Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Odnaleziony po latach

Odnaleziony po latach

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381173940

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odnaleziony po latach

Kto z nas czasami nie ma ochoty rzucić wszystkiego i zmienić swojego życia? Główny bohater powieści, samotnie wychowujący nastoletniego syna, w ciągu jednego miesiąca traci pracę, syna i zdrowie. Ale kiedy wszystko się wali, może to oznaczać, że świat chce nam pomóc zbudować siebie inaczej, od nowa. Niektórym zdarzeniom trzeba po prostu pozwolić się zadziać.

Czterdziestokilkuletni mężczyzna wyprowadza się na drugi koniec Polski, żeby przed sobą uciec, a w konsekwencji siebie znajduje. W nowym domu odkrywa ukryty pod podłogą właz do piwniczki, która skrywa tajemnicę z czasów II wojny światowej…

Polecane książki

Niezwykła opowieść o miłości i zdradzie, śmierci i zaufaniu.Felix, Max, Juliane i Paul spotykają się podczas podróży do Rzymu. Młodzi, pełni energii i wiary, w planach mają beztroskie lato, a dalej – świetlaną przyszłość. Jeszcze nie wiedzą, że ich życie zmienia się właśnie raz na zawsze. Juliane i ...
Książka ta to swoistego rodzaju przewodnik dla studentów/absolwentów, którzy zamierzają podjąć pracę. Przedstawia możliwości z jakich mogą korzystać aby w odpowiedni sposób poruszać się po rynku pracy i wybrać najbardziej odpowiednie stanowisko względem posiadanych przez nich kompetencji. Z drug...
Publikacja jest wynikiem zainteresowań badawczych autora, obejmujących zagadnienia nadzoru finansowego, ze szczególnym uwzględnieniem organizacji funkcji nadzoru nad sektorem bankowym. Poruszana problematyka dotyczy aspektu organizacyjnego sprawowania nadzoru bankowego, którego efektyw...
  Studia nad społeczno-kulturowymi fenomenami męskości stanowią trzecią odsłonę naukowej refleksji dotyczącej zjawisk społecznych, w których pierwszoplanową rolę odgrywa płeć społeczno-kulturowa, innymi słowy: gender. Pojawienie się w dyskursie akademickim tego typu problematyki badawczej było swois...
Poruszające wspomnienia lekarki z oddziału intensywnej opieki medycznej Historie z OIOM-u, czyli oddziału intensywnej opieki medycznej, zazwyczaj zaczynają się od syren i świateł karetki, a kończą odratowaniem albo śmiercią pacjenta. Często słyszymy też o zaawansowanych technologiach i nowa...
Szczęście jest jak piłka, za którą się biegnie, ale w momencie złapania jej, kopie się ją nogą… by móc dalej za nią biec! Bo w tym biegu czujemy się stymulowani; to w tym poszukiwaniu, w tym uniesieniu, by dojść do końca znajdujemy szczęście. Kiedy w końcu otrzymujemy to, czego pragnęliśmy, oczywiśc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Szygenda

Jeśli przechodzisz przez piekło, idź dalej.

Winston Churchill

W ciągu jednego miesiąca zwolniono mnie z pracy, syn postanowił wynieść się do matki, a lekarz, zaniepokojony wynikami moich badań, zasugerował wizytę u onkologa. Mówienie, że faceci rozczulają się nad sobą bardziej niż kobiety, zawsze mnie irytowało, dlatego zdecydowałem nie iść tą drogą. Cóż, Pan Bóg może kopać mnie w tyłek, raz, drugi, trzeci, proszę bardzo, jednak ponieważ nie miałem jak mu oddać, postanowiłem trzymać nerwy na wodzy. Nic tak nie wkurwia jak stoicki spokój. W sumie, gdyby dobrze to przeanalizować, swoje już przeżyłem. Jeśli doszedłem do momentu, kiedy wszystko wali mi się na łeb w ciągu trzydziestu dni jednego miesiąca, myślę, że ten kopniak nie jest przypadkowy. Czekałem na to całe czterdzieści sześć lat. Wyobraźmy sobie, że do tej pory ja – niewidoczny w tłumie, tracę jakąś część swojego smutnego życia. Jeśli dotąd byłem dla Niego niewidzialnym stworzeniem, które gdzieś tam funkcjonowało na niewielkiej przestrzeni świata B, a nawet Ż, to strata pracy mogła być wynikiem zwykłej chwilowej nieuwagi. Fakt, że nagle miałem zostać sam, bo syn postanowił przeprowadzić się na drugi koniec Polski do matki, z którą praktycznie nie widział się od dwóch lat, mogłem odczytywać jako zwyczajny niefart. Ale trzeci kopniak w postaci złych wyników badań nie mógł być przypadkowy. Dodając to wszystko do kupy, sytuacja stała się prawie jasna. Albo Ten z Góry postanowił mnie wyeliminować, albo wręcz przeciwnie – wreszcie sobie o mnie przypomniał i nie spodobało Mu się to, co z takim mozołem budowałem przez lata. Dawno temu, na pogrzebie babci, uświadomiłem sobie, że nastąpiła prawdziwa zmiana pokoleniowa i teraz oto ja jestem drugi, po rodzicach, w kolejce do grobu. Zdecydowanie wolałbym być drugi w kolejce do tronu, ale to co najlepsze, przeważnie omijało mnie szerokim łukiem. Teraz sytuacja się zagmatwała.

Im dłużej o tym wszystkim myślałem, tym większy mętlik miałem w głowie. Gdybym był kobietą, sprawa byłaby prostsza – mógłbym się zwinąć w kłębek na kanapie i zwyczajnie sobie popłakać. Ale jako mężczyźnie pozostawało mi właściwie jedno – zalać się w trupa. Problem polegał na tym, że wszyscy znajomi nadal pracowali i picie z nimi miałoby nierówny wymiar. Oni by mi współczuli, w duchu odczuwając ulgę, że sami zachowali posady. Tak naprawdę przez cały wieczór myśleliby o tym, żeby jak najszybciej wrócić do swoich żon/dziewczyn/kochanek/kochanków, w bezpieczne ramiona codzienności, które właśnie u mnie rozpadły się na kawałki. Upicie się w pojedynkę w domu również nie wchodziło w grę. Ciągle jeszcze nie mieszkałem sam, zostały dwa miesiące do zakończenia roku szkolnego, i trzeba było trzymać fason. Nie mogło mi zresztą przejść przez gardło, że zostałem zwolniony z pracy. Z tej pracy, w której harowałem jak wół, poświęcając wszystkie wolne dni i urlopy. Jak powiedzieć komuś, dla kogo mimo wszystko starasz się być autorytetem, że nagle cię wywalili? Że jesteś niepotrzebny? Nieprzydatny? Zbędny? Od miesiąca udawałem więc, że odbieram zaległy niewykorzystany urlop. Na przekór wszystkiemu tryskałem dobrym humorem, uważając, żeby ten dobry humor nie był zbyt dobry i nie wydał się synowi podejrzany. Gnojek miał już prawie siedemnaście lat i nie tak łatwo było go oszukać. Na szczęście w tym wieku jego radar zainteresowania skierowany był przede wszystkim na dziewczyny i kumpli. Ja, jako stary ramol, bez pojęcia o życiu, byłem wyłącznie bankomatem, kasą zapomogową-pożyczkową i stróżem. Stróżowałem więc dzień i noc, czasami pociągając z kubka jakiegoś mocno zakamuflowanego drinka, żeby smarkacz nie połapał się, że piję sam, bo to podważyłoby wszystkie złote sentencje, które dotąd wygłaszałem na temat szkodliwości alkoholu.

Łańcuch zdarzeń nie mógł być przypadkowy. Czyli wniosek jest ten sam, co wcześniej: albo dostałem kopa w dupę przez przypadek, albo celowo. Nie potrafiłem zająć jednoznacznego stanowiska. Gdyby nie wywalili mnie z pracy, nigdy bym nie wpadł na to, że syn popija, popala i zadaje się z nieodpowiednim towarzystwem. Może miałem takie podejrzenia już wcześniej, ale byłem zbyt zaangażowany w obowiązki zawodowe, żeby jednoznacznie ogarnąć trudny temat uzależnień nastolatków. „Zaległy urlop wypoczynkowy” spowodował, że w pierwszym odruchu zacząłem porządkować życie. Od słowa do słowa, od kłótni do kłótni, młody podjął decyzję o przeprowadzce. Nie ucieszyło mnie to, ale uszanowałem jego wybór. Najważniejsze, żeby zmienił środowisko. Drugi koniec Polski to gwarantował. Korzystając z wolnego czasu, postanowiłem zrobić badania. Siedziałem w przychodni godzinami i czułem się trochę niezręcznie w towarzystwie emerytów, którzy w poczekalni, dla zabicia czasu, licytowali się, kto jest bardziej chory. Wyniki badań nie były optymistyczne. Lekarz z niezadowoleniem kręcił głową. Jestem przekonany, że w głębi duszy cieszył się, że niedługo stracę ubezpieczenie i przestanę być jego pacjentem. Świat jest pełen fałszywych proroków, fałszywych policjantów i niezbyt dobrych lekarzy. Nie ma się co dziwić. Poszedłem do lekarza zapasowego, na prywatną wizytę, i ponowiłem badania. Finał wszyscy znamy. Lada dzień zadzwonię do rejestracji przychodni, żeby zapisać się do lekarza. Znałem go kilka lat i niestety miałem doń zaufanie. Zanim ostatecznie potwierdzi to, co insynuował przez telefon, postanowiłem jeszcze trochę poudawać, że cieszę się życiem.

Wbrew pozorom udawanie, szczególnie przed sobą, nie jest łatwe. Nagle zaczęła mnie swędzić lewa stopa, w prawym ramieniu odczuwałem samowolne drgania mięśni, a na ciele dostawałem dziwnej wysypki. Z niejaką ulgą pomyślałem, że może lekarzowi pomylił się onkolog z dermatologiem albo alergologiem. Entuzjastycznie wpisałem w Google’a nękające mnie objawy, ale wszystkie, nawet najbardziej błahe, prowadziły w końcu do tego cholernego raka. Tak, tak, swędzenie podeszwy stopy to może być rak. Nie żartuję. Z tego wszystkiego zaczęła mnie już swędzić głowa. To powoli stawało się ponad moje siły. Musiałem pomyśleć o ratunku.

Otworzyłem listę kontaktów w telefonie pod literą „s”, gdzie miałem zapisane numery do miłych dziewcząt, które w przeszłości uprawiały ze mną seks. Lista nie była szczególnie długa i z pewnością mocno zakurzona. Miałem już tyle lat, że umiałem się powstrzymać, a i inne, też ważne czynniki sprawiały, że trochę wypadłem z obiegu: przede wszystkim praca, którą właśnie straciłem. Syn, przy którym niezręcznie by było sprowadzać kobiety na wspólne igraszki, a nie oszukujmy się, żenić się po raz drugi nie miałem zamiaru. To była ważna przyczyna stanu abstynencji, w którym się aktualnie znajdowałem. Nie wiedzieć dlaczego, ale wypowiedzenie tej antymałżeńskiej deklaracji natychmiast osłabiało zainteresowanie kobiet w stosunku do mojej skromnej osoby. Mogłem jedynie pozazdrościć synowi, do którego koleżanki wpadały po lekcjach, i teraz, kiedy byłem na zaległym urlopie wypoczynkowym, zrozumiałem, dlaczego szafka pod zlewem w łazience jest urwana. Z początku syn był zakłopotany moją stałą obecnością w domu. Nie dziwię mu się, ja również nie umiałem się odnaleźć w tej niecodziennej sytuacji. Dorastające dziecko natchnęło mnie do powzięcia ważnego postanowienia. Trzeba rzucić papierosy. Przede wszystkim muszę pamiętać o utracie stałej pensji wpływającej na konto. Trochę żal przepalić te niewielkie, zachomikowane na czarną godzinę, grosze. Najpierw próbowałem ograniczyć. Jeden papieros na trzy, cztery godziny. Ale to nie przyniosło spodziewanego efektu oszczędności. Choćbym nie wiem gdzie ukrył paczkę fajek, Dziecko zawsze ją znalazło i potrafiło ogołocić z kilku zaoszczędzonych sztuk. Tak więc, w wielkiej miłości ojcowskiej a raczej wkurwieniu, rozważałem rzucanie nałogu na złość Dziecku. Żeby nie miało skąd podbierać. Oczyma wyobraźni widziałem siebie zadowolonego na kanapie przed kolejnym programem na Discovery, gdy tymczasem krew z mojej krwi nerwowo przetrząsa wszystkie już znane i jeszcze nieodkryte w domu miejsca. Bez skutku. Tak, to musiała być prawdziwa ojcowska miłość. Jeśli miałem jednak rzucić, musiałem to zrobić szybko. Do końca „zaległego urlopu wypoczynkowego”, czyli do dnia zakończenia roku szkolnego i przeprowadzki Dziecka, pozostały dwa miesiące. Potem on wyjedzie i będę mógł się stać wreszcie bezrobotny. Będę mógł nie wstawać przez cały dzień z łóżka i czekać na śmierć. To będzie lepsze niż chodzenie z tym głupkowatym uśmieszkiem na ustach i udawanie, że odpoczywam. Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się weekend majowy. Po weekendzie w szkołach rozpoczynały się matury. Dziecko miało cały tydzień wolnego. Mogliśmy albo zbzikować w sześćdziesięciometrowym mieszkaniu, albo gdzieś pojechać. Męska wyprawa, wspólne gazowanie do późna, opowiadanie sobie o panienkach. Nie. Nie w tej konfiguracji. Przecież musiałem być wzorem cnót, a do tego naprawdę nie miałem o czym opowiadać. Z pomocą przyszła mi zielona szkoła, o której przez te wszystkie kopniaki zupełnie zapomniałem. Pierwszego maja syn spakował manatki, poprosił o kasę na drobne wydatki i wybył z domu. Miałem tydzień dla siebie. W pierwszym odruchu radości zaplanowałem boskie życie bezrobotnego z pełnymi tego konsekwencjami, czyli z upijaniem się na umór przed lustrem, zapuszczaniem menelskiego zarostu, całodziennym zdychaniem w wyrku i użalaniem się nad sobą. Ale potem sobie przypomniałem, jak rok temu, podczas zielonej szkoły, zostałem wezwany w trybie natychmiastowym po odbiór Dziecka, które honorowo pobiło się z kolegami podczas wyjazdu. I choć nikt nigdy nie doszedł, o co wtedy chodziło, wszystkie strony bójki, czyli wszyscy chłopcy, zostali odesłani do domu. Odpowiedzialność zbiorowa. Nauczony doświadczeniem z przeszłości, nie powinienem więc ryzykować zanurzania się w słodkim cierpieniu z powodu utraty pracy, syna i zdrowia akurat na ten tydzień, bo cierpienie spowodowane zatargiem z wychowawczynią syna mogło być jeszcze gorsze. Syn wybierał się z klasą do Augustowa. Nigdy tam nie byłem i miałem nadzieję, że mimo wszystko nigdy tam nie będę. Niemniej, pewny, że nie jestem w stanie uchronić się przed złą karmą, postanowiłem z otwartą przyłbicą, godnie, wyjść naprzeciw własnemu przeznaczeniu. Przekonany, że i tak nie wytrzymają z nim całego tygodnia w Augustowie, zaraz po jego wyjeździe znalazłem w Internecie ogłoszenie o pokoju do wynajęcia w pięknym, spokojnym domku nieopodal Augustowa, w Rajgrodzie. Zarezerwowałem więc ten pokoik, spakowałem się i wyruszyłem ku przeznaczeniu.

Już po godzinie pożałowałem swojej nieprzemyślanej decyzji. Zaraz po wyjeździe z Warszawy utknąłem w gigantycznym korku, a w głowie narodziła się myśl, że oto wszyscy rodzice kolegów mojego syna wpadli na ten sam pomysł. Jednak postanowiłem nie rezygnować. Podczas stania, stania i stania współczułem tym wszystkim ludziom zapakowanym do samochodów, którzy spieszą do swoich docelowych miejsc. Im szybciej dojadą, tym szybciej wypoczną i wrócą. Współczułem im, a może zazdrościłem, bo przecież oni mieli cel i mieli do czego wracać i na co czekać. Moja sytuacja była jednocześnie i trudniejsza, i łatwiejsza, jeśli ktoś jest w stanie zrozumieć, co mam na myśli. W każdym razie pewnie nikt nie chciałby być na moim miejscu, dziś, teraz, w tej właśnie chwili, kiedy stałem w tym korku i myślałem, że całe to życie jest kompletnie bez sensu.

Dojechałem na miejsce po sześciu godzinach. Dwieście trzydzieści kilometrów w sześć godzin, ale czymże jest te sześć godzin w skali wieczności? Domek, w którym zamówiłem pokój, wyglądał z zewnątrz przyzwoicie. Za drewnianą bramą stało sześć innych samochodów. To dobrze i źle. Ale nie chce mi się teraz rozstrzygać dlaczego. Dom od polnej drogi, przy której był usytuowany, wyglądał zupełnie zwyczajnie, jednak od strony ogrodowej wyróżniał się na tle innych ogromnym zadaszonym tarasem, u podnóża którego znajdował się niewielki, ale foremny basen. Niżej, jakieś sto metrów dalej, znajdowało się jezioro. Kiedy dojechałem na miejsce około godziny trzynastej, uderzył mnie niesamowity spokój, jaki wyczuwało się w tym miejscu. W domu było cicho jak makiem zasiał, na tarasie, wokół basenu i na pomoście żywej duszy. Zaczerpnąłem powietrza. Głęboko, aż do bólu. To było idealne miejsce, żeby się wyciszyć i spokojnie zaczekać na telefon od wychowawczyni Dziecka, która niechybnie lada dzień zadzwoni z wyrzutem, żeby zabrać gnojka natychmiast do domu.

Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA

Copyright for text © 2018 Agnieszka Szygenda

Edipresse Polska SA

ul. Wiejska 19

00-480 Warszawa

Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Agnieszka Jeż

Korekta: Cała Jaskrawość, Pracownia12A Julita Cisowska

Projekt okładki i stron tytułowych: Piotr Majewski

Zdjęcie na okładce: andreiuc88/Shutterstock

Skład i łamanie: JS Studio

Edipresse Książki dziękuje firmie BZK Group Sp z o.o. za wsparcie okazane książce „Odnaleziony po latach”.

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

mail: bok@edipresse.pl

tel.: 22 584 22 22

(pon.–pt. w godz. 8:00–17:00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

www.instagram.com/edipresseksiazki

ISBN 978-83-8117-394-0

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.