Syreny z Cat Island
- Wydawca:
- Wydawnictwo e-bookowo
- Kategoria:
- Fantastyka i sci-fi
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-929666-8-5
- Rok wydania:
- 2004
- Słowa kluczowe:
- athenais
- bahamach
- island
- lutym
- odkrywa
- ogonem
- orfeusz
- pracę
- syreny
- wątek
- wieków
- zafascynowany
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Syreny z Cat Island”
Edward Guziakiewicz przenosi mityczne syreny z wysp Morza Egejskiego na drugą półkulę, na Karaiby, wplatając w swą opowieść o wabiących śpiewem pięknych kobietach z rybim ogonem wątek fantastyczno-naukowy. Pisarz rozpoczął pracę nad tym utworem SF późną jesienią 2009 roku, a ukończył go w lutym 2010 roku.
Akcja toczy się współcześnie na Cat Island na Bahamach, a następnie w Miami na Florydzie. Zafascynowany od dziecka mitem o syrenach Patrick odkrywa, że te tajemnicze istoty naprawdę istnieją. Co więcej, zakochuje się w jednej z nich. Niczym mityczny Orfeusz dociera za swoją ukochaną do zaklętego kręgu, którym władają kosmici. Dochodzi do zdumiewającego wniosku, że zagadkowi obcy od wieków monitorują życie na Ziemi.
Czy uda mu się sprowadzić do Miami piękną syrenę o imieniu Athenais?
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edward Guziakiewicz
Edward GuziakiewiczSyreny z Cat Islandmikropowieść SF
Copyright © 2015 Edward Guziakiewicz
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
ISBN 978-83-64865-17-6 (EPUB)
Obraz na okładce licencjonowany przezDepositphotos.com/Drukarnia Chroma
Tytułem wprowadzenia
Edward Guziakiewicz przenosi mityczne syreny z wysp Morza Egejskiego na drugą półkulę, na Karaiby, wplatając w swą opowieść o wabiących śpiewem pięknych kobietach z rybim ogonem wątek fantastyczno-naukowy. Pisarz rozpoczął pracę nad tym utworem SF późną jesienią 2009 roku, a ukończył go w lutym 2010 roku. Mieści się on w obejmującym wcześniej sześć mikropowieści zbiorze „Przyloty na Ziemię” jako najnowsza siódma z kolei pozycja z proponowanego tam cyklu.
Akcja toczy się współcześnie na Cat Island na Bahamach, a następnie w Miami na Florydzie. Zafascynowany od dziecka mitem o syrenach Patrick odkrywa, że te tajemnicze istoty naprawdę istnieją. Co więcej, zakochuje się w jednej z nich. Niczym mityczny Orfeusz dociera za swoją ukochaną do zaklętego kręgu, którym władają kosmici. Dochodzi do zdumiewającego wniosku, że zagadkowi obcy od wieków monitorują życie na Ziemi. Czy uda mu się sprowadzić do Miami piękną syrenę o imieniu Athenais?
Rozdział pierwszy
Ludzie widywali syreny od niepamiętnych czasów. Według starożytnych podań te pół-kobiety, pół-ryby zamieszkiwały małe wyspy na Morzu Śródziemnym, a tam urzekającym śpiewem wabiły żeglarzy i zabijały ich z zimną krwią. Natknął się na nie ponoć Odyseusz, król Itaki, biorący udział w wojnie trojańskiej. Orfeusz miał uratować argonautów, zagłuszając śpiew nimf własną pieśnią i grą na lirze. Jednak w dwudziestym wieku opowieści o nich mało kto traktował poważnie. Tym bardziej mało kto łączył te mityczne stwory z przybyszami z dalekich stron kosmosu. A może po prostu syreny zeszły ludziom z oczu i dlatego ich nie szukano?
Patrick szczycił się, że ma umysł ścisły, nigdy nie był zwolennikiem poglądów Ericha von Dänikena i nie przesadzał z wiarą w mity, tym niemniej wiedział swoje. Był zdania, że nie należy lekceważyć z pozoru wątpliwych i kruchych dowodów w imię naiwnego hołdu dla obiektywizmu nauki. Skąd zaś dowiedział się o tej wyspie? Któregoś popołudnia usłyszał o niej od znajomego. Zauważył go i przysiadł się do jego stolika w porze lunchu. Kolega akurat wrócił z Karaibów i szukał kogoś, z kim mógłby podzielić się wrażeniami. Zrelacjonował mu opowieść starego rybaka, który za kilka puszek piwa sprzeniewierzał się tubylczej społeczności i zdradzał jej sekrety.
Syreny ponoć wychodziły z wody, kiedy zbliżał się ich czas. Tylko przy pełni księżyca. I szukały faceta. A piękne były! Takie, że dech zapiera!
Patrick blado się uśmiechał i przytakiwał mu z udawaną obojętnością. Nie chciał, by znajomy się domyślił, że ma obsesję na punkcie syren. Przed nikim nie zdradzał się ze swą pasją. Gdyby znudzony kumpel wdepnął do jego mieszkania, odkryłby ze zdumieniem, że zebrał mnóstwo gadżetów, które się z nimi wiązały, książek, wycinków prasowych, zdjęć, plakatów i filmów wideo. Miał lekkiego świra na punkcie tych tajemniczych istot, a interesował się nimi od dziecka.
Czy więc mógł postąpić inaczej w obliczu takich rewelacji? Pomimo tego, że obłożono go pracą, niezwłocznie wziął urlop i poleciał z Miami do Nassau, stolicy Bahamów. Tam przesiadł się na lot do Arthur’s Town, by znaleźć się na Cat Island. Akurat zbliżała się pełnia księżyca. Wiatr szeleścił tu w liściach palm, fascynowały rafy koralowe, a tropikalna roślinność obiecywała udany wypoczynek.
Siedziała w kącie sali, odziana w trochę na nią za luźną żółtą bluzę i wypłowiałe bawełniane spodnie, ściągnięte parcianym paskiem. Była dziwnie smutna i zagubiona, jakby mimo słońca i plaży znalazła się w otoczeniu, które jej nie cieszyło. Starała się nie tracić wzrokowego kontaktu z morzem i kiedy ktoś przymykał barowe drzwi, natychmiast się podnosiła, by znowu je otworzyć. Twarz miała miłą i ujmującą, bez śladu makijażu, jednak jej blond włosy dawno nie widziały grzebienia. Stało przed nią piwo, którego nawet nie tknęła. Nie wyglądała na więcej niż na dziewiętnaście lat.
Patrick lenił się już tutaj dwa dni, włócząc się po plaży i zaglądając w różne kąty. Intuicja mu podpowiedziała, że trafił bez pudła. Milutkiej dziewczyny na pewno nie było tu wcześniej i bez wahania zbliżył się do jej stolika.
— Hej! — życzliwie rzucił na powitanie, licząc, że zmysłowa nimfa go nie spławi.
Podniosła na niego niepewne spojrzenie i pytająco zajrzała mu w twarz. Pojawił się w jej oczach charakterystyczny błysk, zdradzający, że nagabujący ją facet odpowiada jej gustom. Skinęła przyzwalająco głową. Przysiadł się i zaczął do niej nawijać, ale szybko się zorientował, że podrywana laska nie zna angielskiego. W lot się połapał, że dogadać się z nią może tylko na migi.
Przytakiwała, widząc, jak próbuje jej rękami wytłumaczyć, że na wyspach bahamskich jest jak w raju. Spojrzenie młódki było inteligentne, jednak bardziej od gestów, które Patrick wykonywał, zajmował ją owłosiony tors chłopaka. Pożądliwie wpijała się wzrokiem w dobrze umięśnione odsłonięte ramiona i chyba zauważyła to nawet barmanka, bo krzykliwie przywołała go do siebie.
Wyjął portfel, sądząc, że powinien zapłacić i w jego palcach pojawił się banknot dwudziestodolarowy.
Mulatka pokręciła przecząco głową, bo nie o to jej chodziło.
— Stary Syrenus już nie żyje, on przyjmował te wychodzące z morza — z dojmującą szczerością rzekła, nie przejmując się, że blondyneczka może ją usłyszeć. — Jeśli chcesz się nią zająć, weź ją do jego chaty. To na wzgórzu, na lewo od ścieżki — pokazała ręką nieokreślony kierunek.
— Syrenus? — zdziwił się.
— Tak go nazywano — rzuciła i nagle umilkła. Spuściła głowę, wracając do butelek i szklanek. Pojął, że niczego więcej się nie dowie. Zostawił na ladzie banknot i wrócił do swojej panny, nie czekając na resztę.
Ciepło wyciągnął do niej dłoń.
— Chodź! — mruknął zachęcająco. — Poszukamy tej chaty!
Posłusznie się podniosła i dała się pociągnąć. Wijąca się droga była obsadzona z obu stron wysokimi palmami. Nie przeszedł z dziewczyną nawet stu metrów, gdy zauważył drewnianą siedzibę. Witała ich syrena, nieudolnie wyryta na wbitym w ziemię prymitywnym drogowskazie.
Chatyna Syrenusa wspierała się o nierówną skalną ścianę z widocznym z jednej strony niskim wejściem do budzącej niepokój ciemnej pieczary. Z drugiej strony stały na jej straży resztki rozsypującego się muru. Miała okna z brudnymi szybkami i wiszące na skórzanych zawiasach przekrzywione drzwi. Dalej znaczyły się między drzewami porośnięte dziką roślinnością ślady dawnej wioski, zamieszkałej przed przeszło stuleciem przez czarnych niewolników, zmuszanych do katorżniczej pracy na plantacjach bawełny.
— No to jesteśmy na miejscu! — mruknął z niejaką ulgą.
Chciał nieznajomą przepuścić przodem, ale młódka trzymała się jego pleców, więc zajrzał tam pierwszy, pochylając głowę. Na lewo była kuchnia, na prawo pokój mieszkalny, w którym rzucał się w oczy duży tapczan nakryty kapą. Przywitał ich względny porządek, co zdziwiło Patricka. Spodziewał się bowiem chlewu, pozostawionego przez mającego w nosie sprzątanie tubylca.
Objął ją i zachęcająco wskazał posłanie, ale dziewczyna wywinęła się i pokręciła przecząco głową, co go na moment zbiło z tropu. Ze śmiertelnie poważną miną wyrysowała mu przed oczyma okrąg, następnie pokazując palcem niebo, więc domyślił się, że z amorami muszą zaczekać, aż wzejdzie księżyc. Potem niby automat grzecznie stanęła pod ścianą. Pojął, że jest gotowa warować tak do zmroku.
Cóż było robić? Pomyślał, że się rozejrzy. Szuflady komody były prawie puste. W trzeciej lub czwartej natrafił jednak na coś interesującego. Znalazł się w jego rękach oprawiony w ramkę dyplom absolwenta Harwardu. Szybka była pęknięta. Strzepnął kurz i przyjrzał się nazwisku. Nic mu nie mówiło. Zaraz jednak w nagłym przebłysku uzmysłowił sobie, że zetknął się kiedyś z artykułem na temat syren, zamieszczonym w sieci przez tak podpisującego się fizyka. Co tu jednak robił ten urzędowy dokument?
Chciało mu się pić. W kuchni znalazł kanister z wodą mineralną. Nalał jej sobie do kubka. Blondynka poszła tam za nim. Nie opuszczała go ani na krok. Wcześniej zależało jej na wzrokowym kontakcie z morzem, teraz zaś starała się nie stracić z oczu poznanego chłopaka. Podał jej drugi kubek.
Wypiła duszkiem. Woda była jeszcze świeża i chłodna, więc wydedukował, że kanister musiał ktoś tu przytargać niedawno, może tuż po południu, a może trochę później.