Strona główna » Obyczajowe i romanse » Mroczna namiętność

Mroczna namiętność

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1856-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Mroczna namiętność

Bogaty prawnik James Carlson ma jasno wytyczone priorytety: osadzić za kratami skorumpowanego sędziego, potem skupić się na karierze politycznej. Spotkanie z Maggie Heart, głównym świadkiem oskarżenia, burzy jego misterny plan. Mająca za sobą mroczną przeszłość Maggie jest kobietą, której James zaczyna pożądać bardziej niż kariery...

Polecane książki

“Niezwyciężony” to znakomite połączenie literatury science fiction z elementami powieści sensacyjnej: czytelnik zostaje wciągnięty w sam środek widowiskowej kosmicznej batalii. Pozornie klasyczny opis wojny światów kryje jednak w sobie jednak dużo głębszą refleksję: na ile człowiek pozostaje zakładn...
Jeśli masz naście lat i marzysz o prawdziwej miłości, przeczytaj to koniecznie! Młody anioł, Jake, zostaje wysłany z misją specjalną na Ziemię. Ma chronić wrażliwą, wierzącą w magiczne istoty dziewczynę, Allison Heir. Wkrótce jednak łamie zasady obowiązujące w jego świecie, a na domiar złego zako...
Podmioty gospodarcze prowadząc działalność wstępują w róże zobowiązania umowne w wyniku czego powstają wierzytelności z tytułu sprzedaży towarów lub usług. W niektórych przypadkach wierzytelności te mogą stać się sporne, trudne do odzyskania, o wątpliwej perspektywie spłaty. Wtedy mogą być s...
Zabiłbyś dla kogoś, kogo kochasz? Szwedzki minister sprawiedliwości wychodzi z domu poselskiego po zażartej debacie. Wybiera boczne wyjście z budynku, żeby umknąć dziennikarzom, ale nigdy nie dociera do czekającego na niego samochodu. Zapadł się pod ziemię w samym centrum siedziby władz. W tym samym...
Najzabawniejsza świąteczna komedia romantyczna! Zdradzony przez narzeczoną i oszukany przez wspólnika trzydziestoletni Michał marzy o tym, aby zacząć nowe życie. Kiedy dowiaduje się, że podczas II wojny światowej jego rodzina ukryła w małym miasteczku na północy Polski skarb, wyrusza na jego po...
Książę Zain Mehdi wraca do kraju w atmosferze skandalu. Jego nadszarpnięty wizerunek pomaga naprawić atrakcyjna konsultantka polityczna. Zain ma słabość do pięknych kobiet i zaczyna uwodzić Madison. Oboje wiedzą, że romans mógłby przekreślić ich karierę, nie potrafią jednak zrezygnować z ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sarah M. Anderson

Sarah M. AndersonMroczna namiętność

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Szefie, przyszedł Yellow Bird z panną Touchette.

– Dzięki, Agnes. – James Carlson nienawidził interkomu. Urządzenie to przywodziło mu na myśl ojca, który w ten właśnie sposób wydawał polecenia służbie.

Na szczęście ojca tu nie było. Rodzice ani razu nie odwiedzili go w Pierre. Na widok jego gabinetu w budynku miejscowej prokuratury matka zapewne wpadłaby w histerię. Uparcie powtarzała, że najkrótsza droga do Białego Domu nie wiedzie przez Dakotę Południową. Dynastia Carlsonów była niemal tak znana jak ród Kennedych czy Bushów. Jamesa od dziecka szykowano do objęcia urzędu prezydenta. Rodzice nie potrafili zrozumieć, dlaczego woli samodzielnie kroczyć do sukcesu, zamiast korzystać z ich pomocy.

Podniósł z biurka zdjęcie panny Touchette. Wykonane dziesięć lat temu przedstawiało posiniaczoną kobietę, która próbowała wyglądać groźnie, a przypominała sponiewieranego kundla. Miała blizny na policzkach oraz brązowe zęby typowe dla osób uzależnionych od metamfetaminy. Miała też bogatą kartotekę: była wielokrotnie zatrzymywana za handel narkotykami, prostytucję, włamania.

Wtedy, dziesięć lat temu, na Jamesa, świeżo upieczonego absolwenta uniwersytetu Georgetown, czekały oferty pracy z siedmiocyfrowym wynagrodzeniem od najlepszych firm prawniczych w kraju. Ojciec spodziewał się, że syn wybierze najkorzystniejszą ofertę, ale Jamesa, któremu dziadek zostawił w spadku małą fortunę, nie kusiły pieniądze. Zatrudnił się w Departamencie Sprawiedliwości i sumiennie pracował na każdy awans. Był jednym z najzdolniejszych prawników w Stanach nie z powodu bogatej matki ani wpływowego ojca, ale dzięki własnym osiągnięciom.

Ponownie spojrzał na zdjęcie. Dziewięć lat temu urwał się ślad po pannie Touchette. Albo znikła z powierzchni ziemi, albo nabrała wprawy w unikaniu policji. Yellow Bird odnalazł ją po miesiącach poszukiwań. James miał nadzieję, że skończyła z przestępczym życiem. Tak czy owak była mu potrzebna jako świadek, a raczej jako swego rodzaju polisa bezpieczeństwa.

Co do agenta FBI Thomasa Yellow Birda… Czasem James miał wrażenie, że najchętniej Tom wpakowałby mu kulkę w łeb, a czasem, że skoczyłby za nim w ogień.

– Poproś ich. – Wstał od biurka.

Na widok panny Touchette zaniemówił. Kobieta, która weszła do gabinetu, miała lekko kręcone czarne włosy do połowy pleców, z grzywką opadającą na lewe oko, policzki gładkie, oczy lśniące, cerę ciemnooliwkową. Ubrana była w brązową spódnicę do kostek oraz różową górę. W sądzie, uznał, będzie wyglądała świetnie.

Jeszcze lepiej wyglądałaby w łóżku.

Skarcił się w duchu. Panna Touchette jest potencjalnym świadkiem, a zatem obiektem zakazanym. Pomijając wszystko inne, eksprostytutki nie zostają pierwszymi damami.

Jakby nie dowierzając własnym oczom, ponownie zerknął na zdjęcie.

– Prokurator James Carlson – przedstawił się. – Dziękuję, że zechciała pani przyjść, panno Touchette.

– Nazywam się Eagle Heart, a nie Touchette – oznajmiła kobieta, wpatrując się w punkt nad jego ramieniem.

James popatrzył na Yellow Birda, który stał oparty o ścianę.

– Pokaż mu – polecił agent.

Kobieta nie drgnęła.

– Maggie, pokaż mu.

Wzięła głęboki oddech.

– Obecnie nazywam się Maggie Eagle Heart – wyjaśniła, odgarniając grzywkę.

Od nasady włosów do łuku brwiowego nad lewym okiem ciągnęła się blizna. James zerknął na zdjęcie. Zgadza się.

– Oraz… – Yellow Bird był nieustępliwy.

Zsunęła bluzkę z ramienia. James poczuł dreszcz. Wyobraził sobie jej nagie plecy. Ciekaw był, jakie ma nogi. Pragnął podejść bliżej, przyłożyć dłoń… Nie. Póki jest prokuratorem, a ona świadkiem, musi zachować dystans.

Zgarnąwszy włosy, odwróciła się tyłem. Na wysokości prawej łopatki dojrzał tatuaż: płomienie, a pomiędzy nimi litery LLD. Margaret Touchette i Maggie Eagle Heart były tą samą osobą, a jednak bardzo się od siebie różniły.

James usiadł przy biurku, by ukryć podniecenie, i zaczął przeglądać teczkę, aż odnalazł zdjęcie tatuażu.

Cholera, to nie w jego stylu. On, James Carlson, kochał swoją pracę. Żaden świadek nigdy go nie dekoncentrował. Ale dziś… Dlaczego nie mógł się skupić? I jak w tej sytuacji ma wyglądać ich – jego i Maggie – przyszła współpraca?

– Wystarczy – powiedział.

Obróciła się twarzą i znów utkwiła spojrzenie w ścianie nad jego ramieniem. James wskazał jej fotel.

– Dziękuję, agencie Yellow Bird. Dalej sam sobie poradzę.

– Chcę, żeby został – oznajmiła kobieta.

– Nasza rozmowa, panno Eagle Heart, będzie dotyczyła spraw poufnych.

– Wolałabym, żeby został.

Zaskoczył go jej upór. Ludzie, którzy bywają w jego gabinecie, zwykle mają coś do ukrycia. Próbują negocjować, kłamią, trzęsą się ze strachu. A Maggie? Stała dumnie wyprostowana. Najwyraźniej znała Yellow Birda, choć on sam słowem o tym nie wspomniał.

– W porządku. Możemy zacząć? – Ponownie wskazał fotel przed biurkiem, po czym włączył magnetofon. – Proszę podać swoje imię i nazwisko, nazwiska wcześniej używane oraz zawód.

Maggie zawahała się, ale jednak usiadła. Postawiła torbę na kolanach, pasek owinęła wokół palców; po chwili go zsunęła i znów owinęła. Była to jedyna widoczna oznaka jej zdenerwowania.

– Nazywam się Maggie Eagle Heart, dawniej Margaret Marie Touchette. Szyję stroje do tańców plemiennych, robię biżuterię, wszystko sprzedaję przez internet.

James podniósł głowę znad notatek.

– Kiedy pani wyszła za mąż?

– Nie mam męża.

Kobieta utkwiła wzrok w papierowej teczce na biurku.

– Rozumiem. – James przełknął ślinę. Przodkowie jego matki przybyli do Ameryki na statku „Mayflower”. Jego dziadek został ósmym miliarderem w historii Stanów Zjednoczonych. W rodzinie Carlsonów nie wypadało okazywać zdenerwowania. Na pewno nie podczas przesłuchania świadka i na pewno nie w sali sądowej. – Skąd pani zna agenta Yellow Birda?

– Dawno temu – odparła po dłuższej chwili – chłopiec o imieniu Tommy próbował uratować dziewczynkę o imieniu Maggie. Nie zdołał. Nikt jej nie potrafił pomóc.

– Czy obecnie z kimś pani się spotyka?

Po raz pierwszy od wejścia popatrzyła mu w twarz. Nastała cisza. James ponownie przełknął ślinę. Nie powinien zadawać tego pytania, ale chciał wiedzieć.

Maggie zmrużyła oczy.

– Nie. Bo co?

Nie jest mężatką, nie ma narzeczonego. Doskonale.

– Kiedy przybrała pani swoje obecne nazwisko?

Spuściła wzrok.

– Dziewięć lat temu.

Czyli po ostatnim aresztowaniu. James powiódł po niej wzrokiem. Nie dlatego, że była tak urodziwa. Po prostu zastanawiał się, czy zgodzi się na współpracę.

– Ile czasu po ogłoszeniu wyroku?

– Czy potrzebuję prawnika?

Kobieta na zdjęciu wyglądała na pokonaną. Ta w jego gabinecie wprost przeciwnie.

– Nie. Gdyby jednak pani chciała, mogę polecić jedną z najlepszych prawniczek w naszym stanie. – Wyjął z szuflady wizytówkę Rosebud Armstrong. – Agent Yellow Bird może za nią poświadczyć.

Sam też znał Rosebud, ale się z tym nie afiszował. Niewiele osób wiedziało, że podczas studiów syn byłego sekretarza obrony Alexa Carlsona i jego żony Julii przeżył płomienny romans z dziewczyną z plemienia Lakotów. Gdyby dziennikarze to odkryli… Kto wie, czy nie musiałby się pożegnać z marzeniami o karierze politycznej.

Maggie zacisnęła rękę na białym kartoniku. Nie włożyła wizytówki do torby, zamiast tego zaczęła uderzać w nią kciukiem. Palce miała szczupłe, długie, o czystych, krótko obciętych paznokciach bez śladu lakieru. Nie były to dłonie bogatej rozpieszczonej kobiety, takiej jak Pauline Walker, którą to Julia Carlson wybrała na żonę dla swojego syna.

Skup się, James.

– Panno Eagle Heart, zaprosiłem panią, ponieważ ma pani informacje o pewnym przestępstwie.

Krew odpłynęła jej z twarzy.

– Nic nie wiem o żadnym przestępstwie. Jestem niewinna. Nigdy nie zostałam skazana.

– Wiem, mimo że była pani aresztowana siedemnaście razy. Wszystkim posiedzeniom przewodniczył sędzia Royce T. Maynard.

Maynard był jednym z najbardziej nieuczciwych sędziów w historii amerykańskiego sądownictwa. Jamesowi zależało, aby facet trafił za kratki. Kiedy upora się z tym zadaniem, wtedy rozpocznie karierę polityczną. Najpierw będzie ubiegał się o stanowisko prokuratora generalnego, potem gubernatora i wreszcie – jeśli wszystko pójdzie po jego myśli – wystartuje w wyścigu o najwyższy urząd.

Z początku nie rozumiał, dlaczego rodzice upierają się, że musi zostać prezydentem. Uważał, że wiele dobrego może zdziałać jako prawnik. Prawnicy walczą o prawdę, o sprawiedliwość, bronią konstytucji i amerykańskiego stylu życia. Przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy w dzieciństwie podsłuchiwał dorosłych na przyjęciach. Prawnicy zawsze chwalili się swoimi zwycięstwami, natomiast politycy ciągle narzekali na biurokrację i konieczność prowadzenia kampanii wyborczych.

W dorosłym życiu przekonał się jednak, że czasem prawnicy przegrywają, z kolei politycy – jeśli nie są skorumpowani – mają wpływ na dzieje świata. Mógłby rządzić krajem tak, jak prowadzi sprawy w sądzie: rzetelnie i uczciwie. Żeby to robić, musi mieć nieskazitelną przeszłość: bez skandali na koncie, bez trupów w szafie, bez podejrzanych znajomości i romansów z kobietami o wątpliwej reputacji. Takimi jak Maggie Eagle Heart.

– Kto? – zdziwiła się, jakby pierwszy raz w życiu słyszała nazwisko Maynarda, ale głos jej zadrżał.

– Jak to możliwe, że dziewczyna, która wdała się w złe towarzystwo, siedemnaście razy słyszy od sędziego: „niewinna”. Rozumiem raz czy dwa razy, ale siedemnaście?

– Nie wiem, o czym pan mówi. – Głos drżał jej coraz bardziej.

– A ja myślę, że pani wie, po co ją tu dziś zaprosiłem.

Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać.

– Departament Sprawiedliwości podejrzewa, że Royce T. Maynard systematycznie łamał prawo. Brał łapówki, wpływał na zeznania świadków i… – James zawahał się – domagał się „wdzięczności” za wyrok uniewinniający.

Maggie zbladła.

– O co mnie pan oskarża?

– Uważamy, że Maynard żądał od pani zapłaty. – James przesunął w jej stronę oświadczenie byłego pracownika sądu, który zeznał, jak to Maynard zarządzał przerwy i w tym czasie spotykał się z pozwanymi sam na sam w swoim gabinecie.

Maggie siedziała bez ruchu, nawet powieka jej nie drgnęła. James poczuł się jak ostatni drań. Nie wiedział, czym się zajmowała przez ostatnią dekadę, ale na pewno wiodła całkiem inne życie niż kobieta na zdjęciu policyjnym.

– A to kolejne, od byłego obrońcy z urzędu. – Podsunął jej następny dokument opisujący, jak Maynard zapraszał kobiety oskarżone o prostytucję, w tym niejaką Margaret Touchette, do swojego gabinetu. – Sądzę, że rozpozna pani jego nazwisko.

Maggie podniosła papierową teczkę i spojrzała na nazwisko, po czym odłożyła teczkę na biurko i wzięła głęboki oddech. Włosy opadały jej na twarz, zasłaniając bliznę. Nic w jej wyglądzie nie wskazywało na to, że jest narkomanką czy prostytutką. Była piękną kobietą i potrafiła trzymać nerwy na wodzy. James podziwiał ją… i pragnął jej. Tak, niesamowicie go pociągała, ale nie zamierzał ryzykować.

– Po co mnie pan wezwał? – W jej głosie brzmiał gniew. – Ma pan zeznania dwóch osób. Nie jestem panu do niczego potrzebna.

– Myli się pani. Mam zeznania z drugiej ręki, zeznania osób, które nie były obecne podczas rzekomego przestępstwa. Tak, tak, przestępstwa. Bo sędzia, który żąda od pozwanych świadczeń natury erotycznej, łamie prawo. Chcę oczyścić wymiar sprawiedliwości z drani. Chcę, żeby tacy ludzie jak Margaret Touchette mieli uczciwe procesy, a potem otrzymali pomoc, jaka im się należy. W tym celu potrzebuję zeznań z pierwszej ręki, zeznań bezpośredniego świadka wydarzeń. Chciałbym, żeby mi pani opisała, czego Maynard żądał w zamian za siedemnaście uniewinniających wyroków.

– Nie.

James wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu, którym skutecznie posługiwał się w sali sądowej.

– Panno Eagle Heart, na razie nie jest pani o nic oskarżona, ale to się może zmienić.

Wytrzymała jego spojrzenie.

– Jeśli dobrze rozumiem, grozi mi pan więzieniem, chyba że wyświadczę panu przysługę, tak? Jaki z pana hipokryta. Nie różni się pan od innych przedstawicieli prawa.

Wiedział, że powinien jej przerwać, ale ciekaw był dalszego ciągu. Czy obrzuci go stekiem wyzwisk? Spoliczkuje?

– Wszystkie przestępstwa rzekomo popełnione przez Margaret Touchette uległy przedawnieniu. O nic nie może mnie pan oskarżyć. Jeszcze jedno: jeśli chce pan ze mną rozmawiać, niech pan nie wysyła po mnie swojego psa. – Obróciła się w stronę Yellow Birda. – Bądź łaskaw odwieźć mnie do domu.

Wstała i z wysoko uniesioną głową opuściła gabinet. Od początku wiedziała, że James blefuje.

Pełen uznania zagwizdał cicho. Yellow Bird rzucił na niego okiem, po czym wyszedł, zatrzaskując drzwi.

Okej, nie tak miało wyglądać to spotkanie. James był jednak pod wrażeniem Maggie. Na jej miejscu większość kobiet by się poddała, a ona była twarda i nieustępliwa. Wiedziała, czego chce i nie zamierzała błagać o litość.

Co ma robić. Odpuścić? Nie. Potrzebował jej zeznań, na wszelki wypadek. Ponownie wysłać po nią Yellow Birda? Też nie; nabierze wody w usta. Miał jedno wyjście.

Do gabinetu zajrzała Agnes z terminarzem w ręku.

– Zapisać pannę Touchette?

– Nie. Zdobądź jej adres. – Póki ma autentyczny powód, aby się z nią zobaczyć, nikt mu nie zarzuci, że postępuje nieetycznie. A powód miał: namówić ją, by złożyła zeznania.

ROZDZIAŁ DRUGI

Czarna limuzyna z piskiem opon skręciła w lewo. Yellow Bird pruł, jakby go goniło stado wilków, zmieniał pasy, przejeżdżał na żółtym świetle, dociskał gaz do deski. Maggie domyśliła się dlaczego.

Był wściekły. Poczuła ukłucie strachu. Dawno temu przekonała się, że kiedy ludzie są źli, dzieją się złe rzeczy. W dzieciństwie chowała się pod łóżkiem, dopóki wuj nie znalazł jej kryjówki. Potem spała gdziekolwiek, byleby nie wracać do domu. Kiedy i to nie pomogło, uciekła w narkotyki. Dawały zapomnienie, lecz odbierały dumę.

Zawsze było coś za coś. Przez dłuższy czas to jej nie przeszkadzało, w końcu jednak miała dość. Z dawnym życiem skończyła ponad dziewięć lat temu.

Tak, była zdenerwowana. Tommy wyrósł na wielkiego groźnego faceta, który w dodatku nosił spluwę. Czy znów będzie musiała chować się, błagać o litość?

Wykluczone. Na razie jednak postanowiła milczeć, nie drażnić go. Poczeka, aż będą na autostradzie przecinającej płaski krajobraz Dakoty Południowej.

Wróciła myślami do rozmowy z Jamesem Carlsonem. Kiedy Tommy stanął w drzwiach jej domu, zorientowała się, że ktoś odkrył jej tożsamość. Myślała, że tym kimś będzie jakiś zlany potem, chciwy grubas w typie Maynarda, a nie elegancki przystojny mężczyzna o łagodnym spojrzeniu i ciepłym uśmiechu.

Siedział przy biurku, na którym leżały jej zdjęcia policyjne, i patrzył na nią… bez potępienia, za to z pożądaniem, przynajmniej takie odniosła wrażenie. Na pewno z szacunkiem.

Dziwił ją ten szacunek. Nie ufała prawnikom.

Carlson jednak wydawał się inny od mężczyzn, z jakimi miała w przeszłości do czynienia. Po pierwsze, jego wygląd zapierał dech w piersi. Odkąd zapłaciła kilka tysięcy za wizyty u stomatologa, zaczęła zwracać uwagę na uzębienie innych. Idealnie równe białe zęby musiały kosztować Carlsona majątek.

Po drugie, nosił garnitur szyty na miarę. Prawników, z którymi się stykała, nie stać było na takie luksusy. Kanalia, który zdradził Carlsonowi jej nazwisko, zawsze nosił ohydne brunatne marynarki o kilka numerów za duże. Ale nie Carlson. Przypomniała sobie jego szerokie ramiona. Od pasa w górę był doskonale zbudowany. Ciekawe, jak jest od pasa w dół. Powściągnęła wyobraźnię. W porządku, był przystojny, ale też jest prawnikiem, a prawnicy oraz sędziowie wykorzystują ludzi. Ona zaś obiecała sobie, że nikt jej więcej nie wykorzysta. Zresztą mała szansa, że jeszcze kiedyś się zobaczą.

Chociaż kto wie. Od lat nie była z żadnym mężczyzną, mimo to rozpoznała ten błysk w oku Jamesa Carlsona, kiedy zsunęła bluzkę z ramienia. Drugi raz zauważyła coś w jego oczach, kiedy spytał, czy się z kimś spotyka. I na końcu, kiedy nazwała Tommy’ego psem.

To się Tommy’emu bardzo nie spodobało. Dlatego teraz milczał zagniewany.

Postanowiła pociągnąć go za język.

– Podpadłam ci?

– Nie jestem jego psem!

Sam był sobie winien. Przez całą drogę do Pierre nie odzywał się, nie mówił, dokąd ją wiezie ani po co.

– A kim?

– Wspólnikiem. Tworzymy zespół – mruknął, bębniąc palcami o kierownicę. – Ja ludzi aresztuję, on ich skarży.

– Tak? To powiedz mi: czy twój wspólnik się ode mnie odczepi?

– Nie.

Podejrzewała, że nic dobrego z tego nie wyniknie, ale i tak przeszył ją dreszcz. Znów zobaczy ten cudowny uśmiech.

– Do czego mu jestem potrzebna? I beze mnie udowodni Maynardowi winę.

– To prawda, ale on zawsze ma w zanadrzu plan awaryjny. Ty jesteś jego tajną bronią, „polisą bezpieczeństwa”. Lubi mieć kilka, na wszelki wypadek.

Psiakrew. Jest kobietą, istotą ludzką, a nie polisą!

– Daję mu tydzień – ciągnął Yellow Bird. – Góra osiem dni, potem się zjawi. Co zrobisz, zależy od ciebie.

– Słucham? – Maggie zmrużyła oczy. Słowa Tommy’ego zabrzmiały jak… sama nie była pewna… Jakby dawał jej pozwolenie. Ale na co? – Opowiedz mi o nim.

Skoro mogła spodziewać się wizyty Carlsona, chciała być przygotowana. Tylko dlatego poprosiła, by Tommy opowiedział jej o nim. Jej prośba nie miała nic wspólnego z atrakcyjnym wyglądem pana prokuratora.

– Niebieska krew, wschodnie wybrzeże, duże pieniądze. Sympatyczny gość, chyba że się jest przestępcą. Jego matka pochodzi z bogatego domu, ojciec natomiast to… Może o nim słyszałaś? Alexander Carlson? Były sekretarz obrony?

Maggie zakręciło się w głowie. Tak, nawet ona wie, kim jest Alex Carlson. Facet miał ogromną władzę, toczył wojny, na miłość boską!

– Owszem, słyszałam.

– James pracuje nad sprawą Maynarda od czterech lat. Potrzebuje spektakularnego zwycięstwa. Kiedy je odniesie, przejdzie do polityki. Prędzej czy później wystartuje w wyścigu do Białego Domu.

Z wrażenia Maggie zaniemówiła. Czyli rozmawiała dziś z człowiekiem, który ma zamiar zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. I powiedziała mu, żeby się wypchał. Pięknie.

– Sądzisz, że mu się uda? – spytała cicho.

Tommy wzruszył ramionami.

– Jest inteligentny, zdolny, pracowity. Ma na swoim koncie kilka znaczących osiągnięć.

A ona, głupia, myślała, że widzi błysk pożądania w jego oczach. Tacy mężczyźni jak Carlson mogą mieć każdą kobietę, nie traciliby czasu na Maggie Eagle Heart.

– Ufasz mu?

– Jak samemu sobie. Masz tę wizytówkę?

– Tak. – Wydobyła ją z torebki.

Widniało na niej nazwisko Rosebud Armstrong i numer telefonu. Nie było adresu ani nazwy kancelarii.

– Nie zawiedziesz się na niej – dodał Tommy. – Pochodzi z mojego plemienia, z Lakotów. Studiowała prawo z Carlsonem. Zna go jak mało kto. Jeśli chcesz mieć prawnika, powiedz jej, że Yellow Bird cię przysyła.

– Dzięki, nie skorzystam. Prowadzę teraz normalne życie, a wy usiłujecie je zniszczyć. Dlaczego? Bo jakiś zadufany bogaty prawnik chce mieć „polisę bezpieczeństwa”? Nic z tego. Nie zamierzam być żadną kartą przetargową.

Skrzyżowała ręce na piersi i utkwiła wzrok w szarej wstędze szosy. Po chwili podskoczyła, słysząc głośny wybuch śmiechu. Reakcja Yellow Birda tylko ją rozgniewała.

– Idź do diabła, Tommy. Nie musiałeś mnie szukać. Co będzie, jak się wszystko wyda? Jak Leonard Low Dog albo mój wuj dowiedzą się, że nie umarłam? Tylko nie wciskaj mi kitu na temat poufności.

– Nic nie będzie.

– Tak? Bo co? Ukatrupisz ich w moim imieniu?

– Low Dog siedzi w Leavenworth, dostał trzydzieści lat. A twój wuj na skutek cukrzycy stracił wzrok i obie nogi.

– Leonard jest w więzieniu? – A wuj nie ma nóg? Może nie powinna się cieszyć z cudzego nieszczęścia, ale miała ochotę tańczyć z radości. Nie mogli jej dopaść, nie mogli więcej skrzywdzić. Jest bezpieczna.

Tommy zerknął na nią spod oka.

– Sam go wpakowałem za kratki, jakieś siedem lat temu. Z tobą nie miałem żadnego kontaktu. Ludzie mówili, że nie żyjesz.

– Uwierzyłeś?

– Nie.

To tłumaczyło, dlaczego Carlson postanowił zaprosić ją na rozmowę. Bo Yellow Bird obiecał, że ją odszuka.

– Jak mnie znalazłeś?

– Miałem fart.

– Fart? – żachnęła się. – Nic więcej mi nie powiesz?

– Nie.

– W porządku. Jak chcesz.

Carlson groził jej, bo nie chciała z nim współpracować, a jednocześnie dałaby sobie rękę uciąć, że przejawiał nią autentyczne zainteresowanie. Pytał, czy ma męża, czy się z kimś spotyka… Chyba że próbował ją zmiękczyć, by osiągnąć swój cel?

Zajechali przed dom Nan. Od frontu chałupa była pomalowana na biało, tył zaś wbudowany był w skaliste zbocze. Miało to wady i zalety. Wadą był ciągły półmrok, zaletą przyjemny chłód latem i ciepło zimą. Oraz to, że nikt nie mógł się zakraść kuchennym wejściem.

Sam dom stał na tyle blisko Aberdeen, że bez problemu można było odbierać program telewizyjny, a na tyle daleko, że po zmroku nigdzie wokół nie paliły się światła. Właśnie takiej samotni Maggie potrzebowała.

Tommy zatrzymał samochód, lecz nie zgasił silnika.

– Dlaczego mnie odnalazłeś? – Maggie nie dawała za wygraną.

– Ciekaw byłem, co u ciebie.

Ona też była ciekawa, jak on sobie radził.

– Chłopiec o imieniu Tommy próbował uratować dziewczynkę o imieniu Maggie – powiedziała cicho. – Nie zdołał. Nikt nie potrafił jej pomóc.

Uśmiechnął się smutno.

– To prawda. Tylko ona sama mogła się uratować. – Pogładził ją po policzku. – Carlson to porządny gość, a ty zrobisz, jak zechcesz.

– Jasne. – Wszystko będzie dobrze. Powtarzała to sobie od lat, ale nagle nabrała pewności.

Wysiadła. Yellow Bird czekał, aż dojdzie do drzwi. Dopiero wtedy odjechał, znów z piskiem opon, jakby gonił go sam diabeł.

Przez moment stała na ganku, podziwiając pomarańczowy zachód słońca. Tu był jej dom. Po dzisiejszej wizycie u Carlsona zrozumiała, że nie musi się już ukrywać. Mimo to nie zamierzała nigdzie się przenosić.

Nan jak zwykle siedziała przed telewizorem.

– I co? – spytała, nie odrywając wzroku od poszewki, którą haftowała.

– Low Dog gnije w pierdlu, a wuj jest ślepy i porusza się na wózku.

– To dobra wiadomość, prawda?

– Ale jest i zła. Prokurator Carlson chce, żebym zeznawała przeciwko sędziemu. – Nie wspomniała, że prokurator jest bardzo przystojnym, bogatym i wpływowym człowiekiem.

Nan skinęła głową. W młodości była ruda i piegowata, teraz z twarzą i dłońmi spieczonymi od słońca wyglądała jak najprawdziwsza Indianka. W dodatku doskonale znała historię i tradycję Siuksów.

– Co ci zaproponował?

– Nic.

– Nic? – Ręka z igłą zawisła nieruchomo.

– Że nie wniesie przeciwko mnie oskarżenia.

– Kiepski z niego prokurator, skoro nie dał ci nic na zachętę.

Maggie usiadła obok na kanapie.

– Pewnie spodziewał się kogoś innego. – Kobiety, która płaciła seksem na wyroki uniewinniające. A Maggie już nią nie była. – Zresztą facet nie ma nic, na czym by mi zależało.

Nie było to zgodne z prawdą, bo miał: uśmiech, który ją kusił, piękne oczy i ciało ukryte pod eleganckim garniturem. Ale bała się do tego przyznać nawet sama przed sobą. Bo gdyby się zorientował, mógłby ją wykorzystać. Musiała się bronić, myśleć o sobie. Już nigdy nie pozwoli, by ktoś decydował o jej losie. Te dni minęły.

– Dobrze się czujesz, kochanie? – Nan popatrzyła na nią z zatroskaniem.

Maggie przypomniała sobie wyraz zdziwienia na twarzy Jamesa Carlsona, kiedy mu odmówiła. Ciekawa była, czy przyjedzie prosić ją o zmianę decyzji.

Miała nadzieję, że tak.

ROZDZIAŁ TRZECI

Słońce grzało. Szeroki słomkowy kapelusz chronił kark, ale podczas tak upalnych dni jak dzisiejszy kusiło ją, by ciachnąć sekatorem warkocze. Może byłoby chłodniej.

Rzuciła łopatą nawóz na świeżo zaoraną ziemię, po czym wyprostowała się i wbiła wzrok w niebo. Przydałoby się chociaż kilka małych chmurek…

Przesunąwszy się parę kroków dalej, znów chwyciła za łopatę. Opróżniła połowę taczki, kiedy dobiegł ją odgłos kół na żwirze. Wspaniale, pomyślała.

Tommy pomylił się. Minęły zaledwie cztery dni, nie osiem, odkąd opuściła gabinet Jamesa Carlsona. Teraz stoi w ogródku warzywnym, brudna, zlana potem, cuchnąca nawozem. Szlag by to trafił. Ściągnęła kapelusz, poprawiła grzywkę. Włosy lepiły się do czoła, ale przynajmniej zasłaniały bliznę.

Oczywiście nie była pewna, że to Carlson. Oby to był on. Mimo zapewnień Tommy’ego podejrzewała, że nie wszyscy wierzą w jej śmierć.

Zerknęła przez ramię. Czy przy włączonym telewizorze Nan słyszała zbliżający się samochód? Jeśli tak, na pewno przygotowała strzelbę. Ostrożności nigdy za wiele.

Lśniący czarny suv powoli sunął w stronę domu. Maggie przyglądała mu się oparta o łopatę. Więc tak wygląda „terenówka” bogaczy ze wschodniego wybrzeża?

– Wybrał się pan na wycieczkę krajoznawczą? – spytała, kiedy Carlson wyłonił się z auta.

Najpierw zobaczyła olśniewający bielą uśmiech. Psiakość, facet wygląda tak, jakby cieszył się na jej widok. Potem zauważyła, że zamiast garnituru miał na sobie beżowe bojówki i niebieską koszulkę polo.

Wstrzymała oddech. Z przyjemnością patrzyła na szerokie ramiona mężczyzny, jego doskonale umięśniony tors, płaski brzuch… Całkiem nieźle.

Zrobiło jej się gorąco, wcale nie od słońca. Nagle zaczęła liczyć w myślach: ile czasu minęło, odkąd ostatni raz była z mężczyzną? Nie, powinna inaczej sformułować pytanie. Ile czasu minęło, odkąd było jej dobrze z mężczyzną?

Oczy miał ukryte za ciemnymi okularami, ale zbliżając się, zsunął je z nosa, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć.

– Zaprosiła mnie pani – odparł. – Powiedziała, że jeśli chcę pogadać, to żebym nie wysyłał po nią swojego psa.

No tak, tylko prawnik mógłby potraktować jej słowa jak zaproszenie.

– Yellow Bird zdradził panu, gdzie mieszkam?

Trzymał w ręce jaskrawo pomarańczowy kosz.

– Mało komu pozwoliłby się bezkarnie obrażać. – Uśmiechnął się. – Proszę, to dla pani. – Postawił kosz na ziemi i cofnął się o krok.

Zmarszczyła czoło, niepewna, czy to prezent, czy łapówka.

– Prezent.

Tommy nic nie wspominał o jego zdolnościach telepatycznych. Nie spuszczając oczu z gościa, Maggie kucnęła. Po chwili przeniosła spojrzenie na kosz. Rękawice ogrodowe z miękkiej skórki, łopatka z ergonomicznym uchwytem, miedziane identyfikatory, miedziana konewka, nasiona ziół i kwiatów. Wyjęła konewkę. Widziała identyczną, w katalogu, za sto czterdzieści dolarów.

Wszystko razem musiało kosztować blisko pięć stów. Nie wiedziała, czy James Carlson jest dobrym prawnikiem, ale na pewno był hojny.

– Nie mogę tego przyjąć – oznajmiła, podnosząc rękawice. Tak miękkich nie sprzedawali w sklepie na rogu. – I nie zamierzam zeznawać.

– Mówiłem coś o zeznawaniu? Powiedziałem tylko, że to prezent. Nie wypada przyjeżdżać z pustymi rękami.

Stał w rozkroku i czarująco się uśmiechał. Sprawiał wrażenie człowieka, który wszystko ma pod kontrolą.

Dreszcz przebiegł jej po plecach. Wyprostowała się. Nie chciała, by nad nią górował.

– Yellow Bird panu mówił? – spytała. Niewiele osób spoza plemienia zna zwyczaj Lakotów związany z przynoszeniem darów.

– Nie pamiętam. – Rozejrzał się po ogródku. – Ładnie tu… – Wskazał na taczkę. – Czy mi się wydaje, czy to nawóz?

– Prowadzę uprawę organiczną. Przyjechał pan podziwiać moje warzywa?

– Nie – odparł niezrażony jej tonem. – Przyjechałem zobaczyć się z panią.

W jego oczach znów pojawił się ten błysk, może nie pożądania, ale na pewno zainteresowania. Wiele by dała, by nie stać teraz w brudnych ogrodniczkach przy taczce pełnej gnoju.

– Yellow Bird uprzedził mnie, że pan się zjawi.

– No proszę, a tak rzadko otwiera usta. Musi panią bardzo lubić.

Ogarnęła ją wściekłość.

– Nie spałam z nim, jeśli to pan sugeruje. – Chwyciwszy łopatę, zarzuciła ją na ramię, jakby to był kij baseballowy. – Nie jestem taka jak dawniej. Chyba powinien pan wrócić do swojego auta.

Zaskoczony, podniósł ręce.

– Przepraszam, nic nie sugeruję. Po prostu zdziwiło mnie, że Yellow Bird darzy kogoś sympatią. Większość czasu wydaje mi się, że najchętniej by mnie zastrzelił.

Zmrużyła oczy. Z jej doświadczenia wynikało, że prawnicy to kłamcy. Czy Carlson mówi prawdę, czy usiłuje się ratować?

Wbiła łopatę w ziemię. Carlson opuścił ręce. Zapadła krępująca cisza.

– Zacznijmy od początku – zaproponował. – Cześć, jestem James.

Od początku? Tak po prostu? A właściwie czemu nie?

– Maggie. – Nie była do końca przekonana, czy to dobry pomysł.

Uścisnął jej dłoń. Nie, to nie był dobry pomysł. Znów zrobiło się jej gorąco, znów dreszcz przebiegł jej po plecach. Wyszarpnęła rękę. Co z tego, że James ma zniewalający uśmiech? Co z tego, że na jego widok budzą się w niej uczucia, o jakie by się nie podejrzewała? Powinna trzymać się od niego na dystans. Pomijając wszystko inne, jest nadzianym gościem ze wschodniego wybrzeża, który kiedyś w przyszłości zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Tacy jak on nie zadają się z takimi jak ona.

– Miło cię poznać, Maggie – powiedział przyjaznym tonem.

Okej, weź się w garść, przykazała sobie. Nie było to łatwe, kiedy słońce tak mocno grzało.

– Napijesz się lemoniady? – Gościom raczej proponuje się herbatę lub kawę, ale przy takim upale…

– Chętnie. – Ruszył za nią domu.

Nan siedziała w fotelu, ale oddech miała lekko przyśpieszony. Maggie obróciła się. Strzelba stała w stojaku obok parasoli. Dzielna Nan. Zawsze można na nią liczyć.

– James Carlson, Nanette Brown – powiedziała.

Nan wstała, nawet udało jej się nie przewrócić stolika, po czym spojrzeniem przekazała Maggie informację: wyglądasz jak kocmołuch.

– Napije się pan lemoniady? – zwróciła się do Jamesa.

– Przepraszam na moment…

Maggie pobiegła do łazienki i błyskawicznie się umyła. Nie wycierając się – wiedziała, że za chwilę wyschnie – pognała do swojego pokoju, wyciągnęła czyste dżinsy i najładniejszą bluzkę: niebieską, z koralikami przy szyi, trochę pogniecioną. No, trudno.

Kiedy wróciła do kuchni, James stał oparty o blat, a Nan szukała czegoś w lodówce.

– Wiem, że miałam tu coś słodkiego… O, znalazłam! – oznajmiła uradowana, wyciągając kawałek ciasta marchewkowego.

James zerknął na Maggie i otworzył szeroko oczy.

– Cześć.

Przełknęła ślinę. Na pewno spotykał się z eleganckimi kobietami o pięknie pomalowanych oczach i paznokciach, ze szczupłymi zgrabnymi kobietami, które na kolację jadły kilka listków sałaty, a podczas jednej wizyty w sklepie wydawały więcej niż ona przez kilka lat. Nie mogła więc podobać się Jamesowi. Miała brud pod paznokciami i plamę z farby na nogawce spodni.

– Cześć.

Przez pięć minut Nan krzątała się, kroiła ciasto, nalewała lemoniadę i cały czas prowadziła monolog o tym, jak to jest gorąco i że deszcz spadnie dopiero pod koniec tygodnia. James słuchał, kiwał głową, uśmiechał się, ze wszystkim się zgadzał, jakby on i Nan byli najlepszymi kumplami. Maggie czuła się tak, jakby była gościem we własnym domu.

– O Boże! – zawołała Nan, chwytając talerzyk i szklankę. – Zaczęły się wyścigi motorowe! Zamknę drzwi, żeby hałas wam nie przeszkadzał.

I tak zrobiła, zanim Maggie zdołała się sprzeciwić.

– To jej ulubiony program telewizyjny – wyjaśniła Maggie, spoglądając na ciasto. O dziwo, nie miała apetytu.

– Sympatyczna staruszka. Jesteście spokrewnione?

– Uważam ją za rodzinę. – Nie chciała nic dodawać.

James oblizał się.

– Pyszne.

– Dziękuję. – Maggie zaczerwieniła się.

– Sama upiekłaś?

– Tak, lubię piec. – Zimą nie było nic innego do roboty.

Dokończywszy porcję, James rozejrzał się po kuchni.

– Długo tu mieszkasz?

– Dziewięć lat. – Zmarszczyła czoło. – Po co przyjechałeś?

– Potrzebuję cię – oznajmił.

– Przykro mi. – Dlaczego nie potrafiła odpowiedzieć mu równie stanowczym tonem?

Nie sprawiał wrażenia zawiedzionego; przeciwnie, wydawał się niemal rozbawiony jej uporem.

– Dzwoniłaś do Rosebud Armstrong?

– Nie stać mnie na prawnika.

– Ona przyjmie cię pro bono. I powie to samo co ja. Nie musisz iść do sądu, spotkamy się u mnie w gabinecie z protokolantem. Zadam ci kilka pytań, ty na nie odpowiesz. To wszystko. Nikt o niczym się nie dowie, chyba że sama komuś powiesz.

Wyobrażała sobie znacznie gorszy scenariusz.

– Pro bono, to znaczy za darmo?

– Tak. Zajmę ci góra dwie godziny. Jeśli sprawa potoczy się po mojej myśli, nawet nie wykorzystam twoich zeznań. I więcej mnie nie zobaczysz. Chyba że będziesz chciała… – dodał po chwili.

Napotkała jego spojrzenie. Bała się. Miała ochotę uciec jak najdalej. Czuła, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie była taką samą tchórzliwą uległą dziewczyną jak dawniej. Była dorosłą kobietą, która podejmowała mądre decyzje i nigdy ich nie żałowała. Wiedziała natomiast, że znajomości z Jamesem pożałuje.

Obserwował ją uważnie, czekając na odpowiedź.

– Nie musisz decydować w tej chwili – rzekł, przerywając ciszę. – Chciałbym jednak, żebyś zadzwoniła do Rosebud i porozmawiała z nią. Ona ci wszystko dokładnie wyjaśni.

Przypomniało się Maggie pytanie, które Nan jej zadała.

– Dlaczego mam ci pomagać?

Uśmiechnął się.

– Bo jesteś porządnym człowiekiem. Bo dzięki twoim zeznaniom świat może stać się odrobinę lepszy. Ale to nie wszystko. Widniejesz w policyjnej kartotece. Byłaś aresztowana siedemnaście razy. Mogę sprawić, że ta informacja zniknie. Bądź co bądź nie ma już Margaret Touchette, prawda?

Zacisnęła ręce. Serce zabiło jej mocniej. Czysta karta… nawet o tym nie marzyła.

– Jeszcze jedno – ciągnął. – Większość ludzi nie wie, kiedy ich wróg opuszcza mury więzienia. Ty natomiast mogłabyś z wyprzedzeniem uzyskać informację, gdyby Leonard Low Dog miał wyjść na wolność.

To by się przydało. Zrobiło jej się wstyd. Z jednej strony czysta karta, z drugiej zapłata za zeznania. Żałowała, że nie ma tu Nan; potrzebowała jej rady.

Przez moment James milczał.

– Gdyby coś ci groziło, gdyby jakimś cudem Low Dog zdołał cię odszukać, mógłbym ci załatwić nowe nazwisko, nowy dom, nowe życie. Za nic byś nie płaciła.

– Pro bono – szepnęła, wpatrując się w kawałek ciasta na talerzyku. James oferuje jej pomoc, ochronę. Dotychczas pomoc dostała jedynie od Nan. Tommy próbował ją uratować, ale… – Jak długo? To znaczy, ile czasu ważna byłaby twoja oferta?

– Tak długo, jak trzeba.

Szybko wykonała w głowie kilka obliczeń. Low Dog pewnie zbliża się do pięćdziesiątki.

– Do śmierci Low Doga?

– Masz to jak w banku.

Nieźle. Przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych gwarantuje jej bezpieczeństwo. Czy dotrzyma słowa? Tommy mu ufał. Może też powinna?

Spędzi z nim dwie godziny, w zamian odzyska życie. Margaret Touchette zniknie na dobre. Wreszcie będzie wolna, zapomni o dawnych błędach.

– Swoją ofertę przekażę Rosebud na piśmie – oznajmił James. – Ona ci wszystko wyjaśni. – Pochyliwszy się, ścisnął Maggie za ramię. – Zadzwoń do niej. Jeśli nie ze względu na mnie, to ze względu na siebie. Obiecaj, proszę.

Był na tyle blisko, że widziała ciemnobrązowe plamki w jego oczach oraz jasne piegi na nosie. Wystarczyłoby podnieść dłoń i mogłaby go dotknąć.

Nie zrobiła tego. Wstała od stołu, uwalniając się od ręki, która spoczywała na jej ramieniu.

– Obiecuję.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kancelaria Rosebud Armstrong mieściła się w eleganckim budynku. Widząc marmurowe podłogi i lśniące mahoniowe meble, Maggie miała ochotę zawrócić. Miejsce pachniało pieniędzmi, a ona żadnych nie miała. Wprawdzie James kilka razy powtórzył magiczne słowa „pro bono”, ale ktoś przecież musi za to wszystko płacić. Marmur nie jest tani.

Recepcjonista wskazał Maggie drzwi. Przy biurku siedziała piękna, elegancko ubrana kobieta. Nie zdziwiło to Maggie. Zdziwił ją natomiast widok raczkujących po podłodze maluchów w identycznych pajacykach.

– Jestem Rosebud Armstrong – przedstawiła się prawniczka, po czym zwróciła się do recepcjonisty: – Clark, zajmiesz się chłopcami?

– Jasne. Chodźcie, urwisy.

– Przepraszam za zamieszanie – dodała Rosebud z uśmiechem.

Clark chwycił maluchy pod pachę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Zwykle Tanner z Lewisem zostają w domu, ale dziś ich niania nie mogła przyjść.

– W jakim są wieku? – spytała Maggie.

Dawno nie czuła się tak swobodnie jak w towarzystwie Rosebud Armstrong. Może dlatego, że były do siebie podobne: obie miały śniadą cerę, ciemne oczy i długie czarne włosy. I dlatego, że mimo eleganckiego stroju prawniczka nie patrzyła na nią z góry.

– Skończyli jedenaście miesięcy. Ale dość o moich synach. Muszę powiedzieć, że rzadko dzwonią do mnie Yellow Bird i Carlson w tej samej sprawie.

Maggie zaczerwieniła się.

– Wzbudziło to moją ciekawość.

– Pani Armstrong…

– Proszę mówić mi po imieniu. Rosebud.

– Dobrze. Tommy wspomniał, że studiowałaś z Carlsonem… – zaczęła Maggie, licząc, że dowie się czegoś na temat Jamesa.

Prawniczka uśmiechnęła się tajemniczo.

– To prawda. James był jednym z najlepszych studentów na roku, a teraz jest doskonałym prawnikiem. – Na moment zamilkła. – Czy Yellow Bird wyjaśnił ci jego metody?

– Powiedział tylko, że pan Carlson lubi mieć tak zwaną polisę bezpieczeństwa.

– Tak, plan B. Poza tym kiedy James obiecuje, że nie wykorzysta twoich zeznań, chyba że nie będzie miał wyjścia, mogę ci zagwarantować, że dotrzyma słowa.

Słowny uczciwy prawnik? Rosebud sprawiała sympatyczne wrażenie, ale…

– Chyba że nie będzie miał wyjścia? Może się tak zdarzyć?

– Może, choć to mało prawdopodobne. James proponuje ci świetny układ. Wyczyszczenie kartoteki to nie byle co, a zmiana tożsamości i miejsca zamieszkania kosztuje wiele tysięcy dolarów.

– Wiem. Ja… – Maggie urwała. Nie była pewna, co ma zrobić. Chciała ponownie spotkać się z Jamesem, ale wtedy musiałaby mu opowiedzieć o sobie, o swojej ponurej przeszłości. Bała się, co o niej pomyśli.

Rosebud nie ponaglała, po prostu skinęła głową i uśmiechnęła się.

– Masz jakieś inne życzenia?

– Dlaczego pytasz? Mówił coś?

– Nie denerwuj się. James naprawdę w nic nie gra. Jak na prawnika jest zdumiewająco etycznym człowiekiem. Wspomniał, że popełnił jakąś gafę podczas twojej wizyty u niego i że chce ci to wynagrodzić.

Prokurator Carlson przyznał się do gafy? Nagle Maggie przypomniała sobie kosz z prezentami. Rosebud należała do plemienia Lakotów, którzy do dziś kultywują zwyczaj przynoszenia podarków.

– Jak dobrze się znacie?

– Przyjaźnimy się od lat. Coś ci powiem: James ma wyjątkowy dar. Widzi człowieka takim, jakim on jest, a nie jakim był, jakim chciałby być czy jakim inni go widzą. – Na twarzy Rosebud pojawił się wyraz zadumy. – Byłam jedyną Indianką na wydziale prawa, ale James traktował mnie normalnie. W zamian chciał, żebym ja też traktowała go normalnie, a nie jak potomka rodu Carlsonów. Dlatego pracuje w Pierre, jako prokurator. Do wszystkiego próbuje dość samodzielnie.

Nagle przemknęło Maggie przez myśl, że coś ich łączyło, Rosebud i Jamesa. Może James lubi „czerwonoskóre” kobiety? Może ten błysk w oku świadczył o tym, że ją, Maggie, też lubi? Że wcale jej się nic nie przywidziało?

Od wielu lat wiodła spokojne życie. Naszywała koraliki na bluzki i mokasyny, dbała o ogródek, piekła ciasta. W czwartki jeździła na pocztę do Aberdeen. W wolnym czasie oglądała telewizję i piła herbatę. Raptem w jej uporządkowane życie wkroczył James Carlson, który patrzył na nią z dziwną mieszaniną szacunku i pożądania. Czy naprawdę widział ją taką, jaka jest obecnie? Czy znając fakty z jej przeszłości, potrafi być obiektywny? Czy to możliwe, że podoba mu się jako kobieta?

Rosebud przerwała jej rozważania.

– Chciałabym, żebyś opowiedziała mi o sobie. Całą prawdę. Jamesowi wydaje się, że wie, co cię spotkało, ale nie był świadkiem tych wydarzeń. Ja też nie. A muszę wszystko dokładnie wiedzieć, zanim udzielę ci porady. – Wyjęła z biurka magnetofon.

Maggie zaczęła mówić. Jej opowieść trwała trzy godziny. W tym czasie obie wypiły dwa dzbanki kawy.

Na biurku Jamesa zabrzęczał telefon. Na wyświetlaczu ukazał się numer Rosebud.

– I co? Zgodziła się?

Rosebud westchnęła ciężko.

– Tak, u mnie wszystko w porządku. Miło, że pytasz. Chłopcy też mają się świetnie. Tęsknią za Danem, który na szczęście w ten weekend wraca.

James pokręcił zniecierpliwiony głową.

– Najpierw biznes. Co z Maggie?

Choć jej nie widział, gotów był przysiąc, że Rosebud się uśmiechnęła.

– Zgodziła się pod jednym warunkiem.

– Wyłożyłem karty na stół.

– Zadurzyłeś się?

– Nie żartuj. W świadku? – A w ogóle co to za język? Gdyby spytała, czy czuje pociąg do Maggie, nie zaprzeczyłby.

– Znam cię, James. Taka oferta jest nie w twoim stylu. Coś się za tym kryje.

Dlatego prawnicy, którzy kiedyś byli kochankami, nie powinni z sobą współpracować. Bo za dobrze się znają.

– Nie pomyślałaś, że troszczę się o jej bezpieczeństwo?

– Ależ oczywiście, że pomyślałam. – Na drugim końcu linii rozległ się cichy śmiech.

James postanowił zmienić temat.

– Pod jakim warunkiem?

– Że Nanette Lincoln też uzyska czystą kartotekę.

– Kto? – Maggie przedstawiła mu starszą kobietę jako Nanette Brown.

– Sprawdź sobie. To co? Wciąż jesteśmy umówieni w niedzielę na kolację?

Miał okazję się zemścić.

– Jeśli jedzenie przyrządzi twoja gosposia, a nie ty.

– Oj, niedobry jesteś! – Zachichotała jak nastolatka. – Aha, możesz kogoś przyprowadzić.

Czyżby sugerowała, by zaprosił Maggie? To byłoby sprzeczne z zasadami. Zbyt ciężko pracował nad sprawą Maynarda, żeby popełnić taki błąd.

Najpierw interesy. Odłożywszy słuchawkę, zapisał na kartce nazwisko Nanette Lincoln. Najwyraźniej Maggie Eagle Heart nie była jedyną mieszkanką domu na wzgórzu, która miała w przeszłości zatargi z prawem.

Zaparkował na pustym miejscu przed kancelarią. Obok należącego do Rosebud audi stał zabłocony i pordzewiały dżip. Czyli Maggie już przyjechała. Usiłował wmówić w siebie, że cieszy się z powodów czysto zawodowych, po chwili jednak uznał, że bez sensu jest się oszukiwać. Po prostu miał ochotę znów ją zobaczyć. Minęły dwa tygodnie, odkąd był u niej, a wydawało mu się, że nie widzieli się znacznie dłużej.

Clark podał mu filiżankę kawy.

– W sali konferencyjnej czeka protokolant. Panie za moment dojdą.

James zajął miejsce u szczytu stołu. Miał dziś do wykonania ważne zadanie: przesłuchać Maggie Eagle Heart. Po chwili drzwi się otworzyły i do sali weszła Rosebud.

– Dzień dobry, James.

Tuż za nią pojawiła się Maggie.

Zamurowało go na jej widok. Przez moment nie był w stanie nabrać powietrza. Widział Maggie w wersji słodko-skromnej, a także umazaną błotem. W obu mu się podobała. Nie przypuszczał jednak, że w trzeciej wersji będzie wyglądać tak oszałamiająco.

Miała na sobie kremowy żakiet z jedwabną lamówką oraz opinającą biodra ołówkową spódnicę. Do tego różowa bluzka oraz różowe buty z odkrytym noskiem, z którego wyzierały jaskrawo czerwone paznokcie. Włosy gładko zaczesane, profesjonalny makijaż.

James zerknął na Rosebud, która wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Chciała się z nim podrażnić. Szlag by to trafił. W tym wydaniu Maggie Eagle Heart wyglądała jak kobieta gotowa stawić czoło wszystkim przeciwnościom losu, jak nieustraszona wojowniczka, której nikt nie pokona.

Skierowała na niego wzrok. Kiedy zobaczyła jego minę, na moment straciła rezon.

– Możemy zacząć? – spytała uprzejmie Rosebud. Przynajmniej ona jedna potrafiła się skupić.

Przez półtorej godziny James z uwagą i z przerażeniem słuchał relacji Maggie o tym, jak ją zakuwano w kajdanki, a potem prowadzono przed oblicze sędziego Maynarda. Pierwszy raz Maynard zażądał seksu oralnego, potem jego żądania stawały się coraz bardziej wyrafinowane i za każdym razem Maggie mu ulegała. James ledwo panował nad wściekłością. Nigdy nie angażował się emocjonalnie w sprawy, które prowadził. Świadek był świadkiem i tyle. Ale słuchając Maggie, pragnął ją chronić. Chciał zrobić wszystko, żeby nikt więcej nie wyrządził jej takiej krzywdy.

Doszli do ostatniej historii. Co się zmieniło? Co sprawiło, że w końcu Maggie się zbuntowała? James nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie.

– Po prostu przelała się czara goryczy. Wiedziałam, że dłużej nie wytrzymam. Do domu nie mogłam wrócić. Nie mogłam do Low Doga. Nie mogłam… – Głos się jej załamał. – Odechciało mi się żyć.

– Próbowałaś się zabić?

– Sama nie wiem. Po wyjściu z sądu ukradłam samochód. Zaczął padać śnieg. Pamiętam straszną zamieć. Nikt nie wiedział, gdzie jestem. Nikogo to nie obchodziło. W pewnym momencie samochód wpadł w poślizg, wylądował w zaspie. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, ale było mi wszystko jedno. Wysiadłam i ruszyłam na piechotę.

– W środku zamieci?

– Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje. Było mi koszmarnie zimno… – Mówiła cicho, z trudem, jakby znów wędrowała drogą podczas śnieżycy. – Ale ten ziąb… on niczego ode mnie nie chciał, niczego nie żądał. Wiedziałam, że wkrótce umrę i wreszcie będzie po wszystkim.

– Ale nie umarłaś – stwierdził James. Jej dalsze życie nie miało związku ze sprawą Maynarda. Mógł na tym zakończyć przesłuchanie, ale zżerała go ciekawość.

– Zobaczyłam światło. Byłam pewna, że to koniec, że umarłam, ale wciąż czułam ból. I nagle w tym padającym śniegu ujrzałam dziwny kształt. Wydawało mi się, że to Iktomi, psotny pająk z mitologii Lakotów. Ale to była…

– Nanette Brown.

– Tak. – Twarz Maggie rozpogodziła się. – Duchy powiadomiły ją, że krążę w pobliżu, więc przywiązała sobie jeden koniec sznura do paska, drugi do drzwi domu i wyszła mnie szukać. A potem się mną zajęła. Dała mi schronienie, nauczyła mnie szyć, ofiarowała mi życie. Nowe życie.

Dlatego Maggie chciała, by Nanette Lincoln również znikła z policyjnej kartoteki.

Kiedy po rozmowie z Rosebud James zajrzał w akta policyjne i zobaczył, że Nanette Lincoln jest poszukiwana za napad na bank dokonany niemal pół wieku temu, chciał odmówić Maggie, teraz natomiast pragnął wyściskać Nan z całej siły. Owszem, w szalonych latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Nanette zadawała się z bandą rewolucjonistów, ale dawno zerwała z tamtym życiem i odkupiła swoje grzechy, pomagając Maggie wejść na nową prostą drogę.

Czuł coraz większy podziw dla Maggie Eagle Heart. Pokonała demony. Niektórzy po jednej porażce, po utracie pracy, po nieszczęśliwej miłości zapadają się i nigdy nie podnoszą. A Maggie? Przeżyła piekło, lecz później stała się lepszym człowiekiem. On nigdy nie musiał przejść takiej próby. Nie wiedział, czy przeciwności losu by go nie złamały. Jedyną jego tragedią było to, że nosił nazwisko Carlson.

Po dwóch godzinach składania zeznań Maggie była zmęczona, ale szczęśliwa. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy wstał od stołu. Nie miała mu za złe, że kazał jej przeżywać na nowo tamte straszne dni. To go zdziwiło. W jego świecie ludzie przez całe życie chowali urazy i nawet po latach pragnęli zemsty. W Waszyngtonie, gdzie dorastał, nikt nie wybaczał winowajcom i nie zapominał o krzywdach.

Jak to możliwe? – zastanawiał się. Żyć dalej i nie wracać do bolesnej przeszłości? Może trzeba być takim człowiekiem jak Maggie. Silnym i niezłomnym. Była znacznie silniejsza od niego. On wiódł uczciwe życie, ponieważ dążył do prezydentury, ale gdyby znajdował się na miejscu Maggie… Wolał o tym nie myśleć.

Dochodziła szósta.

– Pora coś zjeść – rzekła Rosebud. – Zapraszam was na kolację.

– Powinnam wracać do domu. – Maggie wstała, wygładziła spódnicę. – Czeka mnie długa droga.

– Godzina cię nie zbawi. James, pójdziesz z nami?

– Jeśli Maggie nie ma nic przeciwko temu. – Chciał zakończyć dzień jakimś miłym akcentem, nie kojarzyć się jej z koszmarami przeszłości.

– Świetnie – oznajmiła Rosebud, jakby wszystko zostało postanowione. – Chińszczyzna czy włoszczyzna?

Maggie rozciągnęła usta w uśmiechu.

– Uwielbiam kurczaki generała Tso…

– Zatem chińszczyzna.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Trzy samochody wjechały na zaniedbany parking przy niedużym centrum handlowym mieszczącym się półtora kilometra od budynku sądu. Eleganckie audi Rosebud oraz drogi suv Jamesa odstawały od innych zaparkowanych tu pojazdów, lecz dżip Maggie idealnie wtapiał się w tło.

Nie powinna się zgadzać na kolację. Nie powinna spędzać ani minuty więcej niż to konieczne w towarzystwie Jamesa. Nigdy nie zapomni wyrazu wściekłości na jego twarzy, kiedy słuchał jej opowieści. Może wcześniej snuł jakieś fantazje na jej temat, ale to się zmieniło. Gdyby Maynard znajdował się w sali, w której składała zeznania, prawdopodobnie James by go zabił. Za to, co jej zrobił.

Siedząc w dżipie, potarła skroń. Do tej pory mogła liczyć wyłącznie na Nan, a tu nagle Tommy jej mówi, że zapudłował Low Doga, Rosebud zaś obiecuje, że kartoteka Nan zostanie wyczyszczona. W dodatku kupuje jej drogi kostium i funduje manikiur.

A James? James przyrzekł, że zawiadomi ją, jak Low Dog wystąpi o zwolnienie warunkowe.

Składając zeznania, była pewna, że wpadnie w przygnębienie, lecz o dziwo poczuła się dobrze. Wszystko z siebie wyrzuciła, niczego już nie musiała ukrywać. Miała wrażenie, jakby po latach odzyskała wolność. Ciekawe, jak ją teraz potraktuje James.

Przyglądając mu się przez szybę, westchnęła ciężko. Czy musi być tak przystojny? Miał na sobie ciemnoszary prążkowany garnitur, który leżał na nim jeszcze lepiej niż poprzedni. Znów zaczęła rozmyślać o tym, jak wyglądałby bez garnituru. Bez niczego.

Może teraz, gdy znał prawdę, nie będzie patrzył na nią z góry. W sali konferencyjnej ani razu nie dostrzegła pogardy w jego oczach. Owszem, był zły, ale nie na nią. Sprawiał wrażenie, jakby przejmował się jej losem, o ile tacy mężczyźni jak James Carlson mogą przejmować się losem takich jak ona kobiet.

Z ciepłym uśmiechem świadczącym o sympatii do Rosebud podszedł do jej audi i otworzył drzwi. Oboje roześmiali się, a Maggie poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Sama rzadko się śmiała; czasem z Nan, oglądając głupie programy w telewizji, ale to nie to samo.

Naprawdę czuła zazdrość? Niedobrze. Powinna wrócić do domu. Wspólna kolacja to zły pomysł.

Niestety było za późno na ucieczkę. James właśnie ruszył w jej stronę.

– Pani pozwoli – rzekł, z niskim ukłonem otwierając drzwi dżipa.

W porządku. Co ma być, to będzie. Zasłużyła na chwilę relaksu.

– Jaki pan rycerski.

– Jestem w towarzystwie damy. – Wciąż zgięty wpół, popatrzył na nią pytająco.

– Jeszcze nikt mnie nie nazwał damą.

– W takim razie niech będę pierwszy. – Podszedł krok bliżej. – Chodź, to tylko kolacja z przyjaciółmi.

Wysiadła. Kolacja z przyjaciółmi? W porządku. Przytrzymał ją za łokieć, jakby domyślał się, że nie przywykła do chodzenia na tak wysokich obcasach. Kiedy stanęła pewnie na nogach, podał jej ramię.

– Służę.

Zakręciło się jej w głowie. Prawnik i dżentelmen? Czy ktoś taki w ogóle istnieje? Kiedy przeszli na chodnik, zobaczyli, że Rosebud rozmawia z kimś przez telefon.

– Co się stało? – spytał James.

Rosebud podniosła palec, nakazując ciszę.

– Jedziecie do szpitala? Dlaczego nie?

– O co chodzi? – James podszedł bliżej, gotów służyć Rosebud pomocą.

– Lewis rozciął sobie głowę o stół. Podobno strasznie krwawi – wyjaśniła, po czym znów skupiła się na rozmowie telefonicznej. – Skąd wiesz, że nic mu nie będzie? Dan, ja nie żartuję. Masz natychmiast jechać do szpitala. Spotkamy się na miejscu. Tak, dobrze. Też cię kocham. – Rozłączywszy się, ruszyła biegiem do samochodu.

– Głowa zawsze mocno krwawi – zawołał za nią James. – Wszystko będzie dobrze.

– Oby. – Nie wydawała się przekonana. – Bawcie się dobrze beze mnie. Pa.

Maggie poczuła ukłucie w sercu. Zostali sami, ona i James. Chciała wierzyć, że może mu ufać, mimo to ogarnął ją niepokój.

– Może powinniśmy zrezygnować… – zaczęła.

– Chyba żartujesz! Jeśli wrócisz do domu bez kolacji, Rosebud da mi popalić! Podejrzewam, że Nan też – dodał lekkim tonem. – Idziemy. Bez dyskusji.

– Nan gra dziś w brydża.

– Tym bardziej nie puszczę cię głodnej do pustego domu. – Przytrzymał drzwi restauracji.

W środku znajdowało się osiem stolików. Cały wystrój, niezmieniany od trzydziestu lub czterdziestu lat, był w kolorach flagi. Jeden stolik był zajęty, chyba przez personel, reszta wolna.

Maggie czuła się zbyt elegancko ubrana jak na taki lokal. Wolałaby mieć na sobie dżinsy i koszulkę, za to James sprawiał wrażenie, jakby mu garnitur w niczym nie przeszkadzał. Zwróciwszy się po imieniu do starszej Chinki, zajął miejsce przy środkowym stole.

– Min, poprosimy sajgonki i pierożki krabowe. A potem kurczaka generała Tso dla pani, a dla mnie to co zawsze.

Niziutka kobieta skinęła głową i udała się na zaplecze.

– Często tu przychodzisz? – spytała Maggie.

James siedział odprężony, z rozluźnionym krawatem. Wszędzie czuł się jak w domu: w małej chińskiej restauracji, w swoim ciasnym gabinecie, w przestronnym gabinecie Rosebud, nawet u Nan w kuchni.

– Sam nie gotuję, a tu dają najlepszą chińszczyznę w całej Dakocie Południowej.

– Poprosiłeś o to co zwykle. Czyli?

– Żeberka. Min wie, że je uwielbiam.

– Od dawna mieszkasz w Pierre? – Postanowiła wykorzystać okazję i zdobyć jak najwięcej informacji na jego temat. Bądź co bądź on o niej wiedział wszystko.

– Dwa lata. Co kilka miesięcy latam do Waszyngtonu.

– Odwiedzić rodziców?

– Zobaczyć się z szefem. Prokurator generalny Lenon lubi otrzymywać ustne raporty.

– I w przyszłości chcesz zostać prezydentem?

Uśmiechnął się jakoś sztucznie. Jak rasowy polityk. Niemal spodziewała się, że wstanie uścisnąć dłoń jakiegoś wyborcy albo ucałować niemowlaka.

– Taki jest plan. Od dawna. Nie zdziwiłbym się, gdyby moja rodzina miała już przygotowane transparenty z napisem „Carlson na prezydenta”.

– Sam też tego chcesz? – Może nie powinna pytać, ale była ciekawa.

– Taki jest plan – powtórzył z naciskiem.

Po chwili na stole pojawiła się kolacja. Nabierając pałeczkami jedzenie, James kontynuował:

– Przedstawiciele rodu Kennedych zostawali senatorami, prokuratorami generalnymi, prezydentami. Bushowie wysłali swoich synów do Kolorado, Teksasu i na Florydę z poleceniem, że mają wygrać wybory na gubernatora stanu, a następnie szykować się do objęcia fotela prezydenta. Dwóm Bushom się udało. To wypróbowana droga. Niestety nie mam braci, którzy mogliby zwiększyć szansę Carlsonów.

– Ciąży na tobie duża odpowiedzialność.

Pałeczki zawisły nieruchomo nad talerzem.

– Poradzę sobie. Trzeba znać odpowiednich ludzi i nie popełniać błędów.

Maggie zamilkła. Nie znała żadnych odpowiednich ludzi, a błędów, jakie popełniła, nie była w stanie zliczyć. Między nią a Jamesem istniała przepaść, nie do przebycia nawet w marzeniach. Przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych nigdy by się nie całował i na pewno by się nie zakochał w eksdziwce. Nie trzeba być Einsteinem, by to wiedzieć. Gdyby tak postąpił, zaprzepaściłby szansę na najwyższe stanowisko w kraju.

– Jak miło.

– Miło? – Zmarszczyła czoło.

– Zwykle ludzie, którzy znają moje polityczne ambicje, próbują mi się przypodobać. Liczą na profity… Każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kto czegoś chce. Ty jesteś inna.

Wiedziała, o czym James mówi. Faktycznie, sama nigdy na nic nie liczyła. Była obiektem, rzeczą, którą inni wykorzystywali, a potem wyrzucali. Właśnie o to Jamesowi chodziło: że ludzie bywają interesowni. Że nie zależy im na człowieku, tylko na tym, co mogą zyskać dzięki znajomości z nim.

Min podeszła bezgłośnie do stolika, położyła na blacie rachunek oraz dwa ciasteczka z wróżbą. Maggie podała jedno Jamesowi. Rozkruszywszy je, wyjął ze środka kartkę.

– Szczęście jest tuż obok – przeczytał, po czym szepnął coś pod nosem.

– Słucham?

Ich spojrzenia się spotkały.

– Nie, nic – odparł, ale jego oczy mówiły coś innego. Że jej pragnie. – A jak brzmi twoja?

– Największa przyjemność: zrobić to, czego zdaniem innych nie dasz rady i udowodnić, że się mylą.

Podniosła wzrok. Zauważyła, że James bacznie się jej przygląda. Przypomniała sobie słowa Rosebud: że James widzi ludzi takimi, jakimi są, a nie jakimi chcą być postrzegani. Pewnie chciał, by na niego też tak patrzono.

– Twój ojciec… był sekretarzem obrony, prawda?

– Tak. A matka pochodzi z bardzo starej i bardzo bogatej rodziny.

– Czyli też musisz być bardzo bogaty…

– Ja? Nie. Większość moich pieniędzy znajduje się w funduszu. Dostanę je dopiero, gdy się ożenię.

Na jej twarzy odmalowało się zdumienie.

– Serio. Matka już mi wybrała żonę, przyszłą pierwszą damę. Po ślubie pieniądze z funduszu pójdą na kampanię wyborczą. Tak zostało ustalone.

– Przez kogo?

– Mojego dziadka. W testamencie.

– Paskudnie.

Uśmiechnął się.

– Tak często bywa w moim świecie.

– Musisz ożenić się, żeby dostać spadek?

– Tak.

– Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś?

– Byłem zajęty pracą. – Wziął głęboki oddech. – Pauline to urocza osoba, ale…

Nie lubił, jak mu się cokolwiek narzucało.

– Bez niej zostaniesz z niczym.

– Zgadza się.

– Skoro nie chcesz się żenić, to się nie żeń. Są gorsze rzeczy na świecie niż bycie biednym. Kiedy dorastałam, moja rodzina często korzystała z pomocy społecznej… – Ugryzła się w język. Boże, kim ona jest, by udzielać rad przyszłemu prezydentowi? Na pewno miał zespół doradców, którzy mówili mu, co powinien, a czego nie powinien robić.

– Lepszej kandydatki na żonę niż Pauline dotąd nie spotkałem.

– A Rosebud? – spytała Maggie, wiedząc, że stąpa po kruchym lodzie.

Wzruszył ramionami.

– Ma wspaniałego męża.

– Wspanialszego niż ty?

Ściągnąwszy brwi, powiódł wolno spojrzeniem po jej ustach, a następnie po drogim kostiumie, który Rosebud dla niej wybrała.

– Tak o mnie myślisz? Że jestem wspaniały?

Kruchy lód zaczął pękać. Wiedziała, że musi starannie dobierać słowa. Nie może się całkiem odsłonić.

– Jesteśmy przyjaciółmi. Sam tak powiedziałeś.

Oparł łokcie na stole.

– To prawda. I postąpiłbym nieetycznie, gdybym chciał zmienić ten stan rzeczy. Wtedy zeznania świadka, twoje zeznania, sąd uznałby za niewiarygodne, a ja straciłbym prawo wykonywania zawodu.

Ona jednak usłyszała: podobasz mi się. I serce zabiło jej mocniej.

– Źle by się stało – szepnęła.

– Musiałbym pożegnać się z karierą polityczną.

Przeszył ją dreszcz. Nie rozumiała tego, co się dzieje. Nie rozumiała siebie. Fascynował ją ten mężczyzna, pociągał. Mimo dzielących ich różnic pragnęła znaleźć się z nim w łóżku. I sądząc po tym, co widziała na jego twarzy, on pragnął tego samego.

Niestety problem polegał na tym, że… Po pierwsze, była świadkiem w sprawie, którą prowadził. Po drugie, była ubogą Indianką o nieciekawej przeszłości mieszkającą w domku z osobą poszukiwaną przez wymiar sprawiedliwości. On zaś… Tommy trafnie go opisał: niebieska krew, wschodnie wybrzeże, duże pieniądze. Twierdził, że zawsze przestrzega zasad. Ale czy na pewno? Może łamał je jak Maynard, a potem znajdował usprawiedliwienie dla swoich uczynków?

– Co zamierzasz, James?

– Zamierzam wygrać tę sprawę, ożenić się, wystartować w kampanii prezydenckiej. Taki jest plan.

– Plany można zmieniać. Jeżeli się tego chce.

Zmrużył oczy.

– Chcę zrobić to, co wypada. To, co powinienem. – I jakby czuł potrzebę udowodnienia tego, wstał i znów podał jej ramię. – Odprowadzę cię do samochodu.

Mijając starą Chinkę, podziękował za posiłek. Po chwili byli na zewnątrz. Maggie wciągnęła w nozdrza czyste rześkie powietrze. To, co wypada… Czy wypada czuć do Jamesa sympatię? Snuć fantazje na jego temat? Wyobrażać sobie, że się całują? Chcieć się z nim spotkać ponownie, bez Rosebud, bez składania zeznań, bez myślenia o przyszłych kampaniach i wyborach?

Na pewno wypada podziękować za kolację.

– Dziękuję za miły wieczór.

– Ja dziękuję, że dotrzymałaś mi towarzystwa.

Szli w stronę dżipa, nie dotykając się. Jeżeli James chce przestrzegać zasad, przypuszczalnie już się nie zobaczą.

– Więcej się nie zobaczymy?

Dotarli do dżipa. Maggie zatrzymała się. James obrócił się do niej twarzą. Czuła ucisk w piersi, jakby nie była w stanie nabrać powietrza. Czuła też, jak przeskakują między nimi iskry. Marzyła, by James zapomniał o zasadach i zgarnął ją w ramiona.

Spoglądał na nią tak, jakby zamierzał spełnić jej niemą prośbę.

– Chyba żebym potrzebował dodatkowych wyjaśnień – odparł zmienionym głosem.

Pragnął ją pocałować. Nie miała cienia wątpliwości.

– Jakich? – spytała cicho. Takich, których mogłaby udzielić podczas kolacji w lokalu czy takich, przy których wymagana byłaby obecność prawniczki i protokolanta?

Wzdychając ciężko, James cofnął się o krok.

– Jeszcze nie wiem.

Skinęła głową, lekko zawiedziona, ale i szczęśliwa. Inny mężczyzna nie tylko by ją pocałował, ale usiłowałby przekonać, że śmiało mogą zabawić się na tylnym siedzeniu jej auta. Lecz nie James. Może naprawdę jest godzien zaufania?

– Oczywiście. W razie czego znasz mój adres.

Otworzył drzwi dżipa, poczekał, aż Maggie wsiądzie i zapnie pasy. Przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła. W lusterku wstecznym zobaczyła, jak James wpatruje się w nocne niebo.

Czuła, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Dawała Jamesowi tydzień, góra osiem dni, zanim się u niej zjawi.

Tym razem jej nie zaskoczy; będzie gotowa.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Czekał w samochodzie przed pocztą w Aberdeen. Yellow Bird powiedział mu, że w każdy czwartek Maggie przyjeżdża do miasta, by nadać przesyłki. O tej porze powinien być w biurze, zajmować się sprawą Maynarda, ale nie potrafił się skupić. Oczywiście winę za jego rozkojarzenie ponosiła Maggie Eagle Heart.

Nie mógł przestać o niej myśleć, co było o tyle dziwne, że do tej pory zawsze potrafił skoncentrować się na pracy. A od rozstania z Maggie co pięć minut zerkał na telefon, sprawdzając, czy nie dzwoniła lub nie przysłała esemesa.

Czy człowiek, który lubi mieć wszystko pod kontrolą, tkwiłby w środku tygodnia w samochodzie przed pocztą?

No dobrze, fakty były następujące: chciał zobaczyć się z Maggie, po prostu. Nic więcej się za tym nie kryło. I to mu nie dawało spokoju, bo przyzwyczajony był do skomplikowanych związków i relacji. W świecie, w którym dorastał, ludzie wykorzystywali słabości innych. Miłość była czymś ryzykownym. Może dlatego tak rzadko się zakochiwał.

Nie, żeby kochał Maggie. Bez przesady! Ale ciągnęło go do niej. Na szczęście był z dala od rodziny, nie musiał przejmować się matką ani ojcem. Żaden szpieg im nie doniesie, gdzie w tej chwili przebywa i co robi. Tylko Agnes wie, dokąd pojechał, a do niej miał zaufanie.

Oczywiście igrał z ogniem. Samo spotkanie z Maggie niczym nie grozi, lecz żadna bliższa relacja nie wchodzi w grę. Osoba z przeszłością Maggie jednoznacznie kolidowała z jego dalszą karierą polityczną. Dziennikarze nie zostawiliby na niej suchej nitki, wyborcy nie doceniliby zmiany, jaka w niej zaszła. Wszyscy widzieliby w niej dziwkę. Nawet gdyby wyczyścił jej kartotekę, prędzej czy później znalazłby się ktoś, kto zna jej dawne dzieje. Od przeszłości nie ma ucieczki.

Wszystko to wiedział, a mimo to nie oparł się pokusie. Zaparkował przed pocztą i czekał w samochodzie. Mijały minuty. Wiercił się niespokojnie. Zniecierpliwiony wyjął telefon i raz po raz zerkając na pocztę, zaczął czytać mejle.

Dziesięć minut później usłyszał w oddali warkot starego dżipa. Nareszcie! Maggie stanęła cztery miejsca dalej, wysiadła, przeszła do bagażnika. W długiej spódnicy, bluzce bez rękawów i z rozpuszczonymi włosami wyglądała tak jak za pierwszym razem, kiedy zjawiła się u niego w gabinecie. Wstrzymał oddech porażony jej naturalnym pięknem. Nie należała do kobiet, które tak jak Pauline Walker codziennie spędzają kilka godzin w spa lub na siłowni, ani do tych, które jak jego matka mają pretensje do swoich dzieci, że przez nie straciły figurę.

Wszystko – począwszy od sposobu chodzenia, a skończywszy na tym, jak odgarnia włosy z twarzy – świadczyło o tym, że świetnie się czuje we własnej skórze.

Mimo odległości dzielącej oba pojazdy widział w dżipie stos paczek sięgający niemal po sufit. Zaczęła je wyjmować. Czyżby zamierzała wszystkie za jednym razem zanieść na pocztę?

– Dzień dobry, Maggie.

Podskoczyła. Leżąca z wierzchu paczka poszybowała w powietrze. Złapał ją, zanim wylądowała na bruku.

– James! Co tu robisz?

Nie brzmiało to zbyt zachęcająco, ale się nie przejął.

– Potrzebuję dodatkowych wyjaśnień.

Zaczerwieniła się, oczy jej zalśniły. Patrzyła śmiało na niego. Po chwili rozciągnęła usta w uśmiechu.

– Tak? O co chodzi?

O to, że chciał się przekonać, czy ucieszy się na jego widok. I dostał odpowiedź: ucieszyła się.

– Daj, pomogę.

Zawahała się, po czym oddała mu część przesyłek.

– Dziękuję.

– Cześć, Maggie! – zawołała siedząca za ladą kobieta w średnim wieku. – Nie było cię tydzień temu. Pewnie dlatego dziś masz tyle pakunków? – Przyjrzała się z zaciekawieniem Jamesowi.

– Coś mi wypadło w zeszły czwartek – odparła Maggie, unikając jego wzroku. – Jak dzieciaki, Jemmo?

Rozmawiały o codziennych sprawach, a właściwie to Jemma prowadziła monolog, ważyła paczki i przyklejała znaczki. James bez słowa obserwował kobiety. Maggie słuchała, kiwała głową, a kiedy coś mówiła, to raczej o Nan niż o sobie.

Wizyta na poczcie trwała pół godziny.

– Przyjeżdżasz tu regularnie raz na tydzień? – spytał, kiedy wyszli na zewnątrz.

– Tak, chyba że sypie gęsty śnieg. Albo muszę być gdzie indziej. – Rzuciła mu spojrzenie spod oka.

– A potem co robisz?

– To część tych „wyjaśnień”?

– Nie. – Przysunął się krok bliżej. Byli z dala od ciekawskich oczu.

Maggie przystanęła, oparła ręce na biodrach. Wyglądałaby groźnie, gdyby nie uśmiech, który igrał na jej wargach.