Strona główna » Obyczajowe i romanse » Opowiadania +18 z pozycji horyzontalnej

Opowiadania +18 z pozycji horyzontalnej

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63080-61-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Opowiadania +18 z pozycji horyzontalnej

"Pornografia (gr. pismo lub rysunek o nierządnicy) to przedstawienie ludzkich zachowań seksualnych i nagości w sposób rozpustny lub perwersyjny, którego celem jest wywołanie u odbiorcy pobudzenia seksualnego, ale odmiennego od erotyki” - tyle Wikipedia. Dla równowagi sięgnąłem do nowego Słownika Wyrazów Obcych Andrzeja Markowskiego. Przeczytałem: „Erotyzm’ zmysłowość, atmosfera
podniecenia, pobudzenie seksualne’”.
Więc czymże są moje opowiadania, erotykiem czy pornografią? Dla mnie to bez znaczenia. Lubię czasem spojrzeć na życie z pozycji horyzontalnej, lub jeśli ktoś woli, pornografię, bo ukazuje w życiu to, co jest najskrytszym marzeniem każdego - pochwałę cielesności. A tym, którym to w niesmak, dedykuję aforyzm Jana Izydora Sztaudyngera: Mój pech. "Na tym polega mój pech, że cnota mi śmierdzi,
a pachnie grzech."

Polecane książki

    Rozporządzenie Ministra Finansów z 2 marca 2010 r. w sprawie szczegółowej klasyfikacji dochodów, wydatków, przychodów i rozchodów oraz środków pochodzących ze źródeł zagranicznych było już wielokrotnie nowelizowane. W 2014 r. wydano tekst jednolity, do którego wprowadzono liczne zmiany. Od 1 sty...
  Monografia, będąc syntezą wieloletnich prac badawczych autorki, stanowi nowe otwarcie w pojmowaniu aktywności w polu praktyki analizowanej ze społeczno­pedagogicznej perspektywy. Prezentuje namysł nad pedagogiką społeczną, jej aktualnym postrzeganiem w odniesieniu do jej tradycji i pierwszych sfor...
„Szepty Serca” to debiutancki tomik wierszy o miłości. To zmysłowe i po kobiecemu czułe wyznania, delikatne w formie, lecz trafiające prosto w serce. Istnieje powiedzenie, że o prawdziwych uczuciach mówimy szeptem, a nie krzykiem. Znajdziemy tu subtelne, nasycone namiętnością szepty, które budzą ape...
Rosyjski oligarcha Aleksiej prowadzi życie playboya. Zmienia często rezydencje, samochody i kobiety. Opieka nad synem przyjaciół, którzy zginęli w wypadku, jest dla niego pierwszym poważnym emocjonalnym wyzwaniem, któremu musi sprostać. Za nim przychodzi kolejne: bardzo ponętna ...
Powieść z 1893 roku. Władysław Książek (1857–1897) używał pseudonimu Julian Łętowski. Był prozaikiem, dramaturgiem, poetą i dziennikarzem. Od 1879 roku mieszkał w Warszawie, pracował w redakcji „Echa”, a od 1882 roku – w „Słowie”. Był związany ze środowiskiem młodych konserwatystów. Popularność zys...
Dalsze losy bohaterów „Przymierza”. Miało być tak pięknie. Wygraliśmy wojnę, staliśmy się prawdziwym mocarstwem. Z pomocą Bajtka i technologii dawno wymarłej rasy kosmitów Polska odzyskała swoje miejsce na Ziemi. Jednak nie wszystkim się to podoba......

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Michał Migar

© Copyright by Michał Migar (Self-publishing)

ISBN 978-83-63080-61-7

Wydawca:
Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:wydawnictwo@e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

W tych historiach wszelka zbieżność wydarzeń, nazw instytucji i imion, jest całkowicie przypadkowa.

Michał Migar

OPOWIADANIA +18

z pozycji horyzontalnej

W czem największe u ludzi wżdy upodobanie?
Odrzeknę szczerze: w jedzenie, a w jebanie.
Mikołaj Rej.

Zbieg okoliczności

W Polsce Ludowej człowiek uciekał przed nakazem pracy, dziś stoi w kolejkach w pośredniaku i o pracę się dobija. Wtedy uciekał od „woja”, dziś na zawodowego pcha się multum. I tylko nie zmieniło się jedno. I wtedy, i dziś, młodym ludziom, jak stał, tak stoi.

To nie był barwny etap zawodowego życia Piotra Z. Po filologii rosyjskiej, z nakazem pracy, rozpoczął dziennikarkę w radzieckim tygodniku wychodzącym po polsku.

Tłumaczenia tekstów rosyjskich przysyłanych z Moskwy, to nie jest to, o czym marzy młody żurnalista. Za twórczość własną uchodziły notki informacyjne z działalności terenowych ogniw Towarzystwa Przyjaźni Polsko – Radzieckiej.

Nuda, nuda, nuda. Za to zupełny luz i blues, bez dyscypliny. Przesiadywanie w kawiarni, zakupy. Lęgły się w głowie zajączki.

Założył się z Nastią, z której nigdy nie znikała opalenizna, blondyną o długich nogach, gładkiej cerze, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika, z pochodzenia chyba Tatarką, że zawiedzie ją na prześcieradło, a ona rozłoży nogi. Zamysł nie głupi, acz jako dowcip nie najwyższej próby. Ale też i nie o dowcip, ani przekomarzanie się chodziło. Oboje byli skłonni i ktoś musiał sprawę zainicjować.

Uśmiała się z tego nieszczerze. Spostrzegł, że nie jest tak niewinna, za jaką się przedstawiała. Jej mężem był polski lotnik. Miała z nim dziecko, ale niby, czego to miało dowodzić?

Zbierało się im na to niedługo. Po paru miesiącach był z nią na etapie obejmowania od tyłu i splatania dłoni na piersiach z pocałunkiem w karczek. Jak na niemal jeszcze karmiącą mamę, zażyłość dość osobliwa.

Świntuszyli i robili perwersyjne uwagi, gdy nadarzyła się ku temu choćby najmniejsza okazja. Podobnie jak on kochała się przekomarzać i gdy już wpadli w trans, podkręcali się nawzajem. Wciąż jednak nie doszło do zapowiedzianego skrzyżowania nóg i wcale nie dla tego, aby wywijała się z zaciskającej się pętli jak piskorz. Taką narzucili sobie regułę gry.

Gdy całował ją ukradkiem kolejny raz w karczek, językiem dotykając puszku i natychmiast przeszedł do spraw redakcyjnych, jakby tamto nie miało żadnego znaczenia, spostrzegł reakcję urażonej kobiecości. W ciemni fotograficznej spróbował zatrzeć urazę. Pocałował w usta, a ona położyła mu dłoń na nogawce spodni. Ścisnął ją za kolano i nieco wyżej. Sprzyjała, dysząc. Lecz jak przyszło, co, do czego, otworzyły się drzwi i do ciemni wszedł fotoreporter.

Niedługo przed Bożym Narodzeniem Piotr wrócił ze stażu językowego w moskiewskiej redakcji miesięcznika.

Dzień wigilijny uznał za dobry na przelecenie Nastii. Szef tygodnika wyjechał do Kijowa. Sądził, że w redakcji zastanie pustki. Do głowy mu nie przyszło, że pojawi się wścibska księgowa i zawistne stare pudło, graficzka. Był wściekły.

Nastia, zjawiła się około południa, zasłaniając się w domu koniecznością korekty przemówienia Pierwszego Sekretarza KPZR Nikity Chruszczowa w noworocznym numerze tygodnika. Co tydzień wymyślał Chińczykom. Zawołała Piotra do swego gabinetu, gdzie przeglądała tak zwany ozalit pisma.

Gdyby przemówienie wymagało rzeczywiście korekty, bo nawet na nie nie spojrzał, wracałby zapewne właśnie po odsiadce z „białych niedźwiedzi”. Nie wymagało. Miał szczęście.

Korzystając z chwili rozwinął natarcie daleko wykraczające poza uchwyt piersi i pocałunek w karczek. Nastia też folgowała. Sytuacja wymknęła się z rak, a właściwie ręce wymknęły się sytuacji i zawędrowały w miejsce ustronne. Dalsze eksperymenty ze względów akustycznych mogły ich skompromitować wobec redakcyjnych maruderów.

– Jadę do drukarni z Piotrem – rzuciła niemal z klatki schodowej Nastia obu nadgorliwym pracowniczkom: – kończcie.

Dogonił ją w windzie. Rozgorączkowana wyglądała jak olimpijka na ostatnim kilometrze maratonu. Wyciągnęła z torebki żelazne kółko z kluczykami. Zakręciła nimi na palcu.

– Mamy mieszkanie szefa – oznajmiła.

I tak na własne życzenie znalazła się w mieszkaniu szefa, w łóżku z nim.

Leżał sobie na niej wygodnie, nie wyjmując go z kuciapki, pachniała świeżo i zdrowo, mieli za sobą bardzo udany, jednoczesny orgazm. Zebrała z krocza palcem spermę i rozmazała ją sobie po piersiach, twardych, nie do zgryzienia, jak piłka dla psa z lanej gumy.

Stwierdziła, że ma skrzywiony instrument idealnie w tym miejscu, gdzie ona ma w pochwie punt G. Widać mankamenty nie zawsze są jednoznacznie złe.

Nie spieszyło się jej do dziecka i męża, bo wigilię przygotowywała ponoć teściowa. Nie spodziewał się po Nastii, tym kobiecym z postury husarze, aż tak żywiołowych reakcji. Niemal go zajeździła. Ona widocznie podobnie sądziła o nim.

–Umiesz robić użytek z kobiety. Przemaglowałeś ostro. Uch!

Byli z Nastią niemal tego samego wzrostu. Mogła, siedząc na nim, więzić go w sobie i jednocześnie nachylona, maczać brodawki piersi w jego ustach. Teraz w przerwie na znak, że to nie koniec, wysunęła się z pod niego i nasunęła udami nad jego głowę. Patrzył tak, jak się patrzy na pomnik od dołu. Widział jej rozwartą krwistą szramę, przecinającą gęsty zarost, obłości piersi z nastroszonymi brodawkami, dość wyraźną, poruszającą się krągłość brzucha.

Siedziała nad nim jak kokosz na jajach, jakby wyrastała mu z ust. Zwinął język w trąbkę i wsadził wraz z nosem w gorący kołnierzyk swojej nienasyconej szefowej. Palcami wyciągniętych rąk gniótł końce sutek. Skwierczała, jak skwarki na patelni. Poczuł smak szklistej cieczy.

Włożył w nią trzy palce, które uchwyciła mięśniami pochwy z taką siła, że nie mógł ich wyjąć. Drżała, kamieniała, znowu drżała, pocierała mięsistą mufką o jego brodę, przydusiła mu usta gorącą rzycią, i wtedy znowu wywołała w sobie falę skurczy.

„Musi mieć w domu cienko z tymi rzeczami” – pomyślał.

„Gdyby on wiedział.” – Nastia wytarła sobie krocze wilgotną gąbką i uśmiechnęła się. Zadzwoniła kluczami od mieszkania. – On ze mną, ja z tobą. Takie to życie.

Miała na myśli swego ukraińskiego szefa przyznając, że z nim sypia? Mieli własne stadła małżeńskie, ale radzi byli czegoś więcej. Zresztą, kto nie? Piotr znał tylko jednego takiego, co nie chciał, biedakowi snopowiązałka urwała jaja.

Nadwyżka zapotrzebowania nad podażą, tę klasyczną przypadłość socjalizmu, obejmującą również seks, miał na myśli mówiąc enigmatycznie wcześniej, że Nastia nie była z księżyca. On właśnie wzbogacił dotychczasową konstelację gwiezdną Nastii, z leżącego na Mlecznej Drodze Trójkąta, na czworoboczną Wagę.

Chodziła nago po pokoju zastawionym najzupełniej przypadkowymi meblami, tak, jak to było w standardzie radzieckich mieszkań. Najwidoczniej zbierało się jej jeszcze na „jeszcze”, bo wyginała się, uwydatniając kuriozalną lordozę. Przed staromodnym tremem oparła się łokciami o wyleniały puf, spoglądała na swoje odbicie w lustrze, a on, na jej widoczne spomiędzy rozchylonych pośladków czarne oczko odbytu.

Jednej dojrzałej mamuśce zawdzięczał znajomość zalet tego odwodowego, kobiecego bastionu rozkoszy. Dzięki nabytemu z nią doświadczeniu, miałby sobie za złe, jeśliby w czasie sesji randkowej nie szturmował go u Nastii choćby raz.

Dopadł i zgruntował. Pchnął, aż rozpłaszczyła nos o taflę lustra. Obserwował wyraz jej twarzy i wzbierała w nim chuć. Wykrzywiała dziwacznie twarz i otwierała szeroko usta, zaśliniła lustro i przywarła do niego robiąc naleśniki z piersi. Targał nią przesyt, a on dopiero po chwili, pracując ręką, trysnął na szklaną szybę. Zlizała.

–Wystąpię z wnioskiem byś został sekretarzem redakcji – oświadczyła niespodziewanie, jakby zdał właśnie egzamin z reportażu, a nie z chędologii.

Powinien otworzyć szeroko ze zdumienia gębę. Żachnąć się z oburzeniem. Splunąć. Zrobić coś, dla swego prestiżu. Ale praktyczny człowiek nie robił tego wówczas, jak i nie robi do dziś.

Uznał, że takie fochy w zderzeniu z rzeczywistością, zdadzą się psu na budę. Sekretarz to samo przez się prestiż, któremu protekcja baby uszczerbku nie przynosi. Zresztą, komu i w jakiej epoce to zawadzało?

–Na „do widzenia”, bo jednak muszę pokazać się w domu, opowiem ci bardzo śmieszną, przedświąteczną historię o pomarańczach – powiedziała.

–O pomarańczach? Też mógł jej śmieszną opowieść o pomarańczach zaserwować.

–Mój mąż wracał przed paroma dniami z Moskwy, z ćwiczeń lotniczych Paktu Warszawskiego. Za kołnierz nie wylewali, więc i na pociąg nie trafił trzeźwy. Wyobraź sobie, że zbudził się z rana na kacu gigancie, patrzy, a na górnej półce w wagonie, leży ogromna siata z pomarańczami.

−Przed nowym rokiem zawsze w Moskwie rzucają. Trzeba obudzić współtowarzysza podróży – pomyślał mój mąż. Będzie człowiekiem. Na kaca taki owoc jedyny. Stuknął drzwiami, pokręcił się.

–Tamten wstał. Ledwo żywy, też na kacu. Ale milczy, jakby mu mowę odjęło. Jakaś stacja. Mąż nie miał grosza przy duszy, a tamten i owszem, kupił wodę „Borżomi’, nalał sobie do kubka, wypił, uśmiechnął się i zdrzemnął.

–Dojeżdżali już do Warszawy. Na stacji mój mąż ryknął na nieznajomego, żeby wstawał. „I niech pan nie zapomni wziąć tych swoich pieprzonych pomarańczy” – Popatrz, jacy ci ludzie są wredni – dodała Nastia nakładając majteczki.

–To byłem ja – przyznał się Piotr. Jak wiesz wracałem z seminarium językowego. Przeżyłem, to, co twój mąż. Przywieźli mnie do pociągu pijanego. Myślałem, że pomarańcze są jego.

–Dziwaczny zbieg okoliczności – stwierdziła Nastia, nie wyjaśniając, czy ma na myśli jego spotkanie z jej mężem, czy to, że znalazła się z nim w łóżku.

…Wzglendem tego, co i owszem.
Boy-Żeleński.

Naturaliści

Któregoś gorącego, jesiennego dnia roku Żydzi bili na pustyni Arabów, a na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego „robotnicy”, z pomocą drewnianych pałek, brali odwet za Egipcjan, na Polakach żydowskiego pochodzenia i ich „syjonistycznych” poplecznikach. W życie Polski Ludowej wkraczało pokolenie partyjnej młodzieżówki, zetempowskie. Wielu zrozumiało, że można na tym coś ugrać dla siebie. On też.

Właśnie zaistniała pilna potrzeba zatkać dziurę powstałą po wyjeździe do Izraela naczelnej „Przeglądu Filmowego”, i tym sposobem stał się Kazimierz R. za ten gips odpowiedzialny.

W Wytwórni Filmowej zawrzało. Przysłali antysemitę. Będzie dintojra. Położy baran „Przegląd”. Byłej naczelnej, nikt nie dorówna. Stali komentatorzy „Przeglądu” patrzyli na niego, jak na zabójcę. Teodor, pierwsze felietonowe pióro tygodnika satyrycznego, pisał „o bezguściu i beztalenciu tkwiącym w pokazywanym nam od jakiegoś czasu „Przeglądzie”.

Przyjaźni z Arabami nie odtrąbiono, ale na froncie krajowym Gomułka wojnę ze syjonistami zakończył.

–Świetnie idzie – zapewnił prominentny twórca dokumentu. – Tylko tak dalej panie Kazimierzu.

Podobnie zapewniał go przyjaciel, Janek Gutman, zapewne jeden z nielicznych Żydów z Pierwszego Korpusu Wojska Polskiego, który dotarł do kraju jako saper w stopniu sierżanta. Był znanym dziennikarzem i autorem książki ” W saperkach przez historię”. Chodzili godzinami po Mokotowie, a on go przekonywałem, że niepotrzebnie jedzie do Izraela, że to, co się dzieje, jest chwilową reakcją motłochu. Górę jednak wzięły emocje i racje młodych córek Gutmana. Janek wyjechał i zabiła go w kibucu, ostatnia z nierozbrojonych min, tęsknota.

Tymczasem „Przegląd Filmowy” otrzymał zagraniczne cenne wyróżnienie. Nagrodzono w Paryżu wydanie jubileuszowe na dwudziesto pięciu lecie Polski Ludowej. Świetne zdjęcia lotnicze, montaż i podkład muzyczny, w wykonaniu Mazowsza, zjednoczył w opiniach międzynarodowe jury.

W czasie pokazu we Francji, spostrzegł w świetle uchylonych do sali drzwi, drobną kobiecą postać bijącą brawo. Domyślił się, że to Tyrańska, była szefowa „Przeglądu”, dziwnym zrządzeniem losu, a może raczej za przyczyną śródziemnomorskiego klimatu, zatrzymała się i osiadła na stałe we Francji.

–Może by się pan z nią spotkał? – zasugerował ktoś z gospodarzy.

–Nie! – stchórzył.

Po uroczystym pokazie wydano obiad. Był ośrodkiem zainteresowania.

–Czy nie przyjechałby pan do nas? – spytał przedsiębiorca, wydawca kroniki filmowej Wochenschau z Hamburga.

–Najpierw wy przyjedziecie do nas – stwierdził na własną odpowiedzialność.

–Da się to zrobić? – Niemiec postawił ze zdziwienia oczy. Wunderbar!

Spotkanie z Basią, fotoreporterką jednego z pism ilustrowanych, Kazimierz umówił w mieszkaniu pewnego początkującego pisarza. W zanadrzu miałem plan, który miał go odciążyć od nieco zbyt męczącego i przedłużającego się zainteresowania ze strony kochanki. Trochę była zaskoczona obecnością pisarza. Przyjaciel tłumaczył się koniecznością terminowego artykułu, który pisał w drugim pokoju i obiecał nie przeszkadzać.

– On o nas wie? – spytała Basia.

– To na prawdę w tym środowisku nie ma znaczenia – odpowiedział bagatelizując sprawę. – Urządza często bibki dla zaprzyjaźnionych. Teraz to modne. Trojki, czwórki…

Wypili po parę kieliszków wiejskiej, wiśniowej nalewki na samogonie i poprosił Basię o striptiz. Była chyba przy majteczkach, gdy w drzwiach stanął znajomy.

– Och, przepraszam – powiedział z roztargnieniem. Przetarł okulary. – Pani jest śliczna – skonstatował i cofnął się do pokoju.

Basia zdjęła majteczki.

– Czy on jest samotny? – spytała.– Uwięziliśmy go we własnym mieszkaniu?

– Nie stoi nic na przeszkodzie, aby go uwolnić.

Nie powiedziała nic, ale wiedział, że chwyciła przynętę.

– Jeśli wejdzie po raz drugi, to go zatrzymam – zaryzykował propozycję.

Wzruszyła ramionami.

Gospodarz wszedł w trakcie fellatio. Kazimierz gładził jej głowę i uśmiechał się dodając odwagi. Jego przyjaciel również pogładził jej włosy i wypięty tyłeczek.

– W prezerwatywie? – ni to stwierdził, ni to postawił pytanie.

Kazimierz przyzwalająco kiwnął głową.

Pisarz spuścił błyskawicznie spodnie. Miał przygotowaną, huncwot, prezerwatywę. Ujął, Basię za biodra i bezceremonialnie się w niej zakotwiczył.

Basia zamknęła oczy, by wyglądało to na szokujące przeżycie. Wolno otworzyła powieki. Na jej twarzy zamiast wstydu pojawił się grymas pożądania. Kołysała się w biodrach kreując orgazm. Chwycił jej balansujące piersi.

Wyjęła sobie kaziowego z ust i wolno, w rytm, w jakim ją szlifował pisarz, zsuwała i nasuwała napletek, aż do skutku, do imponującego wytrysku. Dopiero wtedy oparła się łokciami o podłogę i dogorywała pod ciosami pisarza.

We trójkę, w doskonałych humorach zjedli podwieczorek. Kazimierz zapoznał Basię z planami współpracy z Niemcami. Przyjaciel z paroma opowiadaniami, plonem podróży do Jugosławii. Po czym stwierdzili zgodnie, że przyjacielowi należy się jeszcze fellatio w rewelacyjnym wykonaniu Basi. Pisarz w przeciwieństwie do Kazimierza był tego seksu fanem. Zakryła sobie kokieteryjnie rękami twarz. Gdy ją odsłoniła, kandybał przyjaciela pysznił się, jak gwardzista przed pałacem Bamington.

– To ma ręce i nogi – zgodzili się z jego planami przyjazdu ekipy niemieckich filmowców do Polski ówcześni decydenci na górze. Wstrzeliłeś się. Wiesław, to znaczy Gomułka, finalizuje rozmowy z Republiką Federalną Niemiec. Później pojedźcie do nich.

– Słuchaj, ja chcę pojechać do Kołobrzegu, jestem stamtąd – powiedział po przyjeździe do Polski bardzo marną polszczyzną redaktor Joachim z Wochenschau. – Ja tobie wstydu żadnego nie zrobię – pojął natychmiast delikatną sytuację.

– Dobra – zdecydował nie bez mojry Kazimierz, bo oni się powygłupiają, a jego wsadzą. – Potem przyjedźcie do Kazimierza nad Wisłą. Będę tam parę dni. Kawał prawdziwej Polski.

– Do Kazimierza jechać nie mogę. Mam naradę w Warszawie. Zaopiekujesz się jeden dzionek Niemcami Basiu? Przy okazji zrobisz fotoreportaż – poprosił. Tylko ty ich dopilnujesz.

– Jasne.

– Jak to chłopy, podrywali – opowiadała Basia, gdy po dwu dniach zjawił się w Kazimierzu. Siedzieli na pięknym kazimierzowskim rynku i śledzili pracę filmową ekipy niemieckiej.

– Nie mogli się oprzeć pokusie, żeby trochę nam nie podświnić – stwierdziła. – Zrobili romantyczny reportaż o przewoźniku łodzią przez Wisłę. Zaprosił nas do domu. Katastrofa! Sodoma i Gomora! Brud, niechluj! Robili zbliżenie „Trybuny Ludu” na stole, z obrzydliwymi, łażącymi po gazecie muchami.

– Drobiazg. „Poprawi” się podczas wołania filmów – uspokoił ją.

–Chodźmy! – Basia ruszyła w kierunku Niemców pomagających zwinąć sztalugi malarzowi, jednorękiemu Jankowi. Był na lekkim rauszu. Wszyscy wsiedli do samochodu i pojechali nad urwisty brzeg Wisły.

– Jakie zacisze. Gemutlich! Ten tu kawałeczek ziemi na skarpie, nad Wisłą, wart jest krocie marek! – zrecenzował sytuację na modłę niemiecką redaktor Joachim.

–Piękny, dziewiczy zakątek – powiedział z zamyśleniem jego rodak, operator.

Janek rozłożył sztalugi. Wyjął z torby butelkę koniaku.

–Polewaj! – polecił Joachimowi. Zrobię dla was szybkie akwarele.

–Ja się już stąd dzisiaj nie ruszam – oświadczył Joachim.

–Załatwiłam filmowanie petrochemii w Puławach – wtrąciła się Basia.

Operator skrzywił się.

–To jest wszędzie w nadmiarze. U was jest raj turystyczny. To trzeba sprzedawać.

–Czuję się trochę Polakiem. Bawiłem się z polskimi chłopakami, graliśmy w nogę. Mam dobre wspomnienia. Kiedy przyjedziesz do nas? – spytał Kazimierza Joachim? – A ty Janku nie chciałbyś?

–Przez pamięć matki i ojca nie!

Wszyscy zamilkli. Janek nic nie wyjaśnił. Kończył rysunek.

–Chodźmy nad Wisłę zaproponowała Basia. Trochę się ochłodzimy.

–Ja wrócę do domu – powiedział malarz.

–Odwiozę cię – zaproponował Kazimierz. − Zaraz do was wrócę.

Basia poprowadziła Niemców wąską dróżką schodzącą zygzakami wzdłuż bocznej ściany kamieniołomu. Wędrowali w gęstwie wikliny, skrytymi, jak w afrykańskim buszu, ścieżkami. Wychynęli na piaszczysty brzeg Wisły. Trafili na naturalistów. Niemcy spojrzeli po sobie niezdecydowanie.

Basia się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami. Naprawdę zaś nie bardzo się potrafiła przez chwile znaleźć. Wysokiego mężczyznę, głośnego grafika, malarza i scenografa, który właśnie perorował coś dwóm naturalistkami, znała z sąsiedniego stolika w jadalni. Nigdy by go nie podejrzewała, o tak wielkiego, od którego mimo najszerszej woli, trudno było oderwać wzrok.

Stoję jak idiotka – złapała się. Niemcy też niezdecydowanie przebierali nogami.

Zdjęła sukienkę i zaskakując się sama, odpięła górę kostiumu kąpielowego. Po chwili zrzuciła i dół. I nic się absolutnie nie stało. Słoneczko otuliło ją jasną powłoką ciepła, ukazało śliczne, jak malowanie, dojrzałe piersi, delikatny ciemny zarost na łonie.

Ułożyła się na kocyku na brzuchu i jak gdyby nic, rozglądała się wokół. Spostrzegła w oczach architekta promyk zainteresowania. Czuła jego wzrok na swym tyłku i sprawiło jej to nieoczekiwaną, długotrwałą i jakby drążącą satysfakcję. Więc on, również wcale nie był pozbawiony instynktu płciowego. Ich spojrzenia się zderzyły i Kasia wytrzymał wzrok. Lekko spuściła głowę i prowokacyjnie oglądała już nie do końca obojętnego kutasa.

Mężczyzna zaniepokoił się jego nieposłuszeństwem i zostawiając obie rozmowne panie, ruszył do rzeki. Niemcy nie pozostali w tyle, pozbyli się kąpielówek i pognali do wody. Widocznie nie byli prawdziwymi naturalistami, co w wypadku samców jest rzeczywiście nie do ukrycia.

Co też na to Kazimierz? – spytała sama siebie Basia. Golizna przy innych na świeżym powietrzu, tego nie brała. A on sam, co zrobi?

Zastał Basię „wpatrzoną” pośladkami w niebo. Niemcy przezornie lekko okopali się ziemią.

–Zejdzie ci skóra z pleców. Masz je całe czerwone – powiedział zdejmując kąpielówki.

Basia promiennie się uśmiechnęła. Podniosła się na łokcie i obróciła na plecy, z wyrachowanym bezwstydem lekko rozchyliła uda. Z pod przymrużonych oczu przyglądała się jego instrumentowi. W jaskrawym świetle, w obecności innych kobiet i mężczyzn, wydał się jej zapewne bardziej niż kiedykolwiek podniecający.

Jej nagość, też w tym otoczeniu, na rozgrzanym wiślanym piasku, wywołała u niego dreszcz przejmujący. Szkoda, że właśnie teraz nie mógł sięgnąć ustami jej lekko spierzchniętych z nagłego podniecenia ust i zagłębić w miąższ leżącego ciała. Ten pomysł z naturalistką wydał mu się taki niespełniony. Położył się na brzuchu i powstrzymując drganie pośladków, jak gówniarz uwolnił się od napastującej go żądzy w ciepły, wiślany piasek.