Połów. Poetyckie debiuty 2016
- Wydawca:
- Biuro Literackie
- Kategoria:
- Poezja i dramat
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-65358-89-9
- Rok wydania:
- 2019
- Słowa kluczowe:
- adrianna
- będących
- brejnak
- debiuty
- gotszlich
- kacper
- najlepiej
- poetyckie
- połów
- pszoniak
- rokujących
- sebastian
- znaleźli
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Połów. Poetyckie debiuty 2016”
Almanach z wierszami 9 najlepiej rokujących poetów, będących przed debiutem książkowym. W edycji 2016 znaleźli się: Paweł Biliński, Sebastian Brejnak, Paula Gotszlich, Robert Jóźwik, Kuba Kiraga, Julia Mika, Adrianna Olejarka, Jakub Pszoniak i Bartek Zdunek. Wyborem oraz redakcją zajęli się Kacper Bartczak, Tadeusz Dąbrowski oraz Marta Podgórnik.
Polecane książki
Wpływ rewitalizacji terenów poprzemysłowych na organizację przestrzeni centralnej w Manchesterze, Lyonie i Łodzi
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Opracowanie zbiorowe
O R Z E C Z A C H N I E M O Ż L I W Y C H
P A W E Ł B I L I Ń S K I
przemarzanie
najokrutniejszy miesiąc to jednak grudzień
jeśli wierzyć słowom piosenki i korzeniom drzew
kurczowo wczepionym w martwe trzewia ogrodu
w grudniu miłość jest prawie monochromatyczna
tak mówi widok za oknem i twoje chłodne oczy
gdy padają pytania o początek i koniec
zwłaszcza te o koniec
a przecież mamy jeszcze w sobie ciepłe miejsca
więc podejdź przyłóż rękę i spróbujmy uwierzyć
że można zostać tak jeszcze przez chwilę
zanim przysypie nas zima
przykryje ziemia
twoje miasto
lubię zwiedzać twoje miasto
godzinami niespiesznie poznawać
łagodne linie rozwidlonych ulic
błądzić po gładkich placach
wzgórzach i wilgotnych zaułkach
w twoim mieście mam ulubione miejsca
dobrze mi znane dzielnice
których długie sine arterie
w godzinach wieczornego szczytu
tętnią od słów i płytkich oddechów
o tej porze twoje miasto
jest pełne drżenia i krzyku
głęboko w ciemnych korytarzach
szybka jazda pociągami metra
trwa aż do świtu przebudzenia
rozprysku światła na końcu tunelu
algorytmy
This is a wide world we travel
And our paths rarely cross
And we do a whole lot of living
In between
The Waterboys
start początek drogi
był niby taniec niewinny radosny
jak pierwsze kroki nowej podróży
zbyt łatwe gdy je wspominam teraz
coraz częściej budzę się i nasłuchuję
w śródnocnym zaniemyśleniu samotna
wskazówka zegara boleśnie nakłuwa ciszę
leżące obok ciało śni nieznane sny
pytasz co jeszcze może się wydarzyć
dziś lub za tydzień i ile pozostało
do końca nie wiesz że aby przejść dalej
trzeba spełnić kolejny warunek
czy ten cichy rytm to bicie serca
czy raczej jednostajne uderzenia fal
podobno chciałeś pogładzić moje włosy
a znalazłeś tylko zielone nitki glonów
ale nie rezygnuj bądź cierpliwy jeszcze
parę kroków i poznasz moje imię w końcu
przekonasz się na ile udało ci się zbliżyć
do pola z napisem stop
tłum wielki, piątek w hipermarkecie
zaparkować w taki dzień to cud
wewnątrz tłum gęsty, hałaśliwy
jak na wiecu czy publicznej egzekucji
półki wznoszą się wyżej niż niebo
dzisiaj dzień niezwykłych atrakcji
jakiś uczeń przed chwilą wygrał
trzydzieści srebrnych monet
za podanie właściwej odpowiedzi
podobno jest wśród nas człowiek
którego ogłoszą królem zakupów
ale to raczej nie ten, co stoi za mną
koszyk ma prawie pusty, w nim tylko
ocet, gąbka, parę gałązek z kolcami
trzeba wracać, niedługo zamykają
kupiłem chleb i czerwone wino
kilku klientów wyrywa sobie
ostatnie przecenione ubrania
gdy wychodziłem, na dworze pociemniało
drzwi hipermarketu rozwarły się na dwoje
przeszłość
szarpnięcie, pług zahacza o kamień
wspomnienia nabiegają krwią
horyzont zawija się i wsiąka w łąkę
przeszłość zaczaiła się pod warstwą darni
nocą wbija we mnie zardzewiałe odłamki i zbielałe kości
w dzień rozsypują się dawne lęki
gdy zgarniam je garściami z jasnych sosnowych desek
w palcu pozostaje drzazga
to dobrze, opowiem ci kiedyś o niej
o tym, że była jak ukłucie rzeczywistości
teraz już wiem, że czekanie ma wiele wspólnego z rzeką
można się zanurzyć albo dać ponieść donikąd
na razie piję mleko, myślę o chmurach i obserwuję
mój koniec linii pomiędzy domem a nieskończonością
z rozmyślań o rzeczach niemożliwych
chodź, podaruję ci ten wiersz
którego nie ma, a przecież mógłby powstać
utkany z przeczuć i nienazwanych pragnień
od których litery cicho tężeją
a zwrotki ścielą się w równych wersach
przywierając gładko do wilgotnej skóry
podaruję ci wiersz, który mógłby trwać
tam, gdzie noc nie kończy się nad ranem
ale za każdym dotknięciem zapada na nowo
aż wreszcie świt spływa z kartek
na podłogę przy uchylonym oknie
a letni powiew te kartki unosi
jak powieki, które przymknęłaś na chwilę
po tym, co się nie mogło zdarzyć
i nigdy się nie zdarzyło
więc chodź, podaruję ci ten wiersz
przecież i tak go nie ma
zanim odjedziesz
cieszmy się sobą póki jeszcze można
chcę cię pamiętać radosną i piękną
została jedna noc żeby się poznać
by się zapomnieć mamy całą wieczność
więc tak mnie całuj jakby świat umierał
nie chcę wypuszczać cię z ramion do rana
na bycie razem mamy tylko teraz
i resztę życia by się odzwyczajać
nie myślmy o tym co się potem zdarzy
ważna jest każda nadchodząca chwila
tę noc poświęćmy na spełnianie marzeń
wszystkie następne – żeby ją wspominać
ulica Bożego Ciała
podobno na ulicy Bożego Ciała
żyje się inaczej niż na zwykłych ulicach
drzewa na wiosnę sypią tam kwiaty pod nogi
ludziom w procesji śpieszącym do pracy
sprzedawcy oszukują na korzyść klienta
a w pubie upić się można tylko na wesoło
tam wszystkie dziewczyny mają boskie ciała
którymi obdarzają hojnie i miłosiernie
mężczyźni mało klną i piją głównie oranżadę
a swoje żony zdradzają tylko w dni parzyste
tam legowisko kloszarda w zaułku
jest wygodniejsze od łóżka z Ikei
obłoki nad głową płyną jasne i złote
jak gdyby otworzyło się Niebo
zimą śnieg prawie nie jest zimny
a zmierzch zapada godzinę później
podobno z ulicy Bożego Ciała
jest o dwa kroki bliżej do Raju
zespolenie
świat realny podobno wciąż istnieje, ale od dawna ukryty
reszta dzieje się gdzieś na granicy, na styku
skąd już nie da się uciec, powłoka fikcji przywarła zbyt mocno
więc stopniowo tracimy wiarę, porzucamy nadzieję i zabijamy miłość
z tych trzech ona jest najgorsza – zawsze przychodzi za późno
uderza w najczulsze miejsce i czeka, aż upadniesz
przetrwać uda się nielicznym. na razie przyklejeni do luster lub do siebie
pełni rezygnacji zdrapujemy etykiety z dawno przeterminowanych marzeń
i upychamy zmęczone noce między kolejne brudne dni
na szczęście mam swoją część urojoną, w końcu osunę się w nią, zanurzę
miesiące jak wagony powloką się w przyszłość, zgrzytając na rozjazdach
a w ustach pozostanie metaliczny smak oczekiwania
zgrzeszyłem
wiem, zgrzeszyłem
treścią
strofą
przecinkiem
i rymowaniem
moja wina, ale niestety
nie żałuję
ciekawe, jak wygląda
piekło poetów
Najokrutniejszy miesiąc to jednak grudzieńO wierszach Pawła Bilińskiego
M