Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Sekrety Sztokholmu

Sekrety Sztokholmu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381170314

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Sekrety Sztokholmu

Lennie Lee kieruje popularnym magazynem dla mężczyzn, mieszka w luksusowym apartamencie i nieustannie otaczają go piękne kobiety. Ale dobra passa się kończy. Nakład leci w dół. Przyjaciele odwracają się od niego. I kiedy wszystko wydaje się zmierzać w złą stronę, znajo­my biznesmen zleca mu zorganizowanie imprezy stulecia. Czy pieniędzy wystarczy na rozwiązanie wszystkich problemów Lenniego?

Młoda dziennikarka Solveig Berg, szukając sensacji, popełnia karygodny błąd, traci pracę i zostaje zepchnięta na boczny tor. Pustka i samotność budzą mroczne wspomnienia. Solveig zrobi wszystko, żeby wrócić do gry.

Kiedy policja znajduje zwłoki modelki i blogerki Jennifer Leone, drogi Lenniego i Solveig się przecinają. Nieoczekiwanie dochodzi do wielu wstrząsających zdarzeń.

 

Sekrety Sztokholmu to trzymający w napięciu thriller, którego akcja rozgrywa się w pełnych blichtru restauracjach z wyższej półki i przeżywa­jącej kryzys redakcji. Książka opowiada o pogoni za uznaniem i miłością we współczesnym Sztokholmie i zadaje pytanie, komu tak naprawdę można zaufać w grze bez reguł.

Polecane książki

Niniejszy poradnik pomaga w zdobyciu wszystkich Trofeów, dostępnych w grze Heavy Rain. Tekst podzielony został na kilka rozdziałów, omawiających poszczególne kategorie wyzwań. Heavy Rain - trofea - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Brązowe (1) (Trofea) Brązo...
Niniejszy nieoficjalny poradnik do gry Batman: Arkham Knight zawiera bardzo szczegółowy opis przejścia wszystkich jej misji. Mowa tu zarówno o zadaniach z głównego wątku fabularnego gry, jak i o opcjonalnych zleceniach związanych między innymi z ratowaniem niewinnych osób czy pokonywaniem kolejnych ...
Pisząc o swoim domu, o starych fotografiach, krzyżykach, akwarelach (…), Królikowski proponuje Czytelnikowi sposób, w jaki on ma spojrzeć na dom swój własny, na zbiory swoich rodzinnych pamiątek. Autor „Gawęd" zaprasza do gry z pamięcią, uczy jak z każdego przedmiotu wysnuć narrację, jak przypis...
Lekko & zdrowo to seria wyjątkowych książek kulinarnych zawierających nieskomplikowane przepisy na bardzo smaczne dania. Każda z książek stanowi niezawodną pomoc w kuchni. Proponowane receptury zostały opracowane z myślą o polskich czytelnikach – zawierają składniki łatwo dostępne w naszych ...
Rok 2017 przynosi nam stulecie objawień fatimskich. Dla wszystkich czcicieli Matki Bożej ta okrągła rocznica jest wyjątkową sposobnością do głębokiej modlitwy i uwielbienia Maryi.   Modlitewnik jest nieocenioną pomocą dla każdego, kto pragnie zgłębiać i realizować w swoim życiu orędzie fatimskie prz...
Jak wydostać się z Czarnej D., czyli jak poradzić sobie z najgorszymi chwilami w życiu. "Jestem w czarnej dupie". Słyszałaś to kiedyś? - Wiele razy? -  No to wyobraź sobie. Przychodzę do ciebie i mówię, że jestem w czarnej dupie. Pewnie ryczę, znając mnie jem i nie mogę ci nic...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Hanna Lindberg

OkładkaStrona tytułowa

Historia w Sekretach Sztokholmu jest całkowicie zmyślona.

Wszelkie ewentualne podobieństwa z osobami fizycznymi bądź prawnymi są przypadkowe.

Jego zdjęcia nie udawały. Cycki i pośladki. Namiętne spojrzenia. Przeważnie nie więcej golizny niż w zwykłych reklamach mody. Seks się  sprzedaje – ale w przeciwieństwie do firm odzieżowych nie robił z tego tajemnicy. Zwykł myśleć, że to tak jak ze szczynami i gównem. Człowiek wchodzi w bramę i nic nie zauważa. Ale szczyny tam na niego czyhają, podstępne, bo niewidoczne, człowiek zdaje sobie z nich sprawę dopiero, gdy ostry smród uderzy go w nozdrza. Gówno jest zawsze gównem. Widać je, daje o sobie znać i nic nie udaje. Jego zdjęcia były gównem.

1Czwartek, 11 maja

Rano

Dziewięćdziesiąt dwa dni, dziesięć godzin i pięć minut minęło od katastrofy. Telefon milczał. Informator z policji w City, który wcześniej dawał jej cynk o wymierzonych w celebrytów akcjach antynarkotykowych, przestał dzwonić. Właściciel pubu, który wiedział, gdzie będą imprezować gwiazdy światowego formatu po przyjeździe do Sztokholmu, nie odpowiadał na jej esemesy. Nawet piarowcy się nie odzywali.

Po tym, co się stało wiosną, była spalona.

Nikt nie chciał, żeby kojarzono go z Solveig Berg.

Wzięła laptopa ze stolika nocnego, otworzyła go i weszła na Sthlm Confidential, bloga, którego założyła w furii tego samego dnia, gdy wyrzucono ją z pracy. Kreśliła wtedy wielkie plany, blog miał zawierać wszystko od krótkich newsów ze świata show-biznesu po śledztwa dziennikarskie i demaskacje. Coś, o czym wszyscy by mówili. Miał być jej biletem powrotnym.

Otwarte drzwi sypialni. Spojrzała przez nie na dwupokojowe mieszkanie w bloku z lat czterdziestych na Skebokvarnsvägen w Högdalen. Ściany pokrywał materiał wyciszający hałasy dobiegające z zewnątrz. Te makatki z nomadami i wielbłądami kupiła dla niej w Maroku jej najlepsza, a obecnie jedyna przyjaciółka Fatima Niemi. Wzrok Solveig zatrzymał się na trąbce, którą dostała od ojca. Micke Berg był taksówkarzem, ale jego życie kręciło się wokół zespołu jazzowego.

Kubek po kawie stał wciąż tak, jak go wczoraj zostawiła, pełen zgniecionych papierków po karmelkach lukrecjowych. Siedziała w nocy zdecydowanie za długo.

Znowu.

Zmęczenie zaczynało się już na dobre zadomawiać w jej głowie. Kiedy jej kontakty poszły z dymem, była zmuszona szukać innych kanałów. Pisać o tym, co publikowano w mediach społecznościowych. Na przykład.

Późnym wieczorem dodała dwa wpisy.

23.57:11 Zwariowane koty, które po prostu musisz zobaczyć

00.45:35 19 największych wpadek Pera Morberga przed kamerą

Proste chwyty, które powinny zadziałać.

Wyszukała zdjęcia wydurniających się kotów i dodała do nich dymki dialogowe. Redaktor naczelny w jej byłym miejscu pracy nazywał to śmiekotkami i twierdził, że zwierzęta są na najlepszej drodze, żeby prześcignąć w internecie pornografię. W Stanach istniały nawet strony internetowe, których sukces opierał się w całości właśnie na takich kotach.

Siedem odsłon strony.

Zero udostępnień na Facebooku.

Solveig zatrzasnęła komputer.

„Więcej cierpliwości”, powtórzyła sobie. Treść jest w porządku. Okej, grupa docelowa zmieniła się może nieco w porównaniu z tym, co pierwotnie zakładała. To, co teraz robiła, nie miało wiele wspólnego z newsami i ważnymi śledztwami dziennikarskimi, ale najpierw musi przecież jakoś ściągnąć ludzi na swojego bloga. Wtedy ruszy z innymi projektami.

Spod podłogi dobiegł ją przytłumiony furkot.

Czyżby było aż tak późno?

Domyślała się, że to bzyczenie igły, która właśnie wstrzykuje komuś farbę pod skórę w studiu tatuażu na parterze. Powinna już wreszcie wstać. Włączyć ekspres do kawy i stworzyć kilka wpisów. Zaplanować większe zadania, te, które miały nadejść.

Ale leżała dalej.

Usłyszała coś jakby kapanie.

Padało?

Zaledwie trzy miesiące temu była obiecującą dwudziestopięcioletnią reporterką. Jej pracodawca – „Newsfeed24” – w ciągu dwóch lat, które tam spędziła, rozwinął się i był teraz jednym z największych portali informacyjnych. Kluczem do jego sukcesu okazał się dobór odpowiedniej perspektywy i sposobu prezentacji. Wiadomości pisano z werwą i humorem. Nierzadko miały formę list z podpunktami. Poruszały i skłaniały do działania, czytelnicy ekscytowali się nimi i dzielili z innymi. Co tydzień Solveig dostawała tysiące maili od czytelników, założono nawet o niej wątek na popularnym forum internetowym „Flashback”. „Czy ktoś zna jakieś plotki o Solveig Berg?”. Lubiła to wszystko – to, że ją czytano i na nią patrzono – chociaż najbardziej brakowało jej panującego w redakcji poczucia wspólnoty. Tego, jak reporterzy i redaktorzy trzymali się razem. Wspólnie śmiali się z historyjek o tortach w kształcie krocza na amerykańskich imprezach baby shower i zaparkowanych samochodach, które nagle zapadały się w tajemnicze leje. Poklepywali się po plecach z uznaniem, kiedy ujawniono jakiś skandal, choćby po zdemaskowaniu słynnych blogerów, którzy popełniali machlojki podatkowe, odliczając sobie od podatku wycieczki do Tajlandii, czy posłów na Riksdag, którzy udzielają się w internecie na rasistowskich forach, i przedstawicieli elit gospodarczych włóczących się po seksklubach. Wspierali się wzajemnie, kiedy komentarze stawały się zbyt osobiste. Solveig pomyślała o legendarnych już wypadach wieczorem na piwo do Pelikana, restauracji na Södermalm. O tych wszystkich afterparty.

Westchnęła.

Jedna niefortunna pomyłka i wszystko runęło. Znowu wylądowała w Howdy Burger na Vasagatan, w sieciówce z drogimi hamburgerami. W ciągu dnia roznosiła jedzenie i butelki z piwem, żeby mieć za co opłacić czynsz. Nocami walczyła ze swoim blogiem.

Kapanie nie ustawało.

Podniosła książkę, która leżała na podłodze. Bądź sobą, zmień świat (czy nadeszła już pora?). Zostawił ją w restauracji jeden z gości. Kolejna z zalewu poradników samorozwojowych. Obiecywała, że prostymi środkami uda się zyskać zupełnie nową perspektywę na własne życie. Obiecywała zdrowie i bogactwo. Jedyne, czego nie obiecywała, to że znajdzie się w niej jakąkolwiek odpowiedź – za to stawiała całą masę pytań. Życie Solveig nie było już w stanie pomieścić dalszych znaków zapytania, to akurat nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Ale to nie dlatego czytała tę książkę. Ciekawił ją mężczyzna, który ją zostawił.

Solveig nie udało się przeczytać więcej niż kilka linijek.

Dlaczego pachniało tu zawilgoconą pralnią?

Prześcieradło wyszło spod materaca i okręciło się Solveig dookoła nogi. Wyplątała się z niego, zrzuciła z siebie kołdrę i wstała.

W korytarzu dźwięk zrobił się wyraźniejszy.

Zatrzymała się w progu kuchni.

Zlew był po brzegi wypełniony wodą, rozlewała się z niego na blat oraz kuchenkę i ściekała po szafkach. Całą podłogę pokrywała woda.

Zapomniała zakręcić kran.

Zerwała się z miejsca i zakręciła wodę. Przeklinając, ciskała na ziemię wszystkie ścierki, które tylko wpadły jej w ręce. Już podniosła telefon, żeby zadzwonić do taty, ale ostatecznie zmieniła zdanie.

Fatima Niemi odebrała po czwartym sygnale.

– Musimy gdzieś wyjść dzisiaj wieczorem – zakomunikowała Solveig.

2Czwartek, 11 maja

Po południu

Lennie Lee rzadko bywał zdenerwowany i z całą pewnością nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś kazał mu czekać. Jako znany fotograf i główny wydawca własnej gazety „Glam Magazine” osiągnął już ten punkt w życiu, kiedy większość rzeczy odbywała się na jego warunkach. Teraz siedział jednak sam przy stole w Boquarii, restauracji tapas w Moodgallerien w City, a przed nim stał prawie pusty kufel piwa.

Dlaczego nie przyszedł?

Lennie rozejrzał się po lokalu. Wapnowane ściany, ciemna podłoga. Kucharze w białych czapkach przygotowywali jedzenie na oczach gości. Ci zaś byli na wskroś eleganccy. Dobrze ubrani finansiści ze Stureplan, którzy kończyli wydłużoną przerwę na lunch filiżanką espresso. Młodsi mężczyźni i kobiety, przedstawiciele wolnych zawodów, w swobodnych, lecz starannie przemyślanych strojach. Ludzie z branży modowej pracujący w siedzibie głównej szwedzkiego potentata odzieżowego na Mäster Samuelsgatan.

Lennie opróżnił kufel.

Kilka godzin wcześniej chodził po domu w szlafroku i kapciach. Leniwy poranek w środku tygodnia. Wolność. Uwielbiał sam dysponować swoim czasem. Normalna praca od dziewiątej do piątej była dla niego nie do pomyślenia, symbolizowała wszystko, od czego pragnął uciec, wyjeżdżając niegdyś z małomiasteczkowego Tranås do Sztokholmu. Po długim śniadaniu ze swoją dziewczyną Mariką Glans ściągnął z internetu kilka brytyjskich magazynów i położył się z iPadem na sofie. Kiedy właśnie doszedł do wniosku, że ostatnie okładki „Maxima” i „GQ” nawet nie umywały się do „Glam Magazine”, zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony, ale Lennie mimo wszystko zdecydował się odebrać.

Głęboki męski głos odezwał się po drugiej stronie.

Jakob Adler chciał się z nim spotkać.

***

Z głośników dobiegała przytłumiona lounge music. Goście, którzy przyszli tutaj na lunch, zaczęli się przerzedzać. Lennie wziął wykałaczkę ze stojaka na stole, złamał ją i sięgnął po następną. Rozprysła się na małe drzazgi.

Jakob Adler.

Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie.

Niedługo minie dziesięć lat. Lennie pracował nad reportażem o przestępczości zorganizowanej w Sztokholmie i nawiązał kontakt z mężczyzną, który twierdził, że dowodzi rozrastającą się siatką zawodowych przestępców: Jakob Adler, wtedy trzydziestoletni, wychowany w Hässelby na przedmieściach Sztokholmu. Z jakiegoś powodu Lennie sądził, że trudno będzie skłonić go do mówienia, ale Jakob okazał się zaskakująco otwarty. Uprzejmy i elokwentny. Wręcz do tego stopnia, że Lenniego naszły wątpliwości, czy wybrał odpowiednie miejsce na sesję fotograficzną. Ale Jakob chciał, żeby zdjęcia cyknięto mu na siłowni w surowej piwnicy na Vasastan. Później Lennie je obrobił, dodał ziarnisty efekt i zwiększył kontrasty, tak żeby wyglądały jak dokumentalne przepuszczone ze dwadzieścia razy przez kopiarkę. Rezultat: nieobliczalny gangster. Ktoś, z kim nie chciałoby się zadrzeć.

Lennie uśmiechnął się na to wspomnienie.

W ostatnich latach Adler skończył z przestępczością i został przedsiębiorcą. Mówiono, że wszedł do branży gastronomicznej jako inwestor, ale Lennie nie wiedział nic na pewno. Może Jakob potrzebował teraz nowych zdjęć w bardziej reprezentacyjnym otoczeniu. W jakimś mieszczańskim salonie. Z barkiem. Ciężkimi meblami chesterfield. Z czymś, co pasowałoby do „DI Weekend”, ucieleśniającego prestiż weekendowego dodatku do „Dagens Industri”.

Kelner rozstawiał kieliszki, przygotowując stoły na wieczór. Umówili się na spotkanie o drugiej, ale Lennie zjawił się na miejscu dwadzieścia minut wcześniej. Nawet jeśli był przyzwyczajony, że zawsze dostaje stolik, chciał mieć stuprocentową pewność, że tym razem też tak będzie. Bo gdyby chodziło o to co zwykle, czyli o dziewczyny na utrzymane w sekrecie prywatne imprezy, to za sznureczki pociągałby fiński asystent Jakoba. Adler bardzo rzadko dzwonił gdzieś osobiście.

Lennie wyjrzał przez okno. Na zewnątrz ludzie pośpiesznie przemykali Jakobsbergsgatan. Jego kufel nadal stał pusty. Zaczął liczyć, ile razy ktoś z obsługi przejdzie obok, nie pytając go, czy chciałby jeszcze jedno piwo. Co tu się w ogóle wyrabia? Czy go nie rozpoznali? Nagle zaczął we wszystkim dostrzegać jakieś niedociągnięcia. Okruszki chleba na podłodze. Plamy na lampach. Swąd palonego tłuszczu. Dlaczego właściciel nie pilnował, żeby pracownicy porządnie sprzątali i robili coś pożytecznego, kiedy akurat nie działo się nic innego?

Zbliżała się trzecia.

Czyżby coś przeszkodziło Jakobowi Adlerowi?

Lennie zastanowił się nad rzeczami, które mogły mu stanąć na drodze.

Korki. Ważne kontakty. Większe interesy.

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

W wejściu pojawił się bardzo stylowo ubrany mężczyzna. Teczka i pasek pasowały do oksfordów od Johna Lobba.

Lennie podniósł się tak energicznie, że krzesło aż zaszurało po podłodze.

– Dobrze cię widzieć. – Jakob Adler uścisnął mu rękę i poklepał go między łopatkami.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Wszystko w porządku?

– Jak najbardziej, dziękuję – powiedział Jakob, a kiedy zobaczył pusty kufel, głośno się zaśmiał. – Suszyło cię?

Usiedli naprzeciwko siebie. Jakob Adler na sofie z widokiem na całą restaurację, Lennie na krześle. Zegarek Breitling uderzył o blat, kiedy Jakob położył ręce na stole. Tatuaże zniknęły, ale na podstawie szarych śladów można było wywnioskować, gdzie się wcześniej znajdowały: na rękach, ramionach, na górze szyi i na karku. Włosy uczesane z przedziałkiem po boku, lśniące od pomady, broda starannie przycięta i idealnie leżący garnitur od Cornelianiego. Nie pozostawiało to najmniejszych wątpliwości. Jakob Adler był teraz biznesmenem.

Podszedł kelner. Lennie zdążył już kilka razy przestudiować całe menu i wiedział, co chce zamówić. Grillowane krewetki i małe hiszpańskie papryczki pimientos de padrón na przystawkę. A potem prosię z rotisserie z podwójnie smażonymi frytkami i truflowym aioli. Jakob Adler potakiwał z aprobatą, zdecydował się na to samo, ale poprosił dodatkowo o wędzony sos.

Kelner się zawahał.

– Właściwie to nie zmieniamy nic w potrawach.

– Mogę go dostać czy nie? – zapytał Jakob Adler.

– Spytam kucharza, co się da zrobić. Czego się panowie napiją?

– Jakiegoś dobrego piwa.

– Puttin’ in Hours. Amerykańskie pale ale ważone z czterech gatunków szwedzkiego słodu i…

– Świetnie – przerwał mu Jakob i zdjął marynarkę. – Jeśli tylko jest dobre.

– Dla mnie to samo – powiedział Lennie.

Kelner podziękował za zamówienie.

Zapadła cisza.

Lennie zaczął niezobowiązującą rozmowę. Była to ciężka sztuka. Bez zdolności towarzyskich nigdy nie zaszedłby jednak tak wysoko. Kobiety miał po swojej stronie, śmiały się z jego dowcipów, a mężczyźni traktowali go raczej jako świetnego kompana niż jako zagrożenie. Wszyscy kolegowali się z Lenniem Lee.

– Pracujemy teraz pełną parą. Redakcja siedzi właśnie nad nowym numerem, deadline’y i te sprawy, sam rozumiesz. Potem ruszamy w trasę. Laski i hektolitry piwa, ludzie muszą dostać to, na co zasłużyli…

Jakob Adler pochylił się nad stołem.

Lennie zamilkł.

– Za trzy tygodnie, dwudziestego piątego maja, kończę czterdzieści lat – powiedział Adler.

– Wszystkiego naj…

– Organizuję przyjęcie. Ale nie jakąś tam zwyczajną posiadówę. Nie będzie to żadna impreza rodzinna. – Jakob Adler mówił uroczyście. – Chcę dwadzieścia pięć twoich najlepszych i najelegantszych dziewczyn.

Lennie przytaknął. Dziewczyny były podstawą jego działalności. To na tym zbudował swoje życie. Miał już na koncie organizację castingów do setek imprez. Poczynając od zamkniętych kolacji w męskim gronie dla elit gospodarczych, a kończąc na wieczorach kawalerskich dla synów miliarderów i przyjęciach dla biznesmenów z Arabii Saudyjskiej organizowanych na ekskluzywnych łodziach w archipelagu. Kurczący się nakład gazety sprawiał, że interesy rozwijane na boku stawały się coraz ważniejsze. „Podobnie jak w przypadku zespołów rockowych”, jak zwykł myśleć. Im mniej płyt sprzedają, tym więcej czasu spędzają w trasach. Chodziło o to, żeby być tam, gdzie są czytelnicy. Wabić ich czymś innym. Imprezy tematyczne i podróże w męskim gronie oraz kursy podrywania, na których dawał specjalną gwarancję „zaliczenia”.

– Chciałbym jakiś pałac – ciągnął Adler. – Moi goście mają czuć się jak królowie. Ma być tam wszystko. Homary i najlepsze mięso. Szampan, wódka, cygara. I chciałbym, żebyś ty to dla mnie zorganizował.

Na twarzy malowało mu się skupienie.

– Załatwisz to?

– Oczywiście – zapewnił Lennie.

Kelner przyszedł z przystawkami. Gambas z ciemnymi wzorkami od grilla i skąpane w oliwie, małe, faszerowane serem papryczki padrón w okrągłych ceramicznych miseczkach. Jakob odgryzł końcówkę papryczki. Przeżuwał ją zamyślony.

– Rozumiemy się, jeśli mówię, że oczekuję… – wyjrzał przez okno na źle zaparkowany samochód – …klasy światowej?

– Bez dwóch zdań.

– Dostaniesz pięć.

– Jak to pięć? – zapytał Lennie.

Jakob Adler wyszczerzył się tak szeroko, że z tyłu przy górnych zębach było mu widać jedzenie.

– Milionów.

Lennie przełknął ślinę. Pięć milionów. To więcej niż łączny zysk, który przyniosło mu przez te wszystkie lata wydawanie gazety. Przynajmniej według deklaracji podatkowych. Sprytnie wszystko księgował i co tylko się dało, załatwiał na czarno: hostessy na imprezy, trasy po knajpach, a nawet część zleceń od reklamodawców. Ale brzmiało to zbyt pięknie, żeby mogło być prawdą.

Jakob Adler obniżył głos.

– Ale wszystko ma być dopięte na ostatni guzik. Co do najmniejszego szczegółu. Wszystko ma pójść w najgorszym razie idealnie. Ludzie mają mówić o tej imprezie przez dekady.

– Rozumie się samo przez się – zapewnił Lennie.

Zadzwoniła komórka Adlera.

– Muszę odebrać. – Podniósł się i odszedł.

Lennie został na swoim miejscu i oswajał się z tym, co przed chwilą usłyszał. Robota idealna. Sama myśl przyprawiała go o zawroty głowy. Miał wyreżyserować przyjęcie urodzinowe. Określanie tego mianem „przyjęcia urodzinowego” było w gruncie rzeczy nietrafione. Chodziło o pokaz, który umocniłby pozycję biznesmena Jakoba Adlera, utrwalił jego image jako pierwszoligowego przedsiębiorcy i inwestora w branży gastronomicznej.

Lennie wzniósł toast z własnym odbiciem w lustrze.

W tym samym momencie poczuł słodki zapach perfum.

– Hej. – Lennie usłyszał dobrze mu znany głos.

„Nie”, pomyślał, „tylko nie teraz”.

– Jennifer. – Podniósł się i cmoknęli się w policzek.

– Dlaczego nie odpowiadasz na moje esemesy? – zapytała Jennifer Leone.

Jej głos brzmiał cienko. Była hipnotyzująco piękna, ostatnia kuracja botoksem nie zostawiła nawet siniaka na jej policzku, ale to się mogło akurat zmienić, biorąc pod uwagę, jak niefortunnie wybrała moment, żeby się tutaj pojawić.

– Słuchaj, skarbie, jestem nieco zajęty.

– Kim?

– Jestem tu ze znajomym w interesach.

Usiadła na sofie. Lennie poczuł, jak rośnie w nim irytacja. „Spadaj stąd” pomyślał. „Wynoś się”. Obawiał się, że Jennifer może odstawić jakąś scenę. Stresowało go to. Nic nie może mu teraz przeszkodzić.

– Chcę zobaczyć gotowe strony – oświadczyła.

Zazwyczaj spotykali się w jej kawalerce w Täby, w redakcji albo w jakimś pokoju hotelowym. Było tak zawsze. Aż do pewnego wieczoru w poprzednim tygodniu. Marika Glans poszła na premierę filmu. Po kilku drinkach w Miss Voon wydawało się nie do pomyślenia, żeby wskakiwać do taksówki i jechać aż do Täby, skoro Linnégatan znajdowała się o rzut kamieniem.

Rzecz jasna był to błąd.

Jennifer zobaczyła pracę Berta Sterna, która wisiała w sypialni Lenniego i Mariki, zachwyciła się sugestywnym portretem Marilyn Monroe ze zwiewnym materiałem i zażądała, żeby Lennie zrobił jej zdjęcia w takiej samej pozie. Teraz zawracała mu głowę. Mówiła, że chce obejrzeć zdjęcia, raz po raz. I dokładnie tak jak Monroe kreśliła czerwoną szminką te, które jej się nie podobały. Właściwie robiła to całkiem uroczo.

– Zadzwoń do Hockeya – powiedział Lennie krótko.

Asystent do spraw graficznych pracował przez całą dobę i mógłby jej z pewnością pomóc, jeśli nie wykorzystywałaby po prostu tych zdjęć jako pretekstu, żeby przyjść do Lenniego.

– Nie – odparła jeszcze cieńszym głosem.

– Makiety strony są w redakcji, zadzwoń do Hockeya albo skończ z tym raz na zawsze.

– Jak możesz być taki?

Głos jej zadrżał. Jennifer zaczęła płakać.

Lennie wziął głęboki oddech. Zaparł się w sobie. Zauważyła oczywiście, że jest spięty. Widział, jak raduje ją ta sytuacja.

Położyła nogi na sofie, jej łydki znalazły się dokładnie na marynarce Jakoba Adlera.

– Zachowuj się – powiedział Lennie.

Zakryła rękami twarz w dramatycznym geście. Towarzystwo siedzące kilka stolików dalej popatrzyło na nich.

– Przestań!

Jennifer płakała coraz głośniej.

– Kochanie, czy nie możemy porozmawiać później – szukał jakiegoś wyjścia Lennie.

– Wpadniesz wieczorem? – zapytała.

– Może.

Podniosła głos.

– Co znaczy „może”?

– Cicho – wysyczał.

– Nie dam już rady.

– Okej, wpadnę wieczorem, zrobię wszystko, jeśli tylko teraz już sobie stąd pójdziesz – powiedział Lennie.

– To widzimy się wieczorem?

– Tak, tak, obiecuję. Idź już.

Jennifer Leone oderwała kawałek serwetki Jakoba Adlera i osuszyła łzy pod oczami. Potem wreszcie opuściła nogi w butach na wysokich obcasach na podłogę i zniknęła w wyjściu.

Lennie przechylił się przez stół i wygładził fałdy na marynarce Jakoba Adlera. Opadł na krzesło, wziął duży łyk piwa i odetchnął.

Ktoś mocno klepnął go w ramię i nim potrząsnął.

Jakob Adler wrócił.

– A więc nie przedstawisz mnie swoim damom? – powiedział – Nie jestem dla nich wystarczająco wytworny? – Zaśmiał się cienko, oktawę wyżej niż zazwyczaj.

Lennie też się zaśmiał.

– Na czym skończyliśmy? A tak, wychodzi mi około stu pięćdziesięciu gości. Tych najbliższych. – oświadczył.

– Jasne. Daj mi tylko ich nazwiska i adresy, a roześlę stylowe zaproszenia.

– Zaproszeniami zajmę się sam.

– Jak chcesz.

– Twoim zadaniem jest rozrywka. Chcę się porządnie zabawić.

Podano prosiaka. Solidna porcja boczku na drewnianej desce. Frytki i sos w koszyczku obok. Jakob Adler wzniósł toast. Rozmowa zeszła na inne tematy. Między kęsami chwalił się nową łodzią. Luksusowym amerykańskim jachtem długim na dwadzieścia metrów. Wartym piętnaście milionów. Lennie z całych sił starał się słuchać, ale myśli bez przerwy mu uciekały i odpływały w innym kierunku. Do Jennifer Leone.

– Bije większość z tego, co pływa po wodzie – opowiadał Jakob Adler.

– Ile ma koni mechani…

– Ale Lennie, do cholery, mów wreszcie. Jak ci się układa z Mariką?

3Czwartek, 11 maja

Późno

Zbliżała się północ. Koktajle i butelki z alkoholem wypełniały stoliki. Café Opera dudniła ciężkimi basami, a reflektory rzucały na parkiet czerwone i zielone światła. Siedząca przy barze Solveig uniosła trzecie już mojito w stronę Fatimy Niemi, która wciąż jeszcze popijała małymi łyczkami pierwszy kieliszek białego wina.

– Szczerze mówiąc, może powinnam dać sobie spokój z blogiem i zająć się czymś innym – zastanawiała się Solveig.

Twarz ją paliła, ciało przestało jej ciążyć. Drinki sprawiły, że poczuła się przyjemnie odprężona.

– Wszystko się ułoży – pocieszyła ją Fatima.

– Zostać pielęgniarką, albo coś takiego.

Koleżanka popatrzyła na nią sceptycznie.

– Po tygodniu będziesz miała tego po dziurki w nosie.

– Po tym, co się stało, nigdy już nie dostanę pracy w redakcji.

– A nie możesz być freelancerką tak jak na początku?

Solveig się zaśmiała.

– Chyba że pod pseudonimem.

Odwróciła głowę. Przyglądała się podwyższeniu, gdzie ochroniarz skinieniem głowy powitał kilka młodych dziewczyn. Dwa piętra i linka dzieliły VIP-ów od całej reszty. Najpierw zobaczyła włosy. Długie, w kolorze platynowego blondu pod wściekle różową czapką z daszkiem.

– O Boże, to Jennifer Leone. No wiesz, ta modelka pozująca nago w prasie dla facetów – powiedziała Solveig.

– Wydawało mi się, że takie modelki wyginęły w latach dwutysięcznych – odparła Fatima.

Solveig siedziała cicho i myślała. Właściwie mógłby być z tego całkiem dobry tekst na bloga. W głowie zrodził jej się już początek wpisu.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zdobiły okładki męskich pism na górnych półkach w salonach prasowych. Pochodziły z Borås, Bollnäs i Skövde. Rosersberg, Kungsängen i Sollentuny. Farbowane na blond, z powiększonym biustem – i świadome swojego celu. Chciały, żeby na nie patrzono. Na przełomie wieków robiły za gwiazdy w telewizyjnych telenowelach dokumentalnych. Non stop imprezowały. Kłóciły się. Uprawiały seks w najlepszym czasie antenowym. Skandal gonił skandal, prasa brukowa rozpisywała się o nich na pierwszych stronach. Przez kilka lat modelki erotyczne były wszędzie. Gdzie podziewają się teraz?

– Właśnie przyszedł mi do głowy pomysł na reportaż. „Ostatnie playmate” – powiedziała Fatimie.

Przyjaciółka pokiwała głową.

Solveig popatrzyła na podest dla VIP-ów, gdzie Jennifer Leone dosiadła się do jakiegoś większego grona. Solveig rozpoznała Martina „Lenniego Lee” Lenholma, znanego fotografa w jego charakterystycznym stroju. Białym obcisłym garniturze, rozpiętej pod szyją koszuli, z dyndającym łańcuszkiem i w jaskrawych sportowych butach.

– Wypij to wreszcie do końca, postawię ci drinka – powiedziała do Fatimy.

– Ale ja naprawdę muszę zdążyć na ostatnie metro do domu.

– W takim razie decyduj się szybko, co chcesz.

– Nic z tego. Jutro mam przecież test sprawnościowy do szkoły policyjnej.

– Ja w każdym razie potrzebuję jeszcze jednego drinka – odparła Solveig.

Przecisnęła się koło kilku mężczyzn, którzy wyglądali, jakby zostali tutaj od razu po piwie after work, udało jej się przyciągnąć uwagę barmana i zamówić dwie wódki z red bullem. Fatima z pewnością zmieni zdanie. Czekając, dalej myślała o swoim pomyśle. Kilka modelek erotycznych wyszło za mąż za piłkarzy, kilka urodziło dziecko i gdzieś przepadło. A pozostałe? Jennifer Leone i reszta z tych, które się ostały. Kim są? Z czego żyją? Chłopak za barem wyglądał na przesadnie znudzonego, kiedy odmierzał alkohol. Trzysta dwadzieścia koron. Drinki stały przed nią w dwóch wysokich plastikowych szklankach.

Wróciła na swoje miejsce.

– Proszę, jakbyś zmieniła zdanie.

Fatima wyglądała na zakłopotaną.

– Naprawdę nie dam już rady wypić więcej. Ten test jest dla mnie megaważny.

***

Koleś za stołem didżejskim uniósł do góry ręce. Pulsowały ciężkie elektroniczne rytmy. Powietrze było gęste. Fatima poszła do domu, przed Solveig stały za to dwie puste szklanki. Pomysł wydawał jej się coraz lepszy.

Ostatnie playmate.

Obserwowała ochroniarza. Jeśli ma tam wejść, nie może się zawahać, choćby cień niepewności i nigdy nie zostanie wpuszczona. Kiedy zeszła z barowego krzesła, zachwiała się.

W połowie drogi do celu zobaczyła, jak ochroniarz zaczął z kimś rozmawiać przez słuchawkę w uchu.

Nagle opuścił swój posterunek.

Droga wolna.

Solveig przecisnęła się koło dziewczyn z grubą warstwą makijażu i facetów w połyskujących koszulach. Podeszwy butów lepiły jej się do podłogi, coś chrzęściło, jakieś potłuczone szkło.

Szybko, szybko na górę, na drugie piętro.

Nachyliła się.

I znalazła po właściwej stronie linki.

***

Solveig ruszyła w stronę Lenniego Lee. Pomachała do niego wesoło ręką, tak jak macha się do bliskiego przyjaciela, którego od dawna się nie widziało.

Podniósł się.

Wyglądał na lekko zdezorientowanego, jakby musiał się dobrze zastanowić. Podeszła bliżej. Rozłożył ręce i ją objął.

– Visby dwa tysiące dziewięć, co nie? – zapytał.

Solveig spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie – odparła. – Kungsgatan dwa tysiące trzynaście.

Od tamtego szarego, zgniłego dnia w lutym, kiedy „wdepnęła”, jak ujął to jej ówczesny szef, wezwawszy ją do swojego pokoju, szybko została odarta z wiary we własne możliwości. Jakby pewność siebie odkrawano z niej nożem do sera. Plasterek po plasterku. Zaśmiała się teraz. Alkohol buzował jej w ciele, sprawił, że odzyskała to, co straciła.

– Aha… – zawahał się.

– Przeprowadzałam z tobą wywiad w związku z bankructwem, no wtedy, kiedy postawiłeś na ubrania.

Kobieta najbliżej Lenniego Lee posłała jej oschłe spojrzenie. Solveig rozpoznała jego dziewczynę Marikę Glans. To razem z nią Lennie założył firmę, która miała sprzedawać seksowną bieliznę, luźne bawełniane spodnie i puchowe kurtki przez aplikację. Firma istniała zaledwie kilka miesięcy, później pojawiły się oskarżenia o plagiat i nieuregulowane rachunki u dostawców.

– Dziennikarka, jak miło. Siadaj – powiedział Lennie.

Ze stojącej w kubełku z lodem butelki magnum nalał do kieliszka szampana i podał go Solveig, potem przedstawił ją reszcie towarzystwa. Siedząca na jednym końcu narożnej kanapy Jennifer Leone miała największe okrągłe oczy, jakie Solveig kiedykolwiek widziała, a kiedy się uśmiechała, robiły jej się dołeczki w policzkach. Jakieś siedem, osiem lat wcześniej nagrała przebój lata. Piosenkę już wprawdzie dawno zapomniano, ale mimo to Jennifer nadal pojawiała się na ostatnich stronach huczących od plotek gazet w Altovalle, w kawiarni prowadzonej przez ojca Fatimy Niemi w Högdalen. Adina Blom, Natalie Holmin i Lily Hallqvist można by wziąć za trojaczki. Powiększone usta, manikiur francuski i krótkie, obcisłe sukienki bez ramiączek. Carlos Palm, redaktor „Glam Magazine”, miał na sobie marynarkę manchester, zielone chinosy i muszkę w groszki, jakby pracował w jakimś poważnym czasopiśmie kulturalnym. Elina Olsson na drugim końcu kanapy miała bardzo ostry makijaż i coś niespokojnego w spojrzeniu. Solveig trudno było stwierdzić, czy to niecierpliwość, czy zdenerwowanie.

Zajęła miejsce między Eliną a Carlosem.

Lennie nawet się nie zająknął o jej zwolnieniu z pracy. Albo nie czytał o tym w gazetach branżowych, albo po prostu to olał.

Jakby nigdy nic szeroko się uśmiechał.

– Powstanie o nas artykuł?

Solveig poczuła, jak nabiera pewności siebie.

– Tak – odparła. – Planuję dłuższy reportaż o środowisku modelek erotycznych.

Carlos Palm się rozpromienił. Powiedział, że jeśli więcej osób miałoby podobne plany co ona i odwagę, żeby pisać dłuższe teksty narracyjne, to nigdy nie doszłoby do kryzysu prasy. Zszedł na temat własnej pracy, powiedział, że odwagi wymaga opieranie się dominującemu pędowi za sensacją, szybkim i krótkim artykułom pisanym pod publikę, które szerzą się w prasie kosztem tych dopracowanych i pogłębionych.

– Teraz kiedy internet pełny jest bezpłatnych zdjęć, możemy konkurować z nim jedynie pod kątem narracji.

– Wyluzuj, stary – powiedział Lennie.

– Jakość tekstów to nasza ostatnia deska ratunku – podsumował Carlos.

Solveig zaczęła powątpiewać, czy „Glam Magazine” jeszcze w ogóle istnieje. Monolog redaktora mógłby być tłem, razem z innymi faktami. Powinna z nim później jeszcze o tym porozmawiać. Bardziej jednak ciekawiły ją kobiety. Z burzą blond włosów i zgrabnym opalonym ciałem nie wyglądały z daleka na więcej niż dwadzieścia lat. Teraz zauważyła jednak, że były starsze. Miały grubsze głosy. Cienkie kreseczki zmarszczek przełamywały makijaż wokół oczu.

– Kto zamówi więcej drinków? – zapytała Marika Glans.

W przeciwieństwie do reszty towarzystwa na jej twarzy nie było widać nic, co wskazywałoby, że ma ochotę zaskarbić sobie czyjąś sympatię. Wydawało się, że nie uśmiecha się bez potrzeby.

Solveig popatrzyła na Jennifer Leone. Naprawdę miała wyjątkowe oczy.

– O czym jeszcze marzysz jako modelka? – zapytała.

Jennifer się zaśmiała.

– Kochanie, ja już osiągnęłam wszystko. Byłam w „FHM”, „Sports Illustrated” i „Playboyu”. Objechałam cały świat dookoła z zespołem hard­rockowym. Grałam na pustyni w siatkówkę z arabskim księciem. Robiono mi zdjęcia z grubym wężem boa oplecionym dookoła ciała. Sama rozumiesz.

– Wow, z wężem. I jak było?

Solveig przyłożyła właśnie kieliszek do ust, kiedy Jennifer Leone nachyliła się, złapała ją za rękę i odgięła jej palce.

– Puść czaszę.

– Dlaczego?

– Tak się to trzyma.

Jennifer chwyciła nóżkę między kciuk i palec wskazujący i rozchyliła trzy wolne palce. Miała długie paznokcie pomalowane w lamparcie cętki.

– Tak, to naprawdę ważne – zakpiła Elina Olsson sarkastycznym tonem.

– Dzięki temu można zrobić tak. – Jennifer przesunęła przed sobą kieliszek od szampana.

– Daj już sobie spokój – powiedziała Elina.

Solveig zmieniła uchwyt na kieliszku.

– Czujesz? – zapytała Jennifer.

Solveig nie była pewna, co ma na myśli. Szampan smakował dobrze, niezależnie od tego, jak się go trzymało. Bąbelki były niczym perły na języku.

– Nasza droga dziennikarko – powiedział Lennie – jeszcze raz, jak się nazywasz?

– Solveig Berg.

Długo jej się przyglądał, jakby mierzył ją wzrokiem.

– Powinnaś zrobić sobie sesję. Jeśli naprawdę chcesz zrozumieć moje czary, to miałbym dla ciebie pewną robotę po weekendzie.

– Jaką robotę?

– Postawimy cię przed kamerą. Jako modelkę.

Uśmiechnął się krzywo.

– Jeśli się nie boisz – dodał.

Bad Romance Lady Gagi dobiegł ich z głośników. Jennifer Leone wydała z siebie okrzyk radości i zaczęła podśpiewywać. Kiedy nadeszła pora refrenu, wstała. Pochyliła się do przodu, aż opadły jej włosy. Marika Glans przysunęła się bliżej swojego chłopaka. Jennifer ruszała biodrami, położyła sobie dłonie na karku i powoli przesuwała je po obojczykach. Cały czas wpatrywała się w Lenniego Lee.

Lennie pocałował Marikę w policzek, ale Solveig dostrzegła zmianę w wyrazie jego twarzy. Miał rozbiegany wzrok.

Jennifer Leone zdjęła różowawy zegarek od Michaela Korsa i dzwoniła nim teraz przed Lenniem.

Marika szepnęła mu coś do ucha.

Lennie natychmiast się podniósł.

Odszedł od stołu i zniknął w tłumie.

– Uspokój się już – powiedział Carlos, patrząc z irytacją na Jennifer, która znowu usiadła. Redaktor także się podniósł i odszedł od stołu.

– Świetnie tańczysz – powiedziała Solveig.

Poczuła ukłucie.

Ktoś dźgnął ją czymś w plecy, tuż nad biodrem.

Złapała się za bok. Potem popatrzyła na rękę. Czerwone opuszki palców. Krew. Ból promieniował, ale alkohol robił swoje. Jeśli tylko byłaby trzeźwa, krzyknęłaby.

Elina Olsson uśmiechała się sztucznie.

– Co robisz? – warknęła Solveig.

Elina zmrużyła oczy i przechyliła głowę trochę na bok. Zniszczone mieszadełko do drinków spadło na podłogę. Ostre, różowe, z flamingiem na czubku. Na wpół przełamane.

– Trzymaj się z daleka.

***

Plastikowe okna w pawilonie od strony Kungsträdgården znowu zaszły parą. Szampan i wódka krążyły Solveig we krwi, miała od nich zawroty głowy. Niewielki ruch. Jennifer Leone zbliżyła się do niej.

– Duchowe katusze… – powiedziała Jennifer.

Solveig popatrzyła na nią, nie była pewna, co Jennifer ma na myśli.

– Nic nie wiemy. – Jennifer się zaśmiała.

Ścisnęła w ręce wisiorek, duży amulet w kształcie kropli wysadzany zielonymi kamieniami. Przekręciła go tak, że kropla się otworzyła i zamieniła w małą łyżeczkę. W łyżeczkę z białym proszkiem, którą przystawiła sobie do nosa.

I wciągnęła.

Zupełnie się nie krępując.

– Nic, nic… – śpiewała Jennifer. Kilka razy pociągnęła nosem. A na jej twarzy zagościł nieobecny kokainowy uśmiech.

– O duchowych katuszach? – zapytała Solveig.

Jennifer Leone tańczyła, jej ruchy były powolne, zamaszyste.

– Nic o duchowych katuszach. Nic nie wiemy…

– Nic, nic, nic.

Kelner z okrągłą tacą nad głową torował sobie drogę w tłumie. Zatrzymał się przy nich. Dwa czerwone daiquiri. Kieliszki do martini. Ozdobione truskawkami i melisą cytrynową.

– Od tamtego pana z tyłu.

Na drugim końcu lokalu siwowłosy mężczyzna dyskretnie uniósł kieliszek, żeby chwilę później zniknąć. Drink z rumem – dla Solveig przynajmniej o jeden za dużo – był słodki i mocny. I bardzo dobry.

– Hejka, dziewczyny! – zawołał jakiś dwudziestolatek.

– Cześć, Hockey – przywitała go Jennifer.

Chłopak filmował je komórką. Miał jasne oczy, prawie fioletowe, jak szwedzki lapphund. Jennifer popatrzyła na zegarek, dochodziła druga.

– Gdzie Lennie? – zapytała.

Chłopak uśmiechnął się do Solveig.

– Jestem Hockey, asystent Lenniego Lee – przedstawił się.

Jennifer odepchnęła go.

– Przesuń się.

W pierwszej chwili wydawało się, że jej odda. Zamiast tego uśmiechnął się jednak i zaczął odstawiać taniec robota, wykonywał rękami mechaniczne, falowe ruchy.

– Czekaj tutaj – powiedziała Jennifer do Solveig i zniknęła.

– Więc pracujesz dla Lenniego jako…

Solveig zamilkła. Obróciła się dookoła, Hockeya też już nie było. Wszędzie tylko tańczące postaci, które się szturchały i popychały. Nagle zmęczenie dało się jej we znaki. Bolały ją nogi, zesztywniały jej plecy. Ale nie chciała jeszcze iść do domu.

Wyjęła telefon i weszła na Facebooka.

Rozesłała zaproszenia do grona znajomych wszystkim, których przed chwilą spotkała i natychmiast została zaakceptowana przez Lily Hallqvist. Potem weszła na profil „Glam Magazine”. Zdjęcie na okładce zrobiono na gali Glam Grooming Awards. Konfetti sypało się na scenę, na której stał guru najnowszych trendów Ola Nygård w grubych białych oprawkach i wyglądał na zakłopotanego podczas wręczania nagród. Otaczały go dziewczyny w minispódniczkach, a przed nim była… bardzo wyludniona publiczność. Cały ten facebookowy profil sprawiał wrażenie zapomnianego. Jakby czas się tu zatrzymał, od kiedy Solveig i Fatima chodziły do liceum i przesiadywały na portalach dla nastolatków, takich jak „Lunarstorm” i „Hamsterpaj”. Postów nikt nie komentował ani nie udostępniał. Okładki gazety przeplatano zdjęciami z imprez i postami bezceremonialnie reklamującymi jedną i tę samą firmę. Było tam jeszcze zdjęcie zamrażarki z lodami proteinowymi, która stała w redakcji. Jedz lody i spalaj tłuszcz. Glam Magazine + VitalMan. Solveig zrobiła kilka zrzutów ekranu.

Rozejrzała się dookoła.

Stolik, przy którym wcześniej siedzieli, stał pusty. Może powinna podejść coś zjeść do Seven Eleven i zrobić kilka notatek teraz, kiedy wszystko miała na świeżo w głowie, a potem…

Przerwał jej jakiś niski głos.

– Dobry wieczór.

Mężczyzna przed nią poruszał ciałem w tył i w przód w rytm muzyki. Loki również tańczyły mu dookoła głowy.

Solveig stała jak wryta.

Dan Irén.

4Czwartek, 11 maja

Noc

Lennie dogonił Jennifer Leone przy schodach na dół na Strömparterren, cypel między Operą a Zamkiem Królewskim. Objął ją ręką w pasie. Pieszczotliwym ruchem wepchnął do okrągłej windy, służącej za przystań klientom prostytutek i narkomanom. Neonowe niebieskie światło, które miało utrudniać heroinistom znalezienie żyły, raczej ich nie powstrzymywało. Na ziemi leżała strzykawka. Kopułka kamery monitoringu była rozbita. Czuć było mocz.

Drzwi się zamknęły.

Lennie łokciem nacisnął przycisk. Winda zatrzęsła się i powoli zaczęła zjeżdżać na dół.

– Nie ma mowy, żebym tam wyszła – zaprotestowała Jennifer.

Lennie wcisnął czerwony przycisk STOP.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Nie tutaj – powiedziała.

Wziął jej twarz w ręce.

I ją pocałował.

Mocno.

– Nie tutaj.

Wyswobodziła się i odwróciła głowę. Cofnęła się. Na suficie dokładnie nad nią siedział pająk. Lennie nic nie powiedział.

– Jak będzie? – zapytała.

Miała szeroko otwarte oczy.

On znowu się zbliżył. Odgarnął kosmyk włosów z jej nienaturalnie gładkiej twarzy. Jego usta muskały jej długą szyję. Wciągał jej zapach. Westchnęła. Znowu ją pocałował. Za uchem, u nasady szyi. Osunęła się przed nim na kolana, rozpięła mu pasek i guziki w spodniach. Lennie oparł się plecami o ścianę i zdjął jej czapkę, farbowane na blond włosy wydawały się mu szorstkie, kiedy trzymał je między palcami. Głowa Jennifer poruszała się w przód i w tył. Przycisnął ją do siebie mocnej. Jej wargi ślizgały się z taką łatwością po jego kutasie. Jennifer klęcząca na zasyfionej podłodze. Tak brudno. Tak niewiarygodnie pięknie. Jego ciało przeszyły dreszcze rozkoszy.

Zmrużył oczy i się poddał.

Eksplodował.

Podniosła się.

– Dzięki – powiedział i wyciągnął rękę w kierunku przycisku w windzie.

Jennifer ją odepchnęła.

– Naprawdę muszę wracać – powiedział.

– Nie – nie ustępowała.

Trzask. Strzykawka pękła pod jej podeszwą.

– Uważaj. – Lennie chwycił Jennifer.

– Puść mnie.

– Jennifer…

– Robię ci loda, a potem ty wracasz z nią do domu.

– Kocham cię.

– Więc się zdecyduj.

Lennie nacisnął przycisk na dół. Winda się zatrzęsła.

– Powiedziałam chyba, że ja tam nie wysiadam.

– Usiądziemy sobie po prostu i chwilę porozmawiamy.

Drzwi otworzyły się automatycznie. Okazały posąg z brązu dłuta Carla Millesa otoczony był rusztowaniami. Baraki budowlane ustawiono na trawniku dookoła. Woda pieniła się po obu stronach cypla, o tej porze roku szumiała niczym norrlandzki potok.

Jennifer uczepiła się kurczowo Lenniego.

– Widzisz niebo? Jak dużo gwiazd – powiedział Lennie.

– Nic już z tego nie będzie – odparła Jennifer.

– Musisz dać mi trochę czasu.

Jennifer zaśmiała się gorzko.

– Trochę czasu? Miałeś na to sześć lat.

– Przecież wiesz, jak jest – przekonywał Lennie.

– Nadeszła chyba pora, żeby Marika w końcu też się dowiedziała co i jak.

– Widzisz tam Wielki Wóz?

– Wiesz co, zmieniłam zdanie, wracamy. Wracamy i opowiem jej dokładnie, jak było. Co wyrabiałeś przez te wszystkie lata.

Jennifer zatoczyła się w stronę plastikowego krzesła, które leżało wywrócone przed wysokim wejściem do Muzeum Średniowiecznego Sztokholmu. Lennie usłyszał szelest dobiegający z pobliskich krzaków. Szczury. W mieście roiło się od szczurów.

– Mówiłam przecież, że już dłużej nie dam rady – wybuchnęła Jennifer.

– Więc chcesz zaryzykować wszystko, co mamy? – zapytał Lennie.

Znowu rozległ się ten dźwięk. Szelest, po którym nastąpił trzask. Trzask żwiru. Czy ktoś tam był? Lennie się odwrócił. Spodziewał się jakiegoś gwałtownego ruchu, spróbował coś zobaczyć, ale dokoła panował spokój. Było ciemno i spokojnie. To z pewnością szczury.

– Nie dam rady już tego tak ciągnąć. Nie rozumiesz?

Zaczęła krzyczeć.

– Jesteś tchórzem! Zerem!

Nie odpowiedział.

– Nienawidzę cię.

Plastikowe krzesło nadleciało w jego kierunku, ledwo zdążył osłonić się rękami.

– Co ty robisz?

Pochyliła się, podniosła kawałek drewnianej deski. Lennie doskoczył do Jennifer. Złapał ją za podniesioną rękę. Potrząsnął nią tak silnie, że nadpalona deska zrobiła w powietrzu łuk i wylądowała kilka metrów dalej. Lennie uderzył Jennifer w klatkę piersiową, mocniej, niż zamierzał.

Zachwiała się.

Nogi się pod nią ugięły i runęła na żwir.

5Czwartek, 11 maja

Noc

Nocne powietrze było zimne. Solveig siedziała koło Dana Iréna na ciemnozielonej ławce pod wiązami w Kungsträdgården. Był znanym psychologiem i specjalistą od związków, prowadził własny program w telewizji i miał rubryki w kilku gazetach, w których odpowiadał na pytania czytelników – i był też powodem, dla którego ona już nie pracowała jako dziennikarka.

Wyparła tę myśl i wzięła od niego mentolowe marlboro.

– Dzięki – powiedziała.

– Twoje podejście interesuje mnie – zapewnił – na pewnym wyższym poziomie.

Podał jej ogień. Zaciągnęła się głęboko papierosem, odchyliła głowę i wydmuchała dym. Trawniki niedawno przycięto i pachniało latem.

– Solveig… – zaczął i pogładził ją po policzku. – Nazywasz się Solveig, prawda?

– Wiesz, kim jestem – odparła. – Twój adwokat zadzwonił do mojego szefa i zagroził, że wniesie pozew, jeśli mnie nie zwolni.

– Solveig… – powtórzył wolno. – Jak w Pieśni Solwejgi[1]. Uosobienie nordyckiego smutku. Jesteś może smutną osobą?

– Nieszczególnie.

Zaciągnęła się po raz kolejny.

– Nie mogę przestać się głowić, jak by to było…

Nigdy wcześniej się nie spotkali. Mimo to Solveig mogła dużo powiedzieć o jego prywatnych sprawach. O rzeczach, o których absolutnie nic nie powinna była wiedzieć. Wszystko z powodu omyłkowo wysłanego maila. Sytuacja wydawała się nie za wesoła.

Solveig zaczęła się wiercić.

– Słuchaj, muszę lecieć.

Dan Irén popatrzył na nią. Dzięki delikatnej opaleniźnie wyglądał na człowieka sukcesu. Szpara między przednimi zębami mogłaby go oszpecić, ale zamiast tego stanowiła czarujący dysonans. Jego wygląd i to, jak cała jego twarz promieniowała w uśmiechu, sprawiały, że trudno było go nie lubić.

– Spokojnie, Solveig. Nie będę cię tutaj strofował. Elastyczność w kwestiach moralnych można uznać za pewien potencjał.

– Co masz na myśli? – zapytała.

– Tacy ludzie są gotowi więcej zaryzykować. A to wcale nie musi być coś złego, dzięki temu można osiągnąć większy zysk. Oczywiście, jeśli wszystko pójdzie dobrze.

– Hmm.

– Więc polujesz teraz na newsa o Lenniem.

– W jakiś sposób muszę wrócić do gry.

– To rozumiem. Ale czy nie napisano już o nim z grubsza wszystkiego?

Stado krzyczących mew krążyło nad wodą Strömmen. Coś musiało się stać przy Grand Hotelu. Niebieskie światła radiowozów i karetek odbijały się od fasady.

– Ciekawe, co tam się dzieje – powiedziała Solveig.

– Zapewne nic – odpowiedział Dan i położył rękę na oparciu za nią. Musnął przy tym lekko jej ramię palcem.

Wyjące syreny w oddali. W stronę hotelu skręcił wóz strażacki.

Solveig wyrzuciła papierosa.

– Muszę zobaczyć, co tam się stało – oświadczyła.

– Pewnie w knajpie Mathiasa Dahlgrena zaczęła się palić frytkownica.

– Nie, no chodź.

Dan Irén podniósł się niechętnie.

Przeszli żwirową alejką do skrzyżowania ze Strömgatan. Zatrzymali się przy pordzewiałej barierce po drugiej stronie mostu Ström. Reflektory oświetlały nadbrzeże tuż poniżej wejścia do hotelu, dokładnie tam, gdzie przybijały promy Waxholmu. Solveig przyglądała się pracy ubranej na zielono załogi karetki. Tryskająca pod mostem woda huczała.

W powietrzu czuć było zimną wilgoć.

Solveig dygotała.

Płetwonurek potrzebował pomocy, żeby wyciągnąć coś z wody. Załoga karetki podjechała z noszami do skraju nadbrzeża. Solveig widziała, jak rozsunięto zamek w dużym płaskim plastikowym worku. Szarym worku, jak przypuszczała. Takim z uchwytami po bokach.

– Zwłoki – powiedziała.

Dan Irén stał w bezruchu.

Mimo ciemności i oddalenia zwłoki wydawały się Solveig niepokojąco znajome. Spojrzała w dół na wodę. Czapka z daszkiem niesiona prądem przepłynęła pod mostem.

Różowa czapka z daszkiem.

Widziała ją już wcześniej tego wieczoru.

Na głowie Jennifer Leone.

Przypisy

[1]Solveigs Sang – fragment utworu muzycznego Peer Gynt (1875) napisanego przez norweskiego kompozytora Edwarda Griega do słynnego dramatu norweskiego dramatopisarza Henryka Ibsena o tym samym tytule z 1867 roku. Jedna z jego bohaterek – Solveig (w polskim tłumaczeniu występuje jako Solwejga) zakochuje się nieszczęśliwie w Peerze Gyncie i wypłakuje sobie oczy z rozpaczy (przyp. tłum.).

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału: STHLM CONFIDENTIAL

Copyright © Hanna Lindberg 2015

by Agreement with Grand Agency, Sweden

and Book/lab Literary Agency, Poland

Copyright for the Polish edition © 2017 Edipresse Polska SA

Copyright for the Polish translation © 2017 Agata Teperek

Edipresse Polska SA

ul. Wiejska 19

00-480 Warszawa

Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska 

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51),

Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73),

Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Katarzyna Szajowska

Korekta: Małgorzata Radomska

Projekt okładki: Mario Arturo

Autor zdjęcia: Linda Alfvegren

Zdjęcie na okładce: Joyfull / Lassedesignen / Elovich

Skład i łamanie: Graph-Sign

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

mail: bok@edipresse.pl

tel.: 22 584 22 22

(pon.-pt. w godz. 8:00-17:00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

www.instagram.com/edipresseksiazki

ISBN 978-83-8117-031-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.