Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Rewolucja

Rewolucja

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379768530

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rewolucja

„Aby odzyskać nadzieję, musimy stawić czoła rzeczywistości”.

Emmanuel Macron

 

Wielu osobom zdaje się, że Francja znajduje się w fazie schyłkowej, że jej kultura ginie, że grozi jej wybuch wojny domowej. Inni uważają, że względny spokój zapewni jej stara zasada naprzemienności politycznej. Po lewicy, prawica. Te same twarze, ci sami ludzie, od tylu już lat.

 

Macron jest przekonany, że i jedni, i drudzy nie mają racji i dlatego chce Francji wolnej i dumnej z historii i teraźniejszości. Chce Francji, która ponownie przekazuje swoją kulturę i swoje wartości. Francji, która wierzy w swoją szansę i podejmuje ryzyko. Chce Francji skutecznej i przedsiębiorczej, w której każdy decyduje o swoim życiu.

Polecane książki

Najsłynniejsza katastrofa statku Obcych największym spiskiem w historii Pentagonu?Dlaczego amerykański rząd i władze wojskowe do dziś usiłują zatuszować prawdę o wydarzeniach w Roswell? 4 lipca 1947 na pustyni w pobliżu Roswell w stanie Nowy Meksyk rozbił się pojazd kosmiczny cywilizacji pozaziemski...
W Typinie ktoś masakruje ludzi. Podejrzenie znowu pada na łosia z pobliskiego Ulewa. Zacny czytelniku, w "Powrocie łosia" spotkasz kilka postaci, które przeżyły w "Łosiu" oraz kilka nowych. Nie wszystkie polubisz, nie wszystkie przeżyją. Czasami się uśmiechniesz, czasami popukasz w czoło. Ziewać rac...
Eseje poruszają temat nonsensownej rzeczywistości światowej i polskiej. Pisane nie z pozycji ideologicznych, lecz obserwacyjnych....
Książka jest niezastąpioną pomocą w zwalczaniu problemu z nauką czytania i pisania, który nie polega na tym, jak wielu sądzi, czy dziecko nauczy się czytać i pisać, lecz na tym, jakim sposobem i w jakim czasie to osiągnie. Prezentowane w niniejszej publikacji bajki pomagają dzieciom zbudować zb...
Piotr Korczyński – historyk, publicysta m.in. „Focus Historia”, „Uważam Rze Historia”, „Le Monde diplomatique” oraz „Polski Zbrojnej”; autor Elitarnych jednostek specjalnych Wojska Polskiego 1939–45 (2013) i Herbarza szlachty polskiej (2013). W Wojownikach i żołnierzach autor kreśli sylwetki postac...
Rosja to żywioł, stan umysłu i ducha, potęga pełna słabości, przekleństwo historyczne i szaleństwo w jednym. Ten kraj to ocean patologii, humoru, nieszczęścia, miłości i brudu, których żadne środki wyrazu nie opiszą w pełni. A jednak Rosja silnie uzależnia. Po prostu jest jak narkotyk. Ch...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Emmanuel Macron

  ‌

Tytuł oryginału: ‌Révolution

Copyright © XO ‌Éditions ‌2016. All ‌rights reserved

Copyright ‌© ‌Wydawnictwo Poznańskie ‌sp. ‌z ‌o.o., ‌2018

Copyright © ‌for ‌the Polish translation ‌by Wydawnictwo ‌Poznańskie ‌sp. ‌z o.o., 2018

Redaktor ‌prowadzący: Patryk Mierzwa

Redakcja: Barbara ‌Borszewska

Redakcja ‌merytoryczna: Marek Daroszewski

Korekta: Słowne ‌Babki

Pro­jekt okład­ki: ‌Wiesław Smętek

Konwersja: ‌Grzegorz Kalisiak

ISBN ‌978-83-7976-853-0

Wydawnictwo Poznańskie ‌sp. ‌z o.o.

ul. Fre­dry ‌8, 61-701 ‌Po­znań

tel.: 61 853-99-10

fax: ‌61 853-80-75

redakcja@wydawnictwopoznanskie.com

www.wydawnictwopoznanskie.com

Wstęp

Aby ‌odzyskać nadzieję, musimy ‌stawić czoło rzeczywistości.

Niektórzy myślą, ‌że ‌nasz kraj znajduje ‌się w fazie schyłkowej, ‌że to, ‌co najgorsze, dopiero nadejdzie, ‌że nasza kultura ‌ginie. Że jedyne, ‌co nas czeka, ‌to odwrót ‌i rezygnacja lub wojna ‌domowa. Że aby ochronić ‌się przed wielkimi przemianami ‌tego świata, ‌powinniśmy ‌cofnąć ‌się w czasie i zastosować recepty z ubiegłego wieku.

Inni wyobrażają sobie, że Francja może nadal powoli się osuwać. Że względny spokój zapewni nam stara zasada naprzemienności politycznej. Po lewicy, prawica. Te same twarze, ci sami ludzie, od tylu już lat.

Jestem przekonany, że i jedni, i drudzy nie mają racji. To ich modele rzeczywistości i znane recepty na problemy w niej zawarte poniosły porażkę. Natomiast nasz kraj, jako całość, porażki nie poniósł. I jakoś to wie, czuje to. Stąd bierze się ten „rozwód” między narodem a rządzącymi.

Jestem przekonany, że nasz kraj ma siłę, środki i ochotę, by iść naprzód. Ma odpowiednią historię i odpowiedni naród, żeby to uczynić.

Wkroczyliśmy w nową erę. Globalizacja, technologie cyfrowe, rosnące nierówności, zagrożenia klimatyczne, konflikty geopolityczne i terroryzm, zmęczenie Europą, kryzys demokracji w społeczeństwach zachodnich, zwątpienie, które rodzi się w sercu naszego społeczeństwa — to symptomy świata, znajdującego się w samym środku okresu wielkich wstrząsów.

Na tę transformację nie możemy odpowiedzieć przy pomocy tych samych ludzi i tych samych idei, wyobrażając sobie, że można wykonać krok wstecz, myśląc, że wystarczy naprawić lub dostosować nasze struktury i nasz „model”, jak niektórzy lubią go nazywać, podczas gdy nikt, w głębi serca nawet my, nie chcemy już nim się inspirować.

Nie możemy też oczekiwać od Francuzów, aby bez końca podejmowali wysiłki, nie obiecując im wyjścia z kryzysu, który kryzysem nie jest. Takie podejście, które nasi rządzący prezentują niezmiennie od trzydziestu lat, rodzi znużenie, brak wiary, a nawet niesmak.

Musimy razem spojrzeć prawdzie w oczy i poddać debacie wielkie dokonujące się przemiany. Dokąd mamy podążać i jakimi drogami, oraz ile czasu zabierze ta podróż, gdyż nie da się tego zrobić w jeden dzień.

Francuzi są bardziej świadomi wymagań współczes­nego świata niż ich rządzący. Są mniej konformistyczni i mniej przywiązani do tych gotowych idei, które gwarantują komfort intelektualny życia politycznego.

Wszyscy musimy wyjść poza nasze przyzwyczajenia. Państwo, decydenci polityczni, wysocy urzędnicy, przywódcy ekonomiczni, związki zawodowe, organy pośredniczące. Na tym polega nasze zadanie i poważnym błędem byłoby odżegnywanie się od niego, czy nawet przystosowywanie się do zastanego stanu rzeczy.

Przyzwyczailiśmy się do świata, który nas niepokoi. Świata, którego w głębi duszy nie chcemy nazwać, któremu nie chcemy spojrzeć w oczy. Dlatego skarżymy się i złorzeczymy. Czasem dochodzi do tragedii. Czasem ogarnia nas rozpacz. Umacnia się strach, który niektórzy wykorzystują do politycznych rozgrywek. Chcemy zmiany, wcale jej tak naprawdę nie pragnąc.

Jeśli zamierzamy iść do przodu, jeśli pragniemy, by nasz kraj odniósł sukces, jeśli chcemy osiągnąć dobrobyt na miarę XXI wieku i na miarę naszej Historii, to musimy działać. Rozwiązanie znajduje się wewnątrz nas. Nie zależy ono od listy propozycji, które nie zostaną dotrzymane. Nie wyłoni się z konstruowania ułomnych kompromisów. Osiągniemy je dzięki różnym posunięciom, mającym charakter głębokiej rewolucji demokratycznej. Będzie to wymagało czasu, a zależeć będzie tylko od naszej jedności, odwagi i wspólnej woli.

Właśnie w tę rewolucję demokratyczną wierzę. Tę, poprzez którą, we Francji i w Europie, wspólnie przeprowadzimy naszą własną rewolucję, zamiast jedynie próbować sobie z nią radzić.

Właśnie tę rewolucję demokratyczną zamierzam nakreślić na stronach tej książki. Nie znajdziemy tu programu ani żadnej z tysięcy propozycji, które sprawiają, że nasze życie polityczne przypomina katalog zawiedzionych nadziei. Znajdziemy w niej pewną wizję, opowieść, wolę.

Francuzi bowiem mają wolę, którą ich rządzący często lekceważą. To właśnie tej woli chcę służyć. Moim jedynym pragnieniem jest być użytecznym dla mojego kraju. To dlatego postanowiłem zgłosić swoją kandydaturę do wyborów na prezydenta Republiki Francuskiej.

Zdaję sobie sprawę z wymagań wynikających z tej funkcji. Znam powagę wyzwań naszej epoki. Ale żadna inna decyzja nie wydaje mi się bardziej chwalebna, ponieważ jest ona jednogłośna z wyborem, którego wy chcecie dokonać, wyborem Francji, którą należy odbudować, czerpiąc z tego energię i dumę. Wyborem Francji przedsiębiorczej i ambitnej.

Jestem głęboko przekonany, że XXI wiek, w który w końcu wkraczamy, jest pełen obietnic i zmian, mogących uczynić nas szczęśliwszymi.

Właśnie to wam proponuję.

To będzie nasza walka o Francję, i nie znam piękniejszej walki.

Rozdział 1

Kim jestem

Podejmując to wyzwanie, muszę wam powiedzieć, skąd pochodzę i w co wierzę. Życie publiczne tak naprawdę nie pozwala nam na to. Mam trzydzieści osiem lat. Nic nie predestynowało mnie do urzędów, które zajmowałem jako minister gospodarki, ani do mojego obecnego zaangażowania politycznego. Nie potrafię tak naprawdę wytłumaczyć mojej trajektorii życiowej. Widzę jedynie skutek, który w gruncie rzeczy nigdy nie jest dany raz na zawsze, zarówno długiego już zaangażowania w sprawy publiczne, bezgranicznego umiłowania wolności, jak i, z pewnością, łutu szczęścia.

Urodziłem się w grudniu 1977 roku w Amiens, w stolicy Pikardii, w rodzinie lekarzy. Ta rodzina dopiero co zyskała status burżuazji, zdobywając go, jak to dawniej mówiono, talentem i pracą. Moja jedna babka była nauczycielką, druga pracownikiem socjalnym. Jeden dziadek był kolejarzem, drugi inżynierem budowy dróg i mostów. Wszyscy pochodzili ze środowisk o skromnych dochodach. Historia mojej rodziny obrazuje republikański awans francuskiej prowincji od Pirenejów po Pikardię.

Ten awans dokonał się poprzez wiedzę, a dokładniej, w odniesieniu do ostatniego pokolenia, poprzez medycynę. Dla moich dziadków była to najlepsza droga życiowego awansu i chcieli, aby ich dzieci nią podążały. W ten sposób moi rodzice, a dzisiaj mój brat i moja siostra, zostali lekarzami. Tylko ja nie poszedłem tą drogą. Wcale nie przez awersję do medycyny, gdyż zawsze lubiłem nauki ścisłe, lecz dlatego, że w chwili, kiedy człowiek decyduje o swoim przyszłym życiu, chciałem mieć coś swojego i przeżyć swoją własną przygodę.

Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze była we mnie ta chęć, aby decydować o swoim życiu. Na szczęście miałem rodziców, którzy, jeśli zachęcali mnie do pracy, widzieli w edukacji naukę wolności. Nigdy nic mi nie narzucali. Pozwolili mi stać się tym, kim miałem się stać.

Dlatego zawsze podejmowałem decyzje o swoim życiu tak, jak gdybym na każdym etapie odkrywał coś oczywistego. Nie zawsze były one łatwe, ale w gruncie rzeczy cechowały się prostotą. Musiałem dużo pracować, ale sprawiało mi to przyjemność. Doznałem kilku porażek, czasami dotkliwych, nigdy jednak nie dałem się zawrócić z mojej drogi, ponieważ ją wybrałem. Właśnie podczas lat nauki utrwaliło się we mnie przekonanie, że nie ma nic cenniejszego niż możliwość wolnego dysponowania samym sobą, i podążania za celem, który człowiek sobie obierze, rozwijania swojego talentu, jakikolwiek by on był. A taki potencjał każdy z nas w sobie ma. To przekonanie określiło później moje zaangażowanie polityczne, uwrażliwiając mnie na niesprawiedliwość, która panuje w społeczeństwie opartym na statusach, kastach i pogardzie socjalnej, w którym wszystko sprzysięga się — i to z jakim skutkiem! — aby uniemożliwić jednostce osiągnięcie rozwoju osobistego.

Pracy nauczyła mnie babka. Odkąd skończyłem pięć lat, zaraz po szkole, to właśnie z nią całymi godzinami uczyłem się gramatyki, historii, geografii… I czytania. Całymi dniami czytałem przy niej na głos Moliera i Racine’a, Georges’a Duhamela, autora trochę zapomnianego, którego bardzo lubiła, Mauriaca i Jeana Giono. Dzieliła z moimi rodzicami zamiłowanie do nauki, a jej niespokojne oczekiwanie na mój powrót do domu po każdym sprawdzianie nadawało rytm całemu mojemu dzieciństwu.

Cieszyłem się luksusem, którego nie można przecenić. Miałem rodzinę, która martwiła się o mnie i dla której czasami nie było nic ważniejszego niż kartka z moim sprawdzianem czy wypracowaniem, rodzinę, która wyrażała swoją troskę słowami śpiewanymi przez Léo Ferrégo, w piosence do dzisiaj głęboko mnie poruszającej: „Nie wracaj za późno, przede wszystkim nie przezięb się”.

Te słowa kołysały moje dzieciństwo, a zawierają w sobie część tego, co jest najważniejsze na świecie: to czułość, zaufanie, chęć bycia dobrym. Wielu ludzi nie miało takiej szansy jak ja. Oczywiście to, co człowiek później z tym zrobi, to już inna sprawa. Ale jeszcze dzisiaj nie potrafię myśleć o szkole republikańskiej, nie wspominając mojej rodziny, której wartości były tak głęboko zestrojone z nauczaniem jej mistrzów, ani nauczycieli, którzy z godnością wypełniali wszelkie braki, aby wynieść swoich uczniów ku lepszemu. Niewiele krajów jest zdolnych do takiego napięcia, takiej chęci i takiej miłości, i każde pokolenie Francuzów musi dbać o to, żeby ten płomień nie zgasł.

Dzieciństwo spędziłem zatem wśród książek, trochę poza światem. Było to życie nieruchome, osadzone w mieście na francuskiej prowincji, życie szczęśliwe, spędzone na czytaniu i pisaniu. Żyłem przede wszystkim poprzez teksty i poprzez słowa. Rzeczy nabierały objętości, kiedy były opisane, a czasami stawały się bardziej realne niż sama rzeczywistość. Sekretny i intymny bieg literatury dominował nad światem pozorów, nadając rzeczom głębi, o którą w zwykłej codzienności zaledwie się ocieramy. Prawdziwe życie nie było nieobecne, kiedy czytałem. Nie podróżowałem jedynie duchem. Poznawałem przyrodę, kwiaty i drzewa poprzez styl pisarzy, a jeszcze bardziej przez oczarowanie, które z niego się rodziło. Od Colette dowiedziałem się, czym jest kot lub kwiat, a od Giono, czym jest zimny wiatr Prowansji i prawda charakterów. Gide i Cocteau byli moimi niezastąpionymi towarzyszami. Żyłem w szczęśliwym odosobnieniu z rodzicami, braćmi, siostrami i dziadkami.

Dla rodziców nauka była podstawą. Zawsze poświęcali mi wiele uwagi, pozwalali dokonywać wyboru i budować swoją niezależność.

Dla babki literatura, filozofia i wielcy pisarze — to było najważniejsze. Dzięki nauce mogła odmienić swoje życie. Urodziła się w Bagnères-de-Bigorre w skromnej rodzinie zawiadowcy stacji i sprzątaczki. Była jedynym dzieckiem w rodzinie, które po ukończeniu gimnazjum kontynuowało naukę, podczas gdy jej siostra i brat musieli dołączyć do świata pracy. Jej matka nie potrafiła czytać. Ojciec czytał słabo i bez zrozumienia niuansów. Opowiadała mi, jak w piątej klasie, wróciwszy do domu ze świadectwem, na którym było napisane „dobra uczennica, pod każdym względem”, jej ojciec, sądząc, że ta nota była naganą za lekkie prowadzenie się, spoliczkował ją. Później, w ostatniej klasie, trafiła na nauczyciela filozofii, który potrafił ją docenić. Nakłonił ją, aby podjęła korespondencyjne studia filologiczne, dzięki czemu, kilka lat przed wojną, zdobyła dyplom, który pozwolił jej uczyć w Nevers. Zabrała ze sobą matkę, która była, jak to się dzisiaj mówi, „kobietą maltretowaną”, i nie opuściła jej aż do końca.

Babka była nauczycielką i pisząc to, chciałbym uwolnić to słowo z administracyjnego kurzu, aby przywrócić mu blask prawdziwej pasji, przeżywanej z godnym podziwu oddaniem i cierpliwością. Pamiętam listy jej byłych uczennic i ich wizyty. Pokazała im drogę, którą można przejść od wiedzy do wolności. Nie była to zresztą droga ciernista: po lekcjach piło się gorącą czekoladę, słuchając Chopina i odkrywając Giraudoux. Babka pochodziła z tego samego środowiska, co jej uczennice, córki pikardyjskich rzemieślników i rolników. Prowadziła ich przez etapy, które sama poznała, i otwierała im wrota wiedzy, piękna i być może również tego, co nieskończone.

We francuskich rodzinach panowało wówczas wiele uprzedzeń, które trzeba było zwalczyć, ale nic nie było w stanie zniechęcić mojej babki. Nie tylko dlatego, że miała w sobie optymizm, ale przede wszystkim dlatego, że z własnego doświadczenia wiedziała, iż przekazuje swoim uczennicom wszystko, co najważniejsze w naszej tak zwanej cywilizacji czy kulturze. Wiedziała też, że sprawą francuskiego honoru jest niezgoda na to, aby te dziewczęta były tej wiedzy pozbawione.

Być może byłem jej ostatnim uczniem. Dzisiaj, kiedy już odeszła, każdego dnia myślę o niej i szukam jej spojrzenia. Nie po to, aby znaleźć w nim aprobatę, której już nie może mi dać, ale po to, by realizując zadania, które sobie postawiłem, pokazać, że jestem godzien jej nauk. Ostatnimi laty często myślałem i myślę o noszących chusty młodych muzułmankach, uczących się w naszych szkołach i na uniwersytetach. Wydaje mi się, że babka żałowałaby, że presja obskurantyzmu zamyka tym dziewczętom dostęp do prawdziwej wiedzy, to znaczy do wiedzy, która wyzwala i daje niezależność. Ponieważ całe swoje życie poświęciła edukowaniu dziewcząt, dobrze wiedziała, że świadomość wolności nie jest czymś oczywistym, nawet w takim kraju jak nasz. Myślę, że żałowałaby, iż nie potrafimy znaleźć innego sposobu niż zakaz i konfrontacja, niż cała ta wrogość, która w swojej istocie jest przeciwieństwem tego, co trzeba tym dziewczętom dać. W tej dziedzinie bez miłości nie da się zrobić niczego dobrego.

A ja miałem tę szansę. Pamiętam jej twarz. Jej głos. Pamiętam jej wspomnienia. Jej niezależność. I jej wymagania.

Pamiętam te wczesne poranki, kiedy szedłem do jej pokoju, w którym opowiadała mi o wojnie i o swoich przyjaciołach. Jako dziecko każdego dnia podejmowałem przerwaną rozmowę i podróżowałem po jej życiu, tak jak podejmuje się lekturę powieści. Pamiętam zapach kawy, którą parzyła czasami jeszcze w środku nocy. Pamiętam drzwi od mojego pokoju, które uchylała o siódmej rano, jeżeli jeszcze do niej nie dołączyłem, wołając z udawanym niepokojem: „Śpisz jeszcze?”. Pamiętam to wszystko, o czym nie chcę pisać i co nierozerwalnie nas łączy.

Rozmowy z moimi rodzicami również krążyły wokół książek. Oni odkryli przede mną inną literaturę, bardziej filozoficzną i współcześniejszą. Były też inne rozmowy, nieustannie toczone w moim domu burzliwe dyskusje, dotyczące życia szpitala, zmieniających się metod leczenia i rozwoju badań. Po latach tę pałeczkę przejął mój brat Laurent, który został kardiologiem, i moja siostra Estelle, nefrolożka.

W gruncie rzeczy w owych latach nauczyłem się wysiłku i poszukiwania wiedzy po to, aby odnaleźć wolność. Chociaż później odkryłem urok szybkiego życia i odpowiedzialnych funkcji, to wiem, na czym polega radość życia w bezruchu, z dala od gwaru świata ludzi. Są to korzenie, które człowieka chronią i które, wydaje mi się, są źródłem mądrości.

Na horyzoncie moich zainteresowań znajdowały się, oprócz literatury, tylko dwie inne rzeczy: fortepian i teatr. Grę na fortepianie pokochałem w dzieciństwie i zamiłowanie to nigdy mnie nie opuściło.

Teatr odkryłem, będąc nastolatkiem, i okazał się dla mnie objawieniem. Zafascynowało mnie wypowiadanie na scenie słów, które wcześniej tyle razy czytałem razem z babką, słuchanie tego, jak grają inni, i wspólne tworzenie chwili, która staje się ciałem i rozśmiesza bądź porusza.

To właśnie w liceum, i przez teatr, poznałem Brigitte. Sprawy potoczyły się niepostrzeżenie i zakochałem się w niej. Początkowe powinowactwo intelektualne przerodziło się we wzajemną wrażliwość, a później, choć żadne z nas z tym nie walczyło, w namiętność, która trwa do dzisiaj.

Spotykaliśmy się co piątek i przez długie godziny pisaliśmy sztukę teatralną. Trwało to wiele miesięcy. Kiedy ukończyliśmy naszą sztukę, postanowiliśmy razem wystawić ją na scenie. Rozmawialiśmy o wszystkim. Pisanie było już tylko pretekstem, a ja odkrywałem, że znamy się od zawsze.

Po kilku latach osiągnąłem to, że mogłem prowadzić życie, jakiego pragnąłem. Było nas dwoje, nierozłącznych, pomimo przeciwnych wiatrów.

W wieku szesnastu lat opuściłem prowincję i udałem się do Paryża. Taka migracja jest udziałem wielu młodych Francuzów i Francuzek. Była to dla mnie najpiękniejsza z przygód. Oto mieszkałem wśród miejsc, które wcześniej istniały dla mnie tylko w powieściach, chodziłem ścieżkami postaci Flauberta i Hugo. Napędzała mnie żarłoczna ambicja młodych wilków Balzaca.

Kochałem te lata na górze Świętej Genowefy.

Każdego dnia wciąż uczyłem się nowych rzeczy. Chociaż muszę przyznać, że o ile w Amiens rok w rok byłem w klasowej czołówce, o tyle tutaj już tak się nie wybijałem. Odkryłem wokół siebie niesłychanie utalentowane osoby, prawdziwych geniuszów matematycznych, podczas gdy ja byłem przede wszystkim pracowity. Muszę też przyznać, że podczas moich pierwszych paryskich lat wolałem żyć i kochać, niż oddawać się studenckiej rywalizacji.

Miałem jedną obsesję, jedną wizję — prowadzić życie, które wybrałem, z ukochaną osobą. Uczynić wszystko, aby to osiągnąć.

Drzwi École normale supérieure były dla mnie zamknięte i poszedłem, z przekonania, na filozofię na Uniwersytet w Nanterre oraz, przez największy przypadek, na studia do Instytutu Nauk Politycznych (tzw. Sciences Po).

To były radosne lata, w których moje życie nieustannie pobudzała swobodna nauka, odkrywanie nowych rzeczy i poznawanie nowych ludzi. Pokochałem te miejsca tak jak ci, którzy tyle mnie nauczyli. Miałem wówczas szczęście poznać Paula Ricœura, dzięki uprzejmości mojego profesora historii (który był też jego cierpliwym biografem). To niemalże przypadkowe spotkanie nastąpiło akurat wtedy, kiedy Ricœur szukał kogoś, kto uporządkuje jego archiwa.

Nigdy nie zapomnę pierwszych godzin, które razem spędziliśmy w posiadłości Murs Blancs w Châtenay-Malabry. Słuchałem go, ale nie byłem przestraszony, co wynikało, muszę to przyznać, z mojej kompletnej ignorancji — Ricœur nie onieśmielał mnie, ponieważ go nie czytałem. Zmierzchało. Nie zapalaliśmy światła. I tak rozmawialiśmy, a między nami zaczęło rodzić się głębokie porozumienie.

Tamtego wieczoru wytworzyła się między nami wyjątkowa relacja, w ramach której pracowałem, komentowałem jego teksty, towarzyszyłem mu w lekturach. Uczyłem się u jego boku przez ponad dwa lata. Nie miałem żadnych uprawnień, żeby zajmować to miejsce. Zaufanie, którym mnie obdarzył, kazało mi dorosnąć. Dzięki niemu każdego dnia czytałem i uczyłem się nowych rzeczy. Ricœur pojmował swoją pracę jako nieustanną lekturę wielkich tekstów, przyrównując siebie do karła stojącego na ramionach olbrzymów. A Olivier Mongin, François Dosse, Catherine Goldenstein i Thérèse Duflot byli osobami, których życzliwa i czujna obecność w tamtych latach głęboko mnie odmieniła.

U boku Ricœura poznałem ubiegły wiek i wykształciłem w sobie myślenie historyczne. Nauczył mnie on powagi, z jaką należy podejmować pewne tematy i podchodzić do tragicznych wydarzeń. Nauczył mnie myśleć poprzez teksty w kontakcie z życiem. W ciągłym ruchu, tam i z powrotem, między teorią a rzeczywistością. Paul Ricœur żył tekstami, ale miał też w sobie chęć objaśnienia biegu świata, zbudowania sensu dla codzienności. Przestrzegał, aby nigdy nie ulegać emocjom czy temu, co mówią ludzie, i aby nigdy nie zamykać się w teorii, która nie konfrontuje się z życiem. Gdyż to właśnie w tej permanentnej, ale płodnej nierównowadze, między teorią a rzeczywistością, może ukształtować się myśl oraz może dokonać się polityczna transformacja.

Człowiek jest tym, kim nauczył się być u boku swoich mistrzów. Intelektualne terminowanie u boku Ricœura głęboko mnie odmieniło. Postawa wymagająca i zmysł krytyczny, obsesja na punkcie rzeczywistości oraz zaufanie pokładane w drugim człowieku — to właśnie był Ricœur. Miałem wielkie szczęście i jestem tego świadom.

W ciągu tych lat wyrobiłem w sobie przekonanie, że to co mnie pobudza, nie jest samą nauką, lekturą czy rozumieniem, lecz działaniem i próbą konkretnego zmieniania świata. Skierowałem się więc ku prawu i ekonomii. Wtedy właśnie wybrałem działalność publiczną. Razem z kilkoma przyjaciółmi, którzy wciąż są mi bliscy i mi towarzyszą, przygotowałem się do egzaminów wstępnych do Krajowej Szkoły Administracji (École nationale d’administration).

Zostałem przyjęty i natychmiast wysłany na roczny staż w administracji. To właśnie wtedy człowiek nabywa pierwszych doświadczeń i poprzez praktykę staje się sprawnym urzędnikiem publicznym.

Miło wspominam ten rok stażu i tę naukę. Nigdy nie byłem zwolennikiem likwidacji Krajowej Szkoły Administracji. Uważam, że błąd naszego systemu tkwi w karierze zawodowej wysokich urzędników, którzy cieszą się nadmierną ochroną, podczas gdy reszta ludzi żyje w procesie ciągłych zmian.

Zacząłem służyć państwu w Ambasadzie Francuskiej w Nigerii. Przebywałem tam przez sześć miesięcy, podczas których miałem okazję pracować u boku Jeana-Marca Simona, wyjątkowego ambasadora. Na drugą część stażu wysłano mnie do prefektury departamentu Oise. Było mi dane wówczas poznać inną stronę państwa: organy terenowe, samorządowców, działania publiczne. Podczas tych miesięcy pracowałem z dużym entuzjazmem i zbudowałem solidne, trwające do dzisiaj relacje przyjaźni, przede wszystkim z Michelem Jau.

To właśnie wtedy poznałem Henry’ego Hermanda, który później stał się bardzo ważną dla mnie osobą i który niestety właśnie nas opuścił. Od samego początku łączyła nas serdeczna relacja ojcowsko-synowska oraz pasja zaangażowania politycznego. Ten wyjątkowy człowiek był nie tylko odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą, ale również wieloletnim towarzyszem drogi francuskiego progresywizmu. To on poznał mnie z Michelem Rocardem.

Obaj odeszli w odstępie kilku miesięcy w 2016 roku. Przez piętnaście lat nieprzerwanie widywałem się z nimi. Towarzysko czy po to, by prowadzić prywatne i polityczne dyskusje. Pomijając nawet różnicę wieku, doświadczenia i pełnionych funkcji, Michel Rocard i ja bardzo się różniliśmy. On charakteryzował się dużo większą niż ja kulturą partyjną oraz pragnieniem, aby za wszelką cenę zmienić Partię Socjalistyczną. Jego intelektualna bezkompromisowość, determinacja i przyjaźń głęboko mnie naznaczyły. On jako pierwszy wpoił mi tę troskę o świat, czy to w kwestii wielkich spraw międzynarodowych w ich wymiarze historycznym, czy w sprawie klimatu, o który walczył przez trzydzieści lat, między innymi o regiony polarne.

*

Nauka w ENA była dla mnie czymś zupełnie nieoczekiwanym. Nie miałem tak naprawdę ani powołania, ani punktów odniesienia. Moja klasyfikacja końcowa była zatem dla mnie radosną niespodzianką, dzięki której mogłem wybrać dalszą drogę. Inspektorat Finansów okazał się dla mnie odkryciem nowego kontynentu. Wprawdzie był to nadal kontynent administracyjny, ale miał w sobie urok czegoś nowego. Przez cztery i pół roku nauczyłem się rygoru weryfikacji oraz poznałem walory pracy w terenie: zażyłość działalności publicznej i partnerstwo w pracy zespołowej.

Miałem okazję przemierzać kraj i spędzać całe tygodnie między Troyes, Tuluzą, Nancy, Saint-Laurent­-du-Maroni i Rennes. Niezliczone chwile spędzone w atmosferze koleżeństwa, w czasie których uczyłem się analizować i rozkładać na czynniki pierwsze wielorakie mechanizmy, które składają się na życie państwa i jego przedstawicieli.

I właśnie wtedy zostałem zastępcą sprawozdawcy generalnego Komisji do uwolnienia rozwoju kraju, której przewodniczącym był Jacques Attali. Przez sześć miesięcy miałem okazję pracować u jego boku wewnątrz komisji składającej się z czterdziestu członków, spośród których wielu zostało moimi przyjaciółmi. W tym czasie nie tylko mogłem poznać nietuzinkowe kobiety i nietuzinkowych mężczyzn — intelektualistów, urzędników i przedsiębiorców budujących Francję — i uczyć się od nich, ale również miałem okazję otworzyć się na nowe tematy i problemy, które na zawsze pozostały dla mnie ważne.

Potem postanowiłem opuścić „Służbę”, jak się ją nazywa, i przejść do sektora prywatnego.

Chciałem poznać mechanizmy nim rządzące i zmierzyć się z wyzwaniami międzynarodowymi, zakładając równocześnie, że kiedyś powrócę do życia publicznego. Przez wszystkie te lata wciąż interesowałem się polityką.

Najpierw udzielając się w czasopiśmie Esprit, gdzie przez pewien czas utrzymywałem kontakty z osobami z otoczenia Jeana-Pierre’a Chevènementa, później, epizodycznie i okazjonalnie, działając w Partii Socjalistycznej, w której się nie odnalazłem, oraz przemierzając ziemie Pas-de-Calais, gdzie z czasem zbudowaliśmy sobie poparcie.

Opuściłem zatem sektor publiczny, aby dołączyć do banku inwestycyjnego Rothschilda. Tam wszystko było dla mnie nowe. Przez wiele miesięcy odkrywałem metody i technikę bankowości, u boku młodszych i bardziej kompetentnych ode mnie ludzi. Później, prowadzony przez doświadczonych bankowców, nauczyłem się tego dziwnego zawodu, polegającego na umiejętności szybkiego opanowania określonego sektora ekonomicznego i jego aspektów przemysłowych, na umiejętności przekonania przedsiębiorcy do pewnych strategicznych decyzji, a wreszcie na gotowości wspierania go w ich realizacjach w otoczeniu gromady technologów. W ciągu tych lat poznałem handel, jego istotną potęgę, ale przede wszystkim dużo dowiedziałem się o świecie.

Nie podzielam ani egzaltacji tych, którzy chwalą tę dziedzinę życia jako nieprzekraczalny horyzont naszego czasu, ani krytycznej goryczy tych, którzy widzą w nim dżumę pieniądza i wyzysku człowieka przez człowieka. Moim zdaniem obie te wizje naznaczone są niewczesnym młodzieńczym romantyzmem, który nie przystoi dojrzałym politykom.

Spędziłem wiele czasu z wyjątkowymi ludźmi. David de Rothschild potrafił bowiem mądrze i z elegancją skupić wokół siebie utalentowanych i nieprzeciętnych ludzi, którzy w normalnych okolicznościach nie mogliby razem pracować. Zawód ten nie polega bowiem na zarządzaniu pieniędzmi. Nie chodzi w nim ani o pożyczanie, ani o spekulowanie. Jest to praca doradcy, w której najwyższą wartością są ludzie.

Niczego nie żałuję z moich lat spędzonych w banku. Z ich powodu często robiono mi wyrzuty, ponieważ ludzie, którzy nie znają tego świata, fantazjują na temat zachodzących w nim knowań. W banku nauczyłem się zawodu, a uważam, że każdy polityk powinien mieć jakiś konkretny zawód. Poznałem wiele sektorów gospodarki i wiele krajów, co później mi się przydało. Spotykałem decydentów, co zawsze jest pouczające. Zarabiałem dobrze, ale nie zbiłem fortuny, która zwolniłaby mnie z obowiązku pracy.

W 2012 roku podjąłem decyzję, aby opuścić bank i powrócić do służby państwu. Dwa lata wcześniej postanowiłem zaangażować się i przygotować program i idee reformistycznej lewicy w sferze ekonomicznej, na prośbę François Hollande’a. Kiedy wygrał wybory i jako prezydent złożył mi propozycję, przeszedłem do Pałacu Elizejskiego. Przez dwa lata pracowałem w gabinecie François Hollande’a jako zastępca sekretarza generalnego prezydenta, zajmując się zagadnieniami związanymi ze strefą euro i z gospodarką.

Tych lat nie chcę komentować, ponieważ taka jest moja wizja służby państwu. Rady należą do tego, któremu się ich udziela. Mam nadzieję, że doradzałem właściwie, choć niektórych zaleceń posłuchano, a innych nie. Z pewnością udzieliłem też paru złych rad. Wszystko biorę na siebie. Przyznaję, że niektóre sprawy nie zostały właściwie załatwione. Dwa lata później poprosiłem o zwolnienie mnie z pełnionych funkcji i w lipcu 2014 roku opuściłem Pałac Elizejski.

Nie zabiegałem o stanowisko polityczne ani o odpowiedzialną posadę w jakimś dużym przedsiębiorstwie czy w administracji, jak to często jest w zwyczaju. Wolałem przejść, jak to się mówi, na własny rachunek, otworzyć firmę oraz zająć się nauczaniem. Nie przypuszczałem, że powrócę. Zresztą pełna zapału, tak zwana komisja „deontologiczna” właściwie zabroniła mi spotykać się z prezydentem. Te nadużycia są tyleż zabawne, co nierealistyczne. Były mi obojętne. Szedłem inną drogą. A potem prezydent wezwał mnie, żebym został ministrem gospodarki, przemysłu i cyfryzacji.

Co było dalej, raczej powszechnie wiadomo. Próbowałem działać i otrzymałem wsparcie. Spędziłem setki godzin w parlamencie, aby przeprowadzić prawo, które uważam za użyteczne. Prawo, które ma znieść blokady, otworzyć dostęp, wspierać aktywność, przywrócić siłę nabywczą, utworzyć miejsca pracy.

Chciałem zaprojektować ambitną politykę przemysłową, opierającą się na innowacjach i inwestycjach. Po latach kryzysu głównym priorytetem była pełna zapału i energii obrona naszego przemysłu, dzięki czemu doszło do spektakularnej odbudowy takich przedsiębiorstw i gałęzi przemysłu, jak koncern motoryzacyjny Grupa PSA czy stocznia Chantiers de l’Atlantique. Chciałem uprawiać politykę „świadomego woluntaryzmu”, prowadząc zdecydowaną walkę o sprawy istotne dla naszego przemysłu i naszej suwerenności gospodarczej, czy to w przypadku trudnych restrukturyzacji, jak w dziedzinie energetyki jądrowej, przemysłu naftowego, czy w obronie francuskiej stali. Nigdy jednak nie miałem złudzeń co do granic interwencjonizmu publicznego w beznadziejnych przypadkach. Poniosłem również kilka porażek, co przyznaję ze smutkiem. Poprzez wsparcie dla inwestycji, mobilizację naszych przemysłowców wokół konkretnych rozwiązań oraz rozwijanie „French tech”, chciałem przygotować przemysł jutra. Bowiem również w tej dziedzinie w naszym kraju wyczuwa się powiew zmian.

Potem nastały czasy blokad i niezgody.