Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Rodzina Bin Ladenów

Rodzina Bin Ladenów

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-836-530-103-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rodzina Bin Ladenów

Prawdziwa historia najbardziej znanej z saudyjskich rodzin – Bin Ladenów. Twórca jej dzisiejszej potęgi, Jemeńczyk Mohamed bin Laden, zaczynał w latach 20. XX wieku jako nędzarz, uliczny tragarz, do tego jednooki. Zatrudniwszy się na budowie w charakterze pomocnika, w krótkim czasie został najpierw kierownikiem zmiany, a później samodzielnym przedsiębiorcą budowlanym. Prawdziwe pieniądze zaczęły się, gdy na zlecenie rodziny królewskiej Saudów zaczął modernizować najważniejsze ośrodki kultu muzułmańskiego w regionie: od Mekki i Medyny po Jerozolimę. Pałeczkę w interesach przejął po nim jego równie utalentowany najstarszy syn, przez lata prawdziwy patriarcha rodu – Salem bin Laden. Postać pod wieloma względami niezwykła. Dzięki swej niespożytej ambicji, sile charakteru i mądremu zarządzaniu funduszami znacznie powiększył majątek rodziny i umocnił jej znaczenie w Arabii Saudyjskiej i na świecie. Osama, przyrodni brat Salema, znany terrorysta odpowiedzialny za zamachy na World Trade Center, zastrzelony przez Amerykanów w 2011 roku, to tylko jeden z wątków tej wspaniałej epickiej sagi. Być może wcale nie najciekawszy...

Polecane książki

Za sprawą tajemniczego artefaktu bliźnięta przenoszą się do XV-wiecznych Chin, by ocalić życie drugiego cesarza z dynastii Ming, czternastoletniego Jianwena. Bliźnięta Fleener – obdarzona doskonałą pamięcią Mia i biegły we wschodnich sztukach walki Cage – wiodą beztroski żywot zwyczajnych amer...
„Dzieła Yrsy Sigurðadóttir to już kanon współczesnej światowej literatury kryminalnej.” TIMES LITERARY SUPPLEMENT Pod osłoną nocy we własnym domu, w bestialski sposób, zostaje zamordowana młoda kobieta. Jedynym świadkiem zbrodni jest siedmioletnia córka ofiary. Krótko po tym wydarzeniu zwyrodn...
Poradnik do gry FIFA 10 zawiera trzy podstawowe działy. Dwa pierwsze to sugestie dotyczące Trybu menedżerskiego oraz modułu Zostań gwiazdą. Znajdziecie tam wskazówki, które mają ułatwić zabawę i wytłumaczyć reguły. Trzeci dział to Sterowanie. FIFA 10 - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez gracz...
Siatkówka, która miała być w założeniu „lżejszą formą koszykówki”, cieszy się współcześnie ogromną popularnością na całym świecie. Dołącz do fanów „latającej piłki” i przyjrzyj się, jak się rozgrywa mecz, dowiedz się, kim jest libero oraz jakie zagrywki obowiązują w trakcie gry. Encyklopedia siatków...
Bolesławianka w Ameryce, to opowieść o życiu dziewczyny z małego miasta z wielkimi marzeniami. Historia pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych a każde napotkane przeszkody są do pokonania. Motywuje do samorealizacji, dając siły by każde wytworzone marzenie było spełnione. Podróż i życie na walizkac...
Wyjątkowy poradnik, jak nie stracić swoich zębów i odwiedzać dentystę z przyjemnością — WESOŁE opowiadania oparte na faktach! Dowiedz się, co może zrobić dla Ciebie nowoczesna stomatologia i jak dobrze zainwestować swoje pieniądze! „Bądź bystry u dentysty nie jest zwykłym poradnikiem. To spojrzenie ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Steve Coll

Rekomendacje

Nowa, ‌pasjonująca ‌książka ‌Steve’aColla tonie tylko ‌najpełniejszy ‌jak ‌dotąd portret psychologiczny ‌okrutnego ‌autora zamachów z11 września, ‌ale ‌także ‌epicka opowieść ‌owielkiej ‌rodzinie ‌Osamy ‌bin Ladena iotym, ‌jak jego ‌krewni oraz ich ‌związki ‌zsaudyjskim ‌dworem wpływały nasposób myślenia, ‌ambicje, ‌wiedzę zzakresu ‌technologii istrategię ‌Osamy. […] Książka zprozatorskim ‌zacięciem opowiada ‌rodzinną ‌sagę ‌odpucybutów domilionerów, tropiąc jej ‌bohaterów wpodróżach zMekki ‌doMedyny, astamtąd doLas Vegas ‌iDisneylandu. Zarazem jest ‌toksiążka, która ‌analizuje ‌relacje ‌między tym, ‌copubliczne, atym, coprywatne, ‌między polityką aindywidualnością. Tozapewnia ‌jej godne ‌miejsce napółce obok książki ‌Colla, która przyniosła mu ‌w2004 roku Nagrodę Pulitzera, ‌pt.Ghost Wars.

Michiko Kakutani, ‌The New York Times

Fascynujący ‌obraz wielkiego klanu wpisany ‌wkontekst dramatu 11 ‌września. […] ‌Coll ‌ledwie mimochodem ‌wspomina oteoriach spiskowych 11 ‌września. Zamiast tego ‌skupia się ‌naczłowieku ‌ijego rodzinie, ułatwiając nam ‌zrozumienie tego, jak ‌bardzo ‌ci ludzie ‌wpłynęli nanaszeczasy.

Milton ‌Viorst, The ‌Washington Post

Fenomenalna.

Amir ‌Taheri, ‌New York Post

Doniosły icenny ‌wkład. […] Steve Coll ‌wznaczący sposób ‌przysłużył się ‌społeczeństwu. […] Wybitne.

Martin ‌Sieff, The Washington Times

Wyczerpujące ‌izmuszające ‌dolektury.

The New York ‌Observer

Intrygująca ‌opowieść. […] ‌Rzetelne ‌informacje iświetny ‌styl pisarski ukazują ‌Bin Ladenów jako ‌ród wytrawnychtułaczy.

Chuck Leddy, The ‌Christian Science Monitor

Książka Rodzina ‌Bin Ladenów wprzystępny sposób opowiada rodzinną historię, pełną intryg ibliskich kontaktów zrodziną królewską, adzięki temu przybliża nam człowieka odpowiedzialnego zaAl Ka’idę bardziej niż jakakolwiek inna książka dostępna narynku.

John Freeman, Newark Morning Ledger

[The Bin Ladens] obfituje wewnikliwe obserwacje tajemniczych, symbiotycznych stosunków między Arabią Saudyjską aStanami Zjednoczonymi; toopis wbólach wschodzącego królestwa utworzonego dopiero w1932 roku, polityki naftowej oraz globalizacji. Bogata iwyczerpująca opowieść, będąca prawdziwą wyprawą wkrainęsekretów.

Scott Lindlaw, San Jose Mercury News

Jedna znajbardziej kompleksowych, aktualnych książek wydanych poangielsku, opisujących historię rodu Bin Ladenów zPółwyspu Arabskiego ijego drogę odpucybutów domilionerów. […] Niesłychanie wciągająca, ajednocześnie poruszająca bardzo złożonąproblematykę.

Nader Entessar, Library Journal

Pilna iważnalektura.

Kirkus Reviews

Świetna, pełna rozmachu kronika klanu, który podziś dzień zachował potęgę imiędzynarodowewpływy.

Jay Freeman, Booklist

Penguin BooksThe Bin Ladens

Steve Coll jest amerykańskim dziennikarzem, autorem kilku książek imenedżerem, redaktorem magazynu NewYorker. Przez dwadzieścia lat pracował dla The Washington Post. Jego teksty uhonorowane zostały w1990 roku Nagrodą Pulitzera wkategorii „dziennikarstwo wyjaśniające”. W przeszłości wielokrotnie pracował jako korespondent zagraniczny, aw latach 1998 ‒ 2005 jako redaktor prowadzący dziennika. Autor pięciu książek, wtym bestsellerowej Ghost Wars, zdobywczyni Nagrody Pulitzera, atakże On the Grand Trunk Road iThe Taking of GettyOil.

Rodzina Bin LadenówArabskie losy w amerykańskim stuleciuSteve CollPrzełożyła Julia Cydejko Współpraca Joanna Józefowicz-Pacuła

2015

Tytuł oryginału: „The Bin Ladens. An Arabian family in the American century”

© 2008 Steve Coll

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książkę opublikowano po raz pierwszy w USA nakładem wydawnictwa Penguin Press, będącego członkiem Penguin Group. Bez udzielonej na piśmie zgody wydawcy nie wolno reprodukować ani upowszechniać żadnej części książki. Wyjątkiem są krótkie cytaty zamieszczane w artykułach o charakterze recenzenckim.

Wydanie polskie: Kurhaus Publishing Kurhaus Media Prawa do tłumaczenia © 2015 Kurhaus Publishing Kurhaus Media

Redaktor prowadzący: Katarzyna Kozłowska

Tłumaczenie: Julia Cydejko (Prolog, Nota od autora, Drzewo genealogiczne Bin Ladenów, Rozdziały 1–38), Joanna Józefowicz-Pacuła (Rozdziały 39–40, Podziękowania, Przypisy)

Redakcja: Ewdokia Cydejko

Korekta: Bożena i Janusz Sigismundowie Konsultacja arabistyczna: Szamani Yacoub

Projekt okładki: Katarzyna Gintowt

Opracowanie typograficzne i łamanie: Marek Wójcik Zdjęcie na okładce: FORUM

ISBN: 978-83-65301-03-1

Kurhaus Publishing Kurhaus Media sp. z o.o. sp.k.

02‒501 Warszawa, ul. Karłowicza 9/1

Dział sprzedaży: kontakt@kurhauspublishing.com, tel. 531055705

Digitalizacja: Kurhaus Publishing

Nota od autora

Niezbędną pracę badawczą (research) do tej książki wykonały Robin Shulman i Julie Tate, dwie dziennikarki należące obecnie do zespołu The Washington Post. Robin Shulman zajęła się prowadzeniem wywiadów i selekcją dokumentów w Egipcie, Libanie, Izraelu, Hiszpanii, Francji i Stanach Zjednoczonych. Jej wytrwałość, empatia i dbałość o szczegóły niebywale wzmocniły wymowę publikacji.

Po ukończeniu przeze mnie pierwotnego maszynopisu przekazałem go Julie Tate, która ponownie skontaktowała się z moimi informatorami w celu pogłębienia badań oraz zweryfikowania niektórych faktów i ich interpretacji. Jej troska o detale i niuanse, żywe zainteresowanie tematem, a także podziwu godna etyka zawodowa znacząco wpłynęły na efekt końcowy.

Bin LadenowiePrologWszyscy wierzymy w jednego BogaPaździernik 1984 – Luty 1985

Wgodzinach porannych Lynn Peghiny zwykle dorabiała sobie, grając na pianinie whotelu Hyatt Regency Grand Cypress wOrlando na Florydzie. Miała dwadzieścia cztery lata, ciemne włosy, smukłą sylwetkę ipełno marzeń wgłowie. Wychowała się wMelbourne na wybrzeżu atlantyckim, studiowała na kierunku związanym zmuzyką na Uniwersytecie Środkowej Florydy. Gra na pianinie była jej pasją iLynn nie bez trudu zarabiała nią nażycie.

Śniadania wprzestronnym atrium hotelu Hyatt upływały na ogół spokojnie – zaspani turyści przygotowywali się do całodziennej wizyty wDisneylandzie, abiznesmeni przyciszonymi głosami dyskutowali orynku nieruchomości.

Pewnego październikowego ranka 1984 roku do Lynn podszedł czarno-włosy mężczyzna wśrednim wieku. Utkwił wniej błękitne oczy iz obcym akcentem poprosił, by zagrała utwór Dla Elizy Ludwiga van Beethovena. Wysłuchał jej zuwagą, po czym wręczył dwadzieścia dolarów napiwku. Spytał, czy grywa na prywatnych przyjęciach.

Mężczyzna nazywał się Salem bin Laden. Wymienili się wizytówkami. Powiedział, że mieszka niedaleko Disneylandu, na zachód od Orlando. Właśnie przybyli do niego goście zojczystego kraju – Arabii Saudyjskiej. Wyjątkowa to była wizyta, Salem podejmował bowiem członków rodziny królewskiej. Wdomu stało pianino iSalem chciał, by Lynn dała występ na wieczornym party.

Kilka dni później dziewczyna wyruszyła na zachód. Jechała drogą stanową nr 50 wstronę hrabstwa Lake, mijając po drodze ciągnące się bez końca gaje pomarańczowe. Okazało się, że „dom” Salema to wrzeczywistości pięcio-akrowa posiadłość otoczona murem zochry, położona opodal zrujnowanego miasteczka kolejowego Winter Garden. Do rezydencji należały także stajnie ibasen wyłożony terakotą, wszędzie wokół rosły wierzby ipalmy. Główny dom wstylu Mediterranean Revival* pochodził zlat 20. XX wieku. Usytuowany na wzgórzu nad lśniącym wsłońcu jeziorem, miał dach kryty rdzawymi hiszpańskimi dachówkami, kopuły oraz zacienione arkady.

– Lynn! Lynn! – zawołał na jej widok Salem igestem zaprosił do jadalni, gdzie goście oczwartej po południu jedli śniadanie. – Chodź, chodź – rzekł. – Usiądź znami1.

Posadził ją obok gościa honorowego, Abd al-Aziza al-Ibrahima. Był to brat księżniczki Dżawhary al-Ibrahim, czwartej iponoć ulubionej żony saudyjskiego króla Fahda. Dzięki ich uczuciu Ibrahimowie wyszli zcienia. Dżawhara przerwała dla Fahda poprzednie małżeństwo idała mu syna Abd al-Aziza, którego król bezgranicznie uwielbiał. Miejsce Dżawhary uboku króla otworzyło jej braciom wiele drzwi. Stali się wpływowymi przedsiębiorcami, wzbudzając zawiść iwywołując pomówienia wdworskich kręgach. Niedawno zaczęli inwestować wnieruchomości wOrlando2. Salem bin Laden prowadził firmę budowlaną, której los zależał od przychylności dworu, zależało mu na tym, by utrzymywać zIbrahimami bliskie stosunki.

Lynn zaczęła rozmowę, ale Ibrahim zamiast się wnią włączyć, tylko energicznie przeżuwał jedzenie. Salem nachylił się iszepnął do Lynn:

– Nie wolno ci przemawiać do niego bezpośrednio.

Dziewczyna speszyła się iumilkła. „Wco ja się wpakowałam?” – pomyślała.

Salem zabrał ją na zewnątrz ioprowadził po posiadłości. Był rachitycznym mężczyzną pod czterdziestkę, miał może sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, podkrążone oczy iszczupłą, nienawykłą do sportu sylwetkę. Palił papierosa za papierosem. Emanował jednak przy tym niezwykłym magnetyzmem, który, tak jak ijego majątek, przyciągał ludzi ipowodował, że krążyli wokół niego niczym satelity. Był zdolnym pilotem imówił olataniu zwypiekami na twarzy. Opowiedział Lynn ojednym ze swych braci, który odniósł obrażenia po kraksie niedaleko jeziora. Sprawiał wrażenie nerwowego inadpobudliwego, ale wzbudzał zaufanie.

Tego popołudnia Lynn zrozumiała, że została zaproszona na wyjątkowe przyjęcie, które najwidoczniej odbywało się bez przerwy ina całym świecie. Zabawa nie miała ani początku, ani końca iz pewnością to Salem wodził wniej rej. Nagle oznajmił, że wkrótce leci swoim prywatnym samolotem do Kalifornii, gdzie miał spotkać się zkimś wsprawie projektu filmowego zudziałem aktorki Brooke Shields3.

Zapadł wieczór. Do rezydencji zaczęli zjeżdżać się goście – głównie Saudyjczycy spędzający wakacje na Florydzie. Prócz nich zjawiło się też kilka Amerykanek wśrednim wieku, związanych zSalemem nićmi przyjaźni lub interesów. Lynn odnalazła wsalonie pianino Yamaha izaczęła grać. Nim odjechała, Salem poprosił, by wróciła nazajutrz. Przyjęcie miało trwać.

– Weź siostry iprzyjaciółki – polecił. – Potrzebujemy dziewcząt!

Gdy następnego dnia Lynn wraz zprzyjaciółką idwiema siostrami przybyła do posiadłości Salema, wsalonie czekał już zespół muzyczny. Wśród ogólnych wiwatów gospodarz postanowił zorganizować konkurs talentów, zwycięzca miał otrzymać pięć tysięcy dolarów wgotówce. Jury składało się tylko zjednej osoby: Salema.

Jedna zAmerykanek zagrała na pianinie izaśpiewała, zespół wykonał kilka numerów, Lynn też dała popis na pianinie. Ponieważ jej przyjaciółka nie miała zdolności muzycznych, wygłosiła mowę oprzebytym niedawno porodzie irozstaniu zmężem. Intymne zwierzenia obólu, jakiego może doświadczyć tylko kobieta, irozważania na temat cudu życia nieczęsto gościły na zdominowanych przez mężczyzn salonach saudyjskich pałaców idomów handlowych. Po jej wystąpieniu zapadła niezręczna cisza.

– Tak mi przykro – rzekł Salem do Lynn po konkursie. Poczuł sympatię do jej przyjaciółki iwspółczuł zpowodu rozstania zmężem. Wyciągnął plik banknotów, na oko jakieś tysiąc dolarów, ipowiedział: – Proszę, daj jej to.

W pewnym momencie do Lynn podeszła jedna zAmerykanek, która najprawdopodobniej pracowała zSalemem wOrlando. Odciągnęła ją na stronę.

– Wiesz, Salem naprawdę cię lubi – szepnęła.

– Myślisz, że mu się podobam?

Lynn nigdy nie zapomniała tego, co wtedy usłyszała: „Lynn, to dla ciebie wspaniała okazja. Jesteś młoda inie masz zobowiązań. On ci pokaże takie cuda izabierze wtakie miejsca… Gdybym była na twoim miejscu, nie wahałabym się ani chwili”4.

Salem bin Laden był stałym klientem AlamoArrow, dystrybutora ultralekkich, sportowych samolotów niedaleko San Antonio wTeksasie. Wpiątkowy wieczór, na krótko przed świętami Bożego Narodzenia, Bin Laden nieoczekiwanie zjawił się wsklepie izrobił duże zakupy: nabył samoloty iakcesoria do nich. Polecił, by cały towar dostarczyć na lotnisko izaładować na pokład jego prywatnego, dwusilnikowego jeta BAC-111. Kilka tygodni później wrócił do sklepu, by dokupić jeszcze więcej mikrolotów, wśród nich stary, zakamuflowany prototyp wojskowy, wyposażony niegdyś wwyrzutnię pocisków. Osprzęt bojowy został usunięty, ale jak wspomina jeden ze sprzedawców, George Harrington: „Bin Ladenowi itak się podobało”.

Mikroloty to małe samoloty typu otwartego (bez przedniej szyby) przeznaczone do latania amatorskiego. Wznoszą się na wysokość około tysiąca metrów ilecą ze średnią prędkością sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Są wyposażone wpojedynczy silnik owielkości zbliżonej do silników motocyklowych. Salem uwielbiał mikroloty – podobnie jak szybowce, za którymi też przepadał; dawały mu uczucie swobody jastrzębia, wolnego imuskanego przez wiatr. Ponieważ wArabii Saudyjskiej mikroloty zdelegalizowano ze względów bezpieczeństwa, zmuszony był przechowywać je wswoich rozlicznych azylach poza królestwem.

Pod koniec 1984 roku, przygotowując flotę do dużej królewskiej wyprawy łowieckiej wPakistanie, Salem zaczął gromadzić najnowsze modele mikrolotów, tak zwane Quicksilver. Wyobrażał sobie, że będzie to coś między Baśniami tysiąca ijednej nocy aprzygodami bohaterów doktora Seussa. Wyjaśnił sprzedawcom wAlamoArrow, że on ijego goście, czyli saudyjscy książęta, zamierzają obozować na pustyni ipolować tradycyjną metodą sokolniczą. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by zabrać ze sobą latające zabawki. Polecił George’owi Harringtonowi ijego współpracownikom zakup iprzygotowanie do wyprawy sześciometrowej towarowej przyczepy, która bezpiecznie przetransportuje mikroloty przez wyboiste pakistańskie drogi ipustynne szlaki.

U sławnego florydzkiego baloniarza Salem zamówił latający balon. Umieszczono na nim tabliczkę znapisem: „Na specjalne zamówienie Salema bin Ladena”. Zakupił też motocykl Honda Mini Trail ilekki czerwony jeep Chevy Blazer skonstruowany specjalnie do jazdy po pustyni, zdługimi światłami iwielkimi oponami. Wśrodku zainstalował radio owysokiej częstotliwości, aby wrazie zgubienia drogi czy utknięcia wpiasku móc się połączyć znajbliższym miastem wPakistanie. WNiemczech kupił ponadto klimatyzowany samochód campingowy Volkswagena znapędem na cztery koła, prysznicem ianeksem kuchennym. Harrington wspomina, że Bin Laden wyposażył go we „wszystkie gadżety, jakie udało mu się znaleźć”. Ekwipunek zakupiony wAmeryce przewieziono do Południowej Karoliny, gdzie rodzina Bin Ladenów współpracowała zfirmą transportową. Stamtąd sprzęt dostarczono do Zjednoczonych Emiratów Arabskich – małego królestwa wZatoce Perskiej, apotem do Karaczi, pakistańskiego miasta portowego5.

Salem lubił mieć wswojej świcie muzyków. Kiedy odkrył, że Harrington gra na gitarze, postanowił zabrać go ze sobą do Pakistanu, by przy okazji czuwał nad mikrolotami, którymi mieli latać saudyjscy książęta. Itak na kilka dni przed Bożym Narodzeniem Harrington, prostoduszny, potężnie zbudowany Teksańczyk, który nigdy przedtem nie opuścił kraju, nagle znalazł się wodrzutowcu lecącym do Londynu. Podróżował wtowarzystwie Dona Kesslera, należącego do świty amerykańskiego pilota, który po godzinach grywał na perkusji.

Zatrzymali się wposiadłości Salema pod Londynem. Po paru dniach, wwigilię Bożego Narodzenia, udali się na południe Francji, apotem do Salzburga wAustrii. Tam rozładowali bagaż ipojechali do kurortu narciarskiego wKitzbühel. Ponieważ decyzja owyprawie do Austrii zapadła ledwie kilka godzin wcześniej, nikt nie miał ze sobą sprzętu narciarskiego. Salem wymyślił więc, że weźmie ich do sklepu ikupi wszystkim narty, buty narciarskie, kurtki ispodnie do zjeżdżania. Po narciarskim szaleństwie wybrali się na proszone przyjęcie do willi Adnana Chaszukdżiego, znanego saudyjskiego handlarza bronią.

W domu gospodarza prócz wielu innych pomieszczeń była także dyskoteka ze sceną. Tego wieczoru wypełniały ją wyjątkowo głośne dźwięki, panował półmrok, asala roiła się od gości zArabii Saudyjskiej iEuropy. Salem ujął mikrofon wdłoń iogłosił, że zamierza dać występ. Wraz zGeorgem Harringtonem chwycili akustyczne gitary, wdarli się na scenę iwykonali klasyczny folkowo-barowy numer pod tytułem House of the Rising Sun.

W Nowym Orleanie jest dom,

A zwą go Wschodzące Słońce.

Sprowadził nieszczęście na wielu biednych chłopców,

Bóg wie, że ja jestem pośród nich…

W pamięci Harringtona zapisał się obraz nie najlepszego występu Salema: „Grał na gitarze co najmniej przeciętnie, aśpiewał jeszcze gorzej, ale nie sposób było go powstrzymać. Graliśmy tej nocy dla pełnej sali”6.

Wkrótce potem ekipa pojechała do Marbelli wHiszpanii, anastępnie do Kairu, gdzie postanowili spędzić sylwestra. Zatrzymali się na krótko wDżuddzie wArabii Saudyjskiej. Wkońcu trafili do Dubaju.

W tamtejszym hotelu Hyatt Harrington spotkał nową dziewczynę Salema zOrlando – Lynn Peghiny. Błyskawicznie nawiązała się między nimi nić porozumienia. Kim byli? Dwojgiem Amerykanów, którzy nagle wpadli wwir wielkiej przygody, latali zkraju do kraju iz trudem przyzwyczajali się do nowego świata. Lynn przyleciała właśnie zNowego Jorku, by dołączyć do ekspedycji wPakistanie. „Zdzisiejszej perspektywy sama nie mogę uwierzyć, że wwieku zaledwie dwudziestu czterech lat robiłam takie rzeczy” – mówiła potem. Salem zakwaterował ją wapartamencie zfortepianem, gdzie słuchali granych przez nią utworów Szopena.

Parę dni później Salem załadował Lynn iGeorge’a do swego Mitsubishi MU-2, przysadzistego turbośmigłowca krótkiego zasięgu. Podstarzały beduiński sługa wniósł na pokład zakapturzonego łowczego sokoła. George otrzymał walizkę, wktórej znajdowało się co najmniej dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów wgotówce oraz czeki podróżne. Zrozumiał wtedy, że jednym zjego zadań będzie nadzorowanie wydatków wpodróży. Wtedy też dołączył do nich Bengt Johansson, kudłaty szwedzki pilot inamiętny palacz tytoniu, jedna zosób najdłużej służących wzałodze pochodzącej zEuropy.

Celem podróży było Karaczi wPakistanie. Samolot przeciął pas startowy iwzbił się wpowietrze. „Był tak przeładowany, że kiedy wystartowaliśmy, wszyscy wiwatowali, że wogóle udało nam się wzlecieć – wspomina Lynn. – Aja myślałam: po co narażacie nas na takie niebezpieczeństwo?”7.

Salem spotkał się zprzebywającym wKaraczi saudyjskim dyplomatą. Wtrakcie podróży często odwiedzał miejscowych saudyjskich ambasadorów. Jego świta zatrzymała się wSheratonie, fortecy zbetonu iszkła uchodzącej za najlepszy hotel wmieście.

W Karaczi okazało się, że pakistańska armia nie zgodzi się na wwiezienie do kraju ani mikrolotów, ani balonów. Na wschodniej granicy stacjonowały indyjskie siły zbrojne wstanie pełnej gotowości. Wtym samym czasie za zachodnią granicą zAfganistanem trwała wojna partyzancka przeciwko wojskom sowieckim, które od czasu do czasu najeżdżały terytorium Pakistanu. Saudyjscy książęta fruwający beztrosko wmałych samolotach ilatających balonach bez żadnego nadzoru, zdawali się pakistańskim oficerom gwarancją katastrofy. Salem wykłócał się, wściekał ipróbował pociągać za rozmaite sznurki, lecz pakistańskie władze były nieugięte. Powiedziano mu, że ma odesłać swoje podniebne zabawki zpowrotem do Dubaju.

Frustracja Salema sięgała zenitu. Nazajutrz rano wezwał do siebie George’a Harringtona iBengta Johanssona ioświadczył im, że biorą Mitsubishi iwe trójkę lecą do Peszawaru – miasta wPakistanie, będącego areną afgańskich walk. Zpoczątku Salem wspomniał tylko, że musi tam załatwić „pewną sprawę”. Jak się okazało, miała ona związek zjego przyrodnim bratem Osamą. „To znaczy?”, spytałem, gdy Harrington opowiadał mi tę historię. Odrzekł mi na to: „Salem przyznał [wreszcie], że Peszawar to baza rebeliantów. Ja sam nigdy nie słyszałem otym mieście. Polityka międzynarodowa to nie moja działka. Salem mówił, że Osama jest wPeszawarze ipełni rolę łącznika między Ameryką, rządem saudyjskim iafgańskimi rebeliantami. Chciał się upewnić, że brat ma wszystko, czego mu potrzeba. Saudyjski rząd wysyłał, co się dało. Salem się upierał, że musi tam pojechać isprawdzić… no, czy wszystko dobrze”.

Jeszcze tego samego popołudnia cała trójka dotarła na miejsce, lądując na pasie ubitej ziemi – Harrington sam nie wiedział, czy to pas startowy, czy droga. Osama wraz ze swymi pomocnikami wyszedł im na spotkanie. „Pamiętam, że zaskoczył mnie jego wzrost. Był znacznie wyższy niż Salem”8.

Osama miał wtedy około dwudziestu siedmiu lat. Uwagę zwracał nie tylko jego wzrost, ale iciemna, splątana broda, która spływała zpoliczków ikończyła się poniżej podbródka, wydłużając jego wąską twarz. Jasne, brązowe oczy patrzyły porozumiewawczo, ale trzymał się na dystans. Regularnie przyjeżdżał do Pakistanu ze swego domu wsaudyjskiej Dżuddzie, nie przebywał na froncie stale. Był raczej fundatorem-satelitą. Wiedziony namową swych duchowych opiekunów, wspierał młodych Arabów, decydujących się zasilić szeregi rekrutów.

Salem oficjalnie przedstawił bratu swoich towarzyszy ze Szwecji iAmeryki. Osama, odziany wszaty iafgańską czapkę, odnosił się do nich dość zdawkowo, choć rękę Johanssona uścisnął zszacunkiem. Zczasem Bengt nauczył się, że rodzeństwo Salema okazywało najstarszemu bratu bezwarunkowy szacunek, udzielający się czasami także jego przyjaciołom, niezależnie od tego, jak niestosownie musieli wyglądać woczach Saudyjczyków9. Pojechali do siedziby Osamy iusiedli wkręgu. Bracia mówili między sobą po arabsku dwie godziny, po czym uraczono ich skromnym obiadem.

Salem często się zjawiał wtowarzystwie swoich zachodnich znajomych wmiejscach, gdzie kiedy indziej nie byliby mile widziani, ale nikt nie protestował przeciwko ich obecności. Harrington iJohansson itak nie mogli zrozumieć, oczym rozmawiano.

Po obiedzie Osama zabrał swoich gości na wycieczkę po ośrodkach pomocy humanitarnej na rzecz Afgańczyków, które wspomagał wokolicy Peszawaru. Zwiedzali obozy uchodźców, gdzie afgańscy cywile iwojownicy, pozbawieni dachu nad głową przez sowieckie bombardowania, mieszkali wprowizorycznych namiotach ischronach. Byli też wszpitalu, wktórym leżeli „ludzie zamputowanymi kończynami”. Ze zdumieniem słuchali opowieści ookrutnych bestialstwach Sowietów io tym, jak ranni rebelianci zniewzruszoną determinacją „chcieli wracać na front iwalczyć za Afganistan”. Odwiedzili sierociniec – wspomina Johansson – gdzie dzieci mieszkały „wmałych, betonowych blokach ispały na gołej ziemi”. Sieroty śpiewały na ich cześć piosenki10.

Salem nagrywał te scenki osobistą kamerą wideo – sporym, mało poręcznym aparatem. Wyglądało na to, że kręci amatorski film promujący pracę iosiągnięcia Osamy na polu charytatywnym.

„To była misja reporterska – mówił Harrington. – Film miał pokazywać, co się tam działo, ale nie pod kątem działań zbrojnych. Chodziło oaspekt finansowy”.

Po kilku dodatkowych przygodach wPakistanie cała trójka wróciła do Dubaju. Salem oświadczył, że musi się udać wniezapowiedzianą podróż służbową inie będzie go przez mniej więcej tydzień.

Amerykański baloniarz, który także należał do ekipy, zabrał George’a iLynn na krajoznawczy lot balonem nad piaskowymi wydmami emiratu. Traf chciał, że bryza znad zatoki ipustynne wiatry zaniosły ich wokolice pałacu miejscowego emira. Straże gniewnie wycelowały pistolety maszynowe wspokojnie dryfujący wpowietrzu żółto-czerwony balon.

„No to koniec” – pomyślał Harrington, pewien, że skończy jako „smuga krwi na trawniku wielkiego pana”. Na szczęście strażnicy nie otworzyli ognia11.

Przez jakiś czas nie było wieści od Salema. Harrington wiedział jednak, co się znim dzieje. Salem sam go poinformował, dokąd się wybiera.

Był wWaszyngtonie.

Wczesną zimą 1985 roku król Arabii Saudyjskiej Fahd przygotowywał się do spotkania na szczycie iuroczystej kolacji uprezydenta Ronalda Reagana. „Zjakiegoś powodu król chciał, by Salem zjawił się [w Waszyngtonie]” – wspomina Harrington. Bin Laden wyruszył więc natychmiast.

Nie była to nietypowa prośba. Jak mówi Mohamed Aszmawi, znajomy Salema izamożny saudyjski handlarz ropą, „Salem przybywał na wezwanie króla wdowolne miejsce na świecie”12.

Skomplikowane stosunki między królem Fahdem aRonaldem Reaganem okrywała tajemnica. Zimą roku 1985 nie było może państwa – prócz Wielkiej Brytanii – zktórym rząd Reagana utrzymywałby sekrety tej rangi, co zArabią Saudyjską. Amerykańska opinia publiczna nie miała pojęcia na przykład, że Reagan zezwolił na sprzedaż broni irańskim porywaczom, przetrzymującym amerykańskich zakładników wLibanie, by wten sposób wykupić ich zniewoli. Głównym uczestnikiem tych tajnych transakcji był blisko związany zsaudyjskim dworem Adnan Chaszukdżi. Wczerwcu 1984 roku na prośbę Roberta McFarlane’a, ówczesnego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego wadministracji Reagana, król Fahd zaczął potajemnie wykonywać comiesięczne przelewy na kwotę miliona dolarów. Pieniądze idące na kajmańskie konto bankowe miały wspierać antykomunistyczną partyzantkę Contras wNikaragui; Reagan uniknął dzięki temu oprotestowania oficjalnej pomocy finansowej przez Kongres. Według wieloletniego ambasadora Arabii Saudyjskiej wWaszyngtonie Bandara bin Sultana, królestwo nie widziało żadnego interesu wpomaganiu antykomunistycznym rebeliantom. „Miałem gdzieś partyzantkę Contras. Nie wiedziałem nawet, gdzie leży Nikaragua” – mówił później. McFarlane uważał jednak, że wsparcie finansowe uspokoi sytuację polityczną wAmeryce Środkowej izapewni Reaganowi reelekcję wlistopadowych wyborach. Saudyjczycy sypnęli groszem, aReagan odniósł miażdżące zwycięstwo13.

Na początku 1985 roku król Fahd poinformował Amerykanów, że zamierza podwoić kwotę cichych przelewów na kajmańskie konto. Wpóźnych latach zimnej wojny, wtajnych stosunkach obu państw przysługa goniła wprost przysługę. Wymagało to wyjątkowego zaufania idoskonałego porozumienia na najwyższym szczeblu. Wizyta króla Fahda wWaszyngtonie była więc sprawą wielkiej wagi.

Reagan, prawdziwy maestro wszelkich widowisk iceremonii, wlatach swego urzędowania nieraz się do nich uciekał. Tego wieczoru zamierzał dać zsiebie wszystko. Wrześką noc 11 lutego pod Biały Dom zajechały takie osobistości, jak: Yogi Berra – menedżer nowojorskiej drużyny baseballowej New York Yankees, wiceprezydent George Bush, gwiazda serialu telewizyjnego Dallas (opowiadającego ożyciu baronów naftowych) Linda Gray, prawdziwy baron naftowy zTeksasu Oscar Wyatt, aktorka Sigourney Weaver, atakże Donald iIvana Trumpowie. „Jakież emocje! Jaka śmietanka! To musi być Ronald Reagan!” – żartował Joe Piscopo, komik wpopularnym programie satyrycznym Saturday Night Live, który sam znalazł się na liście gości. „Król Arabii Saudyjskiej przyjeżdża, by zobaczyć, jak żyją prawdziwi królowie” – naigrawał się14.

Saudyjscy monarchowie zzasady nie podróżują zżonami. Król Fahd zabrał ze sobą Abd al-Aziza, swego jedenastoletniego syna, którego matką była księżniczka Dżawhara al-Ibrahim. Pojawili się wBiałym Domu wtradycyjnych saudyjskich szatach ichustach wczerwoną kratę. Król Fahd przekroczył już sześćdziesiątkę iznacznie przybrał na wadze, przez co ztrudem się poruszał. Jego pulchna twarz wciąż jednak miała dobrotliwy, chłopięcy wyraz.

Fahd tak uwielbiał Abd al-Aziza, swego najprawdopodobniej ostatniego syna, że nie szczędził grosza na to, by wkażdym zrozlicznych królewskich pałaców jego pokój wyposażony był wdokładnie te same zabawki, tapety ipościele – król chciał, by Abdul al-Aziz nigdy nie musiał tęsknić za domem. Prezydent Reagan także miał słabość do chłopca – zrobił sobie znim zdjęcie, osobiście oprowadził go po Gabinecie Owalnym, pokazał mu model wahadłowca kosmicznego, aw wieczór uroczystej kolacji posadził obok Sigourney Weaver. Królewski syn zwierzył się aktorce, że po wypełnieniu obowiązków zojcem ma nadzieję na wycieczkę do Disneylandu15.

Trudno sprecyzować, jaką rolę odegrał na waszyngtońskim szczycie Salem bin Laden. Jak wynika zpóźniejszego raportu francuskiego wywiadu, był wtedy uwikłany w„działalność Stanów Zjednoczonych” wAmeryce Środkowej. Choć wiele dokumentów dotyczących cichego saudyjskiego wsparcia nikaraguańskich Contras pozostaje niejawnych, te, które rząd amerykański postanowił odtajnić, nie dostarczają dowodów bezpośredniego udziału Salema. Podobnie jak saudyjski ambasador Bandar, Salem także „nie miał pojęcia, gdzie leży Nikaragua” – twierdzi jego znajomy zEuropy, który winnych częściach świata robił znim interesy wbranży zbrojeniowej. Adwokat, kilka lat później reprezentujący Bin Ladenów podczas procesu cywilnego wTeksasie, deklarował, że był kiedyś wposiadaniu zdjęcia, na którym Salem pozuje uboku Ronalda Reagana. Teczka ztym materiałem została jednak zniszczona podczas rutynowego czyszczenia archiwów. Salem nie pojawia się natomiast na żadnych zdjęciach dokumentujących wizytę króla Fahda, które zrobił personel Białego Domu.

Salem był wprawdzie najstarszym zpięćdziesięciorga czworga rodzeństwa, głową całego rodu Bin Ladenów, prezesem kilku międzynarodowych spółek iszczerym przyjacielem króla. Przede wszystkim jednak jego poddanym. Mógł otrzymać zarówno tajną dyplomatyczną misję wagi państwowej, jak ipolecenie zorganizowania przyjemnego wieczoru na mieście16.

A jednak tej zimy istniała inna ściśle tajna teczka, której zawartość także dotyczyła interesów między Fahdem aReaganem. Nie ulega wątpliwości, że Salem odegrał wtym przedsięwzięciu jakąś rolę. Chodziło opotajemne finansowanie przez USA iArabię Saudyjską antykomunistycznych rebeliantów walczących przeciwko oddziałom ZSRR wAfganistanie. Od sowieckiej inwazji wroku 1979 oba kraje wysłały afgańskim partyzantom po kilkaset milionów dolarów wgotówce oraz broń. Wydaje się całkiem prawdopodobne, że wtrakcie swego pobytu wWaszyngtonie Salem przekazał królowi lub wręcz osobiście dostarczył do Białego Domu materiał filmowy, na którym utrwalił owoce pracy humanitarnej Osamy na afgańskim froncie. Witając króla Fahda wBiałym Domu, prezydent Reagan dobitnie wyraził swe uznanie dla wsparcia, jakiego Arabia Saudyjska udzielała wówczas uchodźcom afgańskim na froncie wPakistanie. „Zapewniam, że zaangażowanie tych osób wpracę humanitarną porusza nas do głębi – mówił Reagan. – Pomoc saudyjska dla afgańskich wysiedleńców nie uszła naszej uwadze, Wasza Wysokość”.

W lutym 1985 roku głównym dostarczycielem saudyjskiej pomocy uchodźcom wPakistanie był właśnie Osama – przyrodni brat Salema. Wypowiedź Reagana podsuwa przypuszczenie, że prezydent zaznajomił się wcześniej zjakiegoś rodzaju sprawozdaniem zjego działalności. „Wszyscy wierzymy wjednego Boga – oświadczył Reagan. – Przelana krew Afgańczyków, ich wiara imęstwo są inspiracją do walki owolność na całym świecie”17.

Po latach, gdy Osama bin Laden wkraczał wwiek średni, zaczął pomału wyrzekać się swej dawnej tożsamości, na której zaważyły przywileje wynikające zurodzenia: przynależność do bogatego rodu Bin Ladenów oraz podległość królestwu Arabii Saudyjskiej. Gdy wkońcu wypowiedział wojnę saudyjskiej rodzinie królewskiej, wystąpił tym samym przeciw interesom własnego klanu. Decyzja ta musiała być dlań niesłychanie doniosła, bo Osama bardzo rzadko wspominał oniej publicznie. Każda jego wypowiedź na ten temat była zabarwiona tonem oskarżenia wobec saudyjskiego dworu opróby „skonfliktowania [go] zrodziną”. On sam nigdy otwarcie nie potępił ani nie wyparł się swego rodu, aokazjonalne oświadczenia Bin Ladenów, wktórych ci publicznie zapierali się Osamy, interpretował jako wynik nacisków ze strony saudyjskiego rządu18.

Po 11 września wielu tłumaczyło sobie radykalizm Osamy bin Ladena jako prostą wypadkową islamskiego odrodzenia politycznego, które zatrzęsło Bliskim Wschodem po roku 1979 oraz doświadczeń na froncie iumiejętności organizacyjnych, które nabył podczas wojny wAfganistanie. Kwestie te niewątpliwie przesądziły ojego dalszej drodze, ale jeśli uznać je za jedyne, łatwo przeoczyć skomplikowany stosunek Osamy do rodziny iojczyzny, które wzbudzały wnim na przemian to lojalność, to wstręt. Dynamika tych skrajnych uczuć odmieniła charakter Osamy iwpłynęła na wyznawane przez niego idee.

Utrzymanie tego, co się znim działo, wjak najściślejszej tajemnicy leżało zarówno winteresie Bin Ladenów, jak isaudyjskiego dworu.

Wyjątkowa historia rozkwitu rodziny Bin Ladenów wXX wieku jest fascynująca nie tylko ze względu na losy Osamy. Dla wielu krewnych zjego pokolenia więzy rodzinne były pojęciem płynnym i, co najważniejsze, niezbyt pewnym. Saga tego rodu podąża wślad za dziejami modernizacji ipotęgą całej Arabii Saudyjskiej, państwa młodego izarazem dziwnego, gdzie polityka do dziś rozgrywa się nie tyle między ludźmi, co klanami.

Już sama nazwa kraju – Arabia Saudyjska, „Arabia Saudów” – zawiera wsobie styl rządzenia królewskiej rodziny Saudów. Zakładanie partii politycznych jest surowo wzbronione, krzywo patrzy się nawet na stowarzyszenia, aspołeczności lokalne działają dość nieudolnie. Wspólnoty rodzinne ireligijne są głównym źródłem przynależności społecznej. Trudno powiedzieć, żeby Bin Ladenowie wiedli prym wsaudyjskim świecie biznesu, ale współpraca, jaką budowali przez dziesięciolecia zSaudami, okazała się ważna iwyjątkowa. Fundamentem partnerstwa między obydwoma rodami było wieloletnie, sięgające lat 50. XX wieku zaangażowanie Bin Ladenów wodbudowę irenowację Mekki iMedyny – świętych miast islamu – aprzez jakiś czas również Jerozolimy.

Pokolenie Bin Ladenów, do którego należał Osama, składało się zdwudziestu pięciu braci idwudziestu dziewięciu sióstr. Odziedziczyli oni znaczny majątek, lecz musieli się uporać zradykalnymi zmianami społeczno-kulturowymi. Państwo borykało się zbiedą, brakowało wnim powszechnej edukacji iuniwersytetów, arole społeczne były zgóry narzucone inienegocjowalne. Nad życiem publicznym iintelektualnym całkowicie dominowała religia ze swymi świętymi księgami iobrzędami; niewolnictwa nie tylko nie zakazywano, ale wręcz jawnie je praktykowano wpałacach króla ijego potomków.

Tymczasem ledwie dwadzieścia lat później, gdy pokolenie to wstępowało wdorosłość, znajdowało się już pod ostrzałem zachodnich koncepcji indywidualnego wyboru, błyszczących centrów handlowych, świata mody ifilmów zHollywood. Pojawił się alkohol, zmieniały normy seksualne. Świat zawrócił im wgłowach iległ niemalże uich stóp, bo każde znich otrzymywało roczne dywidendy idące wsetki tysięcy dolarów, jeśli nie więcej.

To oni, wraz zcałym pokoleniem wysoko urodzonych Saudyjczyków dorastających wczasach boomu ropy naftowej lat 70., tworzyli armię pionierów arabskiego postępu werze globalizacji. Bin Ladenowie należeli do pierwszych prywatnych właścicieli samolotów wArabii Saudyjskiej itak winteresach, jak iw życiu osobistym szybko dali się poznać jako wielbiciele technologii integrujących świat. To nie przypadek, że pierwszą znaczącą innowacją wterrorystycznej karierze Osamy był sprytnie wykorzystany telefon satelitarny. Tak samo nie bez znaczenia jest fakt, że katastrofy lotnicze zamerykańskimi pasażerami na pokładzie przewijały się wżyciu Bin Ladenów na długo przed 11 września.

Saga rodu stanowi też wyjątkowo wierną kronikę sojuszu między Stanami Zjednoczonymi aArabią Saudyjską wepoce naftowej – trudnej, azarazem nieuniknionej przyjaźni, wktórej obie strony kierowały się chciwością, na obu ciążyło brzemię tajemnicy, ażadna nie czuła pełnej satysfakcji. Nim Osama oficjalnie został terrorystą omiędzynarodowej sławie, jego rodzina inwestowała wStanach Zjednoczonych dużo więcej, niż się sądzi. Do braci isióstr Osamy należały między innymi amerykańskie galerie handlowe, kompleksy apartamentowców, spółdzielnie mieszkaniowe, luksusowe posiadłości, akcje spółek, sprywatyzowane więzienia wMassachusetts ilotnisko. Bin Ladenowie uczyli się na amerykańskich uniwersytetach, mieli wStanach przyjaciół ipartnerów biznesowych, adla swoich dzieci starali się oamerykańskie paszporty. Finansowali hollywoodzkie filmy, handlowali końmi pełnej krwi angielskiej zpiosenkarzem country Kennym Rogersem iwraz zDonaldem Trumpem negocjowali ceny na rynku nieruchomości. Ludzi takich jak George H. W. Bush, Jimmy Carter czy książę Karol uważali za przyjaciół rodziny. Istotna część tej Ameryki, której Osama wypowiedział wojnę, należała do Bin Ladenów – dosłownie iw przenośni. Ajednak, podobnie jak wprzypadku relacji między władzami USA iArabii Saudyjskiej, ich działalność wStanach okazała się ograniczona inietrwała. Antyamerykańska ideologia głoszona przez Osamę istosunek Bin Ladenów do niej były więc jeszcze bardziej skomplikowane.

Bin Ladenowie zawdzięczają swój międzynarodowy sukces głównie światowemu rynkowi ropy naftowej, który po roku 1973 przyniósł im fortunę. Ale nie tylko – ich kariera zrodziła się, zanim skonstruowano silniki spalinowe. Pokolenie Osamy należało do pierwszych urodzonych na saudyjskiej ziemi. Ich ojciec Mohamed, utalentowany twórca rodzinnej fortuny, przybył zwykutego wskale obronnego miasta położonego wwąskim kanionie, wodległym jemeńskim regionie Hadramaut. Należał do zuchwalców tworzących armię pionierów globalizacji – powolnej, bo dokonującej się jeszcze wczasach żaglowców ikolonialnych imperiów. Mohamed bin Laden poza fortuną przekazał swoim dzieciom ambitną wizję postępu wraz zpobożnością islamską, po czym wysłał je wświat.

*Mediterranean Revival to styl budowlany, który powstał wStanach Zjednoczonych wXIX wieku. Utrzymane wtym stylu budowle wyróżniająsię luźnymi nawiązaniami do hiszpańskiej architektury Renesansu oraz hiszpańskiej architektury kolonialnej, łącząc wsobie elementy stylu neobarokowego igotyku weneckiego. MediterraneanRevival był ulubionym stylem budowniczych pałaców inadmorskich willi wKalifornii ina Florydzie wlatach 20. i30. XX wieku – przyp. tłum.

CZĘŚĆ PIERWSZAPATRIARCHOWIERok 1900 do września 19671. Tułaczka

Gdy padł wół, zaczęły siękłopoty.

Wół należał do Awada Abuda bin Ladena, który na przełomie XIX iXX wieku mieszkał wpustynnej wiosce Gharn Baszireih na dnie kanionu Wadi Rakia. Kanion ten ma osiemdziesiąt kilometrów długości ibiegnie wpoprzek położonego wpołudniowej Arabii (na terenie dzisiejszego Jemenu) regionu Hadramaut, co dosłownie znaczy: „Śmierć jest pośród nas”. Nazwa nie wzięła się znikąd. Tamtejsza gleba składa się głównie zpiasku ikamieni prażonych przez okresowe susze, apo obu stronach sterczą jałowe, groźne urwiska.

Na początku XX wieku wśród ciernistych krzewów ikarłowatych drzew pasły się wielbłądy, osły ikozy. Wzakamarkach kanionu leżało może czterdzieści wiosek, mieszkało tam nie więcej niż dziesięć tysięcy osób1.

Dom Awada iskromny pas uprawianej przezeń ziemi leżały wpobliżu czteropiętrowej, prostopadłościennej baszty zmułowych cegieł zbudowanej niegdyś przez dwóch braci, Alego iAhmeda bin Ladenów. Sądząc zopowieści snutych przez potomków, żyli najprawdopodobniej wpoczątkach XIX wieku. Położona wcieniu zachodniej ściany kanionu rodzinna forteca Bin Ladenów znaczyła najwyższy punkt Gharn Baszireih.

Dawniej baszta służyła dwóm braciom za dom mieszkalny, ale za życia Awada była już wruinie iwyglądała jak zamek zpiasku ginący pod falą przypływu. Skupiska nowszych domów zmułowej cegły otaczały zbocze ustóp baszty niczym fartuch. Wokół wioski rozciągało się cztery czy osiem hektarów ziemi uprawnej, podzielonej na maleńkie poletka, każde owielkości około czterech arów. Wszystkie należały do rodziny Bin Ladenów.

Rolnictwo należało wtamtych czasach do niełatwych zajęć. Rytm życia chłopów uprawiających ziemię wyznaczały skąpe sezonowe opady deszczu. Po każdej ulewie mieszkańcy spieszyli, by pochwycić deszczówkę iskierować ją na pola uprawne. Jeśli im się udało, wtrakcie kolejnych kilku miesięcy mieli szansę zebrać plony pszenicy lub innych zbóż. Jeśli nie – bywało, że cierpieli głód2.

Po jednej ztakich ulew Awad bin Laden podjął decyzję, której skutki okazały się tragiczne. Postanowił wypożyczyć od mężczyzny zplemiona Al-Ubajdi wołu do pomocy na czas orki. Ród Al-Ubajdi cieszył się silną pozycją; jego członkowie patrolowali bezludne płaskowyże nad kanionem Rakia iuprawiali ziemię wdolinie. Najemca wołu nie mógł wtedy liczyć ani na ubezpieczenie, ani na żadną inną formę ochrony. Gdy wół padł niespodziewanie wzaprzęgu Awada, jego wierzyciel Bilawal nałożył nań karę, która wprzekazach rodzinnych uchodzi za mrożącą krew wżyłach: czterdzieści srebrnych riali. Grzywna nosiła znamiona haraczu, ale choć wwiosce mieszkało prawdopodobnie kilkuset Bin Ladenów, „wszyscy byli tak biedni, że nie mogli wesprzeć [Awada]”. Tak przynajmniej twierdzi Sajjid bin Laden, który do dziś mieszka wGharn Baszireih3.

Bin Ladenowie stanowili część plemienia Kenda, którego korzenie sięgały jeszcze Arabii przedmuzułmańskiej. WXVII wieku wpołudniowym Hadramaut klan ten zyskał znaczne wpływy. Kenda dało się poznać jako plemię możnowładców iszejków, ale ciągłe konflikty stopniowo doprowadziły do schyłku potęgi irozproszenia jego członków. Za życia Awada nie miało już nawet statusu zorganizowanej wspólnoty, wktórej istniałaby hierarchia władzy czy uzbrojona milicja. Bin Ladenowie stali się po prostu zwykłym rodem liczącym od czterystu do pięciuset osób, którzy stłoczyli się strachliwie wodziedziczonej po przodkach fortecznej wiosce iz trudem walczyli oprzetrwanie. Nie mieli szans przeciwstawić się zbrojnie swym wrogom.

Rodzina Bin Ladenów rozgałęziła się wcztery linie, zktórych każda wywodziła swój rodowód od Ahmeda, Alego, Mansura lub Zaida – budowniczych baszty iich braci. Wczasach Awada te cztery podklany zjednoczyły się izaczęły funkcjonować jako większy ród wramach jeszcze większego klanu Bin Ladenów.

Awad należał do linii Alego. Przekazywana ustnie rodzinna genealogia mówi, że był jego praprawnukiem. Opokoleniach pośrednich wiadomo niewiele, prócz tego, że Awad był jedynym potomkiem swego ojca Abuda. Odziedziczył wGharn Baszireih całą jego ziemię. Jak się okazało, był to nazbyt skromny majątek iAwad nie zdołał wypłacić się nim swemu wierzycielowi za padłego wołu4. Wkońcu Awad wynegocjował zBilawalem, że zamiast czterdziestu srebrnych riali, których nie miał, odda mu pod zastaw kilka hektarów ziemi. Bilawal przystał na daninę zpołowy zbiorów Awada do czasu uregulowania należności. Gdyby deszcze powróciły, być może Awad zdołałby zapracować na spłatę długu icała historia jego rodziny potoczyłaby się inaczej. WRakia nastała jednak dotkliwa susza. Awad nie był wstanie dostarczyć swemu wierzycielowi żadnych zysków, ato srodze rozgniewało Bilawala. Jak głosi rodzinna legenda, zagroził on, że zabije Awada, jeśli ten natychmiast nie uiści płatności lub nie przekaże mu wposiadanie całej ziemi.

W reakcji na to ultimatum Awad zdecydował się opuścić wioskę swoich przodków. Był kawalerem imógł swobodnie podróżować, zwłaszcza że od czasu śmierci wołu susza jak na złość robiła się coraz gorsza.

Emigracja była wHadramaut popularną strategią przetrwania, nawet gdy nad uciekinierem nie wisiała groźba egzekucji. Awad spakował więc dobytek iruszył przez rozległy płaskowyż. Zatrzymał się dopiero wsąsiednim kanionie Wadi Duan, około półtora dnia drogi na grzbiecie wielbłąda lub osła. Tam zaczął od nowa.

Kanion Wadi Duan leży ustóp przepastnego urwiska wysokiego na dwieście siedemdziesiąt metrów. Brzeg Morza Arabskiego oddalony jest oponad sto kilometrów. Ziemię pokrywają ciemnozielone drzewa daktylowe, rosnące dzięki sąsiedztwu koryta rzecznego. Według miejscowej legendy wzamierzchłych czasach żył tu klan olbrzymów, który ciosał kamienie spoczywające wgłębinach przepaści. Potem jednak ich arogancja sprowadziła na nich gniew boży iśmierć wpiaskowej burzy.

To tłumaczy pochodzenie zdumiewającej miejscowej architektury – przytulonych do skalnych ścian, pnących się ku niebu warownych grodów, ufortyfikowanych na całej wysokości na wypadek najazdu sąsiadów. Ze względów obronnych niższe piętra budynków nie mają okien, awąskie otwory wwyższych partiach projektuje się tak, by zwiększyć efektywność ostrzału.

Ówcześni Europejczycy uważali hadramskie kaniony za trudno dostępny obszar opanowany przez groźnych ksenofobów, coś na kształt „innego świata – białej plamy na mapie”. Wrzeczywistości Hadramaut nie był wcale trudno dostępny, ale jego mieszkańcy odznaczali się głęboką religijnością ichoć skądinąd słynęli zgościnności, nie zawsze odnosili się przyjaźnie do chrześcijańskich gości. Przez kilka tysięcy lat Hadramautczycy wiedli żywot tułaczy, podróżników, wędrownych kupców iprzedsiębiorców. Zportu wAl-Mukalli żeglowali na pokładach drewnianych statków dau aż do Indii Wschodnich, do Zanzibaru czy Abisynii (dzisiejsza Etiopia) lub przez Morze Czerwone na północ, do Mekki iKairu.

Niegdyś, przed wiekami, Hadramautczycy pod wodzą sabejskich królów cieszyli się wielkimi bogactwami, kontrolując wszystkie karawany handlowe eksportujące wświat mirrę ikadzidła produkowane zżywicy arabskich drzew. WEgipcie faraonów iw epoce imperium rzymskiego aromatyczny dym drogich kadzideł ijeszcze kosztowniejszej mirry uczynił ztych olejków jedne znajbardziej pożądanych towarów na świecie. Wstarożytnym Rzymie żadne nabożeństwo, żaden pogrzeb czy zaślubiny nie mogły się odbyć bez drażniącej nozdrza woni kadzidła. Dopiero wokresie schyłku imperium, gdy ascetyczni głosiciele nauki Chrystusa okrzyknęli olejki pachnidłem bluźnierców, handel podupadł iHadramaut ponownie pogrążył się wnędzy.

W VII wieku narodził się islam imężczyźni zHadramaut znów wypłynęli wmorze, tym razem jako żołnierze, by nawracać pogan na nową wiarę. Pozostawali na podbitych ziemiach jako strażnicy ikupcy, zrzadka obejmowali wysokie stanowiska urzędnicze. Wielu znich zachowało jednak przywiązanie do ojczystej ziemi. Na przełomie XIX iXX wieku zamożni Hadramautczycy masowo powracali do kanionów swych przodków, przywożąc majątki, których dorobili się wepoce kolonialnej. Inwestowali je na rodzimej ziemi, budując domy starców iprywatne posiadłości. Repatriantów zAzji iAfryki było tak wielu, że gdy wlatach 30. brytyjski oficer po raz pierwszy sporządzał oficjalny raport, ze zdziwieniem odkrył wśród miejscowych narzeczy język malajski isuahili6.

W czasie gdy Awad bin Laden przybył do Duan, Brytyjczycy wcielili cały kanion do utworzonego na tych ziemiach Protektoratu Adeńskiego. Był to sztuczny twór polityczny – wynalazek brytyjskich strategów – który wraz zinnymi nadmorskimi częściami Arabii miał służyć za bufor dla szlaków handlowych zIndii ichronić je przed zakusami Turcji iNiemiec. Miejscowym namiestnikiem brytyjskiego imperium był sułtan sprawujący władzę zkompleksu bielonych pałaców wAl-Mukalli. Jego włości leżały na odkrytym terenie nad brzegiem morza, astrzegła ich straż przyboczna złożona zafrykańskich niewolników. Krewni sułtana zbili majątek jako najemnicy indyjskiego nizama Hajdarabadu ina początku XX wieku byli zainteresowani już tylko wylegiwaniem się na zbytkownych hajdarabadzkich dworach. WAl-Mukalli rządziła wich imieniu dynastia wezyrów zrodziny Al-Mihdar, którzy zawędrowali nad morze zWadi Duan. Jeden znich, Sajjid Hamid al-Mihdar, sprawił na brytyjskim wysłanniku wrażenie „przylizanego iśliskiego typa, zgoła jowialnego, lecz okamiennym spojrzeniu”, który wykorzystywał stanowisko, by „zapewniać przywileje przyjaciołom zWadi Duan”*.

Rządy sułtanatu wAl-Mukalli odbiegały od ideału – dla namiestników jedynym narzędziem kontroli nad kanionami położonymi wgłębi lądu było przetrzymywanie zakładników ze znamienitych tamtejszych rodzin7. Gdy Awad bin Laden osiedlał się wDuan, realna władza nad ludnością kanionu nie należała ani do Brytyjczyków, ani do sułtanów wAl-Mukalli, tylko do Ba Surra – rodu miejscowych szejków, do których należał wzniesiony zsuszonych cegieł zamek Masna’a. Ówczesny możnowładca wrodzie Ba Surra miał dziesięć żon ibył ślepcem, lecz rządził twardą ręką. „Morderstwa praktycznie nie występują – zzadowoleniem relacjonował brytyjski oficer wswym raporcie do Londynu. – Morderców traci się przez wbicie sztyletu wzagłębienie nad obojczykiem”8.

Jeśli wierzyć obliczeniom rządców Ba Surra, wDuan mieszkało wówczas około dwudziestu tysięcy ludzi. Duańczycy mieli do dyspozycji prawie dwieście meczetów, ale tylko dwie małe szkoły, wktórych wykładano Koran. Brytyjska podróżniczka Freya Stark wswej wyprawie na początku lat 30. nie spotkała ani jednej kobiety, która umiałaby czytać. Zdrzew palmowych rosnących nad rzeką pozyskiwano surowce na sprzedaż, ana tarasach domów kilku zamożniejszych kupców hodowano pszczoły. Ich aromatyczny miód eksportowano; uchodził za afrodyzjak, zwłaszcza gdy spożywany był zmięsem. „To przystoi wyłącznie mężczyznom, bo nadmierne podniecanie kobiet uznawane jest za naganne” – notowała wzapiskach inna podróżniczka, Doreen Ingrams9.

Awad bin Laden nie bez powodu wybrał na schronienie przed gniewem Bilawala akurat kanion Duan. Pod rządami Ba Surrów słynął on jako kraina, gdzie żyło się wpokoju iharmonii, ato – według potomków Awada – należało wHadramaut do rzadkości. Nowy przybysz osiedlił się wRabat Baszan, miasteczku wtulonym wpołudniową ścianę kanionu iotoczonym palmami. Twierdza Ba Surrów leżała kilka kilometrów dalej. Brytyjski raport zlat 30. mówi, że wRabat Baszan mieszkało ośmiuset mężczyzn, którzy dysponowali stoma strzelbami. Zdaje się, że Awad nie miał tam zbyt wielu znajomych, ale miasteczko słynęło zgościnności, aon rwał się do pracy. Niewiele wiadomo owarunkach, wjakich przyszło mu żyć po przybyciu do Duan; jego historię przechowali wformie ustnego przekazu krewni wRakia, on zaś był już od nich dość daleko. Podobno pracował jako robotnik najemny wtutejszych niewielkich gospodarstwach. Radził sobie wystarczająco dobrze, by móc poślubić kobietę zmiasteczka.

Jego narzeczona pochodziła zrodziny Al-Madudi10. Mieli szóstkę dzieci: trzech synów itrzy córki. Chłopcy otrzymali imiona Mohamed, Abdullah iOmar. Ten ostatni zmarł jako dziecko, dzieląc powszechny jak na tamte czasy los. Imiona córek nie zachowały się wniczyjej pamięci; historie arabskich kobiet do dziś pomija się milczeniem. Niektóre źródła podają, że Mohamed urodził się wroku 1908, ale jest to data wnajlepszym razie przybliżona – wtradycji arabskiej nie obchodzi się urodzin, aw Duan nie było wtedy właściwie żadnej władzy administracyjnej, nie mówiąc orejestrze noworodków11.

Awad zdołał się zadomowić wRabat, ale pracował tak ciężko, że umarł jako młody jeszcze człowiek, prawdopodobnie zanim Mohamed iAbdullah osiągnęli wiek dojrzały12.

W Duan, podobnie jak wcałym Hadramaut, dobrobyt był uzależniony od regularnych zamorskich wypraw chłopców imłodych mężczyzn. Jeśli udało im się znaleźć zatrudnienie, po latach ciężkiej pracy mogli wysłać rodzinie pieniądze. Niektórzy opuszczali dom jako sześcio- lub siedmioletnie dzieci, inni brali ślub wwieku kilkunastu lat, apotem przez dwadzieścia lat mieszkali zdala od żon – wEtiopii, Egipcie czy Somalii – itam zawierali kolejne małżeństwa. Dla większości duańskich młodzieńców pytanie nie brzmiało czy, ale dokąd wyjechać.

Mogli liczyć tylko na nieoficjalnych agentów pracy opłacanych przez hadramauckich kupców, którzy prowadzili interesy wrozmaitych zagranicznych portach. Hadramautczycy okazywali sobie zaskakującą lojalność. Dzięki ich solidarności wXX wieku istniała już prężnie działająca diaspora, od Lewantu po południowo-wschodnią Azję. Wliście napisanym na początku XX wieku pewien ojciec przesyła dwóm synom wskazówki, jak najbezpieczniej pokonać drogę zHadramaut do Singapuru – podsuwa im kontakty do swoich przyjaciół wczterech różnych portach inakazuje chłopcom wysyłać do niego jak najwięcej pocztówek zdrogi. Ogólnie mówiąc, młodzieńcy zpółnocnych dolin Hadramaut wyruszali najczęściej do Azji Południowo-Wschodniej. Duańczycy chętniej obierali kurs na Afrykę albo podróżowali wgórę Morza Czerwonego.

Emigracja była dla Mohameda iAbdullaha bin Ladenów naturalną ścieżką. Osieroceni przez ojca, wplanowaniu podróży mogli liczyć na wsparcie krewnych matki lub wpływowych sąsiadów.

Najbogatszy człowiek wRabat nazywał się Sajjid Muhammad ibn Jasin ibył potomkiem proroka Mahometa. Był to człowiek „opodłużnej twarzy idużych, ładnych ustach”, który handlował bawełną na Morzu Czerwonym, aw domu hodował pszczoły izatrudniał etiopskich niewolników13. Jasinowie mieli znajomości wgłównym porcie wErytrei, Massawie. Inna znamienita duańska rodzina, której siedziba była oddalona okilka kilometrów od Rabat, miała krewnych wAddis Abebie izbiła tam niewielką fortunkę na handlu skórami. Mohamed bin Laden prawdopodobnie wykorzystał jeden ztych kontaktów. Itak najstarszy syn Awada, chłopiec wowym czasie najwyżej dwunastoletni, po raz pierwszy wżyciu wdrapał się po ścianie kanionu idołączył do jednej zkarawan, by wraz znią udać się do portu wAl-Mukalli.

Udało mu się przeżyć podróż. Znalazł pracę wEtiopii, ale wyprawa skończyła się katastrofą. Wustnych opowieściach kultywowanych przez Bin Ladenów zachowały się dwie wersje tej historii. Pierwszą znich przekazał rodzinie młodszy syn Awada, Abdullah. Według niego Mohamed trudnił się zamiataniem podłóg wsklepie lub innym drobnym przedsiębiorstwie, ajego przełożony był nieprzyjemnym człowiekiem ogniewnym usposobieniu, który miał zwyczaj nosić upasa pęk kluczy. Gdy pewnego dnia Mohamed czymś go rozgniewał, szef cisnął weń kluczami itrafił prosto wtwarz. Wskutek obrażeń Mohamed stracił oko. Zkolei Bin Ladenowie, którzy do dziś mieszkają wJemenie, utrzymują, że Mohamed pracował na placu budowy, gdy nagle zwysokiego budynku spadła żelazna belka, po czym odbiła się od ziemi iugodziła Mohameda woko. Tak czy inaczej, gdy starszy zBin Ladenów wkraczał wdorosłość, zamiast prawego oka miał wstawioną szklaną protezę14.

Po wypadku wrócił do Duan. Trzęsienie ziemi w1921 roku obróciło abisyński port wMassawie wperzynę ispowodowało załamanie się gospodarki wregionie. Mogło to skłonić Mohameda do kolejnej wyprawy; mieszkańcy Rabat twierdzą, że w1925 roku ponownie opuścił ojczyznę, tym razem zabierając ze sobą młodszego brata Abdullaha. Wrodzinne strony wrócili dopiero po dwudziestu pięciu latach. Jak utrzymują miejscowi krewni, matka chłopców zmarła jakiś czas po ich wyjeździe. Prawdopodobnie synowie nigdy już jej nie ujrzeli.

Udali się na wschodnie wybrzeże Morza Czerwonego do Dżuddy, miasta portowego, pełniącego funkcję głównej bramy wjazdowej dla muzułmanów pielgrzymujących do Mekki. Mieszkało tam wielu imigrantów zHadramaut, wtym zDuan, którzy trudnili się handlem lub pracowali fizycznie. Niektórzy osiedlali się wsamej Mekce.

Gdy Abdullah ruszył zDuan, miał dziewięć lub dziesięć lat. Mohamed był od niego jakieś pięć lat starszy. Tak wynika zopowieści, którą Abdullah przekazał rodzinie. Podróż, którą wtedy odbył, zapisała się wjego pamięci jako wyprawa pełna magii, cudów iBożej opatrzności. WAl-Mukalli udało im się dostać na pokład przeładowanego drewnianego dau. Opłynęli półwysep arabski iwypłynąwszy wMorze Czerwone, skierowali się na północ, by zejść na ląd wDżizanie, mieście oddalonym od Dżuddy ponad sześćset kilometrów. Stamtąd wyruszyli na piechotę, ale na pustynnym szlaku szybko stracili orientację. Nie mając co jeść, opadli zsił iniemal pogodzili się ze śmiercią, gdy rozpętała się piaskowa burza. Kiedy wiatr ustał, chłopcy ujrzeli farmę. Wśród jej nawodnionych upraw znaleźli pysznego, soczystego arbuza, który przywrócił im siły15.

W końcu dotarli do Dżuddy, cuchnącego miasta portowego opasanego murami zkamienia ikoralowca. Mieszkało wnim około dwudziestu pięciu tysięcy ludzi16. Chyba tylko dziecko zHadramaut, które nie znało nic prócz nędzy iwojen, mogło wtak małym mieście dostrzec iskierkę nadziei. Nie było tam ani jednej porządnej drogi, wszędzie panoszyły się zarazy. Ale Mohamed bin Laden pamiętał dumne wieże Duanu wzniesione zsuszonej cegły przez ludzi, którzy wrozmaitych niepozornych miejscach dorobili się dzięki łutowi szczęścia iwłasnej ciężkiej pracy. Mohamed marzył, by osiągnąć to samo.

W powietrzu wypełniającym mury Dżuddy „panowała wilgoć iatmosfera długiej starości itak wielkiego wycieńczenia, jakiego nie spotyka się wżadnym innym miejscu – pisał T. E. Lawrence, znany także jako Lawrence zArabii. – Czuło się jedynie starzyznę, wyziewy ciał ludzkich, duchotę łaźni ipot”**.

Latem temperatury wzrastały powyżej czterdziestu stopni, aciężki wiatr znad słonego Morza Czerwonego nie pozwalał nabrać tchu. „Gazety obracają się wzwykłe szmaty, siarka na łebku zapałki nie chce łapać iskry, aklucze wkieszeni pokrywają się rdzą” – narzekał brytyjski turysta. Każdego dnia po mieście poruszało się około pięciu tysięcy wielbłądów, które według obliczeń zarządcy Dżuddy pozostawiały na ulicach ponad sto trzydzieści ton łajna dziennie. „Towary na bazarach pokrywa tyle much, że nie sposób rozpoznać barwy produktu, nie przepędziwszy ich – pisał perski pielgrzym, Hossein Kazemzadeh. – Wieczorami, gdy kupcy zwijają stragany, muchy podążają za nimi do prywatnych domów, by tam szukać nowych łupów”17.

Droga do Mekki od ponad tysiąca lat wiodła przez Dżuddę. Na początku XX wieku miasto przyjmowało rokrocznie sto dwadzieścia tysięcy pielgrzymów, którzy pragnęli wziąć udział wdorocznym święcie hadżdż. Byli to muzułmanie ze wszystkich możliwych środowisk itradycji islamu. Przybywali zAfryki, Azji Południowo-Wschodniej, zIndii iEuropy. Wpozostałych miesiącach roku goście zjawiali się także zokazji pomniejszych pielgrzymek. Ich łodzie, zwane sambuk, zarzucały kotwice wgłębokich wodach portu. Jeszcze na pomoście tragarze wraz zprzewodnikami zaganiali pielgrzymów do niewygodnych baraków, gdzie zależnie od pochodzenia, segregowano ich na lepszych igorszych. Wielu znich po dopełnieniu obowiązku wobec Boga osiedlało się wDżuddzie. Ich potomkowie zmienili tutejszą prowincję, Hidżaz, wwielojęzyczny „kocioł wyznawców islamu ze wszystkich zakątków świata” – pisał Amin Rihani, który odbył pielgrzymkę do Mekki w1922 roku. Hossein Kazemzadeh pozostawił wswoich zapiskach świadectwo nędzy ibogactwa mieszkańców Dżuddy. Pisał: „niektórzy płacą kilka funtów za flakon perfum, wylewają je wcałości na głowę, po czym idą dalej. […] Zdrugiej strony widać też wynędzniałych ludzi żyjących wskrajnym ubóstwie, półnagich, leżących na skrajach ulic, szukających wytchnienia wcieniu zarośli”. Bogatsze rodziny zamieszkiwały wysokie kamienice wstylu tureckim, przyozdobione skałą koralową zpobliskiego nabrzeża. Okiennice zdrewnianych listew chłodziły powietrze wpokojach ichroniły kobiety przed wzrokiem przechodniów. Tymczasem ubodzy owijali się szmatami ispali wpiaszczystych alejkach18.

Ponieważ miasto nękały ciągłe epidemie cholery, powstające wEuropie ministerstwa zdrowia publicznego uznawały podróże zokazji hadżdżu za potencjalne źródło pandemii. Władze kolonialne starały się zorganizować sprawnie funkcjonujący system kwarantanny. Osmański doktor, który na przełomie XIX iXX wieku został wezwany do Dżuddy zpowodu zarazy, zastał „ogromne cmentarzysko rojące się od trupów, które wypełniały karawanseraje, meczety, kawiarnie iinne miejsca publiczne”. Zewsząd słyszał „krzyki mężczyzn, kobiet idzieci zmieszane zrykiem wielbłądów”19.

Harry St. John Bridger Philby, brytyjski poszukiwacz przygód, który wkrótce miał odegrać ważną rolę wrozwoju Dżuddy, przybył do miasta wlatach 20., czyli mniej więcej wtym samym czasie co Mohamed bin Laden. Ujrzał „galimatias bogactwa iubóstwa; wielkie posiadłości liderów handlu iprzedsiębiorczości ogrubych, koralowych ścianach przyozdobione od góry do dołu drewnianymi maswerkami, aobok zniszczone, poobijane nory; meczety małe iduże, których strzeliste minarety pną się ku niebu. […] Gdzie nie spojrzeć, razi kontrast między ciemnością aświatłem, plugastwem isplendorem, pyłem ibrudem. Anad tym wszystkim powiewają flagi narodów: Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii iWłoch, otoczone niezliczonymi herbami zjednoczonej Arabii”20.

Cała gospodarka Dżuddy opierała się na pieniądzach od pielgrzymów. Płacone przez nich podatki wynosiły wsumie trzy miliony funtów brytyjskich rocznie, akolejne cztery do pięciu milionów pątnicy zostawiali wkieszeniach kupców, właścicieli wielbłądów, przewodników ihotelarzy, którzy zajadle walczyli oklientów. Chciwość iagresywny styl nagabywania pielgrzymów wokresie szaleństwa hadżdżu przeszedł wDżuddzie do legendy. Średniowieczny podróżnik Ibn Dżubajr odnotował zdezaprobatą, że zapewne jeszcze przed pojawieniem się islamu założyciele miasta uczynili zniego „stary imajestatyczny przybytek” przyciągający turystów. „Mówi się, że Ewa, matka całej ludzkości, udawała się tu na wypoczynek […] Bóg jeden wie, dlaczego”21.

Otwarcie Kanału Sueskiego pod koniec XIX wieku uczyniło zMorza Czerwonego kolonialny stragan, na którym europejskie statki parowcowe, afrykańscy kupcy iarabscy pośrednicy walczyli ozyski iwpływy. Gdy Mohamed bin Laden przybył do Dżuddy, miasto było już prawdziwą kuźnią przedsiębiorczości.

Mohamed zaczął jako tragarz obsługujący pielgrzymów; skórzana teczka, wktórej nosił towary ibagaże, wisiała potem wjednym zjego gabinetów. Według Nadima bou Fakhreddine’a, który pracował dla rodziny wiele lat później, wpierwszych dniach po przybyciu do Dżuddy Mohamed ijego brat byli tak biedni, że układali się na nocny spoczynek wdole wykopanym wpiasku, za całe okrycie mając torby. Wkrótce Mohamed otworzył na straganie nad brzegiem morza małe stoisko zjadłem zrożna. Był to „niewielki punkt zjednym lub dwoma większymi naczyniami [do gotowania]” – wspomina Hassan al-Isa, robotnik pracujący zMohamedem wlatach 30. Wsprawozdaniu brytyjskiego dyplomaty na temat korzeni Bin Ladena czytamy, że wpoczątkach kariery „handlował owocami prosto zgrzbietu osła”. Spostrzeżenie to należy jednak rozumieć raczej metaforycznie niż dosłownie.

Mohamed postanowił zrobić karierę wbranży budowlanej. Zaczął szukać sobie dorywczych zajęć na rynku materiałów budowlanych. Skała koralowa ipasta osadowa stosowane wDżuddzie do konstruowania wielopiętrowych kamienic łatwo się kruszyły iwymagały ciągłego łatania oraz napraw. Dlatego, zwłaszcza wlatach 20., gdy Dżudda przez krótki czas cieszyła się względnym prosperity, stale poszukiwano murarzy do pracy wkopalniach koralowca oraz drobnych podwykonawców. W1931 roku młodemu Bin Ladenowi udało się założyć pierwszą małą firmę22.

Mohamed był atrakcyjnym mężczyzną oostrych rysach twarzy ikawowej karnacji. Jego ruchome szklane oko rozpraszało może co niektórych, ale Mohamed nadrabiał pogodnym usposobieniem iwrodzoną energią. Nie był zbyt wysoki – mierzył około stu siedemdziesięciu centymetrów – ale miał osobowość lidera iwdzięk dowcipnisia, aw towarzystwie ludzi czuł się jak ryba wwodzie. Razem zbratem dołączyli do prężnie działającej organizacji skupiającej mniejszość zHadramaut. Brali udział wtradycyjnych zabawach, zwłaszcza wtańcach iśpiewach zwanych zamal, które przypominały mężczyznom orodzinnych stronach. Al-Isa zapamiętał Mohameda iAbdullaha tańczących iśpiewających wDżuddzie do późnych godzin nocnych. „Byli bardzo skromni” – mówił. Bin Ladenowie lubili zwłaszcza jeden zzamali, według tradycji odśpiewywany zpistoletem trzymanym wdłoni iprzerywany rytualnymi strzałami wniebo. Wyśpiewywali zwerwą:

Skończyłem dziś szkołę,

Zegarek mam złoty.

A pistolet mój zsześcioma nabojami

Nie odpowiedział na moje salamalejkum23.

Bin Laden miał dar dostrzegania winnych talentu ipozyskiwania ich lojalności – uważa Amerykanin Gerald Auerbach, który później został jego pilotem. „Wiedział, kto wykona dane zadanie najlepiej. Wiedział, kiedy ktoś się starał, akiedy nie. Chyba po prostu się ztym urodził, albo miał smykałkę do inżynierki. Był wtym lepszy niż wiele znanych mi osób, które przeszły przez rozliczne szkoły”, wspominał. Al-Isa ujął to inaczej: „Był taki dobry itaki życzliwy, że wszyscy najlepsi rzemieślnicy chcieli pracować tylko znim”24.

Abdullah Haszan kontrolował dżuddański rynek walutowy, który dobrze prosperował. Srebrne talary Marii Teresy izłote monety przechodziły zrąk do rąk, aich ceny to szybowały wgórę, to spadały wdół. To Haszan dał Bin Ladenowi pierwsze duże zlecenie. Jak wspomina Al-Isa, chodziło o„serwis irenowację” okazałej kamienicy Haszana na starym mieście, która od czasu do czasu służyła lokalnym islamskim sędziom jako siedziba sądu. Bin Laden „wykonał parę łuków inaprawił kilka zepsutych rzeczy. To był uśmiech losu”. Ale nie tylko – Mohamed umiał bowiem wywiązywać się ze swych zadań szybko, aefekt końcowy zadowalał najkapryśniejsze gusta dżuddańskich bogaczy. Praca uHaszana pomogła mu postawić pierwsze kroki. Dzięki temu Mohamed wraz zAbdullahem mogli wprowadzić się do bardzo małego domu wpółnocnej części miasta25.

Niestety, we wczesnych latach 30. Wielki Kryzys spowodował upadek światowego rynku turystycznego. Pielgrzymi także przestali przybywać do Mekki. Liczba gości dramatycznie spadła, wefekcie podupadły także inne gałęzie przemysłu wbasenie Morza Czerwonego. Dżudda popadła wbiedę. Mohamed zrozumiał, że nie zdoła się utrzymać na rynku. Postanowił poszukać pracy, która przynosiłaby konkretne zyski, iwybrał się wdrogę przez rozległą, jałową pustynię, rozciągającą się na wschód od Dżuddy. Szczęśliwie dla niego doniosłe przemiany polityczne iekonomiczne zaczynały właśnie przeobrażać cały Półwysep Arabski. Wspólnym mianownikiem tych procesów była nafta, którą dysponował pewien bardzo niezwykły król.

2. Królewski garaż

W1902 roku Abd al-Aziz ibn Saud opuścił Kuwejt. Wziął ze sobą miecz, kilka wielbłądów igarstkę oddanych mu ludzi, by wimieniu klanu Saudów odzyskać opasane mułowym murem miasto Rijad razem znależącym do niego skromnym królestwem na Płaskowyżu Centralnym. Wminionych stuleciach Saudowie aż dwukrotnie obejmowali rządy nad tym wyludnionym, jałowym emiratem iza każdym razem wytrącali im go zrąk konkurenci zEgiptu lub imperium osmańskiego. Wczasie swej krucjaty Ibn Saud stoczył co najmniej pięćdziesiąt dwie bitwy na obszarze przekraczającym tysiąc kilometrów kwadratowych. Często takie potyczki ograniczały się do wrzasków ibezładnego nacierania głodnych, uzbrojonych wkarabiny jeźdźców na wielbłądach i piechurów zjednej bandy Beduinów na obozowisko drugiej. Ciągłe walki odcisnęły jednak swoje piętno. Gdy w1932 roku Ibn Saud mógł wkońcu ogłosić powstanie nowego królestwa Arabii Saudyjskiej, jego ramiona iciało pokrywały blizny, adotkliwa rana odniesiona podczas jednej zbitew powodowała, żekulał.

Król miał około stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu ibarczyste ramiona, więc gdy podróżował na grzbiecie wielbłąda, był widoczny na drugim końcu rozległego wąwozu. Podczas medżlisów*** górował nad niejednym podwładnym czy sługą, ale trzeba przyznać, że jego autorytet opierał się zarówno na budzeniu wpoddanych grozy, jak iroztaczaniu przed nimi wdzięku. Mawiał, że jest podobny do proroka Mahometa, bo tak jak on kochał „trzy rzeczy wżyciu”: kobiety, wonności imodlitwę. Wśród swoich szat zawsze nosił flakonik perfum, którymi skrapiał dłonie, ilekroć miał witać przybyszów; wten sposób pozwalał im poczuć swój zapach. Na jego twarzy wciąż gościł uwodzicielski, nieustępliwy uśmiech. Gdy siedział na tronie, często snuł niekończące się monologi pełne beduińskich porzekadeł ozdradzieckich lisach ijadowitych skorpionach. Był jednak umiejętnym, rzeczowym itrzeźwo myślącym politykiem, który rozumiał problemy etniczne, religijne ikolonialne swego ludu, aco za tym idzie potrafił zarządzać nim skuteczniej niż ktokolwiek przed nim. „Nie jestem człowiekiem wyobraźni – rzekł jednemu zgości. – Jestem człowiekiem faktów. Tylko one są mi posłuszne”1.

Opanowanie Hidżazu, czyli zachodniej części Półwyspu Arabskiego ze stolicą wDżuddzie, stanowiło ostatni etap kampanii Ibn Sauda. W 1926 roku osiągnął swój cel. Przyniosło mu to najokazalsze jak dotąd trofea: zwierzchność nad świętymi miastami islamu Mekką iMedyną wraz zpokaźnymi wpływami zpodatków płaconych przez pielgrzymów, ana dokładkę dostęp do Morza Czerwonego przez port wDżuddzie. Ibn Saud zdawał sobie sprawę, że ani jego armia prostackich analfabetów wprawionych wwalce na pustynnych stepach, ani islamscy duchowni nie wskórają wiele wkosmopolitycznej Dżuddzie. Zamiast atakować miasto zbrojnie, starał się zjednać sobie miejscowych przedsiębiorców. Przez rok oblegał mury miasta, wpędzając mieszkańców wjeszcze rozpaczliwszą nędzę niż ta, wktórej dotąd żyli. Oblężenie dobiegło końca, gdy dostojni dżuddańscy kupcy wręczyli Ibn Saudowi klucze do miasta. Od tamtej pory króla rzadko wnim widywano. Dopóki wpływy zpodatków zasilały jego skarbiec, wygodniej mu było pozostawać wdalekim Rijadzie – tam się czuł bezpieczniej. Wpojęciu Ibn Sauda, Hidżaz iwybrzeże Morza Czerwonego należały do stref zdradzieckich knowań Wielkiej Brytanii iWłoch.

Po zakończeniu Iwojny światowej iupadku imperium osmańskiego, Arabia stała się smakowitym kąskiem dla europejskich potęg kolonialnych. Chociaż ich siły doznały poważnego uszczerbku po stratach poniesionych na wojnie, nienasycony głód imperializmu natrętnie dawał osobie znać. Nigdy dotąd żaden najeźdźca zEuropy nie próbował podbić środkowej części Półwyspu Arabskiego – ta ziemia sprawiała wrażenie zbyt surowej iniedostępnej, by warta była zachodu. Chcąc udaremnić zakusy Turków, Wielka Brytania dotowała działania Ibn Sauda aż do roku 1925. Za pieniędzmi nie szła jednak przyjaźń, ai on nie zaufał nigdy Anglikom; wiedział, że prócz niego wspierają także szarifów Haszemite, jego rywali zMekki. Jak mówił, czuł się wobec Anglików „niczym zagniewany ojciec, który życzy synowi śmierci, choć natychmiast zgładziłby każdego, kto odrzekłby na to «Amen»”. Pragnął zapewnić sobie uAmerykanów ochronę przed intrygami Anglików, arównocześnie zzainteresowaniem obserwował rosnące wsiłę nazistowskie Niemcy. Miał zacofane, wręcz ksenofobiczne podejście do chrześcijan, nie wspominając ożydach. „Chwała niech będzie Bogu, albowiem przez czternaście stuleci nie było Żydów na moich ziemiach” – chwalił się członkom jednej zzagranicznych delegacji. Był przekonany, że żadna osoba wyznania żydowskiego nigdy nawet nie znalazła się wzasięgu jego wzroku. Gdy dyskutowano nad utworzeniem państwa Izrael, Ibn Saud twardo izapalczywie protestował. „Na szali leży mój osobisty honor” – burzył się. Ibn Saud pozostawał głęboko nieufny wobec ludzi wyznania niemuzułmańskiego. Pewnego razu zwesołym niedowierzaniem spytał goszczącego uniego chrześcijanina: „Pijecie whisky, gracie wkarty ijeszcze tańczycie zżonami swoich przyjaciół?”2.

Seks był prawdopodobnie największą pasją czy popędem wżyciu króla. W1930 roku oświadczył Anglikowi Philby’emu, że poślubił już wsumie sto trzydzieści pięć dziewic iokoło setki innych kobiet, lecz odtąd postanowił ograniczać się do dwóch nowych żon rocznie ze względu na podeszły wiek. Omijał islamskie prawo, które zezwala na posiadanie maksymalnie czterech żon naraz, na bieżąco żeniąc się irozwodząc. Poza tym utrzymywał dodatkową świtę kochanek iniewolnic. Jego pożądliwość miała wymiar polityczny, anawet militarny. „Państwowość saudyjska zawdzięczała trwałość związkom małżeńskim” – twierdzi historyk Madawi ar-Raszid. Ibn Saud często „poślubiał byłe żony lub córki swoich dawnych rywali iwrogów”3.

Szacunkowe dane na temat liczby niewolników wkrólestwie wahały się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Nie było tajemnicą, że wsamym pałacu króla wRijadzie służyło kilkaset osób. Jeśli nałożnica królewska urodziła syna, zwracano jej wolność, aw kilku odosobnionych przypadkach syn bywał nawet uznawany przez króla. Wsumie Ibn Saud przyznał się do spłodzenia czterdziestu pięciu synów, którzy zostali dzięki temu jego prawowitymi spadkobiercami. Liczba córek ipozostałych dzieci nie jest znana4.

Mimo rozwiązłości Ibn Saud żył wstrzemięźliwie iodznaczał się pobożnością. Nie pił, nie palił inie pozwalał swoim służącym nosić jedwabnych szat. Modlił się pięć razy dziennie. Na jego dworze prawie zawsze rozlegał się cichy brzęk filiżanek zkawą irytmiczny śpiew recytatorów Koranu. Król nigdy nie zwątpił, że został powołany przez Boga do piastowania rządów nad pustynnym królestwem. Robił więc wszystko, co wjego mocy, by odpowiedzieć na Boże wezwanie, iprzestrzegał jak mógł islamskiego prawa, resztę pozostawiając wrękach niebios. Wychował się na naukach surowego, mało tolerancyjnego odłamu islamu. Podczas gdy wHidżazie można było spotkać mistyków szyickich isunnickich, atakże nauczycieli islamu ze wszystkich szkół, jakie kiedykolwiek powstały wramach tradycji sunnickiej, na królewskim dworze wRijadzie znany był tylko stary, niezbyt postępowy odłam Mohameda Abd al-Wahhaba, osiemnastowiecznego kaznodziei niosącego swą naukę mieszkańcom pustynnych stepów, który odrzucał właściwie każdą formę ornamentacji, sztuki, muzyki czy technologii jako obrazoburczą ibluźnierczą. Na odległej pustyni wśrodkowej Arabii, jak opowiadał dżuddański architekt Sami Angawi, „jest tylko dzień lub noc, jest chłód lub skwar. Nie ma żadnych odcieni. Nawet dźwięk płynie tylko zjednej struny. […] Wszystko jest czarno-białe. Możesz być albo ze mną, albo przeciwko mnie”5.

Ortodoksyjna religijność wyznawców nauki Wahhaba nieustannie przysparzała Ibn Saudowi kłopotów, azwłaszcza Ichwan – organizacja militarna (znana też jako Braterstwo), do której Ibn Saud rekrutował radykalnych muzułmanów, by pomagali mu w