Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Odrobina słodyczy. Bling. Tom 3

Odrobina słodyczy. Bling. Tom 3

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66234-24-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odrobina słodyczy. Bling. Tom 3

Do trzech razy miłość!

Harper wreszcie przyznaje się do tego, że czuje coś do Brandona, który od lat był w niej zakochany. Jednak chłopak właśnie zaczął się z kimś spotykać, aby w ten sposób zapomnieć o złamanym sercu i nieodwzajemnionej miłości.

Harper postanawia zatopić smutek w pasji - wypiekach! Decyduje się zgłosić do telewizyjnego show, w którym jednym z sędziów jest Mason, całkiem niezłe ciacho, który od razu zwraca na nią uwagę.

Wszystko idzie dobrze, dopóki Harper nie zostaje przydzielona do drużyny Sadie, pięknej partnerki Brandona. Dziewczyna nie załamuje się i zamierza wygrać program. Nawet jeżeli oznacza to konieczność zaprzyjaźnienia się z najgorszą rywalką.

__

O autorce

Shari L. Tapscott miłośniczka ogrodnictwa, DIY i amatorskiego śpiewu. Autorka książek młodzieżowych i serii fantasy, które pokochały czytelniczki na całym świecie. Jej bohaterowie mają spore poczucie humoru i nieskończone pokłady energii. Autorka w wolnym czasie czyta, robi mydła i rozpieszcza swoje dwa bernardyny. Razem z mężem i dziećmi mieszka w Kolorado.

Polecane książki

Tom Poligrafia i Papier - tom poświęcony rynkowi drukarń dziełowych oraz rynkowi papierów graficznych przeznaczonych do druku książek. Podjęto też próbę sformułowania zestawienia w oparciu o przychody poszczególnych zakładów....
Prawdziwy western powinien operować plenerami Dzikiego Zachodu, zawierać elementy awanturnicze, takie jak bójki czy pościgi, a jego głównym bohaterem powinna być postać wyróżniająca się szlachetnymi cechami, budzącymi sympatię w czytelniku. Podwójny rewolwerowiec zawiera wszystkie te elementy, które...
Drugie wydanie książki, która jest zbiorem artykułów, esejów i innych tekstów o trzeźwieniu (zdrowieniu z alkoholizmu), Krokach i Tradycjach Wspólnoty AA, o wszystkim, co pomaga autorowi żyć bez alkoholu od około dziesięciu lat. Teksty te dedykuję wszystkim, którzy nadal szukają swojej drogi do trz...
Z poradnika do gry The Crew dowiesz się, jak zdobywać złote medale w nawet najtrudniejszych wyścigach i misjach, jakie mamy samochody do dyspozycji oraz jak je modyfikować. Dzięki temu poradnikowi będziesz mógł również odblokować dodatkowe samochody, które otrzymuje się za znalezienie części rozmies...
Księżna de Clèves (oryg. fr. La princesse de Clèves) – powieść Marii de la Fayette wydana po raz pierwszy, anonimowo, w 1678. Utwór uznawany jest przez historyków literatury za pierwszą nowoczesną powieść w literaturze francuskiej oraz za jeden z najwcześniejszych przykładów powieści analitycznej. A...
Po zerwaniu z kolejnym partnerem Ellie odczuwa jedynie ulgę. Uważa się za szczęściarę – ma wspaniałą prace w ONZ, przyjaciele nigdy jej nie zawodzą. A życie osobiste? Odnalezienie tego jedynego nie powinno być trudne, w Nowym Jorku jest mnóstwo mężczyzn... Jednak los ma dla niej kilka niemiłych nies...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Shari L. Tapscott

Rozdział 1

Postanowiłam zostać pustelnicą. Zanim uznacie, że zwariowałam, machniecie na mnie ręką i zajmiecie się czymś innym, pozwólcie, że wyjaśnię wam dlaczego.

Pustelnice nie zakochują się w synach przyjaciół rodziny i nie kończą ze złamanym sercem, kiedy wspomniani synowie przyjeżdżają do domu na Święto Dziękczynienia ze swoimi dziewczynami.

Pustelnice nie mają życzliwych sióstr, które wiercą im dziurę w brzuchu, by zapomniały o tak bolesnym zawodzie miłosnym.

Szczerze mówiąc, przy tych wszystkich nowych, wygodnych serwisach zakupowych pustelnice w ogóle nie muszą się do nikogo odzywać. Mogą wyjrzeć za drzwi z potarganymi włosami, bez makijażu i w piżamie i wciągnąć torby do środka, rzucając napiwek dostawcy.

I, co najważniejsze, pustelnice nie ładują się w randki z przystojnymi facetami, którzy są takimi gadułami, że w porównaniu z nimi nawet najbardziej rozgadani politycy wydają się małomówni.

– I właśnie tak przekonałem kierownictwo, że niebieskie krawaty powinny zostać wyszczególnione w zasadach ubioru obowiązujących w firmie – mówi mój absztyfikant, kończąc długi monolog o czymś, co zapewne już zdążyliście uznać za nudne jak flaki z olejem.

Powstrzymuję ziewnięcie, z grzeczności kiwam głową i ukradkiem zerkam na telefon, który położyłam na kolanach. Jest dopiero siódma czterdzieści osiem – za wcześnie, żeby się pożegnać, i za późno, żeby pójść do toalety i uciec przez okno.

– To może opowiedz mi coś o sobie, Harper – mówi Kevin, pochylając się do przodu i splatając dłonie na stoliku, jakby to była rozmowa kwalifikacyjna.

Z uwagi na to, że jest przystojny, a ja dawno nie byłam na prawdziwej randce (na nieprawdziwej zresztą też), opieram łokieć na stoliku i muskam dłonią szyję, posyłając mu swój popisowy uśmiech kusicielki.

– A co chciałbyś wiedzieć?

Marszczy brwi, być może zmieszany faktem, że proszę o podpowiedź.

– Standardowo: skąd jesteś, jakie masz hobby i aspiracje.

Opieram się plecami o krzesło i wzdycham. Już wiem, że nic z tego nie będzie, choćby był największym przystojniakiem na świecie.

– Jestem stąd, lubię piec ciasta i jeszcze nie zdecydowałam, co chcę robić w życiu.

– Naprawdę? – Kevin posyła mi zdziwione spojrzenie. – Ile masz lat?

– W zeszłym miesiącu skończyłam dwadzieścia jeden.

– I wciąż nie wiesz, co chcesz robić w życiu?

Wzruszam ramionami. Chciałam zostać stomatologiem dziecięcym, ale w końcu musiałam się pogodzić ze swoją awersją do płynów ustrojowych. Myślałam o zapisaniu się do szkoły kulinarnej, ale to też raczej nie dla mnie. Tak naprawdę to chcę założyć blog o pieczeniu i napisać książkę kulinarną o babeczkach. Jednak na myśl o przedstawieniu rodzicom tych nowych celów życiowych tracę cały zapał.

– Mam jeszcze trochę czasu na decyzję – odpowiadam, modląc się w duchu, żeby to była prawda.

Kevin zerka na zegarek, a ja prawie wybucham śmiechem. Nudzę go.

– Czy mogę cię na chwilę przeprosić? – pytam, wstając. – Muszę skorzystać z toalety.

Wstaje razem ze mną, zapewne chcąc być dżentelmenem, ale wychodzi to dość niezręcznie. Posyłam mu lekki, nieco wymuszony uśmiech i pośpiesznie okrążam stolik. Restauracja jest z gatunku wyszukanych: białe obrusy, kieliszki do musującego wina, misterne dekoracje, kelnerzy ubrani w białe koszule na guziki, czarne spodnie i krótkie czarne fartuchy. Wszystko bardzo eleganckie i szykowne.

W toalecie jest nawet sofa, co się dobrze składa, bo muszę wykonać telefon.

W komórce mojej siostry włącza się poczta głosowa, więc obdzwaniam parę koleżanek. Gdy żadna nie odbiera, marszczę brwi i przewijam listę kontaktów. W końcu klikam „Lauren”, ale nie spodziewam się, że odbierze. Wszyscy na bank świętują pierwszy piątek przerwy świątecznej, a najlepsza przyjaciółka mojej siostry zapewne nie jest wyjątkiem.

Słyszę dwa sygnały, a potem męski głos:

– Cześć, Harper. Co słychać?

Nie, nie, nie. Gapię się w telefon z przerażeniem.

To nie on miał odebrać. I co w ogóle robi u niego telefon jego siostry?

– Harper? – powtarza.

– Bran… Brandon. Chciałam powiedzieć: „cześć”. Serwus. – Krzywię się na dźwięk swojego piskliwego głosu i obniżam ton. Znacząco. – Hej.

– Cześć, serwus, hej – papuguje, próbując się nie roześmiać. W jego głosie słyszę, jak się szczerzy, i w wyobraźni widzę, jak robią mu się od tego zmarszczki wokół oczu.

Zamilcz, głupie, masochistyczne serce.

– Co tam? – pyta.

– Muszę pogadać z twoją siostrą – bąkam. – To dość pilne.

– Chcesz powiedzieć, że nie zadzwoniłaś pod jej numer, żeby ze mną porozmawiać? To rani moje uczucia.

Śmieję się, bo tak właśnie zrobiłaby Normalna Harper, ale wychodzi mi to nieco histerycznie.

– Daj Lauren do telefonu.

– No cóż, obawiam się, że masz pecha. – W jego tonie słyszę, że nie zamierza się rozłączyć. – Moja kochana młodsza siostrzyczka podkradła mi najlepszego kumpla i zostałem sam w piątkowy wieczór. Zapomniała telefonu, więc obawiam się, że jesteś skazana na mnie. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Wiesz co? W sumie to możesz mi pomóc. – Moja desperacja, by zakończyć tę randkę, bierze górę nad chęcią unikania Brandona do końca życia. – Oddzwoń do mnie za pięć minut, okej? A jak odbiorę, ignoruj wszystko, co powiem.

Przez chwilę nic nie mówi, jakby zastanawiał się, po co ma to zrobić.

– Okej… – W końcu odpowiada powoli.

– Super, dzięki. – Rozłączam się, biorę głęboki wdech i uspokajam puls.

Jakaś młoda kobieta w granatowym biurowym kostiumie i klasycznych cielistych czółenkach przygląda mi się z zaciekawieniem, myjąc ręce. Może powinnam podesłać ją Kevinowi. Jest chyba bardziej w jego typie niż ja.

Uspokoiwszy się, wracam do stolika i uśmiecham się, siadając. Muszę jeszcze tylko wytrzymać te pięć minut. A w zasadzie już cztery. Bułka z masłem.

Otwieram usta, żeby zadać Kevinowi kolejne pytanie o jego karierę – która wydaje się jego ulubionym tematem – gdy nagle dzwoni jego telefon.

Spogląda na ekran i się krzywi.

– Przepraszam, muszę odebrać.

Wzruszam ramionami, dając mu zielone światło. To nawet dobrze, bo będę musiała krócej udawać zainteresowanie. Sięgam po wodę, ale zatrzymuję szklankę w połowie drogi do ust, bo Kevin marszczy brwi i robi zmartwioną minę.

– To na pewno nie może zaczekać? – Jeszcze bardziej marszczy brwi. – Nie, oczywiście, rozumiem. – Kiwnięcie, kiwnięcie, kiwnięcie. – Tak, już jadę.

To chyba jakieś żarty – on wykręca mi numer z telefonem?

Rozłącza się i posyła mi spojrzenie pełne tak szczerej skruchy, że zaczynam się zastanawiać, czy czasem nie minął się z przeznaczeniem, wybierając bankowość zamiast aktorstwa.

– Bardzo cię przepraszam, ale wyskoczyło mi coś nagłego i niestety muszę lecieć.

Kiwam głową, siląc się na smutną minę.

– Oczywiście. W pełni rozumiem.

Kevin przywołuje gestem kelnera i wręcza mu nowiutki zielony banknot, który z nawiązką pokrywa rachunek, po czym wstaje.

– Dziękuję za miłe spotkanie, Harper.

– A ja za kolację.

Żadne z nas nie wspomina o kolejnej randce i żegnamy się niezręcznie w drzwiach.

– Idę w tę stronę. – Wskazuję na prawo.

On wskazuje na lewo.

– A ja w tę.

Klasyk.

Macham mu lekko na pożegnanie, zanim zrobi się jeszcze niezręczniej. Gdy już jestem prawie przy aucie, dzwoni mój telefon. Tym razem na ekranie wyświetla się numer Brandona. Nie wiem, czemu ciągle mam go w książce kontaktowej. Teraz, kiedy ma Sadie.

– Spóźniłeś się – informuję go od razu po odebraniu. – Facet pierwszy wyciął numer z nagłym telefonem.

– Czyli o to chodziło? Ucieczka z randki?

Otwieram drzwi auta, wsiadam i opieram głowę o zagłówek.

– Taki był plan.

– Chwila moment. Harper Marie, czy ty zadzwoniłaś do mnie z randki?

– Nie, nie zadzwoniłam do ciebie. – Uśmiecham się wbrew sobie. – Dzwoniłam do twojej siostry.

– Było aż tak kiepsko, co? – ciągnie, ignorując moje wyjaśnienia. Głos ma odrobinę zbyt wesoły.

– Rozmawialiśmy o kolorach krawatów. Przez dziesięć minut.

Brandon jęczy. Oczami wyobraźni widzę go rozłożonego na sofie w salonie jego rodziców, z ręką pod głową i nogą na ławie. Jest wieczór, a ponieważ siedzi w domu, najprawdopodobniej ma na sobie koszykarskie spodenki i luźną koszulkę. W krawacie ostatni raz wystąpił pewnie na jakimś pogrzebie. Wątpię, żeby w ogóle orientował się, gdzie go schował.

– Czyli… jesteś wystrojona, co? – pyta. – Co masz na sobie? – dodaje udawanym seksownym głosem.

– Rozłączam się.

Nie flirtuje ze mną, nie na serio. Jest po prostu sobą. Niemniej jednak uważam, że Sadie powinna skrócić mu smycz. Tak, jestem odrobinę rozgoryczona. Nawet bardzo. Ale kiedy chłopak, którego uwielbiam od zawsze, wraca do domu z niebieskooką blondynką rodem z Krainy Czarów, to czy można mnie za to winić? Sadie jest idealna, słodka i urocza. Nie znoszę jej.

– Gdzie jesteś? – pyta Brandon. – Masz transport?

Przez ułamek sekundy rozważam kłamstwo. „Nie, drogi Brandonie, zostawił mnie na pastwę losu. Przyjedź po mnie”.

– Umówiliśmy się w restauracji.

– Mądra dziewczyna. Łatwiej uciec.

Nie do końca wiem, co na to odpowiedzieć, więc wydaję z siebie bardzo kobiece chrząknięcie.

Przez chwilę się nie odzywa, więc już-już mam skrócić te męki i zakończyć rozmowę.

– Chodzą słuchy, że wróciłaś na dobre – mówi nagle.

Krzywię się, zastanawiając się, ile „słuchów” dotarło do jego uszu.

– Tak.

– Najwyższa pora. Dziwnie tu było bez ciebie.

– W jakim sensie dziwnie? – dopytuję, choć powinnam się rozłączyć i udawać, że ta rozmowa się nie wydarzyła.

Jęczy lekko, jakby się przeciągał.

– Dziwnie cicho. Niewiele osób zjechało w tym roku na święta. Nawet moja siostrzyczka nie ma dla mnie czasu, a mój najlepszy przyjaciel ma czas tylko dla mojej siostrzyczki.

– A Sadie? – pytam, po czym uderzam głową o zagłówek. Nie żeby mnie to interesowało.

– Jest w Missoula.

Nie odpowiadam od razu; jestem zbyt zajęta rozbieraniem tego krótkiego zdania na części pierwsze. Czemu Sadie wciąż jest w Missoula? Czemu Brandona z nią nie ma? Czemu nie wymyślili czegoś, żeby spędzić razem Boże Narodzenie? Gdyby Brandon był mój, nie traciłabym ani minuty bez niego. Nie popełniłabym znowu tego błędu.

– Ale jutro przyjeżdża – ciągnie. – Święta spędzimy tutaj, a Nowy Rok u jej rodziców.

– To… super. – Wychodzi mi to prawie szczerze.

– Hej, Harper. – Jego ton zmienia się na nieco poważniejszy. – Lubisz Sadie, prawda?

„Nie znoszę jej”.

– Jasne – odpowiadam z zerowym entuzjazmem. – Wydaje się miła.

– Myślisz, że nie wiem, kiedy kłamiesz? – pyta i mimo że żartuje… nie żartuje.

Bawię się kluczykami, żałując, że nie skończyłam tej rozmowy, kiedy miałam okazję.

– Jest bardzo ładna i wydaje się naprawdę spoko.

– Daj jej szansę, dobrze? Jest bardzo nieśmiała i myśli, że jej nie lubisz.

Może dlatego, że tak rzeczywiście jest.

Pozwólcie, że opowiem wam co nieco o Brandonie i naświetlę naszą wspólną historię. Nie tylko nasze młodsze siostry są najlepszymi przyjaciółkami; nasi rodzice również trzymają się wkurzająco blisko. Generalnie byliśmy na siebie skazani na każdej imprezie urodzinowej czy grillu, spędzaliśmy razem niemal wszystkie święta. Gdy w grę wchodziło jakiekolwiek ciasto czy tort, my byliśmy u nich albo oni u nas.

Jakby tego było mało, chodziliśmy do równoległych klas. Brandon ciągnął mnie za warkocz w przedszkolu. W siódmej klasie zamienił się ze mną pieguskami czekoladowymi swojej mamy, bo wiedział, że je uwielbiam, a w zamian dałam mu babeczkę Hostess. W ósmej klasie zawsze przychodził i błagał mnie o notatki do przepisania, kiedy zapominał się czegoś nauczyć – czyli co weekend.

Był chłopcem, który wyrósł na ciemnowłosego, błękitnookiego ulubieńca szkoły i gwiazdę sportu.

Każda dziewczyna chciała z nim chodzić, a każdy chłopak chciał być taki jak on.

To on rozkwasił nos mojemu niegdysiejszemu chłopakowi, Rogerowi Callahanowi, kiedy przyłapał tego palanta na całowaniu się z Chloe Connors pod trybunami podczas jednego z meczów w klasie maturalnej.

Był chłopakiem, który – według zapewnień wszystkich – kochał się we mnie pomimo sznurka pięknych, acz niezagrzewających długo miejsca u jego boku dziewczyn z liceum.

I wreszcie był chłopakiem, który przywiózł do domu Sadie, żeby przedstawić ją rodzicom – i to akurat wtedy, gdy w końcu zebrałam się na odwagę, żeby przenieść się dla niego z Teksasu do miejscowego college’u i wyznać mu, że jestem w nim od lat zakochana.

Tak więc mamy wspólną historię, i to aż za długą. A Brandon ma rację. Muszę być miła dla Sadie, bo jeśli nie wezmę się w garść jak na dużą dziewczynę przystało, te święta będą paskudne. On oczywiście nie wie, dlaczego na sam jej widok zbiera mi się na mdłości. I chcę, żeby tak zostało.

– Lubię ją, okej? – mówię w końcu.

– To super, bo twoja mama zaprosiła nas jutro na kolację. – Uśmiecha się złośliwie; nie muszę stać obok niego, żeby to wiedzieć. Możecie to nazwać moją supermocą.

– Wspaniale – odpowiadam, wpadając w lekką panikę.

– To do jutra, Harper Marie.

Rozłączam się i uderzam czołem o kierownicę, niechcący naciskając klakson. Przechodząca obok starsza para aż podskakuje na jego dźwięk. Oboje piorunują mnie wzrokiem, a ja kulę się w fotelu.

Po prostu cudownie.

Rozdział 2

Z odrobinę przesadnym entuzjazmem dźgam wykałaczką babeczkę, żeby sprawdzić, czy się upiekła. Upiekła się, oczywiście. Jest idealna. Jak zawsze. Oto cały sekret pieczenia: wystarczy trzymać się przepisu i wszystko wychodzi tak, jak powinno.

Znacie to ulubione przysłowie mężczyzn, że kobiety powinny mieć dołączoną instrukcję obsługi? No cóż, według mnie do mężczyzn powinni dołączać przepisy. Gdyby wyszedł zakalec, można by przynajmniej dźgnąć ich wykałaczką.

– Riley, przysięgam, że słyszymy tę piosenkę już trzeci raz w ciągu godziny – jęczę, odstawiając drugą tackę babeczek na kratkę do studzenia.

Moja osiemnastoletnia siostra kiwa głową w rytm melodii singla z nowego albumu bożonarodzeniowego, który nasza lokalna rozgłośnia z uporem maniaka raz po raz puszcza w eter. Swoje długie blond włosy zaplotła dziś w luźny warkocz i ma na sobie wydziałową bluzę swojego chłopaka geniusza z napisem „Colorado School of Mines”. Obok Riley siedzi jej najlepsza przyjaciółka Lauren, która wygląda jak żywcem wzięta z reklamy odzieży zimowej.

– Wpada w ucho – upiera się Riley i ma czelność podkręcić głośność.

– Nawet gdyby Mason Knight zaczął śpiewać alternatywny grunge, i tak byś się nim zachwycała.

Riley kręci głową w kategorycznym proteście.

– Podoba mi się jego muzyka, nie on.

Zważywszy na fakt, że jako trzynastolatka miała w swoim pokoju nie mniej niż cztery plakaty zespołu Forever Now, jestem zmuszona się z nią nie zgodzić. Teraz boysband się rozpadł, a Mason rozpoczął karierę solową i nagrał świąteczny album, który ukazał się dzień po Święcie Dziękczynienia. A ta konkretna piosenka jest wszędzie – jako świąteczna reklama jednej z większych sieci z ubraniami dla nastolatków dudni z głośników w lokalnym centrum handlowym, a rozgłośnia puszcza ją przynajmniej dwadzieścia razy dziennie.

Jakby tego było mało, Mason Knight, Pan Forever Now i bożyszcze nastolatek, pochodzi z naszego miasta w Montanie. Tak się nawet składa, że jesteśmy równolatkami. Gdybyśmy chodzili do tej samej szkoły, być może bylibyśmy w jednej klasie.

Naturalnie to było zanim w wieku czternastu lat został odkryty i porwany do olśniewającego świata tras koncertowych i multiplatynowych płyt.

Niemniej jednak czternastoletnia wówczas Riley przez rok z hakiem opłakiwała fakt, że mieszkamy pięć minut na północ od granicy okręgu szkolnego.

A ja? Nic a nic mnie nie obchodził. Ani wtedy, ani teraz. Nie muszę go poznawać, żeby wiedzieć, co to za typ – bogaty młodociany snob, który myśli, że wszystko mu się należy. Ciekawe, czy potrafi zmienić koło w samochodzie. Rzucić futbolówką? Rozpalić ognisko? Innymi słowy, czy potrafi choć połowę tego, co Brandon umie zrobić z zamkniętymi oczami? Nie sądzę, a więc nie wzbudza ani odrobiny mojego zainteresowania.

Wiem, że to niezdrowe porównywać każdego faceta, którego spotykam, do Brandona, ale stare nawyki ciężko wykorzenić. Zwłaszcza kiedy tenże nawyk wchodzi właśnie tanecznym krokiem do kuchni. Owszem, to jego kuchnia, ale nie w tym rzecz. Lauren przysięgała, że wyszedł z Sadie. A jednak jest tutaj; z czoła spływa mu strużka potu, a jego T-shirt jest wilgotny po jakiejś grze, podczas której cały się zgrzał. Jak gdyby nie widział naszej trójki, otwiera lodówkę i upija łyk mleka prosto z kartonu. Potem się odwraca, swobodny do bólu, i opiera się o blat. Ma ciemnoniebieskie oczy, w których można zatonąć i które zwraca teraz wprost na mnie.

Wsypuję całe pudełko kakao do rozpuszczonego masła, z którego robię polewę. Gryząc się w język, żeby nie przekląć, odrywam wzrok od Brandona i próbuję ratować, co się da.

– Hej, Harper – odzywa się z szelmowskim uśmiechem. – Lauren nie wspominała, że wpadniesz do nas.

Czuję na sobie jego spojrzenie, od którego zaczynam się czerwienić i przechodzi mnie dreszczyk.

– Babeczki – rzucam, jakby to była jakaś odpowiedź. Udając luz i beztroskę, włączam mikser… i na mojej twarzy ląduje obłok cukru pudru i dopiero co wsypanego kakao. Jęczę i wyłączam mikser, czując się jak idiotka.

Riley i Lauren siedzą na stołkach barowych przy blacie jak dwa pieski chihuahua z szeroko otwartymi oczami, w których widać rozbawienie. Przyglądają nam się w kompletnej ciszy, zupełnie jakbyśmy odgrywali przed nimi scenkę komediową. Posyłam Lauren zabójcze spojrzenie. Wiedziała, że jej brat tu będzie – widzę to w jej oczach.

Jakby tego było mało, Brandon wygląda naprawdę dobrze. Jego włosy o barwie espresso są idealnie przycięte – nie dlatego, że lubi modne fryzury, ale ponieważ przyzwyczajenie to jego druga natura i od dwunastego roku życia przycina włosy w pierwszą sobotę każdego miesiąca. Wygląda tak beztrosko. I mógł być mój, gdybym tyle nie czekała. Wtedy podobna sytuacja byłaby prosta.

Zamiast rozsypywać po kuchni cukier puder, zbeształabym go żartem za picie prosto z kartonu i wysłała pod prysznic, bo jego mama nie życzyłaby sobie, żeby kręcił się po jej kuchni cały spocony. Roześmiałby się i przyciągnął mnie do siebie, całując przy tym dla odwrócenia uwagi od tematu.

Lauren i Riley zaczęłyby protestować, ale nie dbałabym o to, bo… Brandon.

Bo Brandon.

Ech, jestem w rozsypce. Dosłownie i w przenośni. Mam kakao i cukier puder we włosach i na bluzce. Kotka Lauren, Penelope, przygląda mi się ze swojego stołka, który objęła w posiadanie, posyłając mi protekcjonalne kocie spojrzenie mówiące: „Nędzna ludzka sierota. Skończy jako stara panna”.

A koty wiedzą takie rzeczy – bo niby jak znajdują sobie odpowiednie opiekunki? Niektóre z nas noszą widoczne tylko dla nich piętno stukniętych kociar. Mam dopiero dwadzieścia jeden lat, a już mi się przyglądają.

– Jesteś dziś jakaś rozkojarzona – mówi Brandon, śmiejąc się. Odrywa z rolki kawałek papierowego ręcznika, zostawiając połowę. Normalnie doprowadziłoby mnie to do szału, ale teraz skupiam się na oderwanym kawałku ręcznika, starając się nie myśleć o tym, że on jest tuż obok, w mojej przestrzeni osobistej, podając mi zwinięte ręczniki i przeczesując mi włosy.

Bąkam coś – Bóg wie co – i otrzepuję kakao i cukier puder z bluzki… gapiąc się na jego klatę. Która również znajduje się tuż przede mną. To miła dla oka klata, zwłaszcza z bliska – z rodzaju tych wyraźnie zarysowanych, w które człowiek ma ochotę się wtulić… oprzeć głowę… i zasnąć, siedząc na sofie i oglądając film.

Mój nos jest tuż przy jego barku. Mogłabym musnąć go ustami po szyi nawet bez stawania na palcach. Ale nie robię tego. Z dwóch powodów. Po pierwsze on ma dziewczynę. A po drugie ta dziewczyna właśnie weszła do kuchni.

Zaskoczona Sadie robi wielkie oczy, ale szybko się opanowuje. Jako rasowa urocza uciekinierka z Krainy Czarów nieśmiało macha nam wszystkim na powitanie, uśmiechając się lekko.

– Cześć wszystkim.

Jej włosy w wielu odcieniach złota spadają daleko za ramiona niczym lśniący wodospad. Spięła je nawet wąską czarną opaską – Alicja w każdym calu. Czy mogłaby być jeszcze bardziej idealna?

A „Sadie”? Co to w ogóle za imię? Brandon i Sadie…

W sumie to brzmi dość uroczo. Czuję kolejne ukłucie irytacji. Zupełnie nieświadomy myśli, jakie miałam o nim jeszcze dwie sekundy temu, Brandon odsuwa się ode mnie i przyciąga ją do siebie, mocno przytulając. To oczywiście sprawia, że Sadie zaczyna chichotać. W końcu Brandon wypuszcza ją z objęć i oplata ręką jej ramiona.

Lauren rzuca mi szybkie spojrzenie, po czym uśmiecha się do przeuroczej dziewczyny Brandona.

– Cześć, Sadie. Brandon mówił, że wybieracie się po południu na zakupy.

Sadie obejmuje się rękami w pasie.

– Skończyłam wcześniej i chciałam spędzić z Brandonem jak najwięcej czasu, więc wróciłam.

„Niedobrze mi”.

Przypominając sobie, że wciąż mam na sobie kakao, odwracam się od towarzystwa, żeby się ogarnąć.

– Co pichcisz? – pyta Sadie.

– Czekoladowe babeczki Harper – odpowiada Riley, a ja rzucam jej przez ramię zabójcze spojrzenie. Nie ma powodu, by wciągać mnie w tę rozmowę. Moja siostra mnie ignoruje. – Są najlepsze.

– Sadie też lubi piec. – Brandon czuje się w obowiązku napomknąć. – Mogłaby pomóc…

Sadie śmieje się, przestraszona.

– O rany, nie. Nie chciałabym się wtrącać.

Popełniam ten błąd i zerkam na Brandona. Posyła mi surowe spojrzenie mówiące „bądź miła”. Zaciskam zęby i zmuszam się do uśmiechu.

– Nie, proszę, będzie nam bardzo miło, jeśli do nas dołączysz. – Z dumą stwierdzam, że brzmi to szczerze. Mniej więcej. – Siadaj.

– No cóż… okej – mówi Sadie, choć posyła mi niepewne spojrzenie. – Tylko umyję ręce.

Idzie do zlewu, a ja uśmiecham się do Brandona przez zaciśnięte usta. Mruży oczy. Z uwagi na to, że przez jego twarz przemyka dziwny wyraz, od którego robi mi się nieprzyjemnie, wychodzę z kuchni.

– Idę się umyć. Sadie, przepis na polewę jest na blacie, gdybyś chciała zacząć od nowa.

Chowam się w zaciszu łazienki Aldermanów i wstrzymuję oddech, gdy tylko zerkam w lustro. Jest gorzej, niż myślałam. Na twarzy mam dwubarwne smugi – ciemne od kakao i jasne od cukru pudru. Wyglądam jak dziecko, które na Halloween przebrało się za włóczęgę podróżującego na gapę pociągami towarowymi.

– Świetna robota, Harper – mruczę pod nosem.

Ponieważ mama Brandona zawsze trzyma na widoku swoje ulubione ręczniki dla gości, przeczesuję kosz pod szafką w poszukiwaniu jakiegoś starego ręczniczka (o ile w ogóle można tak powiedzieć o ręczniczkach w tym domu). Po kilku minutach doprowadzania się do porządku jestem czysta, ale mój makijaż pozostawia wiele do życzenia. Przez dłuższą chwilę przyglądam się swojemu odbiciu, milcząco porównując się do Sadie, choć wiem, że to chore.

Jestem blondynką jak ona, ale na tym kończą się podobieństwa między nami. Podczas gdy jej włosy są zbiorem starannie dobranych odcieni pasemek, moje są jedną wielką wiązką słomy. Ona ma duże niebieskie oczy; ja – ciemno piwne, ni to zielone, ni brązowe. Jestem od niej wyższa – tylko piętnaście centymetrów niższa od Brandona, który mierzy metr osiemdziesiąt osiem. I chociaż mam ładną figurę, ona ma pełniejsze kształty, które bardziej przemawiają do wyobraźni chłopaków.

Zerkam na swoją klatkę piersiową i marszczę brwi. Czy ja naprawdę porównuje nasze rozmiary? Wariactwo.

Burcząc, spinam włosy z powrotem w kucyk i zbieram siły na resztę popołudnia. Sadie jest przemiła – naprawdę. Dam radę.

Pełna fałszywej pewności siebie, otwieram z rozmachem drzwi i wychodzę na korytarz. A potem jęczę przestraszona, bo stoi w nim oparty o ścianę Brandon ze skrzyżowanymi ramionami i wzrokiem wbitym we mnie.

– Co ty wyrabiasz? – pytam surowo, odzyskując oddech.

– Musimy pogadać.

Unoszę brew.

– O…?

– Obiecałaś, że będziesz miła.

– Jestem miła! – syczę.

Brandon robi krok w moją stronę – i od razu tego żałuję.

– Co się z tobą stało po wyjeździe jesienią? Harper, którą znam, nikogo nie wyklucza. Szarogęsi się i mądrzy, czasami jest nieznośna…

– Hej!

– Ale zawsze – zawsze – jest miła. – Zniża głos. – Szczerze mówiąc, jest jedną z najmilszych dziewczyn, jakie znam. Kimś, kogo z reguły bardzo podziwiam.

Zaczynają mnie piec oczy. Krzyżuję ramiona i unikam jego wzroku.

– Ale od powrotu na Święto Dziękczynienia jesteś nadąsana, milcząca i czasami wręcz złośliwa. – Trąca mnie ramieniem. – Pomóż mi zrozumieć dlaczego, żebym mógł coś na to zaradzić. Co się dzieje?

Wracam do niego spojrzeniem, gotowa pokazać mu, jak złośliwa potrafię być.

– Nie możesz temu zaradzić, Brandon.

– Lauren mówi, że jakiś idiota złamał ci serce. To prawda?

Cóż za ironia. To prawie zabawne.

– Tak powiedziała: „idiota”?

Brandon szczerzy zęby.

– Parafrazuję.

– Wszystko w porządku, okej? Postaram się bardziej z Sadie.

– Czemu nie powiesz mi, co się stało? – Wygląda na zranionego, aż czuję ukłucie w sercu. – Kiedyś ze sobą rozmawialiśmy.

Chce o tym rozmawiać? Proszę bardzo.

– Zakochałam się, a on mnie nie chciał – mówię, dławiąc emocje i ostrzegając je, żeby nawet nie ośmieliły się wyrwać spod kontroli. – I tyle. Bywa.

Brandon mruczy pod nosem słowo znacznie barwniejsze od „idioty”.

– Jak ktoś mógłby cię nie chcieć? Jesteś ideałem, jesteś piękna i mądra… – przerywa, być może jak ja uświadamiając sobie, że trochę za bardzo się do siebie zbliżyliśmy.

Serce wali mi jak młotem, a mózg zaczyna krzyczeć. „Co się dzieje?”

– Znalazł sobie dziewczynę – odpowiadam szeptem, zbliżając się do prawdy na tyle, na ile jestem w stanie. – I… jest mi trudno… być dla niej miłą.

Brandon rzuca szybkie spojrzenie w głąb korytarza, ku dochodzącym z kuchni głosom. Na jego twarzy pojawiają się pytania – a raczej jedno pytanie. Jedno bardzo ważne pytanie.

– Harper…

Ale nigdy się nie dowiem, co chciał powiedzieć, bo w tej właśnie chwili moja ukochana siostrzyczka zaczyna wrzeszczeć, jakby ją obdzierali ze skóry.

Rozdział 3

Pędzimy z Brandonem do kuchni, prawie się o siebie potykając. Słysząc przeraźliwy pisk siostry, przez głowę przetacza mi się nawałnica myśli: „pali się, ktoś odrąbał sobie rękę tasakiem, Sadie wpadła do króliczej nory”.

Jeszcze zanim wpadamy do kuchni, Riley łapie mnie za ramiona, podskakując. Oczy jej błyszczą; nie widziałam u niej takiego entuzjazmu, odkąd zakończyła karierę cheerleaderki.

– Musisz się zgłosić, Harper. Błagam, powiedz, że się zgłosisz!

Powoli dociera do mnie, że nikt nie umarł, nikt się nie wykrwawia ani nie zniknął w innym wymiarze.

– Zgłosić się do czego?

– Do konkursu na najlepsze świąteczne ciasteczka stacji HBN. Robią eliminacje w Harbinger!

Za Riley pojawiają się Lauren i Sadie. Lauren uśmiecha się złośliwie, a Sadie wygląda na lekko rozbawioną.

Chwytam Riley za ramiona, żeby przestała podskakiwać.

– Odkąd to tak bardzo kochasz konkursy wypieków i kanały kulinarne?

– Mason Knight – odpowiada za nią Lauren.

Zdezorientowana, potrząsam głową.

– A co ma piernik do wiatraka?

Riley wciąż jest zbyt rozmarzona, żeby to wyjaśnić, więc do akcji wkracza Lauren.

– W radiu właśnie ogłosili, że Mason Knight będzie jednym z sędziów-celebrytów w dorocznym konkursie na najlepsze świąteczne ciasteczka, a w sobotę w Harbinger odbędzie się ostatnia runda eliminacji.

– Ale co to ma wspólnego ze mną? – pytam.

– Musisz się zgłosić do eliminacji – odpowiada Riley, odzyskując przytomność umysłu. – Błagam, Harper. Mason Knight.

– Przypomnij mi, ile ty masz lat – dopytuję. – Trzynaście?

Uderza mnie w ramię, szczerząc zęby.

– Wiesz, że szanse dostania się do programu są prawie zerowe, prawda? – upewniam się.

– Nie dla ciebie. – Riley potrząsa głową tak energicznie, że blond warkocz uderza ją w twarz. – Jesteś niesamowita.

Oglądam ten program co roku, więc wiem, że Riley zapomniała o jednym istotnym szczególe.

– To konkurs drużynowy, nie indywidualny. Musiałabym mieć partnera, żeby w ogóle móc się zgłosić do eliminacji.

Riley natychmiast odwraca się na pięcie do Lauren.

– Ty byś mogła jej pomóc!

– Nie da rady, Riley Roo. Mam po szyję roboty z bożonarodzeniowymi materiałami na bloga, a w pracy osiem imprez świątecznych do zorganizowania.

Riley zwiesza smętnie ramiona. Nawet nie zgłasza się na ochotnika do pomocy – w końcu celem jest wygrana.

– Ja mogę być twoją partnerką – odzywa się nagle cichy kobiecy głosik. W kuchni zapada kompletna cisza i wszyscy odwracamy się do Sadie. Dziewczyna się rumieni i sprawia wrażenie śmiertelnie przerażonej. – To znaczy, jeśli chcesz.

Zerkam na Brandona. Przygląda mi się z wyraźnym zakłopotaniem, a w jego oczach pojawia się tamto pytanie, które prawie zadał mi na korytarzu.

– Co roku oglądałam z babcią ten konkurs – ciągnie Sadie pewniej. – Myślałyśmy nawet o tym, żeby się zgłosić… ale rok temu babcia zmarła.

„Oczywiście”.

– Bardzo bym chciała być twoją partnerką, Harper – kończy, wlepiając we mnie wielkie, pełne nadziei oczy.

– Super – mówię wreszcie, bo wbrew temu, co myśli Brandon, nie jestem zołzą. – Zgoda.

– Będzie fajnie, prawda? – dopytuje Sadie, rozpaczliwie szukając wejścia do kręgu towarzyskiego Brandona.

– Bardzo.

– Czyli się zgadzasz?! – piszczy Riley, znowu chwytając mnie za ramiona. – Muszę powiedzieć Linusowi!

Z tymi słowami moja siostrzyczka wybiega z kuchni, żeby zadzwonić do swojego chłopaka i oznajmić mu, że spróbuję wygrać dla niej szansę poznania obiektu jej westchnień z lat szkolnych. Mogę tylko pokręcić głową.

Lauren skubie wargę, tracąc nieco przekonanie do tego pomysłu. Poprawia swój szal w kratę, tak że przykrywa teraz jej krótką kurteczkę z brązowego zamszu, i przesuwa dłonią po ciemnych rurkach, które są jej koncepcją swobodnego stroju.

Siostra Brandona jest nieco egzaltowana i pełna życia, ale rzadko wygląda na podenerwowaną. Coś mi mówi, że nie uważa sparowania mnie z Sadie za najlepszy pomysł.

Wymienia spojrzenia ze swoim bratem – oboje wyraźnie wątpią, że podołam temu zadaniu.

Będę po prostu musiała im udowodnić, że się mylą.

– Ponieważ to konkurs na świąteczne ciasteczka, sądzę, że powinnyśmy przygotować wybór pierniczków – mówię znad stosu książek kucharskich, jakie przez lata udało mi się zgromadzić.

Ta, którą właśnie przeglądam, jest pożółkła i brakuje w niej kartek. Tu i ówdzie ma nawet plamy z mąki i masła. To ulubiona książka kucharska mojej babci, którą dostała od swojej babci, a przekazując ją mnie, kazała mi przysiąc, że będę na nią uważać.

– Hmm… – Sadie przegląda książkę za książką, skłaniając się ku tym z ładnymi obrazkami. – Myślę, że dużo osób wybierze pierniczki. A co powiesz na ciasteczka Linzer?

– Nikt nie lubi owocowych ciasteczek – przekonuję, kolejny raz żałując, że się na to zgodziłam. Nie jestem dobra w pracy zespołowej. Należę do typu „wszystko pójdzie jak z płatka, jeśli wykonasz moje polecenia niczym grzeczny pomagier”. Ale okazuje się, że Sadie, pomimo swojego pustego spojrzenia i delikatnego chichotu, nie jest idealnym materiałem na kuchcika. Ma pomysły. I koncepcje. I opinie.

A to, jeśli mam być szczera, są trzy cechy, których nie potrzebuję u pomocnika.

Sadie unosi wzrok i spogląda na mnie błyszczącymi oczami.

– Tak, ale co powiesz na czekoladowo-malinowe z migdałami?

Zaciskam usta.

– Gdzie znalazłaś taki przepis?

Podekscytowana Panna Alicja zamyka z kłapnięciem książkę kucharską.

– Nie znalazłam – same go wymyślimy!