Strona główna » Humanistyka » Mutacje, czyli ewolucja

Mutacje, czyli ewolucja

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-948949-1-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Mutacje, czyli ewolucja

Czy ktoś zastanawiał się nad tym, jak wyglądałby nasz świat, gdyby zwierzęta były inteligentne, a co więcej – umiałyby mówić? Czy to, co robimy z naszym środowiskiem jako ludzie, rozumna rasa (?), jest właściwe? Przedstawiony zbiór opowiadań nie jest odpowiedzią na te pytania, lecz wyraźnie sygnalizuje czytelnikom, że jesteśmy odpowiedzialni za nasz świat i inne stworzenia.
Na własne potrzeby autor zdefiniował własne nowele, jako nurt fantastyki proekologicznej (Eko-SF). Trochę żartem, trochę z przekorą przedstawił kilka wersji swojego świata SF, świata zwierząt inteligentnych. Bo gdyby jednak trzeba było się z nimi porozumieć...

Jack Burlay – polski autor SF i kryminałów, piszący pod pseudonimem. Sam o sobie mówi, że jest bardziej rejestratorem wyobraźni, a nie pisarzem. Pisarz to za wielkie słowo dla autora short story. Przyznaje, że pisał przez wiele lat do szuflady i dopiero zachęta kilku osób, które przeczytały jego prace, skłoniła go do ujawnienia swojej twórczości. Mamy nadzieję, że czytelnikom spodoba się jego pióro i doczekamy się więcej opowiadań.

Polecane książki

Publikacja stanowi pierwsze monograficzne opracowanie dotyczące skargi do sądu administracyjnego na rozstrzygnięcie nadzorcze. Przedmiotem pracy jest ciąg działań prawnych od skargi do sądu administracyjnego do orzeczenia sądu. Autor omawia zakres przedmiotowy oraz podmiotowy skarg na rozstrzygnięci...
W szkole publicznej Casey Watson zajmuje się dziećmi, które nie potrafią przystosować się do nauki i szkolnych zasad. W jej grupie pojawia się nowa uczennica, przeniesiona z innej szkoły. Trzynastoletnia Imogena nie odzywa się podczas lekcji, a na przerwach swobodnie rozmawia z innymi dziećmi…Casey ...
Książka podejmuje pogłębioną, jednak syntetyczną refleksję nad koncepcją, strukturą i uwarunkowaniami zarządzania przedsiębiorstwem międzynarodowym. Stanowi próbę zaprezentowania podstawowych zagadnień problematyki internacjonalizacji firmy w postaci swoistej integracji różnorodności – integracji po...
Choroby pracownika na przełomie lat kalendarzowych powodują wiele problemów, m.in. Kto i jak ma wypłacać świadczenie, czy do okresu wypłaty wynagrodzenia chorobowego wlicza się także chorobę sprzed podjęcia równoległego zatrudnienia itd. Wszystko najlepiej wyjaśnić na przykładach...
Wymóg zamawiającego dotyczący zatrudnienia na umowę o pracę osób przez cały okres realizacji zamówienia podlega zakwestionowaniu. Poznaj, jakie stanowisko w tego typu sprawach zajmowała KIO....
"Nostalgia, emocje, piękne chwile, wzruszenie. Agnieszka Krizel porusza poetycką nutkę w każdym czytelniku. Polecam!" Anita Scharmach, pisarka   Tomik ten powstawał przez ostatnie cztery lata, a moją myślą przewodnią było, by każdy kto weźmie go do rąk czuł pewien komfort psychiczny, aby czy...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jack Burlay

Jacek Burlay

Mutacje, czyli ewolucja

Projekt okładki

Maciej Fechner

Ilustracje

Maciej Fechner

maciekfech@gmail.com

Korekta

Małgorzata Stempowska

Skład i łamanie

Sławomir Drachal

Copyright © by OPEN SPACE, 2017

ISBN 978-83-948949-1-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

OPEN SPACE

ul. Jedwabnicza 4/30

62-700 Turek

www.burlay.pl

jack@burlay.pl

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie! Kontaktwww.rozpisani.plinfo@rozpisani.pl

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Podziękowanie

Zaprezentowany zbiór opowiadań powstał przy bardzo dużym wsparciu najbliższych mi osób. Chciałbym podziękować w tym miejscu mojej żonie, dzieciom i zięciowi za wsparcie i zachętę do pracy nad opowiadaniami, za pierwsze recenzje i uwagi krytyczne.

Szczególne podziękowanie należy się mojej teściowej za pracę włożoną w pierwszą korektę moich tekstów.

Dziękuję grafikowi za sprawne i szybkie przygotowanie ilustracji oraz cierpliwość wykazaną przy ich poprawkach.

Dziękuję również zespołowi PWN i korektorce za umożliwienie mi wydania tej książki.

Dzięki Wam Wszystkim wykonałem swój pierwszy krok w kierunku pisania i wydawania książek. Mam nadzieję, że nie ostatni.

Jack Burlay

BOCIAN

ZAPRASZAMY NA PLANTACJĘ TRUSKAWEK

To moja tablica reklamowa, którą postawiłem przy zjeździe z głównej drogi. Właśnie zaczął się sezon na truskawki, więc powinna przyciągnąć zarówno klientów, jak i sezonowych robotników chętnych do pracy.

Kilometr dalej po lewej stronie wiejskiej drogi stoi mój dom. Po drugiej stronie znajduje się należąca do mnie plantacja truskawek i płytki staw, obrośnięty tatarakiem. Jest w nim dużo żab i każdego wieczora dają nam niezły koncert. Nad staw przylatuje też bocian. Jest tu od lat. Ma gniazdo gdzieś w okolicy, ale nie udało mi się go zlokalizować, pomimo że bociany gniazdują w pobliżu ludzkich domostw.

Do plantacji truskawek doprowadzona jest z domu woda. Od hydrantu znajdującego się w przybudówce biegnie pod ziemią przez podwórko instalacja wodna, potem rurki idą pod drogą i dalej wzdłuż stawu. Za stawem jest rozgałęziacz. Od niego rozchodzą się w obie strony kolejne nitki rurek nawadniających. Rurki wykonane są z miękkiego tworzywa, a tylko połączenia i rozgałęziacze są metalowe. Takie rozwiązanie jest kosztowne, ale po zbiorze truskawek sadzę warzywa, które sprzedaję późną jesienią. Truskawki są jednosezonowe i co roku kupuję gotowe sadzonki. Zatem układ nawadniający ma podwójne zastosowanie. System mierzył wilgotność powietrza w ziemi i tuż nad nią. Gdy było za sucho, pompa włączała się automatycznie.

W tym roku było mało opadów, więc system pracuje codziennie. Będę płacił wysokie rachunki za prąd napędzający pompę głębinową. A i tak mam wrażenie, że wody wypływa znacznie więcej niż w innych latach. Co ciekawe – pomimo ogromnych upałów woda w zbiorniku nieznacznie tylko opadła.

Bocian codziennie wizytował staw i polował na żaby. Truskawki rosły.

Gdy przyszedł rachunek za prąd, oniemiałem. Sprawdziłem faktury za ubiegły rok. Nie pomyliłem się – koszty opłat za prąd do pompy wodnej wzrosły prawie dwukrotnie w porównaniu z rokiem ubiegłym. Postanowiłem sprawdzić instalację wodną, czy nie ma gdzieś wycieku. Moje obawy sprawdziły się. Na rurce przechodzącej koło stawu były przedziurawienia. Trudno pojąć, jak to się stało. Może materiał był słaby? Zakleiłem taśmą uszkodzenia i postanowiłem śledzić codziennie odczyt przepompowywanej wody. Tak na wszelki wypadek. Bocianowi się poszczęściło – miał przez pewien czas zasilane jeziorko, bo woda spływała do niego po łące, która w tym miejscu była trochę nachylona w kierunku stawu.

Przez dwa dni nie było zmian, ale trzeciego pobór wody wzrósł o jakieś 10 procent, a dzień później o kolejne 10 procent. Poszedłem sprawdzić raz jeszcze węże doprowadzające wodę. Znowu miały uszkodzenia. Coś ryło pod ziemią i dziurawiło plastikowy wąż. Ponownie załatałem dziury. Po kilku dniach sytuacja się powtórzyła.

Tym razem wymieniłem cały odcinek węża i przesunąłem go metr dalej od stawu. Tydzień był spokój. Przez ten czas obserwowałem licznik wody. Zauważyłem, że bocian nie krąży po całej łące wokół stawu, tylko skupia się na tej jego części, przy której przebiegał zakopany wąż nawadniający. Zaintrygowało mnie to. Sięgnąłem po lornetkę, wyregulowałem ostrość i zobaczyłem, jak wędruje krok po kroku z pochyloną głową i przesuwa tuż nad ziemią jakiś przedmiot trzymany w dziobie. W pewnym momencie zatrzymał się, odłożył przedmiot na ziemię i zaczął dziobać energicznie glebę, jakby tam coś znalazł i chciał wydobyć na wierzch. To coś znajdowało się mniej więcej tam, gdzie wczoraj zakopałem nowy odcinek węża nawadniającego.

Zostawiwszy lornetkę, wybiegłem z domu. Odległość od domu do stawu przemknąłem w olimpijskim tempie. Spłoszony bocian wystartował w ostatniej chwili, zanim go dopadłem. Odleciał, pozostawiając na ziemi tajemniczy przedmiot. Podniosłem go. Był lekki; czarna obudowa z plastiku, pośrodku przewężona. W przewężeniach na przeciwległych bokach po jednym przycisku. Dwa przyciski na szerszej ściance. Kilka otworów milimetrowej średnicy rozmieszczonych było symetrycznie na pokrywie w kształcie koła. To wszystko. Przedmiot wyglądał jak urządzenie elektroniczne nieznanego zastosowania. Schowałem go do kieszeni. Coś zaszumiało mi nad głową. Spojrzałem do góry i zobaczyłem bociana, jak zatacza nade mną koło. Czyżby mnie obserwował? Zbadałem miejsce, w którym dziobał ziemię. Była wilgotna. Pochyliłem się i rozgarnąłem piasek palcami rąk. Pod spodem natknąłem się na rurkę z wodą. Była podziurawiona tuż obok metalowej złączki. Z dziur sączyła się woda. Nie mogłem w to uwierzyć. Bocian sabotażystą? Zerknąłem na kierunek odpływu wody i zrozumiałem, że płynęła w kierunku stawu. Bocian zasilał sobie staw, jego staw, jego miejsce polowań, spiżarnię ze smakołykami skaczącymi do wody i kumkającymi wieczorami. Nie mogłem uwierzyć. W takim razie co robił z tym dziwnym urządzeniem w dziobie?

Nie znajdując odpowiedzi na te pytania, skierowałem się do domu. Z roztargnienia zapomniałem załatać dziury w rurce nawadniającej.

Nazajutrz pojechałem do miasta do znajomego elektronika. Pokazałem mu przedmiot, który znalazłem na łące koło stawu. Popatrzył, popukał w obudowę i zapytał:

− Mogę to otworzyć?

− Tak, chociaż to nie moje. – Widząc jego zdziwioną minę, dodałem szybko: – Znalezione na łące. Wygląda jak małe urządzenie elektroniczne, ale nie wiem, co to jest i do czego służy.

− Zobaczę, co ma w środku, i może znajdę odpowiedź na twoje pytanie.

Wziął aparat i usiadł z nim przy stole warsztatowym. Mocował się chwilę z plastikową obudową. Po chwili udało mu się rozdzielić ją na dwie części. Uruchomił oscyloskop i zaczął coś tam nim mierzyć. Trwało to kilkanaście minut. W końcu zagwizdał przeciągle.

− Skąd to masz? – spytał i dodał: – To bardzo zaawanswana technologia.

− Kto to mógł wyprodukować i do czego służy? – zapytałem ponownie.

− Aparat skonstruowano w Japonii. Jest numer serii i napis „Made in Japan”. Patrząc na zastosowane elementy, można przypuszczać, że to jakiś detektor.

− Co to znaczy?

− Urządzenie do wykrywania np. metali. Po ściśnięciu dwóch przeciwległych przycisków zaczyna działać. Gdy wyczuje metal, daje jakiś sygnał, ale na wysokiej częstotliwości. Jest niesłyszalny dla ludzkiego ucha.

− A kto to może usłyszeć? Zwierzęta?

− Niektóre może tak. O! Nietoperze odbierają ultradźwięki.

− A ptaki?

− Niektóre zapewne też, ale nie jestem ornitologiem. Tylko po co to ptakom? Ptaki nie poszukują metali. To by się przydało jakiemuś elektrykowi do poszukiwania kabli ukrytych w ścianie lub pod ziemią. Ale zwierzętom? Skąd ten pomysł?

− Ja tylko tak dociekam – zmieszałem się. Bo niby jak mam powiedzieć, że bocian używał tego aparatu na mojej łące? Odesłałby mnie do czubków.

− Dla mnie to nie ma sensu. Prawdopodobnie ktoś, kto używał detektora, miał odbiornik z nim zestrojony i otrzymywał informację czytelną dla człowieka. Co z tym zrobisz?

− Jeszcze nie wiem. Zabiorę do domu. Mieszkam niedaleko miejsca, gdzie to znalazłem. Może ktoś się zgłosi po ten detektor.

Wróciłem do domu głęboko zamyślony. Po drodze zauważyłem, że bocian krąży nad łąką. Przypomniałem sobie przedziurawione przewody doprowadzające wodę do mojej plantacji truskawek i przy okazji do stawu. Coś mi zaczęło świtać w głowie.

Na drugi dzień wybrałem się ponownie do miasta, ale tym razem na zakupy. Dokupiłem trochę sprzętu do systemu nawadniającego. Po powrocie wykopałem z ziemi rurkę doprowadzającą wodę i zamontowałem zakupione elementy w miejscu, w którym bocian ją podziurawił. Ptak stał po drugiej stronie stawu i bacznie obserwował moje poczynania. Gdy skończyłem, odwróciłem się do niego, wykonując zapraszający gest rękoma. Nie wiem, czy mnie zrozumiał. Na wszelki wypadek wykonałem demonstrację powoli, aby widział każdy mój ruch. Przesunąłem dźwignię kranu wzdłuż rurki i popłynęła woda. Przesunąłem ponownie dźwignię, ustawiając ją w poprzek kranu, i woda przestała płynąć. Zawór chodził lekko. Nawet większy ptak mógł go poruszyć, ot, choćby taki bocian. Zrobiłem tak jeszcze dwa razy, aby nie było wątpliwości. Potem zebrałem narzędzia i wróciłem do domu.

W domu wziąłem do ręki lornetkę i spojrzałem w stronę stawu. Bociana tam nie było. Odleciał. Cóż – może zbyt wiele sobie wyobrażałem. Zająłem się swoimi sprawami.

Następnego dnia wstałem wcześniej niż zwykle. Zapowiadano duży upał i chciałem popracować w ogrodzie, zanim zrobi się zbyt gorąco. Z powodu ciepła okna w domu były otwarte nawet w nocy, więc dość wyraźnie usłyszałem klekot znad stawu. Spojrzałem przez lornetkę, która leżała od wczoraj na parapecie okna. Bocian otwierał i zamykał kran z wodą. Za każdym razem, gdy leciała woda, unosił dziób i klekotał radośnie.

„Więc jednak się nie pomyliłem!” – pomyślałem i poszedłem się umyć do łazienki. Bocian już nie sprawia mi kłopotu. Ostatecznie każdy ma prawo do swojego miejsca na Ziemi, o które chciałby zadbać. Ptak włącza sobie kranik tylko wtedy, gdy jest bardzo gorąco i gdy woda szybko paruje. Zachowuje się racjonalnie. Rachunki za prąd ustabilizowały się na rozsądnym poziomie. Jesienią, gdy dojrzeją warzywa, a bociany odlecą do ciepłych krajów, opłaty będą jeszcze mniejsze.

czerwiec 2009 r.

NA RYBY

Z dedykacją dla Roberta Z.

Był słoneczny jesienny poranek. Zaczął się kolejny ciepły dzień. Postanowiłem przespacerować się trochę ze spinningiem po pomoście. O tej porze roku mogłem jeszcze liczyć na niezły połów, o ile w zanieczyszczonych wodach jeziora były jakieś ryby. Bardziej dla zasady niż z konieczności wziąłem nieprzemakalną kurtkę i wędkarski kapelusz. Był dopiero początek września, a w wiadomościach zapowiadano słońce.

Kilka dni wcześniej wynająłem pokój w pensjonacie nad jeziorem. Miałem trochę urlopu do wykorzystania. Postanowiłem poświęcić go na relaks z wędką. Teren był wymarzony – woda, las i spokój. Do wody było niewiele ponad dwieście metrów.

Widziałem, że pomost jest pusty, a więc konkurencja spała. Mogłem zatem liczyć na odrobinę samotności. Nie lubię tłoku na rybach. Idąc w stronę pomostu, zauważyłem, że ktoś jeszcze oprócz mnie wyszedł tak wcześnie na spacer. Jeden z gości pensjonatu, ubrany w szary prochowiec i kapelusz tego samego koloru, szedł od strony lasu na pomost. Ręce włożył do kieszeni, jakby mu było zimno. Nie miał wędki i to mnie ucieszyło. Dotarłem nad wodę pierwszy. Moje buty zastukały o drewniane deski. Zwolniłem, aby iść ciszej i nie płoszyć ryb – gdyby jednak tu były. Chwilę po mnie na pomost wkroczył nieznajomy. Szedł równie cicho i wzbudził tym moją sympatię.

Położyłem torbę wędkarską na drewnianej ławeczce przymocowanej na stałe do desek pomostu i zmontowałem podbierak. Wyjęte z ciemnego pokrowca elementy składanego wędziska połączyłem w jedną całość. Zamontowałem kołowrotek i przeciągnąłem żyłkę przez przelotki. W tym momencie podszedł do mnie nieznajomy i przywitał się:

– Dzień dobry panu.

– Dzień dobry – odpowiedziałem.

– Zamierza pan coś złowić w tej wodzie?

– Jeśli są ryby, to jest to możliwe – odrzekłem uprzejmie. Wyjąłem z plecaka pudełko ze sztucznymi przynętami i chwilę zastanawiałem się, którą wybrać.

– Od wielu lat trwa ciągła degradacja środowiska naturalnego – zagadnął nieznajomy.

– Tak, niestety to prawda – odpowiedziałem, zastanawiając się, jaki wybrać kolor wirującej błystki, tzw. obrotówki.

– Czy wie pan, że w wyniku zanieczyszczenia ryby przechodzą mutacje?

– Tak? – udałem zdziwienie. Bardziej interesowało mnie, co lubią ryby w tym jeziorze.

– Podobno w wielu miejscach na Ziemi odnotowano dziwny fakt. Otóż ryby, zamiast wyginąć, przystosowały się do zanieczyszczonych wód i zaczęły się odżywiać odpadkami i śmieciami.

– Trochę to nieprawdopodobne – mruknąłem. Wybrałem w końcu srebrną obrotówkę nr 2 i zapiąłem do niej karabińczyk. Ostatecznie, jeśli nic się nie skusi na ten model, mogę szybko wymienić go na inny.

– Niestety to fakt. W dodatku, mając teraz nieograniczone możliwości pokarmowe, urosły i stały się agresywne.

– To jakaś bujda – wyraziłem swoją wątpliwość. Zwolniłem kabłąk kołowrotka. Zamachnąłem się i srebrna błystka poszybowała w stronę jeziora. Pozwoliłem jej chwilę opadać w toni, a następnie zamknąłem kabłąk i zacząłem powoli kręcić korbką kołowrotka.

– Czytałem, że w wielkim jeziorze w Hiszpanii sum wciągnął pod wodę pływającego niedaleko brzegu człowieka. Naoczni świadkowie twierdzą, że miał około trzech metrów długości.

– To niemożliwe – stwierdziłem zdecydowanie. – Sumy nie rosną do takich rozmiarów. Góra dwa metry długości lub niewiele więcej.

Błystka przywędrowała pod pomost, więc wyciągnąłem ją nad wodę. Wykonałem kolejny rzut trochę w prawo od pierwszego i ponownie rozpocząłem kręcenie korbką kołowrotka. Mój towarzysz zaczynał mnie już nudzić. Zrobiłby dobrze, gdyby zakończył tę głupią rozmowę i zamilkł. Najlepiej, jakby w ogóle sobie poszedł gdzie indziej.

– Ja tylko powtarzam, co wyczytałem w prasie – nieznajomy obruszył się lekko. – Nie wyssałem tego z palca.

– Ja pana nie osądzam, tylko wydaje mi się to nieprawdopodobne. – Wykonałem kolejny rzut.

– Jest jeszcze wiele innych doniesień. Na przykład w Niemczech zaobserwowano, jak ławica bardzo dużych okoni zaatakowała małego chłopca pływającego na materacu. Podobno wyskakiwały z wody i uderzały go w locie, próbując strącić z materaca.

– To jakieś dziennikarskie kaczki – odrzekłem coraz bardziej zirytowany.

Miałem już dość tego jegomościa. Zacząłem podejrzewać go o jakąś chorobę psychiczną. Czytałem trochę o tym.

Ludzie w wieku przekwitania są podatni na stres i łatwo wpadają w depresję. Czasami popadają w schizofrenię. Facet był już po pięćdziesiątce i pasował mi do tego typu ludzi.

– Proszę pana, to nie są bujdy – podniósł trochę głos. – W zeszłym roku szczupak gigant zaatakował nurka w Norwegii. Ugryzł go w nogę i nie chciał puścić.

– I co, zjadł go sobie na obiad? – Ironia w moim głosie była aż nadto wyczuwalna.

– Może pan sobie kpić, ale przecież nikt się nie dziwi, że rekiny atakują ludzi w oceanie, że rzeczne piranie rozszarpią wszystko, co wpadnie do wody i nadaje się do jedzenia.

– Tak, ale to pojedyncze gatunki, które w swej naturze mają krwiożerczość. Tak zostały ukształtowane w toku ewolucji. – Zdecydowanym ruchem odpiąłem wirującą przynętę i zacząłem przeglądać woblery, czyli sztuczne rybki.

– Ewolucja trwa nadal – obstawał przy swoim nieznajomy. – Nie zatrzymała się, tylko ciągle wpływa na rozwój żywych istot.

– W pana przypadku poczyniła zapewne wyjątek – stałem się wyraźnie złośliwy.

– Co pan ma na myśli? – zapytał niezbyt uprzejmym tonem.

– Nic specjalnego – zacząłem się wycofywać.

– Mam nadzieję – stwierdził i zamilkł na dłuższą chwilę. Ponownie zainteresowałem się woblerami. Moją uwagę

zwrócił żółty w kropki. Pstrokacizna jest dobrze widoczna w mętnej wodzie. Zdecydowałem się właśnie na ten.

– Nic nie bierze? – zagadnął ponownie.

– Na razie nie – odburknąłem.

– Nie musi się pan ze mną zgadzać. Chciałem tylko z kimś podyskutować na intrygujący mnie temat.

– OK! – dałem za wygraną. Zainteresowała mnie kępa trzcin niedaleko pomostu.

– Wie pan, to może zabrzmieć nieco fantastycznie, ale czy nie uważa pan, że ryby osiągnęły wyższy stopień inteligencji?

Z wrażenia za późno zwolniłem żyłkę i wobler łupnął o pomost tuż pod moimi nogami.

– No, co pan powie? – Znowu byłem na niego zły. W dodatku żyłka zaplątała mi się wokół kołowrotka.

– Tak, to prawda! One się porozumiewają ze sobą i organizują. – W jego głosie wyczuwałem ten rodzaj entuzjazmu graniczącego już nieco z fanatyzmem, który zamiast człowieka mobilizować do działania, spycha w otchłań szaleństwa.

– Może się zdarzyć, że one nas zaatakują, zanim się zorientujemy, że na Ziemi pojawiła się konkurencyjna, inteligentna rasa. Czy uważa pan to za możliwe?

Zbyłem jego pytanie wymownym milczeniem. Zrezygnowałem z udziału w tej bezsensownej dyskusji. Facet nadawał się do czubków. Odplątałem żyłkę i zarzuciłem z rozmachem wobler tuż pod kępę trzciny. Ledwie zakręciłem parę razy korbką kołowrotka, coś gwałtownie szarpnęło moją ręką. To jakaś ogromna ryba usiłowała mi wyrwać z niej wędkę. Trzymałem jednak mocno i powoli, systematycznie kręciłem korbą kołowrotka.

– Złapał pan coś? – z niedowierzaniem zapytał nieznajomy.

– Wygląda na to, że tak – sapnąłem.

Ryba szamotała się już blisko pomostu. Krzyknąłem do mojego towarzysza:

– Podaj podbierak! Nie! Wsadź pan go do wody koło pomostu, a ja naprowadzę rybę!

– Czy tak? – zapytał nieznajomy, wsuwając siatkę podbieraka do wody.

– Tak, tak, dobrze! Trochę dalej, aby nie zahaczyć o deski pomostu.

Wyciągnął rękę jeszcze dalej i wtedy szalejąca na uwięzi ryba z impetem wpadła do siatki.

– Jest! – krzyknąłem i wyrwawszy mu z ręki podbierak, wyciągnąłem ją z mętnej wody.

Był to ogromny okoń. Miał ponad pół metra długości. Szamotał się mocno. Wsadziłem rękę do podbieraka i wtedy ryba podskoczyła i wydostała się z siatki. W locie machnęła gwałtownie głową, co spowodowało, że wypadł jej z pyska wobler uzbrojony w kotwiczkę. Spadając, nadziała się na moją rękę i ugryzła mnie dotkliwie. W tym momencie usłyszałem wyraźny głos: „A masz!”. Zdumiony zamarłem z ręką w powietrzu. Okoń tymczasem podskoczył kilkakrotnie i wpadł z pomostu do wody. Wstałem jeszcze lekko oszołomiony.

– Mówił pan coś? – zapytał nieznajomy.

– Nie, myślałem, że to pan coś powiedział. Chyba to było złudzenie – powiedziałem niepewnym głosem.

Staliśmy tak chwilę, patrząc na siebie trochę zdziwieni i zaskoczeni zarazem.

– Nigdy w życiu nie widziałem tak dużego okonia. Stalibyśmy tak w osłupieniu może jeszcze kilka chwil, ale w wodzie coś się zaczęło dziać. Tuż koło pomostu utworzył się niewielki wir i wyleciał z niego w powietrze nieduży przedmiot. Zatoczył łuk i ociekając wodą, spadł na deski pomostu pod nogi nieznajomego mężczyzny.

– Co to? – spytał zdumiony.

– Wygląda jak… portfel – odparłem z nie mniejszym zdziwieniem.

Wir w wodzie powiększył się szybko. Wydawało mi się, że wysnuwa się z niego cienka, ledwo widoczna nić, która łączy go z portfelem. Było w tym coś irracjonalnego, ale spojrzałem w tym momencie na swoją wędkę i kołowrotek z przezroczystą żyłką. Na pomoście, zaplątany w siatkę podbieraka, leżał kolorowy wobler imitujący rybkę.

Nieznajomy schylił się i sięgnął po portfel.

– Nie dotykaj! – zdążyłem krzyknąć, ale było za późno. Mężczyzna już ściskał w dłoni mokry skórzany portfel.

Wodny wir miał średnicę blisko metrową. Przezroczysta nić naprężyła się. Coś szarpnęło mężczyzną w przód. Jakaś siła poderwała go gwałtownie w powietrze i runął do wody na głowę, prosto w wirującą kipiel. Nagle wszystko się uspokoiło. Woda przestała wirować. Pojawiły się natomiast małe jak zmarszczki fale wywołane niewielkim wiatrem, który się nagle zerwał. Na powierzchni pozostał tylko kapelusz, w którym przybył nieznajomy mężczyzna. Serce waliło mi z wrażenia tak mocno, jakby chciało wyskoczyć przez gardło. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem na własne oczy.

– No i masz pan odpowiedź na swoje pytania – powiedziałem w powietrze.

Zwinąłem sprzęt wędkarski. Od tego momentu wędkarstwo przestało mnie interesować. Raczej wybiorę się jutro na grzyby. A może zapoluję na zające? Chyba zaczął się sezon myśliwski.

Mam jednak wątpliwość: czy zające nie przeszły ostatnio jakiejś mutacji?

Pomysł – 1984 r.

Odtworzone w 2005 r.

ZŁODZIEJ

„Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,

niż ich się śniło waszym filozofom”.

Wiliam Szekspir

To była skomplikowana sprawa. Porucznik wiedział, że natrafił na przestępstwo prawie doskonałe. Prawie – bo przestępca nie wziął pod uwagę jednej rzeczy. Nie przewidział mianowicie, że śledztwo poprowadzi młody, ambitny policjant, który za punkt honoru postawił sobie rozwikłanie pierwszej samodzielnej sprawy, jaką dostanie. Trzeba było mieć pecha, aby trafić na tak zawiłe przestępstwo. Brak odcisków palców, zabezpieczenia przeciwwłamaniowe w pomieszczeniach, a mimo to dokonano zuchwałej kradzieży. Kto i w jaki sposób to zrobił?