Strona główna » Obyczajowe i romanse » Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny

Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66232-61-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny

Czym jest risercz ziemkiewiczowski, bruzda dotykowa, ciamajdan i syndrom ocaleńca?

Gdzie możemy spotkać KODomitę, paski grozy, kuca Korwina, czy szechterowców?

O co chodzi z biegactwem, kredkami na asfalcie, puczem kanapkowym, maskirowką i przekładaniem wajchy?

Dlaczego Bartoszewski ponoć wyszedł na L4, a krul zawsze odpala protokół 1%? I co to w ogóle jest ta słynna prawicowa interpunkcja?

W swoim przystępnym i odrobinę złośliwym słowniku Galopujący Major wyjaśnia podstawowe terminy i zwroty pozwalające zrozumieć meandry prawicowej logiki i sedno polskiego, reakcyjnego myślenia.

Polecane książki

Książka Alana Barnarda jest jedną z najlepszych prac dotyczących historii i teorii antropologii, jakie ukazały się w ostatnich latach na świecie. Autor przedstawia w niej największe debaty, śledzi powstawanie różnych teorii i szkół myślowych, zarysowuje najważniejsze zagadnienia tej niezwykle int...
Andreas Piotrowski jest pisarzem średniego kalibru, przez co wciąż z zacięciem poszukuje natchnienia. Gdy pewnego kwietniowego poranka spotyka na swojej drodze Arcusa, przemądrzałego szamana z wioski Hura Hura, nie wie jeszcze, że on będzie mu natchnieniem. Czy wyłącznie tym? Arcus zjawia się w...
W książce omówione zostały zasady rządząceodpowiedzialnością cywilną za wypadki komunikacyjnez uwzględnieniem dotychczasowych regulacji.Zwrócono uwagę na ratio legis obarczeniaodpowiedzialnością na zasadzie ryzyka posiadaczamechanicznego środka komunikacji. W publikacjiprzedstawiono roszczenia, któr...
Połączyło ich wielkie uczucie, którego nadejścia żadne z nich się nie spodziewało. Niechciane, nieplanowane, niepotrzebne. Wielka miłość, która jest wspaniałym darem, w tym przypadku obojgu przyniosła jeszcze więcej bólu. Bo miłość to wolność, a kochać znaczy pozwolić odejść. Nikt nie zasługuje...
  Bohaterem powieści Kleofasa Fakunda Pasternaka jest Pan Walery - ziemianin lubelski. Poznajemy go w sytuacji, gdy udaje się do Lublina w sprawie procesu ze swym stryjem, który podstępnie zagarnął jego majątek.     Józef Ignacy Kraszewski – polski pisarz, publ...
W firmach działających na polskim rynku coraz większe znaczenie zyskuje efektywne zarządzanie personelem. Jednym z jego elementów jest System ocen okresowych pracowników. Aby system ten działał efektywnie, powinien być elementem całościowej polityki firmy i musi być w tę politykę odpowiednio wkompon...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Galopujący Major

Wstęp

Pomysł na tę książkę zrodził się w momencie, gdy uświadomiłem sobie, jak mocno internetowy język prawicy przeniknął do głównego nurtu polskiej polityki, jak bardzo pomaga wygrywać debaty polityczne w naszym kraju, jak silnie kształtuje zbiorową wyobraźnię Polaków i zaczyna w związku z tym narzucać – być może nawet nam wszystkim – ramy politycznego myślenia.

Trochę jest więc jak z książką George’a Lakoffa, którego można nazwać duchowym patronem Słownika. Lakoff, ceniony lingwista amerykański, przestraszony tym, jak bardzo siły antyprogresywne zawładnęły polityczną mową w USA, napisał Nie myśl o słoniu! Jak język kształtuje politykę – poradnik podpowiadający, jak sobie z tym radzić i jak to przezwyciężyć.

Niniejszy słownik nie rości sobie takich pretensji. Nie jest też oczywiście studium semantycznym języka politycznego. Jest nim choćby książka Victora Klemperera LTI. Notatnik filologa czy – bardziej współcześnie – Słownik polszczyzny politycznej po 1989 roku autorstwa Rafała Zimnego i Pawła Nowaka. Obie pozycje, bynajmniej nie unikające stronniczości, serdecznie polecam, zwłaszcza jako migawkę czasów ówczesnych.

Jest natomiast niniejszy słownik próbą odkodowania pojęć i zwrotów, które niejako zrodzone w czeluściach politycznego internetu poprzez memy, twitty i lajki, przeniknęły do głównego nurtu debaty politycznej. W pewnym sensie Pancerna brzoza przypomina więc Złą mowę Michała Głowińskiego, tyle że tutaj przedmiotem nie jest język oficjalnej, gazetowej propagandy, ale język formułowany „krok wcześniej”, będący niejako in statu nascendi.

Obserwuję prawicowy język dość długo, bo od blisko piętnastu lat. Pamiętam czasy forów internetowych i pamiętam kamień milowy w przenikaniu prawicowego języka do „mainsztrimu”, jakim było powstanie portalu Salon24.pl. Dziś, gdy wyborcy wchodzą w bezpośrednie kontakty z politykami na Twitterze, tworząc dość familiarny i zwarty ekosystem, przenikanie języka internetowego do głównego nurtu jest błyskawiczne. W radykalnej wersji: gdy rano wybucha afera, zbiorowy prawicowy umysł do południa jest w stanie wyprodukować obronne kontrargumenty, które następnie powtarzane są wieczorem przez prawicowych polityków. Obserwowanie tej propagandowej maszynerii w ruchu jest zajęciem tyleż fascynującym, co czasami wręcz przerażającym. Język bowiem ma swoje konsekwencje, niektórzy mówią nawet, że nie ma nic poza językiem.

Gdy opracowywałem kolejne pojęcia, zwroty, metafory i żarty, przyświecały mi trzy główne cele. Pierwszym była próba objaśnienia znaczenia danego pojęcia, czasami poprzez sięganie do etymologii, czasami zaś do skojarzeń. Z jednej strony zadanie dość łatwe, z drugiej o tyle trudne, że, z oczywistych względów, rzadko mamy do czynienia z jedną kanoniczną wersją danego zwrotu i jeszcze rzadziej znamy jego autora. Drugim celem była swoista próba „dekonstrukcji”, odkodowania intencji stojących za danym pojęciem, żartem, metaforą, które więcej mogą powiedzieć o swoim autorze, niż się nam może zdawać. Wreszcie trzeci cel: konfrontowanie danego zwrotu z innymi zwrotami tudzież poglądami i ideami prawicowymi i wskazywanie na logiczne absurdy oraz sprzeczności w wewnętrznym prawicowym imaginarium. Nietrudno zauważyć, że znaczna część poglądów prawicy jest moim zdaniem po prostu bzdurą, wobec czego musiałem, chociażby skrótowo, te bzdury „debunkować”.

Przyznaję: wielokrotnie kusiło mnie, zwłaszcza przy najbardziej absurdalnych zwrotach, pójście w stronę prześmiewczego i ironicznego komentarza. Starałem się jednak powstrzymywać (co nie zawsze się udawało), albowiem w przypadku absolutnie żartobliwego podjęcia tematu słownik mógłby stać się zbyt hermetyczny dla tych, którzy prawicowomowy i związanych z nią internetowych żartów i memów nie śledzą na co dzień.

Pojęcia odkodowywane w słowniku generalnie podzielić można na dwie podstawowe grupy. Pierwsza z nich, o wiele liczniejsza, to pojęcia, których autorem jest sama prawica, używająca ich w politycznych dyskusjach i propagandzie. Druga z nich, o wiele mniejsza, to pojęcia, które wymyślili tejże prawicy przeciwnicy, używający ich do jej obśmiania. Są też pojęcia wykorzystywane przez obie grupy, ale funkcjonujące w zupełnie odmiennych znaczeniach i używane w odmiennych intencjach.

Najtrudniejszym – a jednocześnie pod pewnymi względami najłatwiejszym – zadaniem było odpowiedzenie sobie na pytanie, jak definiować prawicę. Wszak spory tożsamościowe poszczególnych ruchów społecznych mają bardzo długą tradycję. Każdy odłam prawicy (na lewicy zresztą jest podobnie) stanowi tę prawdziwą prawicę. Konserwatyści, nacjonaliści, wolnorynkowcy, chadecy czy nacjonaliści populiści – wszyscy oni mają się za prawicę, a innych często za prawicę nie uważają (np. wolnorynkowcy mają Jarosława Kaczyńskiego za socjalistę). Użyłem więc dwóch najprostszych kryteriów, to jest kryterium samoidentyfikacji członków danego ruchu oraz obecności w głównym nurcie debaty ideologicznej. Tym samym zrezygnowałem ze szczegółowego opisu środowisk faszystowskich czy korwinowskich i bardziej skupiłem się na prawicy rozumianej jako prawica pisowska z całym jej wyborczym i publicystycznym zapleczem. Słowem, mało tu „Najwyższego Czasu!”, za to dużo „Do Rzeczy”, „Gazety Polskiej” oraz portalu wPolityce.pl.

Celowo zrezygnowałem także z pojęć ekonomicznych. Tak bowiem jak lewica z liberałami ma wspólną agendę emancypacyjną, tak prawica z liberałami ma wspólną agendę ekonomiczną. Objaśnianie i odkodowywanie więc takich pojęć jak „krzywa Laffera”, „nie ma darmowych obiadów”, „Szwecja upada” czy „roszczeniowcy” mija się z celem o tyle, że pojęcia te używane są zarówno przez liberałów, jak i przez prawicowców, wobec czego nie są językiem prawicę wyróżniającym.

Należy pamiętać, że nie ma idealnego języka i każdy ruch polityczny czy też ideologiczny pewnie też mógłby mieć taki słownik. Żaden z nich jednak, może poza wolnorynkowymi ekonomistami, tak bardzo nie wpłynął i nie wpływa na polityczną narrację, a w konsekwencji na polityczne myślenie. Żaden z nich nie jest też tak silny w politycznym internecie.

Książkę tę dedykuję czytelnikom mojego bloga, zwłaszcza jego wieloletnim towarzyszkom i towarzyszom.

Za wydanie dziękuję zaś Krytyce Politycznej, w tym zwłaszcza Jasiowi Kapeli i wszystkim osobom pracującym przy jej wydaniu, oraz twitterowiczowi Kamilokowi za nieoceniony wkład w dobór haseł i nie tylko.

Galopujący Major, czerwiec 2019

Słownik prawicowej polszczyznyA

A co z domniemaniem niewinności? – pytanie retoryczne mające na celu obronę osoby oskarżanej o naruszanie prawa lub określonych standardów, mimo winy, w którą wierzą nawet obrońcy stosujący tę retorykę. Wbrew powszechnemu mniemaniu istotą domniemania niewinności jest fikcja prawna, to jest odgórnie przyjęte fikcyjne założenie, że oskarżony jest niewinny, dopóki sąd nie udowodni mu winy. Oznacza to, że nawet jeśli oskarżony na oczach tysięcy świadków dokona przestępstwa (np. zabójstwo na scenie), to nadal jest on niewinny, albowiem w rozumieniu prawa winny jest dopiero wtedy, gdy sąd go prawomocnie uzna za winnego. Wyrażenie „domniemanie niewinności” mogłoby więc zostać przetłumaczone na „fikcyjne uznanie niewinności do czasu wyroku”, aczkolwiek taka zamiana pozbawiałaby „argument z domniemania niewinności” jego podstawowej zalety. Domniemanie niewinności jest bowiem traktowane przez prawicę jako swoisty immunitet o charakterze mrożącym, pozwalający na wstrzymanie dokonania osądu osób o prawicowych poglądach, nawet jeśli są one w najbardziej oczywisty sposób winne popełnienia przestępstwa. Co istotne, domniemanie niewinności znajduje zastosowanie tylko w postępowaniu karnym, tymczasem prawica domniemanie niewinności traktuje jako bezwzględny nakaz dla całej społeczności, co oznacza, że prawo nakazywać by mogło nawet, co dana osoba może myśleć, a czego nie. Ta swoista myślozbrodnia dokonywana jest przez prawicę ze względu na wspomniane wyżej dobrodziejstwo domniemania niewinności, mimo że to lewica ma ponoć narzucać, jak kto ma myśleć, a samo domniemanie jako fikcja jest niezgodne z imperatywem prawdy. Jeszcze bardziej zaskakującym przykładem są tak hołubione przez prawicę prawo do samoobrony oraz prawo do wymierzania sprawiedliwości na miejscu. Przyjmując bowiem interpretację, że sprawca powinien być z automatu uznany za niewinnego w każdych okolicznościach, trudno zrozumieć, w jaki sposób można go zatrzymać, a nawet zastrzelić w samoobronie, skoro w momencie strzału nie jest osądzony, a więc przysługuje mu domniemanie niewinności.

AK karała śmiercią za szmalcownictwo – historyczna mitologizacja decydującej roli Armii Krajowej w walce ze szmalcownictwem, wykluczająca w ten sposób współpracę Polaków z Niemcami w zagładzie Żydów. Z racji faktu, że pojęcie szmalcownictwa jest na tyle zakorzenione w świadomości (również językowej) polskiego społeczeństwa, iż zaprzeczenie mu jest niemożliwe, główną taktykę stanowi z jednej strony marginalizacja tego zjawiska („szmalcownicy to promil Polaków”), a z drugiej budowanie przeciwwagi w postaci rzekomo powszechnego odwetu ze strony Armii Krajowej na szmalcownikach. Umyślne zachwianie równowagi (promil vs przeogromny odwet Armii Krajowej) ma nie tylko wskazywać na niecne zamiary oskarżycieli, próbujących „fałszywie” równoważyć (przygniecioną polską cnotą) wagę, ale jednocześnie utożsamiać Polskę jedynie z lepszą częścią tego równania. Tym samym reprezentantami Polski nie są osoby przynależne do narodu polskiego, a jedynie polskie podziemne organy, urzędy, armie. Następuje więc odwrócenie typowej retoryki, gdy za zbrodnie danego państwa (np. USA, ZSRR) nie odpowiadają wszyscy obywatele tegoż państwa czy też naród zamieszkujący dany obszar. W tym przypadku naród nie odpowiada za winy przynależących do niego zbrodniarzy, bo niewinne są tego narodu na wpół oficjalne urzędy. Ta „budowla” – mit Armii Krajowej ratującej Żydów – stoi jednak na dosyć kruchych faktograficznych fundamentach. AK karała bowiem śmiercią za szmalcownictwo dopiero od 18 marca 1943 r., co oznacza, że przez większość wojny (tj. przez 40 na 66 miesięcy) szmalcownictwo karane nie było. Ponadto do momentu wybuchu powstania warszawskiego, jak wskazuje prof. Dariusz Libionka, w Warszawie AK wykonała wyroki ledwie na kilkunastu szmalcownikach, a jednak w samej tylko okupacyjnej Warszawie, jak szacuje prof. Gunnar Paulsson, szmalcowników było od 3 do 4 tys. Oznacza to, że AK swoimi wyrokami do wybuchu powstania warszawskiego zlikwidowała w Warszawie mniej niż… 0,7 proc. szmalcowników. Szalę na drugą, niezbyt korzystną dla Polski stronę, przechyla również obecność od 16 do 18 tys. polskich tzw. granatowych policjantów, z których „jedynie” do 30 proc. pomagało podziemiu, jak się szacuje według prof. Bogdana Musiała. Mimo to mit ściganego w dzień i w nocy przez wszechwładną AK promila szmalcowników podnoszony jest przy każdej dyskusji o rozmiarach pomocy nazistom w Shoah.

Astroturfing – uczona nazwa wywoływania zainteresowania poprzez oszukańcze sugerowanie masowego poparcia. Nazwa pochodzi od amerykańskiej firmy AstroTurf produkującej sztuczną trawę, dostępną również w Polsce, choćby w postaci iglastych wycieraczek. Astroturfing jako skrót myślowy dotyczący kładzenia sztucznej trawy stanowi więc metaforę sztucznego pompowania poparcia, zwłaszcza w social mediach – zwykle poprzez zaprogramowane boty. Jako taki, z jednej strony astroturfing przez swoją obcojęzyczną, tajemniczą i uczoną nazwę idealnie nadaje się do autodowartościowania i afiszowania się z przynależnością do klubu wtajemniczonych. Ponadto owa obcojęzyczność doskonale współgra z wyobrażeniem o „obcych”, w tym zwłaszcza obcych w rodzaju George’a Sorosa (patrz: Soros George), którzy dokonują tajnych operacji na tkance narodu polskiego. Z drugiej strony astroturfing rozumiany jest także w kategoriach niezwykle zaawansowanej i skutecznej taktyki walki z lewactwem. Nie powinna więc dziwić sytuacja, gdy prawica zastosowała astroturfing polegający na napędzaniu poparcia krytyki… astroturfingu rzekomo stosowanego przez prawicowych przeciwników. Jak wskazuje bowiem Digital Forensic Research Lab, w lipcu 2017 r. podczas protestów przeciwko pisowskiej reformie sądownictwa z prędkością 200 tweetów na minutę pojawiło się ponad 15 tys. tweetów z hasztagami #AstroTurfing, #StopAstroTurfing, #StopNGOSoros oraz napisem „Sprzeciwiam się wykorzystywaniu mechanizmu #AstroTurfing aby manipulować Polską! #DrugaZmiana”. Użycie astroturfingu do deprecjonowania protestów poprzez oskarżanie protestujących o… astroturfing nie tylko stanowi oryginalny wkład w historię oszustw i manipulacji oraz świadczy o skłonności polskiej prawicy do przejmowania strategii, którymi oficjalnie pogardza, ale także jest przykładem relatywistycznego pragmatyzmu, gdzie cel uświęca środki.

Atak na Kościół – wszelka krytyka Kościoła katolickiego z wyjątkiem zarzucania mu uwikłania w pedofilską mafię, współpracy z SB oraz ulegania wpływowi Żydów. Użycie słowa „atak” ukazywać ma gwałtowność oraz wręcz pewną bojowość krytyków, nawet jeśli owa krytyka mieści się w zwyczajowej wymianie zdań i argumentów. Stąd atak bardzo często określany jest atakiem „gwałtownym” tudzież „podnoszeniem ręki na Kościół”. Co niezwykle istotne, ataki na Kościół nie sprowadzają się jedynie do powielania nieprawdy, ale obejmują także przekazywanie opowieści prawdziwych. Typowym przykładem jest ujawnianie przypadków molestowania seksualnego czy gwałtów przez księży, których nikt na prawicy nie neguje. Ujawnienie tej prawdy jest jednak zwykle oceniane jako ujawnienie nie w porę, ujawnienie wybiórcze, ujawnienie kierowane złośliwymi intencjami czy przede wszystkim ujawnienie skutkujące zaszkodzeniem Kościołowi. W tym sensie dobre imię Kościoła jest stawiane wyżej od prawdy, która zgodnie z Mackiewiczowskim przesłaniem „jest ciekawa”, ale jednocześnie szkodliwa, więc opowiadanie prawdy jest „atakiem na Kościół”. Zasada zatajania prawdy ma przy tym swoje wyjątki, do których należy ujawnienie pedofilskiej mafii, współpracy z SB oraz ulegania lobby żydowskiemu (ekumenizm). Taki zakres wyjątków wskazuje na swoistą hierarchię w prawicowym świecie, gdzie prawda, której potrzeba jest tak często na prawicy głoszona, de facto nie mieści się nawet w pierwszej trójce.

B

Bartoszewski wyszedł na L4 – szyderstwo odnoszące się do faktu zwolnienia Władysława Bartoszewskiego z Auschwitz, sugerujące jego współpracę z okupantem hitlerowskim. Fakt zwolnienia z obozu zagłady w kwietniu 1941 r. przy wstawiennictwie Polskiego Czerwonego Krzyża rozumiany jest na prawicy jako na tyle absurdalny, że wręcz w oczywisty sposób podejrzany. Jak jednak możemy przeczytać na stronie internetowej muzeum w Auschwitz:

W pierwszych latach istnienia obozów koncentracyjnych w Niemczech liczba zwalnianych więźniów była wysoka – zazwyczaj mieli oni szanse na wyjście na wolność po trzech miesiącach lub co najwyżej po roku. Obowiązujące wówczas przepisy regulaminu obozowego przewidywały dokonywanie okresowych ocen zachowania więźniów. Najbardziej chętni do pracy i rzekomo akceptujący już w pełni pryncypia polityki narodowosocjalistycznego państwa otrzymywali kwalifikację do kategorii pierwszej. Więźniowie wykazujący pewną poprawę, aczkolwiek nadal wymagający resocjalizacji, otrzymywali kategorię drugą. Natomiast osobom zdecydowanie wrogo nastawionym do reżimu (np. przywódcom komunistycznym) z reguły przydzielano kategorię trzecią […]. Z chwilą rozpoczęcia II wojny światowej dotychczas stosowane kryteria wobec zwalnianych znacznie zaostrzono. W 1940 roku wstrzymano zwolnienia Żydów i do pewnego stopnia ograniczono je wobec pozostałych więźniów politycznych, których dalszy pobyt w obozach, z powodu szczególnych kwalifikacji zawodowych, władze SS uznały za wskazany. W 1941 roku, w związku z dużym wzrostem liczby wpływających wniosków o zwolnienie z terenu okupowanej Polski i Czech, procedury ponownie zaostrzono, zaś od jesieni 1942 roku zwolnienia niemalże całkowicie wtrzymano […]. Najwięcej więźniów zwolniono z KL Auschwitz od późnej jesieni 1940 r. do końca lata 1942 r. Na przykład: spośród 728 mężczyzn, przywiezionych do Auschwitz w pierwszym transporcie z Tarnowa 14 czerwca 1940 r., zwolnionych zostało ponad 70 – głównie do wiosny 1942 roku. Z transportów warszawskich przybyłych w roku 1940 (ponad 3,6 tys. deportowanych) zwolniono z obozu 331 osób, jednak z przywiezionych w 1941 roku zwolniono już tylko 57 (spośród ponad 3,2 tys.).

Jak widać, „absurdalność” zwolnienia Bartoszewskiego wynika z całkowitego niezrozumienia, jak działały obozy koncentracyjne, które prawica ma przede wszystkim za fabryki śmierci Polaków od 1 września 1939 r.

Bić kurwy i złodziei – często powtarzany cytat z Józefa Piłsudskiego mający wyrażać clou prawicowego programu naprawy kraju. Dokładny cytat miał brzmieć: „Bić kurwy i złodziei, mości książę” i stanowić lakoniczną odpowiedź na pytanie hrabiego Skrzyńskiego o program ewentualnej partii politycznej Piłsudskiego formułowany przed zamachem majowym. To właśnie lakoniczność, wręcz „wiecowatość” oraz dowcip sytuacyjny sprawiły, że hasło łączy w sobie główne elementy polskiej prawicowości, nie do końca wiadomo czemu nazywanej czasami konserwatyzmem. Zawiera w sobie bowiem prostackie przełamanie tzw. imposybilizmu, a więc prawnych i kulturowych barier uniemożliwiających sanacyjne i niczym nieograniczone sprawstwo, prawno-naturalną pochwałę przemocy dla osiągania sprawiedliwego celu, odwołanie się do autorytetu marszałka oraz antyelitarny element sprawiedliwości dziejowej czy wręcz ludowej. Bije bowiem nie tyle państwo ze swoimi środkami przymusu, co autorytarny, partyjny, „narodowy” mściciel. Samo hasło może być z jednej strony rozumiane dosłownie jako nawoływanie do przemocy właśnie, która usprawiedliwiona jest stanem wyjątkowym – zaistniałą degrengoladą (kurwa rozumiana tutaj jako dowód upadku moralności), a z drugiej metaforycznie, gdzie każde działanie przeciwko rywalowi, z wykorzystaniem nawet najbardziej nieadekwatnych środków, postrzegane jest jak bicie kurew i złodziei (kurwa jako opis charakteru). Owo hasło, na swój sposób wręcz pogromowe, jest więc nie tylko protoplastą rozmaitych walk z układem czy szarą siecią, ale przede wszystkim imperatywem moralnym usprawiedliwiającym rozmaite akty zemsty i upokarzania na arbitralnie, rzecz jasna, wskazywanych przez prawicowy palec kurwach i złodziejach, czyli po prostu wszystkich, którzy, o zgrozo, śmieją mieć inne poglądy.

Biegactwo – wykroczenie przeciwko obyczajności i porządkowi publicznemu polegające na przemieszczaniu się w bliżej nieokreślonym kierunku poprzez odrywanie stóp od podłoża w ten sposób, że przynajmniej przez moment obie nogi jednocześnie podłoża nie dotykają. Kanoniczną interpretację biegactwa swego czasu wyłożył prawicowy publicysta Dominik Zdort, który biegactwo uznał za quasi-religijny ruch „osób o mało subtelnej umysłowości”. Zdaniem prawicowych krytyków herezja i umysłowa otępiałość biegaczy objawiają się fetyszyzacją gadżetów, ostentacyjnym oznaczaniem obieganego terenu oraz bliskością biegactwa i lewactwa na poziomie wspólnot samych uczestników. Przede wszystkim jednak biegactwo, uprawiane zwłaszcza w dużych skupiskach miejskich, wywołuje u polskiej prawicy poczucie dyskomfortu i jawi się jako ruch opresyjny. Biegactwa jako takiego nie należy mylić z „roweractwem”, będącym stopniem pośrednim w drodze do swoistego „autactwa” – pełnej emanacji prawicowej podmiotowości polegającej na toksycznym i bezwysiłkowym zużywaniu ubywających zasobów dla jednostkowej, egoistycznej wygody.

Bohaterska rodzina Ulmów – pokazowy przykład polskiej rodziny Ulmów, wymordowanej przez nazistów w odwecie za ukrywanie Żydów w czasie wojny, pełniący funkcję propagandową. Tragiczny los rodziny Ulmów ze wsi Markowa, którzy ukrywali ośmioro Żydów pod swoim dachem, za co spotkało ich rozstrzelanie ze strony niemieckich żołnierzy, stanowić ma wedle prawicowej propagandy nie tyle przykład zwyczajowego polskiego bohaterstwa, co – przynajmniej wedle niektórych – reprezentatywną postawę Polaków w czasie wojny. W tak przyjętym podejściu (a zauważmy, że rodzinę Ulmów uhonorowano, otwierając pokazowe muzeum ich imienia w Markowej) chodzi nie tyle o docenienie wyjątkowości i heroizmu ich gestu, co o znalezienie pozytywnego kontrprzykładu dla odkrywanych coraz częściej licznych przypadków polskiego donoszenia na Żydów i mordowania ich podczas II wojny. Taka nazwa muzeum (pochodząca od zaledwie jednej rodziny) może okazać się przeciwakustyczna, ponieważ istnieje ryzyko, że odbiorca będzie postrzegał gesty rodziny Ulmów jako wyjątek od reguły niepomagania Żydom, jako wyjątkowe zachowanie niepasujące do typowych zachowań tamtych czasów. Co jednak o wiele bardziej istotne, nawet przyjmując kazus Ulmów z Markowej za reprezentatywny, należy zauważyć, że na Ulmów doniósł Włodzimierz Leś – Polak (acz ponoć ukraińskiego pochodzenia), w ekspedycji karnej brało udział czterech polskich granatowych policjantów i trzech Niemców, co oznacza, że w tej zbrodni uczestniczyło więcej Polaków niż Niemców. Ponadto w pobliskiej Gniewczynie Łańcuckiej doszło do makabrycznej zbrodni w domu Trynczerów, gdzie Polacy nie tylko zamordowali, ale wcześniej przez trzy dni torturowali wspomnianą rodzinę, a w samej Markowej Polacy, zdaniem naocznych świadków, polowali na Żydów, których ciała do dziś nie zostały ekshumowane. W takich okolicznościach czyn rodziny Ulmów stanowi wyjątek nie tyle w niepomaganiu Żydom, co wręcz w niemordowaniu Żydów, czemu z ochotą oddawać się miała okoliczna ludność, w tym straż pożarna. Ulokowanie muzeum w tym akurat miejscu stanowi zatem w dużej mierze propagandowy zabieg i służy odwróceniu uwagi od szerszego kontekstu – oskarżeń o liczne mordy dokonane w tych okolicach.

Bruzda dotykowa – rzekomo dostrzegalne gołym okiem przez lekarza znamię na ludzkiej twarzy umożliwiające identyfikację dzieci poczętych metodą in vitro. Autorem pojęcia bruzda dotykowa jest prof. Franciszek Longchamps de Bérier, który w wywiadzie dla tygodnika „Uważam Rze” w 2013 r. stwierdził: „Okazuje się, że są takie zespoły wad genetycznych, które wielokrotnie częściej występują u dzieci z in vitro niż u tych poczętych w sposób naturalny, zwłaszcza cztery takie zespoły: Pradera-Williego, Angelmana, Silvera-Russella oraz Wiedemanna. Dziecko z zespołem Pradera-Williego może mieć na przykład opóźnienie rozwoju mowy, małogłowie, charakterystyczne cechy morfologiczne twarzy. Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Przywołany przez profesora prawa rzymskiego przykład dotykowej bruzdy i późniejsze próby podtrzymywania stanowiska prezentują klasyczne przejawy prawicowej antynaukowości. Po pierwsze mamy do czynienia zarówno ze skomplikowanymi „uczonymi” odnazwiskowymi nazwami chorób (Pradera-Williego), jak i z paramedycznym, w rzeczywistości nieistniejącym terminem „bruzda”, które mają nie tylko straszyć, ale przede wszystkim dodawać naukowego autorytetu (patrz: Syndrom ocaleńca). Po drugie kluczową rolę odgrywa naoczność jako główna, a nierzadko wręcz jedyna na prawicy godna zaufania metoda badania rzeczywistości, stąd tak często prawica obala globalne ocieplenie lokalnym wyglądaniem za okno, a katastrofy lotnicze obmacywaniem, jakże twardej, leśnej brzozy. Po trzecie obrona stanowiska de Bériera przez niego i jego zwolenników poprzez odwoływanie się do większego ryzyka wad genetycznych zakłada nierozróżnianie u adresatów przekazu podziału na ryzyko względne i absolutne. Tymczasem jeśli dajmy na to w jednym na 100 przypadków danej populacji pojawia się wada X, a potem ta wada pojawia w 1,5 na 100 przypadków, to ryzyko względne wzrasta aż o 50 proc., podczas gdy ryzyko absolutne wzrasta jedynie o 0,5 pkt proc. Przy straszeniu metodami in vitro, zwanym eufemistycznie ostrzeganiem, wspomina się jedynie ryzyko względne (wzrost wad o 30 proc.!), albowiem, zdaniem badaczy, ryzyko absolutne sprowadza się co najwyżej do wzrostu o 1 pkt proc., i to przy zaznaczeniu, że na ów wzrost najpewniej mają wpływ cechy genetyczne rodziców (in vitro poddają się pary starsze, zwykle po niepowodzeniach poczęć naturalnych), a nie sama metoda sztucznego zapłodnienia. Co ciekawe, bruzda dotykowa jako element strategii strachu stoi w sprzeczności ze strategiami zachęty stosowanymi przez ruchy antyaborcyjne. O ile bowiem w tym pierwszym przypadku stygmatyzująca bruzda stanowić ma ostrzeżenie przed zapłodnieniem, o tyle w przypadku drugim jakakolwiek, nawet wywołująca nieopisane cierpienie i rychłą śmierć wada płodu nie może być powodem do przerwania ciąży, a bardziej stanowić ma łaskę i próbę Bożą. Być może z tego powodu Longchamps de Bérier nie podniósł przykładu zespołu Downa, albowiem charakterystyczna fetyszyzacja rozkosznych dzieci z trisomią 21 zestawiana z hitlerowską eugeniką stanowi szantaż moralny mający zniechęcać do usuwania ciąży.

Bul Komorowski – szyderstwo skierowane przeciwko prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, sugerujące jego prostactwo i to, że kompromituje on Polskę. Osławiony „bul” pochodzi z błędu ortograficznego, jaki popełnił Komorowski, który jako prezydent wpisał się w księdze kondolencyjnej po jednej z katastrof w Japonii słowami: „Jednoczymy się w imieniu całej Polski z narodem Japonii w bulu i w nadziei na pokonanie skutków katastrofy”. W przeciwieństwie do sytuacji, gdy Komorowski określany był przez prawicę „Komoruskim”, co sugerowało jego groźne powiązanie z Rosją, w przypadku „bulu” mamy do czynienia z taktyką wyśmiewania Komorowskiego jako prostaka i nieuka. Co istotne, „bul” analfabety Komorowskiego bardzo często na prawicy zestawiany jest, czy raczej był (dopóki Komorowski pełnił funkcję prezydenta), ze zdjęciami przedstawiającymi go podczas pracy fizycznej i odpoczywania na własnej działce (słynne zdjęcie Komorowskiego w pozie działkowca na hamaku). Nietrudno zauważyć, że krytyka „wieśniaka” Komorowskiego jest sprzeczna z chłopomanią, jaka objęła część prawicy, która za bohatera swej opowieści uznała prostego człowieka będącego „solą polskiej ziemi”. W tym sensie szydercze memy o wieśniaku bulu Komorowskim mogą stanowić materiał do analizy rzeczywistego stosunku prawicy do ludowej klasy społecznej, który to stosunek, zwłaszcza po wprowadzeniu programu „Rodzina 500+”, polega na instrumentalnym wykorzystywaniu wizerunku prostego Polaka przy jednoczesnym pogardzaniu nim jako tępym wieśniakiem i analfabetą.

C

Chłopak dziewczyna normalna rodzina – wiecowe hasło mające wskazywać na nienormalność związków homoseksualnych. Ze względu na rym i rytmiczność hasło bardzo często wykrzykiwane na prawicowych demonstracjach, głównie przez osoby z transparentami różnopłciowych par trzymających się za ręce. Związek chłopaka i dziewczyny i uwypuklenie jego „normalnego” charakteru stanowi dorozumiany kontrast z „nienormalnym” związkiem jednopłciowym, a więc rodziną homoseksualną, i to zwłaszcza taką, która adoptuje dzieci. Dychotomia normalność vs nienormalność tożsama ma być z dychotomią moralny vs niemoralny, gdzie nienormalność automatycznie i bezrefleksyjnie oznaczać musi moralne zło. Nietrudno jednak zauważyć, że tak rozumiana definicja normalnej rodziny, składającej się z chłopaka i dziewczyny, jest definicją bardzo wąską. Z kategorii rodziny wyklucza bowiem relację księdza ze swoim ojcem albo relację dwóch braci, na przykład braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Nie wspomina również o dzieciach i jako taka owa „normalna rodzina” bardziej pasuje do bezpłciowej pary, która poprzez fakt współżycia ze sobą jest uważana za normalną rodzinę bardziej niż na przykład siostry bliźniczki związane więzami krwi. Nie wskazuje także, że normalną rodziną są mąż i żona, co może znowu sugerować, że normalną rodziną są nie tyle pary narzeczonych, co wręcz osoby żyjące w konkubinacie. Normalna rodzina, o której często gardłują młodzi, nieżonaci i niezamężni młodzi ludzie, staje więc w kontrze do normalnej rodziny wedle nauk Kościoła katolickiego, dla którego tzw. heteroseksualne „związki na kocią łapę” to grzech ciężki. Z drugiej strony „chłopak dziewczyna normalna rodzina” zrównuje status kobiety ze statusem mężczyzny, co jest klasyczną emancypacją zastępczą, używaną na prawicy jako narzędzie homofobicznego wykluczenia. W kontraście do „nienormalnych” par gejowskich kobieta jest bowiem przydatna jako element normalności, poprzez żeńską płeć odróżniający od nienormalności. Jednakże jak tylko homofobiczny dyskurs się kończy, rola kobiety w owej normalnej rodzinie od razu zostaje sprowadzona do typowo „kobiecych” zajęć.

Ciamajdan – szydercze określenie wszelkich opozycyjnych protestów wobec słusznie wybranej władzy. Określenie to, nie przypadkiem powstałe na Twitterze już po przejęciu władzy przez prawicową partię PiS, pełni funkcję obronną poprzez ośmieszanie oponenta. Jako zbitka słowna powstała z połączenia „Majdanu” odwołującego się do protestów na Placu Niepodległości w Kijowie (zwanym „Majdanem”) oraz słowa „ciamajda”, oznaczającego ofermę. Co istotne, „Majdan” rozumiany jest nie jako synonim walki o wolność i demokrację, ale jako synonim groźby, zaś zwykle rusofobiczna prawica bynajmniej nie utożsamia się z zastrzelonymi na Ukrainie cywilami, a z prorosyjską władzą w Kijowie, która jawi się jako ofiara opozycyjnego majdańskiego motłochu. Użycie słowa „ciamajda” wynika prawdopodobnie nie tylko z podobieństwa brzmieniowego do słowa „majdan”, ale także z twórczego wykorzystania wyrażenia „ciamciaramcia”, swego czasu spopularyzowanego przez nawróconego endeka Romana Giertycha, postrzeganego obecnie przez prawicę jako sprzedajny zdrajca Komoruskiego (patrz: Komoruski). Połączenie groźnego „Majdanu” z żałosnymi „ciamajdami” stanowi ilustrację swoistego „paradoksu siły”, polegającego na tym, że propaganda prawicowa z jednej strony dezawuuje wroga, ukazując go jako pogardzaną miernotę (np. żydek, karzeł reakcji, ciamajda), a z drugiej, w celu usprawiedliwienia własnej, niekończącej się walki z taką miernotą, opisuje go jako omnipotentnego przeciwnika (światowy spisek żydowski, londyńska reakcja, „Majdan” jako groźny zamach stanu).

Ciapaty