Strona główna » Obyczajowe i romanse » Na pierwszy rzut oka

Na pierwszy rzut oka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64488-73-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Na pierwszy rzut oka

Arthur Dreyfuss, ubrany w swoje ulubione spodenki w smerfy, ogląda kolejny odcinek Rodziny Soprano, kiedy ktoś puka do jego drzwi. Otwiera.

Przed nim stoi Scarlett Johansson.

On ma dwadzieścia lat i jest mechanikiem. Ona ma dwadzieścia sześć lat i potrzebuje naprawy...

 To spotkanie to dla niego pierwsza, dla niej – ostatnia szansa. Spędzą ze sobą sześć dni. Wypełnionych nie tylko pożądaniem, także czułością, wstydliwością, śmiechem i ciszą, łzami smutku, ulgi i wzruszenia.

Czy tych dwoje, tak dopasowanych w swym pięknie, bólu i kruchości, ma przed sobą przyszłość?

 

Opowieść o samotności, poszukiwaniu siebie i miłości. Gdyby można było ją streścić w jednym zdaniu zaczerpniętym z książki, byłoby nim bezspornie zdanie: „Dlaczego szczęście jest zawsze smutne?”.

„Paris Match”     

Polecane książki

    Czy mózg można wytrenować? Czy potrafimy uaktywnić jego części, których zazwyczaj nie używamy? Jak właściwie działa mózg? Kaja Nordengen w przyjazny, humorystyczny sposób odkrywa tajemnice tego niezwykłego narządu. Twój mózg sprawia, że jesteś tym, kim jesteś. To on umożliwia ci komunikację ...
Analiza wyzwań stojących współcześnie przed bankami, regulatorami i innymi uczestnikami rynku finansowego wskazuje na konieczność ponownego przemyślenia roli banku i pozycji, jaką zajmuje on na rynku finansowym. Korzyści płynące z szerokiego zakresu oferowanych przez bank produktów i usług należy oc...
System zarządzania ruchem na drogach w Polsce – jest to pierwsza pozycja traktująca w sposób kompleksowy problematykę zarządzania ruchem na drogach ze szczególnym uwzględnieniem projektów organizacji ruchu. Monografia jest nieocenioną pomocą w zrozumieniu zawiłości  procedur zmiany organizacji ruchu...
Haruki Murakami postanowił zmierzyć się z gatunkiem science-fiction. Narrator i zarazem główny bohater książki jest ostatnią żyjącą ofiarą eksperymentu, który polegał na wszczepieniu do ludzkiego mózgu elektrody rozszyfrowującej zakodowane tajne informacje. Eksperyment spowodowa...
Zbiór opowiadań autorstwa Wincentego Łosia. Wincenty Łoś (1857–1918) był polskim arystokratą, a także zapalonym literatem oraz kolekcjonerem. Reprezentował poglądy konserwatywne, które ujawniały się w jego twórczości literackiej. Był bardzo płodnym autorem. Spod jego pióra wyszły także m.in. „Dzisie...
EKSPRESS REPORTERÓW to nowa seria wydawnicza ukazująca się w cyklu miesięcznym. W każdym wydaniu publikowane są trzy obszerne reportaże przedstawiające sprawy poruszające opinię publiczną. W bieżącym wydaniu: • Windykatorzy i komornicy – nielegalne egzekucje w majestacie prawa (Małgorzata Kolińska-D...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Gregoire Delacourt

• • •

trzeba stracić odrobinę siebie,

aby odnaleźć się w drugiej osobie

• • •

tytuł oryginału

La première chose qu’on regarde

koncepcja graficzna

Michał Batory

redakcja i korekta

Bogna Piotrowska

przygotowanie wersji elektronicznej

Katarzyna Marzec

© 2013 by Editions JC Lattès

© 2017 for the Polish edition by Drzewo Babel

All rights reserved

DRZEWO
BABEL

UL. LITEWSKA 1o/12
• oo-581 WARSZAWA

listy@drzewobabel.pl

www.drzewobabel.pl

ISBN 978-83-64488-73-3

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

Dla

Faustine, Blanche,

Grâce i Maximiliena

Can you see the real
me preacher?

Can you see the real
me doctor?

Can you see the real
me mother?

Can you see the real
me?

QUADROPHENIA,

Pete Townshend, The Who

Arthur Dreyfuss lubił duże
piersi.

Zastanawiał się zresztą, jakie miałby piersi,
gdyby był kobietą. Jego matka miała nieduży biust, a babka
obfity, przynajmniej z tego, co pamiętał z jej przyduszających
uścisków.

Uważał, że duży biust odpowiada
za bardziej kobiecą, wygiętą w lędźwiach sylwetkę, to
właśnie ów pełen wdzięku, nieco rozkołysany chód urzekał go,
a czasami wręcz zniewalał. Ava Gardner w Bosonogiej
Contessie, Jessica Rabbit w Kto wrobił Królika
Rogera. I wiele innych. Takie obrazy kobiecości wprawiały
go w błogość i przyprawiały o rumieniec. Piersi fascynowały,
skłaniały do milczenia, wzbudzały szacunek.

Nie było mężczyzny na tej ziemi, który nie
stawałby się na ich widok małym chłopcem. Każdy był gotów oddać
życie za piersi. Arthur Dreyfuss, który, prawdę mówiąc, jeszcze
nigdy nie miał pod ręką takich atrybutów, kontemplował ich liczne
wersje w starych, podniszczonych egzemplarzach czasopisma „L’Homme
Moderne” wygrzebanych u PePe. A także w Internecie.

Jeśli zaś chodzi o te prawdziwe, widywał je
u pani Rigautmalolepszy, kiedy wiosną wylewały się z jej bluzek:
dwa lśniące arbuzy, tak jasne, że pojawiały się na ich powierzchni
bladozielone, niespokojne, falujące strumyki, nagle wzburzone, kiedy
przyśpieszała kroku, żeby złapać autobus, który zatrzymywał
się dwa razy dziennie przy Grande Rue (wbrew nazwie małej uliczce,
na której 1 września 1944 roku podczas wyzwalania miasteczka zginął
pewien Szkot, niejaki Haywood), lub kiedy jej ohydny rudy mops ciągnął
ją podekscytowany w kierunku wszelkich odchodów.

W pierwszej klasie gimnazjum skłonność młodego
Arthura Dreyfussa do tych dorodnych owoców sprawiła, że upodobał
sobie niejaką Nadège Lepetit, która chociaż niezbyt urodziwa,
miała przewagę pokaźnego 85C nad uroczą Joëlle Ringuet, płaską
jak deska właścicielką rozmiaru 80A. To był zły wybór. Brzydula
zazdrośnie chroniła swoich połówek melonów i zabraniała
łakomczuchom się do nich zbliżać: trzynastoletnia puszysta
ogrodniczka, świadoma swoich atrybutów, chciała mieć pewność,
że jest kochana dla siebie samej, a Arthur Dreyfuss, jej rówieśnik,
w owym czasie nie znał się jeszcze na kurtuazyjnych, poetyckich,
uwodzicielskich słowach. Nie czytał Rimbauda ani nie zapamiętał
słodkich jak miód tekstów piosenek Cabrela, ani tych dawniejszych
niejakiego C. Jérôme’a (przykład: „Nie, nie opuszczaj mnie/
Nie, nie, ale oddaj się”). Kiedy dowiedział się, że Alain Roger,
jego ówczesny przyjaciel, miał skromne pestkowce uroczej Joël Ringuet
pod opuszkami palców, na wargach, a nawet w ustach, myślał, że
oszaleje. Zastanawiał się, czy nie powinien radykalnie przemyśleć
swoich mammalnych aspiracji. I obniżyć poprzeczkę.

W wieku siedemnastu lat pojechał z dumnym
Alainem Rogerem do Albert (trzeciego pod względem wielkości miasta
departamentu Somma), aby świętować swoją pierwszą wypłatę. Miał
zamiar stracić tam niewinność i doznać upojenia. Do tego celu wybrał
hojnie obdarzoną przez naturę ulicznicę, ale jego niecierpliwość
była tak duża, że błyskawicznie zrosił spodnie. Uciekł wówczas,
zrujnowany, zawstydzony, nie mając nawet okazji, jak to sobie tysiące
razy przyrzekał, muskać, całować, obmacywać, miętosić opalowych
skarbów. A potem umrzeć.

Ta niemiła przygoda ostudziła jego
zapały. Przywróciła porządek rzeczy. Przeczytał dwie sentymentalne
powieści Amerykanki Karen Dennis, dzięki którym odkrył, że
pożądanie drugiej osoby może się również zrodzić z uśmiechu,
zapachu czy zwykłego spojrzenia, czego doświadczył sześć miesięcy
później u Dedka Frytki, w kafejce-kiosku-punkcie lotto-sklepie
tytoniowo-wędkarskim w miasteczku. Rybaków interesowała zwłaszcza
kafejka: czerwony szyld piwa Jupiler zastępował im gwiazdę poranną
podczas niekończących się, mroźnych zimowych poranków i jak lep
przyciągał palaczy, ponieważ prawo z 2006 roku tutaj nie było
prawem.

U Dedka Frytki zdarzyło się coś bardzo prostego:
zapytany, co zamawia, Arthur Dreyfuss podniósł głowę i jego wzrok
napotkał spojrzenie nowej kelnerki. Jej oczy, w szarym kolorze deszczu,
wydały mu się zachwycające. Spodobał mu się tembr jej głosu, jej
uśmiech, jej różowe dziąsła i białe zęby, jej zapach – wszystkie
te powaby, o których pisała Karen Dennis. Zapomniał popatrzeć na
jej biust i po raz pierwszy było mu obojętne, czy jest skromny,
czy obfity. Ponura równina czy wzgórza.

Doznał wtedy objawienia. W życiu nie istniały
tylko piersi. Nie tylko one stanowiły o powabie kobiety.

To było jak nagłe uderzenie pioruna. Jego pierwsze
zakochanie i pierwszy dodatkowy skurcz serca – rodzaj arytmii.

Ale ze wzmiankowaną nową kelnerką do
niczego nie doszło, bo rozpoczynanie historii miłosnej od
końca niczemu by nie służyło, a przede wszystkim dlatego, że
kelnerka o deszczowych oczach miała już wielbiciela: kierowcę
ciężarówki, który jeździł do Belgii i Holandii, barczystego,
tęgiego faceta o miażdżących dłoniach, przysadzistego, z mocnym
bicepsem i wytatuowanym na nim imieniem czarującej Éloïse – a to
znaczyło, że był zaborczym właścicielem. Jeśli chodzi o karate
czy inne sztuki walki, Arthur Dreyfuss znał tylko zasady niewidomego
mistrza z Kung Fu (niezapomnianego mistrza Po)
oraz dziki okrzyk Pierre’a Richarda z Powrotu tajemniczego
blondyna (Yves’a Roberta). Wolał zatem zapomnieć o poezji
oblicza Éloïse, wilgotnej szarości jej oczu, różowym odcieniu
dziąseł. Przestał przychodzić rano na kawę, przestał nawet palić,
nie chcąc ryzykować spotkania na swojej drodze zazdrosnego kierowcy
ciężarówek.

Podsumowując ten pierwszy rozdział: z powodu
krępego i podejrzliwego kierowcy ciężarówek, życia w małej
gminie Long – 687 mieszkańców nazywanych longowianami –
położonej w departamencie Somma (z jej osiemnastowiecznym
zamkiem, dzwonnicą kościoła – sic! – ogniskami na Świętego Jana,
organami Cavaillé-Coll i mokradłami utrzymywanymi ekologicznie przy
użyciu koni rasy Camargue; z powodu posady mechanika samochodowego,
która sprawia, że ręce są tłuste i czarne, Arthur Dreyfuss,
przystojny dwudziestolatek – Éloïse porównała go do Ryana Goslinga,
i to „w lepszym wydaniu” – mieszkał sam w małym domku na
uboczu, przy wylocie z miasteczka, na tyłach drogi departamentalnej
numer 32 prowadzącej do Ailly-le-Haut-Clocher.

Dla tych, którzy nie znają Ryana Goslinga,
krótkie uściślenie: chodzi o kanadyjskiego aktora urodzonego 12
listopada 1980 roku, który zdobędzie światową sławę w roku
2011, rok po tej historii, dzięki wspaniałemu i bardzo mrocznemu
Drive Nicolasa Windinga Refna.

Ale to mało istotne.

W dniu, w którym zaczyna się ta książka,
ktoś zapukał do jego drzwi.

Arthur Dreyfuss oglądał właśnie
Rodzinę Soprano (trzeci sezon, siódmy odcinek:
wujek Junior przechodzi operację usunięcia raka żołądka). Zerwał
się z miejsca. Krzyknął: kto tam?! Pukanie rozległo się
ponownie. Otworzył drzwi. I nie wierzył własnym oczom.

Przed nim stała Scarlett Johansson.

Poza pijackim wybrykiem na
trzecim ślubie swego szefa, Pascala Payena, zwanego PePe – co,
nawiasem mówiąc, pogrążyło go w takim otępieniu, że przez dwa
dni był zmuszony ssać arbuza – Arthur Dreyfuss nigdy nie pił. Co
najwyżej od czasu do czasu wysączał wieczorem przed telewizorem jednego
kronenbourga. Nie można zatem przypisać halucynacyjnej wizji Scarlett
Johansson na progu jego domu zgubnym skutkom alkoholu.

Nie.

Arthur Dreyfuss prowadził jak dotąd normalne
życie. Żeby się za długo nie rozwodzić, zanim powrócimy do
zniewalającej amerykańskiej aktorki: przyszedł na świat w 1990
roku (w roku, w którym ukazała się powieść Park
Jurajski, a Tom Cruise zawarł drugie z kolei wzruszające
małżeństwo z miłości – z Nicole Kidman) na porodówce szpitala
im. Camille’a Desmoulins w Amiens, prefekturze regionu Pikardii
i stolicy kantonu, syn Dreyfussa Louisa-Ferdinanda i Lecardonnel
Thérèse Marie Françoise.

Jedynak do 1994 roku, w którym na świat przychodzi
Dreyfuss Noiya. Noiya, co znaczy „Boskie Piękno”.

I ponownie jedynak od roku 1996, kiedy to
Inke, potężny doberman jednego z sąsiadów, myli „Boskie
Piękno” z pokusą karmy. Zjedzona twarz i prawa ręka dziecka
zostają wydalone w postaci kupy canis lupus familiaris
i pozostawione w łagodnym cieniu koła renault Grand
Scenic. Lokalna społeczność niesie wsparcie wstrząśniętej
rodzinie. Mały Arthur Dreyfuss nie płacze, ponieważ jego łzy
wywołują potok łez u jego matki, sprawiają, że mówi ona
potworności o świecie, o rzekomym pięknie rzeczy i bezwzględnym
okrucieństwie Boga. Powtórny jedynak nie okazuje bólu, trzyma
go w sobie, niczym kulki w głębi kieszeni; małe kawałeczki
szkła.

Wszyscy się nad nim rozczulają; wycierają ręce
w jego włosy, szepczą „nieszczęśnik” lub „biedny chłopiec”
albo „to ciężkie przeżycie dla takiego dziecka”. Jest to zarazem
smutny i wesoły okres. U Dreyfussów je się łakocie z daktyli,
baklawę i baba ghanoush, a dla równowagi po stronie pikardyjskiej:
ciastka z serem maroilles, szarlotkę z kawą zbożową chicoré. Cukier
roztapia ból i pozwala przytyć.

Okaleczona rodzina przeprowadza się do małej
gminy Saint-Saëns (region Seine-Maritime), zamieszkuje w otulinie
państwowego lasu Eawy, które wymawia się e-a-wi, gdzie Dreyfuss
Louis-Ferdinand obejmuje posadę leśnika. W niektóre wieczory przynosi
do domu bażanty, czerwone kuropatwy i dzikie zające, które jego
pikardyjska żona przerabia na pasztety, pieczenie i potrawki. Pewnego
razu wraca z truchłem lisa na futrzaną mufkę (zbliża się zima),
ale Lecardonnel Thérèse krzyczy, przeraźliwie blada, że już nigdy,
przenigdy nie zniesie żadnego trupa.

Pewnego ranka kłusownik wychodzi jak zwykle z domu,
z torbą i kilkoma sidłami na ramieniu. Jak co rano rzuca na progu:
do wieczora! Ale nikt nie zobaczy go tego wieczora, ani zresztą żadnego
innego. Zawiadomieni żandarmi porzucają poszukiwania po dziesięciu
dniach – jest pani pewna, że nie miał jakiejś przyjaciółki
w mieście, jakiejś młódki? Mężczyźni często znikają z tego
powodu: świerzbi ich przyrodzenie, mają ochotę na łakocie, chcą
poczuć, że żyją, to się nieraz zdarza. Żadnego śladu, żadnych
odcisków, żadnego ciała. Lecardonnel Thérèse traci szybko resztki
radości życia, jakie jej pozostały, z upodobaniem popija martini
wieczorami, w porze, kiedy wracał do domu jej leśniczy, a potem
coraz wcześniej, już od bladego świtu – w porze, kiedy wychodził
z domu. Wermut (18%) budzi w niej początkowo pewien rodzaj poczucia
humoru (Arthur Dreyfuss czerpie z tego skrytą nostalgię), potem
jednak wpędza ją stopniowo w potworną chandrę, za sprawą której
– podobnie jak w filmie Otwarte okno – zaczyna
widywać ducha leśniczego, który pojawia się zawsze w niewłaściwych
momentach. A później inne zjawy.

Mięsożernego czworonoga.

Amerykańską aktorkę, która grała
Kleopatrę.

Mięso zwisające wokół ramion.

Zakurzone powieki.

Arthur Dreyfuss płacze czasami wieczorami w swoim
pokoju, kiedy dobiega go z kuchni smutny i ochrypły głos Édith Piaf
i domyśla się, że umysł jego matki pogrąża się w mroku. Nie
śmie jej powiedzieć, że boi się stracić również ją, boi się,
że zostanie sam. Nie potrafi jej powiedzieć, że ją kocha, to takie
trudne.

W szkole Arthur Dreyfuss plasuje się w średniej
klasowej. Ma zgodne usposobienie. Nikt mu nie dorówna w grze w kości,
która znów stała się modna. Podoba się dziewczynom, wybierają go
na drugiego najładniejszego chłopaka w klasie; laureatem zostaje
wysoki, posępny, gotycki typ o bladej cerze, podziurkowanych jak
sito uszach, z wytatuowanym wokół szyi naszyjnikiem (rysunek
przedstawiający skręcony sznur, wykonany po obficie zakrapianej
lekturze Ballady wisielców), a przede wszystkim
poeta – pretensjonalne, nieudolne rymy, idiotyczne słowa. Przykład:
„Życie to gnicie, śmierć to życie w niebycie”. Dziewczyny to
uwielbiają.

Jedyna niewątpliwa słabość Arthura Dreyfussa
objawia się na wuefie: pewnego dnia, kiedy jego wzrok napotyka
spojrzenie niejakiej Liane Le Goff, 80E (rzadko spotykany rozmiar
miseczek: Jayne Mansfield, Christina Hendricks) wykonującej ćwiczenia
na koniu z łękami – mdleje.

Łukiem brwiowym uderza o metalowy uchwyt konia,
rozcinając skórę nad oczodołem; płynie strużka krwi. Rana zostaje
ładnie zszyta i odtąd nosi pod brwią dyskretną pamiątkę tego
cudownego zawrotu głowy.

Nie stroni od czytania, wręcz przeciwnie,
ale nade wszystko lubi oglądać filmy – zwłaszcza seriale, bo
jest czas, żeby się przywiązać do bohaterów, polubić ich, jest
czas, żeby stali się małą rodziną. Lubi również rozkładać
(i składać) wszystko, co ma silnik lub jakiś mechanizm. Dostaje
do czytania instrukcje silników i różnych mechanizmów. Szkoła
wystara się dla niego o staż u Pascala Payena, zwanego PePe,
właściciela warsztatu naprawy samochodów wszystkich marek w Long,
gdzie odkryje pewnego dnia książkę z wierszami i pasjonujący
zawód, od którego ręce są czarne i tłuste. Panie, którym
naprawia samochody, mówią: „Jesteś genialny, kotku, i do tego
przystojniak”, a panowie, którym naprawia samochody: „Szybciej,
chłopcze, bo mam co innego do roboty”. Zawód, który szybko pozwoli
mu zarobić wystarczająco dużo, żeby kupić na kredyt mały domek (67
metrów kwadratowych na dwóch piętrach) przy wylocie z miasteczka,
nieopodal drogi D32 prowadzącej do Ailly-le-Haut-Clocher, w miejscu,
gdzie kiedy wieje wiatr, z piekarni Leguiff dochodzi zapach ciepłych
rogalików i drożdżówek posypanych brązowym cukrem – ale w ten
tragiczny poranek nie będzie wiatru – mały domek, do którego drzwi
zapuka pewnego dnia Scarlett Johansson.

Wreszcie do niej powracamy.

Scarlett Johansson wydawała się
wyczerpana.

Jej włosy, z widocznymi odrostami, były
w nieładzie. Opadały ciężko, spływały niczym w zwolnionym
tempie. Wydatnych ust nie pomalowała słynnym błyszczykiem. Tusz
do rzęs rozpłynął się, rysując pod oczami ponure, ciemne
obwódki. I na nieszczęście Arthura Dreyfussa miała na sobie luźny
sweter. Sweter przypominający worek, co za niesprawiedliwość: nie
zdradzał nic z tych kształtów, o których każdy wiedział, że
są czarujące, wręcz zniewalające.

Trzymała w ręku torebkę Vuittona w cytrynowym
kolorze, która wyglądała raczej na podróbkę.

Jeśli chodzi o Arthura Dreyfussa, miał na sobie
swój ulubiony strój, w którym oglądał seriale telewizyjne: białą
koszulkę bez rękawów i spodenki w smerfy; obraz daleki od wizerunku
Ryana Goslinga „w lepszym wydaniu”. Chociaż…

A jednak w tej samej sekundzie, kiedy się
zobaczyli, uśmiechnęli się do siebie.

Czy się sobie spodobali? Czy poczuli do siebie
zaufanie? Czy kiedy usłyszał pukanie do drzwi, myślał, że chodzi
o pilną naprawę, pękniętą uszczelkę głowicy, złamany korbowód,
problem z przepływomierzem? Czy kiedy otworzył drzwi, ona myślała,
że ujrzy zboczeńca, pokrytą brodawkami starczą twarz? Jakkolwiek
było, tych dwoje, zupełnie nieprawdopodobnych, uśmiechnęło się do
siebie, jakby mile zaskoczeni, i z zaschniętych warg Arthura Dreyfussa,
który zaliczał w tej chwili swoje drugie w życiu rażenie piorunem
(wilgotne ręce, tachykardia, krople potu, drobne lodowate kłucia
w plecach niczym cięcia skalpelem, skołowaciały język), wydobyło
się dziwne słowo.

Komin.

(Z myślą o czytelnikach będących wymagającymi
lingwistami oraz amatorach geografii należy sprecyzować, że
rzeczywiście istnieje miasto o nazwie Comines (czytaj: Komin),
leżące w kantonie Quesnoy-sur-Deûle, na północy, w pobliżu
granicy belgijskiej – prawdopodobnie małe, dość letargiczne,
liczące nie mniej niż pięć komitetów organizacyjnych imprez
kulturalno-sportowych, które próbują trochę nim potrząsnąć –
ale nie ma ono nic wspólnego z tą historią.)

Nieśmiałe „komin” wypowiedziane odruchowo
przez Arthura Dreyfussa wydało mu się w chwili, gdy zobaczył Scarlett
Johansson na progu swojego domu, najbardziej sensowną, najbardziej
uprzejmą i najładniejszą rzeczą, jaką mógł z siebie wydobyć,
bo jeśli wierzyć napisom towarzyszącym serialom telewizyjnym, które
oglądał w wersji oryginalnej, znaczyło „proszę wejść”.

A jaki mężczyzna na świecie, nawet w białym
podkoszulku bez rękawów i spodenkach w smerfy, nie powiedziałby
„proszę wejść” do zjawiskowej aktorki Między
słowami?

Zjawiskowa aktorka wyszeptała thank
you, ukazując spomiędzy warg różowy czubek języka,
gdy wymawiała th, i weszła do środka.

Kiedy wolno zamykał drzwi, z wilgotnymi rękami,
sercem, którym nagle szarpnął kolejny dodatkowy skurcz – tak,
umrze, tak, teraz może umrzeć – zerknął ukradkiem na zewnątrz,
żeby się upewnić, czy nie ma tam żadnych kamer i/lub bodyguardów
i czy nie jest to jakiś telewizyjny dowcip, po czym, niezbyt uspokojony,
przekręcił klucz w zamku.

Dwa lata wcześniej żandarmeria
zdeponowała u PePe w celu przeprowadzenia ekspertyzy wrak peugeota
406. Samochód pięć razy dachował na departamentalnej 112, w okolicach
Cocquerel (położonego 2,42 kilometra od Long w linii prostej).

To zdarzyło się w nocy.

Kierowca jechał szybko; najwyraźniej stracił
panowanie nad pojazdem, wpadł w zasadzkę zdradzieckiej wilgoci,
sączącej się niczym półprzeźroczysty glon po wyboistym asfalcie
drogi departamentalnej prowadzącej wzdłuż stawów Étangs des
Provisions. Dwoje pasażerów zginęło na miejscu. Strażacy musieli
odciąć mężczyźnie nogi, żeby wydobyć go z wraku. Jeśli chodzi
o pasażerkę, jej głowa utknęła w przedniej szybie; w szklanej
gwieździe tkwił uwięziony kosmyk jej blond włosów i zaschła kropla
krwi. Arthur Dreyfuss z polecenia PePe dokonał oględzin wnętrza wraku
i pod siedzeniem pasażera znalazł tomik wierszy. Natychmiast, niemal
odruchowo, schował go do jednej z dużych kieszeni kombinezonu. Co
zbiorek poezji robił w samochodzie, w którym właśnie zginęły dwie
osoby? Czy ona czytała mu wiersz, kiedy samochód się rozbił? Kim
byli? Czy się rozstawali? Czy dopiero się spotkali? Czy postanowili
zakończyć razem życie?

Tego samego wieczora, sam w swoim małym domku,
otworzył książkę. Palce lekko mu drżały. Tomik nosił tytuł
Exister („Istnieć”), autorem był niejaki
Jean Follain. Dużo pustych miejsc na każdej stronie, a na środku
krótkie linie, małe bruzdy wyorane lemieszem liter. Proste słowa,
które zdawały się zawierać głębokie przesłanie; na przykład te,
które przywiodły mu na myśl ojca:

[…] i nawet nie patrząc na
drzewa,

uparcie dzierżył pod
pachą

oblicza świata
całego[1].

A także te, które przypominały mu Noiyę
i matkę:

[…] a oto ta, która umrze młodo,

i ta, której jedynie
pozostanie ciało[2].

Nie było słowa, którego by nie rozumiał, ale
szyk tych słów zachwycił go w najwyższym stopniu. Miał wówczas
niejasne poczucie, że słowa, które znał, nanizane niczym sznur pereł,
mogą zmienić sposób postrzegania świata. Złożyć hołd zwyczajnemu
pięknu. Uwznioślić prostotę.

Delektował się przez kolejne miesiące innymi
cudownymi zestawieniami słów na kolejnych stronach, uważając, że są
darem, pozwalającym obłaskawić niezwykłość, gdyby ta przypadkiem
zawitała kiedyś do naszych drzwi.

Tak jak owej środy, 15 września 2010 roku
o godzinie 19:47, kiedy to zniewalająca Scarlett Johansson, amerykańska
aktorka urodzona 22 listopada 1984 roku w Nowym Jorku, stanęła nagle
przed tobą, Arthurze Dreyfussie, francuski mechaniku, oniemiały ze
zdziwienia longowianinie, urodzony w 1990 roku.

Jak to było możliwe?

Czemu nie wypłynęły z jego ust poetyckie
słowa? Czemu marzenia zawsze nas paraliżują, kiedy się
spełniają? Czemu pierwszą rzeczą, o jaką Arthur Dreyfuss był
zdolny zapytać, było to, czy ona mówi po francusku? Bo dla mnie –
dorzucił, wymawiając powoli każde słowo po francusku i czerwieniąc
się przy tym – angielski to chińszczyzna.

Scarlett Johansson z wdziękiem uniosła głowę
i odpowiedziała niemal bez akcentu, albo z niezwykle subtelną,
czarującą intonacją, słodką niczym makaronik Ladurée, będącą
skrzyżowaniem akcentu Romy Schneider i Jane Birkin: tak, mówię po
francusku, podobnie jak moja przyjaciółka Jodie. Jodie Foster! –
wykrzyknął Arthur Dreyfuss, bardzo poruszony. – Zna pani Jodie
Foster!, po czym wzruszył ramionami i wymamrotał sam do siebie:
ależ oczywiście, jaki jestem głupi, bo w tego typu spotkaniach na
samym początku inteligencja rzadko bierze górę nad osłupieniem.

Ale kobiety posiadają dar wybawiania mężczyzn
z opresji, noszenia ich wysoko w swoich ramionach, dodawania im
pewności siebie.

Scarlett Johansson uśmiechnęła się do niego,
po czym, lekko wzdychając, z gracją godną Grace Kelly, dokładnie
w Oknie na podwórze, zdjęła z siebie luźny
sweter robiony na drutach ściegiem muszelkowym, a z maleńkiej
torebki wyjęła muślinową koszulkę nocną. Ciepło tu u pana
– szepnęła aktorka. Serce znów podskoczyło w piersi mechanika
samochodowego. Mimo że był bardzo lekko ubrany, nagle poczuł, że
oblewa go fala gorąca. Przymknął na chwilę oczy, zawirowało mu
w głowie, owładnęło nim przyjemne, a zarazem przerażające uczucie,
ujrzał swoją matkę tańczącą nago w kuchni. Kiedy ponownie otworzył
oczy, zobaczył, że nowojorczanka ma na sobie obcisły, jedwabisty stanik
w kolorze perłowej bieli z koronkowymi ramiączkami, który otulał jej
biust niczym rękawiczka (założył nogę na nogę, żeby powstrzymać
początek erekcji), ale również – i mechanik doznał szoku – małą
ponętną fałdkę tłuszczu na wysokości pępka, małą złocistą,
mięciutką oponkę. Ciepło tu u pana – wymruczała aktorka. Tak,
tak – wybełkotał Arthur Dreyfuss, z ubolewaniem stwierdzając nagle,
że w prawdziwym życiu brakuje dobrych dialogów; męskiego monologu
Michela Audiarda, kilku skutecznych replik Henriego Jeansona.

Po czym popatrzyli na siebie znowu: on lekko
blady, chwilami purpurowy; ona o zadziwiająco świeżej, różowej
cerze, do złudzenia przypominającej lalkę Barbie. Zakaszlali
jednocześnie, i każde z nich zaczęło w tym samym czasie
zdanie. Proszę, niech pani mówi – powiedział; nie, proszę niech
pan mówi – powiedziała. On odkaszlnął znowu, żeby zyskać na
czasie, zebrać słowa, po czym ułożyć z nich, jak poeta, ładne
zdanie. Ale duch mechanika samochodowego wziął górę. Czy zepsuł
się pani… zepsuł się pani samochód? – zapytał. Scarlett
Johansson wybuchnęła śmiechem. Boże, jak ona się pięknie śmieje
– pomyślał – i jakie ma białe zęby. Nie, nie zepsuł mi się
samochód. Bo ja pracuję w warsztacie i… pomagam ludziom naprawiać
samochody. I didn’t know – odparła. To
znaczy, naprawiam samochody, chciałem powiedzieć, że naprawiam zepsute
samochody. Nie mam samochodu – powiedziała – nie tutaj. Przyjechałam
autobusem. Tam, w Los Angeles, mam hybrid,
jak wszyscy, ale on nigdy się nie psuje, bo tak naprawdę nie ma
silnika.

Wówczas syn milczącego ojca, ojca, którego
ciało zniknęło w tajemniczy sposób, zdobył się na odwagę, wstał
i głosem, który prawie nie zadrżał, zapytał:

Co tutaj robisz, Scarlett? Przepraszam. Chciałem
powiedzieć, co pani tutaj robi?

Małe
przypomnienie.

Ta, która zdobyła tytuł „najpiękniejszego
biustu Hollywood”, przyznany przez amerykański program telewizyjny
Access Hollywood (dla zainteresowanych i amatorów kina – Salma Hayek
zajęła drugie miejsce, Halle Berry trzecie, Jessica Simpson czwarte,
a Jennifer Love Hewitt piąte), w latach 2004 – 2006 przeżyła
love story i uprawiała seks tantryczny z aktorem
Joshem Hartnettem.

Po czym w roku 2007 w jednym z nowojorskich kin
spotkała Ryana Reynoldsa.

Tak rozpoczęła się ich miłosna idylla.

[1] „L’Atlas”, Jean Follain,
Territoires, Gallimard, Paris 1953.

[2] „Les Enfants”, ibidem.