Strona główna » Obyczajowe i romanse » Smak życia

Smak życia

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9932-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Smak życia

Jedzenie to doznanie zmysłowe, równie ważne i przyjemne jak seks – tak brzmi motto życiowe Carla Franconiego, prawdziwego Włocha. Jego pasją, oprócz wybornej kuchni, są kobiety. Zwłaszcza te piękne i ambitne, które kochają to, co robią. Nic dziwnego, że Juliet Trent, promująca jego najnowszą książkę kulinarną, tak bardzo go zachwyca. Jednak ona zachowuje dystans i koncentruje się na obowiązkach zawodowych. Czy przystojnemu Włochowi uda się to zmienić i nauczyć Juliet, jak cieszyć się życiem?

Polecane książki

Dzieci ze zwykłego podwórka są świadkami zupełnie niezwykłych wydarzeń. Ktoś zamienia się w żabę, w skarpetkach rosną czarne dziury, tajemniczy pan przechadza się z burzową chmurą na sznurku, huśtawka ożywa, a z pudełka pani Dory ucieka nuda. Czy za tym wszystkim mogą stać pewna starsza pani i jej k...
Książka jest dwujęzyczną antologią kilkudziesięciu tekstów niemieckojęzycznych autorów z XIX i XX wieku, nieobecnych do tej pory w świadomości krytycznoliterackiej i czytelniczej, ale silnie zakorzenionych w łódzkiej tradycji. Redaktorzy tomu podjęli próbę rekonstrukcji literatury pisanej m.in. w ch...
W ekskluzywnej prywatnej szkole w Szwajcarii pojawia się śliczna dziewczynka o kruczoczarnych włosach. Codziennie eskortuje ją ochrona, a jej tożsamość spowija tajemnica. Oficjalnie to córka bogatego międzynarodowego biznesmena. W rzeczywistości jej ojcem jest książę Chalid, koronowany następ...
Najlepszy kryminał minionego roku w Wielkiej Brytanii nagrodzony prestiżową nagrodą Theakstons Crime Novel of the Year 2015! Ponury i deszczowy Londyn. W ośrodku dla ofiar przemocy domowej inspek­tor Mar­nie Rome i jej partner Noah Jake są świadkami dramatycznego zdarzenia. Natrafiają na mężczyznę z...
Zwierz – Kulturalna wszystkożerna istota, która prawie nie utrzymuje kontaktów ze światem bo musi obejrzeć wszystkie filmy, seriale, musicale i co pewien czas jakąś operę.  Kasia Czajka-Kominiarczuk – Absolwentka historii i socjologii, dzielnie obsługująca klej i noży...
Rok 1885. Flig Balt i Vin Mod, dwaj łotrzykowie najgorszego gatunku, zamierzają zawładnąć brygiem „James Cook”, na którym żeglują. W tym celu, podczas postoju w Nowej Zelandii, rekrutują kilku gotowych na wszystko marynarzy. Kapitan Harry Gibson, zajmuje się żeglugą kabotażową między wyspami, przyno...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Nora Roberts

Nora RobertsSmak życiaROZDZIAŁ PIERWSZY

Zgoda, jest przystojny, bogaty i utalentowany, a do tego seksowny. Niebezpiecznie seksowny.

Ta wybuchowa mieszanka nie robiła na Juliet specjalnego wrażenia. Była profesjonalistką, a dla profesjonalistki praca jest tylko pracą. Wspaniały wygląd i ujmująca osobowość bez wątpienia przydają się w życiu, lecz w tym przypadku chodziło wyłącznie o interesy, o nic więcej.

Charakter jej zawodowych obowiązków sprawiał, że miała już niejedną okazję, by poznać kogoś przystojnego, jak również wielu bogatych ludzi, ale musiała przyznać, że dotąd nie spotkała mężczyzny, który łączyłby obie te zalety, a już na pewno z nikim takim nie pracowała. Teraz miała niepowtarzalną okazję.

Uroda, wdzięk, fachowość i sława Carla Franconiego miały umilać Juliet pracę – tak przynajmniej ją zapewniano. Siedząc za zamkniętymi drzwiami swego gabinetu, wpatrywała się w czarno-białą fotografię reklamową, dręczona przeczuciem, że ten włoski przystojniak sprawi jej więcej kłopotów niż satysfakcji.

Carlo uśmiechał się uwodzicielsko ze zdjęcia, czarując rozbawionym spojrzeniem ciemnych, migdałowych oczu. Gęste, lśniące włosy niesforną falą opadały mu na kark i częściowo przesłaniały uszy. Mocne kości policzkowe, beztrosko uśmiechnięte usta, prosty nos i wyraziste brwi stanowiły nie lada wyzwanie dla zdrowego rozsądku przeciętnej kobiety. Juliet nie miała pewności, czy łatwość, z jaką czaruje płeć piękną, dostał w prezencie od matki natury, czy też wyuczył się jej jak sztuczki. Jako fachowiec myślała tylko o jednym – jak wykorzystać te przymioty w kształtowaniu wizerunku klienta. Trasa promocyjna z autorem bywa morderczą pracą.

Juliet już dawno przyjęła zasadę, że w równym stopniu należy przykładać się do promocji wysokonakładowego tytułu, jak i tomiku poezji, którego druk ledwie się zwróci. W każdym wypadku chodziło o znalezienie pomysłu na promocję. Nie znała się specjalnie na potrawach słonecznej Italii, ale „Kuchnia po włosku” Carla Franconiego zapowiadała się na lukratywne zlecenie.

Uwielbiała swoją pracę w Trinity Press. Wielokrotnie zmieniała zajęcie, pnąc się po szczeblach kariery. W wieku dwudziestu ośmiu lat była nadal tą samą ambitną dziewczyną, która dziesięć lat wcześniej zaczynała jako recepcjonistka. Pracowała, uczyła się i dawała z siebie wszystko, by dojść do obecnego stanowiska. Teraz, gdy to wszystko osiągnęła, nie miała zamiaru zwalniać tempa.

W ciągu najbliższych dwóch lat zamierzała otworzyć własną firmę, zajmującą się public relations. Cieszyła ją świadomość, że będzie mogła wykorzystywać znajomości i doświadczenia nabyte w obecnej pracy.

Tymczasem muszę sobie poradzić z przystojnym makaroniarzem i jego kucharskimi przepisami, pomyślała z przekąsem. Dobrze wiedziała, że odnosił ogromne sukcesy nie tylko na polu wydawniczym, lecz także miłosnym. Ten drugi rodzaj osiągnięć Franconiego był stałym przedmiotem zainteresowania kroniki towarzyskiej oraz działu plotek.

Nie bez powodu jego dwie pierwsze książki kucharskie stały się bestsellerami. Juliet nie umiała nawet usmażyć jajecznicy, ale potrafiła docenić kuchenną wirtuozerię. Zwykłe linguini w pokazowym wykonaniu Franconiego stawało się nieomal doznaniem erotycznym.

Seks. Juliet oparła się wygodnie, wyciągając zdrętwiałe od bezruchu nogi. Tu leży klucz do sukcesu. W czasie trzytygodniowej podróży wylansuje Franconiego na najbardziej seksownego mistrza kuchni na świecie. Sprawi, że Amerykanki będą snuć fantazje na temat Carla, przygotowującego romantyczną kolację we dwoje. Blask świec, spaghetti, czar zmysłów… Jeszcze raz zerknęła na zdjęcie. Tak, ten facet z pewnością podoła zadaniu.

Otrząsnąwszy się z zamyślenia, postanowiła wrócić do bardziej przyziemnych spraw. Układanie harmonogramu było dla niej przyjemnością, a jego realizacja – wyzwaniem. Bez problemu dawała sobie radę i z jednym, i z drugim. Podnosząc słuchawkę, z rezygnacją zauważyła kolejny złamany paznokieć.

– Deb, połącz mnie z Diane Maxwell, która koordynuje program Simpson Show w Los Angeles – poprosiła swoją asystentkę.

– Sięgasz od razu wysoko?

– Można to tak nazwać – odparła Juliet, pozwalając sobie na nieprofesjonalny, przekorny uśmiech.

Odłożyła słuchawkę i zaczęła pośpiesznie robić notatki. Dlaczego nie sięgać wysoko?

Czekając na telefon, powiodła wzrokiem po skromnym gabinecie. Tego, co osiągnęła, jeszcze nie można było nazwać szczytem, ale czuła, że jest na dobrej drodze. Przypomniały jej się ciasne, ciemne klitki, w których jeszcze nie tak dawno musiała pracować. Teraz miała przynajmniej okno. Dwadzieścia pięter niżej Nowy Jork tętnił życiem, a tu, na górze, Juliet Trent, wpatrzona w szklaną taflę, powracała myślą do cichego przedmieścia rodzinnego Harrisburga w stanie Pensylwania.

Wychowała się w spokojnej okolicy, gdzie tylko przybysze z zewnątrz ośmielali się pędzić powyżej sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, wśród równo przystrzyżonych żywopłotów, okalających starannie utrzymane trawniki, lecz nie miała trudności z przystosowaniem się do życia w wielkim mieście. Prawdę mówiąc, odpowiadało jej szaleńcze nowojorskie tempo. Nie miała już ochoty wracać do sennego przedmieścia, gdzie brzęczały pszczoły i wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich. Wolała anonimowość wielkomiejskiego tłumu. Rola idealnej żony z przedmieścia, jaką całe życie pełniła jej matka, zupełnie Juliet nie odpowiadała. Była kobietą dynamiczną, niezależną, samowystarczalną i prącą do przodu z konsekwencją czołgu. Mieszkanie na Zachodniej Siedemdziesiątej umeblowała samodzielnie – niespiesznie i z ogromną dbałością o szczegóły. Miała dość cierpliwości, aby krok po kroku realizować wytyczone cele.

Była dumna ze swojej kariery i ze swego biura, które stopniowo urządzała zgodnie z własnymi upodobaniami. Przykładała dużą wagę do podkreślania swojego indywidualnego stylu. Sam wybór kwiatów – od filodendronów aż po delikatne białe fiołki afrykańskie – zajął Juliet całe cztery miesiące.

Musiała na razie zadowolić się beżowym dywanem, za to wielka reprodukcja Salvadora Dali, wisząca na ścianie, dodawała pomieszczeniu życia i energii. Lustro w wąskiej stożkowatej ramie powiększało pokój optycznie i przydawało mu elegancji. Miała już na oku wielki barwny wazon w stylu orientalnym, w którym fantastycznie wyglądałyby równie pstre pawie pióra, ale spokojnie czekała na obniżkę niebotycznej ceny.

Juliet miała jedną słabość: wyprzedaże. W rezultacie jej konto bankowe było dużo mniej zasobne niż jej szafa z ubraniami. Nie znaczyło to, broń Boże, że jest próżna. W garderobie panował nienaganny porządek i jedynie dwadzieścia par butów mogło się wydawać ilością przesadną. Ale i na to znalazła racjonalne wytłumaczenie – ktoś, komu zdarza się być na nogach nawet po kilkanaście godzin dziennie, zasługuje na tę odrobinę luksusu. Zresztą sama na nie wszystkie zarobiła, poczynając od masywnych butów sportowych, poprzez praktyczne czarne pantofle na każdą okazję, a na lekkich sandałkach na letni wieczór kończąc. Zapracowała na swoje skromne zachcianki podczas niezliczonych spotkań, niekończących się rozmów telefonicznych i godzin na lotniskach. Zarabiała, jeżdżąc w trasy z autorami książek, organizując im promocje i kontakty z prasą. Musiała sobie radzić z geniuszami i z prymitywami, z luzakami i z gburami bez poczucia humoru. Liczyło się tylko jedno – jak najlepiej sprzedać ich mediom.

Nauczyła się radzić sobie z prasą, od „New York Timesa” poczynając, na prowincjonalnych gazetkach kończąc. Wiedziała, jak oczarować ekipę telewizyjnego talk-show i jak obłaskawić recenzentów.

Zadzwonił telefon. Juliet przygryzła lekko wargi. Teraz pokaże, co potrafi, i wstawi Franconiego do jednego z najlepszych telewizyjnych talk-show. A kiedy już jej się to uda, włoski macho będzie musiał dać z siebie wszystko. W przeciwnym wypadku poderżnie mu seksowne gardziołko jego własnym nożem kuchennym.

– Ach, mi amore, squisito! – Aksamitny głos Carla sprawiał, że krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach kobiet. To, do czego inni muszą dochodzić po żmudnym treningu, jemu przychodziło bez najmniejszego wysiłku. Sam zresztą był przekonany, że niewykorzystanie talentów danych od Boga jest skrajną głupotą. – Bellissimo – mruczał niskim głosem, ogarniając rozmarzonym spojrzeniem obiekt swojego podziwu.

Było gorąco, niemal parno, lecz Carlo czuł się w tym skwarze jak ryba w wodzie. Chłód odbierał mu radość życia. Promienie słońca, nieśmiało zaglądające przez okno, kładły się na meblach, ciesząc oczy bogactwem odcieni złota i czerwieni kończącego się dnia. Carlo wciągał w nozdrza przepełniający pokój zapach nadchodzącej nocy. Pragnął cieszyć się życiem we wszelkich jego przejawach i chłonął je wszystkimi zmysłami.

Na swoją obecną ukochaną patrzył okiem konesera. Nieistotne, czy pieszczoty, szepty i komplementy będą trwały minutę, czy całe godziny – chodziło o to, by udało mu się osiągnąć to, czego pragnie. Zdaniem Carla, droga do osiągnięcia pełni zadowolenia była równie ekscytująca jak ostateczny rezultat. Każdy szczegół jawił mu się jako równie ważny – taniec, piosenka w tle, aria z „Wesela Figara”, przy akompaniamencie której uwodził kobietę – komponował miłosne sceny z mistrzowską fantazją, jak swoje pokazowe dania. Życie było dla niego sztuką, którą nie wystarczy się cieszyć. Trzeba się nią delektować.

– Bellissimo – wyszeptał, pochylając się niżej nad tym, co uwielbiał. Delikatnie mieszany sos z małżami bulgotał zmysłowo. Powoli, rozkoszując się chwilą, Carlo podniósł łyżkę do ust i skosztował w skupieniu, przymykając oczy. – Squisito – ocenił z zadowoleniem.

Oderwał się od sosu, by z nie mniejszą uwagą oddać się zabaglione. Był święcie przekonany, że żadna kobieta na świecie nie jest w stanie się oprzeć subtelnemu, bogatemu smakowi tego deseru doprawionego winem. Naturalnie także i tym razem spodziewał się kobiety.

W kuchni zaznawał tyle samo rozkoszy, co w sypialni. Nie przez przypadek został jednym z najbardziej podziwianych mistrzów sztuki kulinarnej na świecie i zarazem jednym z najznakomitszych kochanków. Carlo Franconi był przekonany, że takie jest jego przeznaczenie. Starannie urządzona kuchnia miała być miejscem, gdzie hołubił swoje sosy i przyprawy, podobnie jak w sypialni pieścił kobiety.

Odgłos pukania do drzwi odbił się echem w wysokim mieszkaniu. Szepnąwszy coś czule do makaronu, Carlo zdjął fartuch i odwijając rękawy, ruszył w kierunku wejścia. Po drodze nie spojrzał nawet przelotnie w żadne z zabytkowych luster zdobiących ściany. Był pewien, że wygląda dobrze.

W progu stała wysoka, postawna kobieta o brzoskwiniowej cerze i błyszczących, ciemnych oczach. Serce Carla zaczynało bić szybciej za każdym razem, gdy ją widział.

– Mi amore – spojrzał jej głęboko w oczy, z uczuciem całując dłoń. – Bella, molto bella.

Stała oświetlona ciepłymi promieniami wieczornego słońca, tajemnicza, czarująca, z uśmiechem przeznaczonym wyłącznie dla niego. Tylko głupiec mógłby się nie domyślić, że Carlo witał już w ten sposób dziesiątki kobiet. Wiedziała to, lecz go kochała.

– Ależ z ciebie łobuz, Carlo. – Delikatnie pogłaskała czarne, gęste włosy mężczyzny. – To tak się wita matkę?

– W ten sposób – odparł, ponownie całując jej dłoń – witam każdą piękną kobietę. – Wziął ją w ramiona i ucałował w oba policzki. – A w ten sposób witam moją matkę.

Gina Franconi roześmiała się i odwzajemniła uścisk.

– Dla ciebie wszystkie kobiety są piękne, Carlo.

– Ale tylko jedna jest moją mamą.

Objęci, weszli do środka.

Ginie zawsze podobał się nieskazitelny porządek, jaki panował w mieszkaniu syna, chociaż wystrój wnętrza był, jak na jej gust, nieco zbyt egzotyczny. Szczerze podziwiała sprzątaczkę, która na rzeźbionych poręczach foteli nie zostawiała nawet pyłku kurzu. Okna były idealnie czyste, a całe mieszkanie wypolerowane i lśniące. Gina, która spędziła piętnaście lat życia na sprzątaniu u obcych, a czterdzieści – u siebie, miała oko szczególnie wyczulone na podobne sprawy.

Z uwagą przyjrzała się najnowszemu nabytkowi syna – metrowej wysokości sowie z kości słoniowej trzymającej w szponach niewielkiego gryzonia.

Dobra żona, rozważała, potrafiłaby doradzić mu coś mniej ekscentrycznego.

– Aperitif, mamo? – zapytał Carlo, podchodząc do przeszklonej serwantki i wyjmując z niej wysmukłą czarną butelkę. – Powinnaś tego spróbować – doradził, nalewając trunek do dwóch małych kieliszków. – Dostałem od przyjaciela.

Gina odłożyła na bok torebkę z wężowej skóry i przyjęła kieliszek. Pierwszy łyk był palący, mocny i odurzający niczym pocałunek kochanka. Unosząc brew, pociągnęła drugi łyk.

– Wyśmienite – pochwaliła.

– Prawda? Anna ma świetny gust.

Anna, pomyślała, bardziej ubawiona niż zirytowana. Już dawno nauczyła się, że nie warto złościć się na mężczyzn, których się kocha.

– Czy przyjaźnisz się tylko z kobietami, synu?

– Nie – uniósł kieliszek, obracając szkło w palcach. – Ale akurat to była moja przyjaciółka. Przysłała mi tę butelkę z okazji ślubu.

– Co takiego?

– Własnego ślubu. – Carlo wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Bardzo chciała wyjść za mąż, a skoro ja nie mogłem jej w tym pomóc, postanowiliśmy zostać przyjaciółmi. – Wskazał na butelkę jako dowód.

– Jesteś pewien, że się nie potrujemy?

– Mądry facet stara się żyć w przyjaźni z byłymi kochankami – odparł, trącając się z matką kieliszkiem.

– Zawsze byłeś mądry – wypiła kolejny łyk. – Słyszałam, że spotykasz się z pewną francuską aktorką.

– Masz doskonały słuch, mamo. Jak zawsze.

Gina z uwagą przyglądała się barwie likieru.

– Jak się domyślam, jest piękna.

– To prawda.

– I zapewne nie da mi wnuków.

Carlo roześmiał się i usiadł koło matki.

– Mamo, masz sześcioro wnucząt i siódme w drodze.

– Ale mój syn, mój jedyny syn, nie dał mi ani jednego – upomniała go. – Jeszcze się nie poddałam.

– No cóż, gdybym znalazł kobietę taką jak ty…

– To niemożliwe, caro – odparła, odwzajemniając nonszalanckie spojrzenie syna.

Wiedział, że ma rację. Wolał skierować rozmowę na inne tory, zapytał więc o swoje cztery siostry i ich rodziny. Słuchając opowiadania matki, nie mógł uwierzyć, że ta urocza kobieta wychowała całą piątkę dzieci niemal samodzielnie. Pracowała, i choć życie jej nie oszczędzało, nigdy się nie skarżyła. Mąż, marynarz, był stale w rejsach, a ona cerowała ubrania i szorowała podłogi.

We wspomnieniach Carla ojciec jawił się jako ciemny, potężny mężczyzna z bujnym wąsem i beztroskim uśmiechem. Nie miał do niego żalu. Franconi był marynarzem długo przed ślubem, i założenie rodziny niczego nie zmieniło.

Gina wspierała każde z dzieci i gdy Carlo dostał stypendium na Sorbonie, uzyskując w ten sposób możliwość rozwijania swoich zainteresowań kulinarnych, pozwoliła mu jechać. Kiedy jej męża pochłonęło morze, które tak kochał, dostała po nim pieniądze z ubezpieczenia. Wspierała więc finansowo syna, wiedząc, że jako student nie jest w stanie wiele zarobić.

Spłacił dług sześć lat temu, gdy w prezencie urodzinowym ofiarował matce sklep odzieżowy. Oboje marzyli o nim od wielu lat. Syn – gdyż pragnął widzieć matkę szczęśliwą, a Gina – bo widziała w tym szansę na nowe życie.

Carlo wychował się w licznej, gwarnej i ciepłej rodzinie. Z przyjemnością wspominał dzieciństwo i młodość. Mężczyzna, który dorasta w otoczeniu kobiet, uczy się rozumieć je, doceniać i podziwiać. Carlo wiedział niemal wszystko o ich marzeniach, słabostkach i wahaniach. Nigdy nie wiązał się z kobietą, do której nie czuł nic, oprócz pożądania. Wiedział, że sama namiętność nie wystarczy, by po zakończonej przygodzie żyć w przyjaźni. Także obecny związek z francuską aktorką powoli dobiegał końca – ona wkrótce wyjeżdżała do pracy nad kolejnym filmem, on zaś wyruszał w trasę po Stanach. Tak zawsze się kończy, myślał nie bez żalu.

– Kiedy lecisz do Stanów, Carlo?

– Niedługo – odparł, zastanawiając się, czy czytała w jego myślach. – Za dwa tygodnie.

– Zrobisz coś dla mnie?

– Naturalnie, mamo.

– Zwróć uwagę, jak się ubierają pracujące Amerykanki. Chciałabym poszerzyć asortyment. Tamte kobiety są takie bystre i praktyczne!

– Mam nadzieję, że nie nazbyt praktyczne. – Okręcił kieliszek w palcach. – Moim agentem jest niejaka panna Trent. Obiecuję z uwagą przestudiować każdy element jej garderoby.

– Jesteś dla mnie taki dobry, synku – odpowiedziała poważnie na jego uśmiech.

– To przecież oczywiste, mamo. A teraz zapraszam cię na poczęstunek godny królowej.

Carlo nie miał pojęcia, jak wygląda Juliet Trent, lecz postanowił oddać się w ręce opatrzności. Z listów zdołał się zorientować, że musi być taka jak Amerykanki, o których mówiła jego matka – inteligentna i praktyczna.

Wygląd nie miał aż tak wielkiego znaczenia. Mama miała rację, mówiąc, że dla Carla wszystkie kobiety są piękne. Być może prywatnie wolał te, które mogły poszczycić się idealnym ciałem, ale umiał i lubił doszukiwać się też w nich piękna wewnętrznego. Co nie przeszkodziło mu zaprzyjaźnić się w czasie lotu z pewną rudowłosą pięknością.

Juliet wiedziała, kogo ma się spodziewać, toteż na lotnisku wypatrzyła go pierwsza. Szedł pod rękę z nienagannie zbudowaną kobietą w pantoflach na cieniutkich szpilkach. Chociaż trzymał pękaty skórzany neseser, a na ramieniu torbę lotniczą, przeprowadził ją przez bramkę krokiem tak swobodnym, jakby zdążali na salę balową albo do sypialni.

Juliet wprawnym okiem oceniła nienaganny krój jego spodni i marynarki oraz elegancję rozchylonej pod szyją koszuli. Na palcu błyszczał mu złoty pierścień z brylantem, co z niezrozumiałych powodów wcale nie wyglądało ostentacyjnie i wulgarnie, lecz przeciwnie, naturalnie i miło. W jednej chwili poczuła się nieznośnie oficjalna i sztywna.

Przyjechała do Los Angeles poprzedniego dnia wieczorem, aby osobiście wszystkiego dopilnować. Zadaniem Carla Franconiego będzie oczarowanie dziennikarzy i publiczności, odpowiadanie na pytania i podpisywanie książki. Nic więcej.

Obserwując, jak całuje dłoń rudowłosej piękności, Juliet pomyślała, że będzie miał dużo podpisywania. Bo czyż kobiety nie stanowią większości wśród kupujących książki kucharskie? Juliet wstała, powstrzymując sarkastyczny uśmiech. Rudowłosa odeszła, posyłając swemu towarzyszowi podróży ostatnie, tęskne spojrzenie.

– Pan Franconi?

Carlo odwrócił się do nowej kobiety. Rzucając pierwsze spojrzenie na Juliet, poczuł zainteresowanie, a także ledwo wyczuwalny dreszcz pożądania, jaki często odczuwał przy spotkaniu z interesującą przedstawicielką płci pięknej. Było to uczucie, które potrafił kontrolować lub też poddać się mu, w zależności od sytuacji. Tym razem rozsmakował się w nim.

Nie była to twarz wybitnie piękna, lecz niewątpliwie fascynująca. Bardzo jasna cera sprawiałaby wrażenie porcelanowej delikatności, gdyby nie wydatne kości policzkowe, które nadawały twarzy intrygujący kształt. Wielkie oczy były okolone gęstymi, długimi rzęsami i delikatnie podkreślone cieniem do powiek, dzięki któremu chłodna zieleń tęczówek wydawała się jeszcze chłodniejsza. Kształtne, pełne usta podkreśliła jedynie brzoskwiniowym błyszczykiem. Wiedziała, że ich przyciągający wzrok kształt nie wymaga sztucznego upiększania.

Włosy mieniły się odcieniami od brązu po blond, sprawiając wrażenie miękkich, naturalnych i delikatnych. Były wystarczająco długie, by je spiąć w kok, gdyby wymagały tego okoliczności, i wystarczająco krótkie po bokach i na czubku, by można je było bez trudu ułożyć stosownie do okazji. Tym razem Juliet miała włosy rozpuszczone, lecz starannie uczesane, gdyż po ogłoszeniu lądowania samolotu z Nowego Jorku zdążyła jeszcze pójść na chwilę do toalety i poprawić fryzurę.

– Jestem Juliet Trent – przedstawiła się, uznawszy, że klient wystarczająco długo się jej przygląda. – Witam w Kalifornii – podała mu dłoń, nie podejrzewając, że będzie chciał ją ucałować, a nie uścisnąć. Zamarła jedynie na ułamek sekundy, jednak uniesiona brew mężczyzny świadczyła, że nie umknęło to jego uwagi.

– Piękna kobieta sprawia, że mężczyzna wszędzie czuje się mile widziany – powiedział.

– W takim razie musiał pan mieć przyjemny lot – uśmiechnęła się Juliet niezupełnie przyjaźnie, mając świeżo w pamięci rudowłosą ślicznotkę.

– Owszem, bardzo przyjemny – odparł z uśmiechem świadczącym o doskonałej orientacji w niuansach angielskiego.

– I męczący – dodała Juliet, przypominając sobie, po co tu jest. – Pana bagaż pewnie już przyszedł. – Zerknęła na wielki neseser. – Czy mogę panu pomóc?

– Nie, dziękuję, zawsze sam noszę ten neseser – odparł, unosząc brwi na myśl o tym, że kobieta miałaby go wyręczać w noszeniu ciężarów.

Ruszyli ku wyjściu.

– Do Beverly Wilshire mamy jakieś pół godziny. Będzie pan miał czas na rozpakowanie się, na dzisiejsze popołudnie niczego nie planowałam. Natomiast wieczorem chciałabym, by przejrzał pan ze mną program trasy.

Podobał mu się sposób, w jaki się poruszała. Nie była wysoka, lecz stawiała długie, spokojne kroki, a czerwona spódnica wdzięcznie falowała wokół bioder.

– Przy kolacji?

– Jak pan sobie życzy – odparła, rzucając mu przelotne spojrzenie przez ramię.

Przez najbliższe trzy tygodnie, upomniała się w myśli, masz być do jego dyspozycji. Bezwiednie ominęła tęgiego mężczyznę z walizką i torbą na garnitury w ręku. Tak, zdecydowanie podobał mu się sposób, w jaki panowała nad swoim ciałem. Jest kobietą, która potrafi o siebie zadbać, nie czyniąc zamieszania wokół własnej osoby.

– O siódmej? Jutro o wpół do ósmej rano bierze pan udział w talk-show, więc niech to lepiej będzie wczesna kolacja.

Przez krótką chwilę Carlo zastanawiał się, w jakiej formie można być o siódmej rano, jeśli poprzedniego dnia odbyło się podróż przez ocean.

– Widzę, że ostro zabieramy się do pracy – rzucił.

– Po to tutaj jestem, panie Franconi – odparła Juliet wesoło, podchodząc do powoli sunącego pasa transportera. – Ma pan swoje kwity bagażowe?

Niebywale zorganizowana kobieta, pomyślał z podziwem, sięgając do kieszeni luźnej żółtej marynarki. W milczeniu wręczył jej kwity, po czym sam ściągnął z taśmy walizkę i torbę na garnitury.

Gucci, zauważyła Juliet. A więc ma nie tylko pieniądze, ale i dobry gust. Podała numerki bagażowemu i poczekała, aż torby Carla zostaną załadowane na wózek.

– Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony z tego, co dla pana przygotowaliśmy, panie Franconi. – Minęli automatyczne drzwi i Juliet skinęła na czekającą limuzynę. – Wiem, że podczas poprzednich pobytów w Stanach pracował pan zawsze z Jimem Collinsem. Przesyła panu pozdrowienia.

– Jak się czuje na kierowniczym stanowisku?

– Nie narzeka.

Mimo że Carlo spodziewał się, że wsiądzie pierwsza, Juliet odsunęła się, przepuszczając gościa z zawodową uprzejmością. Posłusznie zajął swoje miejsce.

– Lubi pani swoją pracę, panno Trent?

Usiadła naprzeciw niego.

– Naturalnie – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy, nieświadoma, jak bardzo spodobała mu się taka otwartość.

Carlo wyciągnął wygodnie nogi, o których matka mawiała, że rosły nawet wtedy, gdy już dawno powinny były przestać. Wolałby sam poprowadzić, szczególnie po długim locie z Rzymu, kiedy ktoś inny sprawował kontrolę nad pojazdem. Skoro jednak nie było to możliwe, postanowił rozluźnić się i odpocząć w komfortowej limuzynie. Włączył muzykę i z głośników popłynęły spokojne, choć wibrujące dźwięki. Gdyby sam siedział za kierownicą, zamiast Mozarta słuchaliby starego dobrego rocka.

– Czytała pani moją książkę, panno Trent?

– Oczywiście. Przecież nie mogłabym promować produktu, którego nie znam – odrzekła, opierając się wygodnie. Dobrze się pracuje, jeśli można mówić prawdę, pomyślała z satysfakcją. – Byłam zaskoczona, że tak wielką uwagę przywiązuje pan do najdrobniejszych szczegółów oraz dba o jasne wskazówki. Pańskie książki są przyjazne czytelnikowi, są czymś więcej niż tylko narzędziem pracy w kuchni.

– Hm… – Zauważył, że ma bladoróżowe pończochy ozdobione z jednej strony pasmem drobnych kropeczek. Ginę z pewnością zainteresowałoby, jak praktyczna amerykańska kobieta pracująca może dobrze się czuć w czymś tak frywolnym. – Wypróbowała pani któryś z przepisów?

– Nie, nie gotuję.

– Nie gotuje pani? – zainteresował się. – Ani trochę?

Carlo wyglądał na tak wstrząśniętego, że mimo woli się uśmiechnęła.

– Kiedy coś panu zupełnie nie wychodzi, panie Franconi, wtedy zostawia pan to specjalistom.

– Mógłbym panią nauczyć. – Pomysł wydał mu się niezwykle intrygujący i oferował swoją pomoc najzupełniej poważnie.

– Gotować? – roześmiała się swobodnie, kołysząc nogą i nie zważając, że pantofel zsunął się, odsłaniając piętę.

– Jestem doskonałym nauczycielem – zapewnił z uśmiechem.

– Nie wątpię – odparła, nie spuszczając wzroku. – Tyle że ja jestem beznadziejną uczennicą.

– Ile pani ma lat? – Widząc, jak mruży oczy, dodał: – Wiem, nie wypada pytać o to kobiet w pewnym wieku, ale pani to jeszcze nie dotyczy.

– Dwadzieścia osiem – odpowiedziała chłodno.

– Wygląda pani młodziej. Tylko oczy patrzą tak poważnie. Z przyjemnością udzieliłbym pani kilku lekcji, panno Trent.

Wierzyła mu. Ona także potrafiła zrozumieć niedopowiedzenia.

– Bardzo mi miło, lecz obawiam się, że napięty program nie pozwoli nam na naukę.

Wzruszył nieznacznie ramionami i zerknął przez okno. Autostrada nie wydała mu się szczególnie ciekawa.

– Czy odwiedzimy Filadelfię, tak jak prosiłem?

– Spędzimy tam cały dzień przed odlotem do Bostonu. Kończymy trasę w Nowym Jorku.

– Świetnie. Mam w Filadelfii przyjaciółkę. Nie widziałem jej od roku.

Juliet dałaby sobie głowę uciąć, że ma przyjaciółki na całym świecie.

– Była pani wcześniej w Los Angeles?

– Tak, kilka razy w sprawach służbowych.

– Chciałbym tu kiedyś przyjechać dla przyjemności. Jak się pani podoba to miasto?

– Wolę Nowy Jork – odparła bez zainteresowania, zerkając przez okno.

– Dlaczego?

– Więcej błysku, mniej blichtru – odparła lakonicznie.

Spodobała mu się ta odpowiedź i oszczędny sposób formułowania myśli. Przyglądając się Juliet uważniej, zapytał:

– A czy była pani kiedyś w Rzymie?

– Nie – odparła z nutką żalu w głosie. – Jeszcze nie byłam w Europie.

– Kiedy się pani wybierze za ocean, musi pani odwiedzić Wieczne Miasto – zapalił się. – Rzym ma ten błysk, o którym pani mówi. Tam wszystko jest wspaniałą, żywą historią.

– Gdy myślę o Rzymie, przed oczami stają mi fontanny, marmury i katedry – powiedziała rozmarzonym głosem.

– Tam jest o wiele więcej…

Taką twarz można by uwiecznić w marmurze, pomyślał Carlo. Ten głos, miękki i ciepły, brzmiałby pięknie w katedrze.

– Rzym powstał, upadł, a następnie znów podniósł się z klęczek. Inteligentna kobieta rozumie takie rzeczy. Romantyczna kobieta dostrzega także piękno fontann – ciągnął, nie odrywając spojrzenia od Juliet.

Wyjrzała przez okno. Właśnie dojechali do hotelu.

– Przykro mi, ale nie jestem romantyczką.

– Kobieta o imieniu Juliet nie ma wyboru.

– To była decyzja mojej matki, nie moja – obruszyła się.

– Nie szuka pani swojego Romea?

– Nie, panie Franconi, nie szukam – odparła oschle, zabierając swoją walizeczkę.

Carlo wysiadł przed nią i podał jej dłoń. Gdy znalazła się na krawężniku, nie odsunął się, lecz pozwolił, by ich ciała zetknęły się na chwilę, lekko, delikatnie. Spojrzała mu spokojnie w oczy.

Natychmiast to poczuł. Impuls, który przeszył całe jego ciało do głębi, którego nie dało się pomylić ze zwyczajnym zainteresowaniem, jakim darzył każdą kobietę. A więc będzie musiał skosztować, jak smakują usta Juliet! Cóż, poznawanie rzeczy poprzez zmysł smaku to jego specjalność. Nie będzie się jednak spieszył. Wiedział, że pewne rzeczy wymagają czasu. Podobnie jak Juliet, także Carlo był perfekcjonistą we wszystkim, co robił.

– Niektóre kobiety – zaczął niemal szeptem – nie muszą szukać, a jedynie obserwować, unikać i wybierać.

– Niektóre kobiety – odparła Juliet równie cicho – decydują się nie wybierać wcale. – Odwróciwszy się do niego ostentacyjnie plecami, zapłaciła kierowcy. – Już pana zameldowałam, panie Franconi – rzuciła przez ramię, podając jego klucz boyowi.

– Mój pokój znajduje się naprzeciwko pańskiego apartamentu, po drugiej stronie holu – poinformowała służbowym tonem.

Nie zaszczyciwszy Carla spojrzeniem, podążyła w ślad za boyem do windy.

– Jeśli to panu odpowiada, zarezerwuję stolik na kolację na siódmą w hotelowej restauracji. Proszę do mnie zapukać, gdy będzie pan gotowy. – Zerknęła na zegarek, by stwierdzić, że – uwzględniając różnicę czasu – zdąży jeszcze zatelefonować do Nowego Jorku i Dallas. – Jeśliby pan czegoś potrzebował, proszę tylko zamówić. Wszystko zostanie dopisane do rachunku.

Wychodząc z windy, wyjęła z torebki klucz do swojego pokoju.

– Mam nadzieję, że apartament będzie panu odpowiadał.

– Jestem tego pewien – obserwował z przyjemnością jej energiczne, opanowane ruchy.

– A zatem do zobaczenia o siódmej.

Włożyła klucz do zamka. Po przeciwnej stronie korytarza boy otwierał drzwi apartamentu Carla.

– Juliet!

Odwróciła głowę, odrzucając włosy do tyłu. Carlo przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.

– Nie zmieniaj zapachu – wyszeptał. – Pasuje do ciebie.

Zniknął za drzwiami swego apartamentu, zostawiając Juliet kompletnie oszołomioną. Przekręciła klucz ze znacznie większą siłą, niż to było konieczne, po czym weszła do środka i oparła się o drzwi, jakby nagle odpłynęły z niej siły. Dopiero po dłuższej chwili zdołała odzyskać równowagę.

On się nigdy o tym nie dowie, powiedziała sobie twardo, nie przyjmując do wiadomości tego, co działo się z jej tętnem od chwili, gdy po raz pierwszy wziął ją za rękę. To głupie, powtarzała w duchu, rzucając torbę na krzesło. Po chwili usiadła, czując, że nogi się pod nią uginają. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi, trzeci, wiedząc, że musi się natychmiast uspokoić.

Był piekielnie przystojny, bogaty i utalentowany, a do tego niebywale seksowny. Dobrze, ale o tym wiedziała już wcześniej! Problem w tym, że nie miała pojęcia, jak sobie z nim radzić. A powinna! Przecież nie jest już nastolatką, rumieniącą się z byle powodu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Juliet lubiła mieć szczegółowo zaplanowany rozkład dnia, a wszelkie ewentualności wolała przewidzieć z góry. Utrzymywało ją to w stanie ciągłego pogotowia. Zważywszy na charakter jej pracy, było to bardzo pożyteczne upodobanie.

Lubiła także wylegiwać się w kąpieli z masą piany, a potem na ogromnym łóżku. Dawało jej to odprężenie i poczucie, że zasłużyła na luksus po ciężkim dniu pracy.

Podczas gdy Carlo zajęty był swoimi sprawami, Juliet spędziła półtorej godziny przy telefonie, a potem jeszcze kolejną godzinę na przeglądaniu i ostatecznym ustalaniu harmonogramu na następny dzień, tak aby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Pierwszy wywiad miała już umówiony. Teraz trzeba tylko posłać reportera i fotografa na podpisywanie książki – musi koniecznie zapamiętać ich nazwiska. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, może uda się jutro wygospodarować dwugodzinną przerwę, co byłoby bardzo pożądane.

Kiedy zamknęła wreszcie oprawiony w skórę notes, poczuła, że dobrze zrobiłaby jej kąpiel. Łóżko musi niestety poczekać. Obiecała sobie, że wcześnie pójdzie spać. Punktualnie o dziesiątej będzie już leżeć w łóżku, zakopana w pościeli, zwinięta w kłębek, a wszystkie problemy odpłyną daleko.

Miała dokładnie czterdzieści pięć minut dla siebie. Leżąc w wannie, niczego już nie planowała. W jej mózgu szufladka z napisem „Obowiązki” została chwilowo zamknięta. Potrzebowała dziesięciu minut na pełne zrelaksowanie się. Wyobraziła sobie, że zamiast w zwykłej, białej hotelowej wannie, wyleguje się w luksusowej, dwuosobowej niecce z czarnego marmuru.

Ekskluzywna wanna była dla Juliet skrytym marzeniem i symbolem sukcesu. Obruszyłaby się, gdyby ktoś nazwał ją romantyczką. Uważała się za osobę praktyczną – po ciężkiej pracy należy się odprężyć, a nie znała lepszego sposobu niż relaks w wonnej kąpieli.

Na drzwiach łazienki powiesiła króciutki, jasnozielony jedwabny szlafroczek. W jej przypadku nie był to luksus, lecz konieczność. Kiedy się ma tak mało czasu dla siebie, trzeba go wykorzystać do maksimum. Wykwintny, miły w dotyku ciuszek pomagał się odprężyć, zaś zestaw witaminowych odżywek, ustawionych na półce w łazience – podtrzymać siły. Kiedy wyjeżdżała, zabierała ze sobą i jedno, i drugie.

Zrelaksowana i nieco rozmarzona, rozkoszowała się pieszczotą ciepłej wody na skórze, łaskotaniem bąbelków i unoszącym się wokół zapachem aromatycznej pary z kąpieli.

Powiedział, żeby nie zmieniała zapachu.

Nachmurzyła się, czując, jak napinają się mięśnie jej barków. Tylko nie to! Nie pozwoli, żeby jakikolwiek mężczyzna wkradł się do jej prywatnego życia, a już na pewno nie Carlo Franconi. To było pewne.

Próbował ją rozgryźć i niestety, musiała przyznać, częściowo mu się to udało. Ale na tym koniec. Miała promować jego książki, a nie jego ego. Nie ma mowy, Franconi nie wróci do Rzymu zadowolony z kolejnego podboju. Najważniejsze to trzymać się harmonogramu. W wolnych chwilach piękny Carlo może dołączyć do listy swoich podbojów tyle Amerykanek, ile zapragnie, ale nie ją.

W gruncie rzeczy nie interesował jej poważnie. Zadziałał pierwotny, bezmyślny impuls, który należy szybko stłumić. Dla Juliet mężczyzna nie musiał być tak błyskotliwy ani czarujący – przeciwnie, powinien być raczej stateczny i szczery. Takiego będzie szukała rozsądna kobieta, oczywiście kiedy przyjdzie czas. Oceniała, że jej czas nadejdzie za jakieś trzy lata. Dorobi się własnej firmy, będzie niezależna finansowo i spełniona na polu zawodowym. Tak, za trzy lata może zacząć myśleć o poważnym związku. To by pasowało do jej planów.

Stabilizacja. Jakie to miłe słowo, pomyślała, przymykając oczy. Cóż, kiedy ciepła woda, bąbelki i aromatyczna para tym razem nie chciały zadziałać odprężająco. Juliet z żalem wyciągnęła korek z wanny i wstała, aby się osuszyć. Szerokie lustro, biegnące wzdłuż ściany nad umywalką, było nieco zaparowane, jednak wyłaniała się z niego jak przez mgłę Juliet Trent.

Dziwne, jak bardzo blada, delikatna i krucha wydaje się naga kobieta. Uważała się za osobę silną, praktyczną, nawet twardą, jednakże zamglona tafla ukazywała kruchość i smutne zamyślenie.

Czy jej ciało mogło być podniecające? Wzdrygnęła się nieco, zdając sobie sprawę, że zamiast szczupłej chłopięcej figurki wolałaby bardziej krągłe, kobiece kształty. Nie wiadomo po co, bo przecież długie nogi noszą ją wytrwale, a wąska budowa bioder ułatwia utrzymanie smukłej sylwetki, pożądanej w jej zawodzie. Atrakcyjność seksualna nie powinna być atutem w drodze do kariery.

Bez makijażu jej twarz była zbyt młoda i ufna, a włosy, bez starannego ułożenia, zbyt swobodne i dzikie. Juliet z dezaprobatą pokręciła głową. To nie są cechy pożądane u kobiety, która dąży do sukcesu zawodowego. Na szczęście ubrania i kosmetyki mogły wiele zmienić. Otuliła się ręcznikiem, drugim przetarła lustro. Dość mgły! Aby odnosić sukcesy, trzeba sprawy widzieć jasno.

Za pomocą całej baterii tubek i flakoników, stojących na półce nad umywalką, postara się, żeby panna Trent wyglądała jak prawdziwa kobieta interesu.

Ubierając się, włączyła telewizor, gdyż nie znosiła ciszy hotelowych pokoi. Stary, miły film z Bogartem i Bacall pomógł jej się odprężyć lepiej niż dziesięć minut kąpieli w pianie. Wciągając cienkie rajstopy, słuchała znajomych dialogów. Poprawiając ramiączka cienkiej czarnej koszulki, obserwowała iskrzenie tłumionej namiętności. Wśród meandrów akcji zapinała zamek błyskawiczny obcisłej czarnej sukienki i zawiązywała na wysokości piersi długi sznur pereł.

Zapatrzona, usiadła na brzegu łóżka, aby wyszczotkować włosy. Uśmiechała się, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu, a jednak obraziłaby się na każdego, kto nazwałby ją romantyczką.

Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. Rzut oka na zegarek powiedział jej, że jest już pięć po siódmej. Zmitrężyła cały kwadrans! W ciągu dwunastu sekund miała już pantofle na nogach, w uszach klipsy, a w ręce torebkę i notes. Otwierając drzwi, była już w pełnej zawodowej gotowości.

Na progu stał Carlo z piękną różą w ręku. Gdy wręczył jej kwiat, była tak zaskoczona i zmieszana, że nie umiała znaleźć słów. On sam zdawał się nie znać tego problemu.

– Bella – podniósł jej dłoń do ust, nim zdążyła zaprotestować. – Niektóre kobiety wyglądają w czerni surowo, a u innych… – Jego spojrzenie było natarczywym spojrzeniem mężczyzny taksującego wzrokiem kobietę, jednak uśmiech sprawiał, że całe zachowanie nabrało cech galanterii. – Czarny kolor podkreśla kobiecość. Czy nie przeszkadzam?

– Skądże, ja tylko…

– Wiem, wiem, oglądała pani film.

Nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. Nagle typowy hotelowy pokój stał się mniej bezosobowy. Jakim cudem? Ten człowiek wniósł ze sobą ładunek życia i energii.

– Widziałem go wiele razy. – Ekran wypełniło właśnie zbliżenie dwóch twarzy – Bogarta o ciężkim spojrzeniu i gładkiej, bystrej twarzy Lauren Bacall. – Passione – szepnął, a Juliet nerwowo przełknęła ślinę. – Kobieta i mężczyzna mogą sobie wiele ofiarować, ale bez miłości wszystko staje się banalne. si?

Juliet postanowiła wziąć się w garść. Nie będzie z nim dyskutować o miłości.

– Możliwe – powiedziała kwaśno, lecz nie odłożyła róży. – Mamy wiele spraw do omówienia przy kolacji. Lepiej już chodźmy.

Stojąc ciągle z kciukami nonszalancko zahaczonymi o kieszenie szaro-brązowych spodni, odwrócił ku niej głowę. Juliet pomyślała, że zapewne niejedna kobieta przed nią zaufała temu uśmiechowi. Będzie pierwszą, która się wyłamie. Carlo niedbałym gestem wyłączył telewizor.

– Tak, czas zaczynać.

Co ma o niej myśleć? Zdążył już wielokrotnie zadać sobie to pytanie, ale dotąd nie znalazł odpowiedzi.

Na pewno była ładna. Doceniał, że Juliet nie psuła swojej naturalnej urody – nie była ani ascetycznie skromna, ani za mocno wymalowana. Zauważył, że jest ambitna i to też mu się podobało. Zwykle szybko przestawał interesować się kobietą, nawet piękną, jeśli nie stawiała sobie wysoko poprzeczki. Bawiło go, że mu nie ufała. Po drugim kieliszku beaujolais doszedł jednak do wniosku, że mu to pochlebia, gdyż kobieta taka jak Juliet może czuć się zagrożona wyłącznie przez mężczyznę, który ją pociąga.

Uczciwie mówiąc, był atrakcyjny dla wielu pań i wydawało mu się logiczne, że i one podobają się jemu. Kobieta, niezależnie od wzrostu, tuszy czy wieku, była dla niego zjawiskiem fascynującym i zachwycającym. Szanował przedstawicielki płci pięknej, jak każdy mężczyzna wychowany wśród nich, jednak szacunek nie przeszkadzał mu w czerpaniu przyjemności z kontaktów z nimi.

Nie odmówi jej sobie również z Juliet.

– Najpierw mamy „Dzień dobry Los Angeles” – Juliet przeglądała notatki, podczas gdy Carlo z zapałem zajął się pasztetem. – To najpopularniejszy poranny talk-show na całym wybrzeżu. Prowadzi go Liz Marks, dość atrakcyjna, nie za bardzo nadęta. Zresztą o takiej porze ludzie nie chcieliby oglądać czegoś ciężkiego.

– Bogu dzięki.

– Liz ma egzemplarz książki. Proszę pamiętać, żeby kilkakrotnie wymienić jej tytuł, jeśli ona tego nie zrobi. Będzie pan miał aż dwadzieścia minut, więc nie powinno być problemu. Między pierwszą a trzecią podpisuje pan książkę w Books Incorporated przy Wilshire Boulevard. – Szybko zanotowała sobie, żeby rano na wszelki wypadek potwierdzić spotkanie. – Zresztą przypomnę panu wszystko przed samą emisją. Nie zawadzi też wspomnieć, że zaczyna pan swoją trzytygodniową trasę po Stanach właśnie od Kalifornii.

– Mmm… całkiem niezły pasztet. Nie spróbuje pani?

– Nie, dziękuję. Ale proszę się nie krępować. – Pogrążona w studiowaniu swojej listy, Juliet sięgnęła po wino, nie patrząc na Carla.

Restauracja była przytulna i elegancka zarazem, ale to nie miało dla niej znaczenia. Robiłaby swoje w gwarnym i zatłoczonym barze.

– Zaraz po talk-show jedziemy do radia – ciągnęła rzeczowym tonem. – Potem mamy lunch z reporterem z „Timesa”. Ukazał się już artykuł na pana temat w „Tribune”, mam wycinek. Zapewne zechce pan napomknąć o swoich pozostałych książkach, ale proszę skupić się przede wszystkim na najnowszej. Nie zaszkodzi wspomnieć o kilku największych miastach z pana trasy: Denver, Dallas, Chicago, Nowy Jork. Dalej mamy podpisywanie książki, krótki wywiad w wieczornych wiadomościach i kolację z dwoma wydawcami. Pojutrze…

– Nie wszystko naraz, bo zacznę na panią warczeć.

Zamknęła notes i upiła łyk wina.

– W porządku. W końcu zajmowanie się detalami należy do mnie, pan ma tylko podpisywać i być czarującym autorem.

– No to nie powinniśmy mieć kłopotów – powiedział, trącając się z nią kieliszkiem. – Bycie czarującym to moja specjalność. AV propos, czy nie uważasz, że moglibyśmy sobie wreszcie mówić po imieniu? Czeka nas wiele dni spędzonych razem.

Juliet spłoszyła się, lecz w duchu przyznała mu rację. Nie lubiła zbytnich formalności.

– Miło mi, Carlo. – Nieśmiało wyciągnęła ku niemu kieliszek. – Może pójdzie nam łatwiej.

– Z pewnością, cara. – Jego ciemne, głęboko osadzone oczy patrzyły z rozbawieniem. – Swoją drogą żałuję, że nie mam na imię Romeo. Pasowalibyśmy do siebie.

Zdała sobie sprawę, że żartował z nich obojga. Trudno będzie nie polubić go za to.

Zjawił się kelner z daniami. Juliet ledwo spojrzała na swój stek, Carlo natomiast wpatrzył się w swoją cielęcinę, jakby to był cenny stary obraz. Nie, poprawiła się po chwili zastanowienia, jakby to była piękna kobieta.

– Wygląd potrawy jest tak samo ważny jak wygląd człowieka i tak samo może rozczarować. – Uśmiechnął się, zauważając jej spojrzenie.

Zafascynowana, patrzyła, jak długo i z namaszczeniem smakował pierwszy kęs. Poczuła dziwne mrowienie w krzyżu. Była pewna, że tak samo delektowałby się kobietą.

– Dobre – stwierdził po chwili. – Nic dodać, nic ująć.

Uśmiechnęła się trochę z przymusem, próbując swojego steku.

– Twoja cielęcina jest pewnie lepsza.

Carlo wzruszył ramionami i stwierdził nonszalancko, podkreślając swoje słowa zamaszystym gestem ręki, w której trzymał widelec:

– Oczywiście. To jak porównanie ładnej młodej dziewczyny z piękną kobietą. Spróbuj, proszę.

Ta zwykła propozycja sprawiła, że Juliet zrobiło się gorąco.

– Naprawdę warto wszystkiego spróbować, Juliet.

Podał jej na widelcu kawałeczek cielęciny. Poczuła pikantny i soczysty smak na języku.

– Dobre!

– Dobre, si. To, co ugotuje Franconi, nigdy nie jest po prostu dobre. Dobre wyrzuciłbym do śmieci albo dał psom. – Carlo z przyjemnością patrzył, jak Juliet się śmieje. – Jeśli coś nie jest wyjątkowe, to znaczy, że jest przeciętne.

– Racja. – Juliet bezwiednie zsunęła pod stołem buty. – Jednakże ja zawsze widzę w jedzeniu jedynie zaspokojenie podstawowej potrzeby.

– Potrzeby? – Carlo z oburzeniem potrząsnął głową. Tego typu podejście do świętej sprawy jedzenia uważał za świętokradztwo. – O Madonna, musisz się jeszcze wiele nauczyć. Jeśli ktoś potrafi delektować się jedzeniem, potrafi tak samo celebrować miłość i w ogóle życie. Aromat, konsystencja, smak, przecież to prawdziwa poezja. Pożywianie się jedynie dla zapełnienia żołądka jest czystym barbarzyństwem.

– Przykro mi.

Juliet przełknęła kolejny kawałek steku. Był miękki i dobrze przyrządzony, ale nie była w stanie dostrzec w nim nic więcej, jak tylko zwykły kawałek mięsa. Nie przyszłoby jej do głowy uważać jedzenie za romantyczne doznanie zmysłowe.

– To dlatego zostałeś kucharzem? Jedzenie ma dla ciebie związek z seksem?

– Mistrzem kuchni, cara mia – poprawił z lekkim grymasem.

– A co to za różnica? – spytała przekornie.

– Taka jak między koniem pociągowym a ogierem pełnej krwi, jak między gipsem a porcelaną.

– Można by pomyśleć, że chodzi o różnicę w cenie – przekomarzała się Juliet.

– O, nie, nie! Kucharz produkuje tłuste hamburgery w kuchni śmierdzącej olejem i cebulą, a ludzie po drugiej stronie bufetu czekają z plastikowymi butelkami z ketchupem. Mistrz tworzy… – wykonał nieokreślony ruch ręką – nową jakość.

Juliet podniosła do ust kieliszek i spuściła oczy, ale nie zdołała ukryć uśmiechu.

– Rozumiem – powiedziała.

Carlo mógł poczuć się urażony, jednak podobał mu się jej bezpośredni sposób bycia.

– Kpisz sobie, bo nie znasz kuchni Franconiego. Jeszcze nie – podkreślił, widząc, że Juliet patrzy na niego sceptycznie.

Zauważyła, że każda wypowiedź nabiera w jego ustach zabarwienia erotycznego. Byłoby interesującym wyzwaniem podroczyć się z nim nieco, pozwalając mu tylko na tyle, na ile sama będzie miała ochotę.

– W końcu nie powiedziałeś mi, dlaczego zostałeś mistrzem kuchni.

– No cóż, nie umiem malować ani rzeźbić. Nie mam cierpliwości ani talentu do układania sonetów. Znalazłem sobie inny sposób tworzenia i obcowania ze sztuką.

Juliet ze zdziwieniem pomieszanym z szacunkiem zdała sobie sprawę, że Carlo mówi poważnie.

– Obraz, rzeźba czy wiersz mogą przetrwać wieki. Co innego twój suflet, choćby nawet mistrzowski. Dziś jest, za chwilę go już nie ma.

– I to właśnie stanowi ciągłe wyzwanie! Dzieło sztuki nie powinno być umieszczane w gablocie na piedestale, gdzie mało kto może je podziwiać. Mam przyjaciółkę – pomyślał ciepło o Summer Lyndon, nie, obecnie już Summer Cocharan – która piecze ciasta jak nikt inny. Kiedy skosztujesz, przenosisz się prosto do nieba.

– Może w takim razie gotowanie nie jest sztuką, tylko magią?

– Jednym i drugim, podobnie jak miłość. Osobiście sądzę, moja droga, że jesz stanowczo za mało.

Juliet natychmiast zganiła go wzrokiem.

– Nie popieram dogadzania sobie, bo to prowadzi do zaniedbania się.

– A ja mam ochotę wypić za ciągłe sprawianie sobie przyjemności. – Carlo wzniósł toast. Na jego usta powrócił uśmiech, czarujący i niebezpieczny. – Oczywiście z wyczuciem – podkreślił.

Zawsze coś może się nie udać. Należy się z tym liczyć, w odpowiednim momencie to przewidzieć i w porę temu zapobiec. Juliet zdawała sobie sprawę, ile wpadek może się zdarzyć w ciągu dwudziestominutowego programu na żywo, zwłaszcza o wpół do ósmej rano w poniedziałek. Nie spodziewała się zbyt wiele od razu pierwszego dnia i naprawdę nie mogła zrozumieć, czemu nieoczekiwany sukces tak ją zirytował.

Program wypadł znakomicie, myślała Juliet, obserwując, jak po wyłączeniu kamer Liz Marks wesoło trajkocze z Carlem. Franconi zachowywał się swobodnie i naturalnie. Podczas wywiadu całkowicie, choć zupełnie niepostrzeżenie zdominował show i bez reszty oczarował prowadzącą go dziennikarkę. Dwukrotnie sprawił, że doświadczona telewizyjna weteranka chichotała jak dziewczynka. W pewnej chwili – Juliet nie mogła uwierzyć własnym oczom – Liz zarumieniła się niczym pensjonarka!

Juliet poprawiła wpijający się w ramię pasek ciężkiej torby. Zawsze dobrze sypiała w hotelach. Zawsze, ale nie ostatniej nocy. Mogłaby się tłumaczyć nadmiarem kawy lub podnieceniem związanym z pierwszym dniem w trasie, ale sama wiedziała, że to nieprawda. Zdarzało jej się wypić ostatnią kawę o dziesiątej wieczorem, a o jedenastej zasnąć jak na komendę. Potrafiła narzucić swemu organizmowi dyscyplinę. Jednak nie tym razem.

Śniła o nim. Obudziła się o drugiej nad ranem i celowo nie pozwoliła sobie zasnąć. Stwierdziła, że przed rozpoczęciem tak ważnej trasy, z dwojga złego lepiej być po prostu niewyspaną niż wymęczoną głupimi erotycznymi snami.

Powstrzymując kolejne ziewnięcie, spojrzała na zegarek. Liz i Carlo podawali sobie właśnie ręce na pożegnanie, ale trwali w tej pozie tak długo, że Juliet pomyślała, że ktoś musi ich w końcu rozdzielić.

– To był wspaniały program, pani Marks. – Juliet specjalnie wyciągnęła do niej rękę. Dziennikarce nie pozostało nic innego, jak z ociąganiem puścić dłoń Carla.

– Dziękuję, panno…

– Trent – podpowiedziała Juliet.

– Juliet jest moim menedżerem – wyjaśnił, chociaż panie zostały sobie przedstawione godzinę wcześniej. – Czuwa nad moim harmonogramem.

– Właśnie, obawiam się, że będę musiała zabrać pana Franconiego, bo za pół godziny ma wywiad w radiu – ochoczo zaznaczyła Juliet.

– Jeśli to konieczne. – Liz z uwodzicielskim uśmiechem odwróciła się znów do Carla. – Umie pan cudownie zacząć dzień. Szkoda, że nie pozostanie pan u nas na dłużej.

– Bardzo żałuję – zgodził się, całując czubki jej palców.

Jak w starym filmie, pomyślała Juliet niecierpliwie. Jeszcze tylko potrzeba ckliwie rzępolących skrzypiec.

– Jeszcze raz dziękuję, pani Marks. – Juliet sięgnęła do jednego ze swoich najbardziej dyplomatycznych uśmiechów, ujęła Carla za ramię i szybko wyprowadziła ze studia. Niewykluczone, że będzie jeszcze kiedyś potrzebować tej Liz Marks.

– Musimy się pośpieszyć – tłumaczyła po drodze Franconiemu. Jej myśli zaprzątał już kolejny punkt programu. – To jedna z najlepiej notowanych audycji w mieście. Nadają głównie muzykę z końca lat czterdziestych i klasycznego rocka, więc o tej porze słuchają jej na ogół ludzie od osiemnastego do trzydziestego piątego roku życia. To ważna grupa odbiorców. Dzięki temu razem z porannym show, który oglądają przeważnie osoby od dwudziestego piątego do pięćdziesiątego roku życia, docieramy niemal do wszystkich – skomentowała fachowo.

Słuchając uważnie, Carlo wyprzedził Juliet i otworzył przed nią drzwi limuzyny.

– Uważasz, że to aż tak ważne?

– Oczywiście. – Wytrącona z równowagi tym głupim pytaniem, nie zwróciła uwagi, że pierwsza wsiadła do samochodu. – Mamy sporo pracy w Los Angeles. Po audycji radiowej jeszcze dwa krótkie wywiady dla prasy, dwa krótkie wystąpienia w wieczornych wiadomościach i wreszcie „Simpson Show” – ostatnie podkreśliła, gdyż udział w tym programie miał zrekompensować firmie koszty wynajmu limuzyny.

– Chyba jesteś zadowolona?

– Oczywiście – szukała w teczce kartki z nazwiskami osób, z którymi miała porozmawiać w radiu.

– To czym się martwisz?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– O tej zmarszczce… tutaj – nakreślił jej palcem linię między brwiami.

Juliet cofnęła się gwałtownie, gdy jej dotknął.

– Możesz się uśmiechać i udawać, że niby wszystko jest w porządku, ale ta linia cię zdradza. – Carlo pokręcił znacząco głową.

– Byłam bardzo zadowolona z talk-show – powtórzyła.

– Ale?

Skoro sam o to pytasz…

– Może drażni mnie, gdy inna kobieta się ośmiesza. Wiesz, że Liz Marks jest mężatką?

– Wystrzegam się mężatek – stwierdził, wzruszając ramionami. – Ale sama kazałaś mi być czarującym.

– Podejrzewam, że we Włoszech to słowo oznacza co innego.

– No właśnie, musisz koniecznie przyjechać do Rzymu i sprawdzić na miejscu.

– Zdaje się, że lubisz robić wrażenie na kobietach – stwierdziła kwaśno.

Uśmiechnął się do niej cudownie niewinnie i naturalnie.

– No pewnie!

Juliet z trudem powstrzymała się, by nie parsknąć śmiechem.

– Niestety, w tej trasie będziesz miał do czynienia również z mężczyznami.

– Obiecuję nie całować Simpsona po rękach.

Tym razem nie zdołała pohamować śmiechu. Carlo przez krótką chwilę zobaczył ją rozluźnioną, emanującą młodością i energią.

– Niepotrzebnie się martwisz. Pani Marks po prostu zabawiała się niewinnym flirtem z facetem, którego prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy na oczy. To nieszkodliwe, wierz mi. Może dzięki mnie będzie milsza dla męża dziś wieczorem.

Juliet spojrzała mu prosto w oczy.

– Masz o sobie wysokie mniemanie, prawda?

Pokręcił głową z uśmiechem. Nie miał pewności, czy go cieszy, czy martwi to, że nigdy wcześniej nie spotkał dziewczyny takiej jak ona.

– Nie przesadzaj, cara. Człowiek z charakterem zawsze odciska swoje piętno na otoczeniu. Chciałabyś odejść z tego świata, nic po sobie nie zostawiając?

Stanowczo nie, lecz nie musiała tego mówić głośno.

– Niektórzy pragną zostawić więcej śladów niż inni – powiedziała ostrożnie.

Carlo skinął głową.

– Lubię robić wszystko na wielką skalę.

Limuzyna zajechała na miejsce. Carlo miękkim ruchem wysunął się z samochodu i podał Juliet rękę gestem uprzejmym i pełnym szacunku, który mógł być symbolem wzajemnych stosunków mężczyzny i kobiety. Gdy tylko znalazła się na chodniku, natychmiast cofnęła rękę.

Mieli już za sobą dwa programy i lunch z reporterem z „Timesa”. Juliet zostawiła Carla w otoczeniu kobiet, które tłoczyły się wokół niego, aby zamienić parę słów ze swoim idolem lub choćby tylko popatrzeć na niego. Z prasą już skończyli, a z wielbicielkami sam sobie poradzi. Juliet wyszła z księgarni w poszukiwaniu automatu telefonicznego.

Pierwsze czterdzieści pięć minut spędziła na rozmowie ze swoją asystentką w Nowym Jorku, zapisując umówione spotkania, godziny i nazwiska przy akompaniamencie odgłosów ruchu ulicznego. Czując, jak pot strużką spływa jej po karku, zastanawiała się, czemu wybrała sobie do rozmowy najgorętszy zakątek Los Angeles.

Denver nadal nie wyglądało obiecująco, za to Dallas… Juliet przygryzła górną wargę, notując. W Dallas są skazani na sukces. Będzie pewnie musiała zażyć podwójną porcję witamin, żeby wytrzymać dwadzieścia cztery godziny na nogach.

Po Nowym Jorku połączyła się z San Francisco. Dziesięć minut później dowiedziała się, że agenta, z którym miała tam współpracować przy organizowaniu pokazu w pasażu handlowym, pokonała jakaś wirusowa infekcja. Współczuła mu, ale czy naprawdę nie mógł wyznaczyć inteligentniejszego zastępcy?

Dziewczyna o piskliwym głosie twierdziła, że wie o mającym się odbyć pokazie. Tak, tak, będzie świetnie. Nie zna się co prawda na przedłużaczach, ale poprosi jakiegoś technika. Stół i krzesła? Nie wiedziała, że będą potrzebne, ale postara się coś załatwić.

Nim Juliet skończyła rozmowę, poczuła, że potrzebuje aspiryny. Jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiała pojechać do tego domu handlowego co najmniej dwie godziny wcześniej, żeby osobiście wszystkiego dopilnować. Ciekawe, co na to jej harmonogram.

Wreszcie opuściła budkę telefoniczną i z fiolką aspiryny w ręku skierowała się w stronę księgarni w nadziei, że tam znajdzie się dla niej szklanka wody i spokojny kąt.

Nikt nie zauważył jej wejścia. Małe, elegancko urządzone wnętrze nadal wypełniały śmiechy i ożywione rozmowy. Za ladą nie było sprzedawcy, za to w lewym rogu sali znajdował się ktoś, kto przyciągał powszechną uwagę: Carlo Franconi.

Juliet zauważyła z pewnym zdziwieniem, że tym razem nie otaczają go wyłącznie kobiety. Być może niektórych panów przyprowadziły tu żony, ale teraz bawili się równie dobrze jak one. Wszystko razem wyglądało jak cocktail party, tylko bez chmury dymu papierosowego i pustych kieliszków. Carlo był tak oblężony, że nie mogła go zobaczyć z daleka. Obracając aspirynę w rękach, znalazła sobie wreszcie zaciszny kącik.

No cóż, niech zgarnia cały poklask. I tak nie zamieniłabym się z nim na miejsca, pomyślała z ulgą.

Carlo miał jeszcze godzinę. Czy wystarczy, żeby poradził sobie z takim tłumem ludzi? Marząc choćby o stołku, Juliet włożyła na razie aspirynę do kieszeni spódnicy i zaczęła wertować książki.

– Niesamowity, prawda? – usłyszała czyjś głos po drugiej stronie regału.

– Wspaniały! Tak się cieszę, że mnie namówiłaś.

– Od czego jestem twoją przyjaciółką?

– Popatrz, a ja myślałam, że będę się śmiertelnie nudzić. Czuję się jak małolata na koncercie rockowym. On ma taką…

– Klasę – dokończył drugi głos. – Gdyby taki facet kiedykolwiek pojawił się w moim życiu, nieprędko bym go puściła.

Juliet, zaciekawiona, obeszła półki. Spodziewała się zobaczyć raczej młode gospodynie domowe albo studentki, tymczasem były to dwie atrakcyjne kobiety po trzydziestce, ubrane w eleganckie kostiumiki.

– Muszę wracać do biura – powiedziała jedna z pań, spoglądając na swojego małego rolexa. – Mam spotkanie o trzeciej.

– Ja muszę pędzić do sądu.

Obie włożyły do teczek podpisane przez Carla książki.

– Jak to się dzieje, że żaden z mężczyzn, z którymi się spotykam, nie potrafi pocałować kobiety w rękę tak, żeby to nie wyglądało na teatralny gest?

– To właśnie jest kwestia klasy.

Przyjaciółki zniknęły w tłumie.

O trzeciej piętnaście Carlo nadal podpisywał swoją książkę, ale tłum przerzedził się na tyle, ż

e Juliet mogła go już widzieć. Musiała przyznać, że rzeczywiście miał klasę. Nikogo, kto podszedł do jego stolika, nie zbywał zdawkowym uśmiechem i szybkim podpisem. Z każdym zamienił choć parę słów i wydawało się, że cieszy się towarzystwem tych ludzi, bez względu na to, czy podchodziła do niego pachnąca lawendą babcia, czy też młoda kobieta z dzieckiem na ręku. Co takiego potrafił powiedzieć każdej z nich, że odchodziły od jego stolika, śmiejąc się albo wzdychając?

To dopiero pierwszy dzień, pomyślała. Po kolejnym kwadransie doszła do wniosku, że z dużym prawdopodobieństwem tak będzie wyglądała cała trasa. Niezmordowany Carlo, który czaruje i zachwyca, i ona w roli stróża porządku. W końcu za to ci płacą, kochana, pomyślała, zaczynając z uśmiechem zapraszać ludzi do wyjścia. Około czwartej została już tylko garstka maruderów. Przepraszając wszystkich, Juliet chwyciła Carla w żelazny uścisk i stanowczo wyprowadziła z księgarni.

– Świetnie poszło – powiedziała, trącając go łokciem, kiedy znaleźli się na ulicy. – Jeden z agentów powiedział mi, że sprzedali prawie cały zapas. Ciekawe, ile osób w Los Angeles będzie dziś gotowało spaghetti? Znów triumfujesz.

– Grazie.

– Prego. Tylko że nie zawsze będziemy sobie mogli pozwolić na przedłużanie sesji o godzinę – zaznaczyła, kiedy wsiedli do limuzyny. – Dobrze by było, gdybyś mógł kontrolować czas i na jakieś pół godziny przed końcem trochę zwiększać tempo. Mamy godzinę i piętnaście minut do audycji.

– Świetnie. – Carlo nacisnął guzik i poprosił szofera, żeby przewiózł ich trochę po mieście.

– Ale… – próbowała zaprotestować Juliet.

– Nawet ja potrzebuję czasem się odprężyć – powiedział, otwierając barek. – Koniak – zadecydował i, nie pytając jej o zdanie, nalał dwa kieliszki. – Spędziłaś dwie godziny na oglądaniu wystaw sklepowych i wertowaniu książek? – Oparł się wygodnie i wyciągnął przed siebie długie nogi.

Juliet wspomniała półtorej godziny spędzone przy telefonie oraz pół godziny poświęcone wypraszaniu czytelników. Przez dwie i pół godziny nawet na chwilę nie usiadła, jednak nie poskarżyła się ani słowem. Czuła, jak koniak łagodnie ją rozgrzewa.

– Masz w wiadomościach mniej więcej cztery minuty – poinformowała. – Wbrew pozorom to dużo czasu. Nie zapomnij wymienić tytułu książki, a potem wspomnieć o podpisywaniu i o pokazie w college’u jutro po południu. Zmysłowy aspekt jedzenia to bardzo chwytliwy temat. Jeśli…

– Może chciałabyś udzielić wywiadu zamiast mnie? – zapytał tak uprzejmie, że spojrzała na niego podejrzliwie.

A więc potrafi też być nieznośny, pomyślała.

– Nie ma potrzeby, świetnie sobie z tym radzisz, ale…

Chwycił jej rękę w nadgarstku, zanim zdążyła otworzyć notatnik.

– Dziewczyno, odłóż choć na chwilę te swoje przeklęte notatki. Powiedz no mi, moja zorganizowana panno Trent, po co jesteśmy tutaj razem.

Juliet spróbowała poruszyć ręką, ale jego uścisk był silniejszy, niż się spodziewała.

– Aby promować twoją książkę.

– Dzisiaj wszystko poszło dobrze, si?

– Tak, jak dotąd…

– Dzisiaj wszystko poszło dobrze – powtórzył. Irytowało ją, że ciągle jej przerywa. – Wystąpię w wiadomościach lokalnych, pogadam parę minut, potem pójdę na tę superważną kolację, chociaż wolałbym odpocząć we własnym pokoju przy butelce dobrego wina. Sam. A potem mógłbym spotkać się z tobą, pod warunkiem, że odwiesisz do szafy ten urzędowy kostiumik, razem ze służbowymi manierami.

Juliet powstrzymała się od jakiejkolwiek reakcji.

– Łączą nas wyłącznie sprawy urzędowe. Po to tu jestem.

– Być może. – Czuła, że zbyt łatwo jej uległ. Za to kiedy położył jej dłoń na karku, łagodnie, ale nie na tyle, żeby mogła się odsunąć, gest nie był już uległy. Przeciwnie, uznała go za zaborczy. – Do następnego punktu programu mamy jeszcze godzinę. Nie mówmy już o harmonogramie – dodał prosząco.