Smutny król Tanałat
- Wydawca:
- Wydawnictwo e-bookowo
- Kategoria:
- Dla dzieci i młodzieży
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7859-250-1
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- ciekawe
- czytać
- dzieci
- król
- można
- odmiennej
- organizować
- przedszkolnych
- smutny
- szkolnych
- tanałat
- wieku
- życiowej
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Smutny król Tanałat”
Każda bajka w zbiorze jest inna i dotyczy odmiennej sytuacji życiowej. Bajki można czytać w domu, na zajęciach szkolnych i przedszkolnych. Można też na ich podstawie organizować ciekawe zabawy.
Książka przeznaczona jest dla dzieci w wieku 5-7 lat.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sara Tukan
Smutny król Tanałat
Sara Tukan Julia Burakowska
© Copyright by
Sara Tukan & Julia Burakowska & e-bookowo
Ilustracje i projekt okładki Ewa Laszczkowska
ISBN e-book 978-83-7859-250-1
ISBN druk 978-83-7859-251-8
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2013
Konwersja do epub
POIDŁO
– Nie rozpychaj się! Poidło jest wspólne – wołał kos do sroki, lecz ona nic sobie z tego nie robiła i jak zwykle spychała z krawędzi wszystkie mniejsze ptaki.
– Chodźmy stąd – powiedziała zniecierpliwiona pani kosowa. – Poczekamy, aż ta ważniaczka odleci.
Tym razem jednak czarny, żółtodzioby ptaszek nie dał za wygraną. Skulił się pod sroczym skrzydłem, mocno pochylił główkę i zaczerpnął wielki łyk krystalicznej wody.
Wtem w poidle pojawiła się dziura. Woda wypływała przez nią coraz większym strumieniem. Wystraszona sroka zamachała skrzydłami spychając kosa w odmęty.
– Aj! Ajajaj! Ratunku! – krzyczał biedaczek, jednak woda zagłuszała jego nawoływania.
Mały czarny ptaszek płynął dalej krztusząc się i trzepocząc przemokniętymi skrzydełkami. Struga wody przemieniała się w coraz większą falę i wciągała kosa w otchłań.
– Gdzie ja jestem? – kos otwierał i zamykał oczka, bezradnie rozkładał skrzydełka, lecz to co widział ani trochę nie przypominało mu ogrodu, w którym mieszkał od chwili wyklucia się z jajka.
Wokół niego rozpościerał się ogromny las. Rozłożyste muchomory wabiły muchy, pająki biegały po swoich niciach w poszukiwaniu owadów, a z sadzawki, z której ptaszek właśnie się wydostał, słychać było wesołe kumkanie żab.
– Gdzie ja jestem? – zapytał ponownie, tym razem głośniej.
– Nie poznajesz? To przecież las – odpowiedział mu czyjś piskliwy głosik.
– Kto do mnie mówi? Pokaż mi się, proszę… – kos kręcił się w kółko, ale nigdzie nie widział właściciela głosu.
– Nie mam zamiaru pokazywać się ptakom. Jestem leśną gąsienicą, więc ty byś mnie od razu zjadł – wyjaśnił głosik.
– Przyrzekam: nigdy, przenigdy cię nie zjem, jeśli mi powiesz, jak mam wrócić do swojego ogrodu.
– A co to jest ogród? – spytała zdziwiona gąsienica.
– Najpiękniejsze miejsce na świecie, oczywiście – kos aż podskoczył ze zdenerwowania, że ktoś mógłby tego nie wiedzieć.
– Najpiękniejsze miejsce na świecie byłoby takie, w którym nie ma ani jednego ptaka – oznajmiła gąsienica. – Całe życie muszę się ukrywać przed tymi skrzydlatymi stworami. W jaki sposób miałabym ci pokazać drogę do ogrodu?
– Może znasz kogoś w tym twoim lesie, kto mógłby to zrobić? – zapytał kos z nadzieją.
– No, nie wiem. Chyba ktoś, kto często podróżuje. Na przykład ptaki leśne, ale ja nie mam zamiaru nawet odezwać się do nich; natychmiast chciałyby mnie połknąć.
Kos spróbował podfrunąć, lecz nie pozwoliły mu na to przemoczone skrzydełka.
– Chyba nie uda mi się spotkać ani jednego ptaka. Czy mieszkają w lesie jacyś inni podróżnicy?
– Nie wiem. Jestem za mała, żeby tak dużo wiedzieć i niewiele widzę ze swojej kryjówki. O, idzie kolczasty. Jego zapytaj.
Ptaszek rozejrzał się po okolicy. Pod drzewem rósł niewielki kolczasty jałowiec.
– Ty, kolczasty, czy znasz jakiegoś podróżnika?
Jałowiec ani drgnął, za to gąsienica głośno się roześmiała.
– Cha, cha, cha! To przecież krzew, taka roślina, która ma korzenie i ciągle siedzi na swoim miejscu. Mówiłam ci o jeżu, kolczastym zwierzęciu. Tam, przeciska się między paprociami.
Kos popatrzył na to dziwne zwierzątko: spod wielkiej kuli kolców wystawał mu tylko mały pyszczek.
– Panie jeżu, gdzie jest mój ogród? Mógłby mnie pan do niego zaprowadzić?
– Zapomniałeś powiedzieć „Dzień dobry!”. Myślę, że w ogrodzie także obowiązuje dobre wychowanie.
– Dzień dobry! Dzień dobry! – odparł szybko ptaszek, żeby tylko jeż nie obraził się za takie niegrzeczne zachowanie. – Przepraszam, panie jeżu, ale jestem bardzo zdenerwowany przez srokę, która mnie zepchnęła do wody.
– Czy sroka mieszka w twoim ogrodzie?
– Tak, właśnie tam ma swoje gniazdo i zawsze się rozpycha na naszym wspólnym poidle.
– Znam sroki; często przylatują do lasu w gościnę. Myślę, że tylko one mogłyby ci pomóc.
Pani kosowa patrzyła z przerażeniem na męża znikającego w odmętach.
– Co robić? Co robić? – pytała, chodząc dokoła poidła, ale znajome ptaki bezradnie rozkładały skrzydełka.
– Ja za żadne skarby świata nie wejdę do wody na poszukiwania. Gdybym się utopiła, to moje maleństwa zostaną bez matki, a przecież utopiona i tak nie odnajdę twojego męża – wyjaśniła pani słowikowa.
– Ja nie mam czasu – oznajmiła sroka. – Mam wiele pilniejszych spraw do załatwienia.
Ptaki spojrzały na nią z oburzeniem. Przecież to właśnie ona strąciła kosa do wody. Czyż nie powinna go teraz uratować?
– Mam was dosyć – zaskrzeczała sroka widząc ich zagniewany wzrok. – Nie chcę na was patrzeć, lecę do lasu!
Tymczasem żółtodzioby kos rozglądał się po wszystkich drzewach w poszukiwaniu sroki. Jeż mówił, że tylko ona może pomóc w odnalezieniu ogrodu.
Nagle nad głową kosa coś zafurkotało, a po chwili poruszyły się gałązki dębu. Popatrzył w górę i zauważył ptaka, którego właśnie szukał.
– Dzień dobry, sroko. Czy mogłabyś pokazać mi drogę do ogrodu? – zapytał bardzo grzecznie, chociaż rozpoznał w niej niedobrą sąsiadkę.
– A po co miałabym ci to pokazywać? – nieprzyjemnie zaskrzeczała zapytana. – Bez ciebie mam więcej miejsca przy poidle.
Wtem coś złowrogo zaszeleściło między liśćmi. Kos dostrzegł wielkiego cętkowanego kota skradającego się w kierunku sroki.
„Muszę ją natychmiast ostrzec” – pomyślał, gdyż miał bardzo dobre serduszko i zrobiło mu się żal niegrzecznego ptaka.
– Uciekaj! Kot! – zawołał na całe gardziołko.
Sroka odwróciła się. Tuż przed nią stał ryś, niebezpieczny dziki kot. Natychmiast rozpostarła skrzydła i uciekła.
Jednak nie mogła lecieć daleko: coś dziwnego stało się z jej sercem. Poczuła straszny wstyd, a także ogromną wdzięczność do małego żółtodziobego ptaszka.
Zawróciła w ostatniej chwili – głodny ryś skradał się po następną zdobycz.
Sroka złapała kosa za skrzydełko i szybko oddaliła się z nim w stronę ogrodu.
Po tym wydarzeniu przy ogrodowym poidle zapanowała atmosfera radości i życzliwości.
ANTOŚ
Zapowiadał się bardzo przyjemny urodzinowy dzień: Antoś skończył cztery lata. Jednak z chwilą, gdy zegary miejskie wybiły południe, nad miastem rozpętała się burza. Głośny huk wyładowań elektrycznych wybudził malca z poobiedniej drzemki, a z powodu rodziców biegających po całym domu i nawołujących kota, smaczny sen już nie powrócił.
– Feluś! Feluś! Chodź tutaj! Kici, kici… Gdzie ty się znów schowałeś?
– Może uciekł do komórki? Wychodzę! – tata Antosia wrzucił na siebie sztormiak i mocując się z trzymanymi przez wichurę drzwiami, zniknął w ciemnościach.
Burza przybierała na sile, a tymczasem w zaciszu domu nie było już ani kota ani jego pana. Mama Antka nie wytrzymała niepokoju o ich los i też wybiegła na dwór. Nie musiała martwić się o synka, wszak spał zupełnie bezpieczny w swoim pokoiku na piętrze.
Chłopiec wpatrywał się w szalejącą za oknem nawałnicę. Burzowe chmury oraz świetlne wstęgi tworzyły fascynującą scenerię, której huk piorunów dodawał potęgi. Antoś próbował sobie przypomnieć, gdzie widział podobny obraz nieba. W końcu zdecydował się sprawdzić w bibliotece: chyba było to w jednym z albumów fotograficznych taty.
Szybko