Strona główna » Obyczajowe i romanse » Pod skrzydłami miłości

Pod skrzydłami miłości

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-550-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pod skrzydłami miłości

Marty świat legł w gruzach. Gdy uświadomiła sobie, że związek, w którym tkwi od lat, nie ma szansy na przyszłość, omal nie zginęła. Jej samochód uderzył w drzewo. Ale choć otarła się o śmierć, tak naprawdę zyskała nowe życie…

Między dziewczyną a strażakiem, który wyciągnął ją z wraku auta, zaczyna rodzić się uczucie. Niestety miłość czasami nie wystarcza…

Co robić, gdy los rzuca kłody pod nogi, a z pozoru najlepsze rozwiązania nie są spełnieniem marzeń? Czy Marta znajdzie w sobie siły, by zaufać w pełni?

Pod skrzydłami miłości to niezwykła opowieść o poszukiwaniu szczęścia i własnej drogi oraz o tym, że niespodziewanie na ratunek może nam zostać zesłany prawdziwy anioł…

Polecane książki

Paul zostaje dyskretnie usunięty ze szkoły i wyjeżdża na naukę do innego kraju, gdy okazuje się, że jest „kolorowy". Martin, syn białego przemysłowca, zapuszcza się w głąb Soweto, by odwiedzić czarną kobietę, w której się zakochał; życzliwy policjant przestrzega go przed konsekwencjami przekroc...
Debiut na polskim rynku jednego z najwybitniejszych włoskich prozaików, będący wyborem krótkich próz z lat 1937-1978. Autor, wokół którego życia i dzieła narosła legenda, z upodobaniem rozbija powieściowe konwencje, odwracając role tradycyjnych bohaterów literackich. Proza ta, spowinowacona z symbol...
Od Autorki:„Napisanie książki wynika z głębokiej potrzeby, by każda kobieta odkryła w sobie potężną inspirację, by stać się najlepszą wersją siebie.Chcę, aby każda z Was miała siłę zmienić swoje życie na lepsze, by ciągle się rozwijała oraz dążyła do korzystnych dla siebie zmian. Chcę również, aby k...
Praca zbiorowa pod redakcją Andrzeja Rozwadowskiego, Marii M. Kośko, Thomasa A. Dowsona. Książka zawiera artykuły napisane przez archeologów i etnografów z Polski, Wielkiej Brytanii i Kazachstanu. Ukazują one problematykę sztuki naskalnej oraz zjawisko szamanizmu w aspekcie nie tylko ...
Na odleglej wiejskiej drodze znaleziono ciało młodej dziewczyny. Dowody wskazują, że zanim pobito ją na śmierć, została odurzona, wykorzystana seksualnie i wyrzucana z pędzącej furgonetki. Podczas gdy komisarz Annie Cabbot bada okoliczności brutalnego przestępstwa, którego ofiarą padła czternasto...
Rok 2049. Od prawie trzydziestu lat trwa wojna między ludźmi i krasnalami. Zniszczona została cała powierzchnia planety. Jeszcze tylko nieliczne punkty oporu trwają w zrujnowanych miastach i nielicznych skrzatowiskach znajdujących się głęboko pod ziemią. Promieniowanie radioaktywne zamienia ludz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Izabela M. Krasińska

Copyright © Izabela M. Krasińska, 2016

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

Redaktor prowadząca: Klaudia Bryła, Monika Długa

Redakcja: Sylwia Ciuła

Korekta: Maria Moczko / panbook.pl

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Anna M. Damasiewicz

Fotografie na okładce: © peus | stock.chroma.pl, © Kasper Nymann | Depositphotos.com

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2016

eISBN 978-83-7976-550-8

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej,

świadom podejmowanych obowiązków strażaka

UROCZYŚCIE ŚLUBUJĘ

Być ofiarnym i mężnym w ratowaniu

zagrożonego życia ludzkiego

i wszelkiego mienia – nawet z narażeniem życia.

Wykonując powierzone mi zadania,

ŚLUBUJĘ

przestrzegać prawa, dyscypliny służbowej oraz wykonywać

polecenia przełożonych.

ŚLUBUJĘ

strzec tajemnicy państwowej i służbowej, a także honoru,

godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad

etyki zawodowej.

Rota ślubowania strażaków Państwowej Straży Pożarnej

ROZDZIAŁ 1

On se rend malheureux

À prendre une étincelle

Pour le plus beau des feux

Stajemy się nieszczęśliwi

Kiedy bierzemy małą iskierkę

Za najpiękniejszy płomień

Garou

„Ne me parlez plus d’elle”

Album „Reviens”, 2003

Sukienka była kosmicznie droga, ale taka piękna… Czerwona mini, idealnie dopasowana do ciała i podkreślająca jego walory. No i ten obłędny dekolt! Na pewno mu się spodoba. Lubił, kiedy ubierała się seksownie i uwodzicielsko. A ona lubiła go uszczęśliwiać. Trudno, najwyżej nie kupi sobie niczego nowego przez kolejne dwa miesiące, żeby się odkuć finansowo. Wszak miłość wymaga poświęceń. Jeśli oczywiście babskie zakupy można nazwać poświęceniem…

Marta zapłaciła za sukienkę i wyszła uśmiechnięta ze sklepu. Zerknęła na zegarek i przyspieszyła kroku. Dochodziła siedemnasta, a ona musiała jeszcze dokupić kilka składników do sałatki. Uwielbiała te ich wspólne wieczory. Wino, romantyczna muzyka, odurzający zapach jego perfum, a potem… Aż zadrżała na myśl o tym, co ich dzisiaj czeka. Marek był taki tajemniczy, kiedy zadzwonił rano z informacją, że wpadnie wieczorem. Powiedział tylko, że ma dla niej niespodziankę. Czyżby… Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Może jej ukochany w końcu zdobył się na odwagę i powiedział o ich związku żonie. Czy właśnie to zamierzał jej wyznać dziś wieczorem? Czekała na ten moment od dawna, ale Marek wciąż ją zwodził. Mówił, że każda rozmowa z Beatą jest dla niego prawdziwą męczarnią i stara się unikać kontaktów z nią jak może. Marta wierzyła mu, chociaż czasami zastanawiała się, czy Marek specjalnie nie gra na zwłokę, bo tak jest mu zwyczajnie wygodniej. Nie wyobrażała sobie jednak życia bez niego, dlatego czekała cierpliwie, aż ten wreszcie się rozwiedzie i raz na zawsze uwolni od swojej jędzowatej żony. Tyle razy opowiadał jej, że Beata jest bezduszną materialistką, że liczy się dla niej jedynie kasa, markowe ubrania i drogie kosmetyki. Najchętniej przesiadywałaby na siłowni albo trwoniła jego ciężko zarobione pieniądze. Twierdził, że łączą ich jeszcze tylko dzieci, ale te są już na tyle dorosłe, że jakoś zniosą rozwód rodziców. Marta chłonęła jego słowa, wyobrażając sobie ich wspólną przyszłość. Kochała Marka, byłaby nawet w stanie zaprzyjaźnić się z jego córką i synem, mimo że nie znosiła dzieci. Myśl o macierzyństwie wywoływała w niej panikę i napawała wstrętem. Kompletnie nie widziała siebie w roli matki, dlatego starannie dbała o antykoncepcję. Marek także nie zamierzał mieć już więcej dzieci, tym bardziej że – jak powtarzał – jego własne mocno go rozczarowały.

Marta odetchnęła głęboko i zatrzymała się przed działem z warzywami.

Jeśli jej przeczucia się sprawdzą, niewykluczone, że już wkrótce przestaną się ukrywać i nareszcie zaczną żyć normalnie. O niczym innym bardziej nie marzyła. Dzisiejszy wieczór zapowiadał się naprawdę ciekawie…

Ledwo to pomyślała, kiedy ich zobaczyła. Stali przed witryną sklepową znanego operatora sieci komórkowych i oglądali telefony na wystawie. On, jego żona i dzieci. Marta poczuła, że robi jej się słabo. Patrzyła na Rajmerów i nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

Syn Marka, nastolatek z fryzurą à la Justin Bieber, był już prawie tak wysoki jak ojciec, a córka, na oko dziesięciolatka, do złudzenia przypominała matkę. Dziewczynka ubrana była modniej niż niejedna licealistka. Ba, nawet Marta nie nosiła takich ciuchów, chociaż pracowała w sklepie z markową odzieżą. Matka i córka stały obok siebie, dyskutując na temat najnowszych smartfonów widocznych na wystawie. Żona Marka była piękną, smukłą i elegancką blondynką. Zdecydowanie nie wyglądała na swoje czterdzieści kilka lat. Zapewne zawdzięczała to tym regularnym wizytom na siłowni i francuskim kremom, minimum sto złotych za sztukę, ewentualnie dobrym genom.

Roześmiała się, kiedy mąż nachylił się do niej i szepnął coś do ucha. Odpowiedziała mu krótko i pogładziła go po policzku. Marta zacisnęła gwałtownie dłonie w pięści. Spojrzała gniewnie na Marka, próbując ściągnąć go wzrokiem. Gdyby miała w oczach laser, Rajmer już by nie żył.

Był przystojnym czterdziestopięciolatkiem, właścicielem renomowanego salonu samochodowego. Wysoki, wysportowany, o przenikliwych zielonych oczach, zwracał na siebie uwagę kobiet. Musiała przyznać, że ten czarujący i elegancki mężczyzna idealnie komponował się ze śliczną żoną i uroczymi dziećmi.

Marta znieruchomiała i wpatrywała się w ten słodki obrazek, z żalem uświadamiając sobie, że ich radość i beztroska są autentyczne, podobnie jak wszystkie czułe gesty. Miała przed sobą wzorową rodzinę, o jakiej marzy każda kobieta. Przystojny, zaradny i zamożny mąż oraz dwoje grzecznych i zdolnych dzieci. Poczuła, że zbiera się jej na płacz. Spojrzała na firmową torbę z sukienką, którą trzymała w ręku. W jednej chwili uszła z niej cała radość z zakupów i wieczornej kolacji. Zachowała się jak idiotka, kupując ten ciuch. Nie dość, że nie było ją na niego stać, to teraz jeszcze okazał się zwyczajnie niepotrzebny, bo cholernej kolacji z Markiem nie będzie. Ani dziś, ani jutro. Widok Rajmerów zabolał ją jak policzek. Jej plany, marzenia, przyszłość… Wszystko w jednej sekundzie runęło jak domek z kart.

Uświadomiła sobie, że od dwóch lat ma romans z facetem, który jak się okazuje, jest również świetnym aktorem. A ona kompletną kretynką. Od cholernych dwóch lat karmił ją historyjkami o jędzowatej żonie i durnowatych dzieciach, które w ogóle się w niego nie wrodziły. Tyle razy opowiadał jej o ich przyszłym, wspólnym życiu, kiedy on wreszcie się rozwiedzie i uwolni od Beaty. Zamieszkają gdzieś w górach albo za granicą i będą żyli długo i szczęśliwie. Wierzyła w jego słowa, jak wiele podobnych do niej, naiwnych kobiet, które także oczekiwały, że ukochany zostawi swoją rodzinę oraz wygodne życie i zamieni to wszystko na niepewny związek z kochanką. Patrząc na wesołą gromadkę, która skończyła oglądanie telefonów i niespiesznie ruszyła w jej stronę, zdała sobie sprawę, że to koniec. Ma trzydzieści lat i sypia z żonatym mężczyzną, który nigdy z nią nie będzie, który okłamuje ją od samego początku, dla którego jest nikim… Jak mogła być tak głupia? Jak mogła wierzyć, że to się uda? Jak długo jeszcze Marek zamierzał ciągnąć to przedstawienie?

Oczami pełnymi łez spojrzała na mijającą ją rodzinę Rajmerów. Marek akurat opowiadał coś żonie, kiedy nagle spostrzegł Martę. Uśmiech zamarł mu na ustach, w oczach pojawiło się przerażenie. Prawie niezauważalnie pokręcił przecząco głową i minął ją bez słowa, udając, że się nie znają.

Marta stała jak skamieniała, nie mogąc zapanować nad łzami, które ściekały po jej twarzy. Zachowanie Marka przesądziło o wszystkim. Uświadomiło jej okrutną prawdę, jaką prędzej czy później poznaje każda kochanka. Nie będzie rozwodu. Nie będzie wspólnej przyszłości. Nie będzie wyjazdu, nowego życia. Nie będzie pieprzonego happy endu. Niczego nie będzie.

Zrozpaczona, powlokła się do toalety i zamknęła w jednej z kabin. Rozpłakała się, ukrywając twarz w dłoniach. Nie mogła zapomnieć obrazu Marka w towarzystwie żony i dzieci. Wszystko, co jej mówił przez ostatnie dwa lata, wszystkie oszczerstwa, którymi obrzucał żonę i dzieci, było kłamstwem. Pierdoloną, wyssaną z palca ściemą. A ona dała się na to nabrać jak kompletna idiotka. Uczucie do Marka zupełnie ją zaślepiło, pozbawiło zdrowego rozsądku. Pozwalała się oszukiwać i karmić kłamstwami. Naiwnie wierzyła w czułe słówka, które szeptał jej do ucha w chwilach miłosnego uniesienia.

Wytarła twarz i wyszła z kabiny, ignorując zdziwione spojrzenia dwóch kobiet przeglądających się w lustrach. Marta podeszła do jednego z nich i spojrzała na swoje odbicie. Zobaczyła bezbarwną brunetkę średniego wzrostu, z rozmazanym makijażem. Nijaką dziewczynę ze zbyt szerokimi biodrami i za dużym biustem, do którego ślinili się wszyscy faceci. Marek twierdził, że jest piękna i uwodzicielska, ale kto by teraz uwierzył takiemu sukinsynowi?

Zadrżała, słysząc dźwięk esemesa. Mimowolnie spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła lakoniczną, najwyraźniej pisaną w pośpiechu, wiadomość od Marka: „Przepraszam, nie mogłem się do ciebie odezwać przy żonie, przecież wiesz… Wynagrodzę ci to wieczorem :)”.

Ty chuju! – pomyślała ze złością i pospiesznie usunęła esemesa. – Nie będzie żadnego pieprzonego wieczoru! Ponownie spojrzała w lustro i uświadomiła sobie, że jej życie jest jedynie żałosnym przedstawieniem, a ona wyjątkowo kiepską aktorką. Prawda o jej związku była jak kubeł zimnej wody. Poczuła do siebie wstręt. Spotkanie z żoną i dziećmi Rajmera zawstydziło ją i wywołało wyrzuty sumienia. Zrozumiała, że od początku była na przegranej pozycji. Marek nigdy nie rozstałby się z Beatą i nie zostawił dzieci. Ich romans trwałby dalej, a ona czekałaby na coś, co nigdy by nie nastąpiło.

Zacisnęła pięści i wyszła z toalety, nie oglądając się za siebie. Przepełniała ją ogromna złość na Marka, ale przede wszystkim na samą siebie. Dopiero teraz zrozumiała, jakim człowiekiem się stała. Romans z Rajmerem uczynił ją zwykłą prostytutką, do której mężczyzna wpada lub nie – w zależności od nastroju. Ona gotowa była dla niego zostawić wszystko, oddać mu się zupełnie, a on szybko to wykorzystał do swoich celów. Uzależnił ją od siebie i swoich humorów. Wystarczyła wiadomość, że przyjedzie wieczorem, a ona natychmiast zmieniała plany. W rezultacie straciła niemal wszystkich znajomych i przyjaciół. Dla nikogo nie miała już czasu, liczył się tylko Marek i jego zdanie. Każda pochwała, każdy komplement sprawiał, że promieniała. Ich wspólne wieczory były pełne namiętności i szaleństwa, mimo to Marta miała świadomość, że każda chwila spędzona z Markiem jest chwilą kradzioną. Oddawała mu się, ale w głębi duszy czuła smutek i żal, wiedząc, że Rajmer zaraz wróci do swojego domu, a ona zostanie sama. Zawsze była sama.

Wsiadła do auta i z wściekłością wycofała, o mało nie uderzając w barierkę. Wyjechała z podziemnego parkingu i nie zważając na ulewny deszcz, ruszyła przed siebie. Nie wiedziała, dokąd jedzie, po prostu prowadziła, automatycznie reagując na światła i znaki drogowe. Gniew i bezsilność wypełniały całą jej duszę, wdzierały się do jej serca i sprawiały, że miała ochotę wyć. Czuła się jak szmata, jak pierwsza lepsza. Oszukana i wykorzystana. Wstydziła się tego, że sypiała z żonatym mężczyzną, w dodatku dzieciatym. Rany, przecież to zupełnie nie było w jej stylu. Zawsze powtarzała, że nie interesują jej zajęci faceci. Co takiego miał w sobie Marek, że bez skrupułów porzuciła swoje dotychczasowe zasady moralne i bez wahania poszła z nim do łóżka na drugiej randce? Co takiego stało się z nią, że zgodziła się na trwanie w związku bez przyszłości?

Wkrótce Marta znalazła się poza miastem, w miejscu, którego nie znała. Mimo że deszcz przestał już padać, jezdnia była śliska, w dodatku zrobiło się zupełnie ciemno. Jechała za szybko, ale nawet nie patrzyła na prędkościomierz. Droga była idealnie prosta, wokoło żadnych domów, same pola i przydrożne drzewa.

Rowerzysta pojawił się w ostatniej chwili. Wyłonił się niespodziewanie z ciemności, nie pozostawiając jej czasu do namysłu. Marta krzyknęła i instynktownie skręciła w bok. Mężczyzna był po kilku piwach, które wypił z kolegami pod sklepem, lecz mimo to poczuł, że alkohol wyparowuje z niego w kilka sekund. Zobaczył przed sobą pędzący samochód, który w ostatniej chwili odbił w bok, opryskując go wodą z kałuży. Pisk opon zagłuszył wrzask, który wydobył się z jego ściśniętego strachem gardła. Mężczyzna zachwiał się i wpadł do przydrożnego rowu, lądując w deszczówce. W tym samym momencie usłyszał potężny huk i trzask pękającej karoserii.

ROZDZIAŁ 2

Même si le temps me rattrape

Même s’il est déjà bien tard

Même si j’ai déjà froid

Même si c’est comme l’autre côté du monde…

Nawet jeśli dopada mnie czas

Nawet jeśli jest już za późno

Nawet jeśli czuję już chłód

Nawet jeśli jest to drugi koniec świata…

Garou

„J’avais besoin d’être là”

Album „Version Integrale”, 2010

– Panowie, z życiem, ruszać się! – kapitan Krzysztof Wójcicki spojrzał z dezaprobatą na ubierających się strażaków, po czym wsiadł do wozu strażackiego i połączył się z dyspozytornią.

Piotr włożył pospiesznie kombinezon, złapał swój hełm i zajął miejsce obok Wójcickiego. Nigdy się nikomu do tego nie przyznawał, ale uwielbiał ten moment, kiedy włączał się alarm, kiedy dyżurny informował ich o akcji, a oni w niespełna minutę przemieniali się ze zwykłych facetów w superbohaterów. W takich chwilach przypominał mu się teledysk do piosenki Benzin, w którym członkowie zespołu Rammstein przebrani za strażaków jechali na akcję. W tym przypadku czasownik „jechali” można potraktować jako eufemizm… Zgroza!

Na szczęście polscy strażacy jeździli o wiele bezpieczniej. W dzisiejszych czasach byli wzywani niemal do wszystkiego. Wypadki, podtopienia, uwalnianie zwierząt ze studzienek kanalizacyjnych, zdejmowanie gniazd szerszeni, ściąganie kota z drzewa, usuwanie skutków nawałnic oraz setki innych, bardziej lub mniej niebezpiecznych rzeczy. Piotr miał świadomość, że zawód strażaka nie jest dostępny dla każdego. Nie była to profesja ani łatwa, ani bezpieczna, w dodatku wymagała doskonałej sprawności fizycznej i przede wszystkim psychicznej. Wielu jego rówieśników, z którymi zdawał do Szkoły Aspirantów, szybko pożegnało się z zawodem strażaka, dwóch zginęło podczas akcji. Dla Piotra praca w straży była całym życiem. Nie wyobrażał sobie, że mógłby robić coś innego.

Nie zmienił zdania nawet po tragicznej śmierci ojca, doświadczonego strażaka. Wręcz przeciwnie – od tego czasu codziennie powtarzał jak pacierz tekst ślubowania, które złożył lata temu, zanim wstąpił do straży pożarnej. Szczególnie utkwił mu w pamięci jeden fragment przysięgi: „Uroczyście ślubuję być ofiarnym i mężnym w ratowaniu zagrożonego życia ludzkiego i wszelkiego mienia – nawet z narażeniem życia”. Adam Majewski był wierny przysiędze do końca swojego życia. On również zamierzał. Po ojcu odziedziczył nie tylko wysoki wzrost i czarujący uśmiech, lecz także zamiłowanie do pracy, perfekcjonizm i niespotykany upór, który nierzadko przysparzał mu kłopotów. Nie zawsze udawało mu się uratować wszystkie ofiary pożaru czy wypadku. Takie akcje na długo pozostawały w jego pamięci. Pracował w straży już piętnaście lat, wystarczająco długo, aby zobaczyć wszystko, co inni widzą jedynie na ekranie. Tyle że jego praca znacznie się różniła od filmów, w których dzielni strażacy zawsze wychodzili cało z każdej opresji. Tam pokazana była fikcja, którą można wyłączyć w każdej chwili, tutaj wszystko działo się naprawdę. Zmiażdżone bądź zwęglone ludzkie ciała, ich fragmenty rozrzucone kilkanaście metrów od rozbitego samochodu, wisielcy, których trzeba było odciąć… Mógłby podać tysiące takich przykładów. Wszystkie te makabryczne przypadki ukazały mu okrutną prawdę o człowieku: jesteśmy boleśnie nietrwali. Praca w straży nauczyła go przede wszystkim szacunku do życia i do czasu – dwóch niezwykle cennych darów, które ludzie otrzymali, a które tak rzadko doceniali.

Piotr starał się zapominać o wszystkich okropnościach, jakie widywał na co dzień, jednak wciąż zdarzało mu się budzić z krzykiem w środku nocy. Nie potrafił i nie chciał uodpornić się na ludzką śmierć, jak zwykli to czynić doświadczeni gliniarze czy patolodzy. Może dlatego właśnie został strażakiem, a nie lekarzem lub policjantem.

– Co mamy? – zapytał, zapinając pasy.

– Wypadek. Samochód uderzył w drzewo, ranna jedna osoba, kobieta, świadkowie nie mogą wyciągnąć jej z auta. Chciała uniknąć potrącenia rowerzysty i odbiła kierownicą w bok – wyrzucił z siebie jednym tchem Krzysztof, kiedy wyjechali już z hangaru. – OSP i policja już tam jadą, ale jak znam życie i tak będziemy pierwsi – dodał z przekąsem.

Wójcicki nigdy nie był specjalnie rozmowny, ale mimo to Piotr go uwielbiał. Pracowali ze sobą od ponad dziesięciu lat, niemal zawsze na tej samej zmianie. Krzysztof był jego rówieśnikiem, ale surowy wyraz twarzy dodawał mu lat. Trudno było go rozśmieszyć, nie znosił wszelkich używek i niesubordynacji. Koledzy z jednostki nie przepadali za nim, ale szanowali go, tym bardziej że był dowódcą zmiany. Piotr wiedział, że tak naprawdę pod maską nadętego i nieprzyjemnego ważniaka kryje się dobry człowiek o złotym sercu. Mieli za sobą wiele wspólnych akcji, dzięki czemu po kilku latach rzeczywiście rozumieli się bez słów. Majewski nie nazwałby ich relacji głęboką przyjaźnią, ale na pewno byli wiernymi towarzyszami broni.

Po niespełna dziesięciu minutach dotarli na miejsce. Wypadek zdarzył się poza granicami miasta. Dookoła znajdowały się jedynie pola uprawne i łąki oraz stara, opuszczona fabryka, której wybite szyby i podziurawiony dach stanowczo nie dodawały uroku całej scenerii. Wzdłuż drogi rosło niewiele drzew, nie było tu również żadnego oświetlenia. Ostatni słup elektryczny kończył się wraz ze wsią, oddaloną od miejsca wypadku o kilkanaście metrów. Strażacy wyłączyli syrenę i zaparkowali ciężarówkę w poprzek drogi. Piotr wyskoczył z wozu i rozejrzał się uważnie dookoła.

Krzysztof miał rację, przyjechali pierwsi, ale słyszał już wyraźnie syreny policji i pozostałych wozów strażackich. Jak zwykle grupa gapiów, która pojawiła się na tym pustkowiu znikąd, zamiast pomagać, jedynie przeszkadzała, zasłaniając miejsce wypadku i blokując drogę do poszkodowanej. Strażacy nawoływali, aby obserwujący się rozeszli, ale bezskutecznie. Ludzie i tak podchodzili bliżej, wpatrując się z zaciekawianiem w roztrzaskany samochód. Piotr ze złością spojrzał na grubego faceta, który za pomocą telefonu nagrywał całe zdarzenie. Co za chore czasy! Pieprzona znieczulica! – pomyślał, zbliżając się wraz z Krzysztofem do rozbitego auta. Pozostali strażacy natychmiast zabrali się do pracy. Ustabilizowali samochód za pomocą drewnianych klinów, otoczyli teren taśmą ostrzegawczą i ustawili pachołki, następnie zaczęli zabezpieczać płyny eksploatacyjne wydobywające się na drogę.

Samochód wbił się w brzozę z tak wielką siłą, że drzewo złamało się i upadło na pojazd. Był niemal doszczętnie zmiażdżony, dookoła walały się fragmenty zgniecionej karoserii i rozbite szkło. Młoda, nieprzytomna kobieta znajdująca się na fotelu kierowcy mocno krwawiła.

– Kilka centymetrów w prawo i byłoby po niej – powiedział cicho Krzysztof. – Halo! Czy słyszy mnie pani? – zawołał, bezskutecznie próbując otworzyć uszkodzone drzwi.

– Kurwa, zablokowane na amen – mruknął i spojrzał na Piotra. – Karetka jeszcze nie przyjechała? Cholera, ci to zawsze przybywają na czas. Pewnie zaginęli w akcji na tym zadupiu. Dobra, nie ma czasu, wycinajcie. Ja idę do niej – dodał, widząc, że ranna nie reaguje na jego słowa. Wiedział, że w takich chwilach liczą się dosłownie sekundy. I tak stracili już masę czasu, w dodatku robiło się coraz ciemniej i zimniej.

Krzysztof wybił w pojeździe tylną szybę i wsunął się do środka. Przemieścił się na miejsce pasażera, po czym zaczął udzielać rannej pierwszej pomocy. Założył jej maskę tlenową oraz kołnierz ortopedyczny, następnie otulił ją kocem. Uniósł kciuk, dając w ten sposób do zrozumienia, że strażacy mogą przystąpić do dalszych działań.

Wycięcie drzwi za pomocą nożyc hydraulicznych zajęło im niewiele czasu. Blacha fiata punto, a w zasadzie tego, co z niego zostało, cięła się miękko jak plastelina. Włoski maluch, mimo że nieźle sprawdzał się na szosach, poległ w konfrontacji z przydrożną brzozą.

Piotr zajrzał do środka, wyciągnął kluczyki ze stacyjki i przeciął pasy bezpieczeństwa krępujące ranną.

– Czy słyszy mnie pani? – zapytał, widząc, że poszkodowana się ocknęła.

Marta zmrużyła oczy, próbując wyostrzyć obraz widzenia. Udało jej się dopiero po kilku mrugnięciach. Zobaczyła przed sobą twarz jakiegoś strażaka, który o coś ją pytał. Jezu Chryste, miałam wypadek – pomyślała i poczuła narastającą panikę. Mimo to przełknęła z trudem ślinę i pokiwała powoli głową.

– To dobrze – powiedział Piotr i dał znak strażakom czekającym z deską medyczną. – Zaraz panią stąd wyciągniemy – dodał uspokajająco.

– A nogi? – zapytał Wójcicki. Odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał głośny sygnał podjeżdżającej karetki.

Piotr ponownie zwrócił się do rannej kobiety.

– Czy może pani poruszyć nogami? – zapytał, usiłując zajrzeć pod kierownicę.

Marta spróbowała wysunąć lewą nogę na zewnątrz, ale nagle uświadomiła sobie, że obie jej stopy są zaklinowane.

– O Boże, nie mogę wydostać nóg! Utknęły! – wyszeptała, niezdolna do krzyku. Spojrzała przestraszona na klęczącego obok niej strażaka, który wsunął latarkę pod kierownicę, żeby dokonać oceny stanu poszkodowanej. Piotr oświetlił ciemny i ciasny otwór pod deską rozdzielczą i zdusił w ustach przekleństwo. Stopy poszkodowanej były zaklinowane pod pedałami. Lewa noga odstawała pod dziwnym kątem, ale nie zauważył otwartego złamania. Zachował kamienny wyraz twarzy i skierował latarkę na prawą nogę. Ta nie wyglądała na złamaną, ale mocno krwawiła.

– Proszę się nie bać, wszystko będzie dobrze – powiedział, unosząc głowę.

Pewność w jego głosie sprawiła, że wyraźnie jej ulżyło. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Marta popatrzyła na strażaka, zastanawiając się idiotycznie, czy nosi jakieś specjalne soczewki, czy naprawdę ma takie niebieskie oczy. Może to przez reflektory, którymi strażacy oświetlili miejsce wypadku. Odnosiła wrażenie, że mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, ale sama już nie wiedziała, czy nie zaczyna majaczyć. Robiło jej się coraz ciemniej przed oczami, powoli odpływała w niebyt. Wydawało jej się, że widzi ogień, jak przez mgłę słyszała krzyki jakichś ludzi. Po chwili nie widziała i nie słyszała już nic.

Ocknęła się w karetce wiozącej ją do szpitala.

Kurde, jeszcze nigdy nie jechałam erką. I to na sygnale! – pomyślała, po czym ponownie straciła przytomność.

ROZDZIAŁ 3

Je noie mes peines

C’est pas la peine

Je n’ai plus froid, je n’ai plus peur

J’revis dans un rétroviseur

Toutes mes erreurs

Zatapiam moje zmartwienia

To nie jest kara

Nie czuję już zimna, już się nie boję

W lusterku wstecznym przeżywam na nowo

Wszystkie moje błędy

Garou

„Toutes mes erreurs”

Album „Au milieu de ma vie”, 2013

1

Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą nieskazitelną biel. Przez krótką chwilę myślała, że umarła i jest w niebie, ale zaraz uświadomiła sobie, że takich grzesznic jak ona próżno szukać przy niebiańskim stole. Bała się poruszyć jakąkolwiek kończyną. Myśl, że mogła stracić którąś z nich, napawała ją przerażeniem. Nie wytrzymała jednak i podjęła próbę uniesienia lewej ręki. Nie udało się, ale przynajmniej ją czuła, a to oznaczało, że jest cała. Podobnie prawa. Gorzej z nogami. O ile prawa stopa posłusznie, choć powoli, poruszyła palcami, to lewa leżała jak kłoda.

Marta poczuła, że ogarnia ją panika.

– Spokojnie, jest pani cała, lewa noga również, choć ucierpiała najbardziej. Cieszę się, że wreszcie się pani obudziła – usłyszała nad sobą.

Nie mogła unieść głowy, ale znała ten głos. Już gdzieś go słyszała. Tylko gdzie? Był taki… kojący, uspokajający, przyjemny…

– Kim… – zaczęła, ale gardło miała tak wyschnięte, jakby zjadła tonę piasku.

Posiadacz miłego głosu podniósł oparcie jej łóżka, dzięki czemu mogła wreszcie go zobaczyć. Ujrzała przed sobą strażaka, który wyciągnął ją z samochodu. Mężczyzna przystawił jej do ust szklankę z wodą i słomką. Pociągnęła chciwie solidny łyk, potem następny i następny. Ugasiła pragnienie i z ulgą opadła na poduszkę.

– Dziękuję – powiedziała cicho i spojrzała wyczekująco na strażaka.

– Moja mama przez trzydzieści lat była pielęgniarką w tym szpitalu. Często do niej przychodziłem, nierzadko jako pacjent, stąd moje znajomości. Inaczej w życiu by mnie tu nie wpuścili – wyjaśnił, uśmiechając się przyjaźnie.

– Co z moją nogą? – zapytała, czując, że robi jej się słabo na samą myśl o tym, że mogli amputować jej którąkolwiek kończynę.

Mężczyzna zauważył jej zdenerwowanie i pospiesznie zaczął wyjaśniać:

– Paskudnie złamała pani nogę, ale na szczęście obyło się bez komplikacji. Poza tym miała pani lekkie wstrząśnienie mózgu, straciła pani dużo krwi, prawa noga też była porządnie stłuczona i pocięta, ale nie doznała pani poważniejszych urazów głowy i kręgosłupa, to najważniejsze. Zawdzięcza to pani przede wszystkim pasom i brzozie.

– Brzozie? – Marta popatrzyła na strażaka tępym wzrokiem.

– Gdyby to była na przykład topola, nie mielibyśmy co zbierać. W ogóle miała pani dużo szczęścia… Oczywiście musi pani zostać kilka dni w szpitalu, żeby wykluczyć jakiekolwiek urazy wewnętrzne, które mogą się jeszcze pojawić – wyjaśnił rzeczowym tonem.

Marta patrzyła na tego faceta i kompletnie nie rozumiała, po co do niej przyszedł. W dodatku gadał, jakby był lekarzem, a nie strażakiem. Wyciągnął ją z auta, to prawda, ale na tym jego rola się kończyła. Nie słyszała nigdy, żeby strażacy odwiedzali w szpitalu ludzi, których uratowali z wypadku.

– Po co pan tu przyszedł? – zapytała nieco opryskliwie. Wolała utrzymać dystans w kontakcie z tym mężczyzną. Był cholernie przystojny i miał zniewalający uśmiech, ale nigdy nic nie wiadomo. Może to jakiś świr albo zboczeniec.

– Nie jestem żadnym wariatem ani zboczeńcem – powiedział, zupełnie jakby czytał jej w myślach. Roześmiał się, kiedy zobaczył jej zdezorientowaną minę.

– Przyszedłem zobaczyć, co z tobą – powiedział już całkiem poważnie.

Zarejestrowała, że gładko przeszedł z nią na „ty”, co niezbyt jej się spodobało. Nawet nie wiedziała, jak się nazywa i czy rzeczywiście nie ma złych zamiarów.

– I co pan zobaczył? – warknęła, wyraźnie akcentując słowo „pan”.

Piotr uśmiechnął się do niej ciepło, co nieco zbiło ją z tropu.

– Zobaczyłem, że masz się dużo lepiej niż wczoraj – powiedział poważnie, ale w jego oczach dostrzegła szelmowski błysk.

– Nie wydaje ci się, że jesteś bezczelny? – zapytała, również mu „tykając”. Próbowała zachować spokój, jednak nie najlepiej jej to wychodziło. – Przychodzisz tu, siedzisz przy mnie, cholera wie po co, nawet się nie przedstawiasz i oczekujesz, że będę z tobą wesoło gawędziła? Przecież ja cię nawet nie znam! – ostatnie zdanie prawie wykrzyczała. Dwie kobiety leżące kilka łóżek dalej odwróciły się i spojrzały na nią zaskoczone.

Piotr przeczekał jej wybuch, po czym odparł spokojnie:

– Piotrek. Wersja oficjalna: kapitan Piotr Majewski, w straży od piętnastu lat. Wczoraj wyciągnąłem cię z rozbitego samochodu, pamiętasz? Miałaś zaklinowane nogi, musieliśmy ciąć auto, żeby cię z niego wydobyć. Co chwilę traciłaś przytomność, mamrotałaś coś o jakimś Marku, rodzinie…

Marta wpatrywała się w niego tępo, próbując przypomnieć sobie, jak trafiła do karetki, ale rzeczywiście niczego nie pamiętała.

– Z auta wyciekły płyny eksploatacyjne, oczywiście koledzy zabezpieczyli to, najlepiej jak mogli, ale nie przewidzieliśmy, że jakiś idiota stojący wśród gapiów rzuci zapałkę. Tłumaczył potem policji, że odpalał papierosa i zrobił to odruchowo. Zapałka upadła wprost na plamę benzyny, która sączyła się z pękniętego baku. Byliśmy w trakcie wydobywania cię z samochodu, kiedy ten niespodziewanie stanął w płomieniach – urwał. Poczuł, że przechodzą go ciarki na myśl o tym, jak to wszystko mogło się skończyć.

Marta patrzyła na niego oniemiała i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.

– Płomienie objęły już komorę silnika, zbliżały się do nas… Pojazd w każdej chwili mógł eksplodować. Wtedy się ocknęłaś – powiedział i popatrzył na nią uważnie. – Prosiłaś, żebym cię nie zostawiał, że nie chcesz umierać w ten sposób… – znowu urwał i wyprostował się na krześle. – Musiałem szybko zdecydować. Koledzy krzyczeli, że nie zdążę cię wyciągnąć, że samochód wybuchnie. Oprócz ciebie w aucie znajdował się mój kolega. Zawsze jeden z nas wsiada do środka i zostaje z rannym do momentu, aż ten będzie bezpieczny. Przyznaję, że bałem się jak cholera, ale równocześnie wiedziałem, że nie mamy innego wyjścia. Musieliśmy cię stamtąd wydostać, nawet jeśli oznaczało to, że zginiemy. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się. – Kurczę, zabrzmiało to patetycznie, ale my naprawdę działamy w ten sposób. Strażacka przysięga zobowiązuje na całe życie – powiedział i uniósł prawą dłoń, imitując scenę ślubowania.

– Kazałem się wszystkim odsunąć. Zrobiło się naprawdę nerwowo. Nie miałem na szczęście czasu się nad tym zastanawiać. W takich chwilach liczy się dosłownie każda sekunda. Udało nam się w końcu wydobyć cię na zewnątrz. Chciałem ułożyć cię na noszach, ale ty się ocknęłaś i przytuliłaś do mnie mocno. Ściągnęłaś z twarzy maskę tlenową i zaczęłaś mnie błagać, żebym cię nie zostawiał. W życiu bym nie podejrzewał, że taka drobna i w dodatku ranna kobieta, może być tak silna – spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. – Zaniosłem cię więc na rękach prosto do karetki. Całe szczęście, że znowu zemdlałaś, bo inaczej musiałbym ponownie użyć nożyc do cięcia – zakończył ze śmiechem.

Marta słuchała opowieści strażaka i czuła, jak po twarzy spływają jej łzy. Nie wiedziała, co ma teraz powiedzieć temu facetowi. Ochrzaniła go jak gówniarza, tymczasem on wyznał, że uratował jej życie.

– Dziękuję – szepnęła wzruszona, dotykając delikatnie opuszkami palców jego dłoni. Dopiero teraz zauważyła, że strażak ma obandażowaną rękę. Spojrzała na niego, unosząc brwi w niemym pytaniu.

– Spieszyłem się i nie zauważyłem wystającego kawałka blachy. Musieli mnie trochę pozszywać, ale to nic nowego. Zresztą i tak zamierzałem oddać krew w tym tygodniu – uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się szelmowski błysk.

Roześmiali się. Oboje poczuli niewyobrażalną ulgę. Zniknęło gdzieś męczące napięcie, jakie towarzyszyło im na początku rozmowy. Marta patrzyła na Piotra i nie mogła uwierzyć, że ten obcy facet w kilkanaście minut zrobił dla niej więcej niż ktokolwiek inny przez całe jej życie. Wiedziała, że na tym polegała jego praca, ale nigdy nie doświadczyła niczego podobnego. Po raz pierwszy zawdzięczała komuś to, że żyje. W dodatku jej wybawca był przystojny i miły, co bynajmniej nie uszło jej uwadze.

– Tak w ogóle to jestem Marta – powiedziała. Próbowała wyciągnąć do niego rękę, ale bezskutecznie. Uśmiechnął się i położył swoją dużą, ciepłą dłoń na jej dłoni.

– Wiem, jak się nazywasz, przeczytałem z karty – puścił do niej oko, co wydało jej się szalenie seksowne w połączeniu z jego zniewalającym uśmiechem i dwudniowym zarostem. Przyglądała się temu facetowi i czuła do niego coraz większą sympatię. Zaimponował jej swoim profesjonalizmem i odwagą. Czy ona potrafiłaby uratować komuś życie? Oby nie musiała się nigdy o tym przekonywać… Od momentu, kiedy zobaczyła Marka z rodziną, uświadomiła sobie, że tak naprawdę niewiele o sobie wie.

Piotr zerkał na Martę, zastanawiając się, co powinien powiedzieć. Nie chciał być nachalny, przecież w ogóle się nie znali. Przyszedł tu, bo zaintrygowała go ta dziewczyna. Wczoraj nie wierzył, że zdążą ją wydostać z tego wraku, ale kiedy ocknęła się i prosiła, żeby jej nie zostawiał, wstąpiły w niego nowe siły. Sam nie wiedział, jak tego dokonali, wszystko działo się tak szybko… Gdyby tylko jeden z nich się zawahał, nie daliby rady. Nawet nie pamiętał, że jego też zabrała karetka. Pozszywali go i opatrzyli oparzenia, a on jak zwykle nie zgodził się zostać w szpitalu na obserwacji. Przyszedł tu dzisiaj tylko po to, żeby zobaczyć na własne oczy, że dziewczyna, którą cudem uratował, żyje. Jej powitanie może nie należało do najmilszych, ale spotykał się już z wieloma ludzkimi reakcjami. Przywyknął do tego, że ludzie częściej oskarżali ich o zniszczenie samochodu, niż dziękowali za uratowanie życia.

Zamilkli, każde zatopione w swoich myślach, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Nagle do sali weszła pielęgniarka.

– O, widzę, że już się pani obudziła! To dobrze. Zaraz obejrzy panią lekarz – oznajmiła, sprawdzając kroplówkę pacjentki. – Na korytarzu czeka jakiś miły pan z wielkim bukietem kwiatów – dodała półgłosem, pochylając się nad Martą. Ta zadrżała gwałtownie i spojrzała niepewnie na Piotra.

Strażak wstał i uśmiechnął się.

– Pójdę już, dość cię wymęczyłem – powiedział na pozór beztrosko, ale w jego tonie wyczuła nutkę żalu. Ucieszyło ją to, bo ona również zapałała sympatią do tego faceta. Był po prostu… uroczy.

Pielęgniarka spojrzała na Piotra, uśmiechając się znacząco, i wyszła z sali.

– Zobaczymy się jeszcze? – zapytała Marta, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć na pożegnanie.

– Pewnie, że tak! – odpowiedział wesoło. Chciał dodać coś jeszcze, ale nagle do sali wparował wysoki mężczyzna z olbrzymim bukietem róż.

– Martuś! O mało nie dostałem zawału, jak się dowiedziałem o twoim wypadku! – wykrzyknął Marek. Na widok Piotra stanął jak wryty.

– O, widzę, że masz gościa… – powiedział, z trudem kryjąc rozczarowanie i złość. Zerknął niechętnie na Majewskiego, który przerastał go o dobre pół głowy, po czym wręczył Marcie przyniesiony bukiet. Widząc, że chora nie może unieść rąk, położył go nieporadnie na łóżku. Oniemiała Marta wpatrywała się w obu mężczyzn, zupełnie nie wiedząc, jak wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji. Stali przed nią facet, którego kochała i który złamał jej serce oraz strażak, który uratował ją przed pewną śmiercią.

– Właśnie wychodziłem – rzucił Piotr, siląc się na uśmiech. Szybko zorientował się, że to musi być Marek, ten, o którym mówiła w samochodzie. Pomachał na pożegnanie zaskoczonej Marcie i kiwnął uprzejmie głową mężczyźnie, po czym wyszedł z sali.