Nic prócz O
- Wydawca:
- PIW - Państwowy Instytut Wydawniczy
- Kategoria:
- Poezja i dramat
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-66272-45-3
- Rok wydania:
- 2019
- Słowa kluczowe:
- język
- kategoria
- krystyny
- mapie
- pisze
- poetką
- prócz
- srebrnym
- tłumaczone
- wierszy
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Nic prócz O”
„Nic prócz O” to wybór wierszy znakomitej poetki, eseistki i tłumaczki literatury francuskiej i hiszpańskojęzycznej, Krystyny Rodowskiej. Obejmuje wiersze z lat 1968–2018, a więc pięćdziesięcioletni dorobek poetki. Autorka kilkunastu tomów wierszy i laureatka wielu nagród poetyckich, uhonorowana srebrnym medalem Gloria Artis, członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i PEN Clubu oraz Poetas del Mundo [Poeci świata]. Jej wiersze tłumaczone na wiele języków to przykład poezji lingwistycznej, wywodzącej się z poetyckich poszukiwań Paula Valery’ego czy awangardowych wierszy Juliana Przybosia. Sama poetka tak pisze o swojej poezji: "Myślę, że każda indywidualna poezja musi odkryć dla siebie swój język: wydobyć go z języka ojczystego, danego nam wszystkim. To prawdziwe wyzwanie dla poety, ponieważ nie gdzie indziej jak w języku i poprzez język rozstrzyga się jego tożsamość.” Ale poezja Krystyny Rodowskiej to również magia, czary i miłosne zaklęcia. Myślę, że raczej to właśnie ta druga, magiczna, kategoria wierszy Krystyny Rodowskiej sprawia, że poezja ta jawi się jako zjawisko osobne i fascynujące na mapie polskiej poezji współczesnej. Wiersze Rodowskiej są zaklinaniem i o s w a j a n i e m świata w najbardziej etymologicznym sensie tego słowa.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krystyna Rodowska
Redaktor prowadzący: Anna PiwkowskaOpracowanie redakcyjne: Anna PiwkowskaPosłowie: Katarzyna BieńkowskaKorekta: Aleksandra NiziołProjekt graficzny okładki: Piotr KieżunSkład i łamanie: Aleksandra OlmińskaIlustracja na okładce: Litografia Johna Goulda, „Ramphastos dicolorus (Linn.)”, „A Monograph of the Ramphasidae, or family of toucans”, London: 1833. Biodiversity Heritage Library. Domena publicznaWydanie pierwszeWarszawa, 2019© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019
© Copyright by Krystyna Rodowska, Warszawa 2019ISBN 978-83-66272-45-3Księgarnia internetowawww.piw.plPolub PIW na Facebooku!www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczyPaństwowy Instytut Wydawniczyul. Foksal 17, 00-372 Warszawatel. 22 826 02 01E-MAIL:piw@piw.plKonwersja:eLitera s.c.
Z TOMUGESTY NA ŚNIEGU, 1968
.
DOJRZEWANIE WINOGRON
Stanisławowi Grochowiakowi
Gdy kiście brzemienne
jestem przy nadziei:
czekam rozwiązania wezbranej zieleni
już w klinicznej bieli
Miąższ wycieknie sokiem
Słodka po nim plama
Żebra liści szronem
zapiszą się w szybie
Kształt winogron zrywam
już w milczeniu soków
i owoc wyciskam
z obwódek i oków
W którejś winnej uczcie
zapije się oko
1967
.
CZTERY PRZYKAZANIA OGNIA
I
bez twego oddechu
najstarsze dęby
nie wróżą klepki
II
nad krzewem gorejącym
i ptak najszczerszy
nie ćwierknie
III
płomień gdy śni o bąblach
języczy się jasno
IV
gorze tym
którzy w ogniu
kurczą się
o skórę
.
OFELIA
Głos jej tonie w zalewach oddechu
w wodorostach zaplątanych słów
w ustach bulgocą synkopy
zachodzącej kantyleny
Niewinność ma puste ramiona
w teatrze okrucieństwa Hamleta
Gałąź śpiewki chwyta za włosy
gałązka za bardzo czepliwa
pion przechyla w bezsilność poziomu
W drobnej fali ostatniej nuty
są zielone pokarmy podwodne
przeźroczystych słów wypowiedzianych
kępą ciszy – stałym lądem słów
W śpiewnym wianku odchodząc
podwodna
dziurawiona ujadaniem gwiazd
idzie prosto na ostrza ryb
w mrocznym mule zaniemówienia
1967
.
CZYTANIE
wodzę po sękach
zatopionego dębu
i zawieszam łaskę pytania
kruchy kostur palca –
na spękanej skórze
cudzych drzwi
po tamtej stronie
chorał głosów trących się w iskrzeniu
od których zapalam z trudem
zdolność przenikania
.
BALLADYNA
W gładkim czole
uwiązł cień
plama ciemna choć wykol sumienie
Kształty nie śpią
czuwa wiatr
od wspomnień rozdzwoniła się noc
Powtórz cios!
Zakop twarz!
Uśmiech który rozdarłaś!
Ścieżki snu
w malin krwi
Jawną pręgą wschodzą widoki
W gładkim czole
uwiązł cień
Pod
grzywką zasycha krew malin
Siny świt
szczęka w drzwiach
białym zębem
butelki mleka
.
WŁASNA TWARZ
W pierwszą noc wiosny gdy gwiazdy są tak blisko
że siadają w sierści srebrnych psów
a bruzdy rozchylonej ziemi
kołyszą ciała zapachów
i strumienie – gołębie snu
W czas topnienia obcości
na polach widocznych z porażonych okien
(barwa kwiatu rozrywa mi oczy
nie poznaję już że to róża
zamszowa rękawiczka w której
podaje się od wieków zachwyt)
W czas odwagi nadania nazwy
wydobycia z mulistych zapaści
nietkniętego kształtu jednej kropli –
mówię cicho najprościej:
Miłości moja
oddaję ci własną twarz
zaciągniętą innymi twarzami
twarz od spodu
najstarszą – najmłodszą
spod ostrego nowiu łagodności
.
PROŚBA O ŚMIERTELNOŚĆ
I mówią zmysły:
pokój w ciemnościach
niebiosa w ogniach
Jerzy Liebert, „Próby”
Nie wiem
czy odetchnę jeszcze w nowym słowie
jak nie wiem
czy dotrzepoczę myślą
otwarcia powieki
Proszę o śmiertelność
Jeśli chcę czegoś sięgnąć
to stropu twej czaszki której nie powtórzę
sklepieniem katedry srebrnej jak gruźlica
w wielkich płucach nocy
a nawet w palcach gdy w nich tylko miara
twej nieobecności
Anatomia jest dorzecznym nie dosłownym
miejscem z którego wyjąć można
żebro miłości
Proszę
o śmiertelność z tobą
o skorupkę jajka
o włos spadły na talerz
z twej chwilowej głowy
Do czasu bądźmy
na łasce
wieczoru gorzkich herbat w sygnaturce łyżki
1966
.
W POŚCIELI
Rankiem – opłotki palców
skostniałe na śniegu
wścielają sypkie przezieranie śmierci
ścieżki snu obleka gołoledź
Wieczór – jedwabiem wargi
wciąż niescerowanym
ścieli nas
w ciemnym podmuchu miłości
.
GRABARZE
Pragniesz mnie?
Swój bieg ścigasz we mnie
Ruchliwe pstrągi krwi
wibrują w chłodnych żyłach ziemi
Szukasz mnie?
Ileż mitów przepłoszę w tobie
o bieli bezbronnej w okrzykach
pochwyconej w korzenie
zgłodniałego drzewa
Otwórz mnie
wiatrem westchnień
błękitnymi nożami błyskawic
Pęknie wreszcie nasienie twej mocy
i zapadnie w strefy łąk znużonych
Pogrążony
im grób głębszy
dłużej będziesz śnił o zmartwychwstaniu
.
BIAŁE NOCE
dla A.T.
Cóż stąd że tyle wiemy o swej osobności?
Wiedza nas tylko miłośniej spopiela
i liczyć każe głuche młotki serca
w tętniącej kuźni jeszcze ciepłej skóry
Wypływasz w morze własnego wieczoru
ja się gdzie indziej wybieram tajemnie
i wspólna – właśnie śmiertelność tej pory
gestów na śniegu prószących bezsennie
Czuwam więc dzisiaj sklepieniem tej nocy
nad niedogasłą iskrą twego ciała
Cóż stąd że ty gdzieś w obłędnej karocy
mkniesz przez wyboje i splątane prawa?
1967
.
SOSNORYT
Gałąź sosny
spojrzeniem trącona
obsypała mnie śmiechem iglastym
W piasku
– jawie dziobatej o cierpliwych deszczach –
stopy wiersza zasypię
Kołysz teraz sosno
Utajona w swych słojach
wyjaśniasz mi nagość
i sęk z tobą
a drzewa wstyd we mnie
Chcę twój zapach wywołać
znaleźć jego imię
krople żywic
wywyższyć w łzy słońca
Gruboskórna po ludzku
czyś ty w drzeworycie
czy ja? – w piasku dziobatym
(deszcz niedawną ospą)
gdy usypiam korzenie
obudzona sosną?
.
ZNUŻENIE
La chair est triste, hélas!
et j’ai lu tous les livres
Stéphane Mallarmé, „Brise marine”
o drzewo osmucone
niedoniesioną koroną
literami szłam lasem stłumiona
pniem mijana
dotykiem sękata
w piach wpisana korzeniem pokrętnym
szorstko w białych włóknach
korzona
spierzchło sucho zielone listowie
i maliną zapiekła przecinka
w miąższu ciemnym
strudzone podróże
i krzew płonie nim błękit wypowie
aż rudzona zjesienniałym jeżem
wpełzłam w znaczeń butwiejących leże
.
RUCHOME PIASKI
(z inspiracji filmem „Kobieta z wydm”)
Zasypani powracają do tego co najbliższe
Ich słuch jest wynikiem przesypywania się piasku
w przeźroczystych klepsydrach ciał
Miarka piasku, miarka losu
Ich źrenice są otwarte i czarne
jak obojętność wody pozostałej na dnie
W języku silnych tutaj: pij zabij!
Po sznurowej drabince wyobraźni
wspina się z dołu tylko śmiech
W ich słonej skórze są powiększone ziarna
wszystkich tajemnic
ławice snu przejęte koralowym dreszczem
wilgotne pnie dotyku z bolesnym nacięciem
Nad głową ptak się waży jeszcze nienazwany
Zasypani powracają do tego co najdalsze
bo nie wiedzą że piekłem jest właśnie ucieczka
.
PRZECHODZENIE
Ta ulica w nocy płonie przeciągle
A w witrynach
chryzantemy strzępią rude jęzory
Na podwórku wierzba
szlocha w tynki
Twoje okno gwiazdą przechodzi
Spowiadają się stopy ziemi
przez kratę brukowych kamieni
1966
.
PRZEMIANY
Nagle zadrżało coś, jakieś przemycone piękno
I tylko to jest ważne.
Gabriel Celaya, „Tajemnica dziury w całym”
Stare mity grają w teatrze nowych znaczeń
Nietożsamości dowód wystawia nazwisko
Miłość wymienia ciała Jednym tchem przypadku
Pejzaż chwil mnie wymieni na słowa ginące
Dziś w powietrzu karnawał Tak głośno od kwiatów
że na skraju bieli przeczuwam konwalie
W bezkresnym łożu rodzą ciepłe noce
tarłowisko gwiazd Na piasku
szumią muszle Już z pamięci morza
Wyobraźnia sezon koncertów otwiera
Wojny odmieniają rodzaje broni
Nienawiść zmienia tylko maski
Okoliczności podrobią i uczciwą pamięć
A ja kwestę odprawiam na cel niewidoczny
w zapadłej kruchcie piękna I zazdroszczę drzewu
gdy burym pąkiem wróbla zapowiada kwiaty
Beztroska? Może jednak warto
uczyć się patrzeć rozważać obrazy
przystanąć choćby przed kamienną Niobe
o rysach wszystkich matek które pchnięto
cieniem
.
ANTYFONA POWSZEDNIA
Pod twoją obronę uciekam się
święte słowo rodzicielskie
Moim głodem i nadzieją
racz się żywić w potrzebach swoich
Z mojego losu
kładź swój ubity trakt
i na wszelakie przygody
wiedź mnie nierozważnie
Od twojej zemsty uciekam
słowo zdradliwe po którym
moje życie jest sierotą
Słowo złowione lecz nieuchwytne
Ogniowa próbo powietrza
w którym tli się nienasycenie żywiołów
Zapisana w konstelacjach ułudo harmonii
o której nic nie wie oddech ani tumult krwi
Moim przelotem iskry
zapal czyjś aż rzeczywisty las
A zapomnij o wszystkim co potrafisz
gdy spod powiek róża daje ognia
Z TOMUSTAN POSIADANIA, 1981
.
ZNAKI ŻYCIA
wieczne roz-
poczynanie niesłyszalnym
zdaniem
nie wiem skąd jestem
kto się tu pozbiera
majaczenie ramion wynoszących
pod wyślizgane niebo niewyraźną klęskę
człowiek jakiś
zawiany
własnymi skrzydłami
zasypianie z drzazgą
miłości pod powiekami
publiczne czernienie humoru
(byle nie przybrał innej barwy)
docenianie konkretu
kontraktu
ledwie ciało
którym wyglądam
nieostro
z prymitywnej wyrzutni
znaków życia
.
Z CYKLURWAĆ KSIĘŻYC PROSTO Z KRZAKA
.
BRZEMIĘ
jeszcze twej małej złości
nie ubiłam w piąstki
jeszcze dla twego płaczu
nie mam słów kołyski
najruchliwsza z tajemnic
kiedyż dam ci ciało
jeszcze dla twego głodu
nie ma mlecznych deszczów
z kryjówki – płci przebiśnieg
nie wykwitł mi jeszcze
jeszcze mnie kształt twej wargi
nie przedstawia przodkom
tajemnico zaprzeszła
kiedyż dam ci imię
ty jesteś moje brzemię
nim cię wtuli światło
i obca perła losu
tak mocno uwierasz
to z bólu
ciebie wydam
czerwiec 1968
.
RĄCZKI MOJEGO SYNA
dotykają moich oczu
badają
na co zastawiam pół widoczne sidła
z poruszonej twarzy
wybierają
ślepe naboje łez
rączki mojego syna – niemowlęta ręki
nieświadome
formuły stosu i całopalenia
pozdrawiają
zwierzę ognia z pazurkami blasku
rączki mojego syna – zachłanne rozgwiazdy
rączki mojego syna – prowizorka chwytań
szałasy wrażliwości
sklecone
z najdrobniejszych palców
rączki mojego syna – ten zapach palczasty
rączki mojego syna – niewidomy jaśmin
rwą księżyc prosto z krzaka
1970
.
NOWE OCZY
dlaczego – pytasz – mam rozdarte spodnie?
nasze zabawy dostały oczu
akurat na kolanach
a ty chcesz łatać to co lata?
ciągle chcesz ze mnie zrobić
człowieka
z kumplami
zrywaliśmy cudze jabłka
(świeciły jak gwiazdozbiory!)
a niebo nic
gdzieś zapodział mu się ten karzący
(za takie rzeczy?) pradawny
miecz
hi hi hi
zmyśliła go na pewno stara
siostra od religii
której Pan Bóg pomieszał się z zapachem
jabłonek za blokami
a jej kolana niedowidzą
czy Pan Bóg był jeszcze
przed dinozaurami?
przecież kiedyś i on musiał powstać
ja lubię
nieznane zwierzęta – od nich
świat jest jeszcze dziwniejszy
chyba dlatego będę zoologiem
jutro pięć lekcji
dostaniemy
nowe oczy
metody
znaki nieskończoności
całuję cię ∞ razy twój
syn
październik 1978
.
PAŹDZIERNIK MIESIĄCEM OSZCZĘDNOŚCI
(dialog z dzieckiem)
Mam pomysł: zaróbmy jakieś mnóstwo
Trochę wrzucisz mi do glinianej świni
– Lepiej pomnóżmy jesień
Jeszcze jej trochę jest
– Kupisz mi nowy płaszczyk?
Ile będzie kosztował?
– Patrz, parę złotych
przykleiło się do twojej podeszwy
1975
.
Z LĘKÓW I MARZEŃ DZIECIŃSTWA
Chichoczącą
tajemnicę tulisz w twych szczupłych ramionach
Bo ty nie ogarniasz mnie już okiem wnętrza
tam gdzie wezbrałem ciałem
Rosnę
znacznie wolniej niż zwierzę
kłuję cię przeczuciami moich metamorfoz
W mych zabawach w świat
hoduję jelonka z ciepłą mamą Ro
kocicę z puchatymi kłębuszkami małych
Trzymam cię na łańcuchu
słowa które może być tylko tobą:
mama
Wszystko inne jest bezdomnością
rozpędzoną jak potwór
w płaszczu mych przerażeń
Przyciąga mnie Potwór
z nieskończonym ogonem i przepaścią gęby
Żeby się bardziej nie bać nadaję mu kształty
uśpione w ciągu dnia w lufach moich kredek
Bawię się w tę podniecającą wojnę
Wywołuję Go sam z czarnych łbów zapałek
Dlatego ciebie proszę o kolory nieba
I żebyś została
ta sama
długowłosa jak bardzo ciepła noc
gdy kiedyś
ty oprzesz się na mnie
Daj mi tę gwiazdę
z twych wysokich oczu
Obiecaj
że Go pokonasz
1978
.
LISTY DO MOICH SIÓSTR
Marysi i Małgosi – umysłom ścisłym
1
Dlaczego od lat nie piszecie siostry
bliźniacze krople deszczu w ogrodach początku
siostry spłodzone przez ojca
waszego który jest w niebie bezsenności
zmieszany z ziemią – wreszcie nieskończony
Dlaczego podwyższacie pułap
milczenia między naszymi wieżowcami
siostry na krwi rozstajach
bez znaków bez świateł
Bliźniaczki źródeł gotujące mleko
dzieciom waszym – cudzym
w ramionach przedszkoli
bliźniaczki z ustami karmionymi papką
unieważnionych snów
Dlaczego milczycie
2
Siostry moje mieszkanki
zdmuchniętego bez śladu dnia
planowo powiększające kieszeń
spółkujące w marzeniach z przyśpieszeniem waszych aut
zamrażające męża by starczył na lata
intymnej niechęci łykające pastylki
pośrodku nawiedzonej nocy
Siostry moje nabożne
w kościele i na dyskusyjnym nabożeństwie
z udziałem niewiernych
Wasza matka ze ściśniętym łonem
wygrzebuje drobne
odłamki siebie z małżeńskich gruzów
dopiero teraz odcina pępowinę
wymiata wasz krzyk głodu
uśmierzany mlekiem
Siostry i cóż wy na to
z precyzyjną bronią umysłu
w laboratoriach Światła
Siostry otwartego zakonu
który złożył przysięgę względności
ani szczęśliwe ani nieszczęśliwe
ani wolne ani przysposobione do niewoli
Idące na dno ofelie
z biblią Women’s Lib
3
Marto – cierpliwa wodo czasu
Wando
W Cuernavaca żebrząca o polską szarugę
Helgo – chilijska Circe która zmieniasz
generałów w wieprze uzbrajasz eskadry motyli
Gizelo nad Sekwaną rybo księżycowa
Ewo upału – zimne ostrze pasji
Maricruz – wolna córko
seksualnych burz z błyskawicą śmierci
Rito skorpioniego jadu samobójcze żądło poezji
Barbaro – w świece dusz zmarłych wpatrzona
odwalcie kamień snu
waszych siostrzyc nad Odrą i Wisłą
które na szóstą jak zwykle
nastawiły budzik
1976
.
W JĘZYKU OGNIA
Ogień nigdy się z nas nie wyleczy
Ogień którym przemawia nasz język
Jacques Dupin
Gdy czyny szukają sprawcy
rozwiązuje się język ognia
w scenerii kraju zmówionego z wojną:
domy zasobne wylatują w powietrze
od ust odpadają fajki
kto jeszcze zdąży umeblować głowę
Goździk ognia
broczy ciągle w plakacie historii:
nasze orły wypatrują z daleka wroga
wiewiórki gromadzą zapasy
nasze gesty padają twarzą w śnieg
kamień z serca odrasta
przyszłość dymi
Dotykam wypalonych w tym języku
Najlepiej opanowały go dokumentalne zdjęcia
i krzyk z głębi snu
Moje lęki szukają sprawcy
(który jest słowem wiatru na zbiórce wydarzeń)
Rozgałęzia mnie podszept
najżywszych z żywych: nieobecnych
zbiegłych w gąszcz buszującej wśród ich kości wiosny;
wielkodusznie
wywołują dla mnie brzóz stadko
ze zwęglonych wnętrzności
Bratam się z drzewem pożaru
z drzewcem bitew
toczących się dalej w prywatnej historii
Bratam się z każdą samotnością
rozdrapującą ciemność do najpierwszej krwi
na zaślizganej drodze cieni
Wołam matki w palącym się dziecku
które rozpozna wspólna wieczność
Mamo – uwierz w ogień wszechobecny
W jego język boleśnie palący
Nie ma ciała co ochroni przed zimnem myśli
Nasze ciała zarośnięte wiatrem
Nikt nie dba o nie w dzień zaduszny
Mówię do was w języku ognia
Pytam
jak z płomieni najdotkliwszych losu
gołymi rękami wynieść siebie?
1971
.
PERPETUUM MOBILE
Szukaj siebie
w doświadczeniach dnia i przejęzyczeniach nocy
Który ogień cię sparzy jest już twoim piętnem
Niczego poza tym nie wymyślisz
Najtrwalsze sny ludzkości zostawiam na półce
Strzeż się!
Dlaczego nie śpią ci niemi
odkopani z muzeów okrucieństwa
ci bez oczu bez ciała bez butów
których urosły góry
fotogeniczne w kolorowych slajdach
oni tańczą
podcinani batami światła
padają i ostatkiem sił znów tańczą
między nami tylko cienki próg
między nami stanęła zgroza
moich zabaw lalkami w ich świecie kolczastym
Przychodzę nie w porę
nie rozdrapuję wspomnień
ale oni zaludnili wszystkie czasy
za chwilę reflektor zabawi się ze mną
wybierze mi ostatni wyraz oczu
Uciekałam z nieznanym towarzyszem drogi
(mieliśmy stworzyć nowy ród by nie zginął człowiek)
każda ulica donosiła: tędy przeszli
kontynenty całowały na znak: ci są winni
Przydrożny kościół
owionął nas chwilową ulgą
zbiorowa modlitwa brzmiała
jak głos straconych
który zaufał ofierze śmierci
Byliśmy bezpieczni
póki strach znów nie zaczął
zrywać ze ścian świętych obrazów
naszej męki:
szukają nas
wiedzą
przewidują
że nie zechcemy latami pamiętać
Gdzie się schronić
doczekać chwili odrodzenia