Strona główna » Kryminał » Spotkanie po latach

Spotkanie po latach

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8166-079-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Spotkanie po latach

Po wydaniu ostatniej mojej książki Oranżeria rodziny Williamsów jestem winien Wam, Drodzy Czytelnicy, słowo wyjaśnienia. Chciałbym nową książką Spotkanie po latach wyjaśnić, jak doszło do stworzenia moich głównych bohaterów Anny i Piotra Balickich, którzy zapewnili Wam do tej pory przeżycie wielu zaskakujących wrażeń i sytuacji. Pomimo że książka Spotkanie po latach została napisana jako pierwsza wiele lat temu, dopiero teraz zdecydowałem, że powinna ona ujrzeć światło dzienne, by ukazać szerokiej rzeszy czytelników literackie narodziny Anny i Piotra. Niełatwo mi było podjąć tę decyzję. Książka w większości oparta jest na faktach dotyczących mnie samego i wydarzeń, które miały miejsce w Polsce, a także w Australii na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Tu narodzili się i stawiali pierwsze kroki bohaterowie moich książek. W czasie kolejnych wspólnie przeżytych lat upodobnili się oni do słynnych detektywów, którymi zachwycają się do dzisiejszego dnia miliony fanów Agathy Christie i sir Artura Conan Doyle’a.

Anna i Piotr nie zamierzają spoczywać na laurach. Mają wiele do zrobienia nie tylko w Polsce czy Australii, ale także na innych kontynentach, wybawiając z kłopotów liczne dystyngowane osobistości, łącznie z tajlandzkim dworem królewskim. Ich nieugaszony, gorący zapał do rozwiązywania kryminalnych łamigłówek ma początek w historii, którą widzicie Państwo przed sobą.

Janusz Brzozowski

Polecane książki

Pracoholiczka Kayla Green, specjalistka od marketingu, chce mieć święta jak najszybciej za sobą. Chętnie jedzie do tonącego w śniegu ośrodka Snow Crystal, by zacząć pracę z nowym klientem. Właściciel, Jackson O’Neil,  zamierza rozsławić Snow Crystal na cały kraj. Kayla jest ekspertem ...
  Olimpiada w Manili była po raz pierwszy w historii rozegrana w Azji, pierwszą od chwili rozpadu ZSRR i Jugosławii, pierwszą, w której wystąpiła ekipa zjednoczonych Niemiec i pierwszą, w której po 15 latach izolacji wzięła udział Republika Południowej Afryki.   Rozmach organizacyjny jubileuszowej O...
Pięć królestw, różniących się kulturą i prawem. Z nieznanych powodów pojawia się latająca wyspa, która okazuje się być szóstym królestwem. Zaniepokojeni widmem wojny, wydają dekret o obowiązkowej służbie w wojsku. Młodzież musi przenieść się do specjalnej akademii, by ukończyć szkołę i stać się pełn...
Na przyjęciu u lady Brockenhurst zjawia się przystojny młody człowiek – ale kim on jest i dlaczego pani domu tak go faworyzuje? Powracając do dickensowskiej tradycji publikowania powieści w odcinkach, jak niegdyś w tygodnikach, prezentujemy jedenaście odcinków tej porywającej powieści, której k...
Oksford, rok 1853. Maya Greenwood słucha fascynującej opowieści Ralpha Garretta, oficera armii brytyjskiej stacjonującej w Indiach. Wkrótce Ralph prosi ją o rękę. Maya czuje, że spełnia się jej największe marzenie i otwiera się przed nią życie pełne przygód i podróży do dalekich krain. Rodzice kobie...
Od 1 stycznia i 1 marca 2017 r. weszły w życie istotne zmiany dla jednostek sektora finansów publicznych w rozporządzeniu ministra finansów z 2 marca 2010 r. w sprawie szczegółowej klasyfikacji dochodów, wydatków, przychodów i rozchodów oraz środków pochodzących ze źródeł zagranicznych. ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Janusz Brzozowski

© Copyright by Janusz Brzozowski

Projekt okładki: Marta Cholkowski

Korekta: Ewa Piasecka

ISBN: 978-83-8166-079-2

Wydawca: Janusz Brzozowski

Kontakt: brzozowski.janusz@hotmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody autora i wydawcy zabronione

Wydanie I, 2019

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Przyjacielem jest ten,

kto bardzo dobrze cię zna,

a pomimo to cię kocha.

Albert Hubbard

Słowo wstępne

Po wydaniu ostatniej mojej książki Oranżeria rodziny Williamsów jestem winien Wam, Drodzy Czytelnicy, słowo wyjaśnienia. Chciałbym nową książką Spotkanie po latach wyjaśnić, jak doszło do stworzenia moich głównych bohaterów Anny i Piotra Balickich, którzy zapewnili Wam do tej pory przeżycie wielu zaskakujących wrażeń i sytuacji. Pomimo że książka Spotkanie po latach została napisana jako pierwsza wiele lat temu, dopiero teraz zdecydowałem, że powinna ona ujrzeć światło dzienne, by ukazać szerokiej rzeszy czytelników literackie narodziny Anny i Piotra. Niełatwo mi było podjąć tę decyzję. Książka w większości oparta jest na faktach dotyczących mnie samego i wydarzeń, które miały miejsce w Polsce, a także w Australii na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Tu narodzili się i stawiali pierwsze kroki bohaterowie moich książek. W czasie kolejnych wspólnie przeżytych lat upodobnili się oni do słynnych detektywów, którymi zachwycają się do dzisiejszego dnia miliony fanów Agathy Christie i sir Artura Conan Doyle’a.

Anna i Piotr nie zamierzają spoczywać na laurach. Mają wiele do zrobienia nie tylko w Polsce czy Australii, ale także na innych kontynentach, wybawiając z kłopotów liczne dystyngowane osobistości, łącznie z tajlandzkim dworem królewskim. Ich nieugaszony, gorący zapał do rozwiązywania kryminalnych łamigłówek ma początek w historii, którą widzicie Państwo przed sobą.

Janusz Brzozowski

RADOŚĆ I SMUTEKRozdział 1

Samolot australijskich linii lotniczych Qantas przedzierał się przez gęste szare chmury, wyraźnie tracąc wysokość. Sześciogodzinny lot z Singapuru do Perth zbliżał się powoli do końca i przemijała kolejna, trwająca tym razem tydzień podróż Piotra Balickiego. Chowając do dyplomatki dokumentację udanej transakcji, jaką przeprowadził w Nowym Jorku, myślami był już w gabinecie dyrektora.

„Ciekawe, ile stary przyzna mi premii za ten półmilionowy kontrakt”, pomyślał.

– Proszę zapiąć pas – zwróciła mu uwagę przechodząca stewardessa.

– Oczywiście – uśmiechnął się do niej mile.

„Na razie wystarczy tego włóczenia się po lotniskach, hotelach i knajpach”, pomyślał w momencie, gdy koła samolotu dotknęły ziemi. Pchając wózek, na którym miał walizkę oraz kilka drobnych prezentów, wyszedł z hali lotniska, rozglądając się za taksówką.

Jesienne popołudnie było ciepłe. Przez ciemne kłęby obłoków przemieszczające się na północ, wyglądało co chwilę jaskrawe słońce. Patrząc na błękit nieba, przypomniał sobie ciężki płaszcz chmur, jaki wisiał nad Nowym Jorkiem, kiedy opuszczał to miasto.

– Witaj, Piotrze, widzę, że ciągle twoim drugim domem są lotniska. Piotr, odwracając głowę, zobaczył stojącego obok Jurka Stępnia z nieukrywanym zaskoczeniem.

– Dobrze to określiłeś. Muszę ci powiedzieć, że mam już dość tych podróży, nie mówiąc o ubieraniu się w smoking.

– Mam rozumieć, że chcesz zakończyć pracę w swojej obecnej firmie? – spytał Jurek, wyraźnie zainteresowany.

– Może nie zakończyć, bo gdzie w moim wieku dostanę inną pracę, ale postanowiłem zrobić sobie paromiesięczny urlop.

– Szkoda, właśnie szukam kogoś odpowiedniego na stanowisko dyrektora.

Piotr spojrzał na kolegę, którego wielokrotnie już przyłapał na tym, że ponosiła go bujna fantazja.

– Tylko dyrektora, nie ministra? – uśmiechnął się.

– Mówię poważnie i nie żartuj sobie z tego – uniósł się Jurek.

– Ja się nie śmieję, ale przyznasz, że dość dziwnie to zabrzmiało.

– Masz dość czasu, by napić się ze mną kawy? Powiem ci, że od paru tygodni bardzo poważnie myślę o tobie.

– O mnie? Coraz bardziej mnie zaskakujesz.

– Właśnie przed chwilą przywiozłem na lotnisko człowieka, który jest głównym inwestorem ogromnego kompleksu sportowo-rekreacyjnego, jaki ma powstać… – robiąc przerwę, spojrzał na Piotra.

– Zgadnij, gdzie?

– Nie mam pojęcia, ale to, co mówisz, wygląda obiecująco.

– Chodź na tę kawę, pić mi się chce – pociągnął go za rękaw marynarki, wyciągając z kolejki.

W małej kawiarence, do której weszli, siedziało sporo ludzi, głównie oczekujących na przyloty kolejnych samolotów.

– To opowiadaj, gdzie ten kompleks ma powstać?

Przenieśli się w miejsce, gdzie dozwolone było palenie. Zapalając papierosa, Jurek powiedział krótko:

– W Gliwicach, mój drogi, zaskoczyłem cię?

– Przyznaję, owszem. Jednak ciągle nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną?

– Słuchaj, Piotrze. Naczelnym dyrektorem kompleksu mam być ja. Chyba się nie dziwisz, że chcę, by wszystkie główne stanowiska obsadzone były ludźmi, których znam i wiem, co potrafią.

– Rozumiem, że chcesz mnie w to wciągnąć…

– Nareszcie! – odczekał chwilę i rzucił: – I co ty na to?

– Przyznaję, wygląda to dość ciekawie. Przechodząc do konkretów, jaką funkcję miałbym pełnić? – spytał z pewnym zainteresowaniem.

– Potrzebuję, Piotrze, dyrektora technicznego, który by czuwał nad całością kompleksu. Z tego, co już wiem, zarobki mają być, powiedzmy, dobre. Mieszkanie na terenie kompleksu i raz na rok, w ramach urlopu, przelot do Australii za darmo.

„Za pięknie to wygląda, by było prawdziwe”, pomyślał Piotr, nie dając po sobie nic poznać.

– Od kiedy praca byłaby aktualna? – spytał z ciekawości.

– Od chwili podpisania trzyletniego kontraktu potrzeba dwóch pełnych tygodni, by został on zaakceptowany przez głównego inwestora. Następnie wylot do Polski, gdzie nadzorowałbyś poszczególne etapy budowy tego ośrodka. Ja wylatuję do Polski dokładnie za trzy tygodnie. Lecąc przez Singapur, muszę się tam zatrzymać na jakieś trzy dni, później dołączyłbym do ciebie.

– Mówisz, kontrakt na trzy lata – upewnił się Piotr.

– Przemyśl to i zadzwoń do mnie, gdybyś się zdecydował. Myślę, że tym razem udało mi się złapać dorodnego byka za rogi.

****

Ściemniało się, kiedy taksówka zatrzymała się pod domem Piotra. Wysiadając z samochodu, spojrzał krytycznie na wysokość trawy rosnącej przed domem i pokręcił znacząco głową.

– Sądziłam, że przyjedziesz wcześniej, samolot miał opóźnienie? – spytała Jaga, kiedy wszedł do mieszkania.

– Nie, byłem na kawie i nawet nie wiem, kiedy mi czas uciekł.

Stawiając żelazko na podstawkę, spojrzała na Piotra.

– Myślałam, że po tygodniowej nieobecności będzie cię ciągnąć do domu, ale z tego, co słyszę, wybrałeś kawę.

Piotr, ignorując zaczepkę żony, rozejrzał się po pokoju.

– Gdzie jest Thomas?

– Ma trening, zaraz powinien być w domu.

– Dobrze się składa. Chciałbym poważnie porozmawiać, a jednocześnie wysłuchać twojej opinii.

Ostre, przenikliwe spojrzenie, jakim go obdarzyła, było nadzwyczaj nieprzyjemne.

– Słucham – powiedziała krótko.

– Otrzymałem propozycję pracy. Kontrakt, jaki musiałbym podpisać, jest trzyletni. Praca w Gliwicach, co o tym myślisz?

– W Gliwicach? – zdziwiła się.

– Tak, dobrze słyszałaś, w Gliwicach.

– Co miałbyś tam robić? – usiadła na krześle i zapaliła papierosa.

– Miałbym funkcję dyrektora do spraw technicznych z niezłą wypłatą, mieszkaniem i raz w roku przylotem na urlop do Australii.

– Kto ci zaproponował tę pracę? – spytała po chwili.

– Opowiem, jak było…

Nie przeszkadzała w opowiadaniu, choć wiele razy widział, że chciała o coś zapytać.

– Cóż, oto moje zdanie. Dawno już przestałam wierzyć Jurkowi. Uważam, że to wyjątkowy cwaniak i naciągacz. Powinieneś się porządnie zastanowić, nim cokolwiek podpiszesz.

– Przecież podpisując kontrakt, jestem chroniony prawem.

– Jesteś śmieszny, Piotrze. Prawo prawem, a masz pieniądze, by się z kimś sądzić? – podnosząc się z krzesła, weszła do kuchni, stawiając czajnik na gazie.

– Powiem ci, Jago, co mi jeszcze przyszło do głowy.

Chwilę odczekał, by ponownie usiadła koło niego.

– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że w naszym małżeństwie nie wszystko wygląda tak, jak powinno. Myślę, że jeżeli byśmy odpoczęli od siebie, może doszlibyśmy któregoś dnia do wspólnego zdania, a tym samym uratowali nasze małżeństwo.

– Tu masz rację. Mimo wszystko intuicja mówi mi, że to jego kolejna sztuczka. Przyznasz chyba, że ile razy wszedłeś z nim w jakąś spółkę, tyle razy wystawił cię do wiatru. Następna rzecz, o której na pewno nie pomyślałeś, to twoja dwudziestokilkuletnia nieobecność w Polsce. Mogę cię zapewnić, że bardzo ciężko będzie ci się tam odnaleźć.

– Też o tym myślałem. Przyznam, że już wielokrotnie przymierzałem się, by polecieć na jakiś urlop do Polski. Teraz nadarza się okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Jeszcze w powietrzu postanowiłem, że wezmę parę tygodni wolnego, by zapomnieć o samolotach, hotelach i knajpach. Uwierz mi, naprawdę jestem już tym zmęczony.

W drzwiach ukazał się Thomas.

– Cześć tata, jak było w Ameryce? – spytał, rzucając torbę na podłogę.

– Nie narzekam, narzekam natomiast na syna, który nie dotrzymuje obietnic.

– Czego nie dotrzymałem? – zdziwił się, patrząc na ojca.

– Za parę dni trawa przed domem dotknie dachu.

– Jutro, jak wrócę z zajęć, to ją skoszę, obiecuję, tato.

Piotr wstał i podszedł do przywiezionych prezentów.

– Myślę, że będą się wam podobać. Jedyne, co naprawdę lubię w tej Ameryce, to robienie zakupów – powiedział, wręczając im upominki.

– Wrócę jeszcze do naszej rozmowy – powiedziała Jaga, stawiając na stole herbatę.

– Zrobisz, jak zechcesz, ale uważam, że nic z tego nie wyjdzie, a stracisz masę pieniędzy, na które ciężko pracowałeś.

Piotr wziął herbatę i wyszedł do ogrodu zapalić papierosa.

„Jeżeli zaryzykuję i podpiszę ten kontrakt, może uda mi się uratować to, co już od dawna skazane jest na zagładę”, wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer Jurka.

****

Lipcowe późne popołudnie było parne i wyjątkowo duszne. W powietrzu czuło się nadciągającą burzę. Anna Leśniewska, wchodząc na klatkę schodową z piekącego, gorącego słońca, odczuła chwilową ulgę. Szukając w torebce kluczy, czuła, jak pot spływa jej po plecach. „Kolejny dzień można nazwać zaliczonym”, pomyślała, otwierając mieszkanie. Pomimo swoich czterdziestu pięciu lat wyglądała nadzwyczaj młodo. Dopasowany letni kostium w kolorze seledynowym podkreślał jej filigranową figurę. Kładąc na fotel torebkę i dokumenty, jakie przyniosła z pracy, otworzyła okno, chcąc wywietrzyć panujący w pokoju zaduch.

– Aniu, to ty? – usłyszała głos zbliżającego się ojca.

– Tak, tatku, jak się dzisiaj czujesz? – podeszła, całując go w policzek.

– Muszę przyznać, moje dziecko, że wyjątkowo dobrze. Nawet ten przeklęty ból nogi ustał.

– To dobrze, tatku, cieszę się. Zaraz biorę się za jakiś obiad, ale muszę przed tym iść na chwilę do łazienki.

– Nie wchodź tylko do jego pokoju – powiedział ściszonym głosem.

Słysząc te słowa, oblała się zimnym potem. Doskonale wiedziała, jaki może być wieczór, gdy jej maż obudzi się z pijackiego amoku.

– Zrobił ci jakąś awanturę? – spytała z wyraźną obawą.

– Nawet nie, był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach. O… bym zapomniał. Przyszedł do ciebie jakiś list, mam go w pokoju. Zaraz przyniosę.

Anna, zdejmując z siebie przepoconą bluzkę, patrzyła za oddalającym się ojcem. Wydawało jej się, że porusza się znacznie swobodniej niż parę dni temu, jeszcze przed blokadą. Mimo wszystko widziała każdego dnia, jak jego nadszarpnięte zdrowie pogarsza się. Zakładając suchą bluzkę, poszła za ojcem do jego pokoju.

– Gdzie ja go położyłem, zaraz, zaraz. Tu powinien być.

Otworzył szafę, gdzie na półce leżała zwykła biała koperta.

– Wiedziałem, że go gdzieś tu położyłem – powiedział, wręczając jej kopertę.

– Odpocznij, tatku, najdalej za godzinę będzie obiad. Zaraz w telewizji powinien być „Teleexpress”.

Zapaliła papierosa i weszła do łazienki. Patrząc na kopertę, na której widniała duża pieczątka Sądu Rejonowego w Gliwicach, poczuła nadzieję, że coś drgnęło w założonej sprawie o rozwód. „Oby to była data rozprawy”, pomyślała, rozrywając kopertę. Radość z jej twarzy szybko znikła, gdy zobaczyła, że otrzymany list to jedynie potwierdzenie wpłaconych do sądu pieniędzy. „No cóż, trzeba czekać”, pomyślała, wracając do teraźniejszości. „Później wezmę prysznic”, stwierdziła, przypominając sobie, że wracając z pracy miała zrobić zakupy. Przecierając ręcznikiem twarz, wyczulonym słuchem wyłowiła z korytarza skrzypiące drzwi pokoju męża.

– Kur… co za życie, nawet piwa nie ma w tym domu.

Trzask wyjściowych drzwi był głośny. Przerażenie i obawa wróciły na jej twarz jak każdego wieczoru. Wychodząc z łazienki, zobaczyła stojącego w przedpokoju ojca.

– Muszę, tato, wyjść na moment do sklepu, zaraz wrócę.

****

Twarz Piotra Balickiego wyrażała po raz kolejny ogromne zdziwienie. Nie przypuszczał, by rozległy zaniedbany plac, jaki pamiętał sprzed dwudziestu siedmiu lat, mógł przeistoczyć się w piękne, czysto utrzymane osiedle. Szukając w pamięci, przypominał sobie miejsca drogie sercu, gdzie, wtopiona teraz w beton i asfalt, pozostała jego młodość. Cieszyły go zmiany, jakie widział, będąc w Gliwicach zaledwie od dwóch dni. Często łapał się na odczuciu, że wbrew temu, co mówiła i przed czym ostrzegała go żona, jest mu tu dobrze. Doszedł nawet do wniosku, że ciężko będzie mu stąd kiedyś wyjechać. Grube, rozłożyste konary starych lip rosnące po obu stronach szerokiej ulicy częściowo zasłaniały spożywczy pawilon, do którego zmierzał.

„Mam, zdaje się, to, czego szukałem”, pomyślał, wchodząc do sklepu. Widok leżących na półkach różnych gatunków kaw zaskoczył go. Gdzieś w podświadomości pozostały mu jeszcze poszarpane wspomnienia z okresu, w którym handel borykał się z „chwilowymi, przejściowymi” kłopotami i na samą myśl o nich uśmiech pojawił się na jego twarzy. Patrząc na wypełnione towarem półki, zastanowił się. „Jednak, jakby na to nie patrzeć, czerwony ustrój miał też dobre strony”, pomyślał. Stanął mu przed oczami obraz z dalekiej przeszłości, obraz, który utkwił w jego pamięci chyba na stałe, skoro po tylu latach do niego wracał. Pamiętał tę spontaniczną radość, która zawsze ogarniała go, ilekroć mógł przynieść do domu coś, co było wówczas „zakazane” dla przeciętnego śmiertelnika, jak kawa, którą trzymał teraz w dłoni. „Dosyć wspomnień”, skarcił sam siebie. Powrócił do rzeczywistości, do namacalnej prawdy, która roztaczała się teraz przed nim. Patrzył i łapczywie upajał się tym, co widział. Był nadspodziewanie zachłanny, głodny widoku normalnych, zwykłych ludzi, którzy robili zakupy godne człowieka. Widział teraz sklep z prawdziwego zdarzenia, czysty, przestronny, gdzie nabywca miał prawo wyboru, gdzie robiąc zakupy, czuł się klientem. Starał się dobrze zapamiętać to, co go otaczało, by po powrocie do Perth, miasta, które zastępowało mu ukochane Gliwice, przekazać rodakom swoje odczucia i spostrzeżenia.

Spojrzał na półkę, gdzie wyłożona została kawa. „Która z nich jest najlepsza?”, spytał sam siebie. Wszystko było dla niego nowe i ciekawe. Widząc zbliżającą się ekspedientkę, chciał zasięgnąć rady, kiedy jego wzrok wyłowił wśród ludzi kobietę. Jej postać wydawała się inna, jakby znajoma. Był przekonany, że gdzieś już ją widział. Kobieta ta, ubrana w różowy, dopasowany do figury kostium, poruszała się wśród regałów z niepowtarzalnym wdziękiem, co dodatkowo wyróżniało ją spośród ludzi, których wcześniej obserwował. Patrząc na nią, zapragnął zbliżyć się do niej, by zaspokoić ciekawość oraz dać upust wyobraźni, w której widział ją jako boginię na szczycie samego Olimpu. Stojąc, wpatrywał się w nią, widząc, że wolno zbliża się do niego. Jego mózg pracował na wysokich obrotach, wyciągając z niezliczonych szuflad pamięci podobizny znajomych z dalekiej przeszłości.

„A jednak to ona”, powiedział szeptem, śledząc jej ruchy. Oparty o regał nie spuszczał wzroku z kobiety, która była jego pierwszą szkolną miłością. Nadszedł moment, w którym ich wózki musiały się spotkać, otrzeć o siebie, a ich spotkanie po długich latach stać się miało faktem.

– Witaj, Anno, sporo lat upłynęło od chwili, gdy widzieliśmy się ostatni raz.

– To ty, Piotrze? – wpatrywała się w niego jak w kogoś, kogo już zapomniała, kogo w trakcie minionych lat odłożyła na półkę, by w chwilach melancholii ocierać z niego kurz.

– Zleciałem nie tak dawno z nieba – roześmiał się wesoło. – A tak naprawdę, to kawę przyszedłem kupić. I tu mam olbrzymi problem.

– Problem? Co za problem można mieć z zakupem kawy? – zdziwiła się.

– Mój polega na tym, że nie bardzo wiem, która z nich jest dobra.

Miał teraz czas przyjrzeć się jej z bliska. Doskonale pamiętał ten okres, gdy perswazja rodziców przyczyniła się do ich rozstania. Pomimo starych, zabliźnionych ran miała gdzieś na dnie jego serca własne, stałe miejsce. Nadal mu się podobała, nadal posiadała wielką moc w dużych, brązowych oczach, z których płynęła dobroć, jak z niewygasłego wulkanu ciepła w sercu. Ciemne włosy, poprzeplatane sztuczną siwizną, i delikatny makijaż nadawały jej powagi i stateczności. Podała mu rękę. Kształtna dłoń o długich, smukłych palcach. Uniósł ją w górę, muskając ustami i oddając należny hołd kobiecie, która wiele znaczyła w jego życiu.

– Wspaniale wyglądasz, Anno – wydobył z siebie resztką sił. Chciał, by brzmiało to naturalnie.

Patrzyli na siebie rozbieganym wzrokiem, wzbudzając wyraźne zainteresowanie mijających ich ludzi.

– Nic się nie zmieniłaś. Mimo że upłynęło parę lat, od kiedy ostatnio się widzieliśmy, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jesteś jeszcze piękniejsza niż wówczas…

– Proszę, przestań, nie mów tak – jej policzki pokrył rumieniec. Widać było z wyrazu twarzy, że myślami przeniosła się gdzieś daleko, jakby w krainę, do której rzeczywistość nie miała wstępu. Stała przed nim jedynie jej postać, pozbawiona duszy i uczuć, jak pomnik ku czci pięknej Afrodyty.

– Może kiedyś było, jak mówisz – powiedziała skromnie. Wypowiadała te słowa szeptem, jakby pragnęła, by ich nie słyszał. Unosząc powoli głowę, otworzyła oczy, z których spływały krople łez.

– Dawno, Piotrze, przyleciałeś?

Jednak nie zapomniała jego imienia. Usłyszał je tak samo, jak wówczas, kiedy byli nastolatkami, gdy każde wypowiadane przez nich słowo było krystalicznie czyste, wolne od ludzkiej podłości.

– Przyleciałem do Polski pod koniec czerwca, ale w Gliwicach jestem dopiero drugi dzień.

– I znowu przypadek sprawił, że się spotkaliśmy – mocniej ścisnęła rączkę swojej torebki.

– Historia lubi się powtarzać, moja droga. Jest, Aniu, stare mądre powiedzenie: „góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem…”

– I właśnie to nastąpiło – wypowiadając te słowa, po raz pierwszy wydobyła z siebie nieśmiały uśmiech.

– Widocznie tak miało być.

– Raczej, Piotrze, tak było nam pisane, chciałeś powiedzieć.

Spojrzenia ich ponownie się odszukały, odżyły wspomnienia przypadkowych spotkań, dawno zapisane na kartach ich pamięci.

– Gdzie teraz mieszkasz? Nie dziw się, że pytam, ale widzę, że jesteś mężatką.

– Wyjdźmy już z tego sklepu – zaproponowała. – Kupiłeś wszystko, co chciałeś? – spojrzała na jego pusty wózek, którego rączkę mocno ściskał.

– Mam już wszystko – zdjął z półki paczkę kawy Jacobs i poszli w kierunku kasy.

Mimo że upływający czas nie oszczędza nikogo, niejedna młoda dziewczyna chciałaby mieć tak zgrabną figurę jak Anna.

Lipcowe słońce zachodziło już za osiedlowe budynki. Zapowiadał się ciepły i parny wieczór. Na pobliskim placu zabaw bawiły się jeszcze dzieci, ludzie spacerowali. Szli koło siebie wolnym krokiem, niosąc zakupy. Milczeli. Po raz kolejny w swym życiu przeżywali spotkanie, tym razem po wielu latach rozłąki.

– Palisz jeszcze? – spytała po długim milczeniu.

– Palę, Aniu, palę i to bardzo dużo, a ty? – przełożył reklamówkę do drugiej ręki.

Wyciągnęła z torebki paczkę cristali i spojrzała na nią.

– Palę, choć wiem, że źle robię.

– Gdzie teraz mieszkasz? – ponowił wcześniej zadane pytanie.

– Tam, gdzie mieszkałam. Pod tym względem nic się nie zmieniło, wszystko pozostało tak, jak w czasach, kiedy tu byłeś.

– Opowiedz mi coś o sobie – patrząc na nią, dostrzegł na jej twarzy jakieś niezrozumiałe zakłopotanie, które za wszelką cenę starała się ukryć. Zaciągnęła się mocno dymem i odwróciła głowę.

– Nie mam, Piotrze, za bardzo czym się chwalić. Czasy, w których obecnie przyszło nam żyć, są wyjątkowo trudne, ale nie mogę narzekać. Dzieci dbają o mnie, ja bardzo często im pomagam. Chodzę na spacery z wnukami. Często w soboty i niedziele zastępuję im rodziców i czas ucieka. Opowiedz lepiej coś o sobie. Niewiele wiem o twoim obecnym kraju, nawet nie pamiętam, jak ma na imię twoja żona. Ile lat już mieszkasz w Australii?

– Długo, Aniu. W kwietniu minęło już dwadzieścia siedem, ale podobnie jak ty, nie mogę narzekać. Owszem, zdarzały się – jak w każdym życiu – upadki, później wzloty, ale wszystkie z upływem czasu zatarły się w pamięci.

– Może nie chce się ich pamiętać – sprostowała jego wypowiedź, patrząc mu prosto w oczy.

– Może masz rację, lecz nie czas ani pora, by to analizować. Wiesz co, spotkajmy się jutro. Zapraszam cię na kawę z olbrzymim kawałkiem tortu, jak za dawnych pięknych lat.

Wpatrywał się w jej smukłą twarz, modląc się, by przyjęła zaproszenie. Nie umiał zrozumieć, dlaczego tak nagle zaczęło mu na tym zależeć. Otworzyła torebkę, wyciągnęła z niej wizytówkę i wsadziła mu w kieszeń marynarki. Kiedy się żegnali, odchodząc każde w swoją stronę, nadchodził już zmierzch.

– Zadzwoń jutro – usłyszał na pożegnanie. Nie odpowiedział słowem. Odchodził dziwnie szczęśliwy, mając przed sobą mrok nastającego wieczoru.

****

„Co się ze mną dzieje?”, pomyślał Piotr Balicki, wycierając spoconą twarz. „Co mają znaczyć te nerwy, ten mój nastrój? Czyżby spowodowała to Anna? Nie, to niemożliwe, by po trzydziestu latach mogły powrócić uczucia, jakimi darzyliśmy się, będąc jeszcze dziećmi. Absurd, o czym ja w ogóle myślę” – zganił siebie. Sięgnął do kieszeni po niedawno kupioną paczkę marlboro i wyciągnął z niej papierosa. Powoli się rozluźniał.

Późny wieczór krył w sobie niepowtarzalny urok, wymowny czar, który przez długich dwadzieścia siedem lat gościł jedynie w jego pamięci. Patrząc na wszystko, co go otaczało, cieszył się, że pamięć nie zawiodła. Potwierdziły to oczy, które teraz widziały wszystko, co było mu tak drogie i za czym tak bardzo tęsknił. Marzył, by ponownie zobaczyć, choćby na moment, te ogromne kwitnące lipy, wdychać ich duszny i słodkawy aromat. Śniły mu się po nocach zwykłe ulice jego miasta, chodził nimi we śnie, spotykał na nich dawnych znajomych, przyjaciół. Patrzył na nie teraz chciwie, wplatając w te obrazy wspomnienia z czasów młodości i szczęśliwego czasu spędzonego tu z Anną. Upajając się ich widokiem, stracił poczucie czasu i rzeczywistości, błądząc po zakątkach miasta, które dawno straciły dla niego walor codzienności.

„Jak dobrze, że mam tu zostać”, pomyślał, siadając na jednej z ławek. Patrzył z zachwytem na uliczne latarnie, które rzucały skąpe stróżki światła poprzez gęste konary starych lip. Szeroka ulica biegła w dół łagodnym spadem. Dopiero na horyzoncie, wtopiona w zieleń wysokich rozłożystych drzew ginęła, zlewając się z ciemnościami nadchodzącej nocy.

„I ja opuściłem to miasto”, z niedowierzaniem pokręcił głową. Dopiero teraz, po tylu latach, uświadomił sobie, że to największy błąd jego życia. Był przekonany, że inaczej by się potoczyło, gdyby tu został, gdyby tu mieszkał. Nagły impuls ciekawości poderwał go z miejsca. Wstał, zapragnął iść tymi ulicami, odświeżyć wspomnienia, jakie lawinowo wypływały z jego pamięci. Wielokrotnie łapał się na tym, że zapomniał jakiś ważny szczegół, łącznik, który niepostrzeżenie wymknął mu się z księgi wspomnień, zostawiając po sobie puste miejsce. Wybaczał sobie, zwalając winę na bezlitośnie upływający czas, który zacierał chwile jego najszczęśliwszych lat. Odruchowo skierował się pod rodzinny dom, gdzie spędził najszczęśliwsze lata, gdzie rozpoczęła się jego największa, młodzieńcza miłość. Miał dziwne uczucie, jakby szedł w towarzystwie Anny, jakby była przy nim, jak za dawnych lat. Bocznymi drogami, przez ciemne podwórza doszedł na niewielkie wzgórze, z którego wyraźnie widział na tle bezchmurnego nieba wysokie topole. Parę minut później stanął pod giętkimi drzewami, które znały niejedną tajemnicę jego młodości. W oknach dawnego mieszkania paliło się światło. Było jakieś obce, zimne w porównaniu z tym, które pamiętał. Spojrzał w okna Anny, przez zasłonę przebijała skąpa poświata.

„Zadzwonię do niej jutro”, pomyślał. Dzielnica układała się do snu, malał uliczny ruch, tylko sporadycznie przejeżdżające ulicą samochody przerywały nastającą ciszę. Czuł się zmęczony. Idąc wolnym krokiem, skierował się w stronę domu, gdzie mieszkała jego macocha.

****

Po szybach spływał wąskimi strużkami deszcz. W świetle palącej się nocnej lampy był ledwo widoczny. Anna, siedząc w fotelu, kończyła podliczanie miesięcznego zestawienia pobranych z magazynu narzędzi, kiedy usłyszała telefon. „Nie spóźnił się”, pomyślała, patrząc na zegarek. Do godziny dwudziestej drugiej brakowało zaledwie dwóch minut. Jak co wieczór zaczęła odliczać ilość tajemniczych sygnałów, jakie otrzymywała od roku. „Mało dzisiaj ich było” – zdziwiła się. Wyciągnęła z torebki notes i wpisała cyfrę dwa w odpowiednią rubrykę z datą 14 lipca. „Ciekawe, czy kiedykolwiek dowiem się, kto co wieczór zadaje sobie tyle trudu, by dzwonić do mnie, a także co oznaczają te sygnały.”

– Aniu, śpisz już? – usłyszała za drzwiami głos ojca. Przekręcając w zamku klucz, otworzyła drzwi.

– Nie, nie śpię. Mam na jutro jeszcze trochę pracy, tatku. Potrzebujesz czegoś?

– Nie, niczego mi nie trzeba. Chciałem ci tylko przypomnieć, byś się na noc zamknęła. Myślę, że Zdzichu wróci dzisiaj do domu pijany.

– Zamknę, na pewno zamknę drzwi.

Odprowadzając ojca do łóżka, ułożyła mu poduszki, tak jak lubił i zgasiła światło.

– Dobranoc, tato, śpij dobrze.

Wracając do swojego pokoju, przekręciła w zamku klucz, a dodatkowo przysunęła ciężki fotel tuż pod drzwi. Zmęczenie dawało o sobie znać. Zgasiła światło i podeszła do uchylonego okna. Świeże, chłodnawe powietrze wpadało do pokoju. Spojrzała na bezchmurne niebo, które oświetlał księżyc. „Jutro znowu będzie upalny dzień”, pomyślała, idąc do łóżka. Spotkanie w sklepie Piotra i jego dziwne, wręcz nienaturalne zachowanie dawało jej wiele do myślenia. „Tyle lat już minęło, od kiedy się rozstaliśmy, a w moim sercu… Nie, to niemożliwe, każde z nas ma swoje życie i nie mam nawet prawa myśleć o nim”, skarciła siebie. Jej powieki stawały się coraz cięższe, zasnęła.

****

Szalejąca nad ranem burza przyniosła zmianę pogody i ochłodzenie. Ciepły szlafrok, jaki Piotr miał na sobie, nie ogrzewał dostatecznie. Padający z krótkimi przerwami deszcz wywoływał senność i znużenie. Dochodziła siódma. Życie nabierało normalnego, codziennego tempa. „To ma być lato?”, pomyślał, patrząc na zapłakane szyby, przez które prześwitywała szarość poranka.

Włączył radio. Oczekiwana prognoza pogody nie poprawiła posępnego nastroju. Zapowiedziane opady zniechęcały przez najbliższe parę dni do planowania jakichkolwiek spacerów czy wycieczek. „Chłodno i mokro” – usłyszał na koniec smutną konkluzję. „To ma być środek lata?”, pomyślał ponownie, wracając w myślach do australijskiej zimy w mieście, w którym przyszło mu żyć. „Mogę się założyć, że dzisiaj w Perth będzie znacznie cieplej niż tutaj”, pomyślał. Dziwny ból głowy, jaki dokuczał mu od chwili przebudzenia, sprawiał, że nie mógł zebrać myśli. Mimo wszystko zdecydował, że wykorzysta wolny czas na przeczytanie wszystkich gazet i czasopism, jakie wczoraj kupił. Dobre chęci nie wystarczyły. Każda czynność, którą chciał wykonać, denerwowała go. Odłożył na stolik „Przekrój”, decydując się błyskawicznie na daleki spacer, by dotlenić mózg, opanować niezrozumiałą nerwowość i podniecenie, jakie nie opuszczały go od wczorajszego wieczoru. Dopił łapczywie zimną kawę, zapalił papierosa i wyszedł.

Było parę minut po czternastej, kiedy mokry i zabłocony dotarł do miejsca, gdzie wieczorem siedział na ławce. Spojrzał ponownie na zegarek, wchodząc do budki telefonicznej. Wybierając numer telefonu Anny, spojrzał z uwagą na zesztywniałe z przenikliwego zimna palce.

– Moje najwyższe uszanowanie dla człowieka pracy, dzień dobry, Aniu. Zapewne poznajesz mój głos – mówi Piotr. – Chciałbym zapytać, czy dysponujesz czasem, by dzisiaj zjeść ze mną obiad.

– Wydaje mi się, Piotrze, że masz szampański humor. Musisz być bardzo zadowolony z tej pogody. Skąd dzwonisz? – ciepły głos rozgrzewał jego zmarznięte ciało.

– Jestem w tej chwili koło hotelu Piast, wracam właśnie z długiego, leśnego spaceru – spojrzał na ubranie, z którego kapała woda. – Dlaczego pytasz? – skostniała dłoń, w której trzymał słuchawkę, lekko pobolewała.

– Dziwię się, że w tę pogodę chciało ci się w ogóle wychodzić z domu. Widzę, że musisz być przyzwyczajony do takiej aury. Sam mówiłeś, że ponad siedemnaście lat żyłeś w tropikach.

– Zgadza się, ale nie myl pojęć. Dzisiejsza pogoda może pasuje do lata, ale we wschodniej Syberii. Mogę cię zapewnić, że nie ma nic wspólnego z tropikami, o których mówisz. Pozwól, że wyjaśnię ci to osobiście. Będę na ciebie czekał w restauracji Piast, powiedzmy o szesnastej, zgoda?

– Dobrze, ale na pewno się spóźnię, Piotrze, o szesnastej właśnie kończę pracę.

– Nic nie szkodzi, będę cierpliwie czekał w holu. Myślę, Anno, że spędzimy bardzo miłe popołudnie. Do zobaczenia.

Odkładając słuchawkę, doszedł do wniosku, że pomimo zimna jest nadzwyczaj szczęśliwy.

****

W restauracji panował przyjemny, nastrojowy mrok. Przy zajętych stolikach migotały wesoło płomyki palących się świec. Wchodząc, wybrali stolik w samym rogu, skąd mieli doskonały widok na salę oraz okno, przez które mogli podpatrywać szarą rzeczywistość letniego popołudnia.

– Czego się napijesz? – spojrzał na nią, stwierdzając, że dzisiaj jest jeszcze atrakcyjniejsza niż wczoraj, kiedy widział ją w blasku słońca. – Mogę ci zaproponować na rozgrzewkę gorącą herbatę, nawet z rumem – dodał po chwili.

– Nadal jesteś taki opiekuńczy. Widzę, że nic się nie zmieniłeś.

– W stosunku do niektórych osób się nie zmieniłem i zapewne nigdy nie zmienię.

Podsunął płomień zapalniczki do świeczki, która zapalając się, częściowo rozjaśniła panujący mrok.

– Myślę, Anno, że powinniśmy najpierw coś zjeść, zanim zaczniemy celebrować nasze spotkanie. Musisz być bardzo głodna po pracy.

– Pozwól, że najpierw napiję się herbaty, którą proponowałeś.

Blask świecy rzucał snop światła na jej twarz, podkreślając świeżą opaleniznę. Wydawała mu się z każdą chwilą coraz bardziej pociągająca.

– Ależ oczywiście, później zjemy obiad i obiecany tort. Co ty na to?

– Brzmi obiecująco.

– Nie obrazisz się, Anno, jeśli coś powiem? – spojrzał czujnie w jej oczy, dostrzegając w nich ukryty strach.

– Nie należę do kobiet, które szybko się obrażają – wyciągnęła z torebki paczkę napoczętych cristali i wydobyła z niej papierosa. – Co chciałeś mi powiedzieć?

– Nie mogę, Anno, w to uwierzyć, że jesteś dorosła, że jesteś mężatką, masz dzieci. W mojej pamięci jesteś i chyba na zawsze pozostaniesz małą, piegowatą Anią, z która przeżyłem tyle radosnych i szczęśliwych chwil. Tego się nie zapomina, moja droga.

– I o to miałam się obrazić? Jesteś przesadnie delikatny. Coraz częściej muszę odcedzać z twoich słów wyszukaną grzeczność, jaką mnie karmisz. Wyobraź sobie, że ostatniej nocy nie mogłam zasnąć. Zrobiłam sobie noc wspomnień z czasów, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi. Patrząc teraz na ciebie i słuchając tego, co mówisz, dochodzę do wniosku, że pozostałeś taki, jakim cię zapamiętałam z tamtych lat. Cieszę się bardzo, że przynajmniej w twojej pamięci pozostałam dawną Anią.

– Dziwne, ale