Strona główna » Obyczajowe i romanse » Odkupienie

Odkupienie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8178-060-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odkupienie

„Gdyby nie Brian, nie poznałabym smaku szczęścia, nie dowiedziałabym się, czym jest prawdziwa miłość. (...) Ale również nie poczułabym goryczy odrzucenia i samotności gorszej od tej, której doświadczałam od najmłodszych lat. Nie zaznałabym prawdziwego bólu – takiego odczuwalnego każdą cząstką ciała i umysłu. Takiego, który uniemożliwia oddychanie, wyzuwa z chęci do życia, doprowadza na skraj obłąkania. Wpycha cię w ramiona czarnej rozpaczy. Pozbawia wiary i nadziei na lepsze jutro”.

 

Brian Wild za wszelką cenę dążył do osiągnięcia obranego celu. Nie oglądał się za siebie ani nie zważał na konsekwencje, jakie niosły ze sobą jego działania. Dzięki temu zdobył wszystko, o czym marzył. Prócz najważniejszego – miłości. Tak przynajmniej było, dopóki nie poznał Olivii Henderson – córki jego największego wroga. Nie zdawał sobie sprawy, że ta żywiołowa dziewczyna wywróci jego życie do góry nogami. Że obudzi w nim uczucia, które – jak sądził – zdołał lata temu pogrzebać. Zagubiony, poddał się obsesji, jaką była złożona po śmierci ojca obietnica. Dokonał zemsty, ale nie przyniosła mu ona spokoju i satysfakcji. Stracił nie tylko ukochaną kobietę, lecz także marzenia, które odważył się wreszcie snuć. Został sam ze swoimi demonami. Zraniony i zdesperowany, postanawia odkupić własne winy. Nie będzie to prosta droga, zwłaszcza że piętno zemsty mocno wypaliło się w sercu obojga bohaterów.

 

 

Niewielu pisarzy posiada taką wrażliwość jak Ewa PirceOdkupienie to jej kolejna powieść, naładowana emocjami i postaciami tak realnymi, że można odnieść wrażenie, jakbyśmy znali ich osobiście. Ta historia pokazuje nam, jak wielką wartość dla człowieka ma wybaczenie i Odkupienie win. Pokochacie tę książkę równie mocno jak ja.

Gosia Kolacka, @zakochana.zaczytana

 

Obietnica spełniona, Odkupienie do spełnienia?! Ewa Pirce nie zwalnia tempa i serwuje czytelnikowi wybuchową mieszankę. Kontynuacja cudownej historii Olivii i Briana, która wciąga od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca.

Janka Heron, czytelniczka

 

Połączyła ich zakazana miłość, która w jednej chwili rozpadła się niczym domek z kart… Odkupienie to niezwykle emocjonująca opowieść o walce o osobę, którą darzy się ogromnym uczuciem. Historia Briana i Olivii poruszy nawet najtwardsze serca. Roztrzaska Twoją duszę na drobne kawałeczki, by następnie posklejać ją na nowo. To opowieść, od której nie sposób się oderwać, trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Ewa Pirce znów wzrusza i zachwyca!

Katarzyna Chrześcijan, @kasia_recenzuje

 

Ewa Pirce powraca w wielkim stylu. Czekałam na tę książkę z niecierpliwością. To pełna intryg, zawirowań i kłamstw historia o sile miłości. Dobrze się zastanów, komu tak naprawdę możesz zaufać. Jak potoczą się losy Briana i Olivii? Czy mężczyźnie uda się odzyskać jej zaufanie? Miłość rządzi się własnymi prawami; tak jak na wojnie, i w miłości wszystkie chwyty dozwolone! Gwarantuję, że takiej mieszanki emocji i zwrotów akcji nie zapomnisz przez długi czas! Czy Brian i Olivia dostaną swoje szczęśliwe zakończenie? Przekonasz się, sięgając po drugi i ostatni tom serii. Ile jesteś w stanie poświęcić, by uzyskać Odkupienie?

Marta Bobola-Zagożdżon, @marta_ksiazkowa_kraina

 

 

Czy pomimo kłód rzucanych pod nogi Brian będzie walczył o Odkupienie swoich win? Emocjonalny rollercoaster, którym przewiezie nas autorka, to jazda bez trzymanki – z pewnością będziecie chcieli więcej.

Ewelina Pańczyk, @gypsy_girl_recenzuje

Polecane książki

Prezentowany zbiór rozważań traktujących o pamięci zbiorowej, jej mityzacjach jest kontynuacją poszukiwań inspirowanych od wielu już lat, a prowadzonych aktualnie przez Katedrę Teorii Polityki i Myśli Politycznej Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych UŁ. Formuła tej monografii odbiega...
Czy możliwy jest socjalizm humanistyczny, system, w którym najważniejszy jest człowiek, a nie wskaźniki produkcji? Notoryczny socjalista Jan Strzelecki wierzył, że tak. Wybór pism Jana Strzeleckiego przedstawia ideowy rozwój – a także niedostępne teksty – być może najważniejszego polskiego myśliciel...
Od właściwego zamknięcia ksiąg zależy prawidłowe sporządzenie sprawozdania finansowego. Podane w „Ściądze Księgowego” wskazówki ułatwią takie zorganizowanie prac, aby sporządzane sprawozdania były rzetelne i nie wymagały późniejszych korekt...
Stanisław Przybyszewski „Requiem aeternam” zaliczał do cyklu swoich poematów prozą albo rapsodii. To szokujący współczesnych, a zachowujący do dzisiaj swą oryginalność manifest panseksualistycznych poglądów Przybyszewskiego, zaczynający się od znamiennego zdania „Na początku była chuć”. Wedle sł...
Książka "Testament duchowy. Gdy noc staje się jaśniejsza niż dzień" to tytuł doskonały zarówno dla wierzących, jak i niewierzących. Ojciec Augustyn Pelanowski pisze dla wszystkich, którzy szukają Boga, którzy mają potrzebę spojrzenia w głąb siebie, którzy pragną odnaleźć sens i cel swojego życia. Si...
Książka dotyczy form współczesnej komunikacji społecznej i jej skutków w postaci tworzenia oraz odtwarzania definicji zjawisk i procesów mających podstawowe znaczenie dla porządku społecznego. W publikacji nawiązano do terminów kluczowych dla reprodukcji życia społecznego, takich jak bezpieczeństwo,...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ewa Pirce

Copyright ©

Ewa Pirce

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2019

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Na okładce zdjęcie Kamila Nizińskiego

(www.kamilnizinski.com

Instagram: kamilnizinski

Facebook: nizinskikamil)

oraz

Moniki Synytycz

(Instagram: synytycz

Facebook: monikasynytyczpl)

Redakcja:

Anna Wasińska

Korekta:

Anna Kędra

Magdalena Zięba-Stępnik

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-060-5

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Dla mojego Ptysia –

dziękuję za każde piękne wspomnienie,

które mam dzięki Tobie.

PROLOG

Cocaine – Bebe

Aston

To tylko kilka lat. Będę cię odwiedzał, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność, i obiecuję często pisać. Poproszę mamę, aby do snu czytała ci moje listy, a ty zamkniesz oczy i wyobrazisz sobie, że jestem obok.

Słowa Briana rozbrzmiewały w mojej głowie, przynosząc złudne ukojenie. Minimalnie łagodziły ból, który jakiś czas temu osadził się w moim sercu.

Siedziałem na najwyższym stopniu werandy, a wiatr rozwiewał moje zdecydowanie za długie już włosy. Wspinające się po kręgosłupie zimno paraliżowało każdy mięsień w moim zbyt szczupłym ciele. Za duża, sięgająca kolan bluza, którą odziedziczyłem po starszym bracie, nie zapewniała ciepła.

Podciągnąłem nogi pod brodę i objąłem je rękoma, aby choć odrobinę się ogrzać. Wbiłem zmętniały wzrok w skrzywioną uliczną latarnię, a w mojej głowie wyświetliły się obrazy spędzonych z Brianem chwil. Tęskniłem za nim i bardzo się martwiłem. Już dawno nie dostałem od niego żadnego listu, a minęło naprawdę sporo czasu, od kiedy wyjechał. Mama często powtarzała, że o nas zapomniał, lecz ja wiedziałem, że to nieprawda. On nigdy by o mnie nie zapomniał… Ona tak, ale nie on.

Bałem się, że ktoś go skrzywdził, że nigdy nie wróci i nikt nie wyzwoli mnie z tego domu, którego nie cierpiałem. Brian był moim jedynym ratunkiem. Wierzyłem, że pewnego dnia pojawi się w progu, aby mnie ze sobą zabrać.

– Co ty tu, kurwa, robisz, mały pojebie?! – mroźne powietrze przeszył nagle znienawidzony przeze mnie głos Bucka.

Skuliłem się jeszcze bardziej, próbując zapanować nad formującą się w żołądku gulą strachu. Jedyne, czego w tym momencie pragnąłem, to stać się niewidzialnym.

– Ja tylko czekam – wymamrotałem zlęknionym głosem. – Nic nie zrobiłem, przysięgam – zapewniłem. Z trudem przełknąłem dławiącą mnie ślinę.

Trząsłem się, spoglądając nerwowo w stronę drzwi. Marzyłem, by pojawiła się w nich matka i stanęła w mojej obronie.

– Ona śpi… – Na spierzchniętych wargach Bucka wykwitł krzywy uśmieszek. – Tak się spiła, że odleciała. – Z jego gardła wyfrunął szyderczy śmiech. – Twoje nadzieje, że ktoś tu przyjdzie, są całkowicie płonne.

Zbliżył się, pociągając solidny łyk z butelki, którą przez cały czas trzymał w dłoni. Wiedziałem, że to cuchnący tani bourbon ze sklepu na rogu.

– Na co czekasz?! – zagrzmiał. – Znów na wieści od braciszka? – zadrwił, ocierając z brody resztki alkoholu, którym się opluł. – Na to, że listonosz przyniesie ci od niego miłosny liścik?

Zakołysał się na piętach. Złapał za drewnianą kolumnę, podtrzymującą rozsypujący się daszek werandy, inaczej by na mnie upadł. A kiedy rzucił pustą butelką przez całą długość tarasu, wcisnąłem się w balustradę. Sięgnął do ucha, by wyciągnąć zza niego papierosa, a następnie po zapalniczkę do kieszeni brudnych dżinsów.

– Przynieś mi flaszkę – rozkazał, podejmując próbę odpalenia peta.

Podniosłem się bez słowa i ze spuszczoną głową pokonałem krótką odległość dzielącą mnie od drzwi. Poruszając się na palcach, wszedłem do domu. Mama spała na kanapie. Zatrzymałem się przy niej, żeby naciągnąć na jej obnażone piersi koszulkę. Zgarnąłem ze stolika do połowy wypełnioną alkoholem butelkę i mimo że nie chciałem tam wracać, powlokłem się z powrotem na zewnątrz.

Buck opierał łokieć o zdewastowaną poręcz. Nienawidziłem tego faceta całym sobą, ale musiałem go znosić. Utrzymywał nas, czego nie omieszkał wypominać przy każdej nadarzającej się okazji.

Kiedy do niego podszedłem, wyrwał mi z rąk butelkę i od razu się do niej przyssał. Wyobraziłem sobie, jak krztusi się płynem. Ta myśl wywołała na moich ustach lekki uśmiech.

– Co? Tak ci wesoło?! – ryknął Buck, kiedy zauważył moje zadowolenie.

Natychmiast spoważniałem.

– A może chcesz spróbować, co? – Wyciągnął ku mnie drżącą dłoń, w której ściskał butelkę.

Zaprzeczyłem ruchem głowy, automatycznie cofając się o krok. Wtedy Buck odbił się od barierki i podsunął mi butelkę pod sam nos.

– Masz.

Odwróciłem głowę w bok, zasłaniając usta dłonią. Wstrzymałem oddech, gdy stęchła woń alkoholu, którą ział, podrażniła moje nozdrza.

– Co, kurwa? Sprzeciwiasz mi się?!

Zanim się spostrzegłem, chwycił mnie za tył głowy. Jego wielka pięść zacisnęła się na moich włosach. Pod powiekami poczułem łzy. Zagryzłem dolną wargę, żeby nie zaskamleć z bólu.

– Nie… Ja nie chcę. Zostaw mnie, Buck, proszę.

Głośne błagania kierowałem do mężczyzny, a nieme – do mamy. Chciałem, żeby się zbudziła i usłyszała mój krzyk. Lecz ona mnie nie słyszała. Nigdy mnie nie słyszała.

– Zrobisz, co ci każę, pieprzona pokrako… – Pchnął mnie tak mocno, że nie zdołałem utrzymać równowagi i z całym impetem poleciałem na ziemię.

Upadając, uderzyłem głową w kant stojącej nieopodal szafki. Blisko skroni eksplodował ból, który zablokował moją koordynację ruchową. Dlatego zanim zdążyłem się podnieść, ściskająca moje gardło ręka Bucka osadziła mnie w miejscu na dobre. Nie zdążyłem nawet pisnąć, nie mówiąc już o zaczerpnięciu oddechu, gdy obrzydliwy płyn wypełnił moje usta. Krztusiłem się, machałem rękami i nogami, a paląca ciecz wyciskała mi łzy z oczu. Wątłymi siłami walczyłem o wolność.

– Pij, mały skurwielu… pij – powtarzał, owiewając moją twarz śmierdzącym oddechem. – Pij, kurwa… Już ja wychowam cię na prawdziwego faceta, mały cwelu…

To był dzień, który zapoczątkował moją udrękę. Całkowicie zniszczył dziecięcą naiwność i ufność. Chlebem powszednim stało się poniżanie i znęcanie – zarówno psychiczne, jak i fizycznie. Umarła we mnie wszelka niewinność. Pozostał jedynie chłód i pokłady złości, które z upływającym czasem nawarstwiały się zamiast maleć.

Tego dnia zacząłem tracić również coś znacznie cenniejszego. Coś, co sprawia, że jesteśmy zdolni do poświęceń. Coś, dzięki czemu utrzymujemy się na powierzchni z nadzieją, że lada chwila ktoś poda nam pomocną dłoń i uratuje przed utonięciem, mimo że wokoło znajduje się jedynie pochłaniająca nas i zalewająca desperacją woda.

To zdolność do odczuwania miłości.

Zdolność, która z dnia na dzień zanikała, aż w końcu straciłem wiarę, że na horyzoncie pojawi się ktoś, kto wyraziłby chęć jej uratowania.

Uratowania mnie.

PUNKT1

Losing Your Memory – Ryan Star

Aston

8 lat

Zapatrzony w przejeżdżające samochody wyobrażałem sobie, że któryś z nich zatrzymuje się przed naszym domem i wysiada z niego mój brat, który przyjechał, żeby zabrać mnie daleko, daleko stąd. Ta wizja prześladowała mnie przeszło trzy lata. Działo się tak za każdym razem, gdy znajdowałem chwilę, by usiąść na najwyższym stopniu werandy. To tutaj mogłem tak naprawdę odetchnąć, lecz z drugiej strony – tutaj też nawiedzały mnie niespełnione obietnice, złudne nadzieje i wydumane marzenia. A każdy następny raz sprawiał, że łącząca mnie z nimi lina pękała coraz bardziej.

– Aston! – usłyszałem dobiegający z wnętrza domu ochrypły głos mamy. Najwyraźniej obudziła się z narkotycznego snu, w który zapadła kilkanaście godzin temu.

Niechętnie się podniosłem i z opuszczonymi ramionami poczłapałem do środka.

– Aston! – ponaglała mnie, jęcząc, jakby coś ją bolało.

– Idę już, mamo! – odkrzyknąłem w odpowiedzi, ciągnąc nogę za nogą jak skazaniec zmierzający na egzekucję.

– Podaj mi coś do picia i tabletkę od bólu głowy, bo zaraz zwariuję – nakazała, gdy tylko przekroczyłem próg salonu. – I, na Boga, zasuń te cholerne zasłony, jest zdecydowanie za jasno. – Naciągnęła na twarz wełniany koc.

– Trzeba było tyle nie pić – burknąłem pod nosem zamiast ugryźć się w język.

– Coś ty powiedział?! – Matka szybko odrzuciła pled i spiorunowała mnie zamglonym wzrokiem.

Dziwne, że to usłyszała. Moje prośby o jedzenie jakoś do niej nie docierały – pomyślałem zgryźliwie.

– Jak ty się do mnie zwracasz?! Chyba się zapominasz, nie jestem twoją koleżanką, tylko matką!

W zadziwiającym jak na jej stan tempie zeskoczyła z niegdyś beżowej kanapy. Zachwiała się i gdyby nie chwyciła za brzeg stolika, jej kościste ciało runęłoby na podłogę.

Zacisnąłem usta, żeby znowu czegoś nie palnąć, i powlokłem się do kuchni. Kątem oka zobaczyłem, że znowu klapnęła na sofę.

– Jakim prawem tak do mnie mówisz? – ciągnęła. – Jestem twoją matką i należy mi się szacunek.

– Tak, mamo. Przepraszam – odparłem z obojętnością.

Powiedziałem to, co wiedziałem, że powinienem powiedzieć, a co już dawno temu straciło dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Te trzy słowa stały się puste i nie miały już żadnej wartości, jak wiele innych, do których jeszcze niedawno przywiązywałem olbrzymią wagę.

Wyciągnąłem ze zlewu najmniej brudną szklankę, opłukałem ją pobieżnie i napełniłem po brzegi rdzawą wodą z kranu. W posklejanym taśmą pojemniku znalazłem aspirynę – stały element wyposażenia tego domu – i wróciłem do salonu.

Podałem matce szklankę z wodą i tabletkę, którą połknęła w mgnieniu oka.

– Jestem głodny – oznajmiłem, gdy poczułem ścisk żołądka.

– Weź sobie coś z lodówki – odrzekła, na nowo zamykając oczy i przybierając pozycję leżącą.

– Ale… tam nic nie ma.

Instynktownie cofnąłem się o krok w obawie przed jej reakcją.

Uniosła powieki, a jej pozbawiony blasku wzrok przeszył mnie na wskroś.

– Jak to nie ma?! – Zmarszczyła brwi. Pojawiła się pomiędzy nimi głęboka bruzda, świadcząca o tym, że matka była zła.

– No nie ma – wymamrotałem. – Od wczoraj jest pusta. – Wlepiłem wzrok w podłogę, skubiąc nerwowo skórki przy paznokciach. – Przepraszam.

Znów to słowo. Zapychacz, który chce usłyszeć każdy, kto uważa, że mu się ono należy. Puste. Puste. Puste.

– Dobra – powiedziała z irytacją po paru sekundach stresującej ciszy. – Coś wymyślę. Daj mi chwilę.

Ułożyła głowę na postrzępionym zagłówku sofy. Przycisnąwszy palce do skroni, pomasowała je w głębokim zamyśleniu.

Choć miałem ledwie osiem lat, czułem wyrzuty sumienia związane z tym, że nie potrafiłem i nie mogłem jej pomóc. Wiedziałem, że nie mieliśmy pieniędzy i że w naszym domu zrobienie zakupów to nie była oczywistość. To nieustanna walka, nie tylko moja, ale przede wszystkim matki. Widziałem ją w chwilach pomiędzy stanami upojenia alkoholowo-narkotykowego i bolało mnie to, jak bardzo cierpiała. Tak jak teraz, gdy uderzała w nią rzeczywistość i musiała zmierzyć się z trudami życia codziennego. W takich sytuacjach była bardziej bezradna niż ja.

– Może pójdziesz do jakiegoś kolegi? Jak wrócisz, przygotuję nam coś dobrego, okej? – zaproponowała po dłuższym milczeniu.

Przyglądałem jej się zaskoczony i zdezorientowany. Zaniepokoiło mnie, że była taka spokojna. Nienaturalnie miła i przerażająco łagodna. Jakby mówiła do mnie zupełnie obca osoba, a nie kobieta, której nastroje znałem lepiej niż ona sama. Przeważnie krzyczała i denerwowała się na mnie. Nawet jeśli nie miała konkretnego powodu, obrywałem, bo akurat dopadł ją kiepski humor.

Nie byłem w stanie oderwać od niej oczu ani zrozumieć tak gwałtownej zmiany w jej zachowaniu. A to, że na jej zniszczonej twarzy wykwitł grymas, który miał zapewne uchodzić za uśmiech, sprawiło, że całkiem zgłupiałem.

Prawda była taka, że nie miałem kolegów. Kiedyś kumplowałem się z Lily. Mieszkała dwa domy dalej z ojcem, który – tak jak moja mama – nie stronił od alkoholu. Niestety pewnego dnia przyjechali jacyś obcy ludzie z policją i ją zabrali. Była jedyną osobą, która chciała ze mną rozmawiać – może dlatego, że też nikogo nie miała. Jednak jej już nie było, więc zostałem zupełnie sam.

Pamiętałem swoje stare życie, a przez to fakt, że zostałem skazany na samotność, bolał jeszcze bardziej. Wtedy również nie miałem wielu kolegów i może nie było nas na wszystko stać, ale przynajmniej nigdy się nie bałem. Był Brian, który dbał nie tylko o mnie, ale i o mamę. Teraz jedyne, co mi pozostało, to strach i walka o przetrwanie. Szybko nauczyłem się stawać niewidzialnym i nikomu nie wadzić. Tylko w taki sposób mogłem zapewnić sobie bezpieczeństwo.

– Dobrze, mamo – przystałem na jej pomysł. – Wrócę za jakieś dwie godziny, okej?

Zmusiłem się do uśmiechu. Nie wiedziałem, co będę przez ten czas robić, ale chciałem sprawić jej przyjemność.

– Za trzy – poprosiła, spoglądając na mnie ze łzami w oczach. – A później spędzimy resztę dnia razem, zgoda?

Niespodziewanie poczułem rozlewające się po sercu ciepło. Może to jednak możliwe? Może mama w końcu zacznie zachowywać się jak prawdziwa mama? – pomyślałem, starając się nie pokładać w jej obietnicy zbyt dużej nadziei.

– Wrócę za trzy godziny. Kocham cię, mamo! – zawołałem radosnym głosem.

– Wiem, synku. Ja ciebie też kocham.

Obdarowała mnie czułym uśmiechem. Właśnie tak musiały uśmiechać się prawdziwe mamy.

Skinąłem szybko głową i czując przypływ sił, wybiegłem na podwórko.

Kiedy dotarłem za róg przecznicy, musiałem przystanąć. Oparłem ręce o kolana i głęboko oddychałem. Nawet nie zastanawiałem się, dokąd się udać. Nogi same poniosły mnie w kierunku starego magazynu. Wdrapywałem się na jego dach, żeby obserwować najbliższą okolicę. Uważałem, aby nikt mnie nie przyłapał. Gdyby do tego doszło, nie tylko wpadłbym w tarapaty, ale przede wszystkim straciłbym swoją bezpieczną przystań. Nie mogłem do tego dopuścić – ten pustostan był jedynym miejscem, gdzie czułem się spokojny i wolny.

Odnalazłem w siatce dziurę, przez którą zawsze przechodziłem, i prześliznąłem się na teren zakładu. Dziarskim krokiem przemierzyłem wielką halę, a wydawane przez moje stare adidasy skrzypienie odbijało się echem od jej ścian. W środku straszyły porozrzucane palety oraz składowane przez mieszkańców śmieci. Wspiąłem się na metalowy stelaż, potem przeskoczyłem na drabinę przeciwpożarową. Dotarłszy na jej szczyt, odsunąłem przykrywającą wyjście na dach dyktę i wydostałem się na zewnątrz.

Wyciągnąłem z kieszeni zdjęcie, które zawsze miałem przy sobie. Było zapakowane w małą strunową torebkę – podkradłem ją Buckowi, kiedy skończył mu się biały proszek do nosa. Zdjęcie Bri, zniszczone od ciągłego miętoszenia, idealnie się w niej mieściło. Przez chwilę mu się przyglądałem, po czym skoncentrowałem wzrok na widoku przed sobą.

Lubiłem moją miejscówkę na dachu. Czułem się tu ważny, wielki i nie do pokonania. Siedząc tutaj, wyobrażałem sobie, że gdyby ktokolwiek chciał mnie skrzywdzić, nie miałby szans. Byłem panem wszystkiego, a dzieląca mnie od ziemi odległość sprawiała, że nie dosięgłyby mnie łapska nikogo, kto chciałby zrobić mi coś złego.

Zbliżyłem się do krawędzi dachu, położyłem na brzuchu i mocno za nią chwyciłem. Popatrzyłem w dół na ustawione w rzędzie butelki, które rozstawiłem tam kilka miesięcy wcześniej. Wyobrażałem sobie, że każda z nich to podła osoba, chcąca wyrządzić krzywdę mnie lub mojej rodzinie, a tylko ja posiadałem wystarczającą moc, by ją przed nimi ochronić. Namierzyłem pierwszy cel i splunąłem. Ślina poszybowała w dół, lądując kilka centymetrów obok szyjki. Poprawiłem się i spróbowałem jeszcze raz.

– Jest! – krzyknąłem triumfalnie, gdy trafiłem w butelkę. – Już nie żyjesz, Buck! – W wyobraźni spuściłem granat, który rozsadził mu głowę.

Czas mijał, a mój żołądek coraz bardziej upominał się o jedzenie. Przewróciłem się więc na plecy, zamknąłem oczy i usilnie próbowałem zignorować bolesną pustkę w brzuchu. Czułem, jak promienie słońca osnuwają mi twarz. Skupiłem myśli na pieszczotach, które fundowało mi niebo. Wyobraziłem sobie, że to dłonie mamy – delikatne, ciepłe i kojące. W moim umyśle wyświetlił się obraz szczęśliwej rodziny. Ja, mama i Brian, który do nas wrócił – i wszystko stało się takie jak dawniej. Buck, a wraz z nim przemoc zniknęły z naszego życia, pojawiła się za to wypełniona lodówka, rachunki były opłacone na czas, a mama utrzymywała trzeźwość. Spokój i bezpieczeństwo stanowiłyby normę, a nie luksus.

Gdy otworzyłem oczy, okazało się, że świat spowiła ciemność. Blade światła ulicznych latarni rzucały liche światło na obdrapane budynki i usłane dziurami chodniki. Musiałem zasnąć, co uświadomiłem sobie po dłuższej chwili. Zamrugałem oczami, żeby odpędzić od siebie resztki snu. Kiedy wystarczająco oprzytomniałem, zszedłem przez właz na dół.

Nocą magazyn wyglądał groźniej, bardziej złowieszczo i straszniej niż w ciągu dnia. Panująca w nim cisza sprawiała, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Objąłem się mocno rękoma i czym prędzej pomaszerowałem do wyjścia. Gdy przekroczyłem próg, rozległ się głośny huk, który spotęgował nagromadzony w moim umyśle strach. Przyspieszyłem, dosłownie rzucając się na ogradzającą teren fabryki siatkę.

– Mamo! – wyrwało mi się, kiedy forsowałem to prowizoryczne ogrodzenie.

Byłem niemal u celu, kiedy moja koszulka zaczepiła się o wystający drut. Znieruchomiałem, a wyobraźnia natychmiast zaczęła podsuwać mi okropne obrazy. Miałem wrażenie, że ktoś ściąga mnie w dół, więc z przerażenia zacząłem krzyczeć. Szamotałem się i walczyłem z nieistniejącym napastnikiem, wołając o pomoc. Przez mój wrzask przebił się odgłos pękającego materiału. Nie trzeba było długo czekać, bym poczuł piekący ból w ramieniu i zobaczył, że po mojej ręce spływa krew. Z przestrachu nie byłem w stanie utrzymać równowagi, więc runąłem do przodu. Brudnymi rękoma otarłem mokre od łez oczy i rzuciłem się przed siebie, chcąc jak najszybciej zostawić daleko w tyle to upiorne miejsce.

Kiedy dotarłem do domu, zaniepokoiła mnie cisza i zalegająca dookoła ciemność. Nie dostrzegłem nawet najsłabszego światła. Czułem się nieswojo i miałem opory przed wejściem do środka. Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie przytrafiło, co tylko wzmogło mój niepokój. To był taki wewnętrzny strach przed czymś nieznanym… czymś złowrogim.

Stałem na werandzie kilka sekund, zanim zebrałem się na odwagę i wszedłem do domu. Ciche skrzypnięcie drzwi zdawało się być przeraźliwym piskiem, moje stopy ciężko opadały na podłogę, jakby stąpał po niej słoń. Przełknąłem rosnącą w gardle gulę i ostrożnie ruszyłem wzdłuż krótkiego korytarza. Uderzył we mnie metaliczny zapach, tak wyrazisty, że skręcił mi się żołądek. Ze strachu zadrżały mi dłonie, a plecy zrosił zimny pot.

– Mamo? – odezwałem się nienaturalnie brzmiącym, cichym i zachrypniętym głosem. – Mamo? – powtórzyłem, brnąc dalej, mimo że wszystko we mnie wrzeszczało, bym zawrócił. – Jesteś tu?

Padające z zewnątrz blade światło nie pozwalało mi dostrzec nic poza konturami mebli. Zamrugałem kilkakrotnie, żeby przyzwyczaić wzrok do mroku. Serce tak mocno obijało mi się o żebra, że przez chwilę słyszałem w uszach tylko jego łomot.

Kierując się instynktem, podszedłem do stojącej po prawej stronie sofy lampki. Zanim jednak do niej sięgnąłem, pośliznąłem się i upadłem na podłogę. Wzdrygnąłem się, gdy moje dłonie pokryła lepka maź. Próbowałem wstać, ale rozjeżdżały mi się nogi, co uniemożliwiało złapanie równowagi.

W przerażeniu podpełzłem bliżej kanapy. Złapałem kabel, przesunąłem śliskie dłonie ku górze, aż natrafiłem na włącznik. Kiedy światło rozjaśniło mrok, mieszkanie wypełniło się przerażającym piskiem. Ranił moje uszy i odbierał zdolność logicznego myślenia. Jedyne, do czego byłem zdolny, to odczołganie się jak najdalej od tego, co miałem przed oczami.

Upłynęło sporo czasu – a przynajmniej tak mi się wydawało – zanim do mnie dotarło, że ten pisk, ten niemiłosierny skowyt, przywołujący na myśl konające zwierzę, pochodził z mojego gardła, a maź, w której brodziłem, to krew.

– Mama! – krzyknąłem w przypływie paniki. – Mama! Mama, mama, mama… – powtarzałem bezmyślnie, kołysząc się do przodu i do tyłu.

Nadgarstki mamy były rozcięte. Przez poszarpane, umazane krzepnącą krwią skrawki skóry widziałem białe kości. Jej nogi zwisały bezwładnie z kanapy, ciało było ni to sine, ni to blade, a głowa ułożyła się pod dziwnym kątem. Oczy miała zamknięte, jakby spała, ale wiedziałem, że to nieprawda.

Zacząłem się dusić. Brak tlenu i oblepiające mnie swoimi mackami przerażenie sprawiły, że wszystko zaczęło mi się zamazywać. Walczyłem o oddech, ale nie byłem w stanie zaczerpnąć powietrza.

Łatwiej było się poddać…

Więc tak zrobiłem.

Ocknąłem się, kiedy słońce wisiało wysoko na niebie. Wkradało się do pokoju jasnymi smugami, oświetlając brudne szyby w oknach. Miałem wrażenie, jakby moje ciało pokrywała skorupa – to było pierwsze, co zarejestrowałem. Następnie unoszący się w zatęchłym powietrzu zapach sprawił, że szarpnęły mną suche torsje. Z pustego żołądka nic się nie wydostało, jedynie z oczu wypłynął strumień łez. Odruchowo spojrzałem na sofę. Skrzywiłem się, usiłując pokonać kolejną falę dławienia.

Gdy nieco ochłonąłem, zmusiłem się, żeby podpełznąć do matki. Zgarnąłem z fotela zniszczony pled i zarzuciłem go na jej bezwładne ciało. W żaden sposób nie zareagowała. Tak umarła ostatnia tląca się w moim dziecięcym sercu nadzieja.

Rozpłakałem się. Łkałem żałośnie, a wywołana mdłościami gorycz mieszała się w ustach ze słonym smakiem łez. Nie mogąc dłużej znieść widoku martwej mamy, obróciłem się na pięcie i pognałem do łazienki. Podczas rozbierania odkręciłem kran, by przeżartą rdzą wannę wypełniła woda. Zanurzyłem stopy w jej chłodzie i skuliłem się. Patrzyłem, jak woda cieknie do wanny, jak zmienia kolor z przezroczystego na ciemnoróżowy. Skóra szczypała od niskiej temperatury, a ciało dygotało tak mocno, że aż zacząłem szczękać zębami. Dreszcze nie były spowodowane zimnem. Tak naprawdę ono mi nie przeszkadzało. To strach i niepokój przejęły nad nim władzę.

– To nic – powiedziałem w przestrzeń małej łazienki. – Dam radę, nic się nie stało.

To kłamstwo z łatwością stoczyło się z mojego języka, ponieważ musiałem je usłyszeć, choćby od samego siebie.

Na brzegu wanny leżała zużyta myjka. Zanurzyłem ją w wodzie i zacząłem energicznie trzeć nią skórę. Zaschnięta krew znikała, zastępowało ją pieczenie, które wszystko tylko pogarszało. Szlochałem spazmatycznie, dalej się szorując. Myślałem, że wiem, czym jest strach, jednak to, co czułem, odkąd do naszego życia wdarł się Buck, było namiastką tego, jak bardzo bałem się teraz. Paraliżowała mnie bezradność. Przedzierała się przez nią złość. Na mamę. Na Briana. Na Bucka. A nawet na Boga, który zgotował mi taki los.

Mama odebrała sobie życie – uderzyło to we mnie z siłą rozpędzonego pociągu. Zakończyła je, doskonale wiedząc, że zostanę sam. I że to ja ją znajdę, ponieważ ten łajdak Buck gdzieś przepadł. Wiedziałem, że powinienem poszukać pomocy. Zgłosić się na policję. Albo chociaż wybiec na ulicę i powiedzieć komuś o tym, co się stało.

Ale czy rzeczywiście?

Pewnie zabraliby mnie tak samo jak Lily, a ja tego nie chciałem. Nie mogłem im na to pozwolić. Musiałem czekać. Czekać na powrót Briana. Mój brat mnie zabierze i się mną zaopiekuje. On mnie kocha. Nie tak jak mama. On mnie naprawdę kocha – wmawiałem sobie w duchu, aż na nowo w to uwierzyłem.

Przymknąłem oczy i wróciłem myślami do wcale nie tak odległej przeszłości. Leżeliśmy z Brianem obok siebie, a on opowiadał mi przeróżne historie, w których to ja byłem głównym bohaterem. Zakradałem się do niego prawie każdej nocy, ponieważ bałem się spać samemu, a także nie mogłem znieść notorycznego płaczu matki. Brian robił wszystko, co w jego mocy, by odciągnąć moje myśli od zawodzenia zza ściany, by poprawić mi nastrój i stworzyć pozory dzieciństwa. Był dla mnie wszystkim, nie mógł tak po prostu o tym zapomnieć. Nie on. Nie mój brat. Nie mój bohater…

On po mnie wróci. Musiałem tylko poczekać. Nie pozwoli, by ktokolwiek mnie zabrał. Zamknę po prostu oczy i poczekam, aż Brian mnie obudzi.

Ale tak się nie stało. Moje największe marzenie się nie spełniło. Czas mijał, a ja nie doczekałem się wizyty brata. To było gorsze od tych kilku dni spędzonych w samotności z nieustannie dającym o sobie znać bólem fizycznym i umysłowym oraz głodem, jakiego nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Jedyne, czego mi nie zabrakło, to łez – płynęły wartkim strumieniem. Złudne ukojenie zyskiwałem jedynie wtedy, gdy z wycieńczenia zapadałem w niespokojny sen.

Trwało to do momentu, aż przyszli jacyś obcy ludzie i wyciągnęli mnie z pokoju. To wtedy zdałem sobie sprawę, że zostałem sam. To wtedy znienawidziłem swojego brata jak nikogo na świecie.

14 lat

Do moich uszu dobiegł przytłumiony głos kobiety z domu zastępczego, w którym obecnie przebywałem.

– Siedział przez tydzień w mieszkaniu razem z ciałem martwej matki. Podcięła sobie żyły.

– Co ty opowiadasz, Susan? – odparła z niedowierzaniem jej rozmówczyni. – Okropność.

– No mówię ci. Znaleźli go zagłodzonego i ledwo żywego. Odkąd trafił do ośrodka, do nikogo się nie odzywa.

Kiedy przysłuchiwałem się rozmowie pani Holly i jej koleżanki, zabuzowała we mnie wściekłość. Nienawidziłem, kiedy ktoś o tym wspominał, a działo się tak za każdym razem, gdy trafiałem do nowego domu zastępczego. Wystarczyło, że obrazy z tego okresu nawiedzały mnie w snach, torturowały w nocy. Przynajmniej za dnia chciałem uwolnić się od tego gówna.

Poderwałem się z krzesła, żeby uciec na zewnątrz, ale moją uwagę przykuło jedno słowo… Jedno imię.

– Tak, ma starszego brata, Briana. Próbował się z nami skontaktować, ale znasz procedury. Poza tym nie uważa chyba, że dadzą mu dziecko. Co prawda, chłopak jest pełnoletni, ale nigdzie nie jest zatrudniony na stałe, nie miałby za co utrzymać Astona. Więc dzieciak będzie przebywał u nas – podsumowała moja aktualna opiekunka.

– Ale czy nie uważasz, że to nie w porządku? To jego jedyna rodzina. Może mógłby pomóc chłopcu? – drążyła druga kobieta.

Choć dawno pogrzebałem złudzenia, że Brian po mnie wróci, to jednak na wzmiankę o nim rozżarzyło się w moim sercu nikłe światełko nadziei, po czym równie szybko zgasło. Nie mogłem dłużej żyć ułudą, dość czasu spędziłem na wyczekiwaniu i marzeniach.

Moje spojrzenie poszybowało ku stolikowi przy schodach. Leżała na nim paczka papierosów i zapalniczka. Rozejrzałem się szybko dookoła, a następnie zbliżyłem do mebla. Nie zastanawiając się, wyjąłem papierosa i zgarnąłem zapalniczkę, po czym czmychnąłem na zewnątrz.

Sunąłem wzdłuż ulicy ze wzrokiem utkwionym w chodniku, dopóki na coś, a raczej na kogoś nie wpadłem.

– Patrz, jak łazisz, gnojku – warknął chłopak, z którym się zderzyłem, strzepując z bluzy kropelki coli. Niechcący wytrąciłem mu ją z ręki.

– Sorry – bąknąłem, próbując go ominąć.

– W dupę sobie wsadź to twoje „sorry”, pajacu. – Szarpnął mnie za koszulkę i popchnął na znajdujący się za moimi plecami mur.

Gdy pojąłem sens ostatniego słowa, aż się we mnie zagotowało. Buck ciągle używał go w stosunku do mojej osoby. Obrzucał mnie również innymi inwektywami, ale tą szafował najczęściej.

– Nie jestem pajacem – odpysknąłem, patrząc chłopakowi prosto w oczy.

– Nie? – Zmierzył mnie protekcjonalnym wzrokiem. – A wyglądasz – zadrwił.

– Jack, daj spokój, chodźmy już – wybrzmiał obok delikatny głos, należący do dziewczyny.

Spojrzałem w jej kierunku. Była bardzo ładna. Przerzuciła przez ramię długie ciemnoblond włosy, niebieskie oczy przeskakiwały ze mnie na chłopaka. Rękami obejmowała najszczuplejszą talię, jaką kiedykolwiek widziałem. Miała na sobie zwiewną sukienkę w groszki i kontrastujące z nią ciężkie buty.

– Wypluj to, co powiedziałeś – zażądałem, zaciskając pięści.

– Bo co mi zrobisz, pajacu?

Gdy wypowiadał ostatnie słowo, na jego ustach pojawił się cwaniacki uśmiech.

To przełączyło wewnątrz mnie jakiś guzik. Niewiele myśląc, rzuciłem się na niego. Był silniejszy i większy, z pewnością wielokrotnie się bił, ponieważ tylko chwilę zajęło mu spranie mnie na kwaśnie jabłko. Wylądowałem na ziemi i musiałem osłonić przed jego atakiem głowę, bo walił gdzie popadnie.

– Uważaj, do kogo podskakujesz, koguciku. – Kopnął mnie w nogę. Zdusiłem jęk, by nie pokazać bólu. – Ale wiesz co? Masz tupet. Podoba mi się twój hart ducha i waleczność. Przyjdź jutro na plac za sklepem Mike’a, może coś z ciebie będzie.

Nie wdając się w szczegóły, złapał dziewczynę za rękę i jak gdyby nigdy nic odeszli w kierunku, z którego ja przyszedłem.

Kiedy zniknęli za rogiem, otarłem krwawiącą wargę, po czym wstałem z ziemi, trzymając się za poobijane żebra. Pokuśtykałem na pobliski plac zabaw. Włożyłem spory wysiłek, żeby wspiąć się na najwyższą zjeżdżalnię. Usiadłem na jej skraju i uniosłem twarz ku niebu. Owionął ją wieczorny wiatr, który nieco ukoił ból. Starłem brzegiem koszulki pozostałości po bójce i cofnąłem się pod zadaszenie. Wyciągnąłem z kieszeni skradzionego papierosa oraz zapalniczkę. Przez chwilę mu się przyglądałem, obracając go w palcach, a następnie włożyłem filtr do ust i zapaliłem.

Nie było tak źle, jak się zapowiadało, mimo że na początku porządnie się rozkaszlałem. Pierwsze próby zaciągnięcia się dymem okazały się nieporadne, ale gdy minęła fala duszności i obrzydliwe uczucie pieczenia w gardle, uznałem, że palenie jest całkiem przyjemne. Czas pokazał, że stało się moim ulubionym nałogiem.

Od momentu, kiedy po raz pierwszy pobiłem się z Jackiem i wyjarałem pierwszego szluga, moje życie uległo diametralnej zmianie. Przyczyną nie był bunt przeciwko światu ani przeżyta trauma, jak tłumaczyli psychologowie oraz opiekunowie zastępczy.

Był nią mój cholerny brat.

17 lat

Lata mijały, a ja utwierdzałem się w przekonaniu, że prędzej czy później ten kłamca za wszystko zapłaci. Brian, niegdyś mój bohater, przeobraził się w mojego największego wroga. Przez niego stałem się awanturnikiem, przestałem szanować ludzi, za nic miałem autorytety, nikt ani nic mnie nie obchodziło. Dni zlewały się w jedno. Imprezy i bijatyki stały się codziennością, wręcz moim powietrzem.

Susan, jak co dzień, od rana waliła w drzwi mojego pokoju, próbując mnie obudzić i zmusić do pójścia do szkoły.

– Aston! Wstawaj, leniu! Po drodze do szkoły masz zaprowadzić Alice do podstawówki.

– Kurwa. – Nakryłem głowę poduszką, przekręcając się na drugi bok.

– Jeśli natychmiast nie przywleczesz tu tyłka, zadzwonię po Martina i znów zdejmiemy ci drzwi! – zagroziła.

Podminowany, rzuciłem poduszką przez pokój. Uderzyła o drzwi, po czym się po nich zsunęła.

– Idę! – odkrzyknąłem ze złością, gramoląc się z łóżka.

– Otwórz drzwi! – zawołała kobieta, raz jeszcze w nie waląc.

Podszedłem do tych cholernych drzwi, przekręciłem klucz i z impetem je otworzyłem.

– Wreszcie! Ile można cię budzić?! Nie jesteś tu lokatorem wynajmującym pokój, masz obowiązki do wypełnienia. – Nie omieszkała mi przypomnieć, że nie należałem do tej rodziny.

– Ta… – burknąłem, odwracając się do niej plecami.

– I oddaj mi klucz – zażądała.

Znowu stanąłem z nią twarzą w twarz. Kąciki moich ust uniosły się w kpiącym uśmieszku.

– Chcesz go, to sobie weź. – Nie pozbywając się uśmiechu, odsunąłem od ciała gumkę bokserek i bez wahania wrzuciłem do nich klucz.

Twarz kobiety poczerwieniała z gniewu i zażenowania.

– Jeszcze tylko trzy miesiące, chłopcze, i się od ciebie uwolnimy. Będziesz radził sobie sam. – Kipiąc ze złości, wypruła z mojego pokoju.

– Wreszcie! – krzyknąłem za nią.

Podniosłem z ziemi wczorajszą koszulkę, dżinsy namierzyłem na fotelu. Gdy kończyłem się ubierać, w drzwiach pojawiła się mała sylwetka Alice.

– Lubisz ją złościć – stwierdziła, po czym posłała mi szczerbaty uśmiech.

– Taki mój urok, lilipucie. Podaj mi koszulę – poprosiłem, wkładając buty.

Alice weszła głębiej i zaczęła przerzucać rozwleczone po całym pomieszczeniu ubrania. Musiały być nie pierwszej świeżości, ponieważ wydawała z siebie wskazujące na to odgłosy.

– Spóźnię się przez ciebie, gamoniu. – Rzuciła we mnie pomiętą koszulą w kratę.

Złapałem ją w locie i narzuciłem na grzbiet.

– Nie panikuj, młoda. Skoczę tylko do łazienki i możemy iść.

– Jasne, a ty jesteś zaginionym księciem. – Wydęła swoje małe usteczka, poprawiając różowy plecak z wielkim niebieskim koniem, i wyszła na korytarz, mrucząc coś pod nosem.

Alice była jedynym powodem, który trzymał mnie tu przez ostatnie sześć lat. Gdyby nie ta mała dziewczynka, zapewne dawno temu dałbym nogę z tego domu. Susan i Martin Holly’owie nie byli źli, wręcz przeciwnie. Wykazywali się ogromną cierpliwością wobec wszystkich dzieciaków, byli również dość mili jak na opiekunów zastępczych, ale ja nie zapomniałem, kim jestem i skąd pochodzę. Miałem cel do zrealizowania, a oni mi zawadzali. Tego nie dało się zmienić. Mnie nie dało się zmienić. Dlatego za kilka tygodni zamierzałem ulotnić się stąd na zawsze. Musiałem tylko przygotować się na rozstanie z Alice i pogodzić z myślą, że jedyna dająca mi szczęście istota zostanie zraniona. Ta część planu mi się nie podobała, lecz nie widziałem innego wyjścia.

Po odprowadzeniu małej do szkoły poszedłem wprost do Stodoły. Olałem własne lekcje, ponieważ dziś miałem stoczyć jedną z ważniejszych walk i chciałem trochę poćwiczyć. Kiedy dotarłem na miejsce, wewnątrz kręciło się już kilku chłopaków. Zapaliłem skręta i przebrałem się w dresowe spodnie oraz bokserkę, które przechowywałem w doraźnej szatni.

– Hej, As – przywitał mnie Jack. Właśnie wszedł do skrzydła szopy, które nazywaliśmy siłownią. – Gotowy na wieczorną walkę? – zagadnął, przystając obok mnie.

– Jak, kurwa, nigdy dotąd – odparłem i w ramach rozgrzewki zacząłem podskakiwać w miejscu.

– Gramy o cholernie wysoką stawkę, nie spieprz tego.

– Po dzisiejszym dniu będę ustawiony. Będę mógł zniknąć. Nie spieprzę – zapewniłem. – To będzie mój wieczór.

Wyrzuciłem pięść do przodu, markując cios w jego twarz.

– I tak trzymaj, koguciku. – Poklepał mnie po plecach, po czym ruszył do wyjścia. – Przysłać tu którąś z dziewczyn? – zapytał, zanim wyszedł.

– Nie… – Pokręciłem głową. – Wszystkie dziwki mi się znudziły. Po walce sam coś upoluję.

– Jasne, jak chcesz. W razie czego dzwoń.

– Dobra, dzięki. Do wieczora.

Kiedy tłum zaczął napływać do podziemia, gdzie odbywały się nielegalne walki, stopniowo zaczęła wzbierać we mnie adrenalina. Im dłużej obserwowałem wtaczających się do środka ludzi, tym bardziej we mnie buzowało.

– Gotowy? – zapytał Jack.

Wpadł do maleńkiej salki, gdzie przebywałem, podekscytowany jak dzieciak w sklepie ze słodyczami.

– Nie mogę się doczekać, aż go rozwalę! – ryknąłem, uderzając pięścią w otwartą dłoń.

– Mój chłopak. – Zaśmiał się i sprzedał mi kuksańca w ramię. – Dawaj, koguciku. Zrób miazgę z tego skurwiela.

Ramię w ramię podążyliśmy w kierunku otwartego ringu, przeciskając się przez tłum skandujących moje imię dzieciaków. Moim przeciwnikiem miał być należący do jakiegoś cholernego bractwa Koreańczyk – podobno bardzo dobry w sztukach walki, o których ja nie miałem pojęcia. Moją broń stanowiły pięści – jak zawsze, tak i dzisiaj zamierzałem je maksymalnie, a przede wszystkim skutecznie wykorzystać.

Rywal wyginał się już na ringu, skanując mnie spod przymrużonych skośnych oczu. Jego twarz szpeciły blizny po pryszczach, przez co wyglądał równocześnie śmiesznie i przerażająco. Był trochę niższy ode mnie, ale to mogło być zarówno jego słabością, jak i atutem. Skakał jak małpa w cyrku, w przód i w tył, wykrzykując jakieś pieprzone gówna w swoim ojczystym języku. Zabrzęczało mi w uszach od tego jazgotu.

Napiąłem wszystkie mięśnie, przywołałem minę, która towarzyszyła mi przy każdym starciu z przeciwnikiem, i zbliżyłem się do skośnookiego. Jack wskoczył między nas, oddzielając od siebie na całą długość swoich rąk.

– Niech zwycięży najlepszy! – zagrzmiał przez megafon, po czym cofnął się o krok.

Walka rozpoczęta.

Popełniłem poważny błąd, z góry zakładając, że wygram ten pojedynek. Już po kilku minutach byłem nieźle poturbowany. Z łuku brwiowego sączyła się krew, zalewała mi oko, przez co miałem zamazany widok, warga napuchła od kopnięcia z półobrotu, które zafundował mi rywal, a poobijane żebra utrudniały oddychanie. Nie pozostawałem mu dłużny, ale wydawało mi się, że trzyma się lepiej niż ja.

Kiedy próbował mnie kopnąć, wyczułem właściwy moment i chwyciwszy go za kostkę, powaliłem na ziemię. Wygiąłem mu nogę pod odpowiednim kątem i napierałem tak mocno, aż usłyszałem znajome, powstałe w wyniku łamania kości chrupnięcie. Tłum zaczął wiwatować i szaleć z radości. Usiadłem okrakiem na wijącym się przeciwniku i gdy uniosłem pięść, by wymierzyć mu ostatni cios, poczułem coś dziwnego. Instynkt kazał mi się odwrócić. Wtedy moje spojrzenie skrzyżowało się z innym, a wszystko wokół zatrzymało się jak w jakimś cholernym filmie.

Widziałem tylko stojącego kilka metrów ode mnie faceta. Ubrany był w garnitur i białą koszulę, które krzyczały bogactwem. Dłonie wsunął w eleganckie spodnie. Gdy wypalał we mnie dziury swoim zimnym wzrokiem, jego okolona lekkim zarostem twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Brian – wyszło z moich ust, zanim przyswoiłem całą sytuację.

Koreańczyk wykorzystał mój stan zawieszenia. Wyswobodził się z mojego uścisku i błyskawicznie powalił mnie na deski, zaciskając łapska na mojej szyi. Czułem wbijające się w skórę paznokcie, miałem trudności z oddychaniem, ale nie byłem w stanie zareagować. Nie mogłem nic zrobić, bo właśnie przed chwilą zobaczyłem pierdolonego ducha.

Pole percepcji przesłoniła mi gęba tego cholernego żółtka, która powoli zaczęła się rozmazywać, aż mój umysł spowiła ciemność. Zanim całkowicie odpłynąłem, w mojej głowie echem odbijało się jedno imię.

Brian.

Obudziłem się dopiero następnego dnia w pokoju, którego nie znałem. Bolało mnie całe ciało, zwłaszcza szyja. Dotknąłem jej i wyczułem pod palcami opatrunki. Gardło wyschło mi na wiór, więc próbowałem przełknąć ślinę, ale okazało się to niemożliwe. Miałem wrażenie, jakby mój przełyk był wyściełany żyletkami.

– Kurwa – wychrypiałem ledwo słyszalnie.

Wtedy powietrze przeszył głęboki męski głos.

– Witaj, Aston.

Po chwili z cienia wyłoniła się postać nikogo innego, jak mojego pierdolonego braciszka.

Czekałem na tę chwilę wiele lat. Tysiące razy wyobrażałem sobie moje pierwsze spotkanie z bratem i nie miałem wątpliwości, że będę wiedział, jak się zachować i co czuć. Nic bardziej mylnego.

Stał zaledwie kilka metrów ode mnie. Tak wiele razy marzyłem, by to się wydarzyło, i w końcu moje fantazje się ziściły. Tyle że za późno. Dekada sprawiła, że nic nie zostało z chłopca, który tak niecierpliwie wyczekiwał pojawienia się jego bohatera. Kotłowała się we mnie mieszanka różnorakich uczuć, prym wiódł gniew, za nim szereg zasilała odraza i irytacja. A także strach i ból, o które się nie podejrzewałem. Nie po takim czasie. Nie bardzo wiedziałem, jak sobie z tym poradzić inaczej niż za pomocą pięści, a byłem unieruchomiony.

Zalegającą w pomieszczeniu, ciężką od napięcia i kipiącego testosteronu ciszę przerywał jedynie dźwięk mojego głośnego, płytkiego oddechu.

– Czego, kurwa, ode mnie chcesz? – wyrzuciłem, mierząc Briana nienawistnym spojrzeniem. Zacisnąłem dłonie w pięści, żeby w ten sposób zapanować nad ich drżeniem.

– Też miło cię widzieć, braciszku – odparł lekko i rozsiadł się w stojącym nieopodal łóżka fotelu.

– Liczyłeś na to, że podejdę i cię uściskam? – rzuciłem głosem podszytym ironią.

Zamaszystym ruchem odsunąłem kołdrę i nie bez wysiłku usiadłem. Skrzywiłem się, a przetaczający się przez moje ciało ból był tak silny, że nie potrafiłem go umiejscowić. Napieprzało mnie wszystko, dosłownie wszystko. Zacisnąłem jednak zęby, żeby nie pokazać, jak cholernie cierpiałem. Życie nauczyło mnie, by nie okazywać słabości, bo stanowi ona doskonałą pożywkę dla naszych wrogów.

– Nie radziłbym ci wstawać – ostrzegł Brian, widząc moje zmagania.

Zadrżałem ze złości. Jak on śmiał mną dyrygować?

Wyobraziłem sobie, jak moja pięść ląduje na jego wypacykowanej buźce, i od razu poczułem się lepiej. Objąłem się ręką w pasie, opuszczając nogi z tego niedorzecznie wielkiego łóżka. Stanąłem na zimnej posadzce, ale okazało się to kiepskim pomysłem. Byłem tak osłabiony i poturbowany, że nogi nie udźwignęły mojego ciężaru.

– Szlag… – zakląłem, kiedy uderzyłem kolanami o marmurową podłogę.

– Mówiłem, żebyś się nie ruszał. – Rozdrażnienie pogrubiło głos Briana.

Ukląkł obok i ujął mnie za ramię, żeby pomóc mi wstać. Natychmiast mu się wyrwałem. Na skutek gwałtownego ruchu żebro jakby wbiło mi się w płuca. Pozbawiony tchu, zacisnąłem zęby. Gdyby nie to, że byłem tak słaby, dostałby ode mnie z łokcia prosto w szczękę.

– Nie chcesz mojej pomocy, rozumiem. – Wycofał się z uniesionymi w pokojowym geście rękoma. – Tylko nie szarżuj, proszę, bo skończysz na pogotowiu. Wiele mnie kosztowało, abyś rekonwalescencję odbył w domu, a nie w szpitalu.

– Wystaw mi rachunek – sarknąłem, z nie lada wysiłkiem opierając się o szafkę nocną i podciągając na drżące nogi.

– Nie żartuję, Aston, chcę ci pomóc.

– Ty chcesz mi pomóc?! – Spojrzałem na niego jak na przybysza z innej planety. – Jaja sobie robisz? – Mój oscylujący na granicy szaleństwa śmiech wypełnił pomieszczenie. – Miałeś na to dziesięć pieprzonych lat, a chcesz mi pomóc właśnie teraz?!

Brian na moment spuścił wzrok. Gdy znowu go we mnie utkwił, na jego twarzy malował się żal. A przynajmniej chciałem wierzyć, że to żal.

– Odnalazłem cię, kiedy tylko stało się to możliwe. – Wykonał krok w moim kierunku. – Nie wiesz wszystkiego, więc rozumiem twoją złość. Uspokój się więc i pozwól, że ci wytłumaczę…

Uniosłem dłoń, nakazując mu milczenie.

– Skończ z tymi bzdurami. Wszystko, co powiesz, jest gówno warte.

Ta sytuacja była tak surrealistyczna, wręcz komiczna, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to jakiś wywołany silnymi środkami przeciwbólowymi omam. Albo czy nie trafiłem do alternatywnej rzeczywistości.

– Nie obchodzi mnie nic, co ma z tobą związek – oznajmiłem obojętnym głosem, mimo że rozsadzały mnie emocje. – Nie chcę cię słuchać, a nawet na ciebie patrzeć, więc wyświadcz mi cholerną przysługę i zniknij z mojego życia! Przecież to wychodzi ci po mistrzowsku. – Drwina przychodziła mi z niewyobrażalną łatwością.

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była jak rzeźba – pusta i surowa. Zyskałem pewność, że rzekomy żal, który wcześniej zauważyłem, był ułudą, wytworem mojej wyobraźni, pragnieniem dziecięcego serca.

– Wrócę, kiedy się uspokoisz i zechcesz mnie wysłuchać. – Zignorował moje słowa, jakby nie miały dla niego żadnego znaczenia. Jak gdybym ich w ogóle nie wypowiedział. – Mieszkanie jest do twojej dyspozycji – ciągnął. – W razie gdybyś czegoś potrzebował, wystarczy, że podniesiesz słuchawkę. – Wskazał leżący na stoliku telefon. – Wbrew temu, co uważasz, jesteś moim bratem, Aston… Nigdy z ciebie nie zrezygnowałem. – Jego wzrok balansował na granicy skruchy.

Sądził, że jego ckliwe słowa mnie poruszą. Że wymażą to wszystko, co musiałem znieść, kiedy go nie było. Mylił się, tak cholernie się mylił. Bez problemu przybrałem nienawistny wyraz twarzy, chcąc pokazać mu, jak bardzo się nim brzydziłem. Jak silne jest moje negatywne nastawienie wobec niego i tego, co sobą reprezentował.

– Wrócę jutro – oświadczył, niezrażony moją defensywną postawą. Wycofał się do drzwi. – Mam nadzieję, że będziesz bardziej skory do rozmowy – dodał, po czym wyszedł z pokoju.

Siedziałem skołowany na podłodze, zastanawiając się, o co w tym wszystkim, do cholery, chodziło. Chaos w głowie nie pozwalał mi wyciągnąć logicznych wniosków. W jednej chwili moje ustawione przez opiekę społeczną życie legło w gruzach, ponieważ wreszcie odnalazł mnie wyczekiwany przez lata brat. Osoba, którą kochałem i nienawidziłem z równą siłą.

Westchnąłem ciężko, opierając głowę o kant łóżka. Znużony, wbiłem wzrok w sufit. Choć tego nie chciałem, zacząłem analizować to pierwsze od tak długiego czasu spotkanie z Brianem. Czułem przede wszystkim złość i rozczarowanie, ale i odrobinę ekscytacji pomieszanej z radością. Tyle lat wyczekiwania, tyle modlitw ulatujących w nicość. Pustych błagań i marzeń… A teraz był obok, na wyciągnięcie ręki.

Moje myśli zakłóciło ciche pukanie do drzwi. Nie reagowałem, sądząc, że w Brianie obudziły się braterskie instynkty i ponownie próbuje stworzyć między nami więź. Kiedy nieznacznie się uchyliły, zamiast tego dupka ujrzałem krępą starszą kobietę.

– Przepraszam – odezwała się zadziwiająco łagodnym głosem, który zupełnie nie pasował do jej wyglądu. – Chyba przeszkadzam… – Mimo to wślizgnęła się do środka. – Ale twój brat prosił, abym sprawdziła, czy czegoś nie potrzebujesz albo czy nie muszę ci w czymś pomóc.

Patrzyła na mnie jak na zabawkę, którą z chęcią by się pobawiła – karmiła, przebierała, tuliła i piła herbatkę z mikroskopijnej plastikowej zastawy.

Ogarnij się, babo, nie jestem pluszowym misiem.

Skrzywiłem się z odrazą.

Weszła w głąb pokoju, niewzruszona moją zdegustowaną miną. Podśpiewując, przetrzepała poduszki na łóżku i poprawiła kołdrę. Gdy skończyła, zbliżyła się do mnie z wyciągniętymi ramionami.

– Kim ty, do cholery, jesteś? – wypaliłem, przyglądając się kobiecie z rezerwą.

– Nazywam się Priscilla Stuart. Jestem twoją gosposią, pielęgniarką i opiekunką. Nazywaj mnie, jak chcesz. – Ciepły uśmiech uniósł jej pulchne policzki. – Można powiedzieć, że jestem tutaj kobiecym odpowiednikiem złotej rączki.

– Nikogo nie potrzebuję – burknąłem niemiło. – Zostaw mnie, wracaj tam, skąd przyszłaś. – Spiorunowałem ją rozeźlonym spojrzeniem, licząc, że odejdzie.

– Nie jesteś głodny? – nie ustępowała. – Zrobiłam pyszną lasagne z sosem pomidorowym.

Na wspomnienie o jedzeniu zaburczało mi w brzuchu. Staruszka to usłyszała i na jej pomarszczonej twarzy wykwitł triumfalny uśmiech.

– Nie jestem – szedłem w zaparte.

Podtrzymałem się na wyciągniętych rękach, żeby podnieść się z podłogi.

– Może pomogę?

Nie czekając na odpowiedź, chwyciła mnie pod pachy. Zanim się spostrzegłem, siedziałem na łóżku. Jak na kobietę w tym wieku, Priscilla miała niewiarygodną krzepę.

– Chcesz mi też potrzymać fiuta, kiedy będę się odlewał? – zaszydziłem.

Uznałem, że wykorzystam technikę zawstydzenia, by się jej pozbyć, skoro nie rozumiała prostego komunikatu.

– Nie mam tak małych dłoni – odparowała z obojętnością w głosie.

– Proszę, proszę, trafiła mi się ostra babeczka.

Cholera, zaimponowała mi, ale nie zamierzałem tego oficjalnie przyznać. Za nic w świecie.

– A mnie zepsuty dzieciak, który bez efektu próbuje zgrywać chama. – Stoicki spokój nie opuszczał jej nawet na sekundę.

Zaniemówiwszy, posłałem jej spojrzenie spod byka i przesunąłem się na środek łóżka. Uparcie zignorowała moją niechęć. Sięgnęła po zwiniętą w nogach łóżka kołdrę i zarzuciła ją na mnie, po czym z namaszczeniem wygładziła jej brzegi.

– Mam podać tę lasagne czy wolisz dietetyczną zupę „nic”? – Prześwidrowała mnie tymi swoimi małymi oczkami.

W milczeniu mierzyliśmy się spojrzeniami, jak kowboje w westernach przed pojedynkiem. Brakowało tylko tej kiczowatej, charakterystycznej dla takich momentów muzyki.

Skapitulowałem pierwszy.

– Obojętne – wyburczałem, krzyżując niczym obrażone dziecko ręce na klatce piersiowej.

Przelotna myśl o dziecku sprawiła, że przed oczami stanęła mi mikrusowata postać Alice. Zakłuło mnie serce, dźgnięte ostrzem smutku i poczucia winy.

– Wrócę za pięć minut – odparła, po czym dziarsko przemierzyła pokój i się ulotniła.

– Suka – mruknąłem pod nosem, a wtedy, mógłbym przysiąc, doleciał do mnie śmiech tego babsztyla.

Nie mając nic innego do roboty, rozejrzałem się po pokoju. Był wielkości połowy domu, w którym gniłem z matką. Minimalistyczny, bardzo nowoczesny wystrój, gdzie dominowały szarości, przełamane akcentami w odcieniu lodowego błękitu, nadawał mu chłodnego, niewzruszonego charakteru.

Złapałem się na tym, że wbrew temu, iż mierziło mnie wszystko, co wiązało się z moim zasranym braciszkiem, to odpowiadał mi styl, w jakim zostało urządzone pomieszczenie. Ta monochromatyczność stała w całkowitej opozycji do pokoju, który zajmowałem w domu Hollych. Przez Alice i jej zamiłowanie do błyskotek, jaskrawych kolorów i prac typu handmade moja przestrzeń wyglądała, jakby zwymiotowała na nią banda jednorożców. Za każdym razem, gdy pozbywałem się tego całego badziewia, mała wracała z jeszcze większą ilością brokatu i własnoręcznie wykonanych dziwactw. To była taka nasza gra, którą w zasadzie lubiłem.

Zajmowane przeze mnie łóżko przytłaczało swoim ogromem. Dlatego przerażała mnie perspektywa zwleczenia się z niego. Nie miałem jednak innego wyjścia, ponieważ mój pęcherz błagał o odrobinę ulgi.

Z niemałym wysiłkiem dopełzłem do brzegu. Opierając się o wszystko, co możliwe, doczłapałem do łazienki. Jej ekskluzywny wygląd wraz z wyposażeniem wywarły na mnie tak silne wrażenie, że przez dłuższą chwilę po prostu stałem i gapiłem się na wszystko z rozdziawioną gębą. Gdy największy szok minął, załatwiłem swoje potrzeby i powłócząc nogami, wróciłem do pokoju. Po drodze doszedłem do jednego wniosku: mój starszy brat był cholernie bogatym skurwielem, inaczej nie mógłby sobie pozwolić na taki luksus.

– No w końcu. Już się bałam, że wyskoczyłeś przez okno – przywitała mnie z sarkazmem, który chyba był jej cechą wrodzoną, gosposia.

Zjeżyłem się.

– Masz coś do mnie?

– Dlaczego tak sądzisz, chłopcze? – Zatrzepotała niewinnie rzęsami, co by mnie rozbawiło, gdybym nie był tak cholernie wkurzony. – Jestem opryskliwa, zachowuję się niestosownie albo ci ubliżam? Być może powinnam zwracać się do ciebie per „pan”, ale po pierwsze, jesteś za smarkaty, a po drugie, nie zasłużyłeś sobie. – Jak gdyby nigdy nic układała sztućce na stoliku przy oknie. – Zawsze możesz poskarżyć się panu Wildowi. – Zerknęła na mnie, przyklejając do twarzy sztuczny uśmiech.

– Komu? – Pierwszy raz słyszałem to nazwisko.

– Panu Wildowi – powtórzyła. – Twojemu bratu – dodała, widząc moje skonsternowanie.

– Ten pieprzony sukinsyn, który ma czelność tytułować się moim bratem, nie nazywa się Wild.

Nowe nazwisko Briana pozostawiło nieprzyjemny posmak na moim języku.

– Patrząc na to, z kim dzielił nazwisko, nic dziwnego, że je zmienił. – Po raz kolejny drwina z łatwością opuściła jej gardło.

Nie brakowało jej tupetu, co jednocześnie mi imponowało i mnie denerwowało.

– Nie masz czegoś do zrobienia? – sarknąłem. – Może posprzątasz albo… nie wiem… – Postukałem się palcem po brodzie. – Może poszukasz sobie jakiejś garsonki do trumny?

Byłem usatysfakcjonowany swoją ripostą do tego stopnia, że kąciki ust powędrowały mi do góry.

– Garsonka już kupiona – odparła z zimną krwią. Cholera, nie na taką reakcję liczyłem. – Leży obok pieluch, w które musiałam cię zaopatrzyć.

Wciąż miała kamienną minę, gdy postawiła na stole tacę z pysznie wyglądającą potrawą, po czym, życząc mi smacznego, opuściła pokój.

Głupia baba.

Zapach lasagne unosił się w powietrzu, przez co żołądek skręcił mi się w ósemkę, a do ust napłynęła ślina. Niechętnie się poddałem, usiadłem na krześle i zacząłem pałaszować. Nie chciałem tego przed sobą przyznać, ale to był najlepszy posiłek, jaki w życiu spożywałem. Zjadłem wszystko, co mi przyniosła Jędza – tak ją nazwałem – wraz z pieczywem czosnkowym, które wciąż było ciepłe i przyjemnie chrupało.

Resztę dnia spędziłem w łóżku, rozmyślając o matce, Brianie i o tym, jak potoczyło się moje życie. To przez tę dwójkę stałem się człowiekiem pełnym rozgoryczenia, pretensji i złości. Nie istniało żadne usprawiedliwienie, jakie mógł wcisnąć mi Brian. Nie zostawia się rodziny, choćby nie wiem co. Nie ma niczego ważniejszego, nie powinno być. Wybrał coś innego niż nas… Niż mnie. Dlatego nie miał prawa pojawiać się ni z tego, ni z owego, stawiać żądań ani mi rozkazywać.

Początkowy szok wynikający z jego ponownego wtargnięcia w moje życie ustąpił miejsca gniewowi, który pogłębił wciąż żywą ranę w moim sercu. Jeśli mój pieprzony braciszek sądził, że po tym, co przeszedłem, po krzywdzie wyrządzonej przez Bucka, po samobójczej śmierci matki i tułaniu się od rodziny zastępczej do pogotowia opiekuńczego i z powrotem, przyjmę go z otwartymi ramionami, to się grubo mylił. Kiedy my nie mieliśmy co włożyć do garnka, jemu, jak widać chociażby po tym mieszkaniu oraz drogich garniturach, które nosił, powodziło się świetnie. Pławił się w bogactwie, gdy ja żebrałem o jedzenie, lekcje odrabiałem przy świeczce, bo matka zapominała, że trzeba płacić rachunki za prąd, a do przykościelnego sklepiku zgłaszałem się po używane ubrania. Miał wszystko, kiedy ja nie miałem nic. Jednak to nie o rzeczy materialne mi chodziło, tylko o miłość i poczucie bezpieczeństwa, które tylko on mógł mi zapewnić, a z których mnie ograbił. Nie było szans, bym mu to wybaczył. Co więcej, zamierzałem odpłacić mu pięknym za nadobne. Poznać jego słabe punkty i uderzyć tam, gdzie najbardziej go zaboli.

Gdy obudziłem się nazajutrz, słońce wdzierało się przez szczeliny ciężkich ciemnopopielatych zasłon. Nie pamiętałem, bym je zaciągał, zatem ktoś inny musiał to zrobić, pewnie Jędza.

Przetarłem twarz, po czym uniosłem górną część ciała, podpierając ją na przedramionach. Na szafce przy łóżku stała szklanka soku pomarańczowego i fiolka z tabletkami. Zażyłem kilka pastylek, bo nadal byłem obolały, i wypiłem sok do dna. Kiedy opadłem z powrotem na miękkie poduszki i ponownie zamknąłem powieki, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Nie zadałem sobie trudu, by się odezwać czy podnieść, tylko na nie spojrzałem. Nie minęło nawet pięć sekund, kiedy zapadka puściła, a w progu pojawił się Brian. Wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie. Tuż za nim, dzierżąc w dłoniach suto zastawioną tacę, wtoczyła się gosposia. Z jej ust nie wyszło ani jedno słowo, nawet na mnie nie zerknęła, kiedy układała to, co przyniosła, na stole. Gdy skończyła, ulotniła się w mgnieniu oka. Zachowywała się zupełnie inaczej niż wczoraj.

– Podobno od wczorajszego obiadu spałeś, więc, jak mniemam, jesteś głodny – powiedział Brian, przysuwając sobie krzesło. – Wstań i podejdź do stołu, Aston – polecił, czym już na wstępie mnie wkurzył. – Musimy porozmawiać.

Nalał sobie kawy do małej eleganckiej filiżanki. Zanim się napił, wlepił we mnie nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.

– Nic nie muszę – warknąłem, ledwo nad sobą panując. Irytowało mnie wszystko, co z nim związane, nawet to, że oddychał tym samym powietrzem co ja. – Jakbyś nie zauważył, nie jestem już dzieckiem, którym można sterować.

– Dość tego! – Z głośnym brzdękiem odstawił na spodeczek filiżankę. – Chcesz być traktowany jak dorosły? – To, że wyprowadziłem go z równowagi, sprawiło mi nieopisaną satysfakcję. – Przytaszcz więc swoją nędzną dupę do pieprzonego stołu albo za chwilę sam cię tutaj przywlokę!

Maska spokoju i obojętności, którą – jak zauważyłem – nosił niczym zbroję, opadła. Na jego twarzy malowała się cała paleta uczuć. Obnażył się przede mną, świadomie lub nie.

– Głowa mi pęka, więc, z łaski swojej, wrzeszcz nieco ciszej – odparowałem ze spokojem. – A te swoje groźby możesz wsadzić sobie głęboko w dupę, Brian. – Uniosłem się na przedramionach, aby spojrzeć mu w twarz. – Myślisz, że kim ty, do kurwy, jesteś?

– Twoim bratem – odparł bez wahania. – Czy tego chcesz, czy nie, nadal nim jestem.

– Już dawno przestałeś nim być. – Mój głos ociekał pogardą. – Ale wiesz co? – Ironiczny uśmiech wykrzywił moje usta. – Dam ci możliwość utwierdzenia mnie w tym, że cię nienawidzę. Proszę bardzo, opowiadaj, dlaczego wypiąłeś się na swoją rodzinę, kochany braciszku. – Dwa ostatnie słowa wypowiedziałem z odrazą.

Stoczyłem się z łóżka – tylko dlatego, że ssało mnie w żołądku i potrzebowałem zastrzyku kofeiny. Pokuśtykałem do stołu i nalałem sobie kawy, do ust wepchnąłem croissanta. Przeżuwałem, wpatrując się wyczekująco w obcą już dla mnie twarz. Czułem masochistyczną potrzebę poznania szczegółów, mimo że nie istniało nic, co mogłoby zmienić mój stosunek do tego człowieka.

– Chcę, żebyś wiedział, od czego wszystko się zaczęło. Dlaczego musiałem cię zostawić i jak cholernie źle mi z tym było. Te wszystkie lata, Aston… – Urwał i utkwił wzrok w swojej filiżance. – To nie tak, że kompletnie się od was odwróciłem. Wysyłałem pieniądze…

– Bo pieniądze są najważniejsze, co? – zakpiłem. Dopiero rozpoczęliśmy rozmowę, a ja już hamowałem się, żeby mu nie przywalić. – Nie było cię nawet na pogrzebie matki. Nie było nikogo prócz mnie i ludzi z opieki. – Nie wiedziałem, dlaczego uczepiłem się akurat tego, skoro było tyle innych kwestii, które powinienem mu wygarnąć.

– Nie mogłem. – Wyprostował się na krześle. – Wiedziałem, że jeśli się tam pojawię, gdy tylko cię zobaczę, wszystko, na co tak ciężko pracowałem, pójdzie na marne.

– Pogrążaj się bardziej.

Każde wydostające się z jego ust słowo przyprawiało mnie o mdłości. Upiłem łyk kawy, żeby nie musieć na niego patrzeć.

– To, co nas spotkało… Śmierć ojca, samobójstwo matki, utrata całego majątku to wina jednego człowieka – kontynuował, lekceważąc moje dziecinne zachowanie. – Dowiedziałem się o tym niedługo po pogrzebie ojca. Podsłuchałem rozmowę byłego wspólnika taty, z której ewidentnie wynikało, że stoi za jego wypadkiem. Początkowo nie miałem pewności, ale zyskałem ją podczas pobytu w Eton. Zaprzyjaźniłem się z chłopakiem, który był prawdziwym mózgiem komputerowym. Na moją prośbę włamał się do komputera Hendersona, prześledził również jego bilingi… – Złowił moje spojrzenie. – Po zapoznaniu się ze wszystkim nie miałem wątpliwości, że to on zlecił zabójstwo naszego ojca. Wtedy obiecałem sobie, tobie i rodzicom, że pogrążę go tak, jak on pogrążył nas…

– On nas pogrążył? – wtrąciłem, nie mogąc dłużej słuchać tych bredni.

– Tak, Aston – wycedził Brian. Albo mi się wydawało, albo był zdziwiony tym, że mu nie wierzę. – On jest winien wszystkiemu, co nas spotkało. Zapłaci za to, choćbym miał oddać za to życie. – Rysy jego twarzy stwardniały, przemawiała przez niego determinacja.

Nie poznawałem siedzącego przede mną człowieka. To nie był Brian, którego znałem. Ten zimny, nieugięty, wyrachowany, kalkulujący, kierujący się żądzą zemsty mężczyzna to ktoś inny, nie mój brat.

– Uważasz, że obchodzi mnie, co zrobił jakiś pieprzony frajer? – Nie potrafiłem przejąć kontroli nad złością, gdy wciskał mi takie bzdury.

– Do kurwy, Aston, on zabił naszego ojca! – wrzasnął, podrywając się na równe nogi.

– Ty zabiłeś naszą matkę, a także dzieciaka, który dałby się za ciebie pokroić! – Nerwy mi puściły, uwalniając nagromadzone przez lata uczucia. – Unicestwiłeś miłość i zaufanie, jakimi cię darzył, odebrałeś mu wiarę, że po niego wrócisz… Zniszczyłeś mu życie! – wykrzyczałem, również zrywając się z krzesła. – Uważasz, że obchodzi mnie to, co stało się kilkanaście lat temu? Po tym wszystkim, co musiałem znieść, ostatnią rzeczą, jaka mnie interesuje, jest twoja chora zemsta. Ona nie wskrzesi ci ojca, idioto, za to skutecznie pozbawiła cię reszty rodziny!

– Powinno cię to interesować! – Wycelował we mnie palcem. – To było nasza spuścizna! Zabrał nam wszystko i uczynił z naszego życia piekło. Matka stała się wrakiem człowieka, ja musiałem przedwcześnie dorosnąć, a ty miałeś zjebane dzieciństwo. Nie wspomnę o braku pieniędzy…

– Jesteś cholernie płytki, bracie – przerwałem mu. Złość w moim głosie zastąpiło politowanie. – Sądzisz, że kiedykolwiek zależało nam bardziej na dobrach materialnych, które straciliśmy, niż na rodzinie? Mielibyśmy o wiele więcej, gdybyśmy tylko trzymali się razem. Bylibyśmy znacznie bogatsi, gdybyśmy mieli siebie nawzajem. Może życie nie byłoby nieustanną walką o przetrwanie, a matka może w końcu wzięłaby się w garść. – Łzy zapiekły mnie pod powiekami. – Masz pojęcie, co przeżyłem? Przez jakie gówno musiałem przebrnąć?! – Na wspomnienie lat spędzonych z Buckiem zrobiło mi się niedobrze. Powinienem szybko zatrzasnąć tę szufladę, żeby nie wyznać za dużo. Brian na to nie zasługiwał. – Obarczałem się winą za to, że nas opuściłeś. Każdego pieprzonego dnia wypatrywałem twojego powrotu…

– Wiem, przez co przeszedłeś – wszedł mi w zdanie.

– Gówno wiesz! – zaperzyłem się.

Od całkowitej utraty kontroli dzieliła mnie naprawdę cienka granica.

Brian opadł ciężko na krzesło. Oparł łokcie na kolanach, twarz schował w dłoniach.

– Nie wiedziałeś o tym, ale zawsze przy tobie byłem. Zadbałem o to, byś trafiał do dobrych rodzin zastępczych, co miesiąc łożyłem też na twoje utrzymanie. Jakby tego było mało, starałem się, żeby wszystkie wybryki, za które dawno powinieneś trafić do poprawczaka, były wymazywane z akt. – Uniósł głowę. Kiedy nasze spojrzenia się zetknęły, dostrzegłem czający się w jego oczach ból. Wydawał się tak autentyczny, że prawie mu uwierzyłem. – Troszczyłem się o ciebie, Aston. Troszczyłem się o ciebie najlepiej, jak umiałem.

– Twoja troska polegała na rzucaniu kasą na odczepnego? Do tego wszystko się sprowadza, nie? – Zirytowany jego bezczelnością, wlepiłem wzrok w sufit. – Może powinienem ci podziękować, co?! – Wymknął mi się pusty śmiech. – Jesteś żałosny i ślepy, Brian. – Wróciłem do niego spojrzeniem. – Żyjesz jak pieprzone książątko w swoim hermetycznie zamkniętym świecie. Cieszysz się tym wszystkim – omiotłem pokój dłonią – ale nie masz bladego pojęcia o prawdziwym życiu.

– Wiesz, ile musiałem znieść, żeby stać się tym, kim jestem teraz, i mieć to wszystko? – Nabrał głęboko powietrza, jakby musiał dać sobie czas na uspokojenie, po czym kontynuował: – Nie masz pojęcia, z czym musiałem się zmagać… Ile cierpienia przyniosło mi to, że nie mogłem cię przytulić, pocieszyć… – Przymknął na moment powieki, by wymazać kłębiące się w nim emocje. – Obserwowałem cię z boku, a moje serce rozpadało się na milion kawałeczków. Nie masz pieprzonego pojęcia, jak to jest być samemu i przyjmować ciosy od życia.

Jego oczy błagały, bym mu uwierzył. Bym odpuścił i spróbował wyjść mu naprzeciw.

Rozjuszył mnie ostatnim stwierdzeniem. Tląca się we mnie złość przybrała rozmiary monstrualnej wściekłości. Tylko zaprzeczył swoim zapewnieniom, że zawsze trwał przy moim boku, nawet gdy fizycznie go nie było. Gdyby to była prawda, wiedziałby, jak przez te wszystkie lata wyglądało moje życie.

– Ja nie mam pojęcia, jak to jest być samemu? Mnie los nie skopał dupy? – W moim zwodniczo spokojnym głosie krył się ból. Oddychałem płytko, starając się go zignorować.

Gdy tak wpatrywałem się w martwe spojrzenie Briana, coś we mnie pękło. Chwyciłem za brzeg stołowego blatu i przewróciłem go, wkładając w to całą siłę swojego potłuczonego ciała. Czułem dziką satysfakcję, kiedy jedzenie i zastawa poszybowały w górę, a następnie wylądowały na ziemi, plamiąc po drodze markowy garnitur mojego brata. Ten poderwał się, siarczyście przeklinając.

– Za to ty wiesz, jak to jest być dzień w dzień bitym, poniżanym i zastraszanym, a wieczorem moczyć się ze strachu? Wiesz, jak to jest dusić się, kiedy pieprzone bydlę posuwające twoją matkę wlewa ci alkohol do ust? – Mój głos zadrżał. – Wiesz, jak to jest modlić się o powrót brata, który przyrzekał cię chronić, opiekować się tobą, a tak naprawdę miał cię głęboko w dupie? Wyjechał i zapomniał o tobie. Wiesz, jak to jest znaleźć zwłoki własnej matki?! Brodzić w jej krwi?! – Łzy spływały mi po policzkach, a ręce dygotały z gniewu.

Miałem wrażenie, że moje płuca są zgniatane przez imadło. Trudności z oddychaniem sprawiły, że czarne plamy, które pojawiły się przed oczyma, zamazywały mi widok. Moje ciało zalało potężne tsunami rozmaitych emocji. Niewiele myśląc, rzuciłem się do przodu i powaliłem brata na ziemię. Niesiony furią, zacząłem walić na oślep. Nie za każdym razem trafiałem w cel, lecz ciosy, które lądowały na twarzy Briana, przynosiły mi niewymowną ulgę. Krzyczał i próbował się wyswobodzić, ale marnie mu szło, bo siedziałem okrakiem na jego klatce piersiowej.

Moimi dłońmi kierowało poczucie zdrady, które wybuchło niczym wrzący przez dekady wulkan. Uderzenia padały w szalonym tempie, jedno za drugim. Nic nie widziałem ani nic nie słyszałem, liczyło się tylko to, że wreszcie mogę się na tym dupku wyżyć.

Nagle poczułem eksplodujący w głowie ból. Zanim pojąłem, co się dzieje, moje ciało poszybowało w powietrze i z impetem uderzyło o twardą podłogę. Mięśnie spięły mi się nienaturalnie, pokój przeszył głośny jęk.

– Nie ruszaj się, kurwa! – usłyszałem nad sobą rozsierdzony głos Briana.

Minęła chwila, zanim zorientowałem się, że jego dłonie przygwoździły mnie do ziemi.

– Zabiję cię – wyrzęziłem.

– Prędzej sam zginiesz, dzieciaku – zawyrokował, po czym pokręcił głową z rezygnacją. – Nie ruszaj się, do cholery, jeśli chcesz spełnić kiedyś swoje groźby.

Kręciło mi się w głowie, a oddychanie sprawiało mi coraz większy kłopot. Z ust wydobywały mi się tylko świsty i rzężenie. Dusiłem się i nic nie mogłem na to poradzić.

– Priscilla!

Donośny głos Briana potęgował ból rozsadzający mi głowę.

Drzwi otworzyły się na tyle szybko, że zacząłem podejrzewać, iż gosposia przez cały czas za nimi koczowała.

– O mój Boże, panie Wild! – usłyszałem jej przerażony głos.

– Zadzwoń do doktora Yanga – polecił Brian. – Niech zjawi się jak najszybciej.

Przytaknęła i błyskawicznie czmychnęła z pokoju.

– Jesteś cholernie ciężkim przypadkiem, Aston – stwierdził Brian.

Uwolnił mnie i podniósł się z podłogi.

– Spier…

Nie dokończyłem. Zastękałem tylko, kiedy pociągnął mnie za sobą.

– Jasne, ale, jeśli pozwolisz, to najpierw ci pomogę.

Przytomność odzyskałem dopiero kilka dni później. Okazało się, że żebro przebiło mi płuco i musiałem trafić do szpitala, a konkretnie do prywatnej placówki opłacanej przez mojego brata. Gdy poczułem się lepiej, przetransportowano mnie do tego samego mieszkania, w którym przebywałem wcześniej. Godzinę później zjawił się jakiś pajac w garniturze, by poinformować mnie, że mieszkanie jest moją własnością.

Postanowiłem kategorycznie odrzucić ten hojny prezent. Nie chciałem mieć z Brianem nic wspólnego. Jednak po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że w tym jednym przypadku nie warto unosić się honorem. Był mi winien o wiele więcej, więc zamierzałem wyegzekwować wszystko, co mi się należało. Skoro pieniądze były dla niego najważniejsze, będę komunikować się z nim ich językiem.

Nasze kontakty ograniczyły się do minimum, a gdy już się spotkaliśmy, żarliśmy się jak pies z kotem. Na moje konto co miesiąc wpływała okrągła sumka, pozwalająca mi wieść życie na odpowiednim poziomie. Dzięki tej forsie mogłem też zapłacić byłemu gliniarzowi, aby dokładnie prześledził życiorys Briana – od chwili opuszczenia Eton. Czekałem cierpliwie, by móc zaatakować w najmniej spodziewanym momencie i zranić go tak mocno, żeby nie mógł się po tym udźwignąć.

Ten dzień nastał szybciej, niż przypuszczałem. Swoją szansę dostrzegłem wówczas, gdy mój pieprzony braciszek zaczął okazywać człowiecze odruchy. Moja radość była tym większa, że obiektem jego westchnień okazała się dziewczyna, która miała mu posłużyć za narzędzie zemsty.

Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej okazji do wzięcia odwetu.