Strona główna » Obyczajowe i romanse » Słowa na Piasku

Słowa na Piasku

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-272-3881-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Słowa na Piasku

 

I oto ona, zastygła, przeszłość w kawałkach listów pisanych na pustej plaży mojego jestestwa. Słów na piasku, które nie raczyły nawet przetrwać pierwszej fali czasu. A może przypadku? Przeznaczenia? Banału? Dlatego każdy kto pisze na piasku, zawsze mówi prawdę, dlatego też, to co napisze, jest zarazem największym kłamstwem jakie kiedykolwiek może człowiek sam sobie powiedzieć.

 

 

Polecane książki

Poradnik do gry „Ankh: Serce Ozyrysa” to przede wszystkim dokładny opis przejścia, pokazujący krok po kroku jak ukończyć egipską przygodę.Ankh: Serce Ozyrysa - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Rozdział 5 - Wielki mecz cz.4Rozdział 5 - Wielki mecz cz.1Rozdzi...
„Moje najlepsze przepisy” to pierwsza część serii e-booków kulinarnych z przepisami Joli Caputy, znanej czytelnikom jako ekspert w prasie kulinarnej oraz autorka bloga PrzepisyJoli.com. Kolekcja dań, które pokochali czytelnicy bloga, zawiera kilkadziesiąt sprawdzonych przepisów. To książka kucharska...
Materiał w postaci wyrazów i obok narysowanych czarno-białych obrazków przeznaczony jest do ćwiczeń prawidłowej wymowy głosek ś, ź, ć, dź w wyrazach w nagłosie, śródgłosie i wygłosie; wyrażeniach i całych zdaniach. Opracowany materiał jest przeznaczony dla logopedów i rodziców do pracy z dziećmi w ...
Kitty Parkes-Wilson chce odzyskać rodzinną pamiątkę, brylantowy naszyjnik, który został w sprzedanym przez ojca domu. Podczas przyjęcia wydawanego przez obecnego właściciela, milionera Alejandra Martineza, Kitty zakrada się i zabiera naszyjnik. Przyłapana przez Alejandra na gorącym uczynku ot...
Lektura tej niepozornej książeczki przypomina mozolną wspinaczkę na ostrzyżoną na jeża, długonogą palmę z wyraźnie przypudrowanym nosem. Czytelnik, wykonując brawurowy trawers, w pocie czoła wypatruje przepływających statków, co chwila zapadając się w zastawione przez autora wilcze doły chybotliwych...
Wycofanie środka trwałego z prowadzonej działalności gospodarczej i przekazanie go na potrzeby prywatne przedsiębiorcy co do zasady podlega opodatkowaniu VAT. Wyjątkiem będą sytuacje, gdy podatnikowi przy nabyciu wycofywanego środka trwałego nie przysługiwało prawo do odliczenia podatku naliczonego....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Michał Speier

Słowa na Piasku

Michał Speier

(c) Copyright by Michał Speier

Projekt okładki Michał Speier

ISBN 978-83-272-3881-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

wtulony w miękką łzę brzucha

powoli smakując wilgotną korę

różowej słoności

szukam oszustwa

szukam spokoju

w podróży po sobie

oddechu byłych chwil

powinienem skroplić się na tobie

by potem wniknąć przez skórę

i dotknąć

biały embrion szepce dookoła

milczenia

oto mgła – myśli

i oto myli się

bo to jego skóra zapomnianego czasu

nie zaczętego tańca

śmiechu nienarodzonego

zielonego cienia złotego słońca

obserwuje z daleka

i chciałbym wierzyć

w deszcz

co zmywa szorstką pianę

na ustach pragnących

czasem

zbyt wiele

zatem wtulam się

i moknę kroplami pożądania

ma wilgoć ciebie nie dotyka

jesteś chroniona

naszą paczuszką o potrójnej zawartości

wiara, nadzieja, miłość

albo

to co ma kolorową ulotkę

i atest.

Dziś.

Czy warto płakać nad sobą? Na własnym cieniem? Nad przeszłością?

Nie. Tak. Nie. Nie.

Nie. Nie ma więcej listów w tym starym pudle, co znaczy… Nie napisałam więcej do Niego? Lecz… tak. Były… były jeszcze 3 listy. Nie zachowałam ich. Muszę pomyśleć. Dobry pomysł na herbatę.

Najpierw warstwa żałości, zielona jak chory na malarię lakier. A potem złuszczył się on i… Cóż się pokazało? Tego tak się bałam. Niepotrzebnie. Wcale a wcale. Człowiek się uczy. Zrzucania łusek, gubienia naskórka.

Pierwszy z ostatnich listów – co widzę dziś wyraźniej niż wtedy – zamykał, domykał koło sensu przeszłości. Rzygałam w nim tym wszystkim, co czaiło się w cichym mroku mojej korespondencji. Figura kopuły, metafora korka ochoczo wystrzelonego z gardzieli butelki. I to ja byłam butelką szampana. Leszek, zdaje się, był bardzo owym listem zaskoczony… List drugi, hm, może nazwę go „czkawką”? Tak, dobra nazwa. Dalekie czknięcie dalszymi emocjami, próba ich wyblaknięcia, test koloru, prawdopodobnie sama chciałam się przekonać, czy i jak one egzystują… Znak zapytania. Istniały. Leszek odpowiedział tylko na drugi List, czyniąc go podobnym do mojego Listu – wyrzekał się wszelkich emocjonalnych korzeni czy więzi która istniała (czy też – nie istniała, ale jakże można się wyrzec czegoś czego nie było…?) pomiędzy nam. Wyrzuciłam jego list do WC. Zabawne… Ostatni z ostatnich listów do Leszka, na który zresztą nie doczekałam się odpowiedzi, a dokładniej, na który wcale nie oczekiwałam odpowiedzi, przypominał w zasadzie list pierwszy, w ogóle pierwszy z tych zachowanych. Spokojny, tłumaczący i, po raz chyba któryś z rzędu,  zamykający moje emocje. Napisałam go sama dla siebie, by móc pełniej zaakcentować własną wolę w tworzeniu siebie. Lubię mieć ostatnie słowo, ach zresztą… któż tego nie lubi?  I to był naprawdę koniec. Koło się zamknęło. Czyż nie jestem świadomą siebie dziewczynką…?

Lecz cóż było dalej? To znaczy pomiędzy ostatnim zachowanym listem, a pierwszym z trzech zniszczonych? Potem wszystko powoli rozpadło się w pustosłowiu. Kochanie nie-kochanie. Pan doktor Leszek W. wkrótce znalazł sobie kolejną osobę gotową dać się uwieść słodko-gorzką historią jego pokręconego życia. Dziś łatwo mi śmiać się z tamtej naiwnej Kaśki, lecz wtedy – no cóż – przeżyłam emocje jakich doznają zapewne 13 latki tyle, iż w wieku 24 lat. Puszeczka farby, zbyt zakompleksionej aby choć troszkę zacząć brudzić świat… sobą. Głupia. Uderzenie było silne, acz krótkie – nadzwyczaj szybko odnalazłam śmiech z powodu własnej głupoty. Dojrzałam, rozdrapałam się, ukarałam. Tak naprawdę bowiem, uwiodłam samą siebie, swoimi słowami, swoimi czynami. Potraktowałam Leszka równie instrumentalnie, jak on mnie. A może bardziej – bo ja tworzyłam swoje sny na jawie, w pełni świadoma ich kłamstwa i… złudności? Chciałam cierpieć, chciałam kochać i… chciałam być zdradzona. Bardzo tego pragnęłam. A, że nie kochałam go – tym mniej, im bardziej go o tym zapewniałam – tym niecierpliwiej czekałam na jego zdradę. Kiedy w końcu przyszła, zabolała bardzo. Bardzo. Nawet teraz bywa, iż boli. I poczułam koszmarną w smaku ulgę, iż w końcu uwolnię się od tej… dziwacznej wizji samej siebie jaką stworzyłam dla… nie, chyba nie dla Leszka. Kiedy dziś czytam swoje słowa do Niego, wiem, iż potrzebowałam czegoś co pozwoli mi wyjść z kokonu ociemniałego, samotnego „ja”. Złożyłam więc w ofierze całą swoją przeszłość, bezwstydnie spaliłam ją korzystając z ognia jaki zaofiarował Leszek. Pewnie powinnam mu być za to wdzięczna… On grał swoją rolę, a ja swoją – każde z nas dla innej publiczności, każde z innym scenariuszem w ręku… Byłam… kreaturą samej siebie (w owym dobrym renesansowym świetle) lecz zarazem gdzieś głęboko, chciałam być swoim prawdziwym wyobrażeniem o sobie. A tak naprawdę prawdziwszym niż ja sama. Prawdziwszym tekstem, lepszą opowieścią. Nie… analiza i tak nie ma większego sensu. Nie ważne czy byłam opowieścią opowiadaną dla Leszka czy dla siebie samej. Nie ma już tej Kasi, a Leszek żyje sobie zapewne gdzieś tam w głębokiej dziurze mojej obojętności do niego. To już naprawdę bez znaczenia. Ale własne moje słowa, słowa listów, dziwią mnie, smucą, śmieszą, pamiętam je jak i poznałam, poznawałam od nowa. A czas pomiędzy słowami listów jakoś przestał istnieć – zostałam tylko ja, Kasia, samotnie pisząca do bladej kartki papieru. Reszty i tak nie było, chociaż to właśnie reszta powinna być najważniejsza. Nie była. Nie mogła być – ona nie istniała.

Jeszcze jedna rzecz, którą bardzo dobrze pamiętam. Jeden szczegół który wydaje mi się ważny. Pewnego dnia, twarz Leszka uchwycona w ułamku sekundy w świetle wieczornego słońca, wydała mi się twarzą starego, zniszczonego człowieka. Głębokie cienie pod oczami, zapadłe policzki. Złudzenie optyczne prawdy, cień-światło metafory. Jeżeli myślę czasem o Leszku, to właśnie jako o tej starej, dziwacznej twarzy. Potem moje myśli umykają gdzieś dalej, bo i cóż mogą innego uczynić. Leszek roztopił się w tym wyobrażeniu, rozpadł, rozłożył się za życia na starcze cienie. I tyle. Aż tyle. Koniec, oto… żadne zakończenie. Po co w ogóle kończyć ten… list bez adresata? Przez krótką chwilkę zastanawiałam się, gdzie są listy Leszka do mnie. Ach tak – odesłałam mu je, nota bene, przez jego nową dziewczyną, która starała się być bardzo uczynną wobec mnie. Przywiozła mi też moje listy dla Niego – byłam do nich bardziej przywiązania, niż do jego skromnej osoby. To ważne i oczywiście bardzo zabawne. Nie, to naprawdę jest bardzo zabawne. Zawiąże teraz moje listy niebieską wstążeczką i… Wrzucę gdzieś na dno szafy. Nawet nie chce mi się wyrzucać ich na śmietnik… Chociaż powinnam to zrobić. Jutro… Dobrze. Jutro.

Koniec… Nie – Koniec, bez tych głupich Celinowskich trzech kropek.

Nazajutrz.

Odnalazłam jeszcze coś. Jedną bajkę. A w zasadzie, napisałam dwie bajki, lecz o tej jednej zapomniałam… Dwie bajki i trzy listy pożegnalne… Nie wiem dla kogo ja pisałam, pewnie dla własnego braku szczerości – ku jego wieczystej chwale. W każdym razie wyjęłam listy (i dwie bajki) z kubła na śmieci. To nie ma sensu. Wyrzucić coś, znaczy nadać temu rangę. Usunąć coś siłą, to przyznanie się, iż Coś jednak Było Ważne. A nie było…? Przestań. Co było? Słowa, listy, opowieści? Gdybym napisała sama do siebie, nie byłoby różnicy. Autoportret kobiety z urwanym uchem, krzyczącej na moście. To… jednak wciąga – dawny, martwy list – jego zapach, dotyk czasu – to mnie wciąga. Nie chce tego wyrzucić, choć ów świat nie jest już ważny. A już nie On na pewno, ponieważ ja szukam siebie w tym wszystkim. Nawet jak teraz sama sobie powiem, jaka to byłam głupia, a teraz jestem mądra, to cóż to zmieni? Słowa zostaną takie same. Emocje… także. To byłam ja, dawna, na moście, bez ucha, lecz ja. Ja. Zabawne. Niby posiadam określoną, daną, jakąś namacalną przeszłość, każdy człowiek niby ją ma, lecz przecież ona jest zmienna, samą ją sobie wciąż od nowa buduje, tworzy się. Iluzja. Przeszłość jest bardziej zmienna, niepewna, iskrząca się, niż głupia i banalna przyszłość. Lecz nie ulegnę swoim listom, nie zacznę na nowo ich pisać – nie ważne już do/dla kogo. Pisanie jest klatką, zamyka mnie w jakimś niemożliwym nie-czasie, obezwładnia, takie nie-teraz, nie-jutro, nie-wczoraj. Choć metafora opowieści, jeszcze jednej opowieści tym razem o opowieści, kusi. Opowiedz, napisz, namaluj, określ, nazwij… Nie. To się tak nie skończy, jeżeli powiem sobie, uznam, stwierdzę, iż to się jeszcze nie skończyło. Tym razem po prostu nic… nic nie zrobię. Listy w ładnym pudełku powędrują na półeczkę obok zasuszonej mięty, kurzącej się cierpliwie w brązowym dzbanuszku. Tym samym, ani nie znikną w przeszłości, ani nie zostaną przeniesione do jakiegoś jutra, zostaną , po części za karę, a po części w nagrodę, uwięzione w teraz. W chwili obojętności moich poranków, zabiegania popołudnia, zmęczenia wieczoru. Przelotnych spojrzeń, długich okresów zapomnienia. Jeżeli przez ten czas zmądrzałam, to chyba pod tym względem. Zmądrzałam od wczoraj, przez jedną noc. Wczoraj byłam sobą z przeszłości, listy objęły władzę, słowa okazały się silniejsze niż ja. A dziś jestem mądra. Dziś nie zamknę siebie w kolejnej opowieści, metaforze-klatce, czymkolwiek. Dziś po prostu odłożę słowa na półkę, obok zasuszonej mięty. Miętowy kurz całego mojego przyszłego-przeszłego-teraźniejszego czasu.

Ale przecież wiecie, iż kłamię… prawda?

Wtedy

Poznałam Leszka na drugim roku studiów. Wykład filozofię kultury. Pamiętam jak wszedł na salę. Przysiadł na rogu stołu, nie patrzył na nikogo, nawet nie chrząknął. Czekał aż go zauważymy. I od razu zaczął wykład, bez zwyczajowych luźnych pogaduszek. Było rano, byłam niewyspana i drażniła mnie jego postawa, taka naturalna nieobecność. Już wtedy… Wtedy… Potem się poznaliśmy, zupełnie zwyczajnie. A następnie zupełnie zwyczajnie poznaliśmy się lepiej. A potem powstała przeszłość, w paru listach, po-klatkowa, pourywana jak emocje których wtedy doznawałam. Łatwo przeskoczyliśmy od pytań natury zawodowej do osobistej. Myślę, iż zbyt łatwo, ponieważ potem jakbyśmy się tylko ślizgali po powierzchni naszej znajomości. Albo to tylko ja. Byłam czarną dziurą egoizmu. Nieszczęścia. Nie, nie nieszczęścia, ale nie wiary w szczęście. Poznanie… Po długim poście, łapczywie się je. Połyka duże kęsy, które trudno jest potem strawić. Jakże to teraz wszystko jest wyraźnie dla mnie. Dlaczego wtedy nie było? Bo stół był zastawiony a ja głodna. Jak spragniona sławy aktora, która wreszcie stanęła na wielkiej scenie. I byłam sławna dla samej siebie. Jakie to wszystko dziwne. Przejrzane słowa z listów kruszą mi się w moich ustach martwym smakiem. Nie są nawet gorzkie, nigdy nie było słodkie, za płytkie na to aby były słone. Sama nie wiem już. Lecz przecież mogę nie rozumieć samej siebie. Mam prawo nie rozumieć innych. Może to jest dla mnie właściwa droga? Nie mieć pewności co do niczego, nikogo a co więcej… cieszyć się tym. Ludzi poznaje się w gruncie rzeczy tak łatwo. Tak łatwo można przejść od obojętności do intymności. Niewiele trzeba, wystarczy w końcu uwierzyć, iż skóra nie kończy się na linii dłoni. Że sięga do serca. A ja tego nie zauważyłam. Tak po prostu. Zwyczajnie…

I oto ona już tak zastygła, przeszłość w kawałkach listów pisanych na pustej plaży mojego jestestwa. Słów na piasku, które nie raczyły nawet przetrwać pierwszej fali czasu. A może przypadku? Przeznaczenia? Banału? Dlatego każdy kto pisze na piasku, zawsze mówi prawdę, dlatego też, to co napisze, jest zarazem największym kłamstwem jakie kiedykolwiek może człowiek sam sobie powiedzieć.

List, 25-09-xxxx,  godzina: 23:32. Kasia podaje się na talerzu. Oto: Kasia na talerzu…

Cóż mogłabym o sobie powiedzieć?

[Niestety chaotyczne to, lecz nie chcę tego zmieniać i to jest prywatne, i do teraz [TERAZ] nie wiem czy naprawdę chciałabym abyś to przeczytał, jeśli nie chcesz, nie musisz, serio po co ludzie mówią coś o sobie? po co Ty mi mówiłeś o sobie? może najpierw na to odpowiedz, a potem zdecyduj czy chcesz to przeczytać nie znam ludzi, ja…]

Przede wszystkim jesteś, Leszku, osobą strasznie miłą, strasznie otwartą. Umiesz mówić o sobie. Nie ważne na ile to jest dystansowaniem się do siebie samego, jak sam się zastrzegałeś. Sama umiejętność bycia otwartym jest cenna. Ja tak nie potrafię. Powody: 1) nigdy nie miałam okazji aby werbalizować (wybacz to straszne słowo) siebie samą przed kimś 2)  dla mnie “słowa”  są  bardziej myślami, różnica nie jest jakościowa, lecz ilościowa  –  myśli  są  szybsze, wielopoziomowe i zawsze moje – odsyłają mnie do mnie, do mojej historii czy wcześniejszych  myśli. Gdybym teraz próbowała coś powiedzieć,  znikła  by lekkość, i co ważniejsze, zrozumiałość, referencje do mnie.  Oczywiście, mam świadomość, że każdy i tak jest swoistą “interpretacją”, nie  ma  “prawdy”  i “nie-prawdy” człowieczej.  Świadomość  tego  nie  oznacza  zgody.   Mam   pewien   ideał zrozumienia, czy porozumienia.  Zapewne  nie-do-zrealizowania,  lub  gorzej, ideał-który-zasłania-coś-ważnego.  Nie  wiem.  Ten  tekst  ma   swoją   małą historię.  Chciałam  coś  powiedzieć  o  sobie,  ale  nie   potrafiłam.   Ty opowiedziałeś troszkę o sobie, nie wiem jak dużo… ludzie których dotychczas znałam, nie mieli podobnych historii (życia?).  Twój  sposób  mówienia jest dla mnie czymś nowym, toteż, nie wiem na ile Twoje opowiadanie o  sobie jest [wybacz] funkcją  towarzyską  (normą) a na ile historią bardziej prywatną. Wybacz, jeśli to  niezrozumienie  jest  w  jakiś sposób przykre dla Ciebie. Pamiętasz tą Twoja znajomą, która mówiła o aurze? Dla mnie, to jest to – funkcja towarzyska, inaczej powiedziane “cześć jestem oryginalną i inteligentną osobą” – bo wydaje mi się, że nie trzeba  wielkiej inteligencji aby wiedzieć, że mówienie o “aurach” nie jest powszechne,  toteż jeśli chce się o tym mówić poważnie, to tylko do osób  które  to  potraktują poważnie, a na pewno nie mogą to być osoby widziane po raz pierwszy w życiu.

To oczywiście odmiana nieufności wobec ludzi.  Wobec ich słów. Przez te wszystkie lata nieufność była chyba  najbardziej  odpowiednią  postawą,  jaką mogłam wypracować. Moja historia jest w istocie bardzo krótka, siedzę zamknięta (przez samą siebie “zamknięta”  rzecz  jasna) w swoim pokoju. Książki, komputer, oraz jeśli było trzeba; wyjście do szkoły czy na wykłady. Nic poza tym. Odkryłam książki bodajże w  czwartej  klasie  szkoły podstawowej. Po roku czy dwóch, byłam już “po  drugiej  stronie”.  Nie  było wspólnego świata z innymi ludźmi.  Specjalnie  się  tym  nie  przejmowałam. Chłopcy byli totalnie ignorowani, a z koleżankami… koleżanek się nie dorobiłam. Izolacja mnie raczej cieszyła, ponieważ stanowiła kolejny mur, powód dla którego nie musiałam wychodzić z swojego świata. Taka maska,  która  uwiera i boli,  ale  chroni  zarazem.  Nie  było  w  tym  szczególnej  niechęci  ku konkretnym ludziom  może  bardziej do   “ludzi-w-ogóle”.   Nie mam doświadczeń typu rozwód, czy rozczarowanie kimś komu się zaufało. Tak  przy okazji, ożeniłeś się z miłości? (cokolwiek to znaczy). Nie pamiętam czy akceptowałam samą siebie czy nie, nie pamiętam dobrze swoich myśli  z  tego  okresu.  

Nie byłam  wtedy, ani  specjalnie szczęśliwa,  ni nieszczęśliwa, jakbym przebywała gdzieś indziej, jakby mnie samej  nie  było wcale.  W  szkole  średniej byłam zadowolona  z  własnej  inności, obojętności. W wieku lat 20 (dziś mam, jeżeli tego nie widziałeś 24 lata), poszłam sobie  na  studia.  I, hm, mili ludzie, ale  inny  świat  –  jeżeli  “intelektualnie”  można  było „porozmawiać”, to w żaden inny sposób… nie… nie  reagowałam. Nie czułam abym umiała się bawić. Nie miałam (czas przeszły – teraz to zauważam) umiejętności nawiązywania  kontaktów.  Każdy  wykład,  czy ćwiczenia były strasznie wyczerpujące psychicznie, szczególnie na  pierwszym roku. Głupie półtorej godziny z ludźmi,  a  czułam  się  okropnie  zmęczona, pusta i śpiąca. I tak jest do teraz,  choć  objawy  są  łagodniejsze.  Nie czuje potrzeby bycia towarzyską, ale czuję potrzebę towarzystwa.  Mówiąc ogólnie.  

(dopisek  30.09.xx –  owszem,  powiedziałeś  to  dziś  sam,   że potrzebujesz towarzystwa, dla mnie takie stwierdzenie jest  dziwne,  zgadzam się z nim, gdzieś tam w sobie, lecz wypowiedzenie tego, czy  nawet  myślenie tak, wydaje mi się “niemożliwe”,  dziwne,  inne,  nie  wiem,  “niewłaściwe”, męczące, zbyt odbiegające od codziennej praktyki mojego życia).  

Tak  gdzieś od pięciu czy sześciu lat zdaje sobie sprawę, czy może lepiej; rozważam taka myśl – której osobiście bardzo nie lubię, bo jest  jakaś  “mało  konstruktywna”  czy  mało “rozsądna” – że jestem samotna. Sama. Moja jedyna koleżanka… Ach, mogę do niej zadzwonić. A dla mnie jest to wyznacznik „przyjaźni”. Chadzamy do kina. Gadamy o książkach.  Brzmi jak bajeczka o prosiaczku (czy może kaczuszce?). Ale nie jest to przyjaźń, nie są to dziewczyna  z którą mogę pogadać o sobie i nie jest to dziewczyna która coś mówi o sobie (zresztą może nie  ma o czym?). Nie wie np. kiedy mam urodziny, co lubię, a  czego  nie  lubię,  w  zasadzie,  nie  wiem wprawdzie co powinni wiedzieć o nas inni, może  nie  aż  tak dużo, w  każdym razie to są ot, taka  znajomość  bez głębszej  fabuły, za to z wyraźnym scenariuszem i podziałem na role. I  czuję, iż nie traktuje ona mnie na równi, zbyt się różnimy aby brać się  nawzajem  całkiem poważnie. Nie wiem, może tak w ogóle wyglądają stosunki między  ludźmi?  Jak Ty właściwie traktujesz znajomych? Nie chcę aby to  co  mówię  miało  jakieś łzawe zabarwienie. Choć, jest taka piękna scena z Muminków, kiedy  to  tatuś Muminka, przebywający jeszcze w sierocińcu prowadzonym przez Ciotkę Paszczaka (a więc bardzo porządnie), odkrywa uroki użalania  się  nad  sobą  –  siedzi sobie  na  brzegiem  morza,  czuje  się  niezrozumiany  i  samotny  i  czuje jednocześnie, iż taki stan jest całkiem miły… Dochodzimy do  Ciebie.  Ty wydałeś się mi “bezpieczny”. To znaczy mający na tyle silną osobowość, silną świadomość samego siebie, aby  nie  “zagrażać”  w  jakiś  sposób  sobą.  Nie narzucać się, czy nie robić wrażenia, nie grać kogoś innego niż się jest. Na dodatek jeszcze po rozwodzie, a więc z niechęcią do kobiet w ogóle (tak?) – a to jest wielka zaleta. Tak czuję. Do tego posiadasz poczucie  humoru i dystans  co  do swoich myśli, przeżyć (czy może tylko tak mówisz). Dla mnie, to wszystko, co czuję (teraz, teraz) nie jest jasne  do  końca. Jak drzewo na  wietrze (one muszą czuć się wtedy nieswojo, bardzo nieswojo).  No  i  Twoja otwartość, te jawne mówienie o własnych światach, o tym, że  miałeś depresje… Nie wiem, raz jeszcze, czy ludzie mówią o  takich  rzeczach?  Może  to  jest normalne, a tylko mnie wydaje się  to  jakoś  niezwykłe?  

Nie  czuję granicy prywatne/towarzyskie, lecz własne przeżycia wydają mi się  takie  prywatne.  Wobec tego, i wobec  tego, że  miałam  dość  własnego  pustelnictwa,  rozmów z ścianami, ośmieliłam narzucić się Tobie. Długo medytowałam nad  słuchawką, przed  zaproszeniem  Cię  na  “Godzillę”  –  i  co?  –   i   przegrała   ona z Foucaultem…  A było to moje pierwsze zaproszenie osobnika  innej  płci  do kina (och, nie  jestem  freudystką…).  Tak  samo  jak  owa  “herbata”.  Mam świadomość własnego milczenia zazwyczaj, ale bardzo lubię słuchać. Ty jesteś osobą lubiącą mówić? Bo mówisz dużo i ciekawie. Nie posiadam modelu, wyobrażenia  jak  ludzie się przyjaźnią.  Mam za to swój  ulubiony  obraz  dwojga  ludzi  idących  brzegiem szarego-zielonego morza, pochmurnym dniem, wiatr, końce plaży ginące w mgle, oni zazwyczaj nic nie mówią, lecz nie panuje cisza  między  nimi.  Chciałabym wierzyć w przyjaźń, lecz nie wierzę w nią przez  większość  czasu.  

Nie  ma dwóch identycznych interpretacji, nie można spotkać się na takiej  plaży,  z  takim morzem i taką mgłą.  Jednocześnie,  całkowita  niewiara  jest  wystarczająco przygnębiająca, aby ją choć na małą chwilę zawiesić. Nie mam swojego świata, swojej książki. Kiedy czytam, to nie świat książki mnie pochłania, ale to ja wciągam te rzeczy które mi pasują do siebie samego. Chaos światów, to  mogło by przybliżyć moje odczucia. Dlatego nie  jestem uważną  czytelniczką.  Nie  analizuje, nie szukam podobieństw, nie jestem  świadoma, iż to  tekst  który interpretuje, odbijam się sama w sobie, kiedy mam dobry nastrój, albo  rozciągam swoją historię (siebie samą, znowuż) w różne nieskończone,  niepełne  i  przerwane wstęgi zdarzeń. Książka (czytanie) nie jest świadoma/świadome, nie wiem  czy rozumiesz,   albo   wnikam   cała   i   wtedy   nie   ma   różnicy    między rzeczywistość/tekst, bo myślę światem z książki, albo nie, i wtedy zaczynają przenikać inne teksty, obraz świata za oknem, mój  kot,  zaczynam  poprawiać autora, zgadywać co będzie, myślę złośliwie o bohaterach itp.

Lubię  płynnie, miękko podróżować po tym, wykorzystując mniej lub  bardziej  wyraźnie ułamki lektur. Często to są chwilowe wrażenia, jak krople deszczu na szybie, są, potem widzę ich ślad, a potem już nic (wybacz, kolejne wybacz, pisze to  późno i robię się chyba sentymentalna…), nie czytam po raz drugi książek, nie pamiętam nawet połowy tego co przeczytałam. Ufam, że one wszystkie  tkwią jakoś we mnie. Ot,  tu  trawka  z  Nabokowa,  kamień  z  Kosińskiego,  twarz z  Czechowa,  drzewo  Dostojewskiego,  chmurka  Goldinga,  słoneczko  Lema, wiedźmin Sapkowskiego i dalej i tak dalej. Dlatego, jeżeli  przeczytałam całą „Diunę”, a zamierzam, bo to jest w jakimś sensie “klucz” do Ciebie, wiem ze  nie  ma do niego drzwi, to tylko metafora, do zrozumienia Ciebie, to i tak nie  będę mogła  wiele  o  tym  powiedzieć.  Słowa  byłyby  już  przetworzeniem  wrażeń z książki, a ja wrażeń nie “magazynuje”, a dokładnie, nie magazynuje w  stanie wartym opowiedzenia, są jak płatki śniegu, które topią się kiedy je  dotknąć.

Dobrze, jest 23: 30, i sądzą po tekstach o śniegu czas kończyć. Nie wiem jak to odbierzesz, nie wiem też czy w ogóle dostaniesz to  do przeczytania  – pisze teraz sama do siebie, aby mieć spokojne sumienie – wypowiedziałam część siebie i to jest  ważne  nawet  w  przypadku  jeżeli  tylko  ja  będę  swoim słuchaczem.

Kasia

Ps. To jest  oczywiście bardzo  prywatny  materiał.  Na  tyle  prywatny,  iż zastanawiam się czy go nie skasować, no tak, jeżeli go nie skasuje i  Ty  go kiedyś przeczytasz, to przeczytasz tą uwagę  też,  i  być  może,  powstanie wrażenie, iż ma ona umyślny  charakter,  taki  obłudny,  aby  zwiększyć “prywatność” tekstu. Nie, to jest naprawdę  prywatne,  lecz  i  pustka  jaką czasem czuję jest na tyle ciemna, że przewyższa  strach  przed  otwartością.

Zresztą, powtarzam się.

Ps2. Dopisek dnia 30.9.xx (godzina: 00: 20). Dawno nie czułam się tak miło  w czyimś towarzystwie. Dla mnie nasza rozmowa  dziś  (29.9.xx)  była  szalenie  miła. Można sobie przypomnieć po co są ludzie, po co są rozmowy. Siedziałeś  sobie na moim fotelu, mówiłeś (wyglądałeś przy tym dokładnie jak kot siedzący na fotelu, szkoda, że nie zasnąłeś – tak jak mówiłeś…), i tchnęło to  spokojem i ciepłem. Chciałam aby czas zwolnił, albo aby się  zatrzymał  –  czego  nie czułam od czasów kiedy byłam bardzo mały. Chciałabym za to podziękować,  za takie chwile-obrazy. Jedyną wadą tego, iż ma  się  towarzystwo,  jest  pustka potem. Kiedy się jest samemu, wszystko jest  takie  same,  chwile  pamiętane z przed tygodnia, chwile z teraz i przyszłe chwile za miesiąc. Taka  sama szarość. Bardzo nie lubię takiego uczucia – kiedy  rozmawiało  się  z  kimś, czułam się dobrze, czułam, że mój rozmówca (czyli Ty), nie “ucieknie” ani, że nie zniknie za chwilę, aby pojawić się za pół roku – po prostu było dobrze – a potem jak zwykle, kontrast między tym co było  a  tym  co  jest,  znajomym pokojem w którym mieszkam.  Nie  wiem  co  jest  gorsze,  świadomość  braku kontaktów, czy świadomość pustki po kontakcie. Chyba jednak pustka.  A  może nie? Czy mówienie o tym nie jest już narzucaniem się?  Czy  nie  jest  próbą zmuszania innych do własnych potrzeb? Obawiam się, że tak, a mimo to,  pewnie przeczytasz ten tekst kiedyś, nie miej mi tego za złe proszę. Człowiek przez lata samotności nabywa przesadnych reakcji.

Ps3. [Dopisek rano tego samego dnia], wydrukuje to dziś, inaczej bowiem,  te nieszczęsne “ps’y” rosły by w nieskończoność – zawsze się chce  coś  jeszcze dopowiedzieć, ale w  ten  sposób  nie  mogłaby  zaistnieć  żadna  rozmowa… Zadzwonię do Ciebie jutro (31.09.xxxx), aby spytać się; czy wiesz,  że grają już „X-kluchę&Zgryz” w kinie, wtedy to, co bardzo prawdopodobne, otrzymasz przy okazji to co, właśnie przeczytałeś.

Ps5. Bym zapomniała, masz jeszcze bardzo ładny głos, który nawet w  telefonie brzmi bardzo  ładnie  (no,  poza  wpędzającym  w  poczucie   winny   słowem “słucham?”)

List, … brak daty. Kasia rozgrzewa się w wannie. Staje się gotowa do poświęceń.

Mój Leszku,

Bardzo dobrze się stało, iż nasza rozmowa dziś, była taka a nie inna. Dla mnie nawet bardzo dobrze, bo w końcu doszłam do czegoś.  Oczywiście, nigdy nie stawiam na 100% trafność swoich odczuć do kogoś, zatem są szanse,  że odczytałam  Ciebie   (a   dokładnie,   swoje   miejsce   “dookoła”   Ciebie) niewłaściwie. Cóż, taki już świat jest,  pozwolę sobie mieć nadzieje,  że “znamy” się już na tyle, aby moja ewentualna pomyłka nie zepsuła nic  między nami.  Ta   pomyłka  (możliwa) jest  w postaci zignorowania Twoich słów-ostrzeżeń, i to nie dlatego  ażeby  to  we  mnie  jakoś  godziło,  lecz dlatego, że oznacza to mój totalny brak zrozumienia Ciebie.  Więc o tym  na pewno nie będę pisała. I tym samym przechodzę do sedna.

[*dopisek z końca listu, przeniosłam go tutaj, jako swoisty bezpiecznik – nie jestem taka pewna siebie jak to opisuje*]

Czuję się spokojna i nie dlatego, iż jestem czegoś pewna (bo nie  jestem), lecz tylko dlatego, iż nie czuję aby to było specjalnie  łamiące  naszą znajomość. Albo też – i to jest najgorsze, i to jest bardzo niespokojne – że strasznie łamię to, bo sam powiedziałeś, iż boisz się abym Twoich słów nie potraktowała jako zachęty do czegoś.  Kolejne  (!)  Jeśli  tak,  to  jestem głupia, jestem głupcem który pisze takie rzeczy komuś, kto ma inne zmartwienia na głowie, i którego najgorsze obawy ucieleśniły się w takim liście.  Dobrze,  przesunę ten fragment na początek listu – abyś mógł przerwać czytanie –  jeśli  tak jest – unikniemy wtedy oboje kłopotu.

[*koniec dopisku, możesz przerwać czytanie, jeśli jak tak jak to jest*]

Jak  wyszedłeś, przez  jakiś  czas  zastanawiałam  się,  co   Ty   właściwie powiedziałeś. Potem, koło północy zrobiłam to, co uwielbiam robić  w  nocy  – czyli dłuugą (między 0 a 3 w nocy) kąpiel w gorącej wodzie. Tam wśród  wanny fal powstał sobie ten list. Jak już nadmieniłam,  osiągnęłam  pewną  jasność w tym co chcę. Jednym z wyraźnych znaczeń Twoich słów, było coś mnie trapi od dawna – strach przed “bliskim” drugim. Ty masz swoją historię –  i  przez nią strach – ja mam swój brak historii – i ten sam strach. I ten Twój strach, Twoje  słowa  o  tym,  pomogły   oczyścić   moje   widzenie   siebie.   Może paradoksalnie, gdyby to były słowa odwrotne, uciekłabym od nich,  zignorowała, zapomniała. Moje rozważania w wannie, nie pomogły mi  wprawdzie  dojść  czemu jest tak a nie inaczej, mam tylko niejasne  wrażenie,  że  jest  to  związane zgodnością pewnych przeżyć.  Zawsze  byłam  gdzieś  obok  ludzi,  nigdy  nie wchodząc/wychodząc poza słuchanie. Twoje  słowa  to  jak  gdyby  któraś  tam wersja mnie (kłania się to o czym mówiliśmy, bez tego, nie wpadłabym na  to), wersja która poszła inną drogą, lecz która gdzieś tam  w  sobie  ma  podobne obawy.

I uśmiechnęłam się wtedy. Bo jeśli  tak, to  mogę  powiedzieć  pewne rzeczy, mogę być spokojny o ich los – niezależnie co  odpowiesz,  będzie  to dobra odpowiedź [jasne, jasne, to nie jest prawda, strasznie się boje się, że zbyt ingeruje w Twój świat]. Twój strach zjadł mój strach. Twoje  przeżycie  “wielkiej agresji”, zjadło moje niektóre wspomnienia z  dzieciństwa.  Twoje słowa wywołały mój ból, bo nienawidzę agresji, fizycznej czy psychicznej. Po prostu nienawidzę. To wszystko, przemyślane razem, dało mi mój uśmiech.  Mój list, moje odnalezione słowa. W wannie. Wiesz co chcę? Nie chcę być idealną Słuchaczką (choć rzecz jasna, skoro to pomyłka, nie wychylę się już o  setną milimetra z  tej  roli),  chcę  być  Dotykaczką,  Oglądaczką,  Przytulaczką, Kochaczką, Smakowaczką, Opowiadaczką. Chcę się zbliżyć do  Ciebie  fizycznie i psychicznie, aby zjeść to co Ty mi zjadałeś.  

Chcę  także abyś  zachował swój Głos i Nóż, aby w razie potrzeby poderżnąć mi moje obłudne  gardło.  To jest propozycja, nie chcę w żaden sposób Ciebie krępować, wiązać i tak dalej (a już na pewno nie “wprowadzać się” do  Ciebie!).  Przedtem,  na  podstawie naszych rozmów nabyłam błędnego mniemania, iż coś wiem o Tobie.  Brak  wiedzy dawał złudzenie wiedzy. Wczoraj, to się rozwiało – wiem bardzo mało –  i  to jest w tym najmilsze, bo poczułam, że chcę wiedzieć więcej. Ba!  To  “więcej” ma w sobie jakiś brak granic, bardzo przyjemny brak  nasycenia  się.  

To  co powiedziałeś, zjadło mój opór przed mówieniem  czego  chcę,  niektóre  moje strachy, dało mi spokój. Nie chcę abyś czuł ciągle to co sama  czuję.  Zawsze (mniej lub bardziej skrycie) wierzyłam, iż receptą  na  takie  myśli,  ciemne noce dziury, jest drugi człowiek. Dotyk. Słowa. Bliskość.  Tylko  wierzyłam, nadal wierzę, nadal myślę, że to jest właściwie sens życia.  Takie  poznanie, takie otrzymanie/danie ciepła. Jeśli to naiwne  –  wybacz  –  jedyny  zgrzyt w tym, to to właśnie to –  Twoje  doświadczenie.  Wiesz,  jak  ja  to  widzę? Wyobrażam sobie Twoje związki, jako moje “idealne” – zaufanie komuś,  czyjaś bliskość, która nagle okazuje się  czymś  innym,  a  najgorsze  w  tym  jest zabranie tego moje, odsłonięcia się, dotyków czy  słów i  zniszczenie  ich. Widzenie cząstki mnie w  obcych  już  i  nieprzyjaznych  rękach,  jakby  ktoś szczypcami to wyrwał. Wiedza, że ten ktoś znał mnie za bardzo, a  teraz  jest obcy. Taka część mnie musi przecież umrzeć, nie  może  żyć  w  obcych  sobie warunkach. Tak to sobie wyobrażam.

Zakochana byłam raz, na  odległość rzecz jasna, w ósmej klasie podstawówki, nie mam więc wiele do powiedzenia na  ten temat. Ale przeraża  mnie  Twoja  opowieść  o  tym  co  Cię  spotkało.  Zbyt przeraża, nie daje nadziei. Może dlatego, że nie chcę aby tak było, nie chcę takiego świata, dlatego piszę to wszystko. Nie jest to  żadna  litość! Nawet nad samą sobą! Jesteś uroczy, jesteś uroczą osobą,  z  uroczym  wnętrzem,  które ledwo mi się zarysowuję. Sam w  sobie  jesteś  pociągający,  ale  to  Twoja historia jest kluczem. Ja nie chcę takich  historii,  takich  ułamków  świata w kimś, może boję się, że to mnie samej się przytrafi? Mniemam, że mogłabym to zjeść, zabrać – zarówno Tobie jak i sobie – nie w sensie dosłownym,  ale  w  sensie wiary – iż  można. Że może być nietoksyczny Drugi Człowiek, że  ludzie  mogą  sobie  coś powiedzieć nie raniąc się.

No tak,  do tego  powinna  wystarczyć  przyjaźń. Tutaj odwołam się do samej siebie – mnie to by nie  wystarczyło,  mnie  nie wystarczają  słowa,  zawsze  marzyłam  o  czymś  więcej,  jasne,  można   to sprowadzić do hasła “ciało”, ale co to ma znaczyć? To tylko bliskość,  słowa nie zniszczą bezsennej nocy, złych snów,  samotności,  pragnienia  Drugiego. Może to kolejna naiwność? Tyle, iż jeśli ją stracę, to nie zostanie mi nic, to moja ostania szansa na zobaczenie świata w dobrym,  jasnym  świetle.  Moja ostania tarcza. Dziwnie to musi brzmieć dla Ciebie, skoro Tobie  dwie  osoby takie “lampy” zbiły. Wiesz, czego się boje? Że nic nie mam  do  dania,  do zaoferowania, jestem w końcu pusta, pusta do końca. I nie śmiej się, bo to  zabrzmi  troszkę “nawiedzenie”, ale skoro jestem pusta, to mam miejsce w sobie na Twoje złe  strachy, chciałabym je zjeść.

Czemu?  Bo są  smaczne,  bo  dają  siłę,  bo  dadzą  mi historię, cały świat, jakieś oparcie, spokój, nadzieję, pocieszenie. Nie  są to wcale wielkie słowa, raczej słowa beznadziei.

Nie wierzę w miłość,  lecz zachowałam wiarę w ciepło. Lubię w tym widzieć jakąś metaforę strachu przed bliskością – strachu przed oszukaniem, strachu przed wzięciem czegoś za coś, co może okazać się czymś zupełnie innym.

Strach przed kłamstwem, strach przed powiedzeniem o sobie komuś  kto… jest  inny niż myślałam. Jakoś nie pamiętam ze swego dzieciństwa dalszego takich  scen jak  Twoja  z  Alinką  (jej   przybiegnięcie,   przytulenie   się i powiedzenie “Tato, kocham Cię”). Może (dużo  tych  “może”,  wiem,  ale  to wszystko jest jedno wielkie “morze” [przez „rz”])  to  tylko  moja  wygoda w tłumaczeniu siebie.

Faktem jest, iż bardzo,  bardzo długo  rosła  we  mnie chęć takiego czegoś [drugiego kogoś] – aż do… (teraz?). Dziwaczne  to?  I  mówię  to  Tobie  –  osobie  która  jasno i wyraźnie wypowiedziała się, że ma dość takich związków – i właśnie  dlatego to Tobie mówię – bo sama tak myślę. Wierzę, bojąc  się.  I  dlatego,  iż  nie wierzę w abyś w głębi serca zwątpił w… taką możliwość  bliskości,  udanej rzecz jasna. I dlatego jeszcze, że sam  “związek”  rozumiem  chyba  inaczej. Jako bardziej zjadanie złego, niż jakiekolwiek przynależenie  w  jakimkolwiek sensie. Jako dostęp do pewnych rejonów “ja”,  bez  żadnych  konsekwencji,  poza zaufaniem, że to co się już wie,  zawsze  będzie  dobrze  traktowane  –  jako cząstki drugiego rosnące sobie w pierwszym (i vice versa). Za bardzo…? Nie wiem – po to się pytałam Ciebie – po co ludzie się  znają.  Jeśli  Tobie wystarcza to co już masz – nie ma sprawy – ja mogą dzięki Tobie – powiedzieć, iż mi to nie wystarcza. Cóż to za świat samych słów?

On nie grzeje, nie  daje ciepła. Dalej, czy to jest  bezpieczne?  Nie  wiem,  nie  wiem  czy  jestem bezpieczna, i nie wiem też – od tego  może  trzeba  było  zacząć  –  czy  ja w ogóle jestem pociągająca dla Ciebie. Co ja piszę… Mam ochotę dodać tutaj “wybacz” ale to byłaby już przesada, nie, nie wybacz, ale powiedz  jak to wygląda, jak ja wyglądam mówiąc takie rzeczy? [tu był ten fragment który przeniosłam na początek, widać jak wolno myślę o konsekwencjach…].  Cóż, kości zostały rzucone, jest 4.21 rano, zajęło mi to w sumie koło  4  godzin, w tym koło 1 na spisanie tego. Idę spać, jutro może być  albo  miłe  albo…

Zresztą, Twoją wielką zaletą, jest to, że prowokujesz, nie, to złe słowo,  że umożliwiasz mi takie rzeczy – nie wiem jak mam powiedzieć to, iż  dla  mnie jest to niesamowicie niesamowite. Coś jak postać ze snu, z którą  mogę  tak rozmawiać. To, że jesteś realną osobą, nadal jednak pozostaje kwestią wiary.  

Będę tylko trochę zraniona jeśli zostaniesz “jedynie” moim dobrym snem.

Twoja Kasia

List, 17-11-xxxx,  godzina: 22:39. Kasia zaczyna fantazjować. Tworzy bajkę, co nie jest li tylko metaforą – Kasia wpada we własny balonik myśli.

Mój Leszku,

Nie piszę ładnie – nie przesadzaj – ja też czytam książki. Kiedy już kończę taki list, wydaje mi się całkiem szary, męczący i niezgrabny.  Miło się pisze, owszem, przez chwile mam jasność co do pewnych spraw,  rzeczy, barw. Potem, to niknie, blednie. Ścieka ze mnie.  Daleko  mi  do  Twojej  precyzji i dobrego stylu. Ach, pytasz czy nie śpię  –  wczoraj  (16’tego)  długo  nie mogłam zasnąć, raz, że opiłam  się  herbatą,  dwa  wstałam  wcześniej  bardzo późno, toteż w rezultacie, zasnęłam koło 7 rano (i wstałam o 14,  aby  pójść na seminarium z J.). Czekaj,  poniżej  jest  kawałek  tekstu  jaki spłodziłam, o świcie dziś, w rytm  Bregovicia,  czarnego  nieba  i  perspektywy kolejnego zaśnięcia. Pamiętasz, pytałeś o swoją alternatywną postać, oto coś na ten temat.

Na Twoją prośbę, opis Alternatywnego Leszka, z przed pewnych jego opisów.

Było tak:

Był sobie Leszek który mówił.

Ból, rozwód, samotność, oto one wtopione w silne jego opisy, silne własną samoświadomością. Ptaszek wydawał się przez to silny, żywy, ruchliwy, a mimo to był w klatce. Ptaszek w klatce. Czyż to nie pyszne? Można doń zbliżyć twarz, zajaśnieć dobrocią, ująć siebie samego ciepłem współczucia, tą jasnością, zrozumieniem jak sprawiedliwą, dzielną różową dłonią, Otworzyć drzwi klatki. “Moja Ty Bohaterko – miał zakrzyknąć więzień – Tyś Otworzyła…”. To złośliwe rzecz jasna, ostry i racjonalny opis mych wcześniejszych myśli. Nie daleki od faktycznych klimatów moich. Do czasu, kiedy Ptaszek błysnął całą tęczą kolorów, takim światem, słowem, to ja nagle znalazłam się w klatce własnych wyobrażeń o Tobie i…i uwolnić się i wreszcie mogłam zacząć po prostu nie-zastanawiać się, nie budować, nie konstruować Ciebie, a tylko, A Tylko Słuchać. Ciach tutaj. Bregovic/Gregorovic jest boski. Historia napisana od nowa do taktu:

1. Ptaszek 2. Klatka 3. Ptaszek w Klatce 4. Bohaterka 5. Błysk 6. Bohaterka zmieszana jest 7. Bohaterka widzi pręty 8. Bohaterka jest Ptaszkiem (Ptaszką…? Ptaśkiem…) 9. Ptaszek-Ptaszka-Ptasiek 10. Klatka 11. Ptaszka w Klatce 12. Błysk 13. Bohaterka zmieszana jest 14. Bohaterka widzi lustro 15. Bohaterkę Dopada Banalność 16. Bohaterka Doznaje Zrozumienia 17. Koniec…

Rozumiesz?

Twoje informacje o Sobie, przekroczyły w końcu masę krytyczna, ponad którą nie potrafiłam zapanować. Wybuch. W Tobie to jest naprawdę  fajne, pociągające, ten świat-w-środku-z-historią na który nie mam ani słów, ani porównań, ani mądrych “uchm”, “achm”, “no tak”. Boleśnie inna wiedza, nie pozwala na złudne ptaszki-klatki-bohaterów. Jesteś Prawdziwy. A kto ogląda Prawdę, nabywa Jej.

Noc, ranek… oto dziwne pory na pisanie. Szczególnie ranek.  Taki  stan między zmęczeniem a podnieceniem – przetrwałam noc! Cokolwiek będzie  dalej, pójdę do łóżka już zmęczona, zasnę od razu. Bałeś się kiedyś  pójść  spać?

A teraz Twój list do mnie. Doskonale wiem (ha ha, wiem  kiedy czytam Twoje odpowiedzi, a nie kiedy odpowiadam na to, co odpowiedziałeś…), co robię mówiąc o sobie, jakie to daje narzędzia ostre. Tyle, że, nie czuję aby coś  gorszego mogło mnie spotkać z Twojej strony, niż to co już mam (teraz), przestraszysz  się  może tego słowa, ale mam zaufanie do Ciebie. Takie  absolutne. Jestem  zmęczona nie ufaniem wszystkiemu  i wszystkim.   Pamiętasz,   mówiłam   o   Twojej samoświadomości – to daje mi jakąś tam gwarancję  ochrony  przed  zranieniem przez Ciebie. Nie, nie tak – przed uznaniem, iż  robisz  coś  specjalnie  aby mnie zranić. O tak. Bo można się ranić  bezwiednie,  takie  otarcia.  Piękny jest ten Bregović, pasuje  mi  idealnie  do  rytmu  moich  myśli.  Fajna  to ucieczka – pisać i nie martwić się co będzie dalej. Nie ma  dalej,  nie  ma.

Popatrz – Ty mnie zapewniasz, że boisz się o mnie, a ja, że boje się o Ciebie. Tak naprawdę (!), boimy się o siebie samych chyba. A co możesz zrobić w moim świecie? Cóż to za pytanie? A co się robi w światach innych? Po co są ludzie? Powiedz. Wyłączając z tego seks, funkcje towarzyskie i “miłość” –  czym  są inni? Co chce się uzyskać? Ja nie wiem, nie wychodzę poza  proste  doznania, małomówne sytuacje, przypuszczenia, że to coś tam na chwilkę pomoże, poprawi.  Słowo “chwilka”. Mało-duże. Duże, bo każdy Brak rozdyma się. Małe, bo  każde “Jest” lubi się kurczyć. I nie mam na to recepty.

Masz oto kolejną  cegiełkę do powstania  listów moich –  ani  nie  ryzykuje  koszmarnego  odstawienia  od “chwilek”, zarazem też bronie się przed gumowymi, zimnymi  zwłokami  pustki. Masz rację, to nasze uczucia dają siłę innym. W obu kierunkach.

Jeśli się ma uczucia. Mogę długo w sobie tego słowa szukać, nic nie znajdując.  Czasami myślę, iż nie posiadam uczuć. Nie potrawie sobie ich stworzyć, opowiedzieć.  Co zatem chcesz wziąć do ręki w moim pustym świecie? Nad czym zapanować? Są królestwa bez poddanych? Nie chcę pisać o uczuciach.  Mogę  się  rozwodzić  nad  sobą samą czy podobnie, lecz uczucia  “pozytywne”?  Jakie?  Moje  niegdysiejsze zakochanie, nie pamiętam już nic z tego, poza wiedzą, iż było  miłe.  Nie jestem zakochana i nie mogę być więcej. Zbyt pusto we mnie,  za  dużo „onych” nawiasów, zastrzeżeń, ostrzeżeń.  Za  mało  światła,  wiary  w  książąt, zamki, latające smoki, złych czarodziejów, mówiących drzew. Za dużo “życia”, książek, słów, cudzych historii, widoków twarzy w lustrze. Za mało  śmiechu, szaleństwa, wolności, śmiałości. Słowo “czuć” coś, odczuwać, wyłania mi  się jak czarna połyskująca groźnie, wielka, ciężka kotwica.  Czuć rani.  Czucie jest głuche na słowa. Czucie mnie nie posłucha. Zdradzi w końcu.  

Wbije  nóż w brzuch.

Czuję wielką niechęć do tego. Jednocześnie, tyle rzeczy wiąże się, niestety, z tym słowem  (magiczna  bliskość, czy jesteś  za  darmo?).  Jak dotrzeć do Drugiego bez czucia? Co da się osiągnąć? Czy bez czucia nie  jest się  jak ów wielki, głupi, jeż kolczasty, chcący  wejść  na bal-z-balonikami-kolorowymi? Nikt go nie wpuści, bo  nie  rozumie  on  zasad balu. Bez kolców, jeż nie jest jeżem. Chociażby wyrwał  sobie  kolce,  gdzie kupi balonik? Jasne i kolorowe baloniki cudzych oczekiwań co do  tańczących, słowa klucze, słowa układy, jesteś mój, jesteś moja, chodzę z nim, chodziłem z nią, to dziewczyna tego, oto chłopak tej, bal  na  całego,  i  tak,  wiele osób, wiele związków, co sobie mówią? Czy opowiadają o sobie ciągle to samo?

Jestem taka a owaka, lubię to a to, wkurza mnie owo i owakie. Ciach. A potem znowu i znowu? Czy to mądre słowa: “przeżyć wiele miłości aby móc  zdobyć tą jedną”? Czy słowa głupca? Ach, otóż to, będąc na balu, nie  można  bawić  się w ironistę. Masz w łapie balonik do cholery! Tańcz. Idź! Czego  ludzie  chcą  od siebie? Czego po prostu chcą, powiedz mi, proszę. Absurdalne, mogę  urządzać wiwisekcję na samej sobie przed Tobą, nie jestem natomiast w stanie  popatrzeć  na to wszystko bardziej normalnie. Typu: z uczuciem.

Na marginesie Bóg idealnie nadaje się na przerywnik w rodzaju “Mój Boże!”, ciekawe czemu? A więc – mój Boże, piszę idiotyzmy, nic nie czuję, ale  nigdy  wiele  nie  czułam,  czuję przyjemność i ciepło myśląc o Tobie, o nie, to jest to, już wiem. To jest przerażające – uczucia. Nie prawda o mnie, strach, ból czy inne takie, takie odczucia mogę powiedzieć, opisać, wiwisekcja nie jest bardziej  bolesna  niż odczuwanie złych odłamków siebie.  Porażające,  przerażające  jest  uczucie, możliwość jego od/po/czucia, doznania, nie racjonalizacja, nie słowo,  tylko cholerna całość mnie. Nie do obronienia.  Zabije  mnie  na  śmierć.  Kolejna cegiełka czemu  karteczki, listy  – oto symulakrum  –  angażowanie  się  bez  angażu, virtualne dotknięcie Twoje, zawsze  gotowe  słowa  w  pobliżu  –  “to  tylko kartka, nie życie”. Jak to opisać – chcieć ciepła bez uczucia, bliskości bez uczucia, co to jest? Kolejny zbiornik  do  napełnienia  cudzą  historią?  

Ty wiele wiesz na ten temat – co najmniej dwa razy się zakochałeś. Co  powiesz? Albo nie, nic nie mów, z tym nic bym nie była w stanie zrobić, to jest  tylko Twoje. Chcę  powiedzieć,  iż  tutaj,  we  mnie,  nie  ma  nic  do  wzięcia, opanowania, władzy. Nic do deprawacji, jak też żadnej okazji do okazania się deprawatorem. Tu jest tylko duży odkurzacz, który chce wyssać,  a  co? Tego sama dobrze nie wiem. W końcu, gdyby odkurzacze  wiedziałyby  co  ssą,  zaraz przestały by to robić (jestem zabawna?). Widzę siebie wyraźnie jako taką ssawkę, co  się  chcę przyssać i zobaczyć  co  też  tam  jest,  w  człowieku,  w  cieple,  dotyku, bliskości. I-w-ogóle. I nie powiem Ci nic o uczuciach. Może samo  ssanie  jest już uczuciem? Bądź samo odnalezienie obiektu dającego się ssać (gotowego  do ssania)? A może to chore? W kontekście tego – po co są ludzie? Po co są  ci  cholerni ludzie? Po co jest dwoje ludzi? Co się daje, co dostaje? Czy zawsze się  tak myśli, nie można po prostu się sobie przydarzyć? O tak, jak  nasze  ognisko? Gdybym tylko wiedziała, gdzie mogę zaczepić myśli w myśleniu o Tobie. Nie mam nic pozytywnego, pisać o negatywnej stronie siebie, i nie  móc  pisać  o  tej dobrej, coś mogącej. Czym innym jest twarz wykrzykująca różne rzeczy, a czym innym są dłonie mogące zbudować  zamek  z  wieloma  wieżyczkami.  Nawet  na piasku jest to cenne, piękne, dobre.

Och, 23: 40 jest teraz, jeszcze  trochę a zacznę być podobna do pisarzy młodo-polskich z  lubością opisujących  swą każdą chwilę spędzoną na gapieniu się w herbatę… Nie jest dobrze zostać  na noc przed pustym ekranem. Wiesz czemu? Bo łatwo się pisze. Zbyt łatwo. Ja nie posiadam tam, oprócz rzeczy przerastających mnie (uczucia), mam ochotę pisać o  wszystkim. Wymiotować sobą.  Dosłownie.  

Wątpię  czy  zdołałabym potem  spojrzeć  Tobie w oczy. Nie od parady mówiłam o e-mailu, gdybyś żył  np.  w  Australii,  o! ułatwiłoby mi to wiele. Zresztą czemu by nie? Tylko troszkę.  W  końcu  moje słowa trafiają do dobrze strzeżonego miejsca  prawda?  I  mam  schizofrenie, będąc na kartce nie pamiętam kim jestem poza nią, będąc poza nią,  wolę nie pamiętać kim jestem na kartce. To jest bardzo, bardzo ważne.  Gdyby  próbuje dotknąć owej granicy, nacisnąć ją, choćby lekko, zaraz  czuję  opór  grożący prawdziwym rozdwojeniem. To boli. Boli. A zatem,  moje  związki  z  tekstami innych. Można żyć w pewien sposób. Przez sieć. Materiały  z…   

Jedną z ciekawszych rzeczy było moje poznanie w ten komputerowy sposób pary ekshibicjonistów – byli zadowoleni mogąc przesyłać mi swoje zdjęcia, a nawet (finalnie) kawałek filmu z ich udziałem. Raptem 15 minut, ale jakże to dziwne 15 minut.  Ludzie kochają się w sposób… dziwny, jakbym  patrzyła na  obrazy  Gigera,  jakieś pulsowania, nabrzmienia,  wilgoć.  Nie  było  to  podniecające  a  szokujące. Nadal nie lubię na to patrzeć, to  wcale  nie  jest podniecające. Miałam dwie dłuższe znajomości korespondencyjne przez  e-mail. Jedna się dawno urwała, druga daje o sobie znać co jakiś czas. Celem ich był… seks (seks?) – pod  tym  względem  nie  jestem  taka  dziewicza (hi, hi – cóż za romantyczne słowo!)  –  mowa o seksie “tekstowym” oczywiście. Mimo, iż mam dostęp  do internetu,  od  tamtego czasu, zupełnie mnie nie ciągnie do nowych, tam, znajomości.  “Seks”  w  ten sposób był świetny, bo to  było  coś  nowego,  coś  dwuosobowego.  Potem zbladło. Moi  dwaj znajomi z  internetu,  poznani rok temu, dokładnie rok temu i parę miesięcy  (czerwiec),  to  wynik  dołka, przed egzaminami, przed perspektywą wakacji (one są wyczerpujące –  siedzieć przez trzy miesiące we własnym pokoju i  jeszcze  udawać,  iż  to  się  lubi, koszmar…).  Urok  nowości  szybko  minął,  taki  kontakt   nie   daje   wiele pocieszenia. Szczególnie kiedy pisze się do osób  “normalnie”  towarzyskich. Moje małe szaleństwo.  Ciekawe  na  swój  sposób.

Dowiedziałam  się  trochę o ludziach, mężczyznach, o sobie. Nie da się oprzeć na seksie żadnego związku, przyjaźni, słów która mają coś mówić. Szybko to się kończy. Wtedy albo  ten drugi znika, albo zmienia się charakter znajomości, na  odległy,  neutralny, “cześć jak się masz?”. Tak też było i u mnie.  Jeden  znajomy  znikał,  nie mieliśmy już o czym pisać, kiedy minął ów czar pisania o  seksie,  zbyt  się różniliśmy. Drugi, jak już wspomniałam, pisze  sporadycznie  (studiuje politologię). Fala przybyła, fala umilkła. Plaża jest gładka i czysta. A  jednak mewy siadają wyżej.

Piszę o tym, ponieważ  sama  przed sobą  wyjaśniam  swój stosunek do własnej seksualności. Jak wiesz, odrzuca to  mnie  w  książkach, filmach. Nie odrzuca w obrazkach (ale już na filmie porno od  “mojej”  pary, tak). Czemu? Umowność. W książce jest to związane z… ludźmi, ludźmi  mniej papierowymi, ludźmi kierującymi się  uczuciem,  czy  tylko  pożądaniem,  ale ludźmi. Mówiącymi, patrzącymi, chodzącymi. Obrazek  to  jak  fantazja,  zbyt zastygły by być ludzkim. Bezpieczny, niemy, nieruchomy,  ślepy.  Seks  przez internet, to… troszkę inne, przede wszystkim mniej samotne. O wiele mniej. Bardzo krótkie, bo szybko się nuży,  powoduje  potem  chęć  jeszcze  lepszej izolacji niż wcześniej. Czym są słowa po  czasie?  Jak  jakieś  zwłoki których żadna litościwa ręka nie śmie  pochować.  Podniecenie  jak  kolorowy filtr, maluje szare niebo na niebiesko. Ale później słowa zostają,  a  niebo szarzeje i nie ma dokąd z tym  pójść.  Nie  lubiłam  tego.  Nie  można  jeść cukierków przez szybę,  aby  użyć  łatwej  metafory.  

Z  radością  przyjęłam kolejną klapę na własne pożądanie. Seks nie może być  dwuosobowy,  za  dużo bierze, za mało daje. Rani w sumie, robi dziury które i  tak  trzeba  samemu łatać. Nawet nie wiesz, jak to (taka klapa) ułatwia życie!  Uodporniłam  się na takie znajomości, takie zastosowanie internetu – takie  osobiste.  Leszku, nie wiem jak przyjmiesz takie słowa – ja wszakże wiem,  że  gdyby  nie  tamto doświadczenie – nasza  korespondencja  nie  byłaby  możliwa  –  nie  miałabym czystszego wglądu w siebie. Jak pisałam  wcześniej  (w  poprzednim  liście), zdołałam oddzielić dotyk  od  pożądania  (przynajmniej  świadomie),  seks  od bliskości. Czuje się z tym bezpiecznie, nawet za taką cenę o jakiej mówiłam. Pisze to po to, także, by jasno określić samą siebie wobec Ciebie – pomimo, iż to jest tylko list, kartka, karteczka – wiedza zawsze daje jakieś skojarzenia –  jesteś pierwszym mężczyzną znającym mnie  tak  dobrze,  będącym  tak  blisko  fizycznie (widujemy się jednak co jakiś czas) – lecz zarówno na  kartce  jak  w  życiu jesteś oddzielony od tego co zwie się seksualnością (jak wszystko co nie jest zdjęciem). I tego próbuje czasem dotknąć muru, przypadkiem, bądź pod wpływem impulsu wyobraźni, i jak poprzednia granica, kopie mocno,  boli  wspomnianym gwałtem, takim dziwnym przygnębiającym bólem. Boli. W tym sensie mówiłam,  iż szkoda, że nie jesteś w Australii, nie byłoby tego muru. Dziwne?  

Wcale  nie.

Jak się czyta takie wiwisekcję? Ach, nie takie do końca – nie martw się – mam jeszcze resztki oporów. Zawsze jest także możliwość, wymazania rano  pewnych fragmentów. Nie możemy się za często widywać –  im więcej  Ci  powiem,  tym dziwniej się będę czuła widząc Ciebie na jawie. Niestety. Patrzę teraz na  to co napisałam. Źle to wyszło. Nie chcę się oddalić, ale sam mechanizm  działa – wiedza oddala mnie.  Sama  sobie  wydaje  się  mniej  prawdopodobna,  mniej rzeczywista, mniej możliwa, kiedy tak dokładnie siebie Tobie opisuje. A  już szczególnie potem – zawsze będę czuła, iż ta wiedza o mnie,  gdzieś  tam  czai się w Twoich oczach. To trudne uczucie. Swój stosunek do samej siebie, mogę maskować na wiele różnych sposobów. Od autoagresji, po mury, od obrzydzenia, po zapomnienie. Nad Tobą nie posiadam władzy, nawet na moim wyobrażeniem Ciebie – jesteś za Prawdziwy. Co mi zostaje? Milczenie? Nie chciałabym, wyrwa w  tamie robi się tym większa im więcej wody wyleci. Po co pisałam o tym seksie?

Jest 01: 12. Bregović w tle. “TV Screen” Iggiego. Co  ja pisze? Ważniejsze, do kogo ja pisze? Czuje, że to chore, pisać tak do Ciebie. Niestosowne. Ale chce się poczuć źle, to jakoś usprawiedliwia moje  listy  – zamknięta koło – pisać bo jest źle, jest źle bo są niektóre opisy. Nadzieja? Nie, muszę odrzucać pewne rzeczy, aby utrzymać się w  stabilnym  stanie.  To  był wielki wysiłek dla mnie – pisać o dotyku i  bliskości.  Jako  kobieta domyślna (tak…), wiem, że mogły Tobie (mającego już w końcu jakieś doświadczenia  pod tym względem) przyjść inne skojarzenia, toteż i  dla  Ciebie  i  dla  siebie samej, dodałam jak to jest zresztą, wcale nie koniecznym, dalszym ciągiem bliskości i dotyku. Ja przed tym się bronie i to poważnie.

Poza taką  płytką warstwą doznań jaką posiadam, nie istnieje przejście  do moich  pewnych  marzeń. I jest to błyskawiczne – zaraz po nich (marzeniach) pojawia się  coś  złego, niszczącego, ów przymus wobec mnie samej. To upokarza. Samo pisanie o tym to robi. Może jest już na późno na pisanie listu?

Hm.  

Czuje…  że…  i tak  szybko  nie zasnę. A nienawidzę leżeć, czekać martwo na sen. To jest czasami koszmar, wolę już pogapić się w sufit czy zagrać w coś – albo poczytać jak mam dobry  nastrój. Hm, czytać czy pisać? Popisze jeszcze.  O  czym  jeszcze  nie  pisałam?  

Hm.

Jakieś miłe chwile? Jezioro, jak byłam młodsza. Wypływałam sobie  na  środek niego i zostawałam tak, unosząc się  na  wodzie.  Niebo,  białe  od  upału, i ciemna zieleń wody pode mną, chłodna i aksamitna. O,  miłe  wspomnienie… Morze. Też je lubię. Szum, zapach wydm i żywicy sosen rosnących  po  drugiej stronie wału wydmy. Zapach morza. Jest naprawdę piękny. Zapach morza: senny, lekko spocony, czekający na coś…  (na lubieżność…?)  lubię myśleć, iż na  mnie.

Morze które mnie pożąda. Fale,  wiatr. Piasek z drobinkami czerni, mewy. Wiesz, że się topiłam? Właśnie nad  morzem. Wpadłam w jakąś dziurę i zaczęłam po prostu  się  topić.  Pamiętam,  iż  nie mogłam nogami dosięgnąć dna, machałam rękoma, nie wiem czy byłam przerażona, nie wiem już, w końcu zauważył mnie jakiś  chłopak  i  wyciągnął  na  brzeg. Ale kocham morze mimo, iż próbowało mnie zabić.   

Mam czasami taki sen – kiedy po prostu  walę samą siebie w gębę czymś ciężkim, kopię, odtrącam, wywalam z pokoju, krzyczę na swoją twarz… agresja.  Widzę wyraźnie wściekłą twarz Ojca tuż przy swojej, kiedy o coś wkurzony podnosił  mnie  za ubranie i wrzeszczał coś do mnie.  Byłam  mała wtedy.  Potem,  po  latach, zabawne, był urażony, że nie rozmawiam z nim o tym co będę miała na  maturze… Pamięć jest mściwa.  Kto  jest  winien?  Nie przeraża mnie to. Nic  a  nic.  Nic  a  nic.  A miało być o miłych rzeczach. Czyżby nie było ich we mnie? Może mi się gdzieś pochowały? Nie powinny tego  robić.  Leszku mam  nadzieje,  iż nawet słowem nie wspominasz nikomu o mnie? Ani słowa, dobrze? Wiem, że lubisz mówić, nie chcę jednak  aby  nic  z  tego  co  piszę  wydostało  się  choćby o mikrometr z Twego wnętrza. Przepraszam jeśli taka prośba Ciebie  razi,  bo to chyba oczywiste założenie, tylko nagle poczułam  się  absurdalnie  naga. Niedobre uczucie. Mam swoją maskę na zewnątrz. I dla rodziny i  dla  reszty.

Rozumiesz? To bardzo, bardzo ważne dla mnie.

Mam  pytanie,  co sobie pomyślałeś widząc mnie po raz pierwszy? Jakie robię wrażenie?  Jak  wyglądam z zewnątrz? Nie umiem odbierać informacji zwrotnych o sobie od innych  osób. Ze świata. A zawsze byłam ciekawa, jak to ja sobie  wyglądam,  co mówię sobą? Leszku, kończę, jestem  w  sumie  zmęczony,  poczytam  Diunę (dzięki za wszystkie tomy). Dziękuje za Twój list. Śpij dobrze, ciepło i bez  koszmarów…  Śpisz  chyba już teraz, prawda?

Jest 2: 19. Miłych snów Leszku…

Ps.  3:10. Dopisek. Bez muzyki bym umarła. Dziękuje za muzykę. Błogosławieni nich będą śpiący tego świata. Amen.

Ps2. 4:00. No tak,  z  łóżka na  fotel.  Za  wcześnie  jeszcze.  Poczekam godzinę.  Przy  okazji,  czy  wiesz  jaki  jest  jeden   z   odcieni,   tych chłodniejszych zresztą, zdania  Twego: “Wybacz,  moja  droga,  ale  tak  łatwo byłoby nad Tobą zapanować”? Otóż, ten nad  kim  się  panuje,  nie  może  być partnerem do rozmowy… To prawda. Lekki niepokój. Za dużo mówię?  Nie  masz rozmówcy we mnie? Hm. Być może ludzie są interesujący dopóki  coś  o  nich jeszcze nie wiemy. Nasyciwszy się, odrzuca się. Nadal nie wiem,  nie  czuje, po co się inni. Co mówi sobie dwoje ludzi, kiedy są sami? Ach, milczą?! Ależ, to ja mogę sam robić… Chyba, że to ma być zagadka do końca życia…

Twoja Kasia

List, 20-11-xxxx, godzina: 01:36. Kasia próbuje robić wrażenie intelektualne. Recenzja ulubionej książki jeszcze-nie-kochanka… Zapewne to błąd Kasi.

Mój Leszku,

Właśnie skończyłam Diunę, tom ostatni. Są trzy końce. Jeden wiadomy,  drugi także – kółko w kółku słowa Leto II Boga Imperatora –  Sztuczne Inteligencje z Hyperiona (pożyczę dla Ciebie drugi tom, tam jest podobny koniec)  –  “Nie chwali się kucharza. Kucharza można zmienić. Gospodarze  są  niezastąpieni”, to nie prawda, jest odwrotnie, kucharz się liczy i to co  gotuje,  gospodarz “tylko” je, nie on jest celem kuchni i jej  mistrza,  gospodarz  nie  ocenia potrawy, robi to kunszt kucharza i ci (oni? wydarzenia, opowieści, daty) dla których  gospodarz  potrzebuje  kucharza.  Identycznie  jest  z  Tancerzami. Kolejne kółko w kole historii, a sens kółek jest widoczny “potem”, kiedy  to następne kołka w kółkach zdążą się ukryć, zazębić. Dla mnie zakończenie jest logiczne, zgodne z cała Diuną. Czym były Bene Gesserit? Czym można się  stać mnożąc to razy nieskończoność? Herbert dał klucz wcześniej do tego, w  tle, owo pytanie “kim jestem?” – zatem, czym różni się przejęta osobowość od  jej oryginału? Kim jestem? A kim jesteś teraz? Teraz. Pomnóż to. Koniec  trzeci, dopisek osobisty Herberta. Cios w brzuch. Boli. Nie wierzę mu,  kiedy  mówi: “Smutek po śmierci Bev nie stanowi zbyt wysokiej ceny  wobec  uczucia  która nas łączyło”. Kłamie. Nie pisze tego dzień po jej śmierci (data inna), pisze posłowie do książki, pisze nie dla  siebie,  nie  jest  siostrą  dysponującą pamięcią genetyczną. Po prostu kłamie.  Dlaczego?  Umarł  niecałe  dwa  lata później, kłamał. Dlaczego kłamał? Nie  można  umrzeć  wdzięcznie,  łagodnie, radośnie. To nie jest odpowiedź na pytanie kim jest dwoje ludzi dla  siebie. Tedy, nie ma odpowiedzi na to. Gorzej, nie potrafię zadać nawet pytania, aby ta odpowiedź była niemożliwa. Wzruszające: umrzeć. A  było  fajnie,  ciepło, miło. A kiedy? Teraz? Teraz… Nie  powinien pisać  tego,  ilu  czytelników obchodzi jego Bev, jego życie? Na ile On sam był czytelnikiem?  Możliwe, iż książka była jego schronieniem.

Domem w którym naprawdę można spłacić śmierć pamięcią. Miejscem gdzie nie ma zła, nie ma ran, bo każdy ból, nieszczęście, śmierć nie jest bez celu – każda rozmowa, gest, myśl, wniosek, zdarzenie – są ciągiem kółek w kółkach, tekstem który się interpretuje,  wydarzeniem  które się tworzy – nie od teraz, od dawna – ból kiedy jest koniecznością, nie jest bólem, zło które musi się stać, jest poświęceniem, ciało które czeka na swój topór, jest darem. Nie ma “nie bo nie”, nie ma  “krzywdzę  Cię  bezmyślnie”, nie ma “Ona umarła”. Zawsze jest wolna wola, wybór, świadomość  konsekwencji każdej chwili, zwykła zgodna na siebie samego,  na własne  decyzje,  słowa, czyny z przed lat, godzin czy  paru  sekund  wcześniej.  Zgodna  na  decyzje innych,  przeszłość  innych,   konsekwencje   innych.   Muszą   być   zgodne przyjmowane, inaczej byłby chaos,  inaczej  jest  się  głupcem  pozwalającym sterować się innym. Tak działały Bene Gesserit, Paul, Alia, Leto II,  Darwi, raniła ich konieczna, konsekwentna całość wszystkiego, a to nie  może  boleć bezsilnością, bezwolą, beznadziejnością.

To jest siłą.

To  jest  bezpieczne.

To jest broń. To jest moja barwa Diuny.

Może Herbert chciał tam się znaleźć. Znalazł się tam, razem z Bev,  w  umysłach tych  czytelników  którzy  w  to uwierzyli (konsekwencją pocałunku są blade,  zimne  wargi  trupa,  patrz  na nie). Nie wierzę aby w to sam wierzył, i nie wierzę abym ja sama w to  uwierzyła. Jeśli naprawdę istnieje gdzieś miłość, to niknie, ginie w konsekwencji śmierci.  Ileż trzeba by mieć siły na podjęcia takiej konsekwencji? Błogosławieństwo losu, matka nie przeżywa dzieci. Hormony ograniczają zakochanie do 4 lat (z  jakichś mitycznych badań naukowych – bez sensu…).  Ludzka  próżność  mnoży  miłości  i   kochanki   życia.   Nasza przezorność wzywa Boga, by potwierdził skałę małżeństwa-do-końca-życia,  dobrze wiedząc, że ludzka wola jest za mało ważna. A nasza biologia  stępia  umysły, niszczy ciała na starość. Wszystko walczy przeciw  pamięci  i  konsekwencji. A kiedy przeznaczenie/przypadek niszczy  te  staranie  uknute  plany,  kiedy matka przeżywa dziecko, Frank swoją Bev, cóż się dzieje?

Śmierć, okaleczenie osobowości, pustka – i nie ma wtedy miejsca na żadną konsekwencję, na  żadne “było miło, umierała pogodnie”. Wtedy się kłamie. Trzeba wielkiej  siły  aby Diuna  była  schronieniem.  Wielkiej.  Zaczynam  gadać  banały.  Nie   byłam przygotowana na taki koniec. Tak zwyczajnie  nie.  Nie  powinno  być  takich końców. I wiem, że to głupie myślenie. Ale ja  nie  chcę  tego.  Mała  diuna: samotny-w-umyśle i tak dawno umarł, może więc spokojnie  patrzeć  na  własne zwłoki. Jest przynajmniej konsekwentny. Ha! [życie] To jak pytania Leto  II, niewłaściwa odpowiedź, to śmierć. Imperator był bardzo łaskawy, co zdaje się niewielu  potrafiło  docenić.  W  przeciwieństwie   od   życia,   odpowiedzi otrzymywało się natychmiast, a nie po latach. Oto błogosławieństwo.  Oto  Dar. Dziękuje Leszku za Diunę. Nie wiem na ile jestem inteligentna  by  złożyć z tego coś na kształt “klucza” do Ciebie, wiem na razie jedno –  ta  książka już zawsze (zawsze? ile  będę  żyła?)  będzie  kojarzona  z  Tobą.  Leszkiem o brązowo-zagadkowym spojrzeniu… Za oknem jest  biało,  spadł  śnieg. Który kiedyś musi stopnieć.

Ach, wiesz Leszku, najlepszą  definicję  tego, co to jest szczęście, znam z Muminków (“Z  pamiętnika  Tatusia  Muminka”). Otóż siedział on sobie na jakiejś skale, nad morzem, obok Fredriksona i Joka i Wiercipiętka, patrzyli razem na  zachód  słońca.  Pomyślał  on  wtedy  coś w stylu: “Czułem się szczęśliwy, i nie miało dla  mnie  znaczenia,  iż  to będzie trwało tylko przez jakiś czas”. Oczywiście w książce było to znacznie ładniej ujęte. Jeśli tak, to… bardzo dawno nie czułam tego, być może – lecz to już jest dorabianie wspomnień – mogłam się tak czuć unosząc się  na środku jeziora. Między niebem a wodą.  Dawno  temu.  Takie  szczęście  także wymaga konsekwencji i mądrości. Hm. Ile  razy  czułeś  się  tak  szczęśliwy? Zresztą, słowa Tatusia Muminka wyraźnie mówią –  szczęście  jest  tu  i  tu, teraz, a nie potem. Teraz. Dobranoc Leszku.

Twoja Kasia

List, 21-11-xxxx, godzina: 06:18. Kasia wpada na dobre w pułapkę recenzentki. Zapomina, iż a) książki są zdradliwe i b) książek nie daje się spalić.

Mój Leszku,

Troszkę dziwna pora na pisanie listu – i tak zobaczymy się za niecałe  3 godziny – ale właśnie skończyłam “Wydziedziczonych”, spać także mi  się  nie chce za bardzo.  Zrobiłam  sobie  dwie  nowe  świeże  filiżanki  herbaty. Siedzę. Śnieg jest… Za oknem oczywiście! Powiedziałeś (chyba?) w środę, że ja nie lubię ludzi?? To znaczy? Gdybym nie lubiła ludzi –  nie  pisałabym  listów do Ciebie – a tylko do swojej małej poduszki.  Nie  lubić  ludzi  w  ogóle,  to  jest straszne. Kim są  ludzie,  aby  ich  nie  lubić?  Konkretne  przypadki,  czy konkretne sytuacje – stwórz opis. Strach bardziej niż nie lubienie. Nie ludzi  –  grup, skupień, zbiorów. One paraliżują. Z drugiej strony pojedynczy człowiek także – lecz bardziej za sprawą nie-wiadomej, niż człowieczeństwa jego. Mężczyźni są nie-wiadomi, nie wiadomo jak się zachowają i nie wiadomo jak zachować się przy nich. Horyzont zdarzeń  (jest  taki  fajny,  podobno,  film “Event Horizont”) jest tutaj zbyt duży aby nie czuć strachu. Od niego droga  daleka (chociaż nie zbyt) do nie lubienia – ono wymaga  racjonalizacji,  ustawienia sobie pewnych rzeczy.

Ale to tak na marginesie.