to ma prawo coś o mnie wiedzieć.

– Porzuciłam męża. – Spuszczam głowę ze wstydem. – Ale nie był dobrym człowiekiem.

– Bił cię?

Niechętnie kiwam głową.

– Skąd ja to znam. – Cmoka znacząco. – Spotkałam niejednego typka z ciężką łapą. Dobrze, że udało ci się uciec od drania. Twoje szczęście, kochana.

– Umieram ze strachu, że mnie znajdzie.

– Nie tutaj – zapewnia. – W tym domu będziesz bezpieczna. Zatroszczymy się o ciebie. Hayden nie znosi ludzi, więc zabarykadował się, jakby to był co najmniej Fort Knox. Poza wysokim ogrodzeniem i kamerą przy bramie teren wokół domu jest monitorowany przez ochronę.

Oddycham z ulgą. Łzy kręcą mi się w oczach. Crystal kładzie swoją rękę na mojej i serdecznie się uśmiecha.

– Stanęłaś na nogi, Ayesha. Dobrze trafiłaś.

– Jak długo tu mieszkasz?

– Parę lat. Spotkałam Haydena w klubie po… Jak by tu powiedzieć… To nie był najlepszy okres w jego życiu. Coś zaiskrzyło i zabrał mnie do domu. Spędziliśmy ze sobą jedną upojną noc, a potem, cóż, tak jakoś się tu rozgościłam. – Crystal bierze kolejne ciastko. – Nie jesteśmy, wiesz…

Znacząco pociera palcami. Daje mi w ten sposób poznać, że nie sypiają ze sobą.

– Zostaliśmy przyjaciółmi, nic więcej. – Jej wzrok pada na pusty talerz. – O rany, wszystkie zjedzone! Pewnie umierasz z głodu.

Przez grzeczność nie wyjaśniam jej, że zjadłam tylko dwa herbatniki, a ona resztę.

– Nie mam nic do jedzenia. Czy są jakieś sklepy w pobliżu?

– Jasne – zapewnia Crystal. – Nieco dalej, na High Street. Ale nie martw się o zakupy. Mamy mnóstwo jedzenia na kolację. Coś później odgrzeję. – Kładzie mi rękę na ramieniu. – Wyglądasz na piekielnie zmęczoną.

Jej serdeczność wzrusza mnie do łez.

– Odpocznij trochę. Rozejrzyj się po domu. Posiedź z nogami w górze. Znajdziesz sobie tu jakieś zajęcie. Jutro możemy powłóczyć się po sklepach i kupić wszystkie potrzebne rzeczy.

– Brakuje nam ubrań – wyznaję – ale mam niewiele pieniędzy.

– Masz tylko to, co na grzbiecie? Nie mylę się?

– Tak. – Ukradkiem ocieram łzy.

– Ciocia Crystal weźmie cię na zakupy. – Klaszcze w ręce. – Zmienimy cię w nową kobietę, skarbie. Jeśli ktoś zacznie cię szukać, to cię nie pozna.

Patrzę na swój spłowiały i sprany salwar kamiz. A potem przenoszę wzrok na Crystal, ciasną koszulkę opinającą obfity biust, i przychodzi mi refleksja, że nie do końca mogę ufać jej wyczuciu w sprawach mody.

Rozdział dziewiąty

Sabina po krótkiej drzemce wygląda dużo lepiej. Przytulam się do niej na szerokim łożu, grzeję się jej ciepłem.

– Będziemy tu szczęśliwe, córeczko – obiecuję.

Drzemiemy jeszcze przez chwilę, po czym mała zaczyna się wiercić. Wyjmuję z torby książeczkę i czytam na głos. Jutro, poza jedzeniem i ubraniem, muszę się zatroszczyć o szkołę dla Sabiny. Nie chcę, żeby ucierpiała jej nauka. Jest mądrą dziewczynką. Muszę jej dać szansę na dobre życie. Nauczyciele w poprzedniej szkole rozumieli jej problemy, mam nadzieję, że tutaj również znajdą się ludzie, którzy będą chcieli nam pomóc

– Kiedyś to ty będziesz mi czytała książki – obiecuję. – Jesteś mądrą dziewczynką i jestem z ciebie dumna.

Dziecko wkłada kciuk do buzi i opiera główkę na moim ramieniu, ale nadal milczy.

– Musimy poszukać czegoś do jedzenia – mówię, gdy kończę czytać. – Na pewno jesteś głodna.

Już późno. Szósta po południu. Zazwyczaj o siódmej Sabina jest w łóżku, dzisiaj jednak był szczególny dzień, a jutro nie ma lekcji. W brzuszku jej burczy i to przesądza sprawę. Ubieram córkę i ruszamy na dół.

Crystal wciąż jest w kuchni. Z radia płynie muzyka. Zrzuciła z nóg buty na wysokim obcasie i tańczy na bosaka.

– Jak się macie, dziewczyny!

Łapie Sabinę za ręce i kręci się z nią w kółko. Chce mi się śmiać na widok oszołomienia na twarzy mojej córeczki.

– Jestem tancerką – oświadcza Crystal.

– Baletnicą? – pytam.

– Niezupełnie. Preferuję taniec egzotyczny – wyjaśnia.

– Ładnie się poruszasz.

– Wiele osób mi to mówi. – Śmieje się głośno.

Staje na palcach i ku zachwytowi Sabiny kręci piruety jak balerina. Mała próbuje ją naśladować.

– Moja córeczka zawsze chciała chodzić na lekcje baletu, ale mąż się nie zgadzał.

– Teraz nic wam nie przeszkodzi – mówi Crystal. – Możecie spełniać swoje marzenia.

„To prawda, myślę. Teraz już możemy”.

Na samą myśl mam łzy w oczach. Wreszcie różne rzeczy stają się realne. Mogę wyjść z domu, kiedy mam ochotę, i oglądać takie programy, które sama wybiorę. Mogę wysłać córkę na lekcje tańca.

– Muszę znaleźć pracę.

– Wszystko w swoim czasie – uspokaja mnie Crystal. – Już i tak dokonałaś niesamowicie dużo. – Patrzy na mnie ze współczuciem. – Wiem, jaki to był trudny krok. Uwierz mi. Nie staraj się zrobić wszystkiego naraz. Daj sobie trochę czasu. Wystąpiłaś o zasiłek?

– Ruth mi pomogła – potwierdzam.

– Wkrótce będziesz miała pieniądze. Nie będzie ich dużo, ale na podstawowe potrzeby wystarczy.

Crystal okręca Sabinę w tanecznym pas i moja córeczka wiruje po całej kuchni jak bąk. Tak bym chciała znowu usłyszeć jej radosny dziecięcy szczebiot, ale milczy jak zaklęta.

– Chcę ci umilić pierwszy wieczór w nowym domu, więc przygotuję kolację.

– Jesteś bardzo miła.

– W kuchni poczynam sobie jak karateka z czarnym pasem. Jednym ruchem stwarzam zagrożenie dla otoczenia. – Śmieje się Crystal. – A mówiąc poważnie, nie jestem najlepszą kucharką pod słońcem. Potrafię przypalić wodę na herbatę. Zaryzykujmy jednak. – Zagląda do lodówki. – Co powiesz na pizzę?

– Bardzo chętnie.

– Trudno zepsuć mrożoną pizzę. – Wyjmuje trzy placki z foliowej osłonki i wkłada je do piecyka. – Proste jak drut.

Czekamy, aż się upieką, a Crystal nie przestaje mówić. Jej słowa wpadają mi jednym uchem i wylatują drugim, choć próbuję się skoncentrować. Sabinie też opadają powieki. Moja córeczka była dziś bardzo dzielna.

– Chyba coś się przypala – przerywam nieśmiało, gdy nasza gospodyni opowiada o czymś, co widziała w telewizji.

– Do diabła. – Crystal otwiera drzwiczki piekarnika, a wtedy kuchnię wypełnia dym i włącza się alarm pożarowy.

Crystal energicznie wymachuje ścierką, jakby robiła to setki razy.

Kiedy dym się rozwiewa, wyjmuje z piecyka spalone placki.

– Może uda się to zeskrobać – proponuje, ale ma kwaśną minę.

Patrzymy na siebie i nagle parskamy śmiechem.

– Chyba nic im nie pomoże – mówię.

Crystal ze wstrętem rzuca nieszczęsne pizze na blat kuchenny.

– Mogę coś ugotować – proponuję. Głód daje mi się we znaki. Martwię się też o Sabinę, która przez cały dzień nie miała w ustach nic ciepłego. – Co jeszcze masz do jedzenia?

– Mnóstwo jajek i sporo różnych warzyw. – Otwiera szeroko lodówkę. – W szafkach znajdziesz ryż i makaron. Jakieś sugestie?

– Masz przyprawy?

– To i owo się znajdzie. Ale niewiele ich używamy. – Crystal otwiera szafkę. Znajduję mielony kumin, kolendrę i słoik suszonych papryczek chili. – Dobrze gotujesz?

– Tak mi się wydaje. – Nie chcę się chwalić, ale gotowanie to była jedyna rzecz, której mąż nie krytykował, więc chyba sobie nieźle radziłam.

– A może mnie nauczysz? Ze swoimi kuchennymi talentami nigdy nie znajdę drogi do serca mężczyzny.

– Mogę zrobić wegetariańskie nasi goreng, jeśli pozwolisz.

– Proszę bardzo. Pojęcia nie mam, co to, ale brzmi nieźle. Potrafię obierać warzywa. Otwierać puszki. Mów, co mam robić. – Crystal znowu zagląda do lodówki. – Mamy tu cukinię, czerwoną paprykę i cebulę.

– To nam wystarczy.

– Wyjąć wszystko?

Kiwam głową.

– Wspaniale. Szykuje się uczta. – Crystal układa jarzyny na blacie i wyjmuje ze stojaka dwa noże. Stoimy ramię w ramię i kroimy wszystko na małe kawałki. Po raz pierwszy od lat nie denerwuję się przy gotowaniu. Nie nasłuchuję, kiedy otworzą się drzwi wejściowe i nie zastanawiam się, w jakim nastroju wróci dziś mój mąż.

– Poczęstujemy wszystkich – cieszy się Crystal. – Chociaż ta potrawa może być zbyt pikantna dla Joy. Lubi tradycyjne smaki i boi się nowinek. Nie widziałam dzisiaj Haydena. Wątpię, żeby wyściubił nos ze swego pokoju i przyszedł na kolację. Czasem zakrada się do kuchni, gdy nikogo nie ma na horyzoncie, i robi sobie kilka kanapek. Potem siedzi w pokoju, aż skończy mu się taki zapas. Podejrzewam, że znowu jest w typowym dla siebie nastroju.

Po minie Crystal wnioskuję, że nie jest to nastrój radosny i przyjacielski. Ogarnia mnie niepokój. Nie chcę być skazana na łaskę i niełaskę kolejnego nieprzewidywalnego mężczyzny. Staram się o tym nie myśleć. Starannie odmierzam ryż, podgrzewam olej na patelni i czekam, aż Crystal skończy kroić warzywa.

– Dlaczego taki jest? – pytam, zbierając się na odwagę.

– Długa historia – wzdycha. – I smutna. A właściwie, tragedia. Mówiąc w skrócie, stał się ofiarą własnej sławy. Czasem go to przytłacza. Najwyższy czas, żeby zaczął na nowo żyć, ale nie potrafi. Opowiem ci kiedyś przy winie.

Nie mówię jej, że nie piję alkoholu.

Otwierają się tylne drzwi i do kuchni wchodzi starsza kobieta z krótkimi siwymi włosami. Jest przysadzista i ma na sobie praktyczny, ale źle dobrany strój. Nawet ja potrafię to dostrzec. Na kraciastą koszulę włożyła granatowy sweter, a brązowe spodnie ma pogniecione i wypchane na kolanach. Spogląda spode łba, krzywi się i bardzo dokładnie wyciera nogi w wycieraczkę, jakby podejrzewała, że poza nią nikt z domowników tego nie robi. Potem zdejmuje buty i ustawia je równiutko przy wejściu.

– Cześć, Joy – wita ją radośnie Crystal. – Poznaj naszą nową współlokatorkę.

– Nie wiedziałam, że oczekujemy kolejnej osoby. – Taksuje mnie wzrokiem i wcale nie jest zadowolona.

– Świeża sprawa. Przyjechała parę godzin temu.

– Co na to jego lordowska mość? – Joy wskazuje wzrokiem na sufit.

– Jest zadowolony, że może pomóc człowiekowi w potrzebie – zapewnia ją Crystal.

– Miło mi panią poznać. – Wycieram ręce i wyciągam dłoń do nowo przybyłej.

– Pobrudziłam się w ogrodzie – odpowiada niechętnie.

Kiedy wreszcie podaje mi rękę, nie widać na niej brudu.

– To jest Ayesha Rasheed – ciągnie Crystal – ze swoją uroczą córeczką Sabiną. Poznaj Joy Ashton.

– Mam nadzieję, że nie jest hałaśliwa. – Joy marszczy się i rzuca chmurne spojrzenie na Sabinę.

– Będzie cicho jak myszka – odpowiadam.

Moja córka z pewnością nie jest hałaśliwa.

– Dobrze. Jesteśmy wszyscy przyzwyczajeni do spokoju.

– Nie gderaj, Joy. – Śmieje się Crystal. – Miło dla odmiany mieć dziecko w domu. Wszystkim będzie weselej. Potrzebujemy w życiu trochę radości. Prawda, Ayesho?

Kiwam głową.

– Ile masz lat? – pyta Joy Sabinę i zaraz zwraca się do mnie. – Co jej się stało? Zapomniała języka w gębie?

– Ona nie mówi – wyjaśniam. – Nie chciała być nieuprzejma.

– Och. – Joy wydyma usta.

– Ma osiem lat.

– Jest mała jak na swój wiek.

– Tak – mówię.

„I stanowczo zbyt wiele widziała jak na swój wiek”, myślę.

– Zjesz z nami kolację, Joy? – pyta Crystal, wymachując nożem. – Ayesha robi nasi goreng.

– A co to, u licha, jest?

– Ryż z warzywami.

– Nie lubię egzotycznych potraw – odmawia Joy. – Nie smakują mi.

– Mogę zrobić dla pani omlet, jeśli woli pani coś zwykłego – proponuję.

– Sama sobie poradzę – odpowiada szorstko Joy. – Jestem stara, ale z pewnością nie niedołężna.

– Och, wyluzuj, kochana – wtrąca się Crystal. – Ayesha jest po prostu miła. Znasz ją od pięciu minut, a już ją wystraszyłaś. Nawet nie zdążyła się u nas zadomowić.

– Uhm. – Joy wychodzi z kuchni.

– Nie przejmuj się – mówi Crystal. – Zawsze się tak zachowuje. Jest bardzo samotna. – Poważnieje i dodaje ciszej: – Jak my wszyscy.

Rozdział dziesiąty

Jemy kolację we trzy: Sabina, ja i Crystal. Pani Ashton już do nas nie wraca. Nie pojawia się też gospodarz, pan Hayden Daniels.

– Jesteś diabelnie dobrą kucharką – mówi Crystal. Szczypie się w fałdkę na brzuchu i marszczy brwi. – Właściwie masz fach w ręku.

– Lubię gotować – przyznaję. – To mnie uspokaja.

– Chętnie ci ustąpię miejsca przy kuchni. Odstawię naczynia do zmywarki. Przynajmniej tyle mogę zrobić.

– Dziękuję.

– Zaraz wychodzę do pracy. Jutro zastanowimy się, co powinnaś ze sobą zrobić. Potrzebujesz nowych ciuchów i pewnie jedzenia, do którego jesteś przyzwyczajona.

– Muszę znaleźć szkołę dla Sabiny.

– Wszystkim się zajmiemy. W pobliżu jest dobra podstawówka. Pracuję do późna, więc nie spodziewaj się rano mojego towarzystwa. Masz wszystko, co ci będzie potrzebne?

– Tak. Dziękuję, Crystal. Bardzo mi pomogłaś. – I nagle się rozklejam.

Nic na to nie poradzę, dopiero teraz dociera do mnie, jak wiele dziś przeżyłam: ucieczkę w środku nocy, niepewność i stres w ciągu dnia. Łzy płyną same. Moim ciałem wstrząsa spazmatyczny szloch.

– Nie płacz – mówi Crystal i głaszcze mnie po włosach. – Proszę, nie płacz. Zaczynasz nowe życie. Łzy są niepotrzebne. Pomyśl o dobrych rzeczach.

Kiwam głową, ale wciąż płaczę. Crystal podsuwa mi papierowy ręcznik, wycieram twarz. Sabina wdrapuje się na moje kolana i przytula się. Ściskam ją mocno.

– Opiekuj się mamą – mówi Crystal. – Ma za sobą trudny czas. Ale będzie dobrze.

Nie wolno mi płakać. Muszę być dzielna za nas obie.

– Już w porządku. – Pociągam nosem. – Naprawdę.

– Połóż się wcześniej – radzi Crystal. – Pewnie od wczoraj nie zmrużyłaś oka. Nic dziwnego, że jesteś zmęczona i roztrzęsiona. Rano wszystko będzie wyglądało dużo lepiej. Możesz mi wierzyć.

Sprzątamy ze stołu i zostawiamy Crystal, wkładającą brudne naczynia do zmywarki. Wchodzę z Sabiną po schodach i zastanawiam się, czy kiedykolwiek poczuję się tu jak w domu. Crystal przyjęła nas serdecznie, ale martwię się, co myślą pani Ashton i pan Daniels. Może nas nie polubią i będziemy musiały się wynieść? Ruth mnie uprzedzała, że to tymczasowe rozwiązanie. Lepiej się na to przygotować. Może Ruth znajdzie nam jakieś tańsze mieszkanie i będziemy musiały się przenieść. Mam jednak nadzieję, że uda nam się zostać, bo naprawdę mi się tu podoba.

W pokoju Sabina przebiera się w piżamę. Kładziemy się razem i włączam telewizor. Jest dopiero ósma, ale trudno mi znaleźć coś odpowiedniego dla dziecka. Nie wolno mi było oglądać oper mydlanych, o których się tyle mówi, ale jakoś mnie nie pociągają, bo w każdej widzę ludzi, którzy na siebie krzyczą, a tego miałam aż za dużo w prawdziwym życiu. W końcu znajduję program kulinarny, ale po paru minutach Sabina mocno zasypia.

Oglądam odcinek do końca, jednak nie wiem, co się dzieje na ekranie. Moje myśli krążą wokół wszystkich spraw, którymi muszę się zająć. Ze względu na córkę muszę być silna, a tymczasem boję się przyszłości. W ostatnich latach nie kochałam męża – nawet go nie lubiłam – ale tak długo kontrolował moje życie, że nie jestem pewna, czy sobie poradzę. A przecież chodzi nie tylko o moją przyszłość.

Zapada noc, włączam lampkę przy łóżku, w jej świetle pokój jest jeszcze bardziej przytulny. W łazience przebieram się w koszulę nocną, równiutko składam wysłużony salwar kamiz. W tym eleganckim otoczeniu wygląda jeszcze żałośniej. Zapewne i ja sprawiam takie wrażenie. Ta nocna koszula i inne, podobne do niej, też były przyczyną licznych kłótni. Zasłania ramiona i nogi do kostek. Mąż wolałby, żebym w łóżku miała na sobie coś bardziej seksownego, ale nie miałam ochoty dla niego się rozbierać. Zostałam wychowana na skromną dziewczynę i nie lubię odsłaniać ciała. Miał o to do mnie pretensje. Wiem, że nie spełniałam jego oczekiwań w małżeńskim łożu, trudno jednak być czułą kochanką dla mężczyzny, który nie całuje kobiety i nie okazuje jej miłości.

Wyglądam przez okno. Pod drzewami zaparkowanych jest kilka samochodów, ale poza tym jest pusto i cicho. Nikogo nie widać w pobliżu. Przed bramą staje taksówka, serce we mnie zamiera, ale wtedy słyszę kroki na korytarzu, a potem na schodach. Przypominam sobie, że Crystal mówiła o wyjściu do pracy. Widocznie ma nocną zmianę. Po chwili trzaskają drzwi wejściowe, widzę ją na alejce prowadzącej do bramy. Wskakuje do taksówki i odjeżdża. Zaciągam zasłony.

Leżąc obok Sabiny, rozkoszuję się ciepłem i miękkością kołdry. Jestem bardzo zmęczona, jednak sen nie przychodzi. Przyciszam telewizję, zostawiam tylko ledwo słyszalny dźwięk w tle. Może z zamętu w mojej głowie zaczną się wyłaniać jakieś sensowne myśli. Powinnam napisać do rodziców i zawiadomić ich, co zrobiłam. Przez te wszystkie lata ani razu się nie poskarżyłam, że jestem nieszczęśliwa w małżeństwie. Nie chciałam, żeby się o mnie martwili, a teraz czeka ich prawdziwy szok. Muszę ich zawiadomić, jak się sprawy mają. Jutro kupię papeterię i wyznam im, że razem z Sabiną zaczęłyśmy nowe życie. Zmartwią się, ale mam nadzieję, że zrozumieją.

Chyba się zdrzemnęłam, bo ze snu wyrwał mnie dziwny odgłos. Słyszę rytmiczne metalowe szczęknięcia. Nocna lampka wciąż się świeci. Zerkam na zegarek. Jest północ. Na szczęście Sabina słodko śpi. Nastawiam uszu, hałas dochodzi gdzieś z dołu. Serce mi wali jak szalone. Na nowym miejscu zawsze jest tyle niepokojących odgłosów. W rodzinnym domu na Sri Lance słyszałam szum morskich fal, szelest palm na wietrze i cichy pomruk wentylatorów na suficie. Po przeprowadzce do Milton Keynes musiałam się przyzwyczaić do syren policyjnych samochodów, bulgotania w rurach i pokrzykiwania pijaczków wracających do domu z okolicznych barów i pubów. Ten dom również ma swoje odgłosy. Jego skrzypnięcia i stukania są obce i niepokojące.

Nastawiam uszu i wciąż słyszę powtarzający się hałas. Czyżby Crystal nie zamknęła za sobą drzwi? Nie spytałam jej, kto sprawdza zamki przed nocą. A jeśli niebezpieczny intruz dostał się do środka? Ma złe zamiary? W ustach mi zaschło. To nie może być Suresh. Nie znalazłby mnie tak szybko. Mam serce w piętach na myśl o nim, ale nie pozwolę się zastraszyć. To raczej nie mój mąż, ale jakiś niebezpieczny człowiek mógł się tu zakraść, pomimo ogrodzenia i kamer ochrony. Pan Daniels mieszka na samej górze, nic dziwnego, że nie słyszał hałasu na dole. Boję się go obudzić. Pani Ashton jest już stara, może ma problemy ze słuchem i śpi, nieświadoma zagrożenia. Mogę liczyć tylko na siebie.

Walenie na dole nie ustaje. Nie będę się chować pod kołdrą. Jestem nową Ayeshą. Stara siedziałaby w swoim pokoju jak mysz pod miotłą. Nowa musi się wykazać odwagą. Muszę sprawdzić, co jest źródłem hałasu. Jeśli trzaskają drzwi, muszę je dobrze zamknąć. Mimo odważnych zamiarów siedzę nieruchomo przez kolejnych kilka minut, w nadziei że zapanuje cisza i nie będę musiała opuszczać pokoju.

Ale odgłosy wciąż słychać.

Wiem, że powinnam się ubrać, jednak po namyśle zarzucam płaszcz na nocną koszulę i cicho wychodzę na korytarz. Jest ciemno, nie mam pojęcia, gdzie znajdują się włączniki światła, macam stopą drogę przed sobą. Jestem w obcym otoczeniu.

Na schodach hałas staje się głośniejszy. Bang, bang, bang. Bez chwili przerwy. Odgłosy nie przypominają stukania do drzwi, nie mam pojęcia, co to może być. Przydałaby mi się jakaś broń, gdybym wpadła na włamywacza – przynajmniej parasol lub kij golfowy – rozglądam się, ale bez skutku. Na stoliku przy drzwiach stoi statuetka. Skoro nie znalazłam niczego lepszego, musi mi wystarczyć posążek kobiety z brązu. Przyjemnie chłodzi spocone ręce.

Jestem przy kuchni na parterze, gdy uświadamiam sobie, że dźwięk dochodzi spod podłogi, z piwnicy. Pod schodami są drzwi, przez szpary widać światło. Właśnie tam dzieje się coś niepokojącego.

Ostrożnie otwieram drzwi, hałas się nasila. Zbieram się na odwagę i wołam: „Halo!”. Głos mi drży, a strach ściska gardło.