Słowa na Piasku
- Wydawca:
- Wydawnictwo e-bookowo
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-272-3881-8
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- czasu
- dlatego
- które
- mówi
- piasku
- pisanych
- pisze
- prawdę
- słowa
- sobie
- zarazem
- zastygła
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Słowa na Piasku”
I oto ona, zastygła, przeszłość w kawałkach listów pisanych na pustej plaży mojego jestestwa. Słów na piasku, które nie raczyły nawet przetrwać pierwszej fali czasu. A może przypadku? Przeznaczenia? Banału? Dlatego każdy kto pisze na piasku, zawsze mówi prawdę, dlatego też, to co napisze, jest zarazem największym kłamstwem jakie kiedykolwiek może człowiek sam sobie powiedzieć.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Michał Speier
Słowa na Piasku
Michał Speier
(c) Copyright by Michał Speier
Projekt okładki Michał Speier
ISBN 978-83-272-3881-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
wtulony w miękką łzę brzucha
powoli smakując wilgotną korę
różowej słoności
szukam oszustwa
szukam spokoju
w podróży po sobie
oddechu byłych chwil
powinienem skroplić się na tobie
by potem wniknąć przez skórę
i dotknąć
biały embrion szepce dookoła
milczenia
oto mgła – myśli
i oto myli się
bo to jego skóra zapomnianego czasu
nie zaczętego tańca
śmiechu nienarodzonego
zielonego cienia złotego słońca
obserwuje z daleka
i chciałbym wierzyć
w deszcz
co zmywa szorstką pianę
na ustach pragnących
czasem
zbyt wiele
zatem wtulam się
i moknę kroplami pożądania
ma wilgoć ciebie nie dotyka
jesteś chroniona
naszą paczuszką o potrójnej zawartości
wiara, nadzieja, miłość
albo
to co ma kolorową ulotkę
i atest.
Dziś.
Czy warto płakać nad sobą? Na własnym cieniem? Nad przeszłością?
Nie. Tak. Nie. Nie.
Nie. Nie ma więcej listów w tym starym pudle, co znaczy… Nie napisałam więcej do Niego? Lecz… tak. Były… były jeszcze 3 listy. Nie zachowałam ich. Muszę pomyśleć. Dobry pomysł na herbatę.
Najpierw warstwa żałości, zielona jak chory na malarię lakier. A potem złuszczył się on i… Cóż się pokazało? Tego tak się bałam. Niepotrzebnie. Wcale a wcale. Człowiek się uczy. Zrzucania łusek, gubienia naskórka.
Pierwszy z ostatnich listów – co widzę dziś wyraźniej niż wtedy – zamykał, domykał koło sensu przeszłości. Rzygałam w nim tym wszystkim, co czaiło się w cichym mroku mojej korespondencji. Figura kopuły, metafora korka ochoczo wystrzelonego z gardzieli butelki. I to ja byłam butelką szampana. Leszek, zdaje się, był bardzo owym listem zaskoczony… List drugi, hm, może nazwę go „czkawką”? Tak, dobra nazwa. Dalekie czknięcie dalszymi emocjami, próba ich wyblaknięcia, test koloru, prawdopodobnie sama chciałam się przekonać, czy i jak one egzystują… Znak zapytania. Istniały. Leszek odpowiedział tylko na drugi List, czyniąc go podobnym do mojego Listu – wyrzekał się wszelkich emocjonalnych korzeni czy więzi która istniała (czy też – nie istniała, ale jakże można się wyrzec czegoś czego nie było…?) pomiędzy nam. Wyrzuciłam jego list do WC. Zabawne… Ostatni z ostatnich listów do Leszka, na który zresztą nie doczekałam się odpowiedzi, a dokładniej, na który wcale nie oczekiwałam odpowiedzi, przypominał w zasadzie list pierwszy, w ogóle pierwszy z tych zachowanych. Spokojny, tłumaczący i, po raz chyba któryś z rzędu, zamykający moje emocje. Napisałam go sama dla siebie, by móc pełniej zaakcentować własną wolę w tworzeniu siebie. Lubię mieć ostatnie słowo, ach zresztą… któż tego nie lubi? I to był naprawdę koniec. Koło się zamknęło. Czyż nie jestem świadomą siebie dziewczynką…?
Lecz cóż było dalej? To znaczy pomiędzy ostatnim zachowanym listem, a pierwszym z trzech zniszczonych? Potem wszystko powoli rozpadło się w pustosłowiu. Kochanie nie-kochanie. Pan doktor Leszek W. wkrótce znalazł sobie kolejną osobę gotową dać się uwieść słodko-gorzką historią jego pokręconego życia. Dziś łatwo mi śmiać się z tamtej naiwnej Kaśki, lecz wtedy – no cóż – przeżyłam emocje jakich doznają zapewne 13 latki tyle, iż w wieku 24 lat. Puszeczka farby, zbyt zakompleksionej aby choć troszkę zacząć brudzić świat… sobą. Głupia. Uderzenie było silne, acz krótkie – nadzwyczaj szybko odnalazłam śmiech z powodu własnej głupoty. Dojrzałam, rozdrapałam się, ukarałam. Tak naprawdę bowiem, uwiodłam samą siebie, swoimi słowami, swoimi czynami. Potraktowałam Leszka równie instrumentalnie, jak on mnie. A może bardziej – bo ja tworzyłam swoje sny na jawie, w pełni świadoma ich kłamstwa i… złudności? Chciałam cierpieć, chciałam kochać i… chciałam być zdradzona. Bardzo tego pragnęłam. A, że nie kochałam go – tym mniej, im bardziej go o tym zapewniałam – tym niecierpliwiej czekałam na jego zdradę. Kiedy w końcu przyszła, zabolała bardzo. Bardzo. Nawet teraz bywa, iż boli. I poczułam koszmarną w smaku ulgę, iż w końcu uwolnię się od tej… dziwacznej wizji samej siebie jaką stworzyłam dla… nie, chyba nie dla Leszka. Kiedy dziś czytam swoje słowa do Niego, wiem, iż potrzebowałam czegoś co pozwoli mi wyjść z kokonu ociemniałego, samotnego „ja”. Złożyłam więc w ofierze całą swoją przeszłość, bezwstydnie spaliłam ją korzystając z ognia jaki zaofiarował Leszek. Pewnie powinnam mu być za to wdzięczna… On grał swoją rolę, a ja swoją – każde z nas dla innej publiczności, każde z innym scenariuszem w ręku… Byłam… kreaturą samej siebie (w owym dobrym renesansowym świetle) lecz zarazem gdzieś głęboko, chciałam być swoim prawdziwym wyobrażeniem o sobie. A tak naprawdę prawdziwszym niż ja sama. Prawdziwszym tekstem, lepszą opowieścią. Nie… analiza i tak nie ma większego sensu. Nie ważne czy byłam opowieścią opowiadaną dla Leszka czy dla siebie samej. Nie ma już tej Kasi, a Leszek żyje sobie zapewne gdzieś tam w głębokiej dziurze mojej obojętności do niego. To już naprawdę bez znaczenia. Ale własne moje słowa, słowa listów, dziwią mnie, smucą, śmieszą, pamiętam je jak i poznałam, poznawałam od nowa. A czas pomiędzy słowami listów jakoś przestał istnieć – zostałam tylko ja, Kasia, samotnie pisząca do bladej kartki papieru. Reszty i tak nie było, chociaż to właśnie reszta powinna być najważniejsza. Nie była. Nie mogła być – ona nie istniała.
Jeszcze jedna rzecz, którą bardzo dobrze pamiętam. Jeden szczegół który wydaje mi się ważny. Pewnego dnia, twarz Leszka uchwycona w ułamku sekundy w świetle wieczornego słońca, wydała mi się twarzą starego, zniszczonego człowieka. Głębokie cienie pod oczami, zapadłe policzki. Złudzenie optyczne prawdy, cień-światło metafory. Jeżeli myślę czasem o Leszku, to właśnie jako o tej starej, dziwacznej twarzy. Potem moje myśli umykają gdzieś dalej, bo i cóż mogą innego uczynić. Leszek roztopił się w tym wyobrażeniu, rozpadł, rozłożył się za życia na starcze cienie. I tyle. Aż tyle. Koniec, oto… żadne zakończenie. Po co w ogóle kończyć ten… list bez adresata? Przez krótką chwilkę zastanawiałam się, gdzie są listy Leszka do mnie. Ach tak – odesłałam mu je, nota bene, przez jego nową dziewczyną, która starała się być bardzo uczynną wobec mnie. Przywiozła mi też moje listy dla Niego – byłam do nich bardziej przywiązania, niż do jego skromnej osoby. To ważne i oczywiście bardzo zabawne. Nie, to naprawdę jest bardzo zabawne. Zawiąże teraz moje listy niebieską wstążeczką i… Wrzucę gdzieś na dno szafy. Nawet nie chce mi się wyrzucać ich na śmietnik… Chociaż powinnam to zrobić. Jutro… Dobrze. Jutro.
Koniec… Nie – Koniec, bez tych głupich Celinowskich trzech kropek.
Nazajutrz.
Odnalazłam jeszcze coś. Jedną bajkę. A w zasadzie, napisałam dwie bajki, lecz o tej jednej zapomniałam… Dwie bajki i trzy listy pożegnalne… Nie wiem dla kogo ja pisałam, pewnie dla własnego braku szczerości – ku jego wieczystej chwale. W każdym razie wyjęłam listy (i dwie bajki) z kubła na śmieci. To nie ma sensu. Wyrzucić coś, znaczy nadać temu rangę. Usunąć coś siłą, to przyznanie się, iż Coś jednak Było Ważne. A nie było…? Przestań. Co było? Słowa, listy, opowieści? Gdybym napisała sama do siebie, nie byłoby różnicy. Autoportret kobiety z urwanym uchem, krzyczącej na moście. To… jednak wciąga – dawny, martwy list – jego zapach, dotyk czasu – to mnie wciąga. Nie chce tego wyrzucić, choć ów świat nie jest już ważny. A już nie On na pewno, ponieważ ja szukam siebie w tym wszystkim. Nawet jak teraz sama sobie powiem, jaka to byłam głupia, a teraz jestem mądra, to cóż to zmieni? Słowa zostaną takie same. Emocje… także. To byłam ja, dawna, na moście, bez ucha, lecz ja. Ja. Zabawne. Niby posiadam określoną, daną, jakąś namacalną przeszłość, każdy człowiek niby ją ma, lecz przecież ona jest zmienna, samą ją sobie wciąż od nowa buduje, tworzy się. Iluzja. Przeszłość jest bardziej zmienna, niepewna, iskrząca się, niż głupia i banalna przyszłość. Lecz nie ulegnę swoim listom, nie zacznę na nowo ich pisać – nie ważne już do/dla kogo. Pisanie jest klatką, zamyka mnie w jakimś niemożliwym nie-czasie, obezwładnia, takie nie-teraz, nie-jutro, nie-wczoraj. Choć metafora opowieści, jeszcze jednej opowieści tym razem o opowieści, kusi. Opowiedz, napisz, namaluj, określ, nazwij… Nie. To się tak nie skończy, jeżeli powiem sobie, uznam, stwierdzę, iż to się jeszcze nie skończyło. Tym razem po prostu nic… nic nie zrobię. Listy w ładnym pudełku powędrują na półeczkę obok zasuszonej mięty, kurzącej się cierpliwie w brązowym dzbanuszku. Tym samym, ani nie znikną w przeszłości, ani nie zostaną przeniesione do jakiegoś jutra, zostaną , po części za karę, a po części w nagrodę, uwięzione w teraz. W chwili obojętności moich poranków, zabiegania popołudnia, zmęczenia wieczoru. Przelotnych spojrzeń, długich okresów zapomnienia. Jeżeli przez ten czas zmądrzałam, to chyba pod tym względem. Zmądrzałam od wczoraj, przez jedną noc. Wczoraj byłam sobą z przeszłości, listy objęły władzę, słowa okazały się silniejsze niż ja. A dziś jestem mądra. Dziś nie zamknę siebie w kolejnej opowieści, metaforze-klatce, czymkolwiek. Dziś po prostu odłożę słowa na półkę, obok zasuszonej mięty. Miętowy kurz całego mojego przyszłego-przeszłego-teraźniejszego czasu.
Ale przecież wiecie, iż kłamię… prawda?
Wtedy
Poznałam Leszka na drugim roku studiów. Wykład filozofię kultury. Pamiętam jak wszedł na salę. Przysiadł na rogu stołu, nie patrzył na nikogo, nawet nie chrząknął. Czekał aż go zauważymy. I od razu zaczął wykład, bez zwyczajowych luźnych pogaduszek. Było rano, byłam niewyspana i drażniła mnie jego postawa, taka naturalna nieobecność. Już wtedy… Wtedy… Potem się poznaliśmy, zupełnie zwyczajnie. A następnie zupełnie zwyczajnie poznaliśmy się lepiej. A potem powstała przeszłość, w paru listach, po-klatkowa, pourywana jak emocje których wtedy doznawałam. Łatwo przeskoczyliśmy od pytań natury zawodowej do osobistej. Myślę, iż zbyt łatwo, ponieważ potem jakbyśmy się tylko ślizgali po powierzchni naszej znajomości. Albo to tylko ja. Byłam czarną dziurą egoizmu. Nieszczęścia. Nie, nie nieszczęścia, ale nie wiary w szczęście. Poznanie… Po długim poście, łapczywie się je. Połyka duże kęsy, które trudno jest potem strawić. Jakże to teraz wszystko jest wyraźnie dla mnie. Dlaczego wtedy nie było? Bo stół był zastawiony a ja głodna. Jak spragniona sławy aktora, która wreszcie stanęła na wielkiej scenie. I byłam sławna dla samej siebie. Jakie to wszystko dziwne. Przejrzane słowa z listów kruszą mi się w moich ustach martwym smakiem. Nie są nawet gorzkie, nigdy nie było słodkie, za płytkie na to aby były słone. Sama nie wiem już. Lecz przecież mogę nie rozumieć samej siebie. Mam prawo nie rozumieć innych. Może to jest dla mnie właściwa droga? Nie mieć pewności co do niczego, nikogo a co więcej… cieszyć się tym. Ludzi poznaje się w gruncie rzeczy tak łatwo. Tak łatwo można przejść od obojętności do intymności. Niewiele trzeba, wystarczy w końcu uwierzyć, iż skóra nie kończy się na linii dłoni. Że sięga do serca. A ja tego nie zauważyłam. Tak po prostu. Zwyczajnie…
I oto ona już tak zastygła, przeszłość w kawałkach listów pisanych na pustej plaży mojego jestestwa. Słów na piasku, które nie raczyły nawet przetrwać pierwszej fali czasu. A może przypadku? Przeznaczenia? Banału? Dlatego każdy kto pisze na piasku, zawsze mówi prawdę, dlatego też, to co napisze, jest zarazem największym kłamstwem jakie kiedykolwiek może człowiek sam sobie powiedzieć.
List, 25-09-xxxx, godzina: 23:32. Kasia podaje się na talerzu. Oto: Kasia na talerzu…
Cóż mogłabym o sobie powiedzieć?
[Niestety chaotyczne to, lecz nie chcę tego zmieniać i to jest prywatne, i do teraz [TERAZ] nie wiem czy naprawdę chciałabym abyś to przeczytał, jeśli nie chcesz, nie musisz, serio po co ludzie mówią coś o sobie? po co Ty mi mówiłeś o sobie? może najpierw na to odpowiedz, a potem zdecyduj czy chcesz to przeczytać nie znam ludzi, ja…]
Przede wszystkim jesteś, Leszku, osobą strasznie miłą, strasznie otwartą. Umiesz mówić o sobie. Nie ważne na ile to jest dystansowaniem się do siebie samego, jak sam się zastrzegałeś. Sama umiejętność bycia otwartym jest cenna. Ja tak nie potrafię. Powody: 1) nigdy nie miałam okazji aby werbalizować (wybacz to straszne słowo) siebie samą przed kimś 2) dla mnie “słowa” są bardziej myślami, różnica nie jest jakościowa, lecz ilościowa – myśli są szybsze, wielopoziomowe i zawsze moje – odsyłają mnie do mnie, do mojej historii czy wcześniejszych myśli. Gdybym teraz próbowała coś powiedzieć, znikła by lekkość, i co ważniejsze, zrozumiałość, referencje do mnie. Oczywiście, mam świadomość, że każdy i tak jest swoistą “interpretacją”, nie ma “prawdy” i “nie-prawdy” człowieczej. Świadomość tego nie oznacza zgody. Mam pewien ideał zrozumienia, czy porozumienia. Zapewne nie-do-zrealizowania, lub gorzej, ideał-który-zasłania-coś-ważnego. Nie wiem. Ten tekst ma swoją małą historię. Chciałam coś powiedzieć o sobie, ale nie potrafiłam. Ty opowiedziałeś troszkę o sobie, nie wiem jak dużo… ludzie których dotychczas znałam, nie mieli podobnych historii (życia?). Twój sposób mówienia jest dla mnie czymś nowym, toteż, nie wiem na ile Twoje opowiadanie o sobie jest [wybacz] funkcją towarzyską (normą) a na ile historią bardziej prywatną. Wybacz, jeśli to niezrozumienie jest w jakiś sposób przykre dla Ciebie. Pamiętasz tą Twoja znajomą, która mówiła o aurze? Dla mnie, to jest to – funkcja towarzyska, inaczej powiedziane “cześć jestem oryginalną i inteligentną osobą” – bo wydaje mi się, że nie trzeba wielkiej inteligencji aby wiedzieć, że mówienie o “aurach” nie jest powszechne, toteż jeśli chce się o tym mówić poważnie, to tylko do osób które to potraktują poważnie, a na pewno nie mogą to być osoby widziane po raz pierwszy w życiu.
To oczywiście odmiana nieufności wobec ludzi. Wobec ich słów. Przez te wszystkie lata nieufność była chyba najbardziej odpowiednią postawą, jaką mogłam wypracować. Moja historia jest w istocie bardzo krótka, siedzę zamknięta (przez samą siebie “zamknięta” rzecz jasna) w swoim pokoju. Książki, komputer, oraz jeśli było trzeba; wyjście do szkoły czy na wykłady. Nic poza tym. Odkryłam książki bodajże w czwartej klasie szkoły podstawowej. Po roku czy dwóch, byłam już “po drugiej stronie”. Nie było wspólnego świata z innymi ludźmi. Specjalnie się tym nie przejmowałam. Chłopcy byli totalnie ignorowani, a z koleżankami… koleżanek się nie dorobiłam. Izolacja mnie raczej cieszyła, ponieważ stanowiła kolejny mur, powód dla którego nie musiałam wychodzić z swojego świata. Taka maska, która uwiera i boli, ale chroni zarazem. Nie było w tym szczególnej niechęci ku konkretnym ludziom może bardziej do “ludzi-w-ogóle”. Nie mam doświadczeń typu rozwód, czy rozczarowanie kimś komu się zaufało. Tak przy okazji, ożeniłeś się z miłości? (cokolwiek to znaczy). Nie pamiętam czy akceptowałam samą siebie czy nie, nie pamiętam dobrze swoich myśli z tego okresu.
Nie byłam wtedy, ani specjalnie szczęśliwa, ni nieszczęśliwa, jakbym przebywała gdzieś indziej, jakby mnie samej nie było wcale. W szkole średniej byłam zadowolona z własnej inności, obojętności. W wieku lat 20 (dziś mam, jeżeli tego nie widziałeś 24 lata), poszłam sobie na studia. I, hm, mili ludzie, ale inny świat – jeżeli “intelektualnie” można było „porozmawiać”, to w żaden inny sposób… nie… nie reagowałam. Nie czułam abym umiała się bawić. Nie miałam (czas przeszły – teraz to zauważam) umiejętności nawiązywania kontaktów. Każdy wykład, czy ćwiczenia były strasznie wyczerpujące psychicznie, szczególnie na pierwszym roku. Głupie półtorej godziny z ludźmi, a czułam się okropnie zmęczona, pusta i śpiąca. I tak jest do teraz, choć objawy są łagodniejsze. Nie czuje potrzeby bycia towarzyską, ale czuję potrzebę towarzystwa. Mówiąc ogólnie.
(dopisek 30.09.xx – owszem, powiedziałeś to dziś sam, że potrzebujesz towarzystwa, dla mnie takie stwierdzenie jest dziwne, zgadzam się z nim, gdzieś tam w sobie, lecz wypowiedzenie tego, czy nawet myślenie tak, wydaje mi się “niemożliwe”, dziwne, inne, nie wiem, “niewłaściwe”, męczące, zbyt odbiegające od codziennej praktyki mojego życia).
Tak gdzieś od pięciu czy sześciu lat zdaje sobie sprawę, czy może lepiej; rozważam taka myśl – której osobiście bardzo nie lubię, bo jest jakaś “mało konstruktywna” czy mało “rozsądna” – że jestem samotna. Sama. Moja jedyna koleżanka… Ach, mogę do niej zadzwonić. A dla mnie jest to wyznacznik „przyjaźni”. Chadzamy do kina. Gadamy o książkach. Brzmi jak bajeczka o prosiaczku (czy może kaczuszce?). Ale nie jest to przyjaźń, nie są to dziewczyna z którą mogę pogadać o sobie i nie jest to dziewczyna która coś mówi o sobie (zresztą może nie ma o czym?). Nie wie np. kiedy mam urodziny, co lubię, a czego nie lubię, w zasadzie, nie wiem wprawdzie co powinni wiedzieć o nas inni, może nie aż tak dużo, w każdym razie to są ot, taka znajomość bez głębszej fabuły, za to z wyraźnym scenariuszem i podziałem na role. I czuję, iż nie traktuje ona mnie na równi, zbyt się różnimy aby brać się nawzajem całkiem poważnie. Nie wiem, może tak w ogóle wyglądają stosunki między ludźmi? Jak Ty właściwie traktujesz znajomych? Nie chcę aby to co mówię miało jakieś łzawe zabarwienie. Choć, jest taka piękna scena z Muminków, kiedy to tatuś Muminka, przebywający jeszcze w sierocińcu prowadzonym przez Ciotkę Paszczaka (a więc bardzo porządnie), odkrywa uroki użalania się nad sobą – siedzi sobie na brzegiem morza, czuje się niezrozumiany i samotny i czuje jednocześnie, iż taki stan jest całkiem miły… Dochodzimy do Ciebie. Ty wydałeś się mi “bezpieczny”. To znaczy mający na tyle silną osobowość, silną świadomość samego siebie, aby nie “zagrażać” w jakiś sposób sobą. Nie narzucać się, czy nie robić wrażenia, nie grać kogoś innego niż się jest. Na dodatek jeszcze po rozwodzie, a więc z niechęcią do kobiet w ogóle (tak?) – a to jest wielka zaleta. Tak czuję. Do tego posiadasz poczucie humoru i dystans co do swoich myśli, przeżyć (czy może tylko tak mówisz). Dla mnie, to wszystko, co czuję (teraz, teraz) nie jest jasne do końca. Jak drzewo na wietrze (one muszą czuć się wtedy nieswojo, bardzo nieswojo). No i Twoja otwartość, te jawne mówienie o własnych światach, o tym, że miałeś depresje… Nie wiem, raz jeszcze, czy ludzie mówią o takich rzeczach? Może to jest normalne, a tylko mnie wydaje się to jakoś niezwykłe?
Nie czuję granicy prywatne/towarzyskie, lecz własne przeżycia wydają mi się takie prywatne. Wobec tego, i wobec tego, że miałam dość własnego pustelnictwa, rozmów z ścianami, ośmieliłam narzucić się Tobie. Długo medytowałam nad słuchawką, przed zaproszeniem Cię na “Godzillę” – i co? – i przegrała ona z Foucaultem… A było to moje pierwsze zaproszenie osobnika innej płci do kina (och, nie jestem freudystką…). Tak samo jak owa “herbata”. Mam świadomość własnego milczenia zazwyczaj, ale bardzo lubię słuchać. Ty jesteś osobą lubiącą mówić? Bo mówisz dużo i ciekawie. Nie posiadam modelu, wyobrażenia jak ludzie się przyjaźnią. Mam za to swój ulubiony obraz dwojga ludzi idących brzegiem szarego-zielonego morza, pochmurnym dniem, wiatr, końce plaży ginące w mgle, oni zazwyczaj nic nie mówią, lecz nie panuje cisza między nimi. Chciałabym wierzyć w przyjaźń, lecz nie wierzę w nią przez większość czasu.
Nie ma dwóch identycznych interpretacji, nie można spotkać się na takiej plaży, z takim morzem i taką mgłą. Jednocześnie, całkowita niewiara jest wystarczająco przygnębiająca, aby ją choć na małą chwilę zawiesić. Nie mam swojego świata, swojej książki. Kiedy czytam, to nie świat książki mnie pochłania, ale to ja wciągam te rzeczy które mi pasują do siebie samego. Chaos światów, to mogło by przybliżyć moje odczucia. Dlatego nie jestem uważną czytelniczką. Nie analizuje, nie szukam podobieństw, nie jestem świadoma, iż to tekst który interpretuje, odbijam się sama w sobie, kiedy mam dobry nastrój, albo rozciągam swoją historię (siebie samą, znowuż) w różne nieskończone, niepełne i przerwane wstęgi zdarzeń. Książka (czytanie) nie jest świadoma/świadome, nie wiem czy rozumiesz, albo wnikam cała i wtedy nie ma różnicy między rzeczywistość/tekst, bo myślę światem z książki, albo nie, i wtedy zaczynają przenikać inne teksty, obraz świata za oknem, mój kot, zaczynam poprawiać autora, zgadywać co będzie, myślę złośliwie o bohaterach itp.
Lubię płynnie, miękko podróżować po tym, wykorzystując mniej lub bardziej wyraźnie ułamki lektur. Często to są chwilowe wrażenia, jak krople deszczu na szybie, są, potem widzę ich ślad, a potem już nic (wybacz, kolejne wybacz, pisze to późno i robię się chyba sentymentalna…), nie czytam po raz drugi książek, nie pamiętam nawet połowy tego co przeczytałam. Ufam, że one wszystkie tkwią jakoś we mnie. Ot, tu trawka z Nabokowa, kamień z Kosińskiego, twarz z Czechowa, drzewo Dostojewskiego, chmurka Goldinga, słoneczko Lema, wiedźmin Sapkowskiego i dalej i tak dalej. Dlatego, jeżeli przeczytałam całą „Diunę”, a zamierzam, bo to jest w jakimś sensie “klucz” do Ciebie, wiem ze nie ma do niego drzwi, to tylko metafora, do zrozumienia Ciebie, to i tak nie będę mogła wiele o tym powiedzieć. Słowa byłyby już przetworzeniem wrażeń z książki, a ja wrażeń nie “magazynuje”, a dokładnie, nie magazynuje w stanie wartym opowiedzenia, są jak płatki śniegu, które topią się kiedy je dotknąć.
Dobrze, jest 23: 30, i sądzą po tekstach o śniegu czas kończyć. Nie wiem jak to odbierzesz, nie wiem też czy w ogóle dostaniesz to do przeczytania – pisze teraz sama do siebie, aby mieć spokojne sumienie – wypowiedziałam część siebie i to jest ważne nawet w przypadku jeżeli tylko ja będę swoim słuchaczem.
Kasia
Ps. To jest oczywiście bardzo prywatny materiał. Na tyle prywatny, iż zastanawiam się czy go nie skasować, no tak, jeżeli go nie skasuje i Ty go kiedyś przeczytasz, to przeczytasz tą uwagę też, i być może, powstanie wrażenie, iż ma ona umyślny charakter, taki obłudny, aby zwiększyć “prywatność” tekstu. Nie, to jest naprawdę prywatne, lecz i pustka jaką czasem czuję jest na tyle ciemna, że przewyższa strach przed otwartością.
Zresztą, powtarzam się.
Ps2. Dopisek dnia 30.9.xx (godzina: 00: 20). Dawno nie czułam się tak miło w czyimś towarzystwie. Dla mnie nasza rozmowa dziś (29.9.xx) była szalenie miła. Można sobie przypomnieć po co są ludzie, po co są rozmowy. Siedziałeś sobie na moim fotelu, mówiłeś (wyglądałeś przy tym dokładnie jak kot siedzący na fotelu, szkoda, że nie zasnąłeś – tak jak mówiłeś…), i tchnęło to spokojem i ciepłem. Chciałam aby czas zwolnił, albo aby się zatrzymał – czego nie czułam od czasów kiedy byłam bardzo mały. Chciałabym za to podziękować, za takie chwile-obrazy. Jedyną wadą tego, iż ma się towarzystwo, jest pustka potem. Kiedy się jest samemu, wszystko jest takie same, chwile pamiętane z przed tygodnia, chwile z teraz i przyszłe chwile za miesiąc. Taka sama szarość. Bardzo nie lubię takiego uczucia – kiedy rozmawiało się z kimś, czułam się dobrze, czułam, że mój rozmówca (czyli Ty), nie “ucieknie” ani, że nie zniknie za chwilę, aby pojawić się za pół roku – po prostu było dobrze – a potem jak zwykle, kontrast między tym co było a tym co jest, znajomym pokojem w którym mieszkam. Nie wiem co jest gorsze, świadomość braku kontaktów, czy świadomość pustki po kontakcie. Chyba jednak pustka. A może nie? Czy mówienie o tym nie jest już narzucaniem się? Czy nie jest próbą zmuszania innych do własnych potrzeb? Obawiam się, że tak, a mimo to, pewnie przeczytasz ten tekst kiedyś, nie miej mi tego za złe proszę. Człowiek przez lata samotności nabywa przesadnych reakcji.
Ps3. [Dopisek rano tego samego dnia], wydrukuje to dziś, inaczej bowiem, te nieszczęsne “ps’y” rosły by w nieskończoność – zawsze się chce coś jeszcze dopowiedzieć, ale w ten sposób nie mogłaby zaistnieć żadna rozmowa… Zadzwonię do Ciebie jutro (31.09.xxxx), aby spytać się; czy wiesz, że grają już „X-kluchę&Zgryz” w kinie, wtedy to, co bardzo prawdopodobne, otrzymasz przy okazji to co, właśnie przeczytałeś.
Ps5. Bym zapomniała, masz jeszcze bardzo ładny głos, który nawet w telefonie brzmi bardzo ładnie (no, poza wpędzającym w poczucie winny słowem “słucham?”)
List, … brak daty. Kasia rozgrzewa się w wannie. Staje się gotowa do poświęceń.
Mój Leszku,
Bardzo dobrze się stało, iż nasza rozmowa dziś, była taka a nie inna. Dla mnie nawet bardzo dobrze, bo w końcu doszłam do czegoś. Oczywiście, nigdy nie stawiam na 100% trafność swoich odczuć do kogoś, zatem są szanse, że odczytałam Ciebie (a dokładnie, swoje miejsce “dookoła” Ciebie) niewłaściwie. Cóż, taki już świat jest, pozwolę sobie mieć nadzieje, że “znamy” się już na tyle, aby moja ewentualna pomyłka nie zepsuła nic między nami. Ta pomyłka (możliwa) jest w postaci zignorowania Twoich słów-ostrzeżeń, i to nie dlatego ażeby to we mnie jakoś godziło, lecz dlatego, że oznacza to mój totalny brak zrozumienia Ciebie. Więc o tym na pewno nie będę pisała. I tym samym przechodzę do sedna.
[*dopisek z końca listu, przeniosłam go tutaj, jako swoisty bezpiecznik – nie jestem taka pewna siebie jak to opisuje*]
Czuję się spokojna i nie dlatego, iż jestem czegoś pewna (bo nie jestem), lecz tylko dlatego, iż nie czuję aby to było specjalnie łamiące naszą znajomość. Albo też – i to jest najgorsze, i to jest bardzo niespokojne – że strasznie łamię to, bo sam powiedziałeś, iż boisz się abym Twoich słów nie potraktowała jako zachęty do czegoś. Kolejne (!) Jeśli tak, to jestem głupia, jestem głupcem który pisze takie rzeczy komuś, kto ma inne zmartwienia na głowie, i którego najgorsze obawy ucieleśniły się w takim liście. Dobrze, przesunę ten fragment na początek listu – abyś mógł przerwać czytanie – jeśli tak jest – unikniemy wtedy oboje kłopotu.
[*koniec dopisku, możesz przerwać czytanie, jeśli jak tak jak to jest*]
Jak wyszedłeś, przez jakiś czas zastanawiałam się, co Ty właściwie powiedziałeś. Potem, koło północy zrobiłam to, co uwielbiam robić w nocy – czyli dłuugą (między 0 a 3 w nocy) kąpiel w gorącej wodzie. Tam wśród wanny fal powstał sobie ten list. Jak już nadmieniłam, osiągnęłam pewną jasność w tym co chcę. Jednym z wyraźnych znaczeń Twoich słów, było coś mnie trapi od dawna – strach przed “bliskim” drugim. Ty masz swoją historię – i przez nią strach – ja mam swój brak historii – i ten sam strach. I ten Twój strach, Twoje słowa o tym, pomogły oczyścić moje widzenie siebie. Może paradoksalnie, gdyby to były słowa odwrotne, uciekłabym od nich, zignorowała, zapomniała. Moje rozważania w wannie, nie pomogły mi wprawdzie dojść czemu jest tak a nie inaczej, mam tylko niejasne wrażenie, że jest to związane zgodnością pewnych przeżyć. Zawsze byłam gdzieś obok ludzi, nigdy nie wchodząc/wychodząc poza słuchanie. Twoje słowa to jak gdyby któraś tam wersja mnie (kłania się to o czym mówiliśmy, bez tego, nie wpadłabym na to), wersja która poszła inną drogą, lecz która gdzieś tam w sobie ma podobne obawy.
I uśmiechnęłam się wtedy. Bo jeśli tak, to mogę powiedzieć pewne rzeczy, mogę być spokojny o ich los – niezależnie co odpowiesz, będzie to dobra odpowiedź [jasne, jasne, to nie jest prawda, strasznie się boje się, że zbyt ingeruje w Twój świat]. Twój strach zjadł mój strach. Twoje przeżycie “wielkiej agresji”, zjadło moje niektóre wspomnienia z dzieciństwa. Twoje słowa wywołały mój ból, bo nienawidzę agresji, fizycznej czy psychicznej. Po prostu nienawidzę. To wszystko, przemyślane razem, dało mi mój uśmiech. Mój list, moje odnalezione słowa. W wannie. Wiesz co chcę? Nie chcę być idealną Słuchaczką (choć rzecz jasna, skoro to pomyłka, nie wychylę się już o setną milimetra z tej roli), chcę być Dotykaczką, Oglądaczką, Przytulaczką, Kochaczką, Smakowaczką, Opowiadaczką. Chcę się zbliżyć do Ciebie fizycznie i psychicznie, aby zjeść to co Ty mi zjadałeś.
Chcę także abyś zachował swój Głos i Nóż, aby w razie potrzeby poderżnąć mi moje obłudne gardło. To jest propozycja, nie chcę w żaden sposób Ciebie krępować, wiązać i tak dalej (a już na pewno nie “wprowadzać się” do Ciebie!). Przedtem, na podstawie naszych rozmów nabyłam błędnego mniemania, iż coś wiem o Tobie. Brak wiedzy dawał złudzenie wiedzy. Wczoraj, to się rozwiało – wiem bardzo mało – i to jest w tym najmilsze, bo poczułam, że chcę wiedzieć więcej. Ba! To “więcej” ma w sobie jakiś brak granic, bardzo przyjemny brak nasycenia się.
To co powiedziałeś, zjadło mój opór przed mówieniem czego chcę, niektóre moje strachy, dało mi spokój. Nie chcę abyś czuł ciągle to co sama czuję. Zawsze (mniej lub bardziej skrycie) wierzyłam, iż receptą na takie myśli, ciemne noce dziury, jest drugi człowiek. Dotyk. Słowa. Bliskość. Tylko wierzyłam, nadal wierzę, nadal myślę, że to jest właściwie sens życia. Takie poznanie, takie otrzymanie/danie ciepła. Jeśli to naiwne – wybacz – jedyny zgrzyt w tym, to to właśnie to – Twoje doświadczenie. Wiesz, jak ja to widzę? Wyobrażam sobie Twoje związki, jako moje “idealne” – zaufanie komuś, czyjaś bliskość, która nagle okazuje się czymś innym, a najgorsze w tym jest zabranie tego moje, odsłonięcia się, dotyków czy słów i zniszczenie ich. Widzenie cząstki mnie w obcych już i nieprzyjaznych rękach, jakby ktoś szczypcami to wyrwał. Wiedza, że ten ktoś znał mnie za bardzo, a teraz jest obcy. Taka część mnie musi przecież umrzeć, nie może żyć w obcych sobie warunkach. Tak to sobie wyobrażam.
Zakochana byłam raz, na odległość rzecz jasna, w ósmej klasie podstawówki, nie mam więc wiele do powiedzenia na ten temat. Ale przeraża mnie Twoja opowieść o tym co Cię spotkało. Zbyt przeraża, nie daje nadziei. Może dlatego, że nie chcę aby tak było, nie chcę takiego świata, dlatego piszę to wszystko. Nie jest to żadna litość! Nawet nad samą sobą! Jesteś uroczy, jesteś uroczą osobą, z uroczym wnętrzem, które ledwo mi się zarysowuję. Sam w sobie jesteś pociągający, ale to Twoja historia jest kluczem. Ja nie chcę takich historii, takich ułamków świata w kimś, może boję się, że to mnie samej się przytrafi? Mniemam, że mogłabym to zjeść, zabrać – zarówno Tobie jak i sobie – nie w sensie dosłownym, ale w sensie wiary – iż można. Że może być nietoksyczny Drugi Człowiek, że ludzie mogą sobie coś powiedzieć nie raniąc się.
No tak, do tego powinna wystarczyć przyjaźń. Tutaj odwołam się do samej siebie – mnie to by nie wystarczyło, mnie nie wystarczają słowa, zawsze marzyłam o czymś więcej, jasne, można to sprowadzić do hasła “ciało”, ale co to ma znaczyć? To tylko bliskość, słowa nie zniszczą bezsennej nocy, złych snów, samotności, pragnienia Drugiego. Może to kolejna naiwność? Tyle, iż jeśli ją stracę, to nie zostanie mi nic, to moja ostania szansa na zobaczenie świata w dobrym, jasnym świetle. Moja ostania tarcza. Dziwnie to musi brzmieć dla Ciebie, skoro Tobie dwie osoby takie “lampy” zbiły. Wiesz, czego się boje? Że nic nie mam do dania, do zaoferowania, jestem w końcu pusta, pusta do końca. I nie śmiej się, bo to zabrzmi troszkę “nawiedzenie”, ale skoro jestem pusta, to mam miejsce w sobie na Twoje złe strachy, chciałabym je zjeść.
Czemu? Bo są smaczne, bo dają siłę, bo dadzą mi historię, cały świat, jakieś oparcie, spokój, nadzieję, pocieszenie. Nie są to wcale wielkie słowa, raczej słowa beznadziei.
Nie wierzę w miłość, lecz zachowałam wiarę w ciepło. Lubię w tym widzieć jakąś metaforę strachu przed bliskością – strachu przed oszukaniem, strachu przed wzięciem czegoś za coś, co może okazać się czymś zupełnie innym.
Strach przed kłamstwem, strach przed powiedzeniem o sobie komuś kto… jest inny niż myślałam. Jakoś nie pamiętam ze swego dzieciństwa dalszego takich scen jak Twoja z Alinką (jej przybiegnięcie, przytulenie się i powiedzenie “Tato, kocham Cię”). Może (dużo tych “może”, wiem, ale to wszystko jest jedno wielkie “morze” [przez „rz”]) to tylko moja wygoda w tłumaczeniu siebie.
Faktem jest, iż bardzo, bardzo długo rosła we mnie chęć takiego czegoś [drugiego kogoś] – aż do… (teraz?). Dziwaczne to? I mówię to Tobie – osobie która jasno i wyraźnie wypowiedziała się, że ma dość takich związków – i właśnie dlatego to Tobie mówię – bo sama tak myślę. Wierzę, bojąc się. I dlatego, iż nie wierzę w abyś w głębi serca zwątpił w… taką możliwość bliskości, udanej rzecz jasna. I dlatego jeszcze, że sam “związek” rozumiem chyba inaczej. Jako bardziej zjadanie złego, niż jakiekolwiek przynależenie w jakimkolwiek sensie. Jako dostęp do pewnych rejonów “ja”, bez żadnych konsekwencji, poza zaufaniem, że to co się już wie, zawsze będzie dobrze traktowane – jako cząstki drugiego rosnące sobie w pierwszym (i vice versa). Za bardzo…? Nie wiem – po to się pytałam Ciebie – po co ludzie się znają. Jeśli Tobie wystarcza to co już masz – nie ma sprawy – ja mogą dzięki Tobie – powiedzieć, iż mi to nie wystarcza. Cóż to za świat samych słów?
On nie grzeje, nie daje ciepła. Dalej, czy to jest bezpieczne? Nie wiem, nie wiem czy jestem bezpieczna, i nie wiem też – od tego może trzeba było zacząć – czy ja w ogóle jestem pociągająca dla Ciebie. Co ja piszę… Mam ochotę dodać tutaj “wybacz” ale to byłaby już przesada, nie, nie wybacz, ale powiedz jak to wygląda, jak ja wyglądam mówiąc takie rzeczy? [tu był ten fragment który przeniosłam na początek, widać jak wolno myślę o konsekwencjach…]. Cóż, kości zostały rzucone, jest 4.21 rano, zajęło mi to w sumie koło 4 godzin, w tym koło 1 na spisanie tego. Idę spać, jutro może być albo miłe albo…
Zresztą, Twoją wielką zaletą, jest to, że prowokujesz, nie, to złe słowo, że umożliwiasz mi takie rzeczy – nie wiem jak mam powiedzieć to, iż dla mnie jest to niesamowicie niesamowite. Coś jak postać ze snu, z którą mogę tak rozmawiać. To, że jesteś realną osobą, nadal jednak pozostaje kwestią wiary.
Będę tylko trochę zraniona jeśli zostaniesz “jedynie” moim dobrym snem.
Twoja Kasia
List, 17-11-xxxx, godzina: 22:39. Kasia zaczyna fantazjować. Tworzy bajkę, co nie jest li tylko metaforą – Kasia wpada we własny balonik myśli.
Mój Leszku,
Nie piszę ładnie – nie przesadzaj – ja też czytam książki. Kiedy już kończę taki list, wydaje mi się całkiem szary, męczący i niezgrabny. Miło się pisze, owszem, przez chwile mam jasność co do pewnych spraw, rzeczy, barw. Potem, to niknie, blednie. Ścieka ze mnie. Daleko mi do Twojej precyzji i dobrego stylu. Ach, pytasz czy nie śpię – wczoraj (16’tego) długo nie mogłam zasnąć, raz, że opiłam się herbatą, dwa wstałam wcześniej bardzo późno, toteż w rezultacie, zasnęłam koło 7 rano (i wstałam o 14, aby pójść na seminarium z J.). Czekaj, poniżej jest kawałek tekstu jaki spłodziłam, o świcie dziś, w rytm Bregovicia, czarnego nieba i perspektywy kolejnego zaśnięcia. Pamiętasz, pytałeś o swoją alternatywną postać, oto coś na ten temat.
Na Twoją prośbę, opis Alternatywnego Leszka, z przed pewnych jego opisów.
Było tak:
Był sobie Leszek który mówił.
Ból, rozwód, samotność, oto one wtopione w silne jego opisy, silne własną samoświadomością. Ptaszek wydawał się przez to silny, żywy, ruchliwy, a mimo to był w klatce. Ptaszek w klatce. Czyż to nie pyszne? Można doń zbliżyć twarz, zajaśnieć dobrocią, ująć siebie samego ciepłem współczucia, tą jasnością, zrozumieniem jak sprawiedliwą, dzielną różową dłonią, Otworzyć drzwi klatki. “Moja Ty Bohaterko – miał zakrzyknąć więzień – Tyś Otworzyła…”. To złośliwe rzecz jasna, ostry i racjonalny opis mych wcześniejszych myśli. Nie daleki od faktycznych klimatów moich. Do czasu, kiedy Ptaszek błysnął całą tęczą kolorów, takim światem, słowem, to ja nagle znalazłam się w klatce własnych wyobrażeń o Tobie i…i uwolnić się i wreszcie mogłam zacząć po prostu nie-zastanawiać się, nie budować, nie konstruować Ciebie, a tylko, A Tylko Słuchać. Ciach tutaj. Bregovic/Gregorovic jest boski. Historia napisana od nowa do taktu:
1. Ptaszek 2. Klatka 3. Ptaszek w Klatce 4. Bohaterka 5. Błysk 6. Bohaterka zmieszana jest 7. Bohaterka widzi pręty 8. Bohaterka jest Ptaszkiem (Ptaszką…? Ptaśkiem…) 9. Ptaszek-Ptaszka-Ptasiek 10. Klatka 11. Ptaszka w Klatce 12. Błysk 13. Bohaterka zmieszana jest 14. Bohaterka widzi lustro 15. Bohaterkę Dopada Banalność 16. Bohaterka Doznaje Zrozumienia 17. Koniec…
Rozumiesz?
Twoje informacje o Sobie, przekroczyły w końcu masę krytyczna, ponad którą nie potrafiłam zapanować. Wybuch. W Tobie to jest naprawdę fajne, pociągające, ten świat-w-środku-z-historią na który nie mam ani słów, ani porównań, ani mądrych “uchm”, “achm”, “no tak”. Boleśnie inna wiedza, nie pozwala na złudne ptaszki-klatki-bohaterów. Jesteś Prawdziwy. A kto ogląda Prawdę, nabywa Jej.
Noc, ranek… oto dziwne pory na pisanie. Szczególnie ranek. Taki stan między zmęczeniem a podnieceniem – przetrwałam noc! Cokolwiek będzie dalej, pójdę do łóżka już zmęczona, zasnę od razu. Bałeś się kiedyś pójść spać?
A teraz Twój list do mnie. Doskonale wiem (ha ha, wiem kiedy czytam Twoje odpowiedzi, a nie kiedy odpowiadam na to, co odpowiedziałeś…), co robię mówiąc o sobie, jakie to daje narzędzia ostre. Tyle, że, nie czuję aby coś gorszego mogło mnie spotkać z Twojej strony, niż to co już mam (teraz), przestraszysz się może tego słowa, ale mam zaufanie do Ciebie. Takie absolutne. Jestem zmęczona nie ufaniem wszystkiemu i wszystkim. Pamiętasz, mówiłam o Twojej samoświadomości – to daje mi jakąś tam gwarancję ochrony przed zranieniem przez Ciebie. Nie, nie tak – przed uznaniem, iż robisz coś specjalnie aby mnie zranić. O tak. Bo można się ranić bezwiednie, takie otarcia. Piękny jest ten Bregović, pasuje mi idealnie do rytmu moich myśli. Fajna to ucieczka – pisać i nie martwić się co będzie dalej. Nie ma dalej, nie ma.
Popatrz – Ty mnie zapewniasz, że boisz się o mnie, a ja, że boje się o Ciebie. Tak naprawdę (!), boimy się o siebie samych chyba. A co możesz zrobić w moim świecie? Cóż to za pytanie? A co się robi w światach innych? Po co są ludzie? Powiedz. Wyłączając z tego seks, funkcje towarzyskie i “miłość” – czym są inni? Co chce się uzyskać? Ja nie wiem, nie wychodzę poza proste doznania, małomówne sytuacje, przypuszczenia, że to coś tam na chwilkę pomoże, poprawi. Słowo “chwilka”. Mało-duże. Duże, bo każdy Brak rozdyma się. Małe, bo każde “Jest” lubi się kurczyć. I nie mam na to recepty.
Masz oto kolejną cegiełkę do powstania listów moich – ani nie ryzykuje koszmarnego odstawienia od “chwilek”, zarazem też bronie się przed gumowymi, zimnymi zwłokami pustki. Masz rację, to nasze uczucia dają siłę innym. W obu kierunkach.
Jeśli się ma uczucia. Mogę długo w sobie tego słowa szukać, nic nie znajdując. Czasami myślę, iż nie posiadam uczuć. Nie potrawie sobie ich stworzyć, opowiedzieć. Co zatem chcesz wziąć do ręki w moim pustym świecie? Nad czym zapanować? Są królestwa bez poddanych? Nie chcę pisać o uczuciach. Mogę się rozwodzić nad sobą samą czy podobnie, lecz uczucia “pozytywne”? Jakie? Moje niegdysiejsze zakochanie, nie pamiętam już nic z tego, poza wiedzą, iż było miłe. Nie jestem zakochana i nie mogę być więcej. Zbyt pusto we mnie, za dużo „onych” nawiasów, zastrzeżeń, ostrzeżeń. Za mało światła, wiary w książąt, zamki, latające smoki, złych czarodziejów, mówiących drzew. Za dużo “życia”, książek, słów, cudzych historii, widoków twarzy w lustrze. Za mało śmiechu, szaleństwa, wolności, śmiałości. Słowo “czuć” coś, odczuwać, wyłania mi się jak czarna połyskująca groźnie, wielka, ciężka kotwica. Czuć rani. Czucie jest głuche na słowa. Czucie mnie nie posłucha. Zdradzi w końcu.
Wbije nóż w brzuch.
Czuję wielką niechęć do tego. Jednocześnie, tyle rzeczy wiąże się, niestety, z tym słowem (magiczna bliskość, czy jesteś za darmo?). Jak dotrzeć do Drugiego bez czucia? Co da się osiągnąć? Czy bez czucia nie jest się jak ów wielki, głupi, jeż kolczasty, chcący wejść na bal-z-balonikami-kolorowymi? Nikt go nie wpuści, bo nie rozumie on zasad balu. Bez kolców, jeż nie jest jeżem. Chociażby wyrwał sobie kolce, gdzie kupi balonik? Jasne i kolorowe baloniki cudzych oczekiwań co do tańczących, słowa klucze, słowa układy, jesteś mój, jesteś moja, chodzę z nim, chodziłem z nią, to dziewczyna tego, oto chłopak tej, bal na całego, i tak, wiele osób, wiele związków, co sobie mówią? Czy opowiadają o sobie ciągle to samo?
Jestem taka a owaka, lubię to a to, wkurza mnie owo i owakie. Ciach. A potem znowu i znowu? Czy to mądre słowa: “przeżyć wiele miłości aby móc zdobyć tą jedną”? Czy słowa głupca? Ach, otóż to, będąc na balu, nie można bawić się w ironistę. Masz w łapie balonik do cholery! Tańcz. Idź! Czego ludzie chcą od siebie? Czego po prostu chcą, powiedz mi, proszę. Absurdalne, mogę urządzać wiwisekcję na samej sobie przed Tobą, nie jestem natomiast w stanie popatrzeć na to wszystko bardziej normalnie. Typu: z uczuciem.
Na marginesie Bóg idealnie nadaje się na przerywnik w rodzaju “Mój Boże!”, ciekawe czemu? A więc – mój Boże, piszę idiotyzmy, nic nie czuję, ale nigdy wiele nie czułam, czuję przyjemność i ciepło myśląc o Tobie, o nie, to jest to, już wiem. To jest przerażające – uczucia. Nie prawda o mnie, strach, ból czy inne takie, takie odczucia mogę powiedzieć, opisać, wiwisekcja nie jest bardziej bolesna niż odczuwanie złych odłamków siebie. Porażające, przerażające jest uczucie, możliwość jego od/po/czucia, doznania, nie racjonalizacja, nie słowo, tylko cholerna całość mnie. Nie do obronienia. Zabije mnie na śmierć. Kolejna cegiełka czemu karteczki, listy – oto symulakrum – angażowanie się bez angażu, virtualne dotknięcie Twoje, zawsze gotowe słowa w pobliżu – “to tylko kartka, nie życie”. Jak to opisać – chcieć ciepła bez uczucia, bliskości bez uczucia, co to jest? Kolejny zbiornik do napełnienia cudzą historią?
Ty wiele wiesz na ten temat – co najmniej dwa razy się zakochałeś. Co powiesz? Albo nie, nic nie mów, z tym nic bym nie była w stanie zrobić, to jest tylko Twoje. Chcę powiedzieć, iż tutaj, we mnie, nie ma nic do wzięcia, opanowania, władzy. Nic do deprawacji, jak też żadnej okazji do okazania się deprawatorem. Tu jest tylko duży odkurzacz, który chce wyssać, a co? Tego sama dobrze nie wiem. W końcu, gdyby odkurzacze wiedziałyby co ssą, zaraz przestały by to robić (jestem zabawna?). Widzę siebie wyraźnie jako taką ssawkę, co się chcę przyssać i zobaczyć co też tam jest, w człowieku, w cieple, dotyku, bliskości. I-w-ogóle. I nie powiem Ci nic o uczuciach. Może samo ssanie jest już uczuciem? Bądź samo odnalezienie obiektu dającego się ssać (gotowego do ssania)? A może to chore? W kontekście tego – po co są ludzie? Po co są ci cholerni ludzie? Po co jest dwoje ludzi? Co się daje, co dostaje? Czy zawsze się tak myśli, nie można po prostu się sobie przydarzyć? O tak, jak nasze ognisko? Gdybym tylko wiedziała, gdzie mogę zaczepić myśli w myśleniu o Tobie. Nie mam nic pozytywnego, pisać o negatywnej stronie siebie, i nie móc pisać o tej dobrej, coś mogącej. Czym innym jest twarz wykrzykująca różne rzeczy, a czym innym są dłonie mogące zbudować zamek z wieloma wieżyczkami. Nawet na piasku jest to cenne, piękne, dobre.
Och, 23: 40 jest teraz, jeszcze trochę a zacznę być podobna do pisarzy młodo-polskich z lubością opisujących swą każdą chwilę spędzoną na gapieniu się w herbatę… Nie jest dobrze zostać na noc przed pustym ekranem. Wiesz czemu? Bo łatwo się pisze. Zbyt łatwo. Ja nie posiadam tam, oprócz rzeczy przerastających mnie (uczucia), mam ochotę pisać o wszystkim. Wymiotować sobą. Dosłownie.
Wątpię czy zdołałabym potem spojrzeć Tobie w oczy. Nie od parady mówiłam o e-mailu, gdybyś żył np. w Australii, o! ułatwiłoby mi to wiele. Zresztą czemu by nie? Tylko troszkę. W końcu moje słowa trafiają do dobrze strzeżonego miejsca prawda? I mam schizofrenie, będąc na kartce nie pamiętam kim jestem poza nią, będąc poza nią, wolę nie pamiętać kim jestem na kartce. To jest bardzo, bardzo ważne. Gdyby próbuje dotknąć owej granicy, nacisnąć ją, choćby lekko, zaraz czuję opór grożący prawdziwym rozdwojeniem. To boli. Boli. A zatem, moje związki z tekstami innych. Można żyć w pewien sposób. Przez sieć. Materiały z…
Jedną z ciekawszych rzeczy było moje poznanie w ten komputerowy sposób pary ekshibicjonistów – byli zadowoleni mogąc przesyłać mi swoje zdjęcia, a nawet (finalnie) kawałek filmu z ich udziałem. Raptem 15 minut, ale jakże to dziwne 15 minut. Ludzie kochają się w sposób… dziwny, jakbym patrzyła na obrazy Gigera, jakieś pulsowania, nabrzmienia, wilgoć. Nie było to podniecające a szokujące. Nadal nie lubię na to patrzeć, to wcale nie jest podniecające. Miałam dwie dłuższe znajomości korespondencyjne przez e-mail. Jedna się dawno urwała, druga daje o sobie znać co jakiś czas. Celem ich był… seks (seks?) – pod tym względem nie jestem taka dziewicza (hi, hi – cóż za romantyczne słowo!) – mowa o seksie “tekstowym” oczywiście. Mimo, iż mam dostęp do internetu, od tamtego czasu, zupełnie mnie nie ciągnie do nowych, tam, znajomości. “Seks” w ten sposób był świetny, bo to było coś nowego, coś dwuosobowego. Potem zbladło. Moi dwaj znajomi z internetu, poznani rok temu, dokładnie rok temu i parę miesięcy (czerwiec), to wynik dołka, przed egzaminami, przed perspektywą wakacji (one są wyczerpujące – siedzieć przez trzy miesiące we własnym pokoju i jeszcze udawać, iż to się lubi, koszmar…). Urok nowości szybko minął, taki kontakt nie daje wiele pocieszenia. Szczególnie kiedy pisze się do osób “normalnie” towarzyskich. Moje małe szaleństwo. Ciekawe na swój sposób.
Dowiedziałam się trochę o ludziach, mężczyznach, o sobie. Nie da się oprzeć na seksie żadnego związku, przyjaźni, słów która mają coś mówić. Szybko to się kończy. Wtedy albo ten drugi znika, albo zmienia się charakter znajomości, na odległy, neutralny, “cześć jak się masz?”. Tak też było i u mnie. Jeden znajomy znikał, nie mieliśmy już o czym pisać, kiedy minął ów czar pisania o seksie, zbyt się różniliśmy. Drugi, jak już wspomniałam, pisze sporadycznie (studiuje politologię). Fala przybyła, fala umilkła. Plaża jest gładka i czysta. A jednak mewy siadają wyżej.
Piszę o tym, ponieważ sama przed sobą wyjaśniam swój stosunek do własnej seksualności. Jak wiesz, odrzuca to mnie w książkach, filmach. Nie odrzuca w obrazkach (ale już na filmie porno od “mojej” pary, tak). Czemu? Umowność. W książce jest to związane z… ludźmi, ludźmi mniej papierowymi, ludźmi kierującymi się uczuciem, czy tylko pożądaniem, ale ludźmi. Mówiącymi, patrzącymi, chodzącymi. Obrazek to jak fantazja, zbyt zastygły by być ludzkim. Bezpieczny, niemy, nieruchomy, ślepy. Seks przez internet, to… troszkę inne, przede wszystkim mniej samotne. O wiele mniej. Bardzo krótkie, bo szybko się nuży, powoduje potem chęć jeszcze lepszej izolacji niż wcześniej. Czym są słowa po czasie? Jak jakieś zwłoki których żadna litościwa ręka nie śmie pochować. Podniecenie jak kolorowy filtr, maluje szare niebo na niebiesko. Ale później słowa zostają, a niebo szarzeje i nie ma dokąd z tym pójść. Nie lubiłam tego. Nie można jeść cukierków przez szybę, aby użyć łatwej metafory.
Z radością przyjęłam kolejną klapę na własne pożądanie. Seks nie może być dwuosobowy, za dużo bierze, za mało daje. Rani w sumie, robi dziury które i tak trzeba samemu łatać. Nawet nie wiesz, jak to (taka klapa) ułatwia życie! Uodporniłam się na takie znajomości, takie zastosowanie internetu – takie osobiste. Leszku, nie wiem jak przyjmiesz takie słowa – ja wszakże wiem, że gdyby nie tamto doświadczenie – nasza korespondencja nie byłaby możliwa – nie miałabym czystszego wglądu w siebie. Jak pisałam wcześniej (w poprzednim liście), zdołałam oddzielić dotyk od pożądania (przynajmniej świadomie), seks od bliskości. Czuje się z tym bezpiecznie, nawet za taką cenę o jakiej mówiłam. Pisze to po to, także, by jasno określić samą siebie wobec Ciebie – pomimo, iż to jest tylko list, kartka, karteczka – wiedza zawsze daje jakieś skojarzenia – jesteś pierwszym mężczyzną znającym mnie tak dobrze, będącym tak blisko fizycznie (widujemy się jednak co jakiś czas) – lecz zarówno na kartce jak w życiu jesteś oddzielony od tego co zwie się seksualnością (jak wszystko co nie jest zdjęciem). I tego próbuje czasem dotknąć muru, przypadkiem, bądź pod wpływem impulsu wyobraźni, i jak poprzednia granica, kopie mocno, boli wspomnianym gwałtem, takim dziwnym przygnębiającym bólem. Boli. W tym sensie mówiłam, iż szkoda, że nie jesteś w Australii, nie byłoby tego muru. Dziwne?
Wcale nie.
Jak się czyta takie wiwisekcję? Ach, nie takie do końca – nie martw się – mam jeszcze resztki oporów. Zawsze jest także możliwość, wymazania rano pewnych fragmentów. Nie możemy się za często widywać – im więcej Ci powiem, tym dziwniej się będę czuła widząc Ciebie na jawie. Niestety. Patrzę teraz na to co napisałam. Źle to wyszło. Nie chcę się oddalić, ale sam mechanizm działa – wiedza oddala mnie. Sama sobie wydaje się mniej prawdopodobna, mniej rzeczywista, mniej możliwa, kiedy tak dokładnie siebie Tobie opisuje. A już szczególnie potem – zawsze będę czuła, iż ta wiedza o mnie, gdzieś tam czai się w Twoich oczach. To trudne uczucie. Swój stosunek do samej siebie, mogę maskować na wiele różnych sposobów. Od autoagresji, po mury, od obrzydzenia, po zapomnienie. Nad Tobą nie posiadam władzy, nawet na moim wyobrażeniem Ciebie – jesteś za Prawdziwy. Co mi zostaje? Milczenie? Nie chciałabym, wyrwa w tamie robi się tym większa im więcej wody wyleci. Po co pisałam o tym seksie?
Jest 01: 12. Bregović w tle. “TV Screen” Iggiego. Co ja pisze? Ważniejsze, do kogo ja pisze? Czuje, że to chore, pisać tak do Ciebie. Niestosowne. Ale chce się poczuć źle, to jakoś usprawiedliwia moje listy – zamknięta koło – pisać bo jest źle, jest źle bo są niektóre opisy. Nadzieja? Nie, muszę odrzucać pewne rzeczy, aby utrzymać się w stabilnym stanie. To był wielki wysiłek dla mnie – pisać o dotyku i bliskości. Jako kobieta domyślna (tak…), wiem, że mogły Tobie (mającego już w końcu jakieś doświadczenia pod tym względem) przyjść inne skojarzenia, toteż i dla Ciebie i dla siebie samej, dodałam jak to jest zresztą, wcale nie koniecznym, dalszym ciągiem bliskości i dotyku. Ja przed tym się bronie i to poważnie.
Poza taką płytką warstwą doznań jaką posiadam, nie istnieje przejście do moich pewnych marzeń. I jest to błyskawiczne – zaraz po nich (marzeniach) pojawia się coś złego, niszczącego, ów przymus wobec mnie samej. To upokarza. Samo pisanie o tym to robi. Może jest już na późno na pisanie listu?
Hm.
Czuje… że… i tak szybko nie zasnę. A nienawidzę leżeć, czekać martwo na sen. To jest czasami koszmar, wolę już pogapić się w sufit czy zagrać w coś – albo poczytać jak mam dobry nastrój. Hm, czytać czy pisać? Popisze jeszcze. O czym jeszcze nie pisałam?
Hm.
Jakieś miłe chwile? Jezioro, jak byłam młodsza. Wypływałam sobie na środek niego i zostawałam tak, unosząc się na wodzie. Niebo, białe od upału, i ciemna zieleń wody pode mną, chłodna i aksamitna. O, miłe wspomnienie… Morze. Też je lubię. Szum, zapach wydm i żywicy sosen rosnących po drugiej stronie wału wydmy. Zapach morza. Jest naprawdę piękny. Zapach morza: senny, lekko spocony, czekający na coś… (na lubieżność…?) lubię myśleć, iż na mnie.
Morze które mnie pożąda. Fale, wiatr. Piasek z drobinkami czerni, mewy. Wiesz, że się topiłam? Właśnie nad morzem. Wpadłam w jakąś dziurę i zaczęłam po prostu się topić. Pamiętam, iż nie mogłam nogami dosięgnąć dna, machałam rękoma, nie wiem czy byłam przerażona, nie wiem już, w końcu zauważył mnie jakiś chłopak i wyciągnął na brzeg. Ale kocham morze mimo, iż próbowało mnie zabić.
Mam czasami taki sen – kiedy po prostu walę samą siebie w gębę czymś ciężkim, kopię, odtrącam, wywalam z pokoju, krzyczę na swoją twarz… agresja. Widzę wyraźnie wściekłą twarz Ojca tuż przy swojej, kiedy o coś wkurzony podnosił mnie za ubranie i wrzeszczał coś do mnie. Byłam mała wtedy. Potem, po latach, zabawne, był urażony, że nie rozmawiam z nim o tym co będę miała na maturze… Pamięć jest mściwa. Kto jest winien? Nie przeraża mnie to. Nic a nic. Nic a nic. A miało być o miłych rzeczach. Czyżby nie było ich we mnie? Może mi się gdzieś pochowały? Nie powinny tego robić. Leszku mam nadzieje, iż nawet słowem nie wspominasz nikomu o mnie? Ani słowa, dobrze? Wiem, że lubisz mówić, nie chcę jednak aby nic z tego co piszę wydostało się choćby o mikrometr z Twego wnętrza. Przepraszam jeśli taka prośba Ciebie razi, bo to chyba oczywiste założenie, tylko nagle poczułam się absurdalnie naga. Niedobre uczucie. Mam swoją maskę na zewnątrz. I dla rodziny i dla reszty.
Rozumiesz? To bardzo, bardzo ważne dla mnie.
Mam pytanie, co sobie pomyślałeś widząc mnie po raz pierwszy? Jakie robię wrażenie? Jak wyglądam z zewnątrz? Nie umiem odbierać informacji zwrotnych o sobie od innych osób. Ze świata. A zawsze byłam ciekawa, jak to ja sobie wyglądam, co mówię sobą? Leszku, kończę, jestem w sumie zmęczony, poczytam Diunę (dzięki za wszystkie tomy). Dziękuje za Twój list. Śpij dobrze, ciepło i bez koszmarów… Śpisz chyba już teraz, prawda?
Jest 2: 19. Miłych snów Leszku…
Ps. 3:10. Dopisek. Bez muzyki bym umarła. Dziękuje za muzykę. Błogosławieni nich będą śpiący tego świata. Amen.
Ps2. 4:00. No tak, z łóżka na fotel. Za wcześnie jeszcze. Poczekam godzinę. Przy okazji, czy wiesz jaki jest jeden z odcieni, tych chłodniejszych zresztą, zdania Twego: “Wybacz, moja droga, ale tak łatwo byłoby nad Tobą zapanować”? Otóż, ten nad kim się panuje, nie może być partnerem do rozmowy… To prawda. Lekki niepokój. Za dużo mówię? Nie masz rozmówcy we mnie? Hm. Być może ludzie są interesujący dopóki coś o nich jeszcze nie wiemy. Nasyciwszy się, odrzuca się. Nadal nie wiem, nie czuje, po co się inni. Co mówi sobie dwoje ludzi, kiedy są sami? Ach, milczą?! Ależ, to ja mogę sam robić… Chyba, że to ma być zagadka do końca życia…
Twoja Kasia
List, 20-11-xxxx, godzina: 01:36. Kasia próbuje robić wrażenie intelektualne. Recenzja ulubionej książki jeszcze-nie-kochanka… Zapewne to błąd Kasi.
Mój Leszku,
Właśnie skończyłam Diunę, tom ostatni. Są trzy końce. Jeden wiadomy, drugi także – kółko w kółku słowa Leto II Boga Imperatora – Sztuczne Inteligencje z Hyperiona (pożyczę dla Ciebie drugi tom, tam jest podobny koniec) – “Nie chwali się kucharza. Kucharza można zmienić. Gospodarze są niezastąpieni”, to nie prawda, jest odwrotnie, kucharz się liczy i to co gotuje, gospodarz “tylko” je, nie on jest celem kuchni i jej mistrza, gospodarz nie ocenia potrawy, robi to kunszt kucharza i ci (oni? wydarzenia, opowieści, daty) dla których gospodarz potrzebuje kucharza. Identycznie jest z Tancerzami. Kolejne kółko w kole historii, a sens kółek jest widoczny “potem”, kiedy to następne kołka w kółkach zdążą się ukryć, zazębić. Dla mnie zakończenie jest logiczne, zgodne z cała Diuną. Czym były Bene Gesserit? Czym można się stać mnożąc to razy nieskończoność? Herbert dał klucz wcześniej do tego, w tle, owo pytanie “kim jestem?” – zatem, czym różni się przejęta osobowość od jej oryginału? Kim jestem? A kim jesteś teraz? Teraz. Pomnóż to. Koniec trzeci, dopisek osobisty Herberta. Cios w brzuch. Boli. Nie wierzę mu, kiedy mówi: “Smutek po śmierci Bev nie stanowi zbyt wysokiej ceny wobec uczucia która nas łączyło”. Kłamie. Nie pisze tego dzień po jej śmierci (data inna), pisze posłowie do książki, pisze nie dla siebie, nie jest siostrą dysponującą pamięcią genetyczną. Po prostu kłamie. Dlaczego? Umarł niecałe dwa lata później, kłamał. Dlaczego kłamał? Nie można umrzeć wdzięcznie, łagodnie, radośnie. To nie jest odpowiedź na pytanie kim jest dwoje ludzi dla siebie. Tedy, nie ma odpowiedzi na to. Gorzej, nie potrafię zadać nawet pytania, aby ta odpowiedź była niemożliwa. Wzruszające: umrzeć. A było fajnie, ciepło, miło. A kiedy? Teraz? Teraz… Nie powinien pisać tego, ilu czytelników obchodzi jego Bev, jego życie? Na ile On sam był czytelnikiem? Możliwe, iż książka była jego schronieniem.
Domem w którym naprawdę można spłacić śmierć pamięcią. Miejscem gdzie nie ma zła, nie ma ran, bo każdy ból, nieszczęście, śmierć nie jest bez celu – każda rozmowa, gest, myśl, wniosek, zdarzenie – są ciągiem kółek w kółkach, tekstem który się interpretuje, wydarzeniem które się tworzy – nie od teraz, od dawna – ból kiedy jest koniecznością, nie jest bólem, zło które musi się stać, jest poświęceniem, ciało które czeka na swój topór, jest darem. Nie ma “nie bo nie”, nie ma “krzywdzę Cię bezmyślnie”, nie ma “Ona umarła”. Zawsze jest wolna wola, wybór, świadomość konsekwencji każdej chwili, zwykła zgodna na siebie samego, na własne decyzje, słowa, czyny z przed lat, godzin czy paru sekund wcześniej. Zgodna na decyzje innych, przeszłość innych, konsekwencje innych. Muszą być zgodne przyjmowane, inaczej byłby chaos, inaczej jest się głupcem pozwalającym sterować się innym. Tak działały Bene Gesserit, Paul, Alia, Leto II, Darwi, raniła ich konieczna, konsekwentna całość wszystkiego, a to nie może boleć bezsilnością, bezwolą, beznadziejnością.
To jest siłą.
To jest bezpieczne.
To jest broń. To jest moja barwa Diuny.
Może Herbert chciał tam się znaleźć. Znalazł się tam, razem z Bev, w umysłach tych czytelników którzy w to uwierzyli (konsekwencją pocałunku są blade, zimne wargi trupa, patrz na nie). Nie wierzę aby w to sam wierzył, i nie wierzę abym ja sama w to uwierzyła. Jeśli naprawdę istnieje gdzieś miłość, to niknie, ginie w konsekwencji śmierci. Ileż trzeba by mieć siły na podjęcia takiej konsekwencji? Błogosławieństwo losu, matka nie przeżywa dzieci. Hormony ograniczają zakochanie do 4 lat (z jakichś mitycznych badań naukowych – bez sensu…). Ludzka próżność mnoży miłości i kochanki życia. Nasza przezorność wzywa Boga, by potwierdził skałę małżeństwa-do-końca-życia, dobrze wiedząc, że ludzka wola jest za mało ważna. A nasza biologia stępia umysły, niszczy ciała na starość. Wszystko walczy przeciw pamięci i konsekwencji. A kiedy przeznaczenie/przypadek niszczy te staranie uknute plany, kiedy matka przeżywa dziecko, Frank swoją Bev, cóż się dzieje?
Śmierć, okaleczenie osobowości, pustka – i nie ma wtedy miejsca na żadną konsekwencję, na żadne “było miło, umierała pogodnie”. Wtedy się kłamie. Trzeba wielkiej siły aby Diuna była schronieniem. Wielkiej. Zaczynam gadać banały. Nie byłam przygotowana na taki koniec. Tak zwyczajnie nie. Nie powinno być takich końców. I wiem, że to głupie myślenie. Ale ja nie chcę tego. Mała diuna: samotny-w-umyśle i tak dawno umarł, może więc spokojnie patrzeć na własne zwłoki. Jest przynajmniej konsekwentny. Ha! [życie] To jak pytania Leto II, niewłaściwa odpowiedź, to śmierć. Imperator był bardzo łaskawy, co zdaje się niewielu potrafiło docenić. W przeciwieństwie od życia, odpowiedzi otrzymywało się natychmiast, a nie po latach. Oto błogosławieństwo. Oto Dar. Dziękuje Leszku za Diunę. Nie wiem na ile jestem inteligentna by złożyć z tego coś na kształt “klucza” do Ciebie, wiem na razie jedno – ta książka już zawsze (zawsze? ile będę żyła?) będzie kojarzona z Tobą. Leszkiem o brązowo-zagadkowym spojrzeniu… Za oknem jest biało, spadł śnieg. Który kiedyś musi stopnieć.
Ach, wiesz Leszku, najlepszą definicję tego, co to jest szczęście, znam z Muminków (“Z pamiętnika Tatusia Muminka”). Otóż siedział on sobie na jakiejś skale, nad morzem, obok Fredriksona i Joka i Wiercipiętka, patrzyli razem na zachód słońca. Pomyślał on wtedy coś w stylu: “Czułem się szczęśliwy, i nie miało dla mnie znaczenia, iż to będzie trwało tylko przez jakiś czas”. Oczywiście w książce było to znacznie ładniej ujęte. Jeśli tak, to… bardzo dawno nie czułam tego, być może – lecz to już jest dorabianie wspomnień – mogłam się tak czuć unosząc się na środku jeziora. Między niebem a wodą. Dawno temu. Takie szczęście także wymaga konsekwencji i mądrości. Hm. Ile razy czułeś się tak szczęśliwy? Zresztą, słowa Tatusia Muminka wyraźnie mówią – szczęście jest tu i tu, teraz, a nie potem. Teraz. Dobranoc Leszku.
Twoja Kasia
List, 21-11-xxxx, godzina: 06:18. Kasia wpada na dobre w pułapkę recenzentki. Zapomina, iż a) książki są zdradliwe i b) książek nie daje się spalić.
Mój Leszku,
Troszkę dziwna pora na pisanie listu – i tak zobaczymy się za niecałe 3 godziny – ale właśnie skończyłam “Wydziedziczonych”, spać także mi się nie chce za bardzo. Zrobiłam sobie dwie nowe świeże filiżanki herbaty. Siedzę. Śnieg jest… Za oknem oczywiście! Powiedziałeś (chyba?) w środę, że ja nie lubię ludzi?? To znaczy? Gdybym nie lubiła ludzi – nie pisałabym listów do Ciebie – a tylko do swojej małej poduszki. Nie lubić ludzi w ogóle, to jest straszne. Kim są ludzie, aby ich nie lubić? Konkretne przypadki, czy konkretne sytuacje – stwórz opis. Strach bardziej niż nie lubienie. Nie ludzi – grup, skupień, zbiorów. One paraliżują. Z drugiej strony pojedynczy człowiek także – lecz bardziej za sprawą nie-wiadomej, niż człowieczeństwa jego. Mężczyźni są nie-wiadomi, nie wiadomo jak się zachowają i nie wiadomo jak zachować się przy nich. Horyzont zdarzeń (jest taki fajny, podobno, film “Event Horizont”) jest tutaj zbyt duży aby nie czuć strachu. Od niego droga daleka (chociaż nie zbyt) do nie lubienia – ono wymaga racjonalizacji, ustawienia sobie pewnych rzeczy.
Ale to tak na marginesie.