Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Przekleństwo Swietłany. Historia córki Stalina

Przekleństwo Swietłany. Historia córki Stalina

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-531-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Przekleństwo Swietłany. Historia córki Stalina

Przekleństwo Swietłany to intymny portret Swietłany Alliłujewej, córki Józefa Stalina. Autorka śledzi jej losy od dzieciństwa naznaczonego śmiercią matki, skomplikowanymi relacjami z apodyktycznym ojcem, poprzez dramatyczny okres II wojny światowej, nieudane małżeństwa, aż do decyzji o poszukiwaniu azylu i ucieczki do Stanów Zjednoczonych w 1967 roku. Opowiadając o Swietłanie, Beata de Robien kreśli również panoramę historyczną komunistycznej Rosji tamtych lat, pisze o Józefie Stalinie i jego najbliższym otoczeniu. Historia Swietłany stawia przed czytelnikiem szereg pytań: czy możliwe jest normalne życie z piętnem ojca będącego jednym z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości? Czy można wyzbyć się poczucia winy za zbrodnie ojca? Jak mierzyć się z demonami przeszłości?

Polecane książki

Maximilian Cale, książę Lyons, przyzwyczaił się do myśli, że jego porwany przed laty brat nie żyje. Gdy słynny detektyw Tristan Bonnaud twierdzi co innego, Max dociera do jego siostry, Lisette - tylko po to, by się dowiedzieć, że Tristan zniknął... Czy piękna dziewczyna działa w zmowie z bratem czy ...
Płatnik, który otrzymał decyzję ZUS o obowiązku oskładkowania świadczenia "niesocjalnego" (tzn. wypłaconego niezgodnie z kryteriami socjalnymi przyznawania świadczeń z ZFŚS), musi nie tylko skorygować odpowiednio dokumentację ZUS, czyli raporty miesięczne ZUS RCA wraz z deklaracjami ZUS DRA za błędn...
Ellen Jacobc właśnie rozwiodła się z mężem, kłamliwym draniem, którego niegdyś bardzo kochała i który puścił ją w trąbę z młodszą kobietą. Porzuciwszy miasto, kobieta przeprowadziła się do niewielkiego, malowniczego miasteczka w Cheshire, gdzie powoli układa swoje życie na nowo. Plan Ellen jest ...
Dorota Korenik nie tylko w sposób wszechstronny prezentuje przedmiot faktoringu i kierunki jego rozwoju, ale także, co jest novum w dość już bogatej literaturze poświęconej tej usłudze finansowej, wskazuje na potencjał możliwości i wykorzystania factoringu przez różne kategorie klientów i oferentów....
Poradnik do Peter Jackson’s King Kong zawiera szczegółowy opis wszystkich dostępnych rund z odpowiednią dawką porad i taktyk bojowych, całość ilustrowana licznymi zdjęciami oraz własnoręcznie wykonanymi mapami.Peter Jackson's King Kong - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i loka...
W książce zawarto analizę klubów sportowych nienastawionych na zysk z perspektywy zarządzania zasobami ludzkimi. Ukazano w niej sposoby realizacji funkcji zarządzania zasobami ludzkimi w klubach sportowych działających w formie stowarzyszeń oraz problemy, z którymi owym podmiotom przychodzi się zmie...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Beata de Robien

Tytuł oryginału:

LA MALÉDICTION DE SVETLANA – L’HISTOIRE DE LA FILLE DE STALINE

Copyright ©2016 by Beata de Robien, through arrangement with Renata de La Chapelle Agency

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński

Zdjęcie na okładce: LASKI DIFFUSION / EAST NEWS

Konsultacja merytoryczna: dr Tomasz Siewierski

Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-8110-531-6

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.postfactum.com.pl

facebook.com/PostFactumSoniaDraga

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2018

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Pamięci mojego dziadka,

który przeżył dwanaście lat w Gułagu

PROLOG

W dniu 6 marca 1967 roku w ambasadzie sowieckiej w New Delhi panuje wielkie poruszenie. Trwają gorączkowe przygotowania do obchodów Międzynarodowego Dnia Kobiet. „Jeszcze jeden pretekst, żeby się upić – myśli Swietłana. – Umierają z nudów, kiszą się we własnym sosie”. Przygląda się żonom aparatczyków. Ani jednej miłej twarzy. Ani jednego uśmiechu. Wszyscy są grubi, spasieni. Ubrani o wiele lepiej niż w Moskwie. „Po powrocie do kraju sprzedadzą ciuchy na czarnym rynku, złorzecząc na kapitalizm. Hipokryci!”1 Niesmakiem ją napawa sowiecka społeczność, która w Indiach nadal żyje tak jak w ZSRR.

Umieszczono ją w hotelu, który należy do ambasady sowieckiej. Swietłana układa plan. Teraz albo nigdy: to jej jedyna szansa na zerwanie z przeszłością, ma czterdzieści lat. Jej matka, rozkochana w wolności, uciekła w śmierć, ale Swietłana chce żyć, tyle że z dala od tyranii.

Żeby nie wzbudzić podejrzeń, przyjmuje zaproszenie na obiad w rezydencji ambasadora. „Ależ ten dom jest brzydki! Sowieckie bezguście. Kosztowne dywany, marne obrazy w złotych ramach. Co za pyszałek i arogant”2, myśli. Równie szeroki jak wysoki, pomnikowo wyniosły Iwan Benediktow zabawia biesiadników, opowiadając pogardliwe anegdoty o Hindusach. Swietłana jest zażenowana, zmusza się jednak, by nie pokazać tego po sobie. Tych ludzi oddziela od Indii nieprzebyta bariera.

Stół ugina się od tłustych dań: gulasz barani, śledzie w oleju, butelki koniaku… Swietłana niczego nawet nie tyka.

– Ależ proszę się poczęstować śledziem, o tym na przykład, czegoś takiego na pewno nie było w tej zapadłej dziurze, z której przyjechaliście.

– Dziękuję. Zostałam wegetarianką – wyjaśnia Swietłana.

Ambasadora skręca ze śmiechu, inni mu wtórują.

Widząc, że Swietłana nie pije alkoholu, biesiadnicy spoglądają na nią ze współczuciem, pada uwaga, że wyraźnie straciła na wadze.

– Pewno przymieraliście głodem w tym Kalakankarze.

Do głowy im nie przyjdzie, że po dwóch miesiącach takiej diety nerki jej lepiej funkcjonują i czuje się zregenerowana.

– Nie ma to jak nasza stara dobra kuchnia – przekonuje pani Benediktowa, równie gruba jak jej mąż.

– Jesteście zadowolona z podróży? – Ambasador wpatruje się w nią chytrymi oczkami. – Sami widzicie, że poszliśmy na ustępstwa, zostaliście dłużej, niż zakładano, wypoczęliście jak należy. Nie możecie się uskarżać.

Swietłana w głowie ma tylko jedno: odzyskać paszport, który jej zabrano po przyjeździe. Normalnie obywatelom sowieckim paszporty zwraca się dopiero na lotnisku, ale Iwan Benediktow, uszczęśliwiony, że wreszcie się jej pozbędzie, łamie regulamin. Swietłanie drżą dłonie, kiedy chowa dokument do torebki. Gdyby jej go nie zwrócił, nie miałaby jak udowodnić swojej tożsamości i nie mogłaby opuścić kraju.

– Mam nadzieję, że zostaniecie na wieczornicę? – zagaduje sekretarz ambasady. – Moja żona wygłosi odczyt.

Jakże Swietłana czuje się daleka od tego wszystkiego! W ciągu dwóch i pół miesiąca prawie udało jej się zapomnieć o obowiązkowych nasiadówkach z drętwym językiem.

– Pójdę już do siebie. Muszę jeszcze zapakować prezenty, no i bagaż nie jest gotowy – odpowiada.

– Do swidania3, Swietłano Josifowna. Zawiadomimy telegraficznie wasze dzieci, żeby wyszły na lotnisko.

W pokoju Swietłana stara się zebrać myśli. Jakże wzywa się tutaj taksówkę? Idzie na dół, wychodzi przed hotel. Jest tam odźwierny, Hindus w turbanie. Podaje jej numer, pod który należy zadzwonić: 75-777.

– Telefon jest w holu, o tam, na prawo od schodów.

Podjęła decyzję: jutro rano po śniadaniu wezwie taksówkę pod pretekstem, że chce zrobić zakupy. I pojedzie do ambasady Stanów Zjednoczonych, która mieści się tuż obok. Z ulgą jak po trudnej wewnętrznej walce wraca do pokoju, gdzie wynajduje sobie różne zajęcia, by uspokoić nerwy: a to przeprasuje chustkę, a to coś przepierze, pakuje też prezenty dla dzieci – dla córki beżowy sweter i dwie bransoletki, jedną dla niej, drugą dla jej przyjaciółki Tani; dla syna hukę, fajkę wodną kupioną w Benaresie, oraz haftowane złotą nicią pantofle dla niego i dla jego żony.

„Będę trzymała walizkę w prawej ręce, a przez lewą przerzucę płaszcz. Nie, zdziwią się, że taka jestem objuczona. Głupia jestem. Po co czekać do jutra? Natychmiast. Jeżeli Preeti, która ma przyjechać po mnie na kolację, zjawi się wcześniej, wszystko przepadnie”4.

Minęła szósta… Wieczór zapada szybko. Wewnętrzny głos mówi jej: „Idź teraz! Nie czekaj!”.

Swietłana schodzi na dół, mija hol, zerka, co się dzieje po sąsiedzku. Bankiet na cześć szefa Sztabu Generalnego będącego przejazdem w Delhi postawił na nogi wszystkich agentów ochrony. Przyjęcie już się zaczęło. „Posłuchaj intuicji, zaczekaj. Jak popiją, nie będą zwracali na ciebie uwagi”.

Wraca do pokoju. Nie ma chwili do stracenia. Wrzuca kilka sztuk odzieży do małej torby, walizka musi zostać na łóżku razem ze wszystkimi prezentami, inaczej może się zacząć wypytywanie. Nie, tylko mała torba. Upycha w niej kosmetyki, grzebień, szczoteczkę do zębów, bluzkę na zmianę, sweter, trochę bielizny i rękopis – jej talizman i broń, jej przyszłość.

„Jaki to był numer? 75-777”.

Hindus na drugim końcu linii nie rozumie ani słowa po angielsku.

– Taxi, please, next to the Soviet Embassy.

Swietłana czeka na chodniku. Minuty płyną. Już ich minęło dwadzieścia. Wpatruje się w światła pojazdów: mercedes Preeti czy taksówka? Nadjeżdżają kolejne samochody z gośćmi zaproszonymi na przyjęcie.

– Ile czasu potrzebuje taksówka, żeby tu dojechać? – pyta Swietłana odźwiernego.

– Chwilkę. Postój jest tu zaraz obok.

Swietłana idzie do holu, dzwoni ponownie, zamawia drugą taksówkę i wraca w pobliże wejścia. Minutę później zza rogu po lewej wyłania się rozklekotany gruchot – typowa delhijska taksówka. Za kierownicą siedzi sikh w turbanie, wysiada, by otworzyć jej drzwi.

– Zaraz, jedną chwilkę – mówi do niego Swietłana.

Rozgląda się na wszystkie strony. Teraz albo nigdy, to właściwa chwila, są pijani. Biegnie po torbę i płaszcz, wraca. W holu zwalnia, stara się iść swobodnym, nonszalanckim krokiem. „Nie oglądaj się. Idź, jakbyś szła na spacer”.

Serce jej wali. Ze strachu zaschło jej w gardle, kłuje ją w płucach.

Taksówkarz nie zgasił silnika, drzwi czekają otwarte.

– Do ambasady amerykańskiej! Wie pan, gdzie to jest?

– Yes, memsahib. Następna brama.

Skręca w ciemną uliczkę, mija główne wejście do ambasady sowieckiej i trzy minuty później staje przed jasno oświetlonym budynkiem z amerykańską flagą. Swietłana daje mu kilka rupii, po czym cała drżąca rusza schodami do drzwi. Jest czujna jak tropione zwierzę, nogi się pod nią uginają. Paraliżuje ją strach, strach przed ostatecznym, nieodwołalnym. Strach, że postrada wszystko. Ogląda się za siebie, taksówka wciąż stoi przed ambasadą, zaintrygowany szofer patrzy na Swietłanę, przyjaźnie daje jej znaki: to tam, te drzwi, proszę wejść.

Przez ułamek sekundy Swietłana się waha. Jeszcze może zawrócić, wsiąść do taksówki, iść zgodnie z planem na kolację z Preeti.

Nie, nie zrezygnuje. Nie teraz, kiedy cel jest tak blisko. Zdania nie zmieni. Podjęła decyzję, nie cofnie się. Nadzieja niweczy wszystkie lęki.

Naciska klamkę z jedną myślą w głowie: „Och, Katiu, wybacz mi”.

Otwierają się szklane drzwi, Swietłana wpada do środka.

– Chciałabym mówić z kimś z ambasady.

– O tej porze nikogo nie ma – informuje młodziutki żołnierz, który pełni wartę. – Proszę przyjść jutro.

– Proszę powiadomić ambasadora – nakazuje władczo Swietłana.

Zawsze przejawiała zdumiewającą pewność siebie, od dzieciństwa, od czasów, kiedy nie znała ani zwątpienia, ani porażki. Wyjmuje paszport. Młody sierżant widzi czerwoną okładkę…

– Sowiecki paszport?

Uderzony jej władczym tonem wprowadza ją do niedużego biura i wybiera numer telefonu konsula.

– Jestem Swietłana Stalina, tak, tak,  j e g o  córka. Proszę o azyl polityczny.

Część pierwszaKREMLOWSKIE LATA1926–19411CÓRECZKA DLA WODZA

W niedzielę 28 lutego 1926 roku Nadieżda Siergiejewna Alliłujewa rodzi córeczkę bez jednego jęku, bez jednego krzyku, jak przystało na prawdziwą bolszewiczkę. Dziecko jest silne, zdrowe, waży cztery kilo, płacze, wszystko przebiegło dobrze. Nie była to jednak ciąża pożądana. Tak samo zresztą jak poprzednia. Pięć lat wcześniej Nadieżda wydała na świat chłopca, Wasilija, który także zdarzył się „przypadkiem”.

Wtedy sprawy źle się potoczyły: w przeddzień porodu pokłóciła się z Josifem, a ponieważ znowu zachował się grubiańsko, wyszła, trzaskając drzwiami. I nagle poczuła się taka samotna. Mimo zimna chodziła ulicami Moskwy, aby się uspokoić. O zmierzchu wsiadła do tramwaju i wtedy poczuła pierwsze skurcze, po czym wylądowała w szpitalu na przedmieściu, chociaż wszystko było przygotowane na jej przyjęcie w klinice na Kremlu. Na porodówce nikt nie wiedział, skąd się tam wzięła ani że jest żoną Stalina.

Josif postawił na nogi wszystkie jednostki służby bezpieczeństwa, lecz odnaleziono ją dopiero po dwóch dniach. Wasilij zdążył się urodzić – przyszedł na świat 21 marca 1921 roku. Ależ Josif ją wtedy zbeształ!

– Och, Tatka! Jak mogłaś to zrobić! Ty uparciuchu!

Był jednak szczęśliwy, że ma syna. Dla każdego Gruzina ważne jest, by pierwsze dziecko było synem, a on co prawda z pierwszą żoną już miał syna, Jakowa, lecz chłopak mieszkał z ciotką i babką daleko, w Gruzji.

Po Wasiliju Nadieżda nie chciała mieć więcej dzieci. Dokonała kilku aborcji, ale tym razem dała się zaskoczyć. Kiedy się zorientowała, że jest w ciąży, było za późno na usunięcie.

Dla córeczki wybrała ładne imię: Swietłana. Chciała czegoś oryginalniejszego niż te wszystkie Masze, Żenie, Niny i Katie, a równocześnie romantycznego, innego, „kulturalnego”. Kulturalna osoba powinna nosić kulturalne imię. Swietłana, imię z mitologii słowiańskiej i z poezji romantycznej, znaczy po rosyjsku „świetlista”. Nadieżda liczy, że Josif się na nie zgodzi. Ostatnimi czasy tak trudno go zadowolić.

Imię to szybko stanie się modne. Tysiące dziewczynek będzie się nazywało jak córka Stalina. Pojawią się nawet perfumy, Duchi Swietłany, subtelny zapach przeznaczony dla elit. Jednakże w 1926 roku imię wywołało zdziwienie wśród bolszewików. Popularne było nadawanie dzieciom imion związanych z bieżącymi wydarzeniami: Oktiabr albo Rewolucja (od rewolucji październikowej), Maja (od 1 Maja), Lenina (aby uczcić niedawno zmarłego wodza), Mael (od inicjałów nowych świętych: Marks, Engels, Lenin).

Josif zachwycił się tym pomysłem. Dla niego córeczka już jest heroiną. Jego racją bytu, jego dziełem, wyłączną namiętnością, jego zabawką. Zachwyca się jej stópkami, maleńkimi rączkami, pulchnymi paluszkami, rudymi włoskami, jasnymi oczkami, maciupkimi uszkami, jakby dwoje starszych dzieci nie było jego.

Ciągle nic, tylko by przytulał córkę. Swego czasu ją, Nadię, swoją Tatkę, rozpieszczał jak księżniczkę. Jest od niej starszy o dwadzieścia dwa lata, Nadia od dziecka zna tego towarzysza walki swojego ojca. Miała sześć lat, gdy uratował ją przed utonięciem w rzece. Dzielny Josif w ubraniu skoczył do wody, chociaż jak potem jej wyznał, nie umiał pływać.

Nigdy się zresztą tego nie nauczy. „Górale nie pływają”, mawia, niektórzy jednak utrzymują, że wstydzi się płetwiastych palców u lewej stopy. Później będzie się mówiło, że to diabelski znak.

W każdym razie u Alliłujewów uchodzi odtąd za bohatera, członka rodziny. W tamtych czasach rabował banki na rzecz Iljicza i partii. Poszukiwany przez carską policję, ukrywał się w ich mieszkaniu w Piterze5. Czytał Nadi na głos wiersze Puszkina, utwory Czechowa i Gorkiego, snuł barwne opowieści o swoich wyczynach i ucieczkach. Nie tylko Nadia, lecz także jej matka Olga wpatrywały się w niego oczarowane.

Znikał na całe miesiące, potem znów się zjawiał. Za każdym razem Nadia na powitanie rzucała mu się na szyję, a on całował ją w usta i ukradkiem głaskał po drobnych piersiach.

Dłonie miał delikatne, niemal kobiece. Lubiła czuć je na sobie. Różniły się jedna od drugiej: prawa była silna, zuchwała, lewa bezwładna i odrobinę krótsza. Nadia zauważyła, że Josif ją chowa, przybierając napoleońską pozę. Może myślał, że nikt tego nie zauważy?

Pewnego dnia szepnęła mu do ucha: „To nic takiego. Nie musisz stale chować ręki”. Zareagował gwałtownie, jakby go zdemaskowano lub poniżono. Nadia nie mogła pojąć, czemu każda, nawet niewinna uwaga staje się podejrzana w jego mniemaniu.

Rewolucjoniści mało się od siebie różnili: na głowie kaszkiet, jaki nosił Lenin, który na niego zamienił swój niemiecki melonik, aby wyglądać jak prawdziwy proletariusz; zarost, wąsy, buty z cholewami, koszula zapięta po samą szyję, zawsze bez krawata. Co Nadię uwiodło w Josifie? Czy jego zbójecki wygląd? Był prawie czterdziestoletnim wdowcem, niewysokim, przysadzistym, chodził kaczkowatym krokiem, ze stopami skierowanymi do wewnątrz. Skórę miał dziobatą po ospie, jednakże nie ona zwracała uwagę w twarzy, tylko oczy: żółte jak u tygrysa bądź wilka, wyraziste, przebiegłe, płonące. W gęstych włosach nad niskim czołem zaczynały się dopiero pojawiać pierwsze srebrne nitki. Legenda mówi, że Gruzini długo zachowują czarne włosy, ponieważ piją kobyle mleko.

Cóż jednak znaczy uroda, kiedy znajdzie się towarzysza, z którym można się szykować do budowy nowego świata? Marzeniem szesnastoletniej Nadi było życie z tym tajemniczym rewolucjonistą. Chociaż nie skończyła liceum, zaproponowała mu, że zostanie jego sekretarką – miała ładny charakter pisma i znała ortografię w przeciwieństwie do Josifa, który robił dużo błędów po rosyjsku. Kiedy Lenin wysłał Stalina do Carycyna6, Nadia uciekła za nim z domu, tak bardzo pociągała ją emanująca z niego siła. Ach! dzielić los z kimś, kto ją ochroni i poprowadzi przez życie!

Jednakże los lubi zakpić ze zbyt romantycznych dziewcząt.

Po powrocie do Moskwy zarejestrowali swój związek7, aczkolwiek z konieczności: Wasilij był już w drodze, ciąża zaczynała być widoczna. A przecież Nadia wiedziała, jak trudno żyć u boku bolszewika. Jej matka często się uskarżała na męża i potajemnie brała sobie kochanków. Ona także miała słabość do rewolucjonistów – polskich, węgierskich…

Namiętność Nadi miała w sobie coś niemal religijnego, dziewczyna była gotowa na każde ryzyko.

Raziły ją tylko prostackie maniery Josifa, jego wulgarny język, przekleństwa. Ale przecież bolszewicy to nie dżentelmeni! To plebejusze, mordercy, ludzie prymitywni, których rewolucja wyniosła na szczyty władzy. Żona komunisty to przede wszystkim jego towarzyszka broni. „Prawdziwy bolszewik nie powinien mieć rodziny, bo ma się całkowicie poświęcić Partii”, powtarzał Stalin. I nie zamierzał się wyrzec swego kwiecistego języka ani zmienić sposobu traktowania żony, zwłaszcza w obecności towarzyszy. Ucierpiałby na tym jego wizerunek jako mężczyzny. „No już, nie strój fochów!” – beształ ją.

Jednakże Nadia się dąsała i zamykała na klucz w swoim pokoju.

Jako typowy Gruzin Stalin oczekiwał od żony całkowitego posłuszeństwa. Nadia tymczasem nie była kobietą tego pokroju i nie zamierzała słuchać jego rozkazów. Kłótnie wybuchały z byle powodu. Mieli na przemian ciche dni i sielankę, która jednak z czasem zdarzała się coraz rzadziej. Dla młodej Nadieżdy Alliłujewej życie z mężczyzną stojącym na czele ogromnego kraju to trudne doświadczenie: „Od trzech dni jest obrażony, od trzech dni nie odpowiada, kiedy do niego mówię; straszny człowiek i taki trudny w pożyciu…”, pisze do swojej przyjaciółki Marusi Swanidze.

Tak, ich związek był skomplikowany, a równocześnie nie mogli żyć bez siebie. Oboje byli impulsywni i popędliwi, ich kłótnie często przybierały dramatyczny obrót. W roku 1926 Nadia nie wytrzymała, spakowała rzeczy i z dziećmi i piastunką pojechała do rodziców do Leningradu.

– Mówiłam ci, że to człowiek nie dla ciebie – powiedziała jej matka.

Nadia poważnie myślała o rozwodzie. Tylko co począć z dziećmi? To taki ciężar!

Josif oznajmił jej przez telefon:

– Nie należę do mężczyzn, których się porzuca! Wbij to sobie do głowy! Jeśli nie wrócisz, przyjadę po ciebie!

Zabrzmiało to jak pogróżka.

– Czemu miałbyś po mnie przyjechać? To by za drogo kosztowało państwo! – odpowiedziała z przekąsem.

Później Josif się opamiętał i słał do niej listy, aby ją zmiękczyć:

Tatka, Tataszka, wróć… Bardzo mi Cię brakuje, siedzę sam w domu jak stary puchacz.

Wróciła. Matka zwymyślała ją od idiotek.

Ale Nadia nie może bez niego żyć, mimo że cierpi z powodu jego brutalności, lekceważenia, kłamstw, dwulicowości. On zaś nie rozumie, czemu żona go prowokuje, aż traci panowanie nad sobą.

Wrzaski i awantury ciągle się powtarzają, w niczym jednak nie przypominają wodewilu. To nie sztuka Georges’a Feydeau, a raczej „dno” Gorkiego. Niektóre kłótnie szczególnie uderzały Swietłanę:

Papa wrócił późno. Był w złym humorze. Cała rodzina czekała na niego z kolacją. Miał pewnie ochotę na talerz kaszy z baranimi jądrami mocno doprawionej czosnkiem, swojej ulubionej potrawy, ale niania podała kurę w grzybach. „Znowu kura!”, wrzasnął. Złapał talerz i wyrzucił go przez okno. Talerz roztrzaskał się na głowie wartownika stojącego przed domem. Kiedy indziej kopnął w złocone lustro, które rozbiło się w drobny mak.

Sypią się wulgarne słowa, agresywne, raniące. W napadach złości Josif potrafi rozbijać szklanki, cisnąć talerzem o ścianę, wyrwać kabel telefonu, jeśli w słuchawce nie słyszy natychmiast sygnału, uderzyć fajką biedną papugę z wrzaskiem zdolnym postawić na nogi cały Kreml:

− Durak! Durak! Zamknij się!

– Ty się zamknij, durak! – odpowiada obrażony ptak.

Czasami Nadia wpada w histerię. Swietłana widzi matkę podczas ataku. Ojciec zamyka się wtedy w łazience, a mama kopie i wali pięściami w drzwi, krzycząc:

– Jesteś nie do wytrzymania! Zniszczyłeś mi życie!

Później trzeba czekać, aż mama zażyje pigułki i uspokoi się po nich.

Swietłana wyczuwa siłę ojca. Zauważa, z jaką uniżonością zwracają się do niego towarzysze. Jej ojciec jest przywódcą, któremu nikt nie śmie się sprzeciwić, to wódz, choziain8. Ona jedna potrafi go uspokoić. Kiedy wspina mu się na kolana i głaszcze go rączką po policzku, Josif się uśmiecha. Jego uśmiech, podobnie jak oczy, miewa różne znaczenie. Bywa czuły, rozbawiony, radosny, lecz Swietłana widziała także uśmiech groźny, szyderczy, okrutny.

Stalin obserwuje kobiety swoich towarzyszy. Lenin miał Nadieżdę – co prawda o aparycji śniętego śledzia, ale bardzo oddaną swemu panu i władcy. Renegat Trocki ma Natalię, która przymykała oko na jego zdrady. Pojechała za nim na wygnanie niczym żona dekabrysty9. Kamieniew ma Olgę, siostrę zdrajcy Trockiego, Kaganowicz – Marię, Beria – tajemniczą Nino, która z pewnością wie o rozpuście męża, lecz udaje, że nie ma o niczym pojęcia. Ten gamoń Woroszyłow poślubił szwaczkę Jekatierinę Dawidownę, chociaż wcześniej była kochanką Jenukidzego, och! ten to dopiero miał bab. Mołotow zapatrzył się w wyniosłą Polinę Karp, Mikojan ma swoją Aszkenę z czeredką dzieci. Poskriobyszew kocha Bronkę, polską Żydówkę, a Budionny Olgę, baletnicę o wyglądzie licealistki. Większość to Żydówki. Bolszewicy lubią Żydówki. Cieszą się opinią kobiet zmysłowych i dobrze się opiekują mężami. Dla męża skoczyłyby w ogień. W każdym razie kochająca żona wie, że jej mąż ma zawsze słuszność, nawet jeżeli się myli!

Stalin skarży się Paukerowi, swojemu osobistemu ochroniarzowi, mimowolnemu świadkowi różnych scen: nerwowość Nadi jest męcząca. To przewrażliwiona kobieta i nie ma za grosz poczucia humoru. A Josif uwielbia żarty, każdy o tym wie.

Pauker przytakuje. Żonę szefa stale dopadają jakieś choroby. Prawdziwe czy wydumane? Wielu towarzyszy uważa Nadię za schizofreniczkę. Nawet jej rodzina przyznaje, że zdarza jej się zachowywać niczym „wariatka, paranoiczka”. Nic w tym jednak dziwnego, mówi każdy, bo przecież w żyłach Alliłujewów płynie gorąca cygańska krew. Wszystkich natomiast niepokoi co innego: skąd się biorą jej potworne migreny?

Być może to skutek ostatniej aborcji, przeprowadzonej już po urodzeniu Swietłany w 1926 roku? Zabieg był trudny, wystąpiły po nim komplikacje ginekologiczne i następstwa psychiczne. Nadia dyskretnie pojechała wtedy do Karlsbadu, ponieważ Josif, nie ufając za grosz rosyjskim lekarzom, chciał, by skonsultowała się z niemieckim specjalistą. Lekarz postawił diagnozę: przedwczesna menopauza, i zalecił spokój oraz wstrzemięźliwość seksualną.

Dobrze się składało, bo zapracowany Josif nie miał czasu do niej przyjechać.

Nie mogą się jednak bez siebie obejść:

Tatka!

Napisz. Opowiedz, jak Ci minęła podróż. Co widziałaś? Byłaś już u lekarzy? Co Ci powiedzieli? – Napisz! U nas wszystko w porządku. Nudzę się tu, Tataszko. Siedzę sam, nigdzie nie wychodzę. Dotąd nie byłem na wsi, bo miałem robotę. Już skończyłem i jutro albo pojutrze myślę pojechać w odwiedziny do małych. To na razie. Nie bądź tam za długo, wracaj szybko. Całuję Cię.

Twój Josif.

Listy są krótkie, bo jak Nadia wie, Josif nie lubi pisać. Nie ma w nich sentymentalnych wyrażeń w rodzaju dorogaja czyja tiebia lublu uważanych za niepotrzebne pozostałości świata, który zniszczyli. Tu czy tam natrafia się na cełuju tiebia zapisane błędnie, tak jak mała Swietłana wymawiała niektóre słowa.

Raz czy drugi Nadia odważyła się napisać „Kochany Josifie” albo „Całuję mocno”.

Dobrze jej zrobił wypoczynek w Karlsbadzie. Udaje się jeszcze do Berlina, żeby się zobaczyć ze swoim bratem Pawłem, który pracuje w ambasadzie jako attaché handlowy. Po powrocie do Moskwy wstępują w nią nowe siły, marzy jej się inne życie. Kobiety powinny się wyemancypować, wykonywać męskie zawody. Nadia zapisuje się do Akademii Przemysłowej.

2KREMLOWSKIE DZIECKO

W mieszkaniu na Kremlu Swietłana słyszy kłótnię rodziców w sąsiednim pokoju. Chociaż nie wszystkie słowa rozumie, wyczuwa całą ich brutalność:

– Jesteś oprawcą! Dręczysz swojego syna, dręczysz żonę, dręczysz cały naród rosyjski! – rzuca Nadia w twarz Josifowi.

– Nie wtrącaj się do nie swoich spraw!

Trzaskają drzwi.

Rankiem Swietłana często znajduje ojca śpiącego na kanapie w gabinecie, przy telefonie.

Tak bardzo chciałaby przytulić płaczącą mamę, pocieszyć ją, ale Nadia odpycha ją chłodno. Po każdej kłótni całymi dniami nie widuje nikogo, za pośrednictwem niani przekazuje tylko Swietłanie, że czuje się źle.

Niania jest dla Swietłany uosobieniem całego świata. Śpi z nią, utula ją, ubiera, czesze jej lśniące włosy, którymi ojciec tak się zachwyca. Przygotowuje dla niej ulubione potrawy, snuje wspomnienia z czasów przedrewolucyjnych, kiedy pracowała u nawróconego Żyda.

– Nianiu, a co to są Żydzi?

– Porządni ludzie, gołąbeczko. Jedz, jedz, serce moje – namawia babuszka.

Ponieważ w Rosji czułość okazuje się za pośrednictwem jedzenia, opychanie dziecka smakołykami oznacza kojenie jego smutków. W czasach, kiedy ludzie milionami umierają z głodu, na zdjęciach oglądamy pulchną, pucołowatą Swietłanę, która z lalką siedzi u ojca na kolanach. W pokoju ma mnóstwo lalek z całego świata, najwięcej zaś z różnych republik wielkiego Związku Sowieckiego. Złotowłose rosyjskie lalki, które kiedy się je kładzie, zamykają pozbawione wyrazu niebieskie oczy, to istny kicz, lecz każda sowiecka dziewczynka marzy o takiej zabawce. Ile z nich ma szczęście posiadać choćby jedną?

Wieczorem niania czyta Swietłanie bajki. Jakże się różnią od naszych! Co robi ulubiony bohater rosyjskich bajek Wania Durak? Siedzi na piecu i czeka na cud: na złotą rybkę, która spełni jego życzenia. A inny, z Czarodziejskiego obrusu, marzy, aby pojawiło się jedzenie, ilekroć rozkaże: „Stoliczku, nakryj się!”. Cierpliwości, cierpliwości, a wszystko samo się ułoży…

Swietłanie także się wpaja, że sprawy same się zmienią. Ale ona jest zbyt impulsywna, by posłuchać tej rady. Będzie spontaniczna, zaborcza, porywcza. Już jako dziecko cierpi z braku dostępu do matki, że Nadia ma tyle innych zajęć, które nie pozwalają jej poświęcić się córce. Mama nie chce używać pięknego samochodu taty i wychodzi z Kremla na piechotę. Powiada, że chce żyć jak zwyczajni ludzie i dzielić problemy wszystkich moskwian.

Minęło przeszło dziesięć lat, odkąd Nadia wprowadziła się na Kreml. Inna już dawno by się przyzwyczaiła do życia za murami, lecz Nadia ciągle czuje się tu jak w więzieniu. Nie ma co się dziwić. Kreml może przerażać młodą kobietę. Na każdym kroku barierki, wartownie, uzbrojeni strażnicy, patrole. Trzeba okazywać dokumenty, mieć propusk – przepustkę – odnotowywane jest każde wyjście i wejście. „Nigdy cię nie ma, wiecznie siedzisz w tej akademii – złości się tata. – Studia są ważniejsze od wszystkiego, ode mnie, od dzieci”.

Nadia nie rozumie, czemu jej studia tak przeszkadzają mężowi. Może wolałby mieć za żonę zwykłą kurę domową? Więc po co cała ta armia służby pozostającej na ich usługach? Dzieci doskonale sobie radzą bez Nadi. Piastunka zajmuje się Swietłaną, guwernantka uczy ją niemieckiego i angielskiego, kucharka przygotowuje jej posiłki. Poza tym Josifa i tak ciągle nie ma, pracuje nocami, sypia w dzień. Mieszka teraz z nimi dwoje innych dzieci: Artiom, którego Josif adoptował po śmierci ojca10, i Jakow, syn, którego ma z pierwszą żoną Kato, zmarłą, gdy chłopiec miał kilka miesięcy.

Choć Jakow to dziecko Jekatieriny Swanidze, jest ulubieńcem Nadi. To nieśmiały chłopiec, któremu młodszy brat przyrodni, zazdrosny o niego, wiecznie dokucza. Stalin, jak wielu ojców, którzy mają zbyt wysokie oczekiwania wobec synów, nie kryje rozczarowania. Jakow słabo mówi po rosyjsku – jego pierwszym językiem był gruziński – jest pozbawiony ambicji i irytująco powolny. Twarz regularnie wykrzywia mu tik nerwowy, który denerwuje Stalina. Nadia bierze chłopca w obronę. Bardzo mu brakowało rodziny. Dlatego właśnie, ledwie osiągnął pełnoletniość, pospiesznie się ożenił. „Tylko dlaczego, do diabła, z córką popa?!” – wścieka się Stalin.

Związek ten szybko się zakończył: Jakow próbował się zastrzelić, chybił, ostatecznie wrócił do ojca. Nie spotkał się jednak z ciepłym przyjęciem. „Pomyśleć, że nie potrafisz nawet dobrze wycelować” – ironicznie skwitował Stalin.

W pięciopokojowym mieszkaniu na Kremlu z trudem mieści się cały ten tłumek ludzi: piastunki, guwernantki, nauczyciele, ochroniarze, tak że Jakowowi musi wystarczyć tapczan w jadalni.

W rzeczywistości Josif jest bardzo zazdrosny, podejrzewa, iż Jakow sekretnie kocha się w macosze. Przecież tak niewiele różnią się wiekiem.

Czy Nadia nie wyczuwa, jak mocno obecność Jakowa przypomina Stalinowi korzenie? Wszak sam zaczął się uczyć rosyjskiego dopiero w wieku dziewięciu lat, ponieważ jego rodzice mówili tylko po gruzińsku. Będzie to później jego kompleks. W każdym razie Nadia wzięła chłopaka pod swoje skrzydła i stara się go chronić przed szorstkością ojca, który uważa, że Jakow odebrał niezbyt męskie wychowanie jak na syna Stalina. W obecności ojca biedak traci głowę, jąka się, ucieka się do kłamstw. Swietłana widzi sztywność między nimi, ale wobec niej Jakow jest miły, bawi się z nią i broni jej, gdy zaczepny Wasilij chce ją bić. Nie ma bowiem mowy, by dziewczynka poskarżyła się na niego matce – wtedy oboje zostaliby ukarani. Dlatego pocieszenia szuka u ojca. Lubi jego szorstką czułość, wąsy, które łaskoczą, kiedy Stalin ją całuje. Jej ojciec pachnie potem i tytoniem, pali fajkę jak kaukaski mędrzec. Często go bolą pożółkłe zęby. Swietłana słyszy czasami, jak się uskarża, nie chce jednak pójść do dentysty ze strachu, że będzie go bolało. Mama natrząsa się z niego: „Ale z ciebie delikatniś, towarzyszu!”.

Swietłana boi się matki. Inne kobiety na Kremlu ubierają się kolorowo. Dlaczego ona stale nosi takie smutne barwy? Czemu na głowie zawiązuje zawsze czarną chustkę? Ze swoją śniadą cerą, oczami koloru jeżyn, długim prostym nosem i kruczoczarnymi włosami przypomina Cygankę. Niektórzy uważają, że jest brzydka, lecz dla Swietłany, podobnie jak dla Jakowa i Artioma, jest uosobieniem piękności. Kiedy się śmieje – tak rzadko – zasłania usta dłonią jak zawstydzona wieśniaczka. Wasilij ją teraz naśladuje.

Z Wasilijem nie jest łatwo. Szybko nudzi się wszystkim, nie chce pracować z nauczycielem. Obwinia Swietłanę, że naskarżyła na niego mamie, która prosi tatę, aby go ukarał. Tata się śmieje i częstuje go papierosem. Czasem nawet kieliszkiem wina. Już w niemowlęctwie dawał mu wino do zlizywania ze swoich palców.

– Nie rób tego – oburzała się Nadia.

– To kaukaska tradycja. Ma się stać mężczyzną, nie jakimś wymoczkiem – z zadęciem odpowiadał ojciec.

Lubił denerwować Nadię, wydmuchując dym dziecku w twarz. Grymasy chłopca wyjątkowo go bawiły.

Mama przykazuje Swietłanie:

– Nigdy nie pij alkoholu, Swieta! Nigdy, rozumiesz? Obiecaj mi to!

Ledwie ojciec odwróci się tyłem, Wasilij zaczyna dokuczać siostrze. Uwielbia ją straszyć:

– A wiesz, że tata przedtem był Gruzinem?

– Wasia, a co to jest Gruzin?

– To taki gość, który nosi kaftan, ma na głowie karakułową papachę, przy pasie sztylet i zabija nim, kogo chce. Niedługo znowu stanie się Gruzinem i pokroi nas na kawałki – wyjaśnia Wasilij z sadystyczną miną.

Dziewczynka wybucha płaczem i biegnie schronić się w ramionach ojca. Wie, że ją obroni.

– Wasilij! Jesteś starszy od niej o pięć lat, wstydź się! – łaja Stalin syna. I bierze córkę na ręce. – Nie płacz, wróbelku, jesteś moja Sietanka, diabliczka. Córka wielkiego Stalina nie może płakać. Widziałaś kiedyś, żeby Stalin płakał? – I obsypuje ją całusami.

– Kłujesz, papoczka.

Swietłana obserwuje matkę kątem oka. Boi się, że znów skrzyczy tatę za te pieszczotki. Stale powtarza, że nadmiar pieszczot osłabia charakter dzieci: „Niedobrze tak je rozpieszczać. Przy tobie mała nabiera złych przyzwyczajeń. Będzie potem za dużo żądała od życia, a życie niczego jej nie podaruje!”.

Czasy nie sprzyjają sentymentalnym czułościom, trwa budowa nowego świata, komunizmu, a komunizm wymaga twardości wobec młodzieży. W trosce o równowagę i zgodnie ze swoją naturą Nadia zachowuje większą rezerwę, jest bardziej stanowcza wobec Swietłany niż wobec pasierba, któremu okazuje zdwojoną pobłażliwość.

Ale zarazem bardzo się troszczy o męża. Ponieważ Stalin nie lubi zmieniać bielizny, ona go pilnuje; kiedy wychodzi bez kaszkietu, dogania go z nim; jeśli zapomni płaszcza, każe ochroniarzowi donieść mu okrycie. Martwi się, gdy Josif kaszle i chrypi, gdy boli go gardło albo stawy. Stalin tłumaczy, że to skutki pobytu na zesłaniu na Syberii. Próbuje rzucić palenie zgodnie z radą lekarzy, którzy zalecili mu także wypoczynek. Josif lubi słońce, wyjeżdża więc na południe, ale Nadia nie może mu towarzyszyć – właśnie ma zdawać egzaminy z matematyki i chemii. Ledwie się rozstaną, już do siebie piszą, ślą sobie serdeczności, czego nie robią, będąc razem. Josif bez przerwy dopytuje o wieści o swojej diabliczce. Jeśli nie ma listu od niej, złości się:

Do Sietanki, mojej szefowej.

Chyba zapomniałaś o tatce i dlatego do niego nie piszesz. Jak się czujesz? Nie jesteś chora? Jak spędzasz czas? […] Lalki żyją? Myślałem, że przyślesz mi rozkaz, a tu nic nie przyszło, zupełnie nic. To źle. Sprawiasz przykrość tatce. Mimo to całuję Cię. Czekam na list od Ciebie.

Twój papoczka.

Pięcioletnia Swietłana odpowiada:

DZIEŃ DOBRY, PAPOCZKA

WRACAJ SZYBKO DO DOMU

WCZORAJ RITKA I TOKA SIĘ WYGŁUPIAŁY

TO DZIKUSKA

CAŁUJĘ CIĘ

TWOJA SIETANKA.

Ojciec jest usatysfakcjonowany. Pisze do niej z Suchumi:

Dzień dobry, Sietanka.

Widzę, że nie zapomniałaś o swoim tatce […] Jeśli Wasia i jego nauczyciel postanowią wrócić do Moskwy, Ty zostań w Soczi i czekaj na mnie, dobrze? Całuję Cię.

Twój papoczka.

Następnego lata wyjeżdżają razem do Soczi. Tata potrzebuje wypoczynku w uzdrowisku, bo pracuje za dużo. Jadą także jego współpracownicy. Stalin grywa w kręgle z Wasilijem i Artiomem, a mama w tenisa z Woroszyłowem. Nadia lubi również strzelać do celu z pistoletu. Wszyscy żartują, śpiewają, urządzają pikniki na plaży. Stalin, który nie pływa, lubi patrzyć, jak jego córka pluska się w wodzie.

Taki właśnie pozostanie w jej pamięci – jako troskliwy, dobrotliwy pater familias, trudny w obejściu dla towarzyszy, surowy dla synów, ale zawsze czuły dla ukochanej córeczki.

3WÓDZ I STUDENTKA

Nadia, córka starego rewolucjonisty, hołduje spartańskiemu życiu i otwarcie krytykuje przesadną elegancję, zupełnie niebolszewicką, niektórych żon członków Biura Politycznego, podobnie jak Josif, nielubiący tych kokieteryjnych kobiet, za mocno umalowanych, w wydekoltowanych sukienkach, wypachnionych drogimi, upajającymi perfumami.

– Ależ one cuchną! – woła. – Kobieta powinna mieć zapach kobiety.

Sami wiodą jednak życie ostentacyjnie mieszczańskie. Stalin z rodziną zajmuje całe pierwsze piętro w starym pałacu Potiesznym, pałacu Uciech, ongiś rezydencji teściów cara, jego gubernatorów i ochmistrzów, później przekształconym w teatr dworski z repertuarem komediowym. Na teren Kremla wchodzi się przez Bramę Borowicką, której strzeże czołg. Mijając Arsenał, sobór Archangielski, dzwonnicę Iwana Wielkiego, dociera się do Pałacu Senackiego i budynku Straży Konnej. Pałac Uciech znajduje się po drugiej stronie ulicy – to czterokondygnacyjny budynek w brzydkim pomarańczowym kolorze, położony między Basztą Komendancką i Basztą Troicką.

Jako dobra komunistka pragnąca uchodzić za proletariuszkę, Nadia jeździ tramwajem na wykłady. Jest poważna, nigdy się nie uśmiecha. Gorliwie podąża do wyznaczonego celu: zdobyć wykształcenie. Sprawia wrażenie silnej i kruchej zarazem.

W drodze na uczelnię styka się z uliczną rzeczywistością. Widzi tłum obdartych nędzarzy, dzieci w łachmanach albo w pętającej ruchy odzieży dorosłych. Na wszystkich twarzach rysuje się przepracowanie, zmęczenie, strach. Sklepów prawie nie ma. Nieliczne wystawy, które przetrwały, wyglądają żałośnie. Przed niemal pustymi straganami tworzą się tasiemcowe kolejki. Brakuje wszystkiego: chleba, mleka, warzyw, mięsa, masła, ale także butów – no i zwłaszcza mydła! Josif z uporem nie dopuszcza do siebie myśli, że jego polityka to porażka. Nadia zna go wystarczająco dobrze: nie wyrzeknie się swojej logiki. Nigdy zresztą nie zmienia zdania, nie wycofuje się z żadnej decyzji, nawet jeśli stwierdza, że jest zła.

Nadi ściska się serce. Nie o takiej przyszłości marzyła dla nowego kraju.

– Dziś miałam pisemny sprawdzian z matematyki. Poszło mi dobrze, choć i tak nie dopisało mi szczęście: na uczelni musiałam być o dziewiątej, więc wyszłam o ósmej trzydzieści. Tramwaj miał awarię, czekałam na autobus, ale nie przyjeżdżał, w końcu wzięłam taksówkę, żeby się nie spóźnić. I nie uwierzysz! Przejechaliśmy ze sto wiorst i samochód stanął: coś się zepsuło.

Chętnie by mu opowiedziała, jak jej minęła reszta dnia, lecz widzi, że Josif już nie słucha. Oczywiście pojął aluzję: Nadia chce mu raz jeszcze udowodnić, że nic nie wie o prawdziwym życiu moskwian. Z trudem hamuje gniew – chce mieć w domu żonę, a nie jakąś przemądrzałą damulkę, która wiecznie biega po mieście. Życzy sobie małżonki cichej, kochającej i oddanej, takiej jak pierwsza, dla której mąż był bogiem.

Swego czasu sądził, że zdoła po swojemu ukształtować Nadię. Dlatego ją wybrał – nietkniętą dziewicę.

Jakże się zmieniła w ciągu trzynastu lat! Oby tylko nie stała się tak frywolna jak jej matka. Musi szepnąć słówko Jagodzie, żeby kazał ją śledzić. W jej żyłach płynie krew cygańska, gruzińska i niemiecka. Takie kobiety, kiedy już rozbudzą się seksualnie, potrafią się pogrążyć w rozpuście. „Jeśli się dowiem, że ma kochanka, zabiję oboje”.

Co prawda ostatnio ją zaniedbywał, lecz żona głowy państwa powinna umieć się dostosować. Jak się robi rewolucję, rozgrywa wojnę, buduje nowy świat, nie można tracić czasu na burżuazyjne życie rodzinne. Była wojna z mienszewikami, potem wojna z Polakami, upartymi osłami. Należało im skopać tyłki, niestety wygrali11, ale niech no tylko poczekają, on jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Batalia z Trockim go zmęczyła, ten oślizgły gad o mało nie pozbawił go władzy. Żona powinna wspierać męża, a tymczasem kogo ma u boku? Wroga w spódnicy.

Nadia pragnie robić karierę, bierze przykład z Poliny Mołotowej, swojej najlepszej przyjaciółki, która została komisarzem przemysłu rybnego. Żona Mołotowa szybko została nominowana, Nadia liczy, że zajmie podobne stanowisko. Rewolucja oznacza także to – niezależność kobiet, choćby mężom się to nie podobało.

Dopóki Nadia nie opuszczała domu, nie miała pojęcia o rzeczywistości. Teraz, gdy chodzi na zajęcia, słucha uważnie, co się mówi dokoła. Nikt nie wie, kim ona jest. Słyszy szepty, że kilkaset kilometrów od Moskwy ludzie umierają z głodu na ulicach. Kilku towarzyszy z Akademii Przemysłowej odbywało praktyki w różnych regionach i teraz relacjonują ze szczegółami sytuację na Ukrainie. Nadia chce się dowiedzieć więcej. Podobno z głodu umarło tam cztery do dziesięciu milionów ludzi. Kolektywizacja ziemi zrujnowała wieśniaków. „A przecież nie każdy był kułakiem!”, wyjaśniają jej koledzy. Opowiadają rzeczy wręcz niewiarygodne: sceny antropofagii, morderstwa popełniane dla kilku ziemniaków…

Nadia nie wątpi, że jej mąż wie o wszystkim, lecz nigdy się do tego nie przyzna. Otwiera się przed Nikołajem Bucharinem, którego ceni bardzo wysoko. To przyjaciel rodziny, stary bolszewik, intelektualista, redaktor w „Prawdzie”. Często spiera się ze Stalinem, który mu nie ufa.

– Sama widzisz, że próbuje mi zaszkodzić – przestrzega Josif żonę. – Powinnaś być ostrożniejsza w swoich sądach. Nie zapominaj, że jesteś żoną Stalina.

– Żoną kłamcy! Tak, cały czas kłamiesz. Josifie, chleb jest racjonowany, ludzie godzinami stoją w kolejkach, żeby go kupić! Nam niczego nie brakuje, owszem, mamy własne magazyny, własne racje. Twoi towarzysze są dobrze odżywieni, winszuję! Ale lud?

– Lud! Ludem, któremu niczego nie brakuje, nie da się rządzić. Daj ludowi za dużo wolności, a straci cały zdrowy rozsądek.

Z oczu Stalina lecą błyskawice. W takich chwilach nikt nie jest w stanie wytrzymać jego spojrzenia. Z wyjątkiem Nadi.

– Chodzę po mieście i widzę. Sklepy świecą pustkami. Ludzie nie mają co jeść. Czemu to robisz?

– To tylko takie trockistowskie gadanie, oszczerstwa fabrykowane przez wrogów rewolucji. Ci, którzy je rozgłaszają, zostaną ukarani – ostrzega ją mąż.

– Towarzysze z uczelni opowiadali mi o przypadkach kanibalizmu na Ukrainie. Wieśniacy zjadają się nawzajem, żeby przeżyć!

Tym razem Stalin ma dosyć. Ostro zarzuca Nadi, że rozpowszechnia plotki. Następnego dnia akademia zostaje zamknięta, a studenci, którzy byli na Ukrainie – aresztowani. Mówienie o głodzie jest odtąd zbrodnią podlegającą karze śmierci.

Co prawda ani Nadi, ani dzieciom niczego nie brakuje, lecz Josifowi stale trzeba przypominać, że za to czy tamto należy zapłacić. Kiedy Nadia prosi go o pieniądze – niewiele, z pięćdziesiąt rubli, by wystarczyło do końca miesiąca – bywa, że Stalin zapomina, a potem wręcza jej trzy razy tyle. W ogóle nie czuje wartości pieniądza. Nie może się jednak powstrzymać, żeby z przyzwyczajenia jej nie pouczyć: „Skoro nie starcza ci pieniędzy, znaczy, że nie pilnujesz wydatków”.

A przecież nie jest kobietą rozrzutną. Już w wieku czternastu lat pilnowała rodzinnej kasy, kiedy jej matka wypuszczała się na eskapadę z nowym „przyjacielem”.

Matka Nadi, Olga Jewgienijewna Alliłujewa, była, jak to się mówi w Rosji, wielką lubownicą. Nic na to nie mogła poradzić: jeśli jakiś mężczyzna jej się spodobał, korzystała z okazji, „zanim będzie za późno”. Jednakże mimo swojej słabości do mężczyzn zawsze wracała do męża.

Niektórzy utrzymują, że owa piękność uległa ongiś czarowi Josifa Stalina. Niedługo potem wydała na świat dziewczynkę noszącą imię Nadia, Nadieżda – po rosyjsku Nadzieja. Kiedyś Olga zwierzyła się córce. Nadię powaliło wyznanie, że jej mąż był wcześniej kochankiem matki, i zaczęły ją zżerać wątpliwości: czy Josif może być jej biologicznym ojcem?

Stalin natomiast zawsze będzie twierdził z niejakim naciskiem, że Alliłujewów poznał już po narodzinach Nadi…

Rodzinna tajemnica czy iście antyczna tragedia?

4BEZTROSKIE ŻYCIE

Stalinowie mają dwie rezydencje: mieszkanie na Kremlu i daczę numer 4 w Zubałowie. Dacza ta należała dawniej do Zubałaszwilich, bogatej rodziny posiadającej niegdyś rafinerie ropy naftowej w Baku. Teraz wszystkie dacze należą do państwa. Zubałaszwili, uciekając, zostawili wszystko: wspaniałe zastawy, imponujące tapiserie, złocone lustra, zabytkowe meble, obrazy mistrzów, marmurowe posągi. Stalin jednak wybrał Zubałowo nie z powodu bogatego wystroju, jest bowiem pozbawiony zmysłu estetycznego i przeciwnie, wyrafinowane wnętrza to dla niego synonim „feudalizmu”. Zubałowo spodobało mu się, bo przypomina gotycki zamek otoczony wysokim ceglanym murem z krytymi dachówką wieżyczkami.

Dacza jest oddalona od Moskwy o jakieś trzydzieści kilometrów, toteż szybko można tam dojechać – a mało kto w tych czasach ma prawo posiadać samochód. Dla Swietłany to istny raj, za którym przez resztę życia będzie tęskniła. Tata kazał powycinać drzewa, wytyczyć alejki. Przerobiono dach, wymieniono sprzęty, żeby było „mniej burżuazyjnie”. W zimie dzieci lepią bałwany i jeżdżą na sankach. W lecie dosiadają koni i kąpią się w rzece Moskwie, która płynie tuż obok. Zbiera się tam miód, grzyby i poziomki, tata poluje na zające, kuropatwy i bażanty, które przyrządzają potem piastunki12.

Wszystko by wyglądało jak w sztuce Czechowa, gdyby nie to, że po zapadnięciu zmierzchu dzieciom nie wolno wychodzić do parku – Stalin wypuszcza na noc wilczury.

Drzwi daczy stoją otworem dla przyjaciół. W Zubałowie jest rojno od gości, piastunek, mamek, nauczycieli. Stalin to bardzo gościnny człowiek. Ciągle organizowane są pikniki i piesze wycieczki. Najbardziej jednak lubi te wieczory, gdy jego towarzysze piją i śpiewają.

Wujek z rudą bródką, Bucharin, którego tata przezywa „Bucharczik”, zawsze przybywa pierwszy. Jest ulubieńcem Nadi, a także Swietłany. Potrafi malować, rysować karykatury, opowiadać jak nikt. Swietłanie robi prezenty. Raz przywiózł jej jeża, kiedy indziej oswojonego lisa.

Diadia13 Siemion Budionny, z wąsem podwiniętym jak kierownica roweru kolarskiego i końskimi zębami, przyjeżdża drugi. Strzela obcasami i pogwizduje wpadającą w ucho melodię. Jego najnowsza żona Olga, młoda i ładna, z szacunkiem idzie za nim. Nosi warkocze jak uczennica. „Z komunistycznym pozdrowieniem, Swietko. Jak ty urosłaś!”.

Wszyscy tak mówią. Woroszyłow, Poskriobyszew, Mikojan, Mołotow, Jenukidze i inni. Nawet jeśli widzieli ją nie dalej jak poprzedniego dnia.

Jeden pan, podobny do lisa albo do kuny, co dzień rozmawia z tatą, głównie o liczbach. Zna się też na lekach, wącha zioła i potrawy podawane tacie. Kieruje policją, która utrzymuje porządek w kraju. Nosi śmieszne nazwisko: Jagoda. Wujek Sierioża Poskriobyszew, łysy garbus z jajowatą głową, stale tkwi przy tacie, nie jest lekarzem, ale dba o jego zdrowie. Jego żona Bronka siada koło cioci Poliny Mołotowej i rozmawiają w dziwnym języku, którego Swietłana nie rozumie.

Wszyscy się cieszą, że tworzą jedną wielką rodzinę scementowaną latami walki i zsyłki na Syberię. Tata podnosi kieliszek i zaczyna się długi ciąg toastów:

– Za pamięć Włodzimierza Iljicza!

– Za towarzysza pierwszego sekretarza Stalina!

– Za naszą partię!

W Zubałowie Swietłana ma wielu towarzyszy zabaw, których rodzice posiadają dacze w okolicy. Uskarża się jednak, że za dużo jest chłopców, a za mało dziewczynek. Jeżeli Wasilij nie przewodzi gromadce, ten przywilej przypada Swietłanie. Cudowne wakacje: wspinanie się po drzewach, zabawy w Indian… Szwagier taty, wujek Alosza Swanidze, i jego żona Marusia, za którymi Swietłana przepada, przyjeżdżają z synem. Chłopiec nosi imię, które stanie się bardzo modne w Związku Sowieckim, Dżonrid, na cześć amerykańskiego rewolucjonisty Johna Reeda. Siostra mamy, ciocia Anna, ma za męża Polaka, Stacha Redensa. Czasami ulubiony brat mamy, Paweł, przyjeżdża z Niemiec ze swoją córką Kirą, starszą od Swietłany o siedem lat snobką, która woli się bawić z Wasilijem. Tata mocno całuje jego żonę Żenię i nazywa ją „różą Nowogrodu”. Wujek Paweł zawsze przyjeżdża obładowany prezentami. Kiedyś podarował mamie malutki pistolet z kolbą z kości słoniowej, prawdziwy klejnot. Swietłanie przywozi ładne stroje, lecz trzeba je ukrywać, bo tata nie chce, aby się ubierała niczym „europejskie burżujki”. Jak wszystkie dziewczynki w jej wieku Swietłana lubi się stroić, niania ciągle jej szyje nowe sukienki, ale nie są tak szykowne jak burżujskie sukienki z Berlina.

Diadia Mołotow z kartoflanym nosem i w okularach jest najnudniejszy. Nosi białą koszulę z wysokim kołnierzykiem, fioletowy krawat w czerwone grochy i garnitur zbyt elegancki, żeby pochodził ze Związku Sowieckiego. Tata stale mu dokucza, to jego kozioł ofiarny. Swietłana strasznie lubi, kiedy podkłada mu na krzesło soczystego pomidora, a potem wujek na nim siada i wszyscy pokładają się ze śmiechu. Wujka nic nie bawi. Kiedy jest zakłopotany, zaczyna się jąkać. Jego żona Polina, na którą mówi Żemczużyna, Perła, jest szczupłą elegancką kobietą – inne panie patrzą na nią z zawiścią.

– Ciociu, jakie to zwierzę? Jest takie mięciutkie – mówi Swietłana, głaszcząc jej sobolowe futro. – Jak będę duża, też takie będę miała. I koronkowy żabot jak ty.

Diadia Nikita Siergiejewicz Chruszczow to tęgi łysy spryciarz o uszach jak liście kapusty. Mama poznała go na uczelni. Okropnie się płaszczy przed tatą. Ostatnio odwiedził ich nowy towarzysz, wujek Łara, Ławrientij Beria, i jego syn Sergo, niesamowicie urodziwy. Swietłana oświadcza, że chciałaby wyjść za niego, kiedy będzie duża. Wszyscy wybuchają śmiechem z wyjątkiem Nino, jego matki.

Chrzestny mamy, wujek Ordżonikidze, przyjeżdża za każdym razem z inną kobietą. Ze swą bujną lwią grzywą wygląda jak książę. Jemu i wujkowi Łarze wolno rozmawiać z tatą po gruzińsku.

Niektórzy towarzysze mówią na tatę „Koba” – to jego rewolucyjne imię.

Obiady często przeciągają się do kolacji. Czasem goście zostają na noc albo i na kilka dni. W Zubałowie nigdy nie jest nudno. Mama gra w tenisa z wujkiem Klimem Woroszyłowem albo z Łazarem Kaganowiczem, którego tata nazywa Koszerowiczem, bo lubi śmieszne przezwiska. Tata woli grać w bilard. Jest też stół do ping-ponga, a nawet bania14.

W porze obiadowej na długi mahoniowy stół wjeżdża jedzenie i napoje: kawior, purée z bakłażanów, ogórki, baranie kotlety, gruzińskie wina, wódka.

Atmosfera wydaje się wesoła, lecz to tylko złudzenie. Goście bardzo uważają, aby nie przeciwstawiać się gospodarzowi, zawsze się z nim zgadzać. Kiedy porządnie popiją, tańczą do utraty tchu gruzińskie tańce ludowe, szybkie polki albo wymagającego sprawności kazaczoka. Mołotow, trzymając chusteczkę w dłoni, wykonuje ze swoją Poliną kilka sztywnych kroków. Woroszyłow woli improwizować hopaka, hop, hop, hop, jest zwinny jak akrobata. Wszyscy biją mu brawo. Tata odmierza rytm, zachęca innych, ale sam nie rusza w tan. Z jedną ręką krótszą nie zdołałby objąć partnerki w talii.

Z Nadią nikt nie tańczy. Kiedyś Anastas Mikojan odważył się poprosić ją do lezginki15. Stalin tylko pogroził mu palcem i Anastas uciekł na drugi koniec stołu. Mężczyźni boją się podejść do Nadi; gdyby przypadkiem Stalin zaczął podejrzewać kogoś, że kręci się koło jego żony, urządziłby biedakowi bal, z tym że na tamtym świecie. Jest zazdrosny i jak wielu zazdrośników – niewierny. Od jakiegoś czasu podkreśla swoje sukcesy, bo mimo krótkich nóg, dziobatej twarzy, popsutych zębów i nie w pełni sprawnej ręki podoba się kobietom16!

Władza działa jak najlepszy afrodyzjak, o czym historia zaświadcza wciąż od nowa. A Stalinowi w gruncie rzeczy piękne, zmysłowe kobiety wcale się nie podobają. Irytują go prowokujące umalowane elegantki w obcisłych sukniach. Natrząsa się z tych, którym się wydaje, że mają nad nim władzę. Ale najbardziej lubi grać na nerwach Nadi.

Jest zazdrosna jak tygrysica. Skoro nie sypia już z nią, chce wiedzieć, z kim śpi. Z kremlowską fryzjerką? Z jakąś tancerką? Z diwą operową? Z żoną któregoś współpracownika?

Nawet jeśli raz czy drugi przespał się z niektórymi kobietami ze swojego otoczenia, nie czyni to z niego kobieciarza. Mimo pozornej brutalności jest powściągliwy w przeciwieństwie do swoich współpracowników, okrutnie rozwiązłych. Jako typowy Gruzin nie ma za grosz poszanowania dla kobiet „łatwo rozkładających nogi” i zdradzających mężów, mimo że sam to wykorzystuje. Kilka lat później podzielą los mężów: kula w łeb albo dziesięć lat na Syberii.

Rzadko zdarzają się tak niedobrane małżeństwa jak Nadia i Josif. Chociaż kłócą się bez przerwy, nie mogą bez siebie żyć – w sumie sytuacja dość banalna. Josif wciąż jeszcze ma nadzieję, że wychowa sobie Nadię, złamie ją, nauczy pokory jak innych.

Czy to jest miłość? Niewątpliwie. Miłość niezdrowa, zaborcza, przesycona zazdrością, sadystyczna, aczkolwiek uczucie nigdy nie będzie największym zmartwieniem dyktatora.

Do Zubałowa wujek Siemion Budionny przywozi czasem akordeon i wtedy zaczyna się śpiewanie. Josif ładnie śpiewa, ma ciepły tenor. Wszyscy towarzysze uważają, że śmiało mógłby być zawodowym śpiewakiem operowym. Mile połechtany Stalin intonuje arie z Rigoletta. Z nim jest jak z Hitlerem, niespełnionym malarzem – jaka szkoda, że przeznaczenie nie pozwoliło im pójść za powołaniem! Losy świata potoczyłyby się wtedy inaczej…

Stalin śpiewa w duecie z Woroszyłowem, również byłym cerkiewnym chórzystą. Obydwaj przepadają za prawosławnymi pieśniami i hymnami. Śpiewają razem Mnogaja leta – dziwne, bo obaj są ateistami ostro zwalczającymi religię.

Po śpiewach cerkiewnych zapamiętanych z dzieciństwa przerzucają się na sprośne przyśpiewki. Pikantny repertuar nie podoba się Nadi, która zasłania sobie uszy.

Jednakże najulubieńszą piosenką Stalina pozostaje Suliko. Nikomu nie wolno jej zaśpiewać, tylko jemu:

W bujnym lesie kwiat róży drży,

Na jej płatkach lśnią rosy łzy.

Czy to ty tak pięknie wznosisz głowę swą,

Kwitnąc z dala stąd, Suliko?

Nad kochaną swą różą dziś

Słowik w gąszczu zgiął młody liść.

Zapytałem tak, jak wzdycha wody dno:

Czy to jesteś ty, Suliko17?

Kiedy tata jest w dobrym humorze, mówi mamie, że ona jest jego Suliko, i ta smutna piosenka rozczula ją do łez.

5EDUKACJA KREMLOWSKIEJ KSIĘŻNICZKI

Jest do przewidzenia, że surowość matki i czuła pobłażliwość ojca wywrą wpływ na naturę Swietłany. Rzadko ktoś jej się sprzeciwia, spełniane są wszelkie jej życzenia i kaprysy. Jej charakter się rozwija, osobowość kształtuje, Swietłana staje się pewna siebie, władcza. Czasem przy czymś się upiera, tupie wtedy, dąsa się. Kiedy dostaje ataku złości, matka ją karze, poleca iść do swojego pokoju. Swietłana rzadko jej słucha. Nieraz ojciec jej mówi: „No, co ty prosisz? Tylko rozkaż, a my wszyscy zaraz wszystko wykonamy!”18.

Ledwie ojciec się pojawi, Swietłana zostawia lalki i rzuca mu się w ramiona, tuląc się do jego bluzy. Stalin głaszcze ją po włosach. Dumą napawa go jej miedziana kręcona czupryna, piegi, okrągła buzia, spojrzenie dziecka, które nie zna strachu.

Najbardziej mu się podoba, że córka ma taką rosyjską aparycję. On, ojciec narodu rosyjskiego, powinien mieć rosyjską córkę! „Patrz, jaka ona podobna do Keke, mojej matki”, chełpi się. W rzeczywistości podobna jest do niego: inteligentna, sprytna, stanowcza.

Fotografia Keke zdobi jego biurko, jakby Stalin chciał zademonstrować, że jest dobrym synem. Tymczasem nie widzieli się od lat. Niemniej załatwił co trzeba, by mieszkała w przyzwoitych warunkach – matka Wodza nie może przecież zajmować kurnej chaty. Komisarz Beria, odpowiedzialny za Kaukaz, czuwa nad matką Stalina niczym nad carycą wdową. Ulokował ją w dawnym pałacu gubernatorskim w Tyflisie, otoczył służbą. I nieważne, że prosta kobiecina z uporem zajmuje tylko jeden pokój na parterze, ten przy pomieszczeniach dla służby. Jej sprawa.

Stalin posyła jej lakoniczne liściki:

Kochana Mamo, jestem bardzo zajęty i nie mam czasu często pisać.

Ściskam Cię.

Twój Soso.

I zawsze kończy gruzińskim życzeniem: „Obyś dożyła tysiąca lat”.

Głównie Nadia regularnie pisuje do teściowej, chociaż prawie jej nie zna:

U nas wszystko wydaje się w porządku, mamy się dobrze. Dzieci rosną, Wasia ma już dziesięć lat, Swietłana pięć… Jest bardzo przywiązana do ojca. Oboje z Josifem mamy bardzo mało czasu. Wie Mama pewnie, że zdecydowałam się na studia. W moim wieku! Sama nauka to nic takiego, tylko trudno ją pogodzić z obowiązkami domowymi. Nie uskarżam się jednak i jak dotąd bardzo dobrze mi idzie19.

Pisze do Keke, co słychać u jej wnuków:

Jasza dalej studiuje. Daje mi do wiwatu, pali i nie słucha mnie. Wasieńka też jest nieznośny, pyskuje swojej mamie i nie chce jej słuchać. Jeszcze nie pali, ale pewno niedługo zacznie, bo Josif często pozwala mu pociągnąć ze swojej papirosy20.

Chociaż Nadia uskarża się na Wasilija, uwielbia go i żywi wobec niego ambitne plany. Dba o jego artystyczną edukację i znajomość języków obcych. Wasilij uczy się niemieckiego, pobiera lekcje muzyki. Nadia gra na fortepianie i na harfie. Przez jakiś czas należała do teatru amatorskiego, lecz Josif uznał to za „niestosowne” dla żony głowy państwa i położył kres jej aspiracjom. Jak wszyscy Rosjanie Nadia z wielkim szacunkiem odnosi się do twórczości artystycznej – przynajmniej dopóki Stalin nie weźmie jej pod but jak reszty narodu. A ona skrycie marzy, że jej dzieci będą artystami: Wasilij wielkim reżyserem, a Swietłana może pisarką? W wieku sześciu lat umie już czytać i pisać. Zadziwiła samego Maksima Gorkiego21.

Dla Nadi Gorki jest największym żyjącym pisarzem rosyjskim. Niedawno Stalin namówił go, by opuścił faszystowskie Włochy, gdzie wiódł nędzne życie imigranta, i wrócił do sowieckiej ojczyzny, kraju swobód. Obiecał mu, że tutaj będzie doceniony. Stalin dla celów propagandowych potrzebuje autorytetu Gorkiego, otaczającej go aury. I podporządkuje go partii, wykorzystując najmocniejszy bodziec – próżność. Gorki za życia zostaje wyniesiony na piedestał, otrzymuje Order Lenina i pałacyk przy ulicy Małaja Nikitskaja22, kilka kroków od placu Czerwonego. Tylko jak tam oddychać latem, kiedy miasto się dusi ze skwaru?Wszyscy doskonale wiedzą, że aby dobrze pisać, pisarz potrzebuje daczy.

– Niedługo zwolni się kilka dacz, towarzyszu pisarzu – obiecuje Stalin.

Gorki istotnie otrzyma niebawem dwie dacze, a ponadto willę na Krymie godną Piotra Wielkiego. Stalin przyznaje mu zawrotną pensję i każe drukować jego utwory w milionach egzemplarzy. A to dopiero zaliczka. Główna arteria stolicy, ulica Twierskaja, prowadząca z Kremla do Teatru Artystycznego, będzie teraz nosiła imię Gorkiego, podobnie jak sam teatr, chociaż raczej łączy się go ze wspomnieniem Czechowa. Tyle że towarzysz Czechow nie żyje, a towarzysz Gorki ma się doskonale. Przynajmniej na razie.

Następnego roku największy na świecie samolot, tupolew ANT-20, zostanie nazwany imieniem Maksima Gorkiego. Wydany będzie znaczek z wizerunkiem pisarza, w Moskwie jego imię otrzyma park. Stalin rozkazuje nawet przemianować jego rodzinne miasto, Niżny Nowogród, odtąd Gorki. I trudno, że towarzysz Jagoda, również tam urodzony, dąsa się o to. A co, liczył może, iż będzie się nazywało Jagodagrad?

Wkrótce Jagoda otrzymuje rozkaz nadzorowania sentymentalnego pisarza, obrońcy słabych, co to ledwie dotarłszy do Moskwy, już tęskni za Włochami. Jagoda obsadza dom Gorkiego czekistami w roli kucharzy, szoferów, pokojówek, guwernantek. Podwładni codziennie powtarzają mu każde słowo pisarza, kopiują jego korespondencję i donoszą, kto z cudzoziemców go odwiedził. Jagoda bardzo się przejmuje tą misją, a jeszcze bardziej Timoszą, uroczą synową Gorkiego. Posyła jej storczyki. Ale Timosza Pieszkowa, żona tego nicponia pijanego co drugi dzień, nie raczy zwrócić na niego uwagi, tylko nadal maluje te swoje pastele. Jagodę doprowadza to do szału.

Wchodząc w paszczę wilka, trzeba się liczyć z jego zębami. Towarzysz pisarz pokornie dowodzi swojej wdzięczności, obsypując pochwałami Ojca Narodów i jego dzieło: Gułag. Mimo to nieszczęścia spadną także na jego rodzinę. Jego dobroczyńca słusznie zauważył: „Wdzięczność to psia cnota”…

Swietłana zapamięta pierwsze spotkanie ze słynnym pisarzem: wysokim chudzielcem kopcącym papirosę, kaszlącym tak, że o mało płuc nie wypluje, w śmiesznej szlafmycy i z chłopskim wąsem. Jego dom przypomina tajemniczą wyspę oblewaną zewsząd falami, wszystko w nim jest łukowate: schody, klamki u drzwi, witraże, rzeźbione boazerie, storczyki na sufitach, które przywodzą skojarzenia z dżunglą. Tak samo jak na Kremlu każdy mebel opatrzony jest tabliczką z numerem. Na ścianach wiszą obrazy, i to nie z Leninem przemawiającym do robotników, lecz z nagą kobietą w towarzystwie ubranych panów biesiadujących na brzegu rzeki.

Pewnego dnia zjawiają się dwie dziewczynki, Daria i Marfa Pieszkowe, w „burżujskich” sukienkach, z eleganckimi spinkami we włosach.

– Pożyczysz mi spinkę? – pyta Swietłana.

– Dam ci ją – odpowiada Marfa, zdejmując spinkę.

Swietłana chętnie by poprosiła o coś jeszcze: o małpkę, którą dziewczynka trzyma za rękę, boi się jednak, że matka ją skrzyczy. Zwierzątko również jest wystrojone we włoskie ubranka. Roztropna Swietłana rozbawia obecnych, czytając głośno, niczym osoba dorosła, zdanie znalezione na chybił trafił w jednej z książek tego „pana Gorkiego”: „Tak! Szukają ludzie… Ciągle chcieliby jak najlepiej…”.

Tatko Stalin mówi, że pisarze to „inżynierowie ludzkich dusz”. Wszyscy biją brawo, małpka również. Swietłana też chce zostać pisarką.

6ŚMIERĆ MATKI

Pewien jesienny dzień, ponury i deszczowy, wyryje się na zawsze w pamięci Swietłany. Dziewczynka ma wtedy sześć lat i osiem miesięcy. Na gwałt przywieziono ją ze wsi. Jej niemiecka guwernantka wyjaśnia zapłakana między jednym a drugim szlochem:

– Straszne nieszczęście się stało… Nadieżda Siergiejewna… – Biedaczka nie znajduje słów, aby dopowiedzieć do końca.

– Co się dzieje? – Swietłana rzuca się w ramiona piastunki. – Nianiu, gdzie mama?

Niania płacze, nie jest w stanie niczego wyjaśnić.

– Mama zachorowała? – dopytuje Swietłana.

Zauważa ojca, bardzo poruszonego, z zaciśniętymi zębami. Stalin nie zwraca na córkę uwagi. Wujek Woroszyłow ujmuje ją za rękę, zabiera na spacer, próbuje się z nią bawić, cały czas płacząc. Potem przychodzi ciocia Żenia, wujek Paweł, babcia Olga Jewgienijewna, wszyscy również zapłakani.

– Dajcie mi kropli walerianowych – prosi babcia.

Służąca przynosi flakonik z kroplami, lecz wszystkie wypija jednym haustem tata.

Następnego dnia Swietłana i jej brat zostają zaprowadzeni do wielkiej sali w Komitecie Centralnym przy placu Czerwonym. Niania popycha Swietłanę naprzód. W trumnie leży tam mama. Wcale nie jest podobna do mamy, którą Swietłana widziała codziennie. Jest ubrana w czarną sukienkę, z chustką zawiązaną na szyi. Twarz ma umalowaną. Jej półdługie, czarne, sztywne włosy, zwykle uczesane z przedziałkiem pośrodku, układają się w dziwną grzywkę na czole. Wargi są wąskie, jakby zaciśnięte, powieki opuszczone. Wygląda, jakby spała.

Tata podchodzi do trumny i wybucha płaczem. Unosi głowę mamy, całuje ją w usta.

Ktoś bierze dziecko i przysuwa do samej twarzy matki.

– Pocałuj ją, Swieta.

Wargi mamy są zimne jak lód.

Co się stało 8 listopada 1932 roku?

W oficjalnej wersji jest wiele niejasności.

Rano Nadia bierze udział w obchodach piętnastej rocznicy rewolucji październikowej. Jest bardzo dumna, że defiluje w szeregach studentów swojej uczelni. Jak co roku pochód przechodzi przed Mauzoleum Lenina, gdzie ustawiono trybunę. Jest mroźno, lodowaty wiatr hula po placu Czerwonym. Stalin stoi na trybunie w otoczeniu członków Biura Politycznego, przewyższa ich o pół głowy. Nie zapiął płaszcza, nie ma szalika. „Znowu się przeziębi”, martwi się Nadia.

Kiedy dociera do trybuny, przez obecnych przebiega szmer:

– Patrzcie, tam, w pierwszym rzędzie pod flagami… To żona Wodza.

Nadia pozdrawia ręką trybunę, uśmiecha się promiennie, idzie długim krokiem w płaszczu rozpiętym mimo wielkiego chłodu. Ludzie krzyczą: „Urrrraaaa! Urrrraaaa!” i „Niech żyje towarzysz Stalin!”. Następnie Nadia opuszcza szereg, idzie do Bramy Spaskiej i pod eskortą strażników siada na przeznaczonym dla niej miejscu w dolnej części trybuny.

Na tym jednak nie kończą się obchody, wieczorem czeka ją jeszcze uroczyste przyjęcie.

Anna pomaga siostrze włożyć nową suknię, którą Paweł przywiózł jej z Berlina. Suknia jest długa, na czarnym tle ma haftowane czerwone róże. Nadia obraca się przed lustrem, przeglądając się.

– Jak wyglądam?

– Jakbyś szła na bal. Wszyscy będą do ciebie smalili cholewki.

Zwykle Nadia czesze się w ciasno spięty kok albo zawiązuje chustkę na głowie. Tego wieczoru zostawia włosy rozpuszczone i wpina w nie różę herbacianą.

– Jakaś ty piękna! – komplementuje ją siostra.

Tak, Nadia czuje się odmieniona, jest w radosnym nastroju. Dawno nie czuła się taka piękna, taka pożądana. Uśmiecha się, wyobrażając sobie, jakie wrażenie wywrze na Josifie.

Czy ktoś mógł przeczuwać, jak zakończy się ten wieczór?

Na przyjęcie z okazji obchodów piętnastej rocznicy rewolucji kremlowscy urzędnicy z małżonkami gromadzą się w apartamencie Woroszyłowów położonym w dawnym budynku Straży Konnej. Woroszyłowowie mają tam w amfiladzie kilka salonów, niegdyś zajmowanych przez Trockiego.

Kiedy Nadia z Anną przychodzą, trzynaście osób już siedzi przy stole. „Zła wróżba – myśli Anna. – Nadia nie lubi trzynastki”. Nikt nie wstaje na ich powitanie. Kliment Woroszyłow, były ślusarz, obecnie ludowy komisarz obrony, pięćdziesięciodwuletni grubas z nieszczerze dobroduszną miną na obłudnej twarzy ozdobionej wąsem jak szczotka, wskazuje im miejsca w połowie stołu. Udając ważniaka, pełni honory domu wraz z Jekatieriną Dawidowną, swą tłuściutką małżonką.

To taniec na wulkanie, klimat „wesołej apokalipsy”. Większości biesiadników nawet przez myśl nie przejdzie, że pozostało im ledwie kilka lat życia, które w całości zależy od człowieka honorowanego tego wieczoru. A on już tam jest, usadowiony pośród podwładnych niczym sułtan w seraju, odziany w prostą bluzę z zielonego sukna, bufiaste spodnie wpuszczone w cholewy czarnych skórzanych butów, błyszczących jak ostrze miecza. Nadia zauważa zdziwienie w oczach męża, w tych żółtych oczach dzikiego kota, drapieżnego rysia. Nigdy nie widział jej takiej eleganckiej. Jest najmłodsza wśród bolszewickich małżonek: ma trzydzieści jeden lat.

Stół ugina się od jedzenia. Znalazły się na nim kilogramy kawioru, pierogi, pielmieni, a także pyszne potrawy gruzińskie: chinkali, saciwi, mczadi, czakapuli. Wszystko przyrządzono w kremlowskich kuchniach i dostarczono gorące do tego apartamentu. Służąca nalewa barszcz, później przynosi różne rodzaje ryb, a po nich jagnięcinę. Stalin nie tyka niczego, póki współbiesiadnicy się nie poczęstują i nie zjedzą tego, co mieli na talerzu. Nawet wino, szampan czy koniak uprzejmie proponuje najpierw innym. Jedzenia jest tak dużo, że goście szybko są nasyceni, piją za to na umór.

Nadia nie pije, ledwie tknęła tego, co miała na talerzu. Rozwiał się dobry nastrój. Spodziewała się komplementu, tymczasem Josif ją ignoruje. Nadskakuje Galinie Jegorowej, żonie dowódcy Armii Czerwonej siedzącej obok niego. To aktorka filmowa, piękna kobieta o bardzo rosyjskiej urodzie i obfitych kształtach, o czym zaświadcza głęboki dekolt. Chichocze jak każda głuptaska adorowana przez mężczyznę, nachyla się do niego z wystudiowaną kokieterią. Stalin umie postępować z kobietami. Przekomarza się z nią, spogląda spod półprzymkniętych powiek, mówi do niej jak do dziecka. Lepi kulki z chleba i wrzuca jej za dekolt. Nie trzeba więcej, by Nadia się wściekła. W odwecie zagaduje prowokująco do męża aktorki. Później tańczy z Awlem Jenukidzem – bawidamkiem cieszącym się reputacją człowieka zdolnego uwieść każdą.

Kto pierwszy nie wytrzyma?

Widok żony tańczącej w ramionach innego wprawia Stalina w szał. Coraz bardziej rozgrzany winem, chorobliwie zazdrosny, staje się wulgarny. Podnosi głos. Obecni przy stole są do tego przyzwyczajeni, w ogóle trudno znaleźć bolszewicką rodzinę, w której panowałaby kulturalna atmosfera. Awantury, przekleństwa, antysemickie odzywki, spluwanie, mordobicie to część codzienności gburów, którzy jeszcze stwardnieli w ciągu tylu lat walki w konspiracji i wojny. Upojeni zwycięstwem i niespodziewanym sukcesem rewolucji, smakują teraz świeżo zdobytą władzę, oddając się pijaństwu i ulotnym uciechom. Kto wie, co ich czeka jutro? Już dawno wyzbyli się duszy. Tego dnia przyjechali do Moskwy na obchody piętnastej rocznicy wybuchu Wielkiej Rewolucji Październikowej zmęczeni nadzorowaniem kolektywizacji, kontrolowaniem masowych egzekucji, organizowaniem wywózek i posyłaniem milionów ludzi na śmierć. Czas na chwilę przerwy, do licha! Na odpoczynek wojownika! Stają po stronie gospodarza, bo on jest gwarantem ich bezpieczeństwa. Kobiety mają cicho siedzieć, a ta w szczególności! Za kogo ona się ma? Napijmy się!

Stalin wznosi kolejny toast:

– Za wyeliminowanie wrogów państwa!

Trącają się kieliszkami. Wszyscy z wyjątkiem Nadi.

Stalin lubi zgrywać twardziela przed towarzyszami.

– Ej, ty, pij!

Rzuca w nią skórką z pomarańczy. Nadia jest urażona. A Stalin się śmieje i ciska w nią niedopałkiem papierosa.

– Nie jestem dla ciebie „ej” – odpowiada Nadia, gromiąc go wzrokiem.

– Ja bym swojej kobiecie nie pozwolił tak mówić – rzuca Budionny, dolewając oliwy do ognia.

Rozwścieczona Nadia zrywa się i idzie do drzwi odprowadzana stekiem przekleństw, które gruziński akcent jeszcze wzmacnia.

– Zamknij się! – krzyczy, trzaskając drzwiami.

– Co ją ugryzło? Idiotka! – mamrocze mocno zawiany Stalin.

Polina Mołotowa wybiega za przyjaciółką.

Zabawa toczy się dalej, lecz Stalin stracił humor. Cóż takiego zrobił? Często zabawia się przecież z dziećmi, wrzucając im do misek czy kubków ciastka, skórki z pomarańczy albo kulki z chleba, co śmieszy szczególnie Swietłanę.

Następnego ranka służąca znajdzie swoją panią leżącą na dywanie w kałuży krwi, a obok niej malutki pistolet i różę herbacianą.

Swietłanie powiedzą, że jej mama umarła na zapalenie wyrostka robaczkowego, które przerodziło się w zapalenie otrzewnej. Tę samą wersję ogłoszą nazajutrz gazety.

A prawdę Swietłana pozna przypadkiem dziesięć lat później. Przeglądając angielski tygodnik „Illustrated London News”, natrafi na artykuł o swoich rodzicach. Powie: „Ludzie odbierają sobie życie, żeby kogoś ukarać”. Tym kimś był jej ojciec, co do tego nie ma wątpliwości. Popełniając samobójstwo tamtej nocy, jej matka zemściła się na nim.

Tamtego dnia runęło wszystko. Gdyby nie to tragiczne wydarzenie, zdaniem wielu historyków być może losy Związku Sowieckiego potoczyłyby się inaczej.