Strona główna » Styl życia » Neymar. Magik z Brazylii

Neymar. Magik z Brazylii

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8129-125-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Neymar. Magik z Brazylii

Najbardziej aktualna biografia Brazylijczyka!

Miał zaledwie cztery miesiące, kiedy cudem wyszedł cało z tragicznego wypadku samochodowego. W 2006 roku był o krok od podpisania kontraktu… z Realem Madryt. Zrezygnował, aby w następnych latach zostać gwiazdą brazylijskiego Santosu, przejść do FC Barcelony i przez cztery sezony czarować swoją grą na Camp Nou.

Kiedy w 2017 roku odszedł do Paris Saint-Germain, wzbudził gniew sympatyków Barçy. Ale stał się jednocześnie nowym księciem Paryża i już pierwszym występem w barwach nowego klubu udowodnił, że jest wart rekordowych 222 mln euro, które za niego zapłacono.

Dzięki tej książce poznasz drogę Neymara z plaż São Vicente po największe piłkarskie areny świata. Prześledź krok po kroku karierę swojego idola i dowiedz się o nim absolutnie wszystkiego!

To drugie, zaktualizowane wydanie książki „Neymar. Nadzieja Brazylii, przyszłość Barcelony”.

***

Dla wielu młodych zawodników to idol i wzór do naśladowania, cały świat wręcz huczał o jego transferze do PSG. Jak dalej potoczy się jego kariera? Czy w przyszłości zdobędzie Złotą Piłkę? Na te pytania dzisiaj ciężko odpowiedzieć, ale warto poznać dotychczasową karierę nowej gwiazdy PSG, sięgając po tę książkę.
Qesek i Qastrod

Wielu zawodników może tylko pomarzyć o tym, aby osiągnąć w całej swojej karierze tyle, ile udało się osiągnąć Neymarowi w wieku 25 lat. Brazylijczyk to piłkarski geniusz, który szybko został mianowany księciem Paryża. PSG tworzy historię i potrzebuje spektakularnych sukcesów. Z Neymarem w składzie jest to wykonalne.
Krzysztof Przepióra, PSGFC.pl

Kiedy się narodził, zawołał go Bóg i powiedział: „Ty będziesz piłkarzem”.
Dani Alves

Jest znakomitym zawodnikiem, który potrafi zrobić różnicę.
Sergio Ramos

Pod względem techniki ma wszystko, co powinien posiadać najlepszy piłkarz świata.
Thiago Silva

Jest synonimem wyjątkowej jakości i prawdziwym fenomenem.
David Luiz

To zawodnik, który decyduje o obliczu swojej drużyny. Wystarczy, że podasz mu piłkę, i on załatwia sprawę.
Coutinho

Biogram

Luca Caioli – włoski dziennikarz sportowy mieszkający w Hiszpanii; pracował dla „L’Unita”, „Il Manifesto”, „La Repubblica”, „La Gazzetta dello Sport”, „Il Corriere della Serra” i Rai 3 we Włoszech oraz ITV w Anglii. Jest redaktorem naczelnym francuskiej Euronews TV. Autor wielu piłkarskich biografii, które stały się bestsellerami w Polsce i na całym świecie, m.in. Messi. Historia chłopca, który stał się legendą (Wyd. SQN 2011), Ronaldo. Obsesja doskonałości (Wyd. SQN 2012), Zinédine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie (Wyd. SQN 2013) oraz Ronaldinho. Uśmiech futbolu (Wyd. SQN 2017).

Polecane książki

Drogie Dzieci, Rodzice, Babcie i Dziadkowie.Rozpoczynamy nową serię naszych e-booków – „Polskie Legendy”. Legenda, to najprościej mówiąc, baśniowa opowieść o historii jakiegoś miejsca, osoby lub zdarzenia. Przez stulecia przekazywane z ust do ust, spisywane na kartach starych ksiąg, stały się one ws...
Szczegółowe i obszerne streszczenie, dokładna analiza, charakterystyka bohaterów, ważne pojęcia niezbędne przy omawianiu lektury, przykładowe zagadnienia, testy sprawdzające z kluczem, krzyżówki. Przejrzysty układ. Doskonała pomoc w przygotowaniu do lekcji, testów sprawdzających, prac klasowych i ma...
„Fałszywa Trójca. Kres wieczności. cz.I” Marcina Buczyńskiego jest pasjonującą powieścią fantasy, opisującą świat stający przed ostateczną walką dobra ze złem. Początek akcji rozgrywa się w zamieszkiwanym przez ludzi państwie o nazwie Toghanium, gdzie w tajemniczych okolicznośc...
Swą działalnością Fugger stworzył fundamenty strategii dla wszystkich, którzy obracają pieniędzmi. To wiedza obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się historią lub pomnażaniem dóbr. Bryan Burrough, autor Days of Rage i współautor Barbarians at the Gate W czasach, gdy Krzysztof Kolumb przemierzał...
Nowa edycja cieszącej się dużą poczytnością (kilka wydań, przekłady na języki obce) książki profesora Aleksandra Krawczuka o owianym złą sławą cesarzu Neronie oraz o Imperium Rzymskim za jego panowania. Publikacja łączy walory napisanej przystępnym stylem opowieści oraz popularnonaukowej biogra...
Seria Zbiory Orzecznictwa Becka podaje wybór orzeczeń wraz ze skróconym stanem faktycznym oraz argumentacją z uzasadnienia. Całość opatrzona jest indeksami: rzeczowym i chronologicznym. Publikacje z tej serii są cennym uzupełnieniem podręczników. Stanowią niezbędną pomoc w trakcie pisania pracy magi...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Luca Caioli

Dedykuję ‌Olmo, ‌Lorenzo, Elvirze, ‌Aldzie oraz Tullio.

Plac Charlesa ‌Millera

Podkręcony wąs, ‌rozwichrzona grzywka, ‌biała koszula, krótkie ‌czarne ‌spodenki ‌i piłka ‌w dłoniach: ‌to obraz, ‌który ‌na fotografiach ‌z epoki – tych ‌wykonywanych z błyskiem lampy i dymem ‌z magnezji – ‌przedstawia Charlesa Williama Millera.

Syn ‌Johna, szkockiego inżyniera, który ‌tak ‌jak ‌trzy ‌tysiące innych ‌Brytyjczyków pojechał do Ameryki ‌Południowej, żeby ‌konstruować tory, oraz Carloty ‌Fox, ‌Brazylijki ‌o angielskich korzeniach. Charlie ‌urodził się w dzielnicy Brás ‌w São Paulo 24 listopada ‌1874 roku. W wieku dziewięciu ‌lat zostaje ‌wysłany na naukę do ‌Europy, jak nakazywały reguły ‌wyższych sfer społecznych. Opuszcza ‌statek w Southampton ‌i najpierw ‌idzie do szkoły ‌Banister Court, ‌a później do ‌internatu hrabstwa Hampshire. Banister ‌to mała prywatna szkoła ‌założona przez wielebnego ‌George’a Ellaby’ego, w której miały ‌się ‌kształcić ‌dzieci pracowników firmy Peninsular Steam ‌Navigation. Kiedy Miller był ‌uczniem, stanowisko ‌dyrektora piastował Christopher Ellaby, ‌syn wielebnego i wielki pasjonat ‌futbolu. W Anglii ta ‌piękna gra cieszy się ‌już ‌statusem oficjalnej: 26 października ‌1863 ‌roku ‌w Londynie powstał ‌Angielski Związek ‌Piłki Nożnej ‌– ‌Football Association, ‌pierwsza piłkarska federacja na ‌świecie, ‌która ‌ujednoliciła ‌reguły gry. Ellaby, który ‌w przeszłości ‌był kapitanem szkolnej drużyny ‌w Oksfordzie, potrafi zarażać swoich ‌uczniów piłkarskim ‌entuzjazmem. Charles Miller jest ‌dobrym zawodnikiem i szybko ‌zostaje kapitanem szkolnego ‌zespołu. Jego ‌młodzieńcza twarz i grzywka sprawiły, ‌że otrzymał przydomek „Chłopczyk”. Mimo swojej fizjonomii zostaje świetnym środkowym napastnikiem, który czasami gra też na lewej flance. „To nasz najlepszy napastnik. Jest szybki, posiada błyskawiczny zwód i fantastyczny strzał. Zdobywa bramki z wielką łatwością”, zapewnia szkolna gazeta. Czterdzieści jeden goli w trzydziestu czterech meczach w barwach Banister Court, w tym trzy w trzech bratobójczych starciach z Kościołem Świętej Marii z Młodzieżowego Związku Piłki Nożnej, poprzednikiem Southampton Football Club, drużyny angielskiej Premier League. Miller prezentuje radosny i ofensywny styl gry, ma fantazję, dużą kontrolę nad piłką i kocha zwody, dzięki którym zostawia w tyle osłupiałych przeciwników. Dlatego mając siedemnaście lat, dostanie zaproszenie do gry w Corinthian FC Londyn, klubie stworzonym przez byłych piłkarzy z różnych angielskich szkół i uniwersytetów, aby zapobiec wyższości szkockiej myśli szkoleniowej. Corinthian to nazwa, która po latach, z dodatkiem w postaci końcówki „s” i pod auspicjami właśnie Millera będzie jednym z najsłynniejszych klubów z São Paulo. W 1894 roku, po zakończeniu studiów, Charlie wraca do Brazylii. W walizce wiezie dwie piłki firmy Shoot wyprodukowane w Liverpoolu – prezent od kolegi z drużyny – pompkę, parę butów piłkarskich, dwie koszulki (jedną z Banister i drugą ze Świętej Marii), a także gruby tom, stanowiący regulamin sporządzony przez Football Association.

Podobno podczas podróży Charlie nie przestaje trenować: drybluje między przeszkodami i pasażerami z jednej strony pokładu na drugą. Kiedy 18 lutego już w porcie Santos John – jego ojciec – pyta go, co sprowadza go z Anglii, Charles odpowiada: „Moje magisterium. Twój syn obronił pracę magisterską z futbolu z wyróżnieniem”. Angielsko-brazylijski dwudziestolatek rozpoczyna pracę, tak jak jego ojciec, w Firmie Kolejowej São Paulo i zapisuje się do São Paulo Athletic Club, założonego w maju 1888 roku przez brytyjskich kolonistów. Członkowie klubu grają w krykieta, a nie w futbol. Znają tę grę, ale nikt nie wykazuje zainteresowania uprawianiem jej. Charles Miller rozpoczyna swoją pracę „duszpasterską”. W klubie tłumaczy przyjaciołom i kolegom z pracy – wysokim urzędnikom kompanii gazowej, Banku Londyńskiego i kolei – zasady gry i podstawowe pojęcia, takie jak przerwa, rzut rożny, boisko i rzut karny, aż wreszcie udaje mu się zgromadzić grupę adeptów. Przekonuje ich do treningów na boisku Várzea do Carmo, wtedy znajdującym się między Luz i Bom Retiro, a dziś przy ulicy Gasômetro. Nie ma chyba tematu dotyczącego piłki nożnej, z którym nie zaznajamialiby się ci angielscy zapaleńcy. Jakiś czas później, w liście do swojego przyjaciela Alcino Guanaby z Rio de Janeiro, Celso de Araújo pisze:

Tam, w strefie Bom Retiro, grupa szalonych Anglików zatraciła się w czymś, co przypomina pęcherz wołowy. Z tego, co widzę, ogromną satysfakcję sprawia im, gdy ten żółtawy pęcherz trafia w prostokąt zrobiony ze słupków.

Sceptycyzm na bok, futbol zaczyna zyskiwać popularność wśród dżentelmenów Wspólnoty Brytyjskiej, aż wreszcie Millerowi udaje się zorganizować mecz. Jest 14 kwietnia 1895 roku. W Várzea do Carmo mierzą się dwie ekipy złożone z Anglików i Brazylijczyków: Koleje São Paulo i Kompania Gazowa. 4:2 wygrywa ekipa „kolejarzy”, z Millerem na czele, który strzela dwa gole. Widzów jest niewielu: to przyjaciele i pracownicy obu firm. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo to pierwszy oficjalny mecz piłkarski w Brazylii, który wyznacza datę narodzin tego, co okaże się później najbardziej popularną dyscypliną sportu w kraju. Wiadomo na pewno, że jeszcze przed powrotem Charliego do Anglii, między 1875 a 1890 rokiem, niektórzy pracownicy angielskich firm i brytyjscy marynarze rozgrywali mecze na ulicach i plażach Rio, a także to, iż planowali zorganizować spotkanie przed rezydencją księżnej Izabeli, regentki Imperium Brazylijskiego w imieniu don Pedro II. Pewne jest również, że w szkole Świętego Luisa z Itu jezuita José Montero rozpropagował wśród profesorów i uczniów grę zwaną bate bolão. Wiadomo też, że gry, takie jak futbol, uprawiane są w różnych szkołach religijnych i świeckich w São Paulo, Rio de Janeiro i Río Grande do Sul. Mimo to dla Brazylijczyków właśnie Charles Miller jest ojcem futbolu. Chodzi o to, że oprócz rozegrania pierwszego historycznego meczu, Miller odegrał kluczową rolę w powstaniu klubu piłkarskiego São Paulo Athletic Club (SPAC) oraz w procesie utworzenia, 19 grudnia 1901 roku, pierwszej brazylijskiej federacji piłkarskiej: la Liga Paulista de Futebol, która rok później przyczyniła się do rozegrania pierwszych piłkarskich zawodów mistrzowskich. Mistrzostwa rozpoczęły się 3 maja 1902 roku, z pięcioma uczestniczącymi zespołami: São Paulo Athletic Club, Associação Atlética Mackenzie College, Sport Club Internacional, Sport Club Germânia i Clube Atlético Paulistano.

São Paulo Athletic Club zdominował pierwsze trzy edycje. Charles Miller, z dziesięcioma golami strzelonymi w dziewięciu meczach, zostaje królem strzelców mistrzostw w 1902 roku i zdobywa dwa gole w zwycięskim przełomowym finale przeciwko Paulistano. W biało-błękitnej koszulce w pionowe pasy albo w białej koszuli z czarnymi spodenkami i skarpetami klub z São Paulo triumfuje także w zawodach w 1903 roku, kolejny raz pokonując Paulistano. W następnym sezonie znowu zwyciężają, a Charlie zostaje współkrólem strzelców – z dziewięcioma bramkami – wraz z Boyesem, kolegą z drużyny. Miller dochodzi do perfekcji w trafianiu do siatki, raz nawet popisuje się prawdziwą kanonadą: dziewięcioma golami w 1906 roku w meczu przeciwko Sport Club de São Paulo. Gra w barwach SPAC aż do 1910 roku, gdy w Brazylii futbol uprawia już zarówno biała miejska młodzież, uosabiająca europejską nowoczesność, jak i młodzież z niższych warstw społecznych, dla której piłka nożna jest ucieczką od otaczającej ją beznadziejności. Przykładem popularności piłki nożnej jest tournée londyńskiego Corinthian Football Club. Angielscy piłkarze opuszczają pokład transatlantyku SS Amazon w Rio de Janeiro 21 sierpnia 1910 roku. Biorą udział w trzech spotkaniach przeciwko Fluminense i dwóm innym drużynom z Rio de Janeiro, każdy z tych meczów wygrywając zdecydowaną przewagą goli. Następnie podróżują do São Paulo, gdzie mierzą się z Palmeiras, Paulistano i 4 września ze SPAC. To jeden z ostatnich meczów, w którym bierze udział Charles Miller, ma już trzydzieści sześć lat. Spotkanie kończy się pogromem 8:2 dla Brytyjczyków, którzy imponują lawiną zdobywanych bramek również w pozostałych dwóch meczach. „Nie mogliśmy oczekiwać niczego innego – pisze w swojej książce dziennikarz Adriano Neiva da Motta e Silva, znany jako DeVaney. – Wszyscy wiedzą, że Corinthian jest drużyną profesorów futbolu, podczas gdy my w tej materii przypominamy niemowlaka z kciukiem w ustach”. Mimo to, niezależnie od kwestii piłkarskich, przyjazd angielskiej ekipy wywołuje nadspodziewanie duże zainteresowanie: rozpisują się o nim gazety, na wychodzących z hotelu Majestic zawodników czekają tłumy, które przede wszystkim gromadzą się też na stadionie, na którym odbywają się spotkania. „Widzowie oklaskiwali każdą akcję, a powietrze pachniało francuskimi perfumami. Mecze Corinthian to wydarzenia najwyższych lotów”, komentują w São Paulo. W tym samym 1910 roku Charles Miller zawiesza buty na kołku, żeby poświęcić się pracy w Poczcie Królewskiej; kilka lat później zakłada biuro podróży, łącząc tę pracę z funkcją angielskiego wicekonsula. Bierze ślub z Antonietą Rudge, sławną brazylijską pianistką, która porzuca go w latach dwudziestych dla poety Menottiego Del Picchii. Miller ma dwóch synów. Kontynuuje przygodę z futbolem jako sędzia, dyrektor sportowy i w końcu jako zwykły kibic. Charles William Miller umiera, mając siedemdziesiąt dziewięć lat, 30 czerwca 1953 roku. Widział, jak São Paulo zamienia się w metropolię i jak futbol, który wprowadził do kraju pół wieku wcześniej, przeradza się w wielką narodową pasję. Widział, jak Brazylia organizowała mistrzostwa świata, i cierpiał z milionami innych Brazylijczyków po największej porażce piłkarskiej jego kraju, zwanej Maracanazo[1]. Wspomnienia o Charlesie Millerze są ciągle żywe. W języku piłkarskim chaleira (od imienia Charles) jest terminem używanym na określenie gry wynalezionej przez Millera na początku XX wieku: kopanie piłki piętą, z jedną stopą ustawioną za drugą, żeby dryblować albo strzelać. To popularna gra w São Paulo. Dokładnie rok po śmierci Millera miasto nazwało jego imieniem plac, przy którym wznosi się Stadion Miejski Paulo Machado de Carvalho, bardziej znany jako Pacaembu, od nazwy dzielnicy. Obecnie jest to rozległy obiekt usytuowany w sercu São Paulo, z jednej strony formą przypominający grecki amfiteatr – zwieńczony wieżami, które rozciągają się ponad drzewami – a z drugiej konstrukcję w stylu liberty w kolorze kremowym, umiejscowioną na wzgórzu. Stadion został otwarty 27 kwietnia 1940 roku przez prezydenta Brazylii Getúlio Vargasa, w obecności burmistrza oraz architekta, Ademara de Barrosa. Mieścił siedemdziesiąt jeden tysięcy kibiców, a dziś – po przebudowie w 2007 roku – czterdzieści tysięcy.

Obiekt Corinthians jest prawdziwą chlubą i jednym z najpiękniejszych punktów widokowych w São Paulo. W jego wnętrzu, pod czterema filarami wejścia głównego, u stóp ogromnego zegara znajduje się Muzeum Futbolu. W siedemnastu salach, otwartych 29 września 2008 roku, znajdują się piłki, zdjęcia, filmy wideo, nagrania audio, przeróżne pamiątki, ciekawostki i statystyki z XX-wiecznej piłkarskiej historii Brazylii. Hilário Franco Júnior, mediewista, który odważnie pisał o futbolu (w książce A dança dos deuses: Futebol, sociedade, cultura), w taki sposób streszcza historię kraju i tej dyscypliny:

Na początku futbol był krytykowany jako coś błahego i bezużytecznego, jednak szybko przestał być sportem elit, żeby zamienić się w grę niższych warstw społecznych. Lata trzydzieste to pierwszy punkt zwrotny. W Brazylii, dzięki interpretacjom dokonywanym przez wielkich intelektualistów, takich jak Gilberto Freire, Paulo Prado i Sérgio Buarque de Holanda, pojawia się świadomość mieszania się kultur – rzeczywistości społecznej, w której żyją wspólnie Mulaci, Murzyni i Biali. Nie ma się czego wstydzić – i tak Mulaci grają najlepszy futbol, więc w porządku. Mundial w 1938 roku, turniej, w którym Leônidas da Silva – syn Portugalczyka i czarnoskórej Brazylijki – zostaje królem strzelców, naznacza moment rosnącej świadomości. Czarni i Mulaci, ci, których niektórzy chcieli wykluczyć z turniejów piłkarskich, wszyscy tam są. Drugim kluczowym momentem jest Maracanazo w 1950 roku, porażka z Urugwajem, którą dramaturg Nelson Rodrigues zdefiniował jako „Hiroszimę psychiczną”. To było to, ale także mocny sygnał do kontrataku zarówno dla całego brazylijskiego społeczeństwa, jak i dla klasy politycznej, która wierzyła w futbol ze względu na wybory. Dramat narodowy z 1958 roku został całkowicie zrekompensowany dzięki zwycięstwu Brazylii w Europie. W Paryżu dało się słyszeć pieśń, która mówi, że jesteśmy najlepsi na świecie. Dochodzi do wybuchu dumy narodowej. Od tamtego momentu poczucie niższości ustępuje miejsca poczuciu wyższości. Nie możemy kłaniać się nikomu, musimy być zawsze mistrzami, jak w 1962 i w 1970 roku. Ale to nie jest możliwe. Nadchodzi długa passa zwycięstw, lecz razem z nią dyktatura militarna, represje, tortury i zniknięcia przeciwników politycznych. Spojrzenie społeczeństwa na futbol się zmienia i mimo dwóch wygranych mundiali szerzyły się wątpliwości. W mojej opinii nadal jesteśmy pogrążeni w tamtej fazie. W dzisiejszych czasach Brazylia jest krajem, który wiele znaczy dla futbolu i posiada znakomitych zawodników, ale nie jest już krajem futbolu. Powstały inne potęgi piłkarskie i reszta reprezentacji też ma świetnych graczy. Brazylia chciała być krajem przyszłości i przez chwilę wydawało się, że przyszłość nadeszła, ale później powróciły trudności. Bo przyszłość nie posuwa się liniowo, lecz przybywa zygzakiem, porusza się w przód i w tył, między sprzecznościami i wahaniami. Jak futbol.

Po lekcji profesora równie biegłego w futbolu, co w średniowiecznych utopiach, czas zobaczyć, jak ta historia jest przedstawiona w Muzeum Futbolu. Dwie szkoły czekają na swoją kolej, żeby rozpocząć zwiedzanie muzeum. Chłopcy, hałaśliwi jak zwykle w tym wieku, zatracają się w meandrach stadionu i zatrzymują się przed interaktywną piłką, którą można strzelić karnego i zobaczyć, z jaką prędkością leci, albo zmierzyć się przy drewnianym stole do piłkarzyków, które nie odpoczywają nawet przez chwilę. Tuż po wejściu do muzeum wielki hol pozwala wyrobić sobie zdanie w kwestii, jak ważny jest futbol dla Brazylii: wielokolorowe akcesoria, najróżniejsze obiekty, flagi, transparenty, proporce (wąska flaga w kształcie trójkąta, którą umieszcza się między innymi na masztach statków jako znak rozpoznawczy lub ozdobę), plakaty, lalki, breloczki, gadżety, karykatury, gazety, zatyczki, dywany, podkładki pod myszki komputerowe. Zobrazowanie pełnej skali pasji kibiców. Mechaniczne schody prowadzą na pierwsze piętro, a naprzeciwko znajduje się Pelé, który wita gości w trzech językach.

Piłka kopnięta przez chłopca leci z jednego boiska na drugie, sygnalizując przejście do kolejnej sali. Ciemność. W górze unoszą się barokowe anioły. Legendarni piłkarze naturalnych rozmiarów dryblują, oddają strzały i poruszają się w powietrzu. Plakat głosi:

Jest ich dwudziestu pięciu, ale może być pięćdziesięciu albo stu, przecież byli twórcami futbolu – sztuki, którą uprawia się w Brazylii. Bogowie i bohaterowie, idole różnych pokoleń, którzy mogą być równie efektowni, co aniołowie ze swoimi skrzydłami; albo lepiej, ze swoimi stopami. Przenoszą nas na tereny, gdzie wyznaje się inwencję, poezję i magię gry. Prawdziwe anioły sztuki barokowej.

Anioły noszą imiona Sócrates, Gilmar, Carlos Alberto, Bebeto, Tostão, Garrincha, Ronaldo, Gerson, Rivelino, Didí, Vavá, Romário, Ronaldinho Gaucho. Paulo, chłopczyk, który poszedł do muzeum ze swoimi kolegami z klasy, raz po raz zerka na film, na którym Pelé w starciu z Ladislao Mazurkiewiczem – bramkarzem reprezentacji Urugwaju w półfinale mundialu w 1970 roku – jest o krok od strzelenia gola. Następnie przegląda długą listę Barokowych Aniołów, z uwagą patrzy na każde nazwisko, podnosi wzrok i mówi do przyjaciela: „Dlaczego nie ma Neymara?”. W końcu Neymar Júnior nie dotarł jeszcze do tego futbolowego raju. Mimo to na zewnątrz stadionu, pod zimowym słońcem, najlepiej sprzedaje się koszulka właśnie z numerem dziesięć. Koszulka ostatniego brazylijskiego poety futbolu.

Poezja i prozaRozmowa z José Miguelem Wisnikiem

Kim są najlepsi piłkarscy dryblerzy i najlepsi strzelcy? To Brazylijczycy. Ich futbol jest futbolem poetyckim i faktycznie wszystko w nim opiera się na dryblingu i zdobywaniu bramek. Catenaccio[2]i triangulacja[3] to piłkarska proza, przecież bazują na składni (syntaksa), to znaczy na grze kolektywnej i zorganizowanej; albo innymi słowy, na realizacji opartej na konkretnym kodzie.

W eseju z 1971 roku zatytułowanym Futbol jako język ze swoimi poetami i prozaikami Pier Paolo Pasolini, reżyser, pisarz i wielki pasjonat piłki nożnej, kreśli analogię między gatunkami literackimi a stylami gry, proponując podstawowe rozróżnienie między futbolem poetyckim a futbolem prozatorskim. Dychotomię, którą podziela José Miguel Wisnik, muzyk, kompozytor, eseista i profesor literatury brazylijskiej, w zakresie rozważań o futbolu, który tak bardzo kocha. (Między innymi jest wielkim kibicem Santosu). Dokonał tego w książce zatytytułowanej Remedium trucizna: o futbolu i o Brazylii, wydanej kilka lat temu.

Obecnie José Miguel Wisnik z przyjemnością zgadza się na rozważania o tym, co znaczy albo co może znaczyć Neymar dla historii swojego kraju – gracz nazywany żartobliwie „Baudelairem futbolu”. Siedząc wygodnie w swoim atelier w São Paulo, zastanawia się chwilę i wreszcie z jego ust zaczyna płynąć potok słów, przypominający wzbierającą rzekę.

Słowa rozmówcy

Brazylijski futbol wytworzył tradycję opartą na stylu eliptycznym, który polega na tworzeniu nieliniowych form zdobywania przestrzeni, na znajdowaniu wyłomów, przechodzeniu do ataku. Do takiego rozumowania skłania mnie to, co Pasolini napisał o futbolu prozy i o futbolu poetyckim. Mówi się, że futbol prozy jest bardziej liniowy, bardziej odpowiedzialny z punktu widzenia taktyki, drużyny, defensywy. Przechodzi do kontrataku, postępuje dzięki triangulacjom, podaniom krzyżowym i ruchom opartym na logice. Idea futbolu poetyckiego oznacza futbol, który tworzy niespodziewane przestrzenie, o formie nieliniowej, wykorzystując drybling jako kluczową metodę. Służy nie tylko do zdobywania terenu, ale też pełni rolę czysto estetyczną – dodatkową, lecz czasami również skuteczną.

Może być celem samym w sobie albo środkiem do zdobycia bramki. Na przykład Garrincha wykonywał zwody w swoich ostatnich ruchach (tych, które przynoszą gole albo sprawiają, że piłka mija bramkę), ale jednocześnie był bardzo skuteczny. W historii brazylijskiego futbolu były momenty chwały, gdy zwody były zarazem dodatkowe i skuteczne. Kiedy w latach trzydziestych Gilberto Freyre analizował Brazylię przez pryzmat socjologii, antropologii i historii, mówił, że tożsamość naszego futbolu była ściśle powiązana z tożsamością Mulatów. Brazylijski styl gry przemienił liniową grę Brytyjczyków w dionizyjski taniec, który łączył zwinne i delikatne ruchy capoeiry z sambą. I to oczywiście ma swoje konsekwencje dla odczytywania naszej kultury, w której skuteczność liczy się tylko wówczas, jeśli okazuje się dodatkowo przyjemna; innymi słowy, ideał to połączenie pracy i przyjemności. W tym kontekście brazylijski futbol jest i trucizną, i antidotum, ponieważ jest formą spełnienia kulturowego – jak muzyka popularna albo karnawał – ale jednocześnie stanowi problem, gdyż jest odbiciem kultury, która gloryfikuje odpoczynek z uszczerbkiem dla efektywności.

Możemy podjąć wątek futbolu i poezji, żeby przejść do Neymara.

Tak, ten wspomniany wcześniejszy okres był wstępem. Futbol brazylijski ukształtował football angielski w sposób, który Freyre definiuje jako skrzywiony, a Pasolini jako poetycki. To forma gry, która znalazła swój wyraz w Ameryce Południowej lat sześćdziesiątych i która wyróżnia się na mundialu w Meksyku w 1970 roku. W tamtym okresie futbol brazylijski stworzył cały repertuar zagrań nieliniowych, które mogą być traktowane jako formy eliptyczne; figury zarówno geometryczne, jak i retoryczne. Akcje, które bazują na podkręcanych piłkach i zmianach tempa. Wystarczy pomyśleć o różnorodnych formach zwodów: zwód w lewo, zwód w prawo, tak, nie, gra z czasem, z rywalem w sytuacji statycznej. Albo rowerek[4], wazelina[5], strzał w okienko prostym podbiciem, z tą nieregularną parabolą, miękką i zakrzywioną. Klasyczny repertuar, który jest obecny w futbolu brazylijskim od 1962 do 1970 roku. Od tamtej pory przetrwał jako cecha, która nas charakteryzuje, określa styl, mimo że od 1970 roku futbol brazylijski dostosował się do światowych standardów piłki, która wymaga odpowiedniego przygotowania fizycznego i atletycznego, gry zespołowej, nowego rozmieszczenia zawodników na boisku, specjalizacji ról w ataku i w obronie. Z tego powodu na mistrzostwach świata w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych testowano różne rozwiązania. W pewien sposób futbol poetycki zawsze był obecny, jak w 1982 roku z Zico, Sócratesem i Falcão. Albo w 1994 roku, w naszej krajowej lidze, w której Romario kontynuował prezentowanie futbolu eliptycznego. Aż do czasów Ronaldinho – geniusza, który przypomina cały repertuar z brazylijskiej historii futbolu. W jego kunszcie dostrzegamy strzały z podbicia Didiego, wazeliny Pelégo albo zwody Garrinchy. Jego gra jest manieryzmem artystycznym, spotkaniem ze słynnymi zagraniami. Ronaldinho jest tego świadomy i niczym pisarz, który cytuje innego, on cytuje gole piłkarzy z przeszłości.

I dochodzimy do Neymara.

Tak, wszystko właśnie po to, żeby dojść do Neymara. W okresie, w którym nikt jeszcze nie wierzył w istnienie tej tradycji poetyckiej, co więcej, kiedy wszyscy byli przekonani, że Brazylia znajduje się w schyłkowej fazie, w okresie wszechobecnego futbolu prozy, właśnie wtedy pojawia się Neymar – gracz reprezentujący uporczywość stylu poetyckiego. Ponieważ posiada on ogromny repertuar zwodów, trudny do opisania, który zaskakuje swoją kreatywnością, świeżością. To czysta elipsa. Wystarczy przypomnieć zwód piętą przeciwko Sevilli, który zaprezentował na początku swojej kariery w lidze hiszpańskiej. Coś zupełnie nieoczekiwanego. W Santosie zapowiadano, że Neymar będzie geniuszem piłki nożnej, odkąd ukończył trzynaście lat. Był częścią generacji wychowanej i przygotowanej do wielkiej piłkarskiej kariery. Często przy tego typu prognozach kończy się tak, że z dużej chmury mały deszcz, ale Neymar potwierdził wszystkie przepowiadane cechy i – oprócz swoich czarów z piłką – pokazał naturalną charyzmę, wzbudzał niezwykłą sympatię, zaprezentował wielką zdolność do gry swoim wizerunkiem, niczym gwiazda muzyki pop. Podbił serca fanek i całej opinii publicznej, a także zdobył uznanie grup kibicowskich innych klubów oraz byłych i obecnych gwiazd futbolu. Przez lata spędzone w Santosie zademonstrował całą swoją wszechstronność, zdolność do zwodów i potwierdził, że tradycja jest nadal żywa. Tak, Neymar jest poetą-graficiarzem, który idąc, maluje sonety na ścianach miasta. Fryzura, sposób podnoszenia kołnierzyka, jego radość po zdobytych bramkach – wszystko to tworzy część występu poetyckiego. Neymar jest gatunkiem popularnego dandysa, pełnego młodzieńczej energii, a zarazem mistrza młodego pokolenia. Wnikliwie śledzi to, co się dzieje na boisku, celnie podaje i ma dar finalizowania akcji. Nie jest zwykłym dryblerem, nie jest tylko dryblującym teoretykiem – jak Robinho, który źle zamykał akcje i wiele razy jego nawet najbardziej widowiskowe zwody były czystym efekciarstwem. Neymar prezentuje styl zaawansowany technicznie, ozdobny, ale też skuteczny. Skuteczny, bez rezygnowania z przyjemności dla oka. To zadziwiający rezultat. Nowy wymiar futbolu poetyckiego. Oglądano go w niezwykle interesujących sytuacjach. Dużo się mówiło o tym, że zaadaptował się w reprezentacji narodowej, co zademonstrował już w Pucharze Konfederacji. Brazylijczycy stosują styl gry, w którym potencjał Neymara jest wykorzystywany do maksimum. Pytanie kluczowe brzmi, jak przyjmie się w Barcelonie. Santos zdołał zatrzymać go aż do 2013 roku. Dla brazylijskiej samooceny istotna była świadomość, że niedawno uformowany gracz nie został natychmiast sprzedany do klubu europejskiego, a tymczasem Neymar sam chciał zostać w Santosie. Upieram się przy twierdzeniu, że przeszedł do Barcelony tylko po to, żeby móc dojrzeć w światowym futbolu.

Futbol poetycki Neymara i futbol prozy FC Barcelony. Czy te dwa wymiary mogą dobrze funkcjonować razem?

Futbol Barçy nie jest futbolem prozy. To wyjątkowa mutacja futbolu, w którym zdobywanie pola gry odbywa się w sposób typowy dla holenderskiego futbolu totalnego, natomiast sposób prowadzenia piłki i styl gry, nazywany tiki-taką, są specyficzne dla futbolu południowoamerykańskiego. Można zdefiniować go jako bardzo zręczny futbol prozy, nieakademicki. Mimo to obecność Messiego, głęboka przenikliwość i zwody przesądzają o jego południowoamerykańskim charakterze. Jestem zdania, że w swoich najlepszych momentach Barcelona osiągnęła kwadraturę koła: połączyła prozę i poezję, futbol europejski i południowoamerykański, przewyższyła dychotomię. Co wydarzy się z Messim i Neymarem w składzie? Mają odmienny styl. Zwód Messiego nie jest tak efektowny jak Neymara, ale jego sposób przemieszczania się z piłką przy nodze jest skuteczny, prawie magiczny, trudno zrozumieć, jak to robi. Neymar nie porusza się jak Brazylijczyk. Jego intuicja jest błyskawiczna, wystarczy chwila, by wykorzystał szansę, którą dał mu rywal. Messi jest linią prostą, Neymar elipsą. Ich współpraca to coś nowego i nadzwyczaj interesującego. Sądzę, że będą się uzupełniać. Pod warunkiem, że Neymar będzie wiedział, jak sprytnie się odnaleźć w tym nowym kontekście.

Mogi Das Cruzes

Chaotyczy ruch uliczny, przeszywające klaksony motocykli i motorynek. Duże prędkości, drapacze chmur, niskie domy, wiadukty zawieszone ponad kolumnami samochodów, przemysł, niedokończone budynki, slumsy. São Paulo, megalopolis z jedenastoma milionami mieszkańców, wydaje się nieskończone, jakby nie chciało się rozstać z podróżującym. Rozciąga się wzdłuż autostrady Ayrtona Senny, trzypasmowej, najnowocześniejszej w kraju, poświęconej narodowemu bohaterowi – pochodzącemu z São Paulo tragicznie zmarłemu kierowcy wyścigowemu. Zginął w wypadku 1 maja 1994 roku podczas Grand Prix San Marino na torze Imola. Autobus opuszcza Terminal Rodoviário do Tietê (największy w Ameryce Łacińskiej i drugi na świecie po terminalu autobusowym w Nowym Jorku), mrowisko pasażerów, którzy przyjeżdżają i odjeżdżają. To już czas odjazdu, ale trudno mu wyjechać z korka, autobus ociera się o ciężarówki i samochody, które zmieniają pasy z nadmierną łatwością.

Opłata drogowa. Zmiana autostrady, kierunek Itaquaquecetuba, miasto otwiera swoje podwoje, zostawiając przestrzeń zielonemu krajobrazowi wzgórz ułożonych wzdłuż autostrady. Latawce, które trzepoczą wysoko na niebie, i boiska piłkarskie na ziemi, zagubione między slumsami wznoszącymi się na zboczach. Czerwone cegły niczym klocki lego z kunsztem złączone przez dziecko, prowincjonalne dachy; paraboliczne osłony, które przykrywają niedokończone konstrukcje. Stojące wody, spalone samochody, chłopcy, którzy przejeżdżają przez autostradę na rowerach, żeby dotrzeć do domu, wioząc torby z zakupami. Dalej nagłe i szybkie obniżenie gór Itapeti. W głębi drapacze chmur Mogi das Cruzes, jednej z gmin Alto Tietê, regionu usytuowanego na wschodzie metropolitalnego São Paulo – miejsca, w którym Neymar da Silva Santos grywał w piłkę i gdzie urodził się jego syn, Neymar Júnior.

Czterysta tysięcy mieszkańców – ta liczba w ciągu ostatnich piętnastu lat wzrosła prawie dwukrotnie z powodu migracji ludności, która codziennie rano rusza do stolicy i każdej nocy, siedząc na ławkach stacji Luz de São Paulo, czeka cierpliwie na pociąg linii jedenaście Kolei Metropolitalnej, na moment, gdy znajdą się stłoczeni na pokładzie skrzypiącego konwoju, który wiezie ich do domu, dudniąc i przechylając się z jednej strony na drugą. Tak czy inaczej w Mogi nie brakuje pracy: giganci przemysłowi, tacy jak General Motors, Valtra (wytwórca traktorów i maszyn), Grupo Gerdau (hutnictwo), mają tu swoje zakłady i zatrudniają znaczną część populacji. Sektor usług może się poszczycić takimi potęgami jak Tivit i Contractor, dwiema największymi firmami telemarketingowymi. Rolnictwo kwitnie: warzywa, grzyby, owoce khaki, kumkwaty i kwiaty. Przede wszystkim ochridee – niewiarygodne, przepiękne, wielokolorowe, białe z odcieniem różu, fioletowe albo jasnoróżowe, a także dzika orchidea (nazwa naukowa: Dendrobium nobile). Można je podziwiać w jednej z atrakcji turystycznych miasta: Orchidarium Orientalnym. Orient. Na początku XX wieku Mogi doświadczyło lawiny japońskich migracji; mężczyzn i kobiet, którzy zajmowali się rolnictwem, uprawianiem kwiatów i handlem. Efektem było pojawienie się społeczności, która nie zapomniała o swoich korzeniach: powstały budowle, restauracje, stowarzyszenia kulturalne, szkoły. Nawiązano też partnerstwo z japońskimi miastami Toyama i Seki. Symbolem migracji z Kraju Wschodzącego Słońca było Torii, portal w stylu japońskim wznoszący się u bram miasta, który jednak został zburzony wiosną 2013 roku ze względu na bezpieczeństwo drogowe. Wcześniej uszkodziły go obfite deszcze. Żywioły były bardziej łaskawe dla innego symbolu Mogi, błyszczącej rzeźby ze stali nierdzewnej o wysokości trzynastu metrów. Na pierwszy rzut oka może przypominać ona postać Don Kichota z La Manchy, ale w rzeczywistości jest to hołd złożony Gasparowi Vazowi w czterysta pięćdziesiątą rocznicę założenia miasta. Vaz był konkwistadorem, który otworzył pierwszą trasę z São Paulo do Mogi i założył miasto w 1560 roku. Z alei inżyniera Miguela Gemmy – gdzie lśni zbroja poszukiwacza przygód, kiedyś zagłębiającego się w region w poszukiwaniu złota albo Indian, których czyniono niewolnikami – autobus dojeżdża w kilka minut do terminalu Geraldo Scavone. Godzina wystarczy, żeby przebyć niemal pięćdziesiąt kilometrów, które dzielą Mogi od São Paulo. W dzielnicy Vila Industrial wyściełanej brukowymi ulicami wznosi się stadion miejski Francisco Ribeiro Nogueiry, znanego jako „Nogueirão”. Ogromna brama jest zamknięta. Ktoś się pojawia, by otworzyć stadion klubu piłkarskiego União Mogi das Cruzes, który 7 września 2013 roku obchodzi stulecie istnienia. Jego twórcami byli Chiquinho Veríssimo, biały kupiec, i Alfredo Cardoso, czarnoskóry szewc. Założyli klub w Dniu Niepodległości Brazylii. Koszulka w czerwono-żółte paski albo czerwona, a jako maskotka wąż z gór Tietê („mogi” w języku tubylców oznacza „rzekę kobr”). União to jeden z najstarszych klubów w regionie. W swojej długiej historii pierwsze kroki stawiali w nim tacy piłkarze jak Cacau, dziś w Stuttgarcie, Maikon Leite, dziś w Náutico, albo Felipe, który gra we Flamengo. Mimo to poziom sportowy zawsze oscylował tu między amatorstwem (w 1947 roku klub wygrał Turniej Regionalny Amatorów) a niższymi ligami brazylijskimi. Złota era drużyny wypadła w latach dziewięćdziesiątych, kiedy walczyła o awans do najwyższej ligi mistrzostw São Paulo. Nie udało się, a swój jedyny tytuł klub wywalczył w 2006 roku: mistrzostwo drugiej ligi São Paulo. Trzy lata później doświadczył najbardziej katastrofalnego sezonu w swojej historii. União, albo „Brasinha”, jak nazywano miasto, zamieniło się w „najgorszą drużynę świata”: 18 porażek w 19 meczach i aż 75 straconych goli – rekord, który klub przypłacił spadkiem do czwartej ligi. Dziś nic nie idzie jak po maśle – ani jeśli chodzi o rezultaty, ani o sytuację ekonomiczną. Tak się złożyło, że setnej rocznicy nie było okazji świętować właśnie z wyżej wymienionych powodów. „Patrzymy znacznie dalej w przyszłość”, mówił prezes klubu, Senerito Souza.

Tymczasem trzeba się przygotować do następnych rozgrywek. O 11.30 pierwszy skład gra przeciwko rezerwom. Jest słonecznie, a ceglany komin po przeciwnej stronie stadionu rozciąga swój cień nad zielonym trawnikiem. Na boisku za metalowymi kratami, które oddzielają teren gry od trybun (mieszczących dziesięć tysięcy widzów), dyrektor sportowy Carlos Juvêncio – nazywany „Centkowanym” ze względu na białe plamy, które na jego twarzy pozostawił trądzik – obserwuje uważnie najmłodszych. Kiedy chłopcy kierują się do szatni, podchodzi, żeby z nami porozmawiać.

Jakim piłkarzem był Neymar da Silva Santos, zwany Tatą, ojciec Neymara Júniora? „Dobry atakujący, siódemka. Grał z boku boiska, był szybki, zdolny, miał niezły zwód, zawsze ustawiał się przodem do rywala. I przede wszystkim był facetem radosnym, ekstrawertycznym; dobrym człowiekiem, z którym łatwo można było się porozumieć”. Tę opinię podzielają także jego inni byli koledzy z boiska, choćby obrońcy Montini i Dunder czy bramkarz Altair. Wszyscy zgadzają się, że Neymar był wielki, gdy miał piłkę przy nodze. Napastnik w starym stylu, który strzelał niewiele, ale dostarczał piłki swoim kolegom i umiał wymieniać podania. Inaczej wygląda sprawa, kiedy pytamy o zdolności ojca i syna – za sprawą „spadku”, który Neymar Júnior przejął po swoim przodku. Centkowany, który spotykał ojca Neymara na boisku w 1993 i w 1994 roku, grając z numerem trzecim w União, dobrze pamięta Neymara Júniora uczepionego szyi swojego ojca. „Przyprowadzał go na treningi. Był maskotką drużyny”. Potwierdza, że obaj mają tę samą łatwość w kontakcie z piłką i dryg do dryblingu, ale syn jest szybszy, bardziej sprawny, zwinniejszy, ma więcej fantazji. Tego samego zdania jest Waldir Peres, były bramkarz reprezentacji narodowej, który grał na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku i był trenerem União w 1993 i w 1995 roku. „Neymar Júnior ma większy repertuar zwodów, jest bardziej bezpośredni i zawsze szuka rozwiązania na strzelenie gola. A do tego posiada zdecydowanie lepszą technikę”, dodaje Lino Martins, który pod koniec profesjonalnej kariery wylądował w União razem z ojcem Neymara, a później był trenerem Juninho w młodzieżowych drużynach Santosu.

Neymar da Silva Santos przechodzi do União Mogi w 1989 roku. Ma dwadzieścia cztery lata. Urodził się w Santosie 7 lutego 1965 roku jako środkowe dziecko Berenice, gospodyni domowej, i Ilzemara, mechanika. Ma brata, José Benício, zwanego „Nicinho”, i siostrę Joannę d’Arc, czyli Jane. Rozwija swój piłkarski talent w młodzieżowych ekipach Santosu, a jako szesnastolatek przechodzi do Portuguesy Santisty, gdzie staje się profesjonalistą. Po odejściu z tego klubu rozpoczyna pielgrzymkę po różnych drugorzędnych drużynach: Tanabi w regionie São Paulo, Iturama i Frutal, ze stanu Minas Gerais. Tu, na południowym wschodzie kraju, Neymar zaczyna chorować na gruźlicę i jest zmuszony przez rok odpocząć od piłki. Decyduje się porzucić futbol i wrócić do pracy w warsztacie mechanicznym swojego ojca, ale pojawia się oferta Jabaquary, legendarnego klubu z regionu Baixada Santista. Mimo że jego ojciec sceptycznie podchodzi do sprawy, Neymar przyjmuje ofertę: w ciągu tygodnia pracuje jako mechanik, a w weekendy gra. Rozgrywa cztery dobre mecze, jeden z nich towarzyski przeciwko União Mogi. Dulcídio Wanderley Boschilla, sędzia tamtego spotkania, poleca go włodarzom Mogi, którzy wydają się szczerze zainteresowani. Po pierwszym spotkaniu z zawodnikiem wysyłają go natychmiast, by trenował z drużyną. Podczas drugiego spotkania Neymar podpisuje kontrakt z José Eduardo Cavalcantim Teixeirą, zwanym Ado, ówczesnym prezesem, na jeden sezon – do końca grudnia 1989 roku. „W tamtych czasach wynagrodzenie nie było jakąś wielką sprawą – wspomina Pintado. – Sponsorem było UMC: Uniwersytet Mogi. Płacili nam w realach brazylijskich, mniej więcej trzysta pięćdziesiąt miesięcznie, wystarczało to na względnie dobre życie”.

Po różnorodnych sezonach, przenosinach z jednego miasta do drugiego, z jednej szatni do drugiej, Neymar odnajduje spokój w Mogi. Błyszczy na boisku i walczy z całych sił o mistrzostwo ligi A3 – aż do momentu, w którym zwraca na siebie uwagę innych klubów. Władze Rio Branco, klubu z Americany, małego miasteczka w stanie São Paulo, są pod dużym wrażeniem po meczu Neymara przeciwko ich ekipie na starym stadionie Rua Casarejos (dziś na jego miejscu wznosi się centrum handlowe Mogi Plaza). Chcą za wszelką cenę mieć go w swoim klubie. Rio Branco, mimo porażki z União, zdobywa mistrzostwo i uzyskuje awans do drugiej ligi São Paulo. Potrzebują napastnika, żeby wzmocnić zespół. Składają dobrą ofertę, którą Neymar zamierza przyjąć. Nie wolno mu przepuścić takiej okazji. „Potrzebował pieniędzy, żeby pomóc rodzinie. Chciał kupić dom swoim rodzicom, którzy mieszkali w Baixada Santista”, wspomina Moacir Teixeira, były skarbnik União. Neymar mówi to głośno i wyraźnie członkom zarządu klubu, którzy nie wyobrażają sobie, by mogli pozwolić mu odejść. „Był naszym najlepszym napastnikiem, wspaniałą osobą, która zasługiwała na zbieranie owoców swojej pracy”, przyznaje Moacir, który w tamtym momencie, razem z dziewięcioma innymi kibicami União, organizuje zbiórkę pieniędzy, żeby przebić ofertę Rio Branco. Dokument z udziałem dziesięciu firm, datowany na 21 grudnia 1989 roku, poświadcza porozumienie. Grupa inwestorów podpisuje się pod kontraktem Neymara, dzięki czemu może pozostać w Mogi. Wartość tej operacji to sto tysięcy w walucie cruzado novo, dziesięć tysięcy od każdego sygnatariusza. „Bez procentów – przypomina Moacir – bez czerpania z tego jakichkolwiek korzyści finansowych”. Kwota równa pięćdziesięciu pięciu tysiącom obecnych reali, olbrzymia suma pieniędzy jak na tamte czasy. Neymar może wreszcie kupić swojej matce dom w São Vicente, może nawet pozwolić sobie na kupno samochodu marki Monza. Staje się bogaty, ale reformy ekonomiczne – plan reform Collora – sprawiły, że traci oszczędności. W pierwszym sezonie gra w União, ale w drugim, w związku z brakiem perspektyw uczestnictwa klubu w jakimolwiek turnieju, przechodzi do Coritiby, Catanduvense i wreszcie do Lemense.

Myśli o założeniu rodziny. W 1991 roku, mając dwadzieścia sześć lat, żeni się z Nadine Gonçalves w kościele São Pedro o Pescador, w São Vicente. Znają się od czasu, gdy ona miała szesnaście lat, a on osiemnaście.

5 lutego 1992 roku w Mogi das Cruzes rodzi się ich pierwszy syn. Przychodzi na świat o 2.15 nad ranem. Wody odeszły matce dzień wcześniej, gdy wychodziła do Santa Casa de Misericordia, dużego biało-niebieskiego budynku, który wyróżnia się w centrum miasta. Poród jest naturalny, bez jakichkolwiek komplikacji. Matka i noworodek, który waży 3,780 kilograma, mają się dobrze. Aż do momentu narodzin ojciec nie wie, że będzie to chłopiec, bo cena badania ultrasonograficznego przekraczała jego możliwości. Pierwszym lekarzem, który zajmuje się matką i dzieckiem, jest doktor Luiz Carlos Bacci – dziś już nieżyjący – a później opiekę nad nimi sprawuje także Benito Klei. Wie, że niemowlę jest synem zawodnika União, któremu kibicuje, ale dopiero kilka lat później, ponownie czytając akt urodzenia, zdaje sobie sprawę, że pomógł przyjść na świat gwieździe Santosu.

„W tamtym okresie Neymar Júnior jeszcze nie nosił irokeza, więc trudno było go rozpoznać”, żartuje ordynator oddziału ginekologii i położnictwa szpitala Santa Casa. Odpowiedzialny za podwiezienie rodziny Da Silva Santos do domu jest Atilio Suarti, fizjoterapeuta União. Ojciec Neymara wcześniej dzwoni do kolegi i prosi o odebranie najbliższych z kliniki położniczej.

Ale jak nazywa się maleństwo? Rodzice mają wątpliwości, jakie imię dać swojemu pierworodnemu. W pierwszej chwili Nadine proponuje imię Matheus, a ojciec się zgadza. Dają je na tydzień na próbę, ale ich nie przekonuje i wreszcie, kiedy ojciec Neymara idzie zarejestrować go w urzędzie stanu cywilnego, zmienia pierwotną koncepcję i opowiada się za swoim własnym imieniem: Neymar, z dodatkiem „Júnior”, choć w rodzinie wszyscy będą go nazywać „Juninho”. Przybycie bociana uszczęśliwiło Nadine i Neymara seniora. „W hotelu, na zgrupowaniu, wydawał się bardzo podekscytowany – wspomina Waldir Peres. – Przysiągł, że pewnego dnia jego syn będzie najlepszym graczem w Brazylii”. To stwierdzenie wywołało mnóstwo żartów i salw śmiechu. Rodzina Da Silva Santos mieszka na czwartym piętrze, w bloku C, na osiedlu Szafirowym, pod numerem 593 przy ulicy Ezelindo da Cunha Glória, w dzielnicy Rodeio. Jest to dzielnica mieszkalna klasy średniej, oddalona o trzy kilometry od centrum, wybudowana przez miejską spółdzielnię związku zawodowego metalurgów. Budynki o pastelowych fasadach wznoszą się na wzgórzu u stóp pasma górskiego Itapeti, skąd rozciąga się widok na całe Mogi. Nowoczesne mieszkanie, opłacone przez União de Mogi. Niewielu dziś pamięta tamtego chłopczyka z kręconymi włosami, który mieszkał w tej dzielnicy do ukończenia czwartego roku życia. „To była cicha i spokojna rodzina, nie dawali nikomu powodów do plotkowania na swój temat”, przyznaje Licianor Rodrigues, sąsiadka rodziny Da Silva Santos. W czerwcu 1992 roku, w niedzielę po meczu przeciwko Matonense, ojciec Neymara (który strzelił wyrównującego gola dla União) decyduje się odwiedzić rodzinę w São Vicente przed pójściem na trening. Wkłada walizki do monzy. Nadine siada z boku, a Juninho, który ma zaledwie cztery miesiące, śpi na tylnym siedzeniu.

Dzień jest deszczowy, asfalt mokry. Szosa Índio Tibiriçá jest dwukierunkowa, to długa górska przełęcz, nawet w normalnych warunkach trudna do przebycia i niebezpieczna. Co sto metrów znak ostrzega przed ryzykiem wystąpienia obfitych mgieł, a w niektórych miejscach ogranicza prędkość do zaledwie czterdziestu kilometrów na godzinę. W pewnym momencie samochód, który jedzie z naprzeciwka, wjeżdża na sąsiedni pas. Ojciec Neymara skręca, próbuje się usunąć z drogi i dodaje gazu, ale jedzie na piątce i nie udaje mu się uniknąć zderzenia. Drugi pojazd uderza wprost w drzwi kierowcy. Lewa noga Neymara przemieściła się na prawą stronę, biodro i miednica także ucierpiały. Nie może się poruszyć. Jest pozbawiony nadziei i mówi to swojej żonie, która – jak się wydaje – umiera.

Oboje patrzą na siebie: nie ma Juninha. Są przekonani, że uderzenie wyrzuciło go na zewnątrz. Boją się, że stracili go na zawsze. Ojciec Neymara błaga Boga, żeby zabrał jego, ale uratował Juninha. Samochód znajduje się na skraju przepaści. Nadine nie może wyjść przez swoje drzwi, bo pod nimi znajduje się uskok przepaści, którą płynie potok. Zatrzymują się dwa samochody. To właśnie ci ludzie dobrego serca znajdują Juninha, który wpadł pod siedzenie. Jest cały we krwi. Horror rodziców narasta. Ambulans przewozi ich do najbliższego szpitala. Tam ojciec znowu spotyka żonę i syna. Nadine, poza kilkoma otarciami, nie stało się nic poważnego. W ramionach trzyma Juninha, na którego głowie przyklejono wielki plaster. Było dużo krwi, a tylko jedna rana na czole, spowodowana przez fragment szkła z rozbitego okna. Ale Neymar nie wyszedł z wypadku bez szwanku: przemieściła mu się miednica. To poważne obrażenie. Trzeba go natychmiast operować. Dziesięć dni rekonwalescencji w szpitalu i później cztery miesiące w łóżku, jest podłączony do piekielnej machiny, która utrzymuje go w odpowiedniej pozycji.

Przez prawie rok nie może grać – to rok wizyt lekarskich, ćwiczeń rehabilitacyjnych oraz fizjoterapii z pomocą Atilio Suartiego i Antonio Guazzellego, masażysty União. Poważny wypadek na zawsze naznacza karierę piłkarską ojca Neymara. Kiedy wraca na boisko, nie jest już tym samym zawodnikiem, ale to nie z tego powodu kończy karierę, a ze względu na pracę i źródło zarobków. Wraca na środek boiska w czerwonej koszulce União de Mogi podczas meczu towarzyskiego. Jest 31 maja 1995 roku, trwa świętowanie wznowienia kariery Nogueirão. Gościem honorowym jest Santos, który gra w Divisão Especial (dzisiejsza Serie A1), podczas gdy Mogi rywalizuje w lidze Intermediária (obecnie A2). Santos ma takich graczy jak Toninho Cerezo i Jamelli. Mogi, trenowane przez Waldira Peresa, wierzy w swojego bramkarza, Haroldo Lamouniera, i w Ricardo. W trakcie meczu twarzą w twarz stają Edson Cholbi Nascimento, Edinho, syn Pelégo, i Neymar da Silva Santos, ojciec przyszłej gwiazdy – Neymara Júniora. Z jednej strony chłopak, który słuchał rad ojca dotyczących tego, jak postępować w życiu; z drugiej ojciec, który dawał i nadal daje swojemu synowi rady, jak stać się wielkim piłkarzem i jak wybrać odpowiednią ścieżkę kariery. Bramkarz ma dwadzieścia pięć lat, dla niego to spotkanie nie ma większego znaczenia. Napastnik ma trzydzieści lat i zapamięta ten mecz do końca życia, przecież rywalem jest Santos, a on jest odpowiedzialny za wykonywanie rzutów wolnych. Ale Edinho zatrzymuje jego strzały bez problemów. Neymar marnuje wszystkie okazje. Szkoda. Zawodnicy Mogi pragnęli zwycięstwa, ale nie udało im się pokonać zawodowców. Mecz kończy się remisem 1:1. Gole strzelali Jamelli dla Santosu i Gilson da Silva dla Mogi. To wynik godny, jakby nie było. Święto okazało się sukcesem.

Rok później, 11 marca 1996 roku, rodzina Da Silva Santos powiększa się. Rodzi się Rafaela, a Neymar po latach udanego pobytu w União decyduje się obrać inną ścieżkę. Wraca do São Vicente i tymczasowo osiedla się w dzielnicy Náutica 3, w domu swoich rodziców. Szuka nowej drużyny i znajduje ją w Operário de Várzea Grande, w stanie Mato Grosso. Maninho de Barros, prezes klubu, widział go podczas meczu, jak gra w barwach Batel de Paraná. Szuka wzmocnień do zespołu. Nie wie, jak nazywa się tamten zawodnik, który rozgrywa znakomite spotkanie i nawet zdobywa bramkę. W przerwie pyta o niego Laurinho, napastnik Paranaguy; później, tuż po meczu, idzie się z nim spotkać i proponuje mu kontrakt z Várzea Grande. Neymar musi to przemyśleć i omówić z rodziną. Neymar ojciec akceptuje propozycję po rozmowie z jednym z członków zarządu Operário. Dzięki temu kontraktowi będzie mógł pomóc rodzinie. Patrzy na trójkolorową koszulkę. Jego debiut w półfinale turnieju stanowego potwierdza nadzieje prezesa: strzela gola i zalicza asystę w wygranym 4:1 meczu przeciwko Cacerense. W finale Operário spotyka się z União de Rondonópolis. Mecz rozgrywany jest na wyjeździe i kończy się remisem. Neymar nie pojawia się na boisku. W rewanżu, 3 sierpnia 1997 roku, z Neymarem ojcem na murawie jego ekipa wygrywa 2:1. Dla Operário to dwunasty tytuł mistrzowski stanu Mato Grosso; dla Neymara da Silvy Santosa jedyny tytuł w jego karierze piłkarskiej. Kończy ją w tym samym 1997 roku, mając trzydzieści dwa lata. Czuje się stary; po wypadku jego ciało nie reaguje już tak, jak powinno; ból daje o sobie znać podczas treningów i meczów. Nieprzerwane kontuzje ciążą i jemu, i jego rodzinie, kontrakty są coraz mniej dochodowe i na tym poziomie nie może oczekiwać więcej. Wraca do domu, by rozpocząć nowe życie. Czeka go w nim wiele niespodzianek.

São Vicente

Puchary, trofea, medale; różnych kształtów i rozmiarów, z różnorodnych metali, wywalczone w wielu dyscyplinach sportu – witryny Klubu Żeglarskiego Tumiaru przywołują wspomnienia o tytułach zdobytych podczas stu ośmiu lat istnienia klubu. Założony w celu „gromadzenia młodzieży wokół ćwiczeń sportowych, a zwłaszcza aktywności żeglarskiej” klub otwiera swoją pierwszą siedzibę na wybrzeżu w São Vicente, obok historycznego portu Tumiaru, od którego nazwy otrzymuje imię. Obecnie biało-czarny dwupiętrowy budynek, na którym umieszczono herb klubu (dwa skrzyżowane wiosła, koło ratunkowe i rok 1905), z numerem 167 wznosi się przy placu, który cały świat nazywa placem pocztowym, a który tak naprawdę jest placem Coronela Lopesa.

Jesteśmy w centrum São Vicente, pierwszego miasta założonego przez Portugalczyków w Ameryce Południowej, dokładnie 22 stycznia 1532 roku. Stolica miniregionu Santos, São Vicente, dzieli się na wyspę i sąsiednie miasto. Słynie z turystyki i sklepów, które ciągną się wzdłuż głównej ulicy, a także zabytku zaprojektowanego z okazji pięćsetlecia Brazylii przez architekta Oscara Niemeyera. Biała platforma na szczycie wyspy Porchat oferuje niewiarygodny widok na wybrzeże. Obowiązkowy punkt turystyczny. Ciekawa okazuje się też wycieczka z przewodnikiem do obiektów Klubu Tumiaru (tych w centrum; siedziba żeglarska znajduje się na wybrzeżu): odkryty basen, siłownie, sala gimnastyczna – gdzie odbywają się kursy capoeiry, tańca, taichi, judo, gimnastyka – i wreszcie wysoki pawilon do piłki halowej. Ogromny, z półłukowym sklepieniem, wielkimi oknami, które oświetlają salę, wielopoziomowymi trybunami i parkietem z drewna, zniszczonym przez dużą liczbę rozegranych meczów. O tej porze, rano, jest pusty, ponieważ treningi i kursy zaczynają się w południe, ale to tu, na tym boisku Neymar Júnior rozpoczyna przygodę z piłką jako sześciolatek.

Piłka zawsze była jego miłością, obiektem pożądania, od początku przejawiał szaleńczą pasję do futbolu. Tak jest także w maju 2012 roku, gdy przyznaje: „Piłka to najbardziej zazdrosna kobieta, jaka istnieje. Jeśli nie traktujesz jej dobrze, przestaje cię kochać i może zrobić ci krzywdę. Ja kocham ją do szaleństwa”. I swoim postępowaniem potwierdza te słowa od dzieciństwa. Nadine, jego matka, pamięta pewną sytuację. Podczas gdy ona kupowała ziemniaki na targowisku, dwuletni Juninho puścił jej dłoń i przeszedł przez ulicę, ryzykując utratę życia, żeby podnieść małą żółtą plastikową piłkę. I pamięta – przy wielu okazjach opowiada to też sam Neymar – że jej syn zasypiał, przytulając piłkę. Przez lata zgromadził w swoim pokoju aż pięćdziesiąt cztery piłki. Nie był to pokój dziecięcy, lecz raczej schowek na piłki. Było ich aż tyle, że Juninho musiał się zwijać w rogu łóżka, bo przez stertę różnorodnych piłek, które gromadziły się na kocu, nie mógł nawet wyciągnąć nóg. Piłki nie brakuje też na zdjęciach z dzieciństwa: już jako kilkulatek nosił koszulkę Santosu, a pod pachą piłkę w biało-czarne łaty. Ojciec Neymara był zdumiony, gdy Juninho, mając trzy lata, zamiast trzymać piłkę w rękach i mówić: „Jest moja”, jak wszystkie inne dzieci, kopał futbolówkę stopami. Dla niego futbol już wtedy był poważną sprawą. Miał to, co Brazylijczycy nazywają „jeto”, czyli „predyspozycje”. W domu dziadków, w dzielnicy Náutica 3, ojciec, matka i dzieci śpią w tym samym pokoju. Między materacem, szafą i kufrem przestrzeń jest mocno ograniczona, ale Juninho wykorzystuje do maksimum maleńki korytarz, aby grać w piłkę. Materac jest idealny do rzucania się na niego niczym bramkarz: parady, skoki i wybicia z linii. Kiedy się męczy, nie waha się zaangażować swojej siostry i kuzynki Jennifer, by pełniły rolę słupków od bramki, gdy on w tym czasie będzie wykonywał rzuty wolne i karne. Mimo to wcale nie z powodów piłkarskich Neymar Júnior zwraca na siebie uwagę.

Były finały sezonu 1998, poszedłem oglądać mecz na plaży Itararé, w São Vicente. Tumiaru grało przeciwko Recanto da Villa. Martwiłem się z powodu mojego syna; odwróciłem głowę, żeby zobaczyć, gdzie usiąść, i moją uwagę zwróciło małe dziecko, bardzo szczupłe, z krótkimi włosami i cieniutkimi nogami. Biegało do góry i na dół po trybunach, postawionych specjalnie z tej okazji. Biegało z niezwykłą łatwością, jakby robiło to na zupełnie płaskiej powierzchni, bez jakichkolwiek problemów. Biegało bez choćby chwili wytchnienia. Zaskoczyły mnie jego zdolności, zwinność i motoryka. Coś dziwnego było w tym chłopaku, takie małe dziecko. Zdecydowanie odróżniał się od innych dzieciaków. Zapaliła mi się lampka w głowie i zapytałem przyjaciela: „Co to za dziecko?”. Powiedział mi, że to syn Neymara, który był na boisku z Recanto i właśnie wykonywał rzut karny. Obserwowałem jego ojca: dobre warunki fizyczne i duża kontrola nad piłką. Patrzyłem na Nadine, matkę, obecną na spotkaniu – była szczupła i wysoka. Natychmiast pomyślałem o czynniku genetycznym; rodzice dziecka byli dobrymi biotypami. Nasuwało mi się więc pytanie: „Jak to dziecko będzie grało w piłkę?”.

Roberto Antônio dos Santos, „Betinho”, jak wszyscy go nazywają, był zachwycony, gdy pierwszy raz zobaczył Neymara Júniora. Odkrył gwiazdę, o której dziś mówią wszyscy. Ma pięćdziesiąt sześć lat i podczas rozmowy raz po raz wybucha śmiechem; pochodzi z São Vicente – były prawy skrzydłowy w drużynach amatorskich. Betinho pracuje z młodzieżowymi zespołami Santosu i podróżuje po Brazylii i świecie w poszukiwaniu nowych talentów. To on w 1990 roku odkrył w Beira-Mar – klubie piłki halowej São Vicente – Robsona de Souzę, Robinho, dziś numer siedem w Milanie. W biurze na drugim piętrze Vila Belmiro, stadionu Santosu FC, Betinho wspomina:

W tamtym okresie byłem trenerem Klubu Żeglarskiego Tumiaru. Stworzyłem drużynę z chłopaków urodzonych między 1991 a 1992 rokiem, w celu wywalczenia mistrzostwa w São Vicente. A zatem po meczu poszedłem porozmawiać z jego ojcem, żeby zobaczyć, czy otrzymam pozwolenie na zabranie go na testy do Tumiaru. Ojciec Neymara wyraził zgodę, chłopiec pojechał ze mną. Gdy pierwszy raz zobaczyłem, jak dotyka piłki, serce zaczęło mi bić mocniej. Przeczuwałem, jakim geniuszem może się stać. Zrozumiałem, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Po Robinho wyszukałem w São Vicente kolejną perłę. Talent do futbolu często wykazują biedniejsze dzieci. I w São Vicente było wiele osób, które wywodziły się z biednych regionów; rodzin, które nie mogły pozwolić sobie na życie w Santosie, bo było zbyt drogie. Tak, to jest kopalnia złota.