Strona główna » Języki obce » Szczęśliwa po swojemu

Szczęśliwa po swojemu

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64820-00-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Szczęśliwa po swojemu

Wydawało Wam się, że wszystkie historie miłosne są takie same? Że gorące romanse przytrafiają się tylko młodym, pięknym ludziom, którzy nie mają nic do stracenia? Łucja, jej Chłopak, grono znajomych i przyjaciół są ludźmi po trzydziestce, którzy zakończyli swoje poprzednie związki, by być razem i sądzili, że najtrudniejsze mają już za sobą. Ale nowe wspólne życie niekoniecznie jest usłane różami... Bohaterowie niezrażeni problemami szukają jasnych stron wspólnego życia w małym miasteczku, pracują i odpoczywają, cieszą się i płaczą, kłócą się i kochają. Przeżywają bolesne rozczarowania i  podejmują decyzję zgodnie z własnym sumieniem i czasem na przekór innym. Nie jest to tradycyjna historia miłości w stylu: pokochali się, a potem żyli długo i szczęśliwie. Jest to opowieść o ludziach, których połączyło wielkie uczucie, a potem z dala od blasku fleszy walczą o swój związek, o bycie sobą i szczęście, pełna zwrotów akcji i zwykłych bohaterów, z których każdy jest wyjątkowy.

Inga Plater

Jestem z wykształcenia filologiem germańskim. Po obronie pracy magisterskiej  z literatury austriackiej pracowałam jako nauczyciel języka niemieckiego w Liceum Plastycznym w Poznaniu. Po 8 latach spędzonych w stolicy Wielkopolski postanowiłam pójść za głosem serca i wrócić w moje rodzinne strony w okolice Trójmiasta. Tutaj, poznając smaki życia, byłam nianią, korepetytorką, kierownikiem w niewielkiej firmie produkcyjnej, spedytorem międzynarodowym i nie powiedziałam w tej materii ostatniego słowa...

Jestem mistrzynią mojego miasteczka w pływaniu, opowiadanie Jaja pancernika, którego jestem autorką, zdobyło nagrodę specjalną w konkursie literackim z okazji Dnia Konia. W wolnym czasie szyję zabawki z filcu i ozdabiam przedmioty techniką decoupage.

 

Posiadam patent żeglarza, nie posiadam patentu na szczęście, ale nie poddaję się i szukam dalej. Szczęśliwa po swojemu to po Antyrozwodniku moja druga powieść z gatunku literatury kobiecej.

Polecane książki

Jeśli można dotrzeć lądem z Polski do Malezji, to właściwie dlaczego by tego nie zrobić? Jeśli człowiek spotkany w drodze zachowuje się dziwnie, to dlaczego by nie spróbować go zrozumieć? Jesli oferuje gościnę, to dlaczego by z niej nie skorzystać? Jeśli można wyruszyć na pustynię, aby w samotności ...
Odwołanie do Krajowej Izby Odwoławczej to często ostatnia szansa podważenia decyzji zamawiającego i zdobycia intratnego zamówienia. Dlatego wykonawcy są często bardzo zdeterminowani, aby zarzucić organizatorowi postępowania błąd w ocenie oferty konkurenta i tym samym wyeliminować go z przetargu. Por...
Metody logiki. Dedukcja to pierwsza publikacja z planowanego cyklu poświęconego najważniejszym metodom i technikom wypracowanym na gruncie nowoczesnej logiki formalnej. W dostępnych monografiach i podręcznikach z zakresu logiki zazwyczaj więcej uwagi poświęcano prezentacji materiału teoretycznego. a...
Czarująca książka: niezwykła, przenikliwa i pełna optymizmu. Oprah.com Niezwykła opowieść o tym, co dzieje się, gdy spełniają się dobre chęci. „Good Housekeeping” Tom Putnam dzieli życie między podrzędną uczelnię w Charlottesville, gdzie wykłada literaturę angielską, oraz dom, w którym mieszka z...
Niebieski autobus, głośna powieść Barbary Kosmowskiej o dojrzewaniu na prowincji w czasach PRL-u i tęsknocie do wielkiego świata. Miśka Pietkiewicz dorasta w epoce kanek na mleko i chronicznych braków w zaopatrzeniu. Jej rodzinę trudno określić mianem pospolitej. Największą dumą taty jest mocna głow...
A co, jeśli spojrzałbyś na swoje życie inaczej niż zwykle? A co, jeśli zadałbyś sam sobie kilka pomocnych pytań? Trzymasz w ręku książkę pełną takich pytań. Czy odważysz się je zadać?Pytania mają na celu zachęcić czytelnika do spojrzenia na swoje życie z innej strony. Znalezienie odpowiedzi nie jest...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Inga Plater

I N G A  P L A T E RS Z C Z Ę Ś L I W A
po swojemu

Inga PlaterSzczęśliwa po swojemu

Konkurs literacki UWOLNIJ SWOJĄ TWÓRCZOŚĆ Z SZUFLAY! I NAGRODA

© Copyright by Inga Plater

© Copyright by haveanicEbook.pl

ISBN 978-83-64820-00-7

Redakcja

Katarzyna Kłoś

Korekta

Liliana Skolimowska

Projekt okładki

haveanicEbook.pl

Zdjęcie na okładce

Anna Toruńska

Skład i łamanie

Katarzyna Kłoś

Wydawca

Wydawnictwo Internetowe haveanicEbook.pl

www.haveanicebook.pl

kontakt@haveanicebook.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2014

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com

haveanicEbook.pl

Szczęśliwa po swojemu – Inga Plater

Rozdział pierwszy o zasadach survivalu w związku kobiety z przeszłością i mężczyzny po przejściach

Na początku książki kilka słów o mnie, bo chyba powinnam się przedstawić. Nie mam dużego doświadczenia w byciu bohaterką, zwłaszcza książki. Gdyby jednak jakaś książka o mnie już istniała, byłaby to powieść fantastyczno-naukowa o zacięciu społeczno-obyczajowym. Jej wątkiem przewodnim byłby rozpad mojego małżeństwa, powstanie z popiołów, gorący romans oraz zajście w ciążę ku zaskoczeniu wszystkich czytelników oraz bohaterki książki. Dlatego jestem przekonana, że chociaż powieść o mnie tworzy się dopiero teraz, to w umysłach znajomych mężczyzn powstało na mój temat sporo opowiadań o zabawieniu erotycznym, a w umysłach znajomych kobiet z kolei – epopei narodowo-wyzwoleńczych, których tematyka skupiała się wokół wyzwolenia się jednostki (płeć: kobieta) spod tyranii społecznej. Jestem również pewna, że już wkrótce stanę się obiektem gender studies, czekałam właściwie tylko na odkrycie. Z wrodzoną pokorą dopuszczam jednak fakt, że ktoś z czytelników może mnie jeszcze nie znać. Zacznę więc od krótkiej, ale bogatej w treść autoprezentacji.

Jestem kobietą. Na dodatek płodną, mimo podeszłego wieku lat 34 oraz posiadania potomstwa w wieku szkolno-przedszkolnym. Ponieważ jestem jednocześnie na bakier z biologią człowieka (biologię bezkręgowców mam za to w małym paluszku), wydawało mi się, że moce produkcyjne moich jajników nie są niewyczerpane. W związku z tym rozpoczynając mój aktualny związek w atmosferze skandalu podeszłam do tematu antykoncepcji dość beztrosko. Stan potomstwa powiększył się zatem o jedną sztukę, a ja poczułam się jak królik, mysz lub inne stworzenie, które ewolucyjnie straciło kontrolę nad własną płodnością. Drugim wyznacznikiem mojego wydania kobiecości obok nieposkromionej płodności jest kiepska garderoba. Powyższy fakt ustaliłam w zeszłym tygodniu, który spędziłam z moją koleżanką z lat studenckich przebywającą obecnie w Genewie wraz z córeczką i przyszłym byłym mężem. Ivona jest obiektywnie piękną kobietą, subiektywnie jest jedyną kobietą, z którą mogłabym pójść do łóżka w celach innych niż zjedzenie chipsów o smaku zielonej cebulki popijanych piwem o smaku zielonego chmielu. Jest idealnie piękną blondynką, nosi jeansy i t-shirty i wygląda w nich tak, że ani Angelina Jolie, ani Marlin Monroe, ani tym bardziej Natalia Siwiec nie miałyby przy niej żadnych szans. Nie wspominając już o mnie, od lat wybierającej w lumpeksach szerokie tuniki z motywami roślinnymi oraz workowate spodnie w odcieniach szaro-burych. Może właśnie te tuniki, skrywające moją talię i dodające kilogramów tak przyciągają do mnie ciąże i inne nieszczęścia? Nie wiem. Jednak po odwiedzinach Ivony dojrzałam do zmian. Oryginalność oryginalnością, ale cholera jasna, ja też chcę być piękna i seksi.

Postanowiłam zatem skopiować styl ubierania mojej przyjaciółki z nadzieją, że nie będzie mi miała tego za złe i że efekt będzie choć w połowie tak dobry jak w jej przypadku. Coś też trzeba by było zrobić z moimi zainteresowaniami. Ivona jest genetykiem i biotechnologiem. Inne moje przyjaciółki wykonują ciekawe zawody, posiadają nietuzinkowe pasje, wszyscy podróżują do Indii albo Mongolii, wyznają filozofię zen oraz ćwiczą hathajogę. Ja ćwiczę noszenie mojego najmłodszego dziecka w pozycji horyzontalnej odwrotnej, interesuję się przepisami na ciasta w popularnej prasie kobiecej, a w wolnym czasie przerabiam z moją córką książkę 365 Supereksperymentów. Dziecko wygrało książkę w jakimś konkursie i od tego czasu katuje mnie swoją ciekawością świata uwarunkowaną przez jej autorów. Najpierw zrobiłam z nią wszystkie eksperymenty, w których pojawiały się jajka i ziemniaki. Dzięki temu wiem, że ziemniak może niezależnie wypuścić albo korzenie, albo liście, skorupka jajka mięknie pod wpływem octu, w wodzie z cukrem i solą jajko pływa, a w wodzie z mąką tonie. Następny etap stanowiły eksperymenty, gdzie przy użyciu balonika, drożdży i butelki po coli buduje się rakietę kosmiczną. Jestem pewna, że po przerobieniu całej książki będę umiała zbudować bombę z torebki foliowej i proszku do pieczenia, zainteresuje się mną Al-Kaida, Mosad i wywiad ukraiński, a moje dziecko zostanie pierwszym nastoletnim superagentem w historii.

Tyle, jeżeli chodzi o moje zainteresowania. Jest też coś, co mogłabym nazwać antyzainteresowaniem, a co dopada prędzej czy później większość znanych mi par, mianowicie – seks. Skoro padło już to hasło i skoro zamierzam się na ten temat wypowiadać, oznacza to tylko jedno: mamy kryzys. Słowo seks, i to niestety najczęściej tylko słowo, przewijało się przez nasze życie u schyłku drugiego wspólnego lata niczym piosenki Vondy Sheppard w AllyMcBeal. Miałam lat 34, więc znajdowałam się na szczycie moich możliwości seksualnych. Szczyt składał się teoretycznie z dwóch składników: już i jeszcze. Naukowo rzecz ujmując, powinnam już posiadać właściwy warsztat oraz zaplecze techniczne, oraz jeszcze niepohamowaną ochotę na seks. Tak przynajmniej twierdziły moje trzydziestoletnie koleżanki, kiedy ja miałam lat 20 i mnóstwo kompleksów na temat seksu, a one właśnie się rozwodziły albo były świeżo rozwiedzione. Do dziś doprawdy nie wiem, jak udawało im się realizować postulaty wspaniałego seksu po trzydziestce. Z kim uprawiały ten seks? Na kogo miały niepohamowaną ochotę? Z kim ćwiczyły ten swój warsztat? Jeżeli ich sytuację lekko się zmodyfikuje, dodając trójkę dzieci, w tym jedno niemowlę, i nowy związek, którego męski składnik jest ostro sfokusowany na ostrym seksie – z pozycji rozwiedzionej trzydziestolatki sprawa wyglądała dramatycznie, o ile nie tragicznie. Uwzględniając moją dość oryginalną osobowość – wręcz tragikomicznie. Rezultat był taki, że cały czas myślałam o seksie. Czy aby nie za rzadko, czy na pewno w właściwy sposób, czy mu się podoba, czy nie udaje orgazmów, czy ja nie powinnam zacząć udawać orgazmy w celu polepszenia związkowej statystyki, czy po przerobieniu 50 twarzy Graya w teorii i praktyce pozostaje somting els tu do? (ang. something else to do – coś jeszcze do zrobienia). Seks stał się moją obsesją: seks misjonarski a sprawa polska, seks oralny a higiena jamy ustnej, seks w miejscach publicznych a bezpieczeństwo ruchu drogowego, reklamy bielizny z podtekstem seksualnym a podniesienie wyników sprzedaży prezerwatyw w drugim kwartale roku pańskiego 2013, dzieje grzechu a rozwój prostytucji w krajach byłego bloku komunistycznego, seks rodzący wątpliwości, rodzący oczekiwania, nierozwiane wątpliwości, niespełnione oczekiwania… Słyszałam, że człowiek jest istotą seksualną, ale żeby aż tak? I to na dodatek człowiek kobieta? Chociaż z drugiej strony słyszałam, że człowiek jest też istotą myślącą, zwłaszcza człowiek kobieta, a moje dotychczasowe życie pokazało, że niby tak, ale nie zawsze. Skąd więc wzięło się moje opętanie?

Potrzebowałam dystansu, żeby to ocenić. Dystans stwarzała nieobecność mojego Chłopaka od poniedziałku do czwartkowego wieczoru. Dystans pozwalał mi czasem nabrać ochoty na seks w praktyce, ale trwało to tylko chwilę, nie ujmując poziomowi satysfakcji osiąganej przy tej okazji. Wszystko było ok do pewnego piątkowego wieczoru, który spędzaliśmy w towarzystwie Ivony, pijąc niemieckie wino rocznik 2007 oraz jedząc francuskie sery, wszyscy jak trzeba, tylko ja polskim sposobem: rozsmarowane na chlebie z masłem. Rozmowa zataczała coraz szersze kręgi tematyczne, noc była późna, mniej więc 22:10, kiedy mój Chłopak położył swoją wielką stopę na krzesełku Ivony, epatując swoim włochatym udem w jej kierunku, wysyłając jej alfabetem macho wyraźne sygnały, że jego testosteron jest zainteresowany jej blondwłosym, opalonym estrogenem, starannie milcząc na temat potencjalnego zainteresowania moją wypełniająca piersi mlekiem, a umysł troską o dziecko prolaktyną. Ponieważ estrogen mojej koleżanki jest nie tylko pewny własnej wartości, ale również lojalny, jego właścicielka wstała i oparła się o szafę obok mojego krzesełka, nadal uczestnicząc w rozmowie, ale jakby ostrożniej. Pokonany testosteron natomiast zabrał mojego chłopaka do drugiego pokoju i położył go spać. Po chwili zanosił się od donośnego chrapania, a ja czułam się smutna, pokonana, zagubiona i wdzięczna. Pogadałyśmy jeszcze chwilę, po czym poszłyśmy spać.

Następnego ranka Ivona pojechała dalej, odwiozłam ją na pociąg i wróciłam do domu. Zjadłam śniadanie – półtora drożdżówki, choć miałam zacząć jadać tylko jogurt. Posprzątaliśmy. Chciałam skoczyć szybko na zakupy, ale mały obudził się przed dwunastą, a sklepy w naszej metropolii są w sobotę otwarte do 13, więc żadnych szans na znalezienie czegoś fajnego. Zamierzałam przecież zmienić mój styl, pozbyć się wszystkich tunik i zmienić na sportowe t-shirty z nadrukami. Udało mi się znaleźć w Internecie, że należą one do looku blogerskiego i chociaż nie pisywałam już bloga uznałam, że mogę stać się posiadaczką przynależnego looku. Brak możliwości natychmiastowej realizacji planu autokreacji sprawił, że tkwiąc w nudnej tunice, na nudnym grillu u mojej mamy, prowadząc jałową rozmowę z moim Chłopakiem na temat jadalności udek wrzuconych na ruszt jako ostatnie oraz sensu dodawania majonezu do sosu winegret czułam się jak stara ja, którą już odstawiłam na mój wewnętrzny strych. Zbierała we mnie fala frustracji, w czym nie pomagał fakt, że starsze potomstwo miało dziś zostać na noc u babci, a my mieliśmy zrobić sobie imieninowe afterparty w domu. Nie ma nic lepszego niż romantyczny wieczór z niemowlakiem, który cierpi na zespół napięcia przedmiesiączkowego swojej matki, budzi się w nocy co dwie godziny i nieustannie przypomina, że jest owocem namiętnego, szalonego romansu swoich rodziców, czyli nudno z nim raczej nie będzie. Kiedy wreszcie zasnął, położyliśmy się do łóżka, ja – z nadzieją na to, że po tygodniu spania po 4 godziny wreszcie się wyśpię, on – z niepohamowaną ochotą na seks, mimo spania po 4 godziny przez cały tydzień. Na szczęście poszedł się umyć, a ja szybciutko zasnęłam radośnie ignorując jego radość z wolnego wieczoru. Kiedy obudziłam się o północy, z jednej strony spoglądały na mnie szeroko otwarte granatowe ślepia spragnione mleka, z drugiej strony – szeroko otwarte szare oczy spragnione seksu. Matka Polka, Polka kochanka, normalnie mogłabym napisać traktat o walce postu z karnawałem. Zdecydowałam najpierw przerwać post, a potem zastanowić się nad rzuceniem się w wir karnawału. Kiedy nakarmione dziecko zasnęło przy mojej kształtnej, mimo dwójki wykarmionych przez nią dzieci i trzeciego w trakcie piersi, ponownie spojrzałam w oczy mojego Chłopaka. Dotarło do mnie, że coś jest nie halo.

– Jesteś na mnie zły, że zasnęłam? – powiedziałam, myśląc sobie: Chryste, co ja mówię, chyba zgłupiałam.

Cisza. Leży i patrzy. Rzekłabym, że jak kłoda, choć nie bardzo mi to pasowało do powagi sytuacji.

– O co masz do mnie pretensje?

No cóż, sama się prosiłam. Kłoda ożyła i przemówiła ludzkim głosem. Jak to jej brakuje seksu, że ma już dość, że potrzebuje, żeby rozładować napięcie, żeby zapomnieć, że nie chce następnego związku z deficytem seksu. Cholera jasna, a nawet kurwa mać!

Przez chwilę było mi przykro, a nawet żal. Już chciałam zacząć go przepraszać, ale jakoś nie mogłam się zebrać wewnętrznie i w tym ułamku sekundy włączyło mi się myślenie. No pięknie. Ja mu rodzę dziecko i karmię je, poświęcam moją figurę, talię, pociąg do alkoholu i ostrych przypraw, nie każę wstawać w nocy, odwiedzam jego rodziców, myje regularnie włosy, golę nogi, żeby mógł się ze mną pokazać wśród ludzi, a bywa, że nawet strefę bikini, żeby mógł się ze mną wybrać nad jezioro, a on podrywa moją piękną przyjaciółkę, w mojej obecności, cholera jasna, a nawet kurwa mać!

No to się nie dogadaliśmy. Wpadliśmy na to w tym samym momencie i zrobiło nam się głupio. Tyle walki, tyle starania, tyle brawury, tyle trudnych chwil. I tylko trochę niewinnych kłamstewek na początku. Tak, przyznaję się, trochę kłamałam, że jestem demonem seksu. Tak, trochę kłamałem, że gotuję codziennie obiady i będziesz miała popołudnie tylko dla siebie po urodzeniu dziecka. A może nie kłamaliśmy, może tak miało być, ale zaczęło się codzienne życie i nie starcza nam siły, czasu, chęci? Może i tak jest nieźle? No, właśnie. Nie jest źle. Potrzebny jest tylko właściwy aprołcz (ang. approach – podejście, stosunek).

Taki związek to dobra rzecz. Mówiąc taki, mam na myśli taki jak mój obecny. Był taki moment, że kusiło mnie, żeby dzielić z moim chłopakiem tylko część mojego życia, nie mówić mu wszystkiego, nie angażować się do końca. Tylko że ja nie chcę tak żyć, nie chcę kochać. Mam dość związków opartych na półprawdach, półzaangażowaniu i półgłówkach. Moje małżeństwo, praca, kontakty z niektórymi koleżankami to i tak za dużo. Nic nie odkładam na później. I odkąd zrozumiałam, że chcę z nim dzielić wszystko, stało się coś dziwnego – wiele naszych rozmów sprawia, że dochodzimy do sedna naszych uczuć i oczekiwań. Rozmawiając z nim wpadają mi do głowy nie tylko trafne diagnozy moich stanów, ale też recepty na ich rozwiązanie.

Nie, kochany, nie jest tak, jak powinno. Odkąd mamy dziecko mam wrażenie, że to ja ponoszę te mniej przyjemne konsekwencje. Nie żalę się, nie narzekam, staram się dawać dzieciom wszystko, czego potrzebują w najlepszym wydaniu i przy okazji nie pozwolić sobie wejść na głowę, ale jestem potwornie zmęczona, czasami nie mam już siły, brakuje mi siebie, samotności i możliwości zaplanowania swojego czasu. Oczekiwałam, że seks będzie tylko dla mnie, wprowadzi mnie w jakiś inny stan świadomości, oderwie od wszystkiego, przyniesie spełnienie, odprężenie i coś w rodzaju duchowego łomżingu na trawingu. Nie pomyślałam, że ty też tego oczekujesz i żadne z nas nie chciało wyjść odrobinę poza horyzont swoich chciejstw i spotkać się w połowie drogi. Skoro w życiu musimy bez przerwy chodzić na kompromisy i to takie, które mocno naruszają nasze zasady i wyobrażenia na temat pracy czy bycia razem, to w seksie nie miało być żadnych. Miało być na sto procent najlepiej. Postulat trudny do zrealizowania, nawet jeśli mieszka się razem, pracuje w budżetówce i nie ma małych dzieci.

Postanowiliśmy zatem nie zrażać się, tylko próbować dalej. Podobno trening czyni mistrza. Zobaczymy.

haveanicEbook.pl

Szczęśliwa po swojemu – Inga Plater

Rozdział drugi, w którym dowiadujemy się, jak od kuchni wygląda życie rodziny zrekonstruowanej, niezalegalizowanej, w statystykach nieujętej, w skrócie – patologia forever!

Kiedyś wśród początkujących polskich businessmanów pragnących rzucić się w czarną otchłań światowej gospodarki kapitalistycznej popularna była korespondencyjna metoda nauki języka angielskiego. Moja mama jest tego najlepszym przykładem. Pamiętam, jak dwa razy w miesiącu (kurs był wszak intensywny) przychodziły szare koperty, a w nich rozmówki polsko – angielskie autorstwa Leona Szkutnika. Gość był gordżes (ang. gorgeous – wspaniały), przerabiałam go potem na studiach. Z całą pewnością obdarzony był niezwykłą wyobraźnią, bo żaden ze scenariuszy dialogów, czy to na lotnisku czy to w zakładzie pogrzebowym, które umieszczał w swoich podręcznikach, nie miał prawa wydarzyć się w normalnym życiu. Potem taki początkujący polski businessman wyjeżdżał za granicę i czekał, aż jakiś mężczyzna w kapeluszu w kratkę i skarpetach do kolan zapyta go, czy nie ma nic do oclenia.

Odpowiednikiem takich korespondencyjnych kursów sprzed lat w moim wspaniałym obecnym świecie stała się metoda utrzymywania relacji intymnej praktykowana przez mnie i mojego Chłopaka. W weekendy było super, ale w tygodniu wyglądało to zupełnie inaczej. Mój Chłopak pomieszkiwał w mieście wojewódzkim 100 kilometrów ode mnie. Akurat w sam raz, żeby wybić człowiekowi z głowy codzienny dojazd i skazać go na pięciodniową rozłąkę z światłem oczu jego, szczęściem i cudem mniemanym, czyli mną, która pomieszkiwała z resztą ferajny – sztuk 3, 100 kilometrów od niego. Okolicznością towarzyszącą był fakt, że zarówno moi, jak i jego rodzice mieszkali zdecydowanie bliżej mnie, więc to moje mieszkanie znajdowało się w epicentrum naszego prywatnego tornado emocjonalno – społecznego, zwanego powszechnie rodziną. W związku z tym to moje mieszkanie musiało być na wszelki wypadek ogólnie dostępne, posprzątane i moralnie prowadzone, podczas gdy mój Chłopak mógł prowadzić mocno kawalerskie życie charakteryzujące się brakiem zapasów w lodówce i nadmiarem kurzu w kątach, nie wspominając o różnych okazjach, które z przyzwoitego człowieka mogą uczynić nie tylko złodzieja, ale również kochanka. Brrr, lepiej nie idźmy w tym kierunku. Było mi wystarczająco ciężko nawet bez takich głupich pomysłów. Chociaż może ciężko, to niewłaściwe słowo. Jedyne, czego mi brakowało w ciągu tygodnia, to partner do rozmowy na moim poziomie. Wprawdzie słuchałam radia i prowadziłam z nim coś na kształt dialogu wewnętrznego, jednak poziom interakcji był dość mizerny i przypominał mi mocno moje zakończone niedawno małżeństwo, gdzie ja byłam radiem, a mój były mąż brał moje słowa, krzyki i zaśpiewy do siebie i przechowywał na dnie swojego czystego serca. Czy jakoś tak. Skoro wreszcie udało mi się znaleźć kogoś, kto tylko czasem nie nadążał za szaleńczym tempem moich żartów, pomysłów na siebie i zmian nastroju, należało to docenić i celebrować, najlepiej w starciach bezpośrednich. I kiedy już mi się wydawało, że seks przez skype mamy za sobą, bo oto jesteśmy legalną parą, a nawet mamy wspólne dziecko i adres zameldowania na pobyt stały, nagle okazało się, że jesteśmy parą korespondencyjną. Dzwoniłam do mojego Chłopaka o 17.00, kiedy powinien opuszczać biuro i skupić się na prowadzeniu ożywionej dysputy ze mną i zamiast usłyszeć śpiew ptaków i szum fal, ewentualnie odgłosy jednej z głównych arterii miasta, przy której pracował, z drugiej strony słuchawki słyszałam pogłos pustego biura i mojego chłopaka, ożywionego raczej średnio po 10 godzinach pracy, co dawało raczej marne szanse na konstruktywną dysputę. Irytowało mnie bardzo, bo jak on w ogóle śmie być zmęczony po pracy?

Tak, tak. Dopadł mnie syndrom matki polki współczesnej, która od rana tęskni za mężem, niecierpliwie wypatrując jego powrotu, a kiedy tylko pojawia się w domu, wręcza mu dziecko ze słowami: Masz, twoje dziecko! sama oddalając się w kierunki telewizora w rozciągniętych dresach i poplamionej bluzce. Nasza sytuacja wyglądała z tej perspektywy dość niekonwencjonalnie: po pierwsze, mój Chłopak nie mógł zobaczyć przez telefon, że mam na sobie seksowne spodenki lniane i dopasowaną koszulkę podkreślającą właśnie odzyskaną talię i przyjemnie zaokrąglony biust, a ja nie miałam szans wręczyć mu dziecka. A nawet gdyby, to pozostawała jeszcze dwójka, których nie był ojcem biologicznym, co trochę utrudniało przekazanie mu ich za pomocą wyżej wymienione formułki. Postanowiłam, że nie będę brnąć w przerobione już scenariusze i popełnione już błędy, skupię się na przerabianiu nowych mając nadzieję, że owe nowe błędy będą mniej rażące. No i nie chciałam już być taką niedobrą żoną, obrażalską babą i zmęczoną życiem marudą. Mówiłam więc: Kochanie, tak mi przykro, że musisz tak ciężko pracować. Albo: Kochanie, tak mi przykro, że nie mogę cię teraz przytulić, pobyć blisko ciebie, podać ci pysznego obiadu a na deser loda. Zdarzało się też: kochanie, musisz być strasznie zmęczony, u mnie wszystko porządku, dzieci są kochane i grzeczne. Wszyscy za Tobą tęsknimy, wracaj do nas szybko. Ja nie wiem, ale czy mężczyźni są rzeczywiście aż o tyle mniej inteligentni niż kobiety, czy może tylko naiwni, albo po prostu dobrzy i prostolinijni, skoro wierzą w takie teksty? I czy ta przykra przypadłość dotyka wszystkich, czy tylko jakąś grupę, na przykład narcystycznych samców alfa z kompleksem zbawiania świata? Nie wiem. Chyba wolę nie wiedzieć, bo nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła, gdyby okazało się, że większość nie dałaby się na to nabrać, a mój mężczyzna, no cóż, należy do zdefiniowanej powyżej mniejszości, która nie domyśla się nawet, że kiedy kobieta mówi: Kochanie, tak mi przykro, że musisz tak ciężko pracować, to tak naprawdę myśli: Co ty wiesz o pracy! Siedzisz przy biurku, stukasz w klawiaturkę i wydaje ci się, że robisz jakieś wielkie rzeczy, a to ja haruję w pocie czoła, z niemowlakiem pod pachą i starszą córką przyczepioną do spodni z rykiem, że jej uciekam, rzucam się w pogoń za środkowym synem na rowerku biegowym, który znika za zakrętem ruchliwej ulicy. A kiedy kobieta mówi: Kochanie, tak mi przykro, że nie mogę cię teraz przytulić, pobyć blisko ciebie, podać ci pysznego obiadu a na deser loda, tak naprawdę myśli: nie dotkniesz mnie zanim nie pozmywasz po wczorajszym obiedzie, nie ugotujesz dzisiejszego, nie pozwolisz mi zjeść w spokoju i umyć włosów. Acha… i o lodzie też zapomnij. I tak dalej i tak dalej… Naprawdę starałam się z całych sił zagłuszyć w sobie ten zły głos, który złośliwi nazwać by mogli charakterem. W związku z tym przez telefon było różowo cukierkowo, natomiast w prawdziwym życiu, poza tym przesłodzonym matriksem, sprawy miały się zupełnie inaczej, co ze wszystkich sił starałam się ukryć przed moim Chłopakiem.

Wstawałam o 6.00, bo mój najmłodszy synek wiercił się łóżeczku uzbrojonym w różne głośne grzechotki i pozytywki. Mogłam ignorować grzechotki, wojnę z kołdrą przerywaną entuzjastycznymi okrzykami, kiedy synek wygrywał i pomrukami niezadowolenia, kiedy to kołdra wygrywała, ale nie udawało mi się zignorować zapachu kupy. Mój Chłopak, zanim urodził mu się syn, zastanawiał się, czy będzie w stanie znieść ten smród. Teraz sobie myślę, że jest to generalnie duże świństwo ze strony losu, że dał mężczyznom komfort zastanawiania się. Czy ktoś mnie kiedyś zapytał, jak myślę, jak moje kubki smakowe czy inne naczynia odpowiedzialne za węch zachowają się w konfrontacji z kupą niemowlaka? Właśnie nie. A on odpowiadał niepytany, do jasnej cholerki. Nikt nie pytał mnie też, czy będę miała ochotę wstawać 3 razy w nocy do małego, nikt też mi jakoś nie współczuł. Ten sam nikt nie był w stanie zrozumieć, że nie wiem, o której godzinie wstawałam, bo na wszelki wypadek nie oddychałam za głośno i nie otwierałam oczu, żeby mały nie pomyślał że to dzień, a mój zegar biologiczny nie przestawił się na jakieś inne szalone tory. Ja wiem, naprawdę rozumiem, że to ja mam teraz we krwi jakieś głupie hormony, które każą mi reagować na płacz jakiegoś małego człowieka w łóżeczku i zmywać mu tę śmierdzącą kupę z jego aksamitnych pośladków, ale dlaczego mężczyźni, zwłaszcza ten jeden, który interesuje mnie najbardziej, nie ma jakiegoś hormonu zrozumienia, współczucia, litości? Zranionego komara też by nie dobił? No proszę państwa, to naprawdę nie może być takie trudne, żeby powiedzieć swojej ukochanej: Skarbie, jeszcze tylko około 3 lat, mały będzie przesypiał noce i nie będziesz go mogła dobudzić do przedszkola.

Tymczasem kiedy tylko udało mi się wygrać z kupą, szłam do kuchni zrobić sobie kawę z mlekiem i wodę z sokiem dla pozostałej dwójki, która okres kup porannych miała już za sobą. Potem następował burzliwy czas okołośniadaniowy, czas wsypywania płatków do miseczek i późniejszego odklejania ich od prześcieradła, czas czesania, zakładania gumek, spinek i opasek, szukania największego otworu w majtkach, kontrolowania, czy kupa została spuszczona a kran zakręcony oraz starannego planowania, co też dziś będziemy robić z nadzieją, że tym razem uda się chociaż na chwilę opuścić plac zabaw i pójść do lasu lub na zakupy. Im bardziej przekonywałam moje dzieci do uwzględnienia potrzeb ich matki w planach wakacyjnych, tym marniejsze były efekty. Mojego młodszego synka nic nie było w stanie zatrzymać, kiedy w progu naszego mieszkania pojawiała się pewna błękitnooka Jula, lat 7, koleżanka mojej starszej córki, która głosikiem słodkim jak landrynka mówiła: Czy Amela przyjdzie na plac zabaw? Sama zainteresowana potrzebowała chwilę, żeby się zastanowić, czy plac zabaw jest równie atrakcyjny jak nowy zestaw Lego friends, ale mojego synka nic nie było w stanie powstrzymać. W mgnieniu oka był już na dole i wsiadał na swój rowerek biegowy pozostawiając wciąż zastanawiająca się siostrę i przerażoną matką z brudną pieluchą w jednej ręce i lekko zdziwionym niemowlakiem w drugiej. Szybko motywowałam siebie i córuś do wyjścia i udania się tropem synka i Juli. Cała scenka miała miejsce średnio dwa razy dziennie i w pewnym momencie zaczęła mnie trochę męczyć.

Poczułam, że tracę kontrolę nad tym, co się tu wyprawia, że ktoś wyrwał mi ster z rąk, a wiek powyższego ktosia wyraźnie wskazuje na to, że możemy zaraz skończyć na jakiejś mieliźnie lub górze lodowej. Nigdy nie byłam jak boska Kate z Titanica